6022

Szczegóły
Tytuł 6022
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6022 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6022 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6022 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Witold Walkiewicz Archipelag Pragn� podzi�kowa� wszystkim tym, bez kt�rych powie�� ta nie mog�aby powsta�. Gdyby nie Wasza nieugi�ta wiara w moj� wytrwa�o��, na pewno nie zabra�bym si� do napisania tych stu stron maszynopisu znormalizowanego, chocia� mog�em odda� si� w tym czasie du�o sympatyczniejszym zaj�ciom, jak na przyk�ad podrywaniu panienek. Moja Rodzina na wszystkie mo�liwe sposoby niezwykle uroczo przeszkadza�a w tworzeniu tej � do granic przyzwoito�ci grafoma�skiej � powie�ci, a wielu �yczliwych ludzi udziela�o mi przez ten rok bardziej lub mniej �wiat�ych rad. Im r�wnie� sk�adam gor�ce podzi�kowania. W szczeg�lno�ci za� dzi�kuj� Osobie, kt�ra nawet nie podejrzewa, �e to w�a�nie jej dzi�kuj�, a dzi�ki kt�rej miesi�c temu ponownie zabra�em si� za pisanie. Witek Walkiewicz 8 XI 2001 r. SZANOWNI CZYTELNICY! Moralny obowi�zek, a tak�e troska o og�lny bilans k�amstwa i prawdy w otaczaj�cym nas �wiecie, ka�e mi poinformowa� Was, moich odbiorc�w i �ywicieli, �e nieustannie padacie ofiar� k�amstw i mistyfikacji, wynikaj�cych z d��enia do upraszczania wyja�nie� mechanizm�w, rz�dz�cych t� planet� i zamieszkuj�cego j� spo�ecze�stwa. W gronie tw�rc�w owych k�amstw nie�wiadomie znalaz�em si� tak�e ja sam. �ywi� jednak g��bok� nadziej�, �e � niezale�nie od tego, jak bardzo fakt ten wp�ywa� b�dzie na Wasze �ycie � b�dziecie mogli znale�� w tej lekturze co�, co pozwoli wam w bardziej �wiadomy spos�b spojrze� na �wiat was otaczaj�cy. Pozostaj�cy w wielkim zak�opotaniu, Autor cz�� pierwsza Tego wieczoru mg�a unosi�a si� sennie nad ziemi�. Rozprasza�a �wiat�o latarni w spos�b, kt�ry zdawa�by si� sugerowa�, i� to ona sama jarzy si� jakim� nieziemskim blaskiem. Widok ten, chocia� zapieraj�cy sw� niezwyk�o�ci� dech w piersiach, wprawia� przemykaj�cych chy�kiem ludzi w przygn�bienie. Uczucie to pot�gowa�y pochylaj�ce si� nad chodnikami dawno ju� ogo�ocone z li�ci ga��zie drzew. Nastr�j owego wieczoru dziwnie wsp�gra� z zachowaniem spokojnie przechadzaj�cego si� ulic� m�czyzny. Kraniec d�ugiego, czarnego p�aszcza dostojnie falowa� w rytm pewnie stawianych krok�w. Sam m�czyzna szed� wyprostowany, sprawiaj�c wra�enie, i� nie boi si� nikogo i niczego. Czy tak by�o w istocie? Gdyby owego wieczoru kto� spojrza� mu w oczy, ujrza�by w nich do�wiadczenie du�o wi�ksze, ni� wynika�oby to z ilo�ci zmarszczek na jego twarzy. Wiek m�czyzny trudny by� do odgadni�cia tak samo, jak jego pochodzenie i zamiary. Z mg�y wy�oni� si� ciemny, masywny kszta�t budynku. Za spraw� pogody zwyczajny, dwunastopi�trowy wie�owiec sta� si� nagle budowl� niezwyk��, wr�cz monumentaln�. Wy�sze kondygnacje ton�y we mgle, przez co budynek sprawia� wra�enie niesko�czenie wysokiego. M�czyzna przystan�� pod blokiem i odszuka� wzrokiem okno na si�dmym pi�trze. Patrzy� na nie przez d�ug� chwil�, po czym ruszy� w kierunku wej�cia. Gdy tylko wszed� do �rodka, w oknie na si�dmym pi�trze zgas�o �wiat�o. Co� kaza�o mi zaczeka� na autobus. Tras� od Obiak�w do siebie pokonuj� zazwyczaj na piechot�, albo � w chwilach nag�ego napadu lenistwa � podje�d�aj�c jedn� stacj� metrem. Tym razem by�o inaczej. Na pr�no doszukiwa�em si� p�niej �r�de� impulsu, kt�ry kaza� mi stan�� na tym przystanku, w samym �rodku gromady czekaj�cych na autobus ludzi. Najbardziej racjonalnym wyt�umaczeniem jest fakt, i� akurat pada� deszcz, a ja w owej chwili nie mia�em najmniejszej ochoty pos�ugiwa� si� jednym z najbardziej ha�a�liwych �rodk�w komunikacji, jakie kiedykolwiek wynaleziono. Czy tak by�o naprawd� � nie wiem. Osobi�cie jestem sk�onny dopatrywa� si� w tym raczej jakiej� zewn�trznej interwencji w postaci bezwzgl�dnego wewn�trznego nakazu, ni� zwyk�ego zbiegu okoliczno�ci. Na kr�tk� chwil� Kto� przej�� kontrol� nad ukrytym gdzie� w moim m�zgu o�rodkiem podejmowania decyzji. Taka w�adza, w�adza absolutna nad ludzkimi umys�ami jest marzeniem rz�dz�cych i aspiruj�cych ku temu. Aby kontrolowani nie przeczuwali nawet, �e to nie oni podejmuj� wa�ne decyzje. Kiedy kto� na Ziemi nauczy si� tej sztuki ca�kowitej manipulacji, na naszej planecie ostatecznie zako�czy si� era demokracji � je�li owa rzeczywi�cie kiedykolwiek istnia�a. Teraz, na szcz�cie, tak� w�adz� posiadaj� czynniki niekoniecznie ludzkie. I u�ywaj� jej oszcz�dnie, zapewne w celu zachowania jakiej�-tam, trudnej do zdefiniowania, r�wnowagi we Wszech�wiecie. Albo i do czego� zupe�nie innego. Niezale�nie jednak od przyczyn takiego stanu rzeczy, tego dnia zatopiony by�em w rozwa�aniach innej nieco natury. Gdy sta�em na przystanku, uwag� moj� przyku�a stoj�ca opodal pewna niepozorna os�bka. Kaptur przes�ania� cz�ciowo jej twarz, jednak nie na tyle, aby nie mo�na by�o dostrzec pewnych szczeg��w. Wyda wam si� to banalne ale, podziwiaj�c kobiec� urod�, zawsze koncentrowa�em swoj� uwag� wok� oczu. W zdecydowanej wi�kszo�ci przypadk�w mo�na z nich wyczyta� potencjaln� inteligencj� i usposobienie. I nie ma w tym nic niezwyk�ego � w czasie wzmo�onych proces�w my�lowych bezwiednie napinamy mi�nie twarzy, na d�u�sz� met� nadaj�c jej taki a nie inny wygl�d. Podobnie ma si� rzecz z wyra�aniem emocji; ka�dy u�miech, kt�ry go�ci na naszej twarzy, kszta�tuje j� sprawiaj�c, �e stajemy si� pi�kniejsi. R�wnie� i wewn�trznie, gdy� umys� tak�e podlega podobnemu modelowaniu. Owa nieznajoma mia�a twarz pi�kn� i m�dr�. My�li jej b��dzi�y gdzie� daleko, zapewne poza rejonem spraw przyziemnych. Tak� j� te� zapami�ta�em � gdy sta�a zatopiona w my�lach, z nasuni�tym na g�ow� kapturem. Skapywa�y z niego pojedyncze krople deszczu, nadaj�c jej sylwetce co� na kszta�t nieziemskiej szlachetno�ci... Chwila, w czasie kt�rej patrzy�em zafascynowany na to niezwyk�e zjawisko, wydawa�a si� trwa� ca�� wieczno��. �wiat wok� nas sta� si� nagle dziwnie odleg�y. Wszystko zdawa�o si� by� jakby na zwolnionym filmie. Doskonale pami�tam, jak odgarnia�a z czo�a niesforny kosmyk ciemnych w�os�w. Czyni�a to uroczo nie�mia�ym gestem, jakby obawia�a si�, �e ta jej podniesiona r�ka mog�aby kogo� urazi�. Gdy zaczyna�em ju� wierzy�, �e ta chwila niezwyk�ej fascynacji trwa� b�dzie wiecznie, nadjecha� autobus. Nieznajoma oderwa�a si� od swoich rozmy�la� i nagle poczu�a na sobie moje spojrzenie. Gdy odwr�ci�a si� do mnie, poczu�em si� jak jaki� bandyta, przy�apany na gor�cym uczynku. Zmieszany odwr�ci�em wzrok i wsiad�em do autobusu. Przez ca�� drog� unika�em patrzenia w jej kierunku, tym samym wyznaczaj�c sobie jakby swoist� kar� za t� moj� natarczywo�� na przystanku. Wydawa�oby si�, �e w naszych czasach konwenanse ju� nie istniej�. Kto tak s�dzi, bardzo si� myli. Dopiero gdy wysiad�a, odwa�y�em si� na ni� spojrze�. By�a jeszcze pi�kniejsza ni� s�dzi�em. Przemyka�a szybko w kierunku le��cych nieopodal przystanku podw�rek. Gdy autobus ruszy�, a nieznajoma znik�a mi z oczu, skierowa�em spojrzenie do wn�trza autobusu i miejsca, kt�re przed chwil� zajmowa�a. Le�a�a na nim damska torebka. Zmiesza�em si�. W pewien spos�b czu�em si� za moj� nieznajom� odpowiedzialny. Pozostawi�a torebk� przez nieuwag�, by� mo�e spowodowan� moim zachowaniem na przystanku, tote� nie mog�em nie zareagowa�. Z drugiej jednak strony nie mam w zwyczaju zabiera� pozostawionych bezpa�sko rzeczy i jestem niemal pewny, �e ludzie wok� mnie tak�e nie. Gdy tak rozmy�la�em, autobus zatrzyma� si� i otworzy� drzwi. Trzeba by�o dzia�a� szybko. Pchany nag�ym impulsem, podbieg�em do siedzenia zajmowanego przed chwil� przez nieznajom�, porwa�em torebk� i wyskoczy�em na przystanek. Usiad�szy pod wiat�, zacz��em niepewnie obraca� w r�kach zgub� nieznajomej. Dopiero teraz u�wiadomi�em sobie, �e serce wali mi jak m�otem. Najwyra�niej w podj�ciu decyzji o zabraniu torebki mocno dopomog�a mi adrenalina. Wzi��em kilka g��bokich oddech�w i wytar�em spocone d�onie w spodnie. Poczu�em si� za�enowany w�asn� s�abo�ci�. Raczej nie nadawa�bym si� na z�odzieja. A teraz czeka�o mnie zadanie du�o trudniejsze: trzeba by�o otworzy� torebk�, w nadziei na znalezienie adresu w�a�cicielki. Gdy powiedzia�o si� �A�, trzeba te� powiedzie� �B�. Mimo to, wci�� jeszcze mia�em w�tpliwo�ci. Pozostaje wszak�e kwestia prywatno�ci. Nie zagl�da si� do cudzych torebek tak samo, jak nie czyta si� cudzej korespondencji czy pami�tnik�w. A co, je�li ona ma w �rodku bomb� albo, nie daj Bo�e, wibrator? Mam swoje zasady i nie mam w zwyczaju ich �ama�. Trudne czasy nasta�y, pomy�la�em, otwieraj�c torebk�. Wibratora ani bomby w �rodku nie znalaz�em. By�a tam za to kosmetyczka, miotacz gazu parali�uj�cego, jaka� niewielka, zawini�ta w bia�y papier, paczuszka oraz dokumenty w postaci dowodu osobistego i legitymacji studenckiej. Mgie�ka tajemniczo�ci, otaczaj�ca nieznajom�, powoli zacz�a opada�. Imi� jej wypad�o mi z pami�ci r�wnie szybko, jak si� w niej pojawi�o. Uwa�a�em wtedy, �e to, jak si� nazywa, jest spraw� drugorz�dn�. By�a dla mnie Pi�kn� Nieznajom�. A to chyba najwspanialsze imi�, jakie mo�e nosi� kobieta. Studiowa�a na tej samej uczelni co kiedy� ja, chocia� jej kierunek diametralnie r�ni� si� od obranego przeze mnie. Zawsze zastanawia�em si�, co trac�, rezygnuj�c z wykszta�cenia humanistycznego. Pewien znajomy student wydzia�u historii pr�bowa� mi kiedy� co� w tej kwestii t�umaczy�, z marnym jednak skutkiem. Teraz pracuje w szkole jako nauczyciel. �wie�, Panie, nad jego dusz�. W�tpliwo�ci spowodowane wykszta�ceniem Nieznajomej rozwia�a fotografia w jej dowodzie osobistym. Spogl�da�a z niego osoba �wiat�a i wyj�tkowa. A osoby �wiat�e i wyj�tkowe s�, z definicji, w najwy�szym stopniu warte poznania.. W mi�dzyczasie wyjrza�o s�o�ce, zach�caj�c mnie do spaceru w kierunku mieszkania Nieznajomej. Id�c zastanawia�em si�, co jej powiem. Czu�em si� niepewnie i kurczowo �ciska�em torebk�, jakby mia�o od niej zale�e� moje �ycie. I im mniej drogi mia�em przed sob�, tym wolniej szed�em. Irracjonalny strach przed spotkaniem sprawia�, �e mia�em ochot� uciec i zamkn�� si� w domu. Twardo jednak przygotowywa�em si� do tej rozmowy, kt�ra zd��y�a w mi�dzyczasie nabra� ogromnej wagi. Jak zacz��? Zapewne od �Dzie� dobry�. To chyba dobry pocz�tek rozmowy � uniwersalny i spokojny. A mo�e �Dzie� dobry pani�? Oka�� tym samym nale�ny jej szacunek. Nie, to b�dzie nazbyt oficjalne. Lepiej zosta�my przy �Dzie� dobry�. Co dalej? Aha, �zostawi�a to pani w autobusie�. Znowu ta kurtuazja! Spr�bujmy inaczej: �Znalaz�em w autobusie t� torebk�. Bez zatr�cania o adresata wypowiedzi. W ten spos�b unikn� problemu, jak mam si� do niej zwraca�. Ale mo�e lepiej b�dzie przedstawi� si� przedtem? A wi�c dobrze. �Dzie� dobry! Nazywam si�...�. Taki wst�p idealnie pasuje do akwizytora. Zawsze zaczynaj� w ten spos�b. Nie mam wprawdzie niebieskiej koszuli i ��tego krawata w kropki, ale i tak m�g�bym by� na samym wst�pie pomylony z jakim� domokr��c�. Katastrofa! Nawet, je�li potem wszystko si� wyja�ni, z�e wra�enie ostatecznie pozostanie. Nagle u�wiadomi�em sobie, �e zachowuj� si� tak, jakby owo spotkanie mia�o by� w moim �yciu jakim� niezwyk�ym wydarzeniem. Mi�o�� po wsze czasy i �lub po gr�b, czy co? Umys� postanowi� na chwil� odpocz��, ja za� pozwoli�em my�lom b��dzi� po nim bez wyra�nego celu. Gdzie przysi�g trzeba, tam nikn� rozkosze. Kobieto! Puchu marny! Ty wietrzna istoto! Czym jest mi�o��? Dziewcz�cym udkiem broni� si� przed smutkiem. Kr�te s� �cie�ki mi�o�ci, d�ugie i taram tararam. Wr��. O czym to ja my�la�em? Aha. Mia�em jej co� zanie��. Torebk�. Torebk�? Jedynie torebk�? Romantyzmu za grosz. Nagle wyobrazi�em sobie siebie w garniturze, z kwiatami w d�oni. Nie mam zbyt bujnej wyobra�ni, tote� naturalny wyda� mi si� w tej sytuacji jedynie bukiet czerwonych r�. I muzyka. Ta muzyka! Spokojny d�wi�k skrzypiec przemieszany z harf�, mo�e jaki� sopran, za� w najbardziej podnios�ej chwili ch�r i sekcja d�ta. I talerze. I fagoty. G�o�niej smyczki! Teraz r�g. Co z t� tub�?! Nagle ca�a partytura zacz�a rozbrzmiewa� w moim umy�le. By� to jeden z tych niepowtarzalnych utwor�w, kt�re stanowi� czyst� Muzyk�, bez niepotrzebnego ranienia uszu. Ogarn�� mnie smutek, �e nie potrafi� jej przekaza� innym. Kiedy� pr�bowa�em zapisywa� swoje pomys�y, jednak to, co powstawa�o, by�o jedynie marnym odbiciem idea�u. W takich chwilach czu�em si� szczeg�lnie wyr�niony � s�ysza�em to, czego inni us�ysze� nie potrafili � i przekl�ty. Jak w tej bajce o pieni�dzach, kt�rymi nie mo�na si� z nikim podzieli�. W pewnej chwili orkiestra przycich�a, pozostawiaj�c tylko chwytaj�ce za serce tony skrzypiec. Poczu�em, �e moje oczy staj� si� wilgotne. Muzyka zawsze bardzo na mnie dzia�a�a, nawet, je�li rozbrzmiewa�a tylko w mojej g�owie. Przysiad�em na �awce obok jakiej� staruszki, �eby odczeka�, a� mi przejdzie. Nagle zauwa�y�em wysuni�t� w swoj� stron� chusteczk� do nosa. Starsza pani mia�a zatroskany wyraz twarzy. � Nie martw si�, m�ody cz�owieku � powiedzia�a. � Dzi� dw�ja, jutro pi�tka. Dzi� jedna dziewczyna, jutro nast�pna. Chcia�em podzi�kowa�, jednak co� �cisn�o mi gard�o. Wycieraj�c nos, skin��em wi�c tylko g�ow�. � Wiem, co m�wi� � kontynuowa�a staruszka. � Pami�tam, jak by�am w twoim wieku, mo�e nawet troch� m�odsza. Pe�na marze� i ciekawa �wiata, naiwna i pe�na wiary w ludzi. No i troch� �adniejsza, ni� teraz. Co to ja mia�am? Aha! I wtedy pojawi� si� on. Bardzo przystojny m�odzieniec. Wygl�da� jak ten m�ody aktor... jak mu tam... Alain Delon. Dyplomatycznie nie wyrazi�em na g�os swoich w�tpliwo�ci co do m�odego wieku Delona. Dla starszej osoby z pewno�ci� wszyscy naoko�o to m�odzie�cy. Swoj� drog� to fascynuj�ce, jak z wiekiem zmienia si� spojrzenie cz�owieka na �wiat. Kiedy� wszyscy wok� mnie byli doro�li, w pewnej za� chwili nagle zacz�li zachowywa� si� jak dzieci. Aby przekona� si� o tym, wystarczy w��czy� telewizor na dowolnym programie publicystycznym i pos�ucha�, o czym oni tam rozprawiaj�. W pewnym momencie swojego �ycia doszed�em do wniosku, �e dojrza�o�� jest swego rodzaju asymptot�. Czym�, do czego mo�na si� zbli�y�, ale czego nigdy si� tak naprawd� nie osi�gnie. Ludzie na co dzie� powa�ni i stateczni, czyli tacy, do kt�rych s�owo �doros�y� pozornie najlepiej pasuje, nie dostrzegaj�, jak dziecinne jest ich zachowanie dla kogo� z zewn�trz. Ich problemy sprowadzaj� si� najcz�ciej do spraw niezwykle przyziemnych, a rozmiary �wiata, w kt�rym �yj�, s� por�wnywalne z rozmiarami �wiata widzianego oczami dziecka. Z�apa�em si� na tym, �e od jakiego� czasu nie s�ucham starszej pani, tylko zajmuj� si� swoimi my�lami. Ona tymczasem rozprawia�a o swojej pierwszej mi�o�ci. � ...za� �wiat�o ksi�yca odbija�o si� od szklanej tafli wody � m�wi�a. � To by�o niezwykle romantyczne. Wiesz jak to jest, ten pierwszy poca�unek, bardzo nie�mia�y i przez to taki cudowny! Czu�am si� jak w raju. Ponad wszystko na �wiecie pragn�am jego dotyku, chcia�am s�ucha� jego mi�kkiego g�osu i patrze� w te przepi�kne, niebieskie oczy. To jego spojrzenie! Wspania�e. Zawsze by�o jakby nieco nieobecne. Czasami wierzy�am, �e jest anio�em. Westchn��em w duchu. Anio�owie maj� to do siebie �e, z zupe�nie niewyja�nionych przyczyn, lubi� upada�. Zawsze zastanawia�em si�, jak to mo�liwe, skoro s� pono� du�o inteligentniejsi od ludzi. Widocznie upadanie nie jest wcale takie g�upie, jak by si� mog�o wydawa�. Przypomnia� mi si� pewien odwieczny problem � czy B�g potrafi stworzy� taki kamie�, kt�rego nie m�g�by podnie��? Oczywi�cie potrafi, bo jest wszechmocny. Skoro tak, to jednak nie jest wszechmocny, no bo co to za wszechmoc, jak g�upiego kamienia podnie�� si� nie potrafi. Pewien cz�owiek wyja�nia� w jakiej� ksi��ce �e u�ywana przez nas na co dzie� logika nie dotyczy Boga. Innymi s�owy jest On w naszym poj�ciu ca�kowicie niepoznawalny oraz niezrozumia�y i mo�emy sobie ten ca�y nasz kamie� wsadzi� do lamusa. Argumentacja u�ywana tutaj by�a dla mnie mocno zagmatwana, tote� nie do ko�ca do mnie dotar�a, ale przyj��em j� za dobr� monet�. Nic dziwnego, �e anio�owie upadaj�. Na boskiej logice szalenie �atwo si� przewr�ci�. Mo�e chcieli po prostu zobaczy�, jak to wygl�da u pana Boole�a. Wychodzi na to, �e � aby zbli�y� si� do Idea�u � nale�y porzuci� my�lenie logiczne i przestawi� si� na co�, przy czym podniesienie kamienia, kt�rego nie mo�na podnie��, przestaje by� zagadnieniem sprawiaj�cym problem. W tym rozumieniu materia� tworzony jest uto�samiany z tworz�cym. J�zyk opisu opisany samym sob�. B�g tworzy �w j�zyk i sam go implementuje. W ten spos�b problem kamienia zosta� ostatecznie rozwi�zany poprzez zr�czne omini�cie. Ciekawe mo�liwo�ci ma ten Pan B�g. Mo�e zmienia� poj�cia i zasady rz�dz�ce �wiatem. Jego one nie dotycz�, poniewa� sam je tworzy. Nie tylko mo�e zmienia� Wszech�wiat, ale i prawa nim rz�dz�ce. Gramy w Wielkiej Grze, a tylko On zna jej regu�y. I mo�e zmienia� je w czasie jej trwania. Kilku graczy zbuntowa�o si� i zapragn�o te zasady ujawni�. W obliczu czego� takiego upad�e anio�y jawi� si� zaczynaj� jako obro�cy porz�dku i elementarnej sprawiedliwo�ci. Pokiwa�em g�ow� w zadumie. Nie tylko ludzie denerwuj� si�, �e nie mog� pozna� sensu tego wszystkiego. � ...a ja mu uwierzy�am � kontynuowa�a staruszka. Zn�w przegapi�em fragment historii. I to ten najciekawszy, jak s�dz�. � M�j Bo�e! Jak ja by�am wtedy zakochana. Nigdy ju� potem nie prze�y�am takiej mi�o�ci, jak wtedy. I wszystko mu wybaczy�am. Tak bardzo chcia�am, �eby by� ze mn�. Tylko ze mn�. I z nikim innym. A od �rodka z�era�a mnie zazdro��. Jak on m�g� p�j�� do ��ka z t� lafirynd�? Pokr�ci�em g�ow� z dezaprobat� dla zachowania owego, podobnego do Alaina Delona m�odzie�ca my�l�c sobie po cichu, �e zapewne staruszka (kt�ra jeszcze nie by�a staruszk�, bo by�a m�oda i �adna, westchnienie, nie to co teraz) i ta druga, by�y niegdy� najlepszymi przyjaci�kami. � Ale poszed�, �obuz jeden. Starsza pani przez chwil� popatrzy�a w przestrze� przed sob�, jakby chc�c przywr�ci� czas, jaki przep�yn�� obok niej wiele lat temu. � Poszed� � powt�rzy�a cicho, po czym doda�a ju� du�o g�o�niej: � I ja ju� p�jd�. Musz� nakarmi� koty. Gdy pomog�em jej podnie�� si� z �awki, popatrzy�a na mnie z u�miechem na twarzy. � Dzi�kuj� ci, m�ody cz�owieku. Bardzo mi�o mi si� z tob� rozmawia�o. �ciszy�a nieco g�os. � Zajrzyj kiedy� do mnie na herbatk� � powiedzia�a konfidencjonalnym tonem. � Mieszkam tu, pod pi�tnastk�. Wskaza�a na budynek za moimi plecami. � I pami�taj: niczego w �yciu nie �a�uj � doda�a, odchodz�c. Sk�oni�em si� w odpowiedzi i jaki� kawa�ek odprowadzi�em starsz� pani� wzrokiem. W ko�cu i na mnie przyszed� czas. Dlaczego?! To pytanie, przyt�aczaj�ce ponad ludzk� wytrzyma�o��, towarzyszy mi ju� od sze�ciu miesi�cy i tysi�ca lat, pe�nych nieopisywalnego wr�cz b�lu. Dlaczego Ty? By�a� taka m�oda! Wszyscy byli�my m�odzi. Teraz czuj�, �e czas przesta� dla mnie istnie�. Przep�ywa gdzie� obok, a jaka� cz�� mnie ci�gle trwa w tej chwili bolesnego niedowierzania zmieszanego z bolesn� �wiadomo�ci� spe�nienia si� najgorszych i najg��biej przed samym sob� skrywanych przeczu�. Bez Ciebie �ycie pozbawione jest sensu. Czu�em, �e jestem stworzony dla Ciebie i tylko dla Ciebie. A teraz? Nie wiem, co mam ze sob� zrobi�. A ta natr�tna my�l kr��y ci�gle wok� mojej g�owy... To przez t� chorob�. To by�a choroba, prawda? Oczywi�cie, �e tak, skoro ludzie od niej umieraj�. Skoro Ty umar�a�. Najgorsza jest ta �wiadomo��, �e nie zapobieg�em temu. �e wszystko widzia�em, ale nie zrobi�em nic, aby temu zapobiec. Czuj� si� w jaki� spos�b winny i tak bardzo przepe�niony b�lem... Dlaczego?!!! Czy aby pozna� odpowied� na to pytanie, sam musz� podda� si� tej chorobie? Norbert Tras by� w paskudnym nastroju. Wprawdzie po tragicznej �mierci rodzic�w i Magdy doszed� ju� do siebie, ale teraz mia� problemy bardziej trywialne, lecz i tak bardzo denerwuj�ce. Jutro mia� odda� gotowy artyku�, a pisanie sz�o mu dzisiaj wyj�tkowo s�abo. S�uszniej by�oby jednak powiedzie�, i� nie sz�o mu ono wcale. W naukowym dodatku do szmat�awego nieco dziennika dosta� sta��, cotygodniow� rubryk� � ��opat� archeologa�. Dzi� przeklina� sam siebie, gdy� w ostatnim artykule obieca� czytelnikom, i� dzi� napisze co� o Achemenidach. Zasadniczo takie zadanie nie nastr�cza�o mu nigdy wi�kszych trudno�ci. Problem zaczyna� si�, gdy przychodzi�o do przet�umaczenia artyku�u z j�zyka polskiego na j�zyk zrozumia�y przez przeci�tnego czytelnika. A ten z ca�� pewno�ci� nie mia� zielonego poj�cia o tym, �e co� takiego jak dynastia Achemenid�w kiedykolwiek chodzi�o po Ziemi. Trzeba wi�c by�o wyja�nia� wszystko �opatologicznie (s�owo to mia�o dla Trasa do�� szczeg�lne znaczenie). Poprawnie napisany artyku� to taki, przy kt�rym nawet pan S�awek (absolwent szko�y zawodowej, dzi�ki podejrzanym znajomo�ciom pe�ni�cy funkcj� sekretarza redakcji) nie ma k�opot�w ze zrozumieniem tre�ci. A te zaczyna�y si� ju� przy zdaniach d�u�szych ni� czterowyrazowe. W takich chwilach Norbert cieszy� si�, �e w tym momencie jest w male�kim mieszkaniu sam. Dzi�ki temu nikt mu nie przeszkadza�. Nie by�o te� nikogo, kto musia�by wys�uchiwa� przekle�stw pod adresem ca�ego �wiata, kt�ry zmusza Trasa do pracy z takimi lud�mi, jak pan S�awek. Norbert poszed� do kuchni, zrobi� sobie pi�t� ju� dzisiaj kaw�, po czym wzi�� szybki, zimny prysznic. W zasadzie mia�a to by� d�uga k�piel w gor�cej wodzie, ale ta ostatnia, najwyra�niej, nie mia�a najmniejszej ochoty wydostawa� si� zardzewia�ego kranu. Tak orze�wiony sko�czy� wreszcie artyku� i uda� si� na zas�u�ony odpoczynek. Jutro czeka� go ci�ki dzie�. Ledwo zamkn�� oczy, rozleg� si� dzwonek do mieszkania. �Ki diabe�?!� � zdenerwowa� si� Tras. Odczeka� chwil�, chc�c sprawdzi�, czy niespodziewany go�� zadzwoni ponownie, czy te� sobie p�jdzie. W ko�cu, zaintrygowany, podszed� do drzwi i otworzy� je. Za nimi sta� spokojnie wysoki m�czyzna w czarnym p�aszczu. Pod wp�ywem jego spojrzenia Tras poczu� si� nieco niepewnie. � Norbert Tomasz Tras? � zapyta� g�osem, kt�ry zdawa� si� sugerowa�, i� pytanie to jest pytaniem retorycznym. Tras rozejrza� si� nerwowo, jakby w poszukiwaniu kogo�, kto zg�osi si� na ochotnika. Niestety, nikogo takiego jak na z�o�� nie by�o w pobli�u. � To... ja � wyst�ka� w ko�cu. Przybysz nieodgadnionym, �widruj�cym wzrokiem popatrzy� jeszcze przez chwil� na Trasa, po czym zdecydowanym ruchem wyj�� zza pazuchy kopert�. � To dla pana � powiedzia�. Norbert zabra� kopert�, wybe�kota� co� na kszta�t podzi�kowania, po czym z wyra�n� ulg� zamkn�� drzwi. Przeszed� do pokoju i zacz�� ogl�da� niespodziewan� przesy�k�. Zwyczajna, bia�a koperta, bez �adnego napisu. Poniewa� nie by�a zaklejona, Tras pomy�la�, i� jest to zaproszenie na jak�� wa�n� uroczysto��. Roz�o�y� wyj�t� ze �rodka pojedyncz� kartk�. Na nieskazitelnie bia�ym papierze widnia� czarny, starannie wykaligrafowany napis. Tras poczu�, �e po plecach przechodz� mu ciarki. By� to jeden z wielu wie�owc�w w tej dzielnicy. Potworny moloch, mieszcz�cy w sobie tylu mieszka�c�w, co przeci�tna wie� w naszym kraju. O ile jednak w tej ostatniej wszyscy wiedz� o sobie wszystko, tutaj ka�dy jest dla pozosta�ych mieszka�c�w budynku s�abo znan�, ledwie tolerowan� twarz�. Osobnicy, pr�buj�cy wita� s�siad�w zwyczajowym �dzie� dobry�, postrzegani s� w najlepszym razie jako natr�ci. Nie ma w tym nic dziwnego � w dziedzinie poszanowania ludzkiej prywatno�ci wielkomiejska kultura dosz�a wr�cz do granic absurdu. Nie ukrywam, �e z tego powodu dobrze czuj� si�, mieszkaj�c od urodzenia w stolicy. Tam, gdzie ka�dy jest tylko jedn� z wielu, takich samych, twarzy. Stan��em na dole, pr�buj�c odgadn��, kt�re z okien nale�e� mo�e do Pi�knej Nieznajomej. Niewielkie mia�em szanse trafi�, gdy� budynek liczy� jakie� dwana�cie pi�ter. Ogarn��em spojrzeniem ca�y blok, po czym ruszy�em w kierunku klatki schodowej. Wtedy do mojej �wiadomo�ci dotar�o, �e co� tu jest nie tak. Na najwy�szym pi�trze, na parapecie, sta� cz�owiek. Pomy�la�em, �e jest to jaki� narkoman, kt�ry postanowi� sobie polata�, albo zm�czony �yciem samob�jca. Nigdy nie widzia�em spadaj�cego cz�owieka, tote� pomy�la�em, i� warto by�oby zaczeka� przez chwil� na dole i poczeka� na rozw�j wydarze�. W ko�cu nigdzie mi si�, tak naprawd�, nie spieszy�o. Po kilku minutach stwierdzi�em, �e czekanie na �w lot przed�u�a� si� b�dzie w niesko�czono�� i powoli zaczyna si� robi� nudno. Rozejrza�em si� dooko�a. Niedaleko mnie sta� sobie samotny sklepik osiedlowy z cz�ciowo zamazanym napisem �OW.CE, WARZ.W., P.WO�. Podrepta�em w tamtym kierunku, przeskoczy�em przez le��cego w drzwiach sta�ego bywalca, po czym wyj��em z lod�wki dwie butelki �Tabulatora� i po�o�y�em na ladzie monet�. Poczeka�em, a� sprzedawca wyda mi reszt�, przeliczy�em i bez s�owa wyszed�em. Niedosz�y samob�jca wci�� jeszcze sta� w oknie klatki schodowej. Poniewa� zacz�o si� �ciemnia�, a picie alkoholu na ulicy jest prawnie zabronione, postanowi�em zobaczy� spraw� z bliska i wszed�em do budynku. Dojecha�em wind� do dwunastego pi�tra i skierowa�em si� w stron� klatki schodowej. Skoczek sta� na parapecie i buja� si� to w prz�d, to w ty�. Zapewne nie m�g� si� zdecydowa�, co zrobi�. Szczerze m�wi�c, ma�o mnie to obchodzi�o. Chce skaka�, niech skacze. Nie chce � niech nie skacze. Koniec ko�c�w �yjemy w wolnym kraju i ka�dy ma prawo robi�, co mu si� podoba. S�dz�c z wygl�du, facet ma sta�� prac� i zapewne p�aci horrendalne podatki (niemal takie jak ci biedacy mieszkaj�cy w Szwecji), wi�c ma prawo oczekiwa�, �e te par� z�otych z jego kieszeni p�jdzie na odwiezienie go do miejskiej kostnicy. Cho� tyle mu si� od pa�stwa nale�y. Gorzej, je�li zalega fiskusowi � wtedy niech nie skacze. Pomy�la�em �e mo�na by go o te podatki zapyta�. Poniewa� stanie na schodach nie nale�y do zaj�� najwygodniejszych, postanowi�em usi��� sobie na parapecie. Je�li wyskoczy, b�d� mia� idealny widok. �a�owa�em, �e nie mia�em ze sob� aparatu. Takie zdj�cie spadaj�cego cz�owieka z pewno�ci� mo�na by odsprzeda� jednemu ze szmat�awc�w. Ciekawe, ile by zap�acili. Sto z�otych? Mo�e nawet dwie�cie? Starczy�oby na par� piw. W tym momencie przypomnia�em sobie o le��cych w sklepowej torbie butelkach. Usiad�em w oknie obok Pana-Co-Nie- Potrzebuje-Spadochronu i odkapslowa�em jedn� z nich o framug� okna. Nogi zwiesi�em na zewn�trz. Kiedy podnosi�em butelk� do ust, zauwa�y�em, �e Skoczek od d�u�szej chwili intensywnie mi si� przypatruje, za� na jego twarzy widnieje co� na kszta�t zdumienia zmieszanego z niedowierzaniem. Zestaw ten uzupe�nia�a odrobinka obrzydzenia. � Pedzio? � zapyta� w ko�cu. Nie takiego wst�pu si� spodziewa�em, tote� nieco mnie zamurowa�o. W ko�cu, gdy dostrzeg�em, �e wskazuje na trzyman� przeze mnie damsk� torebk�, u�miechn��em si�, zdecydowanie kr�c�c g�ow�. Przyznam, �e wzbudzi� we mnie pewn� sympati�. Wysun��em w jego stron� butelk�. Skoczek westchn�� ci�ko. � Zawsze, jak chc� zako�czy� � mrukn��, siadaj�c obok mnie � znajduj� jaki� pow�d, �eby jednak tego nie robi�. Zabra� mi butelk� i wypi� spory �yk. Ja w tym czasie zd��y�em otworzy� sobie drug�. � Powiedz mi � zacz��. � Dlaczego ten �wiat jest taki por�bany? Nie mia�em zielonego poj�cia, dlaczego ten �wiat jest taki por�bany, tote� milcza�em. Zreszt� gdybym t� unikatow� tajemnic� pozna�, te� raczej bym si� ni� z nikim nie podzieli�. W ko�cu sens tego wszystkiego tkwi w fakcie, �e owego sensu nie ma, albo �e go nie znamy. Na tym polega ca�a zabawa i ostatnia rzecz, jak� chcia�bym zrobi�, to odebranie komu� p�yn�cej z niej przyjemno�ci. � Pewnie zastanawia ci�, dlaczego chcia�em odebra� sobie �ycie � rzek� cicho. Prawd� powiedziawszy, wiedza ta nie by�a mi do szcz�cia niezb�dnie potrzebna. Skoro jednak sam mi si� z ni� narzuca�, niezr�cznie by�oby odm�wi�. Zapewne chodzi o kobiet� � pomy�la�em. � Wszystko przez te kobiety � powiedzia� w ko�cu. � Konkretnie przez jedn�. Zaskakuj�ce � pomy�la�em cierpko. � Czy�by wszystko na tym �wiecie sprowadza�o si� jedynie do konflikt�w damsko- m�skich? To takie przera�aj�co banalne. Zadziwiaj�co szybko rozmowa ta zacz�a mnie nu�y�. � Uwa�asz, �e to banalne � powiedzia� nagle, odci�gaj�c mnie tym samym od pomys�u opuszczenia parapetu. � Uwa�asz, �e moje problemy nie maj� znaczenia, bo na �wiecie s� miliony takich, jak ja. Kto by zawraca� sobie g�ow� tym, co my�l�, skoro nie jest to nic wi�cej, jak tylko jedno z wielu odbi� tego samego g�upstwa? M�czyzna i Kobieta. Walka o Wielkie Nie Wiadomo Co. Ten cz�owiek najwyra�niej czyta� mi w my�lach. Postanowi�em poczeka�, a� si� wygada. Mo�e w kt�rym� momencie wyprzedzi moje daimoniony i powie mi, jakie padn� jutro numery w totolotku. M�j rozm�wca uspokoi� si� i wypi� �yk z trzymanej przez siebie butelki. � Widzia�e� kiedy� wsch�d s�o�ca? � spyta�. Szcz�cie, �e nie zadawa� pyta� innych, ni� retoryczne. Czy widzia�em wsch�d s�o�ca? Jasne, �e nie widzia�em. Rok temu wraca�em nad ranem z imprezy i postanowi�em obejrze�, jak to wygl�da. Czeka�em prawie godzin� czekaj�c, a� s�oneczna tarcza wynurzy si� zza horyzontu. Pech chcia�, �e w tym samym czasie na niebie zacz�y gromadzi� si� chmury deszczowo-burzowe i ca�e wyczekiwanie diabli wzi�li. � To autentyczny, niezaprzeczalny cud. Zjawisko, kt�re zapiera dech w piersiach i porusza do g��bi. Ka�dy taki wsch�d jest jedyny i niepowtarzalny. Po prostu wyj�tkowy. Nigdy nie my�la�em o tym w ten spos�b. Dla mnie wsch�d s�o�ca by� jedynie czym� legendarnym, czego istnienie przyjmowa�o si� na wiar�. Trudno zobaczy� go w mie�cie, a rzadko kiedy bywam gdzie indziej. Relacje �wiadk�w mo�na sfa�szowa�, zdj�cia podrobi�, na filmie za� wystarczy pu�ci� zach�d s�o�ca od ty�u. Teraz, po takiej reklamie, obieca�em sobie, �e w ko�cu kiedy� obejrz� to s�awetne zjawisko. Tak zwyczajne, jak tykni�cie zegara. Tak niepowtarzalne, jak odmierzane nim chwile. � To uczucie, MOJE uczucie � nie omieszka� podkre�li� swojego w nim udzia�u � by�o tylko jednym z wielu. Ale, na Boga!, nie wolno go z tego powodu dyskredytowa�. Ani si� obejrza�em, �wiat wok� nas spowi� mrok, roz�wietlany tylko �wiat�ami wielkiego miasta. Powietrze skrzy�o tysi�cem blask�w. Dopiero po chwili zorientowa�em si�, co to oznacza. Zacz�� pada� �nieg. � Nie wolno � powt�rzy� cicho m�j rozm�wca. Siedzieli�my chwil� w milczeniu, podziwiaj�c pi�kno kolejnego, niepowtarzalnego zjawiska. W pewnej chwili spostrzeg�em, �e po policzkach niedosz�ego samob�jcy powoli sp�ywaj� �zy. � Nie za ni� p�acz� � rzek�. � I nie za tymi chwilami, kt�re mogliby�my sp�dzi� razem. P�acz� za tym, co z sob� zabra�a. Zapad�a niezr�czna cisza, przerywana jedynie szumem wiatru, nawiewaj�cego coraz to wi�ksze p�atki �niegu. M�j rozm�wca nie wygl�da� na osob� przyziemn�, kt�ra �a�owa�aby straty pieni�dzy, czy mieszkania, albo samochodu. By�em wi�c pewien, �e nie to mia� na my�li. Wida� by�o, �e w swoich zwierzeniach doszed� do pewnej granicy, oddzielaj�cej to, co trudne, od tego, co bolesne. � Kiedy�... � po d�ugim namy�le podj�� wreszcie opowie��. � Kiedy� wn�trze moje bardzo by�o niespokojne. Nieustannie targa�y nim burze nami�tno�ci. Potrafi�em kocha� do granic szale�stwa i do granic ob��du nienawidzi�. Potrafi�em �piewa� i ta�czy� z byle powodu i tak samo �atwo pogr��a� si� w otch�ani przygn�bienia... �Zaiste, mow� swoj� kwiecist� mnie raczysz� � zauwa�y� z�o�liwie jeden z moich daimonion�w. � ...raz by�o wspaniale, innym razem wr�cz koszmarnie � kontynuowa� rozm�wca. � Ale wiedzia�em przynajmniej, �e �yj�. Wiedzia�em, �e �wiat jest fascynuj�cym miejscem, bo ci�gle bardzo silnie go odczuwam. Bo jeszcze potrafi� go odczuwa�. �Staro�� nie rado�� � stwierdzi� cierpko daimonion. � �Kiedy� by� m�ody i g�upi, a potem nagle wydoro�la� i teraz p�acze, jakby by�o za czym. Cierpi�cy m�ody Werter, kt�ry nie mia� nawet na tyle jaj, �eby sobie w �eb paln��.� � W jednej chwili wszystko run�o w gruzach, niczym gmach WTC w Nowym Jorku. Sta�em si� zwyczajnym, zr�wnowa�onym cz�owiekiem. Teraz nie potrafi� ju� nienawidzi�. Nie potrafi� kocha�. Co� we mnie wypali�o si� i nigdy ju� nie wr�ci. Pozosta�a mi jedynie n�dzna egzystencja bez cienia nami�tno�ci. Z zazdro�ci� patrz� na swojego psa kt�ry, jako jedyny w moim domu, potrafi cieszy� si� naprawd�. �Najwyra�niej hormonki ci si�, ch�opie, ustabilizowa�y� � z�o�liwiec znowu si� odezwa�. � �A czego� ty si� spodziewa�? Zej�cia na zawa�? Bo do tego najwyra�niej �e� zmierza�.� �Ciszej� � poprosi�em. � �Cz�owiek si� m�czy, a ty takie z�o�liwo�ci wygadujesz. Wstydu nie masz.� �Jasne, �e nie mam� � odpar� daimonion. � �Od tego tu jestem.� � Wiesz co? � spyta� znienacka zmienionym g�osem skoczek. Jaka� my�l wyra�nie go o�ywi�a. � Dawno nie by�em na porz�dnej imprezie. Mo�na by gdzie� p�j��, wypi�, zata�czy�, zarwa� jakie� panny... �Przelecie�, znaczy� � odezwa� si� k��liwie daimonion. � �Wreszcie zaczyna gada� do rzeczy�. �Mia� na my�li: pozna� � odpar�em bez wi�kszego przekonania. �Nie r�b z siebie idioty�. � To co, idziesz? � m�j rozm�wca zszed� ju� z parapetu i teraz patrzy� na mnie wyczekuj�co. Westchn��em w duchu. �Dobrze, tylko nie szalej za bardzo� � powiedzia�em do daimoniona. �Yes, sir!� � odpar� tamten. Przede mn� kolejny weekend bez Ciebie. Taki smutny, taki pusty, taki samotny. Ciesz� si�, �e zacz��em pisa� ten pami�tnik. G��boko wierz�, �e czytasz go teraz i u�miechasz si� do mnie, jakby chc�c powiedzie�: �nie p�acz�. Ale ja nie chc� p�aka�. �zy same nap�ywaj� mi do oczu. Najch�tniej poszed�bym w Twoje �lady. Czy starczy mi odwagi, by to zrobi�? Przestrze� wok� Trasa by�a dziwnie martwa. Nic nie wskazywa�o na to, by cokolwiek opr�cz niego samego mog�o si� porusza�. Tylko on, drzewa z ga��ziami niczym ko�ciste palce starej wied�my i niebo. Szare niebo. Wszystko wok� Trasa, kt�ry sta� po�rodku biegn�cego przez las traktu by�o szare i martwe. Nawet chmury trwa�y nieruchomo, jakby na co� czekaj�c. Tras ruszy� przed siebie. Droga, wydeptana niegdy� przez tysi�ce par but�w, teraz zaro�ni�ta by�a szarymi k�pami trawy. Marsz Trasa zdawa� si� wywo�ywa� ruch w �wiecie doko�a niego. Ilekro� si� zatrzymywa�, wszystko wok� zamiera�o. Gdy szed�, zaczyna� wia� wiatr, za� chmury rozst�powa�y si� nienaturalnie szybko. W ko�cu udost�pni�y ksi�ycowi akurat tyle miejsca, aby bez przeszk�d m�g� pokaza�, i� jest tu� po pierwszej kwadrze. Zimny wiatr porusza� ga��ziami drzew � czarnymi palcami le�nych wied�m, kt�re czyha�y na swoj� ofiar�. Gdzie� za nimi czai�o si� co� �ywego i gro�nego. Co�, co teraz czeka�o i patrzy�o. B�ysn�o. B�yskawica o�wietli�a drog� i przebiegaj�cego przez ni� czarnego kota. Rozleg� si� grzmot. Nim przebrzmia�, Norbert us�ysza� gdzie� po prawej stronie g�os. � Gdy czarny kot przebiegnie ci drog� � m�wi�a stara kobieta � b�dziesz wiedzia�, co masz robi�. Ponownie b�ysn�o i tym razem Tras sta� ju� w ogrodzie naprzeciwko kilkupi�trowego, bardzo starego domu w stylu wiktoria�skim. Budynek by� w dobrym stanie, cho� farba pokrywaj�ca jego �ciany najwyra�niej domaga�a si� wymiany. Dom sprawia� wra�enie opuszczonego, pomijaj�c s�abe �wiat�o �wiecy jarz�ce si� w oknie gdzie� w lewym skrzydle budynku. Tras mia� zamiar zapuka� do drzwi, te jednak same uchyli�y si� zach�caj�co. Zawaha� si� i rozejrza� woko�o w poszukiwaniu czego�, co mog�oby mu pom�c w podj�ciu decyzji � wej�� czy zawr�ci�. Poniewa� jednak nic wi�cej si� nie wydarzy�o, zebra� si� na odwag� i zrobi� krok naprz�d. Gdy oczy przyzwyczai�y si� ju� do ciemno�ci, Tras stwierdzi�, �e stoi po�rodku wielkiego holu. W �cianach po obu stronach umieszczone by�y po dwie pary pot�nych, starannie wykonanych drzwi. Mi�dzy nimi wisia�y obrazy. Gdzieniegdzie na �cianach zawieszone by�y �wieczniki. Drzwi znajdowa�y si� r�wnie� na wprost Trasa. Po obu ich stronach zakr�ca�y lekko schody, wznosz�c si� ku, odgrodzonej drewnian� balustrad�, galerii na pi�trze. Sufit ton�� w mroku, za� wn�trze o�wietlone by�o �wiat�em ksi�yca, wpadaj�cym do �rodka przez oszklone drzwi wej�ciowe i okna po obu ich stronach. Nagle Tras poczu� pot�ny podmuch wiatru i us�ysza� za sob� trzask gwa�townie zamykanych przeci�giem drzwi. �wiece na �cianach zap�on�y. � Czego szukasz? � us�ysza� za sob� g�os swojej matki. Teraz by� w swoim dawnym mieszkaniu. � Prawa jazdy � odpar� bezwiednie Tras. � Sprawd� na telewizorze � poradzi�a matka. Tras zauwa�y�, �e �wieczniki na �cianach wci�� wisz�. � Sk�d si� u nas wzi�y �wiece? � spyta�. � Jak to sk�d? � zdziwi�a si� matka. � Zawsze tutaj by�y. Tras, zak�opotany, pokiwa� g�ow�. � Po co ci prawo jazdy? � spyta� ojciec, kt�ry znienacka pojawi� si� w drzwiach. � Musz� gdzie� pojecha� � odrzek� Tras. Ojciec spojrza� synowi g��boko w oczy, po czym wr�czy� mu kluczyki od samochodu. � Tylko go nie rozbij � powiedzia� z trosk� w g�osie. Teraz Tras sta� naprzeciw ogromnej limuzyny z p�kiem kluczyk�w samochodowych w d�oni. Spr�bowa� otworzy� drzwiczki jednym z nich. Nie uda�o mu si� to. Podobnie by�o z drugim, trzecim i kolejnymi. Wypr�bowywa� kluczyk za kluczykiem � bez skutku. � Co robisz? � spyta� ojciec, kt�ry od jakiego� czasu sta� obok i przypatrywa� si� pr�bom syna. � Pr�buj� znale�� w�a�ciwy � odpar� Tras, ogl�daj�c trzymany w r�ce p�k. Ojciec odebra� synowi kluczyki, wybra� jeden z nich i otworzy� drzwiczki. � Tym ju� pr�bowa�em � zdziwi� si� Tras. � Widzisz, synu � powiedzia� ojciec, wsiadaj�c do samochodu. � Nie jest wa�ny klucz, tylko r�ka, kt�ra go trzyma. Tras zacz�� zastanawia� si� nad ukrytym znaczeniem tych s��w. � Jedziesz czy nie? � przerwa� jego rozmy�lania ojciec. Droga by�a ciemna, za� reflektory o�wietla�y ledwie niewielki jej skrawek. Bia�e pasy wynurza�y si� z ciemno�ci, przemyka�y po lewej stronie samochodu, po czym zn�w znika�y w mroku. � Jeste� pewien, �e chcesz tam jecha�? � zapyta� ojciec, nie odrywaj�c wzroku od drogi. � Musz� � odpar� Tras. � Nie chc� wtr�ca� si� w nie swoje sprawy. S�dz� jednak, �e pewne rzeczy lepiej jest zostawi� takimi, jakimi one s�. Takie rozgrzebywanie przesz�o�ci nigdy jeszcze nikomu nie wysz�o na dobre. � Ja jednak nie lubi� zostawia� spraw niedoko�czonych. � Syndrom kilku dni, co? � za�mia� si� ojciec. Zimny dreszcz przebieg� Norbertowi po plecach. O co ojcu chodzi�o? Chcia� o to zapyta�, gdy nagle samoch�d gwa�townie zahamowa�. Tu� przed mask� spokojnie przedefilowa� czarny kot, nonszalancko ocieraj�c si� o zderzak. Ojciec splun�� przez lewe rami�. � Kiedy czarny kot przebiegnie ci drog� � powiedzia� � b�dziesz wiedzia�, co masz robi�. Za oknem zamajaczy�y ga��zie niczym palce starej wied�my. Norbert odetchn�� z ulg�, kiedy ojciec ruszy� dalej. Przez jaki� czas jechali w milczeniu. Ojciec nic nie m�wi�, bo zajmowa� si� prowadzeniem samochodu. Poza tym zatopiony by� we w�asnych my�lach, o kt�rych prywatno�� dba� szczeg�lnie. Norbert za� nie odzywa� si� przeczuwaj�c, i� wszelkie pr�by podj�cia rozmowy zako�cz� si� niezbyt szczeg�lnie. Od jakiego� czasu pewna natr�tna my�l chodzi�a mu po g�owie, ale nie m�g� jej dok�adnie zidentyfikowa�. W ko�cu jednak pojawi�a si� na powierzchni odm�t�w pod�wiadomo�ci, ka��c Trasowi przerwa� d�ugotrwa�e milczenie. � Tato � zagadn�� i zaczeka� na trz�sienie ziemi. Poniewa� owo nie nadesz�o, postanowi� kontynuowa�. � Dlaczego ty �yjesz, skoro nie �yjesz? Ojciec pokiwa� z politowaniem g�ow�. � Zawsze uwa�a�em twoj� matk� za szalenie inteligentn� osob� � powiedzia�. � Siebie r�wnie�. Nigdy wi�c nie mog�em zrozumie�, po kim odziedziczy�e� swoj� niebywa�� g�upot�. Takim kretynizmem cechowa� si� tylko... Doznawszy nag�ego ol�nienia, szeroko otworzy� oczy. � ...m�j s�siad � doko�czy�, zdumiony znaczeniem swoich s��w. Samoch�d gwa�townie zahamowa�. � Jeste�my na miejscu � o�wiadczy� ojciec. Tras rozejrza� si� wok�. � Przecie� to nasz dom � zdziwi� si�. � A gdzie� ty chcia� jecha�?! Norbert poczu� nag�� pustk� w g�owie. � Nie wiem... � odrzek� niepewnie. � Nie pami�tam. � I to jest tw�j najwi�kszy problem � powiedzia� ojciec, dla podkre�lenia swoich s��w wbijaj�c palec w pier� Norberta. � A teraz nie zawracaj mi g�owy. Musz� wyja�ni� pewn� spraw�. To rzek�szy, wysiad� z samochodu i ruszy� w kierunku budynku. Kluczyki zabra� ze sob�. � Gdzie ja chcia�em jecha�? � zapyta� sam siebie Norbert. Nagle zauwa�y�, siedz�cego gdzie� po lewej stronie drogi, czarnego kota. � Nawet nie pr�buj � zagrozi� mu Tras. Kot spojrza� na niego beznami�tnie. Zielono��te �lepia, przeci�te pionowymi smugami �renic, zal�ni�y z�owrogo. M�j towarzysz pasowa� do klubu studenckiego jak pi�� do nosa, tote� par� panienek, siedz�cych samotnie przy barze, z miejsca skierowa�o na niego pe�ne zainteresowania spojrzenia. Skoczek jednak przebieg� nieomal obok nich, kieruj�c si� ku, wype�nionemu t�umem, parkietu. Po drodze zd��y� jeszcze wcisn�� mi sw�j portfel i klucze od mieszkania, ��eby go nie uwiera�y�. Ja sam, poniewa� ta�czy� umiem tak samo jak lubi�, postanowi�em zam�wi� co� do picia. Barmank� zna�em do�� dobrze, wi�c nie musia�em nic m�wi�. Po chwili sta� ju� przede mn� gotowy drink, z umiarkowan� ilo�ci� lodu. � Zmieniasz p�e�? � zapyta�a, wskazuj�c na torebk�. U�wiadomi�em sobie, �e ca�y czas nosz� j� ze sob�. Westchn��em ci�ko, znacz�co spogl�daj�c na rozm�wczyni�. � �artowa�am. Ci�gle szukamy, co? Skin��em g�ow�. Dawno temu, mi�dzy jednym drinkiem a drugim, zwierzy�em si� jej z trapi�cych mnie problem�w. By�a jedyn� osob�, kt�rej opowiedzia�em o tym, co wydarzy�o si� przed niespe�na czterema laty. To by�y pi�kne dni. M�j przyjaciel, szukaj�cy natchnienia w muzyce, z dnia na dzie� sta� si� wzi�tym kompozytorem, nasi sportowcy wreszcie zacz�li odnosi� jakie� sukcesy, ja za� pe�en by�em wiary w ludzi, w lepsze jutro i w pok�j na �wiecie. Najwi�cej nadziei pok�ada�em jednak we w�asnych mo�liwo�ciach. Ju� jako dziecko przejawia�em niebywa�e zdolno�ci techniczne. W wieku czterech lat narysowa�em schemat samochodu � cztery ko�a, akumulator i silnik, w��czany przy pomocy przycisku. Konstrukcj� t� cechowa� brak kierownicy (chyba o niej zapomnia�em) i nowatorski uk�ad hamulcowy: Peda�, przytrzymywany w g�rze przy pomocy spr�yny, stanowi� przed�u�enie wbijanego w asfalt dr�ga. Innym wybitnym pomys�em by� automatyczny szlaban. Pomys� opiera� si� na � uruchamianym ci�arem poci�gu � systemie d�wigni i za�o�eniu, �e �aden kierowca nie b�dzie na tyle szalony, by pod ow� konstrukcj� przeje�d�a� � system nie sprawdza� bowiem, czy szlaban przypadkiem czego� (lub kogo�) nie przygniata. Z biegiem lat zaci�cia moje zmienia�y si� jednak; teoria zacz�a przewa�a� nad praktyk�, za� zami�owania konstrukcyjne ust�pi�y miejsca matematycznym. Zakamarki twierdze� i dowod�w poch�on�y mnie do tego stopnia, �e �wiat postrzega� zacz��em jako miejsce niezbyt ciekawe, bo jest to przecie� przestrze� zaledwie tr�jwymiarowa i do tego z niezbyt wyrafinowan� metryk�. Matematyka by�a r�wnie� g��bokim prze�yciem metafizycznym. Jest to bowiem nieustanne poszukiwanie. Tysi�ce wybitnych umys��w, obcuj�cych na co dzie� z ogromem tej nauki, bardziej lub mniej �wiadomie, stara si� odkry� jedno wielkie Twierdzenie, zawieraj�ce w sobie wszystkie pozosta�e i jeden, najpi�kniejszy w �wiecie Dow�d. I ka�dy napotyka jedynie na odbicia owej Doskona�o�ci. Niekt�rzy matematycy twierdz�, �e B�g ma u siebie wielk� Ksi�g�, w kt�rej zapisane s� najdoskonalsze dowody wszystkich, sformu�owanych lub nie, twierdze�. Inni s�dz�, �e nie jest ona potrzebna, poniewa� ca�� t� nauk� mo�na, jedn� genialn� my�l�, jednym gestem wr�cz, zunifikowa�. Do takich rozwa�a� nie jest im zreszt� potrzebna wiara w istnienie Boga � wszak i On mo�e by� tworem czysto hipotetycznym. Pewnej nocy mia�em sen. �wiat wok� mnie utrzymany by� w kolorystyce stalowoszarej. Szare by�y drzewa, szare by�y te� li�cie, w�r�d kt�rych gdzieniegdzie po�yskiwa�o �wiat�o ksi�yca. Stalowoniebieska by�a za� trawa, kt�rej ka�de �d�b�o z osobna poruszane by�o przez wiatr, jakby przeczesywa�y j� tysi�ce niewidzialnych r�k. Sta�em na polanie, ponad kt�r� po�yskiwa�y miliardy gwiazd. Przede mn� za� widnia� niewielki budynek. Ma�a, drewniana chatka, w kt�rej kto� najwyra�niej mieszka�, bo w �rodku pali�o si� �wiat�o. Nic dostrzeg�em przez zaparowane okno, wi�c nie�mia�o podszed�em do drzwi i otworzy�em je lekkim ruchem r�ki. Zobaczy�em niewielk� izb� � ��ko, st� i kominek, w kt�rym trzaska� ogie�. W �rodku pomieszczenia nie dostrzeg�em nikogo. Na stole, zachlapanym woskiem ze stoj�cego na nim �wiecznika, le�a�a wielka, oprawiona w czarn� sk�r�, Ksi�ga. Nie mia�a na sobie �adnych z�oce� ani ozdobnik�w, ale nie by�o te� nic, co kaza�oby w�tpi� w bij�cy z niej Majestat. Powoli podszed�em do niej i otworzy�em gdzie� po�rodku. G�eboko wierzy�em, �e na idealnie bia�ych kartach zapisany by� Dow�d. TEN Dow�d � genialny i prosty. Wystarczy�o spojrze� na ca�� matematyk� inaczej, ni� zwykli�my byli to czyni�. Wystarczy�o tylko... � Zapami�ta�e�? G�os, kt�ry gro�nie zabrzmia� dok�adnie za mn�, �miertelnie mnie wystraszy�. Momentalnie odwr�ci�em si� i ujrza�em... ...sufit. Nigdy jeszcze nie zdarzy�o mi si� obudzi� tak szybko. Sen pami�tam dok�adnie, czego nie mog� powiedzie� tre�ci Ksi�gi. Jestem �wi�cie przekonany, �e zd��y�em przeczyta�, co jest tam napisane i �e ten jeden, jedyny Dow�d jest ukryty gdzie� tam g��boko, w mojej pod�wiadomo�ci. I od tego czasu usilnie staram si� go tam odnale��. Poszukiwania te nie s� proste � do wszystkich miejsc na Ziemi jest nam bowiem bli�ej, ni� do samych siebie. � Zawsze zastanawia�am si� � zacz�a barmanka � jak to jest, �e taki facet, jak ty, przychodzi tutaj i popija drinki. Jak ona mia�a na imi�? Sylwia? Krystyna? Chyba jednak Sylwia. � Nie ta�czysz � kontynuowa�a � nie podrywasz panienek, tylko siadasz tutaj i rozmy�lasz. Przez jaki� czas my�la�am, �e jeste� homo. Owszem, przekona�a si�, �e jest inaczej, gdy jaki� wra�liwy pan zacz�� my�le� podobnie jak ona, proponuj�c mi drinka. Powiedzia�em mu wtedy kilka ciep�ych s��w, zdecydowanie zaprzeczaj�cych ideom political corectness. Od tego czasu cz�owiek ten nie pokazuje si� w klubie. I bardzo dobrze. Dla takich jak on s� specjalne lokale. � Ja rozumiem, �e matematycy s� jacy� dziwni � stwierdzi�a � ale chyba miewaj� czasem inne potrzeby, ni� picie i znajdowanie dowod�w twierdze�. Przyznaj, �e maj�. Nie wiedzia�em, co mam odpowiedzie�. Nie powiem przecie� wprost, �e w zasadzie nie mia�bym nic przeciwko odrobinie dzikiego i nieokie�znanego seksu. Z drugiej jednak strony k�ama� nie lubi� i nie zamierzam. Westchn��em ci�ko i poprosi�em gestem, �eby sobie te� nala�a. � To jak b�dzie z tymi potrzebami? � spyta�a, nachylaj�c si� tak, �e prawie stykali�my si� czo�ami. Mam drobn� s�abo�� � pi�knym kobietom nie potrafi� odmawia�. Kiedy wychodzi�em tylnymi drzwiami z klubu, z g�o�nik�w dobiega�y jeszcze skoczne rytmy piosenki o niejakim Koko D�ambie, kt�rego ulubionym zaj�ciem jest spo�ywanie nabia�u. Nie mam zielonego poj�cia, dlaczego podczas jednego z orgazm�w nazwa�a mnie J�zefem, ale nie chcia�em denerwowa� dziewczyny niepotrzebnymi pytaniami. Nocne powroty do domu zaliczam do prze�y� raczej przyjemnych. Wbrew powszechnie panuj�cemu przekonaniu, jest to najbezpieczniejsza pora na spacery, gdy� potencjalni napastnicy albo s� zbyt pijani, by stanowi� jakiekolwiek zagro�enie, albo te� le�� grzecznie w ��eczkach, boj�c si� gniewu rodzic�w. Poza tym, przechadzaj�c si� pustymi ulicami, mam okazj�, by to i owo przemy�le�. Niewiele mam ku temu okazji, opr�cz kilku chwil tu� przed za�ni�ciem. W tych szalonych, rozp�dzonych czasach nikt nie ma czasu nawet dla w�asnych my�li. O czym wtedy my�la�em? Nie pami�tam. Wiem tylko, �e gdy trafi�em do domu, zapad�em w sen, kt�ry przywo�ywa� wspomnienia sprzed lat... Mam przed sob� Twoje zdj�cie. Od chwili, w kt�rej dowiedzia�em si� o Twoim odej�ciu, nie mog�em zebra� si� w sobie, �eby wywo�a� film. Teraz jednak Roman (pami�tasz Romana, prawda?) wpad� do mnie i spyta�, czy nie po�yczy�bym mu aparatu, bo jedzie na jak�� delegacj� do Wenecji, czy gdzie�. Po�yczy�em mu, no i teraz przyni�s� wywo�ane zdj�cia. Nawet nie wyobra�asz sobie, jak pi�knie na nich wygl�dasz. Patrzysz na mnie takim jakby troch� melancholijnym wzrokiem i delikatnie si� u�miechasz. Zupe�nie jak wtedy, na mo�cie. Pami�tasz? Nad rzek� unosi�a si� g�sta, roz�wietlana �wiat�em reflektor�w, mg�a. Mia�em du�o czasu, wi�c pomy�la�em, �e przespaceruj� si� troch�. Widok by� osza�amiaj�cy. Gdybym mia� przy sobie aparat z odpowiednio czu�ym filmem, zrobi�bym wtedy najbardziej kiczowate zdj�cie �wiata. Nikt nie uwierzy�by bowiem, �e co� tak bajecznego mo�e by� rzeczywisto�ci�. Wtedy w�a�nie zobaczy�em J�, jak sta�a przy barierce i pr�bowa�a przebi� wzrokiem g�st� mg��, otaczaj�c� most z obu stron. Gdy przechodzi�em obok Niej, dostrzeg�em, �e p�acze. �Nie moja sprawa� � pomy�la�em, id�c dalej. �Tch�rz� � odpar� daimonion. Najwyra�niej pragn�� pozna� ow� nieznajom� nieco bli�ej. �Nie tch�rz, tylko...� � zacz��em. � �Niech ci� diabli�. Nie lubi� by� stawiany pod �cian�. Nawet przez samego siebie. Zawr�ci�em i bez s�owa poda�em nieznajomej chusteczk� do nosa. �Kiedy� je wyrzuc�. Zobaczysz� � powiedzia�em. �Masz katar sienny. Zasmarka�by� si� na �mier� � odpar� spokojnie daimonion. � Dzi�kuj� � powiedzia�a cicho. Spojrzenie, jakim mnie obdarzy�a, na d�ugo zapad�o mi w pami��. � Nie ma za co � odrzek�em. � Czy mog� pani jeszcze w czym� pom�c? Przez d�ug� chwil� patrzy�a na mnie z czym� na wz�r przestrachu. W ko�cu uzna�em, �e chyba jednak nie jestem tu potrzebny. � Prosz� pana... � wyszepta�a,