5879
Szczegóły |
Tytuł |
5879 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5879 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5879 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5879 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wanda ��kiewska
�lady rysich pazur�w
Przyjacio�om bieszczadzkim w podzi�ce
Wiem, �e nie lubicie wst�p�w. Ja ich te� nie lubi�. A wi�c tylko kilka s��w
wyja�nienia, �e takiej ksi��ki jak ta nie mo�na napisa� samemu. Bo my�l�c o niej
trzeba by�o przecie� w�drowa� od miejsca do miejsca i spotyka� r�nych ludzi.
Ludzie ci znaj� histori� Bieszczad�w jak histori� w�asnego �ycia: partyzanci lat
okupacji hitlerowskiej, �o�nierze WP i ci, kt�rzy tu siej� i zbieraj�, czasem
ziarno, a czasem pi�kne my�li i czyny. Wszyscy oni zwi�zani s� z t� ziemi�
wi�zami . krwi, kt�r� tu przelali, lub wi�zami pracy, kt�r� tu podj�li, l Oni
wszyscy lubi� m�wa� o Bieszczadach. Musz� m�wi� o Bieszczadach. A pisarz musi
ich s�ucha�, bo warto. s Im po�wi�caj�c t� ksi��k�, chc� gor�co prosi�: nie
szukajcie wiernej kopii swoich miast i wsi! Nie szukajcie samych siebie! Bo
ksi��ka nie jest dokumentem i nie opisuje z wierno�ci�, w�a�ciw� historykowi,
ani rzeczywistych punkt�w na mapie, ani rzeczywi�cie istniej�cych ludzi. Nie
stara�am si� o to. Nie chcia�am tego. Pragn�am natomiast tak przetworzy�
poznane fakty i wydarzenia, aby na przyk�ad potyczka w g�rach czy bitwa w
Wo�kowyi, przybieraj�c nieco og�lniejszy charakter, oddawa�y r�ne obrazy wielu
walk bieszczadzkich. Pragn�am tak�e tak przetworzy� losy i charaktery
bohater�w, aby na przyk�ad �o�nierz Mamula czy oficer polityczny, kapitan
Milewski, stali si� podobni wielu bieszczadzkim bojownikom. Pragn�am, aby
wszystko to, trafiaj�c celnie w atmosfer� tamtych czas�w, pozwoli�o moim
czytelnikom pomy�le� po przeczytaniu ksi��ki: "Tak by�o w Bieszczadach roku.
Mo�e w Baligrodzie? Mo�e w Wo�kowyi czy Terce? A mo�e jeszcze gdzie indziej ?"
Rozdzia� I By�o czerwcowe popo�udnie. Niebo, poblad�e od bij�cego w nie blasku,
jak sp�owia�a zas�ona wzbija�o si� nad Warszaw�. Nad Warszaw�? Czy to by�a
Warszawa, te starte na mia� resztki ulic i dom�w? Wa�y wysokich usypisk,
podobnych do popio�u, kry�y w sobie wszystko, co zosta�o z tego miasta: �elazo,
ceg��, gruz, niedopa�ki sprz�t�w, a nawet kafle z piec�w, wanny i zlewy, a nawet
ko�ci ludzkie i zwierz�ce.
- Gdy si� st�pa po tych wa�ach
- powiedzia� kiedy� ojciec Tomka
- to tak, jakby si� depta�o Warszaw�. I szybko zszed� na dno w�wozu, powsta�ego
z gruzu usypanego po obu stronach dawnej ulicy. Tomek zapami�ta� te s�owa i cho�
ojca nie by�o, stara� si� nie "depta�" Warszawy. Ojciec! Gdyby on by� z Tomkiem!
Jak�e inne by�oby �ycie. Inna by�aby szko�a, inny dom. A tak... Przeskakiwa�
g�ry gruzu, wymija� sterty �elastwa, potyka� si� na wybojach. Szed� czym�, co
kiedy� by�o g��wn� ulic� Warszawy
- Marsza�kowsk�, a teraz sta�o si� jako tako uporz�dkowanym przez ludzi
rumowiskiem. W ulic� Pi�kn� wjecha� jak na wrotkach, bo noga ugrz�z�a mu w
zardzewia�ej puszce po konserwach. Potr�ci� przy tym jak�� dziewczynk�,
- Uwa�aj
- powiedzia�a surowo. Spojrza� na ni�. Mia�a czerwon� sp�dniczk� i blond
warkocz, mocno spleciony. Kiedy sz�a po nier�wno�ciach, obija� si� o szczup�e
�opatki. Dziewczynka mog�a mie� dziesi��-
-jedena�cie lat, a kube�, kt�ry d�wiga�a, ci��y� jej niemal do ziemi. W kuble
bulgota�a rudawa woda.
- Daleko masz nie��?
- spyta� Tomek,
- Tam. Chud� r�k� wskaza�a miejsce, gdzie w�r�d ruin kamienicy wisia� kawa�ek
muru z oknem i' czerwonym kwiatkiem w tym oknie.
- Daj. Pomog� ci. Dziewczynka usun�a nieco r�k� z pa��ka, ale kub�a nie
wypu�ci�a. Kube� przechyli� si� i nim Tomek zdo�a� przywr�ci� mu r�wnowag�,
r�bek czerwonej sp�dniczki zachybota� ocieraj�c si� o powierzchni� wody.
Delikatna twarzyczka dziewczynki zn�w nabra�a surowego wyrazu.;
- Uwa�aj! Krok za krokiem nie�li razem cenny kube�ek.
- Cz�sto chodzisz po wod�?
- spyta� Tomek.
- Jak kiedy. Zreszt� nie tylko ja nosze. I mama, i ojciec te�.
- I mama, i ojciec?
- No, pewno. Drobne nogi zr�cznie przystosowywa�y si� do krok�w Tomka.
- Dawno wr�cili�cie do Warszawy?
- B�dzie rok,
- I od razu zamieszkali�cie w tym wisz�cym domu?
- Nie. Najpierw saperzy usuwali miny. Ja wiedzia�am ju�, �e tu zamieszkamy,
wci�� przychodzi�am i patrzy�am, co si� dzieje. Potem tatu� zrobi� drabin�,
wstawi� futryny...
- Drabin�?
- przerwa� Tomek.
- Po Ci �>?
- Bo tylk .' pocz�tku s� schody, a p�niej ju� nie ma, wi�c my chodzimy po
drabinie.
- To jak wniesiemy kube�? Po drabinie?
- Mo�na i po drabinie. Ale mamy co� lepszego. Chcesz zobaczy�? U�miechn�a si�
zerkaj�c ukradkiem na Tomka,
- Je�li to co� ciekawego.;.:
- Nie wiem. Mo�e.
- S�uchaj no
- ostrzeg� Tomek.
- A nie bujasz? Wzruszy�a ramionami.
- Po co bym mia�a buja�? Nawet ci� nie znam.
- Nazywam si� Tomek
- powiedzia� szybko.
- To-
-' mek Milewski. Mieszkam na G�rno�l�skiej. M�j tatu� jest kapitanem Wojska
Polskiego,;
- Tu, w Warszawie?
- Nie. Daleko.
- O! Mieszkasz z mam�?
- Nie mam mamy.
- O!
- powiedzia�a zn�w dziewczynka i zaraz umilk�a. Min�a chwila, nim zacz�a
m�wi�:
- T�dy. Ostro�nie, bo tu jest taki wstr�tny kamie�.Zawsze pod nog� wlezie. A
teraz ju� sie�. Schody ' drabina. Gruzy, usypane wysoko, doprowadza�y do resztek
oficyny. Nie by�o ani bramy, ani sieni. Wszystko to wraz z kamienic� le�a�o w'
wielkiej stercie przylegaj�cej do innych stert. Do mieszkania dziewczynki
prowadzi�y po prostu ods�oni�te kondygnacje schod�w. By�y zreszt� tylko dwie,
dalej zast�powa�a je konstrukcja drewniana, zaczepiona olbrzymimi hakami o
podest na pierwszym pi�trze, kt�ry na szcz�cie ustrzeg� si� Hitlerowskiej
bomby.
- l to zrobi� SW�J ojciec?
- zdumia� si� lomek;
- Tak. Jest stolarzem.
- Wejd� na g�r�. Chcesz?
- Poczekaj. Postawili kube�ek na ziemi; Dziewczynka podnios�a g�ow� i zawo�a�a:
- Mamo! Z lewej strony podestu otworzy�y si� sztukowane z r�nych desek
- starych i nowych
- nie malowane drzwi, wysun�a si� niewysoka, kr�pa posta� kobiety opasana
szerokim fartuchem. Wysz�a na podest, pochyli�a si� nad drewnian� konstrukcj�.
- Uwa�aj, Teresko, spuszczam lin�
- powiedzia�a kr�c�c korb� przy czym�, co wygl�da�o jak blok na budowie.
- Dobra! Gruba metalowa lina, zako�czona uchwytem w formie podkowy, zjecha�a w
d�;
- Zaczep pa��k w samym �rodku i odsu� si�
- upomina�a matka.
- A ten ch�opiec to tw�j kolega? Tereska zawaha�a si�: i
- Kolega, mamusiu. Pom�g� mi nie�� wod�;
- To dobrze. Zaczepi�a� kube�? Mog� ci�gn��? Kobieta kr�ci�a korb�, kube� z wod�
r�wniutko sun�� w g�r�.
- Dlaczego podkowa?
- spyta� Tomek?
- Bo to przynosi szcz�cie, nie wiesz? Kube� sta� ju� na pode�cie.
- Chod�, Teresko
- zawo�a�a matka.
- Mo�e zaprosisz do nas koleg�? Tomek zmiesza� si�.
- Po co? Jeszcze bym przeszkadza�.-
- Co� ty?!
- ofukn�a go dziewczynka.
- Komu � w czym m�g�by� przeszkadza�? Tatu� w pracy, mama na pewno gotuje obiad,
a ja... ja ci poka�� nasze wisz�ce mieszkanie. Chod�! Wyci�gn�a r�k�. Tomek
nawet nie wiedzia�, jak to si� sta�o, �e po chwili wspina� si� za Tereska po
drabinie z szerokimi poprzeczkami. A kiedy stan�� na pode�cie i spojrza� w d�,
zdawa�o mu si�, �e znalaz� si� na jakiej� dziwnej budowie. Tereska pchn�a
drzwi.
- To jest, mamo, Tomek Milewski. Jego tatu� jest kapitanem. Matka Tereski
wygl�da�a tak, jak wygl�daj� matki na obrazkach: by�a pulchna, mia�a pogodn�
twarz i spracowane r�ce. Tomek szurn�� nogami, kobieta u�miechn�a si� kiwa' j��
kilka razy g�ow�.
- Widzia�e� kiedy takie kr�lestwo pod niebem? spyta�a.
- Wisimy jak jask�ki w gnie�dzie przylepionym do muru byle jak. Teraz to ju�
g�upstwo, bo m�� t� �cian� zamurowa�, ale dawniej mo�na by�o st�d skaka� wprost
na ulic�.
- Przecie� by�a zima?...
- zacz�� Tomek.
- A by�a
- przytakn�a matka Tereski.
- K�adli�my si� wszyscy troje tu, za piecem, i okrywali�my si� wszystkim, co
tylko by�o w domu. Spali�my w r�kawiczkach i szalikach, a tatu� nawet w uszance
Od jednego sapera dosta�
- opowiada�a Tereska. Tomek rozejrza� si� po izbie. �ciany by�y bez tynku,
zalepione papierami jak tapet�. Wygl�da�o to nawet �adnie i zabawnie, bo
wykorzystano nag��wki z gazet, wycinanki z kolorowych pism.
- A to co?
- spyta� Tomek wskazuj�c k�t w g��bi izby.
- To kr�lestwo Tereski.
- Och, wtedy by�am o rok m�odsza, dlatego tatu� wyli bra� na moj� �cian� takie
d' /..' , . ':i, Pi�aki, kolki. kurczaki i ma�e dzieci. Matka uj�a si� pod
boki.
- By�a� ma�a! A teraz to� ju� taka du�a? Tereska stan�a obok matki, wspinaj�c
si� na palce.
- Jeszcze troch�, a b�d� taka jak ty. Si�gam ci do ramienia.
- Nic trudnego! Przecie� ja jestem mata, a ty wda�a� si� w dryblasa ojca.
- W dryblasa! Zaraz w dryblasa! Rozgl�daj�c si� po izbie, Tomek pomy�la�, �e tu
jest ciep�o i przyjemnie. Mo�e dzi�ki pelargonii na oknie, mo�e to sprawia�
kolorowy perkal zamiast firanki? Mo�e pasiasty fartuch, a mo�e �miech matki i
c�rki, patrz�cych na siebie tak jako� mi�o?
- Mamusiu!
- zawo�a�a nagle Tereska.
- Ty nie przypominasz, a ja zapomnia�am pokaza� Tomkowi nasze zoo.
- Poka�, poka�, c�reczko. Tereska kiwn�a na Tomka. Na palcach podesz�a do okna.
- Cicho
- ostrzeg�a.
- Nie lubi� ha�asu. ;
- Kto? Uchyli�a okno; Na parapecie z nie heblowanej deski staia skrzyneczka, a w
niej co� porusza�o si� z szelestem i pogruchiwa�o raz po raz.
-. Go��bica
- szepn�a Tereska.
- Ma ma�e; W�r�d �d�be� trawy i pi�rek �lepe jeszcze ptaszki wystawia�y �ebki.
- Bierzesz .je do r�ki?
- spyta� szeptem Tomek.
- Czasem. Jak go��bicy nie ma. Ona nie lubi rozstawa� si� z dzie�mi. Matka
Tereski podesz�a do okna..
- Sama do nas przylecia�a i poty si� awanturowa�a, p�ki nie dosta�a skrzyneczki.
- Co wtedy zrobi�a?
- spyta� Tomek.
- Wesz�a do �rodka, znios�a jajka, a potem siedzia�a cichutko jak zakl�ta.
- A ojciec dzieci?
- Och, to sko�czony nicpo�! Nicpo� i utracjusz. Z pocz�tku zagl�da� do
skrzyneczki, teraz nic, tylko lata i bije si� z innymi go��biami. Wraca
wyskubany jak g� i zamiast pokornie siedzie�, stroi g�upie miny i b�bni dziobem
w okno.
- Mama tak m�wi, ale naprawd� to przepada za tym ga�ganem. Niech tylko zapuka w
szyb�, mama zaraz otwiera i daje mu smako�yki.
- Co te� ty opowiadasz! Tereska obj�a matk� wp�.
- Powiedzie� ci co�, mamusiu?
- Ciekawam co?
- Widzia�am wczoraj tego utracjusza, jak siedzia� na twoim w�asnym ramieniu i
grucha�. A ty karmi�a� go grochem. Matka da�a Teresce klapsa.
- Sowie oczko
- powiedzia�a.
- Sowie oczko. Zupe�nie jak jej ojciec. Uwa�aj, Tomku!
- B�d� uwa�a�
- zapewni� Tomek gorliwie.
- I dzi�kuj� pani.
- Za co?
- Za wszystko. Bo ja ju� b�d� musia� i�� do domu.
- 'Zosta� jeszcze troch�...
- zacz�a Tereska, lecz przerwa� jej nagle ostry d�wi�k tr�bki, najpierw
pojedynczy, potem podw�jny i potr�jny, potem zn�w jeden d�ugi-
-, nie ko�cz�cy si�.
- Kto to?
-krzykn�a Tereska biegn�c do drzwi, Tata!
- �adna historia
- za�ama�a r�ce jej matka. Teraz ju� nie b�dzie ani chwili spokoju. I do tego
zupa niegotowa! Otworzy�a drzwiczki kuchennego pieca, zacz�a rozdmuchiwa� �ar,
przesuwa� garnki na p�ycie. Tymczasem do mieszkania wkroczy� wysoki, szczup�y
m�czyzna, z Teresk� uwieszon� u ramienia. D�� co si� w miedzian� tr�bk�.
- Czy� ty zwariowa�, cz�owieku?
- usi�owa�a go przekrzycze� �ona.
- Przesta�, s�yszysz? Przesta�, m�wi�. Miej�e wzgl�d na tego ch�opca. Ojciec
Tereski dopiero teraz spostrzeg� Tomka. Wytrzeszczy� oczy, nad�� jeszcze mocniej
policzki, wydoby� z tr�bki jeszcze jeden przera�liwy ton i urwa�.
- Z fantazj� zako�czy�em koncert, prawda, Teresko? Masz utalentowanego ojca.
Witaj, kawalerze! Wyci�gn�� r�k� do Tomka.
- Franciszek Stolarek jestem. A �eby nazwisko zgadza�o si� z zawodem, stolarz,
do us�ug. Kawaler si� dziwi? Pewnie my�la�, �e ma przed sob� tr�bacza z
orkiestry stra�y po�arnej w Pomiech�wku? Ot� nic podobnego, bo ja tr�bi� tylko
dla przyjemno�ci i tylko po pracy.
- Uspok�j si�. Franek. Dziecko pomy�li B�g wie co. Sk�d�e� wzi�� t� tr�bk�?
Franciszek Stolarek spojrza� z lubo�ci� na miedziany przedmiot. Pog�aska� go,
jakby g�aska� kota.
- Od mojego sapera. Wszystko, co dobre, od niego pochodzi. Tr�bka te�! Ale to
ju� koniec.
- Co si� sta�o?
- przerazi�a si� .matka.
- Nie daj Bo�e co� z min�?..:
- Tatusiu!
- krzykn�a Teresk�. Ojciec spojrza� zdumiony na matk� i na c�rk�.
- Co wy!...
- ofukn��.
- Gdyby Wani si� co� sta�o, czy� ja bym sobie tak tr�bi�, jak gdyby nigdy nic?
- No, wi�c dlaczego m�wisz o jakim� ko�cu? Tato, tak powiedzia�e�!
- Powiedzia�em. I wcale si� nie wypieram. Po prostu Wania wraca do domu.
- Do domu? To dobrze. Urodzi� mu si� przecie� synek
- ucieszy�a si� Teresk�.
- Dlaczego� od razu tak nie m�wi�?
- napad�a Stolarkowa m�a.
- Narobi�y�cie obie z Teresk� tyle wrzawy, �e nawet nie by�o kiedy. W�ska
odje�d�a dzi� wieczorem. Odprowadzimy go z orkiestr�. Matka Tereski pokiwa�a
g�ow�;
- Rozumiem. B�dziesz tr�bi� jak wariat;
- To si� samo przez si� rozumie
- przytakn�� z ca�� powag� Franciszek Stolarek.
- Po to w�a�nie wzi��em tr�bk�. Teresk� mo�e i�� z patelni�, a ty, Stefciu,
jakby� chcia�a uczci� odjazd przyjaciela, mog�aby� zabra� mo�dzierz i t�uczek.
Tomek parskn�� �miechem. Stolarek przypomnia� sobie o nim.
- Wytrza�nij, ch�opcze, co� dla siebie i chod� z nami
- zaproponowa�.
- M�g�by�?
- spyta�a Teresk�; Matka podrzuci�a ramionami.
- Ten stary fijo� tylko czyha, �eby wci�gn�� ludzi w swoje szale�stwa.
- Chod� z nami, Tomku, zobaczysz, b�dzie weso�o namawia�a Teresk�;
- P�jd�
- zapewni� Tomek.
- Ju� go maj�!
- burkn�a Stolarkowa takim tonem, jak ksi�dz ko�cz�cy mod�y nad nieboszczykiem.
Stolarek tymczasem najspokojniej polerowa� tr�bk� r�kawem granatowego
kombinezonu.
- Wiesz, ch�opcze
- powiedzia�
- dlaczego ta ko. bieta tak si� na nas �li? Bo ma nieczyste sumienie i chce od
siebie odwr�ci� uwag�.
- Ja? Nieczyste sumienie? A c� ja takiego zrobi�am?
- matka Tereski skoczy�a na �rodek izby.
- O to chodzi, �e nic nie zrobi�a�. Nie ugotowa�a� na czas zupy ani dla m�a,
kt�ry wraca uznojony odgruzowywaniem Warszawy, ani dla jedynej c�rki, niby to
bardzo kochanej, ani dla go�cia, kt�ry z g�odu nie mo�e doby� g�osu.
- A niech�e ci�!
- zawo�a�a Stolarkowa;
- Rzeczywi�cie, Tomek mo�e by� g�odny.
- Ale� nic podobnego, prosz� pani. Ja musz� ju� i��. Na mnie kto� czeka z
obiadem,
- Kto?
- spyta�a Tereska.
- Kobieta, u kt�rej mieszkam. B�dzie niezadowolona, �e si� sp�niam.
- Kiedy tak, to id�
- rozstrzygn�� spraw� Stolarek.
- A przyjd� o godzinie... O kt�rej, tatusiu? Stolarek przerwa� czyszczenie
tr�bki,:
- O si�dmej. Punktualnie. Tomek skierowa� si� do drzwi.
- Do widzenia
- powiedzia� od progu;
- Cze��!
- u�miechn�� si� ojciec Tereski, a matka przyja�nie machn�a �y�k�. Tereska
wybieg�a za Tomkiem na podest.;
- Fajny jest m�j tatu�, nie?
- Fajny, Bardzo fajny
- przyzna� Tomek.
- I mama te�.
- Mama jest dobra, a tata fajny. On teraz odgruzowuje Warszaw�, a potem j�
b�dzie budowa�. Uwa�aj na drabin�. Pi�tna�cie szczebli. Liczysz? Ja zawsze
licz�. Wtedy si� weselej schodzi. I nie mo�na spa��. Biegnij do Alej
Ujazdowskich, Jak b�dziesz przy rogu, zawo�aj na mnie, dobrze?
- Dobrze. Pobieg� ogl�daj�c si� za siebie. Mi�dzy szczeblami drabiny czerwieni�a
si� sp�dniczka. Gdy j� straci� z oczu, przystan��, zwin�� d�o� i hukn��:
- Tereska! Jakie� zb��kane w gruzach echo odkrzykn�o: "Tereska... reska...
eska..." potem: "Tomek... omek... mek...", a nad tym wszystkim poni�s� si� g�os
tr�bki, �mieszny i weso�ya
--
- gl�(I/.T Rozdzia� II Tomek mia� niedaleko do domu, mimo to p�dzi� co si�.
Wychodz�c od Stolark�w zauwa�y� k�tem oka, �e min�a godzina druga, ale dopiero
teraz u�wiadomi� sobie, co to znaczy: sp�ni si� na obiad. �eby sobie doda�
otuchy, zagwizda� fa�szywie, potem poprawi� ton i "Wierzby p�acz�ce" zrobi�y si�
troch� bardziej do siebie podobne. To go podnios�o na duchu. U�miechn�� si�
nawet na widok "swojego domu". "Dom" ten po�o�ony by� w pobli�u ulicy Wiejskiej
i sk�ada� si� z sutereny o jednym jedynym oknie tu� nad chodnikiem. Wygl�da�o to
jak piwnica na wsi, kt�ra zamiast drzwi ma okno. Wej�cie do tego dziwnego domu
prowadzi�o od ty�u przez gruzy i rumowisko po schodkach w d�. W pobli�u nie
ocala�a ani jedna kamienica. Nic wi�c dziwnego, �e nieliczni przechodnie z
zazdro�ci� spogl�dali na ten szcz�tek, kt�ry kto� zarzuci� z wierzchu gruzem i
oszkli� drobnymi kawa�kami szk�a. Wszystko to zrobi� ojciec Tomka, kiedy w roku
wr�ci� z frontu.
- Tu zamieszkamy
- powiedzia�.
- Tymczasem; Potem b�dzie inaczej, zobaczysz! I rzeczywi�cie by�o inaczej. Bo
ojca odwo�ano z Warszawy, a poniewa� nie chcia� Tomka zostawi� samego, przyj��
"na mieszkanie" pani� Katarzyn� Kocio�kow�, dawn� s�siadk� z Pa�skiej ulicy, pod
warunkiem, �e zaopiekuje si� Tomkiem. Zaopiekowa�a si� ch�tnie. By�a samotna, a
w�asny k�t w Warszawie to nie lada gratka.
- Byle ch�opiec by� pos�uszny i karny
- powtarza�a; Czy Tomek by� pos�uszny i karny? Trudno na to pytanie odpowiedzie�
ojcu, kt�ry nie widzia� swego syna dobrych kilka lat. Zostawi� go z matk�
jesieni� roku. Po powrocie z trudem odnalaz� sierot� u dalekich krewnych na wsi.
Matka Tomka le�a�a g��boko pod gruzami domu przy ulicy Pa�skiej. Tomek w�a�ciwie
wychowywa� si� sam, kto wie, co z niego wyros�o? Z ci�kim sercem opuszcza�
kapitan Milewski Warszaw�. Zd��y� zaledwie u�cisn�� swego odzyskanego syna, ale
nie zd��y� go pozna�. Teraz pozosta�y jedynie listy. Tomek zbiega� po schodkach
do sutereny. Targn�� po�atanymi drzwiami. Co� zaszura�o w g��bi i cienki g�os
zapyta�:
- Kto tam?
- Ja...
- Jeste� nareszcie. Ju� my�la�am, �e wcale nie przyjdziesz. Szcz�kn�y zamki,
zgrzytn�a klamka.
- Zardzewia�e �elastwo jak wszystkie choroby i nieszcz�cia razem z�o�one. �e
te� cz�owiek na staro�� musi si� tak m�czy�!
- piszcza� cieniutki g�osik. Tomek zna� te utyskiwania na pami��, cierpliwie
czeka� wsparty o framug�. Wreszcie drzwi pu�ci�y. Smuga �wiat�a da�a o tym zna�.
Male�ka, chuda posta� w barchanowym kaftaniku cofn�a si� do wn�trza mieszkania.
Nie by�o to w�a�ciwie mieszkanie, lecz jedna izba, wype�niona po brzegi. Czym?
Trudno na to odpowiedzie�. Na pewno nie by�o tu mebli, poza dwiema pryczami
zbitymi ze starych desek, kulaw� umywalk� i blatem sto�u, ustawionym na ceg�ach.
Ca�� przestrze� niedu�ego pomieszczenia zajmowa�y dziwne przedmioty, kt�re
kiedy� stanowi�y cz�ci sk�adowe szaf, kredens�w, p�ek i B�g wie czego jeszcze.
Ma�a kobiecina w szarym kaftaniku przycupn�a tymczasem na pryczy. Ma�e oczka
pod siwymi brwiami zwr�ci�a na Tomka.
- Gdzie by�e� tyle czasu? Zupa stoi na piecyku. Jeszcze ciep�a. Krupnik!
Najzdrowszy posi�ek i dla dzieci, i dla starych ludzi. Co to chcia�am
powiedzie�? Zdaje si�, �e si� sp�ni�e�? Ca�e pi�tna�cie minut. Tomek zajrza� do
garnka. Wodnista szara ciecz nie zach�ca�a do jedzenia. Zag��bi� w niej �y�k� i
znieruchomia�.
- No i co tak medytujesz? Przez to zupa nie zamieni si� w ros� z makaronem ani
w. rakow�. Tomek rozejrza� si� uwa�nie po stole.
- Prosz� pani, czy nie by�o przypadkiem listu?
- Przypadkiem by�. Tomkowi za�mia�y si�. oczy.)
- Od mego siostrze�ca.
- Aaaa...
- Nie �adne "aaaa"! On chce przyjecha� do Warszawy i zamieszka� z nami.
Zgodzi�am si�. M�czyzna w domu w dzisiejszych czasach to nie byle co. A tak
nic, tylko pilnuj i pilnuj mieszkania, �eby si� jaki �az�ga nie wprowadzi�.
Tomek pomy�la�, �e to chyba rzeczywi�cie dobrze si� sk�ada, bo kiedy on idzie do
szko�y, a pani Katarzyna Kocio�ek odwiedza w tym czasie albo ko�ci� Zbawiciela.
albo �w. Aleksandra, kto� mo�e si� w�ama� do sutereny ' zaj�� j�. Krupnik nie
by� nawet z�y, ale upa� odbiera� Tomkowi apetyt. T brak listu od ojca. Tomek
wy�awia� z talerza kartofle. Mia�y piwniczny zapach i smak. Zacz�� liczy�
ziarnka kaszy w �y�ce zupy. Naliczy� ich dwana�cie, potem pi�tna�cie.
- Ten siostrzeniec zna si� na handlu. Ca�� okupacj� handlowa� tytoniem. Tomek
my�la�, �e da�by du�o, aby us�ysze� g�os ojca lub cho�by przeczyta� kilka zda�
jego listu, Szary kaftanik poruszy� si� na pryczy,
- Pisa� tak�e tw�j ojciec. Tomek rzuci� �y�k�, a� krupnik rozprysn�� si� na
wszystkie strony.
- Gdzie list?
- krzykn��.
- W wazoniku. �e te� nie zauwa�y� od razu! Z wyszczerbionego kryszta�u koloru
farbki wydoby� niebiesk� kopert�. By�a otwarta. Tomek spojrza� na Kocio�kow�;
- W kopercie by�y dwa listy. Jeden do mnie, drugi do ciebie. Twoja kartka le�y w
�rodku. No, co tak patrzysz? Bierz, czytaj! Tomek chwil� obraca� w r�ku kopert�,
potem z�o�on� we czworo kartk� papieru, Wreszcie j� roz�o�y�, Lesko czerwca roku
Kochany Synu! Bardzo mi Ci� brak. My�l� o Tobie tyle, ile mam wolnego czasu. A
mam go niewiele, bo tu walki trwaj�. Teren ogromny i trudny do rozpoznawania
wroga. Lasy, g�ry, jary i w�wozy. Pi�knie tu, Tomku. Przyroda bujna,
najbujniejsza chyba w ca�ym naszym kraju. Gdyby ju� byt spok�j, ch�tnie
sp�dzi�bym tu z Tob� lato. �owiliby�my ryby, polowali na jelenie, k�pali si� i
opowiadali wszystko o sobie, czego wzajemnie nie wiemy. Ju� wybra�em nawet
miejsce. W Wo�kowyi, nad brzegiem rzeki Solinki, kt�ra kr�ci si� i wije, jakby
nie mia�a nic innego do roboty. Tu postawimy namiot, tu b�dziemy s�uchali, jak
�piewaj� Z rana ptaki, i patrzyli, jak pstr�gi wyp�ywaj� na powierzchni� wody.
Ale na to trzeba jeszcze poczeka�, Tomku. Tymczasem ucz si� dobrze, s�uchaj pani
Kocio�kowej i cz�sto pisz do swego Ojca
- To wszystko? Tylko tyle
- zdziwi� si� Tomek. Szkoda, �e tak ma�o. A co tatu� pisa� do pani? Kocio�kowa
zawaha�a si�, po czym ofukn�a:
- Co pisa�? Wida� mia� interes, kiedy pisa�. W tym wybuchu co� si� Tomkowi nie
podoba�o. I dlaczego ojciec pisa� specjalnie do Kocio�kowej? Dlaczego ona swoj�
kartk� wyj�a z koperty i schowa�a gdzie� czy wyrzuci�a? Przezwyci�aj�c niemi�e
uczucie, zdoby� si� na odwag�:
- Czy nie mog�aby mi pani powiedzie�, co pisa�? Mo�e co� o mnie?
- Ach nie! Nie naprzykrzaj si�, lepiej popatrz, co dzi� znalaz�am. Podrepta�a w
kierunku sto�u. Schyli�a si�, wyci�gn�a co�.
- Noga!
- obwie�ci�a triumfuj�co;
- Prawdziwa noga od sto�u d�bowego. Toczona przez dobrego majstra. Ozdobiona
rze�bami. Widzisz, li�cie winogronowe! A tu jakie ci�kie grona! Politura
przysma�y�a si� troch�, ale to nic. Tomek w os�upieniu przygl�da� si� nowej
zdobyczy Katarzyny Kocio�kowej.
- Na co to pani?
- Jak to, na co? Wszystko trzeba gromadzi� teraz kiedy jeste�my n�dzarzami z
�aski Hitlera. Nigdy nie wiadomo, co i do czego mo�e si� przyda�. Trzeba by�
zapobiegliwym. Na wszelki wypadek. Zapami�taj to sobie, ch�opcze. Tomka ogarn�o
jakie� dziwne znu�enie. Coraz cz�ciej mu si� to zdarza�o w towarzystwie pani
Kocio�kowej. Ch�tnie wymkn��by si� na ulic�.
- Lekcje odrobi�e�?
- Nie.
- To siadaj i odrabiaj. A ja przejd� si� na plac Trzech Krzy�y. Maj� ekshumowa�
powsta�c�w ko�o Instytutu G�uchoniemych. Tomek westchn��. Czu� si� samotny w
suterenie, w�r�d dziwnych przedmiot�w pani Kocio�kowej. Wyj�� z teczki ksi��ki i
zeszyty. Zajrza� do planu lekcji na nast�pny dzie�. Zacz�� od matematyki, kt�r�
najbardziej lubi�. Kocio�kowa tymczasem zbiera�a si� do wyj�cia. Zdj�a
kaftanik, w�o�y�a wyp�owia�y prochowiec, na gtow� nasun�a czarny s�omiany
kapelusz.
- Gdzie moja laska?
- spyta�a.'
- Zaraz poszukam. Tomek schyli� si� pod st�. Ale laska le�a�a sobie spokojnie
na pryczy, skryta w fa�dce koca. Kiedy Tomek wyci�ga� j� stamt�d, co�
zaszele�ci�o: list od ojca do Kocio�kowej! Tomek ju�, ju� mia� poda� go
Kocio�kowej razem z lask�, w ostatniej jednak chwili wsun�� list do kieszeni.
- Prosz�
- powiedzia� unikaj�c wzroku Kocio�kowej Wzi�a lask� i postukuj�c ni� podesz�a
do drzwi.
- Ja pani otworz�
- rzuci� si� gwa�townie Tomek,;
- Otw�rz. Nie mam zdrowia do tych zamk�w.: Kilka zgrzyt�w, skrzyp i zn�w kilka
zgrzyt�w oznajmi�y, �e Kocio�kowa wysz�a i �e drzwi zamkni�te. Tomek stan�� przy
oknie, zadar� g�ow�, uwa�nie �ledzi� chodnik uliczny. Dwie chude nogi w czarnych
trzewikach i jedna laska min�ty okno. Wtedy si�gn�� do kieszeni, wyci�gn��
zmi�y nieco list. Pieczo�owicie roz�o�y� go na stole, wyprostowa�; Szanowna
pani Katarzyno!
- pisa� ojciec.
- Nie wiem doprawdy, od czego zacz��, i wobec tego napisz� po prostu, o co
chodzi. Tutaj jest ci�ko. Chcia�bym prze�y�, lecz mo�e si� zdarzy� inaczej, a
Tomek nie ma matki i w�wczas zostanie sam. Dlatego w�a�nie pisz� do Pani. Gdyby
si� cos sta�o ze mn�, zg�osi si� do Pani kt�ry� z moich koleg�w, zapewne kapitan
Kazimierz Swie�y�ski. Zabierze Tomka i chyba umie�ci go w Domu Dziecka. Prosz�
nic Tomkowi nie m�wi� o moich k�opotach. Niech si� uczy i �yje jak inne dzieci,
powoli zapominaj�c o wojnie: Jestem Pani bardzo wdzi�czny za opiek� nad nim.
Pieni�dze wysy�am jak zwykle. I jeszcze serdecznie Pani� pozdrawiam. Dla Tomka w
tym li�cie specjalna kartka. Oddany Ludwik Milewski Ach, wi�c to tak! Wi�c
ojciec tam zginie, a on, Tomek, p�jdzie do Domu Dziecka! Kto tak postanowi�? Kto
tak kaza�? Dlaczego ojciec s�ucha tego kogo�, co go wysy�a na �mier�? Czy ma�o
by�o �mierci mamy? Czy ma zosta� zupe�nie sam, bez nikogo bliskiego na �wiecie?
W sercu ch�opca wrza�o. Z oczu kapa�y �zy, rozmazuj�c litery. Ojciec by� z
Tomkiem kr�tko, kr�ciusie�ko, ale ju� od razu mo�na by�o si� przekona�, �e to
kto� najlepszy i najbli�szy. Wtedy, kiedy opowiada� o wojnie, i wtedy, kiedy
razem z Tomkiem p�aka� po mamie; Nie wstydzi� si� wcale i pozwoli� wyp�aka�
si�'Tomkowi. Potem przycisn�� go do siebie tak mocno, �e guziki munduru bole�nie
odbi�y si� na policzku ch�opca. Ale ten u�cisk by� dobry i ten b�l by� dobry, bo
pochodzi� od cz�owieka, kt�ry cierpia� razem z Tomkiem. A potem chodzili po
zbombardowanej i spalonej Warszawie, rozpoznawali miejsca, kt�re kiedy� znali i
lubili. Szukali starych �lad�w �ycia. Wreszcie ojciec obj�� Tomka , wp�.
- Wiesz co, synu
- powiedzia�.
- Je�li na tych gruzach odrodzi si� kiedy� �ycie, to mo�e b�dziemy szcz�liwi?
Mimo wszystko, mimo �e teraz czujemy si� nieszcz�liwi obaj. I ty, i ja.
Rozejrza� si� doko�a;
- Ile tu trzeba b�dzie wysi�ku! Ile pracy! Wieczorami, kiedy grywa� na
akordeonie, �miesznie przechylaj�c g�ow� w bok, jakby nas�uchiwa�, Tomek ni z
tego, ni z owego skaka� mu na szyj�, �eby go oderwa� od wspomnie� przypominaj�c
o sobie. Ale w tym cudownym czasie, czasie Tomka i ojca, zdarzy�a si� jedna
okropna chwila: ojciec przyszed� z wiadomo�ci� o rozkazie dow�dztwa, Tomek
pami�ta to jak dzi�. Ojciec tylko pokaza� si� np. progu sutereny, a ju� wiadomo
by�o, �e si� co� sta�o.
- Tato!
- krzykn�� chwytaj�c ojca za r�ce.
- Spokojnie, spokojnie
- powiedzia� ojciec z wysi�kiem.
- Jest tak, synu, �e musz� i��,;
- Dok�d? Po co?
- Walczy�.
- Walczy�? Przecie� wojna si� sko�czy�a.: Ojciec start pot z czo�a.
- Tu... tak. Ale nie tam, dok�d jad�. Tam nie ma jeszcze spokoju,
- Dlaczego?
- S�ysza�e� o bandach?
- No pewno. Kapitan Swie�y�ski opowiada�, �e ko�o Lublina bi� si� z bandami.
M�wi� te� o bandzie Ognia spod Nowego Targu.
- W�a�nie. Teraz te� chodzi o bandy: One grasowa�y ju� w czasie okupacji na
tamtych ziemiach. W Tomku wzi�a g�r� ciekawo��.
- Gdzie?
- spyta� z zainteresowaniem. Ojciec wyj�� z mapnika niewielk� mapk�. Roz�o�y� j�
na stole.
- Widzisz? O, tu: Sanok, Zag�rz, Lesko. I ca�a ta du�a po�a� na po�udniowy
wsch�d. Bandom �atwo si� tam kry�. Chroni je ka�dy krzak, drzewo, ka�de urwisko
skalne.
- A te bandy sk�d si� tam wzi�y?
- Zewsz�d. W bandach znalaz�o si� wszystko co najgorsze pozosta�o po wojnie:
nacjonali�ci ukrai�scy, kt�rzy siej� nienawi�� narodow�, miejscowi ludzie,
kt�rym rozb�j i grabie� wesz�y w krew, hitlerowcy i esesmani, kt�rym niespieszne
pod s�d za wojenne zbrodnie, i dezerterzy r�nych narodowo�ci, i zwykli
awanturnicy..? Tomek niech�tnym okiem patrzy� na map�.
- Co to za ziemia!
- wybrzydza� si�.
- Same lasy i g�ry.
- Nie tylko. S� miasta, miasteczka i wsie. Wsz�dzie mieszkaj� ludzie i teraz ci
ludzie wzywaj� pomocy. Tomek spojrza� na ojca z rozpacz�.
- No dobrze, ale dlaczego ty w�a�nie, dlaczego to ty masz jecha� ode mnie? Ja
nie chc�, nie chc�, nie chc�! P�aka�. P�aka� w g�os, jak ma�e dziecko. My�la�,
�e ojciec ulituje si� nad nim, we�mie go na kolana, przytuli i wszystko zn�w
b�dzie dobrze. Ale ojciec nic takiego nie zrobi�. Wsta� natomiast z krzes�a,
wolno przeszed� si� wzd�u� izby. Odwr�cony ty�em do Tomka, powiedzia� spokojnie:
- Nie krzycz. Nie p�acz. Obu nam b�dzie jeszcze ci�ej si� rozsta�, je�li nie
przestaniesz. Czy mnie s�uchasz?
- S�ucham
- szepn�� Tomek przez �zy.
- W �yciu bywa r�nie. Jest taki czas, �e mo�na my�le� o sobie, o swojej
rodzinie, o swoich przyjemno�ciach i ch�ciach. Ale bywa i taki czas, �e wszystko
to trzeba porzuci�. Trzeba podporz�dkowa� si� rozkazowi.
- Ale dlaczego ty? Ty ju� walczy�e�. S� inni. Tacy, co nie walczyli.
- W�a�nie dlatego, �e walczy�em, jestem potrzebniejszy ni� inni. Tam trzeba
do�wiadczonych �o�nierzy, wypr�bowanych. Zreszt� ja, Tomku, co� zacz��em i nie
mog� rzuci� w po�owie.
- Co� ty zacz��? Czego� nie sko�czy�?
- Kiedy szed�em na wojn� przeciw Niemcom, powiedzia�em sobie, �e nie wr�c�, p�ki
nie b�d� pewien, �e ty b�dziesz m�g� spokojnie rosn�� i uczy� si�. Wracaj�c do
domu my�la�em, �e tak w�a�nie ju� jest. Teraz wiem, �e nie. Bo na ziemi
sanockiej nieszcz�cie mo�e si� zacz�� od nowa. Tam nie ma spokoju. Tam co dzie�
szalej� po�ary i gin� niewinni ludzie. A wi�c nic jeszcze nie sko�czy�o si� na
dobre. Tomek p�aka� cichutko. Wpiera� pi�ci w oczy, ale nic nie pomaga�o
- �zy lecia�y i lecia�y.
- Czy m�g�by�, Tomku, pom�c mi spakowa� plecak?
- Ju�?
- spyta� ch�opiec i w tym "ju�" gas�a wszelka nadzieja.
- Tak. Zaraz. W nocy odje�d�amy. Tomek wsta�. Nogi ci��y�y mu po raz pierwszy w
�yciu.
- Akordeon te�?
- I akordeon.
- We� go
- powiedzia� Tomek;
- B�dzie ci weselej. Ile go kosztowa�o, �eby tak powiedzie�! Ojciec u�miechn��
si�.
- I kolegom b�dzie weselej.Wieczorem przysz�a pani Katarzyna, wieczorem Tomek
odprowadzi� ojca na dworzec. Dworca nie by�o wcale, tylko tory kolejowe, na
kt�re od czasu do czasu podstawiano poci�gi. Poci�g ojca by� d�ugi i mia�
powybijane szyby. Wagony towarowe z zasuwanymi drzwiami nosi�y jeszcze �lady
po�ar�w i ku�. Tomkowi bi�o niezno�nie serce i dusi�o go w gardle, ale kiedy
rzuci� si� do ojca, by go �egna�, nie p�aka�. Ojciec d�ugo g�aska� jego w�osy i
policzki.
- A teraz id� ju�, synu
- powiedzia�. I Tomek poszed�. By�by chyba zn�w p�aka�, gdyby nie ciep�a d�o�
kolegi ojca, kt�ry go odprowadza� do domu. Na wspomnienie tych chwil Tomkowi
zrobi�o si� gor�co. Jeszcze raz odczyta� list ojca do Kocio�kowej. Usta mu
drgn�y, w g�owie si� zakr�ci�o;.
- Co robi�? Co robi�? Mo�e p�j�� poradzi� si� Stolark�w? E, oni na oczy nie
widzieli ojca, a Tomka poznali zaledwie par� godzin temu... �eby by� w Warszawie
kolega ojca, ten wojskowy, kt�ry Tomka odprowadza� z dworca i grza� mu d�o� w
swo jej d�oni! Ale on ju� dawno wyjecha� na Lubelszczyzn� i te� walczy z
bandami; Wi�c mo�e Kocio�kowa? Na sam� my�l ogarn�o Tom ka zniech�cenie. Czeg�
si� m�g� spodziewa� po pani Kocio�kowej? Ka�e mu s�ucha� ojca, da pajd� chleba i
zap�dzi spa�. Nie, nie. Kocio�kowa by�a ostatni� osob�, kt�ra by go mogta
zrozumie�. A skoro tak, skoro Tomek jest sam, musi sam o wszystkim decydowa�;
Ostatecznie nie jest ma�y, ma dwana�cie lat. A tam ojciec... Trzeba go ratowa�!
Trzeba by� razem z nim. Tomek spojrza� na budzik. Czwarta godzina. O kt�rej mo�e
by� jaki� poci�g? Ojciec
- pami�ta�
- jecha� na Krak�w i Sanok Tylko �e ojciec mia� bilet.;? Podbieg� do skarbonki.
P�kata �winka podnosi�a do g�ry ryj, �miej�c si� od ucha do ucha. Jednym
uderzeniem rozbi� j�. Wyj�� pieni�dze, przeliczy�. Nie by�o tego du�o. Schowa�
do kieszeni. Teraz plecak i troch� rzeczy, ulubiona ksi��ka... I trzeba jako�
zawiadomi� Kocio�kow�. I Stolark�w chyba te�. Tomek wyrwa� z zeszytu kartk�,;
Szanowna Pani!
- napisa� do Kocio�kowej.
- Ja musz� koniecznie jecha� do ojca. Dam sobie rad�. Przepraszam tylko, �e
przeczyta�em list do Pani._ Niech si� Pani nie gniewa. Dzi�kuj� za wszystko..
Tomek Drug� po�ow� kartki zu�y� na list do Tereski. Kochami Teresko! Chcia�em
i�� z Wami na dworzec, tak jak si� um�wili�my, ale jad� do ojca. M�j tatu� mo�e
Zgina� tam, gdzie walczy, wi�c musz� go broni�. Do widzenia, Teresko! Napisz� do
Ciebie stamt�d. Pok�o� si� ode mnie Rodzicom^ Tomek Milewski Przeczyta� obie
kartki raz i drugi. Westchn��. A� mu si� dziwne wydawa�o, �e wszystko tak g�adko
idzie. Ale do tej pory nie by�o nic trudnego. Dopiero podr� b�dzie wymaga�a
wysi�ku i sprytu. A mo�e wcale nie b�dzie poci�gu albo nie uda mu si� dosta� do
wagonu? Te sprawy zaprz�ta�y mu teraz g�ow�, wywo�uj�c r�ne my�li. Mo�e nie
jecha�? Mo�e tylko napisa� do ojca d�ugi list i wszystko, ale to wszystko mu
opowiedzie�? �e t�skni, �e jest smutny, nikomu niepotrzebny... Czasem wydawa�o
mu si� nawet, �e przeszkadza Kocio�kowej, bo bez niego wysiadywa�aby do woli po
ko�cio�ach, gotowa�a sobie co dzie� krupnik, kt�rego Tomek tak strasznie nie
lubi� i kt�ry tak mu si� siarczy�cie znudzi�. Tomek zdecydowa� si�. Kartk� do
Kocio�kowej po�o�y� na �rodku sto�u, przycisn�� skorup� z rozbitej skarbonki.
Zarzuci� plecak. Ostatnie spojrzenie ch�opca pad�o na rze�bion� nog� od sto�u,
nowe trofeum Kocio�kowej. U�miechn�� si� i z tym u�miechem powolutku zamkn�� za
sob� drzwi. Klucz w�o�y� do zag��bienia w rozwalonym murze i zasun�� ceg��. By�o
to um�wione z Kocio�kow� miejsce na wypadek, gdyby kt�re� z nich musia�o
niespodziewanie wyj��. A teraz w�a�nie tak si� zdarzy�o^ Rozdzia� III Przez
gruzy wydosta� si� na ulic�. Rozejrza� si�, czy w pobli�u nie ma Kocio�kowej.
Mog�a si� przecie� z kim� zagada� na rogu Alej Ujazdowskich. Przepada�a za d�ug�
rozmow� ze spotkanymi przypadkowo lud�mi. Wystarczy�o, �e j� kto� zagadn�� o
nazw� ulicy czy jaki� dom, kt�rego nadaremnie szuka�, by Kocio�kowa nie
odst�pi�a go poty, p�ki nie us�ysza�a, sk�d przybywa, co si� z nim dzia�o w
czasie okupacji i jakie losy spotka�y jego rodzin�. Dzi� jednak Kocio�kowa na
nikogo widocznie nie natrafi�a, bo jak okiem si�gn��, nigdzie jej nie by�o.
Wobec tego Tomek przy�pieszy� kroku i przestrze� do mieszkania Tereski przeby�
prawie biegiem. Zatrzyma� si� pod drabin�. Wej�� na g�r�? E, nie! Trzeba si�
b�dzie g�sto t�umaczy�. Lepiej zostawi� kartk� na widocznym miejscu. I tak
zrobi�. Ostrym kawa�kiem szk�a jak szpilk� przybi� kartk� do drzewa. Id�c ulic�
obejrza� si� na okno z pelargoni� i skrzynk� go��bicy. Co� leciutko,
niedostrzegalnie niemal uk�u�o go w serce. Nie ma co ukrywa�
- ch�tnie zobaczy�by jeszcze Teresk�, jej matk� i ojca.
- Jak wr�c� stamt�d
- powiedzia� sobie. ' Grupy przechodni�w snu�y si� po zawalonych gruzem ulicach,
Tomek nie lubi� tego widoku, bo przechodnie ci najcz�ciej b��kali si� po
miejscach, gdzie sta�y ich domy. Podnosili g�owy do g�ry w poszukiwaniu pi�tra,
kt�rego ju� nie by�o, balkonu, kt�ry zwisa� uczepiony rozpaczliwie resztk�
�elastwa. Inni rozkopywali gruzy, szukaj�c rzeczy, kt�re pozostawili. Jeszcze
inni op�akiwali umar�ych, kt�rzy w�a�nie tu zgin�li. W Alejach Jerozolimskich
panowa� dzi� niemal t�ok; Ludzie z tobo�ami i ludzie bez tobo��w przeje�d�ali z
Pragi i na Prag�.
- Na Pragie, na Pragie! Przez Wis�� w t� i z powrotem ugania�y si� ci�ar�wki,
zwyczajne wozy zaprz�one w konie i ma�e nie znane dot�d w�zki r�czne,
przywiezione przez ludzi z Niemiec.
- Na Pragie! Na Pragie!
- nawo�ywali kierowcy i wo�nice. Tomek lubi� ten gwar i ruch Jerozolimskich
Alej; �wiadczy� on, �e �ycie z tak� w�ciek�o�ci� niszczone przez Niemc�w, �ycie
starte na proch, �ycie w�r�d ruin i zgliszcz
- odradza si�. S�o�ce zawis�o ju� nad horyzontem. Ogromne, ogorza�e. Rumieni�o
ruiny, �e wygl�da�y, jakby si� wci�� jeszcze pali�y. "To dziwne
- my�la� Tomek.
- Ci�gle trzeba pa,mi�ta� o tych strasznych rzeczach." Wzdrygn�� si�.
- Czy to prawda, kawalerze, �e na Wi�le nie ma �adnego mostu?
- us�ysza� nagle ko�o siebie g�os. Sta�a przed nim kobieta z dwojgiem dzieci.
Jedno trzyma�a na r�kach, drugie sz�o obok niej uczepione sp�dnicy; Kobieta by�a
m�oda jeszcze, ale bardzo blada i bardzo chuda.
- Bo ja dopiero dzi� spod belgijskiej granicy przyjecha�am i nie wiem, gdzie si�
obr�ci�.]
- Ma pani jakich� krewnych?
- spyta� Tomek.
-Mo�e gdzie� na wsi? Kobieta zdziwi�a si� wyra�nie:
- Na wsi? A po co na wsi, kiedy jest nasza Warszawa?
- Warszawy w�a�ciwie nie ma.;?
- zacz�� Tomek;
- Mo�e i nie ma. Ale b�dzie. P�ki co, chc� si� dosta� na Targ�wek do jednej
znajomej, a tu m�wi�, �e most ca�kiem zwalony do Wis�y.
- Mostu tego dawnego, Poniatowskiego, nie ma, prosz� pani, �o�nierze zrobili
taki prowizoryczny na pontonach. Mo�na przej�� i przejecha�. Ci, co wo�aj�: "Na
Pragie, na Pragie", przewo�� ludzi na drug� stron� rzeki. Okr�g�e oczy kobiety
zrobi�y si� jeszcze okr�glejsze.
- To na czym ten most zrobiony, kawaler powiada?
- Na pontonach, prosz� pani. To znaczy, na takich p�askich �odziach. Kobieta
spojrza�a na Tomka z niedowierzaniem.
- Na �odziach? Co� takiego! Musz� si� przekona�. A ty, kawalerze, dok�d?
- obrzuci�a wzrokiem jego plecak.
- Ja do tatusia
- zmiesza� si� Tomek.
- Do tatusia? A, to id�, koniecznie. Nie b�d� ci� zatrzymywa�a. Przytuli�a
mniejsze dziecko, wi�ksze poci�gn�a energicznie za sob�. Tomek widzia� j�
jeszcze, jak wdrapywa�a si� do ci�ar�wki i jak wymachuj�c r�k�, odje�d�a�a.
Tomek postanowi� ju� teraz nigdzie nie przystawa�, bo a nu� sp�ni si� na
poci�g? Na jaki, tego jeszcze nie wiedzia�, w ka�dym razie na jaki�; kt�ry
odejdzie w stron� Krakowa. Alejami Jerozolimskimi doszed� do dworca. Drewniany
barak rozsiad� si� szeroko jak kwoka nad torami i gruzami, kt�re zalega�y
doko�a.;
- Siady... Tomek zwolni� kroku. Niepewnie skierowa� si� do baraku. Pomedytowa�
chwil�, zanim wszed� do �rodka. Ludzi wewn�trz by�o du�o. Ca�e rodziny koczowa�y
przy tobo�ach, g�sto kr�cili si� �o�nierze. W�r�d nich kolejarze w granatowych
czapkach.
- Panie
- zwr�ci� si� Tomek do takiego, kt�ry mu si� wyda� mi�y, bo mia� du�e, zabawnie
podkr�cone w�sy i �yczliwe oczy pod siwiej�cymi brwiami, a do tego jeszcze w
r�ku trzyma� organki.
- Panie, czyby pan nie by� tak dobry powiedzie� mi, kiedy odchodzi poci�g do
Krakowa, a w�a�ciwie nie do Krakowa tylko..; Kolejarz wolno i jakby z �alem
oderwa� wzrok od organek;
- Brak jednego tonu
- powiedzia� smutno;
- Kto� by m�g� pomy�le�, �e to g�upstwo przy tylu nieszcz�ciach w tym mie�cie,
ale przecie� takie organki mog�yby cz�owiekowi troch� �ycie umili�.
- Odj�� od boku organek niklow� p�ytk�.
- Widzisz, o tu brakuje tego tonu.
- Brakuje
- przytakn�� Tomekj
- I jak tu gra�?
- Nie da si�. Trzeba kupi� nowe;
- Ba! Ale gdzie teraz dostaniesz organki?
- Nie wiem.
- Ot� to. Ja te� nie wiem. Pos�uchaj tylko. Przy�o�y� organki do warg.
- "Wlaz� kotek na p�otek" jeszcze idzie, "i mruga" ju� si� nie da. Co dopiero
gada� o "Wierzbach p�acz�cych" albo "Sercu w plecaku"! N�dza, zupe�na n�dza! Nie
znasz jakiego ch�opaka, kt�ry by sprzeda� organki? A mo�e ty?
- Nie, ja nie mam. Prosz� pana, a jak z poci�giem do Krakowa?
- Wi�c chcesz jecha� do Krakowa?
- W�a�ciwie to chyba do Sanoka..-
- W takim razie musisz si� zastanowi�, czy do Krakowa, czy do Sanoka. I kolejarz
zn�w przy�o�y� do warg organki.
- N�dza, zupe�na n�dza!
- j�kn�� po chwili, Tomek niespokojnie przest�powa� z nogi na nog�;
- A czy mo�na prosto do Sanoka?
- spyta� wreszcie.
- Czasem mo�na, a czasem nie
- powiedzia� kolejarz k�tem ust,
- Aha
- b�kn�� Tomek, cho� nic nie rozumia�. A kiedy mo�na?
- Nie kiedy, tylko: komu.
- Aha
- zn�w powt�rzy� Tomek;
- A komu mo�na?
- Wojsku. Wojsko je�dzi czasem wprost do SanokaJ Ale wojsko to wojsko. Ach, wi�c
wojsko je�dzi wprost do Sanoka! To by�a wa�na wiadomo�� dla Tomka. Uk�oni� si�
kolejarzowi i niewiele my�l�c podsun�� si� do grupy �o�nierzy, przypalaj�cych
papierosy od jakiego� cywila.
- Szukasz kogo�?
- spyta� jeden z nich pochylaj�c si� do Tomka.
- Nie, nie!
- zaprzeczy� ch�opiec przera�ony, �e niepotrzebnie zwr�ci� na siebie uwag�.
Zerkn�� w bok udaj�c, �e zainteresowanie jego budz� plakaty rozwieszone na
�cianach baraku, pilnie jednak strzyg� uszami w stron� wojskowych. Wkr�tce
przysz�o, niestety, rozczarowanie. �o�nierze jechali po prostu na urlop i
ogromnie si� z tego cieszyli. Pogryzali bu�ki, �mili papierosy i chichotali
zupe�nie tak samo, jak uczniacy na wagarach. Poderwali si� ochoczo, gdy na
pierwszy tor wjecha� jaki� �atany poci�g. "Dok�d on jedzie?"
- zaniepokoi� si� Tomek; * Ale zaraz si� opami�ta�. "Co mnie to zreszt� mo�e
obchodzi�? Przecie� jedzie w odwrotnym ni� Krak�w kierunku. Nie nadaje si�".
Zn�w podszed� do kolejarza z zepsutymi organkami. Ale ten, nasun�wszy czapk� na
oczy, spa� g��boko wtulony w k�cik u zbiegu �cian. Tomek zacz�� si� denerwowa�.
Odruchowo skierowa� si� do kasy. Kasjer mia� ziemist� cer� i by� bez humoru.
Wy�ciubi� z okienka d�ugi nos.
- Dok�d?
- Do Krakowa.
- Jeden?
- Co? Ach, bilet! Jeden;
- Pieni�dze? Tomek wysup�a� wszystko z kieszeni. Kasjer przeliczy� i z gorzk�
min� odsun�� niewielki stos monet.
- Za ma�o. Tomek spotnia�.
- Brakuje?
- Brakuje. Ch�opiec gor�czkowo szpera� po kieszeniach. Guzik, na p� stopiona
moneta, trybik od maszynki do mielenia mi�sa... I nic wi�cej. Kasjer ju� dawno
odwr�ci� si� od okienka i przek�ada� papiery na stole. Jego d�ugi nos rzuca�
z�owieszczy cie�.
- Panie kasjerze...
- zacz�� Tomek.-
- Hm...
- mrukn�� kasjer niezach�caj�co;
- To mo�e ja bym pojecha� troch� bli�ej, a potem..:
- Na gap�, co?
- szyderczo podsun�� d�ugonosy.
- Pieszo
- tchn�� Tomek cichutko.
- Jak sobie chcesz. Mog� da� bilet do Miechowa. Czterdzie�ci kilometr�w przed
Krakowem wysi�dziesz.
- Niech b�dzie, Szczelnie zamkn�� w d�oni drogocenny bilet i troch� drobniak�w
reszty.
- A poci�g kiedy?
- spyta� na odchodnym.
- Za trzydzie�ci minut, je�li dobrze p�jdzie. Co mia�o dobrze p�j��
- o to ju� Tomek na wszelki wypadek nie pyta�. Wyszed� przed barak i przygl�da�
si�, jak robotnicy kolejowi sk�adali w misterne stosy drzewo na podk�ady, a
potem jak znosili d�ugie po�yskliwe szyny. Rozebrani do pasa, br�zowi od s�o�ca,
�miesznie wygl�dali w chusteczkach od nosa z stercz�cymi sup�ami na g�owach. Od
czasu do czasu przysiadali w trawie obok tor�w, a wtedy z ust do ust kr��y�
wielki papieros skr�cony w gazecie. Na peron tymczasem pocz�li wysypywa� si�
podr�ni. Jakie� baby z ba�kami i tobo�kami, jacy� m�czy�ni w butach z
cholewami, m�czy�ni z teczkami pod pach�. Ludzi wci�� przybywa�o, peron
zape�nia� si�. "Jak�e my wszyscy wleziemy w jeden poci�g?
- my�la� Tomek.
- Mo�e b�dzie bardzo d�ugi?"
- Na pewno si� sp�ni
- westchn�a gruba i opalona na kolor sk�rki chleba kobieta przykucaj�c ko�o
swoich baniek.
- Albo w og�le nie p�jdzie
- czarno wr�y�a druga.
- Dlaczego mia�by nie p�j��?
- wtr�ci� si� Tomek^
- Co to kawaler niedzisiejszy?
- wzruszy�a ramionami opalona.
- Nie wie, jak poci�gi po wojnie chodz�? Tomek umilk�. Nie chc�c traci� nadziei,
wpatrywa� si� w dal, sk�d jak przypuszcza�, powinien nadej�� poci�g. Zreszt�
wszyscy inni te� patrzyli w tym samym kierunku.
- O, o, dym! Ludzie rzucili si� do walizek, w�ze�k�w; Ale to nie by� dym, lecz
fa�szywy alarm; Z wolna zapada� wiecz�r. S�o�ce ostatnimi j�zyczkami liza�o
warszawskie rumowiska. Od ziemi pocz�� si� unosi� w g�r� ch�odny powiew. Jak to
wiosn�.:
- Brrr
- otrz�sn�� si� kto� z czekaj�cych na poci�g.
- Zdaje si�, �e wypadnie przenocowa� na tym peronieJ Rozmowy to nasila�y si�, to
wygasa�y. Tylko dwie kumoszki z ba�kami po mleku nie mog�y usta�.
- Mia�am, wiesz pani
- m�wi�a jedna do drugiej tak� jedn� gospod�. Od przedwojny. Mleka kupowali trzy
albo i cztery litry. Wida� du�y dom. I s�u��c� mieli. Starsz� kobiet�. Jak my
obie, nie przymierzaj�c. Dobra kobieta by�a.
- Kto?
- Ano, ta s�u��ca;
- I co z ni� si� sta�o? Bomba zabi�a na pewno, co?
- liii... Nawet nie. Za m�� posz�a,
- Za kogo?
- Za listonosza.
- Taka niem�oda? \
- On te� niem�ody.
- Ano, to si� dobrali.;
- Jeszcze jak!
- Z pani� to si� przynajmniej czas nie d�u�y. Zawsze ma pani co opowiada�, nie
tak, jak Sitecka,
- Ba! Albo �pi, albo milczy jak fl�dra^
- Dlaczego fl�dra?
- A bo to pani nie wiesz, �e fl�dra to ryba, a ryby mowy nie maj�?
- Ha. ha! Za to pani ma g�ow�, nie od kapelusza.
- Co cz�owiek wart bez g�owy? Ale jak pani opowiem, com wczoraj widzia�a na
Gr�jeckiej, to pani taaakie oczy postawi!
- No, no! M�w panij Nagle w spokojn� rozmow� kumoszek wpad� okrzyk:
- Jedzie! Rzeczywi�cie jecha� poci�g. Sapi�c, chrypi�c, wl�k� si� ospale,
niedo��nie. Na peronie zaszumia�o,-
- Antek, wal pierwszy i zajmuj miejsca; Trzy!
- Prosto w drzwi. Walizk� podam przez okno;
- Hooop! I do g�ry! Wszcz�� si� rwetes, zamieszanie. Wagon�w by�o do�� du�o,
przewa�nie pozamykane, z napisem: "zarezerwowane dla wojska"a
- �adny kwiat!
- wrzeszcza� jaki� pan ci�gn�c na powrozie czarnego psa boksera.
- To ja nie pojad�? Musz� jecha�. Sze�� lat nie widzia�em krewnych.
- Po choler� wleczesz pan tego psa?
- odkrzykiwa� jaki� facet, kt�remu ju� uda�o si� wedrze� do wagonu i zaj��
miejsce przy oknie.
- Pies tak�e ciekaw �wiata. Zreszt� nigdzie nie jest napisane, �e nie wolno
podr�owa� z psem
- sumitowa� si� tamten, energicznie obci�gaj�c surdut przerobiony najwyra�niej z
wojskowego munduru.
- Dla ludzi ma�o miejsca, a temu si� psa zachciewa odgryz� si� facet w oknie, i
Tomek zupe�nie straci� g�ow�. Sta� i bezradnie �ledzi� scen� mi�dzy panem z psem
i facetem w oknie. Przy wszystkich drzwiach wagon�w wisieli ju� ludzie. Tomek
pobieg� w prz�d poci�gu, potem na koniec, Wsz�dzie to samo. Pan z psem uczepi�
si� jedn� nog� stopnia, pies spokojnie siedzia� na peronie, nie troszcz�c si�,
co b�dzie dalej.
- �ebym skona�, pojad� z psem.'
- Guzik!
- �mia� si� facet w oknie.-
- Panie!
- zawo�a� nagle Tomek, tkni�ty now� my�l�.
- Ja musz� jecha� do tatusia^ Niech
- mi pan pomo�e! Facet przyjrza� si� Tomkowi. Mrugn�� okiem, cmokn�� smakowicie.
- Dawaj plecak!
- krzykn��.
- I przez okno! Graba! Hoop! Dobra! Do takich, jak my, �wiat nale�y. W
okamgnieniu Tomek znalaz� si� wraz z plecakiem w przedziale.
- Co� pan, zwariowa�?
- z�o�ci�a si� baba z ba�kami.
- Mo�e jeszcze swego dziadka i babk� na kark nam wpakujesz? Oddycha� nie ma czym
ani n�g gdzie postawi�.
- Ale jako� pani nie tylko stoisz, ale nawet siedzisz, o ile dobrze widz�
- odparowa� facet.
- A to dziecko jedzie do ojca.
- A niech sobie jedzie, gdzie chce, mnie nic do tego. I odwr�ci�a si� do
s�siadki, podejmuj�c jakie� d�ugie opowiadanie. Tomek, wci�ni�ty mi�dzy ba�ki
obydw�ch handlarek, czu� si� jak sardynka w pude�ku, ale szcz�liwy i wyratowany
z k�opotu; z wdzi�czno�ci� spogl�da� na swego wybawc�. By� to zupe�nie jeszcze
m�ody cz�owiek, w ubranku lak wci�tym, �e zdawa�o si� go w pasie przepi�owywa�
na p�. Kr�tkie r�kawy si�ga�y niewiele poza �okcie. Jak ula� pasowa� do tego
wyraz twarzy m�odego pasa�era, weso�ej, przekornej, skorej do kawa��w.
- A ten pies
- wo�a� wychylaj�c si� przez okno to co za jeden? Hrabia pewnie! Oko wypuk�e,
pier� podana naprz�d i sapie. Kubek w kubek jak jeden arystokrata z Targ�wka, co
go wczoraj rozparcelowali. Te� tak toczy� okiem. W�adza ludowa go dosi�g�a.
Uwa�aj pan, �eby twojego kundla nie dosi�g�a, jak b�dzie w powietrzu wisia� albo
goni� za poci�giem! W�a�ciciel psa hucza� basem w odpowiedzi, z�y na
dowcipnisia!
- Wsiada�! Prosz� wsiada�, drzwi zamyka�! Pod oknem przesun�� si� konduktor, za
nim dy�urny ruchu w czerwonej czapce.
- Odjazd! Poci�g szarpn��. Tomek wylecia� w prz�d jak z katapulty, po czym
spocz�� na ba�kach.
- Niech no si� kawaler na sprz�t gospodarski nie k�adzie
- warkn�a baba
- bo to kosztuje sporo pieni�dzy i w dodatku po wojnie nie dostanie.
- Ja si� nie k�ad�, tylko mn� rzuci�o.;
- Ano to trzeba si� trzyma�. M�ody we wci�tym garniturku roze�mia� si�^
- A bilet masz?
- spyta� Tomka, Tomek zaczerwieni� si�.
- Na gap�?
- zachichota� porozumiewawczo m�odzieniec.
- Ale� nie. Mam. Wyci�gn�� r�k� z biletem;
- Fiuuuuu!
- gwizdn�� wci�ty.
- To� mnie zadziwi�. Taki pasa�er z biletem? Przesada!
- Mam dwana�cie lat.
- Ba�! Nie rozumiemy si�. Widzisz, ja w twoim wieku to ci dopiero mia�em
fantazj�! Z konduktorem to�my si� nie raz i nie dwa w ciuciubabk� bawili. On do
wa-
-; gonu, ja z wagonu, on do przedzia�u, ja do ust�pu, on do mnie, ja pod nogami
i szur w korytarz! Jedna z bab od baniek wlepi�a w opowiadaj�cego sowie oczy:
- To z pana dobry numer! �adnych rzeczy dziecko uczy. Swoje te� pan tak
wykszta�ci? M�ody �achn�� si�:
- Swoje w�asne? A nie daj B�g! Gdyby tak robi�y, jak ja, spra�bym na le�ne
jab�ko; W wagonie powesela�o. Wszyscy zacz�li si� �mia�. M�odego to dotkn�o.
- C� to pa�stwu tak weso�o? Nie ma si� z czego cieszy�. Mnie te� ojciec r�ki
nie �a�owa�, no i pomog�o, I jeszcze jak! Weso�o�� w wagonie nie ustawa�a;
- Panie m�ody, a dok�d pan jedzie?
- spyta�a kobieta od baniek.
- �ebym pani prawd� powiedzia�, toby� pani nie uwierzy�a.
- Dlaczego?
- Bo to bardzo dziwna historia;
- Ma�o to dziwnych historii teraz si� s�yszy.^
- Pewnie, �e du�o, ale nie takich jak moja. Kobieta chcia�a uda�, �e j� nic a
nic nie obchodzi, co ma na my�li m�ody, ale nie mog�a. Sowie oczy b�yszcza�y
niepohamowan� ciekawo�ci�; Na pomoc przyszed� jej Tomek:
- Mo�e by pan opowiedzia�.; Kobieta z �yczliwo�ci� spojrza�a na Tomka;
- Niech no kawaler usi�dzie na tej mocniejszej ba�ce, a pan niech w sobie
ciekawych rzeczy nie zapieka. M�ody nie kaza� si� d�u�ej prosi�.
- Jad� do S�dziszowa
- zacz��.
- W wa�nym interesie. Bo tak si� z�o�y�o, �e w czasie okupacji by�em w
partyzantce w�a�nie tam, w s�dziszowskich lasach. Dosta�em si� psim sw�dem, bom
jeszcze nie mia� siedemnastu lat. Ale zachowywa�em si� jak pierwszy chojrak,
staj�c przed dow�dc�, zawsze wybiera�em miejsce na kamieniu albo na pag�rku,
�eby si� wyda� wi�kszym. No i jako� przesz�o. Nawet si� przydawa�em, ale mi si�
nie podoba�o, �e si� mn� tylko wys�ugiwali, a broni nie dali. Diabe� mnie
podkusi�, �eby sobie wa�ny pseudonim obra�. Kaza�em si� wo�a� "Wernyhora"a J
potem nic, tylko ca �y dzie� s�ysz�: "Wernyhora, obierz no ziemniaki".
"Wernyhora