5575

Szczegóły
Tytuł 5575
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5575 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5575 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5575 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Sosabowski Droga wiod�a ugorem (Wspomnienia) Genera�a Sosabowskiego znam od lat bardzo wielu. ��czy on w sobie dwie podstawowe cechy dobrego dow�dcy bojowego: wiedz� i charakter. Karno�� i dyscyplin� wojskow� oficera wy�szego stopnia pojmuje on w spos�b w�a�ciwy, nie identyfikuj�c jej z biernym, mechanicznym potakiwaniem prze�o�onemu. Genera� Sosabowski posiadaj�c swe w�asne zdanie, umiej�c go broni� w spos�b twardy, niekiedy nieco szorstki, rozumie, �e ten rodzaj post�powania tylko dopom�c mo�e rozs�dnemu prze�o�onemu do powzi�cia trafnej decyzji. Z chwil� jednak, gdy decyzja zapad�a i rozkazy zosta�y wydane, genera� Sosabowski staje si� lojalnym i sumiennym ich wykonawc�. Surowy i wymagaj�cy dla siebie samego, ��da te� wiele od swych podkomendnych; ojcowski i sprawiedliwy w os�dach swych i w karaniu, umie pozyskiwa� zaufanie i mi�o�� �o�nierzy, tak sk�onnych p�aci� sercem za serce. Posiada on �w tajemniczy dar, kt�ry zawsze przynosi obfite plony na polu bitewnym - dar nawi�zywania w�z��w uczuciowych pomi�dzy dow�dc� a podkomendnymi. Nic wi�c dziwnego, �e gdy genera� Sosabowski w spos�b tak nies�uszny i krzywdz�cy zosta� pozbawiony stanowiska wkr�tce po powrocie Brygady z operacji Re�skiej, jego �o�nierze manifestowali swoje przywi�zanie, odmawiaj�c przyjmowania posi�k�w, i ust�pili jedynie perswazjom i wezwaniom "swego genera�a", kt�ry uczy� ich dyscypliny i prowadzi� do boju. Wszyscy wiedzieli, �e s�u�y on Sprawie i stawia j� ponad wszelkie wzgl�dy osobiste. Takim zna�em gen. Sosabowskiego. Nie wiedzia�em jednak, �e ten wybitny �o�nierz Rzeczypospolitej posiada r�wnie� niema�y talent literacki. Talentowi temu zawdzi�czamy niniejsz� ksi��k�. Ze "S�owa wst�pnego" gen. K. Sosnkowskiego napisanego do ksi��ki gen. St. Sosabowskiego "Najkr�tsz� drog�". S�owo wst�pne W naszych czasach, gdy wydarzenia przeistaczaj� tak szybko oblicze �wiata i radykalnie zmieniaj� uk�ad stosunk�w ludzkich, blednie warto�� literackich fikcji, a coraz wi�kszego znaczenia nabiera pami�tnik. Przed paru laty zwr�ci� si� do nas genera� Stanis�aw Sosabowski, aby rozwa�y� spraw� wznowienia b�d�cej ju� na wyczerpaniu jego ksi��ki "Najkr�tsz� drog�". Doszli�my do zgodnego wniosku, �e zamiast robi� przedruk, lepiej wyda� nowy pami�tnik, daj�cy pe�niejszy obraz �o�nierskiej s�u�by: zrodzi�a si� ksi��ka "Droga wiod�a ugorem..." Dobijali�my ko�ca pracy wydawniczej; autorowi pomaga�o wielu ch�tnych; on sam pilnie czuwa� nad wyko�czeniem ksi��ki. Widywali�my go cz�sto w drukarni. Nagle przysz�a wiadomo��: gen. Sosabowski nie �yje! Jeszcze przed paru dniami uzgadnia� uk�ad ilustracji... Prochy Dow�dcy Spadochronowej Brygady powieziono do Polski. Spocz�y w Warszawie na cmentarzu Pow�zkowskim, �egnane przez by�ych �o�nierzy, ich rodziny i warszawiak�w, kt�rzy pami�tali, �e zmar�y by� dow�dc� 21_go pu�ku "Dzieci Warszawy". "Najkr�tsz� drog�" by�o zawo�aniem Brygady. Tward� drog� wiod�o �ycie jej dow�dc�; do Polski nie dotar�, ale przy�o�y� r�k� do pomnika polskiego m�stwa, a jako dow�dca i cz�owiek zaskarbi� sobie mi�o�� wielu. "A na to warto �y�" - pisa� w ostatnich s�owach pami�tnika. Nie doczeka� si� wydania ksi��ki - �o�nierz_autor zosta� odwo�any... Nad mogi�� pochyla�y si� sztandary, �egnali genera�a towarzysze broni. Naszym udzia�em w po�egnaniu jest oddanie polskiemu Czytelnikowi opowie�ci o Jego pracy i walce. Dzi�kujemy wszystkim, kt�rzy dopomogli i wsp�dzia�ali w wydaniu ksi��ki: redaktorowi i grafikom, drukarzom i subskrybentom. Niechaj "droga wiod�ca ugorem" powiedzie ku celowi, jakiemu s�u�y� autor, wszystkich Czytelnik�w, zw�aszcza - jak pragn�� - m�ode pokolenie, wzrastaj�ce na uchod�stwie i w Kraju. Londyn, pa�dziernik 1967 Biblioteka Polska Cz�� pierwsza~ Moje m�ode lata Cz�� pierwsza MOje m�ode lata Hej strzelcy wraz, nad nami orze� Bia�y... (Pie�� Polskich Dru�yn Strzeleckich) W Stanis�awowie Stanis�aw�w, moje miasto rodzinne - dzi� poza granicami pa�stwa polskiego - staje mi nieraz przed oczyma. Widz� to miasto, a w nim siebie - ch�opca, ucznia gimnazjum, niepozornego, n�dznie ubranego, przebiegaj�cego ulice z jednej lekcji na drug�. Widz� go w tajnych k�kach samokszta�ceniowych, w harcerstwie i organizacji wojskowej. Widz� to miasto, gdzie w codziennym trudzie zdobywa�em chleb dla siebie i mojej rodziny, kszta�towa�em sw�j charakter i uczy�em si� �ama� pi�trz�ce si� przede mn� przeszkody; miasto, gdzie pozna�em i pokocha�em idea�y, kt�re sta�y si� my�l� przewodni� mojego �ycia. Stanis�aw�w opu�ci�em na zawsze z chwil� wybuchu pierwszej wojny �wiatowej. Gdy w p�niejszych latach niekiedy tam bywa�em, miasto to wydawa�o mi si� ju� inne - nie takie, jak w moich latach m�odzie�czych, widziane przez pryzmat w�asnych prze�y�. Ojca straci�em bardzo wcze�nie. MIa�em wtedy zaledwie lat jedena�cie; brat m�j siedem, a siostra cztery. Ojca pami�tam jak przez mg��. Najbardziej utkwi�y mi w pami�ci jego oczy. Mia�y wyraz g��bokiej dobroci, a w razie potrzeby umia�y by� surowe. Nie podni�s� na nas nigdy r�ki; popatrzy� tylko, i to wystarczy�o. Jego serce czu�e na ludzkie k�opoty, zbytnie zaufanie do otoczenia i �atwowierno��, a przy tym, niestety, "s�aba g�owa" by�y �r�d�em trosk i niepowodze� materialnych. Nieraz wraca� do domu z pust� kieszeni�. Mimo �e by�em dzieckiem, ju� wtedy zrozumia�em, czego robi� nie nale�y. �mier� ojca sta�a si� przyczyn� mojej przedwczesnej dojrza�o�ci. Utraci�em beztrosk� i rado�� dzieci�stwa i m�odo�ci. Pensja wdowia matki nie wystarcza�a na nasze potrzeby. Z obszernego mieszkania przenie�li�my si� do jednego pokoju z kuchni�. Matka, zaj�ta dzie�mi, nie mog�a podj�� si� �adnej dodatkowej pracy. By�o �le. Czasami g�odno. Zrozumia�em wtedy, �e ja musz� przecie� pomaga� matce. Ale jak? Wspomnienia z gimnazjum Chodzi�em do Szko�y Realnej w Stanis�awowie (p�niejsze gimnazjum matematyczno_przyrodnicze). By� to okaza�y, dwupi�trowy budynek w g��bi ogrodu, przy g��wnej ulicy Sapie�y�skiej. By�em ju� w klasie III i mia�em trzyna�cie lat. W lutym panowa� ostry mr�z. Na przerwach mi�dzy lekcjami ch�opcy bawili si� na podw�rzu szkolnym lub na korytarzach. Sta�em i ja na korytarzu. By�em zzi�bni�ty i skulony. Kto� dotkn�� mego ramienia. Obr�ci�em si�. Przede mn� sta� nasz katecheta, ks. prof. Andrzej Nogaj. - Stachu, czemu nie w�o�ysz p�aszcza? Trz�siesz si� z zimna. Chcia�em zaprzeczy�, on nalega�. Wtedy wydusi�em: - Ja, ksi�e profesorze, nie mam p�aszcza. - Jak to, nie masz p�aszcza, na to zimno? Na Boga, jak dostajesz si� do szko�y? - Ja biegn�, ksi�e profesorze. Dzwonek zako�czy� przerw�. Na dalsz� indagacj� nie by�o czasu. - S�uchaj, Stachu, przyjd� do mnie wieczorem - rzek� ks. Nogaj. Wieczorem opowiedzia�em ksi�dzu wszystko o sobie i �e przecie� ja, jako najstarszy, musz� pom�c mojej rodzinie, a chyba jedyne rozwi�zanie by�oby w udzielaniu korepetycji s�abszym kolegom. Ks. Nogaj s�ucha� i milcza�. Wreszcie rzek�: - Pomy�l�, naradz� si� z profesorami, co� uradzimy. I pami�tam jego twarz, jak z pewnym zak�opotaniem si�ga do sutanny i wciska mi do r�ki kilka koron: - We� to, ch�opcze, przepraszam, �e tak ma�o. I ja mam na utrzymaniu matk� staruszk�. Wzdragam si�, nie chc� przyj��, on za�: - Nie wstyd� si�, to nie ja�mu�na, to po�yczka jedynie. Zwr�cisz mi j�, gdy b�dziesz m�g�. I wciskaj�c mi w d�o� pieni�dze, omal �e nie wyrzuci� mnie za drzwi. A potem znalaz� si� dla mnie p�aszcz... By� to dzie� �w. J�zefa. Marzec, pociepla�o. Ks. Nogaj wezwa� mnie do kancelarii szkolnej: - Stachu, czy potrafisz pom�c twemu koledze M. we francuskim i matematyce? - Tak jest, ksi�e profesorze, podo�am! - Id� zaraz po szkole do niego. Poszed�em. Po drodze wst�pi�em do ko�cio�a oo. Jezuit�w. Kl�kn��em przed o�tarzem, na kt�rym �w. J�zef trzyma� Dzieci�tko. Popatrzy�em i bez s��w pomy�la�em jedno: "Pom�!" Do domu wpad�em jak burza. - Mamciu, b�dzie nam lepiej! Przynios� pieni�dze, b�d� dawa� lekcje! Tak wi�c w trzynastym roku �ycia rozpocz��em prac� korepetytora i oddawa�em matce zarobione pieni�dze. Nie by�em �atwym korepetytorem. Jakkolwiek umawia�em si� na godzin�, nie wypu�ci�em delikwenta z mych r�k tak d�ugo, a� nie umia� lekcji. By�em twardy, nieust�pliwy, nieraz bardzo niecierpliwy. I tak ros�a moja s�awa jako korepetytora. Gdy matka czy ojciec, stroskani z�ymi post�pami syna, pytali profesora o rad�, cz�sto s�yszeli odpowied�: "To le� i nieuk, koniecznie potrzebuje pomocy i twardej r�ki. Jest korepetytor, nazywa si� Sosabowski; je�eli on nie pomo�e, to chyba nikt". By�y okresy, �e mia�em po pi�� korepetycji dziennie. Nauka w szkole odbywa�a si� od godz. #/8 rano do #/1 po po�udniu. Wpada�em do domu, by si� nieco po�ywi�, i ju� od godz. #/2 biega�em z lekcji na lekcj�. Oko�o #/9 wieczorem wraca�em do domu. W piecyku czeka�a kolacja. Po�yka�em j� i rzuca�em si� na ��ko, by zapa�� w kamienny sen. - Stasie�ku, ju� si�dma, wstawaj, czas do szko�y! - budzi�a mnie matka. Tak bieg� tydzie� za tygodniem, miesi�c za miesi�cem - przez ca�e gimnazjum i okres studi�w w Krakowie. Nasze skromne bytowanie na granicy g�odu polepszy�o si� nieco od chwili, gdy zarabia�em lekcjami. Gdy dzi�, po tylu latach, wspominam stosunki, jakie panowa�y w by�ym zaborze austriackim, musz� przyzna�, �e wolno�� osobista, swoboda manifestowania polsko�ci by�a ca�kowita. Oczywi�cie by�a r�wnie� znana tzw. n�dza galicyjska. Kraj by� eksploatowany przez przemys� austriacki i czeski. Handel przewa�nie w r�kach �ydowskich. Maj�tki ziemskie zad�u�one i w wi�kszo�ci w pachcie u �yd�w. Wi�kszo�� inteligencji stanowili pracownicy pa�stwowi i samorz�dowi. Galicja rz�dzona by�a w ramach pewnej autonomii. Administracja sk�ada�a si� prawie wy��cznie z Polak�w, w cz�ci z Ukrai�c�w. Oficjalnym j�zykiem by� oczywi�cie niemiecki, ale w szkolnictwie np. obowi�zywa� j�zyk polski. W moim gimnazjum dyrektorem by� Polak, pan NOwosielski. Z wyj�tkiem dw�ch profesor�w Ukrai�c�w, ca�y personel nauczycielski stanowili Polacy. Min��bym si� z prawd�, gdybym twierdzi�, �e w szkole istnia�y tendencje do wynaradawiania uczni�w. Raczej wprost przeciwnie. Poza oficjalnym pomijaniem w nauce historii dziej�w Polski porozbiorowej, tolerowano i przymykano oczy na nie zawsze lojalne wyskoki m�odzie�y. Na przyk�ad w 1908 r. podczas uroczysto�ci szkolnej z okazji 50_lecia panowania cesarza Franciszka J�zefa, rzucone przez uczni�w podczas akademii bomby cuchn�ce nie spowodowa�y �adnych konsekwencji karnych. Nie by�o te� tajemnic� dla w�adz szkolnych, �e m�odzie� skupia si� w tajnych k�kach samokszta�ceniowych. I tu te� nie by�o reakcji. Jako ilustracja tego stanu rzeczy niech pos�u�y charakterystyczny moment z mojego egzaminu dojrza�o�ci. Z historii Polski zadano mi temat: "Rz�dy pruskie na ziemiach polskich za czas�w Bismarcka". Czy� zna�em ten temat, kt�rego pzecie� nie uczono w szkole? Jak�e dobrze go zna�em, i umys�em i sercem. M�wi�em o Bismarcku, o Komisji Wyw�aszczeniowej, o Hkt, o twardym, nieust�pliwym ludzie polskim na terenie zaboru pruskiego. Zapomnia�em, gdzie jestem, przed kim si� znajduj�; �e g�ow� tego audytorium jest - mimo �e Polak - urz�dnik jednego z pa�stw zaborczych. I z ust, i z serca p�yn�y s�owa niepowstrzymanym potokiem, nasycone uczuciem tego, co jest nam Najdro�sze. A� w pewnej chwili us�ysza�em g�os inspektora: "Panie profesorze - rzek� on zwracaj�c si� do historyka - gratuluj� panu takiego ucznia" - a do mnie: "Dzi�kuj�, abituriencie". Wyszed�em na korytarz. Po chwili zjawi� si� ks. Nogaj: - Stachu, zda�e� matur� z odznaczeniem. Tajne organizacje szkolne Towarzystwo Gimnastyczne "Sok�" skupia�o polskie warstwy �rednie - inteligencj� i mieszcza�stwo. W reprezentacyjnym gmachu "Soko�a" mie�ci�y si� r�wnie�: Towarzystwo M�odzie�y Polskiej i Towarzystwo Szko�y Ludowej. Ideologia "M�odzie�y Polskiej" by�a narodowo_demokratyczna. Grupowa�a si� w tej organizacji przede wszystkim m�odzie� akademicka i cz�� m�odej inteligencji. Rekrutowano r�wnie� do tajnych k�ek samokszta�ceniowych uczni�w szk� �rednich. Nie pami�tam, w kt�rej klasie zosta�em zwerbowany do takiego k�ka. Wiem natomiast, �e ju� w 5 klasie zosta�em przewodnicz�cym k�ek na terenie mojego zak�adu naukowego - Szko�y Realnej. Na czele tych uczniowskich organizacji sta� zesp� z�o�ony z przewodnicz�cych wszystkich pi�ciu szk� �rednich. Jakie� rozeznanie lub kryteria spo�eczno_polityczne m�g� mie� ch�opak garn�cy si� do tajnej pracy samokszta�ceniowej, gdy wg��bia� si� np. w "My�li nowoczesnego Polaka", "Egoizm Narodowy" Dmowskiego czy "100 lat walki o niepodleg�o��" Boles�awa Limanowskiego, gdy studiowa� Mochnackiego, Lelewela, czy Kutrzeb�? �atwiej strawne by�y "Dzieje porozbiorowe Polski" Siemiradzkiego. Atrakcj� za� - "Dzieje Or�a Polskiego w dobie Napoleo�skiej" Kukiela. Ale u�wiadamiali�my sobie, �e przed narodem istniej� problemy i �e w rozwi�zywaniu tych problem�w we�miemy aktywny udzia�. Byli�my zadowoleni, �e nikt ze starszego spo�ecze�stwa nie pr�bowa� narzuca� nam swoich rozwi�za�, �e sami b�dziemy musieli znale�� w�a�ciw� drog�. Zdawali�my sobie spraw�, �e problemy te przekraczaj� granice zabor�w, �e tam, za kordonem rosyjskim czy pruskim, s� tacy sami Polacy, jak my w naszym kresowym mie�cie. �e maj� takie same d��enia. Jednym z zewn�trznych przejaw�w naszej dzia�alno�ci by�a doroczna manifestacja w Dzie� Zaduszny. Pod naszym kierownictwem ca�a polska m�odzie� szkolna zbiera�a si� w okre�lonym miejscu. W zwartych szeregach, po wys�uchaniu przem�wie� okoliczno�ciowych, maszerowali�my ze �piewem przez ulice miasta w stron� pobliskiego cmentarza. Tam ju� uprzednio by�y udekorowane i iluminowane groby zas�u�onych i krzy�e pami�tkowe. Przy �wietle pochodni i pie�niach patriotycznych sk�adali�my im ho�d. I znowu przemaszerowali�my z powrotem przez miasto. Innym przejawem dzia�alno�ci by� bojkot uroczysto�ci jubileuszowych cesarza Franciszka J�zefa ze strony m�odzie�y szkolnej. I tu nie by�o �adnych represji ze strony w�adz. Roz�am w�r�d m�odzie�y narodowej w latach 1906_#1907 nie m�g� pozosta� bez echa w�r�d organizacji stanis�awowskiej. M�odzie� akademicka, skupiona w Towarzystwie "M�odzie� Polska", pozosta�a wierna swej ideologii narodowo_demokratycznej. Przed organizacj� szkoln� stan�� problem, do kt�rej z grup przyst�pi�. Po d�ugich konferencjach i obradach "Pi�tka" zdecydowa�a na przyst�pienie do "Zarzewia" - od�amu m�odzie�y narodowo_niepodleg�o�ciowej. Przysposobienie wojskowe Powsta�y w 1908 r. Zwi�zek Walki Czynnej o zabarwieniu lewicowym nie odpowiada� ideologicznie ruchowi narodowo_niepodleg�o�ciowemu "zarzewiak�w", kt�rzy mieli r�wnie� w swoim programie przygotowanie narodu do walki zbrojnej z zaborcami. Istotna r�nica ideowo_polityczna polega�a na tym, �e Zwc i jego jawna emanacja Zwi�zek Strzelecki przygotowa�y kadry rewolucyjne, grupuj�c elementy lewicowe, za� wy�oniona z "Zarzewia" tajna organizacja wojskowa "Armia Polska" i jej jawna emanacja Polskie Dru�yny Strzeleckie - kadry regularnego Wojska Polskiego, grupuj�c elementy m�odzie�owe o nastawieniu narodowo_niepodleg�o�ciowym. Wszystkie stanowiska w tej organizacji mia�y charakter funkcyjny. Najwy�szym stopniem by� stopie� podchor��ego. KOmendantami Naczelnymi byli kolejno podchor��owie: Januszajtis i Neugebauer; KOmendantem okr�gu krakowskiego - podchor��y Janusz G�siorowski; Komendantem miejscowym w Stanis�awowie - podchor��y W�glarz_Sosabowski itd. W Stanis�awowie zal��ek "Armii Polskiej" mie�ci� si� w organizacji "Zarzewie". Pocz�tkowo brak by�o instruktor�w. W 1909 r. rozpocz�li�my szkolenie wojskowe. Poniewa� spo�r�d "Pi�tki", kieruj�cej "Zarzewiem" mnie robota wojskowa najbardziej interesowa�a, kierownictwo jej przypad�o mi w udziale. Insturktorem zosta� in�. Miedziobrodzki. Na pierwsze pami�tne zebranie przyby� z walizeczk�, w kt�rej po raz pierwszy w �yciu ujrzeli�my pistolet automatyczny Browninga i pistolet karabin Mausera wraz z wydanymi przez Frakcj� Rewolucyjn� Pps instrukcjami o obchodzeniu si� z broni�. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e in�. Miedziobrodzki oraz kilku innych dzia�aczy by�o w kontakcie z Zwc i dotarli do naszej organizacji z propozycj� prowadzenia szkolenia wojskowego. Zgodzili�my si� na to z zastrze�eniem, �e nasza organizacja nie mo�e by� terenem infiltracji politycznej Zwc. Umowa stan�a. Dla modego pr�nego elementu przysposobienie wojskowe by�o niezaprzeczalnie bardziej atrakcyjne ni� samokszta�cenie. Obj�o ono dwie najwy�sze klasy gimnazjum. M�odsi prowadzili samokszta�cenie a� do czasu powstania skautingu (harcerstwa). Opr�cz m�odzie�y szk� �rednich garn�li si� do nas m�odzi pracownicy kolejowi, urz�dnicy, starsi uczniowie Szko�y Przemys�owej, tak �e z biegiem czasu powsta�a konieczno�� ujawnienia naszej organizacji jako Stowarzyszenia "Odrodzenie". Wynaj�li�my domek na peryferii miasta przy ul. Kr�la Jana III. By�y tam izby wyk�adowe, magazyn na bro�, a nawet zakratowana spi�arka, kt�ra s�u�y�a za areszt koszarowy. Ostre strzelania odbywa�y si� w podziemiu "Soko�a" na kr�gielni. Wprowadzono r�wnie� jednolite mundury strzeleckie. W tym okresie przez kilkana�cie miesi�cy przebywa�em na studiach w Krakowie. Tymczasem "Armia Polska" zamieni�a si� na jawne Polskie Dru�yny Strzeleckie. Dru�yna stanis�awowska otrzyma�a numer 24 i na "blachach" naszych czapek dru�yniackich wok� or�a jagiello�skiego wyt�oczony by� napis: "24 Polska Dru�yna Strzelecka w Stanis�awowie". Komendantem mianowany zosta� podchor��y Stanis�aw W�glarz_Sosabowski. Moja nominacja nadesz�a w styczniu 1912 r.; w tym czasie powr�ci�em do Stanis�awowa. Pewnego dnia zasta�em w lokalu Dru�yny pe�n� zbi�rk�. Przed frontem sta� najstarszy z podoficer�w, Stanis�aw Lity�ski. Po z�o�eniu raportu ze s�owami: "KOlego Komendancie, aby da� wyraz naszej rado�ci i uczu�, jakie dla ciebie �ywimy, z okazji nominacji na podchor��ego wr�czamy ci t� oto szabl�". I szabla zosta�a mi wr�czona. Po jednej stronie klingi wyryty by� napis: "Za Wolno�� i S�aw�", po drugiej - "24 Polska Dru�yna Strzelecka w Stanis�awowie", na g�owicy za� data. Ogarn�o mnie wzruszenie. P�acili sercem za serce. I - rzecz dziwna - z szabl� t� nie rozstawa�em si� nigdy, przez ca�y czas mojej s�u�by �o�nierskiej. Z ni� odby�em kampani� wrze�niow�. Obecnie znajduje si� ona na przechowaniu w Polsce, z ni� chyba spoczn�, gdy przyjdzie chwila. Pocz�tki~ polskiego harcerstwa~ (skautingu) Pod koniec roku 1911 rozpocz�li�my pod auspicjami Polskich Dru�yn Strzeleckich tajnie organizowa� skauting. Rozwijaj�cy si� spontanicznie - zw�aszcza po ukazaniu si� ksi��i Andrzeja Ma�kowskiego pt. "Skauting jako system wychowania m�odzie�y" - ruch m�odzie�owy zaktualizowa� piln� potrzeb� zwi�zania go z jedn� z jawnych organizacji polskich. Na postawie porozumienia mi�dzy komend� Dru�yn Strzeleckich a "Soko�em_macierz�" ustalono, �e skauting zostanie przy��czony do tej ostatniej. Patronat nad skautingiem obj�� kpt. J�zef Haller z ramienia "Soko�a_macierzy". Kierownictwo i organizacja pozosta�a w r�kach Ma�kowskiego. W dniu 11 listopada 1911 r. otrzyma�em mandat zorganizowania skautingu na terenie Stanis�awowa. Formalnie skauting podlega� "Soko�owi" i korzysta� z jego lokali i urz�dze�. Wkr�tce powsta�y trzy dru�yny skautowe. Na czele pierwszej stan�� dru�ynowy druh Stanis�aw Lity�ski. Tak si� z�o�y�o, �e gdy skauci doszli do przepisowego wieku, zg�aszali si� natychmiast do Dru�yny Strzeleckiej. St�d w 1913 r. powsta� konflikt z okr�gowymi w�adzami "Soko�a". W wyniku tego konfliktu z�o�y�em rezygnacj� ze swych obowi�zk�w, co zosta�o przez w�adze przyj�te. W wyznaczonym dniu w sali "Soko�a" zebra� si� ca�y hufiec. Stan��em przed frontem, obok mnie wyznaczony nast�pca, druh Chorzemski. Bez �adnych wst�p�w, nie chc�c wytwarza� napi�tej sytuacji, o�wiadczy�em skautom, �e od dzi� b�dzie nimi dowodzi� druh Chorzemski. Przed front wyst�pili kolejno dru�ynowi wszystkich trzech dru�yn, prosz�c o zwolnienie z obowi�zk�w. Mimo wszystko nie spodziewa�em si� takiej reakcji. Bez wzgl�du na motywy, kt�re nimi kierowa�y, nie mog�em dopu�ci� do rozbicia skautingu. Odpowiedzia�em kr�tko i stanowczo: - �adnych rezygnacji nie przyjmuj�. Nakazuj� wam pozosta� w szeregach; komendantem b�dzie druh Chorzemski. Macie mu by� lojalni i oddani. Gdy za� przyjdzie czas, �e b�dziecie mogli opu�ci� szeregi skautingu - od was tylko b�dzie zale�a�o, gdzie si� znajdziecie. Przekaza�em komend� nowemu hufcowemu. W rezultacie p�niej wszyscy, lub niemal wszyscy, znale�Li si� w Dru�ynie Strzeleckiej. I wojna �wiatowa Rok 1914 Mobilizacja zasta�a mnie w mundurze austriackim w cesarsko_kr�lewskim 58 pu�ku piechoty w Stanis�awowie. Na terenie Lwowa - sk�d mia�y przychodzi� rozkazy dotycz�ce mobilizacji Dru�yny i wyruszenia w pole - wrza�o. Dzi� wiemy, �e tam, we Lwowie, toczy�a si� rozgrywka polityczna, czy i�� z Pi�sudskim, czy te� nie. Do nas, do Stanis�awowa, wie�ci te nie dochodzi�y i oczekiwali�my na rozkazy. I to na rozkazy tak jasne, jak na przyk�ad otrzyma� Zwi�zek Strzelecki, kt�rego cz�onkowie pewnego dnia znikn�li ze Stanis�awowa. My, lojalni w stosunku do Komendy Naczelnej Dru�yn, nie mogli�my zrobi� tego samego. Czekali�my, a� przyjdzie rozkaz. Wreszcie nadszed� ten rozkaz, nakazuj�cy wys�anie do Krakowa plutonu dru�yniak�w w sk�adzie jedynie podoficer�w i wyszkolonych strzelc�w. R�wnocze�nie na kilkakrotny urgens, co maj� robi� ci z naszych dru�yniak�w, kt�rzy znajduj� si� ju� w mundurach austriackich, otrzymali�my wyra�ny zakaz samowolnego opuszczenia szereg�w, bo zwolnienie nas z wojska austriackiego jest w toku. Jeszcze przed otrzymaniem rozkazu wys�ania strzelc�w do Krakowa zarz�dzi�em mobilizacj� Dru�yny i jej pogotowie bojowe. Z mobilizacj� ludzi nie by�o trudno�ci. Mobilizacj� materia�ow� przeprowadzili�my w spos�b nader specyficzny. Jednym z punkt�w mobilizacyjnych w�a�nie 58 pu�ku piechoty by� gmach "Soko�a". Jednym z oficer�w mobilizuj�cych by� chor��y (a podchor��y Dru�yny) Karol Strusiewicz. Przy znanym "ba�aganie austriackim" nasi dru�yniacy wyekwipowali si� ca�kowicie, oczywi�cie nielegalnie, z zapas�w mobilizacyjnych c. i k. Nie by�o dru�yniaka, kt�ry by nie posiada� austriackiego karabinu Manlichera i mobilizacyjnej dotacji 250 naboi oraz pe�nego ekwipunku bojowego. Tak, �e pluton stanis�awowskich dru�yniak�w, z�o�ony, o ile pami�tam, z oko�o 40 ludzi, w pe�ni umundurowany i uzbrojony, pod dow�dztwem podchor��ego Stanis�awa Lity�skiego wyruszy� do Krakowa. �egna�em ich osobi�cie, b�d�c pewnym, �e wkr�tce do nich do��cz�. W kilka dni po wyje�dzie pierwszego eszelonu dru�yniak�w, gdy oczekiwali�my na dalsze rozkazy co do reszty ludzi, a r�wnie� i na nasz� reklamacj� z szereg�w austriackich, niespodziewanie zjawi� si� Lity�ski wraz z plutonem. Zostali odes�ani z powrotem. Wed�ug raportu Lity�skiego sprawa przedstawia�a si� nast�puj�co: Przybyli do Krakowa i z innymi oddzia�ami pomaszerowali do Krzeszowic. Tam przemawia� Pi�sudski i nast�pi�a symboliczna wymiana orze�k�w "Strzelca" na "blachy dru�yniackie" i na odwr�t, jako manifestacja jednolito�ci Wojska Polskiego. W czasie postoju Lity�ski otrzyma� rozkaz - jak mu o�wiadczono - z polecenia Pi�sudskiego, �e jego pluton ma zda� manlichery z amunicj� innemu oddzia�owi, a w zamian otrzyma jednostrza�owe karabiny Werndla. Nie pomog�y t�umaczenia Lity�skiego, �e karabiny s� osobist� w�asno�ci� �o�nierzy, bowiem zgodnie z prawd� - niezale�nie od tych, kt�re "nabyli�my" od Austriak�w podczas mobilizacji - wielu naszych dru�yniak�w ju� dawniej kupi�o z w�asnych oszcz�dno�ci takie karabiny. Nie pomog�y perswazje, �e odebranie broni dobrej i wymiana na z�� jest ubli�eniem godno�ci �o�nierskiej; �e o ile ma by� wykonane jakie� powa�ne zadanie bojowe, w kt�rym nowoczesna bro� jest potrzebna, to oni zadanie to wykonaj�; �e zabranie broni bez sprawdzenia i uzasadnienia jest dyskwalifikacj� �o�nierzy itp. - Lity�ski upatrywa�, �e tylko formalnie i zewn�trznie zatar�y si� r�nice mi�dzy zwi�zkowcami i dru�yniakami; �e rzeczywi�cie r�nice te istniej� i �e w tym konkretnym wypadku s� dowodem braku zaufania do nas, dru�yniak�w. W konsekwencji zameldowa�, �e nie mo�e wyda� takiego rozkazu swym podkomendnym, kt�ry by�by r�wnoznaczny z ich dyskwalifikacj� �o�niersk�. Odpowiedzi� na to by�o rozbrojenie oddzia�u. Pozostawiaj�c bro� na miejscu, oddzia� wr�ci� do Stanis�awowa. Nie mog�em nie przyzna� racji Lity�skiemu. Dru�yna wi�c znalaz�a si� znowu prawie w ca�o�ci w Stanis�awowie. Nied�ugo potem przysz�y rozkazy zwi�zane z formowaniem tzw. Legionu Wschodniego. Do tego Legionu wyruszy�a Dru�yna stanis�awowska w sile 250 ch�opa w pe�nym umundurowaniu, wyekwipowaniu i uzbrojeniu. Dzieje Legionu Wschodniego s� zbyt dobrze znane, by je tu powtarza�. W szeregach austriackich Zwolnienie z wojska austriackiego nie nadchodzi�o. Tymczasem ofensywa rosyjska post�powa�a szybko. Baon zapasowy 58 pp zosta� ju� we wrze�niu ewakuowany na W�gry. W pierwszych dniach pa�dziernika znalaz�em si� na froncie pod Przemy�lem. Tu nast�pi� m�j chrzest bojowy w�r�d ci�kich walk, tocz�cych si� wok� tej twierdzy. A potem odwr�t przez Podkarpacie a� nad Dunajec w rejonie Zakliczyna. Listopad. Przejmuj�cy ch��d jesienny. Deszcz ze �niegiem. Rozmok�e drogi, rozdeptane tysi�cami n�g maszeruj�cych �o�nierzy, rozbite ko�ami woz�w i zaprz�g�w artylerii. Marsz w pe�nym obci��eniu. Szerz�ca si� czerwonka. NOclegi w otwartym polu lub w szopach, w kt�rych hula� wiatr. �miertelne zm�czenie - odpoczynki w mokrych przydro�nych rowach, gdzie z miejsca si� zasypia�o. Posi�ek w nocy, gdy kuchnia polowa do��cza�a do kompanii. I wreszcie najci�sza plaga �o�nierzy - wszy, wszy i jeszcze raz wszy... Nie by�o ani miejsca, ani czasu na ich t�pienie. Tak wygl�da� w 1914 r. odwr�t cesarsko_kr�lewskiego wojska austriackiego, a w nim podchor��ego Sosabowskiego, w tym czasie kaprala c. i k. 58 pu�ku piechoty. W rejonie Zakliczyna w nieco lepszych warunkach przetrwali�my do stycznia 1915 r. Stamt�d droga wiod�a przez Krynic� na S�owacj�. W rejonie Prze��czy Dukielskiej w walce na bagnety zdobyli�my ~cern� Gor�. Zima w ca�ej pe�ni. Brniemy w �niegu po pas. Pod �niegiem ska�a. Spali�my w �niegu przez szereg dni, zanim przys�ano oskardy umo�liwiaj�ce wykuwanie nor w skalistym pod�o�u. I znowu czekali�my w zimnie, a� przysz�y polowe piecyki i koce. Szeregi �o�nierskie dziesi�tkowa� tyfus. Przy braku �rodk�w zaradczych i wszach, kt�re nas nie odst�powa�y, nie mog� poj��, jak unikn��em zarazy. Dla zdrowych i podejrzanych by�a wsp�lna latryna. Prze�om gorlicki na wiosn� 1915 r. i st�d wynikaj�ca ofensywa wiod�a m�j pu�k w kierunku p�nocno_wschodnim, wzd�u� Sanu. W ci�kich warunkach w rejonie Mo�cic, na mniej wi�cej po�owie drogi mi�dzy Przemy�lem i Lwowem, o ma�o nie dosta�em si� do niewoli. Do�� wysoko wyros�e zbo�e, w kt�rym toczy�a si� walka, zdecydowana wola niepoddawania si� i szcz�cie �o�nierskie, w kt�re wierzy�em i wierz�, uchroni�y mnie od tego, co wydawa�o si� ju� nieuniknione. A potem szli�my w walkach przez Lubelszczyzn�, przez �widnik i Kock, na p�noc i wsch�d. W rejonie Brze�cia przekroczyli�my Bug, a� wreszcie 15 czerwca 1915 r. nad rzek� Le�n� zako�czy�em swoj� austriack� wojaczk�. Zosta�em ranny w kolano z pora�eniem nerwu. Unieruchomi�o to moj� praw� nog� na szereg lat, zanim odzyska�em pe�n� w�adz�. W wojsku austriackim przeszed�em wszystkie stopnie podoficerskie do starszego sier�anta w��cznie. Pier� moj� pokry�y wszystkie dost�pne podoficerom medale za waleczno�� ��cznie z dodatkami do �o�du. Poniewa� moje �wczesne w�adze wojskowe wiedzia�y o tym, �e jestem polskim oficerem strzeleckim, postawiono wniosek awansowania mnie do stopnia oficerskiego, mimo �e nie mia�em za sob� szko�y dla oficer�w rezerwy. NOminacj� otrzyma�em ju� w szpitalu. Z moich 250 wsp�towarzyszy broni, kt�rzy wyruszyli razem ze mn� w pole, pozosta�o zaledwie trzech. Etapem dostarczono mnie do LUblina. St�d ju� poci�giem sanitarnym jecha�em w g��b kraju, do tzw. Hinterlandu. W poci�gu sanitarnym dowiedzia�em si�, �e lekko ranni maj� by� wy�adowani w O�omu�cu, na �wczesnych Morawach, za� ci�ko ranni, wymagaj�cy d�ugiego leczenia - w Pradze. Ja by�em zaliczony do ci�ko rannych. Wiedzia�em, �e w O�omu�cu, w tamtejszym garnizonowym szpitalu, naczelnym aptekarzem jest stryj mojej narzeczonej, kt�r� pozostawi�em w Stanis�awowie. Decyzja moja by�a jasna. Wy�aduj� si� w O�omu�cu, �ci�gn� narzeczon� ze Stanis�awowa i pobierzemy si�. Poci�g zatrzyma� si� w O�omu�cu. Rozpocz�to wy�adowywanie rannych. Nieznacznie zsun��em si� z pi�trowego ��ka. Przez otwarte drzwi wagonu ze�lizgn��em si� na tor i le�a�em spokojnie. Nikt mnie o nic nie pyta�. Przyszli sanitariusze, wpakowali mnie na nosze i wkr�tce potem le�a�em ju� w szpitalu i planowa�em ze stryjem mojej narzeczonej dalszy tok post�powania. Uzyskali�my pozwolenie na wyjazd jej ze Stanis�awowa. Tak�e biskup lwowski udzieli� dyspensy na r�wnoczesne og�oszenie 3 zapowiedzi. Narzeczona przyby�a do O�omu�ca i zamieszka�a u stryjostwa. W niespe�na miesi�c po jej przybyciu byli�my po �lubie, kt�ry bra�em, opieraj�c si� na dw�ch kulach. Rana zagoi�a si� stosunkowo szybko. W�adzy jednak w nodze od kolana w d� nie posiada�em. Wedle orzecze� lekarskich uzyskanie pe�nej w�adzy mia�o trwa� d�ugo. Z kul przeszed�em na dwie laski i zacz��em w�drowa� ju� wsp�lnie z ma��onk� po zak�adach ortopedycznych na Morawach. Wreszcie zdecydowano, �e czas zrobi swoje i powinienem by� u�yty w s�u�bie kancelaryjnej. Otrzyma�em wi�c przydzia� do Urz�du Cenzury w Z�oczowie, a wi�c w �wczesnej strefie frontowej, zabronionej dla os�b cywilnych. Stan��em wobec problemu, co zrobi� z �on�. Dojechali�my do Lwowa. �on� zostawi�em na dworcu. Sam poszed�em do dow�dztwa armii, kt�re mie�ci�o si� w gmachu Sejmu Krajowego. Postanowi�em uzyska� przepustk� dla �ony. By� wczesny ranek. W dow�dztwie jeszcze nie by�o nikogo. Czeka�em przed drzwiami szefa sztabu. Nadszed� pu�kownik, czy nawet genera�. - Pan do kogo? - zapyta�. - Do pana - odrzek�em. - Prosz�! Wszed�em do gabinetu. Przedstawi�em moj� pro�b�, �e jako inwalida potrzebuj� pomocy i opieki, i prosz� o przepustk� do Z�oczowa dla �ony. Po chwili mia�em przepustk�. W Z�oczowie wzbudzi�em tym wyczynem sensacj�. Ruszy�a ofensywa Brusi�owa w 1916 r. OPu�ci�em wtedy Z�ocz�w, przeszed�em kurs wyszkolenia archiwalnego w lwowskim korpusie, kt�ry wtedy stacjonowa� w Morawskiej Ostrawie, i w tym�e korpusie otrzyma�em przydzia�. Stycze� 1917 r. powi�kszy� nasz� rodzin�. Urodzi� si� m�j syn - Stanis�aw. MIa� zaledwie 4 tygodnie, gdy otrzyma�em nowy przydzia�, tak�e w strefie wojennej. Tym razem w po�udniowym Tyrolu. Rozkaz by� lakoniczny: "Ppor. Sosabowski zamelduje si� niezw�ocznie w najwy�szym dow�dztwie w Bozen" (obecnie Bolzano). I znowu powsta� problem - �ona i dziecko. Zabra� ich nie mog�em, przynajmniej na razie. By� luty, ci�ka zima. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak tylko odwie�� �on� z male�stwem do Stanis�awowa. Ka�dy zrozumie, jak wygl�da�a ta podr� w warunkach wojennych w wagonach nie opalanych, z powybijanymi szybami. A jednak wszystko uda�o si� dobrze. Pojecha�em do Bozen. LInia bojowa przebiega�a w niedalekich Dolomitach. KOniec lutego by� wiosn� w tamtejszym terenie. I znowu starania o przepustk� i pozwolenie na sprowadzenie �ony i syna. Wyjazd po ni� i prawie ca�oroczny pobyt w pi�knym Po�udniowym Tyrolu. Zaj�ty by�em w archiwum sztabu. Przez moje r�ce przechodzi�y akta tajne. Wiedzia�em, co si� dzieje na frontach. Czu�em i wiedzia�em, �e wszystko ma si� ku ko�cowi. Prosi�em o przeniesienie do Generalnego Gubernatorstwa w Lublinie. Nie mog�em by� z dala od Kraju. Z pocz�tkiem roku 1918 znalaz�em si� w Lublinie. Koniec wojny w Lublinie Zarz�d cywilny Generalnego Gubernatorstwa w Lublinie sk�ada� si� prawie wy��cznie z Polak�w, urz�dnik�w z Galicji. W sztabie, do kt�rego zosta�em przydzielony, by�o r�wnie� wielu Polak�w w mundurach austriackich. Przewa�nie oficerowie rezerwy. W LUblinie zacz��em nawi�zywa� kontakty z oficerami_Polakami. Zacz�li�my si� organizowa�. Specjaln� okazj� ku temu by�a manifestacja protestacyjna spo�ecze�stwa polskiego w Lublinie z powodu zawarcia traktatu brzeskiego przez rz�d austriacki z tzw. Ukrai�sk� Republik� LUdow� w dniu 9 lutego 1918 r. W tej olbrzymiej manifestacji protestacyjnej wzi�li udzia� oficerowie w mundurach i urz�dnicy Polacy, pracuj�cy w Generalnym Gubernatorstwie. Nawi�za�em kontakt z komendantem Pow Okr�gu LUbelskiego, Burhardt_Bukackim, dobrze mi znanym z czas�w dru�yniackich, �wczesnym majorem (w niepodleg�ej Polsce genera�em, inspektorem armii). Czesi r�wnie� zacz�li si� organizowa�. I z nimi nawi�za�em kontakt. Jasne ju� by�o, �e zbli�a si� koniec Austrii. Cz�� druga W Polsce niepodleg�ej Cz�� druga W Polsce niepodleg�ej "My, Pierwsza Brygada, strzelecka gromada..." (Pie�� Legion�w �piewana w Polsce niepodleg�ej na r�wni z hymnem narodowym) Pierwsze dni wolno�ci Wyp�dzenie okupanta~ z Lublina I nadesz�y pami�tne ko�cowe dni pa�dziernika i pierwsze dni listopada 1918 r. Zrzucenie b�czk�w z czapek austriackich i zast�pienie ich orze�kami. Przybycie z Warszawy do LUblina przedstawiciela Rady Regencyjnej, w osobie p�k. Pas�awskiego. Przysi�ga jej na wierno�� na Placu Katedralnym. Urz�dowa�em w gmachu Generalnego Gubernatorstwa i mia�em pe�ne r�ce roboty. Chodzi�o przede wszystkim o to, by zabezpieczy� opuszczone przez Austriak�w obiekty wojskowe, a zw�aszcza magazyny. Jakkolwiek w Gubernatorstwie by�o wielu oficer�w i urz�dnik�w wojskowych - Polak�w, to jednak w kompaniach wartowniczych, b�d�cych w dyspozycji Gubernatorstwa, je�eli nawet by� pewien procent Polak�w, to jedynym ich pragnieniem by�o jak najrychlej wr�ci� do swoich dom�w. Oficer�w by� w�a�ciwie nadmiar, tym bardziej �e coraz liczniej ju� zg�aszali si� przebrani w mundury dowborczycy, ukrywaj�cy si� dotychczas przed w�adzami okupacyjnymi. S�u�b� wartownicz� obj�li harcerze i pe�nili j� z godnym wyr�nienia po�wi�ceniem. Nie dosz�o wi�c do rabunku mienia poaustriackiego przez m�ty czyhaj�ce tylko na okazj�. Stra� Obywatelska ��cznie z dowborczykami obj�a i czynno�ci policyjne, i bezpiecze�stwa w mie�cie. Kompania Pow w cywilnych ubraniach, pocz�tkowo licho uzbrojona, by�a jedyn� bojow� si�� dyspozycyjn�. Ze wzgl�du na odruchy komunistyczne, tendencyjnie od�rodkowe, jak nowo powsta�e republiki, radomska i i��ecka, sytuacja by�a na terenie LUblina nieco napi�ta. Nie dosz�o jednak do wybuchu jakichkolwiek eksces�w. Na pewno przyczyni�o si� do tego przybycie z Warszawy baonu tzw. Polskiego Wehrmachtu, pod dow�dztwem majora Zarzyckiego. Taki by� okres poprzedzaj�cy przybycie do LUblina major�w PIskora i Kasprzyckiego, a p�niej pu�kownika Rydza_�mig�ego, jako wst�p do utworzenia tzw. rz�du lubelskiego pod kierownictwem Daszy�skiego. MOja rola si� sko�czy�a z przybyciem obu major�w. Przedtem jednak ��cznie z komendantem Pow, majorem Burhardt_Bukackim, rozwi�zali�my dwie powa�ne trudno�ci. PIerwsz� z nich by�o usuni�cie z rejonu LUblina zbrojnego obozu Ukrai�c�w z obu jednostek zapasowych. Ukrai�cy widocznie nie mieli w�r�d siebie odpowiedniego kierownika i czekali na nasz� inicjatyw�. Z majorem Burhardt_Bukackim wybrali�my si� do ich obozu. Przyj�li nas oficerowie austriaccy, dotychczasowi ich dow�dcy. W ci�gu kr�tkich pertraktacji osi�gn�li�my nast�puj�ce porozumienie: 1. Maj� zda� nam wszelk� bro� indywidualn� i maszynow� oraz magazyny broni w stanie nienaruszonym. 2. W ci�gu najdalej 3 dni zobowi�zujemy si� ich odtransportowa� do Galicji Wschodniej. 3. Zezwala si� ka�demu �o�nierzowi na zabranie umundurowania indywidualnego wraz z �ywno�ci� i wyekwipowaniem. Wozy i wyekwipowanie zbiorowe pozostan� na miejscach. 4. Opuszcz� LUblin w zwartych szeregach pod dow�dztwem swych oficer�w. Umowa zosta�a podpisana obustronnie. Nied�ugo po tym na furmanki prowadzone przez peowiak�w zabrano z magazyn�w m.in. kilkadziesi�t karabin�w maszynowych z amunicj�. Pow by�a wi�c teraz dobrze uzbrojona. Stan�� przed nami drugi, nader wa�ny problem, a mianowicie, jak odtransportowa� tysi�c czy wi�cej ludzi do Galicji. I zn�w z majorem Burhardt_Bukackim post�pili�my jak poprzednio. Przy Zamojskiej, prowadz�cej na stacj� kolejow� w Lublinie, kwaterowa� 5 czy 7 austriacki baon kolejowy, z�o�ony z W�gr�w. Tam te� udali�my si�. Przedstawi�em ich dow�dcy nasz� sytuacj�, kt�ra si� tym bardziej komplikowa�a, �e od strony Kowla nadchodzi�y transporty rozk�adaj�cych si� na Ukrainie wojsk armii austriackiej. Uzyskali�my zgod� dow�dcy, by jeszcze przez dni kilka jego baon obs�ugiwa� linie kolejowe i przekazywa� r�wnocze�nie swe funkcje polskim kolejarzom. Nie by�o nawet godziny przerwy w komunikacji kolejowej ze wschodu na zach�d i na po�udnie z kierunku Lwowa. W�grzy okazali si� jeszcze raz prawdziwymi przyjaci�mi Polak�w. Zachowanie za� polskich kolejarzy zas�ugiwa�o na najwy�sze uznanie. Problem ewakuacji Ukrai�c�w by� w�a�ciwie rozwi�zany. Nast�pnego dnia lub mo�e dzie� p�niej opu�cili LUblin. Wkr�tce po tym, po usuni�ciu Niemc�w z Warszawy i utworzeniu rz�du obejmuj�cego ca�� Polsk�, zosta�em przeniesiony do Warszawy i przydzielony do MInisterstwa Spraw Wojskowych. S�u�ba w wojsku polskim W sztabie MOje kalectwo uniemo�liwi�o mi udzia� w walkach na froncie. Jeszcze podpieraj�c si� lask� w pierwszych dniach lipca 1920 r., jako ekspert w sprawach materia�owych, wyjecha�em z delegacj� wojskow�, kt�r� prowadzi� szef sztabu gen. Rozwadowski, na konferencj� mi�dzyalianck� do Spa w Belgii. Nast�pi� pok�j, a z nim normalna pokojowa praca oficera. Zweryfikowany zosta�em do stopnia majora i w 1922 r. znalaz�em si� na �awie szkolnej w Wy�szej Szkole Wojennej. Grono wsp�towarzyszy s�uchaczy by�o nie byle jakie. Na tej �awie szkolnej znalaz�y si� ze mn� takie osobisto�ci, jak: p�k S�awek, towarzysz i przyjaciel Pi�sudskiego, przysz�y premier, p�k Przedrzymirski, p�niejszy genera� i dow�dca armii w wojnie �wiatowej, mjr Ulrych, stary towarzysz zarzewiacki i dru�yniak z Krakowa, p�niejszy minister, p�k Janusz G�siorowski, p�niejszy genera� i szef Sztabu G��wnego, Ujejski, p�niejszy genera� i szef lotnictwa podczas II wojny, kpt. Umiastowski, pisarz wojskowy, p�niejszy minister w krytycznych dniach 1939 r., mjr Heller, p�niejszy dow�dca lotnictwa my�liwskiego podczas kampanii wrze�niowej, i szereg innych, kt�rzy wybili si� podczas p�niejszej s�u�by tak w czasie pokoju, jak i podczas II wojny �wiatowej. Jako s�uchacz, nie przypuszcza�em, �e w par� lat p�niej znowu zawitam do tej szko�y ju� w charakterze wyk�adowcy, �e sp�dz� w niej sze�� lat i wynios� jak najlepsze wspomnienia. Planowanie materia�owych rezerw strategicznych na wypadek wojny i ich rozmieszczenia by�o tym dzia�em, kt�ry prowadzi�em w Sztabie G��wnym po uko�czeniu Wy�szej Szko�y Wojennej. JU� wtedy by�a to kwadratura ko�a. Istot� trudno�ci by� brak �rodk�w na w�a�ciwe utworzenie rezerw oraz brak dostatecznego zainteresowania si� tymi sprawami ze strony marsza�ka Pi�sudskiego, a - b�d�my szczerzy - nie by�o w�a�ciwie osoby o dostatecznym autorytecie i odwadze cywilnej wobec Marsza�ka, by w sprawach tych wywrze� na niego odpowiedni nacisk. Nie jest tajemnic�, �e Marsza�ek nie lubi� wg��bia� si� w sprawy materia�owe, kt�re przecie� s� tak wa�ne i bez kt�rych nie mo�na wojny prowadzi�. W linii D�ugo czeka�em na awans na podpu�kownika, bo do marca 1928 r., i tego� roku odszed�em do linii. Najpierw dow�dztwo baonu w 75 pp w Chorzowie, nast�pnie detaszowany baon w tym samym pu�ku w Rybniku na �l�sku. Tam te� wyrobi�a si� o mnie opinia surowego i wymagaj�cego dow�dcy. W ma�ym mie�cie, jakim by� Rybnik, w�r�d mieszanej ludno�ci, gdzie Niemcy stanowili bardzo powa�ny odsetek inteligencji, jako kierownicy, personel techniczny i administracyjny kopalni w�gla, oczywi�cie ci���cy ku pobliskim Gliwicom, b�d�cym ju� w Rzeszy, utrzymanie presti�u wojska polskiego by�o spraw� zasadnicz�. Poszanowanie wojska, mimo �e przez nich uwa�ani byli�my za obcych, le�a�o we krwi Niemc�w i dlatego tym bardziej musieli�my uwa�a�, by presti�u tego nie naruszy� nieodpowiednim zachowaniem. Harmonijna wsp�praca starosty, burmistrza i komendanta garnizonu by�a konieczna. A do Rybnika zosta�em wys�any w tym czasie, gdy za mojego poprzednika stosunki wzajemne tych trzech w�adz bardzo by�y napr�one. Nast�pi�a konieczno�� natychmiastowego przeniesienia mego poprzednika. Nie od rzeczy wspomnie�, �e rywalizacja pomi�dzy Zwi�zkiem Powsta�c�w �l�skich i "Strzelcem", faworyzowanym przez w�adze cywilne w spos�b jaskrawy, objawia�a si� przede wszystkim podczas uroczysto�ci, w kt�rych mi�dzy innymi obie te organizacje by�y zobowi�zane bra� udzia�. I tu, gdy starosta nie m�g� sobie da� rady, mediatorem oczywi�cie by� komendant garnizonu. Gdy po p� roku odchodzi�em z Rybnika na zast�pc� dow�dcy 3 pu�ku strzelc�w podhala�skich do Bielska na �l�sku, zreszt� nie bardzo odleg�ego od Rybnika, opinia o mnie jako o bezwzgl�dnym i surowym dow�dcy wyprzedzi�a moje przybycie. W Bielsku sta� 3 pu�k strzelc�w podhala�skich, kt�ry jak wszystkie garnizony �l�skie otrzymywa� 40% dodatku do uposa�enia. PU�kiem dowodzi� by�y oficer armii austriackiej, p�k Zag�rski, wzorowy �o�nierz, kt�ry jednak ba� si� panicznie gen. Prze�dzieckiego, dow�dcy 21 Dywizji G�rskiej, stacjonuj�cej r�wnie� w Bielsku. Gen. Prze�dziecki cieszy� si� opini� "satrapy". Tak si� z�o�y�o, �e zaledwie si� zameldowa�em, p�k Zag�rski odszed� na 6_miesi�czny kurs dow�dc�w pu�ku, wi�c zacz��em dowodzi� pu�kiem. W odr�nieniu od dow�dcy pu�ku nie by�em potulny i nie raz, nie dwa, specjalnie w sprawach garnizonowych, meldowa�em si� przy szabli (meldowanie �ci�le s�u�bowe) u genera�a: nie przecz�, �e w granicach s�u�by i dyscypliny nast�powa�a niejednokrotnie ostra wymiana s��w. W Dywizji utar�o si� przekonanie, �e "stawiam si�" genera�owi i �e on mi w wielu rzeczach ust�puje. P�k dypl. Tadeusz Malinowski (obecnie genera�), w�wczas zast�pca dow�dcy Dywizji, gdy tylko widzia� mnie przy szabli w dow�dztwie Dywizji, zwraca� si� ze s�owami: - Stachu, na Boga, tylko nie terroryzuj genera�a. Prawd� by� mo�e, �e genera� bardziej panowa� nad sob� wobec mnie ni� wobec mojego dow�dcy pu�ku. Nie mia�em najmniejszej intencji w niczym uchybi� memu dow�dcy pu�ku, a jednak bez mojej winy wytworzy�a si� przykra atmosfera na tle r�nicy w ustosunkowaniu si� genera�a do mnie i do niego, tak �e z westchnieniem ulgi przyj��em wiadomo�� i rozkaz przenosz�cy mnie na pocz�tku 1930 r. do Wy�szej Szko�y Wojennej na stanowisko wyk�adowcy. Po�egna�em si� z pu�kiem i dow�dc� Dywizji. Charakterystyczne by�o po�egnanie z zast�pc� dow�dcy, p�k. dypl. Malinowskim, kt�ry, �ciskaj�c mnie i gratuluj�c wyr�nienia, powiedzia�: - Jak ty ze swoim kanciastym usposobieniem dasz sobie rad� w Wy�szej Szkole Wojennej, gdzie s�uchaczami mog� by� oficerowie nawet w twoim stopniu? Ch�opie, uwa�aj na siebie. - Drogi Tadeuszu - a przyja�nimy si� po dzi� dzie� - dzi�kuj� ci za rad�; nie mo�na zmieni� swojej natury. Zapewniam, a potwierdzi to na pewno daleko ponad setk� si�gaj�ca liczba oficer�w dyplomowanych - legitymowa� si� mog� takimi osobisto�ciami, jak np. w�wczas pp�k, obecnie genera� Tatar_Tabor lub �wczesny major, obecnie gen. dyw. Duch, czy inni - nie mia�em ani jednego kr�tkiego spi�cia ze s�uchaczami, a po uko�czeniu Szko�y �aden z nich nie wytkn�� mi, �em by� w stosunku do kogokolwiek nie w porz�dku. A przecie� by�em tam wyk�adowc� przez bitych sze�� lat. W Wy�szej Szkole Wojennej A jednak do Szko�y Wojennej przyby�em z opini� "wierzgaj�cego". Bo tak mnie przywita� KOmendant Szko�y, niezapomnianej pami�ci gen. Tadeusz Kutrzeba. - Sosabowski - genera� mia� zwyczaj odzywania si� po nazwisku dla zaznaczenia swojego serdecznego stosunku - Sosabowski, do ko�ca roku b�dzie pan prowadzi� katedr� S�u�by Sztabu razem z dotychczasowym jej kierownikiem p�k. D. Od nowego roku szkolnego obejmie pan katedr� samodzielnie. W tym roku b�dzie to tak, jak w�z zaprz�ony w dwa konie o nier�wnym temperamencie i chodzie. Jeden ko� spokojny, drugi za� mo�e sk�onny do wierzgania. Uwa�ajcie, by si� w�z nie przewr�ci�. Genera� mia� wspania�y spos�b przemawiania przyk�adami oraz dar uderzenia w sedno, w najdotkliwszej nawet sprawie, bez ura�enia delikwenta. Wspania�y, niezapomniany cz�owiek. I tak przesz�o 6 lat w Wy�szej Szkole Wojennej. Niezapomniane, pi�kne lata, wspania�y przydzia�, zw�aszcza przy tak wspania�ym komendancie, jakim by� �p. gen. Kutrzeba. Daj�c nam, wyk�adowcom, pe�n� swobod� w wydobyciu z siebie wszystkiego, co nale�a�o przekaza� s�uchaczom, dawa� og�lne dyrektywy tam, gdzie zachodzi�a potrzeba. O jedno mo�na by mie� �al do niego: zaabsorbowany sprawami Szko�y, by� by� mo�e niech�tny w zmienianiu wyk�adowc�w, kt�rych uwa�a� za dobrych, i wydaje mi si�, �e za ma�o pilnowa� ich spraw osobistych. Jako pp�k dypl. nie mog�em zaawansowa� na pe�nego pu�kownika bez odbycia 2_letniego sta�u dowodzenia pu�kiem. Na wyznaczenie mnie na dow�dc� pu�ku czeka�em przez rok 1933 i 1934. A� wreszcie, gdy w roku 1935 pu�ku nie otrzyma�em, zameldowa�em si� u szefa Sztabu G��wnego, gen. Stachiewicza. MOja rozmowa z nim mia�a przebieg nast�puj�cy: - Melduj� si� u pana genera�a w sprawie mego odej�cia na pu�k. Czekam na to ju� trzeci rok. - I dopiero teraz przychodzi pan do mnie w tej sprawie? - zdziwi� si� genera�. Na te s�owa �achn��em si� wewn�trznie: - Panie generale - powiedzia�em - rozumiem, �e moim obowi�zkiem jest robi�, obowi�zkiem za� moich prze�o�onych jest dba� o moje sprawy osobiste, takie jak awans i przydzia�y. Genera� nie m�g� nie przyzna� mi racji. By�o to w sierpniu 1935 r. - PU�kowniku, w tym roku obsada profesorska Wy�szej Szko�y Wojennej jest ju� zatwierdzona i pan do niej nale�y, ale zapewniam, �e w roku nast�pnym otrzyma pan pu�k. Zosta�em wyznaczony na dow�dc� 9 pp Legion�w w Zamo�ciu. Gen. Stachiewicz uprzedzi� mnie, �e pu�k ten ma opini� jednego z najbardziej "pij�cych" i �e b�d� mia� ci�k� robot�, by pija�stwo wypleni�. "Nie w�tpi� jednak - powiedzia� - �e da pan sobie rad�". Gen. Kutrzeba po�egna� mnie serdecznie. - Sosabowski - powiedzia� - nie taj�, �e dobrze mi by�o z panem pracowa�, a na odchodne chcia�bym da� panu jedn� kole�e�sk� rad�. "Nie ka�dego dow�dc� sta� na to, by us�ucha� cho�by najs�uszniejszych rad swoich podkomendnych" - niech pan we�mie to jako wiatyk na swoj� liniow� robot�. Nie myli� si� genera� - ale jako� obesz�o si� bez znaczniejszych kr�tkich spi��. 9 Pu�k Piechoty Legion�w Dow�dztwo pu�ku obj��em w pocz�tku 1937 r. Nie ma w czasie pokoju pi�kniejszego przydzia�u nad dowodzenie pu�kiem. Dow�dca jest pe�noprawnym panem swojego pu�ku, odpowiedzialnym za wszystko, co si� w nim dzieje. Kieruje nie tylko s�u�bowym �yciem pu�ku, ale z natury rzeczy - zw�aszcza gdy pu�k znajduje si� na prowincji - wywiera wp�yw na ca�okszta�t �ycia i wychowuje swoich podkomendnych. Z takim nastawieniem rozpocz��em prac�. Na pierwszej odprawie poruszy�em aktualny temat pija�stwa w korpusie oficerskim i podoficerskim: - Tak, mo�ecie pi� - rzek�em mi�dzy innymi - nie wolno natomiast upija� si�. Za to b�d� kara�. Ka�dy powinien zna� i zachowa� swoj� miar�, kt�rej przekroczy� mu nie wolno. Picie na kredyt wzbronione. W sk�ad garnizonu zamojskiego wchodzi�y: