5466

Szczegóły
Tytuł 5466
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5466 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5466 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5466 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wiaczes�aw Rybakow Nosiciel kultury Mocny, ostry wiatr uderza� z ciemno�ci ci�gn�c d�ugie strugi piasku i py�u. Jego martwa wytrwa�o�� doprowadza�a do sza�u; mi�dzy z�bami skrzypia� piasek, przed kt�rym nie chroni�y ani domowym sposobem zrobione respiratory, ani szczelnie zaci�ni�te wargi. Ze szczyt�w piaszczystych wydm podrywa�y si� migocz�ce w �wietle ksi�yca wst�gi py�u i frun�y r�wnymi pasmami niesione wiatrem. Jakim� cudem ten dom ocala�. Zalewa�a go pustynia, przez czarne bezdenne otwory okien swobodnie wlewa�y si� stoki wydm, nad kt�rymi stale falowa�a peleryna s�abej py�owej zamieci. Wzd�u� �cian trzepota�y, powstaj�c i niemal natychmiast zamieraj�c, ma�e powietrzne tr�by. Na pi�tej kondygnacji w trzech s�siaduj�cych oknach zachowa�y si� szyby. - To mo�e by� pu�apka - rzuci� in�ynier. Nie ma szczurzych �lad�w, pomy�la� muzyk i w tej samej chwili kierowca powiedzia�: - Nie ma szczurzych �lad�w. - �artujesz sobie? - pokr�ci� g�ow� in�ynier. - Na takim gruncie, na wietrze? Utrzyma�yby si� najwy�ej p� godziny. Musia� ponie�� konsekwencje przyd�ugiej repliki: odwr�ci� si� od wiatru, pochyli� i odsun�wszy brzeg respiratora z gazy, kilka razy splun��. Nie bardzo mia� czym. - Sta�my w cieniu - zaproponowa� pilot przez z�by, niemal nie rozwieraj�c warg. - Tu jeste�my jak na tarczy. Tam si� zastanowimy. - Nad czym? - wymamrota� kierowca. - Nad czym si� zastanowimy? Popatrz na ksi�yc. Zamglony ksi�yc zawieszony na burym niebie dotyka� pochylonego szkieletu jakiej� metalowej konstrukcji, stercz�cej z odleg�ej wydmy. - Zachodzi - powiedzia� przyjaciel muzyka. Marzy� o zarz�dzeniu postoju. Rzemienie otar�y mu ramiona do krwi. - W�a�nie - potwierdzi� kierowca. - Nied�ugo �wit. Tak czy siak, dzie� gdzie� przeczeka� trzeba. - Dom rzuca si� w oczy - przem�wi� pilot z namys�em. - Nie widzieli�my ich od pi�ciu dni - odpowiedzia� kierowca. - Odeprzemy atak - rzuci� przyjaciel muzyka. - Nie pierwszyzna. Pilot tylko zerkn�� na m�wi�cego, u�miechn�� si� na w p� zas�oni�tymi gaz� oczami. - Bardzo�my zm�czeni - zakomunikowa�a matka pilotowi. Po chwili namys�u zdecydowa�: - Bro� w pogotowiu. Najpierw ja z kierowc�, dziesi�� metr�w z ty�u ch�opcy, potem pani z c�rk�. In�ynier na ko�cu. Naprz�d. Muzyk spr�bowa� zrzuci� karabin z ramienia r�wnie zr�cznie, jak wszyscy pozostali, ale magazynek zaczepi� o metalow� sprz�czk� plecaka i bro� omal nie wypad�a mu z r�k. Mocniej zacisn�� z�by i kantem d�oni przesun�� d�wigni� bezpiecznika. Pilot i kierowca oddalili si� na wyznaczon� odleg�o��. Spod ich st�p, przez warstewk� kurzawy, wzbija�y si� w powietrze ciemne smugi piasku. Pochylony w kierunku wiatru, grz�zn�c po kostki, muzyk ruszy� za pierwsz� dw�jk�, staraj�c si� i�� po �ladach pilota. Za plecami goni� go ci�ki oddech matki. Z karabinem w r�ku muzyk wydawa� si� sam sobie pokraczn�, groteskow� postaci� - jak�� parodi� "zielonych beret�w". Jego r�ce nie by�y przeznaczone do noszenia �mierciono�nego �elastwa, ale oto wisia� mu na ramieniu cudzy karabin maszynowy, a palec dr�a� na spu�cie. Z trudem stawia� kroki. Weszli przez okno i zgrupowali si� w pokoju. Pilot odpi�� od pasa latark�. - Drzwi - rozkaza� kr�tko, lew� r�k� trzymaj�c w pogotowiu bro�. In�ynier i kierowca kolbami wybili dziur� w drzwiach, nieodwo�alnie unieruchomionych przez naniesiony piasek. W wybity otw�r pilot skierowa� promie� �wiat�a, omiataj�c nim kolejne pomieszczenie i powiedzia�: - Naprz�d. Muzyk, a za nim jego przyjaciel przeszli przez otw�r, na spotkanie swym niewyra�nym, ko�ysz�cym si� na �cianie, rozd�tym cieniom. - Wszystko w porz�dku - oznajmi� pilot, ci�gle jeszcze wodz�c luf� we wszystkie strony. Panowa�a tu cisza i prawie nie by�o piasku na pod�odze. Pozostali wcisn�li si� do pokoju. - Na schody - powiedzia� pilot. - Szyk jak poprzednio. Wyszli na schody. Napi�cie opada�o; zupe�nie nieoczekiwanie zacz�a si� materializowa� perspektywa odpoczynku. - Nie wida� szczurzych �lad�w - powiedzia� szofer. Cienka warstwa piasku pokrywa�a stopnie, �agodz�c d�wi�k krok�w. W wybitych oknach zawodzi� wiatr, gdzie� t�uk� si�, cudem ocala�y, lufcik. - Ciekawe, mimo wszystko: to s� mutanty czy przybysze? - powiedzia� przyjaciel muzyka, zwracaj�c si� do in�yniera. - Co na ten temat ma do powiedzenia nauka? - Lew� r�k� trzyma� za pas karabin, a praw� d�o� pod�o�y� pod szelk� plecaka, by ochroni� rami�. - Nie gada�! - rzuci� za siebie, b�d�cy ju� o p� pi�tra wy�ej, pilot. - Ale� mam go dosy� - szepn��, schylaj�c si� do ucha muzyka, jego przyjaciel. - Bonaparte... - No to wyobra� sobie, jak on ma nas dosy� - r�wnie� szeptem odpowiedzia� muzyk. - Jemy jak m�czy�ni, a po�ytku z nas mniej ni� z kobiet... - Po�ytek, po�ytek... Jaki teraz w og�le mo�e by� z czegokolwiek po�ytek? Poci�gn�� d�u�ej w tym piekle? - Przyjaciel muzyka w milczeniu wzruszy� ramionami. - A po co? - �eby mie� czyste sumienie - po chwili milczenia odpowiedzia� muzyk. Traci� oddech podczas d�ugiego wchodzenia, serce nie wytrzymywa�o tempa. - �eby mie� czyste sumienie, trzeba by� sob�. Zar�wno kiedy si� daje, jak i kiedy si� bierze. Do niczego nie wolno zmusza� ani siebie, ani innych. Nie ple�� o wi�kszym lub mniejszym po�ytku... jak to nazywasz... ni� jest naturalny. By� sob� - to maksimum tego, co w og�le cz�owiek mo�e. - Maksimum i minimum - wtr�ci� wszystko s�ysz�cy in�ynier. - Zale�y kto. - Nie zdradzaj siebie - odpowiedzia� przyjaciel muzyka - wtedy nigdy nie zdradzisz innych... Stary Szekspir zna� si� na tych sprawach lepiej ni� my wszyscy razem wzi�ci. - Nie gada� - powt�rzy� pilot. - To nasze pi�tro. W lewo. Wpadli do mieszkania przygotowani na pu�apk�, naje�eni lufami karabin�w. Do okien przes�oni�tych brudnymi szybami ponuro zagl�da� spuchni�ty jak topielec ksi�yc. Meble zachowa�y si� w ca�o�ci, ze stoj�cego na fortepianie w�skiego kryszta�owego wazonu stercza� wyschni�ty zakurzony bukiet. - Nie wida� szczurzych �lad�w - powt�rzy� kierowca. - Popas - rzuci� d�ugo oczekiwany rozkaz pilot. Pierwszy zdar� z twarzy respirator i trzepn�� brudn� gaz� o kolano. Na spodniach pozosta� rdzawy �lad, ob�ok py�u wzbi� si� w ciemne nieruchome powietrze. - Jak dobrze bez wiatru! - powiedzia�a matka. - Jakby�my do domu wr�cili - westchn�a. - Chcia�oby si� mie� jaki� dom! - Prosz� poczeka� cierpliwie jeszcze kilka dni - �agodnie powiedzia� pilot, a jego r�ka krzepi�co uj�a �okie� kobiety. - Zagrasz nam? - zapyta�a c�rka. - Je�li ten "Steinway" zachowa� si� tak dobrze, jak wygl�da... - odpowiedzia� muzyk staraj�c si� m�wi� spokojnie, ale nie m�g� oderwa� wzroku od fortepianu. Jego serce rozpaczliwie t�uk�o si� w radosnym oczekiwaniu, czu� je niemal w gardle. - B�dzie mo�na zagra� na cztery r�ce - zaproponowa� przyjaciel muzyka. - P�niej, p�niej - powiedzia� pilot. - Najpierw posi�ek, odpoczynek. Wszyscy byli bardzo g�odni, a jeszcze bardziej spragnieni. Mi�dzy z�bami zgrzyta� piasek. - Czy to prawda, �e oni nie ruszaj�... nosicieli kultury? - zapyta� przyjaciel muzyka prze�uwaj�c kawa�ek zakonserwowanego mi�sa. - Wszyscy teraz s� nosicielami kultury - wymamrota� muzyk i natychmiast poczu� na twarzy badawcze spojrzenie pilota. - Tak, oczywi�cie - zgodzi� si� skwapliwie przyjaciel muzyka. - Ale mam na my�li... autentycznych... no, chocia�by takich, jak on - wskaza� muzyka. - Nie wiem - ponuro odpowiedzia� pilot. - Podobno prawda - z pe�nymi ustami zakomunikowa� in�ynier zlizuj�c z palc�w male�kie drobinki mi�sa. - W og�le zachowuj� si� bardzo, bardzo dziwnie. Ta grupa... ta rozbita... opowiadali mi... - W ko�cu uda�o mu si� prze�kn�� i zacz�� m�wi� wyra�nie. - Dok�adnie nie wiem, ja tylko strzela�em do nich. Z niez�ym wynikiem. - Znamy spraw� - rzuci� pilot. - Znowu si� chwalisz? - in�ynier rozci�gn�� wargi w dobrodusznym szerokim u�miechu; musn�� je nik�y t�usty blask. In�ynier przejecha� po wargach j�zykiem, potem wytar� wierzchem d�oni. - I nawet nie zauwa�asz... Chc� tylko powiedzie�... - Otar� wargi z t�uszczu drug� d�oni�. - ...�e w pierwszych dniach ta grupa wiele razy spotyka�a si� z nimi. - Pas-s-skudztwo! - warkn�� kierowca. - Zaraz! - przerwa�a matka uwa�nie s�uchaj�ca in�yniera. - Niech opowie. - A co tam opowiada�! - odpowiedzia� in�ynier odkr�caj�c korek pogniecionej manierki. - Takie tam... Podobno s� telepatami. Podobno w�a�nie oni to wszystko rozkr�cili... Du�o si� o tym m�wi�o. Zadziwiaj�co szybko powstaj� mity, gdy doko�a taki bajzel. - A ja nie widzia�em jeszcze ani jednego szczura - oznajmi� muzyk. - I nie daj Ci, Panie Bo�e, ch�opcze - powiedzia� pilot. In�ynier poci�gn�� z manierki, rzuci� j� pilotowi, a ten zr�cznie j� z�apa�. W manierce zabulgota�o. - Widzia�em na w�asne oczy... - o�wiadczy� in�ynier - ,.. w tej ostatniej potyczce, z kt�rej chyba tylko mnie uda�o si� wyrwa�... Opowiada�em wam, tak? Jeden facet si� podda�, pewnie zwariowa�. Pozosta�ych chyba wybili do nogi, a tego poprowadzili dok�d�... Dzieci - podobno - kradn�. Mieli�my tr�jk� dzieci w grupie, nawet nie zauwa�yli�my, nikt nie przypuszcza�. - Pilot zwr�ci� mu manierk�, in�ynier �ykn�� jeszcze i starannie zakr�ci� korek. - Gdzie m�j ch�opiec... gdzie m�j ch�opiec, dopiero co tu si� bawi�... - wstrz�sn�� nim dreszcz. - Do�� - ponuro uci�� pilot. In�ynier znowu u�miechn�� si� i skin�� g�ow�. Pilot wyj�� z mapnika z�o�ony arkusz, roz�o�y�, odsun�� st�. Wszyscy odzwyczaili si� ju� od korzystania z mebli. Na pod�odze czuli si� bezpieczniej, jakby os�oni�ci. - Mo�e je chowaj�? - zezuj�c z obaw� na pilota zapyta�a p�g�osem matka. - Kogo? - zapyta� in�ynier. - No... tych - nosicieli. - Po co? - Dla kultury! - parskn�� niespodziewanym �miechem kierowca. Pilot nie zwracaj�c na nich uwagi wpatrywa� si� w map� opieraj�c obie r�ce o pod�og�. In�ynier przesta� si� u�miecha�, jego oczy zw�zi�a w�ciek�o��. - Wiesz co, kole� - powiedzia� p�g�osem po kr�tkiej pauzie. - Ci, dla kt�rych zachowuj� kultur� inni, nadzwyczaj szybko j� transformuj�. Na sw�j obraz i podobie�stwo. - Jeszcze raz przetar� wargi d�oni�. - By� b�aznem dla nich? Nie, nie dla szczur�w nale�y zachowa� Bacha. - No, to ju� przesada... - zacz�a matka. - Nie nam o tym... Zaleg�a cisza. In�ynier, pogwizduj�c nieweso�o, odczeka� chwil�, a potem przeturla� si� po pod�odze bli�ej do pilota i r�wnie� zacz�� wpatrywa� si� w map�. Matka pytaj�co - jakby go taksowa�a - patrzy�a na muzyka, a on udawa�, �e nie zauwa�a tego spojrzenia, poniewa� go nie rozumia�. Przeni�s� wzrok na m�czyzn, wodz�cych po mapie pacami i szepc�cych o czym�, zapewne niezbyt weso�ym. Matka z c�rk� wsta�y i w milczeniu wysz�y z pokoju. Kierowca z roztargnieniem patrz�c za nim g�o�no wycmokiwa� spomi�dzy z�b�w strz�pki mi�sa. �wita�o. Szyby smagane wiatrem j�cza�y. Muzyk wsta�. Nikt na niego nie patrzy�. Podszed� do fortepianu, od�o�y� na bok oparty o taboret karabin, usiad�, delikatnie star� kurz z pokrywy i podni�s� j� wskazuj�cymi palcami. Co za palce, pomy�la� z �alem. Wstydzi� si� swoich spracowanych r�k, obco ciemniej�cych na tle eleganckiego szeregu klawiszy. Tr�ci�o blu�nierstwem siadanie do instrumentu z takimi r�kami. Ale innych nie mia�. - Jeszcze jakie� sto dwadzie�cia kilometr�w - cicho powiedzia� pilot. In�ynier zacz�� co� niezrozumiale mamrota�, tarmosz�c si� za w�osy. Kierowca zacz�� bez przekonania: - Kobiety... - Kobiety to nasza przysz�o��! - gwa�townie rzuci� pilot. - Kobiety musz� doj��. - A je�li tam jest to samo, co i tu? - zapyta� podnosz�c si� przyjaciel muzyka. D�ug� chwil� czeka� na odpowied�. - Tam jest rzeka - w ko�cu powiedzia� in�ynier. - Tam by�a rzeka - stoj�c bokiem do niego sprostowa� przyjaciel muzyka. - No to p�jdziemy dalej - powiedzia� pilot. - Za rzek� jest przedg�rze i nie ma �adnych miast. Doliny powinny ocale�... - Z trudem panowa� nad sob�, zdradza� go tylko spos�b, w jaki ugniata� w spoconych nerwowych palcach cyrkiel. - ...i ludzie te�. I ludzie... A szczury kieruj� si� do miast, czyli tam b�dzie ich mniej albo wcale. Przyjaciel muzyka u�miechn�� si� krzywo; na m�odej, jeszcze nie do ko�ca uformowanej twarzy zaskakuj�co i jednocze�nie adekwatnie do sytuacji zago�ci� jadowity u�mieszek zgorzknia�ego starca. - Pu�� mnie - poprosi� podchodz�c do fortepianu. Muzyk pos�usznie wsta�. - Co za r�ce - powiedzia� jego przyjaciel siadaj�c na brze�ku taboreta. - W�a�nie! - ucieszy� si� muzyk. - To samo sobie pomy�la�em. Okropno��, prawda? - Mnie tam wcze�niej te� nie s�ucha�y... - Ma�o do�wiadczenia. Ja, kiedy tylko by�o mi �le, sam si� leczy�em. - Muzyk ostro�nie, jakby w obawie, �e naruszy spok�j instrumentu, pog�aska� klawisze. - A i tak przez ca�y czas si� ba�em, �eby nie sfa�szowa�... - A ja nie chc� si� ba�! Nie chc� por�wnywa� tw�rczo�ci do tabletek i lewatyw! Tw�rczo�� to wolno��. To, co robi�, powinno udawa� si� od razu. Natychmiast, jak b�ysk, eksplozja! A je�li si� nie udaje - to lepiej nic zupe�nie... Umilk� i w ciszy wszyscy us�yszeli g�uchy g�os in�yniera: - Policzy�em... Rzecz jasna, nie mam przyrz�d�w, wszystko na oko. Ale sam widzisz, jak on si� rozr�s�. S�dz�c po wyd�u�eniu widocznej �rednicy - upadnie za jakie� cztery miesi�ce. - To znaczy, �e nasze poszukiwania ziemi obiecanej w og�le nie maj� sensu? - G�os pilota zniekszta�ci�a niespodziewana chrypka. - No-o... - zawaha� si� in�ynier. - Niezupe�nie... Mimo wszystko lepiej, �eby�my byli tam. Po pierwsze, prawdopodobie�stwo, �e ksi�yc gruchnie akurat na nasze g�owy, jest stosunkowo niedu�e, a po drugie, lepiej wdrapa� si� na g�ry, �eby nie uton�� w potopie, gdy ocean p�jdzie w diab�y... Chocia�, rzecz jasna... - umilk� na chwil�. - Pod wzgl�dem tektonicznym te g�ry s� bardzo pasywne, co te� jest nam na r�k�. Kierowca pos�a� w powietrze d�ug� kwiecist� wi�ch�. - C�, bardzo mnie ucieszy�e� - odezwa� si� pilot. - Cztery miesi�ce... Zd��ymy. - Jak buldo�er - wymamrota� przyjaciel muzyka. - Dorwa� si� do w�adzy i b�dzie nas teraz p�dzi�, p�ki nie zagoni na �mier�. A po co? Da�by zdechn�� spokojnie... Zagramy na cztery r�ce? - P�niej - powiedzia� z lekkim u�miechem muzyk. - Kobiety ju� pewnie �pi�. - My te� powinni�my - zawyrokowa� pilot s�ysz�c jego s�owa. Zacz�� wolno sk�ada� map�, zaczynaj�c� si� ju� przeciera� na zgi�ciach. Za oknem rozpala�a si� bia�a martwa �una, jakby zza horyzontu wyp�ywa� roztopiony metal. - Kto ma wart� w pierwszej godzinie? - Ja - powiedzia� kierowca. Pilot popatrzy� na niego pow�tpiewaj�co, potem na przyjaciela muzyka. - Ja, ja - powt�rzy� m�wi�cy. - Trzeba by czym� zas�oni� okna - patrz�c w pod�og� wymamrota� przyjaciel muzyka. Kierowca zarechota� i doda�: - Gor�ca k�piel i perfumy od tego... od Diora. - Nie rozumiecie - zacz�� broni� przyjaciela muzyk. - On bardzo czujnie �pi. Ja te�, a inni nie. - Spa�, spa� - rzuci� pilot. - Nie chce mi si� jeszcze - powiedzia� muzyk, w jego g�osie s�ycha� by�o skr�powanie. - Jako� tak... wszystko si� we mnie trz�sie. Mo�e ja pierwszy stan� na warcie, co? In�ynier nie kryj�c u�mieszku wyci�gn�� si� na pod�odze, szeroko roz�o�y� d�ugie nogi i pod�o�y� pod g�ow� worek. - Przejd� si� lepiej na spacer przed snem - za�artowa�. - S�owik�w pos�uchaj w pobliskim zagajniku... nazbieraj kwiatk�w... Muzyk u�miechn�� si� i sam nie rozumiej�c dlaczego wyszed� z pokoju. Zaraz za progiem, w przypominaj�cym �uk elektryczny �wietle zwariowanego poranka, natkn�� si� na opart� o �cian� c�rk�. - Co tu robisz? - zapyta� przestraszony. - S�ucham, o czym m�wicie - odpowiedzia�a zupe�nie bez skr�powania. - Nie potrafi� tak od razu zasn��, ci�gle jeszcze si� boj�. - Moja ty... - delikatnie pog�aska� j� po sklejonych potem i brudem w�osach. Odskoczy�a wystraszona. - Nie, prosz�, jestem brudna, wstr�tna! Nie trzeba. - Nie m�w takich rzeczy! - W�a�nie, �e tak. - Wysun�a do przodu r�ce. jakby broni�c si� przed jego agresj�. - Powa�nie. Jak dojdziemy do rzeki... - powiedzia�a marzycielskim tonem - ... do czystej ch�odnej wody, gdy sami b�dziemy ch�odni i czy�ci, wtedy... Bo�e, jaka jestem zm�czona. Gdyby�cie ci�gle nie ogl�dali si� na mnie, ju� bym umar�a. - B�d� teraz szed� ty�em do przodu, chcesz? - zaproponowa� muzyk powa�nie, a ona w ko�cu si� u�miechn�a, ledwo zauwa�alnie, ale jednak. Muzyk chwyci� jej d�o�. - S�ysza�am, co pilot m�wi� o nas - powiedzia�a cicho, patrz�c w pod�og�, a jej palce dr�a�y w d�oni muzyka. - Jeste�my wasz� przysz�o�ci�, tak? - Tak zawsze by�o. - To bardzo dobry cz�owiek, prawda? - Prawda. Nie ma ju� z�ych. To zbyt du�y komfort - by� z�ym. - Dziwnie m�wisz. My�lisz, �e im jest nam gorzej, tym lepsi jeste�my? Bo mama powiada, �e wszyscy s� dobrzy, p�ki nie ma czego dzieli�. - A ty jak my�lisz? - Mama chyba ma racj�... A ja my�l�, �e ludzie w og�le si� nie zmieniaj�, jacy s�, tacy b�d�, cokolwiek by� z nimi robi�. - Ludzie si� zmieniaj� - powiedzia� �agodnie, z przekonaniem. - W ludziach jest wiele komponent�w, najprzer�niejszych, i te sk�adniki przez ca�y czas na siebie oddzia�uj�, a na zewn�trz wida� to jedno, to drugie... - Przyjemnie jest ciebie s�ucha� - przerwa�a i nagle unios�a twarz, �eby popatrze� mu w oczy. - Wszystko wiesz i wszystko mo�esz. Chc� mie� z tob� dziecko. Spazm �cisn�� mu gard�o. Ostro�nie przyci�gn�� j� do siebie, a ona z westchnieniem przytuli�a si� policzkiem do piersi m�czyzny. Jego serce rozpaczliwie t�uk�o si� w radosnym oczekiwaniu, czu� je w gardle, zupe�nie jak gdyby usiad� do fortepianu. Bo ona by�a taka drobna... Zupe�nie bezbronna, jak dziecko. Dziecko. Spr�bowa� wyobrazi� sobie dziecko na swoich r�kach, ale nie potrafi�. M�g� wyobrazi� sobie skrzypce, od niedawna karabin te�. Wszyscy t�sknimy do dzieci�stwa, pomy�la�, przez ca�e �ycie chcemy wr�ci� do dzieci�stwa... Ale to jest mo�liwe tylko w jeden jedyny spos�b. Zrozumia�, �e b�dzie ich bardzo kocha�. �eby tylko doj�� do czystej rzeki, gdzie nie trzeba trz��� si� o nie przez ca�y czas i w koszmarach sennych widzie�, �e porwa�y je szczury. - Podobam ci si�? - zapyta�a. Jej r�ce zwisa�y bezradnie, niczego nie oczekiwa�y. - Tak!... - westchn��. - Bardzo chc� si� podoba�, bo inaczej zupe�nie nie b�d� mia�a si�, by i��. Nie porzucicie nas, co? - Zwariowa�a�... - Obj�� j� za ramiona i przytuli� do siebie. - Bo mama si� boi, �e porzucicie. M�wi, �e m�czy�ni nie lubi� niepotrzebnego baga�u. Wiedz - jestem po�yteczna. �cisn�� jej g�ow� w swoich d�oniach, ale ona chowa�a twarz. - Pozw�l si� poca�owa�. - Nie, nie, jestem brudna... - Bzdury! Pozw�l... - oddycha� spazmatycznie - ... prosz�! Wszystko zrozumiesz! Wymkn�a si� z jego obj��, wolno cof�a si� w kierunku drzwi do pokoju, gdzie czeka�a na ni� matka. Poprawi�a w�osy. - Nie, p�niej... Wszystko - p�niej. Tylko nie porzucajcie... Jakie� teraz mo�e by� "p�niej", pomy�la�, ale nie powiedzia� tego g�o�no. Ba� si� namawiania, czu�, �e namawianie jest tym samym, co gwa�t. Powiedzia�: - Dzi�kuj� za "p�niej". - My�la�am, �e si� rozz�o�cisz - przyzna�a. - Jeste� dziwny. Mog�abym umrze� za ciebie, naprawd�. - Skoczy�a w prze�wit i drzwi szczelnie zamkn�y si� za ni�. Sen uciek�. Pok�j zalany by� rozpalonym bia�ym �wiat�em, nie by�o czym oddycha�; w g�stym martwym powietrzu pl�sa� kurz. Pot pali� odciski i skaleczenia, bola�y zm�czone mi�nie. M�czy�ni kr�cili si�, rozpinali guziki, w ko�cu pilot usiad� i obj�� r�kami kolana, puste spojrzenie skierowa� w puste okno. Wtedy muzyk zapyta�: - Mo�e zagram? Milczenie trwa�o minut�. Prostok�t o�lepiaj�cego okna odbija� si� w nieruchomych oczach pilota. - Zagraj - po chwili powiedzia� pilot. Usiad�szy do fortepianu, muzyk poczu� strach; blu�nierstwem wydawa�o si� gra� tutaj. Tutaj mo�na by�o tylko strzela� i je��, i brn�� przez wydmy a� do ko�ca swoich dni. Zaraz, poczekajcie, poprosi�. Nie wiedzia�em, �e to takie trudne - pierwszy ruch... Wiedzia�, �e na niego skierowane s� wszystkie spojrzenia. Zobaczy� nagle, �e w drzwiach stoi matka z c�rk� i te� czekaj�. Przypomnia� sobie urzeczenie w jej oczach i poczu�, �e mo�e zrobi� wszystko. Jeszcze godzin� temu by�a dla niego tylko �miertelnie zm�czon�, prawie nieznajom� dziewczyn� i nagle okaza�o si� - potrzebuje go tak bardzo, �e a� go kocha. Dotkn�� palcami klawiszy. Mia� wra�enie, �e dotyka palcami jej kruchych ramion. Fortepian zadr�a�; przez pok�j przep�yn�� szeroki powolny d�wi�k. Taki nietutejszy... Jakby przedar� si� z poprzedniego �ycia, kt�re teraz wydawa�o si� by� nieprawdopodobnym s�odkim snem. Ten d�wi�k udowodni� jednak, �e to �ycie nie przy�ni�o si�, �e by�o, �e mo�e by�. Czule g�aska� ot�pia�e twarze, przekrad� si� do uszu i zako�ysa� si� tam, poruszy�, zadr�a� jak dziecko w �onie matki, przygotowuj�c si� do �ycia i pr�buj�c w zwi�zku z tym swych si�... Nagle istnienie znowu sta�o si� sensowne; po raz pierwszy od kilku tygodni muzyk zrozumia�, �e �yje. I b�dzie �y� dalej. Czysta rzeka i �wietliste szczyty g�r by�y nieopodal. A je�li wrz�cy ocean mimo wszystko dotrze do nas, pomy�la� muzyk, zas�oni� j� sob� i pierwsze uderzenie wezm� na siebie... Gdy przesta� gra�, d�ugo trwa�a cisza. Muzyk obejrza� si� przestraszony, �e gra� w nieodpowiedniej chwili. P� roku temu, pomy�la�, za taki wyst�p g�ow� by mi urwali. Niespodziewanie zauwa�y� �zy w oczach pilota. - Ten ch�opiec by�by muzykiem - powiedzia� in�ynier i po�o�y� si� znowu podk�adaj�c r�ce pod g�ow�. - E-ech! Muzyk zarumieni� si�. Jego przyjaciel wsta�, podszed� do niego i klepn�� w plecy. - W porz�dku - powiedzia� jak zawodowiec do zawodowca. - W porz�dku, chocia� wcze�niej gra�e� czy�ciej. Z tym, �e nikt nie p�aka�, kiedy gra�em czy�ciej, pomy�la� wstrz��ni�ty muzyk. Ci�gle wpatrywa� si� w pilota. Powiedzia�: - Nic dziwnego. Nie pracowa�em prawie miesi�c. - Jasne, paluszki nie... - Szkoda, �e musimy i�� dalej - westchn�a matka. - Wpaniale by by�o tu zosta�... �yliby�my sobie... - Dzi�ki, ch�opcze - powiedzia� pilot. Nie wiadomo po co zapi�� na guzik ko�nierzyk koszuli. - Nie by�o to z�e. Dobra, wszyscy spa�. - Ɯ�! - zasycza� nagle kierowca, siedz�cy najbli�ej okna. Wszyscy zastygli. Zrobi�o si� zupe�nie cicho, tylko na zewn�trz wy� wiatr. - Co? - szeptem zapyta� pilot. - Wydawa�o mi si�?.. - ciszej ni� pilot wymamrota� kierowca. - Jakby silnik... Wszyscy ju� stali, pilot chwyci� karabin. Kierowca zgi�� si� w p� i na palcach podbieg� do okna. - Nic - powiedzia� troch� spokojniejszym tonem i wyprostowa� si�, chc�c zerkn�� w d�. Drgn�� widocznie, rysy jego twarzy wykrzywi�y si�. - �lady! - wyszepta� ze �wistem. - Bo�e mi�o�ciwy!... - j�kn�a matka przyciskaj�c do siebie c�rk�. Wszyscy rzucili si� do okna. �lad g�sienic by� wyra�ny, widocznie pojazd przejecha� dopiero co. Na ich oczach wiatr wylizywa� �lady strumyczkami przyziemnej zamieci. - Spokojnie - powiedzia� pilot. - Ch�opy, do okien! Ty tu, ty do kuchni. Prowad�cie obserwacj�, strzela� bez rozkazu. Oszcz�dzajcie amunicj�! Kobiety do jadalni, najdalej od schod�w. Macie jeden karabin, b�dziecie naszym odwodem. My z in�ynierem wyjrzymy. Kierowca - przy drzwiach, gdyby co - os�onisz. Na miejsca! Mo�e nic si� nie sta�o, mo�e tylko przeje�d�a� obok! Odbezpiecz, nie zapomnij - spokojnie przypomnia� muzykowi. - Nie zapomn� - odpowiedzia� muzyk. Trz�s� si� jak w febrze. - Naprz�d. M�czy�ni wyszli. Muzyk ruszy� za nimi i nagle natkn�� si� na urzeczone spojrzenie c�rki. Jej oczy by�y szeroko otwarte i ciemne, a jej wargi, kt�rych nie zd��y� poca�owa�, dr�a�y. - Obieca�e�... - szepn�a. - Pami�tasz? Obieca�e�! - Do jadalni! - krzykn�� zdenerwowany. Dr�a�y mu nogi, w skroniach g�ucho pulsowa�a krew. Z trudem otworzy� drzwi do kuchni. Poczu� na twarzy gwa�towne gor�ce uderzenie powietrza, od kt�rego nie os�ania�y go ani szyby, ani maska. Ostro�nie, staraj�c si� posuwa� mi�kko, jak kierowca, przysun�� si� do okna. Na wprost niego, jakie� dziesi�� metr�w od �ciany domu sta�, odrobin� przechylony na stoku wydmy, brudnozielony opancerzony transporter. Na jego kad�ubie �uszczy�y si� stare, pokryte py�em kamufla�owe plamy. Z wn�trza w zgranym szyku, po trzy w szeregu wyskakiwa�y ogromne szczury w mundurach identycznie brudnozielonych, jak i zagrabiony przez nie ludzki pojazd. Na kilka sekund muzyk zapomnia�, co tu robi. To, co widzia�, by�o tak realne i dziwaczne zarazem, �e wygl�da�o na teatr. Z otwartymi w p�u�miechu ustami muzyk przygl�da� si� wy�adunkowi. Szczury z karabinami przez pier� zwartym szykiem ruszy�y w stron� budynku. Dopiero wtedy zdziwiony muzyk przypomnia� sobie, �e szczury nale�y zabija�. Ta my�l te� by�a dziwaczna i r�wnie� przypomina�o to tani spektakl. Niemniej nale�a�o to zagra� dobrze, na maksimum. - Do mnie! - krzykn�� muzyk odwracaj�c si� do wn�trza mieszkania. - S� tu, pode mn�! �cisn�� karabin pod pach�, pl�cz�cymi si� palcami odpi�� od pasa granat i - omal nie zapomniawszy wyszarpn�� zawleczki - starannie cisn�� go w ugrupowanie szczur�w. Wybuch uderzy� w uszy, wstrz�sn�� ziemi� i budynkiem; w powietrze wzbi� si� ob�ok z piasku i przemieszanych z nim cia�. - Do mnie! - ponownie krzykn�� muzyk. Do kuchni wpad� kierowca w biegu odczepiaj�c granat. - Tam!.. - zawo�a� muzyk i zd��y� zobaczy�, jak co� b�ysn�o w szczelinie strzelniczej transportera. - Uwaga! - krzykn�� odsuwaj�c si� od okna. Pochylony nad parapetem kierowca rzuci� granat i w tej samej chwili po suficie g�o�no chlastn�a karabinowa seria. Posypa� si� tynk, budynkiem ponownie wstrz�sn�� wybuch. Muzyk przykucn�� i nie od razu zrozumia�, co si� sta�o: mocno przycisn�wszy do twarzy obie d�onie, kierowca zrobi� kilka niepewnych krok�w do ty�u i zwali� si� na plecy, naprzemiennie kopi�c nogami i wydaj�c chlipi�ce d�wi�ki. Przez jego spazmatycznie zaci�ni�te, zbiela�e palce nagle przes�czy�a si� czerwie�. Zaterkota�a jeszcze jedna seria, rama sypn�a drewnianymi drzazgami. Przygarbiony muzyk siedzia� w kucki i w rozterce patrzy�, jak krew zalewa r�ce kierowcy i pod�og� wok� jego g�owy. Nogi kierowcy wypr�y�y si� i zamar�y. - Hej... - zawo�a� muzyk. I dopiero teraz wszystko zrozumia�. Wyprostowawszy si� z trudem, na mi�kkich niczym z waty nogach ruszy� do przodu posuwaj�c si� za wysuni�t�, dr��c� luf� broni, ale karabin zaterkota� znowu, powietrze przy oknie wype�ni� niewidoczny, ale wyczuwalny gor�cy metal. Suchy trzask karabinowych serii da� si� nagle s�ysze� z zupe�nie innej strony - od schod�w. Wtedy muzyk nagle ockn�� si� i rzuci� do �azienki - r�wnie� tam znajdowa�o si� ma�e okienko, prawie pod sufitem - wskoczy� na brzeg wanny i wyjrza� na zewn�trz. Na piasku le�a�y cia�a i kawa�ki cia�, a z transportera, ju� nie tak dziarsko jak wcze�niej, wy�azi�y kolejne szczury. Muzyk uchwyci� kolumn� tr�jk�tnych w�satych �b�w w szczelin� muszki i nacisn�� na spust. Czym to si� mo�e sko�czy�, pomy�la� nagle. Trz�s�cy si� karabin obdarzy� go chmur� prochowego dymu, w uszy uderzy�a kr�tka seria, a kiedy terkot usta�, muzyk us�ysza�, jak do wanny z g�uchym brz�kiem wpadaj� i turlaj� si� tam, stopniowo zamieraj�c, wyrzucone z karabinu �uski. Szereg pochylonych pod wp�ywem wiatru ma�ych fontann py�u b�yskawicznie przebieg� obok szczur�w sp�ywaj�cych od transportera, przeci�� go, przeci�� raz jeszcze. Pusty okrzyk wyda� przypadkowo trafiony pancerz, a d�ugi cichn�cy wizg rykoszetu przypomina� d�wi�k p�kaj�cej struny. Pierwsz� seri� uda�o si� �ci�� trzy szczury, zacz�y si� absurdalnie miota� po piasku, w strumieniach podrywanego przez wiatr py�u, machaj�c �apkami i m��c�c ogonami. Pozosta�e szale�czo rzuci�y si� do martwej strefy, w pobli�e budynku. Muzyk ledwo zd��y� zanurkowa� w d� - karabin maszynowy chlastn�� przez okienko �azienki. Wywrzaskuj�c co� idiotycznie zwyci�skiego muzyk rzuci� si� do schod�w, ale sp�ni� si� - pilot, wlok�c nieruchome nogi, po kt�rych zostawa� krwawy �lad, wpe�z� do przedpokoju i zacz��, zaciskaj�c z�by, odwraca� si� twarz� do drzwi. "Co z reszt�!? - wychrypia�. - Kobiety?!". Muzyk ju� mia� pochyli� si� do niego, ale pilot "Trzymaj drzwi!" Muzyk kiwn�� g�ow�, b�yskawicznie wyskoczy� na schody, nie patrz�c sypn�� w d� d�ug� seri� i - ju� strzelaj�c - zobaczy�, jak przeskakuj�c przez nieruchome cia�o in�yniera, �wawo biegnie do g�ry kilka szczur�w, niezgrabnie �ciskaj�c w �apkach nieproporcjonalnie du�e karabiny. Nasza bro� jest chyba dla nich niewygodna, bezwiednie wsp�czuj�c pomy�la� muzyk. Po strza�ach szczury przenikliwie piszcz�c rzuci�y si� do ucieczki za za�om �ciany, a jeden run�� i potoczy� si� w d� odbijaj�c od stopni niczym mocno wypchany worek i metalicznie brz�cz�c metalem karabinu przy ka�dym obrocie. Muzyk znowu wrzasn�� i pu�ci� jeszcze jedn� seri�, nie pozwalaj�c szczurom wysun�� czubka nosa; tu� obok jego twarzy gwizdn�a i ci�ko pacn�a w sufit pos�ana sk�de� z do�u odpowied�. Muzyk odskoczy�. Odczuwa� raczej zdziwienie ni� strach i wci�� nie m�g� poj��, jak to si� sko�czy i w jaki wpos�b uda im si� teraz wybi� szczury i doj�� do rzeki. A dlaczego jestem sam? Co si� dzieje w mieszkaniu? Ponownie nacisn�� na spust; automat szarpn�� si�, charkn�� pociskiem i umilk�, i muzyk od razu zrozumia�, �e magazynek jest pusty. Zatrzasn�� drzwi na schody, zacz�� ci�gn�� do nich stoj�c� pod �cian� szaf�. - Magazynek!!! - wrzasn�� z ca�ej si�y, od wysi�ku w oczach wirowa�a ciemno��. - Kto ma, szybciej, magazynek!!! Z zewn�trz przedziurawi�a drzwi seria, potem druga, muzyka uratowa�a szafa. Czy�by wszyscy ju� nie �yli!? Co z ni�! Czy�by j� te� zabili? - Ktokolwiek! - rykn�� trac�c oddech, serce t�uk�o si� i w gardle, i w m�zgu, i w kolanach. - Nie mog�! - us�ysza� przez szum krwi �kaj�cy wysoki g�os. - Mama nie pozwala!.. Muzyk odepchn�� si� od szafy, pochyli� nad pilotem. Pilot le�a� nieruchomo, zesztywnia�e palce �ciska�y �o�e automatu. Muzyk od��czy� magazynek - pusty. Jak we �nie, powoli, szafa pozornie sama odjecha�a do ty�u, w stron� muzyka, w g��b mieszkania. Ca�kowicie os�upia�y muzyk sta� po�rodku korytarza �ciskaj�c w d�oniach bezsensowny karabin. W powsta�y prze�wit run�y szczury. Jak to si� wszystko sko�czy, ostatni raz pomy�la� muzyk, usi�uj�c wzi�� na bagnet szczura, kt�ry wysforowa� si� do przodu. Cios zablokowano. Muzyk zobaczy�, jak w jego kierunku nie�piesznie p�ynie d�ugie tr�jk�tne ostrze, dotkn�o, zamar�o na jaki� u�amek sekundy i wesz�o. Jego w�asne r�ce, wci�� zaj�te karabinem, zwisa�y gdzie� przera�aj�co daleko. Ze zdziwieniem poczu� wewn�trz siebie niezno�nie obcy przedmniot, kt�ry eksplodowa� we wszystkie strony wrz�cym b�lem; zd��y� w ko�cu poczu� strach i zrozumie�, jak to si� wszystko sko�czy - i wszystko si� sko�czy�o. Jego przyjaciel do tej chwili nie odda� ani jednego strza�u. Znajdowa� si� tam, gdzie ustawi� go pilot - sam na sam z na po�y zasypanym �ladem transportera i fortepianem, na kt�rym grano jeszcze pi�� minut temu. S�ysza� strza�y, krzyki, tupanie, wybuchy, czu� wype�niaj�cy mieszkanie zapach spalonego prochu. Potem, tu� obok, w korytarzu, jaki� nieznajomy g�os strasznie krzykn�� "Magazynek!!! Kto ma, szybciej, magazynek!!!" Przyjaciel muzyka nie poruszy� si�, jego r�ce �ciska�y gotowy do walki karabin. Zdr�twia�. Kiedy w prze�wicie drzwi pojawi�y si� absurdalne sylwetki wbitych w szarozielone uniformy szczur�w, co� w jego duszy p�k�o. Odrzuci� najdalej jak m�g� karabin od siebie i krzykn��: - Nie!!! Nie trzeba!!! - i nagle w zbawczym natchnieniu ruszy� na spotkanie wbiegaj�cemu do pokoju szczurowi w czarnym, szamerowanym srebrem mundurze, szeroko rozwodz�c r�ce i wykrzykuj�c: - Nosiciel kultury! Nosiciel kultury! Nastroszywszy w�sy, szczur w czerni gwa�townie, urywanie wypiszcza� jakie� rozkazy i opu�ci� automat. - Zosta�cie w tym miejscu - rozkaza�. - Nic panu nie grozi. Przyjaciel muzyka pos�usznie zatrzyma� si� na �rodku pokoju. Widzia� nie wi�cej ni� dziesi�tk� szczur�w. Mo�e i mogli�my si� obroni�, b�ysn�o w m�zgu, ale przyjaciel muzyka przegna� t� my�l, boja�liwie zerkn�wszy na tego, w czerni - a nu� rzeczywi�cie s� telepatami... Wprowadzono kobiety. Pierwsza wesz�a c�rka, jak urzeczona wpatruj�c si� gdzie� w stron� drzwi na schody; matka lekko popycha�a j� w plecy m�wi�c: - Nie patrz, male�stwo, nie patrz... C� robi�. Nie s�dzone. - Pan jest nosicielem? - surowo zapiszcza� g��wny szczur. - Tak - wychrypia� przyjaciel muzyka. - Jestem muzykiem. - To dobrze. - Dow�dca szczur�w przerzuci� automat za plecy. Pod przyjacielem muzyka ugi�y si� kolana, nie wiedz�c, co czyni opad� na pod�og�. Dow�dca uwa�nie popatrzy� na niego z g�ry male�kimi czerwonawymi oczkami. - Oddaje si� pan w nasze r�ce? - zapyta�. Przyjaciel muzyka nie by� w stanie wym�wi� ani s�owa, tylko z trudem rozklei� zdrewnia�e wargi, a potem skin�� g�ow�. - To dobrze - powt�rzy� dow�dca i pochyli� na bok g�ow�. - B�dzie pan na razie mieszka� tu, ten apartament. Pu�cimy wod� za po�ow� godziny, przez ruroci�g. O nic nie trzeba martwi� siebie. Matka westchn�a z ulg�. - No i chwa�a Bogu - powiedzia�a. - Nareszcie po�yjemy jak ludzie. �eby�my tak wcze�niej wiedzieli... - Trupy uprz�tniemy sami. - Dow�dca podszed� do fortepianu. Przyjaciel muzyka poderwa� si� - omal nie zahaczy� o niego d�ugi wlok�cy si� po pod�odze r�owy ogon. Poczu� chorobliw�, nie do wytrzymania ochot�, �eby nadepn�� stop� na ten poro�ni�ty rzadkimi bia�ymi w�oskami ogon, i po�piesznie odsun�� si� dalej. - Opuszcza� apartament mo�na tylko w towarzystwo towarzysz�cego. Wybierzemy towarzysz�cego po kilku godzinach. Na razie b�dzie pan tu pod ten konw�j. - My si� ju� nabiegali�my, bez obaw - powiedzia�a matka. - Za skarby na zewn�trz nie wyjdziemy. - Czasem trzeba b�dzie wyj��, �eby okaza� szerok� pomoc przy wykrycie innych ludzie - odpowiedzia� dow�dca. - Na przyk�ad, �eby doprowadzi� do nich nasz humanitaryzm i ch�� wsp�praca�... cowa� - przeni�s� spojrzenie na przyjaciela muzyka. - Czy to dobry instrument? - Bardzo dobry. - Zagrajcie. - Z przyjemno�ci� - powiedzia� przyjaciel muzyka. W drzwiach sta� t�um szczur�w. - Szczerze �al... - powiedzia� w zadumie dow�dca - ... �e tak wielu ludzi nie rozumie wzgl�dno�ci moralnych i duchowych warto�ci w ten szybko zmieniaj�cy si� �wiat. Za iluzj� w�asnego honoru s� gotowi zabija� nie tylko nas, ale i siebie. Kosztowna iluzja! Zw�aszcza - kiedy tak ci�kie czasy - teraz. Pomo�emy wam uwalnia� si� od tego wielowiekowego ci�aru. - Je�� nam, pewnie, te� dacie, co? - zapyta�a matka. - No to i chwa�a Bogu... A p�niej i dzieci si� pojawi�... - Niczym dobra babcia, opiekunka ogniska domowego, z�o�y�a r�ce na brzuchu, taksuj�cym spojrzeniem obrzuci�a przyjaciela muzyka, a ten poczu� md�o�ci. Ta spocona, wystraszona kurewka, z kt�rej powodu zacz�� ju� nawet zazdro�ci� przyjacielowi, teraz wyda�a mu si� wstr�tn�. A - w ko�cu - przyjdzie z ni� spa�, przecie� nie z matk�... C�rka zgi�a si� w spazmach, wcisn�a pi�� do ust i strasznie, gard�owo zaj�cza�a, bez �ez. Na korytarzu poderwa�y si� lufy automat�w, a potem niech�tnie, bez�adnie opad�y. - Co ci, male�stwo? Nie trzeba... - powiedzia�a matka. Ale c�rka ju� si� wyprostowa�a. Z przegryzionej d�oni s�czy�a si� krew. - Ju� dobrze, mamo, ju�, ju�... - westchn�a. - Naprawd� ju� dobrze, przecie� wszystko... naprawd�... co mo�na poradzi�... - Dzieci podlegaj� natychmiastowej rejestracji i przekazaniu do zasobu zachowania - powiedzia� dow�dca taktownie odczekuj�c, a� si� uspokoi. - Zreszt�, ludzie, kt�rzy si� dobrze zarekomen... duj� przed administracj� b�d� dopuszczani w wychowanie. Prosz� do fortepian. Pierwszy d�wi�k zabrzmia� dla ucha przyjaciela muzyka zadziwiaj�co fa�szywie. Drgn��, przypochlebnie zerkn�� na dow�dc� i - przepraszaj�c - wymamrota�, czuj�c do siebie wstr�t nie do zniesienia: - R�ce wysz�y z wprawy... C� za upadek, pomy�la� z gorycz�. Ale co tam - jak upadek, to upadek. Co mi jeszcze zosta�o. I doda� najbardziej przypochlebnym tonem, na jaki by�o go sta�: - Prosz� o wybaczenie... Szczur w czerni patrzy� na jego r�ce spokojnie i uwa�nie. �eby tylko si� nie sku�, my�la� przyjaciel muzyka, bior�c akord za akordem. Gra� to samo, co ju� brzmia�o tu niedawno. I tak w czw�rk� czy nawet w tr�jk� nie doszliby�my do rzeki, my�la�. A je�liby�my nawet doszli, to okaza�oby si�, �e to ci�g dalszy tej�e pustyni. Nawet gdyby tam by�y rzeki mlekiem p�yn�ce, to co by�my tam robili? Jak �y�? Przecie� nawet gdyby da�o si� co� uruchomi�, to i tak nied�ugo runie ksi�yc, a na to naprawd� ju� nic nie poradzimy. Mo�emy tylko mie� nadziej�, �e szczury co� wymy�l�. Na pocz�tku wydawa�o si�, �e pilot wie, co robi, ale to by� tylko bezsilny maniak, kt�ry nie potrafi� nawet uratowa� nas z tej pu�apki... Ciekawe, o czym on my�la�, kiedy gra�? Wyraz twarzy �wiadczy�, �e mia� na co� nadziej�. Na co, w tym piekle, w tym g�wnie? Na pilota? Na szczury? Bo�e, przecie� - by� mo�e - jestem ostatnim muzykiem na tej planecie... Najlepszym! �eby tylko nie sku�... nie sfa�szowa�! Ale... przecie� wychodzi mi, �eby to wszyscy diabli. Podoba si�, co? Podoba?! Wychodzi mi! Jestem muzykiem! No, czego tak stoisz, bydlaku, czego milczysz, sko�czy�em... - To, jak pan gra, na razie nie jest dobrze - powiedzia� szczur w czerni i mentorskim gestem podni�s�szy kr�tk� �apk�, wysun�� wskazuj�cy pazurek tu� przed nosem przyjaciela muzyka. - B�dzie pan musia� cz�ciej trenowa� swoje palce. Gdy bury ksi�yc przesta� puchn�� z nocy na noc i sta�o si� jasne, �e jego orbita jakim� cudem si� ustabilizowa�a, gdy samotny dom, niczym lodo�amacz rozcinaj�cy wiej�cy nad pustyni� i ruinami wiatr, stopniowo zape�ni� si� wym�czonymi, wychudzonymi, czasem na po�y oszala�ymi lud�mi, przyjaciel muzyka �wiczy� ju� po dziewi��-dziesi�� godzin na dob�. Z karabinem na piersi siedzia� na obrotowym taborecie, zazdro�nie zerka� na zbitych nieopodal w ciasny k��b nowo przyby�ych i niczym zmia�d�ony przez ambitn� matk� siedmioletni wunderkind t�uk� wci�� te same gamy. I marzy�. Marzy�, �e wieczorem albo jutro, a mo�e niechby i pojutrze, z lekka zm�czony po kolejnej operacji, ale, jak zawsze, bez zarzutu czysty i wbity w czer� i srebro, bez plamki krwi na butach, przyjdzie jego w�adczy przyjaciel - mo�liwe, �e z innymi oficerami; spojrzeniem rozsunie s�u�alczy t�um i - albo w zadumie, albo nerwowo poruszaj�c r�owym ogonem - b�dzie s�ucha� Rachmaninowa albo Szopena. C�rka, nie �a�uj�c ani siebie, ani przysz�ego dziecka, kt�re zacz�o ju� delikatnie porusza� si� i przeci�ga� w jej nap�cznia�ym jak ksi�yc �onie, ca�e noce sp�dza�a w okolicznych ruinach, niemal do wrzenia rozpalonych w�ciek�ym dziennym �arzeniem, i grzeba�a w metalowych rupieciach, w ludzkich szcz�tkach, wyszukuj�c dla m�a, nie opuszczaj�cego ani na chwil� fortepianu, niewystrzelane magazynki. Przyjaciel muzyka nie dopuszcza� nikogo do fortepianu bli�ej ni� na pi�� krok�w; nawet przypadkowe zakusy na niewidzialn� granic� odbiera� fizycznie jak niespodziewane wilgotne dotkni�cie w ciemno�ciach. Wtedy jego wytrenowane palce w panice spada�y ze �nie�nobia�ych klawiszy "Steinwaya" na j�zyk spustowy ingrama. Strzela� do ludzi bez wahania.