5466
Szczegóły |
Tytuł |
5466 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5466 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5466 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5466 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiaczes�aw Rybakow
Nosiciel kultury
Mocny, ostry wiatr uderza� z ciemno�ci ci�gn�c d�ugie
strugi piasku i py�u. Jego martwa wytrwa�o�� doprowadza�a do
sza�u; mi�dzy z�bami skrzypia� piasek, przed kt�rym nie
chroni�y ani domowym sposobem zrobione respiratory, ani
szczelnie zaci�ni�te wargi. Ze szczyt�w piaszczystych wydm
podrywa�y si� migocz�ce w �wietle ksi�yca wst�gi py�u i
frun�y r�wnymi pasmami niesione wiatrem.
Jakim� cudem ten dom ocala�. Zalewa�a go pustynia,
przez czarne bezdenne otwory okien swobodnie wlewa�y si�
stoki wydm, nad kt�rymi stale falowa�a peleryna s�abej
py�owej zamieci. Wzd�u� �cian trzepota�y, powstaj�c i
niemal natychmiast zamieraj�c, ma�e powietrzne tr�by.
Na pi�tej kondygnacji w trzech s�siaduj�cych oknach
zachowa�y si� szyby.
- To mo�e by� pu�apka - rzuci� in�ynier.
Nie ma szczurzych �lad�w, pomy�la� muzyk i w tej samej
chwili kierowca powiedzia�:
- Nie ma szczurzych �lad�w.
- �artujesz sobie? - pokr�ci� g�ow� in�ynier. - Na
takim gruncie, na wietrze? Utrzyma�yby si� najwy�ej p�
godziny.
Musia� ponie�� konsekwencje przyd�ugiej repliki:
odwr�ci� si� od wiatru, pochyli� i odsun�wszy brzeg
respiratora z gazy, kilka razy splun��. Nie bardzo mia� czym.
- Sta�my w cieniu - zaproponowa� pilot przez z�by,
niemal nie rozwieraj�c warg. - Tu jeste�my jak na tarczy.
Tam si� zastanowimy.
- Nad czym? - wymamrota� kierowca. - Nad czym si�
zastanowimy? Popatrz na ksi�yc.
Zamglony ksi�yc zawieszony na burym niebie dotyka�
pochylonego szkieletu jakiej� metalowej konstrukcji,
stercz�cej z odleg�ej wydmy.
- Zachodzi - powiedzia� przyjaciel muzyka. Marzy� o
zarz�dzeniu postoju. Rzemienie otar�y mu ramiona do krwi.
- W�a�nie - potwierdzi� kierowca. - Nied�ugo �wit. Tak
czy siak, dzie� gdzie� przeczeka� trzeba.
- Dom rzuca si� w oczy - przem�wi� pilot z namys�em.
- Nie widzieli�my ich od pi�ciu dni - odpowiedzia� kierowca.
- Odeprzemy atak - rzuci� przyjaciel muzyka. - Nie pierwszyzna.
Pilot tylko zerkn�� na m�wi�cego, u�miechn�� si� na w
p� zas�oni�tymi gaz� oczami.
- Bardzo�my zm�czeni - zakomunikowa�a matka pilotowi.
Po chwili namys�u zdecydowa�:
- Bro� w pogotowiu. Najpierw ja z kierowc�, dziesi��
metr�w z ty�u ch�opcy, potem pani z c�rk�. In�ynier na
ko�cu. Naprz�d.
Muzyk spr�bowa� zrzuci� karabin z ramienia r�wnie
zr�cznie, jak wszyscy pozostali, ale magazynek zaczepi� o
metalow� sprz�czk� plecaka i bro� omal nie wypad�a mu z r�k.
Mocniej zacisn�� z�by i kantem d�oni przesun�� d�wigni�
bezpiecznika. Pilot i kierowca oddalili si� na wyznaczon�
odleg�o��. Spod ich st�p, przez warstewk� kurzawy, wzbija�y
si� w powietrze ciemne smugi piasku. Pochylony w kierunku
wiatru, grz�zn�c po kostki, muzyk ruszy� za pierwsz� dw�jk�,
staraj�c si� i�� po �ladach pilota. Za plecami goni� go
ci�ki oddech matki. Z karabinem w r�ku muzyk wydawa� si�
sam sobie pokraczn�, groteskow� postaci� - jak�� parodi�
"zielonych beret�w". Jego r�ce nie by�y przeznaczone do
noszenia �mierciono�nego �elastwa, ale oto wisia� mu na
ramieniu cudzy karabin maszynowy, a palec dr�a� na spu�cie.
Z trudem stawia� kroki.
Weszli przez okno i zgrupowali si� w pokoju. Pilot
odpi�� od pasa latark�.
- Drzwi - rozkaza� kr�tko, lew� r�k� trzymaj�c w
pogotowiu bro�.
In�ynier i kierowca kolbami wybili dziur� w drzwiach,
nieodwo�alnie unieruchomionych przez naniesiony piasek. W
wybity otw�r pilot skierowa� promie� �wiat�a, omiataj�c nim
kolejne pomieszczenie i powiedzia�:
- Naprz�d.
Muzyk, a za nim jego przyjaciel przeszli przez otw�r, na
spotkanie swym niewyra�nym, ko�ysz�cym si� na �cianie,
rozd�tym cieniom.
- Wszystko w porz�dku - oznajmi� pilot, ci�gle jeszcze
wodz�c luf� we wszystkie strony. Panowa�a tu cisza i prawie
nie by�o piasku na pod�odze. Pozostali wcisn�li si� do
pokoju.
- Na schody - powiedzia� pilot. - Szyk jak poprzednio.
Wyszli na schody. Napi�cie opada�o; zupe�nie
nieoczekiwanie zacz�a si� materializowa� perspektywa
odpoczynku.
- Nie wida� szczurzych �lad�w - powiedzia� szofer.
Cienka warstwa piasku pokrywa�a stopnie, �agodz�c
d�wi�k krok�w. W wybitych oknach zawodzi� wiatr, gdzie�
t�uk� si�, cudem ocala�y, lufcik.
- Ciekawe, mimo wszystko: to s� mutanty czy przybysze?
- powiedzia� przyjaciel muzyka, zwracaj�c si� do in�yniera.
- Co na ten temat ma do powiedzenia nauka? - Lew� r�k�
trzyma� za pas karabin, a praw� d�o� pod�o�y� pod szelk�
plecaka, by ochroni� rami�.
- Nie gada�! - rzuci� za siebie, b�d�cy ju� o p�
pi�tra wy�ej, pilot.
- Ale� mam go dosy� - szepn��, schylaj�c si� do ucha
muzyka, jego przyjaciel. - Bonaparte...
- No to wyobra� sobie, jak on ma nas dosy� - r�wnie�
szeptem odpowiedzia� muzyk. - Jemy jak m�czy�ni, a po�ytku
z nas mniej ni� z kobiet...
- Po�ytek, po�ytek... Jaki teraz w og�le mo�e by� z
czegokolwiek po�ytek? Poci�gn�� d�u�ej w tym piekle? -
Przyjaciel muzyka w milczeniu wzruszy� ramionami. - A po co?
- �eby mie� czyste sumienie - po chwili milczenia
odpowiedzia� muzyk. Traci� oddech podczas d�ugiego
wchodzenia, serce nie wytrzymywa�o tempa. - �eby mie� czyste
sumienie, trzeba by� sob�. Zar�wno kiedy si� daje, jak i
kiedy si� bierze. Do niczego nie wolno zmusza� ani siebie,
ani innych. Nie ple�� o wi�kszym lub mniejszym po�ytku...
jak to nazywasz... ni� jest naturalny. By� sob� - to
maksimum tego, co w og�le cz�owiek mo�e.
- Maksimum i minimum - wtr�ci� wszystko s�ysz�cy
in�ynier. - Zale�y kto.
- Nie zdradzaj siebie - odpowiedzia� przyjaciel muzyka -
wtedy nigdy nie zdradzisz innych... Stary Szekspir zna�
si� na tych sprawach lepiej ni� my wszyscy razem wzi�ci.
- Nie gada� - powt�rzy� pilot. - To nasze pi�tro. W lewo.
Wpadli do mieszkania przygotowani na pu�apk�, naje�eni
lufami karabin�w. Do okien przes�oni�tych brudnymi szybami
ponuro zagl�da� spuchni�ty jak topielec ksi�yc. Meble
zachowa�y si� w ca�o�ci, ze stoj�cego na fortepianie
w�skiego kryszta�owego wazonu stercza� wyschni�ty zakurzony
bukiet.
- Nie wida� szczurzych �lad�w - powt�rzy� kierowca.
- Popas - rzuci� d�ugo oczekiwany rozkaz pilot.
Pierwszy zdar� z twarzy respirator i trzepn�� brudn� gaz� o
kolano. Na spodniach pozosta� rdzawy �lad, ob�ok py�u wzbi�
si� w ciemne nieruchome powietrze.
- Jak dobrze bez wiatru! - powiedzia�a matka. -
Jakby�my do domu wr�cili - westchn�a. - Chcia�oby si� mie�
jaki� dom!
- Prosz� poczeka� cierpliwie jeszcze kilka dni -
�agodnie powiedzia� pilot, a jego r�ka krzepi�co uj�a
�okie� kobiety.
- Zagrasz nam? - zapyta�a c�rka.
- Je�li ten "Steinway" zachowa� si� tak dobrze, jak
wygl�da... - odpowiedzia� muzyk staraj�c si� m�wi�
spokojnie, ale nie m�g� oderwa� wzroku od fortepianu. Jego
serce rozpaczliwie t�uk�o si� w radosnym oczekiwaniu, czu�
je niemal w gardle.
- B�dzie mo�na zagra� na cztery r�ce - zaproponowa�
przyjaciel muzyka.
- P�niej, p�niej - powiedzia� pilot. - Najpierw
posi�ek, odpoczynek.
Wszyscy byli bardzo g�odni, a jeszcze bardziej
spragnieni. Mi�dzy z�bami zgrzyta� piasek.
- Czy to prawda, �e oni nie ruszaj�... nosicieli
kultury? - zapyta� przyjaciel muzyka prze�uwaj�c kawa�ek
zakonserwowanego mi�sa.
- Wszyscy teraz s� nosicielami kultury - wymamrota�
muzyk i natychmiast poczu� na twarzy badawcze spojrzenie
pilota.
- Tak, oczywi�cie - zgodzi� si� skwapliwie przyjaciel
muzyka. - Ale mam na my�li... autentycznych... no, chocia�by
takich, jak on - wskaza� muzyka.
- Nie wiem - ponuro odpowiedzia� pilot.
- Podobno prawda - z pe�nymi ustami zakomunikowa�
in�ynier zlizuj�c z palc�w male�kie drobinki mi�sa. - W
og�le zachowuj� si� bardzo, bardzo dziwnie. Ta grupa... ta
rozbita... opowiadali mi... - W ko�cu uda�o mu si� prze�kn��
i zacz�� m�wi� wyra�nie. - Dok�adnie nie wiem, ja tylko
strzela�em do nich. Z niez�ym wynikiem.
- Znamy spraw� - rzuci� pilot.
- Znowu si� chwalisz? - in�ynier rozci�gn�� wargi w
dobrodusznym szerokim u�miechu; musn�� je nik�y t�usty
blask. In�ynier przejecha� po wargach j�zykiem, potem wytar�
wierzchem d�oni. - I nawet nie zauwa�asz... Chc� tylko
powiedzie�... - Otar� wargi z t�uszczu drug� d�oni�. - ...�e
w pierwszych dniach ta grupa wiele razy spotyka�a si� z
nimi.
- Pas-s-skudztwo! - warkn�� kierowca.
- Zaraz! - przerwa�a matka uwa�nie s�uchaj�ca
in�yniera. - Niech opowie.
- A co tam opowiada�! - odpowiedzia� in�ynier
odkr�caj�c korek pogniecionej manierki. - Takie tam...
Podobno s� telepatami. Podobno w�a�nie oni to wszystko
rozkr�cili... Du�o si� o tym m�wi�o. Zadziwiaj�co szybko
powstaj� mity, gdy doko�a taki bajzel.
- A ja nie widzia�em jeszcze ani jednego szczura -
oznajmi� muzyk.
- I nie daj Ci, Panie Bo�e, ch�opcze - powiedzia� pilot.
In�ynier poci�gn�� z manierki, rzuci� j� pilotowi, a
ten zr�cznie j� z�apa�. W manierce zabulgota�o.
- Widzia�em na w�asne oczy... - o�wiadczy� in�ynier -
,.. w tej ostatniej potyczce, z kt�rej chyba tylko mnie uda�o
si� wyrwa�... Opowiada�em wam, tak? Jeden facet si�
podda�, pewnie zwariowa�. Pozosta�ych chyba wybili do nogi,
a tego poprowadzili dok�d�... Dzieci - podobno - kradn�.
Mieli�my tr�jk� dzieci w grupie, nawet nie zauwa�yli�my,
nikt nie przypuszcza�. - Pilot zwr�ci� mu manierk�, in�ynier
�ykn�� jeszcze i starannie zakr�ci� korek. - Gdzie m�j
ch�opiec... gdzie m�j ch�opiec, dopiero co tu si� bawi�... -
wstrz�sn�� nim dreszcz.
- Do�� - ponuro uci�� pilot.
In�ynier znowu u�miechn�� si� i skin�� g�ow�. Pilot
wyj�� z mapnika z�o�ony arkusz, roz�o�y�, odsun�� st�.
Wszyscy odzwyczaili si� ju� od korzystania z mebli. Na
pod�odze czuli si� bezpieczniej, jakby os�oni�ci.
- Mo�e je chowaj�? - zezuj�c z obaw� na pilota zapyta�a
p�g�osem matka.
- Kogo? - zapyta� in�ynier.
- No... tych - nosicieli.
- Po co?
- Dla kultury! - parskn�� niespodziewanym �miechem kierowca.
Pilot nie zwracaj�c na nich uwagi wpatrywa� si� w map�
opieraj�c obie r�ce o pod�og�. In�ynier przesta� si�
u�miecha�, jego oczy zw�zi�a w�ciek�o��.
- Wiesz co, kole� - powiedzia� p�g�osem po kr�tkiej
pauzie. - Ci, dla kt�rych zachowuj� kultur� inni, nadzwyczaj
szybko j� transformuj�. Na sw�j obraz i podobie�stwo. -
Jeszcze raz przetar� wargi d�oni�. - By� b�aznem dla nich?
Nie, nie dla szczur�w nale�y zachowa� Bacha.
- No, to ju� przesada... - zacz�a matka. - Nie nam o tym...
Zaleg�a cisza. In�ynier, pogwizduj�c nieweso�o,
odczeka� chwil�, a potem przeturla� si� po pod�odze bli�ej
do pilota i r�wnie� zacz�� wpatrywa� si� w map�. Matka
pytaj�co - jakby go taksowa�a - patrzy�a na muzyka, a on
udawa�, �e nie zauwa�a tego spojrzenia, poniewa� go nie
rozumia�. Przeni�s� wzrok na m�czyzn, wodz�cych po mapie
pacami i szepc�cych o czym�, zapewne niezbyt weso�ym. Matka
z c�rk� wsta�y i w milczeniu wysz�y z pokoju. Kierowca z
roztargnieniem patrz�c za nim g�o�no wycmokiwa� spomi�dzy
z�b�w strz�pki mi�sa. �wita�o. Szyby smagane wiatrem
j�cza�y.
Muzyk wsta�. Nikt na niego nie patrzy�. Podszed� do
fortepianu, od�o�y� na bok oparty o taboret karabin, usiad�,
delikatnie star� kurz z pokrywy i podni�s� j� wskazuj�cymi
palcami. Co za palce, pomy�la� z �alem. Wstydzi� si� swoich
spracowanych r�k, obco ciemniej�cych na tle eleganckiego
szeregu klawiszy. Tr�ci�o blu�nierstwem siadanie do
instrumentu z takimi r�kami. Ale innych nie mia�.
- Jeszcze jakie� sto dwadzie�cia kilometr�w - cicho
powiedzia� pilot.
In�ynier zacz�� co� niezrozumiale mamrota�, tarmosz�c
si� za w�osy. Kierowca zacz�� bez przekonania:
- Kobiety...
- Kobiety to nasza przysz�o��! - gwa�townie rzuci�
pilot. - Kobiety musz� doj��.
- A je�li tam jest to samo, co i tu? - zapyta�
podnosz�c si� przyjaciel muzyka.
D�ug� chwil� czeka� na odpowied�.
- Tam jest rzeka - w ko�cu powiedzia� in�ynier.
- Tam by�a rzeka - stoj�c bokiem do niego sprostowa�
przyjaciel muzyka.
- No to p�jdziemy dalej - powiedzia� pilot. - Za rzek�
jest przedg�rze i nie ma �adnych miast. Doliny powinny
ocale�... - Z trudem panowa� nad sob�, zdradza� go tylko
spos�b, w jaki ugniata� w spoconych nerwowych palcach
cyrkiel. - ...i ludzie te�. I ludzie... A szczury kieruj�
si� do miast, czyli tam b�dzie ich mniej albo wcale.
Przyjaciel muzyka u�miechn�� si� krzywo; na m�odej,
jeszcze nie do ko�ca uformowanej twarzy zaskakuj�co i
jednocze�nie adekwatnie do sytuacji zago�ci� jadowity
u�mieszek zgorzknia�ego starca.
- Pu�� mnie - poprosi� podchodz�c do fortepianu.
Muzyk pos�usznie wsta�.
- Co za r�ce - powiedzia� jego przyjaciel siadaj�c na
brze�ku taboreta.
- W�a�nie! - ucieszy� si� muzyk. - To samo sobie
pomy�la�em. Okropno��, prawda?
- Mnie tam wcze�niej te� nie s�ucha�y...
- Ma�o do�wiadczenia. Ja, kiedy tylko by�o mi �le, sam
si� leczy�em. - Muzyk ostro�nie, jakby w obawie, �e naruszy
spok�j instrumentu, pog�aska� klawisze. - A i tak przez
ca�y czas si� ba�em, �eby nie sfa�szowa�...
- A ja nie chc� si� ba�! Nie chc� por�wnywa�
tw�rczo�ci do tabletek i lewatyw! Tw�rczo�� to wolno��.
To, co robi�, powinno udawa� si� od razu. Natychmiast, jak
b�ysk, eksplozja! A je�li si� nie udaje - to lepiej nic
zupe�nie...
Umilk� i w ciszy wszyscy us�yszeli g�uchy g�os in�yniera:
- Policzy�em... Rzecz jasna, nie mam przyrz�d�w,
wszystko na oko. Ale sam widzisz, jak on si� rozr�s�. S�dz�c
po wyd�u�eniu widocznej �rednicy - upadnie za jakie� cztery
miesi�ce.
- To znaczy, �e nasze poszukiwania ziemi obiecanej w
og�le nie maj� sensu? - G�os pilota zniekszta�ci�a
niespodziewana chrypka.
- No-o... - zawaha� si� in�ynier. - Niezupe�nie... Mimo
wszystko lepiej, �eby�my byli tam. Po pierwsze,
prawdopodobie�stwo, �e ksi�yc gruchnie akurat na nasze
g�owy, jest stosunkowo niedu�e, a po drugie, lepiej wdrapa�
si� na g�ry, �eby nie uton�� w potopie, gdy ocean p�jdzie w
diab�y... Chocia�, rzecz jasna... - umilk� na chwil�. - Pod
wzgl�dem tektonicznym te g�ry s� bardzo pasywne, co te� jest
nam na r�k�.
Kierowca pos�a� w powietrze d�ug� kwiecist� wi�ch�.
- C�, bardzo mnie ucieszy�e� - odezwa� si� pilot. -
Cztery miesi�ce... Zd��ymy.
- Jak buldo�er - wymamrota� przyjaciel muzyka. - Dorwa�
si� do w�adzy i b�dzie nas teraz p�dzi�, p�ki nie zagoni na
�mier�. A po co? Da�by zdechn�� spokojnie... Zagramy na
cztery r�ce?
- P�niej - powiedzia� z lekkim u�miechem muzyk. -
Kobiety ju� pewnie �pi�.
- My te� powinni�my - zawyrokowa� pilot s�ysz�c jego
s�owa. Zacz�� wolno sk�ada� map�, zaczynaj�c� si� ju�
przeciera� na zgi�ciach. Za oknem rozpala�a si� bia�a
martwa �una, jakby zza horyzontu wyp�ywa� roztopiony metal.
- Kto ma wart� w pierwszej godzinie?
- Ja - powiedzia� kierowca. Pilot popatrzy� na niego
pow�tpiewaj�co, potem na przyjaciela muzyka. - Ja, ja -
powt�rzy� m�wi�cy.
- Trzeba by czym� zas�oni� okna - patrz�c w pod�og�
wymamrota� przyjaciel muzyka.
Kierowca zarechota� i doda�:
- Gor�ca k�piel i perfumy od tego... od Diora.
- Nie rozumiecie - zacz�� broni� przyjaciela muzyk. -
On bardzo czujnie �pi. Ja te�, a inni nie.
- Spa�, spa� - rzuci� pilot.
- Nie chce mi si� jeszcze - powiedzia� muzyk, w jego
g�osie s�ycha� by�o skr�powanie. - Jako� tak... wszystko si�
we mnie trz�sie. Mo�e ja pierwszy stan� na warcie, co?
In�ynier nie kryj�c u�mieszku wyci�gn�� si� na
pod�odze, szeroko roz�o�y� d�ugie nogi i pod�o�y� pod g�ow�
worek.
- Przejd� si� lepiej na spacer przed snem - za�artowa�.
- S�owik�w pos�uchaj w pobliskim zagajniku... nazbieraj
kwiatk�w...
Muzyk u�miechn�� si� i sam nie rozumiej�c dlaczego
wyszed� z pokoju. Zaraz za progiem, w przypominaj�cym �uk
elektryczny �wietle zwariowanego poranka, natkn�� si� na
opart� o �cian� c�rk�.
- Co tu robisz? - zapyta� przestraszony.
- S�ucham, o czym m�wicie - odpowiedzia�a zupe�nie bez
skr�powania. - Nie potrafi� tak od razu zasn��, ci�gle
jeszcze si� boj�.
- Moja ty... - delikatnie pog�aska� j� po sklejonych
potem i brudem w�osach.
Odskoczy�a wystraszona.
- Nie, prosz�, jestem brudna, wstr�tna! Nie trzeba.
- Nie m�w takich rzeczy!
- W�a�nie, �e tak. - Wysun�a do przodu r�ce. jakby
broni�c si� przed jego agresj�. - Powa�nie. Jak dojdziemy
do rzeki... - powiedzia�a marzycielskim tonem - ... do
czystej ch�odnej wody, gdy sami b�dziemy ch�odni i czy�ci,
wtedy... Bo�e, jaka jestem zm�czona. Gdyby�cie ci�gle nie
ogl�dali si� na mnie, ju� bym umar�a.
- B�d� teraz szed� ty�em do przodu, chcesz? -
zaproponowa� muzyk powa�nie, a ona w ko�cu si� u�miechn�a,
ledwo zauwa�alnie, ale jednak. Muzyk chwyci� jej d�o�.
- S�ysza�am, co pilot m�wi� o nas - powiedzia�a cicho,
patrz�c w pod�og�, a jej palce dr�a�y w d�oni muzyka. -
Jeste�my wasz� przysz�o�ci�, tak?
- Tak zawsze by�o.
- To bardzo dobry cz�owiek, prawda?
- Prawda. Nie ma ju� z�ych. To zbyt du�y komfort - by� z�ym.
- Dziwnie m�wisz. My�lisz, �e im jest nam gorzej, tym
lepsi jeste�my? Bo mama powiada, �e wszyscy s� dobrzy, p�ki
nie ma czego dzieli�.
- A ty jak my�lisz?
- Mama chyba ma racj�... A ja my�l�, �e ludzie w og�le
si� nie zmieniaj�, jacy s�, tacy b�d�, cokolwiek by� z nimi
robi�.
- Ludzie si� zmieniaj� - powiedzia� �agodnie, z
przekonaniem. - W ludziach jest wiele komponent�w,
najprzer�niejszych, i te sk�adniki przez ca�y czas na
siebie oddzia�uj�, a na zewn�trz wida� to jedno, to
drugie...
- Przyjemnie jest ciebie s�ucha� - przerwa�a i nagle
unios�a twarz, �eby popatrze� mu w oczy. - Wszystko wiesz i
wszystko mo�esz. Chc� mie� z tob� dziecko.
Spazm �cisn�� mu gard�o. Ostro�nie przyci�gn�� j� do
siebie, a ona z westchnieniem przytuli�a si� policzkiem do
piersi m�czyzny. Jego serce rozpaczliwie t�uk�o si� w
radosnym oczekiwaniu, czu� je w gardle, zupe�nie jak gdyby
usiad� do fortepianu. Bo ona by�a taka drobna... Zupe�nie
bezbronna, jak dziecko. Dziecko. Spr�bowa� wyobrazi� sobie
dziecko na swoich r�kach, ale nie potrafi�. M�g� wyobrazi�
sobie skrzypce, od niedawna karabin te�. Wszyscy t�sknimy do
dzieci�stwa, pomy�la�, przez ca�e �ycie chcemy wr�ci� do
dzieci�stwa... Ale to jest mo�liwe tylko w jeden jedyny
spos�b. Zrozumia�, �e b�dzie ich bardzo kocha�. �eby tylko
doj�� do czystej rzeki, gdzie nie trzeba trz���
si� o nie przez ca�y czas i w koszmarach sennych widzie�, �e
porwa�y je szczury.
- Podobam ci si�? - zapyta�a.
Jej r�ce zwisa�y bezradnie, niczego nie oczekiwa�y.
- Tak!... - westchn��.
- Bardzo chc� si� podoba�, bo inaczej zupe�nie nie b�d�
mia�a si�, by i��. Nie porzucicie nas, co?
- Zwariowa�a�... - Obj�� j� za ramiona i przytuli� do siebie.
- Bo mama si� boi, �e porzucicie. M�wi, �e m�czy�ni
nie lubi� niepotrzebnego baga�u. Wiedz - jestem po�yteczna.
�cisn�� jej g�ow� w swoich d�oniach, ale ona chowa�a twarz.
- Pozw�l si� poca�owa�.
- Nie, nie, jestem brudna...
- Bzdury! Pozw�l... - oddycha� spazmatycznie - ...
prosz�! Wszystko zrozumiesz!
Wymkn�a si� z jego obj��, wolno cof�a si� w kierunku
drzwi do pokoju, gdzie czeka�a na ni� matka. Poprawi�a
w�osy.
- Nie, p�niej... Wszystko - p�niej. Tylko nie porzucajcie...
Jakie� teraz mo�e by� "p�niej", pomy�la�, ale nie
powiedzia� tego g�o�no. Ba� si� namawiania, czu�, �e
namawianie jest tym samym, co gwa�t. Powiedzia�:
- Dzi�kuj� za "p�niej".
- My�la�am, �e si� rozz�o�cisz -
przyzna�a. - Jeste� dziwny. Mog�abym umrze� za ciebie,
naprawd�. - Skoczy�a w prze�wit i drzwi szczelnie zamkn�y
si� za ni�.
Sen uciek�. Pok�j zalany by� rozpalonym bia�ym
�wiat�em, nie by�o czym oddycha�; w g�stym martwym powietrzu
pl�sa� kurz. Pot pali� odciski i skaleczenia, bola�y
zm�czone mi�nie. M�czy�ni kr�cili si�, rozpinali guziki, w
ko�cu pilot usiad� i obj�� r�kami kolana, puste spojrzenie
skierowa� w puste okno. Wtedy muzyk zapyta�:
- Mo�e zagram?
Milczenie trwa�o minut�. Prostok�t o�lepiaj�cego okna
odbija� si� w nieruchomych oczach pilota.
- Zagraj - po chwili powiedzia� pilot.
Usiad�szy do fortepianu, muzyk poczu� strach;
blu�nierstwem wydawa�o si� gra� tutaj. Tutaj mo�na by�o
tylko strzela� i je��, i brn�� przez wydmy a� do ko�ca
swoich dni. Zaraz, poczekajcie, poprosi�. Nie wiedzia�em,
�e to takie trudne - pierwszy ruch... Wiedzia�, �e na niego
skierowane s� wszystkie spojrzenia. Zobaczy� nagle, �e w
drzwiach stoi matka z c�rk� i te� czekaj�. Przypomnia� sobie
urzeczenie w jej oczach i poczu�, �e mo�e zrobi� wszystko.
Jeszcze godzin� temu by�a dla niego tylko �miertelnie
zm�czon�, prawie nieznajom� dziewczyn� i nagle okaza�o si� -
potrzebuje go tak bardzo, �e a� go kocha. Dotkn�� palcami
klawiszy. Mia� wra�enie, �e dotyka palcami jej kruchych
ramion. Fortepian zadr�a�; przez pok�j przep�yn�� szeroki
powolny d�wi�k. Taki nietutejszy... Jakby przedar� si� z
poprzedniego �ycia, kt�re teraz wydawa�o si� by�
nieprawdopodobnym s�odkim snem. Ten d�wi�k udowodni�
jednak, �e to �ycie nie przy�ni�o si�, �e by�o, �e mo�e by�.
Czule g�aska� ot�pia�e twarze, przekrad� si� do uszu i
zako�ysa� si� tam, poruszy�, zadr�a� jak dziecko w �onie
matki, przygotowuj�c si� do �ycia i pr�buj�c w zwi�zku z tym
swych si�... Nagle istnienie znowu sta�o si� sensowne; po
raz pierwszy od kilku tygodni muzyk zrozumia�, �e �yje. I
b�dzie �y� dalej. Czysta rzeka i �wietliste szczyty g�r by�y
nieopodal. A je�li wrz�cy ocean mimo wszystko dotrze do nas,
pomy�la� muzyk, zas�oni� j� sob� i pierwsze uderzenie wezm�
na siebie...
Gdy przesta� gra�, d�ugo trwa�a cisza. Muzyk obejrza�
si� przestraszony, �e gra� w nieodpowiedniej chwili. P�
roku temu, pomy�la�, za taki wyst�p g�ow� by mi urwali.
Niespodziewanie zauwa�y� �zy w oczach pilota.
- Ten ch�opiec by�by muzykiem - powiedzia� in�ynier i
po�o�y� si� znowu podk�adaj�c r�ce pod g�ow�. - E-ech!
Muzyk zarumieni� si�. Jego przyjaciel wsta�, podszed� do
niego i klepn�� w plecy.
- W porz�dku - powiedzia� jak zawodowiec do zawodowca.
- W porz�dku, chocia� wcze�niej gra�e� czy�ciej.
Z tym, �e nikt nie p�aka�, kiedy gra�em czy�ciej,
pomy�la� wstrz��ni�ty muzyk. Ci�gle wpatrywa� si� w pilota.
Powiedzia�:
- Nic dziwnego. Nie pracowa�em prawie miesi�c.
- Jasne, paluszki nie...
- Szkoda, �e musimy i�� dalej - westchn�a matka. -
Wpaniale by by�o tu zosta�... �yliby�my sobie...
- Dzi�ki, ch�opcze - powiedzia� pilot. Nie wiadomo po
co zapi�� na guzik ko�nierzyk koszuli. - Nie by�o to z�e.
Dobra, wszyscy spa�.
- Ɯ�! - zasycza� nagle kierowca, siedz�cy najbli�ej okna.
Wszyscy zastygli. Zrobi�o si� zupe�nie cicho, tylko na
zewn�trz wy� wiatr.
- Co? - szeptem zapyta� pilot.
- Wydawa�o mi si�?.. - ciszej ni� pilot wymamrota�
kierowca. - Jakby silnik...
Wszyscy ju� stali, pilot chwyci� karabin. Kierowca
zgi�� si� w p� i na palcach podbieg� do okna.
- Nic - powiedzia� troch� spokojniejszym tonem i
wyprostowa� si�, chc�c zerkn�� w d�. Drgn�� widocznie,
rysy jego twarzy wykrzywi�y si�. - �lady! - wyszepta� ze
�wistem.
- Bo�e mi�o�ciwy!... - j�kn�a matka przyciskaj�c do
siebie c�rk�.
Wszyscy rzucili si� do okna. �lad g�sienic by� wyra�ny,
widocznie pojazd przejecha� dopiero co. Na ich oczach wiatr
wylizywa� �lady strumyczkami przyziemnej zamieci.
- Spokojnie - powiedzia� pilot. - Ch�opy, do okien! Ty
tu, ty do kuchni. Prowad�cie obserwacj�, strzela� bez
rozkazu. Oszcz�dzajcie amunicj�! Kobiety do jadalni,
najdalej od schod�w. Macie jeden karabin, b�dziecie naszym
odwodem. My z in�ynierem wyjrzymy. Kierowca - przy drzwiach,
gdyby co - os�onisz. Na miejsca! Mo�e nic si� nie sta�o,
mo�e tylko przeje�d�a� obok! Odbezpiecz, nie zapomnij -
spokojnie przypomnia� muzykowi.
- Nie zapomn� - odpowiedzia� muzyk. Trz�s� si� jak w febrze.
- Naprz�d.
M�czy�ni wyszli. Muzyk ruszy� za nimi i nagle natkn��
si� na urzeczone spojrzenie c�rki. Jej oczy by�y szeroko
otwarte i ciemne, a jej wargi, kt�rych nie zd��y� poca�owa�,
dr�a�y.
- Obieca�e�... - szepn�a. - Pami�tasz? Obieca�e�!
- Do jadalni! - krzykn�� zdenerwowany.
Dr�a�y mu nogi, w skroniach g�ucho pulsowa�a krew. Z
trudem otworzy� drzwi do kuchni. Poczu� na twarzy gwa�towne
gor�ce uderzenie powietrza, od kt�rego nie os�ania�y go ani
szyby, ani maska. Ostro�nie, staraj�c si� posuwa� mi�kko,
jak kierowca, przysun�� si� do okna.
Na wprost niego, jakie� dziesi�� metr�w od �ciany domu
sta�, odrobin� przechylony na stoku wydmy, brudnozielony
opancerzony transporter. Na jego kad�ubie �uszczy�y si�
stare, pokryte py�em kamufla�owe plamy. Z wn�trza w zgranym
szyku, po trzy w szeregu wyskakiwa�y ogromne szczury w
mundurach identycznie brudnozielonych, jak i zagrabiony
przez nie ludzki pojazd.
Na kilka sekund muzyk zapomnia�, co tu robi. To, co
widzia�, by�o tak realne i dziwaczne zarazem, �e wygl�da�o na
teatr. Z otwartymi w p�u�miechu ustami muzyk przygl�da� si�
wy�adunkowi. Szczury z karabinami przez pier� zwartym
szykiem ruszy�y w stron� budynku. Dopiero wtedy zdziwiony
muzyk przypomnia� sobie, �e szczury nale�y zabija�. Ta my�l
te� by�a dziwaczna i r�wnie� przypomina�o to tani spektakl.
Niemniej nale�a�o to zagra� dobrze, na maksimum.
- Do mnie! - krzykn�� muzyk odwracaj�c si� do wn�trza
mieszkania. - S� tu, pode mn�!
�cisn�� karabin pod pach�, pl�cz�cymi si� palcami
odpi�� od pasa granat i - omal nie zapomniawszy wyszarpn��
zawleczki - starannie cisn�� go w ugrupowanie szczur�w.
Wybuch uderzy� w uszy, wstrz�sn�� ziemi� i budynkiem; w
powietrze wzbi� si� ob�ok z piasku i przemieszanych z nim
cia�.
- Do mnie! - ponownie krzykn�� muzyk.
Do kuchni wpad� kierowca w biegu odczepiaj�c granat.
- Tam!.. - zawo�a� muzyk i zd��y� zobaczy�, jak co�
b�ysn�o w szczelinie strzelniczej transportera. - Uwaga! -
krzykn�� odsuwaj�c si� od okna. Pochylony nad parapetem
kierowca rzuci� granat i w tej samej chwili po suficie
g�o�no chlastn�a karabinowa seria. Posypa� si� tynk,
budynkiem ponownie wstrz�sn�� wybuch. Muzyk przykucn�� i nie
od razu zrozumia�, co si� sta�o: mocno przycisn�wszy do
twarzy obie d�onie, kierowca zrobi� kilka niepewnych krok�w
do ty�u i zwali� si� na plecy, naprzemiennie kopi�c nogami i
wydaj�c chlipi�ce d�wi�ki. Przez jego spazmatycznie
zaci�ni�te, zbiela�e palce nagle przes�czy�a si� czerwie�.
Zaterkota�a jeszcze jedna seria, rama sypn�a drewnianymi
drzazgami. Przygarbiony muzyk siedzia� w kucki i w rozterce
patrzy�, jak krew zalewa r�ce kierowcy i pod�og� wok� jego
g�owy. Nogi kierowcy wypr�y�y si� i zamar�y.
- Hej... - zawo�a� muzyk.
I dopiero teraz wszystko zrozumia�.
Wyprostowawszy si� z trudem, na mi�kkich niczym z waty
nogach ruszy� do przodu posuwaj�c si� za wysuni�t�,
dr��c� luf� broni, ale karabin zaterkota� znowu, powietrze
przy oknie wype�ni� niewidoczny, ale wyczuwalny gor�cy
metal. Suchy trzask karabinowych serii da� si� nagle s�ysze�
z zupe�nie innej strony - od schod�w. Wtedy muzyk nagle
ockn�� si� i rzuci� do �azienki - r�wnie� tam znajdowa�o si�
ma�e okienko, prawie pod sufitem - wskoczy� na brzeg wanny i
wyjrza� na zewn�trz. Na piasku le�a�y cia�a i kawa�ki cia�,
a z transportera, ju� nie tak dziarsko jak wcze�niej,
wy�azi�y kolejne szczury. Muzyk uchwyci� kolumn� tr�jk�tnych
w�satych �b�w w szczelin� muszki i nacisn�� na spust. Czym
to si� mo�e sko�czy�, pomy�la� nagle. Trz�s�cy si� karabin
obdarzy� go chmur� prochowego dymu, w uszy uderzy�a kr�tka
seria, a kiedy terkot usta�, muzyk us�ysza�, jak do wanny z
g�uchym brz�kiem wpadaj� i turlaj� si� tam, stopniowo
zamieraj�c, wyrzucone z karabinu �uski. Szereg pochylonych
pod wp�ywem wiatru ma�ych fontann py�u b�yskawicznie
przebieg� obok szczur�w sp�ywaj�cych od transportera,
przeci�� go, przeci�� raz jeszcze. Pusty okrzyk wyda�
przypadkowo trafiony pancerz, a d�ugi cichn�cy wizg
rykoszetu przypomina� d�wi�k p�kaj�cej struny. Pierwsz�
seri� uda�o si� �ci�� trzy szczury, zacz�y si� absurdalnie
miota� po piasku, w strumieniach podrywanego przez wiatr
py�u, machaj�c �apkami i m��c�c ogonami. Pozosta�e szale�czo
rzuci�y si� do martwej strefy, w pobli�e budynku. Muzyk
ledwo zd��y� zanurkowa� w d� - karabin maszynowy chlastn��
przez okienko �azienki. Wywrzaskuj�c co� idiotycznie
zwyci�skiego muzyk rzuci� si� do schod�w, ale sp�ni� si� -
pilot, wlok�c nieruchome nogi, po kt�rych zostawa� krwawy
�lad, wpe�z� do przedpokoju i zacz��, zaciskaj�c z�by,
odwraca� si� twarz� do drzwi. "Co z reszt�!? - wychrypia�. -
Kobiety?!". Muzyk ju� mia� pochyli� si� do niego, ale pilot
"Trzymaj drzwi!" Muzyk kiwn�� g�ow�, b�yskawicznie
wyskoczy� na schody, nie patrz�c sypn�� w d� d�ug� seri� i
- ju� strzelaj�c - zobaczy�, jak przeskakuj�c przez
nieruchome cia�o in�yniera, �wawo biegnie do g�ry kilka
szczur�w, niezgrabnie �ciskaj�c w �apkach nieproporcjonalnie
du�e karabiny. Nasza bro� jest chyba dla nich niewygodna,
bezwiednie wsp�czuj�c pomy�la� muzyk. Po strza�ach szczury
przenikliwie piszcz�c rzuci�y si� do ucieczki za za�om
�ciany, a jeden run�� i potoczy� si� w d� odbijaj�c od
stopni niczym mocno wypchany worek i metalicznie brz�cz�c
metalem karabinu przy ka�dym obrocie. Muzyk znowu wrzasn�� i
pu�ci� jeszcze jedn� seri�, nie pozwalaj�c szczurom wysun��
czubka nosa; tu� obok jego twarzy gwizdn�a i ci�ko pacn�a
w sufit pos�ana sk�de� z do�u odpowied�. Muzyk odskoczy�.
Odczuwa� raczej zdziwienie ni� strach i wci�� nie m�g� poj��,
jak to si� sko�czy i w jaki wpos�b uda im si� teraz wybi�
szczury i doj�� do rzeki. A dlaczego jestem sam? Co si�
dzieje w mieszkaniu? Ponownie nacisn�� na spust; automat
szarpn�� si�, charkn�� pociskiem i umilk�, i muzyk od razu
zrozumia�, �e magazynek jest pusty. Zatrzasn�� drzwi na
schody, zacz�� ci�gn�� do nich stoj�c� pod �cian� szaf�.
- Magazynek!!! - wrzasn�� z ca�ej si�y, od wysi�ku w
oczach wirowa�a ciemno��. - Kto ma, szybciej, magazynek!!!
Z zewn�trz przedziurawi�a drzwi seria, potem druga, muzyka
uratowa�a szafa. Czy�by wszyscy ju� nie �yli!? Co z ni�!
Czy�by j� te� zabili?
- Ktokolwiek! - rykn�� trac�c oddech, serce t�uk�o si�
i w gardle, i w m�zgu, i w kolanach.
- Nie mog�! - us�ysza� przez szum krwi �kaj�cy wysoki
g�os. - Mama nie pozwala!..
Muzyk odepchn�� si� od szafy, pochyli� nad pilotem.
Pilot le�a� nieruchomo, zesztywnia�e palce �ciska�y �o�e
automatu. Muzyk od��czy� magazynek - pusty.
Jak we �nie, powoli, szafa pozornie sama odjecha�a do
ty�u, w stron� muzyka, w g��b mieszkania. Ca�kowicie
os�upia�y muzyk sta� po�rodku korytarza �ciskaj�c w d�oniach
bezsensowny karabin. W powsta�y prze�wit run�y szczury.
Jak to si� wszystko sko�czy, ostatni raz pomy�la� muzyk,
usi�uj�c wzi�� na bagnet szczura, kt�ry wysforowa� si� do
przodu. Cios zablokowano. Muzyk zobaczy�, jak w jego
kierunku nie�piesznie p�ynie d�ugie tr�jk�tne ostrze,
dotkn�o, zamar�o na jaki� u�amek sekundy i wesz�o. Jego
w�asne r�ce, wci�� zaj�te karabinem, zwisa�y gdzie�
przera�aj�co daleko. Ze zdziwieniem poczu� wewn�trz siebie
niezno�nie obcy przedmniot, kt�ry eksplodowa� we wszystkie
strony wrz�cym b�lem; zd��y� w ko�cu poczu� strach i
zrozumie�, jak to si� wszystko sko�czy - i wszystko si�
sko�czy�o.
Jego przyjaciel do tej chwili nie odda� ani jednego
strza�u. Znajdowa� si� tam, gdzie ustawi� go pilot - sam na
sam z na po�y zasypanym �ladem transportera i fortepianem,
na kt�rym grano jeszcze pi�� minut temu. S�ysza� strza�y,
krzyki, tupanie, wybuchy, czu� wype�niaj�cy mieszkanie
zapach spalonego prochu. Potem, tu� obok, w korytarzu, jaki�
nieznajomy g�os strasznie krzykn�� "Magazynek!!! Kto ma,
szybciej, magazynek!!!" Przyjaciel muzyka nie poruszy� si�,
jego r�ce �ciska�y gotowy do walki karabin. Zdr�twia�. Kiedy
w prze�wicie drzwi pojawi�y si� absurdalne sylwetki wbitych
w szarozielone uniformy szczur�w, co� w jego duszy p�k�o.
Odrzuci� najdalej jak m�g� karabin od siebie i krzykn��:
- Nie!!! Nie trzeba!!! - i nagle w zbawczym
natchnieniu ruszy� na spotkanie wbiegaj�cemu do pokoju
szczurowi w czarnym, szamerowanym srebrem mundurze, szeroko
rozwodz�c r�ce i wykrzykuj�c: - Nosiciel kultury! Nosiciel
kultury!
Nastroszywszy w�sy, szczur w czerni gwa�townie, urywanie
wypiszcza� jakie� rozkazy i opu�ci� automat.
- Zosta�cie w tym miejscu - rozkaza�. - Nic panu nie grozi.
Przyjaciel muzyka pos�usznie zatrzyma� si� na �rodku
pokoju. Widzia� nie wi�cej ni� dziesi�tk� szczur�w. Mo�e i
mogli�my si� obroni�, b�ysn�o w m�zgu, ale przyjaciel
muzyka przegna� t� my�l, boja�liwie zerkn�wszy na tego, w
czerni - a nu� rzeczywi�cie s� telepatami...
Wprowadzono kobiety. Pierwsza wesz�a c�rka, jak
urzeczona wpatruj�c si� gdzie� w stron� drzwi na schody;
matka lekko popycha�a j� w plecy m�wi�c:
- Nie patrz, male�stwo, nie patrz... C� robi�. Nie s�dzone.
- Pan jest nosicielem? - surowo zapiszcza� g��wny szczur.
- Tak - wychrypia� przyjaciel muzyka. - Jestem muzykiem.
- To dobrze. - Dow�dca szczur�w przerzuci� automat za
plecy. Pod przyjacielem muzyka ugi�y si� kolana, nie
wiedz�c, co czyni opad� na pod�og�. Dow�dca uwa�nie
popatrzy� na niego z g�ry male�kimi czerwonawymi oczkami.
- Oddaje si� pan w nasze r�ce? - zapyta�.
Przyjaciel muzyka nie by� w stanie wym�wi� ani s�owa,
tylko z trudem rozklei� zdrewnia�e wargi, a potem skin��
g�ow�.
- To dobrze - powt�rzy� dow�dca i pochyli� na bok
g�ow�. - B�dzie pan na razie mieszka� tu, ten apartament.
Pu�cimy wod� za po�ow� godziny, przez ruroci�g. O nic nie
trzeba martwi� siebie.
Matka westchn�a z ulg�.
- No i chwa�a Bogu - powiedzia�a. - Nareszcie po�yjemy
jak ludzie. �eby�my tak wcze�niej wiedzieli...
- Trupy uprz�tniemy sami. - Dow�dca podszed� do
fortepianu. Przyjaciel muzyka poderwa� si� - omal nie
zahaczy� o niego d�ugi wlok�cy si� po pod�odze r�owy ogon.
Poczu� chorobliw�, nie do wytrzymania ochot�, �eby nadepn��
stop� na ten poro�ni�ty rzadkimi bia�ymi w�oskami ogon, i
po�piesznie odsun�� si� dalej.
- Opuszcza� apartament mo�na tylko w towarzystwo
towarzysz�cego. Wybierzemy towarzysz�cego po kilku
godzinach. Na razie b�dzie pan tu pod ten konw�j.
- My si� ju� nabiegali�my, bez obaw - powiedzia�a
matka. - Za skarby na zewn�trz nie wyjdziemy.
- Czasem trzeba b�dzie wyj��, �eby okaza� szerok� pomoc
przy wykrycie innych ludzie - odpowiedzia� dow�dca. - Na
przyk�ad, �eby doprowadzi� do nich nasz humanitaryzm i ch��
wsp�praca�... cowa� - przeni�s� spojrzenie na przyjaciela
muzyka. - Czy to dobry instrument?
- Bardzo dobry.
- Zagrajcie.
- Z przyjemno�ci� - powiedzia� przyjaciel muzyka. W
drzwiach sta� t�um szczur�w.
- Szczerze �al... - powiedzia� w zadumie dow�dca - ...
�e tak wielu ludzi nie rozumie wzgl�dno�ci moralnych i
duchowych warto�ci w ten szybko zmieniaj�cy si� �wiat. Za
iluzj� w�asnego honoru s� gotowi zabija� nie tylko nas, ale
i siebie. Kosztowna iluzja! Zw�aszcza - kiedy tak ci�kie
czasy - teraz. Pomo�emy wam uwalnia� si� od tego
wielowiekowego ci�aru.
- Je�� nam, pewnie, te� dacie, co? - zapyta�a matka. -
No to i chwa�a Bogu... A p�niej i dzieci si� pojawi�... -
Niczym dobra babcia, opiekunka ogniska domowego, z�o�y�a
r�ce na brzuchu, taksuj�cym spojrzeniem obrzuci�a
przyjaciela muzyka, a ten poczu� md�o�ci. Ta spocona,
wystraszona kurewka, z kt�rej powodu zacz�� ju� nawet
zazdro�ci� przyjacielowi, teraz wyda�a mu si� wstr�tn�. A -
w ko�cu - przyjdzie z ni� spa�, przecie� nie z matk�...
C�rka zgi�a si� w spazmach, wcisn�a pi�� do ust i
strasznie, gard�owo zaj�cza�a, bez �ez. Na korytarzu
poderwa�y si� lufy automat�w, a potem niech�tnie, bez�adnie
opad�y.
- Co ci, male�stwo? Nie trzeba... - powiedzia�a matka.
Ale c�rka ju� si� wyprostowa�a. Z przegryzionej d�oni
s�czy�a si� krew.
- Ju� dobrze, mamo, ju�, ju�... - westchn�a. -
Naprawd� ju� dobrze, przecie� wszystko... naprawd�... co
mo�na poradzi�...
- Dzieci podlegaj� natychmiastowej rejestracji i
przekazaniu do zasobu zachowania - powiedzia� dow�dca
taktownie odczekuj�c, a� si� uspokoi. - Zreszt�, ludzie,
kt�rzy si� dobrze zarekomen... duj� przed administracj� b�d�
dopuszczani w wychowanie. Prosz� do fortepian.
Pierwszy d�wi�k zabrzmia� dla ucha przyjaciela muzyka
zadziwiaj�co fa�szywie. Drgn��, przypochlebnie zerkn�� na
dow�dc� i - przepraszaj�c - wymamrota�, czuj�c do siebie
wstr�t nie do zniesienia:
- R�ce wysz�y z wprawy...
C� za upadek, pomy�la� z gorycz�. Ale co tam - jak
upadek, to upadek. Co mi jeszcze zosta�o. I doda�
najbardziej przypochlebnym tonem, na jaki by�o go sta�:
- Prosz� o wybaczenie...
Szczur w czerni patrzy� na jego r�ce spokojnie i
uwa�nie. �eby tylko si� nie sku�, my�la� przyjaciel muzyka,
bior�c akord za akordem. Gra� to samo, co ju� brzmia�o tu
niedawno. I tak w czw�rk� czy nawet w tr�jk� nie doszliby�my
do rzeki, my�la�. A je�liby�my nawet doszli, to okaza�oby
si�, �e to ci�g dalszy tej�e pustyni. Nawet gdyby tam by�y
rzeki mlekiem p�yn�ce, to co by�my tam robili? Jak �y�?
Przecie� nawet gdyby da�o si� co� uruchomi�, to i tak
nied�ugo runie ksi�yc, a na to naprawd� ju� nic nie
poradzimy. Mo�emy tylko mie� nadziej�, �e szczury co�
wymy�l�. Na pocz�tku wydawa�o si�, �e pilot wie, co robi,
ale to by� tylko bezsilny maniak, kt�ry nie potrafi� nawet
uratowa� nas z tej pu�apki... Ciekawe, o czym on my�la�,
kiedy gra�? Wyraz twarzy �wiadczy�, �e mia� na co� nadziej�.
Na co, w tym piekle, w tym g�wnie? Na pilota? Na szczury?
Bo�e, przecie� - by� mo�e - jestem ostatnim muzykiem na tej
planecie... Najlepszym! �eby tylko nie sku�... nie
sfa�szowa�! Ale... przecie� wychodzi mi, �eby to wszyscy
diabli. Podoba si�, co? Podoba?! Wychodzi mi! Jestem
muzykiem! No, czego tak stoisz, bydlaku, czego milczysz,
sko�czy�em...
- To, jak pan gra, na razie nie jest dobrze -
powiedzia� szczur w czerni i mentorskim gestem podni�s�szy
kr�tk� �apk�, wysun�� wskazuj�cy pazurek tu� przed nosem
przyjaciela muzyka. - B�dzie pan musia� cz�ciej trenowa�
swoje palce.
Gdy bury ksi�yc przesta� puchn�� z nocy na noc i sta�o
si� jasne, �e jego orbita jakim� cudem si� ustabilizowa�a,
gdy samotny dom, niczym lodo�amacz rozcinaj�cy wiej�cy nad
pustyni� i ruinami wiatr, stopniowo zape�ni� si�
wym�czonymi, wychudzonymi, czasem na po�y oszala�ymi lud�mi,
przyjaciel muzyka �wiczy� ju� po dziewi��-dziesi�� godzin na
dob�. Z karabinem na piersi siedzia� na obrotowym taborecie,
zazdro�nie zerka� na zbitych nieopodal w ciasny k��b
nowo przyby�ych i niczym zmia�d�ony przez ambitn� matk�
siedmioletni wunderkind t�uk� wci�� te same gamy. I marzy�.
Marzy�, �e wieczorem albo jutro, a mo�e niechby i pojutrze,
z lekka zm�czony po kolejnej operacji, ale, jak zawsze, bez
zarzutu czysty i wbity w czer� i srebro, bez plamki krwi na
butach, przyjdzie jego w�adczy przyjaciel - mo�liwe, �e z
innymi oficerami; spojrzeniem rozsunie s�u�alczy t�um i -
albo w zadumie, albo nerwowo poruszaj�c r�owym ogonem -
b�dzie s�ucha� Rachmaninowa albo Szopena. C�rka, nie �a�uj�c
ani siebie, ani przysz�ego dziecka, kt�re zacz�o ju�
delikatnie porusza� si� i przeci�ga� w jej nap�cznia�ym jak
ksi�yc �onie, ca�e noce sp�dza�a w okolicznych ruinach,
niemal do wrzenia rozpalonych w�ciek�ym dziennym �arzeniem,
i grzeba�a w metalowych rupieciach, w ludzkich szcz�tkach,
wyszukuj�c dla m�a, nie opuszczaj�cego ani na chwil�
fortepianu, niewystrzelane magazynki. Przyjaciel muzyka nie
dopuszcza� nikogo do fortepianu bli�ej ni� na pi�� krok�w;
nawet przypadkowe zakusy na niewidzialn� granic� odbiera�
fizycznie jak niespodziewane wilgotne dotkni�cie w
ciemno�ciach. Wtedy jego wytrenowane palce w panice spada�y
ze �nie�nobia�ych klawiszy "Steinwaya" na j�zyk spustowy
ingrama. Strzela� do ludzi bez wahania.