5446

Szczegóły
Tytuł 5446
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5446 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5446 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5446 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AMike Resnick Polowanie Opowiadanie "Polowanie" Mike'a Resnicka zosta�o zaczerpni�te z antologii "Echa wojny �wiat�w", w kt�rej najlepsi ameryka�scy pisarze science fiction wcielaj� si� w znane postaci �yj�ce na prze�omie XIX i XX wieku i z ich punktu widzenia relacjonuj� inwazj� Marsjan. Wydarzenia opisane przez Wellsa w "Wojnie �wiat�w" zyskuj� nowy wymiar, czytelnik za� nie mo�e oprze� si� wra�eniu, �e ma przed sob� autentyczne teksty z epoki. W�r�d autor�w tych doskona�ych mistyfikacji znajduj� si� opr�cz Resnicka m.in.: Robert Silverberg, Connie Willis, David Brin, George Hec Effinger. Theodore Roosevelt (1858-1919), p�niejszy prezydent Stan�w Zjednoczonych (1901-1909), podczas toczonej mi�dzy kwietniem a sierpniem 1898 roku wojny przeciwko Hiszpanii najpierw pracowa� w Departamencie Marynarki, p�niej za� obj�� dowodzenie nad Pierwszym Ochotniczym Regimentem Kawalerii (zwanym oddzia�em "Surowych Je�d�c�w") i uczestniczy� w dw�ch wa�nych bitwach na Kubie, o El Caney i wzg�rze San Juan. (anak) Mike Resnick pisze jako Teddy Roosevelt Polowanie (The Roosevelt Dispatches) Fragmenty dziennika Theodore'a Roosevelta (tom XXIII): 9 lipca 1898 Dzi� po po�udniu ustrzeli�em zdumiewaj�ce stworzenie. Jutro porozsy�am do rozmaitych muze�w listy z propozycjami przekazania wypchanego okazu, lecz najpierw, ma si� rozumie�, sam dok�adnie go zbadam. Tropikalny deszcz leje bez chwili przerwy. Wielu ludzi powali�a grypa, je�li za� chodzi o nieszcz�snego Westmore'a, to przypuszczalnie jeszcze przed ko�cem tygodnia umrze na zapalenie p�uc. Po zdobyciu wzg�rza San Juan wci�� czekamy na dalsze rozkazy. Ca�kiem mo�liwe, �e zostaniemy tu dop�ty, dop�ki nie nabierzemy pewno�ci, �e na wyspie nie ma wi�cej stworze� takich jak to, kt�re dzi� zastrzeli�em. P�no ju�. Najwy�sza pora na wieczorny dwumilowy bieg, rozdzia� powie�ci Jane Austen, a potem do ��ka. List Theodore'a Roosevelta do F. C. Selousa, 12 lipca 1898: Drogi Selous, Ca�kiem niedawno uczestniczy�em tu, na Kubie, w bardzo dziwnym zdarzeniu, o kt�rym koniecznie musz� Ci opowiedzie�. Co prawda, nasza kampania zako�czy�a si� pe�nym sukcesem, niemniej jednak wci�� tu jeste�my, czekaj�c na rozkaz powrotu do domu. Dla zabicia czasu ca�ymi godzinami obserwuj� �ycie ptak�w; wydarzenie, kt�re tak mnie poruszy�o, mia�o miejsce p�nym popo�udniem, kiedy przedziera�em si� przez nadrzeczny las w pogoni za kulikiem d�ugodziobym. Szybko zapada� zmierzch, ja za�, toruj�c sobie drog� w�r�d bujnej ro�linno�ci, mia�em niejasne wra�enie, �e nie jestem sam, �e gdzie� ca�kiem blisko kryje si� istota co najmniej dor�wnuj�ca mi rozmiarami. Nie by�em w stanie wyobrazi� sobie, co to mo�e by�, jak bowiem wiem, na Karaibach nie wyst�puj� ani tapiry, ani jaguary. Zdwoi�em czujno��, a po przebyciu kolejnych dwudziestu jard�w stan��em jak wryty, ujrzawszy przed sob� stwora wielko�ci naszych ameryka�skich nied�wiedzi grizzly. Je�li mia�bym por�wna� go do goryli g�rskich, z kt�rymi cz�sto miewa�e� do czynienia, powiedzia�bym, �e by� co najmniej o trzydzie�ci procent wi�kszy od najpot�niejszego samca. Mia� okr�g�� g�ow� bez nosa, szeroko rozstawione wielkie czarne oczy, z pozbawionych warg ust w kszta�cie litery V kapa�a �lina. By� br�zowy, ale nie tak jak antylopa impala albo kudu - raczej jak morski �limak, �liski i wilgotny. Zamiast ramion mia� kilka d�ugich macek z wygl�du bardzo podobnych do s�oniowych tr�b i chyba tak jak one sprawnych i silnych. Na m�j widok on r�wnie� zatrzyma� si�, wyda� dono�ny j�kliwy ryk, po czym ruszy� do ataku. Nie mia�em poj�cia, jakie naprawd� grozi mi niebezpiecze�stwo, wcale jednak nie spodoba�y mi si� te muskularne macki, wi�c b�yskawicznie podnios�em do ramienia m�j winchester i wypali�em. Pocisk odbi� si� od korpusu stworzenia, nie czyni�c mu �adnej szkody, ono za� zbli�a�o si� z nie zmniejszon� chy�o�ci�. W ostatniej chwili skoczy�em w bok i przetoczy�em si� po ziemi, z trudem wymykaj�c si� dw�m wyci�gni�tym mackom. Znieruchomia�em na brzuchu, wycelowa�em w rozdziawione usta i ponownie nacisn��em spust. Tym razem doczeka�em si� reakcji, i to do�� gwa�townej, napastnik bowiem zawy� g�o�no, po czym zacz�� na o�lep wymachiwa� mackami, wyrywa� z korzeniami ro�liny, kt�re znalaz�y si� w ich zasi�gu, i rozszarpywa� je na strz�py. Ten los spotka� nawet do�� poka�ne krzewy o ca�kiem solidnych ga��ziach. Zaczeka�em, a� monstrum odwr�ci si� w moj� stron�, a nast�pnie wpakowa�em mu kul� w lewe oko. R�wnie� i tym razem reakcja by�a co najmniej zaskakuj�ca: stw�r przyst�pi� do zdzierania kory z pobliskich drzew, rycz�c przy tym tak przera�liwie, �e w promieniu kilkuset jard�w ptaki zerwa�y si� do panicznej ucieczki. Przyznam szczerze, �e ja r�wnie� szykowa�em si� do odwrotu, poniewa� nigdy jeszcze nie spotka�em zwierz�cia, kt�re, dwukrotnie trafione w g�ow�, nie tylko nawet si� nie zachwia�o, ale sprawia�o wra�enie rozjuszonego i gotowego do szale�czego ataku. Ostro�nie podnios�em si� z ziemi i, trzymaj�c stwora na muszce, zacz��em si� powoli wycofywa�. Chyba dostrzeg� m�j ruch, uspokoi� si� bowiem i zogniskowa� na mnie wzrok, potem za�, powoli i pewnie, ruszy� w moim kierunku. Chwil� p�niej uczyni� co�, czego nigdy nie zrobi�o �adne zwierz� na �wiecie: wyj�� bro�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to miecz, jednak kiedy istota wymierzy�a we mnie, z tajemniczego przedmiotu wystrzeli� promie� �wiat�a, kt�ry przemkn�� zaledwie kilka cali od mojej g�owy i roznieci� ogie� w k�pie krzak�w, ko�o kt�rej sta�em. Da�em susa w przeciwn� stron�, cudem unikaj�c kolejnego �wietlnego promienia; pie� drzewa, za kt�rym si� ukry�em, w okamgnieniu stan�� w p�omieniach. Niewiele my�l�c, odwr�ci�em si� i pomkn��em w kierunku, z kt�rego przyby�em. Po mniej wi�cej sze��dziesi�ciu jardach odwa�y�em si� obejrze� i stwierdzi�em, �e stw�r pod��a za mn�. Na szcz�cie, pr�dko�� nie by�a jego mocn� stron�, co skwapliwie wykorzysta�em, zwi�kszaj�c dziel�c� nas odleg�o��, a kiedy straci�em go z oczu, niewiele my�l�c wskoczy�em do p�yn�cej nie opodal rzeki, uwa�aj�c bardzo, �eby nie zamoczy� strzelby. Tam przynajmniej mog�em nie obawia� si� bezpo�rednich skutk�w dzia�ania broni miotaj�cej �wietlne promienie. Stw�r pojawi� si� dopiero po up�ywie oko�o czterdziestu sekund. Zamiast od razu strzela�, postanowi�em przyjrze� mu si� uwa�nie, w nadziei, �e znajd� bardziej wra�liwe miejsca. Chocia� jego cia�o by�o pozbawione �usek, skorupy, a nawet czego� w rodzaju pancerza, jaki nasz wsp�lny przyjaciel Corbett wypatrzy� na ciele indyjskiego nosoro�ca, to jednak kule si� go nie ima�y. Korpus mia� kszta�t kulisty, stercza�y z niego tylko okr�g�a g�owa i macki, lecz nic nie wskazywa�o na to, �eby w miejscach po��czenia ko�czyn z tu�owiem sk�ra by�a cho� odrobin� cie�sza. Nie mog�em jednak pozwoli�, �eby monstrum posz�o dalej �cie�k�, pr�dzej czy p�niej bowiem natkn�oby si� na moich ludzi, zupe�nie nie przygotowanych na spotkanie z tak gro�nym przeciwnikiem. Wyt�y�em wzrok, szukaj�c otworu s�uchowego, lecz go nie znalaz�em. By�em pewien, �e strza� w ty� g�owy nie odniesie �adnego skutku, stan��em wi�c po pas w wodzie i zawo�a�em g�o�no. Stw�r natychmiast odwr�ci� si� w moj� stron�, ja za� wpakowa�em mu kolejne dwa pociski w lewe oko. Zareagowa� tak samo jak poprzednio, lecz tym razem atak sza�u trwa� znacznie kr�cej. Jak tylko stw�r si� uspokoi�, zmierzy� mnie z�owr�bnym spojrzeniem, po czym niespiesznie ruszy� w moim kierunku z broni� w wyci�gni�tej macce. W tej samej chwili sp�yn�o na mnie ol�nienie; wiedzia�em ju�, jak sobie z nim poradzi�. Zacz��em si� powoli cofa�, on za� chyba nie ufa� zbytnio celno�ci swojej broni, wszed� bowiem do wody i uparcie brn�� ku mnie, staraj�c si� zmniejszy� dystans. Stan��em nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w jego gro�nym or�u; kiedy dzieli�o nas oko�o trzydziestu jard�w, stw�r zatrzyma� si� i uni�s� bro�... ale ja strzeli�em pierwszy. Bro� wysun�a mu si� z macki, siej�c wok� �miertelne promieniowanie, po czym wpad�a do wody z luf� - je�li to by�a lufa, w co bardzo w�tpi� - skierowan� na potwora. Woda w promieniu kilku jard�w zawrza�a, w powietrze uni�s� si� s�up pary, stw�r za� wyda� przera�liwy ni to skrzek, ni okrzyk, i znikn�� pod falami. Min�o co najmniej kilka minut, zanim odwa�y�em si� do niego zbli�y� (b�d� co b�d�, nie wiedzia�em jak d�ugo potrafi wytrzyma� bez oddychania), ale moje nadzieje okaza�y si� s�uszne: bestia by�a martwa. Nigdy w �yciu nie widzia�em czego� takiego. Wkr�tce wypcham trofeum i prze�l� je do Smithsonian Institute albo do Muzeum Historii Naturalnej. Nie omieszkam dostarczy� Ci kopii moich notatek oraz, mam nadziej�, fotografii wykonanych podczas sekcji i wypychania. Zdaj� sobie spraw�, �e swoje ocalenie zawdzi�czam w znacznej mierze szcz�liwemu przypadkowi. Nie wiem, ile jeszcze takich potwor�w mieszka w kuba�skiej d�ungli, ale nie ulega w�tpliwo�ci, i� s� zbyt niebezpieczne, �eby pozostawi� je przy �yciu i pozwoli� n�ka� miejscow� ludno��. Nale�y je czym pr�dzej wyt�pi�, ja za� nie znam my�liwego, z kt�rym ch�tniej wyruszy�bym na tak� wypraw�, ni� z Tob�. Moja bro� i moi ludzie b�d� do Twojej dyspozycji; jestem przekonany, �e wsp�lnymi si�ami uda nam si� uwolni� wysp� od tego zagadkowego i �miertelnie niebezpiecznego wybryku natury. Tw�j Roosevelt List do Carla Akeleya, my�liwego i wypychacza zwierz�t, zatrudnionego w Ameryka�skim Muzeum Historii Naturalnej, 13 lipca 1898: Drogi Carl, Przykro mi, �e nie mogli�my spotka� si� na dorocznym przyj�ciu, ale jak wiesz, mia�em do za�atwienia troch� spraw tutaj, na Kubie. Pozw�l, �e zadam Ci czysto hipotetyczne pytanie: czy mo�e istnie� stworzenie pozbawione �o��dka oraz przewodu pokarmowego? Czy jest mo�liwe, �eby taka forma �ycia od�ywia�a si� krwi� swoich ofiar, wstrzykuj�c j� sobie bezpo�rednio do uk�adu krwiono�nego? Je�eli tak, to czy taki spos�b od�ywiania by�by w stanie zapewni� wystarczaj�c� ilo�� energii zwierz�ciu wielko�ci nied�wiedzia grizzly? Wiem doskonale, jak bardzo jeste� zaj�ty, lecz chocia� chwilowo nie mog� ujawni� ci �adnych szczeg��w, prosz� Ci�, by� zechcia� w jak najkr�tszym czasie udzieli� mi odpowiedzi. Jak zawsze Tw�j Theodore Roosevelt List do dra Joela A. Allena, kustosza Dzia�u Ptak�w i Ssak�w Ameryka�skiego Muzeum Historii Naturalnej, 13 lipca 1898: Drogi Joelu, Pragn� Ci zada� niezwyk�e, ale - wierz mi - ogromnie wa�ne pytanie. Czy mo�e istnie� jakakolwiek wy�sza forma �ycia zwierz�cego, w kt�rej nie wykszta�ci�by si� podzia� na p�ci? Czy taka forma mog�aby rozmna�a� si� - b�agam, nie �miej si� ze mnie! - przez p�czkowanie? Czy z�o�ony organizm mo�e rozmna�a� si� przez podzia�, tak jak czyni� jednokom�rkowce? Z niecierpliwo�ci� oczekuj� Twojej odpowiedzi. Pozdrawiam Ci� serdecznie Theodore Roosevelt Fragmenty pracy autorstwa Theodore'a Roosevelta, przes�anej w celu opublikowania do Ameryka�skiego Muzeum Historii Naturalnej 14 lipca 1898: (...) Najbardziej niezwyk�y jest nask�rek, i to zar�wno ze wzgl�du na nadzwyczajn� grubo�� i gi�tko��, ale r�wnie� dlatego, �e nie ma pod nim warstwy t�uszczu, w nim samym za� nie zdo�a�em odkry� �r�d�a oleistej cieczy, kt�ra pokrywa ca�e cia�o stworzenia. Zastanawiaj�cy jest tak�e brak �o��dka, jelit lub jakichkolwiek innych organ�w wewn�trznych, kt�re mog�yby s�u�y� trawieniu pokarm�w. Podejrzewam (pragn� jednak�e zaznaczy�, �e hipoteza ta nie opiera si� na �adnych konkretnych obserwacjach), i� substancje od�ywcze trafiaj� bezpo�rednio do krwiobiegu istoty wraz z krwi� jej ofiar. Wielk� zagadk� stanowi�o dla mnie przeznaczenie obszernych ust w kszta�cie litery V, jaki� bowiem po�ytek mo�e mie� z otworu g�bowego stworzenie potrafi�ce obej�� si� bez jedzenia? Dok�adniejsze badanie pozwoli�o mi jednak ustali�, �e pospieszy�em si� z wnioskami, zmylony usytuowaniem owych "ust"; okaza�o si� bowiem, i� rzekomy "otw�r g�bowy" pe�ni raczej funkcj� czego� w rodzaju nozdrzy, nie nazw� go za� nosem tylko dlatego, �e zagadkowy stw�r pos�uguje si� nim r�wnie� jako organem mowy - naturalnie zak�adaj�c, �e ryki, wrzaski i posapywania zas�uguj� na t� zaszczytn� nazw�. (...) Chyba najbardziej interesuj�cym szczeg�em anatomicznym oka jest nie �renica z�o�ona ani nawet nie fioletowobr�zowa rog�wka, kt�ra z pewno�ci� uniemo�liwia stworzeniu widzenie kolor�w takimi, jakie s� one dla nas, lecz ptasia przezroczysta membrana chroni�ca je przed uszkodzeniem. Chocia� stw�r z pewno�ci� nie wiedzia�, do czego s�u�y strzelba oraz �e zagra�a mu z jej strony niebezpiecze�stwo, zd��y� opu�ci� t� membran� na tyle szybko, �eby znacznie os�abi� si�� uderzenia pocisku. Warto r�wnie� zwr�ci� uwag� na osza�amiaj�ce tempo zabli�niania si� ran; jedynie z najwy�szym trudem uda�o mi si� znale�� �lady po trzech kulach, kt�re trafi�y w lewe oko, przebi�y ca�� ga�k� i utkwi�y w oczodole. Trudno mi uwierzy�, �eby ubarwienie sk�ry tego zwierz�cia pe�ni�o funkcj� ochronn� - by� mo�e dlatego, �e w og�le nie wierz�, �e istnieje co� takiego jak ubarwienie ochronne. We�my na przyk�ad zebr�: gdyby by�a br�zowa lub czarna, z odleg�o�ci, powiedzmy, �wier� mili by�oby j� r�wnie trudno zauwa�y� jak antylop�, poniewa� jednak B�g ubra� j� w czarne i bia�e pasy, rzuca si� w oczy ju� z daleka, r�wnie� drapie�nikom dybi�cym na jej �ycie. Chocia� ubarwienie zebry z pewno�ci� nie pe�ni �adnej funkcji ochronnej, gatunek ten ma si� znakomicie i nale�y do najcz�ciej spotykanych na kontynencie afryka�skim. W zwi�zku z tym, mimo i� zastrzelone przeze mnie stworzenie doskonale wtapia�o si� w le�n� okolic�, przypuszczam, �e br�zowy kolor sk�ry zawdzi�cza�o raczej przypadkowi ni� celowemu dzia�aniu Natury. (...) Nie mam tutaj najlepszych warunk�w do prowadzenia bada�, niemniej jednak w najwi�kszej macce doliczy�em si� ponad stu niezale�nych mi�ni, co pozwala przypuszcza�, i� jest jeszcze co najmniej dwie�cie takich, kt�rych nie zdo�a�em wyodr�bni�. Z ca�ego cia�a tylko macki s� a� naszpikowane nerwami, z czego nale�y wysnu� wniosek, �e celny strza� w splot nerw�w i naczy� krwiono�nych umiejscowiony w okolicy, z kt�rej wyrastaj� macki, m�g�by okaza� si� dla tego stworzenia fatalny w skutkach. (...) Wygl�d m�zgu sprawi� mi spore zaskoczenie, poniewa� okaza�o si�, �e - proporcjonalnie do masy cia�a - organ ten jest niemal czterokrotnie wi�kszy od ludzkiego. Odkrycie to, w po��czeniu z faktem, i� stw�r ten pos�ugiwa� si� broni� (niestety, zagin�a w nurcie rzeki), daje podstawy do wysnucia nieoczekiwanego, ale trudnego do zakwestionowania wniosku, i� zetkn�li�my si� z istot� dysponuj�ca intelektem przynajmniej r�wnym naszemu, a kto wie, czy nawet nie wi�kszym. Z powa�aniem Theodore Roosevelt, pu�kownik Armii Stan�w Zjednoczonych List do Willisa Maynarda Crenshawa z fabryki Winchestera, 14 lipca 1898: Szanowny Panie Crenshaw, W za��czeniu przesy�am Panu pr�bk� sk�ry nowo odkrytego zwierz�cia. Jak sam Pan widzi, jest ona znacznie grubsza od sk�ry s�onia albo nosoro�ca, chocia� bardzo si� od nich r�ni. Nie chodzi mi jednak o to, �eby poddawa� Pan analizie sk�r�, tylko �eby opracowa� Pan strzelb� i pocisk, kt�re sobie z ni� poradz�. Co wi�cej, pocisk �w musi mie� wystarczaj�c� si��, �eby natychmiast unieszkodliwi� trafione stworzenie. Prosz� pami�ta�, �e co prawda wa�y ono niespe�na ton�, ale odznacza si� nies�ychan� �ywotno�ci�, bior�c za� pod uwag� rodzaj terenu, w�tpi�, aby mo�liwe by�o oddanie celnego strza�u z odleg�o�ci wi�kszej ni� dwadzie�cia jard�w. Prosz� mnie zawiadomi�, jak tylko skonstruuje pan prototyp. Prosz� r�wnie� utrzyma� t� spraw� w �cis�ej tajemnicy, dopuszczaj�c do niej wy��cznie osoby, kt�re b�d� pomaga�y Panu przy prowadzeniu prac konstrukcyjnych. Z g�ry Panu dzi�kuj�. Z powa�aniem Pa�ski Theodore Roosevelt Poufna notatka "do r�k w�asnych", dostarczona prezydentowi Williamowi McKinleyowi 17 lipca 1898: Szanowny Panie Prezydencie, W �wietle wydarze�, kt�rych ostatnio sta�em si� �wiadkiem i uczestnikiem, sta�o si� jasne, i� w �adnym wypadku nie powinien Pan odwo�ywa� z Kuby moich "Surowych Je�d�c�w" ani te� rozwi�zywa� tego oddzia�u po podpisaniu uk�adu pokojowego z Hiszpani�. Na tej wyspie czai si� co� tak ohydnego, straszliwego i niebezpiecznego, �e bez przesady mog� stwierdzi�, i� zagra�a ono ca�ej ludzko�ci. Nawet nie b�d� pr�bowa� tego opisa�, gdyby bowiem �w opis dosta� si� w niepowo�ane r�ce i gdyby zosta� podany do publicznej wiadomo�ci, m�g�by sta� si� przyczyn� og�lnonarodowej paniki - albo przedmiotem powszechnych kpin, je�li nikt by nie uwierzy� w jego prawdziwo��. Musi mi Pan uwierzy� na s�owo, �e zagro�enie jest jak najbardziej realne. Odradzam Panu odwo�ywanie jakichkolwiek oddzia��w, bo je�li moje podejrzenia oka�� si� s�uszne, ju� wkr�tce b�dziemy ich znowu tu potrzebowa�. Pu�kownik Theodore Roosevelt dow�dca "Surowych Je�d�c�w" List do sekretarza wojny Russella A. Algera, 20 lipca 1898: Drogi Russel, McKinley jest g�upcem! Ostrzeg�em go przed straszliwym niebezpiecze�stwem, jakie zagra�a nie tylko obywatelom Ameryki, ale tak�e ca�ego �wiata, on za� uzna� to za dowcip! S�uchaj uwa�nie: musisz natychmiast odwo�a� rozkaz wycofania wojsk i zostawi� moich "Surowych Je�d�c�w" na Kubie. Co wi�cej, ca�a armia musi by� w pogotowiu, a nie od rzeczy by�oby przerzucenie co najmniej po�owy naszych si� na Floryd�, tam bowiem najpewniej zacznie si� inwazja. Wkr�tce przyb�d� do Waszyngtonu, �eby osobi�cie porozmawia� z McKinleyem i przekona� go o realno�ci zagro�enia. B�d� Ci niezmiernie wdzi�czny za wszystko, co uczynisz dla u�atwienia mi zadania. Tw�j Roosevelt Przem�wienie wyg�oszone z balkonu nad restauracj� Columbia w Tampa na Florydzie, 3 sierpia 1898: Bracia Amerykanie! Ca�kiem niedawno nasz rz�d u�wiadomi� sobie, �e pojawi�o si� powa�ne zagro�enie dla bezpiecze�stwa narodowego, a nawet dla bezpiecze�stwa ca�ego �wiata. Niebezpiecze�stwo to chwilowo czai si� w kuba�skiej d�ungli. Widzia�em je na w�asne oczy i zapewniam was, �e niezale�nie od tego, co us�yszycie w najbli�szych dniach i tygodniach, jest ono autentyczne i nie wolno nam go nie docenia�. Wkr�tce po tym, jak moi "Surowi Je�d�cy" zaj�li wzg�rze San Juan, natkn��em si� w tropikalnym lesie na istot� tak niezwyk��, �e gdybym chcia� j� opisa�, narazi�bym si� na wasze niedowierzanie. Ponad wszelk� w�tpliwo�� by�a ona inteligentna i z pewno�ci� nigdy do tej pory nie widziano jej na Ziemi. Jestem i zawsze by�em gor�cym zwolennikiem Darwina, jednak, mimo do�� rozleg�ej wiedzy z zakresu nauk biologicznych, nie jestem w stanie sobie wyobrazi�, jakie procesy ewolucyjne mog�y doprowadzi� do powstania takiego stworzenia. Mog� wam natomiast powiedzie�, �e posiad�o ono umiej�tno�� wytwarzania nadzwyczaj gro�nej, nowej dla nas broni, oraz �e nie ma ono �adnych opor�w przed u�ywaniem jej przeciwko cz�owiekowi. Jest to nieprzyjazna, ba, wroga nam forma �ycia i musi czym pr�dzej zosta� unicestwiona, zanim skieruje sw� nienawi�� przeciwko rzeszom niewinnych Amerykan�w. Na szcz�cie, uda�o mi si� zabi� osobnika, kt�rego spotka�em na Kubie, jednak nale�y liczy� si� z tym, �e jest ich tam wi�cej. Rz�d Stan�w Zjednoczonych pocz�tkowo w�tpi� w moje s�owa, ostatnio jednak informacje, jakie dotar�y do Bia�ego Domu i Departamentu Stanu z Anglii, gdzie pojawi�o si� wi�cej takich istot, wreszcie przekona�y urz�dnik�w o prawdziwo�ci mojej relacji. Jak dot�d tajemnicze stworzenia nie pokaza�y si� w Stanach Zjednoczonych, uprzedzam was jednak, i� by�oby g�upot� czeka� bezczynnie, a� to uczyni�. Amerykanie zawsze byli skorzy do ofiar i po�wi�ce�, kiedy w gr� wchodzi�o bezpiecze�stwo ich kraju; teraz b�dzie tak samo. Nawet je�li odra�aj�cy przybysze odnie�li chwilowe sukcesy w starciach z kuba�skimi wie�niakami i nie przygotowan� Wielk� Brytani�, to nie b�d� mieli najmniejszych szans w walce przeciwko armii zdeterminowanych Amerykan�w, przepe�nionych nieposkromionym ameryka�skim duchem i odwag� nieodrodnych syn�w tej ziemi. Dane nam by�o utworzy� nowy nar�d na nowym kontynencie. Jeste�my spadkobiercami wielowiekowej historii wielu kraj�w, nie byli�my jednak obarczeni ci�arem historycznej odpowiedzialno�ci spoczywaj�cym na barkach tamtych spo�ecze�stw, a raz zdobywszy niezale�no��, nie musieli�my walczy� o jej utrzymanie z �adnym obcym naje�d�c� - a� do tej pory. Wierz�, �e sprostamy wyzwaniu i jestem przekonany, �e wy r�wnie� w to wierzycie. Jutro wyje�d�am do Miami, sk�d za dwa dni udam si� na Kub�, �eby poprowadzi� moich ludzi do walki z wrogiem ukrytym w tropikalnej d�ungli. Wzywam wszystkich zdrowych, dzielnych Amerykan�w, �eby wzi�li wraz ze mn� udzia� w tej najwspanialszej przygodzie! List do Kermita, Theodore'a juniora, Archiego i Quentina Roosevelt�w, 5 sierpnia 1898: Drodzy ch�opcy, Jutro wyruszam na wielkie i ekscytuj�ce safari. Jestem pewien, �e szczeg�y tej ekspedycji b�d� codziennie podawane w gazetach, obiecuj� Wam jednak, �e kiedy wr�c�, usi�dziemy wszyscy przy ognisku na wzg�rzu Sagamore i opowiem wam o wszystkim, o czym nie wspomniano w prasie. Opr�cz tego ka�dy z Was dostanie ode mnie my�liwskie trofeum. Zanim to jednak nast�pi, p�jdziecie do szko�y. Mam nadziej�, �e wszyscy b�dziecie si� pilnie uczy� i �wiczy� umys�y z zapa�em r�wnym temu, z jakim w domu oddajecie si� zabawom. Tylko dzi�ki po��czonej sprawno�ci umys�u i cia�a wyszed�em z �yciem z pierwszego spotkania z istot�, kt�rej pobratymc�w b�d� tropi� przez nadchodz�ce dni i tygodnie. Pami�tajcie, �e doskona�a r�wnowaga to co namniej po�owa sukcesu w ka�dej dziedzinie. �ciskam Was mocno Ojciec List (nr 1317) do Edith Carow Roosevelt, 5 sierpnia 1898: Najdro�sza Edith, M�j okr�t odp�ywa jutro rano, wi�c mo�e min�� nawet kilka tygodni, zanim znowu b�d� mia� okazj�, �eby do Ciebie napisa�. Wkr�tce rozpoczn� najwi�ksze polowanie mojego �ycia. Uca�uj ode mnie dzieci. �a�uj�, �e ch�opcy nie s� troch� starsi, bo wtedy mogliby uczestniczy� ze mn� w tej wspania�ej przygodzie. Wci�� dokucza mi zazi�bienie, kt�rego nabawi�em si� podczas przymusowej k�pieli na Kubie, ale poza tym czuj� si� ca�kowicie zdrowy. Trzeba czego� wi�cej ni� zagadkowy stw�r i katar, �eby powali� prawdziwego Amerykanina! Wprost nie mog� si� doczeka�, co przynios� najbli�sze dni. Tw�j Theodore