538

Szczegóły
Tytuł 538
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

538 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 538 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

538 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Niskie ��ki" autor: Piotr Siemion Warszawa Wszelkie podobie�stwo bohater�w tej ksi��ki do jakichkolwiek os�b jest przypadkowe i niezamierzone przez autora. Wydano z pomoc� finansow� Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego Copyright (c) Wydawnictwo W.A.B., 1999 Wydanie 1 Warszawa 2000 Cz�� pierwsza ANGLIK Z WODY (Wroc�aw 1983) Anglik z wody Przefrun�� na p�ask ponad barier� i run�� g�ow� w d� jak w studni�, a potem trzasn�� plecami w czarn� wod�. Zimny wir zamkn�� si� nad nim, parz�c sk�r�. Gdy Anglik wynurzy� si� i zach�ysn�� powietrzem, nurt spod �luz elektrowni znosi� go ju� na �rodek rzeki. Na o�lep, pieskiem, rzuci� si� w kierunku kamiennego brzegu, kt�ry majaczy� po lewej. Nocna woda cuchn�a fenolem. Kiedy jak zab��kany morski krab dotkn�� wreszcie mokrego granitu i wpe�z� na dolne stopnie nadbrze�a, czu� dr�enie w ka�dym w��knie mi�ni. Zamiast wspi�� si� wy�ej, uni�s� g�ow� i zacz�� nas�uchiwa�. Nikogo, cisza. Na pewno? Bo je�li tamci czterej wrzuc� go po raz drugi, dbaj�c, by tym razem ju� nie wyp�yn��? Nie, pusto. W g�rze nie majaczy�y niczyje twarze, nie rozbrzmiewa�y ju� obce g�osy. Pochy�o�� by�a stroma, ale pe�zn�c wzd�u� jej z��czenia z kamienn� �cian�, kt�ra tworzy�a na tym brzegu przypor� jazu, mo�na by�o si� wygrzeba� na sam� g�r�, na poziom jezdni, przed bram� elektrowni. Dopiero teraz poczu� zimno, do tej pory by� zbyt przera�ony, by zwraca� uwag� na cokolwiek. Skulony, trwa� nadal tam, gdzie zaczyna�a si� wiod�ca od rzeki w stron� g��w- 7 nego placu w�ska brukowana ulica. Szed� ni� przedtem, za dnia, oko�o si�dmej, w gasn�cym sierpniowym s�o�cu, pi�� godzin po tym, jak og�uszony i mokry od potu wysiad� z poci�gu na g��wnym dworcu. Wszystkie �aci�skie litery napis�w poznaczono kreseczkami i kropkami o niewiadomym znaczeniu. Kiedy przemierzy� beczkowate sklepion� g��wn� hal� �eliwnego dworca, godnego salonek Habsburg�w, i wyszed� przed gmach, pierwszy raz wci�gn�� w nozdrza wilgotny zapach tego miasta, wo� mokrego kamienia, ��k, siwych spalin, upa�u, rzecznej ple�ni, cegie� i koksowego py�u. Na dnie rzeki spocz�y klucze od mieszkania, otrzymane p�nym popo�udniem w dyrekcji teatru, a tak�e granatowy paszport, bez kt�rego - jak si� dowiedzia� dzie� wcze�niej od witaj�cego go w Warszawie przedstawiciela Instytutu Brytyjskiego - nie powinien, jako cudzoziemiec, chodzi� po tutejszych ulicach. - Policja sprawdza, zw�aszcza teraz, wie pan, ledwo znie�li ten sw�j stan wyj�tkowy, propaganda zn�w tr�bi o wrogiej infiltracji, wi�c dokumenty lepiej nosi� przy sobie - uprzedzi� Anglika czarniawy m�czyzna w za ciasnej tweedowej marynarce, kt�ry go odnalaz� w barakach sto�ecznego lotniska. -Tu ma pan rezerwacj� hotelow�, a tu, na jutro rano, bilet na poci�g. Pan oczywi�cie na sta� teatralny. -Widz�, �e si� pan orientuje w szczeg�ach... - Nie, w tamtym mie�cie robi� tylko sta�e teatralne, poza tym nic si� tam nie dzieje, wie pan. -B�d� pomaga� inscenizowa� Dzik� kaczk�. -Dzik� kaczk�? - Tak wynika�o z teleks�w i z listu. - B�d� musia� to chyba sprawdzi�. Prosz� t�dy. Ostro�nie, bo �atwo si� potkn��. 8 Woda �cieka�a z ubrania, tworz�c trzy niewielkie ka�u�e na potrzaskanym granitowym nadbrze�u. Szyderstwa o wodoszczelnych zegarkach, takich jak ten jego, barwnych, szwajcarskich wynalazkach sprzed roku, "dobrych w sam raz, by w nich zmywa� naczynia", nie sprawdzi�y si�. Wskaz�wki pokazywa�y dwadzie�cia minut po p�nocy, a sekundnik kr��y� w najlepsze pod zaparowanym szkie�kiem. Anglik pomy�la�, �e kraty przy jazach cz�sto zatrzymuj� zw�oki, cia�a o poja�nia�ej sk�rze i w�osach zlepionych t�ust� wod�. Wszystko odby�o si� tak pr�dko: wrzask, podrzut ramion w zbiorowym wysi�ku, potem uderzenie cia�a o tafl� wody. Wzdrygn�� si�. Pami�ta� dok�adnie, �e paszport wylecia� mu z kieszeni, zanim jeszcze rzeka zamkn�a si� nad g�ow� i oparzy�a w jednej sekundzie. Przez mgnienie obserwowa� wi�c szybowanie dokumentu, ca�y czas przera�ony my�l�, �e spadnie prosto na kamienie w dole. Mign�a mu przed oczami granatowa ok�adka z wyci�ciem. Klucze musia�y wypa�� p�niej, pewnie ju� w wodzie. W kieszeni, w ka�dym razie, mia� zamiast nich tylko wilgo�. Wzdrygn�� si� i zakaszla�, wypluwaj�c wod�. Czy naprawd� dotkn�� dna rzeki? Dawno temu, w Blackpool, a wi�c podczas wakacji, odwa�y� si� i skoczy� z pi�ciometrowej trampoliny do basenu, g��bokiego -jak za�wiadcza�a blaszana tablica - na dziesi�� jard�w. Pami�ta� wstrz�s, gdy przeci�� wod�, pami�ta� te�, jak otworzy� oczy i w�r�d mglistej zieleni dostrzeg� wyk�adany kafelkami mur. Przerazi� si� wtedy, nie wiedz�c, czy ma przed sob� dno basenu, czy �cian�. Nie mia� poj�cia, w kt�r� stron� p�yn��. D�ugo macha� r�kami, pe�zn�c ku powierzchni. Wtedy tak�e zaczyna� si� d�awi� wod�. W odm�cie mign�y czyje� bose stopy. P�ywak! Brakowa�o mu ju� oddechu. 9 Z s�siedniego mostu skr�ca� na nieo�wietlony bulwar ��ty nocny tramwaj. Zamajaczy�y we wn�trzu ludzkie cienie, zahurgota�y ko�a. ��te by�o w ka�dym razie �wiat�o wewn�trz wagonu. Nadal ani jednego przechodnia, nikogo. W Londynie na miejscu wypadku zebra�by si� ju� spory t�umek, migota�yby czerwone lampy ambulans�w, a mokr� ofiar� przepytywa�aby policja. W Londynie nie ma tramwaj�w. Tramwaje mog� by� w Niemczech Zachodnich, Wschodnich mo�e zreszt� te�. A tak�e tutaj, w mie�cie, kt�rego nie zna�, tak jak nie zna� miejscowego j�zyka i obyczaj�w ani smaku nieruchomego miejscowego powietrza. A zatem, lekcja dla pocz�tkuj�cych: noc�, podczas pierwszego samotnego spaceru po Wschodniej Europie, mo�na zosta� zrzuconym z mostu do wody, bez prowokacji i bez wyra�nego powodu - przez czw�rk� facet�w, kt�rzy pojawili si� znik�d i nie zadawali �adnych pyta�. Nie bardzo wiedz�c, co si� robi w takich wypadkach, pocz�apa� przed siebie, przez jezdni� i tory tramwajowe, drugi pas jezdni... Na �lepej �cianie drugiego z dom�w widnia�, namalowany dawno albo niedawno, wielometrowy wizerunek �amanego kotem m�czyzny. Kiedy szed� tamt�dy za dnia, zapami�ta� to malowid�o, wyra�ne mimo osadu w�gla i dwutlenku siarki, zatykaj�cych wapienne pory kolorowanego tynku. Ju� wiedzia�, gdzie jest. Teraz trzeba wezwa� policj�. Ale w jakim j�zyku? Liczy� na to, �e patrol b�dzie zna� angielski? Czy francuski? Albo �e zajmie si� kompletnie mokrym be�kocz�cym facetem bez dokument�w? Cho� oczywi�cie do wody mogli go wrzuci� policjanci po cywilnemu. W tych krajach wszystko mo�liwe. Na chodnikach nie by�o wida� nikogo. Za to z bramy naro�nej kamienicy dobiega�a przyt�umiona muzyka, tak, 10 chyba jazz. Nie zna� tego standardu, a w ka�dym razie nie potrafi� rozpozna� melodii, od kt�rej basowego w�tku dr�a�o leciutko drewniane, chropawe w dotyku skrzyd�o uchylonych wr�t. Farba �uszczy�a si� pod palcami. W tunelu sieni by�o zupe�nie ciemno, tote� zwolni�, a potem zamar� w miejscu, bo ciemno�� rozdar� trzask zapa�ki. ��ty p�omyk zmieni� si� zaraz w czerwone k�ko papierosa. Poruszy� si�, cho� oczywi�cie nie rozumia� skierowanych do siebie st�w: - Nie kr�puj si�, przyjacielu. Czym brama bogata. Na stopniach, skr�caj�cych z bramy w klatk� schodow�, siedzia�o ich dw�ch, mniejszy i wi�kszy. Ten mniejszy, z w�sikiem, zaci�gn�� si� g��boko papierosem i poda� go wi�kszemu. Z zapachu wynika�o niezbicie, �e nie pal� miejscowego tytoniu, kt�rego czad trwa� we wszystkich odwiedzonych dot�d wn�trzach w tym kraju. Najgorzej by�o w poci�gu, w�a�nie z racji dymu i uporczywego jarzeniowego �wiat�a, kt�rego mimo jasnego dnia nie dato si� wy��czy�. Obaj siedz�cy na schodkach bez zdziwienia przygl�dali si� mokrej zjawie. - I was thrown... I fell from the bridge. Into the water, you see? - Nie spiesz si� z j�zykami, kolego. Musz� si� jeszcze troch� upali�, �eby�my sobie mogli pogaw�dzi�. Inglisz? - Yes! - No, sam widzisz. Nie pogadamy. - Co si� go pytasz. Bozia, s�yszysz, �e m�-�-wi� po a-a-angielsku. - Cho�by m�wi� j�zykami anielskimi, a mi�o�ci nie zna�, nie powt�rzy za Panem: "I stan��em na piasku morskim". Co, mo�e te� chcesz si� machn��?- zabrzmia� znowu mity basowy g�os. 11 Papieros przeszed� z r�k do r�k. -Tylko nam go nie rozmocz. - / had an accident... - Pewno nam chcesz opowiedzie�, co robi�e� na dnie Odry? - No, no, tylko si� nie przyzwyczajaj do mojej marychy. -Tu nie Jamajka. Na chwil� zapad�o milczenie. - Somebody assaulted me, four big blokes, they plopped me into the river just like this, see? -Je�li kto j�zykiem niezrozumia�ym m�wi, odwr�ci si� zb�r od niego. - P-p-popatrz no, jak si� trz�sie. - Pop�ywa�, to go trz�sie. - To co? Wracamy na g�r�? Id�c za gestem r�ki, mokra sylwetka oderwa�a si� od odrapanej olejnej lamperii i zacz�a si� wspina� za nieznajomymi po szerokich drewnianych schodach. �atwo by�o si� potkn��, bo na d� klatki schodowej przedostawa� si� tylko poblask mizernej �ar�wki z g�rnych pi�ter. Kraw�dzie wy�lizganych desek okute byty jeszcze gdzieniegdzie mosi�dzem. W p�mroku sie� kamienicy, czterdzie�ci i kilka lat temu podziobanej kulami i tak pozostawionej, zmienia�a si� w brzuch chorego wieloryba, pe�en suchych wodorost�w i zielonkawego cienia. Za trzecim zakr�tem schod�w ca�a tr�jka stan�a przed wysokimi drzwiami. Kiedy b�ysn�a zapalniczka, na przypi�tej do ich skrzyd�a tekturze da�y si� odczyta� polskie wyrazy W OG�LE NIE P... Reszta napisu by�a urwana. W �rodku tak�e trwa� p�mrok, sp�cznia�y od zastarza�ych zapa- 12 ch�w gotowanej bielizny, kurzu, grubych p�aszczy, papieros�w. Dopiero za za�omem korytarzyka, w �wietle, Anglik na kieszeni ameryka�skiej kurtki wojskowej mniejszego ch�opaka z bramy dostrzeg� blaszanego orze�ka z koron�. -A, to wy -przywitano ich. - Wyskoczyli�my tylko ptaka przee-wietrzy� - dwa kr�tkie palce dotkn�y orze�ka z koron�. -A ten kole�? -P�etwonurek. W k�tach obszernego pokoju siedzia�o na pod�odze kilkana�cie os�b. Dopiero po chwili zorientowa� si�, jacy s� m�odzi, du�o m�odsi nawet od niego. Ten przy oknie, �pi�cy z g�ow� w popielniczce, to zupe�ne dziecko. Dwie dziewczyny z ciekawo�ci� spojrza�y na obuwie nowego przybysza: czarne robociarskie p�buty na bardzo grubej podeszwie, lecz (co nie by�o ju� oczywiste) bardzo lekkie, na tyle w ka�dym razie, �e przed kwadransem nie poci�gn�y w�a�ciciela jeszcze ni�ej w g��bin�, za kamienny zakr�t. Z porzuconej przy drzwiach torby ze sztucznej sk�ry kto� wy�uska� niewielk� butelk� ze zgrubieniem na szyjce i napisem "export" na etykietce. Anglik poczu� lekkie md�o�ci. Go�y facet w drugim k�cie pokoju - nie, mia� jednak na sobie slipki - odda� pust� szklank� s�siadowi i z namys�em zacz�� po�wistywa� na glinianej piszcza�ce. Przedstawiciel Instytutu Brytyjskiego dwukrotnie napomyka� o tym, by uwa�a� na nowe znajomo�ci i nie ulega� �atwej pokusie zabawy w city guerilla, "zw�aszcza �e, prosz� mi wierzy�, ani to city, ani to guerillas, przynajmniej po tym, co widzia�em na Malajach". Pustych butelek porozstawianych po ca�ym pokoju, otch�annym, lecz jak si� okaza�o, jedynym w tym mieszkaniu, wystarczy�oby na cocktaile Mo- 13 �otowa dla ca�ego Brixton. Piszcza�ka, takie piszcza�ki maj� Cyganie na filmach o�wiatowych z Channel 4. Nie wiadomo, czy ta przypadkowa znajomo�� nie przyspieszy zako�czenia pierwszego w �yciu poza Angli� sta�u re�yserskiego. Nie wiadomo, sk�d wyros�a czw�rka oprych�w. Nie wiadomo, co m�wi� do siebie na jego temat ludzie z mieszkania i ci dwaj z bramy. W�dk� bez lodu pije si� tylko na filmach o zimnej wojnie. - Sk�d wiecie, �e to Anglik? -Anglik, bo nic nie m�wi. - Przyp�yn�� �odzi� podwodn�. -Ty, Anglik, nie zimno ci tak? - No, czy ci nie zimno? Zrzucaj �achy. Masz tu koc, si� owi�. - D�on k�uii - wybe�kota� w odpowiedzi, przypominaj�c sobie, jak si� po tutejszemu dzi�kuje, jedyny zwrot zapami�tany w uproszczonej transkrypcji z rozm�wek Berlitza. Natychmiast poczu� nowy atak dreszczy. - Bez kitu? - Yes, yes. D�on k�uii. - No, przynajmniej wiemy, John, jak masz na imi�. -D�onk�uii. -Ch�opaki, nalejcie Johnowi. Za dziesi�� druga, po kolejnym hau�cie alkoholu poczu�, �e robi mu si� niedobrze. Przesta� ju� si� trz���, g��wnie dlatego, �e zwl�k� z siebie szerokie czarne spodnie i koszul�, a buty odstawi� na parapet uchylonego okna. Kapi�ca z nich woda �cieka�a w studni� ciemnego podw�rza. Otulaj�c wilgotne plecy kocem, pocz�apa� do �azienki. Czu�, �e zaraz na o�lep zwymiotuje mieszank� w�dki i wody z rzeki, a bardzo w tej chwili nie chcia� zrobi� z�ego wra�enia na lu- 14 dziach, u kt�rych uda si� mo�e doczeka� do rana. Rano poprosi sympatycznego asystenta w dyrekcji teatru (jak�e si� on nazywa, co� jak "Yassek", wizyt�wk� wetkn�� chyba do paszportu) o zapasowy klucz, mo�na b�dzie si� dosta� do ciasnego pokoiku z wn�k� kuchenn�, gdzie czeka torba, a w niej suche rzeczy, rozm�wki, s�oik rozpuszczalnej kawy -tak niedaleko, raptem �wier� mili st�d, je�li dobrze zapami�ta� tras� wieczornego spaceru, podczas kt�rego, mimo �e by�o ju� zupe�nie ciemno, nie s�ab� letni upa�, a ponad w�wozem rozsypuj�cych si� kamienic polatywa�a w oboj�tnym pr�dzie powietrza stronica gazety. Kiedy tamt�dy przechodzi�, z jednego z okien parteru, z plastikowego radia stoj�cego na parapecie dobiega�y sp�nione o czterdzie�ci lat d�wi�ki hollywoodzkiej orkiestry. - Pu��cie go, widzicie, �e si� zaraz porzyga - powiedzia� kto� obok niego. - Ty, John, tylko uwa�aj w �azience, jak b�dziesz rzyga�, bo tam si� Lidka k�pie. Wyrwa� si� spomi�dzy ludzi tarasuj�cych mu przej�cie i susem przez korytarzyk dopad� drzwi �azienki, na szcz�cie otwartych. Na ca�ej czaszce czu� ogie�-w korzonku ka�dego pojedynczego w�osa, pod ka�dym milimetrem kwadratowym sk�ry. Mia� w uszach grzechot szklanych b�bn�w, wiruj�cy ha�as, kt�ry byt jak skrzyp maszynerii �luzy na kanale obok ceglanych �cian browaru, lecz w innym mie�cie, w innym �wiecie. D�wi�k szk�a rozbijanego o kraw�nik. Po coraz bli�szym lustrze wody sun�y b�ble lodowej kry, przysypanej sadz� podczas kolejnej szarej zimy, kt�rej oddech zmienia� przemys�owy dym w niebotyczn� chor�giew, zwiastuj�c� kolejny d�ugi, fioletowy zmierzch. Na my�l o rzecznej wodzie wn�trzno�ci same zacisn�y mu si� w kwa�ny k��bek. 15 Kiedy wyplu� z siebie litr cieczy w z��k�� fajansow� gardziel poniemieckiej muszli, opar� czo�o o blaszan� kolumn� �azienkowego piecyka i trwa� tak chwil�, pragn�c, aby ch��d jak najd�u�ej sp�ywa� mu pod czaszk�, ciek� strumieniem, kt�ry stopniowo wyg�adzi b�l, trwaj�cy tam mo�e jeszcze od popo�udnia, od pierwszej chwili pod beczkowatym �eliwnym sklepieniem w hali g��wnego dworca. Z oci�ganiem oderwa� czo�o od metalu, bo chocia� chcia� jak najpr�dzej sp�uka� smak ��ci, nie by� pewien, czy uda mu si� zrobi� dwa kroki w stron� wanny. Dopiero teraz, kiedy podni�s� g�ow�, zauwa�y�, �e zamiast �ar�wki �azienk� o�wietlaj� trzy �wieczki. Jedna sta�a na p�eczce, obok szamponu z kwiatem rumianku na etykiecie, druga na bia�ej pokrywie staro�wieckiej pralki, ostatni� za� czyja� r�ka nadzia�a krzywo na haczyk stercz�cego ze �ciany wieszaka na r�czniki. Pochyli� si� nad nape�nion� po brzegi wann�. Chocia� kl�cza�, ca�y szarpn�� si� do ty�u, gdy� ciemny kszta�t majacz�cy nad powierzchni� wody okaza� si� ludzk� g�ow�. Poblask �wiecy odbi� si� w bia�kach otwartych nagle oczu, zachlupota�a przegarniana r�kami woda. Dziewczyna unios�a si� na �okciach i spojrza�a mu prosto w oczy. �renice mia�a rozszerzone, tak �e prawie znikn�y t�cz�wki. Widzia� jej oczy tylko przez mgnienie, kiedy strzeli� w g�r� i zaskwiercza� p�omyk najbli�szej �wieczki. Ujrza� czubki piersi zanurzaj�ce si� w wodzie, a kiedy wr�ci� do poprzedniej pozycji, dostrzeg� zarys brzucha, lini� ud, mokre pasma w�os�w w z�otawej zawiesinie, ramiona na tle bia�ej emalii, kolano zaczajone drapie�nie tu� pod lustrem wody. - I'm sorry, I was just... -Co? - I don't really feel too wel, I was thrown from the bridge, and... 16 - Nie zaimponujesz mi, wiesz? Jeden m�j kolega m�wi po angielsku lepiej od ciebie - us�ysza� wreszcie i chocia� nie zrozumia� ani st�wa, ucieszy� go ciep�y i konkretny ton. Przekrzywi� g�ow�, s�uchaj�c dalszego ci�gu: - Nie m�wili ci, �eby� nie wchodzi�, bo si� k�pi�? Jeszcze siedz�, co? Nie pr�bowa� odpowiedzie�, u�miechn�� si� tylko i opar� swobodniej o kraw�d� antycznej dwumetrowej wanny, zastanawiaj�c si�, jaka mo�e by� temperatura wody, z ka�d� sekund� oddaj�cej coraz wi�cej ciep�a przez bia�� sk�r� emalii, w najciemniejsze rejony pod �eliwn� nieck�, tam gdzie od dawna spoczywaj� zapomniane szczotki do z�b�w z drewnianymi r�czkami i upuszczone zakr�tki od tubek pasty, gdzie schn� sklejone myd�em k��bki w�os�w i blade zmumifikowane paj�ki, jak w ksi�ycowym kraterze, do kt�rego nie zajrzy ju� nikt a� do ko�ca �wiata, do dnia rozbi�rki kamienicy. Zn�w otuli� si� wilgotnym kocem. - Nie trz� si� tak, bo febry dostaniesz - powiedzia�a Lidka, a kiedy znowu zadygota�, doda�a: - Ubra�by� si� czy co. Nie zimno ci w tym kocu? Tam na sznurach wisz� koszule, mo�esz sobie po�yczy� t� zielon�. Pos�usznie powi�d� wzrokiem tam, gdzie wskaza�a, mi�dzy cienie pod sufitem, g�ste od p�acht susz�cych si� ubra�. Dziewczyna tymczasem podnios�a si� i przest�pi�a przez kraw�d� wanny. P�omyki roziskrzy�y si� w kropelkach wody b�yszcz�cych na jej sk�rze, na piersiach, w mokrych w�osach. Zach�ci�a go gestem, wi�c nie da� si� d�ugo prosi�. Stara� si� jednocze�nie nie uroni� nic z widoku dziewczyny, kt�ra wyciera�a si� szarym w tym o�wietleniu r�cznikiem, a zarazem zas�oni� w�asne blade, piegowate cia�o wilgotnym i gryz�cym coraz bardziej kocem. Ostro�nie postawi� nog� na kraw�dzi wanny. Praw� r�k� wspar� si� o pokryw�- 17 pralki, a lew� o �cian�. U�miechn�� si� niepewnie do dziewczyny, podci�gn�� i opar� drug� stop� na przeciwleg�ej kraw�dzi, po czym ostro�nie wyprostowa� nogi. Niewiele widzia� z tej pozycji, ale �eby zdj�� ze sznura flanelow� koszul�, musia� przesun�� si� jeszcze p� kroku. Dziewczyna zasuwa�a ju� zamek w spodniach. Pu�ci� pralk� i �cian�, wyci�gn�� rami� do przodu i przesun�� praw� stop� do samego naro�nika wanny. Zapami�ta� tylko sw�j przera�liwy kwik, nag�y strach, �e trza�nie potylic� o �eliwo, i plusk letniej kipieli, uderzaj�cej o �ciany �azienki. Tylko wyj�tkowym rozmiarom starej wanny zawdzi�cza� to, �e kiedy nadepn�� na myd�o i run��, nie rozwali� sobie g�owy. Spad� prawie na wznak, na plecy, zgodnie z prawem powszechnego ci��enia. Wynurzy� twarz, prychn�� i rozlepi� powieki. Dziewczyna w czarnych spodniach sta�a w progu �azienki i gestykuluj�c w jego stron�, t�umaczy�a co� podniesionym g�osem kilku osobom, kt�re zagl�da�y do pomieszczenia z korytarzyka. Kiedy odwr�ci� wzrok, przekona� si�, �e jednak uda�o mu si� pochwyci� w locie koszul�, po kt�r� si�ga�. Nadal �ciska� j� obur�cz i przytula� do brzucha. Nawet w tym n�dznym �wietle m�g� podziwia� zielony, kraciasty dese�. Ze zdziwieniem przekona� si� przy okazji, �e w wannie ca�y czas p�ywa�y trzy niedopa�ki papieros�w, ka�dy z bia�ym, rozmokni�tym filtrem. Pospiesznie wycz�apa� z niej, staraj�c si� nie patrze� na ludzi, kt�rzy popatrywali na niego od drzwi. Kiedy zrobi� dwa kroki po posadzce, poczu�, �e woda chlupie mu wok� kostek. Przystan��, czuj�c w gardle kolejny skurcz. W narastaj�cym pop�ochu rozgl�da� si�, szukaj�c szmaty, wiadra, czegokolwiek, czym da si� zebra� warstw� wody z lastrykowej pod�ogi. Utkwi� wzrok w stoj�cym przy wannie plastiko- 18 wym nocniku. Czy nie zostanie �le zrozumiany, kiedy go pochwyci? - W�a�ciwie, to John ma �wietny pomys� - zauwa�y� w pokoju smuk�y ch�opak z garbatym nosem. - Nie pop�ywaliby�cie? - Chyba nie w wannie z petami - burkn�� spod �ciany ogolony na zero grubas w d�insowej kurtce. - Fajnie b�dzie si� wyk�pa� przed snem - dobieg�o od strony legowiska, kt�re je�y�o si� tuzinem flaszek po piwie.-Dawno trzeba si� by�o ruszy�....-doda� jeszcze le��cy i znowu zamkn�� powieki. Wszyscy zacz�li nagle wstawa�, szuka� swoich papieros�w, przepycha� si� w korytarzyku. Potem trzasn�y drzwi. Wychodzili kolejno na cuchn�c� moczem klatk� schodow�. Pierwszy ch�opak z garbatym nosem, za nim grubas, j�ka�a z or�em na piersi, dwie dziewczyny... Kolejno mijali Anglika, wci�� skulonego w k�cie przy drzwiach �azienki. - A ty nie idziesz, Johnny? - zwr�ci�a si� do niego starsza od innych kobieta o zm�czonym wygl�dzie, wsparta na ramieniu przystojniaka z czarn� brod�. Widz�c, �e zapytany nie rozumie, poci�gn�a go za r�k�. - Chod�, jedziemy si� k�pa�! Nie zrozumia� tych s��w, ale pojmuj�c, �e pora opu�ci� kwater�, wzdrygn�� si� i pod��y� za reszt� towarzystwa. By�o mu wszystko jedno, co stanie si� dalej. Zaczyna� czu� g��d i z rado�ci� wybieg� my�l� ku kolacji, na kt�r� zaprosi� go nazajutrz jako nowego stypendyst� siwow�osy dyrektor. Jedyny posi�ek, na jaki mo�na teraz liczy�. Na szcz�cie mia� w baga�ach marynark�. Najpierw trzeba b�dzie rano znale�� w teatrze zapasowy klucz, zadzwoni� do ambasady z wiadomo�ci� o utracie paszportu. A potem? Wszystko 19 mo�liwe we Wschodniej Europie. P�j�� samemu na policj�? Po pierwsze, trzeba dotrwa� do rana. Kiedy zn�w znale�li si� na ulicy, brukowanej dziobat� granitow� kostk�, ch�opak z garbatym nosem podszed� do zaparkowanej obok kub��w na �mieci furgonetki z kryt� drewnian� skrzyni� i potraktowa� drzwi szoferki mocnym kopniakiem. Cios rozszed� si� metalicznym echem po ca�ym podw�rku. Za drugim razem klamka si� podda�a. Po chwili zacz�� rz�zi� rozrusznik. Ruszyli z piskiem �ysych opon. Pozostawa�o uczepi� si� jednego z metalowych pa��k�w, kt�re podtrzymywa�y plandek�, i modli� w duchu, by kierowca przypomnia� sobie, �e trzeba w��czy� �wiat�a. W kt�rym krawacie wybra� si� na kolacj� u dyrektora? Czy w og�le i��, bior�c pod uwag� to, co si� sta�o? Kiedy p�dzili przed siebie, skr�caj�c z w�skich uliczek starego miasta w ciemne topolowe aleje, pod plandek� wdar� si� nocny powiew. Dochodzi�a druga trzydzie�ci w nocy i nareszcie zel�a� ca�odniowy skwar. Tylko jeden z pasa�er�w, przemoczony i zzi�bni�ty, nie czu� z tego powodu ulgi. Kraciasta zielona koszula lepi�a mu si� do plec�w jak kaftan bezpiecze�stwa. Pod nogami wala�y si� jakie� jarzyny, ziemniak, dwie marchewki... Przemkn�li pod wiaduktem ok�lnej linii kolejowej i wypadli na szerok� arteri�, po kt�rej obu stronach rozci�ga�y si� dzikie pola, zaro�ni�te chaszczami i zielskiem. Spo�r�d traw wychyla�y si� tu i �wdzie czteropi�trowe bloki mieszkalne. Z racji p�nej pory zgas�a ju� otaczaj�ca je wieczorami sina aureola, zamilk�y g�osy telewizor�w, kt�re wstrz�sa�y granatowym letnim niebem. Dawno zamkni�to ostatnie sklepy, opr�cz kiosku na dworcu g��wnym. Na 20 chodnikach nie by�o wida� ani jednego przechodnia, na jezdniach ani jednego samochodu. W�t�y silnik furgonetki warcza� cierpi�tnicze, jakby za chwil� mia� przebi� blaszan� obudow� i wyl�dowa� kierowcy na kolanach. Kiedy brali zakr�ty, gromada pasa�er�w pod plandek� chwyta�a si� drewnianych �awek. Gdy samoch�d zwolni� wreszcie, o brezent budy zaszura�y ga��zie. Zapachnia�o spalinami i mokr�, t�ust� ziemi�. Li�cie ponad g�owami tworzy�y szczeln� kurtyn�, pod kt�r� trzeba by�o nieomal po omacku znajdowa� drog� wzd�u� muru. Mur okaza� si� boczn� �cian� willi, kt�rej kruszej�cy tynk pod dotkni�ciem palc�w przypomina� wysuszon� sk�r� zwierz�cia. Szli g�siego wzd�u� tej �ciany, wyczuwaj�c pod stopami kamienne kwadraty ogrodowej �cie�ki. - Batory ju� �pi - zauwa�y� grubas. - Cichusie�ko! Nie ma co go teraz budzi�. - Pewnie, najpierw si� wyk�piemy - zgodzi� si� basowym szeptem wi�kszy z typ�w napotkanych w bramie. -Spytajcie si� tam kt�ry, czy Johnny zabra� kostium i czepek. Zaraz nam powt�rzy za Panem, na czym stan��. Kt�ry� z ch�opak�w zachichota�. -Cichusie�ko!!! -wrzasn�o kilka rozbawionych g�os�w naraz, a potem zn�w rozleg� si� �miech. Ten, na kt�rego m�wili Gipson i kt�ry przedtem siedzia� obok nosatego w szoferce furgonetki, przeszed� do przodu i zacz�� manipulowa� przy matowych oszklonych drzwiach w obramowaniu ze stalowego k�townika. Wok� siebie mieli ciemny, zaro�ni�ty ogr�d. Kiedy uda�o si� odkr�ci� drut s�u��cy za k��dk�, z wn�trza buchn�o gor�co. Przemykali kolejno przez wej�cie i po ceglanych schodkach schodzili dalej. Dopiero teraz Anglik, �askotany 21 zewsz�d �odygami ro�lin, zorientowa� si�, �e s� we wn�trzu szklarni. Albo w cieplarni ogrodu botanicznego. Albo w nieczynnym planetarium, w kt�rym kto� za�o�y� plantacj�, w ci�gu dnia rozsuwaj�c kopu��, by pu�ci� �wiat�o na plon ukryty przed niepowo�anym wzrokiem. Nareszcie przesta� si� trz��� z zimna i spr�bowa� zebra� my�li. Trzeba b�dzie zaraz - cho�by i na migi - wyt�umaczy� przygodnym znajomym, �e je�li tylko przechowaj� go do rana, b�dzie m�g� po dziewi�tej co� ze sob� zrobi�: teatr, klucze, telefon do ambasady, a mo�e lepiej do Instytutu Brytyjskiego, w ko�cu od pomocy w takich sytuacjach s� wszyscy ci ludzie, odpowiedzialni za odczyty, wyst�py i -last but not least -sta�e teatralne. By� z�y na siebie. Dlaczego si� nie dziwi�, �e Instytut Brytyjski zaprasza go do pracy przy sztuce autorstwa Norwega? Wzdrygn�� si� po raz setny tej nocy i z wdzi�czno�ci� przyj�� papierosa, kt�ry poda�a mu przycupni�ta obok kruczow�osa, �niada dziewczyna z wanny. Od paznokci u jej st�p poodpryskiwa� karminowy lakier. �odygi go�dzik�w pochyla�y si� nad ich g�owami jak nadmorskie trzciny, tyle �e pod szk�em nie ko�ysa� ro�linami najmniejszy powiew. Niestety, zn�w wr�ci�a pami�� o fatalnej scenie, do jakiej dosz�o podczas pierwszych rozm�w w dyrekcji. Na s�owa Dzika kaczka rozm�wcy otworzyli szeroko oczy - najpierw napotkany na dworcu Yassek, a po nim sam tykowaty dyrektor artystyczny, kt�ry zreszt� pierwszy zorientowa� si� w nieporozumieniu i korzystaj�c z translatorskich zdolno�ci asystenta, t�umaczy�: - Nie kaczka, tylko kurka. Kurka Wodna. Nie Dzika kaczka. Zupe�nie inna sztuka. Kto� si� pomyli� przy wysy�ce tych teleks�w do Anglii - zauwa�y� pod adresem Yasska. - Innego wyt�umaczenia nie widz�, a pan? Swoj� drog�, co za 22 pomys�! Nie po to rok si� targuj� z tym debilem z komitetu wojew�dzkiego o Witkacego w repertuarze, �eby dwa tygodnie przed pocz�tkiem sezonu bra� si� do Ibsena! Tego nie musi mu ju� pan t�umaczy�, nawiasem m�wi�c. -Hen. No duck. Hen. "Water Hen". Water hen, you know? - Water hen? What water hen7 What exactly are you talking about? - No, no, no. It is a play. A play by Stanislaw Ignacy Witkiewicz. -Who? What? Nie wiedzia�, czemu ani na co czekaj� w dusznej szklarni, wi�c przymkn�� oczy i opar� czo�o o kolana. Otrz�sn�� si� jednak nagle i poderwa� z miejsca, bo okaza�o si�, �e zosta� sam w ca�ym rozleg�ym wn�trzu. Na drugim ko�cu szklarni mign�a mu jeszcze czyja� bia�a koszulka. Pop�dzi� w tamt� stron�, przeskoczy� pr�g i z ca�ym impetem wpad� na wysokie na dobre dwa metry ogrodzenie z �elaznych pr�t�w, kt�re zaczyna�o si� zaledwie krok za tylnymi drzwiami szklarni. Ten w bia�ej koszulce przek�ada� ju� nogi przez szczyt parkanu, uwa�aj�c, by nie zaczepi� gumow� podeszw� trampka o dyndaj�cy tam obluzowany drut kolczasty. Potem rozleg� si� st�umiony odg�os uderzenia pary st�p o ziemi�. - Skacz, Anglik, idziemy si� k�pa�! Zach�cany gestami dziewczyn zza parkanu, wdrapa� si� mozolnie, stopami szukaj�c oparcia na g�adkich pr�tach, podci�gn��, opar� go�ym brzuchem o g�rn� kraw�d� i powoli podkurczy� drug� nog�. Po paru sekundach sta� ju� w kucki na ogrodzeniu, maj�c do wyboru - skoczy� w ciemno�� lub wraca�. Do szklarni, do marchwi w furgonetce? Nie balansowa� przecie� na czubku muru berli�skiego. 23 Upad� na ziemi� po drugiej stronie, podni�s� si� szybko i pop�dzi� przez strzy�ony trawnik w stron� �ywop�otu. Rozgarn�� ga��zie w ciasnym przesmyku, zza kt�rego bi�o �wiat�o jarzeniowych latarni, i zamar�. Naga dziewczyna skaka�a do srebrnej wody, w kt�rej kipia�o ju� od k�pi�cych si� postaci. Po sekundzie woda zn�w wystrzeli�a do g�ry. P�ywali wszyscy, na brzegu pozosta�y tylko ich porozrzucane ubrania. Mia� przed sob� basen p�ywacki, odkryty, lecz z trzech stron chroniony ogrodzeniem z matowego szk�a. Wok� jarzeniowych latarni w naro�nikach obiektu kr��y�y miliony oszo�omionych nocnych owad�w. S�ycha� by�o jedynie plusk wody i niedalekie dudnienie towarowego poci�gu. Stan�� nad cementowym brzegiem, zzu� buty, pochyli� si� i zanurzy� czubki palc�w w nagrzanej przez ca�y dzie�, iskrz�cej si� toni. Tu� przed nim wynurzy�a si� spod powierzchni czarnow�osa dziewczyna, ta sama, kt�ra przedtem pocz�stowa�a go papierosem. Lew� r�k� odgarn�a w�osy, kt�re zalepia�y jej oczy, praw� za� z�apa�a go za rami� i jednym szarpni�ciem poci�gn�a za sob� w wod�. Kiedy si� odwraca�a, by zanurkowa�, �wiat�o latarni za�ama�o si� bia�ymi ognikami w kroplach na jej ciemnych piersiach. Nie sprawdzi�a nawet, czy wci�gni�ty do zabawy przybysz p�ynie za ni�, czy te� gramoli si� z powrotem na wyk�adany kafelkami brzeg. - Aaaameryka nie basen! - dos�ysza� zachwycony okrzyk, kiedy si� wynurzy�. Wyplu� now� porcj� wody. Od chloru za�askota�o go w nozdrzach. By�o mu wszystko jedno, co stanie si� dalej, wi�c po chwili po prostu przymkn�� oczy i bior�c g��boki oddech, zanurkowa� w g��bin�, na samo chropowate dno, kt�rego wreszcie dotkn�� czubkami palc�w. Sta�o mu si� naraz oboj�tne, czy si� jeszcze wychyli na powierzchni�. Zacisn�� po- 24 wieki i na pr�b� zwin�� si� w k��bek tu� nad dnem. W skroniach mi�o pulsowa�a krew, popychana naprz�d po��czonym rytmem chemikali�w, zm�czenia i strachu, kt�re w pewnej chwili, dobrze po trzeciej nad ranem, przesz�y w zupe�ny spok�j. P�yn�� pod wod�, kt�ra nie by�a zimna ani gor�ca. Powietrze przesta�o by� konieczne do �ycia. Wystarczy�o mocniej zamkn�� oczy, by do reszty zatraci� orientacj� w�r�d biegun�w nocnego �wiata. Przed�wit. Nad Morzem P�nocnym wisi mg�a, szare chmury, zielone i bia�e �wiate�ka latarniowc�w wyznaczaj� tor wodny przed uj�ciem rzeki, �pi� w�skie drewniane barki na kanale, kt�ry ��czy krain� nadmorskich moczar�w z przemys�ow� krain� �rodkowych hrabstw. Sine niebo napiera ze wszystkich stron, omywa sk�r� coraz zimniejszym powiewem. Zza cie�nin, od p�askich ��k, kt�re si� ci�gn� od Holandii coraz dalej na wsch�d, idzie bia�y opar, zasnuwaj�c ceglane miasta nad w�skimi, cembrowanymi rzekami. Kiedy wreszcie wynurzy� g�ow�, znajdowa� si� w najciemniejszym k�cie basenu. Rozlepi� oczy i po�a�owa�, �e jednak wyp�yn��. W �wietle lamp wyra�nie ujrza� postaci w ciemnych mundurach, p�dz�ce wzd�u� przeciwleg�ego brzegu w po�cigu za dw�jk� golas�w. Inna para funkcjonariuszy usi�owa�a zdj�� z parkanu ch�opaka uczepionego pazurami przy szczycie. Mundurowy z wilczurem na smyczy bieg� w stron� krzak�w, za kt�rymi musia�a znikn�� reszta towarzystwa, odwr�ci� si� jednak, bo jeden z golas�w rzuci� si� pod nogi �cigaj�cych, str�caj�c pierwszego prosto do wody. Nast�pny funkcjonariusz by� szybszy i zanim le��cy ch�opak zd��y� poderwa� si� na nogi, wymierzy� mu kopniaka w �ebra. -Puszcza� psa! 25 -Uwaga, g�owa! -�apcie skurwysyn�w... - Dziewczyny �apcie! Uderzony buciorem w brzuch ch�opak zwin�� si� z b�lu, ale zanim zd��y� na� spa�� kolejny cios, drugi z nagus�w trzasn�� mundurowego pi�ci� w ucho. Pofrun�a w bok czapka z lakierowanym daszkiem. Ch�opak, kt�ry zahaczy� o druty na szczycie p�otu, wyszarpn�� si�, skoczy� i powiewaj�c zarzucon� na ramiona koszulk�, znikn�� w ciemno�ciach po drugiej stronie. Uderzony mundurowy przykucn�� i zacz�� szuka� czego� przy biodrze, ale by�o ju� za p�no, bo ostatni golas znika� w�a�nie po�r�d ozdobnych krzew�w strze�onego obiektu. Pies szczeka� jeszcze d�ugo, a dwie pary mundurowych przeszukiwa�y z latarkami ca�y teren. Na szcz�cie nie zbli�ali si� do kraw�dzi basenu, wi�c nie dojrzeli p�ywaka, kt�ry szcz�ka� z�bami, staraj�c si� stopi� w jedno z zielonkawym t�em naro�nika. Potem znikn�li za krzakami, oddalaj�c si� rozproszonym szykiem wzd�u� ogrodzenia. Z oddali b�yska�y ich latarki. By�o mu tak zimno, �e nie czeka� d�u�ej. Wygramoli� si� na obramowanie basenu i na zesztywnia�ych nogach zrobi� dwa niepewne kroki przed siebie. Okropnie bola�o go �ci�gno Achillesa. Ku�tykaj�c, dotar� do ogrodzenia, za kt�rym trwa�a ciemno��. Gdy skrada� si� przez muraw�, uda�o mu si� jeszcze naci�gn�� na grzbiet szar� koszul� ze st�jk� zamiast ko�nierza. Podni�s� t� koszul� z brzegu basenu, gdzie le�a�a porzucona tu� przy jego w�asnych p�butach. Ze strachu przed powrotem patrolu przemkn�� nad dwumetrowym parkanem jak ptak. Takie mia� przynajmniej wra�enie, l�duj�c na zdrowej nodze w grz�dce mieczyk�w. 26 By� w cudzym ogrodzie. Kiedy ukradkiem mija� dom, z werandy roznios�o si� ujadanie psa, ale na szcz�cie do furtki by�o blisko. W mgnieniu oka, zanim w oknach domu zap�on�o �wiat�o, znalaz� si� na ulicy, czy raczej willowej alei. Kontury dom�w zaczyna�y coraz wyra�niej majaczy� w szar�wce. Przeszed� kilkaset krok�w, a� do skrzy�owania z szerokim, wysadzanym drzewami bulwarem, kt�rego �rodkiem bieg� podw�jny rz�d tramwajowych szyn. Wilgotny opar snu� si� mi�dzy kolcami �ywop�ot�w, oddzielaj�cych torowisko od obu jezdni. Przycupn�� na �awce pod czerwon� wiat� przystanku tramwajowego. Mia� s�ab� nadziej�, �e uda mu si� ustali� strony �wiata. Najlepiej by�oby oczywi�cie zapyta� o drog� j do centrum policjanta. U�miechn�� si� krzywo sam do siebie. Z ga��zi nad wiat� dobiega�o coraz g�o�niejsze �wierkanie miejskich ptak�w. Musia� si� zdrzemn�� z g�ow� opart� o kolana, bo kiedy podni�s� wzrok, odkry�, �e jest ju� zupe�nie jasno. Nadal siedzia� na �awce - na skwerku przed ceglan�, staro�wieck� zajezdni� tramwajow�, przed kt�r� manewrowa�y ze zgrzytem pierwsze szaroniebieskie wozy. Podni�s� si� i u�miechn�� niepewnie do tramwajarzy, kt�rych grupa w drodze do portierni zatrzyma�a si� przy wiacie i przygl�da�a zjawie w aresztanckiej koszuli i czarnych p�butach wzutych na go�e, podrapane nogi. Ciekawskich przybywa�o z minuty na minut�, bo mimo i� jedni znikali za bramk� portierni, wci�� podchodzili nowi. Nie rozumia�, co m�wi�, cho� trudno by�o udawa�, �e gesty ca�ej gromady i chrypliwe uwagi nie dotycz� jego w�a�nie, tylko, powiedzmy, wynik�w ligi pi�karskiej. Bat si� tych ludzi, cho� tak samo jak oni mia� na grzbiecie szary materia�, a na nogach niezgrabne buty, w�osy mia� zlepione w str�ki, a oczy czerwone z braku snu. 27 Nie umia� niczego wyczyta� z tych twarzy ani nawet zorientowa� si�, czy tutejsi ludzie patrz� wrogo, czy tylko z ciekawo�ci�, jak rybacy mogliby spogl�da� na chorego morskiego stwora, wyrzuconego na ich wioskow� pla��. Wi�kszo�� gapi�w odst�pi�a jednak po chwili. Siedzia� teraz prawie sam, �ledz�c wzrokiem szlak p�kni�cia w cementowym chodniku. M�g� tylko milcze� albo pr�bowa� wyt�umaczy� wszystko od samego pocz�tku. Pierwsze wyj�cie by�o tym �atwiejsze, �e nikt nie zadawa� mu �adnych pyta�. Cynobrowy przestw�r mi�dzy drzewami parku po drugiej stronie ulicy nabiega� coraz wyra�niejsz� z�ot� barw�. Wr�bel skaka� wok� rozduszonego sreberka od lod�w, dziobi�c przyschni�te resztki. Ulic� co chwila przeci�ga� teraz samoch�d - czasem kanciasty w�z osobowy, a czasem rozdzwoniona ci�ar�wka. Do wr�bla do��czy� drugi. Kiedy zdumiewaj�ca pustka, jak� w sobie teraz czu�, zacz�ta g�stnie� w skurcz krtani, w pieczenie, kt�re wcale nie przynosi�o ulgi zapuchni�tym od chloru powiekom, i kiedy nie pozostawa�o ju� w�a�ciwie nic innego, jak tylko wr�ci� na �awk� pod wiat� i czeka� w coraz ostrzejszym �wietle, a� zza najbli�szego pag�rka wypadnie kawaleria Stan�w Zjednoczonych-wtedy w�a�nie rozleg� si� dzwonek. - Pasa�er! Wsiadasz? Obud� si�, pasa�er! Nie �pij, bo ci� zgarn�! - wrzeszcza� z rozchylonych drzwi puco�owaty motorniczy, bardzo m�ody i rozczochrany. Widz�c wahanie podrapanego chudzielca, stoj�cego na przystanku w samej koszuli i p�butach, ponowi� gest. -Wsiadaj, przewieziesz si�! Anglik spojrza� mu prosto w oczy. I wsiad�. Mordercy polskich kur P�k�o drewniane niebo i w zgrzycie zardzewia�ych gwo�dzi odsun�o si� z j�kiem. Zadr�a�y kanciaste w�g�y �wiata. Nad grzebieniami stadka st�oczonego w k�cie zap�on�y gwiazdy. A w�wczas spo�r�d gwiazdozbior�w, z granatowego i mrocznozielonego przestworu, wychyn�y dwie mocarne pary r�k i pr�dko, drapie�nie pochwyci�y pierwsz� z brzegu kur�, by wrzuci� j�, oszo�omion� i bezbronn�, do podstawionego wora. Potem na jakie� p� minuty nasta�a cisza. Szele�ci� tylko co chwila sizalowy worek. -Jedna wystarczy? - zachrypia�o z nieba. Potem zako�ysa�y si� trawy, zgi�te pod ci�arem dachu, jednym szarpni�ciem zerwanego z budy i delikatnie od�o�onego na bok, by nie przeszkadza� dzie�u. - Gdzie tam wystarczy - oddudni�o z wysoka. -Wszyscy g�odni. �al ci bezkartkowego ptactwa? Zapu�� sierp i r�nij! Dwie pary r�k zanurkowa�y ponownie w skrzyni kurnika, przerobionego chyba z klatki na kr�liki, i unios�y do wora kolejn� ofiar�, mniej spokojn� ni� pierwsza. Reszta mieszka�c�w skrzyni zerka�a boja�liwie, ale nie rusza�a si�-patrzy�a tylko, jak kolejna towarzyszka znika w czarnej dziu- 29 rz� po�r�d gwiazdozbior�w, w ciszy, szumie li�ci, w niesko�czonej przestrzeni, wype�nionej sapaniem oprawc�w wielkich jak wie�e. W miejscu zwyk�ej mozaiki s�oj�w drewna i p�at�w papy gorza�y letnie konstelacje. Niskie ga��zie nocnego ogrodu rozczapierza�y si� nad skrzyni� niczym nad zbit� z desek ark�, kt�r� rzeczne pr�dy przynios�y a� na niestrzy�ony trawnik na ty�ach poniemieckiej willi. A potem drewniane niebo na powr�t krzywo zasun�o si� nad ca�ym stadkiem. - Nasadz� im ten daszek, bo lumbago dostan�... Do pomrocznia�ego wn�trza dociera� teraz tylko szelest worka wleczonego po ogrodowej �cie�ce, potem j�k drucianej siatki i podw�jne kla�ni�cie podeszew o p�yty chodnika. Kury przekrzywi�y g�owy. - Marnujemy czas, nie? Kartki, srartki, kombinuj... -wci�� s�ycha� by�o basowy szept. -A tu pe�ne ogrody, tylko bierz. Idziemy do wsp�lnoty pierwotnej, uczy�em si� przed matur�. Bo kategorie si� zacieraj�. - lii.... imperatywy te�. Te si� dopiero zacieraj�... -dolecia�o jeszcze z gardzieli willowej uliczki. Kury przycupn�y i zadrzema�y. A potem, po niewiadomym, lecz nie za d�ugim czasie, drewniane niebo zako�ysa�o si� od j�ku syreny. Na ulicy zgrzytn�y hamulce, trzasn�y drzwiczki samochodu. I zaraz trzasn�y znowu, i jeszcze raz. i jeszcze raz. I jeszcze. -Co jest, jak rany? - Nie chc� si� zamkn��, panie chor��y. Nowy w�z, a nie chc�. No, nie mog�! -To pierdolnijcie nimi, jak trzeba! -Odlec�. 30 - To si� zdrutuje. - I innym tonem wypowiedziane st�wa: - To niby pan nas wzywa�? �e napad? My tu na sygnale, i co? Gdzie napad? - No, nie napad, ale bandytyzm, panie, sadycyzm. Z�odziejstwo... Ju� drugi raz mi tak... Co to wtedy za pierwszym razem panowie nie przyjechali, bo dy�urny na Jaworowej powiedzia�, �eby mu dupy nie zawraca�, bo panowie �api� nadajnik, ale co ja zrobi�, jak mi tutaj kury... - Nie panu jednemu, nie panu pierwszemu, od razu powiem. - Trzasn�a zapa�ka, kt�rej b�ysk przez szpar� omi�t� wn�trze skrzyni. - Tfu, same patyki w tych popularnych... My co noc mamy meldunki o kr�likach, kurach. Ale nas teraz rozliczaj� z przeciwnika wewn�trznego, nie z drobiu. O, w�amania nawet nie by�o, k��dka wisi, jak trzeba. - Ale daszek kto� wyrwa�. Z korzeniami, psiakrew, wyrwa�. Stadko zatupota�o w miejscu, bo niebo odsun�o si� znowu. - Dw�ch brak, o... Tej i tej nie ma! -Nie widz�. -Bo ukradli! W paciorkowatych oczach stadka co p�torej sekundy miga� fioletowy rozb�ysk policyjnej lampy na dachu wozu, rw�cy ciemno�� na drobne, zaraz si� zrastaj�ce strz�pki. Ten sam rozb�ysk wida� by�o dobrze z odleg�o�ci mniej ni� p� kilometra, z balkonu na sz�stym, przedostatnim pi�trze przysadzistego bloku obro�ni�tego dzikim winem, okolonego lipami i akacjami pachn�cymi nieprzytomnie nawet o p�nocy. Na cementowej posadzce balkonu le�a� worek i porusza� si� nieznacznie. - Le�e�, skowroneczki. Jeszcze ranek nie tak bliski -odezwa� si� karc�co pod adresem worka kto�, kto sta� na bal- 31 konie, pod sob� maj�c ciemno��, baloniaste, pachn�ce korony drzew, u�pione dalsze bloki i przycupni�te u ich �lepych �cian wille-jedne stare, poniemieckie, piernikowe, kanciaste i z czerwonymi dachami, z ogr�dkami, o dziobatych tynkach, i drugie nowe, p�askie, podobne do bladych kostek smalcu. Dalej by� park, cmentarz, pusta p�tla tramwajowa, kolejne willowe uliczki, kt�rych perspektyw� zamyka�y daleka bry�a szpitala wojskowego i budynek telewizji za nasypem kolejowym. Niewielki �wiat, przycupni�ty w atramentowym roztworze nocy, po kt�rej firmamencie zni�a�a si� para zielonych i niebieskich �wiate�ek. -Transportowiec. Sz�sty dzisiaj. - �e im si� chce spadochroniarzy �ci�ga� do miasta. -Na rocznic�. -Ale bez sensu. Po co zwo�� p�tora tysi�ca szczyt�w? Wojsko niech sobie siedzi w �aganiu, pilnuje Ruskim tych ich pordzewia�ych czo�g�w... Niech czeka na wojn� �wiatow�, po to jest. A od miasta niech si� odpa�kaj�. - Geopolityka jest przeciwko nam. Wzmocni� patrole, i po zagrysze. -Jak? Ch�opak, kt�ry odpowiada� z wn�trza pokoju, podni�s� si� z wersalki i wyszed� na balkon. -Po zagrysze, Gipson. Je�li wzmocni� patrole, nie b�dzie jak wybiera� kurek. Za ciep�o b�dzie, a sam wiesz... Do picia zawsze noc� co� kupisz, ale do �arcia ni chu-chu, trzeba samemu szuka�. - Na czczo pi� te� niebezpiecznie - zauwa�y� Gipson. -Jeszcze pierwszy tydzie�, rozumiem, ale my tu siedzimy ju� trzeci. Patrz, ile ko�ci. Kiedy mama wraca? -Jak j� wypuszcz�. 32 Z g��biny ciemnego pokoju dolecia� ich brz�k butelek. - Ty, Bozia, wyk�adaj, a Ga�ecki b�dzie liczy� - us�yszeli. - Flaszeczki id� na st� - obwie�ci� ostrzy�ony na je�yka grubas. - A farbki id� do torby, bo chyba pora na plener. -�adne farbki, �o�o, sk�d takie? - Norwegowie przywie�li, razem z pras�. -Pssss... -Ty, Ga�ecki, we� sobie nie le� w cz�ona. Nie szprejuj mi po dywanie. Id� poszprejuj sobie po murku. -Tylko zarz�d�cie tak, �e jak wr�cimy, to �eby gorza� byt zimny, a kura na gor�co, i nie wypijcie wszystkiego, jak wczoraj. - Nie pami�tam, jak by�o wczoraj. Nic nie pami�tam. K�pali�my si�, tak? - mrukn�� Gipson i zastanowi� si�, a potem machn�� r�k� i pokr�ci� srebrn� ga�k� d�ugiego, kanciastego radioodbiornika. Trzasn�y drzwi, z klatki schodowej przez chwil� dobiega�o plaskanie trzech par st�p w trampkach albo sanda�ach. Nocne radiowe g�osy skaka�y w ciemno�� pokoju, w miar� jak wska�nik przesuwa� si� po skali. S�owa w obcych j�zykach, melodie orkiestr d�tych i andyjskich piszcza�ek, bipczenie morskich sygna��w, piski sputnik�w na zamarzni�tych orbitach, siatka obecno�ci miejsc innych ni� nocne miasto rozsypane po nadrzecznej r�wninie, na niskich ��kach �rodka Europy, w roz�upanym, zaginionym �wiecie mi�dzy neonami St. Pauli i zadrutowanymi kopu�ami Kijowa. - Zesz�ej nocy z�apa�em Radio Etiopia, i Falklandy, wiecie? Ju� po angielsku. 33 - Dup� po zielsku. Ty, Gipson, we� lepiej znajd� jak�� fajn� muzyk� - dobieg�o spod sk��bionego koca na tapczanie. - Mo�e by�? -Co to? -Dies irae. -Tylko �eby tak nie wyli. Naprawd� nie ma nic innego? - szczekn�� Carlos, podnosz�c g�ow� znad rozgrzebanego nadajnika VHF domowej roboty. W kr�gu nocnej lampki, po�r�d smu�ek dymu z lutownicy, wida� by�o rozsypane po obrusie paciorki rezystor�w, kondensator�w, uk�ad�w scalonych z cienkimi drucianymi w�sami. Pod stopami Carlosa bulgota� �adowany �wie�ym pr�dem akumulator samochodowy. - Dajcie t� kaset� z Joy Division, to sobie podo�ujemy. -Ju� sz�a, jak by�e� po kurki.J�zef si� rozp�aka� i rozdepta�. -A mnie si� muzyka klasyczna podoba. Jak na tym filmie puszczali z helikopter�w, jak to sz�o... Ram-pam-pam-PAM... - Ram-pam-PAM-PAM-PAM! -RAM-PAM-PA-PA-PA"! -Sru-tu-tu-TUUU!!!! -1 do szklaneczek. Nie pi� z partytury. - Moja mama uczy �piewu. - W pudle te� uczy�a? - Zamknijcie, ch�opcy, ryje, bo muzyki nie s�ycha�! -A ty, Dyzio, polewaj. Chrupn�a nakr�tka kolejnej p�litrowej butelki. Za�mierdzia�o karbidem. Ciurkanie nalewanego alkoholu ucich�o nagle, przeci�te bliskim wyciem syreny. Odsun�li 34 krzes�a i wysun�li si� chy�kiem na balkon. Dwa rozmigotane wozy patrolowe ugania�y si� w k�ko po s�siednich uliczkach. W krzakach wok� bloku migota�y latarki. -Pojawiaj� si� i znikaj�-zabrzmia� komentarz z balkonu. -Jak zebra na pasach. -Nie, kochani, chod�my do �rodka, bo a� mi miga... - Kuchnia, bierzcie si� za dr�b. -To Jeszcze po jednym; ci�gniemy losy. -Po co? ja zabij�!- ucieszy! si� Dyzio. - Sam zabij�! Gwar ucich�. Widz�c, �e nikt si� nie chce odezwa� pierwszy, Bozia zamrucza� ponurym basem: -A czemu? -Bo ja...ja to lubi�! -Tu nie ma nic do lubienia. Kiedy zabijasz, kochaneczku, odzierasz �yw� istot� z ja�ni, wyduszasz z niej buciorem duchow� iskr�, niszczysz takiemu stworzeniu, najg�upszej nawet kurze, taki, rozumiesz, most, po kt�rym ka�dy, kura czy ty, albo inny zasrany �uczek, mo�e przej�� w bosko�� nad�wiadomo�ci... i odwrotnie te�. To jest inna decyzja, ni� jak chcesz sobie gruch� zwali�. Cz�owiek o�wiecony mo�e zabi� dla wy�szego celu, �eby nakarmi� g�odnego, na przyk�ad, ale nie, �eby popuszcza� jakim� sadystycznym impulsom. To jest chore, Dyziu, i ja ci si� bardzo dziwi�. Ty si� we� do zomo zapisz... - O, kurwa, ty� si� dzisiaj, Bozia, dobrze upali�. -Wystarczy, �e Wierzba si� zapisa�. -Losujemy! -Ci�gniemy zapa�ki? -Nie ma zapa�ek. -Ja mam zapalniczk�, o! Jednoraz�wka, ale z zaworkiem, w pedecie wstawiaj�. 35 -Wsad� j� sobie, Kicia, w cip� je�a, i dobrze potrzyj. No, odliczaj tam kt�ry! - ponagli� J�zef. Skupili si� w kr�gu mi�dzy sto�em a balkonem: Lidka z kocem na ramionach, Gipson, t�usty rozgniewany Dyzio, brodaty J�zef ze skr�tem w k�ciku warg. Lady Milady, kr�tka Julia, Bozia, Kicia, inni - ciemny kr�g twarzy prawie jeszcze nastoletnich, twarzy wczorajszych dzieci urodzonych w mie�cie zatrzymanej w�dr�wki lud�w, w mie�cie porozw��czanych cegie�, z�uszczonych fasad, wygasaj�cych �wiate�, niebieskich nocnych tramwaj�w chybocz�cych si� z wolna po sfalowanych szynach, pojedynczym reflektorem roz�wietlaj�cych ciemne li�ciaste parki, mury, opustosza�e ulice, wystawy sklep�w, na kt�rych drzemi� butelki z octem i brunatne torby soli - bezkierunkowy �wiat zamkni�ty w p�tli miejscowych mo�liwo�ci, ostatnio jakby cia�niejszej, mniej wybaczaj�cej, nios�cej razem z p�nym latem pewniki kolejnych zim, b�otnego brudu, powolnego dogasania. Ale na razie, w cieple letniej nocy, w dalekich g�osach radia, pod psi� gwiazd� na granatowym niebie, dotkni�cie p�r roku pozwala nie my�le� o p�tli, porusza tymi lud�mi jak traw�, ka�e s�ucha� �ab rechocz�cych w �lepym zakolu rzeki obok ogrodu zoologicznego albo gapi� si� w du�y ksi�yc, w machin� nieba ponad dachem bloku i nie ba� si�, i nie my�le�. Powtarza� tylko wsp�lnie jak litani� wierszowane s�owa, kt�re wska��, kto zbruka sobie r�ce, a kto tylko si�dzie do sto�u albo z lubo�ci� pochyli si� w kuchni nad garnkiem, �eby wy�owi� udko. S�owa uderzaj� w sufit, nie budz�c s�siad�w z g�ry, bo ci na szcz�cie wyjechali na letni turnus na Wybrze�e Koszali�skie. Co za ha�as, co za krzyki, Maszeruj� �o�nierzyki, 36 A za nimi czarne wo�gi, Za wo�gami jakie� czo�gi. Go-zy buch! Babilo�ska maszyneria W ruch! - Na kogo wypad�o, na tego b�c! - doko�czy� Bozia i skrzywi� si�, bo nie do��, �e Kamanowy wierszyk brzmia� g�upio, to jeszcze wypad�o na Dyzia, kt�ry si� rozpromieni� natychmiast i szepn��: -Kurki kochane... Tylko zaraz, ukr�ci� mam czy jak? - Pewno, �e ukr�ci�. -Ty, Bozia, aleja nigdy nie ukr�ca�em. W prawo czy w lewo? - Spr�buj normalnie, w lewo. A jak nie p�jdzie, to dopiero wtedy w prawo. Dyzio dla wprawy zacisn�� kilkakrotnie d�onie. Z zadumy wyrwa�o go zaraz walenie do drzwi. Wszyscy odsun�li si� pr�dko od siebie. Gipson wzdrygn�� si�, ruszy� do ciemnego przedpokoju i uchyli� drzwi, nie zwalniaj�c ich z �a�cucha. - Ga�ecki! Nie t�ucz si� tak, kutasie g�upi! - S�uchaj, bo... Zgarniali nas... Gonili i chyba zgarn�li."Chyba! Nie wiem... -A, to was tak ganiali? - Aha, zaraz jak zacz�li�my plener. Jedno hase�ko, drugie, trzecie, psik, psik, podjechali suk� po cichu i dawaj za nami. Ale mia�em cyka... - Kt�r�dy spyla�e�? - A, kt�r�dy si� dato, najpierw przez taki ogr�dek przy D�bowej, a potem ko�o warzywniaka. Pami�tasz te skrzynki, co�my sobie ustawili w krzakach? 37 - No. Nasz stolik do bryd�a. -I ja pod te skrzynki. -To jak ty� si� rozdzieli�? Do czterech skrzynek? - Nie wiem jak. Pod sp�d, co mia�em robi�? Polecieli dalej, a ja wtedy cichusie�ko... I na g�r�, no... - A �o�o i Kuhna? Nie widzia�e�, czy ich zgarn�li? Widzia�e� czy nie? - Nie widzia�em. Siedzia�em pod skrzynk�, co niby mia�em widzie�? Nie widzia�em... Kolejna chwila milczenia. - Nalejcie po maluchu, zanim p�jdziemy- zaproponowa� Carlos. -Chcesz ich szuka�? -A masz lepszy pomys�, Dyziu? - Poczekajmy spokojnie, Carlos, zjemy co�... -Jak zjemy, to razem. Ga�ecki, w kt�r� stron� wiali? - Przed siebie. Do Powsta�c�w. Nie wiem. Mo�e s� u Batorego. Kurwa, akurat, jak wymy�lili�my takie �wietne has�o... Takie �wietne. Namalowali�my raz, potem drugi, a� tu nagle... - ci�gn�� bezw�adny Ga�ecki z wersalki. -Jakie has�o? - Nie pami�tam, ale �wietne by�o, m�wi� ci. �wietne! Rekord �wiata! Medal od Piniora! I jeszcze drugie. -Ale jakie? - Nie pami�tam. - Ga�ecki podni�s� si� nieco. - Ty, polej mi jeszcze, bo mnie mdli jak po batonie. - Nie lej mu! Nie... No, i masz. Kto� niech to teraz po�ciera. Potem stukn�a gwa�townie o framug� brama bloku, niegdy� oszklona, a teraz zabita surow� sklejk�, kt�rej p�at wprawiono byle jak w stalow� ram� z podrdzewia�ego k�- 38 townika. W ciep�y mrok nocy wysun�y si� dwie ciemne sylwetki, ostro�nie przesz�y kilkana�cie krok�w i przystan�y przy zakratowanych okiennicach naro�nego kiosku z gazetami. - Ty, ja p�jd� g�r�, do wie�y ci�nie�, nie, a potem sprawdz� u Batorego. -Aja dolin� cienia. P�jd�. Cz�owieka... trzeba szuka� w dolinie. -Jak ty ich b�dziesz szuka�, taki nakirany? Gipson, s�yszysz mnie? Ty, mo�e lepiej si� nie rozdziela�, co? -Rozdziela� si�. Koniecznie, i szerokim �ukiem. - No, to si� bujaj. Jak ich znajdziesz, dawaj sygna� dymny - pouczy� Carlos i ruszy� przodem. - Dwa d�ugie dymy, dwa kr�tkie. On y va! - Druga sylwetka oderwa�a si� od kiosku i z lekkim przechy�em posz�a przed siebie, w stron� pustej o tej porze alei z torowiskami tramwajowymi mi�dzy par� jezdni brukowanych nier�wn� granitow� kostk�,