5360
Szczegóły |
Tytuł |
5360 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5360 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5360 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5360 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANTHONY PIERS
OKRUTNE K�AMSTWO
1. WIDMOWA WYPRAWA
Ivy, przez bezmy�lno��, mia�a zakaz opuszczania Zaniku Roogna, wi�c - oczywi�cie
- by�a bezbrze�nie znudzona. Jej matce ostatnio ur�s� spory brzuch, ale Iren
nadal objada�a si�,
udaj�c, �e to cudowne i wygl�da�o na to, �e nie ma ju� czasu dla c�rki. Co
gorsze, ojciec,
Kr�l Dor, zam�wi� dla Ivy ma�ego braciszka. Ivy nie potrzebowa�a i nie chcia�a
ma�ego
braciszka. Jak mogli bezmy�lnie zam�wi� co� takiego nie konsultuj�c si�
uprzednio z
najbardziej zainteresowan� osob�? A poza tym, na c� komu dziecko - a
szczeg�lnie
ch�opiec?
Jednak ju� przys�ali to okropie�stwo i Iren najwidoczniej uczci�a ten fakt,
u�ywaj�c
odchudzaj�cego zakl�cia, poniewa� nagle wr�ci�a do poprzedniej wagi, ale nadal
prawie nie
mia�a czasu dla Ivy. Niech licho porwie wszystkie kapusty! Ivy dosz�a do
wniosku, �e nawet
Mundania nie mog�a by� gorsza ni� to.
Przez jaki� czas bawi�a si� prezentami przysy�anymi przez kole�ank� - Rapunzel,
kt�ra mia�a bardzo d�ugie w�osy i r�wnie� otrzyma�a zakaz opuszczania rodzinnego
zamku.
Ivy by�a jeszcze ma�a i nie umia�a czyta� ani pisa�, tak wi�c wymienia�y mi�dzy
sob� drobne
upominki, co zazwyczaj zupe�nie wystarcza�o. Jednak jak d�ugo mo�na bawi� si�
zabawkami?
Niebawem Ivy mia�a tego do��.
W ko�cu i bez ko�ca zacz�a ca�ymi godzinami obserwowa� magiczny arras w swoim
pokoju; ogl�danie tej g�upiej tkaniny sta�o si� jej jedyn� rozrywk�. Ruchome
obrazy
ukazywa�y wszystko, co kiedykolwiek wydarzy�o si� w krainie Xanth. Jednak obrazy
by�y
rozmazane, a ponadto Ivy niezbyt interesowa�a si� histori�. O ile� zabawniej
by�o w puszczy,
gdzie mo�na bawi� si� z chmurami, �wik�aczami i tykwami!
Gdy gobelin odgrywa� sceny z przesz�o�ci odleg�ej o kilkaset lat, Ivy zda�a
sobie
spraw� z tego, �e ma towarzystwo. W komnacie by� jeden z zamkowych duch�w.
Prawd�
m�wi�c, on te� ogl�da� arras.
Oczywi�cie, Ivy nie obawia�a si� duch�w; prawd� powiedziawszy, by�o wprost
przeciwnie. Zjawy unika�y jej, poniewa� k�opoty zdawa�y si� pod��a� o p� kroku
za
dziewczynk�, a widmowi mieszka�cy Zamku Roogna, jak wi�kszo�� tych stworze�,
cenili
sobie spok�j ducha. Tak wi�c obecno�� tego widma zdziwi�a Ivy, chocia� jej nie
zaniepokoi�a. Zerkn�a na ducha, lecz jego kszta�ty by�y zupe�nie niewyra�ne i
nie
zdo�a�a rozpozna�, kt�ry to. Zapyta�a:
- Kim jeste�?
- Jestem Jordan - odpar� cicho zapytany. Duchy z trudem
wydawa�y cho�by najcichsze d�wi�ki, poniewa� nie mia�y czym, ale
udawa�o im si� to, je�li mocno si� stara�y.
Och, tak. Jordan by� tym, kt�ry dawno temu, kiedy Ivy jeszcze nie by�o na
�wiecie,
pom�g� Imbri ocali� Zamek Roogna przed hordami Je�d�ca.
- Co robisz?
- Ogl�dam moj� histori�.
Kiedy skupi�a na nim uwag�, duch sta� si� wyra�niejszy, zmieniaj�c si� z
bezkszta�tnej
chmury w wyd�te prze�cierad�o, co wysz�o jego wygl�dowi na dobre. Ivy
zainteresowa�a si�
bardziej.
- Twoj� histori�? Przecie� to historia Xanth, g�uptasie!
- Ja �y�em w Xanth czterysta lat temu - rzek� Jordan, przybie
raj�c posta� podobn� do ludzkiej.
� Czy by�o wtedy r�wnie nudno jak teraz?
� Nie, by�o cudownie! - rzek� duch z wi�kszym ni� dotychczas
o�ywieniem. - To by�a wspania�a wyprawa - jak s�dz�.
� S�dzisz? - Ivy chcia�a wyja�ni� t� zagadk�, gdy� je�li w Za
mku Roogna by�o co� interesuj�cego, zamierza�a to odkry�.
- No c�, w jej trakcie umar�em.
- Hmm, ja zaraz umr� z nud�w - zapewni�a go Ivy.
- Och, nie - zaprotestowa� Jordan. - Jeste� czarodziejk�.
Doro�niesz i zostaniesz Kr�lem Xanth.
To nie by�o dla Ivy niczym nowym, ale jej zainteresowanie wzros�o. Teraz Jordan
by�
ju� w pe�ni uformowanym m�czyzn�, cz�ciowo bia�ym, a po cz�ci przezroczystym,
do��
du�ym, m�odym i przystojnym. Bia�y kosmyk w�os�w opada� mu lekko na prawe oko,
tak�e
bia�e. Wi�kszo�� duch�w przybiera�a ten kolor; Ivy nie wiedzia�a, dlaczego.
-Jak umar�e�?
Jordan potrz�sn�� g�ow�.
-- Chyba niezbyt dobrze to pami�tam. Jestem nie�ywy ju� od dawna.
- Przecie� to tak �atwo zapami�ta�! - wykrzykn�a Ivy. -
�mier� to wa�ne wydarzenie, podobnie jak narodziny!
- A ty pami�tasz, jak si� urodzi�a�?
Oczywi�cie, �e nie. Rodz� si� zwierz�ta. Ja zosta�am znaleziona pod li�ciem
kapusty.
Powinnam wtedy kopn�� t� g��wk� kapusty, bo teraz znale�li pod ni� Dolpha i
zrobili z niego
mojego ma�ego braciszka.
Wyd�a wargi, rozj�trzona tym wspomnieniem.
- Gdybym by�a m�dra, wymkn�abym si� w nocy i wrzuci�a
wszystkie g��wki kapusty do fosy, zanim pojawi� si� Dolph. To
pewnie jego wina, �e mnie uziemili.
- Tak, z ch�opcami jest sporo k�opot�w - przyzna� duch. -
Prawie tyle, ile z dziewczynkami.
- Co o?
Duch przezornie odsun�� si� dalej, pojmuj�c, �e powiedzia� co� prowokacyjnego i
niew�a�ciwego. Ka�dy wie, �e ch�opcy s� znacznie gorsi od dziewczynek. Jednak
Ivy
postanowi�a wybaczy� mu t� pomy�k�, poniewa� nawet upiorne towarzystwo jest
lepsze ni�
�adne.
- Opowiedz mi o przygodzie twego �ycia.
- Hmm, j� r�wnie� niezbyt dobrze pami�tam. Wiem, �e by�a
ekscytuj�ca, pe�na potwor�w, czarownik�w, miecz�w, magii oraz
pi�knych kobiet, ale szczeg�y zatar�y mi si� w pami�ci.
- Zatem sk�d wiesz, �e gobelin pokazuje teraz twoje �ycie? -
spyta�a czujnie Ivy.
- Poznaj� sceny z mojego �ycia, kiedy widz� je na arrasie. Walka
ze smokiem, poca�unek kobiety - zaczynam sobie przypomina�.
Wiem, �e to prze�y�em.
- Walka ze smokiem? - zapyta�a Ivy. - Chyba nie ze Smokiem
z Rozpadliny?
- Zdaje si�, �e tego nie spotka�em - rzek� Jordan. - On �yje do
dzi�, prawda? A zatem nie mog�em go zabi�.
- To dobrze.
Smok z Rozpadliny sta� si� przyjacielem Ivy i nie chcia�a, �eby sta�o mu si� co�
z�ego,
nawet czterysta lat temu. Rozpadliny pilnowa�a teraz Stacey Parowiec, smoczyca.
W ko�cu
Stanley doro�nie i wr�ci do Rozpadliny, ale nast�pi to w odleg�ej przysz�o�ci i
dziewczynka
wcale si� tym nie martwi�a.
-A kogo ca�owa�e�?
Duch skupi� si�.
Kilka pi�knych kobiet, jak s�dz�, ale najmocniej t� ostatni�. Okrutnie mnie
ok�amano i
umar�em. Dlatego nienawidz� jej. Jednak po �mierci znalaz�em lepsz� kobiet�,
wi�c mo�e,
mimo wszystko, wysz�o mi to na dobre.
Ta historia stawa�a si� po prostu fascynuj�ca!
- Jak mog�e� znale�� sobie kobiet� po �mierci?
- Martw� kobiet�, rzecz jasna. B�d�c� duchem, tak jak ja.
Ivy zna�a zjawy Zamku Roogna od zawsze, ale nigdy nie przysz�o
jej do g�owy, aby wypytywa� je o ich �ycie.
- I co si� z ni� sta�o?
- Nadal tu jest, oczywi�cie. To Renee.
- Och, Renee! Czasem s�ysz� jak �piewa. Ciche, smutne pio
senki.
-Tak, ona cz�sto jest smutna. Jednak to cudowna osoba.
Gdybym zn�w by� �ywy, o�eni�bym si� z ni�.
-G�uptasie, duchy nie mog� �y� ponownie! - skarci�a go Ivy.
-A co z Millie?
Millie-zjawa rezydowa�a w Zamku Roogna przez osiemset lat, zanim zosta�a
wskrzeszona. Po�lubi�a W�adc� Zombich i teraz mieli dw�jk� nastoletnich
bli�ni�t, Hiatusa i
Lacun�, kt�rzy czasami pilnowali Ivy.
� To prehistoria - uci�a Ivy. - Z czas�w, gdy Dobry Mag
Humfrey praktykowa� jeszcze jako staruszek. Pom�g� przywr�ci� jej
�ycie. Ka�dy o tym wie. Jednak Dobry Mag Humfrey ju� nie
wskrzesza duch�w, a nikt inny nie wie, jak to zrobi�. W jaki spos�b ty
m�g�by� o�y�?
� No c�, m�j dar to umiej�tno�� gojenia - odpar� Jordan. -
A zatem, gdyby moje ko�ci zosta�y znalezione i posk�adane razem,
mo�e...
� Gdzie s� twoje ko�ci?
� Nawet je�li kiedy� wiedzia�em, zapomnia�em - wyzna� zmie
szany duch.
Tak wi�c Jordan stanowi� prawdziw� zagadk�. Teraz Ivy by�a naprawd�
zainteresowana.
-To okrutne k�amstwo - na czym polega�o?
Jordan roz�o�y� r�ce.
-Tego te� nie pami�tam. My�la�em, �e je�li ponownie zobacz�
wszystko na arrasie...
-Czemu nie - przysta�a Ivy. Spojrzeli na gobelin. Pokazywa�
skaln� �cian� stromego, niemal pionowego urwiska. Spe�za� po niej
ogromny �limak - z jakim� cz�owiekiem kurczowo uczepionym jego
skorupy.
-Och tak, ten �limak - rzek� Jordan. - A tam, na nim, jad� ja.
Ivy nigdy nie przysz�o do g�owy, �eby je�dzi� na �limaku,
z pewno�ci� dlatego, �e nigdy nie spotka�a dostatecznie du�ego okazu.
-Dok�d jedziesz?
-Nie pami�tam, ale musia�em gdzie� si� dosta�.
� A dlaczego na nim jedziesz, zamiast zej�� na w�asnych nogach?
Ten �limak strasznie si� wlecze.
� Tego te� nie pami�tani. Jednak s�dz�, �e nie mia�em wyboru.
Mo�e gdybym m�g� dostrzec wi�cej szczeg��w...
Spojrzeli z bliska i obraz troch� si� powi�kszy�, jak ka�da rzecz, kt�r� Ivy
obdarzy�a
baczniejsz� uwag�. Dostrzegli jaki� cie�, jakby monstrualnego ptaka, ale nie
zdo�ali
stwierdzi�, jak wielkie i gdzie by�o to urwisko. �limak porusza� si� denerwuj�co
powoli; nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e b�d� musieli czeka� co najmniej godzin�, zanim
przesunie si� dalej. Na tym polega� problem z arrasem; ukazywa� obrazy ze sta��
szybko�ci�. Mo�na go by�o zresetowa�, ale wtedy zazwyczaj przeskakiwa� do
zupe�nie innej
sceny i trzeba by�o czeka� ca�e tygodnie, a� wr�ci do poprzedniej. Tak wi�c,
je�eli chcia�e�
zobaczy� zako�czenie jakiej� historii, najpro�ciej by�o pozwoli� mu odegra� j� w
tym
powolnym tempie. Niemi�a perspektywa dla znudzonego dziecka.
Jednak ciekawo�� Ivy, raz obudzona, nie dawa�a si� zby� byle czym.
-Musimy pozna� prawd� - stwierdzi�a. - Chc� wiedzie�
wszystko o tym �limaku - i o twoim �yciu, a szczeg�lnie o okrutnym
k�amstwie.
Opar�a r�ce na biodrach gestem podpatrzonym u matki, podkre�laj�c si�� tego
postanowienia.
-Jestem pewny, �e przypomnia�bym sobie, gdyby obrazy by�y
wyra�niejsze - rzek� Jordan.
Ivy przyjrza�a si� arrasowi.
-Troszk� zabrudzi� si� przez te wieki - powiedzia�a. - I chyba
niezbyt mu pos�u�y�o to, �e u�ywa�am go do wycierania r�k przed
obiadem.
To doro�li zawsze mieli takie bezsensowne wymagania co do czysto�ci r�k przed
jedzeniem, wi�c Ivy wiedzia�a, �e to nie jej wina, ale teraz po�a�owa�a, �e nie
wyciera�a
r�czek w co� innego.
-Mo�e gdyby uda�o nam si� go wyczy�ci�, pokazywa�by wyra�
niejsze obrazy.
Spr�bowali. Ivy przynios�a wiadro z wod�, ale okaza�o si�, �e nie potrafi
wyczy�ci�
gobelinu. Sceny pozostawa�y rozmazane, nawet po namoczeniu.
-Potrzebujemy czego� lepszego, �eby to oczy�ci� - orzek�a,
sfrustrowana.
Wypr�bowali wszystko, co tylko przysz�o im do g�owy, ale nic nie pomog�o. Ivy
by�a
niebezpiecznie bliska wybuchu z�o�ci, co by�o kolejn� cech� odziedziczon� po
matce. Jednak
postanowi�a znale�� jaki� spos�b.
-Dobry Mag Humfrey wiedzia�by, co robi�, tyle �e teraz jest
bardzo m�ody - rzek�a. - Mimo to, musimy spr�bowa�.
Jednak jakim sposobem mia�a dosta� si� do zamku Dobrego Maga, je�li nie wolno
jej
opu�ci� Zamku Roogna? Rodzice z pewno�ci� jej tam teraz nie zabior�! Na pewno
nie, gdy�
s� tak piekielnie zaj�ci tym g�upim bachorem. A przecie� nie mog�a po prostu
siedzie� i
czeka�, a� sko�czy si� jej kara; zaj�oby to ca�� wieczno�� albo nawet trzy dni
- nie wiadomo,
co trwa�oby d�u�ej.
� W piwnicy le�y stara podkowa Klaczy z Mor - powiedzia�
duch. - Za jej pomoc� mog�aby� wej�� do tykwy i wyj�� z niej.
Uradowana Ivy klasn�a w r�ce. Tykwa okaza�a si� niezwykle interesuj�cym
miejscem, ale jej opuszczenie wymaga�o ostro�no�ci. Nie zdawa�a sobie sprawy z
tego, �e to
podkowy umo�liwia�y Klaczom z Mor wychodzenie z tykw, lecz teraz poj�a, �e to
ca�kiem
mo�liwe. Jedna z klaczy musia�a zgubi� podkow� uciekaj�c przed budz�cym si�
adresatem,
gdy� Klacze z Mor nie mog�y pokazywa� si� ludziom na jawie.
-Prowad�!
Jordan zaprowadzi� j� do podziemi, gdzie le�a�a podkowa. Dziewczynka podnios�a
j�.
Zardzewia�y metal by� wygi�ty w kszta�cie litery U; nic dziwnego, �e klacz
porzuci�a swoj�
w�asno��.
- Och, paskudztwo! - krzykn�a Ivy, strz�saj�c �ajno z pod
kowy. - Jak to dzia�a?
- Musisz wej�� do tykwy - odpar� Jordan. - Potem pow�dru
jesz przez tykwowy �wiat, a� znajdziesz si� w pobli�u celu, a wtedy...
- Wiem, g�upku! Chcia�am zapyta�, jak mam tam wej��?
- Podkowa powinna uczyni� �upin� przenikliw� i...
- Gdzie tykwa?
Ivy by�a niespokojna i niecierpliwa; poniewa� denerwowa�a j� ca�a ta historia,
dlatego
spieszy�a si�, �eby nie pope�ni� b��du i nie zastanawia� si� zbytnio nad swoim
post�powaniem.
-Jedna ro�nie pod zamkowym murem - rzek� Jordan. - Nie
powinna tam by�, jednak jest dobrze ukryta i nikt jej jeszcze nie
znalaz�.
-- Zaprowad� mnie tam - rozkaza�a Ivy. Musia�a szybko p�j�� gdziekolwiek, bo
lada
chwila mog�y zacz�� si� jej trz��� kolana. Mimo wszystko tykwowy �wiat by�
siedliskiem
z�ych sn�w i podejrzewa�a, �e znajduje si� tam wi�cej okropnych rzeczy ni� nocne
mary
kiedykolwiek pokaza�y zwyk�ym �miertelnikom.
Jordan zaprowadzi� j�. Tykwa znajdowa�a si� tu� przy du�ej rozpadlinie u podn�a
muru. Dziewczynka wyci�gn�a r�k�, z�apa�a pn�cze i wyj�a tykw�.
-Tylko nie zagl�daj przez dziurk�! - ostrzeg� j� duch.
-Wiem.
Dziewczynka dowiedzia�a si� niedawno wiele o dziurkach; wygl�da�o na to, �e jej
mama nie by�a zadowolona, kiedy stwierdzi�a, i� dziadek Trent zg��bi� jedn� z
nich, i
najwidoczniej uwa�a�a, �e to wina Ivy. Mo�liwe, �e mia�o to co� wsp�lnego z
na�o�on� na
Ivy kar�.
-A teraz, jak...?
Wyci�gn�a wygi�t� podkow� w kierunku tykwy.
-Zaczekaj! - ostrzeg� j� Jordan w spos�b typowy dla doros
�ych. - S�dz�, �e potrzebujesz mapy, �eby...
Podkowa dotkn�a �upiny tykwy - wnikn�a w ni�. Ivy, kt�ra spodziewa�a si�
napotka�
jaki� op�r, straci�a r�wnowag� i upad�a. Jej
rami� wpad�o do �rodka i ca�a reszta te�, chocia� tykwa by�a znacznie mniejsza
od
niej. Nagle znalaz�a si� wewn�trz i spada�a.
Otworzy�a usta do krzyku, lecz zanim zd��y�a go wyda�, wyl�dowa�a na czym�
mi�kkim. To co� okaza�o si� ogromn� galaretk� w cukrze. Od�o�y�a krzyk na
p�niej, wsta�a i
rozejrza�a si� wok�. Nie by�o tak �le, jak si� obawia�a.
Znajdowa�a si� w ogrodzie s�odyczy. Wok� ros�y lizaki, a wszystkie ro�liny by�y
lukrecjowe. Chcia�a zerwa� jeden lizak, ale zawaha�a si�; by�a w �rodku tykwy.
Je�eli zje tu
co�, czy b�dzie mog�a j� opu�ci�? Nie by�a pewna; w tykwie rz�dzi�y dziwne
prawa. Tak wi�c
wykaza�a nadzwyczajn� si�� woli, znacznie wykraczaj�c� poza obowi�zki ma�ej
dziewczynki,
i zostawi�a s�odycze w spokoju. Mia�a wra�enie, �e b�dzie tego �a�owa� do ko�ca
�ycia, ale
nie mog�a ryzykowa�.
Klacze z Mor porusza�y si� po Xanth wchodz�c do jednych tykw, a wychodz�c
innymi: jaki� owoc zawsze znalaz� si� w pobli�u �pi�cego, kt�ry potrzebowa�
z�ego snu. Ivy
wesz�a do �rodka w Zamku Roogna; chcia�a wyj�� w Zaniku Dobrego Maga Humfreya.
Tylko
gdzie to jest?
Jordan mia� racj�; potrzebowa�a mapy - a nie mia�a �adnej. No c�, b�dzie
musia�a
jako� znale�� drog�.
Pomaszerowa�a �cie�k� z twardej czekolady, mijaj�c wszystkie te cudownie
wygl�daj�ce i pachn�ce s�odko�ci, od kt�rych �linka sz�a jej do ust, a� dotar�a
do drewnianego
domku. Zapuka�a do drzwi, ale nie us�ysza�a �adnej odpowiedzi - tylko ciche
chrobotanie.
Nacisn�a klamk�, otworzy�a drzwi i wesz�a do �rodka.
Drzwi gwa�townie zamkn�y si� za jej plecami. Nagle chrobotanie przybra�o na
sile.
Co� przebieg�o jej po nogach. Gdy ju� mog�a przenikn�� wzrokiem panuj�cy
wewn�trz
p�mrok, zobaczy�a, �e w pokoju roi si� od owad�w.
- Och, fe! �- wykrzykn�a z dziewcz�c� odraz�. - C� za robaczywe miejsce!
Rzeczywi�cie. Najr�niejsze robactwo pe�za�o po pod�odze, �cianach i suficie, a
tak�e
po drzwiach za jej plecami. Owady trzepota�y w powietrzu. Jeden wy�upiastooki
potw�r
ruszy� w jej kierunku, znacz�co wymachuj�c purpurowymi czu�kami.
Ivy wykorzysta�a zaoszcz�dzony krzyk. Pr�bowa�a odgoni� stwora podkow�, ale
chybi�a i trafi�a w �cian�. Podkowa i r�ka przesz�y na wylot, a Ivy za nimi,
przenikaj�c przez
�cian� jak duch.
Zamruga�a oczami, o�lepiona jasnym �wiat�em. Sta�a na pla�y, tu� obok tykwy.
Opodal ujrza�a du�� wysp�, a w pobli�u wyspy by�a tratwa ze stoj�cym na niej
centaurem. To
musia�a by� Wyspa Centaura, le��ca na po�udniu Xanth. Ivy przeby�a d�ug� drog�!
Jednak nie tu chcia�a dotrze�. Wzi�a si� w gar�� i dotkn�a tykwy
podkow�. Zaczyna�a nabiera� wprawy. Znowu znalaz�a si� w tym zarobaczonym
domu.
Pospiesznie otworzy�a drzwi i wyskoczy�a na zewn�trz. Pozosta�a w tykwie,
poniewa�
tym razem nie u�y�a podkowy. Jednak teraz ogr�d nie by� ju� taki s�odki;
zdecydowanie
zmieni� si� na gorsze. Wsz�dzie wok� r�s� ten okropny szpinak, wraz z rzep�,
rzodkiewkami,
cebul� i innymi �wi�stwami, kt�rych jedynym przeznaczeniem by�o dr�czenie dzieci
w
porach posi�k�w. By�a tu nawet - okropno��! - kapusta. Ivy zacisn�a palcami
nosek i
pospieszy�a �cie�k� a� dosz�a do stawu pe�nego stoj�cej, br�zowej cieczy.
C� to takiego? Na pewno nic gorszego od t�uczonej dyni! Zanurzy�a palec w
p�ynie, a
p�niej poliza�a go; taka ciekawo�� nieuchronnie prowadzi�a do nieszcz�cia.
Natychmiast wyplu�a gorzk� ciecz. Co� strasznego! To by� olej rycynowy -
nadaj�cy
si� jedynie do smarowania przek�adni, przekle�stwo wszystkich dzieci.
Rozejrza�a si� wok�. Jak wydosta� si� z tykwy, �eby ponownie rzuci� okiem na
prawdziwe Xanth? Mog�a by� w pobli�u Zamku Humfreya, a nie chcia�a go omin��.
Jednak
przy braku �cian, kt�rych mo�na dotkn��...
Nagle wpad�a na pomys�. Ostro�nie dotkn�a podkow� oleistej powierzchni
�mierdz�cego stawu. Metal zanurzy� si�, poci�gaj�c Ivy za sob�. Wstrzyma�a
oddech,
zacisn�a powieki i bezbole�nie wynurzy�a si� na twardym gruncie. Otworzy�a oczy
i
stwierdzi�a, �e stoi obok tykwy, a opodal wida� Zamek Dobrego Maga. Wybra�a
najbardziej
nieprzyjemn� drog�, kt�ra, oczywi�cie, okaza�a si� w�a�ciw�, i dotar�a do celu!
No, prawie. Pozosta� jeszcze drobiazg: musia�a dosta� si� do �rodka. Od zamku
dzieli�a j� fosa; nie by�o mostu zwodzonego, a mury wygl�da�y bardzo
zniech�caj�co.
Najpierw pokona fos�. Rozejrza�a si� wok�. Pod roz�o�ystym drzewem znalaz�a
kilka
ma�ych kamieni.
- Przej�ciowce! - wykrzykn�a, rozpoznaj�c je.
Podnios�a kilka, ale trudno by�o utrzyma� je wszystkie, wi�c si�gn�a po du�y
li��,
�eby je we� zawin��. Jednak, niestety, to nie by� li��, lecz skrzyd�o
gigantycznej �my
ksi�yc�wki. Stworzenie nie rusza�o si� i zwis�o bezw�adnie, kiedy je podnios�a.
Ivy
zrozumia�a, �e �ma nie �yje. Z oczu dziewczynki sp�yn�y �zy; nienawidzi�a, gdy
co� tak
pi�knego gin�o bezpowrotnie.
Znalaz�a troch� kosodrzewiny, po�o�y�a na niej kamienie, �m� i podkow�, po czym
starannie zwi�za�a rogi koca, tworz�c zawini�tko. Uzna�a si� za pomys�owe
dziecko, wi�c
naprawd� nim by�a. P�niej podesz�a do fosy i trzymaj�c w�ze�ek w jednej r�ce,
drug� rzuci�a
pierwszy kamyk.
Przej�ciowiec plusn�� w wod�, zabulgota�, jakby powi�kszy� si�, i osiad�
nieruchomo,
ledwie wystaj�c nad powierzchni�. Cisn�a drugi, troch� dalej, i ten r�wnie� nie
uton��. Kiedy
utworzy�a nieco nieregularny rz�dek - bo przej�ciowce nigdy nie ustawi� si� w
r�wnym
szeregu, cho�by nie wiem jak dok�adnie rozmieszczane - ostro�nie stan�a na
pierwszym
kamieniu. Zachybota� si� lekko, ale utrzyma� jej ci�ar; mimo wszystko, tak�
mia�y natur�, a
dar Ivy jeszcze wzmocni� t� cech�. �le ulokowany przej�ciowiec mo�e sta� si�
wywrotowcem, ale te zosta�y dobrze umieszczone.
Stan�a na drugim i trzecim, po czym cisn�a jeszcze par�. To by�o szarpi�ce
nerwy
zaj�cie, bo znalaz�a si� na g��bokiej wodzie, ale mia�a do�� kamieni i przesz�a
na drug� stron�
maj�c jeszcze jeden w zapasie. To by�o wspania�e osi�gni�cie, skoro za takie je
uzna�a.
Teraz znalaz�a si� na w�skiej p�ce mi�dzy brzegiem fosy a murem zamku. Po
jednej
stronie brzeg zw�a� si�, a� mi�dzy murem a nim nie zosta�o ani odrobiny
miejsca, t�dy wi�c
nie mog�a p�j��. Z drugiej strony p�ka nikn�a za za�omem muru. Ivy by�a pewna,
�e gdzie�
tam s� drzwi, wi�c ruszy�a w tym kierunku.
Min�a nisz�, w kt�rej panowa�a nieprzenikniona ciemno��; �wiat�o wcale nie
przenika�o tej czerni. To by�o interesuj�ce, ale nie za bardzo; dziewczynka
posz�a dalej. Nagle
min�a zakr�t i wesz�a w o�lepiaj�cy blask. Zas�oni�a oczy d�oni�, ale �wiat�o i
tak przes�cza-
�o si� jej mi�dzy palcami i przez powieki. By�o zbyt jaskrawe!
Wycofa�a si� za zakr�t i blask zn�w zmieni� si� w �wiat�o dnia, pozostawiaj�c
tylko
ciemnoczerwon� plamk� na skraju pola widzenia. Jak omin�� to miejsce? Je�li
drzwi, kt�rych
szuka�a, znajdowa�y si� w�a�nie tam, nie zdo�a ich dostrzec. Mo�e nawet wpa�� do
fosy i
zmoczy� sobie nogi; z trudem zdo�a�aby wyt�umaczy� si� matce! Iren mog�a nie
mie� czasu
dla Ivy, gdy ta jej potrzebowa�a, ale z pewno�ci� pojawi si� jak za dotkni�ciem
zaczarowanej
r�d�ki w chwili, gdy c�rka zamoczy sobie stopki i buciki; takie s� wszystkie
matki. Ponadto
Ivy nie wiedzia�a, jak szybko odzyska wzrok po d�u�szej chwili przebywania w tym
o�lepiaj�cym blasku; by�oby okropnie, gdyby o�lep�a! Gdyby �lepa wr�ci�a do
domu, mogliby
j� karmi� - niebywa�a okropno��! - marchewk�, poniewa� to warzywo zawiera�o
czarodziejski ��ty sk�adnik, dobry na oczy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e trzeba
znale�� inn�
drog�. - No, dalej, Ivy - skarci�a si�. -Jeste� wystarczaj�co sprytna, �eby
wymy�li� spos�b
pokonania tej odrobiny �wiat�a!
I natychmiast sta�a si� dostatecznie sprytna; pewno�� siebie to wspania�a rzecz,
szczeg�lnie kiedy jest wspomagana przez magi�.
Ivy wr�ci�a do ciemnej niszy i si�gn�a r�k�. Oczywi�cie, w �rodku by�a �lepa
latarnia.
Dziewczynka wyj�a j� i wok� zapad� mrok, zmieniaj�c dzie� w noc. Na szcz�cie
nadal
widzia�a s�aby odblask �wiat�a za rogiem; skierowa�a si� tam.
Gdy Ivy min�a zakr�t, zala�a j� jasno��, z kt�r� natychmiast star�a si�
ciemno��
promieniuj�ca ze �lepej latarni. �wiat�a zderzy�y si� ze sob� i wymiesza�y, a
wok� znowu
zrobi�o si� tylko tak jasno, jak za dnia. Wok� �lepej latarni utrzymywa�a si�
ma�a kula
ciemno�ci, w kt�rej nikn�a r�ka Ivy, za� druga latarnia nadal �wieci�a zbyt
jasno, aby na ni�
patrze�. Przestrze� mi�dzy nimi wype�nia�y r�ne odcienie, od g��bokiej czerni,
po dzienny
blask. Gdyby Ivy mia�a sk�onno�ci do filozoficznych rozwa�a�, mog�aby doj�� do
wniosku,
�e taka jest �cie�ka �ycia, po kt�rej zwyczajni ludzie w�druj� z najrozmaitszym
skutkiem
po�r�d nieprawdopodobnych ekstrem�w dobra i z�a czyhaj�cych na skrajach,
napotykaj�c
najrozmaitsze ich odmiany. Jednak by�a zbyt m�oda na takie my�li, wi�c odsun�a
je od siebie
i pod��a�a przez rozmaite odcienie szaro�ci, a� min�a nast�pny zakr�t. Wtedy
�lepa latarnia
sta�a si� zbyt silna i pogr��y�a wszystko w ciemno�ciach; Ivy zostawi�a j� w
pustej niszy i
posz�a dalej.
Wkr�tce napotka�a kolejn� przeszkod�. Ma�y, skrzydlaty kot z kwikiem zatrzepota�
jej
nad g�ow�. Kiedy pr�bowa�a zrobi� krok, kot opu�ci� si� ni�ej, nastawiaj�c
szpony. By� za
ma�y na kotolota; to by� kociokwik i nie mia� zamiaru jej przepu�ci�.
Zajrza�a do w�ze�ka, gdzie mia�a jeden kamie�, martw� �m� i podkow�. Mog�a
rzuci�
kamykiem w niezno�ne stworzenie, ale w�tpi�a, czy uda�oby si� jej trafi�;
pi�cioletnie
dziewczynki nie s� dobrymi rozgrywaj�cymi. Postanowi�a nie rusza� kamienia.
Musia�a
znale�� inny spos�b.
Kiedy go szuka�a, kociokwik opu�ci� si� jeszcze ni�ej. Widocznie Ivy znajdowa�a
si�
na samym skraju jego pola ataku, gdy� stw�r zawaha� si�. Zapewne nie chcia�
znale�� si� zbyt
blisko jaskrawego �wiat�a za rogiem, kt�re o�lepi�oby go tak samo, jak przedtem
j�. Tak wi�c
znalaz�a si� w miejscu, gdzie mog�a bezpiecznie przystan��.
Przyjrza�a si� zwierz�ciu, notuj�c w my�lach odmienne cz�ci jego cia�a.
Jastrz�bie
skrzyd�a nale�a�y do przedstawiciela ptasiego rodu, podobnie jak br�zowe pi�ra i
upierzony
ogon; natomiast g�owa i nogi, tak samo jak bia�e z�biska i szpony,
reprezentowa�y bez-
sprzecznie koci� budow�. Dziewczynka zastanawia�a si�, kt�re cechy przewa�a�y.
Czy ten
stw�r sk�ada� jaja, czy te� by� �yworodny? Zwierz�ta reprodukuj� si� w spos�b
znacznie
mniej skomplikowany i �atwiej ni� ludzie; mo�e dlatego, �e nie hoduj� kapusty.
Ivy sp�yn�a
rumie�cem, �api�c si� na takich brzydkich my�lach, lecz mimo to by�a
zaciekawiona.
Wiedzia�a, �e niekt�re zwierz�ta sk�adaj� jaja, a inne l�gn� m�ode, a mo�e na
odwr�t,
tymczasem ludzie znajduj� si� pod li��mi kapusty, a jeszcze te bociany...
Ivy zmarszczy�a brwi, poniewa� zn�w przypomnia�a sobie o ma�ym braciszku
Dolphie. Szkoda, �e nie przyni�s� go bocian, bo wtedy m�g�by przypadkiem zrzuci�
zawini�tko do gniazda bazyliszk�w,
albo na �le usposobiony szpilkokaktus. Niemal widzia�a ju� lec�ce wok� szpilki,
trafiaj�ce ma�e bazyliszki, kt�re, oczywi�cie, toczy�y wok� nienawistnym
wejrzeniem,
zamieniaj�c wszystko w gaz. Czy te� w g�az? W ka�dym razie te ma�e, ptasiom�zgie
jaszczurki oberwa�y twardymi jak kamie� kolcami, i dobrze im tak.
Ivy spostrzeg�a co� na samym skraju pola widzenia. Wygl�da�o to na ko�ski ogon.
Klacz z Jaw! Imbri przynios�a jej przyjemny, gwa�towny sen na jawie, ale teraz
musia�a
pogalopowa� do nast�pnego adresata.
Ivy us�ysza�a miaukniecie. Spojrza�a w g�r�. Kociokwik podlecia� ca�kiem blisko
i
mia� jakie� k�opoty. Rozbie�ne cechy budowy jego cia�a wzmocni�y si�, koci �eb i
nogi sta�y
si� bardziej kocie, a skrzyd�a i ogon bardziej ptasie. Teraz walczy�y o
dominacj�. �eb
usi�owa� ugry�� skrzyd�a, a one t�uk�y g�ow�.
Ivy patrzy�a uwa�nie, wi�c oczywi�cie r�nice uleg�y dalszemu zwi�kszeniu. Walka
stawa�a si� coraz bardziej zaci�ta. Sypa�y si� pi�ra i k�pki futra. W ko�cu
kociokwik
zatrzepota� skrzyd�ami, run�� do fosy i znikn��. Najwyra�niej by� nieudanym
dzie�em Natury.
Niestabilny charakter, wzmocniony blisko�ci� Ivy i jej gwa�townego snu na jawie,
doprowadzi� nieszcz�sne stworzenie do samozag�ady.
Ivy posz�a dalej, zadowolona, �e pozby�a si� kociokwika, cho� zasmucona
sposobem,
w jaki si� to dokona�o. Nadal szuka�a drzwi do zamku. Dotar�a do sp�achetka
ziemi, na
kt�rym le�a� kamie� nagrobny. Mia� kszta�t g�owy grobowo powa�nego starca, o
przerzedzonych siwych w�osach i bokobrodach. Wygl�da� jak �ywy, a w miar� jak mu
si�
przygl�da�a, o�ywa� coraz bardziej; mierzy� j� nieruchomym spojrzeniem. W ko�cu
mrugn��
do niej kamienn� powiek�.
- Jeste� �ywy! - krzykn�a ze zdumieniem.
- Nie, ma�a, jestem zimny jak g�az - powiedzia� nagrobek. -
Pr/ybieram kszta�t g�owy tego, kogo gr�b znajduje si� w pobli�u.
Tak� mam natur�; jestem nagrobkiem.
- Chcesz powiedzie�, �e wygl�dasz jak... - zacz�a, zerkn�wszy
na kopczyk ziemi opodal kamienia.
- W�a�nie, kruszynko. Jak ten krzykliwy staruch, kt�rego tu
pochowano.
Prawd� m�wi�c, sposobem m�wienia przypomina� Ivy krzykliwego golenia, ale mo�e
wszyscy krzykacze s� do siebie podobni.
- To ciekawe - rzek�a Ivy. Ten nagrobek nie wydawa� si�
gro�ny.
W zesz�ym roku umieszczono mnie w pobli�u �licznej, m�odej
nieboszczki; powinna� wtedy mnie widzie�! Mia�em powierzchni� jak
polerowany marmur i pi�kny kszta�t.
- To cudownie - powiedzia�a Ivy, trac�c zainteresowanie. -
Musz� ju� i��.
- Ach, je�eli spr�bujesz mnie omin��, oberwiesz szczotk� -
ostrzeg� nagrobek.
-Phi! - odpar�a. - Nic mi nie zrobisz, twardogiowy starcze!
Wyzywaj�co ruszy�a dalej.
-Alarm! - wrzasn�� nagrobek. - Niegrzeczne dziecko! Praw
dopodobnie niezno�ny bachor! Zdzieli� je szczotk�!
Zza za�omu muru wylecia�a najstraszliwsza rzecz, jak� Ivy mog�a sobie wyobrazi�:
ogromna szczotka do w�os�w. Dziewczynka pospiesznie umkn�a z powrotem,
zas�aniaj�c
r�kami pup�. Ten nagrobek nie �artowa�!
Opar�a si� plecami o mur, os�aniaj�c tyln� cz�� cia�a. I co teraz robi�? Nie
mog�a
stan�� twarz� w twarz z takim przeciwnikiem, a tym bardziej obr�ci� si� do�
ty�em.
Szczotka przez chwil� unosi�a si� w powietrzu. P�niej, nie widz�c zach�caj�cej
do
ataku wypuk�o�ci, znikn�a tam, sk�d przylecia�a. Ivy odetchn�a; tym razem
uda�o si�.
Mia�a jednak nieprzyjemn� �wiadomo�� tego, �e kiedy zn�w spr�buje omin��
nagrobek, ten znowu zacznie krzycze� i straszliwa szczotka powr�ci. Utkn�a.
By�a do��
pewn� siebie dziewczynk�, ale ta szczotka... Musi wymy�li� jaki� spos�b, �eby
pozby� si�
jej!
Nagle wpad�a na nowy pomys�, gdy� w jej g��wce roi�o si� od pomys��w, a niekt�re
by�y r�wnie m�dre, jak ona sama. A gdyby unieszkodliwi�a nagrobek zamiast
szczotki? Je�li
tylko zdo�a jako� uciszy� tego krzykacza, zamkn�� mu usta...
Jeszcze raz zajrza�a do w�ze�ka. Mo�e powinna by� bardziej pomys�owa. Kamie�,
podkowa, martwa �ma. Nie ma tu nic, co...
Tw�rcza ba�ka rozb�ys�a nad jej g�ow�, przez moment �wiec�c r�wnie jasno, jak
o�lepiaj�cy blask zwalczony niedawno przez Ivy za pomoc� �lepej latarni. Tak, to
mo�e si�
uda�!
Pomaszerowa�a do nagrobka.
-Cze��, twardzielu! - powiedzia�a �mia�o.
' Kamienne oko zmierzy�o j� nieruchomym spojrzeniem.
-To zn�w ty, pokurczu? Je�li spr�bujesz p�j�� dalej, dopilnuj�,
�eby nie omin�o ci� lanie. D�ugo nie b�dziesz mog�a usi���!
-Mam co� dla ciebie - rzek�a, wyjmuj�c nie�yw� �m�. - Po
zw�l, �e wygrzebi� tu ma�y do�ek...
Wykopa�a ma�� dziur� w ziemi.
� Nieciekawie to wygl�da - orzek� nagrobek. - Je�eli ryjesz
zbyt g��boko, mo�esz znale�� co�, co ci si� nie spodoba, cukiereczku.
� Chc� tylko pochowa� j� bli�ej - odpar�a Ivy i upu�ci�a
martw� �m� do do�ka. Potem zasypa�a dziur� ziemi� i mocno
przyklepa�a.
Sta�a, patrz�c. Je�eli nagrobek powiedzia� prawd�...
Nie k�ama�. Zaczai zmienia� kszta�t. Ludzkie rysy pocz�y znika�, a kamie�
przybra�
zielonkaw� barw�. Potem przyj�� nowy kszta�t. Teraz wygl�da� jak g�owa �my
ksi�yc�wki, o
w�ochatych czu�kach i �licznych barwach.
-To naprawd� �adne - powiedzia�a Ivy i min�a nagrobek.
�ma gwa�townie porusza�a czu�kami, ale milcza�a, bowiem �my
nie wydaj� d�wi�k�w s�yszalnych przez ludzkie ucho. Ogromna szczotka nie
pojawi�a
si�, a Ivy niezw�ocznie opu�ci�a niebezpieczne miejsce. Dzi�ki tw�rczemu
podej�ciu
pokona�a ostatni� przeszkod�. Wykorzysta�a martw� �m� w spos�b, jakiego nikt
dotychczas
nie pr�bowa�.
Dotar�a do drzwi zamku i otworzy�a je pchni�ciem. M�oda i �adna kobieta wysz�a
jej
na spotkanie.
-Och, witaj, Ivy - co za niespodzianka. Dlaczego nie przylecia
�a� na dywanie, jak zwykle?
Ivy wola�a nie wyja�nia�, �e zosta�a uziemiona; Zora by�a bardzo mi�a, ale w
takich
sprawach nie mo�na ufa� nikomu doros�emu.
-Jestem w interesach - powiedzia�a Zorze. - Musz� zobaczy�
si� z Dobrym Magiem Humfreyem.
Zora wzruszy�a ramionami. By�a zombie, ale nie by�o tego po niej wida�, poniewa�
nie gubi�a kawa�k�w cia�a. Od dw�ch lat opiekowa�a si� Dobrym Magiem, poniewa�
mia�a
dar przyspieszania staro�ci. By�a zam�na, ale kiedy u�ywa�a swojego daru,
ludzie stawali si�
nerwowi, obawiaj�c si�, �e ich postarzy. Ivy nie rozumia�a, jak kto� mo�e mie�
co� przeciw
byciu starszym; pewnie zapomnieli, jak to jest by� dzieckiem. Jednak wygl�da�o
na to, �e
boj� si� zestarze�, tym bardziej, im bardziej ju� byli starzy. I tak m�� Zory,
Xavier,
najcz�ciej znika� z domu, kiedy �ona u�ywa�a swego daru.
Ivy pojmowa�a praktyczne znaczenie tego daru, chocia� nie rozumia�a emocji,
jakie
wywo�ywa�, i wcale si� nie obawia�a. Cz�sto odwiedza�a Dobrego Maga, pot�guj�c
talent
Zory swoimi zdolno�ciami, tak �e Humfrey dorasta� w kilkakrotnie szybszym
tempie. I jak to
zawsze bywa, nie mia�o up�yn�� wiele czasu, a zn�w b�dzie doros�y; na razie
zdawa� si�
cieszy� drugim dzieci�stwem.
Zora odprowadzi�a Ivy do bawialni. Dobry Mag by� teraz wzrostu Ivy, co
oznacza�o,
�e starza� si� trzykrotnie szybciej ni� normalny cz�owiek, poniewa� by� niski
jak na swoje
lata.
� Cze��, Ivy! - powiedzia�. - Przysz�a� do�o�y� mi jeszcze
kilka lat?
Nie, mam interes - powt�rzy�a Ivy. Musia�a zaufa� Humf-
reyowi, nawet je�li nie mia�a na to ochoty. On i tak wiedzia�
o wszystkim, a przynajmniej takie sprawia� wra�enie, gdy� na tym
polega� jego dar. Fizycznie by� teraz dzieckiem, wi�c mo�e nie b�dzie
- To cudownie - powiedzia�a Ivy, trac�c zainteresowanie. -
Musz� ju� i��.
- Ach, je�eli spr�bujesz mnie omin��, oberwiesz szczotk� -
ostrzeg� nagrobek.
-Phi! - odpar�a. - Nic mi nie zrobisz, twardog�owy starcze!
Wyzywaj�co ruszy�a dalej.
-Alarm! - wrzasn�� nagrobek. - Niegrzeczne dziecko! Praw
dopodobnie niezno�ny bachor! Zdzieli� je szczotk�!
Zza za�omu muru wylecia�a najstraszliwsza rzecz, jak� Ivy mog�a sobie wyobrazi�:
ogromna szczotka do w�os�w. Dziewczynka pospiesznie umkn�a z powrotem,
zas�aniaj�c
r�kami pup�. Ten nagrobek nie �artowa�!
Opar�a si� plecami o mur, os�aniaj�c tyln� cz�� cia�a. I co teraz robi�? Nie
mog�a
stan�� twarz� w twarz z takim przeciwnikiem, a tym bardziej obr�ci� si� do�
ty�em.
Szczotka przez chwil� unosi�a si� w powietrzu. P�niej, nie widz�c zach�caj�cej
do
ataku wypuk�o�ci, znikn�a tam, sk�d przylecia�a. Ivy odetchn�a; tym razem
uda�o si�.
Mia�a jednak nieprzyjemn� �wiadomo�� tego, �e kiedy zn�w spr�buje omin��
nagrobek, ten znowu zacznie krzycze� i straszliwa szczotka powr�ci. Utkn�a.
By�a do��
pewn� siebie dziewczynk�, ale ta szczotka... Musi wymy�li� jaki� spos�b, �eby
pozby� si�
jej!
Nagle wpad�a na nowy pomys�, gdy� w jej g��wce roi�o si� od pomys��w, a niekt�re
by�y r�wnie m�dre, jak ona sama. A gdyby unieszkodliwi�a nagrobek zamiast
szczotki? Je�li
tylko zdo�a jako� uciszy� tego krzykacza, zamkn�� mu usta...
Jeszcze raz zajrza�a do w�ze�ka. Mo�e powinna by� bardziej pomys�owa. Kamie�,
podkowa, martwa �ma. Nie ma tu nic, co...
Tw�rcza ba�ka rozb�ys�a nad jej g�ow�, przez moment �wiec�c r�wnie jasno, jak
o�lepiaj�cy blask zwalczony niedawno przez Ivy za pomoc� �lepej latarni. Tak, to
mo�e si�
uda�!
Pomaszerowa�a do nagrobka.
-Cze��, twardzielu! - powiedzia�a �mia�o.
' Kamienne oko zmierzy�o j� nieruchomym spojrzeniem.
-To zn�w ty, pokurczu? Je�li spr�bujesz p�j�� dalej, dopilnuj�,
�eby nie omin�o ci� lanie. D�ugo nie b�dziesz mog�a usi���!
-Mam co� dla ciebie - rzek�a, wyjmuj�c nie�yw� �m�. - Po
zw�l, �e wygrzebi� tu ma�y do�ek...
Wykopa�a ma�� dziur� w ziemi.
� Nieciekawie to wygl�da - orzek� nagrobek. - Je�eli ryjesz
zbyt g��boko, mo�esz znale�� co�, co ci si� nie spodoba, cukiereczku.
� Chc� tylko pochowa� j� bli�ej - odpar�a Ivy i upu�ci�a
martw� �m� do do�ka. Potem zasypa�a dziur� ziemi� i mocno
przyklepa�a.
Sta�a, patrz�c. Je�eli nagrobek powiedzia� prawd�...
Nie k�ama�. Zaczai zmienia� kszta�t. Ludzkie rysy pocz�y znika�, a kamie�
przybra�
zielonkaw� barw�. Potem przyj�� nowy kszta�t. Teraz wygl�da� jak g�owa �my
ksi�yc�wki, o
w�ochatych czu�kach i �licznych barwach.
-To naprawd� �adne - powiedzia�a Ivy i min�a nagrobek.
�ma gwa�townie porusza�a czu�kami, ale milcza�a, bowiem �my
nie wydaj� d�wi�k�w s�yszalnych przez ludzkie ucho. Ogromna szczotka nie
pojawi�a
si�, a Ivy niezw�ocznie opu�ci�a niebezpieczne miejsce. Dzi�ki tw�rczemu
podej�ciu
pokona�a ostatni� przeszkod�. Wykorzysta�a martw� �m� w spos�b, jakiego nikt
dotychczas
nie pr�bowa�.
Dotar�a do drzwi zamku i otworzy�a je pchni�ciem. M�oda i �adna kobieta wysz�a
jej
na spotkanie.
-Och, witaj, Ivy - co za niespodzianka. Dlaczego nie przylecia
�a� na dywanie, jak zwykle?
Ivy wola�a nie wyja�nia�, �e zosta�a uziemiona; Zora by�a bardzo mi�a, ale w
takich
sprawach nie mo�na ufa� nikomu doros�emu.
-Jestem w interesach - powiedzia�a Zorze. - Musz� zobaczy�
si� z Dobrym Magiem Humfreyem.
Zora wzruszy�a ramionami. By�a zombie, ale nie by�o tego po niej wida�, poniewa�
nie gubi�a kawa�k�w cia�a. Od dw�ch lat opiekowa�a si� Dobrym Magiem, poniewa�
mia�a
dar przyspieszania staro�ci. By�a zam�na, ale kiedy u�ywa�a swojego daru,
ludzie stawali si�
nerwowi, obawiaj�c si�, �e ich postarzy. Ivy nie rozumia�a, jak kto� mo�e mie�
co� przeciw
byciu starszym; pewnie zapomnieli, jak to jest by� dzieckiem. Jednak wygl�da�o
na to, �e
boj� si� zestarze�, tym bardziej, im bardziej ju� byli starzy. I tak m�� Zory,
Xavier,
najcz�ciej znika� z domu, kiedy �ona u�ywa�a swego daru.
Ivy pojmowa�a praktyczne znaczenie tego daru, chocia� nie rozumia�a emocji,
jakie
wywo�ywa�, i wcale si� nie obawia�a. Cz�sto odwiedza�a Dobrego Maga, pot�guj�c
talent
Zory swoimi zdolno�ciami, tak �e Humfrey dorasta� w kilkakrotnie szybszym
tempie. I jak to
zawsze bywa, nie mia�o up�yn�� wiele czasu, a zn�w b�dzie doros�y; na razie
zdawa� si�
cieszy� drugim dzieci�stwem.
Zora odprowadzi�a Ivy do bawialni. Dobry Mag by� teraz wzrostu Ivy, co
oznacza�o,
�e starza� si� trzykrotnie szybciej ni� normalny cz�owiek, poniewa� by� niski
jak na swoje
lata.
� Cze��, Ivy! - powiedzia�. - Przysz�a� do�o�y� mi jeszcze
kilka lat?
Nie, mam interes - powt�rzy�a Ivy. Musia�a zaufa� Humf-
reyow�, nawet je�li nie mia�a na to ochoty. On i tak wiedzia�
o wszystkim, a przynajmniej takie sprawia� wra�enie, gdy� na tym
polega� jego dar. Fizycznie by� teraz dzieckiem, wi�c mo�e nie b�dzie
sk�onny zdradza� jej sekretu doros�ym. - Uziemili mnie przez bezmy�lno�� i
musia�am wymkn�� si� cichaczem. Humfrey u�miechn�� si� ze zrozumieniem.
- Ta bezmy�lno��, wed�ug ciebie, polega�a na zmuszeniu dziad
ka do pogoni przez wik�acze, puszcz� i tykw�, poniewa� nie chcia�a�
s�ucha� jego przestr�g i zachowywa� si� przyzwoicie, a ponadto na
sprawieniu, i� Nocny Ogier zia� ogniem z nozdrzy, gdy zobaczy�, co
zrobi�a� z jego nawiedzonym domostwem?
- Przecie� m�wi� - przyzna�a niech�tnie Ivy. - Przez bezmy�l
no��. Zatem pospieszmy si�, zanim wpadn� w tarapaty przez jeszcze
wi�ksz� bezmy�lno��, je�li odkryj�, �e mnie nie ma. Potrzebuj�
Odpowiedzi.
- To kosztuje rok s�u�by - poinformowa� j� Humfrey. -
Z g�ry.
- Wiesz co, doda�am ci ju� wi�cej ni� rok pot�guj�c dar Zory,
kiedy ci� postarza�a, wi�c jeste�my kwita. A je�li zn�w jej pomog�,
b�dziesz mi winien nast�pn� Odpowied�.
Humfrey spojrza� na ni� wojowniczo.
-A c� to za logika, kobieto?
-Kobieca logika, oczywi�cie - poinformowa�a go. - Co� ci si�
nie podoba?
Ivy wiedzia�a ju� co nieco o tym, jak trzeba post�powa� z m�czyznami, nawet
tymi,
kt�rych nie da�o si� oczarowa�.
-Hmm, nie - rzek� Humfrey. - Pewnego dnia zostaniesz
Kr�lem Xanth, niech Demon zlituje si� nad nami.
-Wiem o tym, g�upku, wi�c uwa�aj, co m�wisz.
Stanowczo�ci nauczy�a si� od swojej matki, tak samo jak wiedz�
o piedesta�ach przej�a od swojego ojca. �Nigdy nie wolno dawa� m�czy�nie
wolnej
r�ki, bo nie wiadomo, gdzie ni� si�gnie" - przypomnia�a sobie maksym� matki.
- No dobrze, dobrze, jakie masz Pytanie? - spyta� opryskliwie
Humfrey.
- Potrzebuj� czego� do wyczyszczenia magicznego arrasu, �eby
Jordan-duch odzyska� pami��.
Kto� inny m�g�by mie� k�opoty z ogarni�ciem problemu, ale Humfrey, cho� taki
m�ody, by� Magiem Informacji. Mia� przesz�o stuletni� praktyk�, zanim
przypadkowo
odm�odzono go do niemowl�ctwa razem ze Stanleyem Parowcem; teraz wraca�y mu
si�y,
podobnie jak pop�dliwe usposobienie.
Zastanawia� si� przez chwil�, po czym rozchmurzy� si�.
-To powinno by� w Wielkiej Ksi�dze! - wykrzykn��.
Ivy wiedzia�a, �e niekt�rzy twierdz�, i� nie ma czego� takiego jak Wielka Ksi�ga
Odpowiedzi na Wszystkie Pytania, ale ci ludzie nigdy nie byli w pracowni
Humfreya. Dobry
Mag podszed� do sto�u, na
kt�rym le�a�a wielka ksi�ga, i wdrapa� si� na wysoki sto�ek, �eby do niej
dosi�gn��.
Przewr�ci� kilka po��k�ych kart.
- Dobrze, �e zn�w nauczy�em si� czyta� - mamrota�, �l�cz�c
nad drobnym pismem. - Gawrony... g�si... g�owacze... gnioty...
gnomy... Gobelin! Jego rola, historia, obecne po�o�enie, niszczenie...
Jest! Czyszczenie!
- O to chodzi! - wykrzykn�a Ivy.
- Cicho, kobieto, kiedy pracuj�! - warkn��.
Ivy otworzy�a usta zamierzaj�c udzieli� mu nale�ytej odpowiedzi, ale postanowi�a
powstrzyma� si� do czasu a� Humfrey udzieli Odpowiedzi. W stosunkach z
m�czyznami
niezwykle istotne jest wyczucie sytuacji - jak mawia�a matka. A zreszt�, by�
nazwan�
�kobiet�" to �adna obraza. By�a zadowolona, �e Mag nie przeczyta� tekstu pod
nag��wkiem
"Niszczenie", poniewa� mog�y si� tam znajdowa� wzmianki o wycieraniu r�k w
gobelin, co
by�oby jej trudno wyja�ni�.
- U�yj barwnika do prz�dzy - przeczyta�. - - Wed�ug na
st�puj�cej recepty: p� kubka...
- Czekaj, nie zapami�tam wszystkiego! -- zaprotestowa�a
Ivy. - Z trudem mog� zapami�ta� przepis na gotowanie jajek na
twardo! Musz� mie� to na pi�mie - i bez d�ugich s��w.
Ivy uczy�a si� czyta�, ale wola�a takie s�owa jak �gra" i �rad" od takich, jak
�winowajca" lub �ukarano".
Humfrey wyd�� policzki, dok�adnie tak samo, jak zrobi�by b�d�c
0sto lub wi�cej lat starszy.
-A zatem przynie� mi t� kopiark�.
Ivy spojrza�a tam, gdzie wskaza� r�k�. W k�cie siedzia�o stworzenie podobne do
ma�ej
g�sienicy, maj�ce tylko cztery nogi, jeden ogon
1kilka d�ugich w�s�w. By�o okr�g�e, puszyste i wygl�da�o na mi�kkie,
ale roztacza�o wok� poczucie niezale�no�ci i ch�odn� rezerw�.
Dziewczynka podesz�a i usi�owa�a podnie�� zwierz�, ale ono jakby wy�lizgn�o jej
si�
z r�k i pozosta�o na swoim miejscu. Chcia�a unie�� je za ogon, lecz zw�zi�o
��te �lepia w
szparki, wysun�o pazury i zamiaucza�o, wi�c zrezygnowa�a. To by�o naprawd�
dziwne
stworzenie!
Ivy spr�bowa�a innego sposobu. Zacz�a oddala� si�, wo�aj�c:
-Tutaj, kopia, kopia, kopia, kopia!
Zwierz� ruszy�o za dziewczynk�, dok�adnie na�laduj�c jej ch�d. Kiedy dotarli do
sto�u, wskaza�a na blat.
-Skacz, kopia!
Skoczy�a sama, �eby pokaza� jak si� to robi, i kopiarka te� skoczy�a. Jednak
zrobi�a to
tak samo jak Ivy: na st� i z powrotem na pod�og�.
Tak wi�c Ivy musia�a wgramoli� si� na st�, co zdenerwowa�o Dobrego Maga.
- Do g�ry! - zawo�a�a i kopiarka wdrapa�a si� za ni�.
- Nie depcz po stronach! - wrzasn�� Humfrey, �api�c kopiark�
i z rozmachem k�ad�c j� na ksi��ce. - Kopiuj t� kartk�, kopiorobie!
Stworzenie usiad�o na recepcie. Zamrucza�o. Po chwili otworzy�o pysk i wysun�o
j�zor, kt�rym by� arkusz papieru.
Humfrey oddar� wydruk i poda� go Ivy, czym bardzo j� zdziwi�.
-Masz swoj� kopi�. A teraz id� ju�.
Oczywi�cie, Ivy by�a gotowa do k��tni, ale u�wiadomi�a sobie, �e teraz, kiedy ma
ju�
to, po co przysz�a, naprawd� chce ju� i��, wi�c zmilcza�a. Czasami, cho� to
okropnie
denerwuj�ce, trzeba s�ucha� polece� m�czyzn, kiedy przypadkiem maj� racj�.
Zesz�a ze
sto�u i zostawi�a ma�ego Dobrego Maga pogr��onego w lekturze. W skupieniu
ch�on�� tekst
has�a, kt�re przypadkowo dotyczy�o taksydermii, podczas gdy kopiarka nadal
wypluwa�a
nast�pne kopie recepty na barwnik do prz�dzy. Kolejna kopia upad�a na st�,
zas�aniaj�c tekst,
i Mag z namys�em popatrzy� na zwierz�.
-Bardzo ciekawe techniki - mrucza� Humfrey. - Zastana
wiam si�, czy...
Jednak w tym momencie kopiarka pospiesznie zeskoczy�a z ksi��ki, najwyra�niej
nie
podzielaj�c jego zainteresowania taksydermi� i bynajmniej nie pragn�c zosta�
obiektem
jakiego� niewczesnego eksperymentu.
Wychodz�c� dziewczynk� pozdrowi�a Gorgona. Ma��onka Hum-freya i matka Hugo,
a ponadto przyjaci�ka Ivy by�a eleganck�, wysok�, zawoalowan� kobiet� o
w�owych
w�osach.
- Nie zostaniesz na kawa�ek ciasta, moja droga? - zapyta�a.
Ivy chcia�a si� wym�wi�, ale Gorgona pokaza�a najwi�ksze, naj�liczniejsze,
najaromatyczniejsze ciasto, jakie mo�na sobie wyobrazi�, wi�c ust�pi�a. Dosz�a
do wniosku,
�e Gorgona zapewne bardzo potrzebuje kobiecego towarzystwa, a zatem przyzwoito��
wymaga, �eby chwil� u niej zabawi�. Postanowi�a zosta� na kawa�ek ciasta.
Po pewnym czasie Ivy wr�ci�a na Zamek Roogna, przechodz�c ponownie przez
tykw�. Nikt nie zauwa�y� jej nieobecno�ci opr�cz duch�w - co, rzecz jasna, by�o
cz�ci� jej
problemu. W tych dniach wszyscy zajmowali si� jedynie tym niezno�nym bachorem.
Ch�tnie
wrzuci�aby go do dziurki w tykwie, bez podkowy!
Jednak teraz mog�a oczy�ci� arras i us�ysze� ca�� opowie�� Jordana. Musia�a
tylko
sporz�dzi� wed�ug recepty p�yn do czyszczenia. Na szcz�cie duchy wiedzia�y,
gdzie znale��
wszystkie sk�adniki. Ivy wzi�a garnek, troch� barwnika, t�uszczu i r�no�ci, po
czym
ugotowa�a wszystko razem zgodnie z instrukcj�. Barwnik by� silnym �rodkiem i
pr�bowa�
poparzy� jej r�czki, ale recepta wyja�nia�a, jak tego umkn��. Przyjaci�ka
Jordana, Renee,
pomog�a Ivy przebrn�� przez trudniejsze cz�ci przepisu, aby dziewczynka nie
pope�ni�a
�adnego b��du. Musia�a wypowiedzie� kilka zakl��, aby dobra� kolor barwnika do
gobelinu, ale w ko�cu otrzyma�a butelk� eliksiru.
Wzi�a g�bk�, zwil�y�a j� sporz�dzonym barwnikiem i przetar�a powierzchni�
arrasu.
Rezultat by� zdumiewaj�cy. Pojawi� si� pas ja�niejszych i wyra�niejszych
obraz�w. �rodek
dzia�a�!
Ivy starannie wyczy�ci�a ca�y gobelin, a� zacz�� b�yszcze� jak nowy. Ruchome
obrazy
wygl�da�y tak realnie, ze niemal uwierzy�a, �e mog�aby w nie wej��.
-Och, tak! - zakrzykn�� Jordan. - Widz� ka�dy szczeg�!
Wraca mi pami��!
-A teraz opowiedz mi swoj� histori� - rozkaza�a mu Ivy.
Zasiad�a, spogl�daj�c na gobelin, podczas gdy Jordan skupi� si�
na pocz�tku swojej opowie�ci. Z pomoc� dziewczynki, poniewa� jako duch nie m�g�
sam nastawi� gobelinu, uda�o mu si� uzyska� w�a�ciw� sekwencj� obraz�w. P�niej,
gdy co�
zacz�o si� dzia�, Jordan opisywa� bieg wydarze� tak, jak je pami�ta�. Pomija�
nudne
fragmenty, takie jak spanie, i po�wi�ca� wi�cej uwagi ciekawszym momentom, na
przyk�ad
walkom z potworami, ca�owaniu pi�knych panien i spotkaniom z dziwnymi czarami.
By�a to
prawdziwa opowie�� o Mieczach, Magii, Dobru, Z�u oraz Zdradach, i Ivy by�a
oczarowana.
Uwielbia�a mocne teksty. S�ucha�a sm�tnej sagi, jakby sama by�a jej bohaterk�.
Czu�a dreszcz
emocji s�ysz�c Szcz�k Or�a i cierpia�a poznaj�c rewelacje Niemi�ej Nieprawdy.
2. PUK
S�dz�, �e wszystko zacz�o si� wtedy, kiedy sta�em si� pe�noletni. W tych
czasach
obyczaj nakazywa�, aby m�odzieniec sprawdzi� si�, dokonuj�c jakich�
fantastycznych
czyn�w; potem, zdobywszy s�aw�, m�g� o�eni� si� i ustatkowa�.
Mia�em wspania�� dziewczyn�, Elsie, kt�ra umia�a zmienia� wod� w wino jednym
dotkni�ciem paluszka, ponadto by�a m�oda i delikatna, i chcia�a natychmiast
wyj�� za m�� i
za�o�y� rodzin�. Ja jeszcze nie by�em do tego gotowy; wydawa�o mi si� to takie
nudne.
Chcia�em przygody!
Sytuacja stawa�a si� trudna. Elsie naprawd� chcia�a, �ebym zosta� i nie dba�a o
bohaterskie tradycje, i rzeczywi�cie by�a atrakcyjna. Mieli�my kilka ostrych
star�. Obieca�em
jej, �e - kiedy prze�yj� moj� przygod� i zostan� bohaterem - wr�c� do niej, ale
k�ama�em,
gdy� oboje wiedzieli�my, �e nigdy nie b�d� mia� do�� przyg�d. Ona obiecywa�a mi,
�e -
kiedy ju� za�o�ymy rodzin� - pozwoli mi wyruszy� w podr� po Xanth i mo�e zabi�
jednego
smoka lub dwa, ale oboje wiedzieli�my, �e i to jest k�amstwem, poniewa� rodzina
nigdy nie
pozwoli ci odej��. Ja chcia�em najpierw posmakowa� dzikiego owsa, �eby by�
pewnym
moich uczu�.
Elsie niezbyt podoba� si� ten pomys�; nie wiem, dlaczego. Tak wi�c w ko�cu
zawarli�my umow�: Elsie b�dzie mia�a jedn� noc, aby udowodni� mi, jak mi�y mo�e
by�
domowy owies i pokaza� zalety domowego ogniska, sk�aniaj�c w ten spos�b do
pozostania.
Je�li nie zdo�a, wyrusz� w podr�. Wydawa�o si�, �e to uczciwa umowa.
Gdybym tylko wiedzia�, jak� noc zaplanowa�a! By�em wtedy naprawd� naiwny i o
wielu sprawach wiedzia�em znacznie mniej ni� s�dzi�em. My�la�em, �e Elsie dobrze
mnie
nakarmi, b�dzie dla mnie mi�a i przekonuj�co opowie mi o zaletach
ustabilizowanego �ycia.
Zamiast tego, ona... Hmm, nie jestem pewien, czy powinienem o tym m�wi�... Mo�e
lepiej
zostawimy opis tej nocy i przejdziemy do nast�pnych obrazk�w... Nie? Jednak mog�
mie�
k�opoty z twoimi rodzicami, je�li powiem ci za du�o o... No dobrze, w porz�dku,
opowiem
tylko pobie�nie.
Elsie powita�a mnie ubrana w koszul�, kt�ra... No c�, wiedzia�em, �e ona jest
�liczna,
ale nie u�wiadamia�em sobie, jak �liczna mo�e by�, kiedy naprawd� si� postara.
Stwierdzi�em, �e gapi� si� na... spos�b, w jaki oddycha. I w jaki siedzi.
P�niej wprowadzi�a
mnie... do sypialni, a ja ruszy�em za ni� i patrzy�em na spos�b, w jaki sz�a.
P�niej... To
naprawd� nudne, wi�c mo�e pominiemy t� scen�? Nie? Hmm, no wi�c pokaza�a mi, jak
wys�a� wiadomo�� do bociana, a ja przyzna�em, �e to jedyna przygoda, jakiej mi
potrzeba, i w
ko�cu zasn�li�my.
Jednak rano przypomnia�em sobie o innych przygodach, o zwiedzaniu obcych miejsc
i
pokonywaniu strasznych potwor�w. Wiedzia�em, �e musz� najpierw tego spr�bowa�.
Elsie
jeszcze spa�a, z p�u�miechem na ustach, i czu�em si� naprawd� okropnie, kiedy
ubiera�em si�
i przypasywa�em miecz. Nawet jej nie poca�owa�em; po prostu wymkn��em si� z domu
jak
niegrzeczny dzieciak i ruszy�em na poludnie. w �rodek Xanth, gdzie podobno
czeka�a
prawdziwa przygoda.
Poczucie winy towarzyszy�o mi jak burzowa chmura, poniewa� obietnica z�o�ona
przeze mnie tego wieczora okaza�a si� kolejnym okrutnym k�amstwem. Niemal
zdecydowa�em si� wr�ci�, jednak zew przygody popycha� mnie dalej i by�
silniejszy od
poczucia winy.
W tamtej chwili wcale nie wydawa�o mi si�, �e jestem dzielnym i nieustraszonym
bohaterem. Czu�em si� raczej tch�rzem, bo nie mia�em odwagi obudzi� Elsie i
powiedzie� jej
uczciwie: �Odchodz�, dziewczyno, bardzo mi przykro". Dosta�aby... No, kobiety
potrafi� by�
bardzo trudne w takich chwilach. A kiedy ruszy�em w drog�, nie
mia�em ju� odwagi wr�ci� i przeprosi� j�. Niekt�rzy bohaterowie nie s� zbyt
dzielni i
nieustraszeni.
Podj��em ju� jednak decyzj� i musia�em patrze� przed siebie, a nie spogl�da�
wstecz.
Odebra�em pierwsz� �yciow� lekcj�: �e najs�odsze i najsmutniejsze jest to, co
mog�oby by�.
Podejrzewa�em, �e post�puj� �le i zap�ac� za to straszliw� cen�, lecz nie
rezygnowa�em,
wstydz�c si� przyzna�, �e �le czyni�.
W tamtych czasach pustkowie Xanth by�o dziksze ni� dzisiaj i zamieszkiwa�o tam
wiele dziwnych stworze� i czar�w, kt�re dzi� ju� nie istniej�. Ro�liny nie
nauczy�y si� jeszcze
respektu przed cz�owiekiem,