5316

Szczegóły
Tytuł 5316
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5316 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5316 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5316 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

�UKASZ ORBITOWSKI droga do Modlichy NIEWIELE JEST KOBIET, za kt�rymi warto jecha� przez Polsk�. Joann� pozna�em w krakowskiej knajpie, o drugiej nad ranem, pijany jak marcowy szpak. Wiem tyle, �e zrobili�my wszystko, na co pozwala ubikacja. Do wielkiego fina�u nie dosz�o. "Za trzy godziny wyje�d�am" -powiedzia�a. Siedzieli�my potem na Plantach, nad drzewami wstawa� �wit. Co� zgrzyta�o we mnie. �egnaj, nocy upojna! Odprowadzi�em j� na dworzec i postawi�em krzy�yk na znajomo�ci. Patrzy�em smutno za oddalaj�cym si� poci�giem. W stukocie k� dos�ysza�em szyderczy �miech i wr�ci�em do domu w�ciek�y niczym pijak na opr�nion� butelk�. Taka, taka dziewczyna! M�wi� wam, Joanna by�a �liczna, poeta by si� nie powstydzi�. Nogi po szyj�. Ma�e, stercz�ce piersi. P�aski brzuch z kolczykiem. Wiecznie u�miechni�ta g��wka na �ab�dziej szyi. Nie b�d� pieprzy�, Joanna to naprawd� fajna dziewczyna. Par� dni p�niej otrzyma�em od niej maila. Pisali�my troch�, dowiedzia�em si�, �e moja niedosz�a studiuje ekonomi� w Poznaniu, ma ch�opca imieniem Artur, interesuje si� histori� i dobr� ksi��k�. Korespondencja by�a md�a jak piwo bez gazu, ale pcha�em j� do przodu, w nadziei pchni�cia interlokutorki. Doczeka�em si�. W lipcu jej rodzice wyje�d�ali, Artu� otrzyma� stypendium we Francji i moja �liczna zaprosi�a mnie do siebie. Droga do Poznania wynosi osiem godzin. Pytacie, czy warto? Warto jak cholera. Wyjecha�em wieczorem. Wysiad�em w Katowicach, bo przypomnia�em sobie o starym przyjacielu, kt�rego warto odwiedzi�. Nie widzia�em Henia od matury. Cztery bite lata. Spotkali�my si� jako szczyle na kolonii i to Heniu powiedzia�, �e nigdy nie wyro�nie mi druga, zawsze sztywna pa�a, na kt�r� m�wi si� kutas. M�wi� wam, facet by� bezb��dny, typ weso�ka. Wyrzucili go z liceum, poniewa� urwa� krany we wszystkich ubikacjach i poszed� do dyrektora zameldowa�, �e kto� wy�ama� krany. Co dzia�o si� z nim p�niej? Nie wiem. Czasem dzwonili�my do siebie, ale nie wiedzia�em, czy sko�czy� szko��, czy pracuje, jak mu idzie z dziewczynami. Przywita� mnie na dworcu i pomy�la�em, �e ju� jest niedobrze. Henio mia� na sobie obszerny sweter, jaki mo�na kupi� na Krup�wkach, wi�zane spodnie z czarnej sk�ry i zamszowe �apcie. D�ugie w�osy zwi�za� w warkocz. U�cisn�li�my d�onie. Henio m�wi� powoli, wa��c s�owa. Nie sko�czy� liceum. Znalaz� prac� w Ikei, kt�rej trzyma� si� jak pijak latarni. - Chod� - powiedzia� - za�atwi�em ci wej�ci�wk� na koncert. Przed Mega Klubem kr�ci�o si� kud�ate towarzystwo i kilkunastu �ysych, r�wnie� ubranych na czarno. - Pozmienia�o si� troch� - powiedzia�em Heniowi, bo gdy ko�czy�em romans z metalem, skini prali szatanowc�w i na odwr�t. Pokiwa� g�ow� z zadowoleniem. Z plakatu dowiedzia�em si�, �e gra Celtic Winter, Aryan Storm, Wotans Sword i jeszcze jeden zesp�, kt�rego nazwy nie pozna�em ze wzgl�du na nieczyteln� log�wk�. "Przypomnisz sobie stare czasy" - powiedzia�em do siebie i weszli�my do �rodka. Mia�em jasne szturm�wki, koszulk� ze skate-shopu i czerwon� czapeczk� daszkiem do ty�u, wi�c czu�em si� niepewnie. Nic jednak si� nie sta�o. Mega Klub w Katowicach to pod�e miejsce, gdzie atrakcjami s� tanie piwo i darmowy kibel. Siedzieli�my na pi�trze, przed scen�. Uprz�tni�to stoliki, wi�c przycupn�li�my na murku. - Gdzie jedziesz? - zapyta� Henio. - Do dupy - wyja�ni�em i opowiedzia�em mu ca�� histori�. Patrzy� z pob�a�aniem, jakbym m�wi� o sprawach nieistotnych. - M�wi� ci, warto - tak sko�czy�em. - Je�li ta dziewczyna robi z cip� to samo, co z j�zykiem, musz�, po prostu musz� j� przelecie�. - Cicho - zgasi� mnie Henio. - Zaczynaj�. W istocie. Na scenie zapad�a ciemno��, w��czono maszyn� do dymu. Z ta�my szed� kawa�ek z Wagnera lub Orffa. Sala zamilk�a. Kilkadziesi�t g��w trwa�o nieruchomo, wpatrzone w ciemne sylwetki z instrumentami w d�oniach. B�ysn�y reflektory. Perkusista zacz�� t�uc jak w�ciek�y. Na scenie sta�o trzech kole�k�w: pierwszy wdzia� na siebie kolczug� i szyszak. D�ug� brod� spl�t� w dwa warkoczyki. Trzyma� gitar� basow�, na ka�dym palcu migota� sygnet. Drugi, z gitar� eklektyczn� w�o�y� mnisi habit i wymalowa� twarz w bia�o-czarne plamy. Trzeci wystroi� si� na br�zowo, obwiesi� �a�cuchami i przywdzia� ostrogi do wojskowych but�w. Mia� d�ugie, wampirze z�by i gdy przyjrza�em si�, dostrzeg�em, �e s� sztuczne i spadaj� przy szerszym otwarciu ust. Z perkusisty widzia�em tylko wytatuowane d�onie. - W imi� sn�w naszych ojc�w! W imi� mrocznego dziedzictwa przesz�o�ci! W imi� Peruna! - krzycza� ten w makija�u. No i zagrali. Niewiele s�ysza�em z uwagi na fatalne nag�o�nienie. Gitara bzycza�a jak zaspany trzmiel, wokal schowa� si� za przesterem, a bas przepad� zupe�nie. Podziwia�em perkusist�, nigdy nie przypuszcza�em, �e kto� mo�e t�uc tak szybko w werbel. Mia�em wra�enie, �e wys�u�ony zestaw rozpadnie si� na wi�ry. Kawa�ki nie r�ni�y si� od siebie, ten sam galop, skrzek i jazgot. Wyszed�em po piwo i gdy wr�ci�em, Celtic Winter w�a�nie grali bisy, w tym cover "Konkwisty 88", nie r�ni�cy si� wiele od innych kompozycji. No i pi�knie, pomy�la�em. Ale Henio by� zachwycony. - I jak? - zapyta�, gdy Celtic Winter zabierali si� ze sceny. - Niewiele s�ycha�. - Liczy si� idea - powiedzia� Henio. Po Celtic Winter zagra� zesp� z nieczyteln� log�wk�. Nazywali si� Black Forest i ich ci�ka muzyka stanowi�a prawdziwe wytchnienie od galopuj�cych pan�w z Celtic Winter. Czasem brzmia�o to jak Rammstein, czasem jak Enya z do�o�on� gitar�. �piewa�a dziewczyna w obcis�ej sukience, gubi�a wci�� melodi�, co rekompensowa� wydatny dekolt i niez�e nogi. Po nich wyst�pi� Wotans Sword - wraz z nimi wr�ci�a niezno�na �upanka. Poprosi�em Henia, �eby�my ju� poszli. - Musisz zobaczy� Aryan Storm - powiedzia�. Zobaczy�em. Zesp� sk�ada� si� z dziesi�ciu ludzi. Opr�cz gitar i perkusji scen� zape�ni�y b�benki, flety i lutnie. B�dzie ciekawie, my�la�em, dop�ki Aryjczycy nie zacz�li gra�. Mia�em wra�enie, �e ka�dy z nich wykonuje inny utw�r. Na czo�o wysun�� si� wokalista, kt�ry tak zawodzi� pijackim g�osem: Kiedy przyszli chrze�cijanie Zamienili bog�w w kamie� Moje plemi� blaskomiotne Odp�aci im za to stukrotnie Pr�bowa�em wycofa� si� na d�, do baru, kiedy na scenie pojawi�a si� nowa posta�. By� to kud�aty demon wielko�ci dorodnego koguta, nastroszony niczym szczotka klozetowa i z czym�, co wzi��em za ogon, a co okaza�o si� barwnie spl�tanymi genitaliami. Stw�r �w patrzy� na krzycz�ce towarzystwo z wyra�nym niesmakiem, po czym zgrabnym susem przesadzi� scen�, min�� sk��biony t�um i wyl�dowa� przy mnie. P�niej t�umaczy�, �e wygl�da�em najsensowniej. - Cze�� - rzuci�. - Mo�na sobie tutaj chlapn��? Zam�wi�em dwa piwa. Stw�r pokr�ci� czarnym noskiem, po�ali� si�, �e chrzczone, ale wypi� do dna i poprosi� o jeszcze. - Jestem Strzygo� - wyja�ni�. Zapyta�em, czemu zwia� od koleg�w. - Bo wrzeszcz� i s� nudni - wyja�ni�. - Kiedy� by�o weselej. Zamiast podziwia� lasy, trzebi�o si� dziki, ry�ka�o po k�tach i r�n�o brzuchy, komu popadnie. No i pi�knie. Wyl�dowa�em u Henia przed drug�. Strzygo� nauczy� si� ju� pali� i, zadowolony ze zmiany towarzystwa, siedzia� mi na ramieniu, zerkaj�c �akomie na butelk�. Heniu nie widzia� go wcale. Postanowi�em czym pr�dzej si� upi�. Postawi�em flaszk�, siedzieli�my, rozmawiaj�c weso�o. Pr�bowa�em wybada� jego stosunek do facet�w w zbrojach i blaskomiotnych plemion, �yj�cych na �l�sku, niezwykle ciekawych, w kontek�cie stwora na moim ramieniu. Pok�j Henia wype�nia�y stare meble, stosy p�yt i kaset, wielki Rubin na nachtkastliku i kilka ksi��ek ze zniszczonym egzemplarzem "Mein Kampf" na czele. Nie mog�em dostrzec sprz�tu graj�cego. Pami�tam, Henio posiada� najlepsza wie��, jak� widzia�em w �yciu. Zamiast niej sta� jamnik Tomphsonic z kompaktem i jedn� kieszeni� na kasety. - Gdzie twoja wie�a? - zapyta�em. - Sprzeda�em - wyja�ni� - i zobacz, co sobie kupi�em. Otworzy� szaf�. Wyj�� kolczug�, miecz, szyszak i nagolennice. Spod ��ka wydoby� tarcz�. Mia�em wra�enie, �e tylko czeka na sygna�, �eby przywdzia� to �elastwo. - Sprzeda�e� wie��, by zosta� wojownikiem? - Jestem poganinem - wyja�ni�. Do tego dnia by�em przekonany, �e pogan ju� nie ma. Na szcz�cie, Heniu pi� tak samo jak czterdzie�ci milion�w katolik�w w tym popieprzonym kraju. Postanowi�em dowiedzie� si�, jak mo�na zosta� poganinem. - Poganinem si� nie zostaje. Poganinem si� jest. Budzisz si� pewnego dnia i rozumiesz, �e to, co ci� otacza, jest ci obce do szpiku. Ca�e to chrze�cija�stwo. �e nie ma w tobie �ydowskiej krwi. Zaczynasz my�le� i czu� jak przodkowie. - S�owianie? Chodzi ci o Polsk� przed Mieszkiem? - Jestem potomkiem Atlantyd�w - powiedzia� z powag�. - W moich �y�ach p�ynie aryjska krew. Nie pyta�em, sk�d to wie. Chcia�em wiedzie�, czym r�ni si� chrze�cija�stwo od poga�stwa. - Chodzi o plemi� - powiedzia�. - O oddanie korzeniom. Wierzymy w reinkarnacj�, w w�dr�wk� dusz, w zbieranie do�wiadcze�. Ja czuj� w sobie ducha Rommla i Chrystusa. Wierz�, �e ich dusze s� we mnie. - Jezus by� Aryjczykiem? - Oczywi�cie. �ydzi wypaczyli jego nauk�. Wychyli�em kieliszek. Popatrzy�em na flaszk� i po�a�owa�em, �e nie kupi�em drugiej. - Sk�d ta pewno��? Henio podrapa� si� po czole. - Jezus stworzy� religi�, trwa�a przez tysi�clecia. A tylko Aryjczyk mo�e stworzy� co� trwa�ego. Wszystko w historii, co pozosta�o, by�o dzie�em lud�w germa�skich. Jako facet, kt�ry za wroga numer jeden uznaje urz�d skarbowy, niewiele mia�em do powiedzenia. Heniu wyszed�, wi�c zapyta�em Strzygonia, co o tym my�li. - Trudno powiedzie� - mrugn�� paciorkowatymi oczyma. - Jest tego troch�? - Zanurzy� pyszczek w w�dce, zach�epta� i dorzuci�: - To si� nazywa kontekst kulturowy. Wszystko od niego zale�y. - To znaczy? - No widzisz. W waszych czasach kazaliby go leczy�. W moich - ubiliby. Heniu wr�ci�. Pr�bowa�em si� dowiedzie�, co w chrze�cija�stwie jest tak strasznego, �e trzeba wraca� do lasu i czci� �wi�te w�e. - Wiesz, chodzi o te dwie moralno�ci, t� oficjaln� i t� "grzeszn�". Wyobra� sobie, ilu m�odych ludzi popada we frustracj� po informacji od ksi�dza, �e onanizm jest grzechem. Ile nieudanych ma��e�stw zostaje zawartych, bo nie ma mo�liwo�ci sprawdzenia w�asnej seksualno�ci przed �lubem. Cz�owieku, to jest chore! My my�limy inaczej, zale�y nam na spo�ecze�stwie i chcemy, �eby ludzie byli szcz�liwi. Tak jak u ojc�w seks jest czym� naturalnym, pi�knym. Ten ruch ma przysz�o��, pomy�la�em. - To twoja dziewczyna? Podnios�em z p�ki zdj�cie. Przedstawia�o �adn� blondynk� o kr�conych w�osach i jasnych oczach. W latach trzydziestych podziwia�bym j� pewnie na plakacie Goebbelsa. - Aha. - �adna - by�em mocno wypity, wi�c zapyta�em. - I jak wam si� dociera? Henio zacz�� m�wi� o rycerskich turniejach, ogniskach z miodem i winem, wycieczkach w g�ry i temu podobnych wyczynach. Oczy Strzygonia zrobi�y si� wielkie jak ziarna fasoli. - Chodzi�o mi o seks - naprowadzi�em. Przed oczyma ukaza�a mi si� wizja stra�niczek �wi�tego ognia, gotowych przyj�� rol� nagrody wojownika. - Rok czekali�my - powiedzia� - ale by�o warto, stary. Naprawd�. No i pi�knie. STRZYGO� ZOSTA� ZE MN�. Powiedzia�, �e nie chce wraca� do Mega Klubu, do pogan i ich mieczy. Dowiedzia� si�, �e w Gliwicach mia�em znajomego poet� i ucieszy� si� tym bardziej, bo lubi sztuk� z �yciem, byle nie struganie �wi�tk�w. Z Katowic jedzie si� mniej ni� godzin�, wi�c przespa�em kaca u Henia. Odprowadzi� na poci�g, po�egna� staropolskim "Ave" i da� piwo na drog�. By� wtorek. Obieca�em sobie, �e w �rod� wieczorem zanurkuj� pod dekolt Joanny. Arka pozna�em na uczelni. Nie przebrn�� przez pierwszy rok polonistyki i wr�ci� do Gliwic. Znalaz� prac� w MacDonaldzie. Podawa� hamburgery i uk�ada� strofy. By� zawodowym zwyci�zc� konkurs�w poetyckich, wyda� ze sze�� ksi��ek, kt�re sta�y u mnie na p�ce, cienkie niczym poczt�wki. Kolega, co si� zna, twierdzi�, �e to cholernie dobra poezja. "Ciebie trzeba t�uc pustakiem w g�ow�, mo�e co� ci wtedy za�wieci" - powiedzia�. Arek um�wi� si� ze mn� pod spalonym teatrem. Szuka�em tego cholerstwa chyba czterdzie�ci minut, b��dz�c mi�dzy szarymi budynkami. Arek siedzia� na murku w czarnym, sk�rzanym p�aszczu i pali�. Z kieszeni wystawa� mu "Zamek" Kafki. - Jest �le - powiedzia� Strzygo�. - Nie znasz prawdziwych poet�w? Bo ja, powiem ci, moje �ycie jest poezj�. - Ka�dego Strzygonia? - Chyba jestem jedyny - zmartwi� si� m�j towarzysz - i przez to bardziej wyj�tkowy. - Jeste� naj�liczniejszy na �wiecie - pocieszy�em go - a teraz stul ryja, bo poeta idzie. Nie chc�, by pomy�la�, �e gadam ze sob�. Strzygo� zamilk� i owin�� si� wok� mojej szyi. Arek wsta�, poda�em mu r�k� i mia�em wra�enie, �e �ciskam ryb�. - Nie jest ci gor�co? - zapyta�em. W swoim p�aszczu wygl�da� jak Herr Flick z gestapo. Pokr�ci� g�ow�. No i pi�knie. O drugiej w nocy odchodzi� poci�g do Poznania. Siedli�my nad piwem w ponurej knajpie. W �rodku tygodnia stoliki �wieci�y pustkami. Trzech kole�k�w gra�o w bilard. Dwie niebrzydkie dziewczyny pi�y do sp�ki malibu z mlekiem. - I jak ci leci? - zapyta�em. - Coraz lepiej. Coraz lepiej. Wygra�em konkurs, a na jesieni b�dzie moja si�dma ksi��ka. "Eine kleine seksmachine". - Dobry tytu�. Wypi�em piwo i zam�wi�em nast�pne. Czym si� trujesz, tym si� lecz. - Wiem. Na razie trzy moje wiersze ukaza�y si� w antologii. Najlepsze rzeczy, jakie napisa�em. Siwczyk i Podg�rnikowa mog� mnie poca�owa� w dup�. Nie wiedzia�em, kto to taki, ale chcia�em zobaczy� antologi�. Arek jest mo�e strzelonym facetem, ale bardzo go lubi� i wiem, ile znaczy dla niego pisanie. Otworzy� torb� i wydoby� szary zbiorek z napisem "Almanach m�odych" na grzbiecie. Nachyli�em si� i zobaczy�em, �e torb� wype�niaj� ksi��ki r�nych format�w i grubo�ci. By�o ich ze trzydzie�ci albo wi�cej. - Po co ci, stary, ta makulatura? Arek obruszy� si�. - Nosz� ze sob� dorobek. Tutaj mam swoje ksi��ki - pogrzeba� w torbie - opr�cz nich almanachy po konkursach, gazety i tak dalej. Zobacz, prosz�. W "Fa arcie" mam ca�� stron�. "Ha!art." po�wi�ci� dwie. W przysz�ym numerze ma by� wywiad. A tu jest "Dykcja", w niej trzy strony. "Dialog" ma zamie�ci� m�j tekst o Kantorze. Jak widzisz, idzie dobrze. - Uwa�aj na kr�gos�up - poradzi�em mu. - Jeszcze par� sukces�w wydawniczych i b�dziesz wygl�da� jak z�amany wieszak. Po diab�a nosisz to cholerstwo? - Gliwice to miasto poet�w. Panienki same wskakuj� do ��ka. No i pi�knie. Arek okaza� si� poet� utylitarnym. Wszystkie drogi wiod� mi�dzy nogi. - Powa�nie. - Jasne, stary. W Warszawie k�adzie si� na stoliku kluczyki i kom�rk�. W Gliwicach tomik. Nie wiedzia�e�? Zerkn��em na dziewczyny obok. - A te? - Fajne. - Wiem, �e fajne. - A, o to ci chodzi? Patrz� na t� blondynk� i my�l� sobie, �e chcia�bym przelecie� j� na rowerku treningowym. Ojciec kupi� ostatnio taki elektroniczny, gdzie mo�esz zmierzy� sobie puls. Peda�owa�bym, pieprzy� i dowiedzia�bym si�, jakie mam t�tno przy orgazmie. - Rozumiem - powiedzia�em. - Nie mo�esz sobie zwali� konia? - E tam - burkn�� Arek. Bawi� si� almanachem. Nie zamierza�em mu odpu�ci�. Szczeg�lnie, �e ta mniejsza mia�a ca�kiem fajne cycuszki. - No to dzia�aj, stary! Arek nastroszy� si� jak go��b. - Mam s�abe wej�cia. Zapro� je tutaj, to b�d� nasze. Zaufaj mi, cz�owieku. Mia�em troch� wypite, wsta�em i podszed�em. Wygl�da�y, jakby tylko na to czeka�y. Rzuci�em kilka wys�u�onych tekst�w i zaci�gn��em je do naszego stolika. Wy�sza przypomina�a mi troch� Joann�. Te same, filuterne oczy. Oby posz�o r�wnie g�adko. - Co chcecie? - zapyta� Arek. - Zapraszam. - Nie mog� na to patrze� - szepn�� mi Strzygo� do ucha. - Dam nura do torby i troch� si� kimn�. Skin��em g�ow�. Strzygo� z niezwyk�� pr�dko�ci� rozsun�� zamek, zakot�owa� w ciuchach i zamkn�� si� od �rodka. Wy�sza zam�wi�a malibu, ni�sza martini z lodem i cytryn�. Na twarzy Arka malowa� si� niepok�j. Noga chodzi�a mu, jakby gra� na perkusji w Wotans Sword. Dziewczyny dosta�y swoje drinki. Wy�sza nazywa�a si� Ola i studiowa�a psychologi�. Ostrzy�ona na je�a brunetka by�a jej kole�ank� z klasy i nie mia�a tyle szcz�cia przy egzaminach. Zacz��em m�wi� i nie by�em zabawny nawet dla siebie samego. Powoli wycofywa�em si� - dziewczyny uwielbiaj�, gdy ich si� s�ucha. Poza tym moja rola dobiega�a ko�ca. Nadszed� czas Arka. Wygl�da�, jakby mia� usta pe�ne s�onej wody. - Jestem poet� - powiedzia� wreszcie. - By�em ostatnio na imprezie z Siwczykiem. Powiedzia� mi, �e jestem najwi�ksz� nadziej� �l�ska, �e przy�mi� jego i innych. Znacie Siwczyka? Nie zna�y. - A warto. �wietny facet i dobry poeta. Prosz�. Tutaj jestem z nim na jednej stronie. Stolik zape�ni� si� zawarto�ci� torby Arkadiusza. Pokazywa� kolejne tomiki, bezb��dnie znajdowa� siebie na stronach gazet i almanach�w. Oczy dziewczyn robi�y si� coraz szersze. Ni�sza rzuci�a mi bezradne spojrzenie. Pomy�la�em, �e chyba pomyli�em stoliki. - Pewne rzeczy rodz� si� z prze�ywania. Z mistycznych dozna�. Poezja jest mistyk�. Powiedz, Olu, co s�dzisz o Dionizosie? Z torby dobieg� j�k Strzygonia. - Sk�d si� znacie? - zapyta�a mnie Ola. Poczu�em si�, jakby w�a�nie miano mi zawi�za� oczy. - To m�j kolega z si�owni - wyja�ni�em. No i pi�knie. KONIEC WIECZORU dopad� nas o pierwszej pod teatrem. Siedzieli�my z piwem, Arek wygl�da� jak si�dme nieszcz�cie. W �wietle przeje�d�aj�cego samochodu dostrzeg�em dwie bia�e �zy, sun�ce w d� policzk�w. - Powiem ci, czemu jestem poet� - zacz��. Wiedzia�em, �e tym razem nie b�dzie k�ama�. - Ca�y czas my�l� o pisaniu. Czy id� ulic�, czy zasypiam, czy przerzucam plastikowe frytki... Uk�adam s�owa w metafory, metafory w strofy i tak dalej. Wymy�lam bohater�w i sytuacje, kt�re ich spotykaj�. Ca�y czas, pojmujesz, stary? Skin��em g�ow� ci�k� niczym kowad�o. - Robi� to, bo takie wieczory s� poza mn�. Nie schodz� do �wiata. Mam swoje Gliwice, zbudowa�em je ze s��w i schowa�em w nich g�ow�. Boj� si�, stary, dlatego pisz�. Wierzcie albo nie, wsp�czu�em mu szczerze. Zrozumia�em, �e raz na jaki� czas w murze z metafor robi si� dziura i �ycie celnym prostym rzuca Areczka na mat�. - Teraz powiem ci, czemu pij� - westchn��. - Pij�, bo... bo co� wtedy we mnie si� otwiera. Przymykam oczy i widz�, co chc�, i te dziewczyny s� moje. Kapujesz, stary? - Kapuj� - sk�ama�em. Mia�em nadziej�, �e nigdy nie zrozumiem tego, co Arek chcia� mi powiedzie�. Po�egnali�my si� ch�odno. Z TORBY WYSUN�� SI� szpiczasty ryjek. - Chyba koniec przyja�ni. - Niekoniecznie. - Wie, �e masz go za palanta. Wida� to by�o w twoich oczach. - Sk�d ty to mo�esz wiedzie�, skoro siedzia�e� w torbie? - zapyta�em i natychmiast trafi� mnie szlag. - Ty kud�aty gnoju! - O kim m�wisz? - Ty fiucie w czapie z mas�a! - �e niby ja? - Nie, moja stara i czterysta wnucz�t, jasne, �e ty, synu chomika! No popatrz, popatrz - lamentowa�em - sp�jrz tylko, co� narobi�. Strzygo� poci�� ubrania i zrobi� sobie gniazdo. POCI�G UCIEK� i musia�em czeka� do rana. Zdrzemn��em si� na �awce ko�o spalonego teatru i otworzy�em oczy w �rodku pi�knego przedpo�udnia. Zjad�em �niadanie w pizzerii, umy�em si� w toalecie. Mog�em p�j�� do Arkadiusza, kt�ry mia� wolne, ale uzna�em, �e ju� do�� poezji. Poci�g odchodzi� o drugiej. Pozbycie si� Strzygonia by�o zbyt trudne. Wyrzuci�em ciuchy, a ten dra� rozrabia� po pustej torbie. Pr�bowa�em z nud�w nada� mu imi�, ale �adne nie pasowa�o. Jest Strzygo� i b�dzie Strzygo�. Przezornie kupi�em bilet tylko do Opola, pami�taj�c o Waldku, koledze z czas�w szkolnych. Waldek by� dzieckiem nowych czas�w, mened�erem czy kim� w tym rodzaju. Po intelektualnym pyle Gliwic przyda mi si� troch� umys�owej prostoty. Zadzwoni�em do niego z wagonu. Odebra� natychmiast i bardzo si� ucieszy�. - Jasne, stary, zwalaj si� do mnie na chat�. Kupi�em niedawno mieszkanie w Opolu, to zaszalejemy. Stary, naprawd� super, �e si� zobaczymy. Musz� ko�czy�, mam w�a�nie zebranie. O kt�rej przyje�d�asz? Wyjad� po ciebie na dworzec nowym, czerwonym fordem. Daj mi tylko sw�j telefon, jakby co� si� pozmienia�o. - Na pewno b�dziesz? - Stary, dla ciebie odk�adam dzi� wszystko. Mamy tu zapieprz, ale koledzy dla mnie najwa�niejsi. Do zobaczycha, facet! Joanna zobaczy mnie w czwartek. Postanowione. - Cierpliwa jest ta twoja luba - zauwa�y� Strzygo�. - A nasz opolski przyjaciel, kto zacz? - Marketing i zarz�dzanie. - Czyli dawna obr�bka skrawaniem - mrukn�� Strzygo� i wr�ci� do torby. Polskie poci�gi to blaszane pud�a z brudem. Jecha�em w korytarzu, wci�ni�ty mi�dzy starsze panie i rezerwist�w. Ucieszeni z odzyskanej wolno�ci, upili mnie troch�, a jeden proponowa� obrobienie towarzysz�cego nam operatora Idei z telefonu i laptopa. Wysiad�em w Opolu na lekkim cyku. Waldka nie zasta�em. Pomy�la�em, �e pomyli� perony lub czeka przy kasach. Zn�w pud�o. Wyszed�em na parking, ale nie znalaz�em czerwonego forda. Kr�ci�em si� bez sensu, zachodz�c w g�ow�, jak mogli�my si� rozmin��, gdy zadzwoni� telefon. - Strasznie ci� przepraszam - powiedzia� Waldek. - Zatrzymali mnie. Jeszcze dziesi�� minut, stary, prosz�. Skocz sobie na obiad, do knajpki, �eby tylko zasi�g by�. Zaraz zadzwoni�. Roz��czy� si�. Zjad�em kurczaka w chi�skiej knajpie, zwiedzi�em empik, przesiedzia�em godzin� na �awce, wys�ucha�em m�dro�ci �yciowych Strzygonia i gdzie� wedle pi�tej telefon zadzwoni� ponownie. - Ja pieprz�, stary. Gdyby� wiedzia�, co tu si� dzieje! Ludzie zaraz porozpruwaj� sobie gard�a. Rany boskie, stawiam kolacj� i butelk� Bolsa. Ju� do ciebie jad�. Jest tam jaka� knajpa? - W�a�nie patrz� na jedn�. Nazywa si� "Awaria". - Wiem, gdzie to. Siadaj, zam�w sobie co�. Zap�ac�, jak przyjad�. Wszystko zaraz b�dzie na tip-top! Zerkn��em na zegarek. Dochodzi�a si�dma. - Stary, jak nie masz czasu, to powiedz mi. Mog� jeszcze jecha�, jak mi przepadnie poci�g, to jestem w dupie. - Oszala�e�, stary, nie przepuszcz� takiej okazji. Zaraz, zaraz jad�. - Fajny facet - rzek� Strzygo�. Mo�e w mie�cie s� dwie "Awarie" - pomy�la�em dwie godziny p�niej. Pi�em w�dk� w drinkach. Piwo by mnie u�pi�o. Wypali�em paczk� fajek i przeczyta�em dwa opowiadania w "Fantastyce", drugie na g�os, specjalnie dla Strzygonia. Zm�czonym wzrokiem przygl�da�em si� ludziom doko�a, szarym jak opolskie domy. "Awaria" by�a typow� knajp� �redniego sortu, gdzie piwo kosztuje trzy pi��dziesi�t i przy odrobinie szcz�cia mo�na dosta� po pysku. Co robi tu taka dziewczyna? Zachodzi�em w g�ow�. Siedzia�a samotnie stolik dalej i rozgl�da�a si� po sali. Daj� g�ow�, �e znacie ten typ: tlenione blond w�osy, kr�tka sukienka, stanik z fiszbinem pod opi�t� bluzk� i kilogramy makija�u. By�a m�odsza ode mnie: �wie�a, dyskotekowa zdzira. Rzuci�a spojrzenie. Odwzajemni�em. Podesz�a i poprosi�a o ogie�. - Nie widzia�e� tu takiej dziewczyny, troch� ni�szej, bardziej przy ko�ci? - Nie widzia�em tu �adnej twojej kole�anki - odpowiedzia�em, wyci�gaj�c r�k�. - Jestem Andrzej. - Ka�ka. - Chcesz co� do picia? - zapyta�em. Rybka po�kn�a haczyk. - Godzio, godzio, godzio! - dar� si� Strzygo� z torby. - Co robisz w Opolu? Nie jeste� st�d, prawda? - zapyta�a. Mia�a irytuj�cy, piskliwy g�os. Nikt nie jest doskona�y. - Bujam si� - wyja�ni�em. - Odwiedzam znajomych. Czekam na kumpla, zebranie mu si� przed�u�a. Zaraz powinien dzwoni�. - Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam? - Milej czeka si� we dwoje. Co robisz? - Nic. - Moje ulubione zaj�cie - wyszczerzy�em si�. - A ty? - Prowadz� studio reklamy - sk�ama�em g�adko. - W Krakowie jeste�my do�� znani. Ostatnio robili�my projekty dla Optimusa i ma�e akcje dla Radia Krak�w. Zostawi�em ch�opak�w na interesie i troch� wypoczywam. Nie mo�na robi� od rana do wieczora. Kasia patrzy�a we mnie jak w obraz. - By�am z facetem w Zakopanem. To niedaleko od Krakowa. Bywasz? - Mamy tam domek na Harendzie - �ga�em dalej, wdzi�czny Strzygoniowi za milczenie. - W zimie co weekend jestem na nartach. To urocza okolica. Wiesz, gdzie to jest? - Mieszka�am w "Kasprowym". Niewiele wychodzi�am. - "Kasprowy". Twojemu ch�opakowi nie�le si� powodzi? - Daj spok�j - westchn�a. Mia�a min�, jakby jej ojciec powiesi� si� wczoraj, a ja proponowa�em zakup kompletu sznur�w. - Ma pi��dziesi�t dwa lata i jest starym pierdo��. W�a�nie odpoczywam od jego zrz�dzenia. - No, ale "Kasprowy" to nie byle co - zauwa�y�em. - Czterysta z�otych za dob�. Nie m�g�by mi po prostu da� tych pieni�dzy? Zadzwoni� telefon. Mam Siemensa, tego, co wszyscy. Zamkn��em go szczelnie w d�oni. - Cze��, Waldek. - Rany boskie, stary, jak ci� przepraszam. Musia�em jecha� z szefem na zakupy. Zaraz, dos�ownie za moment wsiadam w w�z i jad� do ciebie. Jeste� tam jeszcze, w tej knajpie? - Czekam, czekam. - Mam �yskacza w barku i troch� dobrego bia�ego proszku, je�li chcesz. Jeste� moim go�ciem, stary. Musimy dzi� odreagowa�, taki dzie�, m�wi� ci. Zadzwonimy po jakie� zdziry. B�dzie fajnie, stary, to b�dzie impreza twojego �ycia! Akurat, pomy�la�em i roz��czy�em si�. - Pan sp�nialski? - zapyta�a Ka�ka. - Ano. Jeszcze drinka? Za�yczy�a sobie rum z col�. Barman pu�ci� do mnie oko. Wzruszy�em ramionami. W portfelu zosta�a mi st�wka. Je�li Kasia mieszka z rodzicami, to jestem ugotowany. - Jak �yjesz w Opolu? - zapyta�em. - Stary wynaj�� mi mieszkanie. Czasem jest kochany, naprawd�. Tylko, �e siedzi jak milcz�ca mumia. M�wi� ci, wr�ci�am godzin� temu i tylko patrzy�am, aby z kim� pogada�. Po trzecim drinku zacz�a si� klei�. Topnia�a mi w r�kach, woskowa dziewczyna z Opola. Do Joanny troch� jej brakowa�o, ale darowanemu koniowi nie warto patrze� w z�by. Opole zaskoczy�o mnie bardzo mi�o. Upija�a si� szybko. My�la�em, �e wargi mi odgryzie, m�oda suczka. - Co, jak tw�j stary facet tu przyjdzie? - Ju� jest w Warszawie. Tak kursuje, Warszawa, Stany i Opole. M�wi, �e mnie zabierze do Bostonu. I dobrze, bo tutaj wytrzyma� si� nie da. Z nim te� nie wytrzymam, dzie� w dzie�. - Biedactwo - powiedzia�em. Strzygo� rechota� w torbie. Siedzieli�my naprzeciw okna. Nadesz�a noc, Opole zapad�o w sen. Dostrzeg�em czerwonego forda. Kr��y� i szuka� miejsca do parkowania. Za szyb� Waldek �mi� papierosa i rozmawia� przez kom�rk�. - Chyba nied�ugo zamkn� knajp� - powiedzia�em Kasi. - Barman patrzy na nas jak owczarz na wilki. Mo�e kupimy jeszcze to i owo i b�dziemy kontynuowa� imprez�? - U mnie? - �wietny pomys�. Kasi� chyba dziwi� po�piech, z jakim opuszcza�em knajp�. Barman odetchn�� z ulg� i natychmiast zamkn�� za nami. K�tem oka widzia�em Waldka, jak szarpie za klamk�, uderza w szyb�, a potem tupie ze z�o�ci. CZEKALI�MY NA POCI�G. Dochodzi�o po�udnie. By�em skonany - za to Strzygo� o�ywi� si�, biega� woko�o, a� wreszcie zaczepi� genitaliami o ga��� i zacz�� si� hu�ta�. - Pobuja�? - zapyta�em. - O! Ja�nie pan w�a�ciciel agencji reklamowej raczy� si� odezwa�? - Spadaj. - Mog� ci m�wi� wasza wysoko��. - Daj spok�j. - Przepraszam - nie wiem, czy udawa�, czy naprawd� by�o mu przykro. - Ty dokazywa�e� w nocy, niech ja chocia� si� pohu�tam. Na ga��zi wygl�da� nawet sympatycznie. Tr�ci�em go lekko. Zako�ysa� si�. Na szarym pyszczku wykwit� u�miech. - Nie rozumiem, czemu ze mn� posz�a - zastanawia�em si� g�o�no. - �mierdz� jak �wi�ta ziemia i jestem bez pieni�dzy. - Dla pewnego typu dziewczyn - rzek� Strzygo� - �yj�cych z w�asnego ty�ka najwi�kszym luksusem jest niezobowi�zuj�ce danie dupy. Dla w�asnej przyjemno�ci. Jeste� niez�y. Widzia�em. - Nast�pnym razem szczelniej zamkn� torb�. Chod� lepiej. Czas jecha�. - Dok�d teraz? - chcia� wiedzie� Strzygo�. Za Opolem jest O�awa i m�j dobry przyjaciel z harcerskich czas�w. Zadzwoni�em do niego z brzydkim pytaniem o po�yczk�. Obieca�em, �e prze�l� mu fors� natychmiast, jak tylko znajd� si� w domu. Opisa�em sytuacj� i powiedzia�, i� zamiast st�wki, kt�r� chcia�em, po�yczy od razu trzysta, je�li pozwol� si� ugo�ci� na jego dzia�ce. Jestem lubianym facetem, co zrobi�. Po�egna�em Kasi� czulej, ni� na to zas�ugiwa�a, wzi��em bilet kredytowy i o wp� do czwartej wysiad�em w O�awie. Z dworca zadzwoni�em do Joanny. Powiedzia�a, �e nie mo�e si� doczeka�. - Jutro, myszko. Ju� jutro. - Jutro srutro - skrzekn�� Strzygo�. �ukasz jest najzwyklejszym kolesiem pod s�o�cem, zbyt rozs�dnym dla Peruna, za rzeczowym na wiersze i do�� uczciwym, by nie sprzeda� ty�ka za pieni�dze. Studiuje jaki� techniczny kierunek (nazwy wydzia��w na polibudzie brzmi� dla mnie jak arabskie zakl�cia), robi w komputerach, wolne chwile dzieli mi�dzy stadion i swoj� dziewczyn�. Cieszy�em si� z naszego spotkania. Do�� ju� popieprze�c�w w tej podr�y. - Na prezesa firmy to nie wygl�dasz - powiedzia� mi w drodze do domu. - Raczej jak si�dme nieszcz�cie, facet. Zaci�ga� �miesznie, jak Pawlak w "Samych swoich". W lustrze dostrzeg�em zielonego z przepicia go�cia, o oczach jak szparki i ustach koloru nagrobnego marmuru. Pod pachami rozla�y si� ��te plamy. - Twoja pi�kna wyrzuci ci� za drzwi - powiedzia� �ukasz. Suty obiad, gor�ca k�piel z sol� i d�ugi sen zrobi�y ze mnie cz�owieka. Otworzy�em oczy przed dwudziest� drug�. �ukasz gra� na komputerze. Na oparciu siedzia� Strzygo� i z uwag� wpatrywa� si� w ekran. - Ju� my�la�em, �e prze�pisz do rana - rzek�. - Zbieraj si�. Jedziemy. Zabrali�my kie�baski do grilla, skrzynk� piwa i cole na rano. Przedtem �ukasz wydoby� trzy st�wy i wcisn�� mi je w �ap�. - Oddasz na jesieni, to wystarczy. Wiedzie mi si�. �ukasz je�dzi du�ym fiatem, pami�taj�cym jeszcze Gierka i strajki stoczniowc�w. Usiad�em z przodu. Ruszyli�my z takim kopem, �e serce zagrzechota�o mi o kr�gos�up. - Patrz na budynek po prawej - �ukasz zwolni�. - Straszne bydl�, nie? Raz na miesi�c kto� z niego skacze. Nie wiem, mo�e magia miejsca... jest najwy�szy w O�awie. Raz widzia�em, jak taki leci. Z g�ry wygl�da� jak lalka. Pierdoln�� z gwizdem o ziemi�, nie by�o co zbiera�. - Hej, hop! - wrzasn�� Strzygo� i skoczy� z fotela na pod�og�. - Daj lepiej spok�j - rzuci�em za siebie. - Z kim rozmawiasz? - zapyta� �ukasz. - Z w�asnym sumieniem - burkn��em. Strzygo� upad� felernie, na plecy. Le�a�, macha� �apkami i nie m�g� si� obr�ci�. - Co to jest sumienie? Czy to brzuch? - chcia� wiedzie� �ukasz. - Mam sumienie - odpar�em - jest ma�e, kud�ate i �mierdzi. - Tak te� my�la�em. Doje�d�amy. Dzia�ka �ukasza przypomina wszystkie inne. Po�r�d rozrzuconych grz�dek sta� kwadratowy domek, w nim w�skie ��ko i g�ra grat�w. Roz�o�yli�my grilla. Po p� godzinie siedzieli�my na �awce, delektuj�c si� piwem i kie�baskami. Opisa�em �ukaszowi moj� podr� i powiedzia�em, �e nigdy nie spotka�em takich �wir�w jak Henio i Arek. - Bo nie widzia�e� Szcz�snego Butaprena - stwierdzi�. - Kogo, przepraszam? - Facet nazywa si� Szcz�sny Budczy�ski, ale m�wimy na niego Butapren. Jak jechali�my, pewno widzia�e� taki dach, id�cy do szpica z krzy�em na g�rze. To jego sanktuarium. - �e jak? Jest ksi�dzem? - Niespe�nionym. Twierdzi, �e jest gnostykiem, cokolwiek to znaczy. Je�li ka�dy gnostyk jest taki jak on, to dzi�kuj�. - S�ysza�em, �e na �l�sku s� gminy gnostyckie. Masz poj�cie? W �rodku Polski. Wyr�s� Glempowi k�kol pod purpurow� dup�. - Butapren jest gnostykiem singlowym. Je�li chcesz, mo�emy do niego wpa��. - Nie jest za p�no? - Szcz�sny prowadzi nocny tryb �ycia. Dzisiaj jest czwartek, a w czwartki prowadzi wyk�ady. To znaczy, gada do podobnych sobie idiot�w i kolesi jak my, kt�rzy przychodz� z niego podworowa�. Je�li chcesz, p�jdziemy, ale najpierw sko�czmy flaszk�. Na trze�wo nie znios� Butaprena. Wypili�my w po�piechu i dosz�o do ma�ej sprzeczki. �ukasz poszed� za potrzeb� i Strzygo� wypi� prawie setk�. - To ty ju� potrzebujesz? - zapyta� �ukasz i poszli�my. Po drodze �ukasz, ju� mocno wstawiony, opowiedzia� mi to i owo o Butaprenie. Butapren, z zawodu technik budowlany, by� zupe�nie rozs�dnym go�ciem, dop�ki �ona nie odstawi�a go od ��ka. W�wczas Szcz�snemu poprzewraca�o si� w g�owie, zosta� mesjaszem i Janem Chrzcicielem w jednym, przewodnicz�cym klubu tantrycznego i ogniska karate. Zapowiada�o si� ciekawie. Butapren okaza� si� mi�ym go�ciem po sze��dziesi�tce. Chude ramiona wie�czy�y monstrualne d�onie o brudnych paznokciach. M�wi�, jakby w gardle sta�a mu �ruba. - Chod�cie, chod�cie. Zaczynamy. Jest noc. W nocy Elohim �pi. Weszli�my do wype�nionego ksi��kami pokoju. Nieliczni zebrani obrzucili nas nie�yczliwym wzrokiem. Usiedli�my. Szcz�sny Butapren zacz��. - Jaka religia zorganizowana da�a ludzko�ci co� dobrego? - zawiesi� g�os. - �adna, moi kochani. Ka�dy z nas musi samotnie kroczy� drog� duchow�. Ja, na przyk�ad, d�ugo nie by�em �wiadomy, �e w�druj� �ci�le okre�lonym szlakiem, �e powtarzam czyj�� drog�. �wi�ta Faustyna, na przyk�ad, kobieta, kt�rej ducha w sobie czuj�, by�a przez lata poza moim pojmowaniem. Patrzy�em na ni� jak na zwyk�� katolick� dewotk� i dopiero moja Pani otworzy�a mi oczy. Spostrzeg�em szereg analogii, kt�re nie mog� by� jedynie zbiegiem okoliczno�ci. Chcecie przyk�ad�w? Oto przyk�ad. W wieku 20 lat �wi�ta Faustyna wst�pi�a do klasztoru. Ja w tym samym wieku zasili�em szeregi Ochotniczej Stra�y Po�arnej. �wiadomy wyb�r drogi, czego chcie� wi�cej? Przez lata patrzy�em na �wiat z pozycji ateisty. Nie potrafi�em patrze� na religi� bez tej ca�ej ko�cielnej otoczki, bez kleru, rozumiecie mnie. Walczy�em z tym z�em i tego nie �a�uj�. Ca�y czas towarzyszy�y mi fenomeny, kt�re w ko�cu musia�em przyj��. Poj��em, �e prawda jest poza systemem. Tak jak �wi�ta Faustyna, kt�rej jestem inkarnacj�, dotar�a do Boga na indywidualny spos�b, tak ja jestem zaszczycany wizytami mojej Pani. Mo�e to troch� obsceniczne, ale nauczy�a mnie takich rzeczy, �e nie przeczytacie ich ani w tantrze, ani w kamasutrze. Moja Pani o�wieci�a mnie. Pomog�a mi zrozumie�, �e stoj� w szeregu �wi�tych inaczej, obok Rasputina i Jana Chrzciciela, wielkich przeciwnik�w zorganizowanej religii. Faryzeizm by� katolicyzmem czas�w staro�ytnych. Rasputin usi�owa� o�wieci� Rosj� i gdyby nie przedwczesna �mier�, w kraju car�w wybuch�aby rewolucja, ale seksualna. Tak jak Rasputin, kt�ry �y� z sze�cioma kulami w piersi, tak ja mog� poszczyci� si� niespotykan� witalno�ci�. Mam sze��dziesi�t lat i robi� tyle samo pompek na jednej r�ce. To dzi�ki medytacji, tantrze, duchowym treningom, a przede wszystkim dzi�ki mojej Pani, sprawczyni mojego astralnego i seksualnego wybawienia. - Kim jest, cholera, ta jego pani? - zagadn��em �ukasza. - Nie wykapowa�e�? - szepn��. - To Matka Boska. - O kurwa - tyle zdo�a�em powiedzie�. No i pi�knie. Szcz�sny Butapren sko�czy� wyk�ad. Chcieli�my si� zbiera�, gdy gospodarz zawo�a� ze zdumieniem: - O! Strzygo�! Strzygo� podbieg� do niego i zacz�li rozmawia� o teologii. Tak ich zostawi�em. Wr�ci�em na dzia�k�, zahaczaj�c o sklep monopolowy. W g�owie hucza� mi tubalny g�os Szcz�snego Butaprena. Do dzi� �a�uj�, �e nie zapyta�em go, jak oni to robi�. �UKASZ PO�EGNA� MNIE jak brata. Powiedzia�em, �e kiedykolwiek chce, mo�e zwali� mi si� na g�ow�, cho�by na miesi�c, pi�, je�� na m�j koszt, wynie�� ksi��ki, p�yty, a nawet zasra� wycieraczk� i wytarza� psa w g�wnie. - Mi�ego ruputupu - powiedzia� na po�egnanie. Strzygo� odnalaz� si� na dworcu. Niewiarygodne, ale st�skni�em si� za tym ma�ym draniem. - Co ci powiedzia� Butapren? - Ucieszy� si� na m�j widok. - Co� jeszcze? - Niespecjalnie. Ale da� dobrych cygar i wi�ni�wki. To dziwne, bo my, Strzygonie, mamy z gnostykami na pie�ku. OBIECA�EM SOBIE, �e tym razem nic mnie nie zatrzyma i pomyli�em si�. Na wroc�awskim dworcu konduktor powiedzia�, �e nie pojedziemy. Taki los, lokomotywy stare, czasem co� si� spieprzy. - Co, zn�w wam pr�d odci�li? - zapyta�em z�o�liwie. - Nast�pny jest za dwie godziny - burkn�� i wyszed�. No i pi�knie. No i klops. Siad�em przed dworcem z knysz� i col�. Jad�em powoli, zm�czony kacem i niewygodnym ��kiem na dzia�ce. Schud�em chyba dwa kilo i nic nie wskazuje, bym przyty� - Strzygo� zjad� p� mojej knyszy. Je�li seks wyszczupla, wr�c� do domu jako anorektyk. Zadzwoni�em do Joanny z informacj�, �e mam par� godzin sp�nienia. Cholernie wyrozumia�a z niej dziewczyna. Wyobra�a�em sobie, jak kr�ci swoj� �liczn� g��wk�. Najwa�niejsze, �e czeka�a i, je�li wierzy� jej s�owom, robi�a to ca�� sob�. Ch�tnie przegada�bym ca�� kart�, ale co� mi m�wi�o, �e jeszcze si� przyda. - Nie wierz� - zabrzmia� znajomy g�os zza plec�w. - A ja wierz� - stwierdzi� Strzygo�. Odwr�ci�em si� i zobaczy�em Paw�a Wilczura, kt�rego, jak mnie pami�� nie myli, nie ogl�da�em od siedmiu lat. Sta� oparty o samoch�d, dalej chudy i �mieszny, w pomara�czowych spodniach i bia�ej koszuli. Zrobili�my misia. - Ca�y ci� upaskudz� - ostrzeg�em. - Z higien� u mnie nie najlepiej. - I niedobrze wygl�dasz. No, nie mog� wyj�� z wra�enia. Co za spotkanie, cz�owieku, no po prostu nie wierz�. Co tu robisz, czemu nie dzwonisz, �e jeste�? - Przeje�d�am. Jad� do panienki. - To musi by� zajebista dupa, skoro taki le� si� fatyguje. Gdzie punkt docelowy? - Pozna�. - No to jeszcze kawa� drogi przed tob�. Nie odm�wisz chyba, wpadniesz na chwil�. Skr�cimy imprez�. Przypomnisz sobie ch�opak�w. Poci�gi s� jak panienki, nie ten, to inny. No, chyba mi tego nie zrobisz... Nie zrobi�em. Pawe� studiowa� zaocznie prawo i pracowa� w firmie reklamowej. Przypomnia�a mi si� Kasia. Ustawi� si� nie�le, kupi� niewielkie mieszkanie na rogatkach Wroc�awia i samoch�d z kapitalnym radiem. Stary, dobry rock and roll towarzyszy� nam podczas jazdy. - My�la�e�, �e da�em dupy i zapuszczam techno? Nic z tego, Andrzej. Ch�opaki te� si� trzymaj�. Micha� przybydli� si� jak szafa i troch� martwi� si� o niego, bo zapodaje r�ne g�wna. Szczurowaty robi w salonie Playstation, wpadniemy potem, je�li lubisz takie zabawy. Mi�kki ma najgorzej, bo zrobi� brzucha takiej jednej i teraz siedzi na wiaderku. M�wi� tobie, polecieli w r�ne strony, ustawili si� jeden lepiej, drugi gorzej, ale to ci sami go�cie, kt�rych pami�tasz. Ciesz� si�, stary, kurewsko. Towarzystwo zesz�o si� o si�dmej. By�em najedzony i mia�em zdrowo wypite. Wroc�awiacy to szczerzy, serdeczni faceci. I co tu du�o m�wi�, schlali�my si� jak wieprzki. Micha�, facet, kt�rego �atwiej przeskoczy� ni� obej��, by� nagrzany na imprez�. Ju� szukali�my numeru do radio taxi, gdy Mi�kki zaproponowa�, �eby�my wywo�ali duchy. - To fajnie, bo mam tu jednego - powiedzia�em, ale nikt mi nie uwierzy�. - Wystarczy stolik, kartka z literami i talerzyk. Pisakiem zrobi si� strza�k�. B�dzie spoko. - Odk�d Mi�kki zrobi� bachora, zosta� spiryst� - wyja�ni� mi Pawe�. - Wywo�a�e� co� kiedy�, Mi�kki? - Z okresem si� nie uda�o - mrukn�� do mnie Szczurowaty. - Owszem - �achn�� si� Mi�kki. - To jak? Robi� tabliczk�? - Kiedy� mia�em prze�ycie z duchem - zwierzy� si� Szczurowaty. Mi�kki pisa� litery i cyfry na kartce do drukarki. - Powa�nie, tobie bym nie �ciemnia�. Byli�my dzieciakami i wiesz, chcieli�my prawdziwego odlotu. No i poszli�my na cmentarz. Bawili�my si� tak� tabliczk� jak teraz. Zacz�a si� kr�ci�, mimo �e nikt nie przyk�ada� r�k. My�leli�my wtedy, �e kto� robi sobie jaja, i my�leli�my g�upio, no bo niby jak? Facet, to znaczy duch powiedzia�, jak si� nazywa, jak umar�, kiedy i gdzie le�y. Wi�c poszli�my. Ca�y czas my�la�em, �e kto� nas nabiera. Znale�li�my gr�b, o kt�rym m�wi� duch. Porasta�a go skorupa ro�lin. Prawie nie sz�o jej zerwa�, m�wi� ci, gr�b musia� zarasta� przez lata. I wiesz co? Pod spodem by�a ta data, kt�r� wskaza� talerzyk. Talerzyk, kt�ry sam si� porusza�. Szczurowaty pali� nerwowo papierosa. - Nie musz� chyba m�wi�, jak stamt�d spieprzali�my. Nie wierz�, �eby Mi�kki co� wywo�a� i nie bior� w tym udzia�u. Przez szacunek do tamtego kolesia, rozumiesz mnie, Andrzej? Rozumia�em. Nie mia�em ochoty na kolejn� przygod� ze �wiatem nadprzyrodzonym, wystarczy� mi Strzygo�, kt�ry uda� si� w g��b mieszkania na poszukiwanie barku. Usiedli�my nad kartk�. Mi�kki wypisa� na niej litery alfabetu, cyfry i cztery odpowiedzi: "tak", "nie", "nie mog� powiedzie�" i "nie wiem". Szczurowaty patrzy� szyderczo znad kufla. - Kogo wywo�ujemy? - zapyta�em. - Kogo� znanego - Pawe� tak�e mia� ochot� na zgryw� - Janis Joplin albo Adolfa Hitlera. - Nie przyjd�. Hitler jest rozchwytywany na seansach - prychn�� Mi�kki. - Troch� powagi, koledzy. - To mo�e Bona Scotta - rzuci� Pawe�. - Albo ksi�dza Popie�uszk� - zaproponowa� Micha�. - Z Bonem jak z Hitlerem, nie przyjdzie. Tacy nie przychodz�. To pic, �adne powa�ne medium na to nie p�jdzie. A ksi�a nie lubi� takich rzeczy. - To mo�e Piotra Skrzyneckiego - zaproponowa�em. - Oszala�e� - rzek� Mi�kki. Szczurowaty u�miecha� si� zza jego plec�w. - Dlaczego - podchwyci� Pawe�. - Piotr jest akurat. Nie za du�y, nie za ma�y. Facet by� typem weso�ka. Je�li kto� b�dzie chcia� z nami gada�, to w�a�nie on. Mi�kki nastroszy� si� jak je�ozwierz, zgasi� papierosa i pochyli� si� nad kartk�. - No dobrze, niech b�dzie Skrzynecki. Ale jak nie wyjdzie, nie miejcie do mnie pretensji. I troch� powagi, prosz�. Papierosy pogas�y. Niedopite piwa trafi�y na stolik przy Szczurowatym. Cztery powa�ne twarze nagi�y si� nad kartk�. Mi�kki zacz�� mrucze� o bramach, duchach i wiecznym kr�gu �ycia i �mierci. Kaza� mi przy�o�y� palec do talerzyka i dotkn�� delikatnie mojego paznokcia. Poczu�em nacisk i talerzyk poruszy� si�. - Czy to ty, Piotrze? Piotrze Skrzynecki? - zawodzi�. Talerzyk zatoczy� trzy ko�a i wskaza� na odpowied� TAK. Mi�kki poci� si� i gryz� wargi. - Chcesz z nami rozmawia�? Z nami wszystkimi? Talerzyk zadr�a�. TAK, odpowiedzia� nam duch. - Kiedy si� urodzi�e�? - zapyta�em, wierz�c, �e Mi�kki nie pami�ta� daty. Nacisk na moim palcu zwi�kszy� si�. Talerzyk szybko przew�drowa� od liczby do liczby. - Zgadza si� - powiedzia�em. Mi�kki by� lepszy, ni� przypuszcza�em. - Kiedy zacz�li�cie z Piwnic�? - zapyta� z ciemno�ci Szczurowaty. 1956 - podyktowa� talerzyk. Zn�w dobrze. No i pi�knie. - Kto by� twoim najlepszym przyjacielem? - nie dawa� za wygran� Pawe�. Talerzyk znieruchomia�. Po palcu Miekkiego p�yn�y grube krople potu. Talerzyk obr�ci� si� i wskaza� strza�k� na odpowied� NIE MOG� POWIEDZIE�. - Wkurwili�cie go - rzek� powa�nie Mi�kki. Wygl�da� na szczerze oburzonego - nie b�dzie chcia� z nami rozmawia�. - Piotru�. Chcesz nam co� powiedzie�? - zapyta� Pawe�. TAK. - Potrzebujesz czego�? - zapyta�em. NIE. - Jeste� szcz�liwy? - chcia� wiedzie� Micha�. NIE MOG� POWIEDZIE�. - Co nam chcesz przekaza�? Talerzyk zdawa� si� ucieka� mi spod palca. Strza�ka mija�a kolejne litery. TO WIADOMO�� DLA ANDRZEJA. - Sk�d znasz moje imi�? - zapyta�em. Mi�kki by� blady jak kreda. NIE MOG� POWIEDZIE�. Wymienili�my z Paw�em spojrzenia. Ju� teraz wiedzia�em, �e by�o warto. Mi�kki dobrze wszed� w rol�. Wyba�usza� oczy jak nadmuchana �aba i gdybym go nie zna�, by� mo�e uwierzy�bym, �e rozmawiam ze Skrzyneckim. Teraz b�dzie puenta, powiedzia�em sobie. Zobaczymy, co Mi�kki wymy�li. - Dobrze, Piotrek. Powiedz mi, co chcesz. Talerzyk podskoczy�. Pewnie Mi�kki uderzy� od do�u w blat. Kr��ek pow�drowa� po planszy, a nasze palce ci�gn�y go zamiast pcha�. Ba�em si� oderwa� r�k�, bo uwierzy�em, �e uwolniony spod nacisku talerz zacznie �miga� po planszy. W�wczas zrobi�bym w gacie. Nie jestem tch�rzem, ale zesra�bym si� jak amen w pacierzu. Talerz w�drowa� od litery do litery i przystan��. NIE ZAMOCZYSZ, napisa� Skrzynecki. No i pi�knie. - To by�a �ciema z tym duchem na cmentarzu - powiedzia� mi potem Szczurowaty. - Dra�ni� mnie te zabawy Mi�kkiego. Wszyscy wiedz�, �e to bajer, i bawi� si� dalej. Nie mog� zrozumie�. Mo�e dlatego, �e Mi�kki dobrze si� przyk�ada. - Tak - powiedzia�em powoli. - Tak w�a�nie my�l�. - Aha, jeszcze jedno. Gospodarz si� wpieprza. Kto� wypi� mu p� barku. W nocy. - TO TWOJA SPRAWKA? - zapyta�em Strzygonia. Byli�my sami w przedziale. M�j towarzysz buszowa� w �mietniku. - Nie mog�em si� powstrzyma�. - G�upi �art. Nabra�em si�. - Przepraszam. - I na przysz�o��. �adnych Skrzyneckich, �adnych duch�w. Strzygo� natychmiast spowa�nia�. - Skrzynecki to nie ja. My�la�em, �e z�o�cisz si� o te par� g��bszych. - O to te� si� z�oszcz�. Teraz mnie pos�uchaj, ty futrzaku, ty! - potarmosi�em go za uszy. - Jad� do panienki. Kt�ry� tam dzie�. Przez Polsk�. Jeden numer i ci tak dokopi�, �e ci� Perun nie pozna. - Nie ma sprawy - obieca� Strzygo�. - Ja na pewno nie zrobi� ci kawa�u. Splun�� niedopa�kiem i doda�. - Ja nie. W SOBOT�, sz�stego dnia podr�y, wysiad�em w Poznaniu. Nie bawi�em si� w komunikacj� miejsk�, od�a�owa�em na taks�wk� i pojecha�em do Joanny. Czu�em si� okropnie i obiecywa�em sobie, �e nie tkn� alkoholu do ko�ca lata. Mia�em wra�enie, �e po gardle przeci�gni�to mi dziesi�tki haczyk�w, przebito �o��dek, a usta zalano wapnem. Strzygo� siedzia� cicho. Joanna nie zmieni�a si� ani troch�. Wpadli�my sobie w ramiona jak starzy znajomi. Czu�em si� niczym �o�nierz wracaj�cy z frontu. Mia�em ochot� przelecie� j� nie zdejmuj�c but�w i plecaka. - Musz� si� umy� - powiedzia�em. - Cuchn� jak stajnia. Moja male�ka umia�a szykownie si� urz�dzi�. Trzypokojowe mieszkanie wype�nia�y meble lepsze od tych, kt�re Henio sprzedawa� w Ikei. Dodajcie do tego wie�� wysok� na metr, panoramiczny telewizor z mn�stwem bajer�w, jakuzi (kt�re natychmiast odkry� Strzygo�) i sprz�t kuchenny za kilkadziesi�t baniek. Gdybym by� Artusiem, trzyma�bym si� Joanny. Trzyma� i nie puszcza�. �a�owa�em, �e nie mog� opowiedzie� o podr�y. Pewnie by si� nie obrazi�a, ale wola�em chucha� na zimne. Wymy�li�em skomplikowan� bajk� z chor� ciotk� i splotem sp�niaj�cych si� poci�g�w. Joanna uwierzy�a. Przyszed� czas na obiad i spacer po Poznaniu. Gdy wracali�my do domu, obj�a mnie i powiedzia�a, �e cieszy si� na m�j widok. Nie jestem typem romantyka, ale kupi�em butelk� wina. Czu�em si� troch� g�upio w tej jasnej sytuacji i odwleka�em pierwszy krok. W knajpie by�o inaczej, bardziej naturalnie. Czu�em si� jak w sterylnym pomieszczeniu. Wreszcie wzi��em si� za ni�. Spr�bowa�em poca�owa�, ale natrafi�em na z��czone wargi. R�ka w�druj�ca pod bluzk� zosta�a �agodnie, ale stanowczo odsuni�ta. - Postanowi�am by� wierna swojemu ch�opakowi - powiedzia�a spokojnie. Strzygo� nie wytrzyma�. �mia� si� tak, �e straci� oddech. Pokiwa�em g�ow�. Czu�em si� jak obsypany drobinkami lodu. - Mam nadziej�, �e si� nie z�o�cisz. Jutro poka�� ci Pozna�. Zabawisz troch�, mam nadziej�. - Jasne - mrukn��em. No i pi�knie. Joanna mia�a d�ugi, mocny sen. Przed porankiem podnios�em si� z wersalki, zabra�em, co moje, i da�em dyla, nie wiedz�c, czy mam �mia� si�, czy p�aka�. Kupi�em piwo i wypi�em, patrz�c na pozna�skie kozio�ki: to dwie tandetne kuk�y, robi�ce tryk raz dziennie. Pieprzy� takie zabytki. Zahaczy�em o dyskont, gdzie naby�em troch� tanich konserw, ser i col�. Poszed�em na poci�g, maj�c w ty�ku miasto i zakup biletu. Rozsiad�em si� w przedziale, wywali�em nogi na tapicerk�, zacz��em je��, pi� i �mia� si� z siebie. Strzygo� usiad� mi na kolanach. - Przykro mi, stary - powiedzia�. - No, wyj�tkowo nie jest to twoja wina. - Jestem postaci� z bajki. Co ja mog�? Czyta�e� Nietzschego? Nietzsche napisa�, �e cokolwiek powiemy o kobietach, jest prawdziwe. - Nietzsche by� peda�em. - Ale napisa� prawd�. Poci�g ruszy�. My�la�em o straconym tygodniu, wydanych pieni�dzach. Wyszed�em na durnia. Strzygo� przysun�� si� bli�ej. - Droga do Modlichy dobiega ko�ca - rzek�. - Ko�czy si� i ta opowie��. - A co si� zaczyna? - Mo�e kawa� fajnej przyja�ni. Jak w "Casablance". Popatrzy�em na niego. W ciemnym �wietle wygl�da� nawet sympatycznie. - Mo�e i racja. Masz fajk�? - Jasne, stary. I krzesz� ogie� na zawo�anie. Machn�� ogonem. Posypa�y si� iskry. Poczu�em, �e czeka mnie fantastyczna podr�. sierpie� 2001 �ukasz Orbitowski �UKASZ ORBITOWSKI Urodzi� si� w 1977 r. w Krakowie. Absolwent filozofii Uniwersytetu Jagiello�skiego, pracuje od 1 pa�dziernika w "Dzienniku Polskim". Autor fantastycznych zbiork�w "Z�e wybrze�a" (PiT 1999) i "Szeroki, g��boki, wymalowa� wszystko" (Kolekcja Ha! Art 2001). Laureat nagrody miasta Krakowa 2002 (stypendium artystyczne). U nas znany z nowoczesnego (parareligijnego, parafilozoficznego?) horroru "Tunel" ("NF" 6/2001) ��cz�cego konwencj� grozy z fantastyk� rzeczywisto�ci. Tak jest te� w "Drodze do modlichy", cho� bardzo aktualna spo�eczna i psychologiczna groteska przewa�a tu akurat nad w�tkiem fantastycznym. W nast�pnych opowiadaniach �ukasza, kt�re obiecuj� przedstawi�, znajdzie si� ciut mniej rzeczywisto�ci, a wi�cej Kinga (Barkera?), ale wszystko pozostanie proz� pierwszej jako�ci. (mp)