5240
Szczegóły |
Tytuł |
5240 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5240 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5240 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5240 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ian McDonald
Psy wojny
A tam w poprzek na szosie Wieprzek sta�, czyli Prosi�...
Edward Lear, "The Owl and the Pussy-cat"
(prze�o�y� Stanis�aw Bara�czak)
Trzeciego dnia po opuszczeniu wyl�garni Pr�siak,
Porcospino, Kocur, Papawator i ja docieramy do ch�odnej
ch�odnej rzeki. Zatrzymujemy si� w lesie, kt�ry dochodzi prawie
do samego brzegu, i patrzymy na p�yn�c� wod�. S�o�ce jest
wysoko na niebie, jego promienie odbijaj� si� w drobnych
falach. Pr�siak jest oszo�omiony. Do tej pory nigdy nie widzia�
prawdziwej wody, tylko �ni� o niej, kiedy jeszcze by� nasionkiem
wysoko w niebie. Schodzi po kamieniach, �eby zanurzy� tr�b�.
- �ywe! - m�wi. - �ywe!
To tylko woda, t�umacz� mu, ale moje s�owa nie wywieraj�
na Pr�siaku najmniejszego wra�enia. Na ca�ym �wiecie nie ma
do�� wody, �eby tutaj p�yn�o jej tak wiele. To z pewno�ci�
jaka� d�uga poskr�cana istota, kt�ra wije si� po ziemi, wspina
w niebo i wraca z powrotem. Zamkni�ty kr�g trwaj�cego
nieprzerwanie ruchu. Jak na stworzenie pozbawione r�k i
dysponuj�ce mocno ograniczonym zasobem s��w, Pr�siak
zaskakuj�co cz�sto wyra�a opinie na temat �wiata rzeczy.
Wyra�anie opinii powinno pozosta� domen� istot takich jak ja,
znaj�cych wiele s��w i maj�cych sprawne, m�dre r�ce. On nawet
nie wie, jak si� naprawd� nazywa. U�ywa imienia Pr�siak,
poniewa� tak w�a�nie brzmia�o pierwsze s�owo, kt�re
wypowiedzia� zaraz po tym, jak obudzi� si� w wyl�garni
Mamawatora. Powtarzam mu w k�ko: nie jeste� �wini� ani
dzikiem, jeste� tapirem. Tapirem, rozumiesz? Sp�jrz, masz
d�ugi ruchliwy nos zro�ni�ty z g�rn� warg�, kt�ry przypomina
tr�b�. �winie nie maj� tr�b, tylko ryje. Ale do niego nic nie
dociera. Nazywa si� Pr�siak i ju�. Stworzenia, kt�re znaj�
niewiele s��w, nie powinny bawi� si� czym� tak pot�nym jak
imiona.
Kocur wysuwa pazury, li�e sobie stopy mi�dzy palcami.
- Niewa�ne, co to jest - m�wi. - Wa�ne, jak przedosta� si�
na drug� stron�.
Kocur jest ca�kowicie niezale�ny. Zna co najmniej tyle
s��w co ja; wiem o tym, bo widz� b�ysk w jego oczach. Nie
spos�b go ukry�. Mimo to niewiele m�wi. Nawet je�li ma jakie�
imi�, kt�re wysz�o z jego ust jeszcze w Mamawatorze, to
zachowa� je dla siebie. Dlatego sam nada�em mu imi�: Kocur.
Idziemy brzegiem rzeki, a� docieramy do miejsca, gdzie woda
rozbija si� o kamienie i ska�y.
- Tutaj si� przeprawimy - powiadam. - Kocur p�jdzie
pierwszy, �eby sprawdzi�, czy nie ma jakich� pu�apek albo
side�.
Szczerzy z�by na spienion� wod�. Uwielbia �apa� ryby, ale
nienawidzi moczy� sier�ci. Kilkoma susami przedostaje si� na
drugi brzeg, siada i strzepuje wod� ze st�p. Ruszamy za nim:
Porcospino, potem Pr�siak, potem Papawator, na ko�cu ja.
Dow�dca oddzia�u zawsze musi i�� ostatni, �eby mie� na oku
podkomendnych. Ma�e raciczki Pr�siaka utrudniaj� mu utrzymanie
r�wnowagi na �liskich kamieniach.
- Uwa�aj, Pr�siak - m�wi�. - Uwa�aj uwa�aj uwa�aj.
O�lepiaj� go migocz�ce odblaski. Potyka si�, �lizga,
chwieje, wreszcie spada. Z krzykiem. I pluskiem. Rozpaczliwie
wierzga nogami, ale na pr�no. Porywa go pr�d, niesie szybko w
d�, wci�ga, �eby utopi�.
B�ysk b��kitnej stali. Papawator daje kroka nade mn�,
rozstawia szeroko d�ugie, cienkie metalowe nogi, wysuwa rami�.
Rami� si�ga daleko daleko, palce chwytaj� za pl�tanin� d�ugiej
sier�ci i przewod�w na karku Pr�siaka, Pr�siak w�druje w g�r�,
kwicz�c i wierzgaj�c. Trzy kroki i Papawator jest na drugim
brzegu, razem z Pr�siakiem, kt�ry wygl�da jak ponura
przemoczona sterta k�ak�w.
- Ruszamy ruszamy - m�wi�. - Szkoda czasu. Jeszcze dzisiaj
musimy znacznie zbli�y� si� do Celu.
Ale Pr�siak tylko stoi, dr�y na ca�ym ciele i powtarza w
k�ko:
- Ugryz�a mnie ugryz�a z�a rzecz ugryz�a mnie z�a rzecz...
Rzeka, kt�ra w pierwszej chwili tak go zachwyci�a, okaza�a
si� gro�nym nieprzyjacielem. Podchodz�, g�aszcz� go po
k��bowisku przewod�w, drapi� po wybrzuszeniu na boku, gdzie
jest ukryta lanca. Ani moje s�owa, ani pieszczoty nie daj�
efektu. Jego nastr�j zaczyna udziela� si� innym. Nie mog� do
tego dopu�ci�. Wygl�da na to, �e jednak b�dziemy musieli
zaczeka�, a� Pr�siak dojdzie do siebie. Daj� znak Papawatorowi,
�eby wysun�� rami� zako�czone ig�� ze snami. Ig�a zawiera
mn�stwo wspania�ych sn�w. Pr�siak najbardziej lubi ten o
lataniu; we �nie jest z powrotem w niebie, lata, �mieje si�,
p�acze i sika z rado�ci. Anio�owie patrz� z g�ry na niego i
u�miechaj� si� do swego Pr�siaczka. Podnosi tr�b� i dotyka
ig�y. Mi�ych sn�w, Pr�siaku.
Papawator opuszcza korpus i otwiera podbrzusze. Pora na
posi�ek. Porcospino i ja �apczywie przysysamy si� do wymion,
Kocur pogardliwie marszczy nos. Woli smak wn�trzno�ci, szpiku
i krwi. Wieczorem b�dzie polowa� przy �wietle ksi�yca i blasku
swoich oczu. B�dzie zabija�. B�dzie po�yka� krew, szpik i
wn�trzno�ci. Odra�aj�ce stworzenie.
Kocur. Pr�siak. Porcospino. Papawator. Ja, Szopak.
Brakuje jeszcze jednego cz�onka oddzia�u. Oho, jest: ze�lizguje
si� z nieba po promieniach �wiat�a, kt�re przeciskaj� si�
mi�dzy ga��ziami drzew na brzegu rzeki. Nie musi �ni�, �eby
lata�. Tylko Pr�siak i ja widzimy barwy, ale Pr�siak
pochrz�kuje i podryguje we �nie, wi�c samotnie podziwiam ziele�
i b��kit na skrzyd�ach i grzbiecie, czapeczk� soczystej
czerwieni, jaskrawo��te szpony i dzi�b. To w�a�nie jest
pi�kno, my�l�. Siada na wyprostowanym ramieniu Papawatora. Nie
od�ywia si� papk�. Wydziobuje z r�ki Papawatora such� karm�.
Chocia� tak kolorowy, zna tylko jedno s�owo. Uk�ad z anio�ami -
tylko jedno s�owo, dwie sylaby, kt�re powtarza w k�ko: fru-
waaak, fru-waaak!
Kocur nagle przerywa nie ko�cz�ce si� mycie, lizanie,
czyszczenie. Wietrzy. Na dnie jego oczu poruszaj� si� czerwone
plamki, dar anio��w. Napina mi�nie, odrobin� obna�a k�y.
Wystarczy. Ci, co maj� r�ce i barwy i wiele wiele s��w, boj�
si� bardziej od innych. To specjalny rodzaj strachu, kt�ry
dotyczy tego, co dopiero mo�e si� zdarzy�. Nazywa si� to obaw�.
Niebezpiecze�stwo. Fru-waaak podrywa si� w powietrze,
zwinny, l�ni�cy, kolorowy, mknie jak strza�a i niknie nad
baldachimem z li�ci. Mimo to nie l�kam si�, �e ju� go nigdy nie
zobacz�. Jest uzale�niony od mojego zapachu, wi�c zawsze wr�ci,
niezale�nie od tego, jak daleko si� zap�dzi.
Kocur czai si� w cieniu drzew, Porcospino grzechocze
kolcami, Papawator zamkn�� podbrzusze i w�a�nie prostuje
absurdalnie cienkie odn�a. A Pr�siak �pi. Mamrocze, wzdycha,
�lini si� i �pi. W igle Papawatora chyba czeka� na niego bardzo
dobry sen. Pr�siak, niebezpiecze�stwo niebezpiecze�stwo! Obud�
si�! Obud� si�! Inni ju� s� daleko w lesie, ogl�daj� si�
zdziwieni, dlaczego za nimi nie idziemy.
Nie mam tak wyostrzonych zmys��w jak Kocur, ale wyczuwam
to samo co on: co� wielkiego i ci�kiego w�druje przez las po
drugiej stronie rzeki.
Niekt�rymi tajemnicami Mamawator podzieli� si� tylko ze
mn� i surowo zakaza� komukolwiek o nich m�wi�. Te sekrety
s�czy�y si� do mego umys�u w cieple wyl�garni, w moich snach, w
kt�rych r�s� las prawie taki sam jak ten, realny, a
jednocze�nie zupe�nie inny. Jedn� z tych tajemnic zawiera
�rodkowy palec mojej lewej r�ki. Zosta� wykonany z tego samego,
prawie �ywego budulca co implanty, kt�re wyrastaj� z naszych
czaszek i si�gaj� prawie do ziemi.
Szybko. Szybko. Wyci�gam z gniazdka jeden z implant�w
Pr�siaka.
Szybko. Szybko. Wsadzam do gniazdka �rodkowy palec lewej
r�ki.
Wstawaj, my�l�. Wstawaj. Cia�em Pr�siaka wstrz�sa
gwa�towny dreszcz. Wstawaj. Z trudem d�wiga si� na nogi.
Naprz�d, my�l�. Moja my�l przep�ywa przez palec do jego g�owy i
Pr�siak rusza niepewnym krokiem, wci�� pogr��ony we �nie z
ig�y. Wskakuj� mu na grzbiet, kieruj� palcem. Ruszaj si�.
Szybciej. Biegnij. Biegnij. Strach. J�czy przez sen, przechodzi
w trucht, potem w cwa�. Zmuszam go do galopu. Mkniemy nad
ciemn� ciemn� ziemi�. Porcospino i Kocur po bokach, Papawator
ubezpiecza ty�y, sadzi ogromne susy za naszymi plecami. Drzewa
wybiegaj� nam na spotkanie, wy�sze, ciemniejsze i grubsze ni� w
jakimkolwiek �nie. Go�, Pr�siaku, go�. Sen z ig�y zaczyna si�
przeciera�, �wiat rzeczy s�czy si� przez szczeliny i p�kni�cia,
ale ja nadal nie wyzwalam go spod kontroli mojego umys�u. Z
daleka dobiega potworny �oskot, jakby kto� wyrywa� te ogromne
czarne drzewa i ciska� je w niebo. Chwil� potem rozlegaj� si�
pot�ne eksplozje. Biegniemy, dop�ki jeste�my w stanie, a potem,
zal�knieni, zatrzymujemy si�, nas�uchujemy, czekamy. Czu� sw�d
spalenizny. Czerwone plamki na dnie oczu Kocura miotaj� si� jak
szalone; Kocur skanuje. Nagle siada i zaczyna si� czy�ci�.
- Cokolwiek to jest, odesz�o - m�wi, po czym wylizuje
sobie krocze.
Siadamy, dyszymy ci�ko, czekamy. Zaczyna pada�; wielkie
ci�kie krople kapi� z li�ciastego baldachimu. Sw�d spalenizny
szybko niknie. Moje futro powoli nasi�ka wod�; w pewnej chwili
przylatuje Fru-waaak, siada mi na r�ce i wy�piewuje radosn�
dwud�wi�kow� melodyjk�. G�aszcz� go po szyi, mierzwi� pi�rka na
grzbiecie, przesuwam palcami po l�ni�cych granatowych lotkach.
Czekam, a� pozostali zasn�, po czym wyjmuj� mu z g�owy kostk�
pami�ci optycznej i wsuwam do gniazdka za prawym okiem.
Lot. Szybowanie. Drzewa, ob�oki i s�o�ce, jaskrawy blask
i serpentynowe zwoje rzeki, wypuk�a kraw�d� �wiata, wszystko
szalone, kozio�kuj�ce. Potem co� wielkiego jak ksi�yc,
wi�kszego nawet od Mamawatora, kiedy ujrzeli�my go po raz
pierwszy na le�nej ��ce, tam, gdzie si� urodzili�my. To co� musi
by� potwornie ci�kie, bo pod jego st�pni�ciami trz�sie si�
ziemia, a drzewa k�ad� si� pokotem. Wkracza do rzeki, zatrzymuje
si� w wodzie i strzela, strzela, strzela; drzewa gin�
rozszarpywane eksplozjami, a na brzegu, tam, gdzie zatrzymali�my
si� po przeprawie, wykwitaj� fontanny ziemi i skalnego py�u.
Wielkie co� spopiela kikuty drzew ogniem, kt�ry bucha z jego
piersi, po czym rusza w d� rzeki.
Wy��czam odtwarzanie, wyjmuj� ko�� pami�ci, zwracam j�
Fru-waaakowi. Rozr�nia� barwy, mie� r�ce, zna� s�owa, du�o
s��w - to najdotkliwsza kara wymy�lona przez anio�y.
Kapitan Beaky ze swoj� zgraj�
To najdzielniejsze zwierzaki w kraju.
"Captain Beaky"
Kto was stworzy�?
Anio�owie stworzyli nas z nasion.
Anio�owie umie�cili nasiona w wyl�garni Mamawatora,
karmili je i piel�gnowali. Cia�o z cia�a Mamawatora. Z jego
piersi czerpali�my po�ywienie.
Kim jeste�cie?
S�ugami anio��w, ich przedstawicielami w �wiecie rzeczy.
Dwojako mo�na s�u�y� anio�om i dwa s� rodzaje s�ug, kt�rzy
to czyni�. Jest s�u�ba cicha i jest s�u�ba ha�a�liwa, s� s�udzy
organiczni i nieorganiczni. Wszyscy s� r�wni, wszyscy bowiem
zostali stworzeni na podobie�stwo anio��w, aby uzupe�nia� si�
s�abo�ciami.
Wymie� s�abo�ci s�ug organicznych.
B�l. G��d. Zm�czenie. Senno��. Uczucia. Defekacja. �mier�.
Wymie� s�abo�ci s�ug nieorganicznych.
Ha�as. Koszty. Energia. Awarie. G�upota.
Dlaczego anio�owie, kt�rzy s� doskonali, stworzyli co� tak
niedoskona�ego?
Poniewa� tylko oni mog� by� doskonali.
Poniewa� �adne stworzenie nie mo�e ro�ci� sobie pretensji
do anielskiej doskona�o�ci. Je�li tak czyni, ci�ko grzeszy.
Jaki jest najci�szy grzech?
Pycha.
W jaki spos�b mo�emy uchroni� si� przed grzechem pychy?
Wiernie s�u��c anio�om. Pokornie wykonuj�c ich rozkazy.
Sprawnie realizuj�c wyznaczone nam zadania.
Od A do Z.
Od A do Z.
Zawsze zastanawia�o mnie znaczenie zako�czenia Litanii: co
do joty. My�l�, �e ma to jaki� zwi�zek z ciemnymi znakami na
sk�rze Papawatora; te regularne kszta�ty s� chyba literami,
"A" za� i "Z" s�, jak mi si� wydaje, dwiema z nich, chocia� nie
mam poj�cia kt�rymi. Litery tworz� s�owa, ale ja nie potrafi�
ich odczyta�. Anio�owie nie uznali za stosowne obdarzy� mnie t�
umiej�tno�ci�. Mo�e Papawator nosi na ciele tekst modlitwy
istot nieorganicznych? Nigdy nie uczestniczy w naszych
obrz�dach, swoje mod�y za� odprawia na uboczu, z podkulonymi
odn�ami i schowanymi antenami. Wygl�da w�wczas, jakby spa�,
ale to nie jest sen, poniewa� nieorganiczni nie �pi�. Dziwne
jest �ycie nieorganicznych. Jak�e to cudownie, �e z woli
anio��w tak bardzo r�nimy si� od siebie; osobno jeste�my
s�abi, ale kiedy wsp�lnie im s�u�ymy, stajemy si� zdumiewaj�co
silni.
Co wiecz�r, zaraz po tym jak Kocur sprawdzi, czy w
miejscu, gdzie postanowili�my sp�dzi� noc, nie ma �adnych
pu�apek, gromadzimy si� w celu odm�wienia Litanii. Ja prowadz�,
oni odpowiadaj� najlepiej, jak potrafi�. Fru-waaak zna tylko
jedno s�owo, ale bez wzgl�du na to, jak daleko i wysoko lata,
zawsze zjawia si� w por�, siada i przest�puje z nogi na nog�,
poniewa� nie jest przyzwyczajony do przebywania na ziemi. Ca�y
czas kr�ci �ebkiem, jakby odbiera� magiczn� tre�� s��w na
jakim� spirytualnym kanale, o kt�rego istnieniu nikt inny nie
ma poj�cia. Pr�siak uwielbia Litani�; gdyby to od niego
zale�a�o, musia�bym recytowa� j� ca�ymi godzinami. Co prawda,
nie rozumie ani s�owa z tego, co m�wi, ale d�wi�ki, kt�re rodz�
si� w jego m�zgu i wydobywaj� si� z pyska, pozwalaj� mu ujrze�
anio�y zst�puj�ce z nieba, kt�re bior� go na r�ce i nios� hen,
wysoko w gwiazdy.
Wspomnia�em ju�, �e Papawator nie uczestniczy w naszych
mod�ach. Niestety, nie on jeden; Kocur twierdzi, �e jest
niewierz�cy. Utrzymuje, �e nie istnieje ani niebo, ani
anio�owie. To tylko puste s�owa wymy�lone po to, �eby�my mniej
bali si� nieuchronnej �mierci. Uwa�a, �e takie my�lenie stanowi
dow�d odwagi, ale moim zdaniem �wiadczy ono tylko o g�upocie.
Jasne, �e wszyscy musimy umrze�. Jasne, �e si� boimy, ale czy
jego zdaniem jest co� z�ego w tym, �e pocieszamy si� snami,
kt�re Papawator trzyma w igle? Pr�bowa�em naprowadzi� go na
w�a�ciw� drog� - niestety, bez rezultatu. To uparte zwierz�.
Nasze dyskusje mocno niepokoj� Pr�siaka. Ma wielk� wiar�, lecz
niesta�� dusz�, niczym pozornie solidne sklepienie z li�ci,
kt�re jednak dr�� przy ka�dym, nawet najs�abszym powiewie.
Naturalnie m�g�bym rozkaza� Kocurowi, �eby uwierzy�, lecz
w�wczas z pewno�ci� parskn��by tym swoim przera�aj�cym kocim
�miechem, wi�c nie robi� tego, a on co wiecz�r, kiedy zbieramy
si� na modlitw�, siada na uboczu i wylizuje sobie futro. To
lizanie jest chyba jeszcze gorsze od �miechu.
Na koniec, po tym jak Porcospino wygrzeba� w ziemi do�ek i
wszyscy si� tam wypr�nili�my, Pr�siak prosi o opowie��
biblijn�.
- Kt�r� opowie�� chcesz us�ysze�? - pytam.
- Anio�y. Wojna - m�wi. - �wiat�a. Latanie.
Kocur mamrocze co� pod nosem i odchodzi. Jego zdaniem to
g�upia historia. Jego zdaniem wszystkie opowie�ci biblijne,
kt�rych nauczy� go Mamawator, s� niem�dre. Przyznaj�, �e
znaczna ich cz�� jest dla mnie niezrozumia�a, ale Pr�siak
potrafi s�ucha� ich bez ko�ca. K�adzie si� na boku - tym
bezpiecznym - zamyka oczy, a wtedy ze zgrubienia na drugim boku
wysuwa si� podobny do penisa grot lancy. Chyba ju� zapomnia� o
swojej przygodzie w rzece. Nie ma zbyt wielu obwod�w pami�ci.
Szcz�ciarz.
- Dawno, dawno temu - zaczynam opowie�� - istnia�y tylko
anio�y i zwierz�ta. Zwierz�ta wygl�da�y i pachnia�y jak my, ale
by�y tylko zwierz�tami, a nie stworzeniami. Anio�y nazwa�y je
zwierz�tami, czyli animalami, poniewa� posiada�y anim�, czyli
�ycie, lecz nie mia�y s��w ani duszy. Anio�owie i zwierz�ta od
zawsze wsp�istnia�y na �wiecie, w zwi�zku z czym nikt nie
wiedzia�, kto jest czyim stw�rc� ani nawet czy wszyscy nie
zostali stworzeni przez ca�kiem inne istoty.
Podobnie jak teraz, r�wnie� w owych zamierzch�ych czasach
zwierz�ta s�u�y�y anio�om, im jednak, jako pot�nym istotom
doznaj�cym uczu� i emocji niezrozumia�ych dla zwyk�ych
stworze�, pewnego dnia znudzi�y si� ograniczenia zwierz�t, w
zwi�zku z czym stworzy�y sobie nowe s�ugi. S�ugi te by�y
silniejsze od ciebie, Pr�siaku - jest pogr��ony w rozmarzonym
p�nie, ale s�yszy moje s�owa, poniewa� lanca wysuwa si�
prawie ca�a - widzia�y lepiej i dalej od ciebie, Kocurze - co
prawda, odszed� w ciemno��, ale te s�owa stanowi� nieod��czn�
cz�� opowie�ci - lata�y wy�ej i z wi�kszym obci��eniem ni� ty,
Fru-waaaku, by�y sprytniejsze, mia�y lepsz� pami�� i my�la�y
szybciej ni� ja, stary szop, zabija�y za� sprawniej i pr�dzej
od ciebie, Porcospino.
Tak wspaniali byli ci nowi s�udzy, �e dzi�ki nim anio�owie
zdo�ali nawet wzbi� si� w niebo, gdzie do tej pory lataj� z
rozpostartymi ramionami.
Wspomnia�em ju�, �e m�dro�� anio��w przewy�sza m�dro��
zwyk�ych stworze�, je�li wi�c nawet anio�owie wszczynaj� wojn�
mi�dzy sob�, co zdarza�o si� ca�kiem cz�sto, kim my jeste�my,
�eby ocenia� ich post�powanie? Kiedy� wybuch�a jednak wojna
straszliwsza od wszystkich, w kt�rej walczyli s�udzy stworzeni
przez anio��w. Byli tak pot�ni, �e potrafili za jednym
zamachem niszczy� wielkie po�acie lasu, podpala� niebo i
zamienia� morza w zbiorniki �ciek�w. Ta okrutna wojna toczy�a
si� nie tylko w �wiecie rzeczy, ale tak�e w niebie. Wojna by�a
tak straszliwa, �e w ko�cu anio�owie wezwali na pomoc swoje
dawne s�ugi, zwierz�ta, po czym uczynili z tych niemych,
pozbawionych dusz stworze�, istoty takie jak my.
Chocia� o tyle gorsi, podlejsi, a w dodatku naznaczeni
pi�tnem nieumiej�tno�ci spe�niania �ycze� anio��w, dostali�my
szans� zmazania win, walcz�c po stronie naszych stw�rc�w.
Dlatego zostali�my wyposa�eni we wspania�� bro�, zdoln�
niszczy� anielskie twory, zar�wno organiczne jak i
nieorganiczne. Nasza bro� jest tak pot�na, �e... - w tym
miejscu zawsze zawieszam g�os, po czym ko�cz� zdanie szeptem -
,..�e mogliby�my zniszczy� nawet same anio�y.
Zas�uchani w moje s�owa, widz� u�miechni�te anio�y z
wyci�gni�tymi ku nim r�kami. Jak co wiecz�r od chwili, kiedy
weszli�my w �wiat rzeczy, podchodz� kolejno do ka�dego i
dotykam �rodkowym palcem lewej r�ki gniazdka mi�dzy oczami. Po
moim palcu sp�ywa �wi�ty sen.
Wkr�tce potem bezszelestnie wraca Kocur - czarny jak noc,
niewidoczny a� do ostatniej chwili.
- G�upota - m�wi. - Co to za b�g, kt�rego mog� zabi�
zwyk�e stworzenia?
- Nie wiem - odpowiadam. - W�a�nie po to jest wiara:
�eby�my mogli wierzy� w co�, czego nie rozumiemy.
- Mam nadziej�, �e twoja wiara jest wystarczaj�co silna. -
Kocur wysuwa supertwarde nieorganiczne pazury i starannie
zlizuje z nich brud. - Na tyle silna, �eby wystarczy�o jej i
dla mnie. Jutro na pewno mi si� przyda.
- O czym m�wisz?
Podnosi g�ow�, mru�y wielkie okr�g�e oczy, porusza
nozdrzami.
- Jutro czeka nas ci�ki dzie� - m�wi, po czym odwraca si�
i odchodzi bezg�o�nie, aby u�o�y� si� do snu w�r�d wystaj�cych
korzeni wielkich wielkich drzew.
Grabarzu, grabarzu, psy w blasku ksi�yca...
Paul Simon, "Call me Al"
Mam te obrazy w g�owie. Przypuszczam, �e to anielskie
wizje, poniewa� patrz� na las rozpostarty hen, daleko pode mn�
od morza do l�ni�cego morza, ze wszystkimi wzg�rzami, dolinami,
rzekami i jeziorami widocznymi jak na d�oni. Nie jest to jednak
zwyk�y widok z wysoka; czuj� si� tak, jakby m�j wzrok przebija�
sklepienie z li�ci i ga��zi, a poza tym bez trudu dostrzegam
szczeg�y, kt�re nie powinny by� widoczne z takiej odleg�o�ci.
Mi�dzy innymi widz� miejsce, gdzie zostawi� nas Mamawator,
zanim wr�ci� do nieba na s�upie ognia i dymu. To miejsce
przypomina b��kitn� kul�. Widz� tak�e nas, czyli Zesp�: pi��
��tych plamek i sz�st� troch� z przodu. Widz� te� miejsce, do
kt�rego zmierzamy, nasz Cel. Ma kszta�t czarnej pulsuj�cej
gwiazdy.
Sze�� ��tych plamek jest teraz znacznie bli�ej czarnej
gwiazdy ni� b��kitnej kuli.
Po ka�dym powrocie Fru-waaaka, kt�ry przynosi mi nowe
obrazy, dostrzegam wi�cej szczeg��w. Teraz widz� r�wnie�
maszyn� bojow�, kt�ra zniszczy�a brzeg rzeki, jako czerwony
tr�jk�t sun�cy wzd�u� wody na prawo od nas. Przesta�a si� nami
interesowa�. Od Celu oddziela nas po�a� nagiej ziemi. Kiedy jej
si� przygl�dam, w mojej g�owie nie wiadomo sk�d pojawia si�
s�owo "wykroty". Powinni�my tam dotrze� jeszcze przed
po�udniem.
Dopiero wtedy podejmiemy decyzj�, co czyni� po osi�gni�ciu
Celu. Takie s� rozkazy.
Mi�dzy wykrotami a czarn� gwiazd� jarzy si� mn�stwo
mniejszych czerwonych gwiazdek. Pierwsza linia umocnie�.
Kocur prowadzi nas w ciemno�ci mi�dzy wielkimi drzewami,
bada teren w poszukiwaniu pu�apek. Jeste�my od niego ca�kowicie
uzale�nieni. Musimy wierzy�, �e zobaczy, us�yszy albo zw�szy
wszystko, czego my nie zdo�amy zobaczy�, us�ysze� ani zw�szy�,
�e w por� rozpozna to, czego my nie zdo�amy rozpozna�. Dzisiaj
pozna�em jeszcze jedno okre�lenie. Z najg��bszych otch�ani mego
umys�u wypchn�o je ostatnie zdanie wypowiedziane minionego
wieczoru przez Kocura. "Niedobre przeczucie". Anio�owie
na�o�yli na nas ogromny obowi�zek; czy uczyniliby to, gdyby
wiedzieli, �e nie jeste�my w stanie mu sprosta�?
Parskni�cie Kocura sprawia, �e anielskie obrazy ulatuj� mi
sprzed oczu w tysi�cach poszarpanych fragment�w. Z gard�a
Kocura wydobywa si� st�umiony pomruk; wielki kot przypada do
ziemi i z nastroszonymi w�sami wpatruje si� w co�, co znalaz� w
wilgotnym p�mroku.
To co� jest martwe, i to chyba od dawna, poniewa� jego wo�
roztopi�a si� ca�kowicie w zapachach lasu. Ptaki do sp�ki z
owadami wy�ar�y oczy i wn�trzno�ci, skurczone wargi ods�oni�y
z�by wyszczerzone do walki ze �mierci�. Zmierzwiona, matowa
sier�� nieokre�lonego koloru. Stalowy pr�t pu�apki spr�ynowej
sterczy z karku. Przypuszczalnie jaki� opos albo niedu�a ma�pa.
Za uszami wyra�nie wida� metalowe gniazdka, z czaszki
stercz� kable, do ods�oni�tych �eber przylgn�y stalowe ob�e
przedmioty.
Kocur pr�dko odzyskuje spok�j, rusza dalej. Porcospino
przystaje na chwil�, �eby obw�cha� trupa, Papawator daje nad
nim kroka na cienkich metalowych odn�ach. Jest maszyn�, obce
s� mu takie s�abo�ci jak uczucia. Pr�siak natomiast dygocze z
przera�enia. Cofa si� z wyba�uszonymi oczami, nie chce i��
dalej.
- Z�y znak - mamrocze. - Z�y znak, z�y znak.
Pr�buj� go uspokoi�.
- Nie b�j si�, nie zrobi ci krzywdy. Ju� spe�ni� sw�j
obowi�zek. Jego dusza jest w niebie z anio�ami. Ty te� masz
zadanie, kt�re musisz wykona�, poniewa� wyznaczyli ci je
anio�owie.
Nie chc� znowu pos�ugiwa� si� palcem. Mijaj� chwile;
wreszcie, z oczami wielkimi ze strachu, Pr�siak powoli rusza
naprz�d. Jestem prawie pewien, �e lada chwila nie wytrzyma i
rzuci si� do ucieczki, wi�c na wszelki wypadek szykuj� do
u�ycia specjalne obwody, ale nie musz� z nich korzysta�.
Pr�siak omija trupa szerokim �ukiem i do��cza do Kocura, kt�ry
niecierpliwie porusza ogonem.
Pr�siak ma racj�. To z�y znak.
Wkraczamy na le�n� polan�. Kocur podejrzliwie spogl�da w
niebo, w�szy doko�a. Jego sensory milcz�, ale mimo to Kocur
jest niespokojny, a kiedy on jest niespokojny, to ja te� jestem
niespokojny. Porcospino r�wnie� w�szy podejrzliwie. Jako
stworzenie le�ne, przyzwyczajone do �ycia w p�mroku, na
odrytym terenie czuje si� ca�kiem nagi. Widok nieba nape�nia go
przera�eniem. Pr�siak gapi si� na przeciwleg�y skraj polany, na
drzewa.
- Patrz, Szopak - m�wi i wskazuje kierunek tr�b�. - Martwe
martwe drzewa. Maj� li�cie.
Patrz� i oblatuje mnie strach. Ogromne drzewa rzeczywi�cie
s� martwe, sczernia�e. Zabi�o je czarne powietrze i wojna, lecz
na ga��ziach wci�� maj� sczernia�e li�cie.
- Szybko! - wo�am. - To pu�apka!
Li�cie podrywaj� si� do lotu i widzimy, �e to wcale nie
li�cie, tylko nietoperze. Wzbijaj� si� w powietrze z �opotem
czarnych skrzyde�. Jest ich tyle, �e zas�aniaj� s�o�ce.
Czerwone gwiazdki z anielskiej wizji, liczne jak gwiazdy
na niebie...
- Szybko! Szybko!
P�dzimy przez polan�. Pr�buj� obserwowa� nietoperze, kt�re
spadaj� na nas z nieba. Widz� b�yski metalu w ich futrze,
widz� l�nienie pocisk�w, kt�re �ciskaj� stopami.
- Szybciej!
Ziemia rozkwita fontannami huku i kamieni, si�a podmuchu
przewraca mnie i pcha wstecz. Podnosz� si� i znowu pr� do
przodu, gnany najstarszym, najsilniejszym, najprawdziwszym
instynktem. Zaraz po zrzuceniu bomb nietoperze odlatuj�.
Eksplozje na lewo i prawo ode mnie, eksplozje z przodu i z
ty�u. Wci�� biegniemy. Nieba nie ma, s� tylko nietoperze.
Wrzeszcz�, skrzecz�, piszcz�. Coraz bli�ej do �ciany lasu. Tyle
nietoperzy na pewno nie zdo�a wlecie� mi�dzy drzewa,
szczeg�lnie �e ten gatunek s�abo widzi w ciemno�ci. Odwracam
si�, widz� jak Papawator niepewnie kroczy przez polan�, zaraz
potem nast�puje potworny wybuch, w powietrzu szybuj� metalowe
fragmenty, cienkie nogi za�amuj� si�, korpus pada z �oskotem na
ziemi�.
Zarz�dzam post�j dopiero wtedy, kiedy jestem pewien, �e
zostawili�my z ty�u wszystkie nietoperze. Zniszczenie
Papawatora oznacza dla nas co� wi�cej ni� tylko utrat� sn�w,
kt�re sp�ywa�y z ig�y, m�wi�. Od tej pory nie mo�emy liczy� na
po�ywn� papk�, kt�r� wysysali�my z jego wymion, w zwi�zku z
czym b�dziemy musieli po�wi�ci� cz�� czasu na zdobywanie
po�ywienia. Wi��e si� z tym dodatkowe niebezpiecze�stwo,
poniewa� nie wiemy, jaka �ywno�� jest dla nas odpowiednia, kt�ra
jest ska�ona przez czarne powietrze, a poza tym nara�amy si�
na dodatkowe ryzyko wpadni�cia w pu�apk�.
- G�odny - odzywa si� Pr�siak. - G�odny teraz.
- Od tej pory musimy sami troszczy� si� o siebie. Nie ma
ju� Papawatora.
Zwierz�ce grzebanie w ziemi w poszukiwaniu po�ywienia
budzi we mnie l�k i odraz�. Swoimi delikatnymi, m�drymi r�kami
wygarniam z ziemi t�uste p�draki, wyd�ubuj� ze spr�chnia�ych
pni plastry miodu dzikich pszcz�, dziel� si� zdobycz� z
Pr�siakiem i Porcospino. To bardzo n�dzny pokarm w por�wnaniu z
papk� Papawatora. Dla Kocura nie ma wi�kszej rado�ci ni�
polowanie. Jego oczy p�on� czerwieni�, kiedy rozszarpuje ofiar�
stalowymi szponami. Podaje mi kawa�ek czerwonego mi�sa z
fragmentem sk�ry poro�ni�tej sier�ci�.
- Jeste� szopem - m�wi, mru��c chytrze oczy - a szopy to
wszystko�ercy. Mo�esz je��, cokolwiek zechcesz.
Pr�dzej ze�ar�bym w�asne g�wno, ty przebieg�y Kocurze z
twoimi sprytnymi, m�drymi s�owami i oczami, kt�re widz� to,
czego nikt inny nie jest w stanie zobaczy�, i ostrymi pazurami,
i niezachwian� wiar� w niewiar�.
Do wykrot�w docieramy dopiero o zmierzchu. To rzeczywi�cie
niezwyk�y obszar; pe�no tu pag�rk�w, kopc�w, niecek i dziur.
Zupe�nie jakby dawno temu umar�o tu co� wielkiego i zosta�o
poro�ni�te lasem. Gdzieniegdzie stercz� dziwaczne iglice i
ziemne kopce. Nie potrafi� zidentyfikowa� zapachu, kt�ry
dociera do moich nozdrzy, niemniej jednak w�osy je�� mi si� na
grzbiecie. S�ycha� niskie, nieprzerwane buczenie, kt�re zdaje
si� nie mie� �adnego konkretnego �r�d�a.
Co� porusza si� w zag��bieniu terenu. �ywe stworzenie,
pekari. Szuka po�ywienia. Wskazuj� je Porcospino; stroszy kolce
i rusza naprz�d z gro�nym pomrukiem.
- Powiedz mu, �eby si� uspokoi� - m�wi Kocur. - To nie
istota, tylko zwyk�e zwierz�. Pr�siak, chod� tu z t� lanc�.
Widzisz? To nasza kolacja.
Sadzi ogromnymi susami z pr�dko�ci� b�yskawicy, a Pr�siak,
ten g�upi, naiwny Pr�siak, pr�buje za nim nad��y�. Zaalarmowane
pekari podnosi g�ow�, rzuca si� do ucieczki. Ciche do tej pory
buczenie przybiera na sile, staje si� coraz wy�sze.
Z wierzcho�k�w ziemnych kopc�w zaczynaj� si� wydobywa�
czarne opary.
- Kocur! Pr�siak! - wo�am. - Wracajcie natychmiast!
Nie musz� krzycze�, bo ju� p�dz� z powrotem po nier�wnym
terenie. Czarne opary skupiaj� si� wok� pekari. Przera�one
zwierz� biegnie zakosami, co chwila zmienia kierunek, ale k��by
czarnej pary wci�� wisz� nad nim. Dopiero po chwili u�wiadamiam
sobie, �e to nie �adna para, tylko co� znacznie gorszego:
owady. Lataj�ce, ��dl�ce owady. Miliony, miliardy owad�w. Po
chwili zostawiaj� na ziemi martwe pekari i tworz� co� na
kszta�t pot�nej brz�cz�cej kolumny, kt�ra zaczyna pochyla� si�
w nasz� stron�.
Kim jestem, �eby sprzeciwia� si� woli anio��w? Tkwi� w
miejscu jak sparali�owany i wytrzeszczam oczy na zbli�aj�cy si�
r�j. Walka nie ma sensu. Ucieczka tak�e. Nagle s�ysz� g�os
Porcospino:
- Do �rodka. Pr�dko.
Czy�by strach doprowadzi� do prze�adowania jego obwod�w
my�lowych? Co on wygaduje? Pospiesznie wykopuje dziur� u
podn�a poro�ni�tego traw� pag�rka o niezwyk�ym kszta�cie.
- Inni ju� w �rodku. Teraz ty, pr�dko.
- A co z Fru-waaakiem? - pytam.
- Je�li zosta�, ju� za p�no - odpowiada Porcospino. - Do
�rodka. Do �rodka.
Wskakuj� do dziury, Porcospino za mn�. Pracuje co si�
pot�nymi �apami i zasypuje otw�r. Co prawda, kilku owadom udaje
si� wcisn�� do tunelu, ale szybko rozgniatam je r�kami.
- Chod�. Szybko. Szybko.
Porcospino prowadzi mnie w d�, coraz g��biej. Dla mnie,
istoty dziennej, obdarzonej r�kami i znajomo�ci� wielu wielu
s��w, to co� jak przedsmak �mierci: ciemno��, zewsz�d
napieraj�ca ciemno��, a my coraz g��biej pod ziemi�. Porcospino
czuje si� tu jak u siebie w domu.
Kiedy by�em jeszcze tylko nasionkiem w wyl�garni
Mamawatora, hen, wysoko w niebie, przy�ni� mi si� sen, w kt�rym
pokazano mi, jak wygl�da �wiat. W moim �nie �wiat by� b�blem
�wiat�a, powietrza i �ycia otoczonym ziemi� i ska�ami, kt�re
ci�gn�y si� bez ko�ca. We �nie us�ysza�em, �e gdzie� tam, w
tej mrocznej niesko�czono�ci, kryj� si� inne �wiaty, bardzo
podobne do naszego.
�wiat, do kt�rego dotarli�my, te� b�bel �wiat�a i
powietrza, jest bardzo ma�y, tak ma�y, �e z trudem mieszcz� si�
w nim Kocur, Pr�siak, Porcospino i Szopak. St�ch�e powietrze
cuchnie jak zepsuta trucizna, �wiat�o jest dziwne, przy�mione i
niebieskawe. Jego �r�d�em nie jest s�o�ce, lecz p�askie
sze�ciany przymocowane do sufitu. To w og�le jest sze�cienny
�wiat - mn�stwo tu kraw�dzi i kant�w. Przeczuwam, �e do jego
powstania przy�o�yli r�k� anio�owie.
Pr�siak jest zupe�nie zdezorientowany i wygl�da tak, jakby
lada chwila mia� wybuchn�� p�aczem.
- Najprawdopodobniej znale�li�my si� na starym stanowisku
obronnym. - Mam nadziej�, �e zaufa moim s�owom i mojej wiedzy.
- Z pewno�ci� zbudowano je na pocz�tku wojny, tak dawno temu,
�e wszyscy zd��yli ju� o nim zapomnie�. Widzicie? - Wskazuj�
kwadraty i prostok�ty na �cianach. Mn�stwo na nich czerwonych i
��tych �wiate�ek, prawie takich samych jak te w mojej g�owie.
- To maszyny, kt�re r�wnie� s�u�� anio�om.
- Tu jest co� wi�cej ni� tylko maszyny - m�wi Kocur. -
Chod�cie.
Prowadzi nas tunelem do s�siedniego, bardzo podobnego
pomieszczenia. Na �cianach wisi jeszcze wi�cej nieorganicznych
twor�w z r�nobarwnymi �wiate�kami, a na pod�odze le�� cia�a.
Martwy opos, kt�rego znale�li�my w lesie, by�
przera�aj�cy, poniewa� jego szcz�tki zachowa�y jeszcze pewne
cechy �ywej istoty. Te zw�oki s� tak stare, �e wyparowa�y z
nich nawet wspomnienia. Ju� nie budz� strachu, tylko
zaciekawienie.
- Co to by�o? - pyta Porcospino.
Nie mam poj�cia. Nigdy nie widzia�em takich stworze�. By�y
wysokie i szczup�e, mia�y d�ugie d�ugie nogi, kr�tsze przednie
ko�czyny ze sporymi delikatnymi r�kami, sier�� jedynie na
g�owach. Mia�y te� dwie warstwy sk�ry - tylko w ten spos�b
potrafi� je opisa�. Na nogach i tu�owiach nosi�y drug� warstw�
sk�ry, cienk� i delikatn�, cho� niedok�adnie dopasowan�. Kiedy
j� dotykam, rozpada si� w py�.
- Powiem wam, co to za istoty - m�wi Kocur. - To
anio�owie. Martwi anio�owie.
Pr�siak kwili �a�o�nie.
- Niemo�liwe - protestuj�. - Anio�owie s� w niebie.
- Przypomnijcie sobie opowie�ci o tym, jak anio�owie
walczyli na ziemi i w niebie. To miejsce jest bardzo stare, a
wed�ug opowie�ci anio�owie s� �miertelni. Mog� zosta� zabici
przez stworzenia.
- Nieprawda - m�wi�, cho� l�k i w�tpliwo�ci k��bi� si�
wok� mnie niczym k�saj�ce owady. - Nie, nie. To ma�py. Na
pewno. Widzicie te czaszki, szcz�ki? To tylko ma�py, stworzone
i ukszta�towane zgodnie z wol� anio��w. Nic wi�cej.
Kocur obw�chuje trupa, ostro�nie bierze w z�by ko��,
zanosi si� kaszlem, wypluwa.
- Szczyny i kurz - warczy. - Tak smakuj� anio�y.
Siad, Ubu! Siad! Dobry pies.
(fragment �cie�ki d�wi�kowej
z ameryka�skiego telewizyjnego
programu rozrywkowego)
Pr�siak zniszczy.
Jak?
Pr�siak si� dowie.
Sk�d?
Ty powiesz.
Co powiem, skoro sam nie wiem?
Zaiste, niezbadane i cudowne s� anielskie �cie�ki.
Minion� noc Pr�siak przespa� czarnym snem w czworok�tnym
pomieszczeniu, razem z zagadkowymi zw�okami. Zabrak�o
Papawatora oraz ig�y, kt�ra da�aby mu pi�kne marzenia.
S�ysza�em, jak szlocha i popiskuje w b��kitnawym p�mroku. �wiat
jest dla niego zbyt skomplikowany.
Oczy Kocura, kt�re nie boj� si� ciemno�ci, prowadz� nas
podziemnymi korytarzami. Mijamy mn�stwo sal, ciasno
wype�nionych trupami, a� wreszcie trafiamy na schody, kt�rymi
wydostajemy si� z powrotem na powierzchni�. Schody s� tak
w�skie, �e Pr�siak, ze swoim stercz�cym we wszystkie strony
arsena�em, z trudem si� na nich mie�ci. Przez chwil� wydaje nam
si�, �e utkwi� na dobre; wrzeszczy jak op�tany, a w tym czasie
Porcospino pospiesznie poszerza tunel. Doskonale rozumiem
strach przed zasypaniem. Ostatnio wci�� dowiaduj� si� czego�
nowego o strachu.
Wychodzimy w �wiat�o dnia. S�o�ce wisi wysoko nad naszymi
g�owami. Ziemi� pokrywa warstwa martwych owad�w; s� zbyt
niebezpieczne nawet dla swoich anio��w, �eby pozwolono im d�ugo
�y�. Wkr�tce potem ponownie zag��biamy si� w las. Szukamy.
Myszkujemy. Wypr�niamy si�.
Za lasem rozci�ga si� pogorzelisko.
Granica jest ostra jak kraw�d� pazura. Stoimy w cieniu i
wytrzeszczamy oczy na teren, gdzie ogie� zabi� ca�e �ycie.
Drzewa, krzewy, pn�cza, paprocie, grzyby, zwierz�ta, owady -
nie zosta�o po nich nic opr�cz nagiej ziemi koloru g�wna. W
zag��bieniach zgromadzi�a si� gruba warstwa siwego popio�u, w
powietrzu czu� ostry smr�d spalenizny. Tylko tu i �wdzie
stercz� �a�osne, nie dopalone kikuty.
Pogorzelisko przykrywa ogromny, nieprzenikniony cie�.
Przed nami, na skraju spalonej ziemi, kt�ra si�ga a� po
horyzont, stoi wrak gigantycznej maszyny bojowej. Jaka�
straszliwa bro� zniszczy�a g�rn� cz�� korpusu; doko�a walaj�
si� nieorganiczne szcz�tki. Wiatr skowycze w pustej metalowej
skorupie.
- Zewn�trzna linia obrony - m�wi� cicho.
Porcospino grzechocze ig�ami, Pr�siak kwili �a�o�nie,
Kocur prycha. Nikt nie pyta: kto m�g� to zrobi�? S� tutaj
si�y, kt�re by�yby w stanie zniszczy� nawet Mamawator; w�a�nie
dlatego wyl�dowali�my tak daleko od Celu, w�a�nie dlatego
odbywamy t� w�dr�wk� przez �mier�, strach i zniszczenie. A
jednak to w�a�nie my, zwyk�e, grzeszne i niedoskona�e
stworzenia, by� mo�e zdo�amy pokona� przeszkody, kt�re okaza�y
si� nie do przebycia dla pot�nych maszyn, i zrealizowa� wol�
anio��w.
Przechodzimy mi�dzy stopami zniszczonego olbrzyma.
Niesiony przez wiatr popi� szczypie mnie w oczy. Na obrazie w
mojej g�owie Cel znacznie ur�s�; przypomina teraz ogromne
czarne serce, kt�re wype�nia m�j umys� swoim pulsowaniem.
Ziemia jest ciep�a. Kocur myszkuje z przodu, wytycza tras�
w�dr�wki przez niesko�czone pole siwego popio�u.
Tylko jeden wrzask. Tylko jedno ostrze�enie. Chwil� potem
Kocur niknie nam z oczu w k��bowisku ps�w, kt�re wyskakuj� spod
ziemi. Czarne straszliwe psy, mn�stwo mn�stwo. Sekund� p�niej
zostaje wyrzucony w powietrze - widzimy, jak porusza obna�onymi
pazurami, jak szczerzy z�by, a potem wpada w krwio�ercze
paszcze i w mgnieniu oka zostaje rozerwany na strz�py.
Pr�siak kwiczy przera�liwie, opuszcza g�upi �eb. Ze
zgrubienia na boku wysuwa si� grot lancy.
- Nie! Pr�siak, nie! Pozw�l Porcospino!
Psy rzucaj� si� na nas. Porcospino syczy, stroszy kolce,
wystrzeliwuje pierwsz� salw�. Psy na przedzie padaj�, wierzgaj�
�apami, wij� si� z b�lu i pr꿹, a� wreszcie ich kr�gos�upy nie
wytrzymuj� obci��enia i p�kaj� z trzaskiem. Trucizna, kt�r�
anio�owie nas�czyli ig�y Porcospino, dzia�a b�yskawicznie. Do
ataku rusza druga fala; psy maj� czerwone �lepia i srebrzyste
stalowe szcz�ki. Z ich czaszek i kark�w stercz� implanty.
Porcospino wypuszcza drug� salw� i napastnicy padaj� jak
�ci�ci. Czarny pies daje ogromnego susa, widz� tu� przed sob�
jego rozdziawion� paszcz�, czuj� cuchn�cy oddech. Porcospino
unosi ogon, ale Pr�siak ubiega go i wbija psu w brzuch swoj�
lanc�. Z paszczy buchaj� gor�ce wn�trzno�ci, krew tryska ze
�lepi�w, pies pada bez �ycia na martwe cia�a swoich braci.
Dopada nas trzecia fala. Napastnicy s� nieust�pliwi, ale
brakuje im koncepcji. Wiedz� tylko jak biec, skaka� i
rozszarpywa�. Kwicz�c wniebog�osy z podniecenia, Pr�siak zadaje
mordercze pchni�cia lanc�; czarne psiska wal� si� na ziemi�,
zmasakrowane, wypatroszone, naszpikowane kolcami.
Czwarta fala nie nadchodzi, poniewa� wszystkie psy le��
martwe w siwym popiele u st�p wraka. S�o�ce wisi nad kraw�dzi�
�wiata, wielkie i czerwone za zas�on� z rzadkiego dymu, kt�ry
unosi si� nad pogorzeliskiem.
- Idziemy! - rozkazuj�.
- Ale... Ale Kocur... - j�ka si� Pr�siak.
Wkr�tce zrozumie, co si� sta�o, a ja nie mam anielskich
sn�w, kt�re by go uspokoi�y.
- Kocur odszed�. Jest teraz z anio�ami. Mo�esz mi wierzy�.
W rzeczywisto�ci wcale nie jestem pewien, czy sam wierz� w
to, co m�wi�. Co dzieje si� z niewierz�cymi? Czy ci, co przecz�
istnieniu anio��w, po �mierci trafiaj� do jakiego�
wydzielonego, mrocznego i smutnego miejsca? A mo�e �mier� jest
po prostu �mierci� i po niej nie ma ju� niczego? Ta my�l
uparcie powraca podczas w�dr�wki przez spalon� r�wnin� przy
blasku ksi�yca. Nico��. Pustka. Okropno��! Nie potrafi� sobie
tego wyobrazi�, a jednak wci�� o tym my�l�.
Pr�siak wygrzebuje popi� spomi�dzy wystaj�cych korzeni
nie dopalonego pniaka i uk�adamy si� w p�ytkim zag��bieniu.
- G�odny - m�wi Pr�siak.
- Wszyscy jeste�my g�odni - odpowiadam. - Tu nie ma nic do
jedzenia, wi�c jeszcze przez jaki� czas b�dziemy musieli by�
g�odni.
Wpatruj� si� w ksi�yc. Poni�ej tajemnicze �wiate�ka
z ogromn� pr�dko�ci� przemykaj� po niebie. Nie �pi�. Nie mam
odwagi zasn��. Gdybym zamkn�� oczy, natychmiast zobaczy�bym
rozdzieranego na strz�py Kocura, razem z jego m�dro�ci�,
s�owami i dziwn� niewiar�, kt�ra w gruncie rzeczy prawie niczym
nie r�ni�a si� od wiary.
Pr�siak budzi si� w �rodku nocy.
- Szopak...
- Tak?
- Daj mi.
- Co mam ci da�?
- Wiedz�.
- Ale jak? Nie mam poj�cia, co by to mog�o by�.
- Pr�siak wie. Mamawator da� Pr�siakowi s�owa. Mamawator
m�wi�: "Powiedz Szopakowi: pod��czy� kart� B13 poziom 7".
Czuj� si� tak, jakby te s�owa - kt�re Pr�siak rzeczywi�cie
m�g� us�ysze� tylko od Mamawatora - zgarn�y ca�� moj�
�wiadomo��, zgniot�y j� jak kulk� gliny i wepchn�y w najdalszy
k�cik czaszki, tak �e chocia� widz� i rozumiem, co widz�, mog�
tylko obserwowa�, jak moje r�ce unosz� si� i wyci�gaj� jeden z
implant�w z ty�u g�owy. Widz� jak te same r�ce - naprawd�
wygl�daj� zupe�nie jak moje - wtykaj� ten sam implant w puste
gniazdko poni�ej ucha Pr�siaka. Uszy - moje uszy - s�ysz�
g�o�ne westchnienie, a potem s�owa wypowiedziane g�osem, jakim
Pr�siak nigdy do tej pory si� nie pos�ugiwa�:
- Przej�� na standardowe paramatery symulacji intelektu.
Potrz�sam g�ow�, usi�uj� z powrotem rozprowadzi� moj�
Szopakowato�� po ca�ym sobie. Jestem przera�ony; sprytny,
m�dry, zarozumia�y Szopak, wykorzystany jak... jak zwyk�e
zwierz�. Le�� i obserwuj� �wiate�ka mkn�ce po niebie. Czuj� si�
ma�y, male�ki, mniejszy od najmniejszej rzeczy, jak� jestem w
stanie sobie wyobrazi�. Po prostu nic.
Czarna pulsuj�ca gwiazda t�tni przez ca�� noc; jest tak
ogromna i jest tak blisko, �e wymyka si� z tego miejsca w mojej
g�owie, gdzie powstaj� obrazy, i wype�nia mnie bez reszty swoim
pulsowaniem.
A teraz wszyscy razem,
Do Ziemi Niczyjej.
(The Farm)
Rankiem r�ce i oczy potwornie piek� mnie od siwego
popio�u, kt�ry pokrywa pogorzelisko. Wszystkim nam mocno
doskwiera g��d, ale zdajemy sobie spraw�, �e najlepiej o tym
nie m�wi�. Pr�siak proponuje, �e poniesie mnie na grzbiecie;
godz� si� z wdzi�czno�ci�. Z Porcospino, drepcz�cym obok,
docieramy do wewn�trznej linii obrony. R�wnie� tutaj doskonale
wida� granic�: drog� blokuje nam metalowe rami� stercz�ce z
popio�u. W metalowej gar�ci tkwi stworzenie podobne do
gryzonia, rozw�cieczone nawet po �mierci. Stalowe palce
zmia�d�y�y mu kark, ale stworzenie zd��y�o jeszcze zatopi� z�by
w r�nobarwnych przewodach. Oboje nie �yj� od bardzo dawna.
To ostrze�enie i zarazem powitanie.
Pogr��eni w my�lach, kt�re anio�owie akurat zechcieli nam
zes�a�, wkraczamy na obszar dotkni�ty straszliwymi
zniszczeniami. Hen, dok�d wzrok si�ga, siwy popi� jest
upstrzony trupami organicznych i nieorganicznych stworze�,
splecionych w u�ciskach, kt�re niekiedy wydaj� si� niemal
pieszczotliwe. �apy wyci�gni�te do �wiat�a; z�by wyszczerzone
do s�o�ca; poszarpany i pogi�ty metal; ko�ci; strz�py futra i
sk�ry; martwe ptaki zestrzelone z nieba spoczywaj� nieruchomo z
szeroko rozpostartymi skrzyd�ami, z pustymi oczodo�ami
wype�nionymi popio�em; nad nimi, niczym stra�nicy, zagrzebane
cz�ciowo w zaschni�tym b�ocie maszyny - zdruzgotane,
zmia�d�one, poskr�cane eksplozjami z odleg�ej przesz�o�ci;
martwe ko�czyny poskrzypuj�, ko�ysz�c si� w podmuchach wiatru,
niegdy� ogni�cie czerwone sensory gapi� si� przed siebie
nieprzeniknion� czerni�.
Kot z zadzierzgni�t� na szyi drucian� p�tl�.
Ptak przebity stalowym pr�tem.
Trzy wzd�te trupy ps�w w kraterze wype�nionym deszcz�wk�.
Z gard�a Porcospino wyrywa si� okrzyk. To pierwszy odg�os,
kt�ry m�ci cisz� spopielonej r�wniny. Porcospino zobaczy� trupa
je�ozwierza prawie takiego samego jak on; zw�oki le�� w p�ytkim
zag��bieniu terenu, otoczone wianuszkiem psich szkielet�w.
- Zostaw go - m�wi�. - Nic nie poradzisz. Jest martwy.
Zgin�� dawno temu.
Ale Porcospino nie s�ucha. Zupe�nie jakby ta martwa kupka
igie� by�a jego najbli�szym towarzyszem, jakby mog�a doda� mu
otuchy w tym strasznym miejscu. Partnerka, kt�rej nigdy nie
pozna�. Dotyka trupa nosem, szturcha pyskiem, jakby usi�owa�
przywr�ci� mu �ycie, odda� mu utracon� rado��. Szarpie sier��
z�bami, wyci�ga p�k implant�w.
- Zostaw zostaw zostaw! - powtarzam. - Tu jest zbyt
niebezpiecznie.
Zupe�nie jakby mnie us�ysza�, popi� porusza si�, rozsuwa
i spod niego, niczym rozkwitaj�cy kwiat, wy�ania si� maszyna.
G�owa zatacza kr�gi, z lewa w prawo, z prawa w lewo, czerwone
oczy szeroko otwarte, wpatrzone.
- Uciekaj uciekaj uciekaj! - krzycz�, ale g�owa na d�ugim
gi�tkim karku przykuwa uwag� Porcospino, zupe�nie jak w�� z
jednego z moich sn�w w Mamawatorze, kt�ry potrafi� zahipnotyzowa�
ofiar� swoim ta�cem. Wielkie czerwone sensory fascynuj�,
poch�aniaj� bez reszty.
Maszyna wypluwa strug� ognia. Porcospino p�onie. Usi�uje
ugasi� ogie�, tarza si�, �eby go st�umi�, ale p�omienie
po�eraj� go z rykiem.
G�owa na d�ugim karku opada bezw�adnie na ziemi�, czerwone
�lepia gasn�. Zadanie wykonane. Wbijam palce w pl�tanin�
przewod�w na karku Pr�siaka, zmuszam go, �eby ruszy� z miejsca.
- Do Celu - m�wi�. - Do Celu.
Za nami w niebo pnie si� w�ska stru�ka dymu. Wkr�tce wiatr
zmienia kierunek i stopniowo gnie j� ku ziemi. Pr�siak opowiada
mi, czego dowiedzia� si� o Celu, kt�ry ma zniszczy�. To
"strategiczna instalacja przemys�owa", powiada. Jego s�owa s�
wielkie i dziwne, zupe�nie inne ni� dotychczas. Ta
"strategiczna instalacja przemys�owa" produkuje maszyny i
wytwarza stworzenia.
- Jak Mamawator? - pytam.
Jak Mamawator, odpowiada Pr�siak, tyle �e nie lata w g�rze,
a jest zagrzebana g��boko pod ziemi�. Bardzo bardzo g��boko. I
jest bardzo stara. Anio�owie od dawna pr�buj� j� zniszczy�.
S�ali atak za atakiem, najpierw z nieba, potem rzucili do boju
maszyny, wreszcie stworzenia. Atak za atakiem za atakiem. Po
tylu szturmach musi by� zm�czona. Na pewno nie zosta�o jej
wiele energii. Dzi�ki temu zdo�amy do niej dotrze�.
- Sk�d b�dziemy wiedzie�, �e tam dotarli�my? - pytam.
Dowiemy si�, m�wi Pr�siak. Tak powiedzia� implant.
- I wtedy j� zniszczysz?
Wtedy Pr�siak j� zniszczy.
- W jaki spos�b?
Tego nie wie, ale wierzy w wielk� m�dro�� anio��w. Skoro
ju� powiedzia�y mu tak wiele, z pewno�ci� powiedz� wi�cej,
kiedy nadejdzie pora.
Wielka m�dro�� anio��w. Jeszcze niedawno Pr�siak by�by
zrozpaczony i przera�ony. Jeszcze niedawno Pr�siak op�akiwa�by
Porcospino. Jeszcze niedawno Pr�siak op�akiwa�by ka�de z
niezliczonych stworze�, kt�re zgin�y, �eby Pr�siak i Szopak
mogli dotrze� do Celu. Co zabrali mu anio�owie, �eby zrobi�
miejsce dla swojej wielkiej m�dro�ci?
Dowiecie si�, powiedzia� anielski g�os z implantu.
Dlaczego anio�owie zawsze zawsze maj� racj�? Dowiecie si�.
Dowiem si�. Zawsze wiedzia�em, od chwili kiedy wypad�em z
ciep�ego wn�trza wyl�garni i mru��c oczy spojrza�em na le�ny
poranek. Nasz Cel to ogromna czarna gwiazda wyj�ta z obrazu w
mojej g�owie i wci�ni�ta w ziemi�: prawdziwa, rzeczywista.
Gigantyczna. Tak du�a, �e nie jestem w stanie jej zas�oni�,
cho� trzymam obie r�ce tu� przed oczami. Trzeba by wielu
godzin, �eby przez ni� przej��. Powietrze dr�y z gor�ca nad jej
czarn� powierzchni�, wi�c nie widz� drugiego kra�ca. Szok
poma�u mija; teraz widz�, �e jednak r�ni si� od tamtej, z
wizji. Nie ma tak ostrych kraw�dzi, ramion jest znacznie
wi�cej, na czerni tu i �wdzie wida� r�nobarwne smugi i plamy,
ca�a jest porysowana i pop�kana, jakby spad�a z nieba.
Spad�a, czy zosta�a zrzucona? Stoimy przed ogromn� czarn�
gwiazd�: szop-pracz na grzbiecie tapira.
- Musisz zej�� - m�wi Pr�siak. - Dalej p�jd� sam.
- Dalej, to znaczy dok�d?
Dotykam r�k� czerni; jest g�adka, niemal �liska. I ciep�a.
Pr�siak wyci�ga tr�b�.
- S�ysz� g�osy - m�wi znowu tym nowym, nie swoim tonem. -
G�osy z jasnych �wiate�. Z cudownych jasnych �wiate�.
- Nie mo�esz i�� sam. Potrzebujesz mnie. P�jd� z tob�.
- Id� sam - m�wi Pr�siak, wpatrzony w dr��ce powietrze. -
Zniszcz� j�, a potem wr�c� do ciebie.
- Wr�cisz?
- Tak.
- Obiecujesz?
- Nie rozumiem, co to znaczy.
- To znaczy, �e je�li m�wisz, �e wr�cisz, to wr�cisz. �e
nic ci� nie powstrzyma.
- Tak.
- Wobec tego zrobi�, jak chcesz.
- Taka jest wola anio��w - powiada Pr�siak i odchodzi.
Zgrabnie stawia ma�e raciczki, a� wreszcie znika w rozedrganym
powietrzu. Siadam. Czekam. S�o�ce przesuwa si� po niebie.
Obserwuj� jego odbicie w czarnej substancji i widz� �lady wojen
prowadzonych przez anio�y. Na s�onecznej tarczy roi si� od
ciemnych plam - krater�w i zapadlisk. Rozgrzane powietrze
prze�lizguje si� jak woda po czarnej skorupie. W tym
rozedrganiu i rozfalowaniu sam ju� nie wiem, co jest
rzeczywisto�ci�, a co z�udzeniem, poniewa� hen, daleko,
dostrzegam samotn� posta�. Chwil� potem fale gor�ca rozst�puj�
si� i rozpoznaj� Pr�siaka.
- Pr�siak! - wo�am. - Pr�siak!
Ale on mnie nie s�yszy. Z zadart� tr�b� wpatruje si� w
niebo, jakby czeka� na anielsk� wizj�.
- Pr�siak! - wo�am ponownie i p�dz� do niego po czarnej
szklistej powierzchni. Jest tak gor�ca, �e parzy mi stopy i
r�ce, ale cho� biegn� najszybciej, jak potrafi�, nie zbli�am si�
ani troch�. Pr�siak wci�� jest ma�ym ciemnym przecinkiem
otoczonym srebrzystym falowaniem powietrza.
- Pr�siak! - wo�am po raz ostatni.
Chyba wreszcie us�ysza�, bo rozgl�da si� doko�a.
W tej samej chwili niebo robi si� bia�e, tak przera�liwie
bia�e, �e widz� je przez zaci�ni�te powieki, jakby ich w og�le
nie by�o, i przez r�ce, kt�rymi zas�aniam oczy. Moja sier�� w
okamgnieniu czernieje i wypada, sk�ra p�ka, pokrywa si�
b�blami, potwornie piecze.
Po b�ysku zapada ciemno��.
Po ciemno�ci nadci�ga grzmot niczym odg�os wal�cego si�
nieba, tak g�o�ny, �e przestaje by� d�wi�kiem, a staje si�
g�osem, anielskim krzykiem.
Po grzmocie uderza gwa�towny wicher, ju� nie wiatr, tylko
co� materialnego, uderza niczym zaci�ni�ta pi��, wyrywa mi
powietrze z p�uc, ciska mnie do ty�u i wlecze po czarnej
p�aszczy�nie, coraz dalej od Pr�siaka, coraz dalej od Celu.
Po wichrze znowu zapada ciemno��, pi�kna i koj�ca, a razem
z ni� cisza.
,..i ta�cz� przy blasku ksi�yca.
(fragment programu radiowego z lat trzydziestych)
Zapominam. Trac�. S�owa. Wiedz�. Macam, bo w oczach ci�gle
ciemno��; wyczuwam implanty, wyczuwam przewody, ale s� inne,
zdeformowane, nadtopione. Wybuch uszkodzi� moje obwody. S�owa
przychodz�, odchodz�, razem z nimi zdania i wspomnienia. S�owa
z g��bi implant�w. Te, kt�re zna�em, i kt�re zapomnia�em. Kt�re
mia�em zapomnie�. Te, kt�re teraz pami�tam, s� jak denne osady
w rzece. Czasem pr�d wynosi je na powierzchni�. R�ne s�owa:
wszczepiona g�owica bojowa, generator pola si�owego, konwersja.
Dotykam s��w moimi m�drymi r�kami i rozumiem. Wszystko.
Rozumiem, co uczyniono ze mn�, Porcospino, Kocurem i Fru-
waaakiem, co uczyniono wszystkim stworzeniom schwytanym w
pu�apki, przebitym metalowymi pr�tami, rozerwanym na kawa�ki,
spalonym na pogorzelisku. A przede wszystkim rozumiem, co
uczyniono Pr�siakowi.
Akurat tyle inteligencji, �eby wykona� zadanie, ale nie
tyle, �eby je zrozumie�. Nie trzeba rozumie�, wystarczy
wykonywa� rozkazy.
�lepy, poparzony, w�drowa�em po pogorzelisku. Nic mnie nie
zaatakowa�o, nic nie zarejestrowa�o mojego istnienia. Martwe.
Wszystko martwe. O�lepiony, grzeba�em coraz g��biej w pami�ci,
dokopa�em si� do ukrytej rzeki wspomnie�, si�gn��em dalej ni�
do wyl�garni Mamawatora, dalej ni� do lasu ze sn�w, w kt�rym
dokazywali�my, b�d�c jeszcze nasionkami w stalowym �onie. Tam
r�wnie� znalaz�em s�owa: programowana stymulacja neuronowa,
prenatalne uwarunkowanie �rodowiskowe... S�owa jak cienie na
rozpalonej s�o�cem powierzchni.
Dotar�em do lasu. Podmuch po�ama� i powali� drzewa. Z
trudem znajdowa�em drog� mi�dzy, pod i nad powywracanymi
pniami, po omacku wyszukiwa�em czerwie i p�draki, mia�d�y�em je
z�bami. Anima. Duch �ycia. Kiedy wreszcie poczu�em ch��d i
wilgo�, domy�li�em si�, �e opu�ci�em obszar dotkni�ty
zniszczeniem.
W�szenie. Wymacywanie. Kiedy wr�ci wzrok? Kiedy odzyskam
s�uch? Kiedy ucichnie dzwonienie w mojej g�owie?
Co� jakby... Czy�bym s�ysza�? G�owa do g�ry, odwracam si�,
kr�c� si� w k�ko w ch�odnym ch�odnym cieniu drzew