5240

Szczegóły
Tytuł 5240
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5240 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5240 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5240 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ian McDonald Psy wojny A tam w poprzek na szosie Wieprzek sta�, czyli Prosi�... Edward Lear, "The Owl and the Pussy-cat" (prze�o�y� Stanis�aw Bara�czak) Trzeciego dnia po opuszczeniu wyl�garni Pr�siak, Porcospino, Kocur, Papawator i ja docieramy do ch�odnej ch�odnej rzeki. Zatrzymujemy si� w lesie, kt�ry dochodzi prawie do samego brzegu, i patrzymy na p�yn�c� wod�. S�o�ce jest wysoko na niebie, jego promienie odbijaj� si� w drobnych falach. Pr�siak jest oszo�omiony. Do tej pory nigdy nie widzia� prawdziwej wody, tylko �ni� o niej, kiedy jeszcze by� nasionkiem wysoko w niebie. Schodzi po kamieniach, �eby zanurzy� tr�b�. - �ywe! - m�wi. - �ywe! To tylko woda, t�umacz� mu, ale moje s�owa nie wywieraj� na Pr�siaku najmniejszego wra�enia. Na ca�ym �wiecie nie ma do�� wody, �eby tutaj p�yn�o jej tak wiele. To z pewno�ci� jaka� d�uga poskr�cana istota, kt�ra wije si� po ziemi, wspina w niebo i wraca z powrotem. Zamkni�ty kr�g trwaj�cego nieprzerwanie ruchu. Jak na stworzenie pozbawione r�k i dysponuj�ce mocno ograniczonym zasobem s��w, Pr�siak zaskakuj�co cz�sto wyra�a opinie na temat �wiata rzeczy. Wyra�anie opinii powinno pozosta� domen� istot takich jak ja, znaj�cych wiele s��w i maj�cych sprawne, m�dre r�ce. On nawet nie wie, jak si� naprawd� nazywa. U�ywa imienia Pr�siak, poniewa� tak w�a�nie brzmia�o pierwsze s�owo, kt�re wypowiedzia� zaraz po tym, jak obudzi� si� w wyl�garni Mamawatora. Powtarzam mu w k�ko: nie jeste� �wini� ani dzikiem, jeste� tapirem. Tapirem, rozumiesz? Sp�jrz, masz d�ugi ruchliwy nos zro�ni�ty z g�rn� warg�, kt�ry przypomina tr�b�. �winie nie maj� tr�b, tylko ryje. Ale do niego nic nie dociera. Nazywa si� Pr�siak i ju�. Stworzenia, kt�re znaj� niewiele s��w, nie powinny bawi� si� czym� tak pot�nym jak imiona. Kocur wysuwa pazury, li�e sobie stopy mi�dzy palcami. - Niewa�ne, co to jest - m�wi. - Wa�ne, jak przedosta� si� na drug� stron�. Kocur jest ca�kowicie niezale�ny. Zna co najmniej tyle s��w co ja; wiem o tym, bo widz� b�ysk w jego oczach. Nie spos�b go ukry�. Mimo to niewiele m�wi. Nawet je�li ma jakie� imi�, kt�re wysz�o z jego ust jeszcze w Mamawatorze, to zachowa� je dla siebie. Dlatego sam nada�em mu imi�: Kocur. Idziemy brzegiem rzeki, a� docieramy do miejsca, gdzie woda rozbija si� o kamienie i ska�y. - Tutaj si� przeprawimy - powiadam. - Kocur p�jdzie pierwszy, �eby sprawdzi�, czy nie ma jakich� pu�apek albo side�. Szczerzy z�by na spienion� wod�. Uwielbia �apa� ryby, ale nienawidzi moczy� sier�ci. Kilkoma susami przedostaje si� na drugi brzeg, siada i strzepuje wod� ze st�p. Ruszamy za nim: Porcospino, potem Pr�siak, potem Papawator, na ko�cu ja. Dow�dca oddzia�u zawsze musi i�� ostatni, �eby mie� na oku podkomendnych. Ma�e raciczki Pr�siaka utrudniaj� mu utrzymanie r�wnowagi na �liskich kamieniach. - Uwa�aj, Pr�siak - m�wi�. - Uwa�aj uwa�aj uwa�aj. O�lepiaj� go migocz�ce odblaski. Potyka si�, �lizga, chwieje, wreszcie spada. Z krzykiem. I pluskiem. Rozpaczliwie wierzga nogami, ale na pr�no. Porywa go pr�d, niesie szybko w d�, wci�ga, �eby utopi�. B�ysk b��kitnej stali. Papawator daje kroka nade mn�, rozstawia szeroko d�ugie, cienkie metalowe nogi, wysuwa rami�. Rami� si�ga daleko daleko, palce chwytaj� za pl�tanin� d�ugiej sier�ci i przewod�w na karku Pr�siaka, Pr�siak w�druje w g�r�, kwicz�c i wierzgaj�c. Trzy kroki i Papawator jest na drugim brzegu, razem z Pr�siakiem, kt�ry wygl�da jak ponura przemoczona sterta k�ak�w. - Ruszamy ruszamy - m�wi�. - Szkoda czasu. Jeszcze dzisiaj musimy znacznie zbli�y� si� do Celu. Ale Pr�siak tylko stoi, dr�y na ca�ym ciele i powtarza w k�ko: - Ugryz�a mnie ugryz�a z�a rzecz ugryz�a mnie z�a rzecz... Rzeka, kt�ra w pierwszej chwili tak go zachwyci�a, okaza�a si� gro�nym nieprzyjacielem. Podchodz�, g�aszcz� go po k��bowisku przewod�w, drapi� po wybrzuszeniu na boku, gdzie jest ukryta lanca. Ani moje s�owa, ani pieszczoty nie daj� efektu. Jego nastr�j zaczyna udziela� si� innym. Nie mog� do tego dopu�ci�. Wygl�da na to, �e jednak b�dziemy musieli zaczeka�, a� Pr�siak dojdzie do siebie. Daj� znak Papawatorowi, �eby wysun�� rami� zako�czone ig�� ze snami. Ig�a zawiera mn�stwo wspania�ych sn�w. Pr�siak najbardziej lubi ten o lataniu; we �nie jest z powrotem w niebie, lata, �mieje si�, p�acze i sika z rado�ci. Anio�owie patrz� z g�ry na niego i u�miechaj� si� do swego Pr�siaczka. Podnosi tr�b� i dotyka ig�y. Mi�ych sn�w, Pr�siaku. Papawator opuszcza korpus i otwiera podbrzusze. Pora na posi�ek. Porcospino i ja �apczywie przysysamy si� do wymion, Kocur pogardliwie marszczy nos. Woli smak wn�trzno�ci, szpiku i krwi. Wieczorem b�dzie polowa� przy �wietle ksi�yca i blasku swoich oczu. B�dzie zabija�. B�dzie po�yka� krew, szpik i wn�trzno�ci. Odra�aj�ce stworzenie. Kocur. Pr�siak. Porcospino. Papawator. Ja, Szopak. Brakuje jeszcze jednego cz�onka oddzia�u. Oho, jest: ze�lizguje si� z nieba po promieniach �wiat�a, kt�re przeciskaj� si� mi�dzy ga��ziami drzew na brzegu rzeki. Nie musi �ni�, �eby lata�. Tylko Pr�siak i ja widzimy barwy, ale Pr�siak pochrz�kuje i podryguje we �nie, wi�c samotnie podziwiam ziele� i b��kit na skrzyd�ach i grzbiecie, czapeczk� soczystej czerwieni, jaskrawo��te szpony i dzi�b. To w�a�nie jest pi�kno, my�l�. Siada na wyprostowanym ramieniu Papawatora. Nie od�ywia si� papk�. Wydziobuje z r�ki Papawatora such� karm�. Chocia� tak kolorowy, zna tylko jedno s�owo. Uk�ad z anio�ami - tylko jedno s�owo, dwie sylaby, kt�re powtarza w k�ko: fru- waaak, fru-waaak! Kocur nagle przerywa nie ko�cz�ce si� mycie, lizanie, czyszczenie. Wietrzy. Na dnie jego oczu poruszaj� si� czerwone plamki, dar anio��w. Napina mi�nie, odrobin� obna�a k�y. Wystarczy. Ci, co maj� r�ce i barwy i wiele wiele s��w, boj� si� bardziej od innych. To specjalny rodzaj strachu, kt�ry dotyczy tego, co dopiero mo�e si� zdarzy�. Nazywa si� to obaw�. Niebezpiecze�stwo. Fru-waaak podrywa si� w powietrze, zwinny, l�ni�cy, kolorowy, mknie jak strza�a i niknie nad baldachimem z li�ci. Mimo to nie l�kam si�, �e ju� go nigdy nie zobacz�. Jest uzale�niony od mojego zapachu, wi�c zawsze wr�ci, niezale�nie od tego, jak daleko si� zap�dzi. Kocur czai si� w cieniu drzew, Porcospino grzechocze kolcami, Papawator zamkn�� podbrzusze i w�a�nie prostuje absurdalnie cienkie odn�a. A Pr�siak �pi. Mamrocze, wzdycha, �lini si� i �pi. W igle Papawatora chyba czeka� na niego bardzo dobry sen. Pr�siak, niebezpiecze�stwo niebezpiecze�stwo! Obud� si�! Obud� si�! Inni ju� s� daleko w lesie, ogl�daj� si� zdziwieni, dlaczego za nimi nie idziemy. Nie mam tak wyostrzonych zmys��w jak Kocur, ale wyczuwam to samo co on: co� wielkiego i ci�kiego w�druje przez las po drugiej stronie rzeki. Niekt�rymi tajemnicami Mamawator podzieli� si� tylko ze mn� i surowo zakaza� komukolwiek o nich m�wi�. Te sekrety s�czy�y si� do mego umys�u w cieple wyl�garni, w moich snach, w kt�rych r�s� las prawie taki sam jak ten, realny, a jednocze�nie zupe�nie inny. Jedn� z tych tajemnic zawiera �rodkowy palec mojej lewej r�ki. Zosta� wykonany z tego samego, prawie �ywego budulca co implanty, kt�re wyrastaj� z naszych czaszek i si�gaj� prawie do ziemi. Szybko. Szybko. Wyci�gam z gniazdka jeden z implant�w Pr�siaka. Szybko. Szybko. Wsadzam do gniazdka �rodkowy palec lewej r�ki. Wstawaj, my�l�. Wstawaj. Cia�em Pr�siaka wstrz�sa gwa�towny dreszcz. Wstawaj. Z trudem d�wiga si� na nogi. Naprz�d, my�l�. Moja my�l przep�ywa przez palec do jego g�owy i Pr�siak rusza niepewnym krokiem, wci�� pogr��ony we �nie z ig�y. Wskakuj� mu na grzbiet, kieruj� palcem. Ruszaj si�. Szybciej. Biegnij. Biegnij. Strach. J�czy przez sen, przechodzi w trucht, potem w cwa�. Zmuszam go do galopu. Mkniemy nad ciemn� ciemn� ziemi�. Porcospino i Kocur po bokach, Papawator ubezpiecza ty�y, sadzi ogromne susy za naszymi plecami. Drzewa wybiegaj� nam na spotkanie, wy�sze, ciemniejsze i grubsze ni� w jakimkolwiek �nie. Go�, Pr�siaku, go�. Sen z ig�y zaczyna si� przeciera�, �wiat rzeczy s�czy si� przez szczeliny i p�kni�cia, ale ja nadal nie wyzwalam go spod kontroli mojego umys�u. Z daleka dobiega potworny �oskot, jakby kto� wyrywa� te ogromne czarne drzewa i ciska� je w niebo. Chwil� potem rozlegaj� si� pot�ne eksplozje. Biegniemy, dop�ki jeste�my w stanie, a potem, zal�knieni, zatrzymujemy si�, nas�uchujemy, czekamy. Czu� sw�d spalenizny. Czerwone plamki na dnie oczu Kocura miotaj� si� jak szalone; Kocur skanuje. Nagle siada i zaczyna si� czy�ci�. - Cokolwiek to jest, odesz�o - m�wi, po czym wylizuje sobie krocze. Siadamy, dyszymy ci�ko, czekamy. Zaczyna pada�; wielkie ci�kie krople kapi� z li�ciastego baldachimu. Sw�d spalenizny szybko niknie. Moje futro powoli nasi�ka wod�; w pewnej chwili przylatuje Fru-waaak, siada mi na r�ce i wy�piewuje radosn� dwud�wi�kow� melodyjk�. G�aszcz� go po szyi, mierzwi� pi�rka na grzbiecie, przesuwam palcami po l�ni�cych granatowych lotkach. Czekam, a� pozostali zasn�, po czym wyjmuj� mu z g�owy kostk� pami�ci optycznej i wsuwam do gniazdka za prawym okiem. Lot. Szybowanie. Drzewa, ob�oki i s�o�ce, jaskrawy blask i serpentynowe zwoje rzeki, wypuk�a kraw�d� �wiata, wszystko szalone, kozio�kuj�ce. Potem co� wielkiego jak ksi�yc, wi�kszego nawet od Mamawatora, kiedy ujrzeli�my go po raz pierwszy na le�nej ��ce, tam, gdzie si� urodzili�my. To co� musi by� potwornie ci�kie, bo pod jego st�pni�ciami trz�sie si� ziemia, a drzewa k�ad� si� pokotem. Wkracza do rzeki, zatrzymuje si� w wodzie i strzela, strzela, strzela; drzewa gin� rozszarpywane eksplozjami, a na brzegu, tam, gdzie zatrzymali�my si� po przeprawie, wykwitaj� fontanny ziemi i skalnego py�u. Wielkie co� spopiela kikuty drzew ogniem, kt�ry bucha z jego piersi, po czym rusza w d� rzeki. Wy��czam odtwarzanie, wyjmuj� ko�� pami�ci, zwracam j� Fru-waaakowi. Rozr�nia� barwy, mie� r�ce, zna� s�owa, du�o s��w - to najdotkliwsza kara wymy�lona przez anio�y. Kapitan Beaky ze swoj� zgraj� To najdzielniejsze zwierzaki w kraju. "Captain Beaky" Kto was stworzy�? Anio�owie stworzyli nas z nasion. Anio�owie umie�cili nasiona w wyl�garni Mamawatora, karmili je i piel�gnowali. Cia�o z cia�a Mamawatora. Z jego piersi czerpali�my po�ywienie. Kim jeste�cie? S�ugami anio��w, ich przedstawicielami w �wiecie rzeczy. Dwojako mo�na s�u�y� anio�om i dwa s� rodzaje s�ug, kt�rzy to czyni�. Jest s�u�ba cicha i jest s�u�ba ha�a�liwa, s� s�udzy organiczni i nieorganiczni. Wszyscy s� r�wni, wszyscy bowiem zostali stworzeni na podobie�stwo anio��w, aby uzupe�nia� si� s�abo�ciami. Wymie� s�abo�ci s�ug organicznych. B�l. G��d. Zm�czenie. Senno��. Uczucia. Defekacja. �mier�. Wymie� s�abo�ci s�ug nieorganicznych. Ha�as. Koszty. Energia. Awarie. G�upota. Dlaczego anio�owie, kt�rzy s� doskonali, stworzyli co� tak niedoskona�ego? Poniewa� tylko oni mog� by� doskonali. Poniewa� �adne stworzenie nie mo�e ro�ci� sobie pretensji do anielskiej doskona�o�ci. Je�li tak czyni, ci�ko grzeszy. Jaki jest najci�szy grzech? Pycha. W jaki spos�b mo�emy uchroni� si� przed grzechem pychy? Wiernie s�u��c anio�om. Pokornie wykonuj�c ich rozkazy. Sprawnie realizuj�c wyznaczone nam zadania. Od A do Z. Od A do Z. Zawsze zastanawia�o mnie znaczenie zako�czenia Litanii: co do joty. My�l�, �e ma to jaki� zwi�zek z ciemnymi znakami na sk�rze Papawatora; te regularne kszta�ty s� chyba literami, "A" za� i "Z" s�, jak mi si� wydaje, dwiema z nich, chocia� nie mam poj�cia kt�rymi. Litery tworz� s�owa, ale ja nie potrafi� ich odczyta�. Anio�owie nie uznali za stosowne obdarzy� mnie t� umiej�tno�ci�. Mo�e Papawator nosi na ciele tekst modlitwy istot nieorganicznych? Nigdy nie uczestniczy w naszych obrz�dach, swoje mod�y za� odprawia na uboczu, z podkulonymi odn�ami i schowanymi antenami. Wygl�da w�wczas, jakby spa�, ale to nie jest sen, poniewa� nieorganiczni nie �pi�. Dziwne jest �ycie nieorganicznych. Jak�e to cudownie, �e z woli anio��w tak bardzo r�nimy si� od siebie; osobno jeste�my s�abi, ale kiedy wsp�lnie im s�u�ymy, stajemy si� zdumiewaj�co silni. Co wiecz�r, zaraz po tym jak Kocur sprawdzi, czy w miejscu, gdzie postanowili�my sp�dzi� noc, nie ma �adnych pu�apek, gromadzimy si� w celu odm�wienia Litanii. Ja prowadz�, oni odpowiadaj� najlepiej, jak potrafi�. Fru-waaak zna tylko jedno s�owo, ale bez wzgl�du na to, jak daleko i wysoko lata, zawsze zjawia si� w por�, siada i przest�puje z nogi na nog�, poniewa� nie jest przyzwyczajony do przebywania na ziemi. Ca�y czas kr�ci �ebkiem, jakby odbiera� magiczn� tre�� s��w na jakim� spirytualnym kanale, o kt�rego istnieniu nikt inny nie ma poj�cia. Pr�siak uwielbia Litani�; gdyby to od niego zale�a�o, musia�bym recytowa� j� ca�ymi godzinami. Co prawda, nie rozumie ani s�owa z tego, co m�wi, ale d�wi�ki, kt�re rodz� si� w jego m�zgu i wydobywaj� si� z pyska, pozwalaj� mu ujrze� anio�y zst�puj�ce z nieba, kt�re bior� go na r�ce i nios� hen, wysoko w gwiazdy. Wspomnia�em ju�, �e Papawator nie uczestniczy w naszych mod�ach. Niestety, nie on jeden; Kocur twierdzi, �e jest niewierz�cy. Utrzymuje, �e nie istnieje ani niebo, ani anio�owie. To tylko puste s�owa wymy�lone po to, �eby�my mniej bali si� nieuchronnej �mierci. Uwa�a, �e takie my�lenie stanowi dow�d odwagi, ale moim zdaniem �wiadczy ono tylko o g�upocie. Jasne, �e wszyscy musimy umrze�. Jasne, �e si� boimy, ale czy jego zdaniem jest co� z�ego w tym, �e pocieszamy si� snami, kt�re Papawator trzyma w igle? Pr�bowa�em naprowadzi� go na w�a�ciw� drog� - niestety, bez rezultatu. To uparte zwierz�. Nasze dyskusje mocno niepokoj� Pr�siaka. Ma wielk� wiar�, lecz niesta�� dusz�, niczym pozornie solidne sklepienie z li�ci, kt�re jednak dr�� przy ka�dym, nawet najs�abszym powiewie. Naturalnie m�g�bym rozkaza� Kocurowi, �eby uwierzy�, lecz w�wczas z pewno�ci� parskn��by tym swoim przera�aj�cym kocim �miechem, wi�c nie robi� tego, a on co wiecz�r, kiedy zbieramy si� na modlitw�, siada na uboczu i wylizuje sobie futro. To lizanie jest chyba jeszcze gorsze od �miechu. Na koniec, po tym jak Porcospino wygrzeba� w ziemi do�ek i wszyscy si� tam wypr�nili�my, Pr�siak prosi o opowie�� biblijn�. - Kt�r� opowie�� chcesz us�ysze�? - pytam. - Anio�y. Wojna - m�wi. - �wiat�a. Latanie. Kocur mamrocze co� pod nosem i odchodzi. Jego zdaniem to g�upia historia. Jego zdaniem wszystkie opowie�ci biblijne, kt�rych nauczy� go Mamawator, s� niem�dre. Przyznaj�, �e znaczna ich cz�� jest dla mnie niezrozumia�a, ale Pr�siak potrafi s�ucha� ich bez ko�ca. K�adzie si� na boku - tym bezpiecznym - zamyka oczy, a wtedy ze zgrubienia na drugim boku wysuwa si� podobny do penisa grot lancy. Chyba ju� zapomnia� o swojej przygodzie w rzece. Nie ma zbyt wielu obwod�w pami�ci. Szcz�ciarz. - Dawno, dawno temu - zaczynam opowie�� - istnia�y tylko anio�y i zwierz�ta. Zwierz�ta wygl�da�y i pachnia�y jak my, ale by�y tylko zwierz�tami, a nie stworzeniami. Anio�y nazwa�y je zwierz�tami, czyli animalami, poniewa� posiada�y anim�, czyli �ycie, lecz nie mia�y s��w ani duszy. Anio�owie i zwierz�ta od zawsze wsp�istnia�y na �wiecie, w zwi�zku z czym nikt nie wiedzia�, kto jest czyim stw�rc� ani nawet czy wszyscy nie zostali stworzeni przez ca�kiem inne istoty. Podobnie jak teraz, r�wnie� w owych zamierzch�ych czasach zwierz�ta s�u�y�y anio�om, im jednak, jako pot�nym istotom doznaj�cym uczu� i emocji niezrozumia�ych dla zwyk�ych stworze�, pewnego dnia znudzi�y si� ograniczenia zwierz�t, w zwi�zku z czym stworzy�y sobie nowe s�ugi. S�ugi te by�y silniejsze od ciebie, Pr�siaku - jest pogr��ony w rozmarzonym p�nie, ale s�yszy moje s�owa, poniewa� lanca wysuwa si� prawie ca�a - widzia�y lepiej i dalej od ciebie, Kocurze - co prawda, odszed� w ciemno��, ale te s�owa stanowi� nieod��czn� cz�� opowie�ci - lata�y wy�ej i z wi�kszym obci��eniem ni� ty, Fru-waaaku, by�y sprytniejsze, mia�y lepsz� pami�� i my�la�y szybciej ni� ja, stary szop, zabija�y za� sprawniej i pr�dzej od ciebie, Porcospino. Tak wspaniali byli ci nowi s�udzy, �e dzi�ki nim anio�owie zdo�ali nawet wzbi� si� w niebo, gdzie do tej pory lataj� z rozpostartymi ramionami. Wspomnia�em ju�, �e m�dro�� anio��w przewy�sza m�dro�� zwyk�ych stworze�, je�li wi�c nawet anio�owie wszczynaj� wojn� mi�dzy sob�, co zdarza�o si� ca�kiem cz�sto, kim my jeste�my, �eby ocenia� ich post�powanie? Kiedy� wybuch�a jednak wojna straszliwsza od wszystkich, w kt�rej walczyli s�udzy stworzeni przez anio��w. Byli tak pot�ni, �e potrafili za jednym zamachem niszczy� wielkie po�acie lasu, podpala� niebo i zamienia� morza w zbiorniki �ciek�w. Ta okrutna wojna toczy�a si� nie tylko w �wiecie rzeczy, ale tak�e w niebie. Wojna by�a tak straszliwa, �e w ko�cu anio�owie wezwali na pomoc swoje dawne s�ugi, zwierz�ta, po czym uczynili z tych niemych, pozbawionych dusz stworze�, istoty takie jak my. Chocia� o tyle gorsi, podlejsi, a w dodatku naznaczeni pi�tnem nieumiej�tno�ci spe�niania �ycze� anio��w, dostali�my szans� zmazania win, walcz�c po stronie naszych stw�rc�w. Dlatego zostali�my wyposa�eni we wspania�� bro�, zdoln� niszczy� anielskie twory, zar�wno organiczne jak i nieorganiczne. Nasza bro� jest tak pot�na, �e... - w tym miejscu zawsze zawieszam g�os, po czym ko�cz� zdanie szeptem - ,..�e mogliby�my zniszczy� nawet same anio�y. Zas�uchani w moje s�owa, widz� u�miechni�te anio�y z wyci�gni�tymi ku nim r�kami. Jak co wiecz�r od chwili, kiedy weszli�my w �wiat rzeczy, podchodz� kolejno do ka�dego i dotykam �rodkowym palcem lewej r�ki gniazdka mi�dzy oczami. Po moim palcu sp�ywa �wi�ty sen. Wkr�tce potem bezszelestnie wraca Kocur - czarny jak noc, niewidoczny a� do ostatniej chwili. - G�upota - m�wi. - Co to za b�g, kt�rego mog� zabi� zwyk�e stworzenia? - Nie wiem - odpowiadam. - W�a�nie po to jest wiara: �eby�my mogli wierzy� w co�, czego nie rozumiemy. - Mam nadziej�, �e twoja wiara jest wystarczaj�co silna. - Kocur wysuwa supertwarde nieorganiczne pazury i starannie zlizuje z nich brud. - Na tyle silna, �eby wystarczy�o jej i dla mnie. Jutro na pewno mi si� przyda. - O czym m�wisz? Podnosi g�ow�, mru�y wielkie okr�g�e oczy, porusza nozdrzami. - Jutro czeka nas ci�ki dzie� - m�wi, po czym odwraca si� i odchodzi bezg�o�nie, aby u�o�y� si� do snu w�r�d wystaj�cych korzeni wielkich wielkich drzew. Grabarzu, grabarzu, psy w blasku ksi�yca... Paul Simon, "Call me Al" Mam te obrazy w g�owie. Przypuszczam, �e to anielskie wizje, poniewa� patrz� na las rozpostarty hen, daleko pode mn� od morza do l�ni�cego morza, ze wszystkimi wzg�rzami, dolinami, rzekami i jeziorami widocznymi jak na d�oni. Nie jest to jednak zwyk�y widok z wysoka; czuj� si� tak, jakby m�j wzrok przebija� sklepienie z li�ci i ga��zi, a poza tym bez trudu dostrzegam szczeg�y, kt�re nie powinny by� widoczne z takiej odleg�o�ci. Mi�dzy innymi widz� miejsce, gdzie zostawi� nas Mamawator, zanim wr�ci� do nieba na s�upie ognia i dymu. To miejsce przypomina b��kitn� kul�. Widz� tak�e nas, czyli Zesp�: pi�� ��tych plamek i sz�st� troch� z przodu. Widz� te� miejsce, do kt�rego zmierzamy, nasz Cel. Ma kszta�t czarnej pulsuj�cej gwiazdy. Sze�� ��tych plamek jest teraz znacznie bli�ej czarnej gwiazdy ni� b��kitnej kuli. Po ka�dym powrocie Fru-waaaka, kt�ry przynosi mi nowe obrazy, dostrzegam wi�cej szczeg��w. Teraz widz� r�wnie� maszyn� bojow�, kt�ra zniszczy�a brzeg rzeki, jako czerwony tr�jk�t sun�cy wzd�u� wody na prawo od nas. Przesta�a si� nami interesowa�. Od Celu oddziela nas po�a� nagiej ziemi. Kiedy jej si� przygl�dam, w mojej g�owie nie wiadomo sk�d pojawia si� s�owo "wykroty". Powinni�my tam dotrze� jeszcze przed po�udniem. Dopiero wtedy podejmiemy decyzj�, co czyni� po osi�gni�ciu Celu. Takie s� rozkazy. Mi�dzy wykrotami a czarn� gwiazd� jarzy si� mn�stwo mniejszych czerwonych gwiazdek. Pierwsza linia umocnie�. Kocur prowadzi nas w ciemno�ci mi�dzy wielkimi drzewami, bada teren w poszukiwaniu pu�apek. Jeste�my od niego ca�kowicie uzale�nieni. Musimy wierzy�, �e zobaczy, us�yszy albo zw�szy wszystko, czego my nie zdo�amy zobaczy�, us�ysze� ani zw�szy�, �e w por� rozpozna to, czego my nie zdo�amy rozpozna�. Dzisiaj pozna�em jeszcze jedno okre�lenie. Z najg��bszych otch�ani mego umys�u wypchn�o je ostatnie zdanie wypowiedziane minionego wieczoru przez Kocura. "Niedobre przeczucie". Anio�owie na�o�yli na nas ogromny obowi�zek; czy uczyniliby to, gdyby wiedzieli, �e nie jeste�my w stanie mu sprosta�? Parskni�cie Kocura sprawia, �e anielskie obrazy ulatuj� mi sprzed oczu w tysi�cach poszarpanych fragment�w. Z gard�a Kocura wydobywa si� st�umiony pomruk; wielki kot przypada do ziemi i z nastroszonymi w�sami wpatruje si� w co�, co znalaz� w wilgotnym p�mroku. To co� jest martwe, i to chyba od dawna, poniewa� jego wo� roztopi�a si� ca�kowicie w zapachach lasu. Ptaki do sp�ki z owadami wy�ar�y oczy i wn�trzno�ci, skurczone wargi ods�oni�y z�by wyszczerzone do walki ze �mierci�. Zmierzwiona, matowa sier�� nieokre�lonego koloru. Stalowy pr�t pu�apki spr�ynowej sterczy z karku. Przypuszczalnie jaki� opos albo niedu�a ma�pa. Za uszami wyra�nie wida� metalowe gniazdka, z czaszki stercz� kable, do ods�oni�tych �eber przylgn�y stalowe ob�e przedmioty. Kocur pr�dko odzyskuje spok�j, rusza dalej. Porcospino przystaje na chwil�, �eby obw�cha� trupa, Papawator daje nad nim kroka na cienkich metalowych odn�ach. Jest maszyn�, obce s� mu takie s�abo�ci jak uczucia. Pr�siak natomiast dygocze z przera�enia. Cofa si� z wyba�uszonymi oczami, nie chce i�� dalej. - Z�y znak - mamrocze. - Z�y znak, z�y znak. Pr�buj� go uspokoi�. - Nie b�j si�, nie zrobi ci krzywdy. Ju� spe�ni� sw�j obowi�zek. Jego dusza jest w niebie z anio�ami. Ty te� masz zadanie, kt�re musisz wykona�, poniewa� wyznaczyli ci je anio�owie. Nie chc� znowu pos�ugiwa� si� palcem. Mijaj� chwile; wreszcie, z oczami wielkimi ze strachu, Pr�siak powoli rusza naprz�d. Jestem prawie pewien, �e lada chwila nie wytrzyma i rzuci si� do ucieczki, wi�c na wszelki wypadek szykuj� do u�ycia specjalne obwody, ale nie musz� z nich korzysta�. Pr�siak omija trupa szerokim �ukiem i do��cza do Kocura, kt�ry niecierpliwie porusza ogonem. Pr�siak ma racj�. To z�y znak. Wkraczamy na le�n� polan�. Kocur podejrzliwie spogl�da w niebo, w�szy doko�a. Jego sensory milcz�, ale mimo to Kocur jest niespokojny, a kiedy on jest niespokojny, to ja te� jestem niespokojny. Porcospino r�wnie� w�szy podejrzliwie. Jako stworzenie le�ne, przyzwyczajone do �ycia w p�mroku, na odrytym terenie czuje si� ca�kiem nagi. Widok nieba nape�nia go przera�eniem. Pr�siak gapi si� na przeciwleg�y skraj polany, na drzewa. - Patrz, Szopak - m�wi i wskazuje kierunek tr�b�. - Martwe martwe drzewa. Maj� li�cie. Patrz� i oblatuje mnie strach. Ogromne drzewa rzeczywi�cie s� martwe, sczernia�e. Zabi�o je czarne powietrze i wojna, lecz na ga��ziach wci�� maj� sczernia�e li�cie. - Szybko! - wo�am. - To pu�apka! Li�cie podrywaj� si� do lotu i widzimy, �e to wcale nie li�cie, tylko nietoperze. Wzbijaj� si� w powietrze z �opotem czarnych skrzyde�. Jest ich tyle, �e zas�aniaj� s�o�ce. Czerwone gwiazdki z anielskiej wizji, liczne jak gwiazdy na niebie... - Szybko! Szybko! P�dzimy przez polan�. Pr�buj� obserwowa� nietoperze, kt�re spadaj� na nas z nieba. Widz� b�yski metalu w ich futrze, widz� l�nienie pocisk�w, kt�re �ciskaj� stopami. - Szybciej! Ziemia rozkwita fontannami huku i kamieni, si�a podmuchu przewraca mnie i pcha wstecz. Podnosz� si� i znowu pr� do przodu, gnany najstarszym, najsilniejszym, najprawdziwszym instynktem. Zaraz po zrzuceniu bomb nietoperze odlatuj�. Eksplozje na lewo i prawo ode mnie, eksplozje z przodu i z ty�u. Wci�� biegniemy. Nieba nie ma, s� tylko nietoperze. Wrzeszcz�, skrzecz�, piszcz�. Coraz bli�ej do �ciany lasu. Tyle nietoperzy na pewno nie zdo�a wlecie� mi�dzy drzewa, szczeg�lnie �e ten gatunek s�abo widzi w ciemno�ci. Odwracam si�, widz� jak Papawator niepewnie kroczy przez polan�, zaraz potem nast�puje potworny wybuch, w powietrzu szybuj� metalowe fragmenty, cienkie nogi za�amuj� si�, korpus pada z �oskotem na ziemi�. Zarz�dzam post�j dopiero wtedy, kiedy jestem pewien, �e zostawili�my z ty�u wszystkie nietoperze. Zniszczenie Papawatora oznacza dla nas co� wi�cej ni� tylko utrat� sn�w, kt�re sp�ywa�y z ig�y, m�wi�. Od tej pory nie mo�emy liczy� na po�ywn� papk�, kt�r� wysysali�my z jego wymion, w zwi�zku z czym b�dziemy musieli po�wi�ci� cz�� czasu na zdobywanie po�ywienia. Wi��e si� z tym dodatkowe niebezpiecze�stwo, poniewa� nie wiemy, jaka �ywno�� jest dla nas odpowiednia, kt�ra jest ska�ona przez czarne powietrze, a poza tym nara�amy si� na dodatkowe ryzyko wpadni�cia w pu�apk�. - G�odny - odzywa si� Pr�siak. - G�odny teraz. - Od tej pory musimy sami troszczy� si� o siebie. Nie ma ju� Papawatora. Zwierz�ce grzebanie w ziemi w poszukiwaniu po�ywienia budzi we mnie l�k i odraz�. Swoimi delikatnymi, m�drymi r�kami wygarniam z ziemi t�uste p�draki, wyd�ubuj� ze spr�chnia�ych pni plastry miodu dzikich pszcz�, dziel� si� zdobycz� z Pr�siakiem i Porcospino. To bardzo n�dzny pokarm w por�wnaniu z papk� Papawatora. Dla Kocura nie ma wi�kszej rado�ci ni� polowanie. Jego oczy p�on� czerwieni�, kiedy rozszarpuje ofiar� stalowymi szponami. Podaje mi kawa�ek czerwonego mi�sa z fragmentem sk�ry poro�ni�tej sier�ci�. - Jeste� szopem - m�wi, mru��c chytrze oczy - a szopy to wszystko�ercy. Mo�esz je��, cokolwiek zechcesz. Pr�dzej ze�ar�bym w�asne g�wno, ty przebieg�y Kocurze z twoimi sprytnymi, m�drymi s�owami i oczami, kt�re widz� to, czego nikt inny nie jest w stanie zobaczy�, i ostrymi pazurami, i niezachwian� wiar� w niewiar�. Do wykrot�w docieramy dopiero o zmierzchu. To rzeczywi�cie niezwyk�y obszar; pe�no tu pag�rk�w, kopc�w, niecek i dziur. Zupe�nie jakby dawno temu umar�o tu co� wielkiego i zosta�o poro�ni�te lasem. Gdzieniegdzie stercz� dziwaczne iglice i ziemne kopce. Nie potrafi� zidentyfikowa� zapachu, kt�ry dociera do moich nozdrzy, niemniej jednak w�osy je�� mi si� na grzbiecie. S�ycha� niskie, nieprzerwane buczenie, kt�re zdaje si� nie mie� �adnego konkretnego �r�d�a. Co� porusza si� w zag��bieniu terenu. �ywe stworzenie, pekari. Szuka po�ywienia. Wskazuj� je Porcospino; stroszy kolce i rusza naprz�d z gro�nym pomrukiem. - Powiedz mu, �eby si� uspokoi� - m�wi Kocur. - To nie istota, tylko zwyk�e zwierz�. Pr�siak, chod� tu z t� lanc�. Widzisz? To nasza kolacja. Sadzi ogromnymi susami z pr�dko�ci� b�yskawicy, a Pr�siak, ten g�upi, naiwny Pr�siak, pr�buje za nim nad��y�. Zaalarmowane pekari podnosi g�ow�, rzuca si� do ucieczki. Ciche do tej pory buczenie przybiera na sile, staje si� coraz wy�sze. Z wierzcho�k�w ziemnych kopc�w zaczynaj� si� wydobywa� czarne opary. - Kocur! Pr�siak! - wo�am. - Wracajcie natychmiast! Nie musz� krzycze�, bo ju� p�dz� z powrotem po nier�wnym terenie. Czarne opary skupiaj� si� wok� pekari. Przera�one zwierz� biegnie zakosami, co chwila zmienia kierunek, ale k��by czarnej pary wci�� wisz� nad nim. Dopiero po chwili u�wiadamiam sobie, �e to nie �adna para, tylko co� znacznie gorszego: owady. Lataj�ce, ��dl�ce owady. Miliony, miliardy owad�w. Po chwili zostawiaj� na ziemi martwe pekari i tworz� co� na kszta�t pot�nej brz�cz�cej kolumny, kt�ra zaczyna pochyla� si� w nasz� stron�. Kim jestem, �eby sprzeciwia� si� woli anio��w? Tkwi� w miejscu jak sparali�owany i wytrzeszczam oczy na zbli�aj�cy si� r�j. Walka nie ma sensu. Ucieczka tak�e. Nagle s�ysz� g�os Porcospino: - Do �rodka. Pr�dko. Czy�by strach doprowadzi� do prze�adowania jego obwod�w my�lowych? Co on wygaduje? Pospiesznie wykopuje dziur� u podn�a poro�ni�tego traw� pag�rka o niezwyk�ym kszta�cie. - Inni ju� w �rodku. Teraz ty, pr�dko. - A co z Fru-waaakiem? - pytam. - Je�li zosta�, ju� za p�no - odpowiada Porcospino. - Do �rodka. Do �rodka. Wskakuj� do dziury, Porcospino za mn�. Pracuje co si� pot�nymi �apami i zasypuje otw�r. Co prawda, kilku owadom udaje si� wcisn�� do tunelu, ale szybko rozgniatam je r�kami. - Chod�. Szybko. Szybko. Porcospino prowadzi mnie w d�, coraz g��biej. Dla mnie, istoty dziennej, obdarzonej r�kami i znajomo�ci� wielu wielu s��w, to co� jak przedsmak �mierci: ciemno��, zewsz�d napieraj�ca ciemno��, a my coraz g��biej pod ziemi�. Porcospino czuje si� tu jak u siebie w domu. Kiedy by�em jeszcze tylko nasionkiem w wyl�garni Mamawatora, hen, wysoko w niebie, przy�ni� mi si� sen, w kt�rym pokazano mi, jak wygl�da �wiat. W moim �nie �wiat by� b�blem �wiat�a, powietrza i �ycia otoczonym ziemi� i ska�ami, kt�re ci�gn�y si� bez ko�ca. We �nie us�ysza�em, �e gdzie� tam, w tej mrocznej niesko�czono�ci, kryj� si� inne �wiaty, bardzo podobne do naszego. �wiat, do kt�rego dotarli�my, te� b�bel �wiat�a i powietrza, jest bardzo ma�y, tak ma�y, �e z trudem mieszcz� si� w nim Kocur, Pr�siak, Porcospino i Szopak. St�ch�e powietrze cuchnie jak zepsuta trucizna, �wiat�o jest dziwne, przy�mione i niebieskawe. Jego �r�d�em nie jest s�o�ce, lecz p�askie sze�ciany przymocowane do sufitu. To w og�le jest sze�cienny �wiat - mn�stwo tu kraw�dzi i kant�w. Przeczuwam, �e do jego powstania przy�o�yli r�k� anio�owie. Pr�siak jest zupe�nie zdezorientowany i wygl�da tak, jakby lada chwila mia� wybuchn�� p�aczem. - Najprawdopodobniej znale�li�my si� na starym stanowisku obronnym. - Mam nadziej�, �e zaufa moim s�owom i mojej wiedzy. - Z pewno�ci� zbudowano je na pocz�tku wojny, tak dawno temu, �e wszyscy zd��yli ju� o nim zapomnie�. Widzicie? - Wskazuj� kwadraty i prostok�ty na �cianach. Mn�stwo na nich czerwonych i ��tych �wiate�ek, prawie takich samych jak te w mojej g�owie. - To maszyny, kt�re r�wnie� s�u�� anio�om. - Tu jest co� wi�cej ni� tylko maszyny - m�wi Kocur. - Chod�cie. Prowadzi nas tunelem do s�siedniego, bardzo podobnego pomieszczenia. Na �cianach wisi jeszcze wi�cej nieorganicznych twor�w z r�nobarwnymi �wiate�kami, a na pod�odze le�� cia�a. Martwy opos, kt�rego znale�li�my w lesie, by� przera�aj�cy, poniewa� jego szcz�tki zachowa�y jeszcze pewne cechy �ywej istoty. Te zw�oki s� tak stare, �e wyparowa�y z nich nawet wspomnienia. Ju� nie budz� strachu, tylko zaciekawienie. - Co to by�o? - pyta Porcospino. Nie mam poj�cia. Nigdy nie widzia�em takich stworze�. By�y wysokie i szczup�e, mia�y d�ugie d�ugie nogi, kr�tsze przednie ko�czyny ze sporymi delikatnymi r�kami, sier�� jedynie na g�owach. Mia�y te� dwie warstwy sk�ry - tylko w ten spos�b potrafi� je opisa�. Na nogach i tu�owiach nosi�y drug� warstw� sk�ry, cienk� i delikatn�, cho� niedok�adnie dopasowan�. Kiedy j� dotykam, rozpada si� w py�. - Powiem wam, co to za istoty - m�wi Kocur. - To anio�owie. Martwi anio�owie. Pr�siak kwili �a�o�nie. - Niemo�liwe - protestuj�. - Anio�owie s� w niebie. - Przypomnijcie sobie opowie�ci o tym, jak anio�owie walczyli na ziemi i w niebie. To miejsce jest bardzo stare, a wed�ug opowie�ci anio�owie s� �miertelni. Mog� zosta� zabici przez stworzenia. - Nieprawda - m�wi�, cho� l�k i w�tpliwo�ci k��bi� si� wok� mnie niczym k�saj�ce owady. - Nie, nie. To ma�py. Na pewno. Widzicie te czaszki, szcz�ki? To tylko ma�py, stworzone i ukszta�towane zgodnie z wol� anio��w. Nic wi�cej. Kocur obw�chuje trupa, ostro�nie bierze w z�by ko��, zanosi si� kaszlem, wypluwa. - Szczyny i kurz - warczy. - Tak smakuj� anio�y. Siad, Ubu! Siad! Dobry pies. (fragment �cie�ki d�wi�kowej z ameryka�skiego telewizyjnego programu rozrywkowego) Pr�siak zniszczy. Jak? Pr�siak si� dowie. Sk�d? Ty powiesz. Co powiem, skoro sam nie wiem? Zaiste, niezbadane i cudowne s� anielskie �cie�ki. Minion� noc Pr�siak przespa� czarnym snem w czworok�tnym pomieszczeniu, razem z zagadkowymi zw�okami. Zabrak�o Papawatora oraz ig�y, kt�ra da�aby mu pi�kne marzenia. S�ysza�em, jak szlocha i popiskuje w b��kitnawym p�mroku. �wiat jest dla niego zbyt skomplikowany. Oczy Kocura, kt�re nie boj� si� ciemno�ci, prowadz� nas podziemnymi korytarzami. Mijamy mn�stwo sal, ciasno wype�nionych trupami, a� wreszcie trafiamy na schody, kt�rymi wydostajemy si� z powrotem na powierzchni�. Schody s� tak w�skie, �e Pr�siak, ze swoim stercz�cym we wszystkie strony arsena�em, z trudem si� na nich mie�ci. Przez chwil� wydaje nam si�, �e utkwi� na dobre; wrzeszczy jak op�tany, a w tym czasie Porcospino pospiesznie poszerza tunel. Doskonale rozumiem strach przed zasypaniem. Ostatnio wci�� dowiaduj� si� czego� nowego o strachu. Wychodzimy w �wiat�o dnia. S�o�ce wisi wysoko nad naszymi g�owami. Ziemi� pokrywa warstwa martwych owad�w; s� zbyt niebezpieczne nawet dla swoich anio��w, �eby pozwolono im d�ugo �y�. Wkr�tce potem ponownie zag��biamy si� w las. Szukamy. Myszkujemy. Wypr�niamy si�. Za lasem rozci�ga si� pogorzelisko. Granica jest ostra jak kraw�d� pazura. Stoimy w cieniu i wytrzeszczamy oczy na teren, gdzie ogie� zabi� ca�e �ycie. Drzewa, krzewy, pn�cza, paprocie, grzyby, zwierz�ta, owady - nie zosta�o po nich nic opr�cz nagiej ziemi koloru g�wna. W zag��bieniach zgromadzi�a si� gruba warstwa siwego popio�u, w powietrzu czu� ostry smr�d spalenizny. Tylko tu i �wdzie stercz� �a�osne, nie dopalone kikuty. Pogorzelisko przykrywa ogromny, nieprzenikniony cie�. Przed nami, na skraju spalonej ziemi, kt�ra si�ga a� po horyzont, stoi wrak gigantycznej maszyny bojowej. Jaka� straszliwa bro� zniszczy�a g�rn� cz�� korpusu; doko�a walaj� si� nieorganiczne szcz�tki. Wiatr skowycze w pustej metalowej skorupie. - Zewn�trzna linia obrony - m�wi� cicho. Porcospino grzechocze ig�ami, Pr�siak kwili �a�o�nie, Kocur prycha. Nikt nie pyta: kto m�g� to zrobi�? S� tutaj si�y, kt�re by�yby w stanie zniszczy� nawet Mamawator; w�a�nie dlatego wyl�dowali�my tak daleko od Celu, w�a�nie dlatego odbywamy t� w�dr�wk� przez �mier�, strach i zniszczenie. A jednak to w�a�nie my, zwyk�e, grzeszne i niedoskona�e stworzenia, by� mo�e zdo�amy pokona� przeszkody, kt�re okaza�y si� nie do przebycia dla pot�nych maszyn, i zrealizowa� wol� anio��w. Przechodzimy mi�dzy stopami zniszczonego olbrzyma. Niesiony przez wiatr popi� szczypie mnie w oczy. Na obrazie w mojej g�owie Cel znacznie ur�s�; przypomina teraz ogromne czarne serce, kt�re wype�nia m�j umys� swoim pulsowaniem. Ziemia jest ciep�a. Kocur myszkuje z przodu, wytycza tras� w�dr�wki przez niesko�czone pole siwego popio�u. Tylko jeden wrzask. Tylko jedno ostrze�enie. Chwil� potem Kocur niknie nam z oczu w k��bowisku ps�w, kt�re wyskakuj� spod ziemi. Czarne straszliwe psy, mn�stwo mn�stwo. Sekund� p�niej zostaje wyrzucony w powietrze - widzimy, jak porusza obna�onymi pazurami, jak szczerzy z�by, a potem wpada w krwio�ercze paszcze i w mgnieniu oka zostaje rozerwany na strz�py. Pr�siak kwiczy przera�liwie, opuszcza g�upi �eb. Ze zgrubienia na boku wysuwa si� grot lancy. - Nie! Pr�siak, nie! Pozw�l Porcospino! Psy rzucaj� si� na nas. Porcospino syczy, stroszy kolce, wystrzeliwuje pierwsz� salw�. Psy na przedzie padaj�, wierzgaj� �apami, wij� si� z b�lu i pr꿹, a� wreszcie ich kr�gos�upy nie wytrzymuj� obci��enia i p�kaj� z trzaskiem. Trucizna, kt�r� anio�owie nas�czyli ig�y Porcospino, dzia�a b�yskawicznie. Do ataku rusza druga fala; psy maj� czerwone �lepia i srebrzyste stalowe szcz�ki. Z ich czaszek i kark�w stercz� implanty. Porcospino wypuszcza drug� salw� i napastnicy padaj� jak �ci�ci. Czarny pies daje ogromnego susa, widz� tu� przed sob� jego rozdziawion� paszcz�, czuj� cuchn�cy oddech. Porcospino unosi ogon, ale Pr�siak ubiega go i wbija psu w brzuch swoj� lanc�. Z paszczy buchaj� gor�ce wn�trzno�ci, krew tryska ze �lepi�w, pies pada bez �ycia na martwe cia�a swoich braci. Dopada nas trzecia fala. Napastnicy s� nieust�pliwi, ale brakuje im koncepcji. Wiedz� tylko jak biec, skaka� i rozszarpywa�. Kwicz�c wniebog�osy z podniecenia, Pr�siak zadaje mordercze pchni�cia lanc�; czarne psiska wal� si� na ziemi�, zmasakrowane, wypatroszone, naszpikowane kolcami. Czwarta fala nie nadchodzi, poniewa� wszystkie psy le�� martwe w siwym popiele u st�p wraka. S�o�ce wisi nad kraw�dzi� �wiata, wielkie i czerwone za zas�on� z rzadkiego dymu, kt�ry unosi si� nad pogorzeliskiem. - Idziemy! - rozkazuj�. - Ale... Ale Kocur... - j�ka si� Pr�siak. Wkr�tce zrozumie, co si� sta�o, a ja nie mam anielskich sn�w, kt�re by go uspokoi�y. - Kocur odszed�. Jest teraz z anio�ami. Mo�esz mi wierzy�. W rzeczywisto�ci wcale nie jestem pewien, czy sam wierz� w to, co m�wi�. Co dzieje si� z niewierz�cymi? Czy ci, co przecz� istnieniu anio��w, po �mierci trafiaj� do jakiego� wydzielonego, mrocznego i smutnego miejsca? A mo�e �mier� jest po prostu �mierci� i po niej nie ma ju� niczego? Ta my�l uparcie powraca podczas w�dr�wki przez spalon� r�wnin� przy blasku ksi�yca. Nico��. Pustka. Okropno��! Nie potrafi� sobie tego wyobrazi�, a jednak wci�� o tym my�l�. Pr�siak wygrzebuje popi� spomi�dzy wystaj�cych korzeni nie dopalonego pniaka i uk�adamy si� w p�ytkim zag��bieniu. - G�odny - m�wi Pr�siak. - Wszyscy jeste�my g�odni - odpowiadam. - Tu nie ma nic do jedzenia, wi�c jeszcze przez jaki� czas b�dziemy musieli by� g�odni. Wpatruj� si� w ksi�yc. Poni�ej tajemnicze �wiate�ka z ogromn� pr�dko�ci� przemykaj� po niebie. Nie �pi�. Nie mam odwagi zasn��. Gdybym zamkn�� oczy, natychmiast zobaczy�bym rozdzieranego na strz�py Kocura, razem z jego m�dro�ci�, s�owami i dziwn� niewiar�, kt�ra w gruncie rzeczy prawie niczym nie r�ni�a si� od wiary. Pr�siak budzi si� w �rodku nocy. - Szopak... - Tak? - Daj mi. - Co mam ci da�? - Wiedz�. - Ale jak? Nie mam poj�cia, co by to mog�o by�. - Pr�siak wie. Mamawator da� Pr�siakowi s�owa. Mamawator m�wi�: "Powiedz Szopakowi: pod��czy� kart� B13 poziom 7". Czuj� si� tak, jakby te s�owa - kt�re Pr�siak rzeczywi�cie m�g� us�ysze� tylko od Mamawatora - zgarn�y ca�� moj� �wiadomo��, zgniot�y j� jak kulk� gliny i wepchn�y w najdalszy k�cik czaszki, tak �e chocia� widz� i rozumiem, co widz�, mog� tylko obserwowa�, jak moje r�ce unosz� si� i wyci�gaj� jeden z implant�w z ty�u g�owy. Widz� jak te same r�ce - naprawd� wygl�daj� zupe�nie jak moje - wtykaj� ten sam implant w puste gniazdko poni�ej ucha Pr�siaka. Uszy - moje uszy - s�ysz� g�o�ne westchnienie, a potem s�owa wypowiedziane g�osem, jakim Pr�siak nigdy do tej pory si� nie pos�ugiwa�: - Przej�� na standardowe paramatery symulacji intelektu. Potrz�sam g�ow�, usi�uj� z powrotem rozprowadzi� moj� Szopakowato�� po ca�ym sobie. Jestem przera�ony; sprytny, m�dry, zarozumia�y Szopak, wykorzystany jak... jak zwyk�e zwierz�. Le�� i obserwuj� �wiate�ka mkn�ce po niebie. Czuj� si� ma�y, male�ki, mniejszy od najmniejszej rzeczy, jak� jestem w stanie sobie wyobrazi�. Po prostu nic. Czarna pulsuj�ca gwiazda t�tni przez ca�� noc; jest tak ogromna i jest tak blisko, �e wymyka si� z tego miejsca w mojej g�owie, gdzie powstaj� obrazy, i wype�nia mnie bez reszty swoim pulsowaniem. A teraz wszyscy razem, Do Ziemi Niczyjej. (The Farm) Rankiem r�ce i oczy potwornie piek� mnie od siwego popio�u, kt�ry pokrywa pogorzelisko. Wszystkim nam mocno doskwiera g��d, ale zdajemy sobie spraw�, �e najlepiej o tym nie m�wi�. Pr�siak proponuje, �e poniesie mnie na grzbiecie; godz� si� z wdzi�czno�ci�. Z Porcospino, drepcz�cym obok, docieramy do wewn�trznej linii obrony. R�wnie� tutaj doskonale wida� granic�: drog� blokuje nam metalowe rami� stercz�ce z popio�u. W metalowej gar�ci tkwi stworzenie podobne do gryzonia, rozw�cieczone nawet po �mierci. Stalowe palce zmia�d�y�y mu kark, ale stworzenie zd��y�o jeszcze zatopi� z�by w r�nobarwnych przewodach. Oboje nie �yj� od bardzo dawna. To ostrze�enie i zarazem powitanie. Pogr��eni w my�lach, kt�re anio�owie akurat zechcieli nam zes�a�, wkraczamy na obszar dotkni�ty straszliwymi zniszczeniami. Hen, dok�d wzrok si�ga, siwy popi� jest upstrzony trupami organicznych i nieorganicznych stworze�, splecionych w u�ciskach, kt�re niekiedy wydaj� si� niemal pieszczotliwe. �apy wyci�gni�te do �wiat�a; z�by wyszczerzone do s�o�ca; poszarpany i pogi�ty metal; ko�ci; strz�py futra i sk�ry; martwe ptaki zestrzelone z nieba spoczywaj� nieruchomo z szeroko rozpostartymi skrzyd�ami, z pustymi oczodo�ami wype�nionymi popio�em; nad nimi, niczym stra�nicy, zagrzebane cz�ciowo w zaschni�tym b�ocie maszyny - zdruzgotane, zmia�d�one, poskr�cane eksplozjami z odleg�ej przesz�o�ci; martwe ko�czyny poskrzypuj�, ko�ysz�c si� w podmuchach wiatru, niegdy� ogni�cie czerwone sensory gapi� si� przed siebie nieprzeniknion� czerni�. Kot z zadzierzgni�t� na szyi drucian� p�tl�. Ptak przebity stalowym pr�tem. Trzy wzd�te trupy ps�w w kraterze wype�nionym deszcz�wk�. Z gard�a Porcospino wyrywa si� okrzyk. To pierwszy odg�os, kt�ry m�ci cisz� spopielonej r�wniny. Porcospino zobaczy� trupa je�ozwierza prawie takiego samego jak on; zw�oki le�� w p�ytkim zag��bieniu terenu, otoczone wianuszkiem psich szkielet�w. - Zostaw go - m�wi�. - Nic nie poradzisz. Jest martwy. Zgin�� dawno temu. Ale Porcospino nie s�ucha. Zupe�nie jakby ta martwa kupka igie� by�a jego najbli�szym towarzyszem, jakby mog�a doda� mu otuchy w tym strasznym miejscu. Partnerka, kt�rej nigdy nie pozna�. Dotyka trupa nosem, szturcha pyskiem, jakby usi�owa� przywr�ci� mu �ycie, odda� mu utracon� rado��. Szarpie sier�� z�bami, wyci�ga p�k implant�w. - Zostaw zostaw zostaw! - powtarzam. - Tu jest zbyt niebezpiecznie. Zupe�nie jakby mnie us�ysza�, popi� porusza si�, rozsuwa i spod niego, niczym rozkwitaj�cy kwiat, wy�ania si� maszyna. G�owa zatacza kr�gi, z lewa w prawo, z prawa w lewo, czerwone oczy szeroko otwarte, wpatrzone. - Uciekaj uciekaj uciekaj! - krzycz�, ale g�owa na d�ugim gi�tkim karku przykuwa uwag� Porcospino, zupe�nie jak w�� z jednego z moich sn�w w Mamawatorze, kt�ry potrafi� zahipnotyzowa� ofiar� swoim ta�cem. Wielkie czerwone sensory fascynuj�, poch�aniaj� bez reszty. Maszyna wypluwa strug� ognia. Porcospino p�onie. Usi�uje ugasi� ogie�, tarza si�, �eby go st�umi�, ale p�omienie po�eraj� go z rykiem. G�owa na d�ugim karku opada bezw�adnie na ziemi�, czerwone �lepia gasn�. Zadanie wykonane. Wbijam palce w pl�tanin� przewod�w na karku Pr�siaka, zmuszam go, �eby ruszy� z miejsca. - Do Celu - m�wi�. - Do Celu. Za nami w niebo pnie si� w�ska stru�ka dymu. Wkr�tce wiatr zmienia kierunek i stopniowo gnie j� ku ziemi. Pr�siak opowiada mi, czego dowiedzia� si� o Celu, kt�ry ma zniszczy�. To "strategiczna instalacja przemys�owa", powiada. Jego s�owa s� wielkie i dziwne, zupe�nie inne ni� dotychczas. Ta "strategiczna instalacja przemys�owa" produkuje maszyny i wytwarza stworzenia. - Jak Mamawator? - pytam. Jak Mamawator, odpowiada Pr�siak, tyle �e nie lata w g�rze, a jest zagrzebana g��boko pod ziemi�. Bardzo bardzo g��boko. I jest bardzo stara. Anio�owie od dawna pr�buj� j� zniszczy�. S�ali atak za atakiem, najpierw z nieba, potem rzucili do boju maszyny, wreszcie stworzenia. Atak za atakiem za atakiem. Po tylu szturmach musi by� zm�czona. Na pewno nie zosta�o jej wiele energii. Dzi�ki temu zdo�amy do niej dotrze�. - Sk�d b�dziemy wiedzie�, �e tam dotarli�my? - pytam. Dowiemy si�, m�wi Pr�siak. Tak powiedzia� implant. - I wtedy j� zniszczysz? Wtedy Pr�siak j� zniszczy. - W jaki spos�b? Tego nie wie, ale wierzy w wielk� m�dro�� anio��w. Skoro ju� powiedzia�y mu tak wiele, z pewno�ci� powiedz� wi�cej, kiedy nadejdzie pora. Wielka m�dro�� anio��w. Jeszcze niedawno Pr�siak by�by zrozpaczony i przera�ony. Jeszcze niedawno Pr�siak op�akiwa�by Porcospino. Jeszcze niedawno Pr�siak op�akiwa�by ka�de z niezliczonych stworze�, kt�re zgin�y, �eby Pr�siak i Szopak mogli dotrze� do Celu. Co zabrali mu anio�owie, �eby zrobi� miejsce dla swojej wielkiej m�dro�ci? Dowiecie si�, powiedzia� anielski g�os z implantu. Dlaczego anio�owie zawsze zawsze maj� racj�? Dowiecie si�. Dowiem si�. Zawsze wiedzia�em, od chwili kiedy wypad�em z ciep�ego wn�trza wyl�garni i mru��c oczy spojrza�em na le�ny poranek. Nasz Cel to ogromna czarna gwiazda wyj�ta z obrazu w mojej g�owie i wci�ni�ta w ziemi�: prawdziwa, rzeczywista. Gigantyczna. Tak du�a, �e nie jestem w stanie jej zas�oni�, cho� trzymam obie r�ce tu� przed oczami. Trzeba by wielu godzin, �eby przez ni� przej��. Powietrze dr�y z gor�ca nad jej czarn� powierzchni�, wi�c nie widz� drugiego kra�ca. Szok poma�u mija; teraz widz�, �e jednak r�ni si� od tamtej, z wizji. Nie ma tak ostrych kraw�dzi, ramion jest znacznie wi�cej, na czerni tu i �wdzie wida� r�nobarwne smugi i plamy, ca�a jest porysowana i pop�kana, jakby spad�a z nieba. Spad�a, czy zosta�a zrzucona? Stoimy przed ogromn� czarn� gwiazd�: szop-pracz na grzbiecie tapira. - Musisz zej�� - m�wi Pr�siak. - Dalej p�jd� sam. - Dalej, to znaczy dok�d? Dotykam r�k� czerni; jest g�adka, niemal �liska. I ciep�a. Pr�siak wyci�ga tr�b�. - S�ysz� g�osy - m�wi znowu tym nowym, nie swoim tonem. - G�osy z jasnych �wiate�. Z cudownych jasnych �wiate�. - Nie mo�esz i�� sam. Potrzebujesz mnie. P�jd� z tob�. - Id� sam - m�wi Pr�siak, wpatrzony w dr��ce powietrze. - Zniszcz� j�, a potem wr�c� do ciebie. - Wr�cisz? - Tak. - Obiecujesz? - Nie rozumiem, co to znaczy. - To znaczy, �e je�li m�wisz, �e wr�cisz, to wr�cisz. �e nic ci� nie powstrzyma. - Tak. - Wobec tego zrobi�, jak chcesz. - Taka jest wola anio��w - powiada Pr�siak i odchodzi. Zgrabnie stawia ma�e raciczki, a� wreszcie znika w rozedrganym powietrzu. Siadam. Czekam. S�o�ce przesuwa si� po niebie. Obserwuj� jego odbicie w czarnej substancji i widz� �lady wojen prowadzonych przez anio�y. Na s�onecznej tarczy roi si� od ciemnych plam - krater�w i zapadlisk. Rozgrzane powietrze prze�lizguje si� jak woda po czarnej skorupie. W tym rozedrganiu i rozfalowaniu sam ju� nie wiem, co jest rzeczywisto�ci�, a co z�udzeniem, poniewa� hen, daleko, dostrzegam samotn� posta�. Chwil� potem fale gor�ca rozst�puj� si� i rozpoznaj� Pr�siaka. - Pr�siak! - wo�am. - Pr�siak! Ale on mnie nie s�yszy. Z zadart� tr�b� wpatruje si� w niebo, jakby czeka� na anielsk� wizj�. - Pr�siak! - wo�am ponownie i p�dz� do niego po czarnej szklistej powierzchni. Jest tak gor�ca, �e parzy mi stopy i r�ce, ale cho� biegn� najszybciej, jak potrafi�, nie zbli�am si� ani troch�. Pr�siak wci�� jest ma�ym ciemnym przecinkiem otoczonym srebrzystym falowaniem powietrza. - Pr�siak! - wo�am po raz ostatni. Chyba wreszcie us�ysza�, bo rozgl�da si� doko�a. W tej samej chwili niebo robi si� bia�e, tak przera�liwie bia�e, �e widz� je przez zaci�ni�te powieki, jakby ich w og�le nie by�o, i przez r�ce, kt�rymi zas�aniam oczy. Moja sier�� w okamgnieniu czernieje i wypada, sk�ra p�ka, pokrywa si� b�blami, potwornie piecze. Po b�ysku zapada ciemno��. Po ciemno�ci nadci�ga grzmot niczym odg�os wal�cego si� nieba, tak g�o�ny, �e przestaje by� d�wi�kiem, a staje si� g�osem, anielskim krzykiem. Po grzmocie uderza gwa�towny wicher, ju� nie wiatr, tylko co� materialnego, uderza niczym zaci�ni�ta pi��, wyrywa mi powietrze z p�uc, ciska mnie do ty�u i wlecze po czarnej p�aszczy�nie, coraz dalej od Pr�siaka, coraz dalej od Celu. Po wichrze znowu zapada ciemno��, pi�kna i koj�ca, a razem z ni� cisza. ,..i ta�cz� przy blasku ksi�yca. (fragment programu radiowego z lat trzydziestych) Zapominam. Trac�. S�owa. Wiedz�. Macam, bo w oczach ci�gle ciemno��; wyczuwam implanty, wyczuwam przewody, ale s� inne, zdeformowane, nadtopione. Wybuch uszkodzi� moje obwody. S�owa przychodz�, odchodz�, razem z nimi zdania i wspomnienia. S�owa z g��bi implant�w. Te, kt�re zna�em, i kt�re zapomnia�em. Kt�re mia�em zapomnie�. Te, kt�re teraz pami�tam, s� jak denne osady w rzece. Czasem pr�d wynosi je na powierzchni�. R�ne s�owa: wszczepiona g�owica bojowa, generator pola si�owego, konwersja. Dotykam s��w moimi m�drymi r�kami i rozumiem. Wszystko. Rozumiem, co uczyniono ze mn�, Porcospino, Kocurem i Fru- waaakiem, co uczyniono wszystkim stworzeniom schwytanym w pu�apki, przebitym metalowymi pr�tami, rozerwanym na kawa�ki, spalonym na pogorzelisku. A przede wszystkim rozumiem, co uczyniono Pr�siakowi. Akurat tyle inteligencji, �eby wykona� zadanie, ale nie tyle, �eby je zrozumie�. Nie trzeba rozumie�, wystarczy wykonywa� rozkazy. �lepy, poparzony, w�drowa�em po pogorzelisku. Nic mnie nie zaatakowa�o, nic nie zarejestrowa�o mojego istnienia. Martwe. Wszystko martwe. O�lepiony, grzeba�em coraz g��biej w pami�ci, dokopa�em si� do ukrytej rzeki wspomnie�, si�gn��em dalej ni� do wyl�garni Mamawatora, dalej ni� do lasu ze sn�w, w kt�rym dokazywali�my, b�d�c jeszcze nasionkami w stalowym �onie. Tam r�wnie� znalaz�em s�owa: programowana stymulacja neuronowa, prenatalne uwarunkowanie �rodowiskowe... S�owa jak cienie na rozpalonej s�o�cem powierzchni. Dotar�em do lasu. Podmuch po�ama� i powali� drzewa. Z trudem znajdowa�em drog� mi�dzy, pod i nad powywracanymi pniami, po omacku wyszukiwa�em czerwie i p�draki, mia�d�y�em je z�bami. Anima. Duch �ycia. Kiedy wreszcie poczu�em ch��d i wilgo�, domy�li�em si�, �e opu�ci�em obszar dotkni�ty zniszczeniem. W�szenie. Wymacywanie. Kiedy wr�ci wzrok? Kiedy odzyskam s�uch? Kiedy ucichnie dzwonienie w mojej g�owie? Co� jakby... Czy�bym s�ysza�? G�owa do g�ry, odwracam si�, kr�c� si� w k�ko w ch�odnym ch�odnym cieniu drzew