521

Szczegóły
Tytuł 521
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

521 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 521 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

521 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Na srebrnym globie - ------------------------------------------------------------------------------- Pi��dziesi�t lat blisko up�yn�o ju� od owej podw�jnej wyprawy, najszale�szej zaiste, jak� kiedykolwiek cz�owiek przedsi�wzi�� i wykona� - i ca�a rzecz posz�a niemal w zapomnienie, gdy pewnego dnia w jednym z dziennik�w w K... pojawi� si� podpisany przez asystenta ma�ego miejscowego obserwatorium artyku�, przypominaj�cy wszystko na nowo. Autor artyku�u twierdzi�, �e ma w r�ku niew�tpliwe wiadomo�ci o losie wystrzelonych przed pi��dziesi�ciu laty na ksi�yc szale�c�w. Rzecz narobi�a wiele wrzawy, chocia� pocz�tkowo nie brano jej zbyt powa�nie. Ci, co s�yszeli lub czytali o owym nadzwyczajnym przedsi�wzi�ciu, wiedzieli, �e �miali awanturnicy ponie�li �mier�, ruszali wi�c teraz ramionami na wie��, �e ci, od dawna za umar�ych uwa�ani, nie tylko �yj�, ale przysy�aj� nawet wiadomo�ci wprost z ksi�yca. Asystent mimo wszystko uporczywie obstawa� przy swoim zdaniu i pokazywa� ciekawym sto�kow�, �elazn� kul�, czterdzie�ci centymetr�w wysok�, w kt�rej mia� odnale�� r�kopis na ksi�ycu sporz�dzony. Misternie odkr�caj�c� si�, wewn�trz pr�n� kul�, pokryt� grub� warstw� rdzy i �u�lu. mo�na by�o ogl�da� i podziwia�; r�kopisu jednak�e asystent nikomu nie chcia� pokaza�. Twierdzi�, �e s� to papiery zw�glone, kt�rych tre�� on dopiero odczytuje za pomoc� sztucznych zdj�� fotograficznych, robionych z wielkim trudem i najwi�ksz� ostro�no�ci�. Ta tajemniczo�� wzbudza�a podejrzenia, zw�aszcza �e asystent do tego czasu nie powiedzia�, jak doszed� do posiadania kuli; ale zaciekawienie wzrasta�o ci�gle. Czekano z pewnym niedowierzaniem przyrzeczonych wyja�nie�, a tymczasem zacz�to sobie przypomina� ze wsp�czesnych pism dzieje ca�ej wyprawy. I nagle zacz�li si� ludzie dziwi�, �e mogli tak pr�dko zapomnie�... Wszak�e w czasie owej wyprawy nie by�o pisma codziennego, tygodniowego lub miesi�cznego, kt�re by przez par� lat z rz�du nie poczuwa�o si� do obowi�zku po�wi�cenia w ka�dym numerze kilku szpalt temu wypadkowi, tak nies�ychanemu i nieprawdopodobnemu. Przed sam� wypraw� pe�no by�o wsz�dzie sprawozda� ze stanu rob�t przygotowawczych; opisywano niemal ka�d� �rub� w "wagonie", kt�ry mia� przeby� mi�dzyplanetarne przestrzenie i wysadzi� �mia�ych szale�c�w na powierzchni� ksi�yca, znan� do tego czasu jedynie ze znakomitych zdj�� fotograficznych, dokonywanych od szeregu lat w "LickeObservatory" - zajmowano si� �ywo wszystkimi szczeg�ami przedsi�wzi�cia; na naczelnym miejscu umieszczano portrety i �yciorysy obszerne podr�nik�w. Wiele wrzawy wywo�a�a wie�� o cofni�ciu si� jednego z nich w ostatniej niemal chwili, bo niespe�na na dwa tygodnie przed naznaczonym terminem "odjazdu". Ci sami, co niedawno jeszcze rzucali gromy na ca�y "niedorzeczny i awanturniczy" plan wyprawy, a uczestnik�w jej nazywali wprost p�g��wkami, zas�uguj�cymi jedynie na do�ywotnie zamkni�cie w szpitalu, oburzali si� teraz na "tch�rzostwo i odst�pstwo" cz�owieka, co powiedzia� otwarcie, �e si� spodziewa mie� gr�b na ziemi r�wnie� spokojny, a nier�wnie p�niejszy ni� jego niedoszli towarzysze na ksi�ycu. Najwi�ksze jednak zaciekawienie wywo�a�a osoba nowego �mia�ka, zg�aszaj�cego si� na opr�nione miejsce. Przypuszczano powszechnie, �e go uczestnicy wyprawy nie przyjm� do swego grona, gdy� czas by� ju� za kr�tki, aby nowy towarzysz m�g� odby� konieczne przedwst�pne �wiczenia, kt�rym tamci przez kilka �at si� oddawali, doszed�szy w ko�cu do nies�ychanych wprost wynik�w. Opowiadano o nich, �e nauczyli si� znosi� w lekkim odzieniu mr�z czterdziestostopniowy i czterdziestostopniowe gor�co, obywa� si� ca�ymi dniami bez wody i oddycha� bez szkody dla zdrowia powietrzem bez por�wnania rzadszym od atmosfery ziemskiej na wysokich g�rach. Jakie� tedy by�o zdziwienie, gdy si� dowiedziano, �e nowy ochotnik, przyj�ty. dope�ni� liczby "lunatyk�w", jak ich nazywano. To tylko sprawozdawc�w pism doprowadza�o do rozpaczy, �e nie mogli si� dowiedzie� bli�szych szczeg��w o tym tajemniczym awanturniku. Mimo natarczywe nalegania nie dopuszcza� do siebie reporter�w, ba! nawet nie przys�a� �adnemu dziennikowi fotografii ani nie odpowiada� na listowne zapytania. Inni cz�onkowie wyprawy zachowywali r�wnie� �cis�e milczenie co do jego osoby. Na dwa dni dopiero przed wyruszeniem wyprawy w drog� pojawi�a si� wiadomo�� bli�sza, cho� nieco fantastyczna. Jednemu z dziennikarzy uda�o si� po wielu trudach zobaczy� nowego uczestnika przedsi�wzi�cia i rozpu�ci� natychmiast wie��, �e to ma by� kobieta w przebraniu m�skim. Nie bardzo wierzono tej pog�osce, a zreszt� nie by�o ju� czasu zajmowa� si� ni�. Stanowcza chwila nadchodzi�a. Gor�czkowe oczekiwanie zamieni�o si� po prostu w sza�. Okolica nad uj�ciem Kongo, sk�d wyprawa mia�a "wyruszy� w drog�", zaroi�a si� od ludzi, przyby�ych ze wszystkich cz�ci �wiata. Fantastyczny pomys� Juliusza Vernego mia� by� nareszcie urzeczywistnionym - w sto kilkana�cie lat po �mierci swego autora. Na wybrze�u Afryki, dwadzie�cia kilka kilometr�w od uj�cia Kongo, zion�� otw�r obszernej gotowej ju� studni z lanej stali, kt�ra mia�a za kilkana�cie godzin wystrzeli� na ksi�yc pierwszy pocisk z zamkni�tymi w nim pi�cioma �mia�kami. Osobna komisja sprawdzi�a jeszcze raz w po�piechu wszystkie zawi�e obliczenia; zrobiono raz jeszcze przegl�d zapas�w i narz�dzi: wszystko by�o w porz�dku, wszystko by�o gotowe. Na drugi dzie� na kr�tko przed wschodem s�o�ca potworny huk wybuchu oznajmi� �wiatu na par�set kilometr�w woko�o, �e podr� rozpocz�ta... Wed�ug niezmiernie �cis�ych, i dok�adnych oblicze� pocisk mia� pod dzia�aniem wybuchowej si�y prostopad�ego rzutu. przyci�gania ziemi i si�y rozp�dowej, nabytej przez dzienny obr�t ziemi dooko�a osi, zakre�li� w przestworzu olbrzymi� parabol� z zachodu na wsch�d i wszed�szy w oznaczonym punkcie i w oznaczonej godzinie w sfer� przyci�gania ksi�yca, spa�� prawie pionowo na �rodek jego tarczy ku nam zwr�conej, w okolicy Sinus Medii. Bieg pocisku, obserwowany z r�nych punkt�w ziemi przez setki teleskop�w, okaza� si� zupe�nie prawid�owym. Dla patrz�cych pocisk zdawa� si� cofa� na niebie w kierunku od wschodu na zach�d, zrazu znacznie wolniej ni� s�o�ce, potem coraz szybciej, w miar� jak si� od ziemi oddala�. Ten ruch pozorny by� wynikiem obrotu ziemi, wobec kt�rego pocisk w tyle pozostawa�. �ledzono go d�ugo, a� wreszcie w pobli�u ksi�yca ju� i najsilniejsze teleskopy nie by�y zdolne go spostrzec. Mimo to ��czno�� mi�dzy zamkni�tymi w pocisku awanturnikami a ziemi� nie ustawa�a jeszcze przez pewien czas ani na chwil�. Podr�nicy obok mn�stwa innych przyrz�d�w zabrali ze sob� znakomity aparat do telegrafii bez drutu, kt�ry wed�ug oblicze� powinien by� funkcjonowa� nawet na odleg�o�� trzystu osiemdziesi�ciu czterech tysi�cy kilometr�w, dziel�cych ksi�yc od ziemi. Obliczenia atoli zawiod�y w tym wypadku; ostatni� depesz� otrzyma�y stacje astronomiczne z odleg�o�ci dwustu sze��dziesi�ciu tysi�cy kilometr�w. Czy to ze wzgl�du na niedostateczn� sil� pr�du wytwarzaj�cego fale, czy te� wadliw� budow� przyrz�du, telegrafowanie na wi�ksz� odleg�o�� by�o niemo�liwe. Ale ostatnia depesza brzmia�a nader zach�caj�co: ,,Wszystko dobrze, nie ma powodu do obaw". W sze�� tygodni wys�ano wed�ug umowy drug� wypraw�. Tym razem znalaz�o w pocisku pomieszczenie dw�ch tylko ludzi: wie�li za to ze sob� znacznie wi�ksze zapasy �ywno�ci i potrzebnych narz�dzi. Aparat telegraficzny mieli znacznie silniejszy ni�li poprzedni; nie by�o w�tpliwo�ci, �e wystarczy do przesy�ania wiadomo�ci z ksi�yca. Atoli z ksi�yca depeszy ju� nie otrzymano. Ostatni telegram wys�ali ju� podr�nicy z pobli�a celu wyprawy, przed samym spadkiem na ksi�ycow� powierzchni�. Wiadomo�� by�a nie najpomy�lniejsza. Pocisk z niewyt�umaczonej przyczyny zboczy� nieco z drogi i wskutek tego widocznym by�o, �e spadnie na ksi�yc nie prostopadle, lecz sko�nie, pod k�tem do�� ostrym. Poniewa� pocisk nie by� zbudowany dla takiego spadku, wi�c podr�nicy obawiali si�, czy nie ponios� �mierci przez rozbicie. Widocznie obawy si� spe�ni�y, gdy� to by�a ostatnia depesza. Wobec tego zaniechano zamierzonych wypraw dalszych. Nie mo�na si� by�o �udzi� co do losu nieszcz�liwc�w; po c� by�o powi�ksza� jeszcze bezu�yteczne ofiary? �al jaki� i wstyd ogarn�� ludzi. Najwi�ksi zwolennicy "mi�dzyplanetarnej komunikacji" przycichli teraz, a o wyprawach m�wiono i pisano ju� tylko jako o szale�stwie, b�d�cym wprost zbrodni�. W kilka lat wreszcie ca�a rzecz posz�a w zapomnienie na d�ugi przeci�g czasu. Przypomnia� j� dopiero, jak si� powiedzia�o, artyku� nie znanego dot�d, a wkr�tce g�o�nego asystenta w pomniejszym obserwatorium astronomicznym. Odt�d ka�dy tydzie� przynosi� co� nowego. Asystent ods�ania� powoli r�bki swej tajemnicy, a chocia� niedowiark�w nigdy nie brak�o, zacz�to zapatrywa� si� na rzecz coraz powa�niej. Sensacyjna wie�� rozesz�a si� wkr�tce po ca�ym cywilizowanym �wiecie. Wreszcie asystent opowiedzia�, w jaki spos�b doszed� do posiadania cennego r�kopisu i jak go odczyta�, a nawet pozwoli� ludziom fachowym ogl�da� jego zw�glone szcz�tki wraz z cudownymi i�cie odbitkami fotograficznymi. Ot�, jak si� rzecz mia�a z ow� kul� i r�kopisem: ,,Pewnego dnia po po�udniu - opowiada� asystent - gdy siedzia�em zaj�ty notowaniem codziennych spostrze�e� meteorologicznych, oznajmi� mi s�u��cy zak�adu, �e jaki� m�ody cz�owiek chce ze mn� m�wi�. By� to m�j kolega i dobry przyjaciel, w�a�ciciel wioski nie opodal po�o�onej. Widywa�em go rzadko, gdy� cho� mieszka� niedaleko, niecz�sto si� do miasta wybiera�. Zatrzyma�em go tedy i uporawszy si� co pr�dzej z robot�, wyszed�em do drugiego pokoju, gdzie mnie, jak zauwa�y�em, niecierpliwie oczekiwa�. Zaraz po powitaniu o�wiadczy�. �e mi przynosi wiadomo��, kt�ra mi� ucieszy niew�tpliwie. Wiedzia�, �e od lat zajmuj� si� z zapa�em badaniem meteoryt�w, przyszed� mi tedy powiedzie�, �e przed kilku dniami spad� w jego wiosce meteor znacznej, jak si� zdaje, wielko�ci. Kamienia nie znaleziono, gdy� upad� w trz�sawisko i prawdopodobnie zag��bi� si� znacznie, ale je�li go chc� mie�, on jest got�w da� mi kilku robotnik�w dla jego wydobycia. Kamie� naturalnie chcia�em mie� i uwolniwszy si� na par� dni z obserwatorium, pojecha�em sam na miejsce w celu poszukiwa�. Ale mimo niew�tpliwych znak�w i usilnej pracy nie mogli�my nic znale��. Wydobyto tylko du�y kawa� obrobionego �elaziwa kszta�tu kuli armatniej, kt�rej obecno�� w tym miejscu mocno mnie zadziwi�a. Zw�tpi�em ju� o pomy�lnym wyniku poszukiwa� i wyda�em w�a�nie polecenie zaprzestania dalszych rob�t, gdy przyjaciel zwr�ci� moj� uwag� na ow� kul�. Istotnie wygl�da�a zastanawiaj�ce. Powierzchnia jej by�a pokryta �u�lem, jaki si� tworzy na �elaznych meteorytach przy roz�arzaniu si� ich podczas przej�cia przez atmosfer� ziemsk�. Czy�by to ona mia�a by� owym spad�ym meteorem? W tej chwili - nagle - b�ysn�a mi pierwsza my�l. Przypomnia�a mi si� wyprawa sprzed lat pi��dziesi�ciu, kt�rej histori� zna�em dosy� dobrze. Doda� musz�, �e nie podziela�em nigdy przekonania o bezwzgl�dnej zatracie podr�nik�w mimo beznadziejnej tre�ci ostatniej depeszy, jak� od nich ziemia otrzyma�a. Za wcze�nie by�o jednak teraz wyjawia� domys�y. zabra�em wi�c tylko kul� i przewioz�em z najwi�ksz� ostro�no�ci� do domu. pewny niemal w duchu, �e znajd� w niej cenne wskaz�wki o tych zaginionych. Z jej niewielkiego wzgl�dnie ci�aru odgad�em zaraz, �e jest wydr��ona. W domu w najwi�kszej tajemnicy zabra�em si� do roboty. Nie �udzi�em si� ani na chwil�, �e je�li si� w niej znajduj� jakie papiery, to musia�y ulec zw�gleniu podczas rozpalania si� �elaza w ziemskiej atmosferze. Nale�a�o zatem otworzy� kul� tak, aby tych przypuszczalnych szcz�tk�w nie zniszczy�, a mo�e - my�la�em - da si� z nich co odcyfrowa�. Praca by�a nadzwyczajnie ci�ka, zw�aszcza �e nie chcia�em bra� nikogo do pomocy. Przypuszczenia moje zbyt by�y niepewne, a nawet - przyznaj� -fantastyczne, aby je mo�na by�o przedwcze�nie rozg�osi�. Spostrzeg�em, �e szczyt kuli stanowi �ruba, kt�r� nale�a�o odkr�ci�. Osadzi�em wi�c kul� szczelnie w ci�kim �rubsztaku, aby j� uchroni� od wstrz��nie�, mog�cych uszkodzi� jej zawarto��, i zabra�em si� do roboty. �ruba by�a zardzewia�a i nie chcia�a odchodzi�. Po d�ugich usi�owaniach nareszcie uda�o mi si� j� poruszy�. Pami�tam, ten pierwszy zgrzyt obracanej �ruby przej�� mi� dreszczem rado�ci i niepokoju zarazem. Musia�em prac� przerwa� na chwil�, gdy� trz�s�y mi si� r�ce. Powr�ci�em do niej po godzinie, z bij�cym jeszcze sercem. �ruba porusza�a si� z wolna, gdy wtem pos�ysza�em dziwny �wist. Pocz�tkowo nie mog�em zrozumie� jego przyczyny. Prawie bezmy�lnie poruszy�em �rub� w odwrotnym kierunku i �wist usta� prawie natychmiast; zaledwie jednak zn�w nieco odkr�ci�em �rub�, da� si� zaraz s�ysze�, cho� by� teraz s�abszy. Nareszcie poj��em wszystko! Wn�trze kuli by�o ca�kowit� pr�ni�! �wist pochodzi� z wdzierania si� powietrza do �rodka szczelin� przez rozlu�nienie �ruby utworzon�? Ta okoliczno�� upewni�a mnie w przekonaniu, �e je�li kula zawiera w sobie papiery, to nie b�d� ca�kiem zniszczone, gdy� brak powietrza musia� je uchroni� od spalenia, gdy kula roz�arzy�a si� przebywaj�c atmosfer� ziemsk�! W par� chwil przekona�em si� o s�uszno�ci tych domys��w. Po usuni�ciu �ruby znalaz�em w kuli, kt�rej wn�trze wy�o�one by�o jeszcze warstw� wypalonej gliny, zw�j papier�w zw�glonych, ale nie spalonych. Nie �mia�em prawie oddycha� z obawy, aby tych cennych dokument�w nie uszkodzi�. Wyj��em je z najwi�ksz� ostro�no�ci� i... popad�em w rozpacz. Na zw�glonym papierze litery by�y prawie niewidoczne, a ponadto papier by� tak kruchy, �e si� niemal rozsypywa� w r�ku. B�d� co b�d�, postanowi�em dokona� dzie�a i tre�� r�kopisu odczyta�. Kilka dni zesz�o mi na rozmy�laniu, jak si� wzi�� do tego. Wreszcie uciek�em si� do pomocy promieni rentgenowskich. Przypuszcza�em - i jak si� p�niej okaza�o -s�usznie, �e atrament, kt�rego u�yto do pisma, zawiera� sk�adniki mineralne, a zatem zaczernione nim miejsca b�d� stawia�y wi�kszy op�r promieniom rentgenowskim ni� sam zw�glony papier. Nakleja�em tedy ostro�nie ka�d� kart� r�kopisu na cienk� b�on�, rozpi�t� w ramie, i robi�em rentgenowskie zdj�cia fotograficzne. W ten spos�b otrzyma�em klisze, kt�re po przeniesieniu obrazu na papier da�y mi rodzaj palimpsest�w, gdzie litery, po obu stronach papieru pisane, ��czy�y si� ze sob�. By�o to trudne do odczytania, ale bynajmniej nie niemo�liwe. Za kitka tygodni post�pi�em by� ju� tak daleko z odczytywaniem r�kopisu, �e nie widzia�em potrzeby zachowywania d�u�ej ca�ej rzeczy w tajemnicy. Wtedy to napisa�em �w pierwszy artyku�, donosz�cy o wypadku... Dzisiaj le�y przede mn� ca�y r�kopis gotowy, odczytany, uporz�dkowany i przepisany i nie mam zgo�a w�tpliwo�ci, �e zosta� spisany na ksi�ycu r�k� jednego z pi�ciu najpierw wyprawionych podr�nik�w i wys�any z ksi�yca na ziemi�. Co do reszty - tre�� r�kopisu m�wi sama za siebie". Do tego wyja�nienia, kt�re poprzedzi�o og�oszenie tekstu r�kopisu, doda� asystent kr�tk� histori� samej�e wyprawy. Przypomnia� zatem, �e pierwsza my�l wysz�a od irlandzkiego astronoma, (O'Tamora, a pierwszym jej zapalonym i nie w�tpi�cym w urzeczywistnienie zwolennikiem sta� si� m�ody, stawny pod�wczas w Brazylii portugalski in�ynier, Piotr Varadol. Ci, pozyskawszy trzeciego towarzysza w Polaku, Janie Koreckim, kt�ry im odda� do rozporz�dzenia ca��, do�� znaczn� fortun�, rozpocz�li zabiegi oko�o urzeczywistnienia jasno ju� okre�lonego planu. Przede wszystkim tedy przedstawiono szkice projektu akademiom i cia�om naukowym, a nast�pnie wezwano pomocy fachowych powag do opracowania jego szczeg��w. My�l spotka�a si� z nadspodziewanym uznaniem i obudzi�a zapa�; wkr�tce nie by�a to ju� sprawa kilku ludzi, lecz ca�ego cywilizowanego �wiata, kt�ry zapragn�� wys�a� swych przedstawicieli na ksi�yc celem dowiedzenia si� bli�szych szczeg��w o tym globie. Na wniosek akademij i astronomicznych instytut�w rz�dy pospieszy�y z pomoc� pieni�n�, a �e nie brak�o i znacznych ofiar prywatnych, wi�c wkr�tce inicjatorowie mieli do rozporz�dzenia kapita�y, z kt�rymi mo�na by�o ju� nie jedne, ale kilka wypraw urz�dzi�. Tak te� postanowiono. Jak wiadomo jednak, dwie tylko z tych wypraw dosz�y do skutku. Za�og� pierwszego pocisku stanowi� mia�o pi�ciu ludzi, w tej liczbie trzej autorowie projektu; czwartym by� Anglik, lekarz Tomasz Woodbell, pi�tym Niemiec Braun, kt�ry wszak�e cofn�� si� w ostatniej chwili. Na miejsce jego zg�osi� si� nieznajomy ochotnik. W drugim pocisku zamkn�o si� dw�ch braci, Francuz�w, nazwiskiem Remogner. Po tym kr�tkim zarysie historycznym asystent w dalszym ci�gu memoria�u rozwodzi� si� obszernie nad techniczn� stron� przedsi�wzi�cia. Opisa� tedy szczeg�owo zbudowanie olbrzymiej armaty w kszta�cie stalowej studni, m�wi� o budowie pocisku, kt�ry po dostaniu si� na bezpowietrzn� powierzchni� ksi�yca mo�na by�o zamieni� na hermetycznie zamkni�ty w�z, poruszany osobnym motorem elektrycznym, opisywa� przyrz�dy ochronne, maj�ce podr�nik�w zabezpieczy� od zmia�d�enia w chwili wystrza�u, a nast�pnie spadku na ksi�yc, wreszcie wymienia� wszystkie przedmioty, sk�adaj�ce si� na wewn�trzne urz�dzenie i zaopatrzenie "przeno�nego pokoju". Ksi�yc nie jest �wiatem go�cinnym. Astronomowie wiedz� o tym od dawna, chocia� go znaj� tylko z daleka i -jednostronnie. Mimo nies�ychanego udoskonalenia przyrz�d�w optycznych w dwudziestym wieku, ksi�yc opar� si� zwyci�zko pr�bom przybli�enia go do ziemi za ich pomoc� na tak� odleg�o��, aby mo�na by�o zbada� wszystkie szczeg�y jego powierzchni. Kr���c oko�o ziemi w �redniej odleg�o�ci trzystu o�mdziesi�ciu czterech tysi�cy kilometr�w, wydaje si� w szk�ach o tysi�ckrotnym powi�kszeniu odleg�ym od niej na 384 km, co stanowi jeszcze zawsze poka�ny kawa�ek drogi. Silniejszych za� szkie� nie mo�na u�ywa� do jego badania, gdy� przy znaczniejszym powi�kszeniu z powodu za ma�ej przezroczysto�ci atmosfery ziemskiej otrzymuje si� obraz tak niewyra�ny, �e niepodobna pozna� na nim nawet g�r, w s�abszych szk�ach dok�adnie widocznych. Nadto badaniu dost�pna jest tytko jedna p�kula ksi�ycowego globu. Ksi�yc bowiem, odbywaj�c sw� drog� naoko�o ziemi w dwudziestu siedmiu dniach, czterdziestu trzech minutach i jedenastu sekundach, wykonywa w tym czasie tylko jeden obr�t oko�o swej osi, tak �e zwr�cony jest ku ziemi zawsze t� sam� stron� swej powierzchni. Zjawisko to nie jest przypadkowe. Ksi�yc nie jest dok�adn� kul�, ale zbli�a si� kszta�tem do bardzo ma�o wyd�u�onego jaja. Si�a przyci�gania ziemi sprawia, �e jaje owo zwraca si� ku niej ostrym ko�cem i tak kr��y, jakby na uwi�zi, nie mog�c si� odwr�ci�. Znana astronomom po�owa ksi�yca wystarczy�a jednak, aby go zdyskredytowa� najzupe�niej w opinii ludzi, marz�cych o zamieszkaniu innych, ni� ziemia, �wiat�w. Ta powierzchnia naszego satelity, wi�ksza co do obszaru dwa razy od Europy, przedstawia si� w teleskopach jako bezwodna i pustynna wy�yna, zasiana wprost niezliczon� ilo�ci� obr�czkowych g�r, podobnych z kszta�tu do olbrzymich krater�w, nierzadko o stukilometrowej �rednicy, kt�rych brzegi wznosz� si� do siedmiu tysi�cy metr�w ponad okoliczne r�wniny. W p�nocnej cz�ci zwr�conej ku nam p�kuli ci�gnie si� szereg obszernych kolistych p�aszczyzn, nazwanych przez pierwszych selenograf�w morzami. R�wniny te o stromych brzegach, utworzonych przez niebotyczne �a�cuchy g�rskie, poprzerzynane s� w r�nych kierunkach mn�stwem szczelin, kt�rych pochodzenie zawsze zastanawia�o astronom�w, zw�aszcza �e na ziemi nie istnieje nic podobnego. Szczeliny te, nieraz na sto kilkadziesi�t kilometr�w d�ugie, a na par� szerokie, dochodz� g��boko�ci� do tysi�ca metr�w i wi�cej. Je�li sobie uprzytomnimy jeszcze, �e ta powierzchnia pozbawiona jest niemal zupe�nie atmosfery, �e "dzie�" ksi�ycowy, trwaj�cy naszych dni czterna�cie, jest tam latem, podczas kt�rego upal dochodzi do nies�ychanego nat�enia, a czternastodniowa noc zim�, mro�niejsz� ni� nasze zimy podbiegunowe, b�dziemy mieli obraz kraju, wcale nie zach�caj�cego do obrania go sobie za "sta�e miejsce pobytu". Tym wi�cej podziwia� trzeba po�wi�cenie ludzi, kt�rzy z nara�eniem w�asnego �ycia wybrali si� na ten glob w tym jedynie celu, aby powi�kszy� zas�b ludzkiej wiedzy nie ulegaj�cymi w�tpliwo�ci wiadomo�ciami o najbli�szym ziemi ciele niebieskim. Podr�nicy mieli zreszt� zamiar przeby� tylko jak najpr�dzej t� niego�cinn� p�kul� i dosta� si� na drug�, od ziemi odwr�con� stron� ksi�yca, gdzie spodziewali si� niebezpodstawnie znale�� zno�ne warunki do �ycia. Wi�kszo�� pisz�cych o ksi�ycu uczonych twierdzi wprawdzie, �e i na tamtej stronie atmosfera jest zbyt rzadka, aby mo�na ni� oddycha�; wszak�e O'Tamor, opieraj�c si� na wieloletnich badaniach i obliczeniach, wnosi�, �e znajdzie tam powietrze o dostatecznej g�sto�ci dla utrzymania �ycia, a z powietrzem wod� i ro�linno��, mog�c� dostarczy� najlichszego bodaj po�ywienia. Ci �miali ludzie gotowi zreszt� byli nawet na �mier�, byle wydrze� przedtem gwia�dzistemu niebu bodaj jedne z tych jego tajemnic, kt�re tak zazdro�nie ukrywa przed cz�owiekiem. Odwag� ich podnosi�a my�l, �e po�wi�cenie to w �adnym razie nie pozostanie bezowocnym, gdy� b�d� mogli spostrze�e� swych udzieli� pozosta�ym na ziemi ludziom przy pomocy wzi�tego ze sob� telegraficznego aparatu. A nu� - my�leli czasem, upojeni wielko�ci� swego przedsi�wzi�cia - nu� znajd� na tamtej tajemniczej stronie ksi�yca raj czarodziejski i dziwny, �wiat nowy. zgo�a odmienny od ziemskiego, a go�cinny? Marzyli wtedy o wezwaniu nowych towarzyszy do przebycia owych setek tysi�cy kilometr�w, o za�o�eniu tam, na tej jasnej, ziemi w ciche noce �wiec�cej kuli, nowego spo�ecze�stwa, nowej ludzko�ci, szcz�liwszej... mo�e...Tymczasem trzeba si� by�o liczy� z konieczno�ci� przebycia g�rzystej, bezpowietrznej i bezwodnej pustynnej wy�yny, zajmuj�cej ca�� ku ziemi zwr�con� p�kul� ksi�yca. Nie by�o to drobnostk�. Obw�d ksi�yca wynosi blisko jedena�cie tysi�cy kilometr�w, gdyby zatem upadli, jak si� spodziewali. na �rodek ku ziemi zwr�conej tarczy, mieliby do zrobienia oko�o trzech co najmniej tysi�cy kilometr�w, nimby si� dostali w okolice, gdzie mieli nadziej� m�c oddycha� i �y�. Pocisk - kszta�tu wyd�u�onego, z jednej strony sto�kowe zako�czonego cylindra - by� te� odpowiednio urz�dzony, aby go mo�na zamieni� na pewien rodzaj zamkni�tego automobilu, i zaopatrzony obficie w zapasy zg�szczonego powietrza, wody, �ywno�ci i paliwa, mog�ce wystarczy� dla pi�ciu os�b na ca�y rok, to jest nawet na d�u�ej, ni� potrzeba dla dostania si� na odwrotn� stron� ksi�yca. Opr�cz tego wzi�li z sob� podr�nicy znaczn� liczb� r�nych narz�dzi, ma�� biblioteczk� i... suk� z dwojgiem szczeni�t. By�a to pi�kna i wielka angielska wy�lica, nale��ca do Tomasza Woodbella, kt�r� przed puszczeniem si� w drog� ochrzczono zgodnie mianem Seleny. Te wszystkie rzeczy przypomnia� szczeg�owo memoria� asystenta w K..., maj�cy s�u�y� za obja�nienie do wydanego wkr�tce potem r�kopisu. R�kopis sam, spisany po polsku na ksi�ycu przez Jana Koreckiego, uczestnika pierwszej wyprawy, sk�ada� si� z trzech cz�ci, powsta�ych w r�nych czasach, a wi���cych si� ze sob� w organiczn� ca�o��, stanowi�c� opowie�� o przedziwnych losach i przej�ciach rozbitka wyrzuconego na l�d zawieszony w b��kicie trzysta o�mdziesi�t cztery miliony metr�w ponad ziemi�. A oto przedruk dos�owny owego r�kopisu wed�ug pierwszego wydania, sporz�dzonego przez asystenta obserwatorium w K... Na srebrnym globie - 02 -------------------------------------------------------------- Na Ksi�ycu, dnia... M�j Bo�e! jak�� ja dat� mam po�o�y�?! �w wybuch potworny, kt�remu kazali�my si� wyrzuci� z Ziemi, rozsadzi� nam rzecz uwa�an� tam za najtrwalsz� ze wszystkiego, co istnieje, rozsadzi� nam i popsu� czas. W istocie to jest okropne! pomy�le� tylko, �e tu, gdzie jeste�my, nie ma lat, nie ma miesi�cy ani dni, naszych kr�tkich, rozkosznych, ziemskich dni... Zegarek mi m�wi, �e up�yn�o ju� z g�r� czterdzie�ci godzin od chwili, kiedy�my tu spadli: spadli�my w nocy, a s�o�ce jeszcze nie wzesz�o. Spodziewamy si� je ujrze� dopiero za dwadzie�cia kilka godzin. Wzejdzie i p�jdzie po niebie leniwie, dwadzie�cia dziewi�� razy wolniej ni� tam, na Ziemi. Trzysta pi��dziesi�t cztery godzin b�dzie �wieci� nad naszymi g�owami, a potem przyjdzie znowu noc, trwaj�ca trzysta pi��dziesi�t cztery godzin. Po nocy zn�w dzie�, taki sam, jak poprzedni, i znowu noc, i zn�w dzie� - i tak bez ko�ca, bez odmiany, bez p�r roku, bez lat, bez miesi�cy... Je�li do�yjemy... Siedzimy bezczynnie, zamkni�ci w naszym pocisku, i czekamy s�o�ca. O! ta straszna t�sknota za s�o�cem! Noc wprawdzie jest jasna Ja�niejsza bez por�wnania od naszych - tam - ziemskich nocy podczas pe�ni. Olbrzymi p�kr�g Ziemi tkwi nad nami nieruchomie w czarnym niebie u zenitu i zalewa bia�ym �wiat�em t� pustk� straszliw� wok� nas... W tym dziwnym �wietle jest wszystko takie tajemnicze i martwe... I mr�z... Oh! jaki straszny mr�z! - S�o�ca! s�o�ca! O'Tamor od chwili upadku nie odzyska� jeszcze przytomno�ci. Woodbell, cho� sam pokaleczony, nie odst�puje go ani na chwil�. Obawia si�, �e to jest wstrz��nienie m�zgu, i bardzo ma�o robi nadziei. Na Ziemi - powiada -wyleczy�by go. Ale tutaj w tym ohydnym mrozie, tu, gdzie za jedyne niemal po�ywienie mamy zapas sztucznego bia�ka i cukru, gdzie musimy oszcz�dza� powietrza i wody... To by by�o straszne! straci� O'Tamora, w�a�nie jego, kt�ry jest dusz� naszej wyprawy!... Ja, Varadol i Marta, a nawet Selena z obojgiem szczeni�t, jeste�my zdrowi. Marta zdaje si� nic nie wiedzie� i nie czu�. Wodzi tytko oczyma za Woodbellem, zaniepokojona jego ranami. Szcz�liwy Tomasz! Jak go ta kobieta kocha! Oh! ten mr�z! Zdaje si�, �e nasz pocisk zamkni�ty zamienia si� wraz z nami w bry�� lodu. Pi�ro wysuwa mi si� ze zgrabia�ych palc�w. O, kiedy� nareszcie wzejdzie s�o�ce! Tej�e nocy w 27 godzin p�niej. Z O'Tamorem coraz gorzej, nie mo�na si� �udzi� - to jest ju� agonia. Tomasz, czuwaj�c nad nim, zapomnia� o w�asnych ranach i sam teraz tak os�ab�, �e si� musia� po�o�y�: Marta zast�puje go przy chorym. Sk�d ta kobieta bierze tyle si�? Odk�d si� otrz�sn�a z pierwszego oszo�omienia po spadku, jest najczynniejsza z nas wszystkich. Zdaje mi si�, �e jeszcze nie spa�a. Ach! ten mr�z... Varadol siedzi osowia�y i milcz�cy. Na kolanach jego zwini�ta w k��bek Selena. On m�wi, �e im tak cieplej obojgu. Szczeni�ta po�o�yli�my w ��ku obok Tomasza. Pr�bowa�em spa�, ale nie mog�. Mr�z mi spa� nie daje i to upiorne �wiat�o Ziemi nad nami. Ju� tylko ma�o co wi�cej nad p� tarczy jej wida�. Znak to, �e s�o�ce wzejdzie niebawem. Nie umiemy dok�adnie obliczy�, kiedy to nast�pi, gdy� nie wiemy, w kt�rym punkcie tarczy Ksi�yca si� znajdujemy. O'Tamor by�by to z �atwo�ci� obliczy� ze stanu gwiazd, ale on le�y bezprzytomny. B�dzie si� musia� Varadol w jego zast�pstwie wzi�� do tej roboty. Nie wiem, dlaczego z tym zwleka. Powinni�my byli wed�ug obliczenia spa�� na Sinus Medii, ale B�g jeden wie, gdzie si� istotnie znajdujemy. Na Sinus Medii powinno by ju� s�o�ce �wieci� o tej porze. Widocznie spadli�my dalej ku "wschodowi" - jak na Ziemi t� stron� Ksi�yca nazywaj�, gdzie dla nas b�dzie s�o�ce zachodzi�o - niezbyt jednak daleko od �rodka ksi�ycowej tarczy, gdy� Ziemia jest nad nami niemal w zenicie. Tyle nowych, dziwnych wra�e� odbieram zewsz�d, �e ich nie mog� zebra� ani uporz�dkowa�. Przede wszystkim to nies�ychane, wprost strachem przejmuj�ce uczucie lekko�ci... Wiedzieli�my na Ziemi, �e Ksi�yc, czterdzie�ci dziewi�� razy od niej mniejszy, a o�mdziesi�t jeden razy l�ejszy, b�dzie nas przyci�ga� sze�� razy s�abiej, cho� si� bli�ej jego �rodka ci�ko�ci znajdujemy; ale co innego jest wiedzie� o czym�, a co innego czu�. Jeste�my ju� blisko siedmdziesi�t godzin na Ksi�ycu i nie mo�emy si� jeszcze przyzwyczai� do tego. Nie umiemy zastosowa� wysi�ku naszych mi�ni do zmniejszonej wagi przedmiot�w, ba! nawet w�asnego cia�a. Powstaj� szybko ze siedzenia i podskakuj� blisko na metr w g�r�, mimo �e si� chcia�em tylko podnie��. Varadol chcia� przed kilku godzinami zgi�� hak z grubego drutu, przymocowany do �ciany naszego domu. Chwyci� go d�oni� - i podni�s� si� ca�y w g�r� na d�oni! Zapomnia�, �e wa�y teraz zamiast siedmdziesi�ciu kilku, tylko niespe�na trzyna�cie kilogram�w! Co chwil� kt�ry� z nas rzuca gwa�townie przedmiotami, chc�c je tylko przesun��. Wbicie gwo�dzia staje si� rzecz� prawie niemo�liw� wobec tego, �e m�otek, wa��cy na ziemi dwa funty, wa�y tutaj zaledwie sto siedmdziesi�t par� gram�w! Pi�ra, kt�rym pisz�, nie czuj� prawie w r�ku. Marta powiedzia�a przed chwil�, �e ma wra�enie, jakby si� ju� sta�a duchem, pozbawionym wa�kiego cia�a. To jest bardzo dobre okre�lenie. W istocie jest co� nieswojskiego w tym uczuciu dziwnej lekko�ci... Mo�na by naprawd� uwierzy�, �e si� jest duchem, zw�aszcza wobec widoku Ziemi �wiec�cej na niebie jak Ksi�yc -tylko czterna�cie razy wi�kszy i ja�niejszy od tego, kt�ry ziemskie noce rozja�nia. Wiem, �e to wszystko prawda, a wci�� mi si� zdaje, �e �ni� lub znajduj� si� w gmachu opery na jakiej� dziwnej feerii. Lada chwila- my�l� -spadnie kurtyna i te dekoracje si� zwin� jak sen... I o tym przecie� wiedzieli�my dobrze przed wyruszeniem w drog�, �e tak Ziemia b�dzie �wieci� nad nami, jak olbrzymia, nieruchoma lampa zawieszona w�r�d nieba. Ci�gle powtarzam sobie, �e to rzecz tak prosta: Ksi�yc odbywa swoj� drog� zwr�cony ku Ziemi wci�� jedn� stron�, a wi�c ona musi si� wydawa� nieruchom� patrz�cym na ni� z Ksi�yca. Tak, to jest rzecz naturalna, a przecie� straszy mnie ten �wiec�cy szklany upi�r Ziemi, wpatruj�cy si� w nas od siedmdziesi�ciu godzin nieruchomie i uporczywie z samego zenitu! Widz� j� przez szyb� w zwr�conej ku g�rze �cianie pocisku i rozr�niam go�ym okiem ciemniejsze plamy m�rz i rozjarzone tarcze l�d�w. Przesuwaj� si� przede mn� z wolna, wy�aniaj� si� po kolei z cienia: Azja, Europa, Ameryka - zw�aj� si� na kraw�dzi �wietlistego globu i zachodz�, aby zn�w po dwudziestu czterech godzinach si� ukaza�, Tak mi si� zdaje, �e ca�a Ziemia zamieni�a si� w oko rozwarte, bezlitosne i czujne i wpatruje si� uporczywie a ze zdziwieniem w nas, kt�rzy�my od niej uciekli z cia�em - pierwsi ze wszystkich jej dzieci. W pierwszej chwili po upadku, gdy�my nieco oprzytomnieli i od�rubowali �elazne pokrywy, zas�aniaj�ce okr�g�e szyby naszego domku, zobaczyli�my j� ju� nad sob�. By�a niemal w pe�ni. Wtedy podobna by�a do oka szeroko w os�upieniu rozwartego; teraz z wolna zasuwa si� na t� straszn�, nieruchom� �renic� powieka cienia. W chwili kiedy s�o�ce, nie poprzedzone �witem, wybuchnie zza ska� jak p�omienna i bezpromienna kula na czarnym niebie, ju� si� to oko zmru�y do po�owy, a zamknie si� ca�kiem, gdy s�o�ce stanie prostopadle nad nami. W trzy godziny p�niej. Odwo�any do O'Tamora, przerwa�em to pisanie, kt�rym zape�niam d�ugie godziny, z konieczno�ci bezczynnie sp�dzane. Z t� straszliw� ostateczno�ci� nigdy�my si� nie liczyli, �e mo�emy zosta� sami bez niego. Byli�my przygotowani na �mier�, ale na w�asn�, nigdy na jego �mier�! A tu nie ma ratunku... Tomasz te� le�y w gor�czce i miast chorym si� opiekowa�, sam wymaga opieki. Marta nie odst�puje ich ani na chwil�, zwracaj�c si� to do jednego, to do drugiego, a my z Piotrem stoimy bezradni i nie wiemy, co pocz��. O'Tamor nie odzyska� przytomno�ci i ju� jej nie odzyska. Sze��dziesi�t lat z g�r� prze�y� na Ziemi, aby tu... Nie, nie! nie mog� tego s�owa wym�wi�! To jest straszne! on! na samym wst�pie!... Jeste�my tu tak okropnie sami w tej d�ugiej, straszliwym mrozem przejmuj�cej nas nocy. Przed paru godzinami Marta, jakby przej�ta nagle tym uczuciem bezbrze�nej pustki i samotno�ci, rzuci�a si� ku nam ze z�o�onymi r�kami, wo�aj�c: - Na Ziemi�! na Ziemi�! - i zacz�a p�aka�. A potem znowu wo�a�a: - Czemu nie telegrafujecie na Ziemi�! czemu nie dacie tam zna�? Patrzcie, Tomasz chory! Biedna dziewczyna! - c�e�my jej mieli odpowiedzie�? Wie r�wnie dobrze, jak my, �e ju� na sto dwadzie�cia kilka milion�w metr�w przed Ksi�ycem aparat nasz przesta� funkcjonowa�... Wreszcie Piotr jej to przypomnia�, a ona, jak gdyby przes�anie wiadomo�ci mog�o chorych uratowa�, zacz�a si� domaga� natarczywie, aby ustawi� armat�, kt�r��my wzi�li z Ziemi na wypadek zepsucia si� telegraficznego aparatu. Ten strza�, to ju� teraz jedyny - ostatni spos�b porozumienia si� z tymi, co tam zostali. Ulegli�my obaj z Varadolem i odwa�yli�my si� na wyj�cie z pocisku. Przyznaj�, �e strach mi� zdejmowa� przed tym krokiem. Tam poza chroni�cymi nas �cianami istotnie jest niemal pr�nia... Barometr bowiem wykazuje istnienie na zewn�trz nas atmosfery, kt�rej g�sto�� nie wynosi ani trzechsetnej cz�ci g�sto�ci ziemskiego powietrza. Okoliczno��, �e ta atmosfera w og�le istnieje, chocia� w takim rozrzedzeniu, jest dla nas nader pomy�lna, gdy� pozwala nam spodziewa� si�, �e znajdziemy j� na tamtej stronie w dostatecznej do oddychania g�sto�ci. Ach! z jakim� dr�eniem serca wysuwali�my przed kilkudziesi�ciu godzinami po raz pierwszy barometr na zewn�trz! Z pocz�tku rt�� tak gwa�townie spad�a, i� zdawa�o si� nam, �e si� zr�wna�a zupe�nie z powierzchni�. Ogromny, zimny przestrach �cisn�� nas za gard�o: to by znaczy�o pr�nia absolutna, a z ni� �mier� nieuchronna! Ale za chwil� rt��, powr�ciwszy do r�wnowagi, podnios�a si� w rurce na 2,3 mm! Odetchn�li�my swobodniej - cho� tym powietrzem tam oddycha� nie mo�na! I mieli�my teraz wyj�� dla ustawienia armaty w t� pr�ni�! W�o�ywszy nasze "nurkowe ubrania" i umocowawszy nad karkiem zbiorniki ze zg�szczonym powietrzem na zapas, stan�li�my gotowi we wg��bieniu znajduj�cym si� w �cianie pocisku. Marta zamkn�a za nami szczelnie drzwi od wn�trza, aby wraz z nami nie uciek�o stamt�d tak cenne dla nas powietrze, a wtedy my�my otworzyli zewn�trzn� klap�... Dotkn�li�my stopami ksi�ycowego gruntu i w tej�e chwili ogarn�a nas straszliwa g�usza. Widzia�em przez szklann� mask� na twarzy, �e Piotr porusza ustami, domy�la�em si�, �e m�wi, ale nie s�ysza�em ani s�owa. Tam powietrze jest zbyt rzadkie, aby mog�o g�os ludzki przewodzi�. Podnios�em od�am kamienia i rzuci�em go pod nogi. Upad� wolno, wolniej ni� na Ziemi i zgo�a bez stuku. Zatoczy�em si� jak pijany; zdawa�o mi si�, �e jestem ju� rzeczywi�cie w �wiecie duch�w. Musieli�my si� porozumiewa� na migi. Ziemia, kt�ra nas �ywi�a, teraz �wiec�c pomaga�a si� nam porozumie�. Wyj�li�my armat�, umieszczon� w schowku w �cianie, otwieranym na zewn�trz, i puszk� z materia�em wybuchowym, osobno dla niej przyrz�dzonym. Ta robota posz�a nam �atwo; wszak armata wa�y tutaj zaledwie sz�st� cz�� tego, co wa�y�a na Ziemi! Teraz nale�a�o tylko ustawione dzia�o dok�adnie do pionu nabi�, umie�ciwszy w wydr��onej kuli kartk�; wobec lekko�ci materia��w na Ksi�ycu - si�a wybuchu wystarczy w zupe�no�ci, aby zanie�� j� po prostej linii na Ziemi�. Ale tego nie potrafili�my ju� zrobi�. Potworny, ohydny, straszliwy mr�z �cisn�� nas �elaznymi szponami za piersi. Wszak tu od trzystu kilkudziesi�ciu godzin s�o�ce ju� nie �wieci�o, a nie ma do�� g�stej atmosfery, aby mog�a przez tak d�ugi czas utrzyma� ciep�o rozpalonych zapewne w d�ugim dniu kamieni... Powr�cili�my do pocisku, kt�ry si� nam wyda� rozkosznym, ciep�ym rajem, cho� tak oszcz�dzamy paliwa! Przed wschodem s�o�ca, kt�re ten �wiat ogrzeje, niepodobna ponawia� pr�by wyj�cia. A tego s�o�ca jak nie ma, tak nie ma! Kiedy� nareszcie si� zjawi i co nam przyniesie? 7O godzin 46 minut po przybyciu na Ksi�yc. O'Tamor umar�. Pierwszego dnia ksi�ycowego, 3 godziny po wschodzie s�o�ca. Jest nas ju� tylko czworo. Za chwil� puszczamy si� w drog�. Wszystko gotowe: pocisk nasz po przymocowaniu k� i ustawieniu motoru zamieni� si� w w�z, kt�ry nas powiezie przez te pustynie ku krajowi, gdzie b�dzie mo�na �y�... O'Tamor tu zostanie... Uciekli�my od Ziemi, ale �mier�, wielka w�adczyni ziemskich plemion, przebyta wraz z nami te przestrzenie i oto przypomnia�a si� zaraz na wst�pie, �e jest przy nas - nielitosna, zwyci�ska jak zawsze. Uczuli�my jej obecno�� i blisko��, i wszechw�adztwo tak �ywo, jak nigdy tam na Ziemi. Spogl�damy mimo woli po sobie: na kogo teraz kolej?... Noc jeszcze by�a, gdy nagle Selena zerwa�a si� z k�ta, gdzie w k��bek zwini�ta le�a�a od paru godzin, i wyci�gn�wszy pysk ku �wiec�cemu przez okno p�ksi�ycowi Ziemi, zacz�ta wy� przera�liwie. Podskoczyli�my wszyscy, jakby podrzuceni jak�� wewn�trzn� si��. - �mier� idzie! - krzykn�a Marta. A Woodbell, kt�ry czuj�c si� zdrowszym, sta� znowu przy ��ku O'Tamora, odwr�ci� si� ku nam powoli: - Ju� przysz�a - rzek�. Wynie�li�my trupa z pocisku. W tym skalistym gruncie niepodobna wykopa� grobu. Ksi�yc nie chce przyj�� naszych umar�ych, jak�e przyjmie nas �ywych? U�o�yli�my tedy zw�oki na wznak na tej twardej ksi�ycowej skale, twarz� ku niebu i �wiec�cej na nim Ziemi, i pocz�li�my gromadzi� z rzadka rozsypane po p�aszczy�nie kamienie, aby z nich u�o�y� mogi��. Otoczyli�my cia�o niewysokim wa�em, nie mogli�my jednak znale�� do�� du�ej p�yty kamiennej, aby je przykry�. Wtedy Piotr przez rur�, ��cz�c� nasze g�owy i umo�liwiaj�c� porozumiewanie si�, rzek�: - Zostawmy go tak... Czy nie widzisz, �e patrzy na Ziemi�? Spojrza�em na trupa. Le�a� na wznak i zdawa� si� istotnie szklistymi, rozwartymi oczyma wpatrywa� w to oko Ziemi, mru��ce si� ci�gle, ci�gle przed blaskiem dla nas jeszcze niewidocznego s�o�ca, kt�re mia�o wzej�� niebawem. Niech tak zostanie... Z dw�ch sztab �elaznych, u�amk�w potrzaskanego rusztowania, kt�re nas uchroni�o od rozbicia si� podczas spadku, zrobili�my krzy� i umocowali�my go w wale kamiennym nad g�ow� O'Tamora. Wtem - gdy w�a�nie uko�czywszy smutn� robot�, mieli�my wraca� do pocisku -sta�o si� co� dziwnego. Szczyty g�r, majacz�ce przed nami w trupim �wietle Ziemi, nagle, bez �adnego przej�cia, na jedno mgnienie oka sta�y si� krwawo-czerwone, a potem zaraz rozp�on�y bia�ym, jarz�cym blaskiem na tle wci�� jednakowo czarnego nieba. Podn�a g�r, przez kontrast o�wietlenia poczerniawszy teraz zupe�nie, by�y prawie niewidoczne i tylko te cyple najwy�sze, jak w ogniu do bia�o�ci roz�arzona stal, wisia�y nad nami, powi�kszaj�c si� z wolna, lecz ci�gle. Z powodu braku perspektywy powietrznej, umo�liwiaj�cej na Ziemi ocenienie odleg�o�ci, te jasne plamy zdawa�y si� wisie� na tle czarnego nieba w�r�d gwiazd tu� przed naszymi g�owami, oderwane od podstawy skalistej, kt�ra w szaro�ci si� zgubi�a. Nie �mieli�my r�ki wyci�gn�� w obawie, aby nie natkn�� palcami na te kawa�y �ywego �wiat�a. A one ros�y wci�� przed naszymi oczyma, co sprawia�o wra�enie, jakby zbli�a�y si� do nas wolnym, nieub�aganym ruchem; mieli�my ich ju� pe�ne oczy, ju�, zda si�, by�y tu�, tu� przed nami... Cofn�li�my si� mimo woli, zapominaj�c, �e te szczyty s� od nas o setki, a mo�e tysi�ce metr�w odleg�e. Wtem Piotr obejrza� si� i krzykn��. Odwr�ci�em g�ow� za jego przyk�adem i -os�upia�em, uderzony nowym a nies�ychanym widowiskiem na wschodzie. Nad czarn� pi�� jakiego� grzbietu g�rskiego iskrzy� si� bladawy, srebrzysty s�up �wiat�a zodiakalnego. Patrzyli�my w nie, zapomniawszy na chwil� o zmar�ym, gdy wtem po pewnym czasie zacz�y u do�u s�upa, tu� nad kraw�dzi� widnokr�gu, b�yska� drobne, ruchliwe, skacz�ce czerwone p�omyki, wiankiem obok siebie u�o�one. To s�o�ce wschodzi�o! z ut�sknieniem oczekiwane, upragnione, �yciodajne s�o�ce, kt�rego O'Tamor tu ju� nie zobaczy! Rozp�akali�my si� obaj, jak dzieci. W tej chwili to s�o�ce �wieci ju� nad horyzontem, jasne i bia�e. Owe, naprz�d widziane, p�omyki czerwone, to by�y protuberancje, olbrzymie wytryski �arz�cych si� gaz�w, kt�re strzelaj� na wszystkie strony z kuli s�onecznej, a na Ziemi, gdzie atmosfera je zal�niewa, widoczne bywaj� tylko podczas ca�kowitych za�mie� s�o�ca. Tutaj - wobec braku powietrza -zapowiedzia�y nam ukazanie si� tarczy s�onecznej i przez d�ugi czas jeszcze co dnia je tak b�d� zapowiada�, rzucaj�c na chwil� krwawy odblask na g�ry, nim si� rozjarz� do bia�a w pe�nym blasku dziennym. Po kilkudziesi�ciu minutach dopiero na miejscu ruchliwego wianka czerwonych ognik�w, kiedy ju� blask spe�zn�� ze szczyt�w tu w dolin�, bia�y r�bek tarczy s�onecznej ukaza� si� nam nad widnokr�giem; godziny ca�ej potrzebowa�a ta tarcza, aby si� wy�oni� ca�kowicie zza tych ska� na wschodzie. Przez ca�y ten czas mimo okropnego mrozu zajmowali�my si� przygotowaniami do podr�y. Ale istotnie ka�da chwila jest droga; d�u�ej zwleka� niepodobna. Teraz ju� wszystko gotowe. Ze wschodem s�o�ca zrobi�o si� cieplej. Promienie jego, cho� tak uko�nie jeszcze padaj�, grzej� ca�� moc�, nie os�abione przez poch�aniaj�c� atmosfer�, jak to jest na Ziemi. Dziwny widok... S�o�ce p�onie jak jasna, bezpromienna kula, po�o�ona na g�rach jakby na olbrzymiej, czarnej poduszce. Dwie s� tutaj tylko barwy, m�cz�ce kontrastem oko nad wszelki wyraz: bia�a i czarna. Niebo jest czarne i mimo �e zrobi� si� ju� dzie�, zasiane niezliczonym mn�stwem gwiazd: woko�o nas krajobraz pusty, dziki, przestraszaj�cy - bez z�agodze� �wiat�a, bez p�cieni, w po�owie l�ni�cobia�y od s�onecznego blasku, w po�owie za� zupe�nie czarny w cieniu. Nie ma tu atmosfery, kt�ra tam na Ziemi nadaje niebu t� cudown�, b��kitn� barw�, a sama, �wiat�em przesycona, roztapia w sobie gwiazdy przed wschodem s�o�ca i stwarza �wity i zmierzchy, r�owi si� zorz� i zas�pia chmurami, przepasuje si� t�cz� i powoduje delikatne przej�cia od �wiat�a do mroku. Nie! stanowczo oczy nasze nie s� stworzone do tego �wiat�a i tego krajobrazu. Znajdujemy si� na rozleg�ej r�wninie z litej ska�y, porysowanej tu i �wdzie niewielkimi szczelinami i powydymanej w ob�e, niewysokie, pod�u�ne garby, ci�gn�ce si� w kierunku p�nocnozachodnim. Na zachodzie (wsch�d i zach�d naszego �wiata oznacza zgodnie z istotnym stanem rzeczy, a wi�c przeciwnie, ni� to widzimy na ziemskich mapach Ksi�yca), na zachodzie tedy wida� niewielkie, ale nadzwyczajnie strome wzg�rza, nad kt�rymi w p�nocno-zachodniej stronie kr�luje niebotyczna, poszarpana pi�a jakiego� szczytu. Od p�nocy grunt wznosi si� powoli, do znacznej jednak, jak si� zdaje, wysoko�ci. Na wschodzie mn�stwo szczelin, garb�w, wyrw i ma�ych kotlinek, podobnych do do�k�w sztucznie wygrzebanych; ku po�udniu rozci�ga si� nieprzejrzana okiem p�aszczyzna. Varadol utrzymuje na podstawie pospiesznie dokonanych pomiar�w wysoko�ci Ziemi na niebie, �e znajdujemy si� istotnie na Sinus Medii, gdzie�my wed�ug oblicze� spa�� byli powinni. Mnie si� to jako� nie zdaje, gdy� szczyty, okalaj�ce od zachodu i p�nocy ow� p�aszczyzn�, znane z map: Mosting, Sommering, Schroter, Bod� i Pallas, nie odpowiadaj� ani rozmieszczeniem, ani wysoko�ci� temu, co tu widzimy. Ale ostatecznie wszystko jedno! Ruszamy ku zachodowi, aby posuwaj�c si� wzd�u� r�wnika, gdzie wed�ug map grunt zdaje si� by� najr�wniejszym, okr��y� kul� ksi�ycow� i dosta� si� na tamt� stron�. Za chwil�-nic tu ju� z nas nie pozostanie, kromia grobu i krzy�a, oznaczaj�cego po wieczne czasy miejsce, gdzie pierwsi ludzie wyl�dowali na Ksi�yc. �egnaj mi wi�c, grobie towarzysza, pierwsza budowlo, jak��my wznie�li na tym nowym �wiecie! �egnaj, martwy przyjacielu, ojcze nasz drogi i niedobry, kt�ry� nas wywi�d� ze Ziemi i opu�ci� na wst�pie do nowego �ycia! Oto krzy�, zatkni�ty na twojej mogile, jest jakby sztandarem, �wiadcz�cym, �e �mier� zwyci�ska, przybywszy z nami, wzi�a ju� ten kraj w posiadanie... My uciekamy przed ni�, ty tu z ni� zostaniesz, spokojniejszy od nas, zapatrzony w nieruchom� Ziemi�, kt�ra ci� zrodzi�a, z krzy�em nad g�ow�, kt�rego wiernym by�e� wyznawc�! Pierwszego dnia ksi�ycowego, 197 godzin po wsch. s�o�ca. Mare Imbrium, 77� zach. d�., 77�27' pn. szer. ksi�ycowej. Nareszcie mog� zebra� my�li! Co za straszliwy, bezlito�nie d�ugi dzie�, co za straszliwe s�o�ce, zion�ce ogniem blisko od dwustu godzin z tego bezdennego, czarnego nieba! Dwadzie�cia godzin up�yn�o ju� od po�udnia, a ono stoi jeszcze prawie prostopadle nad naszymi g�owami w�r�d tumanu nie przy�mionych gwiazd, obok czarnego kr�gu Ziemi w nowiu, obr�bionego p�omienn� obr�czk� nasyconej �wiat�em atmosfery. Dziwne jest to niebo nad nami! Wszystko si� doko�a nas zmieni�o i tylko konstelacje gwiazd s� te same, kt�re�my ze Ziemi widzieli, ale tu, gdzie powietrze wzrokowi nie przeszkadza, widno tych gwiazd bez por�wnania wi�cej. Ca�y firmament zdaje si� by� zasianym nimi jak piaskiem. Gwiazdy podw�jne b�yszcz� jak kolorowe punkty, zielone, czerwone lub sine, nie zlewaj�c si� w kolor bia�y, jak na Ziemi. Przy tym tu niebo, pozbawione barwnego t�a powietrza, nie jest g�adk� wydr��on� kopu��; czuje si� owszem jego g��bi� niezmiern�; nie potrzeba oblicze�, aby pozna�, kt�ra gwiazda jest dalej, a kt�ra bli�ej. Patrz�c na Wielki W�z, czuj� olbrzymie odsuni�cie w g��b niekt�rych jego gwiazd w por�wnaniu z innymi, bli�szymi, podczas gdy na Ziemi wygl�da� jak siedm �wiek�w, wbitych w g�adki strop. Droga Mleczna nie jest tu smug�, lecz bry�owatym w�em, wij�cym si� przez czarne otch�anie. Mam takie wra�enie, jakbym spojrza� na niebo przez stereoskop jaki� cudowny. A co najdziwniejsza, to s�o�ce w�r�d gwiazd, p�omienne, straszne, a nie za�miewaj�ce ani najlichszego ze �wiate� niebieskich... Upa� jest straszliwy; ska�y, zda si�, wkr�tce zaczn� topnie� i rozp�ywa� si�, jak l�d na naszych rzekach w pi�kne dnie marcowe. Tyle godzin t�sknili�my do s�o�ca i ciep�a, a teraz musieli�my uciec prze