5167
Szczegóły |
Tytuł |
5167 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5167 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5167 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5167 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STANIS�AW LEM
OB�OK MAGELLANA
Basi
WST�P
Jestem jednym z dwustu dwudziestu siedmiu ludzi, kt�rzy opu�cili Ziemi�,
wyruszaj�c
poza granice uk�adu s�onecznego. Osi�gn�li�my zamierzony cel i teraz, w
dziesi�tym roku
podr�y, rozpoczynamy drog� powrotn�.
Pocisk nasz osi�gnie niebawem szybko�� przechodz�c� po�ow� szybko�ci �wiat�a, a
jednak
min� lata, zanim z mrok�w wynurzy si� niedostrzegalna teraz przez najsilniejsze
teleskopy
Ziemia jako b��kitny py�ek w�r�d gwiazd.
Przywieziemy wam kroniki wyprawy, ca�y nie przejrzany i nie uporz�dkowany
jeszcze
ogrom pierwszego do�wiadczenia, wiernie utrwalony w mechanicznej pami�ci naszych
automat�w.
Przywieziemy wam dzie�a naukowe niezmiernej wagi, powsta�e w czasie lotu.
Otwieraj�
one nowe, nie przeczuwane, bezkresne obszary poszukiwa� w g��bi Wszech�wiata.
Ale w podr�y tej poznali�my co� trudniejszego i pi�kniejszego ni� odkrycia
naukowe i
tajemnice materii, co�, czego nie mo�e ogarn�� �adna teoria ani zanotowa�
najdoskonalszy
automat.
Jestem sam. Kabin� zalega p�mrok, w kt�rym ledwo wyr�niaj� si� kontury
sprz�t�w i
ma�ego aparatu przede mn�. W jego wn�trzu dr�y okruch kryszta�u, utrwalaj�cy m�j
g�os.
Zanim zacz��em m�wi�, zamkn��em oczy pragn�c by� bli�ej was. S�ysza�em wtedy
przez
kilka chwil wielk�, czarn� cisz� bez granic. B�d� usi�owa� powiedzie� wam,
jake�my j�
pokonali. B�dzie to historia o tym, jak oddalaj�c si� od Ziemi, w �wietlne
odleg�o�ci,
stawali�my si� jej coraz bli�si, jak walczyli�my z l�kiem gorszym od budzonego
przez
wszystkie twory materii, z lekiem pr�ni, kt�ra przepa�ciami przestrzeni do
iskry wygasza
ka�de s�o�ce i unicestwia ka�dy ogrom.
Jak z up�ywem tygodni, miesi�cy i lat s�ab�y nasze najdro�sze, najbardziej
w�asne
wspomnienia, bezsilne wobec czarnej niesko�czono�ci. Jak goni�c za oparciem,
chwytali�my
si� rozpaczliwie coraz innych zaj�� i my�li, jak usuwa�o si� i rozpada�o to
wszystko, co na
Ziemi by�o niewzruszonym usprawiedliwieniem, potrzeb� tej podr�y, jak w
poszukiwaniu
jej ostatecznego sensu schodzili�my w minione epoki i jak dopiero tam, w krwawej
drodze
ludzko�ci, odnale�li�my siebie, a nasz czas tera�niejszy, zawieszony mi�dzy
otch�ani�
przesz�o�ci a pe�n� niewiadomego przysz�o�ci�, sta� si� tak silny, �e jednakowo
mogli�my
stawi� czo�o zwyci�stwom i kl�skom.
�eby�cie to mogli poj�� cho� niedoskonale, cho� w przybli�eniu, musz� przekaza�
wam
drobn� cz�stk� ci�ar�w, jakie przygniata�y nas i mia�d�y�y, musicie przej��
wraz ze mn�
przez potopy wydarze�, przez wielkie lata nawiedzone czarnym zalewem pr�ni,
kiedy w
g��bi statku s�yszeli�my najokrutniejsz� ze wszystkiego, niesko�czon� cisz�
Wszech�wiata,
kiedy widzieli�my rozb�yskiwanie i przygasanie s�o�c, poznawali�my nieba czarne
i rude,
kiedy zza stalowych �cian s�yszeli�my wycie rozpruwanych atmosfer planetarnych,
napotykali globy zamieszka�e, globy martwe i takie, na kt�rych �ycie dopiero si�
rodzi.
Do kogo z was zwracam si�, rozpoczynaj�c opowie�� o naszych losach, o tym, jak
�yli�my
i umierali?
Pragn��em przekaza� j� moim najbli�szym, matce, ojcu, towarzyszom m�odo�ci, tym,
z
kt�rymi po��czy�y mnie rzeczy ulotne, lecz najtrwalsze: szum drzew i wody,
wsp�lne
marzenia, b��kit, w kt�rym wiatr goni� ob�oki nad naszymi g�owami. Gdy jednak
pocz��em
wywo�ywa� ich wspomnienia, poj��em, �e nie mam do tego prawa. Kocham ich nie
mniej ni�
dawniej i tylko trudniej mi to wyrazi�, lecz moja opowie�� nale�y nie tylko do
nich. Bo z
up�ywem czasu, w miar� jak wzbiera�a przestrze� dziel�ca nas od Ziemi, kr�g
bliskich
powi�ksza� si� i r�s�.
Ka�dej nocy tych lat ze wszystkich kontynent�w Ziemi, z ma�ych osiedli i miast,
z
laboratori�w i szczyt�w g�r, ze sztucznych satelit�w, z obserwatori�w
ksi�ycowych, z rakiet
lawiruj�cych w przestrzeni uk�adu wewn�trznego miliony spojrze� podnosi�y si� na
kwadrant
nieba, gdzie b�yszczy s�aba gwiazda, kt�ra by�a naszym celem.
Bo kiedy znikli�my w otch�ani, poza ostatni� granic� grawitacji s�onecznej, w
ka�dej
sekundzie pozostawiaj�c za sob� dziesi�tki tysi�cy mil, nadal towarzyszy�a nam
wasza
pami��.
Czym byliby�my w tej metalowej �upinie po�r�d rozgwie�d�onego mroku, kiedy prawa
fizyczne rwa�y wi� ��cz�cej nas z Ziemi� sygnalizacji, gdyby nie wiara
miliard�w ludzi w
nasz powr�t?
Dlatego kr�g moich przyjaci� obejmuje bliskich i dalekich, zapomnianych i
nieznanych,
tych, kt�rzy urodzili si� po naszym odlocie, i tych, kt�rych nigdy nie zobacz�.
Wszyscy
jeste�cie mi jednakowo drodzy i do wszystkich was m�wi� w tej chwili. Potrzeba
by�o wida�
takich w�a�nie odleg�o�ci, takich cierpie� i takich lat, bym poj��, jak wielkie
jest to, co nas
��czy, i jak drobne to, co dzieli.
Niewiele mam czasu przed sob�. W po�piechu wypowiedzenia wszystkiego, co by�o,
mog�
sta� si� chwilami nie do�� zrozumia�y, chaotyczny, lecz b�d� si� stara� o jedno.
O to, by
ukaza� wam, jak poprzez wydarzenia, nad kt�rymi usi�owali�my zapanowa�, powsta�a
w nas
konieczno�� ogarni�cia jednym, cho�by b�yskawicowym spojrzeniem ca�ej drogi,
jak�
cz�owiek przeszed� od swego pocz�tku.
Wyprawa ta wydaje si� nam zdobyciem olbrzymiego szczytu, z kt�rego roztacza si�
widok
na wieki, lecz w istocie jest tylko wej�ciem na jeden ze stopni niezmierzonej
pochy�o�ci,
kt�rej wy�yny ukrywa przysz�o��. Przejd� setki i tysi�ce lat, w kt�rych dzieje
nasze skurcz�
si� do drobnego, cho� niezb�dnego etapu i wszystkie te, dzi� krwi� nasz�
o�ywiane wypadki
stan� si� martw� liter� zapomnianych kronik. Imiona nasze b�d� nieznane,
staniemy si�
bezimienni jak dalekie roje gwiazd, kt�re tylko w ca�o�ci swych skupie�
posiadaj� nazw�.
Wielkie s� gwiazdy i silne, i wieczne wobec �ycia ludzkiego, kt�re z nich
powsta�o. Bo
gwiazdy stwarzaj� cz�owieka i gwiazdy go zabijaj�. Lecz oto cz�owiek w swojej
drodze ju�
jest pomi�dzy gwiazdami, pozna� przestrze� i czas, i gwiazdy same, kt�re go
wyda�y. Nic nie
mo�e mu si� oprze�. Tym staje si� wi�kszy, im wi�ksze napotyka przeszkody. W nim
jest
wszystko: wielko�� i s�abo��, mi�o�� i okrucie�stwo, to, co ograniczone, i to,
co nie ma
granic. Bo nawet gwiazdy starzej� si� i gasn�, a my pozostaniemy. Bo potem nad
nasz�
wyobra�ni� rozbudowana cywilizacja, po epoce bujnego, szybkiego post�pu, stanie
przed
�cian� nowych trudno�ci, przed gro�nym nieznanym, podwa�aj�cym podstawy bytu, i
wtedy
ludzie raz jeszcze si�gn� wstecz i odkryj� nas na nowo, tak jak my odkrywali�my
wielki czas
przesz�y.
DOM
Przyszed�em na �wiat w podbiegunowej cz�ci Grenlandii, tam gdzie klimat
tropikalny
ust�puje umiarkowanemu, a miejsce gaj�w palmowych zajmuj� wysokopienne lasy
li�ciaste.
Dom nasz by� star�, przesadnie oszklon� budowl�, jakich wiele mo�na napotka� w
tamtejszych okolicach. Otaczaj�cy go ogr�d wnika� do parterowych pokoj�w przez
�ciany
otwarte niemal okr�g�y rok. P�yn�ce st�d intymne s�siedztwo kwiat�w by�o
niekiedy
k�opotliwe i ojciec pr�bowa� nawet walczy� z tym nadmiernym, jak je nazywa�,
zakwieceniem mieszkania, ale babka, maj�ca po swej stronie matk� i siostry,
zwyci�y�a i
ojciec wycofa� si� w ko�cu na pi�tro.
Dom mia� swoj� histori�, d�ug� i godn�. Wzniesiony u schy�ku XXVIII wieku, sta�
pod�wczas przy motostradzie wiod�cej do Meorii, ale gdy z czasem lotnictwo do
reszty
wypar�o w ca�ym okr�gu komunikacj� l�dow�, droga uleg�a naturalnemu naporowi
lasu, i
szlak, kt�rym niegdy� bieg�a, znacz� dzi� tylko drzewa m�odsze od okolicznych.
Wn�trza domu prawie nie pami�tam, a i on sam staje mi pod powiekami widziany z
dala,
prze�wituj�cy przez drzewa, co �atwo zrozumie�, bo przebywa�em w ogrodzie tak
nieustannie, jakbym w nim mieszka�. By� tam kunsztowny labirynt z �ywop�ot�w; u
jego
wej�cia trzyma�y stra� smuk�e topole; dalej rozpoczyna� si� chaos zawsze
cienistych �cie�ek,
wiod�cych po d�ugiej w�dr�wce � w�a�ciwie gonitwie, bo nie chodzi si� maj�c
cztery lata!
� do wysoko wzniesionej altany oplecionej bluszczem. Poprzez szpary mi�dzy
li��mi mo�na
by�o ogarn�� wzrokiem ca�y lesisty horyzont a� po niebosk�on zachodu, na kt�rym
co kilka
chwil wykwita�y pionowe linie ogniste, bo dom nasz sta� ledwo osiemdziesi�t
kilometr�w od
meoryjskiego dworca rakietowego. Chyba dzi� jeszcze m�g�bym wskaza� na �lepo
ka�dy
konar, ka�de rozwidlenie ga��zek w tej altanie. Wzbija�em si� w niej ponad
chmury,
p�ywa�em po oceanach, bywa�em kapitanem dalekiej �eglugi i sternikiem rakiet,
astrogatorem
lub rozbitkiem pr�ni planetarnej albo odkrywc� nowych gwiazd i zamieszkuj�cych
je lud�w
� a czasem wszystkim naraz.
Z rodze�stwem nie bawi�em si�, dzieli�a nas bowiem znaczna r�nica wieku.
Najwi�cej
czasu po�wi�ca�a mi babka i z ni� w�a�nie ��cz� si� pierwsze moje wspomnienia.
Gdy mija�o
po�udnie, sz�a do ogrodu, odnajdywa�a mnie w najwi�kszym g�szczu, sadza�a na
ramieniu i
wychodzi�a na taras. Za jej przyk�adem wpatrywa�em si� w niebo, by dostrzec
nadlatuj�cy
samolocik ojca, r�owy i okr�g�y jak piwonie przed domem. Ba�em si� zawsze, czy
aby
ojciec nie zgubi si� po drodze.
� Nie b�j si�, g�uptasie, tatu� znajdzie nas, tatu� leci po nitce z radiowego
k��bka �
m�wi�a babka wskazuj�c na anten�, kt�ra srebrn� trzcink� wznosi�a si� z dachu.
Wytrzeszcza�em oczy.
� Babciu, tam nie ma �adnej nitki.
� Bo masz za ma�e oczy. Zobaczysz j�, jak doro�niesz.
Babka mia�a dopiero osiemdziesi�t sze�� lat, ale wydawa�a mi si� nies�ychanie
stara.
S�dzi�em, �e taka by�a zawsze. Siwe w�osy czesa�a g�adko w ty� i wi�za�a w
ci�ki w�ze�.
Ubiera�a si� fio�kowo lub granatowo i nie nosi�a �adnych ozd�b pr�cz cienkiego
pier�cionka
na serdecznym palcu. Mieni� si� w nim prostok�tny kamie�. Uta, moja starsza
siostra,
powiedzia�a mi raz, �e w tym kryszta�ku utrwalony jest g�os dziadka z czas�w,
kiedy jeszcze
�y�, by� m�ody i kocha� si� w babce. To mnie zafascynowa�o. W czasie zabawy
zbli�y�em
przebiegle ucho do pier�cionka, ale nic nie s�ysza�em i poskar�y�em si� na Ut�.
�miej�c si�
babka pr�bowa�a przekona� mnie, �e Uta m�wi prawd�, a gdy to nie poskutkowa�o,
po
kr�tkim wahaniu wyj�a z sekretarzyka ma�e puzderko, przytkn�a do niego
pier�cionek i w
pokoju rozleg� si� m�ski g�os. Tego, co m�wi�, nie rozumia�em, ale by�em
zadowolony i
dziwi�em si� bardzo ujrzawszy, �e babka p�acze. Po namy�le zacz��em tak�e
p�aka�. Na to
wesz�a matka i zasta�a nas oboje rzewnie szlochaj�cych.
Kiedy dziadek �y� (by�o to przed moim urodzeniem), babka projektowa�a modele i
desenie
sukien. Po jego �mierci przenios�a si� do domu najm�odszego syna, kt�rym by� m�j
ojciec, i
przesta�a pracowa�. Z dawnych czas�w zosta�y jej stosy tek z projektami. Lubi�em
je
przegl�da�, bo by�o tam wiele zabawnych i dziwacznych rysunk�w. Od czasu do
czasu babka
wymy�la�a jak�� sukni� to dla matki, to dla kt�rej� z si�str, a nawet dla
siebie. Mia� to by�
modny str�j, odmieniaj�cy kolor i dese� w zale�no�ci od temperatury. Do �ez
roz�miesza�o
mnie odgadywanie, jaki b�dzie nast�pny rodzaj wzoru i barwy, wy�aniaj�cy si� na
takiej
sukni, kiedy si� j� roz�o�y�o na s�o�cu. W okresie pr�b babka zamyka�a si� w
pokoju. Ca�y
dom �y� oczekiwaniem, a potem, przy kolacji, babka zjawia�a si� odziana jak
zawsze w
nieposzlakowany, ciemny b��kit i na nasze ch�ralne pytania odpowiada�a:
� Nie w g�owie mi takie zabawki. Za staram na to.
Ojciec przebywa� poza domem w najrozmaitszych porach, nieraz i noc�, bo by�
lekarzem.
Odpoczywa� najch�tniej na werandzie, patrz�c przez ciemne szk�a w chmury.
U�miecha� si�
wtedy nikle, jakby weseli�a go zmienno�� ich kszta�t�w. Kiedy bawi�em si� przed
domem,
podchodzi� do mnie czasem i patrza� z wysoka na moje budowle piaskowe, a potem
oddala�
si� w milczeniu. Bra�em to za przejaw surowo�ci; teraz my�l�, �e by� po prostu
nie�mia�y.
Odzywaj�c si� do niego przy stole, babka czy matka cz�sto musia�y powtarza�
zdanie, bo
zawsze by� troch� nieobecny czy roztargniony, a w wi�kszym gronie, kiedy na
przyk�ad
bywali u nas stryjowie, wola� s�ucha� innych ni� m�wi�. Tylko raz jeden zadziwi�
mnie,
niemal przerazi�. Nie pami�tam bli�ej, w jakich okoliczno�ciach zobaczy�em w
telewizorze,
jak ojciec dokonuje operacji. Zaraz wygoniono mnie z pokoju, ale pozosta�o mi
niewyra�ne
wspomnienie czego� pulsuj�cego, krwawego i ponad t� rzecz� okropn� � twarzy
ojca, jakby
zakrzep�ej w gniewie, z bole�nie wyt�onym wzrokiem. Scena ta wraca�a w snach,
kt�rych
si� ba�em.
Stryjowie bywali u nas wieczorami; kiedy zjawiali si� wszyscy, nazywa�o si� to
�posiedzeniem rady rodzinnej�. Przesiadywali do p�nej nocy w jadalnym, pod
wielkim
liriodendronem, kt�ry os�ania� fotele palczastymi li��mi. Nie zapomn� mego
pierwszego
wyst�pu na takiej radzie. Obudziwszy si� w �rodku nocy, zacz��em p�aka� ze
strachu, a gdy
nikt nie nadchodzi�, w rozpaczy pogna�em przez ciemny korytarz do jadalni. Matki
nie by�o w
pokoju, chcia�em wi�c wle�� na kolana siedz�cego najbli�ej stryja Nariana; jak�e
si� jednak
przel�k�em, kiedy moje wyci�gni�te r�ce przesz�y przez posta� stryja jak przez
powietrze. Z
przera�liwym wrzaskiem rzuci�em si� do ojca. Podni�s� mnie wysoko i d�ugo
hu�ta�,
t�umacz�c:
� No, syneczku, nie trzeba si� ba�. Widzisz, stryjka Nariana nie ma tu naprawd�,
stryj jest
u siebie w domu, w Australii, a do nas przyszed� tylko z telewizyt�; przecie�
wiesz, co to jest
telewizor, tutaj stoi na stoliczku, kiedy go wy��cz�, stryjek zniknie, o � cyk!
Widzisz?
Ojciec uwa�a�, �e niezrozumia�e zjawisko trzeba dziecku dok�adnie wyja�ni�, a
wtedy
przestanie si� go l�ka�, wyznam jednak, �e do czwartego roku �ycia nie mog�em
oswoi� si� z
telewizytami stryj�w, z kt�rych Narian �y� pod Canberr�, Amiel za Uralem, a
trzeci, Orchild,
niby w Transwalu, niby na po�udniowym stoku Erathostenesa, ale bodaj po�ow�
�ycia sp�dza�
w pr�ni mi�dzyplanetarnej, gdzie prowadzi� wielkie roboty in�ynieryjne, i
ojciec nazywa� go
dlatego �Pr�niakiem�. Czwarty, najstarszy brat ojca, Merlin, mieszka� na
Szpicbergu, jakie�
tysi�c trzysta kilometr�w od nas, i co sobot� bywa� u nas we w�asnej osobie.
Musz� teraz opowiedzie� o pewnym micie rodzinnym, kt�ry stworzony przez dziadka,
w�drowa� z pokolenia w pokolenie. Babka moja przy ca�ym bogactwie serca i umys�u
odznacza�a si� niepo�lednim roztargnieniem, kt�re zw�aszcza w codziennych
drobiazgach
porz�dnie jej dokucza�o. Dziadek � nie wiem, czy aby j� pocieszy�, czy te� w
dobrej wierze
� twierdzi�, �e roztargnienie, nie b�d�c samo w sobie cnot�, chadza w parze z
talentem
artystycznym, i to bardzo wybitnym. Tak wi�c oczekiwano przejaw�w niepospolitych
uzdolnie� u dzieci, a kiedy rzeczywisto�� nie spe�ni�a nadziei, dziadek wni�s�
do swej teorii
poprawk�; nie dzieci, lecz wnuki b�d� wielkimi artystami.
Jednak�e siostry moje zawiod�y i to oczekiwanie, a brat ju� jako dziecko
zdradza�
zainteresowania techniczne. Bodaj do dzi� dnia stoi u nas na strychu ���ko
powietrzne� jego
pomys�u: system mocnych wentylator�w wyrzucaj�cych w g�r� strumie� powietrza tak
silny,
�e mo�e swobodnie unosi� cia�o cz�owieka. Stanowi�em obiekt do�wiadcze� brata,
co prawda
niech�tnie, bo trudno by�o my�le� nie tylko o odpoczynku, ale i oddycha�, wisz�c
metr nad
posadzk� w obj�ciach pr�du powietrznego dmuchaj�cego z gwa�towno�ci� orkanu.
Podobne
do tej historie pozwala�y przypuszcza�, �e brat b�dzie wynalazc�. Raz jeszcze
rozczarowana
babka dosz�a do wniosku, �e artyst� � tym razem ju� na pewno � zostanie
najm�odszy, to
znaczy ja. Dlatego uchodzi�a mi na sucho niejedna sztuczka, za kt�r� inne z
rodze�stwa
dosta�oby klapsa, a trzeba powiedzie�, �e sprawia�em rodzicom sporo k�opot�w.
Nie
pami�tam pierwszych odwiedzin sk�adu zabawek, do kt�rego zaprowadzono mnie, gdy
mia�em trzy lata, lecz nieraz mi o tym opowiadano. Oszo�omiony mnogo�ci�
skarb�w, kt�re
mog�y by� moje, biega�em po lustrzanej sali, chwytaj�c na o�lep modele rakiet,
balony,
radiob�ki i lalki, a nie mog�c rozsta� si� z �adn� z tych pi�knych rzeczy i
porywaj�c coraz to
nowe, objuczy�em si� tak, �e upad�em wreszcie pod ci�arem, zanosz�c si�
krzykiem i �zami
gniewu. Babka zacz�a co� m�wi� o impulsywnej naturze artyst�w, ale pogl�d ojca
by�
bardziej przyziemny.
� P�drak jest dziki, bo w lesie wyr�s� � rzek� i zwracaj�c si� do mnie, na p�
serio
ci�gn��:
� Gdyby� urodzi� si� w staro�ytno�ci, zosta�by� piratem, �upie�c� albo
konkwistadorem,
wiesz?
Jak ju� wspomnia�em, rodze�stwo by�o ode mnie starsze; gdy uczy�em si� dopiero
sylabizowa�, obie siostry zako�czy�y studia meteotechniczne. Kiedy� starsza,
Uta, w
przyst�pie wspania�omy�lno�ci opowiedzia�a mi o cudach swego zawodu: gdy mia�a
dy�ury
na lokalnej stacji klimatycznej, od niej zale�a�o, czy b�dzie pogoda.
� A jakby� nie posz�a na dy�ur, to co? � spyta�em.
� To nie by�oby pogody.
Nie wiem, czemu zrozumia�em to tak, �e od Uty zale�y nie tylko pogoda, ale w
og�le
istnienie �wiata. Przekonany, �e gdyby nie Uta, sta�oby si� z nim co� okropnego,
nabra�em dla
siostry szacunku. Nied�ugo potem ofiarowa�a mi �M�odego meteotechnika�,
przyrz�dzik, z
pomoc� kt�rego mog�em kierowa� ruchami ma�ej chmurki. Zbudzi�y si� we mnie
niejasne
podejrzenia. Wypyta�em j� podst�pnie, czy poza ruchami chmur i wiatr�w nic
wi�cej od niej
nie zale�y? Nie orientuj�c si� w zasi�gu tego wywiadu, potwierdzi�a i wraz z
drug� siostr�,
Lidi�, straci�a w moich oczach aureol� pot�gi.
� Taak? � rzek�em przeci�gle. � A wiesz co? Meteotechnika jest ca�kiem
niepotrzebna.
No, mo�emy jeszcze wam, kobietom � doda�em wspania�omy�lnie � ale my, m�czy�ni,
potrzebujemy w�a�nie burz, orkan�w i dzikiego wichru, a nie jakiego� tam
sztucznego,
cukierkowego klimaciku.
Uta zmarszczy�a brwi i odpowiedzia�a lakonicznie:
� Majtki ci spadaj�.
D�ugo nie mog�em jej tego darowa�.
Brat lekcewa�y� mnie z wysoko�ci swej czwartej klasy. Mia�em ju� sze�� lat i
pa�a�em
gor�c� ��dz� przyg�d. Do Pa�acu Dzieci w pobliskiej Meorii nie puszczano mnie
jeszcze
samego � by�em za ma�y. Dlatego przydawano mi go za opiekuna. Z racji swych
czternastu
lat traktowa� widowiska bajkowe pogardliwie i usi�owa� imponowa� mi w ten
spos�b, �e
kiedy na scenie dzia�y si� nies�ychane dziwy, przemoc� wszeptywa� mi do ucha, co
si� za
chwil� stanie, bo zna� ju� tre�� przedstawienia.
Bywaj�c w Meorii nie mog�em oderwa� si� od wystaw automatycznych magazyn�w;
najsilniej przyci�ga�y mnie sk�ady zabawek i cukiernie. Pyta�em matk�, czy
mog�aby zje��
wszystkie torty i mie� wszystkie wystawione cudowno�ci.
� Ale� tak � odpowiada�a.
� Wi�c dlaczego nie bierzesz sobie wszystkiego? Matka �mia�a si� i m�wi�a, �e
�wszystko� nie jest jej potrzebne. Tego nie mog�em zrozumie�.
� Jak b�d� du�y � m�wi�em � to wezm� sobie i zabawki, i torty i b�d� mia� ca��
wann�
kremu, i w og�le wszystko.
Pierwej trzeba by�o jednak zosta� doros�ym, stara�em si� wi�c jako� przy�pieszy�
proces
ro�ni�cia. Dlatego, kiedy nic szczeg�lnego nie by�o na widoku, ch�tnie szed�em
wcze�nie
spa�.
� Nie wstydzisz si� k�a�� przed zmrokiem? Taki du�y ch�opak? � m�wi�a matka.
Milcza�em chytrze. Wiedzia�em, �e czas mija we �nie pr�dzej ni� na jawie.
W �smym roku �ycia spr�bowa�em po raz pierwszy narzuci� swoj� wol� rodze�stwu;
sz�o
o spos�b u�wietnienia zbli�aj�cych si� urodzin ojca.
Z czytanki wiedzia�em ju� co� nieco� o staro�ytnych satrapach i zaproponowa�em,
�eby�my wybudowali ojcu kr�lewski pa�ac. Wy�miano mnie, postanowi�em wi�c
przeprowadzi� plan na w�asn� r�k�. Matka stara�a si� mi wyt�umaczy�, �e pa�ac
nie jest ojcu
potrzebny.
� Nie my�la� o pa�acu, bo nie ma czasu � odrzek�em � ale na pewno ucieszy si�,
jak go
dostanie.
� Ale� nie. Podarunek nie mo�e by� rzecz� ma�� czy du��. Dawno, bardzo dawno
temu,
za czas�w staro�ytnych, ludzie ofiarowywali sobie rozmaite rzeczy, ale teraz
obdarza si�
tylko dzieci, bo ka�dy doros�y mo�e mie� wszystko, czego zapragnie.
Uwa�a�em, �e takie zr�nicowanie by�o bardzo krzywdz�ce. Doro�li mogli mie�
wszystko,
a jak si� ko�czy�o moje byle ��danie trzeciego kawa�ka tortu przy obiedzie?
Przemilcza�em to
jednak, nie chc�c spiera� si� z matk�.
� Widzisz � ci�gn�a � przedwczoraj w ogrodzie piesek zasn�� ci na kolanach,
pami�tasz? Nie zmienia�e� pozycji, chocia� by�o ci niewygodnie, chocia� ci� to
m�czy�o, bo
nie chcia�e� sprawi� pieskowi przykro�ci. By�o ci przyjemnie, �e robisz to dla
pieska,
prawda? Ojcu powiniene� ofiarowa� co� w podobny spos�b; zobaczysz, jak si�
ucieszy.
� No tak � odpar�em � ale ojciec nie �pi przecie� na moich kolanach.
� Tak, ale czy musisz ha�asowa� i puszcza� ognie sztuczne przed jego oknami
wieczorem, kiedy czyta?
� Ogni mog� nie puszcza� � rzek�em � ale to za ma�o. Odszed�em zamy�lony. Plan
kr�lewskiego pa�acu dojrzewa�.
Jak w ka�dym domu, i u nas by�o wiele automat�w; do sprz�tania, kuchennych,
wytw�rczych i ogrodowych. Te ostatnie, piel�gnuj�ce kwiaty i drzewa, nazywa�y
si� Mo�
notami. Monot Pierwszy by� u nas jeszcze od czas�w dziadka. Nieraz nosi� mnie na
barana,
czego bardzo nie lubi� nasz wilczur, Pluton; psy na og� nie cierpi� automat�w.
Babka
m�wi�a mi, �e w og�le wszystkie ni�sze stworzenia boj� si� automat�w, bo nie
rozumiej�, jak
to mo�e by�, �eby porusza�o si� co�, co nie �yje.
Te uwagi babki wzi��em sobie do serca, bo i ja nie wiedzia�em, dlaczego automaty
ruszaj�
si� i wykonuj� dane im polecenia; czy�bym tak�e by� ni�sz� istot�? Dlatego przed
przyst�pieniem do budowy pa�acu (mia�y go oczywi�cie wznie�� nasze automaty)
zaszy�em
si� w najodleglejszy kat ogrodu z obu Monetami i na pocz�tek kaza�em pierwszemu
rozbi�
brzuch drugiego, �eby zobaczy�, co ma w �rodku, ale odm�wi� mi pos�usze�stwa.
Bardzo
rozgniewany, wyszuka�em najwi�kszy m�otek, jaki mog�em znale�� w domu, i sam
zabra�em
si� do dzie�a, nie potrafi�em jednak da� rady metalowej pokrywie. W ferworze
pracy
zapomnia�em ca�kiem, �e jest pora poobiedniego odpoczynku ojca, i wali�em
m�otkiem, a� si�
rozlega�o po okolicy. Nagle us�ysza�em nad sob� czyj� g�os. Czerwony jak burak,
ledwo �ywy
ze zm�czenia, podnios�em oczy i ujrza�em ojca, kt�ry pokiwa� melancholijnie
g�ow�.
� �eby� cho� cz�stk� tej energii wk�ada� w nauk� � powiedzia� i odszed�.
W moje dziewi�te urodziny, kt�re przypad�y na wiosn� 3098 roku, matka
o�wiadczy�a mi,
�e je�li b�d� grzeczny, za dwa tygodnie pojad� z rodzicami i rodze�stwem na
Wenus. Mia�a
to by� moja pierwsza wycieczka mi�dzyplanetarna. Czas dziel�cy od terminu
wyjazdu
sp�dza�em na �yciu niezmiernie przyk�adnym. Wieczorem w przeddzie� wyruszenia
przybyli
do nas we w�asnych osobach wszyscy stryjowie; matka u�wietni�a to zebranie
stworzonym w
najg��bszej tajemnicy cudem sztuki kulinarnej. By� to tort ksi�ycowy, kt�ry
ustawiony na
stole, we w�a�ciwej chwili zaszumia� i wyrzuci� z krateru fale kremu, sp�ywaj�ce
po
czekoladowych zboczach.
Ju� od szeregu dni �ywi�em ukryt� nadziej�, �e w drodze na Wenus spotka nas
katastrofa i
osi�dziemy jako rozbitkowie na jakiej� samotnej planetoidzie. Gotuj�c si� na t�
okoliczno��,
postanowi�em zebra� odpowiednie zapasy �ywno�ci, a �e tort wyda� mi si�
doskona�y do tego
celu, wsta�em w nocy, �ci�gn��em ogromny kawa� ze spi�arni i schowa�em go na
dnie mojej
walizeczki. Na drugi dzie� skoro �wit udali�my si� na meoryjski dworzec
rakietowy. Lot na
Wenus trwa� kr�tko i odby� si� bez najmniejszego wypadku. Najg��biej
rozczarowany,
znudziwszy sobie ogl�danie czarnego nieba z pok�adu widokowego, zaszy�em si� w
k�t
kajuty i aby nie zmarnowa� zapas�w, jad�em jeden kawa�ek czekolady z kremem po
drugim,
a� do chwili, kiedy megafony obwie�ci�y zbli�anie si� do portu lotniczego
planety. Skutki
okaza�y si� �a�osne. Z ca�ego pobytu na Wenus zapami�ta�em tylko b�l brzucha,
wymalowany w kwiatki i ptaszki gabinet przychodni dzieci�cej i grubego lekarza,
kt�ry
zbli�aj�c si� do mnie, ju� z dala �mia� si� i pyta�, jak mi si� podoba na Wenus.
Na drugi dzie� trzeba by�o wraca�; zalanego �zami zapakowano mnie do rakiety.
By�em
ju� zdr�w, mia�em wi�c do�� si�y, by zg��bi� prze�yte nieszcz�cie, kt�re � tego
obawia�em
si� najbardziej � mog�o sta� si� przedmiotem drwin rodze�stwa. Dlatego w czasie
lotu na
Ziemi� zachowywa�em tajemnicze, ponure milczenie; nikt go co prawda nie
zauwa�y�. Taki
by� koniec mojej pierwszej wyprawy kosmicznej.
Nie b�d� mno�y� tych historyjek, przemieszanych bez�adnie, utrwalonych we
wspomnieniu, b�ahych jak niepotrzebne drobiazgi, z kt�rymi trudno si� rozsta�.
Pami�tam je,
ale nie mog� odnale�� w sobie dziecka, kt�re by�o ich bohaterem. C� pozosta�o
mi z tego
wszystkiego? Zami�owanie do bajek? To, �e nie lubi� czekolady? Niewiele wi�cej.
Ale w tej
drobnej reszcie ukryty jest cie� �wiata zagubionego gdzie� na samym dnie mojej
istoty,
nieosi�galny i niezrozumia�y, kt�ry czasem, rzadko, powraca w jakim� odcieniu
wieczornego
nieba, w nag�ym zapatrzeniu, w szumie deszczu, w jakiej� woni, w jakiej�
ciemno�ci, budz�c
u�miech �alu.
Kiedy po latach wr�ci�em do domu, nasz ogr�d zdumia� mnie, niemal przerazi�.
Poznawa�em ka�dy klomb, ka�de drzewo, ale tam, gdzie dawniej rozwiera�y si�
krainy
wstrz�saj�cych zdarze�, teraz nie by�o nic. Zwyk�y kwiatowy ogr�d z altank�,
jab�oniami,
�ywop�otem� I jakie to wszystko by�o ma�e. Droga od domu do furtki by�a dawniej
wypraw�
przynosz�c� wzruszenia, jakich teraz nie dawa� mi lot wok� Ziemi. Tak, w ci�gu
kilku lat
ca�a Ziemia sta�a si� mniejsza od ogrodu mego dzieci�stwa. Bo niecierpliwe
marzenia
spe�ni�y si�: doros�em i mog�em wszystko, co chcia�em� Ale to ju� dalsza
historia.
M�ODO��
W latach ch�opi�cych dokona�em wielu odkry�. Jednym z najwi�kszych byli moi
stryjowie. Od dawna wiedzia�em, �e najstarszy brat ojca, stryj Merlin, bada
kamienie.
W�tpi�em o jego rozs�dku � c� ciekawego mog�o si� kry� w kamieniach? Ale potem
okaza�o si�, �e potrafi opowiada� o rzeczach tysi�ckro� ciekawszych od bajek. W
jego ustach
plagioklazy ska� magmowych, chryzolity i margle kredowe nabiera�y romantycznego,
tajemniczego znaczenia; za pomoc� jab�ka i serwetki umia� pokaza�, jak rodz� si�
systemy
g�rskie, a kiedy opowiada� o p�aszczach z lawy, kt�re przywdziewaj� stygn�ce
globy,
widzia�em ogniem ziej�ce potwory, powiewaj�ce w czarnych otch�aniach szatami ze
szkar�atnego ognia. Drugi stryj, Narian, �w Australijczyk, kt�ry tak mnie kiedy�
przestraszy�
swoj� telewizyt�, by� konstruktorem sztucznych klimat�w na wielkich planetach,
w�adc�
metanowych orkan�w i panem burz pruj�cych oceany lodowatych w�glowodor�w. C� za
�wiaty otwiera�y si� w jego s�owach! M�wi� mi o lataj�cym kontynencie Gondwana,
o
dziwnym niebie Jupitera, sklepionym na kszta�t odwr�conej czaszy, w kt�rym
drobne s�o�ce
�wieci w dzie� i w nocy, o podzwrotnikowych obszarach Saturna, przez znaczn�
cz�� roku
zasnutych cieniem wiruj�cych, gigantycznych pier�cieni, o swoich m�odzie�czych
wyprawach na zimne ksi�yce tej planety, nosz�ce podobne do zakl�� nazwy: Tytan,
Rea i
Diana.
A jednak z ci�kim sercem sprzeniewierzy�em si� im obu, postanawiaj�c p�j�� w
�lady
trzeciego stryja, Orchilda, znanego w rodzinie pod przydomkiem �Pr�niaka�.
Pos�yszawszy,
�e bombarduje atomy, wyobrazi�em sobie, i� stryj Orchild �l�czy gdzie� w swojej
pracowni
mi�dzyplanetarnej, trudz�c si� niezmiernie, aby w ko�cu upolowa� t� tak
przera�liwie ma��
cz�steczk� materii. C� si� jednak okaza�o? Ten badacz niesko�czenie ma�ego
zajmowa� si�
w�a�nie budowaniem urz�dze� bij�cych rozmiarami wszystko, co istnieje na Ziemi,
ba,
wi�kszych od Ziemi samej. Czy nie by�o zdumiewaj�ce, �e drogi w g��b Kosmosu i w
g��b
atomu jednakowo prowadzi�y w niesko�czono��? Stryj Orchild budowa� machiny dla
bombardowania atom�w. By�y to wype�nione pr�ni�, zamkni�te na kszta�t
pier�cienia rury;
pola magnetyczne rozp�dza�y w nich nukleony � pociski wystrzeliwane w j�dra
pierwiastk�w. Najwi�kszy przyspieszacz XXX wieku stanowi� kr�g pier�cienny o
�rednicy
trzech tysi�cy kilometr�w; jego zakrzywiona lufa bieg�a przez tunele w
�a�cuchach g�rskich i
przekracza�a doliny �ukami most�w; nast�pnym etapem budownictwa m�g� by� ju�
chyba
tylko przyspieszacz, heliotron, opasuj�cy ca�� kul� ziemsk�. Czy�by
konstruktorzy doszli
wreszcie do nieprzekraczalnej granicy? Nie: powsta� pomys� zupe�nie nowy �
postanowiono
budow� nowego heliotronu w przestrzeni pustej. Mia��e to by� system rur w
kszta�cie ko�a,
fruwaj�cy gdzie� w przestworzach mi�dzy Ksi�ycem i Ziemi�? Stryj Orchild
wyprowadzi�
mnie z b��du. Podstawowy materia� konstrukcyjny � pr�nia � znajdowa� si� ju� w
przestworzach, doskona�y pod wzgl�dem jako�ci. Rakiety przewozi�y z Ziemi w
przestrze�
wiele tysi�cy stacji magnetycznych, zawieszonych nast�pnie w pustce tak, by
utworzy�y
idealnie okr�g�e ko�o. A co robi� stryj? Czuwa� mo�e nad t� prac�? Nie, zajmowa�
si� w�a�nie
tym, co by�o mi�dzy stacjami, to znaczy pr�ni�. A wi�c niczym? C� znowu! Z
tego, co o
niej m�wi�, wynika�o, �e nie ma rzeczy bogatszej w mo�liwo�ci od pr�ni, w
kt�rej
przep�ywaj� pola elektromagnetyczne, go�cy i pos�owie dalekich gwiazd. Nie
zjawia� si� na
telewizytach, bo na nich nie mo�na wspina� si� na drzewa, a bardzo to lubi�.
Kiedy
przyje�d�a�, w�azili�my na jedn� z wielkich jab�oni, sadowili si� w rozwidleniu
konar�w i
gryz�c twarde jab�ka, zaciekle dyskutowali�my o polach bod�czych, steruj�cych i
ulotowych,
o fotonach przeciwr�wnoleg�ych i niewa�kich cz�stkach materii. Tak, by�o ju�
zupe�nie
pewne, �e zostan� energetykiem�pr�niowcem, lecz nadesz�y wakacje 3103 roku i
wszystkie
te plany niespodzianie run�y. Mia�em ju� czterna�cie lat i wolno mi by�o
wyprawia� si� na
kilkusetkilometrowe wycieczki. Raz polecia�em na Tampere.
Czy znacie osobliwo�� tej ma�ej wysepki Morza P�nocnego, star� baz� i zarazem
muzeum
okr�t�w kosmicznych? W otoczeniu wysokich �wierk�w, po�r�d wietrzej�cych od�am�w
dolomitu wznosi si� ogromna hala o wysokich oknach pokrytych, niby szronem,
osadem soli
niesionej przez wiatr oceanu. W �rodku, pod stropem zawis�ym nad kratownic�
d�wigar�w
przypominaj�cych kr�gos�up i �ebra przedpotopowego wieloryba, spoczywaj� rz�dami
wielkie kad�uby.
Kustoszem muzeum by� starzec o czerwonej twarzy, z szerok� brod�, w kt�rej jakby
przez
zapomnienie pl�ta�y si� pojedyncze z�ote w�osy. Odkry�em go w komorze kot�owej
jednej z
rakiet. Siedzia� w zupe�nej ciemno�ci pod kwarcowymi baniami, w kt�rych wrza�
niegdy�
p�ynny metal; teraz w�r�d wyzi�b�ych �cian pachnia�o kurzem i wilgoci� rdzy.
Przel�k�em
si�, gdy stan�� tu� przede mn� � by�em pewny, �e jestem sam w wielkiej budowli.
W �wietle
padaj�cym z do�u przez nie domkni�ty w�az dostrzeg�em biel jego brody. Spyta�em,
co tu
robi.
� Pilnuj� ich� �eby nie odlecia�y � odpar� po chwili tak d�ugiej, �e zw�tpi�em,
czy w
og�le us�ysz� odpowied�. Posta� nade mn� � s�ysza�em jego wysilony, ci�ki
oddech � i w
milczeniu zszed� po trapie na dno hali.
Odwiedza�em muzeum coraz cz�ciej. Przez jaki� czas stosunki nasze nie mog�y si�
u�o�y�; pr�bowa�em zbli�y� si� do starca, lecz on zdawa� si� mnie unika�, co
prawda biernie:
zaszywa� si� w labiryncie statk�w, ale gdy go wreszcie odnajdywa�em, odpowiada�
na
pytania, zrazu lakonicznie, z przymieszk� sarkazmu, kt�rego nie pojmowa�em,
potem. w
miar� jak si� nasza znajomo�� przed�u�a�a, stawa� si� coraz wymowniejszy. Powoli
pozna�em
�yciorysy zgromadzonych w hali okr�t�w, a tak�e wiele innych gwiazdolot�w, bo
zna� �
wierzy�em w to � losy wszystkich statk�w, jakie tylko kursowa�y w obszarach
uk�adu
s�onecznego na przestrzeni ostatnich sze�ciu wiek�w.
Bawi�em na Helgolandzie u wujostwa i ka�dego prawie dnia przyje�d�a�em na
wysepk�.
W miar� jak starzec przemierza� nieprzebyte, zdawa�o si�, tereny swej pami�ci,
ju� tylko sam
stanowi� dla mnie zagadk�, bo o sobie nie m�wi� nigdy. Domy�la�em si�, �e by�
kapitanem
gwiazdowym, mo�e przyw�dc� wielkich wypraw, lecz nie pyta�em nikogo, bo by� mi
potrzebny w�a�nie taki � otoczony nimbem tajemniczo�ci.
U samego wej�cia hali, pomi�dzy filarami, sta�y cztery pociski zbudowane przez
stocznie
kosmonautyczne sprzed tysi�ca lat, archaiczne, smuk�e wrzeciona o spiczastych
nosach, z
p�etwami roz�o�onymi na kszta�t be�tu strza�y. Podwozia obu pierwszych opiera�y
si� ci�ko o
betonow� pochylni�, trzeci sta� przechylony w ty�, jakby przytrzymany w upadku.
Prawa jego
p�oza dotyka�a obrze�a fundament�w, lewa stercza�a w powietrzu, wysuni�ta w
po�owie,
podkulona niby piszczel martwego ptaka. Ten najstarszy okr�t pr�ni zadziera�
dzi�b tak
stromo, jakby w oczekiwaniu wzlotu, kt�ry cho� bardzo si� odwleka, przyjdzie
niew�tpliwie.
G��biej le�a�y rakiety z XXII i XXIII wieku o kszta�tach tr�jgrannych ryb.
My�la�em
pocz�tkowo, �e wszystkie s� czarne, ale to tylko mrok okrywa� je lito�ciwie,
jakby pragn�c
ukry� plamy �niedzi i wgniecenia bok�w.
Chcia�em powiedzie�, �e starzec oprowadza� mnie po statkach, ale to by�aby
nieprawda.
Po kr�tych schodkach wchodzi�o si� na w�sk�, blaszan� galeryjk�, sk�d widnia�y
rz�dy
ciemnych grzbiet�w z ziej�cymi studniami wej��. Wewn�trz statk�w czynne by�o
sztuczne
o�wietlenie. W jego blasku odmyka�y si� klapy grodzi, ukazywa�y okr�g�e
przej�cia, kajuty,
szyby transportowe i mi�dzypok�adowe ganki. Schodzi�o si� nimi na sam sp�d, do
dennych
przedzia��w, w kt�rych po staro�wiecku l�ni�ce rubinowym smarem tkwi�y no�ycowe
wyci�gi podwozi. Poprzez zw�aj�ce si� tunele, przekraczaj�c szeregi o�owianych
prog�w
bezpiecze�stwa, dociera�o si� do kom�r atomowych. W�r�d czarnych �cian,
chropowatych od
�aru, jaki szala� tu niegdy�, sta�y zgarbione krzy�aki magnes�w. W zakurzonej
przestrzeni
mi�dzy nimi wirowa�y ongi� od�amy s�o�c, �r�d�a mocy i ruchu.
W�dr�wki te pozostawia�y mego przewodnika niech�tnym czy nawet znudzonym, w
ka�dym razie oboj�tnym zar�wno na moje wybuchy entuzjazmu, jak i na to, co
m�wi�em, a
m�wi�em bodaj �e bez przerwy.
Role odmienia�y si� dopiero, gdy po zwiedzeniu wszystkich zakamark�w wracali�my
do
centralnych pomieszcze� rakiety.
Jak to zrozumia�em znacznie p�niej, czeka�, bym zaspokoi� najbardziej
powierzchown�,
krzykliw� ciekawo�� i zapragn�� pozna� sprawy wa�niejsze od osobliwo�ci dawnej
in�ynierii
atomowej. Kiedym oby� si� ju� ze wszystkimi okr�tami i zwiedzi�
najniedost�pniejsze ich
zak�tki, nasta� czas opowie�ci.
Starzec spotyka� mnie, jakby przypadkiem, u wej�cia. Gdy�my przemierzyli pusty,
rozleg�y obszar hali, min�li bezw�adne cielska z poczw�rnymi pi�trami szeroko
rozwartych
luk�w oddychaj�cych ch�odn�, powietrzn� ciemno�ci�, wchodzili�my po dudni�cych
blach�
stopniach do wn�trza srebrzystego giganta z dziobem przed�u�onym w iglic�,
wielkiego
astratora, pozornie nie tkni�tego przez czas. Zbli�aj�c si� do centralnej kabiny
nawigacyjnej,
gdzie mi�dzy poszarza�ymi ekranami telewizyjnymi i pulpitami rozdzielnic sta�a
na
podwy�szeniu armatura steru, starzec, znowu jakby przypadkowo, wstrzymywa� si� i
zaczyna� m�wi�, zrazu cedz�c zdania burkliwie, z niezno�n� powolno�ci�, potem
coraz
p�ynniej i ja�niej, a� odmyka� drzwi sterowni, przy czym automatycznie zapala�y
si� lampy
sufitowe i zaczyna�a si� jedna z tych nies�ychanych historii, kt�re na zawsze
zapad�y w moj�
m�odo��.
By�y to strz�py dawnych dziej�w, kiedy lot na najbli�sz� planet� stanowi� pe�n�
niewiadomego wypraw�, dramat o popl�tanym przebiegu i w�tku, ton�cy w
niedopowiedzeniach, odgrywaj�cy si� w rozziewie pr�ni, po�r�d dwu �wiat�w:
ziemskiego,
opuszczonego, by� mo�e, na zawsze, i pe�nego tajemnic, nie zbadanego globu. By�y
to
legendy o statkach porwanych w wir obrotu wok� nie znanych i nie umieszczonych
na
mapach nieba asteroid�w, o rozpaczliwych zmaganiach ze ss�cym przyci�ganiem
olbrzymiego Jupitera, o granicach wytrzyma�o�ci za��g i pocisk�w, sagi o walce,
odlotach i
powracaniu z g��bin.
Pami�tam dzieje statku, kt�ry trafiony w oddzia� maszyn od�amkiem rozpad�ej
komety,
utraci� zdolno�� manewrowania i p�dzi� �lepo, zapada� w niesko�czon� pustk�,
wysy�aj�c
rozpaczliwe sygna�y radiowe o pomoc. Sygna�y te przybywa�y na Ziemi� zwichrowane
odbiciem od tarczy Ksi�yca czy te� innego cia�a niebieskiego i � zniekszta�cone
� nie
pozwala�y dok�adnie okre�li� po�o�enia okr�tu. Przez wiele tygodni nap�ywa�y
coraz s�absze i
s�absze, a� wreszcie umilk�y na zawsze.
W innej opowie�ci pasa�erski pocisk bezpo�redni linii Mars�Ziemia, wracaj�c do
portu
macierzystego, nie wymin�� napotkanego na drodze ob�oku py�u kosmicznego i
wychyn�� ze�
otoczony wiruj�c� mg�awic�. W czasie dalszego lotu ta osobliwa aureola nie
uczyni�a mu
szkody, gdy jednak wtargn�� w atmosfer� naszej planety, chmura okr��aj�cego go
py�u
stan�a w ogniu i w ci�gu kilku mgnie� statek sp�on�� ze wszystkim, co ni�s� na
swych
pok�adach.
Opowiadaj�c, starzec podnosi� si� czasem z przygodnego siedzenia, dochodzi� do
d�wigni
sterowych, wyci�ga� r�ce, jakby je chcia� po�o�y� na czarnych r�koje�ciach, lecz
nigdy nie
posuwa� si� dalej w ilustrowaniu w�asnych s��w. Czasem tylko, m�wi�c o jakim�
cz�owieku,
kierowa� powoli wzrok w przestrze�, jak gdyby przeprowadza� spojrzeniem
oddalaj�c� si�
posta�, czasem zas�pia� si� i milk�, b��dz�c oczami po kajucie, jakby nie mog�c
odnale��
tego, co w�a�nie mia�o si� pojawi� w tym miejscu opowiadania, lecz po chwili
pokonywa�
op�r rzeczywisto�ci i wraz z nim poczyna�em widzie� przedmioty, ciep�e jeszcze
od dotyku
r�k astronaut�w, miedziane plomby bezpiecznik�w grawitacyjnych zerwane gwa�town�
d�oni� sternika w chwili niebezpiecze�stwa, s�ysza�em kroki wachtowego i by�em
sam z jego
wielk�, nieustraszon� samotno�ci� wobec gwiazd tlej�cych w czarnych kr�gach
ekran�w. Raz
czy drugi ow�adn�� mn� niepok�j, kiedy wyda�o mi si�, �e starzec przedstawia w
odmienny
spos�b koleje jakiej� wyprawy, ustalone ju� w opowiadaniach dawniejszych, lecz
trwa�o to
kr�tko; poddawa�em si�, zamyka�em oczy na nie�cis�o�ci, nie�prawdopodobie�stwa,
niemo�liwo�ci nawet; wierzy�em mu, bo chcia�em mu wierzy�. Cho� nie umia�bym
tego
w�wczas wyrazi�, czu�em niejasno, �e zmieniaj�c mo�e i przeinaczaj�c szczeg�y,
czyni to
tylko po to, by tym wyra�niej ukaza�a si� prawda o ludziach, co pierwsi
wyruszyli w obszary
niesko�czonej nocy.
Postanowi�em zosta� astronaut�. Zdumiewa�o mnie, jak mog�em by� dot�d �lepy na
uroki
tego porywaj�cego zawodu. Jak s�dz�, by�o tak g��wnie dlatego, �e jeden z
dzia��w �eglugi
mi�dzyplanetarnej studiowa� m�j brat, a nasze stosunki, m�wi�c jego j�zykiem,
j�zykiem
in�yniera�elektryka, by�y zawsze sk�onne do przepi��.
Kiedy wyzna�em staremu kapitanowi moj� decyzj�, zrazu nie zwr�ci� na to uwagi �
ju�
jego milczenie dotkn�o mnie bole�nie � a potem oschle wyja�ni�, �e takim
astronaut�, jak
bohaterowie przesz�o�ci, zosta� nie mog�. Nie istniej� ju� dzielne za�ogi
zmagaj�ce si� z
�awicami meteor�w, tych raf oceanu pr�ni, ani nawigatorzy kre�l�cy z nocy w noc
odcinek
przebytej drogi na mapach nieba. Nie ma ju� kapitan�w przemierzaj�cych
niestrudzenie
metalowe pok�ady, w czasie kiedy podr�ni spoczywaj� zmo�eni snem, nie ma
wachtowych i
sternik�w wpatrzonych znad astrokompas�w w chmury gwiazd. Dziesi�tki tysi�cy
bezludnych, samoczynnie sterowanych pocisk�w kr��y po orbitach naszego uk�adu
s�onecznego; te d�ugie poci�gi pr�ni przewo�� z planety na planet� surowce,
minera�y, rudy,
maszyny, a je�li znajduj� si� na nich ludzie, s� to pasa�erowie przywykli do
dziw�w podr�y,
wygodnie korzystaj�cy z us�ug maszyn, kt�re czuwaj� nad bezpiecze�stwem lotu.
Zauwa�y�em nie�mia�o, �e m�j brat studiuje astronautyk�.
� Ech � odpar� lekcewa��co � uczy si� budowa� automaty pilotuj�ce. To i
wszystko.
Jakby� robi� tr�by zamiast muzyki i nazywa� si� wielkim kompozytorem.
Po�pieszy�em powt�rzy� to bratu.
� Same� tr�ba � odrzek�. Pozosta�em sam z moj� duchow� rozterk�. Przyjacielem
ojca
by� profesor Murach, kt�remu jako astronomowi, a wi�c posiadaj�cemu wed�ug mego
mniemania jaki� intymny stosunek do gwiazd, zawierzy�em moje troski.
� Nie chc� budowa� steruj�cych robot�w. Chc� zosta� prawdziwym astronaut�,
sternikiem albo nawet kapitanem okr�t�w kosmicznych.
� Ho, ho, romantyka staro�ytno�ci! � zawo�a� Murach, wys�uchawszy mnie
cierpliwie.
Pokiwa� melancholijnie g�ow�. � Nie ma co, astronautyka to pi�kna rzecz. A
jak�e, a jak�e!
Czy znasz Atmosfery planet � �egluga Rufusa?
Nie zna�em tego dzie�a. Profesor si� uradowa�.
� Doskonale, przeczytaj to sobie. Cudowna rzecz. Pe�na niejasno�ci jak mglisty
wiecz�r;
ogromna swoboda dla fantazji, wizjonerstwa! Tak, tak, astronautyka by�a kiedy�
bardzo
trudn� sztuk�. Cz�owiek dochodzi� do granic wytrzyma�o�ci psychicznej. Wiele tam
wspania�ych kart bohaterstwa, wiele zwyci�stw nad samym sob�. Jak pi�knie
powiedzia�
Rufus: �Dobry jest nasz �wiat dla astronaut�w: na ka�de sto trylion�w cz�ci
pr�ni przypada
jedna cz�� l�du, jest gdzie rozwija� �agle, i tyle gwiazd, tych wielkich ogni
portowych
oceanu ciemno�ci!� Ale czy wiesz, m�j kochany, dlaczego to w�a�ciwie by�a tak
trudna
sztuka � astronautyka? Nie wiedzia�em.
� No jak�e? � rzek� Murach i spojrza� na mnie z g�ry. Tam gdzie inni maj� brwi,
mia�
dwie ma�e, bu�czucznie skupione k�pki siwych w�os�w, kt�re �ywymi ruchami
zdawa�y si�
uczestniczy� w rozmowie i niekiedy roz�miesza�y mnie, nadw�tlaj�c dowodow� si��
s��w
profesora.
� Wyt�umacz� ci, �e b��dzisz, niedosz�y gwiazdokr��co. Czy wiesz, �e ludzie
podr�owali niegdy� po morzach?
� W tak zwanych parowcach! � wyrwa�em si�.
� Ano tak, ale jeszcze dawniej, w staro�ytno�ci, p�ywali na statkach �aglowych,
pos�uguj�c si� wiatrem jako si�� nap�dow�. Ot� dop�ki nie poznali dok�adnie
hydrostatyki,
hydrodynamiki, teorii falowania i innych nauk, budowali statki na oko, uwa�asz,
i dlatego
w�a�nie tak powsta�e �aglowce posiada�y indywidualno��. Nie by�o dwu takich
samych �
drobne r�nice w osadzeniu maszt�w, kilu, w kszta�cie kad�uba powodowa�y niema�e
r�nice
w reagowaniu na ster i tak dalej. Przewidywa� ich nie umiano. Dzi�ki przebytym
niebezpiecze�stwom, przygodom, nawet katastrofom �eglarze gromadzili
do�wiadczenie, z
kt�rego powstawa�a wielka sztuka �eglarstwa. Sztuka, uwa�asz, a nie nauka, bo
opr�cz
rzetelnej wiedzy niema�o tam by�o poda�, gadek, przes�d�w, a do prowadzenia
statku pr�cz
samej nauki niezb�dna by�a odwaga osobista, kunszt i talent. Potem jednak nauka
wypar�a te
wszystkie luzy i dla sztuki zostawa�o coraz mniej miejsca. Ot� podobna historia
powt�rzy�a
si� sto lat temu z �eglug� mi�dzyplanetarn�.
� To znaczy, �e cz�owiek nie mo�e ju� kierowa� rakiet�? � powiedzia�em. � Ale ja
chc� to robi�! Co to komu zaszkodzi?
� A zaszkodzi � odpar� profesor i jego brwi poruszy�y si� jak br�dki
niewidzialnych
krasnoludk�w. � Zaszkodzi, bo robi�by� to powolniej i mniej dok�adnie od
automatu, to
znaczy gorzej, nie m�wi�c ju� o tym, �e cz�owiekowi nie przystoi wykonywanie
pracy, kt�r�
mo�e spe�nia� automat. Wiesz przecie, �e to niegodne.
� A na wycieczce � odpowiedzia�em � albo w g�rach nieraz �cina si� drzewo, pali
ogie�, gotuje, a mo�na by przecie� sporz�dzi� jedzenie w grzejnym automacie�
� Na wycieczce robimy to, co jest korzystne dla zdrowia, od�wie�a psychik�,
raduje
cz�owieka i tak dalej. Prowadz�c za� rakiet�, narazi�by� �adunek, nie m�wi�c ju�
o tobie�
� C� jedna rakieta! � wyrwa�o mi si�. Profesor roze�mia� si� zadowolony.
� A widzisz, sam si� przyzna�e� niechc�cy: marz�c o astronautyce, nie my�lisz o
odpowiedzialno�ci i pracy, chodzi ci tylko o ich poz�r, o tak� szczypt�, kt�ra
lepiej jeszcze,
bo �na powa�nie� przyprawi rado�� samego lotu. Przed dwustu laty by�a to wielka
i trudna
sztuka, godna prawdziwych m�czyzn, poch�aniaj�ca ca�e �ycie tych, co si� jej
oddawali, i
nazwiska wielkich astrogator�w przesz�y do historii, ale to, co wtedy by�o
konieczno�ci�, dzi�
by�oby w najlepszym razie zabaw� albo, co gorsza, nonsensem.
Z�y by�em na profesora, �e tak logicznie dowodzi swego, na starego stra�nika
okr�t�w, na
brata i na �wiat. Zdania jednak nie zmieni�em: zostan� astronaut�, co� si� ju�
dla mnie
znajdzie. Przemilcza�em to chytrze, ale profesor pozna� wida� po moim skromnie
opuszczonym spojrzeniu, co si� �wi�ci.
� Czy chcesz zosta� kapitanem dalekiej �eglugi gwiazdowej? � spyta� obcesowo, a
ja,
wbrew �lubom milczenia, mimo woli paln��em:
� Chc�!
Najpierw wytrzeszczy� oczy, potem si� roze�mia�. �mia� si� d�ugo. Nareszcie
spowa�nia�.
� Czy to prawda � spyta� � �e niedawno przegryz�e� z�bami o�owiany kabel?
� Prawda � odpar�em ponuro. Jeszcze by�em troch� dumny z tego czynu, cho� �aden
z
doros�ych nie okaza� dla niego ani krzty pob�a�ania, nie m�wi�c ju� o
entuzjazmie.
� A po co� to zrobi�?
� O zak�ad � odpar�em jeszcze pos�pniej.
� Jeste� bardzo uparty� s�ysz� o tym i sam widz�. Hm, c� mo�e ci� czas ugasi�
a na
razie czytaj Rufusa�
Murach patrza� na mnie surowo, lecz jego ruchliwe brwi m�wi�y wyra�nie, �e s� po
mojej
stronie. Z tym przekonaniem po�egna�em profesora po to, by w kilka dni p�niej
wybra� si�
do O�rodka Szybko�ci �wietlnych.
By�y to lata gor�cych dyskusji i wielkich przygotowa�, kt�re uwie�czy� mia�a
pierwsza
wyprawa pozauk�adowa. Na ca�ej Ziemi powstawa�y specjalne zak�ady, w kt�rych
ochotnicy
poddawali si� dobrowolnie trudnym i niebezpiecznym do�wiadczeniom, nie znano
bowiem
skutk�w, jakie wywrze� mo�e na ustr�j ludzki szybko�� powy�ej 10 000 kilometr�w
na
sekund�, a by�o ju� pewne, �e rakieta, kt�ra ma osi�gn�� najbli�sz� gwiazd�
sta��, musi si�
porusza� z pr�dko�ci� co najmniej dziesi�� razy wi�ksz�.
Uda�em si� tedy do najbli�szego O�rodka Szybko�ci �wietlnych jako kandydat na
ochotnika; za mojej wczesnej m�odo�ci nierzadko widywa�o si� bia�o odzianych
pracownik�w
tych plac�wek, z ma�ym, srebrnym promyczkiem na r�kawie; przyj�te by�o
okazywanie im
wielkiego szacunku, takiego, jaki �ywi si� dla najwi�kszych uczonych i artyst�w.
W O�rodku potraktowano mnie z wyszukan� uprzejmo�ci�, w kt�rej dawa�a si� jednak
wyczu� pewna rutyna; przypuszczam, �e podobnych do mnie kandydat�w musiano
odprawi�
dziesi�tki dziennie.
Poza wielkimi ch�ciami nie mia�em oczywi�cie �adnych kwalifikacji, po�egnano
mnie
tedy z przyrzeczeniem, �e je�li b�d� si� dobrze uczy�, b�d� m�g� po pi�ciu
latach zg�osi� si�
ponownie, ju� na egzamin wst�pny.
Tak wi�c odszed�em z niczym. Ci�ko zawiedziony, rozwa�a�em najfantastyczniejsze
plany: chcia�em samotnie wyruszy� w przestrze� jednoosobowym pociskiem, licz�c
na to, �e
przed wyczerpaniem zapas�w napotkam jaki� statek, kt�ry zaopiekuje si� mn� jako
rozbitkiem pr�ni; potem zamierza�em potajemnie zakra�� si� na rakiet�
wyruszaj�c� w rejs
ku strefie najodleglejszych planet i ujawni� sw� obecno�� na pok�adzie gdzie� za
orbit�
Marsa; liczy�em na to, �e wzruszony moim p�omiennym zapa�em kierownik wyprawy
uczyni
ze mnie co najmniej swego asystenta; przygotowywa�em sobie nawet odpowiedni�
mow�,
kt�ra mia�a go przekona�, i to w kilku wariantach, zale�nych od okoliczno�ci.
Wszystkie te
projekty, pozostaj�c w sferze roje�, zabiera�y mi jednak mn�stwo czasu.
Poch�aniaj�c ca�e
tomy opowie�ci kosmicznych, uczy�em si� kiepsko, a wyrywany przy stole z
kosmicznej
zadumy jakim� pytaniem, odpowiada�em od rzeczy. Ani mi w g�owie posta�o, �e
poczciwa
babka jak najopaczniej t�umaczy sobie moje zachowanie. Wielkie, nag�e zagapienia
z
podniesion� do ust �y�k�, marne post�py w nauce, stronienie od ludzi � wszystko
to
stanowi�o w jej oczach niew�tpliwe znamiona dojrzewaj�cego talentu
artystycznego. Pe�na
najlepszych przeczu�, ofiarowa�a mi na urodziny bia�y, pi�kny genetofor, na
kt�rym sama
brzd�ka�a nieraz jednym palcem. Spr�bowa�em na nim swych si� � najpierw, by
sprawi�
babce przyjemno��, a potem, bo mnie wideoplastyka naprawd� zainteresowa�a.
Sztuka ta
wywodzi si� jeszcze ze �redniowiecza. Powsta�a ze skrzy�owania tak zwanego
filmu,
powie�ciopisarstwa oraz plastycznej i barwnej telewizji. Z pomoc� genetoforu,
kt�ry jest dla
niego tym, czym fortepian dla kompozytora, artysta mo�e tworzy� wszystko, co
tylko zdo�a
pomy�le�. Mo�e wi�c budowa� dramaty i komedie, rzeczywiste historie os�b b�d�
ba�nie
dziej�ce si� w fikcyjnych �wiatach, mo�e konstruowa� istoty na p� ro�linne i na
p�
zwierz�ce, a wszystko to dzi�ki nak�adaniu si� �wietlnych p�l powstaj�cych przy
grze na
genetoforze. Pierwsze pr�by da�y mi wiele uciechy; zamyka�em si� w pokoju i
zasiada�em
przed rozleg�ym ekranem, z r�kami na wielorz�dowej klawiaturze. Po naci�ni�ciu
kilkudziesi�ciu klawisz�w naciska�em wyzwalacz, i oto w g��bi ekranu jawi�a si�,
na pustym
dot�d szkle, stworzona posta�. Nie samo jej ukazanie si� wywo�ywa�o �w pierwszy,
osobliwy
wstrz�s, lecz to, �e owa posta� wyposa�ona by�a w pewn�, cho� niewielk� zrazu
niezale�no��: porusza�a si�, chodzi�a, jakby badaj�c przestrze�, w kt�rej j�
zamkni�to. Co
prawda zazwyczaj wykazywa�a powa�ne braki, a m�wi�c j�zykiem artyst�w, zawiera�a
sprzeczno�ci dysonansowe, wi�c jednym naci�ni�ciem peda�u usuwa�em j� z ekranu i
przyst�powa�em do nast�pnych pr�b.
Ka�dy pocz�tkuj�cy psuje oczywi�cie w swoich palc�wkach sporo postaci, ale ja
bi�em w
tej dziedzinie rekordy i musz� przyzna�, �e ca�e ich zast�py jawi�y mi si� w
snach, gro�ne,
dy