5101

Szczegóły
Tytuł 5101
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5101 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5101 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5101 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bartosz Koz�owski Czy androidy marz� o elektrycznym poranku? rys. Magda P�uciennik 4:02:55, 4:02:54, 4:02:53... Dok�adnie cztery godziny, dwie minuty i czterdzie�ci osiem sekund pozosta�o mi do terminacji. Ostatnie pi�� godzin zawsze zostawiaj� sobie na eksperymentowanie. Pod��czaj� do skomplikowanej aparatury diagnostycznej i obserwuj� wychylenie wskaz�wek, nagrywaj�, licz�. Kazali mi si� odpr�y� i nie my�le� o niczym specjalnym. Pr�buj�, ale wiem, �e to ju� nied�ugo. Jeszcze tylko .... Nie, nie boj� si� wcale. My si� nie boimy. Odk�d mnie w��czyli wiedzia�em, ile mi zosta�o do terminacji. Po prawie dziesi�ciu latach mo�na si� przyzwyczai�. �ycie z tym nie jest wcale takie trudne, jak niekt�rzy ludzie my�l�. Wsp�czuj� nam, m�wi�, �e to straszne zna� swoj� godzin�. M�wi�, �e jeste�my gorsi od nich, bo nic na nas nie czeka po drugiej stronie, �e tak w�a�ciwie to nasza druga strona nie istnieje. To prawda , jeste�my przecie� tylko maszynami, androidami serii TX-6099, pierwszymi wyposa�onymi w quasi ludzk� �wiadomo��. Mimo to, mam jakie� dziwne przeczucie, irracjonalne spi�cie w moim krzemowym m�zgu, kt�re m�wi mi, �e to jeszcze nie koniec. ?Standardowa reakcja na bodziec psychiczny 144 przez 12 przez 3? powiedzia� pan w bia�ym kitlu nie odrywaj�c wzroku od panelu kontrolnego. My�l�, mam nadziej�, �e i na nas czeka ?tamten �wiat?, tyle �e dla sztucznej inteligencji. Ciekawe tylko jak b�dzie wygl�da�. Czy rol� szefa odegra jaki� bardzo skomplikowany i wszechmocny komputer, czy te� b�dzie to B�g w ludzkim rozumieniu. Zreszt�, na jedno wychodzi. 1:33:12. Tak w�a�ciwie, to nie chc� jeszcze umiera�. Wiecie, co najbardziej mnie w tym wszystkim wkurza? Stworzyli mnie na obraz i podobie�stwo cz�owieka. Bawi� si� mn� jak chc�. Nawet teraz nie wiem, czy przypadkiem wszystko co robi�, o czym my�l� nie jest jakim� chorym programem wklepanym przez pokr�conego programist�. Pocieszaj�ca jest my�l, �e i za ich sznurki kto� poci�ga. 0:52:34. Jest wiele rzeczy, kt�re chcia�bym zrobi�, a w�a�nie czas mi si� ko�czy. Niebo widzia�em tylko przez szklan� kopu�� Instytutu. Morze znam z telewizji. Nie sp�odzi�em potomka. Nawet drzewa nie posadzi�em. Cholera, nic po mnie nie zostanie. Zasrane �ycie!. Wiem, co zrobi�... 0:10:53. Chyba ju� czas. B�d� zaskoczeni, jak im powiem. - Ch�opcy, wy��czcie to, ko�czymy zabaw�. Musz� i�� do domu. - powiedzia�em z udawan� pewno�ci� siebie. Panowie lekko unie�li brwi do g�ry, ale nie odpowiedzieli nic. - No, dalej! Zwijajcie te kabelki, mam do��. Nie wezm� udzia�u w waszym eksperymencie, rozmy�li�em si�.- wyrzuci�em z siebie staraj�c si� przy tym zrobi� gro�n� min�. �adnej reakcji. Nikt nawet nie pofatygowa� si�, �eby spojrze� w moim kierunku. Kto� za to ziewn��. Tego ju� nie wytrzyma�em. Jednym szarpni�ciem zerwa�em kr�puj�ce mnie pasy i usiad�em na skraju le�anki. W pomieszczeniu rozleg�y si� ostrzegawcze piski poroz��czanych urz�dze� kontrolnych. Ludzie w bia�ych kitlach w os�upieniu przygl�dali si� moim poczynaniom. Jeden zacz�� co� gor�czkowo gryzmoli� w kieszonkowym notesie. Inny kr�ci� tylko g�ow� jakby nie wierzy� w�asnym oczom. Nareszcie jaka� reakcja. - Wychodz�. Gdzie s� drzwi? - zapyta�em najbli�ej stoj�cego. - Ale�... to niemo�liwe. Prosz� si� po�o�y�, jeszcze nie sko�czyli�my. Profesorze Stawi�ski, to nies�ychane, to prawdziwy su...- nie doko�czy�. Osun�� si� bezw�adnie na ziemi� po tym jak zada�em mu cios w g�ow�. Przesta� oddycha�. Odepchn��em kilku innych, kt�rzy stali mi na drodze. Ludzie to kruche stworzenia. Pobieg�em w kierunku korytarza. Tam musz� by� drzwi. - Wy��czcie go! Niech kto� go wy��czy! -kto� krzycza� za moimi plecami. Ju� blisko, tylko par� krok�w. Jeszcze tylko... BZZZT. Co jest?! Kto zgasi� �wiat�o? [ - ] Tak samo nagle i niespodziewanie jak zgas�o �wiat�o, pojawi�o si� znowu. Z pocz�tku razi�o tak, �e musia�em zakry� oczy r�k�. Kiedy w ko�cu je otworzy�em, ujrza�em nad sob� grupk� ludzi w bia�ych kitlach pochylaj�cych si� nade mn�. U�miechali si� w taki dziwny spos�b, jakby wiedzieli o czym� o czym ja nie wiedzia�em i jednocze�nie cieszyli si� z tej swojej s�odkiej tajemnicy. Pomogli mi wsta�. Stali�my tak przez chwil� patrz�c. Oni na mnie. Ja na nich. Zabawne, by� tam te� cz�owiek, kt�rego przed chwil� zabi�em, a mo�e to nie on. Jeden z nich wyci�gn�� w moim kierunku r�k�. Trzyma� w niej jab�ko. Wzi��em je od niego, by�o nadgryzione. - Mo�esz i�� - powiedzia�. - Tak po prostu? - zapyta�em z niedowierzaniem - Tak. - odpar� nie zmieniaj�c wyrazu twarzy. No to sobie poszed�em. Aha, jeszcze jedno. Zawsze my�la�em, �e szklana �ciana Instytutu jest ze szk�a. Nic bardziej myl�cego.