4964

Szczegóły
Tytuł 4964
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4964 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ADAM HOLLANEK Pies musi wystrzeli� �ciana czerwona, jakby krwi� pomalowana. Od pod�ogi do sufitu. I na jej tle ta prawie bia�a dziewczyna. �eby by� bielsz�, dostawa�a �wiat�o ostrego reflektora. Nie o�wietla� jej jedynie twarzy. No ruszaj si�, ruszaj. R�ce do g�ry, r�ce na boki i g�ow� te� ruszaj! Mocniej, mocniej! Jej cia�o by�o na tle tej czerwieni i w ci�g�ych nieskoordynowanych ruchach jeszcze bardziej nagie ni� gdyby sta�a nieruchomo. On j� pogania� nieustannie, czasem zatrzymywa� okrzykiem. - Tak, tak, jak nad przepa�ci�, jakby� upa�� mia�a i boisz si� tego! Mia� j� przed sob� na podwy�szeniu pod t� �cian�. Podwy�szenie dopiero teraz spostrzeg�em, m�g� j� doskonale obserwowa�, kiedy si� gi�a na wszystkie strony. Ci�gle inne ramiona, inne dyndaj�ce piersi, inny brzuch. W�osy na �onie raz by�y widoczne, to zn�w znika�y, gdy zmienia�a pozycj� n�g. Tak, widzia� j� doskonale znad tych swoich kilku p��cien. Manewrowa� przy nich wszystkich, wydawa�o si� bez �adu i sk�adu. Popatrzy�em - ta dziewczyna by�a tam jak gdyby w kawa�kach, jakby pokrojona w ka�dym swoim ruchu na cz�ci. Tylko na jednym znajdowa�a si� w ca�o�ci, ale wygl�da�a jakby si� sk�ada�a z r�nych p�z, stara�a posk�ada�, ale jej nie wychodzi�o. �mieszne? To nie jej, lecz jemu umy�lnie nie wychodzi�o. - Przepraszam, przepraszam - b�ka�em. Drzwi �le widoczne, poza zasi�giem reflektora, zauwa�y�em ca�kiem przypadkowo. Tu w og�le przej�cia z salki do salki pozakrywano jakimi� dekoracjami, p�achtami, kawa�kami drewna, stertami kamieni, tu si� musia�o poczu�, po nag�ym wst�pieniu do tego labiryntu, jak w jakim� ca�kiem nieziemskim �wiecie. Szuka�em profesora - fotografika, z kt�rym mieli�my p�j�� razem na jego wspania�� wystaw�. M�wiono, �e jest tu bliziutko, id� pan t�dy, no t�dy. Szed�em i trafi�em na t� rozedrgan� golas�. I na faceta, co ni� rz�dzi� jak czym� w�asnym i to jak w�asnym. Znienawidzi�em go za to natychmiast. - Nie prostuj si�, nieeee! - rykn��. Ale ona oderwa�a si� spod �ciany, z zasi�gu reflektora i jakby mnie zna�a od lat, wzi�a mocno pod r�k�. Kiedy na siebie zdo�a�a narzuci� co� w rodzaju koszulowej sukienki, nie widzia�em, dalib�g. B�yskawicznie zlikwidowa�a swoj� nago��. Poci�gn�a za sob�. Okr��yli�my stert� kamieni, weszli�my do p�ciemnej salki z jasno o�wietlonym, a� pod sufitem, �o�em. To by� raczej rodzaj kanapy czy szezlongu. Szcz�liwy z nieustannego czucia skrawka jej cia�a i na widok ��ka wyobra�aj�cy sobie coraz wi�cej, my�la�em, patrz�c na nie. Jak my si� tam, do diab�a, dostaniemy, po czym si� wdrapiemy? Za tym ��kiem i za dekoracj� za nim, przedstawiaj�c� kiczowate, rozfalowane, ale przecie� nieruchome, morze, znajdowa�o si� zwyczajne okno, a pod nim mn�stwo zaparkowanych z tamtej strony samochod�w. - To te� do malowania - powiedzia�a swym mi�kkim, jakby pe�nym wahania i obawy g�osikiem. Teraz widzia�em wreszcie jej buzi�. Jej podda�cze niebieskie spojrzenie, dzi�ki kt�remu zrozumia�em, czy zda�o mi si�, �e rozumiem, jej bezwzgl�dne podporz�dkowanie arty�cie. Tam na tle czerwieni, tam na golasa. Ale mu uciek�a. Mia�a troch� za szeroki podbr�dek. Popatrzy�a na mnie do g�ry. - Poca�uj - powiedzia�a, czekaj�c pewnie na wykonanie przeze mnie jej rozkazu. Dwa razy j� w usta ciumkn��em. Na trzeci nie zezwoli�a. - Przecie� przyszed�e� tu z jamniczkiem. Tam u mnie go pewnie zgubi�e�. - Jezus, Maria - zdenerwowa�em si� - rzeczywi�cie. Poci�gn��em j� z powrotem. - Sam, sam tam przejd�, chc� och�on��. Wysun�a si� spod mej r�ki. I leciutko popchn�a w kierunku drzwi, domniemanych jak si� zaraz okaza�o, dopiero z boczku za nimi by�y prawdziwe, ukryte. Obejrza�em si�, ju� jej nie by�o. Odesz�a czy zosta�a. B�dzie czeka� czy nie? - Klara - zacz��em wo�a� na moj� jamniczk�, wabi�a si� Klara, kocha�em j�, sypiali�my wszyscy z t� suczk�. Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� jej dalekie szczekanie. Tu przecie� chyba nie mo�na by�o znale�� innej ni� moja? Kr��y�em chwil�, dobr� chwil� mi�dzy kilkoma salkami. W jednej trzy nagie modelki. Sta�y nieruchomo tak�e pod czerwon� (jaka� obsesja) �ciank� i strasznie chichota�y, najwyra�niej na to moje "Klara, no chod�, chod�". Maluj�cy chyba nie by� tym, kt�ry nakazywa� zmian� p�z tej, co ze mn� uciek�a. Przez ni� zgubi�em mego pieska. Na m�j okrzyk kotara z prawej mej strony, dok�d pod��a�em, rozchyli�a si� i znany mi rozkazuj�cy g�os zawo�a�: - Nie mog� tego psa pomalowa�, a ma takie cudowne ruchy, cudowne wygi�cia cia�a. Mimo mojej mi�o�ci do Klary troch� mnie ubod�o, �e tak zachwyca si� teraz mojej w�asno�ci zwierz�cym modelem i nim stara si� kierowa�, jak przedtem t� biedn� dziewczyn�. Klara warcza�a na niego i szczeka�a. Pr�bowa� j� nak�oni� do le�enia i stania w r�nych pozach - nadaremnie. - Pom�, cz�owieku! Cmokn��em, Klara pobieg�a za mn�. W tych ciemno�ciach i p�ciemno�ciach zn�w straci�em j� z oczu. Na pewno nie wraca�a si� do tamtego, musia�a pomkn�� na swoich krzywych �apkach dalej. By�a wida� zadowolona ze spaceru, bo przesta�a szczeka�, psiakrew, przesta�a. Pomy�la�em sobie, �e mo�e �atwiej by�oby mi zlokalizowa� zwierz�tko przy pomocy tamtej, tej dziewczyny, kt�rej cia�o natychmiast poczu�em przy sobie, cho� go ju� przecie� nie by�o. Aha, za ni� chcesz i��, nawet pieska ukochanego porzuci�. Za ni�. Za tym podda�czym spojrzeniem, za t� rozwi�z�o�ci� modelki, bo tak czy owak jest w jej zawodzie jaki� seksualny przechy�, na pewno. Przecie� nie ka�da zgadza si� na rol� modelki. Mia�em jej za z�e. Ale �a��c bez przerwy po tych salach i pokojach z wzywaniem swej zapodzianej psiny, mijaj�c g�ry i lasy dekoracji, wci�� mia�em nade wszystko tej dziewczyny poca�unki na swych ustach i jej cia�o prawie nagie do mego przytulone. Lecz najwa�niejsze by�o to jej podda�cze niebieskie spojrzenie. Za takie warto nawet zgin��. Cz�owiek podejmuje ka�d� decyzj� w mgnieniu oka, ju� teraz, to mo�e straszne, ale najbardziej ludzkie. Wcale si� nie zmienia. Pozostaje sob�, bardziej ni� by� wczoraj, przed godzin�, przed chwil�. Tylko TERAZ w nim zwyci�a w mgnieniu oka. Ju� tak raz by�o... �ona, dziecko, jakie� rodzinne �ycie mo�e z�e, mo�e najgorsze. Kierowniczka pensjonatu powiedzia�a mi przyciszonym g�osem, cho� nikt tego nie s�ucha�, �e dziecko si� drze ca�e noce i budzi innych, bo �onka baluje po lokalach. - Z dwoma starymi �ydami - wy�wiszcza�a kierowniczka. Dla mnie niewa�ne by�y �adne staro�ci czy �ydostwa, cho� u nas zw�aszcza to drugie jeszcze si� ci�gle w ludzkich rozrachunkach liczy. Mnie szlag trafia� nawet nie dlatego, �e balowa�a, nie wiadomo zreszt�, jak balowa�a i gdzie dok�adnie. W�cieka�em si� o biedne opuszczane, zostawiane wci�� dziecko. Alem si� jeszcze zastanawia�, czy nie utrzyma� tego wszystkiego. Przecie� to bana�y i kicze, prawie wszyscy wpadaj� w podobne pu�apki. Idiotyzm, ale to idiotyzm mnie dotycz�cy, nie obcych. By�em ju� w jaki� spos�b w tej pu�apce, cho� cz�sto wtedy wydawa�a mi si� �mieszna. Dwaj starzy �ydzi. Gdy m�j przyjaciel wyje�d�a�, tak� mia� posad�, chodzi�em na noce do jego �onki. To wszystko ta sama pu�apka. Tylko ci�gle z kim innym. No i potem by�o nowe ma��e�stwo z kim� ca�kiem innym. Nie umia�em inaczej egzystowa�. A teraz w mgnieniu oka poca�unki w labiryncie i niebieskie spojrzenia, modelka. Stan��em pod jedn� z dekoracji i zacz��em rzewnymi �zami p�aka� za tym, co jeszcze trwa, ale mo�e zosta� porzucone. Nasze pi�kne wakacje, z mas� zdj�� i film�w, nasze wspania�e dzieciaki ju� dorastaj�ce, ju� same wpadaj�ce w pu�apki. �ciska�o mnie w krtani. Zaczyna� to samo na nowo? Pogardza�em natychmiast t� swoj� rozpacz�. Bo�e, wszyscy�my jednakowi, jednakowo post�pujemy, jednakowo rozpaczamy, bo�my podzieleni. Nie ma innego �wiata. - Klarcia, Klarcia - wo�a�em za zaginion�, gdzie� b��dz�c� suczk�, pewnie przera�on�. Jej odnalezienie by mi na pewno pomog�o. Pru�em cia�em te dekoracje, zniszczy�em kilka obrazk�w. I nagle, nie wiem jak, znalaz�em si� w salce z tym ��kiem pod sufitem. Tam na nim kto� by�. Porusza�o si� podejrzanie miarowo, rz�si�cie o�wietlone. Mo�e tam, Bo�e co ja ju� wymy�lam? Mo�e tam? Jak tam si� dosta�? Wtedy wesz�o za mn� kilka par. Jedna z nich, to niemo�liwe, ale jedna wst�pi�a na boczn� �cian�, ostro�nie st�pa�a nast�pnie po suficie, to niemo�liwe, a� znalaz�a si� ko�o ��ka. Nasza kolejka - kobiecy g�os to ze �miechem powiedzia�. - Zaraz zejdziemy - rozleg�o si� przyduszonym mocno po�ciel� pewnie - okrzykiem. Nie wytrzyma�em. Zwr�ci�em si� do dw�ch pozosta�ych par, niecierpliwie przest�puj�cych z nogi na nog�. Panie by�y w koszulkach, panowie tylko w gatkach. - Jak to jest. Po �cianie si� tam w�azi? Spojrzeli na mnie, jakby mnie dopiero dostrzegli. Taaakie oczy. - Pan, pan jeste� sam tu? Pierwszy raz? My wejdziemy tam na r�kach, do g�ry nogami. �michy, chichoty. Dopiero w tym momencie zauwa�y�em, jak ci z ��ka schodz� obydwoje golutcy. Wszystkie �achy wala�y si� na ziemi, w rogu salki. Nie zdo�a�em zidentyfikowa� tej pary. Nie mia�em poj�cia, czy to "moja niebieskooka" ze swym artyst�, czy obcy. Raczej obcy. Obcy, obcy. Znikn�li za dekoracjami. Zn�w zacz��em rycze� rozpaczliwie: "Klarcia, Klarcia". Ale dalej nie poszczekiwa�a nawet. By�em jak pora�ony. Brn��em jakim� nie o�wietlonym kompletnie, okropnie d�ugim tunelem. Z cudnym i wielkim pomnikiem na ko�cu widocznym w wysokiej, kopulastej hali. Za hal� silny gwar. Wszed�em do baru. I pierwsze, co zobaczy�em, to sk�po ubran� niebieskook� bawi�c� si� z moj� Klar�. Dlatego bestia nie szczeka�a. Aportowa�a jak�� szyszk� czy co� podobnego, bo sk�d by tu szyszka? Piesek mnie pierwszy zauwa�y�, podbieg� merdaj�c ogonkiem i szczekaj�c. Wtedy spotka�em niebieskooki podda�czy wzrok. Wsta�a, zgrabna w tej swej kr�ciutkiej sukience-koszulce, szybko przesz�a mi�dzy stolikami. Obj�a mnie. Co ja czu�em w tej chwili, com poczu�. Ca�owa�a delikatnie w usta raz po raz. Nikt na to nie zwraca� najmniejszej uwagi. Tego jej artysty-goryla, tak goryla, teraz wiedzia�em, do czego go por�wna� - nie by�o na pewno. Odetchn��em. - Przek�simy co�, nie? Taka jestem g�odna i spragniona po tym malowaniu. Zjesz ze mn�, ja funduj�. - Co� takiego. - Mam kup� forsy, tak, tak. Ze mn� nie ma k�opotu. Przygl�da�a mi si�, odst�puj�c krok do ty�u. - Masz bu�k� cholernie pooran�. Tego tam, w atelier, nie by�o tak wida�. Przerazi�em si�. Wiedzia�em, �em od niej kilkadziesi�t lat starszy, ale dopiero teraz to mnie strasznie poruszy�o. Nic z moich dzikich plan�w. Figa z makiem. Ta moja parszywa poorana jak p�ugiem g�ba. Zbli�y�a si�, przytuli�a i zn�w poca�owa�a. - Nie szkodzi, przeciwnie, nie lubi� myd�k�w dwudziestoletnich z damskimi buziakami. Oszala�em z rado�ci. - Nie znosisz swojej pracy? - zapyta�em niewinnym g�osikiem. Ju� siedzieli�my, ju� kto� postawi� przed nami kaw�, wod� i kieliszek czerwonego wina. - Tylko pr�dko - ten kto� powiedzia� i odszed�. - No i co? - zapyta�em g�upio. - Ja wiem - powiedzia�a kiwaj�c ramionami - ja wiem. Mo�e nie lubi�. - No pewnie - ucieszy�em si�. Pi�a b�yskawicznie kaw� i wino, na zmian�. W strasznym po�piechu. - Jaki kochany jeste�. A ta twoja Klarcia to fajny psiunio, no masz. - Klarcia �apczywie si�gn�a po kawa� podawanego jej ciastka. - Patrz, jak si� to z nami dziwnie zawsze dzieje - powiedzia�a, pochyli�a si� i poca�owa�a przez stolik. Wtedy rozleg� si� wielki szum, mia�em uczucie, �e si� ca�a sala barowa obraca razem z nami. Ale chyba nie. Wszyscy siedz�cy i masa innych wysypywali si� teraz na wielk� werand�. Za ni� by� du�y ogr�d, zamkni�ty murem. Klarci� mia�em pos�uszn� u nogi. A niebieskookiej nie dostrzeg�em. Mo�e w og�le jej nie by�o, pomy�la�em z rozpacz�. W murze szeroka brama na o�cie� otwarta. Szli�my wszyscy, niekt�rzy zajmowali zaparkowane samochody. Chcia�em wr�ci�. - Chod�, Klarcia - zawo�a�em. Zatrzyma� mnie ubrany na bia�o portier. - Ju� nie mo�na - powiedzia� stanowczo. - Nie. Pr�bowa�em go odepchn��. Zaraz na pomoc mu zjawi� si� drugi. - Pospacerujemy, Klarcia. Prosz� pan�w, a drugim wyj�ciem tu nikt nie wychodzi, ja czekam... - Nie, tamt�dy si� tylko wchodzi, ju� zamkni�te, tylko t�dy. - To poczekamy. Szybki tam i z powrotem spacer pod gmachem. Raz, dwa, raz, dwa. Nie daremny. Widz� doskonale t� par�. W�tpliwo�ci identyfikacyjne trwaj� sekundy. Niestety - oni. "Moja" niebieskooka i ten jej goryl-artysta. Schodz� wielkimi schodami i s� tu�, tu�. Umy�lnie podchodz� im od jej strony, pod sam nos. Oboj�tny i jej, i jego rzut oczami w moim kierunku. - Przepraszam - jeszcze im m�wi�. On ju� tylko skin�� na to g�ow�. Ona nic. Wi�c mnie w�ciek�o�� ogarnia i uciekam od nich na ten kolosalny plac z rzadka na nim posadzonymi kioskami. Jak k�pki w�os�w na �ysinie. Nagle, choroba, jakie� krzyki ze wszystkich stron tego pustego w �rodku placu. Odwracam g�ow�. Goryl z niebieskook� wymachuj� r�koma i te� co� wrzeszcz�. I le�� w bia�ym ��ku. Kto mnie tu i po co wsadzi�? Ruszy�em g�ow�, pr�buj�c dok�adniej rozezna� ten obcy teren. A tu ten �eb m�j jaki� ci�ki. Wyra�nie czym� grubym zawini�ty. Co� mi jest chyba, bo i nogi w banda�ach i jedna r�ka. Czymkolwiek pr�buj� ruszy�, boli. - Halo! - zawo�a�em. Ale to wypad�o jakbym straci� sw�j zwyk�y g�os. Jakie� skrzeczenie. - Halo - powt�rzy�em. Ci�gle by�em jeszcze sam, a jedna r�ka, lewa, by�a pod��czona do wisz�cej nade mn� butelki z jak�� brunatn� sa�amach�. Kropl�wka? - pomy�la�em. Wtem pos�ysza�em jakby z boku tej salki otwierano okno. Istotnie przez otwarte wdrapywa� si� kto�, widzia�o si� jego r�ce. Nast�pnie przeskoczy� parapet i ju� by� ko�o mnie. To ten goryl od mej niebieskookiej, na kt�rego rozkaz musia�a go�a idiotycznie pl�sa� na tle czerwieni. Natychmiast stan�o mi przed oczami to jej pl�sanie. Wi�c chcia�em si� zerwa�, z ca�ych si� wo�aj�c - na pomoc. Przytrzyma� mnie, si�� mia� wielk�. - Przesta�, cz�owieku, bo rozprujesz si� na nowo. - Czego chcesz ode mnie? - Chc� zbada�. - Nieeee! - Marysiu - odwr�ci� si� ku oknu. - Marysiu - powt�rzy�. W oknie zobaczy�em, cho� ruch g�ow� bardzo mnie bola�, drug� przeskakuj�c� parapet posta�. Troch� jej to niezdarnie wychodzi�o. Przeskoczy�a nareszcie. Za oknem zosta�o jedynie niebo - nic innego - niebo. - Marysiu! Podesz�a. Bo�e, to by�a moja niebieskooka. On buszowa� teraz po moim pozawijanym ciele, a ona mu w tym pomaga�a. Ka�dy najmniejszy nawet dotyk jej palc�w, paluszk�w odczuwa�em jako b�ogo��. Tylko dlatego nie wrzeszcza�em. On zaraz odszed� do umywalki umy� �apy. Wpatrzy�em si� w jej podda�cze oczy, ocz�ta. - Masz wi�c dwa zawody. I to tak r�ne - wyj�ka�em. Nie wiem, czy s�ysza�a m�j charkot i co z niego poj�a. - Co� nie tak. Od pi�ciu lat jestem tu piel�gniark�. Jestem w szpitalu. - Kukuryku - powiedzia�em. I przypomnia�a mi si� ca�a scena przed tym wielkim gmachem, gdzie ich razem dojrza�em. Ko�o nich si� przecie� przemkn��em. Musia�a mnie zobaczy�, ale w og�le na mnie nie zareagowa�a. By�em dla niej jak obcy. Nie pozna�a, teraz nie rozpoznaje? Pami�ta�em, jakem wtedy zrozpaczony wali� przez pustk� tego placu, jak ludziska co� na mnie krzyczeli. Ich dwoje tak�e widzia�em wymachuj�cych r�kami. Doda�em gazu. To by� dla mnie odruch strasznego �alu. I ju� dalej, a� do tego ��ka, nic nie pami�ta�em wi�cej. Patrzy�a na mnie oboj�tnie i teraz, poprawiaj�c banda�e. - Co� nie tak - ona jeszcze raz to samo. I obydwoje tak szybko, jak si� zjawili, wymkn�li si� zn�w przez okno i znikn�li za parapetem. Zosta� b��kit nieba. Przypomnia�o mi si�, jak tam, w labiryncie, do wisz�cego w powietrzu pod sufitem ��ka wdrapywa�y si� jedna po drugiej pary golas�w. Gdy jedna zesz�a, druga zajmowa�a jej miejsce. A sz�o si� na to ��ko po �cianie i schodzi�o identycznie. Oni, oni musieli tam te� przebywa�. - Na pomoc! - wrzasn��em. Skrzypi�cymi, jak nie powinno by� w szpitalu, drzwiami wcisn�a si� piel�gniarka. Ledwo j� widzia�em. By�a jakby we mgle, jakby j� ta mg�a nios�a ku mnie. - Co jest? - ledwo j� us�ysza�em. - Czemu tu jestem? - Jak to, naprawd� pan nic nie pami�ta? Tam na placu, sk�d pana przytaszczyli, co� nagle wybuch�o. A pan w to wlecia�, jakby umy�lnie. Tak pisz� w gazetach, zobaczy pan. Wezwa� pana doktora? - I przyjdzie ten goryl? - E, on bardziej do anio�ka podobny, za niski na goryla. Za�mia�a si�. - Z Marysi� przyjdzie? Popatrzy�a ze zdziwieniem, zn�w si� za�mia�a. - Mo�e i z Marysi�. - Wi�c co� wybuch�o - wr�ci�em nagle wzburzony do tematu sceny na placu. - Wybuch�o, ale tam by�em nie sam, nie sam. By�em z moj� Klarci�, z jamniczk�. - Nareszcie wiadomo, jak jej na imi�. Zanim przyjd� do pana dzi� krewniaki, jest dla pana niespodzianka. Ale na kilka minut tylko. Na momencik, no! Wybieg�a. Rozbrzmia�o naraz znajome szczekanie. To wpad�a do salki moja Klarcia i koniecznie chcia�a mi wskoczy� na po�ciel. - Nie wolno, nie wolno - m�wi�a piel�gniarka, przytrzymuj�c zwierz�tko. Przemagaj�c b�l dotyka�em sw� zabanda�owan� d�oni� li��cego koniuszki moich palc�w j�zyczka i mokrego, zimnego noska. A Klarcia szala�a, tak merda�a ogonem i skaka�a jak nigdy jeszcze. Ja tak�e jakbym oszala�. Nie by�o b�lu, nie istnia�y rany. Strasznie, strasznie j� kocha�em. I to, �e mog� j� widzie� i pie�ci�. �e �yj�! Patrzy�em na t� jej piszcz�c� do mnie mordk�. M�j Bo�e, przysi�g�bym, �e w jej oczkach dostrzeg�em tak�e niebiesk� podda�czo��. Warszawa, 29 stycznia 1998 r.