4964
Szczegóły |
Tytuł |
4964 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4964 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ADAM HOLLANEK
Pies musi wystrzeli�
�ciana czerwona, jakby krwi� pomalowana. Od pod�ogi do
sufitu. I na jej tle ta prawie bia�a dziewczyna. �eby by�
bielsz�, dostawa�a �wiat�o ostrego reflektora. Nie o�wietla�
jej jedynie twarzy.
No ruszaj si�, ruszaj. R�ce do g�ry, r�ce na boki i g�ow�
te� ruszaj! Mocniej, mocniej!
Jej cia�o by�o na tle tej czerwieni i w ci�g�ych
nieskoordynowanych ruchach jeszcze bardziej
nagie ni� gdyby sta�a nieruchomo. On j� pogania�
nieustannie, czasem zatrzymywa� okrzykiem.
- Tak, tak, jak nad przepa�ci�, jakby� upa�� mia�a
i boisz si� tego!
Mia� j� przed sob� na podwy�szeniu pod t� �cian�.
Podwy�szenie dopiero teraz spostrzeg�em, m�g� j�
doskonale obserwowa�, kiedy si� gi�a na wszystkie
strony. Ci�gle inne ramiona, inne dyndaj�ce piersi, inny
brzuch. W�osy na �onie raz by�y widoczne, to zn�w znika�y,
gdy zmienia�a pozycj� n�g. Tak, widzia� j� doskonale
znad tych swoich kilku p��cien. Manewrowa� przy nich
wszystkich, wydawa�o si� bez �adu i sk�adu. Popatrzy�em -
ta dziewczyna by�a tam jak gdyby w kawa�kach, jakby
pokrojona w ka�dym swoim ruchu na cz�ci. Tylko na
jednym znajdowa�a si� w ca�o�ci, ale wygl�da�a jakby si�
sk�ada�a z r�nych p�z, stara�a posk�ada�, ale jej nie
wychodzi�o. �mieszne? To nie jej, lecz jemu umy�lnie nie
wychodzi�o.
- Przepraszam, przepraszam - b�ka�em. Drzwi �le
widoczne, poza zasi�giem reflektora, zauwa�y�em
ca�kiem przypadkowo. Tu w og�le przej�cia z salki do
salki pozakrywano jakimi� dekoracjami, p�achtami,
kawa�kami drewna, stertami kamieni, tu si� musia�o
poczu�, po nag�ym wst�pieniu do tego labiryntu, jak w
jakim� ca�kiem nieziemskim �wiecie. Szuka�em profesora -
fotografika, z kt�rym mieli�my p�j�� razem na jego
wspania�� wystaw�. M�wiono, �e jest tu bliziutko, id� pan
t�dy, no t�dy. Szed�em i trafi�em na t� rozedrgan�
golas�. I na faceta, co ni� rz�dzi� jak czym� w�asnym i
to jak w�asnym. Znienawidzi�em go za to natychmiast.
- Nie prostuj si�, nieeee! - rykn��.
Ale ona oderwa�a si� spod �ciany, z zasi�gu reflektora
i jakby mnie zna�a od lat, wzi�a mocno pod r�k�.
Kiedy na siebie zdo�a�a narzuci� co� w rodzaju koszulowej
sukienki, nie widzia�em, dalib�g. B�yskawicznie
zlikwidowa�a swoj� nago��. Poci�gn�a za sob�. Okr��yli�my
stert� kamieni, weszli�my do p�ciemnej salki z jasno
o�wietlonym, a� pod sufitem, �o�em. To by� raczej rodzaj
kanapy czy szezlongu. Szcz�liwy z nieustannego czucia
skrawka jej cia�a i na widok ��ka wyobra�aj�cy sobie
coraz wi�cej, my�la�em, patrz�c na nie. Jak my si� tam,
do diab�a, dostaniemy, po czym si� wdrapiemy? Za tym
��kiem i za dekoracj� za nim, przedstawiaj�c� kiczowate,
rozfalowane, ale przecie� nieruchome, morze,
znajdowa�o si� zwyczajne okno, a pod nim mn�stwo
zaparkowanych z tamtej strony samochod�w.
- To te� do malowania - powiedzia�a swym mi�kkim, jakby
pe�nym wahania i obawy g�osikiem.
Teraz widzia�em wreszcie jej buzi�. Jej podda�cze
niebieskie spojrzenie, dzi�ki kt�remu zrozumia�em, czy
zda�o mi si�, �e rozumiem, jej bezwzgl�dne
podporz�dkowanie arty�cie. Tam na tle czerwieni, tam na
golasa. Ale mu uciek�a. Mia�a troch� za szeroki
podbr�dek. Popatrzy�a na mnie do g�ry.
- Poca�uj - powiedzia�a, czekaj�c pewnie na
wykonanie przeze mnie jej rozkazu. Dwa razy j� w usta
ciumkn��em. Na trzeci nie zezwoli�a.
- Przecie� przyszed�e� tu z jamniczkiem. Tam u mnie go
pewnie zgubi�e�.
- Jezus, Maria - zdenerwowa�em si� - rzeczywi�cie.
Poci�gn��em j� z powrotem.
- Sam, sam tam przejd�, chc� och�on��.
Wysun�a si� spod mej r�ki. I leciutko popchn�a w
kierunku drzwi, domniemanych jak si� zaraz okaza�o,
dopiero z boczku za nimi by�y prawdziwe, ukryte.
Obejrza�em si�, ju� jej nie by�o. Odesz�a czy zosta�a.
B�dzie czeka� czy nie?
- Klara - zacz��em wo�a� na moj� jamniczk�, wabi�a
si� Klara, kocha�em j�, sypiali�my wszyscy z t� suczk�.
Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� jej dalekie szczekanie. Tu
przecie� chyba nie mo�na by�o znale�� innej ni� moja?
Kr��y�em chwil�, dobr� chwil� mi�dzy kilkoma salkami.
W jednej trzy nagie modelki. Sta�y nieruchomo tak�e pod
czerwon� (jaka� obsesja) �ciank� i strasznie chichota�y,
najwyra�niej na to moje "Klara, no chod�, chod�".
Maluj�cy chyba nie by� tym, kt�ry nakazywa� zmian�
p�z tej, co ze mn� uciek�a. Przez ni� zgubi�em mego pieska.
Na m�j okrzyk kotara z prawej mej strony, dok�d
pod��a�em, rozchyli�a si� i znany mi rozkazuj�cy g�os
zawo�a�:
- Nie mog� tego psa pomalowa�, a ma takie cudowne
ruchy, cudowne wygi�cia cia�a.
Mimo mojej mi�o�ci do Klary troch� mnie ubod�o, �e
tak zachwyca si� teraz mojej w�asno�ci zwierz�cym
modelem i nim stara si� kierowa�, jak przedtem t� biedn�
dziewczyn�. Klara warcza�a na niego i szczeka�a. Pr�bowa�
j� nak�oni� do le�enia i stania w r�nych pozach -
nadaremnie.
- Pom�, cz�owieku!
Cmokn��em, Klara pobieg�a za mn�. W tych
ciemno�ciach i p�ciemno�ciach zn�w straci�em j� z oczu.
Na pewno nie wraca�a si� do tamtego, musia�a pomkn�� na
swoich krzywych �apkach dalej. By�a wida� zadowolona ze
spaceru, bo przesta�a szczeka�, psiakrew, przesta�a.
Pomy�la�em sobie, �e mo�e �atwiej by�oby mi zlokalizowa�
zwierz�tko przy pomocy tamtej, tej dziewczyny, kt�rej
cia�o natychmiast poczu�em przy sobie, cho� go ju�
przecie� nie by�o. Aha, za ni� chcesz i��, nawet pieska
ukochanego porzuci�. Za ni�. Za tym podda�czym
spojrzeniem, za t� rozwi�z�o�ci� modelki, bo tak czy owak
jest w jej zawodzie jaki� seksualny przechy�, na pewno.
Przecie� nie ka�da zgadza si� na rol� modelki. Mia�em
jej za z�e.
Ale �a��c bez przerwy po tych salach i pokojach z
wzywaniem swej zapodzianej psiny, mijaj�c g�ry i lasy
dekoracji, wci�� mia�em nade wszystko tej dziewczyny
poca�unki na swych ustach i jej cia�o prawie nagie do mego
przytulone. Lecz najwa�niejsze by�o to jej podda�cze
niebieskie spojrzenie.
Za takie warto nawet zgin��. Cz�owiek podejmuje
ka�d� decyzj� w mgnieniu oka, ju� teraz, to mo�e straszne,
ale najbardziej ludzkie. Wcale si� nie zmienia.
Pozostaje sob�, bardziej ni� by� wczoraj, przed godzin�,
przed chwil�. Tylko TERAZ w nim zwyci�a w mgnieniu oka.
Ju� tak raz by�o... �ona, dziecko, jakie� rodzinne �ycie
mo�e z�e, mo�e najgorsze. Kierowniczka pensjonatu
powiedzia�a mi przyciszonym g�osem, cho� nikt tego nie
s�ucha�, �e dziecko si� drze ca�e noce i budzi innych, bo
�onka baluje po lokalach.
- Z dwoma starymi �ydami - wy�wiszcza�a kierowniczka.
Dla mnie niewa�ne by�y �adne staro�ci czy �ydostwa,
cho� u nas zw�aszcza to drugie jeszcze si� ci�gle w
ludzkich rozrachunkach liczy. Mnie szlag trafia� nawet nie
dlatego, �e balowa�a, nie wiadomo zreszt�, jak balowa�a i
gdzie dok�adnie. W�cieka�em si� o biedne opuszczane,
zostawiane wci�� dziecko. Alem si� jeszcze
zastanawia�, czy nie utrzyma� tego wszystkiego.
Przecie� to bana�y i kicze, prawie wszyscy wpadaj� w
podobne pu�apki. Idiotyzm, ale to idiotyzm mnie
dotycz�cy, nie obcych. By�em ju� w jaki� spos�b w tej
pu�apce, cho� cz�sto wtedy wydawa�a mi si� �mieszna. Dwaj
starzy �ydzi.
Gdy m�j przyjaciel wyje�d�a�, tak� mia� posad�,
chodzi�em na noce do jego �onki. To wszystko ta sama
pu�apka. Tylko ci�gle z kim innym. No i potem by�o nowe
ma��e�stwo z kim� ca�kiem innym. Nie umia�em inaczej
egzystowa�. A teraz w mgnieniu oka poca�unki w labiryncie
i niebieskie spojrzenia, modelka. Stan��em pod jedn� z
dekoracji i zacz��em rzewnymi �zami p�aka� za tym, co
jeszcze trwa, ale mo�e zosta� porzucone. Nasze pi�kne
wakacje, z mas� zdj�� i film�w, nasze wspania�e dzieciaki
ju� dorastaj�ce, ju� same wpadaj�ce w pu�apki. �ciska�o
mnie w krtani. Zaczyna� to samo na nowo? Pogardza�em
natychmiast t� swoj� rozpacz�. Bo�e, wszyscy�my jednakowi,
jednakowo post�pujemy, jednakowo rozpaczamy, bo�my
podzieleni. Nie ma innego �wiata.
- Klarcia, Klarcia - wo�a�em za zaginion�, gdzie�
b��dz�c� suczk�, pewnie przera�on�. Jej odnalezienie by
mi na pewno pomog�o. Pru�em cia�em te dekoracje,
zniszczy�em kilka obrazk�w. I nagle, nie wiem jak,
znalaz�em si� w salce z tym ��kiem pod sufitem.
Tam na nim kto� by�. Porusza�o si� podejrzanie
miarowo, rz�si�cie o�wietlone. Mo�e tam, Bo�e co ja ju�
wymy�lam? Mo�e tam? Jak tam si� dosta�? Wtedy wesz�o za
mn� kilka par. Jedna z nich, to niemo�liwe, ale jedna
wst�pi�a na boczn� �cian�, ostro�nie st�pa�a nast�pnie
po suficie, to niemo�liwe, a� znalaz�a si� ko�o ��ka.
Nasza kolejka - kobiecy g�os to ze �miechem
powiedzia�.
- Zaraz zejdziemy - rozleg�o si� przyduszonym mocno
po�ciel� pewnie - okrzykiem.
Nie wytrzyma�em. Zwr�ci�em si� do dw�ch pozosta�ych
par, niecierpliwie przest�puj�cych z nogi na nog�. Panie
by�y w koszulkach, panowie tylko w gatkach.
- Jak to jest. Po �cianie si� tam w�azi?
Spojrzeli na mnie, jakby mnie dopiero dostrzegli.
Taaakie oczy.
- Pan, pan jeste� sam tu? Pierwszy raz? My wejdziemy
tam na r�kach, do g�ry nogami.
�michy, chichoty.
Dopiero w tym momencie zauwa�y�em, jak ci z ��ka
schodz� obydwoje golutcy. Wszystkie �achy wala�y si� na
ziemi, w rogu salki. Nie zdo�a�em zidentyfikowa� tej
pary. Nie mia�em poj�cia, czy to "moja niebieskooka" ze
swym artyst�, czy obcy. Raczej obcy. Obcy, obcy.
Znikn�li za dekoracjami. Zn�w zacz��em rycze�
rozpaczliwie: "Klarcia, Klarcia". Ale dalej nie
poszczekiwa�a nawet. By�em jak pora�ony. Brn��em jakim�
nie o�wietlonym kompletnie, okropnie d�ugim tunelem. Z
cudnym i wielkim pomnikiem na ko�cu widocznym w wysokiej,
kopulastej hali. Za hal� silny gwar. Wszed�em do baru. I
pierwsze, co zobaczy�em, to sk�po ubran� niebieskook�
bawi�c� si� z moj� Klar�. Dlatego bestia nie szczeka�a.
Aportowa�a jak�� szyszk� czy co� podobnego, bo sk�d by
tu szyszka?
Piesek mnie pierwszy zauwa�y�, podbieg� merdaj�c
ogonkiem i szczekaj�c. Wtedy spotka�em niebieskooki
podda�czy wzrok. Wsta�a, zgrabna w tej swej kr�ciutkiej
sukience-koszulce, szybko przesz�a mi�dzy stolikami.
Obj�a mnie. Co ja czu�em w tej chwili, com poczu�.
Ca�owa�a delikatnie w usta raz po raz. Nikt na to nie
zwraca� najmniejszej uwagi. Tego jej artysty-goryla,
tak goryla, teraz wiedzia�em, do czego go por�wna� - nie
by�o na pewno. Odetchn��em.
- Przek�simy co�, nie? Taka jestem g�odna i
spragniona po tym malowaniu. Zjesz ze mn�, ja funduj�.
- Co� takiego.
- Mam kup� forsy, tak, tak. Ze mn� nie ma k�opotu.
Przygl�da�a mi si�, odst�puj�c krok do ty�u.
- Masz bu�k� cholernie pooran�. Tego tam, w atelier,
nie by�o tak wida�.
Przerazi�em si�. Wiedzia�em, �em od niej kilkadziesi�t
lat starszy, ale dopiero teraz to mnie strasznie
poruszy�o. Nic z moich dzikich plan�w. Figa z makiem. Ta
moja parszywa poorana jak p�ugiem g�ba.
Zbli�y�a si�, przytuli�a i zn�w poca�owa�a.
- Nie szkodzi, przeciwnie, nie lubi� myd�k�w
dwudziestoletnich z damskimi buziakami.
Oszala�em z rado�ci.
- Nie znosisz swojej pracy? - zapyta�em niewinnym
g�osikiem.
Ju� siedzieli�my, ju� kto� postawi� przed nami kaw�,
wod� i kieliszek czerwonego wina.
- Tylko pr�dko - ten kto� powiedzia� i odszed�.
- No i co? - zapyta�em g�upio.
- Ja wiem - powiedzia�a kiwaj�c ramionami - ja
wiem. Mo�e nie lubi�.
- No pewnie - ucieszy�em si�.
Pi�a b�yskawicznie kaw� i wino, na zmian�. W
strasznym po�piechu.
- Jaki kochany jeste�. A ta twoja Klarcia to fajny
psiunio, no masz. - Klarcia �apczywie si�gn�a po kawa�
podawanego jej ciastka. - Patrz, jak si� to z nami dziwnie
zawsze dzieje - powiedzia�a, pochyli�a si� i poca�owa�a
przez stolik.
Wtedy rozleg� si� wielki szum, mia�em uczucie, �e
si� ca�a sala barowa obraca razem z nami. Ale chyba nie.
Wszyscy siedz�cy i masa innych wysypywali si� teraz na
wielk� werand�. Za ni� by� du�y ogr�d, zamkni�ty murem.
Klarci� mia�em pos�uszn� u nogi. A niebieskookiej nie
dostrzeg�em. Mo�e w og�le jej nie by�o, pomy�la�em z
rozpacz�. W murze szeroka brama na o�cie� otwarta.
Szli�my wszyscy, niekt�rzy zajmowali zaparkowane
samochody. Chcia�em wr�ci�.
- Chod�, Klarcia - zawo�a�em.
Zatrzyma� mnie ubrany na bia�o portier.
- Ju� nie mo�na - powiedzia� stanowczo. - Nie.
Pr�bowa�em go odepchn��. Zaraz na pomoc mu zjawi� si�
drugi.
- Pospacerujemy, Klarcia. Prosz� pan�w, a drugim
wyj�ciem tu nikt nie wychodzi, ja czekam...
- Nie, tamt�dy si� tylko wchodzi, ju� zamkni�te,
tylko t�dy.
- To poczekamy.
Szybki tam i z powrotem spacer pod gmachem. Raz,
dwa, raz, dwa. Nie daremny.
Widz� doskonale t� par�. W�tpliwo�ci identyfikacyjne
trwaj� sekundy. Niestety - oni. "Moja" niebieskooka i ten
jej goryl-artysta. Schodz� wielkimi schodami i s� tu�,
tu�. Umy�lnie podchodz� im od jej strony, pod sam nos.
Oboj�tny i jej, i jego rzut oczami w moim kierunku.
- Przepraszam - jeszcze im m�wi�.
On ju� tylko skin�� na to g�ow�. Ona nic. Wi�c mnie
w�ciek�o�� ogarnia i uciekam od nich na ten kolosalny
plac z rzadka na nim posadzonymi kioskami. Jak k�pki
w�os�w na �ysinie. Nagle, choroba, jakie� krzyki ze
wszystkich stron tego pustego w �rodku placu. Odwracam
g�ow�. Goryl z niebieskook� wymachuj� r�koma i te� co�
wrzeszcz�. I le�� w bia�ym ��ku. Kto mnie tu i po co
wsadzi�? Ruszy�em g�ow�, pr�buj�c dok�adniej rozezna� ten
obcy teren. A tu ten �eb m�j jaki� ci�ki. Wyra�nie
czym� grubym zawini�ty. Co� mi jest chyba, bo i nogi w
banda�ach i jedna r�ka. Czymkolwiek pr�buj� ruszy�, boli.
- Halo! - zawo�a�em.
Ale to wypad�o jakbym straci� sw�j zwyk�y g�os.
Jakie� skrzeczenie.
- Halo - powt�rzy�em.
Ci�gle by�em jeszcze sam, a jedna r�ka, lewa, by�a
pod��czona do wisz�cej nade mn� butelki z jak�� brunatn�
sa�amach�. Kropl�wka? - pomy�la�em. Wtem pos�ysza�em
jakby z boku tej salki otwierano okno. Istotnie przez
otwarte wdrapywa� si� kto�, widzia�o si� jego r�ce.
Nast�pnie przeskoczy� parapet i ju� by� ko�o mnie. To ten
goryl od mej niebieskookiej, na kt�rego rozkaz musia�a
go�a idiotycznie pl�sa� na tle czerwieni. Natychmiast
stan�o mi przed oczami to jej pl�sanie. Wi�c chcia�em si�
zerwa�, z ca�ych si� wo�aj�c - na pomoc.
Przytrzyma� mnie, si�� mia� wielk�.
- Przesta�, cz�owieku, bo rozprujesz si� na nowo.
- Czego chcesz ode mnie?
- Chc� zbada�.
- Nieeee!
- Marysiu - odwr�ci� si� ku oknu. - Marysiu -
powt�rzy�.
W oknie zobaczy�em, cho� ruch g�ow� bardzo mnie
bola�, drug� przeskakuj�c� parapet posta�. Troch� jej to
niezdarnie wychodzi�o. Przeskoczy�a nareszcie. Za oknem
zosta�o jedynie niebo - nic innego - niebo.
- Marysiu!
Podesz�a. Bo�e, to by�a moja niebieskooka. On buszowa�
teraz po moim pozawijanym ciele, a ona mu w tym pomaga�a.
Ka�dy najmniejszy nawet dotyk jej palc�w, paluszk�w
odczuwa�em jako b�ogo��. Tylko dlatego nie wrzeszcza�em.
On zaraz odszed� do umywalki umy� �apy. Wpatrzy�em si� w
jej podda�cze oczy, ocz�ta.
- Masz wi�c dwa zawody. I to tak r�ne - wyj�ka�em.
Nie wiem, czy s�ysza�a m�j charkot i co z niego poj�a.
- Co� nie tak. Od pi�ciu lat jestem tu piel�gniark�.
Jestem w szpitalu.
- Kukuryku - powiedzia�em.
I przypomnia�a mi si� ca�a scena przed tym wielkim
gmachem, gdzie ich razem dojrza�em. Ko�o nich si�
przecie� przemkn��em. Musia�a mnie zobaczy�, ale w og�le
na mnie nie zareagowa�a. By�em dla niej jak obcy. Nie
pozna�a, teraz nie rozpoznaje? Pami�ta�em, jakem wtedy
zrozpaczony wali� przez pustk� tego placu, jak ludziska
co� na mnie krzyczeli. Ich dwoje tak�e widzia�em
wymachuj�cych r�kami. Doda�em gazu. To by� dla mnie
odruch strasznego �alu. I ju� dalej, a� do tego ��ka, nic
nie pami�ta�em wi�cej. Patrzy�a na mnie oboj�tnie i teraz,
poprawiaj�c banda�e.
- Co� nie tak - ona jeszcze raz to samo.
I obydwoje tak szybko, jak si� zjawili, wymkn�li si�
zn�w przez okno i znikn�li za parapetem. Zosta� b��kit
nieba. Przypomnia�o mi si�, jak tam, w labiryncie, do
wisz�cego w powietrzu pod sufitem ��ka wdrapywa�y si�
jedna po drugiej pary golas�w. Gdy jedna zesz�a, druga
zajmowa�a jej miejsce. A sz�o si� na to ��ko po �cianie
i schodzi�o identycznie. Oni, oni musieli tam te�
przebywa�.
- Na pomoc! - wrzasn��em.
Skrzypi�cymi, jak nie powinno by� w szpitalu,
drzwiami wcisn�a si� piel�gniarka. Ledwo j� widzia�em.
By�a jakby we mgle, jakby j� ta mg�a nios�a ku mnie.
- Co jest? - ledwo j� us�ysza�em.
- Czemu tu jestem?
- Jak to, naprawd� pan nic nie pami�ta? Tam na placu,
sk�d pana przytaszczyli, co� nagle wybuch�o. A pan w to
wlecia�, jakby umy�lnie. Tak pisz� w gazetach, zobaczy
pan. Wezwa� pana doktora?
- I przyjdzie ten goryl?
- E, on bardziej do anio�ka podobny, za niski na
goryla.
Za�mia�a si�.
- Z Marysi� przyjdzie?
Popatrzy�a ze zdziwieniem, zn�w si� za�mia�a.
- Mo�e i z Marysi�.
- Wi�c co� wybuch�o - wr�ci�em nagle wzburzony do
tematu sceny na placu. - Wybuch�o, ale tam by�em nie sam,
nie sam. By�em z moj� Klarci�, z jamniczk�.
- Nareszcie wiadomo, jak jej na imi�. Zanim przyjd�
do pana dzi� krewniaki, jest dla pana niespodzianka. Ale
na kilka minut tylko. Na momencik, no!
Wybieg�a.
Rozbrzmia�o naraz znajome szczekanie. To wpad�a do
salki moja Klarcia i koniecznie chcia�a mi wskoczy� na
po�ciel.
- Nie wolno, nie wolno - m�wi�a piel�gniarka,
przytrzymuj�c zwierz�tko. Przemagaj�c b�l dotyka�em sw�
zabanda�owan� d�oni� li��cego koniuszki moich palc�w
j�zyczka i mokrego, zimnego noska. A Klarcia szala�a, tak
merda�a ogonem i skaka�a jak nigdy jeszcze. Ja tak�e
jakbym oszala�. Nie by�o b�lu, nie istnia�y rany.
Strasznie, strasznie j� kocha�em. I to, �e mog� j� widzie�
i pie�ci�. �e �yj�! Patrzy�em na t� jej piszcz�c� do mnie
mordk�. M�j Bo�e, przysi�g�bym, �e w jej oczkach
dostrzeg�em tak�e niebiesk� podda�czo��.
Warszawa, 29 stycznia 1998 r.