4872

Szczegóły
Tytuł 4872
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4872 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4872 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4872 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Raymond E. Feist KR�LEWSKI BUKANIER (T�umaczy�: Andrzej Sawicki) Ethanowi i Barbarze PODZI�KOWANIA Ksi��ka ta nie powsta�aby, gdyby nie bujna wyobra�nia pierwotnych Czwartkowych Nocnych Mark�w, p�niej za� Pi�tkowych Nocnych Mark�w. Steve A., April, Jon, Anita, Rich, Ethan, Dave, Tim, Lori, Jeff, Steve B., Conan, Bob i tuzin innych, kt�rzy wspomagali nas podczas kilkuletniej pracy, wzbogacili j� tak, jak nigdy by si� to nie uda�o samotnemu autorowi. Dzi�ki Wam za cudowny �wiat zabawy. Podzi�kowania nale�� si� r�wnie� Janny Wurts, za to, �e pozwoli�a mi uczy� si� od siebie podczas blisko siedmioletniej wsp�pracy. Donowi Maitzowi dzi�kuj� za wizje, umiej�tno�ci, mistrzostwo, artyzm - i za popieranie pomys��w Janny. W ci�gu tych lat pracowa�em z r�nymi redaktorami z wydawnictw Doubleday i Grafion, p�niej za� z HarperCollins. Szczeg�lnie gor�ce podzi�kowania nale�� si� Jannie Silverstein z wydawnictwa Bantam Doubleday Dell za podj�cie pracy w miejscu, w kt�rym przerwali j� jej poprzednicy - a zrobi�a to, nie trac�c tempa. Podobnie by�o z tymi, kt�rych wymieni�em wcze�niej, pracuj�cymi w obu wydawnictwach - niekt�rzy pracowali nad czym� innym, ale pami�tam o wszystkich. Zajmowali si� marketingiem, reklam� i doradztwem, niekt�rzy tylko czytali te ksi��ki i komplementowali je w gronie wsp�pracownik�w - za co wszystkim dzi�kuj�. Wielu z Was robi�o co w ich mocy - niekt�rzy nawet wi�cej - by ta ksi��ka odnios�a sukces. Chcia�bym te� podzi�kowa� osobom, kt�rych nigdy wcze�niej nie wymienia�em. S� to Tres Anderson i jego zesp�, Bob i Phylis Weinbergowie, Rod Clark i jego ludzie - kt�rym zawdzi�czam znacznie wi�cej ni� tylko sprzeda� ksi��ek - stworzyli bowiem atmosfer� entuzjazmu i popierali nas od samego pocz�tku. Jak zwykle dzi�kuj� Jonathanowi Matsonowi i wszystkim z Harold Matson Company za znakomite doradztwo w interesach. Najg��bsze za� podzi�kowania nale�� si� Kathlyn S. Starbuck, kt�ra bardzo mi pomog�a wytrwa� do ko�ca. Nie m�g�bym napisa� tej ksi��ki bez Jej mi�o�ci, pomocy i m�dro�ci. Prolog SPOTKANIE Ghuda przeci�gn�� si� leniwie. Od drzwi gospody dobieg� go okrzyk kobiety: - Wyno�cie mi si� st�d zaraz! By�y najemnik siedzia� w fotelu, ustawionym na werandzie nale��cej do niego ober�y, i przygl�da� si� swym le��cym na balustradzie stopom. Z ty�u dolatywa�y go zwyczajne odg�osy przedwieczornego ruchu. Podczas gdy zamo�niejsi klienci zatrzymywali si� w lepszych gospodach, po�o�onych nad srebrzystymi pla�ami, ober�a �Pod Za�niedzia�ym He�mem� mia�a starych zwolennik�w w�r�d wo�nic�w, najemnik�w, dostarczaj�cych �ywno�� na miejskie targi wie�niak�w i cz�onk�w za�ogi miejscowego garnizonu. - Mam wezwa� stra� miejsk�? - piekli�a si� kobieta za szynkwasem. Ghuda by� ros�ym cz�owiekiem, kt�rego �ylaste mi�nie nie pokry�y si� warstw� t�uszczu dzi�ki fizycznej pracy przy prowadzeniu ober�y - nie dopu�ci� te� do tego, by zardzewia� or�. Nie potrafi�by zreszt� zliczy� okazji, kiedy musia� jednego czy dwu klient�w wyrzuca� za drzwi. Z ca�ego dnia najbardziej lubi� wieczory, tu� przed kolacj�. Siedz�c w swoim fotelu, podziwia� zach�d s�o�ca w zatoce Elarial, i leniwie obserwowa�, jak roz�arzone niebo zaci�ga si� �agodnym b��kitem, bia�e za� budowle powlekaj� si� odcieniami czerwieni i z�ota. By�a to jedna z niewielu przyjemno�ci, na jakie pozwala� sobie w swoim - sk�din�d nie�atwym i pozbawionym rozrywek - �yciu. Wewn�trz rozleg� si� g�o�ny �oskot i Ghuda postanowi�, �e jeszcze poczeka. Jego kobieta niew�tpliwie go powiadomi, kiedy sytuacja dojrzeje do interwencji. - Jazda mi st�d, ale ju�! Bijcie si� na zewn�trz! Ghuda si�gn�� po jeden z dwu kordelas�w, kt�re stale nosi� zatkni�te za pas, i zacz�� go czy�ci�, robi�c przy tym nieco roztargnion� i znudzon� min�. W g��bi gospody rozleg� si� brz�k t�uczonych kufli. Zaraz potem rozwrzeszcza�a si� jaka� dziewczyna, a� wreszcie najemnik us�ysza� g�uchy �oskot uderze�. Spojrza� na odbicie s�o�ca w polerowanym ostrzu. By� cz�owiekiem niemal sze��dziesi�cioletnim. Jego twarz poorana by�a siatk� zmarszczek, kt�rych dorobi� si� podczas wielu lat ochraniania karawan, walk, znoszenia kaprys�w pogody, pospiesznego zapychania �o��dka kiepskim �arciem i tanim winem - nad ca�o�ci� za� statecznego dzi� oblicza ober�ysty g�rowa� z�amany nos. Cz�sto powtarza�, �e niewiele rzeczy w �yciu wysz�o mu tak dobrze jak w�osy - z kt�rych zosta� mu tylko �ysy czubek g�owy i wieniec d�ugich do ramion, siwych k�dzior�w nad uszami i na karku. Cho� nikt nigdy nie nazwa�by go urodziwym, mia� w sobie spokojn� godno��, pewno�� siebie i szczero��, kt�re sprawia�y, �e ludzie go lubili i darzyli zaufaniem. Przenosz�c wzrok na zatok�, przez chwil� syci� oczy widokiem srebrnych iskier s�onecznego odblasku na b��kitnych wodach i bia�ych mew, kt�re wrzeszcz�c, nurkowa�y w poszukiwaniu jedzenia. Dzienny skwar odszed� ju� w niebyt i teraz d�� ch�odny, s�ony wietrzyk znad morza - Ghuda za� przelotnie pomy�la�, �e nie�atwo by�oby o lepsze �ycie dla kogo� o jego pozycji. Wtedy to w�a�nie zauwa�y�, �e ze s�onecznego blasku wy�ania si� w perspektywie uliczki, ci�gn�ca uparcie ku ober�y, jaka� niewysoka posta�. Pocz�tkowo by�a to tylko plamka na tle zachodz�cego s�o�ca, wkr�tce jednak przybra�a wyra�niejszy kszta�t. W sylwetce przybysza by�o co�, co wywo�a�o za uszami by�ego najemnika niemi�e �wierzbienie. Ghuda os�oni� oczy d�oni� i przyjrza� mu si� uwa�niej. Do ober�y zbli�a� si� niewysoki, krzywonogi cz�owieczek w zakurzonej i sp�owia�ej, lu�nej b��kitnej szacie, ods�aniaj�cej jego jedno rami�. By� Isala�czykiem, cz�onkiem jednego z lud�w zamieszkuj�cych po�udnie Wielkiego Kesh. Przez rami� przewiesi� sobie dwudzielne biesagi, id�c za�, opiera� si� na d�ugim, s�katym kosturze. Kiedy zbli�y� si� tak, �e mo�na ju� by�o rozpozna� rysy twarzy, najemnik st�kn�� ze zgroz�: - Bogowie... wszyscy, byle nie on! W g��bi budynku rozleg� si� j�kliwy wrzask w�ciek�o�ci i Ghuda podni�s� si� z krzes�a. Przybysz si�gn�� do piersi i rozwi�za� przedni worek biesag�w. Wok� g�owy nieznajomego k��bi� si� wieniec rzadkich k�ak�w, z s�piej za� twarzy patrzy�a na Ghud� para bystrych, ciemnych oczu. I nagle smag�osk�ry przybysz u�miechn�� si� szeroko, ukazuj�c bia�e z�by. Nieznajomy si�gn�� do worka i nieco zgrzytliwym, a� nazbyt dobrze znajomym Ghudzie g�osem zapyta�: - Chcesz pomara�cz�? - W przepastnego worka rzeczywi�cie wyj�� dwa owoce. Ghuda zr�cznie z�apa� ci�ni�ty mu owoc. - Nakor, sk�d si� tu wzi��e�, na Siedem Piekie�! Nakor Isala�czyk, notoryczny oszust karciany i okazjonalny szalbierz, w pewnym znaczeniu tego s�owa nietuzinkowy czarodziej, wedle oceny za� Ghudy wariat i narwaniec jakich ma�o, by� niegdysiejszym towarzyszem niegdysiejszych przyg�d niegdysiejszego najemnika. Przed dziewi�ciu laty, kiedy spotkali si� przypadkowo, towarzyszyli w p�niejszej podr�y do stolicy Kesh pewnemu w��cz�dze, kt�ry nam�wi� Ghud� na t� w�dr�wk� nie bez pewnych trudno�ci. Podczas tej podr�y musieli stawi� czo�o morderstwom, polityce i spiskowi. W��cz�ga okaza� si� ksi�ciem Borrikiem z Kr�lestwa Wysp, Ghuda za� zarobi� na tym przedsi�wzi�ciu dostatecznie du�o, by naby� od owdowia�ej w�a�cicielki ober�� z widokami na najpi�kniejsze zachody s�o�ca, jakie zdarzy�o mu si� ogl�da� w �yciu. Tak czy owak, nigdy nie zamierza� wdawa� si� ju� w awantury, jakich do�wiadczy� podczas tamtej podr�y. Teraz z zamieraj�cym sercem doznawa� przeczucia, �e jego postanowienie rozwiewa si� jak poranne mg�y w podmuchach rze�kiej bryzy. Krzywonogi tymczasem powiedzia�: - Przyszed�em po ciebie, Ghuda. Ghuda usiad� w fotelu i spojrzeniem pe�nym nadziei powita� wylatuj�cy przez drzwi ober�y pusty kufel od piwa. Nakor jednak uchyli� si� zr�cznie i doda�: - Miewasz tu chyba niez�e bijatyki? Wozacy? Ghuda potrz�sn�� g�ow�. - Dzi� nie ma go�ci. To tylko siedmiu ch�opak�w mojej baby. Rozrabiaj� jak zwykle w barze. - Wracaj�c do polerowania sztyletu, Ghuda spyta�: - Dok�d mnie zabierasz? - Do Krondoru. Ghuda na chwil� zamkn�� oczy. Jedyn� osob�, kt�r� obaj znali w Krondorze - a Ghuda znacznie bardziej ceni�by sobie t� znajomo��, gdyby trwa�a kr�cej - by� ksi��� Borric. - Nakor, �ycie, kt�re tu p�dz�, nie jest mo�e najdoskonalsze, ale mnie w zupe�no�ci zadowala. Nigdzie si� nie ruszam. Ma�y cz�owieczek wgryz� si� �apczywie w pomara�cz�, �u� przez chwil�, wysysa� soczysty k�s, po czym wyplu� pestki. Potem otar� usta nadgarstkiem i spyta� z przek�sem: - To ma by� szczyt twoich �yciowych ambicji? - m�wi�c to, wskaza� d�oni� ku otwartym drzwiom ober�y, sk�d dobiega� teraz g�o�ny p�acz jakiego� berbecia, przewy�szaj�cy sw� si�� inne wrzaski, i brz�k t�uczonych naczy�. - Mo�e �ycie nie by�o dla mnie zbyt �askawe - powiedzia� Ghuda - ale ostatnio rzadko kto� pr�buje mnie zabi�; ka�dego dnia wiem, gdzie b�d� spa� w nocy, dobrze jem i regularnie za�ywam k�pieli. Dzieci za�... - rozleg� si� kolejny wrzask podkre�lany rytmicznym odg�osem klaps�w. Ghuda spojrza� z ukosa na Nakora: - Mo�e b�d� �a�owa� tego pytania... ale po co nam jecha� do Krondoru? - Musimy zobaczy� si� z pewnym cz�owiekiem - powiedzia� Nakor, siadaj�c na por�czy werandy i zaczepiaj�c jedn� nog� o podtrzymuj�cy j� s�upek. - Jedn� rzecz musz� ci przyzna�, Nakor. Nie zanudzasz cz�owieka zb�dnymi szczeg�ami. Co to za cz�owiek? - Nie mam poj�cia. Dowiemy si� na miejscu. - Kiedy widzieli�my si� ostatnio, mia�e� wyjecha� z Kesh i uda� si� na t� Wysp� Mag�w, do Stardock. Odziewa�e� si� w b��kitn�, pi�knie tkan� szat�, dosiada�e� smolistego ogiera - a by� to ko�, za kt�rego pustynny emir da�by roczny �up z grabie�y karawan - i mia�e� pe�n� sakw� z�otych imperialnych dublon�w. - Ko� najad� si� mokrej trawy, dosta� wzd�cia i zdech� - wzruszy� ramionami Nakor. Przesun�� palcami po brudnej, wy�wiechtanej b��kitnej tunice. - Wspania�a opo�cza nieustannie o co� zaczepia�a, wi�c j� w ko�cu wyrzuci�em. Zosta�a mi tylko ta szata... ale troch� si� zu�y�a. Mia�a nieco za szerokie r�kawy, wi�c je oddar�em. By�a za d�uga i ko�ce wlok�y si� po ziemi, no to przyci��em po�y sztyletem. Ghuda �ypn�� okiem na niezbyt imponuj�cy rezultat wysi�k�w Nakora. - Powiniene� p�j�� z tym do krawca. - A tam, za wiele z tym ambarasu. - Skierowawszy jedno oko w turkusowe niebo, na kt�rym zach�d barwi� ju� pasma chmur czerwieni� i szaro�ci�, doda�: - Wyda�em w Stardock wszystkie pieni�dze i zacz��em si� tam nudzi�. Postanowi�em uda� si� do Krondoru. Ghuda poczu�, �e wydarzenia zaczynaj� wymyka� mu si� spod kontroli: - Nie mam przed sob� mapy, ale m�g�bym przysi�c, �e droga ze Stardock do Krondoru przez Elarial nie jest najkr�tszym ze szlak�w ��cz�cych te grody. Nakor wzruszy� ramionami. - Musia�em ci� odszuka�. Wr�ci�em wi�c do Kesh. Powiedzia�e� im, �e osiedlisz si� w Jandowae, pojecha�em tam wi�c za tob�. Stamt�d skierowano mnie do Farafry, z Farafry do Draconi, potem uda�em si� za tob� do Caraly... i oto wreszcie jestem! - Wygl�da na to, i� rzeczywi�cie upar�e� si�, �eby mnie znale��. Nakor pochyli� si� do przodu i odezwa� g�osem, kt�ry Ghuda ju� u niego s�ysza�. Zrozumia�, �e cz�owieczek chce mu powiedzie� co� wa�nego. - Ghuda... zbli�aj� si� wielkie wydarzenia. Nie pytaj mnie, sk�d wiem, nie mam poj�cia. Niekiedy po prostu zdarza mi si� widzie� pewne rzeczy. Musisz uda� si� ze mn�. Trzeba nam odwiedzi� miejsca, w kt�rych by�o niewielu ludzi z Kesh. Bierz miecz, pakuj si� i ruszaj ze mn�. Jutro do Durbinu udaje si� pewna karawana. Za�atwi�em ci robot� stra�nika; �karawaniarze� pami�taj� jeszcze Ghud� Bule. W Durbinie zaokr�tujemy si� na statek do Krondoru. Trzeba nam si� spieszy�. - Dlaczego mia�bym ci� pos�ucha�? - spyta� Ghuda. Nakor u�miechn�� si�, a w jego g�osie pojawi� si� zn�w �w charakterystyczny, na po�y drwi�cy, na po�y powa�ny ton: - Bo si� okropnie nudzisz... A mo�e nie? Ghuda przez chwil� nas�uchiwa� g�osu najm�odszego ze swoich przybranych dziatek, dr�cego si� okropnie i kln�cego w �ywy kamie� pozosta�� sz�stk�. - No c�... w istocie dzie� jest podobny do dnia... - w tym momencie rozleg� si� krzyk jego kobiety, strofuj�cej niesforne potomstwo - .. .i nie ma tu za wiele spokoju. - Dalej�e. Po�egnaj si� z t� kobiet� i ruszajmy. Ghuda wsta�, �ywi�c mieszane uczucia - podobne do tych, kt�rych doznajemy, kiedy znienawidzony s�siad utonie w naszej studni. By� jednocze�nie zrezygnowany i przepe�nia�o go podniecenie. Odwracaj�c si� ku frantowi, powiedzia�: - Lepiej b�dzie, jak sam p�jdziesz do karawanseraju i tam na mnie poczekasz. Musz� co� wyja�ni� mojej kobiecie. - O�eni�e� si�? - Nakor wytrzeszczy� oczy. - No nie... ja tylko tak g�upio wygl�dam. Ma��e�stwo to jedna z tych spraw, w kt�rych nie osi�gn�li�my pe�ni porozumienia. .. Nakor u�miechn�� si� ze zrozumieniem. - No to daj jej troch� z�ota - je�eli ci jakie� zosta�o - powiedz, �e wkr�tce wr�cisz... i zmiataj. Za miesi�c w tym krze�le - i w jej ��ku - znajdziesz innego m�czyzn�. Ghuda przystan�� na chwil� przy drzwiach, patrz�c z osobliwym wyrazem twarzy na zachodz�ce s�o�ce. Potem westchn�� i mrukn��: - B�dzie mi tego brakowa�o. Isala�czyk, nie przestaj�c si� u�miecha�, zeskoczy� z por�czy, podni�s� biesagi i prze�o�y� je sobie przez rami�. - Ghuda, nad innymi morzami te� zachodzi s�o�ce. Przed nami wspania�e widoki do podziwiania... i wielkie czyny. - Nie dodawszy ju� ani s�owa, odwr�ci� si� i ruszy� ku miastu. Ghuda wszed� do ober�y, kt�r� przez ostatnie siedem lat nazywa� swoim domem, i przez g�ow� przemkn�a mu przelotna my�l: Czy jeszcze kiedykolwiek ponownie przekrocz� ten pr�g? Rozdzia� 1 DECYZJA Stoj�cy na oku marynarz pokaza� co� d�oni�. - ��d� na kursie! - Co takiego? - wrzasn�� zdumiony Amos Trask, admira� floty ksi���cej w Kr�lewskiej Marynarce Krondoru. Stoj�cy obok admira�a pilot portowy, kt�ry mia� poprowadzi� ksi���cy okr�t flagowy ku pa�acowej przystani, wrzasn�� do swego pomocnika na dziobie: - Ka� im sp�ywa�! Asystent pilota, ponury m�odzian, odkrzykn�� ku mostkowi: - Wywiesili kr�lewsk� bander�! Amos Trask bezceremonialnie odepchn�� pilota na bok. By� to m�� o beczkowatej piersi i byczym karku, kt�ry mimo swoich sze��dziesi�ciu lat ruszy� ku dziobowi lekkim krokiem cz�owieka wi�ksz� cz�� �ycia sp�dzaj�cego na morzu. Od ponad dwudziestu lat wprowadza� i wyprowadza� z tego portu flagowy statek Aruthy i m�g�by to zrobi� teraz z zawi�zanymi oczami, przepisy wymaga�y jednak, by zostawia� to portowym pilotom. Amos nie cierpia� zdawania komendy nad statkiem komukolwiek - a ju� w szczeg�lno�ci nad�tym i nie cierpianym przez reszt� marynarskiej braci cz�onkom Kr�lewskiego Bractwa Pilot�w. Admira� �ywi� silne przekonanie, �e drugim z warunk�w koniecznych do zdobycia sobie miejsca w Bractwie by� k��tliwy i nieprzyst�pny charakter. Pierwszym - cho� nie wystarczaj�cym - by�o w�enienie si� w rodzin� niezwykle p�odnego Zarz�dcy Portu. Dotar�szy na dzi�b, spojrza� na rozci�gaj�c� si� przed nim po�a� portu. I zmru�y� oczy, gdy zobaczy�, �e niewielka, najwy�ej pi�tnastostopowa ��d� z �aglem usi�uje wej�� do portu przed jego statkiem. Na maszcie �odzi powiewa�a kiepsko przymocowana bandera, b�d�ca pomniejszon� wersj� kr�lewskiej bandery krondorskiej. Na pok�adzie niewielkiej �odzi miotali si� dwaj ch�opcy - jeden rozpaczliwie usi�owa� zapanowa� nad rumplem i �aglem, drugi tkwi� przy burcie z lin�, got�w rzuci� cum�, gdy tylko w jej zasi�gu znajdzie si� jaki� pacho�ek. Obaj za�miewali si� do �ez, uradowani wy�cigiem. - Nicholas! - rykn�� Amos do ch�opca przy burcie. - Ty ba�wanie! Zaraz odetniemy ci wiatr! Zmiataj st�d! - Ch�opiec przy sterze odwr�ci� si� ku Amosowi i u�miechn�� zuchwale. - Powinienem by� si� domy�li�! - sarkn�� Amos, zwracaj�c si� do pomocnika pilota. Do mocuj�cego si� za� ze sterem rykn��: - Harry! Precz, ty kretynie! - Ogl�daj�c si� wstecz, by sprawdzi�, jak szybko za�oga refuje �agle, zauwa�y�: - Idziemy samym rozp�dem prosto na molo. Nawet gdyby�my chcieli, nie damy rady skr�ci�, bo nie ma tu miejsca. ..i� pewno�ci� nie mo�emy si� zatrzyma�. Wszystkie statki przybywaj�ce do Krondoru zarzuca�y kotwic� po�rodku portu, gdzie czeka�y na barki, kt�re rozwozi�y towary i pasa�er�w na przystanie. Amos by� jedynym cz�owiekiem o dostatecznym autorytecie, kt�ry robi� takie wra�enie na w�adzach portu, �e pozwala�y mu opuszcza� �agle wedle uznania i przybija� do brzegu. Stary �eglarz by� niezmiernie dumny z tego, i� zawsze dobija� na odleg�o�� wystarczaj�c� na rzucenie cum i nigdy nie potrzebowa� holownik�w na wios�ach. Podczas ostatnich dziesi�ciu lat przybija� tu z setk� razy, nigdy przedtem jednak para zwariowanych dzieciak�w nie p�ta�a mu si� przed bukszprytem. Patrz�c na ma�� ��d�, gwa�townie teraz zwalniaj�c�, Amos spyta� pomocnika pilota: - Lawrence, zechciej mi powiedzie�, bo z�era mnie ciekawo��... jakie to uczucie by� cz�owiekiem na oku statku, kt�ry pos�a� na dno najm�odszego syna Ksi�cia Krondoru? Pomocnik pilota zblad� i odwr�ci� si� ku �odzi. Energicznie, acz nieco piskliwie, zacz�� wrzeszcze� na ch�opc�w, by natychmiast zeszli z kursu. Amos tymczasem, potrz�saj�c g�ow�, zaj�� si� obserwacj� rozgrywaj�cej si� ni�ej sceny. Musn�� d�oni� sw� niemal �ys� g�ow� i przyg�adzi� resztki w�os�w, kiedy� bujnych i k�dzierzawych, dzi� siwych, rzadkich i zwi�zanych nad karkiem w �eglarski warkocz. Przez chwil� usi�owa� si� powstrzyma� i w og�le nie zwraca� uwagi na to, co dzieje si� przed dziobem, ale nied�ugo wytrzyma� w oboj�tno�ci. Odwr�ciwszy si�, wychyli� si� za reling i w prawo, by zobaczy�, co dzieje si� w dole. Nicholas napiera� na wios�o, zaklinowawszy stop� o osad� masztu, a �ciskanym kurczowo wios�em usi�owa� odepchn�� ��d� od kad�uba statku. Na twarzy ch�opca malowa�o si� przera�enie. Mimo wszystko krzykn�� ca�kiem przytomnie: - Harry! Skr�� na lew� burt�! Amos kiwn�� g�ow�. Rada by�a dobra, bo je�li Harry dostatecznie skr�ci�by w lewo, ma�a ��dka okr��y�aby id�cy teraz samym rozp�dem statek, odbi�aby si� od jego burty, mo�e i posz�aby na dno, ch�opcy jednak jako� by si� wykaraskali. Je�li za� zdryfuj� na sterburt�, ��d� i jej pasa�erowie zostan� zmia�d�eni pomi�dzy palami pomostu i kad�ubem statku. - Ksi��� wymusi� pierwsze�stwo - rzek� Lawrence. - Ha! Je�eli chcesz przez to powiedzie�, �e pozwoli� si� wepchn�� na pomost, to zgoda! - Amos potrz�sn�� g�ow�. - Sk�adaj�c d�onie w tr�bk�, rykn�� do sternika �odzi: - Harry! Ostro w lewo! Jedyn� odpowiedzi� m�odego giermka by� radosny i dziki okrzyk wojenny - ch�opak szarpa� rumplem, usi�uj�c utrzyma� ��d� na dziobie statku. - To jak balansowanie pi�eczk� na ostrzu miecza - westchn�� Amos. Znaj�c szybko�� statku i jego po�o�enie, wiedzia�, �e najwy�szy ju� czas ima� si� cum. - Ksi��� utrzymuje ��d� na dziobie naszego statku - st�kn�� Lawrence. - Robi, co mo�e, ale jako� si� trzyma. - Gotuj cumy dziobowe! - rykn�� Amos. - Gotuj cumy rufowe. - �eglarze przygotowali liny, by rzuci� je czekaj�cym na nabrze�u towarzyszom. - Admirale! - kwikn�� Lawrence. - Lepiej nic nie m�w! - Amos zamkn�� oczy. - Admirale! Stracili kontrol�! Znosi ich na prawo! - Powiedzia�em, psia... �eby� si� lepiej nie odzywa�! - warkn�� Amos. Odwr�ci� si� do pomocnika pilota, kt�ry s�ysz�c odg�osy p�kaj�cego drewna i trzask �amanych klepek poszycia ��dki, zrobi� ze strachu rozbie�nego zeza. Odg�osom ton�cej ��deczki towarzyszy�y wrzaski marynarzy stoj�cych na pomo�cie. - To nie moja wina! - zakwili� Lawrence. Srebrnosiw� brod� Amosa rozdzieli� poziomo nieprzyjemny u�mieszek. - Owszem, i tak te� po�wiadcz� to w s�dzie. Teraz ka� rzuci� cumy, albo wpakujesz nas na pomost! - Widz�c, �e jego uwaga nie wywo�a�a �adnej reakcji u oszo�omionego m�odzie�ca, rykn�� na marynarzy: - Cumy dziobowe rzu�! W sekund� p�niej cumy polecia�y ku czekaj�cym ni�ej d�oniom. Statek straci� rozp�d, gdy za� liny si� napi�y, znieruchomia� zupe�nie. - Zabezpieczy� cumy! - zawo�a� Trask. - Spu�ci� trap! Odwracaj�c si� ku pomostowi, spojrza� w d�, w kot�uj�c� si� pomi�dzy p�kat� burt� statku a palami pomostu wod�. Widz�c wydobywaj�ce si� spod wody p�cherze powietrza, zawo�a� do stoj�cych na pomo�cie: - Rzu�cie jak�� lin� tym dw�m idiotom, albo p�jd� na dno! Kiedy zszed� ze statku, dwu mokrych m�odzik�w wspina�o si� ju� na deski pomostu. Amos podszed� do nich i zmierzy� obu surowym spojrzeniem. Nicholas, najm�odszy syn Ksi�cia Krondoru, sta� lekko przechylony w prawo. Szewc podwy�szy� nieco obcas jego lewego buta, tak, by r�wnowa�y� on deformacj� stopy m�odzie�ca, kt�r� mia� od narodzin. Pomijaj�c t� niedoskona�o��, Nicholas by� dobrze zbudowanym szczup�ym siedemnastolatkiem. Ostrymi, wyrazistymi rysami twarzy przypomina� swego ojca, Aruth�, brak mu by�o jednak jego wytrwa�o�ci, cho� m�g� rywalizowa� z nim w szybko�ci ruch�w i bystro�ci umys�u. Po matce odziedziczy� jej �agodny charakter i uprzejme usposobienie. Oczy mia� tej samej barwy, co ojciec, i w tej chwili malowa�o si� w nich zak�opotanie. Jego towarzysz zachowywa� si� zgo�a inaczej. Henry, zwany na dworze Harrym - w odr�nieniu od swego ojca, earla Ludlandu (r�wnie� Henry'ego) - u�miecha� si� tak, jakby obaj w�a�nie sp�atali komu� najpyszniejszego figla. By� ch�opcem w tym samym wieku co ksi���, wy�szym o g�ow�, mia� zdrow�, rumian� cer� i ecie rud� czupryn� - niekt�re z m�odszych dworek uwa�a�y go za urodziwego. Uwielbia� zabawy i nieraz pozwala� si� porwa� zami�owaniu do niezwyk�ych prze�y� i przyg�d - a zdarza�o si�, �e niekiedy przekracza� w tym miar�. Niejednokrotnie te� wci�ga� w te - wykraczaj�ce poza granice zdrowego rozs�dku - przedsi�wzi�cia Nicholasa. Teraz przesun�� d�oni� po mokrej czuprynie i wybuchn�� �miechem. - Mog� wiedzie�, co ci� tak bawi? - spyta� Amos zwodniczo �agodnym tonem. - Admirale... przykro mi z powodu tej szalupy - odpar� giermek - ale gdyby� m�g� zobaczy� g�b� pomocnika pilota... Amos zmarszczy� brwi, ale nie zdo�a� ukry� u�miechu. - Widzia�em. Rzecz w istocie godna pami�ci. - Obj�wszy Nicholasa ramionami, u�ciska� m�odzika. - Rad jestem, �e� wr�ci�, Amos. Szkoda, �e nie zd��y�e� na �wi�to Letniego Przesilenia. Odpychaj�c ksi�cia z udanym - i przesadnym - niesmakiem, Amos powiedzia�: - Ha! Przemok�e� do nitki! Teraz, przed spotkaniem z twoim ojcem, trzeba mi si� przebra�. Wszyscy trzej ruszyli wzd�u� przystani ku pa�acowi. - Jakie przywozisz wie�ci? - spyta� Nicholas. - Wsz�dzie panuje spok�j. Trwa morska wymiana handlowa pomi�dzy Dalekim Wybrze�em, Imperium Kesh, Queg i oczywi�cie przybywaj� statki z Wolnych Miast. To by� spokojny rok. - A ju� mieli�my nadziej� na jakie� podniecaj�ce opowie�ci o przygodach - mrukn�� Harry lekko drwi�cym tonem. Amos trzepn�� go po g�owie z udan� z�o�ci�. - Dam ja ci przygody, ty wariacie. Co�cie sobie wyobra�ali, tam na wodzie? Harry potar� d�oni� ty� g�owy i odpowiedzia� z uraz� w g�osie: - Mieli�my prawo pierwsze�stwa! - Prawo pierwsze�stwa? Dobre sobie! - �achn�� si� Amos, jakby nie�atwo mu by�o uwierzy�, �e kto� mo�e by� a� takim durniem. - Na otwartych wodach lub w rozleg�ym porcie, gdzie jest sporo miejsca na zwrot... no... m�g�by� si� spiera�... ale �adne prawo nie zatrzyma tr�jmasztowca, kt�ry si�� rozp�du p�ynie prosto na ciebie i nijak nie mo�na go zatrzyma�! - Potrz�sn�� g�ow�. - Prawo pierwsze�stwa... akurat! - i spojrzawszy na Nicholasa, zapyta�: - A w og�le co�cie robili o tej porze w porcie? My�la�em, �e w tym czasie masz lekcje. - Pra�at Graham naradza si� z ojcem - wyja�ni� Nicholas. - Pop�yn�li�my wi�c sobie na ryby. - I co, z�apali�cie co�? - Najwi�ksz� ryb�, jak� kiedykolwiek widzia�e�, Admirale - roze�mia� si� Harry. - No tak... teraz, kiedy ponownie znalaz�a si� w wodzie, mo�esz tak m�wi�! - odpowiedzia� Amos. - Nie z�apali�my niczego godnego wzmianki - wyja�ni� Nicholas. - Dobrze... id�cie i w��cie co� suchego - poradzi� im Trask. - Ja te� troch� si� od�wie�� i p�jd� do waszego ojca. - Zjesz z nami kolacj�? - spyta� m�ody ksi���. - Tak� mam nadziej�. - To dobrze. Babka jest w Krondorze. - A... to przyjd� niechybnie - rozpromieni� si� Amos. Nicholas obdarzy� Amosa na po�y drwi�cym u�mieszkiem, takim samym, jakim skwitowa�by jego rado�� ojciec, i powiedzia�: - Wiesz... chyba nikt nie da� si� nabra� na to, �e przypadkowo nachodzi j� ch�tka na odwiedziny u naszej matki... zawsze wtedy, kiedy ty tu przyp�ywasz. Amos tylko si� u�miechn��: - C� poradz� na to, �e jestem tak nieodparcie czaruj�cy. - Trzepn�wszy lekko ch�opc�w po plecach, poradzi� im: - Teraz zmiatajcie! Musz� zda� raport diukowi Geoffrey'owi, potem trzeba mi zmieni� odzie� na co�... odpowiedniejszego do kolacji z... twoim ojcem. - Mrugn�� znacz�co do Nicholasa i odszed�, pogwizduj�c jak�� melodyjk�. Nicholas i Harry, kt�rym mocno chlupa�o w butach, pobiegli �wawo do ksi���cych komnat. Harry zajmowa� niewielki pokoik obok apartament�w ksi�cia, jako �e by� ksi���cym giermkiem. Blanki ksi���cego pa�acu g�rowa�y nad portem, poniewa� w nie tak znowu odleg�ej przesz�o�ci pa�ac by� silnie umocnionym punktem obronnym nad Morzem Goryczy. Od reszty portu doki kr�lewskie oddziela�a otwarta przestrze� i niezbyt rozleg�a pla�a, kt�r� kiedy� zamyka�y mury pa�acu. Nicholas i Harry przebiegli szybko przez piasek i zbli�yli si� do pa�acu od strony wody. Pa�ac wznosi� si� majestatycznie na szczycie wzg�rza i jego budowle rysowa�y si� teraz wyra�nie na tle nieba. Sk�ada� si� on z kilkunastu budynk�w, przylegaj�cych do starej twierdzy, kt�ra pozosta�a sercem kompleksu. Podczas ostatnich stuleci dobudowano do niej kilka wie� i iglic, kt�re si�ga�y wy�ej, ta jednak zachowa�a sw�j charakter - jak czujne, nieufne oko starego weterana przypomina�a swym wygl�dem dni, kiedy �wiat nie by� tak bezpieczny, jak obecnie. Nicholas i Harry pchn�li star� metalow� furt�, kt�ra umo�liwia�a �atwy dost�p do portu pracownikom zamkowych kuchni. Towarzysz�ce im dot�d zapachy ryb, s�onej wody i smo�y ust�pi�y miejsca bardziej apetycznym woniom i aromatom kuchni. Ch�opcy szybko przebiegli obok pralni i piekarni, przemkn�li przez niewielki ogr�d warzywny i, zbieg�szy po kamiennych stopniach, zanurkowali pomi�dzy chatki s�u�by. Wreszcie zbli�yli si� do u�ywanych przez s�u�b� wej�� na ksi���ce pokoje - nie pragn�li w tej chwili natkn�� si� na kt�rego� ze znaczniejszych dworzan, lub - uchro�cie bogowie! - na samego Ksi�cia Aruth�. Nicholas otworzy� drzwi w tej samej chwili, w kt�rej z drugiej strony wesz�y w nie dwie ho�e dziewki, nios�ce nar�cza pa�acowej bielizny do pralni. M�ody ksi��� grzecznie ust�pi� na bok - cho� pozycja na dworze dawa�a mu pierwsze�stwo w przej�ciu niemal przed wszystkimi - ze wzgl�du na niesiony przez nie ci�ar. Harry wyszczerzy� z�by do obu dziewek - starszych od niego zaledwie o kilka lat - cz�stuj�c je swoj� wersj� uwodzicielskiego u�miechu. Jedna zachichota�a, druga spojrza�a na� tak, jak zwykle patrzy si� na szczura w spi�arni. Obie dziewki pospieszy�y dalej - �wiadome wra�enia, jakie zrobi�y na niedo�wiadczonych m�odzikach; Harry za� u�miechn�� si� jak basza w haremie i powiedzia�: - Ona mnie pragnie. Nicholas popchn�� go w plecy, tak, �e ten niemal wywr�ci� si� w progu, i skwitowa� zarozumialstwo przyjaciela: - Mniej wi�cej tak samo, jak pragnie zapa�� na ostr� biegunk�. �nij dalej... Biegli ju� schodami w g�r�. - Nie, ona naprawd� ma na mnie chrapk�. Ukrywa to, aleja wiem swoje - wysapa� Harry. - Oto Harry, pogromca niewie�cich serc! - mrukn�� Nicholas. - Strze� swoich dziewic, nieszcz�sny Krondorze! Korytarz, kt�rym szli, tylko w po�udnie jasno o�wietla�y promienie s�o�ca - teraz przej�cie by�o do�� mroczne. Dotar�szy do ko�ca, skr�cili ku schodom, te za� wywiod�y ich z kwater s�u�by do apartament�w rodziny kr�lewskiej. Na szczycie schod�w otworzyli drzwi i ostro�nie zerkn�li na drug� stron�. Nie ujrzeli �adnej z wa�nych dworskich osobisto�ci. Szybko wi�c pobiegli ku drzwiom umieszczonym w po�owie korytarza. Po drodze min�li zwierciad�o. - Ca�e szcz�cie, �e nie natkn�li�my si� na ojca - mrukn�� Nicholas, zerkn�wszy pospiesznie na swoje odbicie. Trafili do prywatnych komnat m�odego ksi�cia. Sk�ada�y si� na nie dwie rozleg�e alkowy z ogromnymi szafami i oddzieln� wyg�dk�, dzi�ki kt�rej nie musia� opuszcza� swych pokoi, gdy chcia� sobie ul�y�. M�odzieniec szybko zdj�� z siebie wilgotne szaty i zacz�� wyciera� si� sporym r�cznikiem. Odwr�ciwszy si� spojrza� w ogromne lustro - nies�ychany zbytek w komnatach prywatnych - wykonane z posrebrzanego szk�a importowanego z Kesh. Cia�o Nicholasa by�o cia�em ch�opca, wkraczaj�cego w�a�nie w wiek m�ski, m�ody ksi��� nie bez pewnej dumy spojrza� wi�c na sw� szerok�, poro�ni�t� ciemnym w�osem pier� i bary. Ale jego twarz - kt�r� musia� ju� codziennie goli� - by�a jeszcze twarz� m�odzika. Brak w niej by�o m�skiej twardo�ci i stanowczo�ci - tych za� m�g� jej przyda� jedynie czas. Sko�czywszy wycieranie, spojrza� na praw� nog� - co czyni� zreszt� ka�dego dnia. Dobrze i prawid�owo uformowana ko�czyna przechodzi�a w niekszta�tn� stop�, z kt�rej zamiast palc�w wyrasta�y poskr�cane wa�eczki mi�ni i ko�ci. Od pierwszych chwil jego �ycia zajmowali si� ni� liczni magowie i medycy, stopa jednak opar�a si� wszelkim kuracjom. By�a r�wnie wra�liwa na dotyk i b�l jak prawa, Nicholas mia� z ni� jednak trudno�ci - �ci�gna nieprawid�owo przyro�ni�te do zniekszta�conych ko�ci nie pozwala�y na wykonywanie zada�, jakie przeznaczy�a im natura. Jak wi�kszo�� ludzi skazanych na wieczn� u�omno��, Nicholas kompensowa� j� sobie, nie zwracaj�c na ni� niemal uwagi. Chodzi�, nieznacznie tylko utykaj�c, i mimo kalectwa by� �wietnym szermierzem - niemal dor�wnywa� ojcu, zaliczanemu do pierwszych w�r�d fechmistrz�w Zachodnich Dziedzin. Zamkowy Mistrz Szermierki uwa�a�, �e Nicholas by� ju� znacznie lepszym zawodnikiem, ni� starsi bracia w jego wieku. Dobrze te� ta�czy�, czego wymaga�a jego pozycja spo�eczna - by� w ko�cu synem w�adcy Zachodnich Dziedzin - nie umia� jednak pozby� si� okropnego uczucia, �e jest kim� gorszym, i nie dorasta do stawianych przed nim zada�. Wyr�s� na ch�opca �agodnego, przek�adaj�cego cisz� komnat ojcowskiej biblioteki nad ha�a�liw� aktywno�� w�a�ciw� ch�opcom w jego wieku. By� jednak doskona�ym p�ywakiem, �wietnie si� sprawia� na ko�skim grzbiecie i z �ukiem - ca�e �ycie jednak czu�, �e ust�puje swoim r�wie�nikom. Do�� cz�sto popada� w pos�pne nastroje, wywo�ane dr�cz�cym go, a nie daj�cym si� uj�� w s�owa poczuciem winy. W towarzystwie umia� si� �mia�, jego �arty by� r�wnie celne - a cz�sto celniejsze - ni� kpiny innych ch�opak�w, zostawiony jednak samemu sobie nieuchronnie popada� w przygn�bienie. Tak by�o, dop�ki - rok temu - do Krondoru nie przyby� Harry. My�l�c o tym wszystkim podczas wci�gania na grzbiet suchych szat, rozbawiony wspomnieniami Nicholas potrz�sn�� g�ow�. Zostawszy giermkiem m�odego ksi�cia, Harry do�� bezceremonialnie wtargn�� w jego samotno��, raz za razem wci�gaj�c towarzysza w jakie� idiotyczne przedsi�wzi�cia i awantury. Od chwili przybycia na dw�r m�odszego syna Earla Ludlandu �ycie Nicholasa sta�o si� znacznie barwniejsze i pe�niejsze. Pozycja spo�eczna - a tak�e dwu zadziornych braci - wykszta�ci�y w Harrym wojowniczo�� i d��enie do dominacji, kt�re powodowa�y, �e cz�sto zapomina� o r�nicy, jaka dzieli�a go od syna Ksi�cia Krondoru. Nicholas niekiedy musia� ucieka� si� do wydawania rozkaz�w - i dopiero wtedy Harry raczy� przypomina� sobie, �e m�ody ksi��� nie jest bratem, po kt�rym nale�y spodziewa� si� pos�usze�stwa. Wzi�wszy pod uwag� w�adczy charakter ch�opaka, ksi���cy dw�r by� chyba jedynym miejscem, gdzie m�g� go pos�a� ojciec w nadziei, �e utemperuj� tam niedosz�ego - ale ju� nie�le si� zapowiadaj�cego - tyrana. Nicholas bezwiednie przesun�� d�o� po swych jeszcze wilgotnych, d�ugich, przyci�tych na wprowadzon� przez jego ojca mod� w�osach. Zaraz te� zacz�� wyciera� je energicznie r�cznikiem i uk�ada�, staraj�c si� nada� im przyzwoity wygl�d. Zazdro�ci� Harry'emu jego g�stych, czerwonych i kr�tko przyci�tych k�dzior�w. Przy takich, jak ta, okazjach, giermek zazwyczaj obywa� si� szybkim wytarciem czupryny i kilkoma machni�ciami grzebienia. Obejrzawszy si� w lustrze, m�ody ksi��� uzna� wreszcie, �e wygl�da tak przyzwoicie, jak tylko mo�na w danych okoliczno�ciach - i wyszed� z komnaty. Na korytarzu znalaz� czekaj�cego ju� na� Harry'ego, kt�ry, nie trac�c czasu na ja�owe gadki, usi�owa� skra�� ca�usa kolejnej, tym razem starszej ode� o kilka lat s�u��cej, przechodz�cej t�dy z jakim� pos�aniem. Harry odzia� si� w ziele� i br�z - barwy s�ug pa�acowych, co w praktyce stawia�o go w szeregach Kr�lewskich Pazi�w. Niesfornego m�odzika jednak ju� po kilku tygodniach przebywania w pa�acu przydzielono Nicholasowi. Starsi bracia m�odego ksi�cia, Borric i Erland, przed pi�ciu laty zostali wys�ani na dw�r kr�lewski do Rillanonu - gdzie Borric mia� si� przygotowa� do dnia, w kt�rym w�o�y na swe skronie koron� Kr�lestwa Wysp. Jedyny syn kr�la Lyama uton�� przed pi�tnastu laty i kr�lewscy bracia zdecydowali, �e je�li Arutha prze�yje brata, tron przypadnie Borricowi. Elena, siostra Nicholasa, cieszy�a si� szcz�liwym ma��e�stwem z synem Diuka Ran. Zanim wi�c do Krondoru przyby� Harry, w pa�acu brakowa�o zupe�nie m�odych ludzi w odpowiednim dla ksi���tka wieku i pozycji spo�ecznej. Nicholas przez chwil� sta� nieruchomo, w ko�cu jednak nie wytrzyma� i chrz�kn�� g�o�no, co speszy�o Harry'ego na tyle, �e s�u��ca zdo�a�a wreszcie wyrwa� si� z jego u�cisk�w. Zd��y�a jeszcze u�miechn�� si� do ksi�cia z wdzi�czno�ci�, uk�oni� nisko i pomkn�a do swoich obowi�zk�w. M�ody ksi��� przez chwil� patrzy� w stron�, gdzie za zakr�tem znikn�a s�u��ca. - Harry, nie powiniene� wykorzystywa� swojej pozycji do nagabywania s�u�ebnych dziewek. - Ona nie narzeka�a... - zacz�� usprawiedliwia� si� Harry. - Mo�ci giermku - uci�� Nicholas - to nie by�a przyjacielska propozycja, to by� rozkaz. Nicholas nader rzadko podkre�la� dziel�c� ich r�nic� spo�eczn�, kiedy jednak to robi�, Harry wiedzia�, �e lepiej si� nie sprzeciwia�. W takich chwilach m�ody ksi��� do z�udzenia przypomina� swego ojca i bynajmniej nie �artowa�. Giermek wzruszy� ramionami. - Ha! Do kolacji mamy przynajmniej godzin�. Co robimy? - My�l�, �e trzeba nam wykoncypowa� jak�� histori�. - Jak� znowu histori�? - Tak�, kt�ra wyja�ni ojcu, dlaczego nasza ��d� p�ywa do g�ry dnem po�rodku kr�lewskiego portu. Harry spojrza� na Nicholasa z u�miechem, charakterystycznym dla ludzi, �ywi�cych niezachwiane zaufanie do w�asnej pomys�owo�ci. - Co� wymy�l�. - Nie zauwa�yli�cie ich? - spyta� Ksi��� Krondoru, patrz�c surowo na swego syna i stoj�cego obok giermka z Ludlandu. - Jak, u licha, mo�na nie zauwa�y� najwi�kszej krondorskiej fregaty, odleg�ej o zaledwie sto krok�w? - Arutha, brat Kr�la Wysp i pierwszy po Kr�lu najbardziej wp�ywowy cz�owiek w Kr�lestwie, patrzy� na obu m�odzik�w z dezaprobat� - to spojrzenie obaj znali a� za dobrze. Arutha by� do�� skrytym cz�owiekiem i, sprawuj�c w�adz�, rzadko okazywa� emocje, ci jednak, kt�rzy znali go bli�ej, dawno ju� nauczyli si� odczytywa� nastroje Ksi�cia z nieznacznych zmian wyrazu twarzy i sylwetki. Wszystko za� wskazywa�o na to, �e w chwili obecnej w�adca Krondoru by� daleki od rozbawienia. Nicholas �ypn�� okiem na wsp�winnego. - �wietna historyjka, Harry - sykn�� cierpko. - Na pewno sp�dzi�e� mn�stwo czasu, by wymy�li� co� r�wnie przekonuj�cego. Tymczasem Arutha odwr�ci� si� ku �onie - na jej twarzy malowa�a si� dezaprobata ust�puj�ca ju� rezygnacji. Ksi�na Anita mierzy�a syna spojrzeniem, w kt�rym pot�pienie miesza�o si� z rozbawieniem. Zirytowa� j� niem�dry post�pek syna, ale zuchwa�a - pozbawiona zupe�nie cech artyzmu - pretensja Harry'ego do niewinno�ci mocno j� roz�mieszy�a. Cho� ksi�na mia�a przesz�o czterdzie�ci zim, nadal potrafi�a roze�mia� si� jak m�odziutka dziewczyna - teraz za� z trudem t�umi�a ogarniaj�c� j� weso�o��. Czerwone w�osy Anity naznaczy�o ju� kilka pasm siwizny, lata trosk w s�u�bie narodowi zostawi�y te� po sobie �lady w postaci paru zmarszczek na jej nieco piegowatej twarzy - ale oczy ksi�nej zosta�y bystre i czujne. Teraz uwa�nie i do�� krytycznie mierzy�a nimi swojego syna. Kolacja mia�a by� na po�y prywatna, zaproszeniami zaszczycono jedynie kilku dworak�w. Arutha wola� unika� pompatyczno�ci tak cz�sto, jak tylko by�o to mo�liwe, i rygorom etykiety poddawa� si� dopiero pod naciskiem okoliczno�ci. Przy d�ugim stole w przeznaczonych na ksi���ce apartamenty komnatach mog�o bez trudu pomie�ci� si� jeszcze kilkunastu ludzi. W wielkiej pa�acowej sali biesiadnej rozwieszono liczne, zdobyte podczas toczonych przez pa�stwa Zachodnich Dziedzin wojen, trofea wojenne i kr�lewskie oraz ksi���ce proporce. Rodzinna jadalnia pozbawiona jednak by�a pretensjonalnych �up�w - ozdobiono j� portretami przodk�w i kilkoma niezwykle pi�knymi pejza�ami. Na honorowym miejscu przy stole siedzia� Arutha, z Anit� u prawego boku. Geoffrey, Diuk Krondoru, pierwszy minister Aruthy tkwi� na swoim miejscu po lewicy w�adcy - by� to spokojny, uprzejmy cz�owiek, lubiany i szanowany przez podw�adnych; zdolny administrator. Przyby� do Krondoru przed osiemnastu laty, a od dziesi�ciu piastowa� obecne stanowisko. Obok niego usadowi� si� pra�at Graham, biskup Zakonu Dali, Tarcza S�abych i jeden z doradc�w Aruthy. �agodny, acz stanowczy jako nauczyciel i wychowawca, pra�at zapewnia�, �e Nicholas - jak przedtem jego bracia - wyro�nie na cz�owieka wszechstronnie wykszta�conego, wiedz�cego r�wnie wiele o sztuce, literaturze, muzyce i dramacie, co o ekonomi, historii i rzemio�le wojennym. Siedzia� teraz obok Nicholasa i Harry'ego, wyrazem twarzy daj�c do zrozumienia, �e nie uwa�a ich porannej wycieczki za co�, czym mo�na by si� cho� lekko ubawi�. Poproszono go o udzia� w dzisiejszym posiedzeniu Rady, zwolni� rano ch�opc�w z lekcji, spodziewa� si� jednak, �e ci zajm� si� pog��bianiem wiedzy, nie za� rozbijaniem �odzi o wojenne okr�ty w porcie. Naprzeciwko m�odzik�w zasiedli matka Anity i Amos Trask. Admira� i ksi�na Alicja zaprzyja�nili si� bardzo w przesz�o�ci, dworscy za� plotkarze upierali si�, �e ich znajomo�� przekroczy�a poza zwyk�y flirt. Alicja, wci�� urodziwa niewiasta w wieku zbli�onym do admiralskiego, rozkwita�a pod jego pe�nym zachwytu wzrokiem. Siedz�cym przy stole �atwo by�o zauwa�y� rodzinne podobie�stwo pomi�dzy Anit� i Alicj� - cho� niegdy� p�omienne w�osy Alicji poja�nia�y ju� od srebrzystych smug i na jej twarzy wida� by�o wyra�nie zmarszczki, jakimi naznaczy� j� wiek. Kiedy Amos szepn�� jej jednak do ucha jaki� �art, twarz ksi�nej wdowy stan�a w p�sach, w jej oczach za� pojawi� si� b�ysk. Przypomina�a teraz staremu �eglarzowi m�odziutk�, powabn� dziewczyn�. Szepcz�c co� do ucha wdowie, Amos delikatnie u�cisn�� j� za r�k�, Alicja za� za�mia�a si� perli�cie, os�aniaj�c twarz chusteczk�. Na widok rozbawienia matki u�miechn�a si� z kolei Anita, pami�ta�a bowiem dobrze, jak bardzo rozpacza�a jej matka po �mierci m�a - dop�ki na dworze Krondoru, po zako�czeniu Wojny �wiat�w, nie pojawi� si� Amos. Ksi�na z rado�ci� obserwowa�a rozbawienie matki - �aden m�czyzna nie potrafi� rozbawi� Alicji tak, jak Amos. Na lewo od admira�a zasiad� William, Konetabl Krondoru i kuzyn rodziny kr�lewskiej - cho� pokrewie�stwo by�o czysto tytularne. Kuzyn Willie, jak zwali go wszyscy w rodzinie, mrugn�� porozumiewawczo do ch�opak�w. S�u�y� w pa�acu od ponad dwudziestu lat, podczas kt�rych na wszelkie sposoby stara� si� �agodzi� gniew, jaki w ksi�ciu Krondoru budzi�y niekt�re post�pki Nicholasa, przedtem za� jego braci - Borrica i Erlanda. Ostatnio gniew Aruthy coraz cz�ciej skupia� si� na Nicholasie. Si�gaj�c po kromk� chleba, William zwr�ci� si� do Harry'ego: - Doskona�e wyt�umaczenie, giermku. Ma i t� zalet�, �e nie wymaga obci��ania pami�ci szczeg�ami. Nicholas usi�owa� przybra� skruszon� min�, nie bardzo mu si� to jednak uda�o. Aby powstrzyma� wzbieraj�cy w gardle wybuch �miechu, ze stoj�cego przed nim talerza szybko wzi�� kawa�ek jagni�cia i wetkn�� sobie mi�so do ust. K�tem oka spostrzeg�, �e Harry skry� u�miech za pucharem wina. - Musimy wymy�li� jak�� kar� dla tych dwu drapichrust�w - odezwa� si� Arutha. - Ma to by� co�, co ka�e wam si� zastanowi� nad warto�ci� �odzi... i waszych w�asnych kark�w. Zza pucharu Harry u�miechn�� si� porozumiewawczo do Nicholasa - obaj wiedzieli, i� jest szansa, �e w nat�oku bie��cych spraw Arutha zapomni o obiecanej karze. Ksi���cy dw�r w Krondorze ruchliwo�ci� i wa�no�ci� za�atwianych spraw niewiele tylko ust�powa� kr�lewskiemu. Jako oddzielny region, Zach�d by� skutecznie i spr�y�cie zarz�dzany z Krondoru, z Rillanonu za� przychodzi�y jedynie og�lne wskaz�wki, dotycz�ce ca�o�ci polityki Kr�lestwa. W ci�gu jednego dnia Arutha przyjmowa� przynajmniej tuzin znacznych pan�w, kupc�w i przedsi�biorc�w, przegl�da� za� tyle� samo dokument�w, podejmowa� te� wszystkie wa�niejsze decyzje dotycz�ce Ksi�stwa. Do komnaty godnie wkroczy� ch�opiec w pa�acowej, purpurowoz�otej liberii i zatrzyma� si� u boku Mistrza Ceremonii, Barona Jerome'a. Szepn�� co� do ucha Baronowi, kt�ry z kolei przekaza� wie�ci Anicie. - Sire, u bram pa�acu pojawi�o si� dwu ludzi, kt�rzy domagaj� si�, by� ich przyj��. Arutha domy�li� si�, �e nie s� to zwykli interesanci - w przeciwnym razie gwardzi�ci przy bramie nie przekazaliby ich w r�ce Ksi���cego Stewarda, kt�ry z kolei nie niepokoi�by Ksi�cia. - Co to za jedni? - spyta�. - Twierdz�, �e s� przyjaci�mi ksi�cia Borrica. Brwi Aruthy unios�y si� lekko. - Przyjaciele Borrica? - spojrzawszy na �on�, zada� nast�pne pytanie: - Wyjawili jakie� imiona? - Owszem - przyzna� Mistrz Ceremonii. - Twierdz�, �e nazywaj� si� Ghuda Bule i Nakor Isala�czyk. - Jerome, dla kt�rego godno�� i ostentacja znaczy�y wi�cej ni� woda i powietrze, wypowiadaj�c nast�pne zdanie, nada� mu ledwie uchwytny odcie� dezaprobaty. - Obaj pochodz� z Kesh, Sire. Arutha ci�gle jeszcze szuka� w pami�ci obu imion, Nicholas jednak po�apa� si� pierwszy: - Ojcze! To ci dwaj, kt�rzy pomogli Borricowi, kiedy wpad� w �apy durbi�skich handlarzy niewolnikami. Pami�tasz chyba t� histori�, opowiada� nam o nich! Arutha zamruga� oczami i nagle przypomnia� sobie wszystko. - A... oczywi�cie. - Zwracaj�c si� za� do Jerome'a, poleci�: - Wprowad�cie ich natychmiast. Jerome skin�� d�oni� paziowi, by ten zani�s� polecenie do bram pa�acu. Harry tymczasem zacz�� wypytywa� Nicholasa: - Co to za historia z handlarzami niewolnik�w? - To d�uga opowie�� - odpar� Nicholas. - W kilku s�owach rzecz mia�a si� tak... Dziewi�� lat temu m�j brat zosta� wys�any z dyplomatyczn� misj� do Kesh. W drodze zostali napadni�ci przez pustynnych opryszk�w, kt�rzy nie mieli poj�cia, �e wpad� im w �apy cz�onek rodziny w�adaj�cej Wyspami. Borric zdo�a� im jednak zbiec i jako� dotar� na dw�r Imperatorowej... potem zreszt� uratowa� jej �ycie. Ci dwaj za� ca�y czas mu pomagali. Wszyscy patrzyli teraz na drzwi, w kt�rych po chwili pojawi� si� pa�, prowadz�cy par� brudnych i obszarpanych m�czyzn. Wy�szy wygl�da� na wojownika - mia� na sobie lekki pancerz z grubo wyprawionej sk�ry i pogi�ty he�m. Zza plec�w wystawa�a mu r�koje�� dwur�cznego miecza, za pas za� zatkn�� dwa kordelasy. Jego towarzysz by� niewysokim, krzywonogim cz�owieczkiem, kt�ry niemal z dziecinnym zachwytem spogl�da� na otaczaj�cy go przepych. U�miech nieznajomego mia� w sobie co� dziecinnie ujmuj�cego - cho� wedle �adnych kryteri�w przybysza nie mo�na by�oby nazwa� przystojnym. Obaj podeszli do sto�u i sk�onili si�: wojownik nieco sztywno i z godno�ci�, ni�szy za� przybysz niedbale - cho� nie by�o w tym �adnej obrazy. - Witajcie - powiedzia� Arutha, wstaj�c z miejsca. Nakor, zapomniawszy o wszystkim, gapi� si� na �ciany, obrazy i portrety, po chwili wi�c przeci�gaj�cego si� milczenia g�os zabra� Ghuda: - Wasza Ksi���ca Mo��, wybacz, �e ci� niepokoimy, ale on... - wskaza� kciukiem na zezuj�cego we wszystkie strony Nakora - ... si�... eee... upiera�. - M�wi� z wyra�nie s�yszalnym keshajskim akcentem i powoli. - Nie �ywi� urazy - odpar� Arutha. W tej�e chwili Nakor nareszcie dostrzeg� ksi�cia. Przez chwil� uwa�nie przygl�da� si� Anicie i wreszcie zakonkludowa�. - Borric nie jest do ciebie podobny. Arutha zamruga� oczami wobec okazanego mu w�a�nie braku szacunku... nie by� te� przyzwyczajony do takiej bezpo�rednio�ci, kiwn�� jednak tylko g�ow�. Nakor tymczasem przeni�s� wzrok na Anit� i jego smag�a g�ba p�k�a w u�miechu, ukazuj�cym niemal wszystkie, krzywo rosn�ce, ale niezwykle bia�e z�by. Wygl�da� teraz jeszcze bardziej zabawnie, ni� przed chwil�. - Ale ty musisz by� jego matk�. Widz� spore podobie�stwo. Ksi�no, jeste� bardzo urodziwa. Anita roze�mia�a si� i filuternie spojrza�a na m�a. - Dzi�ki ci, panie. Przybysz machn�� niedbale d�oni�. - M�w mi Nakor. Kiedy� by�em znany jako Nakor B��kitny Je�dziec, ale m�j ko� zdech�. - Rozejrzawszy si� po komnacie, utkwi� wzrok w twarzy Nicholasa. Przesta si� u�miecha� i przez chwil� bada� wzrokiem m�odzika. Wpatrywa� si� we� tak d�ugo, a� sytuacja zacz�a stawa� si� niezr�czna... i nagle ponownie si� u�miechn��. - Ten tu te� jest podobny do ciebie! Na tak nies�ychane zuchwalstwo Anicie zabrak�o niemal j�zyka w g�bie, zdo�a� jednak zada� pytanie: - Czy mo�na spyta�, co was tu sprowadza? Oczywi�cie... jeste�my wam radzi... oddali�cie wielkie us�ugi Kr�lestwu i mojemu synowi... ale to by�o przed dziewi�ciu laty. - Sire, du�o bym da� za to, by m�c ci odpowiedzie�! - wypali� nagle Ghuda. - Ponad miesi�c czasu przebywam w towarzystwie tego p�g��wka i wszystko, co uda�o mi si� z niego wydusi�, sprowadza si� do tego, �e musimy zobaczy� si� z tob�, panie, potem za� trzeba nam si� uda� w nast�pn� podr�. - Ghuda wytrzyma� jeszcze chwil� napi�tej ciszy i doda� ze skruch�: - Przykro mi, Wasza Ksi���ca Mo��. Nie powinienem by� tu przychodzi�. Arutha dostrzeg� skr�powanie starego woja. - Ale� sk�d�e... to mnie jest przykro. - Spostrzeg�szy, �e obaj przybysze prezentuj� si� nie najlepiej, doda�: - Czekaj�e! Obu wam nale�y si� wypoczynek. Ka�� przygotowa� komnaty, k�piel i czyste �o�a. Znajdzie si� te� dla was odzie� na zmian�. Rankiem za� zobaczymy, co mo�emy dla was zrobi� w misji, jakiej si� podj�li�cie. Ghuda zasalutowa� niezr�cznie, nie by� bowiem pewien, z jakim spotka si� przyj�ciem. - Jedli�cie co�? - dopytywa� si� dalej Arutha. Ujrzawszy, �e Ghuda po��dliwie �ypie okiem na obficie zastawione sto�y, poleci� kr�tko: - Siadajcie, ot, tam! - i wskaza� im puste miejsca za krzes�em Konetabla Williama. Wzmianka o jedzeniu wyrwa�a Nakora z jego transu i ma�y szelma bezceremonialnie ruszy� we wskazanym mu kierunku. Poczeka� chwil�, a� s�uga roz�o�y przed nim mi�siwo i wino, po czym rzuci� si� na p�miski jak cz�owiek, kt�remu przed chwil� jeszcze zagl�da�a w oczy �mier� g�odowa. Ghuda okaza� nieco lepsze maniery. Wida� jednak by�o, �e nie czuje si� najlepiej w towarzystwie wielmo��w. Amos odezwa� si� w jakim� dziwacznym j�zyku i Isala�czyk wybuchn�� �miechem. - Masz fatalny akcent - skwitowa� w mowie Krondoru. - Ale �art by� przedni. Teraz roze�mia� si� Amos. - My�la�em, �e nie�le znam isala�ski - zwr�ci� si� do pozosta�ych cz�onk�w towarzystwa, wzruszaj�c ramionami. - No, ale min�o ju� ponad trzydzie�ci lat od czasu, jak odwiedza�em Shing Lai... i j�zyk chyba troch� mi zardzewia�. - Z tymi s�owy zn�w odwr�ci� si� ku ksi�nej wdowie. Arutha usiad� i na chwil� pogr��y� si� we w�asnych my�lach. Przybycie tych dwu dziwacznych go�ci - starego, znu�onego wojownika i zabawnego jegomo�cia, o kt�rych opowiadali mu synowie - wzbudzi�o w nim jaki� niepok�j. Poczu� si� tak, jakby gdzie� niedaleko kto� otworzy� okno i w komnacie zrobi�o si� ch�odniej. Przeczucie? Pr�bowa� si� z niego otrz�sn��. Ale bez powodzenia. Skin�� wi�c na s�ug�, by zabra� jego talerze - Ksi��� Krondoru nagle straci� apetyt. Po kolacji Arutha postanowi� wyj�� na balkon, z kt�rego roztacza� si� widok na port. Za zamkni�tymi drzwiami s�u�ba pospiesznie przygotowywa�a apartamenty go�cinne. Obok w�adcy przystan�� Amos Trask i obaj przez chwil� wpatrywali si� w niezbyt odleg�e �wiat�a portu. - Chcia�e� mnie widzie�, Arutha? - Owszem. - Ksi��� odwr�ci� si� ku rozm�wcy. - Potrzebna mi twoja rada. - Pytaj. - Co jest z Nicholasem? Wyraz twarzy Amosa �wiadczy� dowodnie, �e admira� nie poj�� pytania. - Nie bardzo rozumiem, w czym rzecz... - Nie zachowuje si� tak, jak inni ch�opcy w jego wieku. - Stopa? - Nie s�dz�. Jest w nim przesadna... - ...ostro�no�� - doko�czy� Amos. - Nie inaczej. W�a�nie dlatego nie b�d� si� upiera� przy tym, by on i Harry ponie�li konsekwencje porannego wyczynu. To jeden z niewielu moment�w, w kt�rych ujrza�em Nicholasa podejmuj�cego jakiekolwiek ryzyko. Amos westchn�� i opar� si� o balustrad�. - Nie zastanawia�em si� nad tym, m�j Ksi���. Nicky to dobry ch�opak, nie tak zuchwa�y ... i n