4855
Szczegóły |
Tytuł |
4855 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4855 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maciej "Fidomax" Dydo
P�omie�
Wie�owce bez okien, ulice zatarasowane wrakami
samochod�w, w wielu miejscach jeszcze �wie�e trupy, a nad tym wszystkim bezchmurne niebo. S�o�ce mocno pra�y�o
i po czole nadje�d�aj�cego motocyklisty sp�ywa� obficie pot. Z okien budynk�w ludzie boja�liwie wychylali si�, aby
ujrze� przybysza, ten jednak nie rozgl�da� si�, mkn�c przez centrum zrujnowanego miasta. Jak wsz�dzie byli tu i
bandyci wsp�pracuj�cy z wojskiem, nawiedzeni kaznodzieje g�osz�cy wie�� o apokalipsie, zastraszeni ludzie modl�cy
si�, aby prze�y� jeszcze jeden dzie�, podsumowuj�c typowe miasto na wschodzie. Dan zatrzyma� si� przed barem,
kt�ry by� umiejscowiony w do�� dobrze zachowanym budynku. Nad wej�ciem mo�na by�o dostrzec niewielki lekko
zniszczony neon "U Kleidena". Stan�� pewnym krokiem przed drzwiami tej speluny i otworzy� metalowe drzwi. W
�rodku panowa� p�mrok, m�czy�ni siedz�c przy stolikach przygl�dali si� z niech�ci� przybyszowi. Ten powoli, ale
pewnie podszed� do baru i k�ad�c plecak na ladzie, usiad� na sto�ku.
- Jaki macie alkohol? - zwr�ci� si� do barmana.
- To co wida�. - odburkn��, chowaj�c akurat pieni�dze do kasy.
- W takim razie... podw�jne to co wida�. - Dan u�miechn�� si�.
Barman szybko poda� drinka klientowi. Ten podni�s� kieliszek i przyjrza� si� zawarto�ci, by po chwili wypi� j� jednym
haustem.
- Nawet nie chc� pyta� co to by�o.
- To nie pytaj. - barman wzruszy� ramionami.
- Pracy szukam.
- Jakiej? - barman o�ywi� si�.
Dan odchyli� wieczko plecaka i oczom barmana ukaza� si� strzelba.
- Takiej pracy staruszku, znajd� tu tak� prac�?
- Wyjd�my na zaplecze. - barman wskaza� Danowi drzwi za barkiem.
Kiedy przechodzili do pokoju barman zawo�a� swojego syna, �eby ten obs�ugiwa� klient�w. Rozsiedli si� w niewielkiej
kom�rce.
- Znajdziesz tu tak� prac�. - stwierdzi� barman.
- Kto i gdzie? - zapyta� rzeczowo Dan widocznie za�enowany t� �mieszn� konspiracj�.
- Nie pytasz za ile?
- Jak mi powiesz kto i gdzie, to ja ci powiem za ile.
- To niewielkie miasteczko. Trzy miesi�ce temu, kiedy wojsko opuszcza�o nasze tereny zostawi�o odzia� pi�ciu
�o�nierzy, kt�rzy mieli tu pilnowa� porz�dku. No i w�a�nie problem jest z tymi �o�nierzami. Terroryzuj� to miasteczko,
wymuszaj� haracze, dopuszczaj� si� gwa�t�w....musz� m�wi� dalej?
- Nie. Teraz powiedz kiedy.
- To ju� chyba zale�y od ciebie. Przyjd� tu za godzin� �ci�gn�� ode mnie haracz.
- Ca�a pi�tka?
- Niestety ca�a.
- To nawet lepiej, za�atwi si� ich hurtowo.
Barman zerwa� si� na r�wne nogi.
- Ty sobie chyba nie zdajesz sprawy, z kim masz do czynienia. To �wiry, zdegenerowane, wyszkolone �wiry.
- Zdaj� sobie spraw�, dlatego chc� za ich wyko�czenie 1000 jednostek.
- 1000 jednostek? Chyba ci odbi�o. Nie mam tyle.
- Przecie� nie tylko tobie dokuczaj�, nie? Z��cie si� na to. Dobili�my targu?
- Tak... - barman poda� r�k� najemnikowi.. - P�jd� zebra� pieni�dze, poczekaj na mnie w barze.
- Nie ma sprawy dziadku. - Dan zeskoczy� z pud�a, na kt�rym siedzia� i wyszed� na sale, nie ogl�daj�c si� za siebie.
Gwar pijackich rozm�w przerwa�o nag�e uderzenie w drzwi wej�ciowe. Pi�ciu m�czyzn wtargn�o do �rodka, na ich
widok wszyscy klienci baru "U Kleidena" wybiegli w po�piechu. M�czy�ni byli ubrani w wojskowe mundury, ale
wida� by�o, �e za bardzo ich nie szanuj�. Przyw�dca bandy Hallon poszed� do baru, za kt�rym sta� roztrz�siony
barman. Jego towarzysze pod��ali dwa kroki za nim. Hallon u�miechn�� si� do barmana.
- Jak tam Roberts? Widz�, �e interes kwitnie.
- Tak panie Hallon, nie narzekam.- wyduka� barman.
- Podaj moim ludziom najlepszy browar, jaki masz. - Hallon za ka�dym razem, kiedy �ci�ga� haracz wymawia� t�
kwestie, co niesamowicie irytowa�o barmana.
Ten obs�u�y� towarzyszy Hallona, kt�rzy ju� rozsiedli si� na sto�kach przy barze.
- Tak Roberts, nie�le ci� wytresowali�my. - stwierdzi� Hallon.
Barman poda� mu piwo, po czym w milczeniu otworzy� sejf i wyci�gn�� z niego zwitek banknot�w.
- 100 jednostek, prosz�. - wr�czy� hersztowi pieni�dze.
- Mia�em podnie�� cen�, ale jeste� dla nas taki mi�y dzisiaj, �e jeszcze ten miesi�c policz� po starej cenie. - u�miechn��
si� Hallon.
- Szefie. - jeden z towarzyszy o przezwisku Trad, przerwa� rozmow�. - Id� do kibla, zew natury.
- Jezu, tylko nie wo�aj nas �eby ci pupk� podetrze�. - za�artowa� Hallon i trzej pozostali towarzysze wybuchli
�miechem.
Trad nic wi�cej nie odpowiedzia�, tylko skierowa� si� do kibla, do kt�rego drzwi znajdowa�y si� na ko�cu sali.
- Wi�c wracaj�c do interes�w...-Hallon zacz�� przelicza� pieni�dze.-...mam nadziej�, �e doceniasz to, �e nie
podnios�em stawki i...- nagle przerwa� mu okropny krzyk dobiegaj�cy z ubikacji.- Kurwa, a ten co? Przyci�� sobie
kutasa? - zapyta� sam siebie i da� znak towarzyszom, �e co� si� szykuje.
Ca�a czw�rka zeskoczy�a ze sto�k�w przy barze i wyci�gn�a pistolety. Hallon da� znak dw�m ze swoich podw�adnych,
�eby zbadali spraw�, ci zacz�li powoli zbli�a� si� do ubikacji. Hallon natomiast cofn�� si� nieznacznie na jednej linii z
ostatnim kompanem. Napakowanym osi�kiem, kt�ry opr�cz pistoletu wyci�gn�� tak�e pa�k�. Barman u�miechn�� si�
nieznacznie obserwuj�c zdenerwowanie na twarzach tej bandy zdegenerowanych psycholi. Dwoje z tych nich dotar�o w
tym czasie pod drzwi wyj�ciowe od kibla, kt�re by�y otwarte na o�cie�. Nerwowo popatrzyli po sobie.
- Ty pierwszy. - rzek� jeden do drugiego.
- A czemu ja mam by� pierwszy? - oburzy� si� kompan.
Nagle z drzwi wyskoczy�a na nich posta�, kt�ra w momencie kiedy zorientowali si�, �e co� na nich leci, zdawa�a im si�
niby jaki� upi�r. Przestraszeni zacz�li strzela� do lec�cego na nich tajemniczego napastnika. Sekund� trwa�o za nim
zdali sobie spraw�, �e ten upi�r to ich martwy kompan. Jeden z nich kopn�� cia�o wprawiaj�c je w rotacj�. I wtedy Dan
zaatakowa�. Cia�o, kt�re tak przestraszy�o napastnik�w, by�o tylko zas�on�. Teraz ich zaskoczy� i zamierza�
wykorzysta� to zaskoczenie. Hallon razem z osi�kiem nie strzela� - ba� si� trafi�, kt�rego� ze swoich ludzi. Dan
trzymaj�c w r�kach olbrzymi miecz, jednym ci�ciem pozbawi� g��w dw�ch zdezorientowanych bandyt�w i wybijaj�c
si� ze stolika skoczy� za bar. Upad� zrzucaj�c jednocze�nie plecak, zamierzaj�c wyci�gn�� z niego strzelb�. Jednak
zaraz po upadku poczu� silne uderzenie w kark. Uderzenie tak silne, �e straci� ca�kowicie orientacj� i da� si� wyci�gn��
olbrzymim �apskom napastnika. Osi�ek podni�s� energicznie Dana, i rzuci� go o �cian�. Najemnik le�a� na ziemi
zwijaj�c si� w b�lu, ca�y jego arsena�, zosta� zza barkiem i teraz by� ca�kowicie bezbronny. Jednak napastnicy nie dali
mu czeka�. Osi�ek z�apa� go za szyj� i podni�s�, tak �e Dan nie dotyka� nogami ziemi i by� jednocze�nie duszony.
Hallona sprawdzi�, czy pozosta�a tr�jka jego kompan�w nie �yje, po czym w�ciek�y skierowa� si� ku m�czonemu
Danowi, daj�c znak osi�kowi, �eby rozlu�ni� chwyt.
- Jestem pod wra�eniem. Trzech ludzi z mojego oddzia�u...- kr�ci� g�ow� pe�en podziwu, jednocze�nie nie kryj�c
narastaj�cej w�ciek�o�ci. - wida�, �e zawodowiec... Pewnie jako zawodowiec, wiesz te� co zamierzamy z tob� zrobi�?
Zawleczemy ci� do naszej mety i b�dziemy d�ugo m�czy�, a potem zabijemy, jak psa. - Hallon poklepa� Dana po
policzku.
- Fascynuj�ce. - odpar� z trudem Dan, wci�� nie mog�c dotkn�� ziemi.
Hallon uderzy� Dana mocno w �o��dek, tak �e ten nie m�g� z�apa� tchu.
- Podu� go jeszcze troch�. - zwr�ci� si� do osi�ka i ten zn�w wzmocni� chwyt.
Nagle do uszu ca�ej tr�jki dobieg� krzyk prawie, �e dzikiego zwierz�cia.
- Nie rusza� si�! - Hallon by� pewny, �e to g�os barmana. - Pu�cie najemnika! Ju�!
Pomy�la� co zrobi temu gnojowi, kt�ry o�mieli� si� zorganizowa� zamach na jego band� i odwr�ci� si� w stron� barku z
u�miechem na ustach. Jednak, gdy ujrza� barmana, mina mu zrzed�a. Ten sta� za barkiem, trzymaj�c w r�kach strzelb�,
kt�r� pozostawi� Dan.
- Roberts ty kurwa nie wiesz co robisz! - krzykn�� rozdra�niony. - Nawet nie wiesz, jak si� strzela z tej armaty! -
pr�bowa� zapanowa� nad sytuacj�.
Barman w odpowiedzi prze�adowa� energicznie strzelb�.
- Ju� z tego strzela�em! - krzykn��.
Zmierzyli si� wzrokiem, zapanowa�o milczenie. W ko�cu Hallon opu�ci� g�ow� i pstrykaj�c palcami na goryla, kaza�
mu uwolni� Dana. Ten upad� z �oskotem na posadzk�, �api�c si� za gard�o.
- B�dziesz �a�owa�... - wycedzi� Hallon w kierunku barmana, ale mo�na by�o pozna� po jego g�osie, �e si� boi.
Dan powoli wsta� i spojrza� na osi�ka, kt�ry go dusi�, u�miechn�� si� do niego od ucha do ucha i powoli wycofa� si� za
barek, by po chwili stan�� ko�o barmana. Odebra� mu strzelb� i od razu wypali� do osi�ka. Trafi� dok�adnie w szyj�.
Cia�o uderzy�o w przeciwleg�� �cian�. Nie tylko �ciana zreszt� by�a czerwona od krwi, tak�e Hallon, kt�ry wygl�da�
teraz jakby wylano mu na g�ow� troch� barszczu. Spanikowany poruszy� si� lekko. Dan podni�s� wy�ej strzelb�.
- St�j, kurwa! - krzykn��, a u�miech znik� ca�kowicie z jego twarzy.
Hallon stara� si� opanowa� nerwy, ale ca�y dygota� zdaj�c sobie spraw�, �e ma ca�kowicie przechlapane. Dan
przeskoczy� przez barek i ci�gle mierz�c w kierunku Hallona, zacz�� m�wi�.
- Znam ci� z�otko. Porucznik David Hallon, bra�e� udzia� w oczyszczaniu wschodniej Undai, zgadza si�?
Hallon milcza�, ale wida� by�o, �e zaraz puszcz� mu nerwy. Dan uderzy� go strzelb� w kolana. M�czyzna upad�.
- Odzywaj si� jak pytam. Jeste� Davidem Hallonem?
Ten powoli wsta� i zaciskaj�c z�by z b�lu, wycedzi�:
- Tak.
Dan rozpromieni� si� i uderzy� Hallona w twarz tak, �e ten zn�w osun�� si� na pod�og�, tym razem trac�c przytomno��.
Dan zaku� go w kajdanki i podszed� do barmana, kt�ry sta� ci�gle za barkiem.
- Kasa. - rzek� rzeczowo, zabieraj�c plecak i miecz zza barku.
- Tak oczywi�cie. - Barman wyci�gn�� z sejfu pieni�dze i wr�czy� je Danowi. - A co zrobisz z tym gnojem? - zapyta�
nie�mia�o wskazuj�c na nieprzytomnego Hallona.
- Partyzanci dadz� mi za niego 1500 mo�e 2000 jednostek.
- A� tyle?
- Zaszala� troch� podczas czystek i teraz marz�, �eby zaszale� na nim. - Dan za�mia� si�, do�� ponuro.
Schowa� bro� do plecaka i �api�c za kurtk� nieprzytomnego Hallona skierowa� si� ku wyj�ciu.
- Wiesz, s�ysza�em du�o o najemnikach, ale nie s�dzi�em, �e jeste�cie takimi profesjonalistami. - Barman zaczepi�
jeszcze Dana, gdy ten by� przy samych drzwiach. - Pi�ciu wojskowych. - kr�ci� g�ow� pe�en podziwu.
Dan przeszy� barmana niespodziewanym zimnym i okrutnym spojrzeniem.
- Nie jestem, kurwa, najemnikiem. - wyszed� trzaskaj�c drzwiami.
Barman sta� jeszcze chwile w milczeniu, gdy nagle zauwa�y�, �e jego syn wpad� do sali i przygl�da si� trupom.
- No synku, kube�, miot�a! - krzykn�� barman.
Ten jednak nie m�g� oderwa� wzroku od cia� pozbawionych korpusu, od krwi i �mierciTrudno powiedzie� czy by�
bardziej zafascynowany czy przera�ony obrazem, kt�ry musia� analizowa� jego umys�. Prawdopodobnie jedno i drugie.
Barman podszed� do ch�opaka i uderzy� go lekko w g�ow�.
- Posprz�ta� trzeba!
- Tak tato. - ch�opak pos�usznie wyszed� na zaplecze.
Mia� taki stale powtarzaj�cy si� sen. Sta� jakby w centrum okr�gu, mo�na by powiedzie� w �rodku niczego. Gdy� niebo
i ziemia by�y nico�ci�, czarn� pustk�. Tylko postacie stoj�ce dooko�a niego by�y czym�. Wiele postaci, te kt�re spotka�,
te kt�re zabi�, sta�y w wielkim okr�gu dooko�a niego. Nic nie m�wi�c, patrzy�y si� tylko na niego, nawet si� nie
poruszaj�c. I zawsze pojawia�a si� nad nim tajemnicza kobieta, unosz�ca si� nad nim niczym anio� i zaraz po jej
pojawieniu si� wszyscy ludzie stoj�cy okr�gu zaczynali p�on��, zmieniaj�c si� w �ywe j�zyki ognia. Te j�zyki zbli�a�y
si� do niego i zawsze jakby zmuszony jak�� si�� spogl�da� na kobiet� lewituj�c� nad nim. Ona u�miecha�a si� tylko i
znika�a. J�zyki ognia zawsze go dopada�y, wtedy si� budzi�. Nie rozumia� tego i chyba w ca�ym swoim
dotychczasowym �yciu ba� si� tylko tego snu.
Obudzi� si� zlany potem. To by� ten sen, po kt�rym potrzebowa� chwili, �eby zn�w za�apa� kontakt z rzeczywisto�ci�.
Le�a� w niewielkiej ciemnej klitce, przykryty jakim� �achmanem. Przetar� r�k� twarz i zapali� lampk� le��c� na
niewielkim nocnym stoliku. Szare �wiat�o wype�ni�o pok�j. Usiad� i chowaj�c g�ow� w r�kach stara� si� uspokoi�.
Dopiero po chwili dosz�y do niego okropne j�ki, dochodz�ce z innego pomieszczenia. Wsta� i ubra� si� powoli. Wzi��
plecak, ruszy� ku drzwiom wyj�ciowy. Gdy znalaz� si� w w�skim korytarzu, j�ki zwielokrotni�y si�, a szczytowy
poziom osi�gn�y w pokoju, kt�ry s�u�y� partyzantom do tortur. Stary spos�b... partyzanci zawsze m�czyli tak
znienawidzonych wrog�w. Do do�� rozleg�ej �ciany by� przymocowany olbrzymi drewniany krzy�. Partyzanci
umiejscawiali obiekt swych tortur na tym krzy�u, przebijaj�c mu gwo�d�mi r�ce i nogi. Potem ju� dowolnie:
przypalanie, mia�d�enie i r�ne takie... Zawsze jednak, klient umiera� na krzy�u i zawsze trwa�o to kilka dni. D o
Hallona partyzanci dopiero si� zabierali, mia� jeszcze du�o si�. Szarpa� si� i krzycza�, gdy dwudziestokilkuletnia
kobieta obcina�a mu palce u prawej r�ki, by potem przypali� rany palnikiem. Po obu stronach sali siedzieli widzowie,
wielu z nim Hallon zabi� wcze�niej najbli�szych. Mo�na ich by�o odr�ni� na pierwszy rzut oka od reszty. Wida� by�o
na ich twarzach nie ukrywan� satysfakcj�, z ogl�danego widowiska. Dan stan�� w drzwiach, opieraj�c si� o framug�.
Hallon dostrzeg� go i mi�dzy jednym wyciem, a drugim krzykn�� par� przekle�stw pod adresem Dana. S�ysz�c to
kobieta, kt�ra go obrabia�a, odwr�ci�a g�ow� i u�miechn�a si� do Dana. Ten odwzajemni� u�miech i kiwn�� palcem,
daj�c do zrozumienia, �e chcia�by z ni� porozmawia� na zewn�trz. Kiwn�a g�ow�. Zdj�a foliowy kostium, podaj�c go
zmiennikowi.
- Dobrze spa�e�? - zapyta�a zatroskana, kiedy przechodzili w�skim korytarzem.
- Normalka - weszli do sto��wki i usiedli przy jednym ze sto��w.
- Przyje�d�asz tu raz na miesi�c, bo co� ci� tu ci�gnie Dan, to wida�.
- Praca, tylko praca Trish.
- Mo�e by� si� do nas przy��czy�. - zaproponowa�a, ale widz�c krzyw� min�, jak� jej zaserwowa� rozm�wca, ci�gn�a
dalej. - Wiem, wiem, m�wi� ci to kolejny raz. Ale tak by�oby pro�ciej.
- S�uchaj Trish, wiesz dobrze, �e nie potrafi� si� podporz�dkowa�, czemu� takiemu jak rozkazom, wiesz tak�e, �e
uczucie, kt�re mo�e dla mnie masz... jest absurdem, bo... ja nie potrafi� kocha�. T�umaczy�em ci to ju� wiele razy,
wiele razy tak�e pr�bowa�em uwierzy�, �e mog� ci� pokocha�. Wiesz jak ci� lubi�. - z�apa� ja za r�k�. - Ale nie
potrafi�... kocha�.
- Bo sobie to wmawiasz, twardzielu. Ale ja si� nie poddam i za miesi�c, kiedy znowu tu przyjdziesz powiem ci to
samo.
Nagle Dan poczu�, jak kto� k�adzie mu na ramieniu r�k�.
- Kop� lat byku. - t�gi czterdziestoletni m�czyzna przysiad� si� do nich.
- Sid! - Dan ucieszy� si�. Po chwili jednak spochmurnia�.
- Wo�aj� ci� m�oda z sali tortur, ten praktykant sobie nie radzi.- powiedzia� Sid do dziewczyny.
Trish przeszy�a go zimnym spojrzeniem i wychodz�c mrugn�a jeszcze do Dana.
- Nie poddam si� Dan.
Pos�a� jej jeszcze przyjacielski u�miech.
- Mam dla ciebie zadanie Dan. - Sid postawi� spraw� jasno.
- Gdzie? Kto? - zapyta� rzeczowo Dan.
- Dow�dca Kirk Montes. Masz go zabi� na oczach �ony. Dzisiaj w nocy. Tu masz adres.- podsun�� mu zmi�t� kartk�
papieru.
- Ma�e przedstawienie? - u�miechn�� si� gorzko. - Maj� dzieci?
- P�roczne dziecko.
- Wiec co z tym dzieckiem i kobiet�?
- Maj� tylko widzie� �mier� gnoja. Ich nie musisz zabija�.
- 5000 jednostek. - Dan podsumowa� ca�� spraw�.
- 5000? Przesadzasz.
- Przesadzam? To jest naprawd� szycha. B�d� tam musia� wej�� i czeka� na niego. Ogromne ryzyko. Do tego ten ich
dom... W pobli�u dwa posterunki. Zreszt� ja nie prosz� o to zlecenie. 5000, albo nie by�o sprawy.
- W porz�dku. To g�wno jest zlecone przez partyzant�w, oni b�d� p�aci�. Wyszli w teren i poprosili mnie �ebym to ja
zahaczy� ci� o to. Ach zapomnia�bym... podobno to ty z�apa�e� Hallona?
- Zbieg okoliczno�ci. - wzruszy� ramionami.
- Jeste�, kurwa, jak jaki� ksi���. Wok� koszmar, a ty zawsze masz szcz�cie.
- Wystarczy, �e mia�em pecha rodz�c si� w tych czasach. - Dan zamy�li� si�.
- Ja st�d spadam stary. Pierdol� to, wyje�d�am na zach�d, ta kasa kt�rej dorobi�em si� na przerzucie ludzi wystarczy mi
na �ycie, ty zreszt� te� masz wystarczaj�co kasy, �eby st�d prysn��. - zapad�o milczenie. - Jak... jak si� zdziwi�em,
kiedy zobaczy�em ci� w samolocie powrotnym, po twoim miesi�cznym pobycie w raju na zachodzie. - Sid kr�ci�
g�ow�. - Pies wojny, jeste� psem wojny. - Sid wsta� i mrugn�� zadziornie do Dana. - Powiem im, �e si� zgodzi�e� co do
zadania i mo�e wy�l� ci poczt�wk� jak ju� b�d� na zachodzie.
Dan siedzia� w milczeniu, przygl�daj�c si� zmi�tej kartce, na kt�rej widnia� adres. Zamkn�� oczy.
- Co� do jedzenia szefie. - krzykn�� w stron� kucharza, kt�ry w�a�nie wszed� do sto��wki.
Kapitan Fayd sta� w szatni i uderza� o drzwi metalowej szafki.
- Jasna cholera, kurwa ma�.- cedzi� mi�dzy kolejnymi uderzeniami.
- Co jest? - Kirk Montes sta� za nim, ubawiony widocznie samym przygl�daniem si�.
Fayd usiad� jakby troszk� zrezygnowany na �awce, przeszy� Kirka b��dnym spojrzeniem.
- Co jest? Zaraz ci kurwa powiem co jest. Zn�w ten pojebany Dan Rester. Dzisiaj znowu szala�, zabi� czterech
wojskowych i podobno Hallona odda� w r�ce partyzant�w.
- Hallon da� si� z�apa�? - zapyta� z niedowierzaniem Kirk, siadaj�c obok swojego kolegi.
- Taa, dow�dztwo chce �eby go z�apa�. Jak ja go mog� z�apa�? Pojawia si� znik�d, robi babrownik, a potem znika -
uderzy� jeszcze raz o drzwi szafki.
- S�u�y�e� z nim, prawda?
- Tak - pokiwa� g�ow� Fayd. - My�la�em, �e go znam. A on pewnego dnia, podczas defilady wyszed� z szeregu,
podszed� do trybun, gdzie siedzia�y te wszystkie szychy i zabi� dw�ch dow�dc�w, a potem... potem uciek�. Czary,
kurwa, mary.
- Mia� szcz�cie - skwitowa� Kirk.
- On ma, kurwa, zawsze szcz�cie. Ale z�api� go, stary, z�api� i, kurwa, ukatrupi�.
- Wierz� Jim, wierz�. No, ale wracam do domciu. - wsta� i zacz�� przebiera� si� w cywilne ubranie.
- Kirk, ola� �on�. - Fayd wyci�gn�� butelk� w�dki z szafki. - Napij si�.
Kirk Montes u�miechn�� si� od ucha do ucha.
- Taa, ola� j�. - usiad� z powrotem obok Jima.
M�oda kobieta siedzia�a, jakby w odr�twieniu. Wpatruj�c si� �lepo w jaki� bli�ej nieokre�lony punkt, rozmy�la�a. Ca�e
mieszkanie ton�o w ciemno�ci i ciszy. Co jaki� czas kobieta mru�y�a oczy. Nag�y ha�as wyrwa� j� z odr�twienia.
Zapali�a lamp� i omiot�a wzrokiem pok�j. Podesz�a do ko�yski. Dziecko spa�o jak zabite. Pog�aska�a je po g��wce i
u�miechn�a si�. To dziecko by�o jedyn� rzecz�, kt�ra trzyma�a j� jeszcze przy �yciu. Czasami przeklina�a je za to,
czasami dzi�kowa�a za nie niebiosom, ale ponad wszystko kocha�a, prawdziw� matczyn� mi�o�ci�. Dopiero po chwili
przypomnia�a sobie o ha�asie, kt�ry wyrwa� j� z tego p�snu. Podesz�a do okna. Pada� ulewny deszcz. Ubra�a kurtk�
przeciwdeszczow�, z�apa� kij bejsbolowy i wysz�a na zewn�trz, chc�c sprawdzi� co spowodowa�o ten niepokoj�cy
ha�as. Znalaz�a si� na podw�rku, przed domem. Rozejrza�a si� i kln�c pod nosem wr�ci�a do domu. Kiedy stan�a w
drzwiach, jej serce zamar�o. Jaki� m�czyzna w sk�rze, sta� w pokoju trzymaj�c male�stwo i patrz�c prosto na ni�.
Dziecko nie p�aka�o, co mog�o oznacza� tylko jedno.
- Zabi�e� je, zabi�e�! - rzuci�a si� na niego podnosz�c kij.
Zd��y� po�o�y� dziecko do ko�yski i wyci�gaj�c strzelb� ukryt� do tej pory za plecami, zablokowa� uderzenie. Wytr�ci�
jej kij. Kobieta przewr�ci�a si�, a dziecko zacz�o p�aka�.
- Kiedy tu wszed�em, dziecko zacz�o p�aka�, wi�c wzi��em je na r�ce. To pierwszy raz, nigdy wcze�niej nie
trzyma�em niemowlaka na r�kach. - podchodzi� celuj�c do niej. - Fajne uczucie.
- Czego chcesz? - zapyta�a �ami�cym si� g�osem, wci�� le��c na ziemi.
- Wsp�pracy. - odpowiedzia� u�miechaj�c si� szeroko.
Z�apa� j� za w�osy i poci�gn�� w kierunku krzes�a. Sku� jej r�ce kajdankami.
- Nie zrobi� ci krzywdy, spokojnie. - usiad� na fotelu.
- Po co tu przyszed�e�? - z trudem zdoby�a si� by zada� pytanie.
- Zobaczysz. Ale ani twojemu dziecku, ani tobie krzywdy nie zrobi�.
- Chodzi o mojego m�a? - zapyta�a, jakby z nadziej� w g�osie.
- Zgad�a� s�onko. Dok�adnie... o twojego m�a.
- To ma by� prezent? - zapyta�a u�miechaj�c si� pierwszy raz tego wieczoru.
- Prezent? - zapyta� zaskoczony Dan, by� ca�kowicie zbity z tropu.
- Niewa�ne. - uci�a kobieta, ale u�miech nie schodzi� z jej twarzy.
- Tak, niewa�ne - Dan zamkn�� na chwil� oczy, pr�buj�c si� zrelaksowa�.
Otworzy� je i spojrza� na kobiet�, m�g�by przysi�c, �e gdzie� j� wcze�niej widzia�. Mia�a pi�kne, blond w�osy, g�adk�,
okr�g�� twarz. Patrzy� uwa�nie, pr�buj�c doj�� do tego, gdzie wcze�niej j� widzia�. Nagle rozmy�lania przerwa� mu
narastaj�cy warkot silnika samochodowego. Dan zerwa� si� na nogi i prze�adowa� strzelb�. Wyci�gn�� z plecaka
kawa�ek ta�my klej�cej, chc�c zabezpieczy� si� przed ostrzegawczym krzykiem kobiety, ale kiedy podszed� bli�ej,
spojrza�a mu w oczy.
- Nie trzeba. - by�o co� w tych s�owach, co� tak nieuchwytnego, tak prawdziwego, �e nie zaklei� jej ust. Zrozumia� ten
u�miech. Pragn�a �mierci swego m�a.
Po chwili sta� ju� przy drzwiach wyj�ciowych, czekaj�c na ofiar�.
Kirk Montes podzi�kowa� Dillerowi m�odemu �o�nierzowi, za podwiezienie i wytoczy� si� z Jeepa.
- Na pewno nie potrzeba panu pom�c? - zaofiarowa� si� jeszcze ch�opak siedz�c z kierownic�.
- Nie ch�opcze, wracaj do jednostki. - machn�� r�k� Montes.
Ch�opak zawr�ci� i wyjecha� g��wn� bram�. Montes natomiast ocenia� odleg�o�� od drzwi wej�ciowych i por�wnywa�
j� ze swoimi mo�liwo�ciami. Nie wypi� tyle, �eby nie wiedzie� ju� gdzie jest, ale dostatecznie tyle, �e szeroko�� i
wysoko�� otoczenia zmienia�y si� p�ynnie. Deszcz ci�� niemi�osiernie i Montes kln�c pod nosem posuwa� si� powoli
naprz�d. Kiedy by� ju� przy ganku, po�lizgn�� si� i upad� na plecy. By� w�ciek�y. Ze zdecydowaniem godnym tylko
pijanego dopad� do drzwi. Nacisn�� dzwonek. S�ysza� jak przez mg��. Niestety nikt nie otwiera�.
- Vera! - krzykn�� w�ciekle.
Nikt nie odpowiedzia�. Wymaca� klucze i wyci�gn�� je prawie rozrywaj�c kiesze�. Drug� r�k� przetar� twarz, pr�buj�c
trafi� do dziurki od klucza. Zagrzmia�o dok�adnie kiedy, klucz znalaz� si� w zamku. Kirk obr�ci� si� i widz�c tylko
rozmazany czarny krajobraz, wr�ci� do mocowania si� z zamkiem. Przekr�ci� klucz i naciskaj�c klamk� krzykn��.
- Vera? Gdzie jeste� suko? - drzwi otworzy�y si� powoli.
Kolejna b�yskawica jakby popchn�a go do �rodka. Us�ysza� �wist zamykanych drzwi i drugi �wist gdzie� za plecami.
Nie czu� b�lu, widzia� tylko pod�og� zbli�aj�c� si� w jego kierunku z coraz wi�ksz� pr�dko�ci�. Upad� na brzuch.
Pot�ne kopni�cie obr�ci�o go na plecy. Spojrza� na g�ruj�c� nad nim sylwetk�. Najpierw ostro�ci nabra�a strzelba
wycelowana prosto w jego twarz, dopiero p�niej posta�.
- Rester, Dan Rester. - wybe�kota�. G�owa kt�r� podni�s�, chc�c lepiej zobaczy� napastnika, opad�a bezw�adnie.
Cho� zalany w trupa, wiedzia�, �e nie ma szans. Je�li nawet zd��y�by wyci�gn�� pistolet z kabury, to i tak wycelowanie
mog�oby graniczy� tylko z cudem. Rozgl�dn�� si� po przedpokoju. Zobaczy� �on� przykut� do krzes�a. Jego wzrok
zatrzyma� si� na spu�cie olbrzymiej czarnej strzelby. Zamkn�� oczy. Nagle rozleg� si� krzyk kobiety.
- Daj mi go zabi�! -szarpa�a si� na krze�le.- B�agam, daj mi go zabi�!
Dan opu�ci� strzelb� i spojrza� na �on� tego �cierwa. Rozbroi� szybko ofiar� i zdenerwowany ruszy� do pokoju.
- Trzeba ci� by�o zakneblowa� - z�apa� ta�m� klej�c� zawieszon� na klamce.
- B�agam, daj mi zabi� t� gnid�! Zr�b to dla mnie! B�agam! - wi�a si� na krze�le.
Stan�� przed ni� i przekrzywiaj�c g�ow� zmierzy� j� wzrokiem. Ten b�l i w�ciek�o�� w jej oczach. Tyle razy widzia� go
w �nie. To by�a ona, kobieta z jego snu, kt�ra zamienia�a otaczaj�cych go ludzi w �ywe pochodnie. Zamkn�� oczy,
przypominaj�c sobie, �e przecie� te pochodnie pod koniec snu, skupiaj� si� na nim. Zakl�� pod nosem, ale wiedzia�, �e
nie potrafi jej odm�wi�, nie kobiecie ze snu. Obszed� krzes�o i rozku� jej r�ce. Powoli unios�a si� na nogi. Spojrza�a na
niego.
- Vera? Masz na imi� Vera? - zapyta� niepewnie.
- Tak. - odpowiedzia�a dziwnie spokojna, odchyli�a kosmyk w�os�w ukazuj�c mu obci�te prawe ucho. - Wiele lat z
nim. Wiele dowod�w mi�o�ci.
- Prosz�. - wr�czy� jej strzelb�.
Oboje byli jakby w transie. Nie spodziewa�a si�, �e dzisiaj b�dzie mog�a zrobi� to o czym tyle lat marzy�a, a on jeszcze
nigdy tak nie zaryzykowa� daj�c komu� swoj� bro�. Vera zamkn�a oczy. Jej twarz by�a twarz� bestii. Pos�a�a mu
zimny i okrutny u�miech. Ruszy�a do przedpokoju. Jej ofiara le�a�a tam, czekaj�c na nieuniknione. Widzia� j�, jak sta�a
nad nim celuj�c powoli. Dostrzeg� t� sam� nienawi�� jaka go ogarnia�a, kiedy wraca� do domu po ci�kim dniu. T�
nienawi��, kt�r� kiedy� wy�adowywa� na �onie, na kobiecie, kt�ra sta�a teraz nad nim, oddychaj�c powoli i g��boko. I
nagle ta nienawi�� wybuch�a gdzie� w �rodku kobiety. Obr�ci�a strzelb� i bior�c ogromny zamach, uderzy�a kolb� w
twarz le��cego na ziemi. Nie zamkn�� oczu. Wci�� wpatrywa� si� z jakim� spokojem w kobiet�, kt�ra by�a jego �on�.
Kobieta zacz�a uderza� coraz szybciej i mocniej.. Dan powoli podszed� do niej czekaj�c na co�. Do jej oczu powoli
nap�ywa�y �zy. Zwolni�a u�cisk i strzelba wypad�a jej z r�k. Na to w�a�nie czeka� Dan. Z�apa� spadaj�c� strzelb� i stan��
blisko kobiety. Przytuli� j� do siebie. Nie broni�a si�.
- To ju� koniec, ju� koniec... - powtarza�, g�aszcz�c j� po w�osach.
- Vera, przepraszam. - g�os zaskoczy� ich oboje.
Dan wypali� szybko w kierunku le��cego. Dopiero wtedy dziecko, kt�re podczas tych wszystkich okropie�stw le�a�o
spokojnie w ko�ysce, rozp�aka�o si�.
- W porz�dku. - powiedzia�a uwalniaj�c si� z jego u�cisku.
Podesz�a do ko�yski i u�miechn�a si� do dziecka. Te widz�c matk�, od razu si� uspokoi�o. Vera chcia�a je wzi�� na
r�ce, ale zdaj�c sobie spraw�, �e po �okcie jest ubabrana we krwi zrezygnowa�a. Odwr�ci�a si�. Dan zak�ada� sk�rzan�
kurtk�. Wyci�gn�� r�k� po strzelb�, kt�r� po�o�y� tu� obok i zaskoczony stwierdzi�, �e nie ma jej tam gdzie by�a jeszcze
przed chwil�. Vera sta�a przed nim mierz�c do niego. Przez moment waha�a si� czy nacisn�� spust.
- Ale� to sobie wykombinowa�a! - krzykn�� z uznaniem poirytowany Dan. - Zabijesz mnie, a potem zeznasz, �e to ja
zabi�em twojego sadyst�, a ty si� broni�a�, prawda? Genialny plan. - kobiecie coraz bardziej dr�a�y r�ce. - No zabij
mnie! Zabij! - podpuszcza� j� Dan.
- Nie mog�. - rzuci�a strzelb� najemnikowi, ten z�apa� j� w locie. - Nie mog�abym zabi� cz�owieka z mojego snu. -
doda�a i jakby zawstydzona odwr�ci�a si� w kierunku ko�yski.
- Ze snu? - wyduka� Dan, ca�kowicie zaskoczony podszed� do kobiety.
- Wyno� si�! Wyno�! - krzykn�a, patrz�c mu prawie z nienawi�ci� w twarz.
- Ale je�li tu zostaniesz, oskar�� ci� o zabicie m�a. Zabij� ci�.
- Odjed�! - krzykn�a.
Po d�u�szej chwili zorientowa�a si�, �e najemnika ju� nie ma. Siedzia� ju� na swoim motorze uciekaj�c i chyba
pierwszy raz w �yciu p�aka�, powtarzaj�c "We �nie, we �nie, we �nie...."
- Niez�y syf Sir! - kierowca spojrza� na kapitana Fayda, ale widz�c, �e jego uwagi s� nie na miejscu, od razu zn�w
zwr�ci� sw�j wzrok na drog�.
- Kto to zg�osi�?
- Szeregowy Diller. Rano mia� przyjecha� po Montesa i zasta� to co zasta�.
- Diller, nie znam. - Fayd opar� si� i przetar� przepit� twarz.
- To m�ody ch�opak, s�u�y dopiero od tygodnia. - wyja�ni� us�u�nie kierowca, kiedy wje�d�ali przed dom Montesa.
- S�uchaj p�g��wku, to �e nie znam jakiego� g�wno wartego gnoja, to nie znaczy, �e chc� co� o nim wiedzie�.
- Wieczorem odwozi� tak�e Montesa do domu. - doda� szybko kierowca.
- A to co innego. - zatrzymali si�.
Fayd za�o�y� ciemne okulary i wysiad� z wojskowego jeepa. Po podw�rku snu�o si� paru �o�nierzy, widocznie
wys�anych ju� z dochodzeni�wki. Fayd, wchodz�c do domu, zauwa�y� m�odego �o�nierza, wymiotuj�cego obok ganku.
- Ty pewnie jest Diller?
Ten podni�s� powoli g�ow�, mierz�c Fayda wzrokiem.
- Salutuje si� kurwo, kiedy starszy stopniem przechodzi! - krzykn�� na przestraszonego ch�opaka.
Diller zasalutowa� po�piesznie, jednak nie zd��y� przed tym wytrze� ust i rzygi sp�yn�y mu po brodzie.
- Kurwa. - powiedzia� jakby sam do siebie Fayd i kr�c�c g�ow� wszed� do �rodka.
W �rodku panowa� zimny ch��d, pe�no ludzi kr�ci�o si� po wn�trzu, �ci�gaj�c odciski palc�w i robi�c zdj�cia. Fayd
zauwa�y� zmasakrowane zw�oki le��ce przed sob� i dopiero po chwili dosz�o do niego, �e to co tam le�y, pi�o z nim
wczorajszej nocy w�dk�.
- Chyba jednak czuje si� lepiej od ciebie stary. - powiedzia� patrz�c wci�� na zw�oki.
- Kapitanie Fayd! - krzykn�� nagle kto� tu� obok niego.
Ten odwr�ci� si� powoli.
- Musicie tak wrzeszcze� �o�nierzu? - zapyta� grzebi�c palcem w uchu.
- M�wiono mi, �e pan przyjedzie. Mam rozkaz odpowiedzie� na wszystkie pana pytania!
- Kurwa, najpierw wasz stopie�, nazwisko, kompania.
- Szeregowy Kurt Ween, IV pu�k piechoty, przeniesiony tymczasowo do MSW!
- Teraz zacznijcie mi �o�nierzu t�umaczy� co ju� ustalono. - widz�c, �e �o�nierz ma zamiar odpowiada� z szybko�ci�
karabinu maszynowego, podni�s� palec i doda�. - Tylko powoli i na mi�o�� bosk�, nie krzyczcie tak.
- Szeregowy Diller przyjecha� o sz�stej rano i zasta� pu�kownika w takim w�a�nie stanie. - Ween wskaza� na le��ce
obok zw�oki. - �ona, razem z dzieckiem znajdowa�a si� w pokoju go�cinnym. - wskaza� na otwarte drzwi po prawej
stronie.
Fayd zwr�ci� tam sw�j wzrok i ujrza� siedz�c� za sto�em kobiet�, by�a wyra�nie nieobecna i jedyne co mog�o
�wiadczy� o tym, �e jeszcze �yje to g�askanie g��wki dziecka, kt�re trzyma�a w r�kach.
- W szoku? - zapyta� Fayd.
- Tak, nie odezwa�a do nikogo, ani nie na nic reaguje, ale poza tym nic jej nie jest.
- Wi�c co ustalili�cie? - zapyta� ju� powoli znu�ony ca�a t� sytuacj� Fayd, marzy� tylko, aby cho� przez chwil� si�
zdrzemn��.
- Na pierwszy rzut oka, wygl�da na to, �e to zrobi�a kobieta, ale w domu nie ma nic takiego czym mo�na by tak
zmasakrowa� cia�o, a po drugie przysz�a wiadomo�� oko�o si�dmej do bazy.
- Wiadomo��?
- Tak, co� w stylu, z pozdrowieniami skurwysyny, oczywi�cie adresatem byli partyzanci. Wygl�da wi�c na to, �e
pu�kownik Montes zosta� zabity na oczach �ony, nic wi�c dziwnego, �e jest w takim stanie. Na pewno sporo minie
zanim uda si� co� wyci�gn�� z tej biednej kobiety. To chyba wszystko. - zamy�li� si� Ween. - Aha, jeszcze jedno, za
domem znaleziono �lady motoru.
- Motoru? Szerokie ko�a? - zapyta� Fayd o�ywiaj�c si�.
- Tak.
- No to wszystko szeregowy. Macie przygotowa� raport i skupcie si� na tych �ladach po motorze, za godzin� raport ma
by� gotowy i czeka� na mnie w jednostce.
- Tak jest! - zasalutowa� Ween.
- Spadajcie. - machn�� r�k� Fayd i ten zszed� mu z oczu.
Vera nie odezwa�a si� do nikogo, ani s�owem. Nie chcia�a im da�, wskaz�wki co do najemnika, ale tak�e ba�a si� by�
pos�dzona o t� zbrodnie. Postanowi�a wi�c udawa� szok i udawa�o jej si� to nienajgorzej. Mo�e po cz�ci, dlatego �e
naprawd� by�a w lekkim szoku. Czu�a, �e wreszcie wr�ci�a, gdzie� g��boko w niej rodzi�o si� szcz�cie i �wiadomo��,
�e �ycie mo�e jeszcze si� dobrze potoczy�, �e ma jeszcze szans�. Dostrzega�a jak wszed� do pokoju i spojrza� jej w
oczy. Masywny �o�nierz by� bardzo podobny do Restera, zbyt podobny. Krzykn��, �eby si� wszyscy wynosili do diab�a.
Krzyk, kt�ry dudni� jeszcze w jej g�owie na d�ugo po rozmowie, kt�r� by�a zmuszona przeprowadzi� z kapitanem
Jimem Fayd.
- A od ciebie dziwko chc� si� dowiedzie� par� rzeczy. - trzasn�� drzwiami. Zostali sami.
Dziecko obudzi�o si� i rozp�aka�o. Vera spojrza�a na nie i z czu�o�ci� przytuli�a do siebie. Fayd natomiast,
zamaszystym ruchem obr�ci� krzes�o por�cz� do stolika i usiad� na nim okrakiem, patrz�c bezczelnie na kobiet�,
- Teraz mi grzecznie opiszesz tego najemnika, dok�adnie opiszesz, rozumiemy si�?
Kobieta spu�ci�a g�ow�, nie odpowiadaj�c. Fayd pozwoli� ciszy chwil� trwa�, po czym uderzaj�c w st� wsta� i wyrwa�
kobiecie dzieciaka. Z�apa� go za ubranko i podni�s� wysoko.
- Wiem o paru rzeczach ty suko. Pragn�a� �mierci Kirka i by�o ci to r�k�. Wiem te�, �e to co trzymam w r�ce... -
u�miechn�� si� potrz�saj�c p�acz�cym bobasem. - To nie jest dziecko Montesa. - patrzy�a si� na niego w milczeniu, ale
jej twarz przybiera�a coraz bardziej przera�ony wyraz. - Tak kochanie, pi�o si� z Kirkiem kilka raz, to si� wie, o paru
rzeczach. Wiem, �e jeste� w stanie przypomnie� sobie, kto ci� naszed�, mo�e nawet jego imi� czy przezwisko pad�o
ostatniej nocy. Wi�c teraz daj� ci szans�, m�w co wiesz, albo ten b�kart.., - zrobi� wymown� przerw�. - ... upadnie. -
u�miechn�� si� od ucha do ucha. - Licz� do trzech: raz, dwa...
- Dan Rester! To by� Dan Rester! - Vera krzykn�a to w taki spos�b, jakby jej s�owa by�y w stanie zabi� potwora, kt�ry
trzyma� jej dziecko.
- Na pewno? - zapyta� powoli Fayd.
- Kirk, tak nazwa� najemnika, gdy go zobaczy�. - do jej oczu podesz�y �zy, zrozumia�a, �e zdradzi�a tego kogo�, kt�ry j�
uwolni� od m�a.
- Kurwa ma�! Pierdolony Dan Rester! - krzycza� Fayd, potrz�saj�c niemowl�ciem.
Vera obserwowa�a go przera�ona. Nagle Fayd zatrzyma� si�, gdy zauwa�y� jej min�.
- A, o to si� boisz? - zapyta� przygl�daj�c si� trzymanemu dziecku.
- B�agam, oddaj mi go! - kobieta pad�a na kolana i �zy zn�w zala�y jej twarz.
- Co do niego, to normalnie b�kart�w odsy�amy do oboz�w wychowawczych, ale dla Kirka zrobi� co� innego. - rzuci�
p�acz�cego niemowlaka na przeciwleg�� �cian�.
Vera zamkn�a oczy, b�agaj�c, �eby zdarzy� si� cud. Wszystkie jej zmys�y ca�kowicie si� rozregulowa�y przez ten
kr�tki moment. Us�ysza�a puste uderzenie o �cian� i p�acz dziecko usta�. Otworzy�a oczy i zamkn�a je ponownie,
s�ysz�c jeszcze �miech Fayda.
- Kirk marzy� o tym o dawna.
Kobieta rzuci�a si� na niego jak dzikie zwierz�. Fayd uderzy� j� w brzuch.
- G�upia baba. Za sze�� godzin dom ma by� pusty, ty si� wyno�.
Fayd poprawi� swoje przeciws�oneczne okulary i wyszed� zamykaj�c za sob� drzwi. Le�a�a na ziemi, wpatrzona w
drzwi, za kt�rymi znikn�� ten potw�r. Powoli odwr�ci�a wzrok i ujrza�a, to co kiedy� by�o jej s�odkim synkiem. Nie
by�a w stanie nawet krzykn��.
By�o p�ne popo�udnie, kiedy opatulona kobieta o twarzy tak starej jak ten �wiat, kl�cza�a przy �wie�o zakopanym
niewielkim grobie. Jak na ironi� dzie� by� s�oneczny i weso�e promyki s�o�ca przemyka�y si� pomi�dzy drzewami, aby
j� odnale��, aby j� n�ka�. Mia�a wra�enie, �e to co przecierpia�a do tej pory, jest niczym w por�wnaniu z tym co ma
nadej��. Ale tak naprawd� nic ju� nie by�o dla niej wa�ne, jej syn nie �y� i nic ju� tego nie odmieni. Nagle poczu�a, jak
kto� k�adzie jej r�k� na ramieniu. Jak sp�oszona mysz, przewr�ci�a si� na plecy i wycofywa�a si� w strachu. Posta�
doskoczy�a do niej i przytuli�a do siebie.
- Wr�ci�em. - szepn�� jej do ucha i obserwuj�c jej twarz. Twarz tak bardzo postarza�� i zniszczon�, tak bardzo
zmarnowan�. Przytuli� j� mocniej, szepcz�c. - To jeszcze nie koniec Vera, to jeszcze nie koniec.
Wzi�� j� na r�ce i usadowi� na motorze. Sta� chwil�, patrz�c na ni�, jakby zafascynowany. Jak bardzo mo�e komu�
zale�e� na w�asnym dziecku, �eby jego �mier� ko�czy�a sens dalszego �ycia. Pog�aska� j� po g�owie. Odpowiedzia�a
mu tylko pustym spojrzeniem. Wr�ci� na miejsce, przy kt�rym kl�cza�a i przyjrza� si� grobowi. Niewielka �opata le�a�a
na ziemi. Podni�s� j� i spojrza� jeszcze na gr�b. Z jego oczu zn�w pociek�y �zy. Przypomnia� sobie obraz tego malca,
jego u�miech, kiedy matka go tuli�a. To ciep�o, kt�re wtedy wytwarza�o si� mi�dzy matk� a dzieckiem, to uczucie,
nagle skojarzy�o mu si� z j�zykami ognia w kt�re zamieniali si� ludzie w jego �nie. Chcia� krzykn�� z rozpaczy, ale
jaka� tajemnicza si�a pohamowa�a go przed tym. Rzuci� trzyman� �opat� w ziemi�, wbijaj�c j� pionowo przed grobem.
Wr�ci� do Very i wsiad� na motor - gdy ruszali wtuli�a si� w niego.
- Ono nie �yj�, zabili moje dziecko. - wyduka�a �api�c go obur�cz.
- Wiem. - odpowiedzia�, gdy wyje�d�ali na ulic�.
Hallon wisz�cy na krzy�u, ca�y zalany krwi� �y� jeszcze, cho� na pewno wola�by umrze�, ju� wiele godzin wcze�niej.
Ale mia� jeszcze w sobie wiele �ycia i m�g� zakosztowa� wiele b�lu. Widownia zmienia�a si�, a fachowcy minuta po
minucie, zajmowali si� Hallonem. Praktycznie jedyn� oznak� �ycia w tym zmaltretowanym ciele, by�y oczy. Oczy,
kt�re tak hipnotyzowa�y publiczno��. Oczy, kt�re m�wi�y wszystko, wyra�a�y jednocze�nie nienawi��, upokorzenie,
wstyd, �al, z�o��, ale przede wszystkim niewyobra�alny b�l. Dan siedzia� na sofie pod �cian� obserwuj�c w milczeniu
ofiar�. W ko�cu Hallon z trudem go zauwa�y� i zmuszaj�c si� jeszcze do wysi�ku, przywo�a� w swym um�czonym
umy�l�, osob�, kt�ra go przyprowadzi�a na ta rze�ni�. Spojrza� prosto na Dana i ten opu�ci� g�ow�, jakby zawstydzony.
Pokr�ci� g�ow� i wyszed� na korytarz. Jeszcze wczoraj wszystko by�o takie proste. Nigdy nie rozmy�la�, bo rozmy�lanie
niszczy�o kogo� takiego jak on. M�g� rozmy�la� nad �yciem gdy by� m�odym szczeniakiem, rozmy�la� po ucieczce z
wojska, ale nie teraz. Przywi�z� tu Ver� i nie wiedzia� co dalej. Co zrobi� z kobiet�, kt�ra chce umrze�. Wiedzia�, �e to
co do niej czuje, to co� co inni ludzie zwali mi�o�ci�, a on nie by� pewny, czy co� takiego istnieje, a je�li nawet istnieje,
to on nie b�dzie jej w stanie odczu�. Kocha� kobiet�, kt�ra pragn�a �mierci. Widzia� w jej oczach pro�b�, pro�b�, �eby
j� zabi�. Niem� pro�b�, kt�ra pojawia�a si� za ka�dym razem, kiedy na ni� spojrza�. Sta� oparty o �cian� przed
drzwiami do pokoju, w kt�rym ulokowa� Ver�, bezbronny jak dziecko. Nagle poczu� co� dziwnego. Jego oczom ukaza�
si� sen, ten sen i zobaczy� j� nad sob�, lewituj�c�. Nie by� ju� w korytarzu, sta� w tej dziwnej nico�ci, a ona u�miecha�a
si� do niego. Rozejrza� si� i dostrzeg� otaczaj�ce go postacie. Kobieta pstrykn�a palcami i postacie zap�on�y. Widz�c
to Dan u�miechn�� si�, cho� przez taki szmat czasu, kiedy powtarza� si� ten sen, by� przera�ony. Kiedy p�omienie
ruszy�y na niego, roz�o�y� r�ce wznosz�c je i pierwszy raz w �yciu zani�s� si� prawdziwym �miechem.
- Dan? Dan obud� si�! - dziewczyna policzkowa�a le��cego na ziemi najemnika.
- Trish? - zapyta� Dan jakby nie wierz�c, �e wr�ci� do rzeczywisto�ci.
- Tak, to ja. Zemdla�e�. Na �rodku korytarza - powiedzia�a dziewczyna.
On si� tylko u�miechn��. �wiat, kt�ry jeszcze przed chwil�, by� jedn� wielk� kup� g�wna, nagle z�o�y� si� zn�w w
jedn� ca�o��. Nie rozumia� go, ale wiedzia� ju� co ma zrobi�.
- S�odka Trish. - rzek� do niej nie trac�c u�miechu. - Nie poddasz si�.
- Nie poddam. - wyduka�a powoli, nie wiedz�c dok�adnie o co chodzi Danowi. - Czego� ty si� na�pa�?
- Siebie Trish. Zrozumia�em.
- Ale pieprzysz Dan, co si� sta�o podczas tej ostatniej akcji i co robi ta kobieta w naszej bazie?
- Kocham j� Trish i uratuj� jej �ycie. Bezinteresownie.
- Kochasz j�? - dziewczyna zerwa�a si� z miejsca. - Kochasz j�? - zapyta�a ponownie jakby nie wierz�c w to co
us�ysza�a. - Ty chuju! M�wi�e�, �e nikogo nie potrafisz pokocha�.
- Myli�em si� Trish. - z�apa� j� za r�k� i zdecydowanym szarpni�ciem posadzi� j� z powrotem na taborecie,
jednocze�nie z jego twarzy znik� u�miech. - Myli�em si� wielu sprawach.
- Do czego zmierzasz? - zapyta�a ostatkiem si�, czuj�c, �e �zy podchodz� jej do oczu.
- By�em nieszcz�liwy Trish. To zabijanie, to wszystko. Bez sensu. - gubi� tok my�li. - Wszystko bez sensu. Ta wojna,
kt�ra zrobi�a ze mnie tego kim jestem, a z ciebie? - zapyta� retorycznie. - Wykwalifikowanego kata. - Trish opu�ci�a
g�ow�. - Wiesz o co chodzi Trish? Aby zrobi� co� sensownego w tym chaosie, co� co jest wa�ne, co� co.....co po prostu
nie jest ani g�upi� nienawi�ci�, ani interesem. Rozumiesz? - zapyta� niepewnie Dan.
- Tak, Jezu. - rozp�aka�a si�, zakrywaj�c twarz r�koma. - Rozumiem. - doda�a i wsta�a od sto�u, odchodz�c bez s�owa.
Skrzypni�cie drzwi wyrwa�o j� ze stanu odr�twienia. Podnios�a wzrok i zobaczy�a jego, cz�owieka z jej sn�w,
cz�owieka kt�ry patrzy na ni� tymi pe�nymi lito�ci oczami i m�wi �yj, �yj jeszcze troch�. �ni�a o nim od czasu, kiedy
m�� zacz�� j� bi� i tylko dzi�ki temu snowi potrafi�a przetrwa�. Dzi�ki temu i swemu kochanemu dziecku, kt�re teraz
le�a�o przykryte b�otem. Wr�ci�a do rzeczywisto�ci w sam� por�, �eby powstrzyma� si� od p�aczu. Zmierzy�a go
wzrokiem, wzrokiem pe�nym rezygnacji. Usiad� obok na ��ku. By� dok�adnie taki jak we �nie. Stoj�cy daleko od niej,
otaczany przez p�omienie, m�wi�c jej �yj, �yj jeszcze troch�. Obj�a go, przypominaj�c to sobie. Ten podda� si� jej
u�ciskowi i wtuli� si� w ni�, jednocze�nie szepcz�c jej do ucha.
- Wyjdziesz na zach�d, jak najszybciej. Ja wszystko za�atwi�, wyjedziesz i b�dziesz mia�a kochaj�cego m�a i weso��
gromadk� dzieci, biegaj�cych po ogr�dku twojego pi�knego nowego domu. Obiecuj�.
Zwolnili u�cisk i spojrzeli sobie w oczy. Dan zaczyna� odczuwa� to ciep�o, kt�re zauwa�y� wtedy mi�dzy Ver�, a jej
dzieckiem. Wiedzia�, �e to ciep�o oznacza dla niego p�omienie, ale nie waha� si�.
- Kto to by�? - zapyta�.
Zamkn�a oczy.
- Fayd, Jim Fayd, kapitan. S�u�y� z moim m�em w jednej jednostce, byli przyjaci�mi.
- Dlaczego zabi� wi�c dziecko swojego przyjaciela? - zapyta� zaskoczony.
- Bo to nie by�o dziecko Kirka Montensa. To by�o moje dziecko. - ka�de wspomnienie o martwym niemowl�ciu
powodowa�o u Very dreszcze.
- �egnaj. - przytuli� j� jeszcze, po czym wsta� i gdy by� ju� przy drzwiach us�ysza� krzyk Very.
- Ale p�omienie! Odchodzisz w p�omienie!
- Wiem. - odrzek� i nie odwracaj�c si� wyszed� z pokoju.
Na korytarzu sta�a Trish, oparta o �cian�, obserwowa�a Dana.
- Zaopiekuj si� ni�, do czasu wyjazdu. - rzek� i nie czekaj�c na odpowied�, odszed�.
Czu� p�omienie, grza�y coraz mocniej.
Jim Fayd siedzia� za biurkiem, bawi�c si� jakim� medalem. Surowo urz�dzony pok�j o�wietla�a tylko nocna lampka. Z
radia le��cego na szafce, dobiega�a jaka� melodia i mo�na by powiedzie�, �e Fayd na sw�j spos�b jej s�ucha�. Czeka� i
wiedzia�, �e on na pewno przyjdzie. Przesuwa� leniwie wzorkiem po pokoju, pr�buj�c na czym� zaczepi� wzrok. Mia�
ju� ten gabinet trzy lata, a przesiedzia� w nim raptem kilkana�cie godzin.
- Jestem. - us�ysza� nagle za sob� cichy lecz zdecydowany g�os.
Poczu� zimn� stal na swojej szyi.
- Wiedzia�em, �e przyjdziesz. Mo�e usi�dziesz na krze�le, zamiast sta� za mn�, jak jaki� pieprzony peda�. - g�os Fayda
by� opanowany i spokojny.
Rester schowa� n� i usiad� po przeciwnej stronie biurka.
- �ciga�em ci� trzy lata, przyja�ni�em si� przez dwa... Szmat czasu Dan.
- Dlaczego Jimi? Zazdro�cisz mi, nienawidzisz mnie? O co chodzi�o? Dlaczego przysi�g�e� sobie, �e mnie zabijesz. Nie
waha�e� si� rzuci� niemowlakiem o �cian�, �eby mnie tu �ci�gn��.
- Taki by� s�odki niemowlaczek i buch... - uderzy� r�k� o r�k�. -.. nie ma niemowlaczka.
Dan wyci�gn�� momentalnie strzelb� nie wstaj�c z krzes�a wycelowa� w Jimia. Ten cho� spodziewa� si� tego ruchu, by�
zaskoczony szybko�ci� i sprawno�ci� Dana.
- Spokojnie, spokojnie. - Fayd pr�bowa� zapanowa� nad sytuacj�. - Uchu! Dalej z ciebie taki kowboj, mistrzu. -
spr�bowa� obr�ci� wszystko w �art.
- Chc� wiedzie� tylko dlaczego Jim? Dlaczego tak bardzo zale�y ci na zabiciu mnie. - m�wi�c to podni�s� strzelb�
wy�ej.
Jim zirytowany zerwa� si� z krzes�a, ale nie na tyle gwa�townie, by Dan do niego strzeli�.
- Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Chcesz wiedzie� naprawd� dlaczego?
- Tak. - Dan pokiwa� g�ow�, maj�c grobow� min�.
- Bo chc� by� taki jak ty Dan. - ten zaniem�wi�. - Kiedy byli�my przyjaci�mi, by�o w porz�dku. Ale tobie odbi�o,
zabi�e� dow�dc�, podczas tej parady i uciek�e�. A ja zosta�em dwa kroki w tyle. Zostawi�e� mnie, w tym cholernym
wojsku. Postanowi�em ci� goni� i do tego dosz�o, �e rzucam niemowlakami po �cianach. - podszed� do niego i kucn��
przystawiaj�c sobie wycelowan� strzelb� do g�owy. - Nienawidz� ci�, za to �e jeste� tym czym ja chcia�bym by�.
Szcz�ciarzem, cz�owiekiem, kt�rego nikt nie potrafi� za�atwi�. Nienawidz� ci� za to najemniku.
Dan nagle roze�mia� si�, roze�mia� si� tak, �e zbi� Jima z tropu..
- Od czasu kiedy si� tym zajmuj�, ca�y czas powtarzam sobie, �e nie jestem najemnikiem.
- A czym jeste�? - Fayd zapyta� robi�c g�upi� min�.
- P�omieniem! - krzykn�� i wypali� Jimowi w �eb. Przez ten kr�tki moment by� nim, by� �ywym ogniem. Zamkn�� oczy,
czuj�c, �e wszystko jest w najlepszym porz�dku.
Wsta� i rozgl�daj�c si� po pokoju, zatrzyma� wzrok na du�ej szafie stoj�cej przy drzwiach. Podszed� do niej wolnym
krokiem i zamaszystym ruchem otworzy� j�. Sta� w niej trz�s�c si� ze strachu szeregowy Diller.
- Nic nie m�w. - po�o�y� mu palec na ustach. - Wiem, Fayd zamkn�� ci� tu, �eby� mnie zabi�, kiedy da znak, ale nie da�
znaku, prawda? - zada� pytanie, jakby pytaj�c sam siebie.
- Ta-t-taak. - wyduka� ch�opak, w opuszczonej r�ce trzyma� pistolet.
Dan wzi�� go za t� r�k� i przy�o�y� sobie jego bro� do skroni.
- Pozw�l mi p�on��. - rzek� nie trac�c u�miechu.
- Ale ja...
Dan uderzy� ch�opaka otwart� r�k� w twarz.
- �adnych ale, r�b co do ciebie nale�y. Dostaniesz medal, b�dziesz bohaterem.
W ch�opaku nagle si� co� prze�ama�o, mia� ju� tego do��, do�� wszystkiego. Strzeli�. Cia�o Dana osun�o si� na
pod�og�. Ch�opak jednak dalej strzela�, krzycz�c:
- Pierdol� was pojeba�cy! Pierdol�! - strzela�, a� zabrak�o mu naboi.
W chwil� p�niej zwymiotowa� na pod�og�.
Trish sta�a w sali tortur obserwuj�c cia�o Hallona. Spa�. Na noc tortury by�y przerywane, by wznowi� je zaraz po
wschodzie s�o�ca. Powoli zbli�a�a si� do ofiary, a jej kroki odbija�y si� g�uchym echem po tej ogromnej bia�ej sali.
Stan�a przed nim i dotkn�a zmaltretowanej twarzy ofiary. Zamkn�a oczy i poczu�a ciep�o.
- Rozumiem Dan, rozumiem. - mamrocz�c wyci�ga�a obc�gami gwo�dzie z r�k Hallona.
Upad� na pod�og�. Ukl�k�a obok. Hallon otworzy� oczy. Nagle zrozumia� dlaczego le�y na ziemi i dlaczego kobieta,
kt�ra go katowa�a stoi teraz nad nim. Popatrzy� si� na ni� z wdzi�czno�ci�. Te oczy... patrzy�a w nie, kiedy otwiera�a
klatk� piersiow� i wyci�ga�a serce. Rozp�aka�a si�.
- Rozumiem. - doda�a, zamykaj�c oczy martwemu cia�u.
Dw�ch zadbanych ch�opc�w biega�o w ogrodzie, trzymaj�c w r�kach drewniane pistolety. Jeden goni� drugiego
imituj�c strza�y.
- Bang! Bang! - krzycza�. - Zabi�em ci�! Zabi�em.
- Wcale nie. - zaprzecza� blondyn uciekaj�c co si� w nogach. Nie zauwa�y� wystaj�cego z ziemi korzenia i przewr�ci�
si�.
Brunet skoczy� na niego, przygwa�d�aj�c do ziemi.
- Nie �yjesz! Nie �yjesz! - krzycza�.
Ch�opcy �miali si� g�o�no. Na werandzie siedzia�a ich matka Weronika Smith, u�miechni�ta obserwowa�a zach�d
s�o�ca. Nie pami�ta�a ju� wojny, nienawi�ci, brutalno�ci, nie pami�ta�a Dana, ani nie pami�ta�a jak zabi�a swojego
m�a. A co najwa�niejsze wyrzuci�a z pami�ci dziecko, kt�re tak bardzo kocha�a. Nie mog�a o tym wszystkim
pami�ta�. Mia�a m�a, kt�remu urodzi�a dw�ch silnych ch�opc�w, mia�a pieni�dze i mia�a szcz�cie. Nie mog�a
pami�ta�, nie chcia�a. Tylko czasami, coraz rzadziej, �ni�o jej si� ognisko. Samo ognisko po�rodku niczego i stopniowo
w miar� wpatrywania si� w ogie�, krajobraz wok� zaczyna� si� tworzy�. Powoli powstawa�a pi�kna kraina, kt�ra
urzeka�a spokojem. Wszystko w �nie bra�o sw�j pocz�tek z ognia. Nie rozumia�a snu. W�a�ciwie... wcale nie chcia�a
zrozumie�.
Wiele, wiele lat temu ta sama kobieta wysz�a z domu. Chcia�a zdradzi� m�a. Upi�a si� i przespa�a si� z kim� kogo nie
pami�ta�a ju� na drugi dzie�. On chyba te� jej nie pami�ta� - te� by� piany. Ale od tego czasu zacz�y nachodzi� ich
podobne sny.