4804

Szczegóły
Tytuł 4804
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4804 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4804 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4804 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mariusz Czylok Korky Rozdzia� pierwszy Lawina nieszcz�� jaka spad�a na moj� g�ow�, ruszy�a ze szczytu g�ry dok�adnie w tym samym dniu, w kt�rym przeprowadzi�em w�r�d swoich wyznawc�w �ledztwo w sprawie zagini�cia mojej ulubionej ksi��ki. Od rana tego feralnego dnia zbiera�em ludzi ze swojej sekty i przepuszcza�em przez filtr, czyli innymi s�owy: oskar�a�em ich i czeka�em na rezultat przes�uchania. W sumie z tym mogli �y� gdyby tylko nie bola�a mnie g�owa; ale niestety... Poprzedniego dnia odwiedzi�em w piwnicy swojego wi�nia, kt�ry zaprosi� mnie na ma�e tete-a-tete zakrapiane obficie alkoholem. Gorycz - tak nazywa� si� m�j wi�zie�, w co w�tpi� aby by�o jego prawdziwym imieniem - mia� mocn� g�ow�, czy co tam innego. Przetrzyma� mnie i z tego co wiem czu� si� dzisiaj �wietnie, o czym powiedzia� mi Aldo po porannym patrolu w piwnicy. Gorycz chcia� urwa� mu nog�, a to �wiadczy�o, �e czu� si� rzeczywi�cie bardzo dobrze. Co prawda - nadal by� moim wi�niem, ale mia� satysfakcj�, �e wci�gn�� mnie w pija�stwo. Zabra�em z jego celi kielich, jako pami�tk� po naszej kolejnej rozmowie i zawarciu po raz kolejny zawieszenia broni. Trzyma�em teraz �w kielich - aktualnie wype�niony wod� gasz�c� straszne pragnienie - w prawej d�oni, stoj�c na progu w otwartych drzwiach swojego domu. Patrzy�em na twarze kobiet i m�czyzn z mojej sekty, kt�rzy powoli wchodzili do domu. Ka�da osoba zanim wesz�a do �rodka przystawa�a przede mn�, pada�a do mych st�p i ca�owa�a w du�y palec prawej stopy. Specjalnie z togo powodu nigdy nie ubieram skarpet. Nast�pnie wierny udawa� si� na kolanach do mieszkania. Gdy ostatni cz�onek sekty znalaz� si� w �rodku zamkn��em drzwi i odstawi�em kielich Goryczy na szafk� w przedpokoju. By�a to dzisiaj pi�ta grupa wyznawc�w, kt�rym kaza�em zjawi� si� na audiencji ze swoim panem. Ka�da z grup liczy�a dwadzie�cia os�b. Postanowi�em sobie, �e ta grupa b�dzie ostatni� w dniu dzisiejszym. Mia�em jeszcze wieczorem ma�� rob�tk� w piwnicy. Musia�em zakopa� cz�onka swojej sekty, kt�ry zszed� jakie� trzy godziny temu, najpierw do piwnicy, a potem z tego �wiata - to drugie zej�cie nast�pi�o przy mojej znacznej pomocy. Wszed�em do pokoju i dwadzie�cia os�b uderzy�o czo�em o pod�og�. - Witaj o panie! - rykn�li r�wnocze�nie. - Spok�j mi tu! - wrzasn��em. Wszyscy pozostali w pozycji, kt�ra wskazywa�a na ich najwy�szy szacunek dla swego pana i przyw�dcy, czyli dla mnie. Czo�a przylega�y do parkietu. Zupe�na cisza zaleg�a w pokoju. - Rozkaza�em wam przyj�� tutaj - zacz��em swoj� przemow� w identyczny spos�b jak do pozosta�ych grup z kt�rymi mia�em dzisiaj w�tpliw� przyjemno�� spotka� si�. - I zjawili�cie si� nie maj�c innego wyj�cia. Kocha� i szanowa� swego pana, tak was nauczy�em i tak ma zawsze by�. Tak jest dobrze i niech zawsze tak b�dzie. Nie toleruj� odst�pstw od tych norm, kt�re nakaza�em wam stosowa�. Kara za brak pos�usze�stwa jest w naszej sekcie tylko jedna: �mier�. Czy to jasne? - O tak panie, jasne! - rykn�li jednym g�osem. - Spok�j mi tu! Zebra�em was w celu wyja�nienia bardzo wa�nej sprawy. Wa�nej dla mnie oczywi�cie, a nie dla was. Kto� z was wkroczy� na bardzo niebezpieczn� drog�. Drog� kradzie�y. Kto� okaza� si� na tyle bezczelny i g�upi, �e pope�ni� czyn za kt�ry ponie�� musi kar�. - Zawiesi�em g�os chc�c doda� aktualnej sytuacji troch� dramatyzmu. Nawet nie�le to wysz�o. - Kto z was ludzie - ci�gn��em po chwili milczenia - pozwoli� aby op�ta� go szatan. Kto z was ukrad� z mego domu cenn� dla mnie rzecz? Ten kto to uczyni� wie dobrze o czym m�wi�, ci kt�rzy s� niewinni mog� si� tylko domy�la�. Dla unikni�cia niejasno�ci powiem wam, �e chodzi o ulubion� ksi��k� waszego pana, wielk� epopej� budowlan� pod tytu�em "Przemin�o z wiadrem". Kto� j� ukrad�. Nalegam aby z�odziej odda� mi to co zabra�. Teraz. Obiecuj�, �e kara nie b�dzie straszna. - Oczywi�cie k�ama�em. Jak zwykle. Us�ysza�em za sob� szelest cichych krok�w. Kto� schodzi� z pi�tra. Wyszed�em z pokoju popatrze� kogo to diabli nosz� po mieszkaniu. - Nie �pisz? - spyta�em Drongi, kt�ra znosi�a z pi�tra du�y karton wype�niony po brzegi gazetami oraz kolorowymi ulotkami propaguj�cymi dzia�alno�� sekty "Deszczowy �wit". Dronga, jak na wied�m� przysta�o, wygl�da�a potwornie. Mieszka�a ze mn� od zawsze, a od miesi�ca sprawowa�a funkcj� Naczelnej Baby Jagi na ziemi. Spojrza�a na mnie ze zdziwieniem. - Co ma znaczy� to pytanie? Przecie� jest ju� p�ne popo�udnie i nie �pi� od rana. - No tak, zapomnia�em. Jestem zm�czony, ca�y dzie� pracuj�. - To twoje? - wskaza�a na karton. - Oczywi�cie, �e tak - na samej g�rze le�a�a ksi��ka - "Przemin�o z wiadrem". - A to co? - Znalaz�am to wci�ni�te g��boko pod twoje ��ko. Nie po raz pierwszy zdarza si�, �e nie rozumiem twojego post�powania. Zabieraj to - wcisn�a mi karton do r�k, zrobi�a w ty� zwrot i ruszy�a w stron� schod�w. Na trzecim stopniu zatrzyma�a si� i spojrza�a na mnie. - Mam jeszcze jedn� ma�� uwag� - powiedzia�a. - Tak? - Wczoraj zanios�e� wszystkie kwiaty, kt�re otrzyma�e� od tych wariat�w, kt�rych nazywasz swoimi wyznawcami, do swojej sypialni. - Zgadza si�. Czy �le zrobi�em? - Wiem, �e si� zgadza. Przecie� m�wi� o tym. To w ko�cu twoje kwiaty, wi�c r�b sobie z nimi co chcesz. Wi�c te kwiaty... wszystkie, kt�re wczoraj by�y jeszcze przepi�knie kwitn�cymi okazami flory naszego �wiata... - Streszczaj si�! - warkn��em. - Nie mam czasu sta� tutaj i czeka� a� sko�czysz. - ...zwi�d�y. Tyle razy ju� m�wi�am ci aby� nie spa� z otwartymi ustami. Dobrze wiesz, �e nikt i nic nie mo�e przez d�u�szy okres czasu oddycha� tym samym powietrzem co ty! No tak... "Przemin�o z wiadrem" znalaz�o si� samo. To znaczy - nie tak zupe�nie samo, zosta�o odnalezione przez Drong�. Ale w takim razie to ca�e �ledztwo, kt�re przeprowadzam w�r�d swoich wiernych, pozbawione jest sensu. Nikt nie by� na tyle bezczelny aby ukrad� ksi��k� z mojego domu. Ca�y dzie� pracy poszed� na marne. Przychodz� czasami takie dni, kiedy wszystko co dotykam rozpada si� jak zamek z piasku zniszczony przez morskie fale W takim dniu najlepiej od�o�y� na bok wszystkie plany. Lepiej odej�� na bok i przeczeka� te chwile, ale i tak istnieje w�wczas niebezpiecze�stwo, �e stoj�c gdzie� tam na uboczu oberwiemy kamieniem w g�ow�. Wr�ci�em do pokoju zostawiaj�c ksi��k� na szafce w przedpokoju. Po drodze po�kn��em ma�� kolorow� tabletk�. Przeczuwa�em nadchodz�cy atak. Zgromadzeni wierni nadal znajdowali si� w pozycji przyj�tej na pocz�tku spotkania ze swoim panem. Patrzy�em przez chwil� na ich okr�g�e plecy, a potem przem�wi�em: - Ju� wiem... - znaczy�o to du�o, a r�wnocze�nie nic nie znaczy�o. Cisza, jaka panowa�a w pokoju sta�a si� jeszcze g��bsza. Przeszed�em wolno pomi�dzy wiernymi i zatrzyma�em si� nad zasuszonym starym cz�owiekiem. Kopn��em go w �ebra. J�kn�� cichutko. Zbyt cicho... Chcia�em aby zrobi� to g�o�niej. - Boli? - zapyta�em koz�a ofiarnego. - Tak - odpar�, co zaowocowa�o dwoma kolejnymi celnymi kopni�ciami w brzuch. - Mnie te� boli dziadku - powiedzia�em kl�kaj�c obok niego i z�apa�em go za w�osy. Szarpn��em jego g�ow� w g�r� i spojrza�em w twarz m�czyzny. Ujrza�em strach w jego szarych oczach. - Dlaczego ukrad�e� co� co nale�y do mnie? Do twego pana. - Nic nie ukrad�em - j�cza�. M�wi� prawd�. Przecie� wiem o tym. - Nie k�am - uderzy� jego g�ow� o parkiet i wyprostowa�em si� gwa�townie. - Wynosi� si� st�d!!! Poderwali si� na kolana i ruszyli do wyj�cia. Ze strachu? - Ty zostajesz - postawi�em bos� stop� na karku starego cz�owieka, widz�c i� ma zamiar skorzysta� z okazji i uciec st�d. - Musimy porozmawia�. W cztery oczy. Pok�j opustosza�. Zosta�em sam na sam ze starym cz�owiekiem. Zdj��em stop� z jego karku i pomog�em mu powsta� z pod�ogi. Usiad� na fotelu do kt�rego go doprowadzi�em i spojrza� na mnie zdziwiony tym nag�ym okazaniem mi�osierdzia, kt�re emanowa�o dzi� ode mnie. Nie wiedzia�em co jest grane. Nie mia�em zamiaru wyja�nia� aktualnej sytuacji. Zauwa�y�em ju� wcze�niej brak z�b�w u staruszka, dlatego przynios�em z kuchni paczk� suchark�w. Nadszed� czas na troszeczk� sadyzmu. Poda�em dziadkowi paczk� suchark�w i u�miechn��em si�. Do dziadka oczywi�cie, nie do suchark�w. - Nie odm�wisz chyba? - spyta�em, a on patrzy� na mnie nie wiedz�c co powinien zrobi�. - Jedz - zach�ci�em go. Staruszek od�o�y� sucharek na st� i pad� do mych st�p prosz�c o lito��. W tym samym momencie w drzwiach pokoju ukaza�a si� Dronga. - Zako�cz te g�upoty i zobacz co si� dzieje z Najlepszym Przyjacielem - powiedzia�a. - Nie pobiera wody. Nie wiem... - Dobrze, ju� id�. - kopn��em raz jeszcze staruszka i wyszed�em z pokoju. - Zawo�aj Aldo i powiedz mu, �eby wyprowadzi� faceta do ogrodu - wyda�em polecenie Drondze. - Do ogrodu? - spyta�a. - Powt�rz mu to dok�adnie tak jak powiedzia�em. - Aldo zrozumie. To dobry ch�opiec. Zrozumie co chc� aby zrobi�. Zaprowadzi dziadka do ogrodu, da mu w �eb i zakopie pod krzaczkiem. Poszed�em do �azienki i w��czy�em wtyczk� od Najlepszego Przyjaciela do kontaktu. Rutynowa robota. Zawsze to samo. Teraz Najlepszy Przyjaciel musi dzia�a�. Wracaj�c na parter min��em si� na schodach z Drong�. Pilnowa�em swoich r�k aby nie z�apa�y jej za szyj�. Uwa�a�em te� na nogi aby jej nie kopn�y. - I co? - spyta�a. - To zale�y o co pytasz. - Dzia�a? - Gdzie i dlaczego teraz? - Najlepszy Przyjaciel pobiera wod�. M�wi�em �e musi dzia�a�? Wr�ci�em do pokoju. Staruszka nie by�o. Musia�em odpocz��. Mia�em ci�ki dzie�. Rozdzia� drugi W domu panowa�a cisza. Dronga pogr��ona by�a we �nie. Nic w tym dziwnego; dochodzi�a pierwsza w nocy. Pan domu, najm�drzejszy cz�owiek w okolicy, Wielki Guru sekty Deszczowy �wit - idol ma�ego miasteczka zagubionego na mapie �wiata jeszcze nie spa�. W�a�nie przypomnia�em sobie, �e mam jedn� wa�n� rzecz do zrobienia zanim rzuc� swoj� twarz na poduszk� i pobiegn� po drogach krainy Morfeusza, czy te� innego boga sn�w. W piwnicy znajdowa� si� trup, kt�rego musia�em jeszcze dzisiejszej nocy zakopa�. Jak mog�em o tym zapomnie�? I dlaczego Aldo nie przypomnia� mi o tym? Zapakowa�em do kieszeni kilka granat�w i wyszed�em z domu zachowuj�c cisz�. Nie chcia�em budzi� Drongi. Reflektory umieszczone na dachu budynku o�wietla�y teren posesji. Ogrodzenie by�o pod napi�ciem o czym informowa�a mnie czerwona dioda pulsuj�ca na �cianie budynku obok dzwonka do drzwi. Za bram� t�um ludzi nale��cych do mojej sekty oczekiwa� a� pojawi� si� przed nimi. Wiedzieli, �e o tej porze musz� zachowywa� si� cicho aby nie zbudzi� drzemi�cego we mnie z�a. Aldo pojawi� si� obok mnie natychmiast. Cichutko, tak jakby by� duchem, a nie cz�owiekiem. Nie zdziwi�o mnie to wcale. Pochodzi� z Sycylii i zatrudnia�em go dlatego, �e by� najlepszym ochroniarzem jakiego zna�em. Potrzebowa�em dobrego stra�nika, a on by� najlepszy. Niski, przystojny W�och by� znakomity. Potrafi� pos�ugiwa� si� ka�d� zabawk� przeznaczon� do robienia krzywdy bli�niemu. - Zapomnia�em panu przypomnie� o... no wie pan... - Tak, wiem Aldo. Id� w�a�nie do piwnicy ale najpierw chcia�em zobaczy� czy nie mia�e� problem�w z tym starym cz�owiekiem. - �adnych. Jak zwykle. je�eli idzie pan do piwnicy niech pan uwa�a na Mi�cho, szefie. Ostatnim razem gdy by�em w piwnicy urwa� mi kawa�ek nogawki. Strasznie agresywne paskudztwo. A... i jeszcze jedno... - Aldo zawiesi� g�os. - Tak? - Musimy mie� nowy cmentarz. pana ogr�d jest ju� przepe�niony. Jeszcze czterech, pi�ciu truposzy i finito. Nie b�dzie gdzie ich chowa�. Poza tym by� tu znowu ten glina z kt�rym pan ostatnio rozmawia�. Wypytywa� o pana w�r�d fan�w ale nie podszed� do mnie. Sta�em tutaj i czeka�em na jego ruch. - Dasz sobie z nim rad�? - spyta�em patrz�c na o�wietlone przez pot�ne reflektory otoczenie domu. My�la�em zupe�nie o czym� innym. Zryty ogr�d nie przedstawia� mi�ego widoku. Trudno. Gdzie� trzeba chowa� umar�ych. - Bez problemu szefie. Mo�e pan o nim zapomnie�. Chcia�bym w to wierzy� . - Jeszcze jedno Aldo. - Tak? - Kury... - Kury? Obawiam si�, �e nie rozumiem... - Musisz kopa� g��bsze do�y. Groby musz� by� g��bsze... Dzisiaj rano jedna z kur wygrzeba�a z ziemi stare ko�ci. - Znowu? Wie pan co ja bym zrobi� z tymi kurami? Dobra kura to taka kura, kt�ra jest ju� martwa i le�y na talerzu. Oczywi�cie upieczona. Najlepiej na soli... Pokiwa�em g�ow� i poszed�em do piwnicy. Aldo to dobry ch�opak, ale strasznie nudny... Rozdzia� trzeci Piwnica zawsze by�a wilgotna. Zszed�em do niej po cichu. Jak duch. Chcia�em zaskoczy� Mi�cho, ale bezskutecznie... Gorycz vel Mi�cho, m�j osobisty wi�zie�, nie poni�s� po wczorajszej libacji jakichkolwiek strat. nadal by� czujny i bardzo agresywny. Wroga istota rzuci�a si� na kraty, kt�re odgradza�y stwora od wolno�ci, a mnie od bezpo�redniego kontaktu z tym kosmicznym odpadem. Od czterech tygodni ten niezidentyfikowany przybysz z gwiazd by� moim wi�niem. Od trzech dni wiedzia�em jak si� nazywa - Gorycz. Wygl�da� jak �redniej wielko�ci kawa�ek gnij�cego mi�sa i tak te� cuchn��. Nale�a� do jednego z najbardziej agresywnych gatunk�w istot, kt�re pozna�em w ci�gu swojego �ywota. Pocz�tkowo s�dzi�em, �e jest to prymitywna forma �ycia. Jednak�e kiedy Mi�cho odezwa� si� pewnego dnia buduj�c logiczne zdania, zrozumia�em, �e pope�ni�em b��d. Mi�cho - jak samo twierdzi - przyby�o z Gwiazd, co mog�o oznacza� wszystko. Czasami, kiedy schodzi�em do piwnicy Mi�cho wci�ga�o mnie w dyskusje na temat egzystencji cz�owieka. Prowadzili�my d�ugie rozmowy, a� do dnia kiedy powsta�a pomi�dzy nami ogromna przepa��, spowodowana r�nic� zda�. Stw�r nie akceptowa� istnienia cz�owieka, jako istoty rozumnej. Jako gatunku. Mi�cho nie przyjmowa�o moich argument�w i od razu sta�o si� bardzo agresywne. koniec dyskusji, pozosta�a tylko walka. Chce tak, niech b�dzie. Czasami tylko, tak jak wczoraj, dochodzi�o do zawieszenia broni. Przeszed�em obok celi Mi�cha. Kr�tki korytarz doprowadzi� mnie do drewnianych drzwi. Otworzy�em je. Cichutko skrzypn�y. Wszed�em do du�ego pomieszczenia. Trzy s�abe �ar�wki o�wietla�y wn�trze piwnicy. Ubita �opat� ziemia przykrywa�a kilkadziesi�t ofiar o kt�rych wiedzia�o tylko dwoje ludzi: ja i Aldo. Denat - moja ostatnia ofiara - le�a� na �rodku pomieszczenia. Podszed�em do trupa zabieraj�c po drodze opart� o �cian� �opat�. M�czyzna by� ju� stary gdy umar�. Mia� ponad osiemdziesi�t lat i najwy�szy by� ju� czas aby pod��y� drog� �mierci. By� to, do dnia swojej �mierci oczywi�cie, najstarszy cz�onek sekty, kt�rego zat�uk�em desk� za g�o�ne zamykanie drzwi. Trzaskania drzwiami nie da�o si� staruszkowi wyperswadowa�. T�umaczy�em, prosi�em i nalega�em. Potem grozi�em... Nic nie pomog�o. Musia� trzaska� zamykaj�c drzwi. Po prostu inaczej nie potrafi�. Musia� i tyle. Nie rozumia� do czego s�u�y klamka. Po kolejnym trza�ni�ciu drzwiami nie wytrzyma�em. Straci�em cierpliwo�� i... teraz trzeba by�o go pochowa�. Tak jak ju� wielu innych wcze�niej. Wbi�em �opat� w ziemi� i zacz��em kopa�. - Czy mog� liczy� na to, �e taki dobry cz�owiek jak pan, da mi troszeczk� pieni�dzy na chleb? To �e nie krzykn��em mo�na zawdzi�cza� tylko mojej zimnej krwi i opanowaniu. Obejrza�em si� w stron� z kt�rej dobiega� g�os. Uczyni�em to powoli, bardzo powoli. Ma�y staruszek sta� w k�cie piwnicy i patrzy� na mnie. Mia� na sobie flanelow� koszul� w czarno-czerwon� krat� i sztruksowe czarne spodnie. Nie m�g� przej�� obok mnie. Nie mia� prawa sta� teraz tam gdzie sta�. Musia� ju� tutaj by� w chwili kiedy wszed�em do pomieszczenia. nie zauwa�y�em go. Zamruga�em. Co� wpad�o mi do oka. Zamkn��em oczy i otworzy�em je po chwili. Spojrza�em raz jeszcze na staruszka. Nie by�o go. Przed chwil� sta� w rogu pomieszczenia, a teraz nikogo tam nie by�o. �ni� na jawie. Jestem przem�czony. Zbyt du�o po�wi�cam czasu na dzia�alno�� w sekcie i brak snu daje zna� o sobie. Ale nie mo�e by� inaczej, gdy jestem Wielkim Guru i musz� nad wszystkim panowa�. Wyrzuca�em ziemi� na bok pog��biaj�c dziur� w ziemi. Zaj�o mi to jakie� dziesi�� minut, a� wreszcie otw�r w ziemi by� tak du�y aby zmie�ci� si� tam ca�y nieboszczyk. Od�o�y�em �opat� na bok i zrzuci�em cia�o do wykopanego grobu. Upad� na twarz. R�ka opad�a na klatk� piersiow�. Ci�kie mia� �ycie biedaczek i szkoda, �e nie potrafi� ciszej zamyka� drzwi. Splun��em do grobu, na wszelki wypadek przy�o�y�em dodatkowo dziadkowi �opat� w potylic� i zakopa�em dziur� ukrywaj�c po raz kolejny swoj� zbrodni�. Ubi�em ziemi� na �wie�ym grobie i odstawi�em �opat� ponownie pod �cian�. Obrzuci�em piwnic� d�ugim i uwa�nym spojrzeniem. nic. Pusto. Nie ma staruszka i chyba nigdy go tutaj nie by�o. Podszed�em do miejsca gdzie sta� stary cz�owiek i przyjrza�em si� ziemi. Brak �lad�w. Musia� zostawi� odcisk buta na mi�kkiej ziemi, a jednak nie zrobi� tego. Wszystko wskazuje na to, i� staruszek to tylko przewidzenie. Jednak�e zanim zamkn��em za sob� drzwi, rzuci�em jeszcze jedno spojrzenie na piwnic�. - I co? - us�ysza�em wracaj�c. Spojrza�em na Mi�cho. Sta�o w k�cie bez �adnych oznak �ycia, ale wiedzia�em, �e chce porozmawia�. Zawsze tak si� zachowywa�. - Jeste� zadowolony? Wzruszy�em ramionami mimo woli. Sk�d mam wiedzie�? Chyba tak. - Kolejny trup, kolejna ofiara. Czy ty kochasz ludzi? - Nie zastanawia�em si� nad tym. - Nigdy? Musia�e�. Przecie� nie robisz tego co robisz tylko dlatego, �e musisz. - Mo�e tak w�a�nie jest? - Moim zdaniem nie. Musi by� jaki� inny pow�d twojego zbrodniczego procederu. Nie powiesz mi, �e zabijasz ludzi bo to lubisz. - Ale ja to... mo�e nie tak, nie przeszkadza mi to. Nic nie czuj� kiedy pozbawiam kogo� �ycia. je�eli kogo� zabijam to widocznie na to zas�u�y�. - Kim ty jeste�, �e przyjmujesz rol� Boga i decydujesz o �yciu i �mierci innych ludzi. Te� jeste� cz�owiekiem. - Jak to mo�liwe, aby kto� taki jak ty, nie wiadomo kto, wypowiada� si� na temat ludzi. Owszem, jestem cz�owiekiem, ale pochodz� z innego wymiaru. Znalaz�em si� tutaj, w tym czasie jakie� trzydzie�ci lat temu i jestem. �yj�. Walcz� ze z�em. - Je�eli na �wiecie istnieje z�o i dobro to ty na pewno nie stoisz po stronie dobra. mo�e masz racj� m�wi�c, �e walczysz ze z�em sam b�d�c czym� z�ym. Toczysz walk� ze sob�. To dobrze. Walcz. Ty jeste� chory, Korky. Bardzo chory, tak jak i ten tw�j ochroniarz. Szkoda tylko Drongi. To dobra czarownica. Brzydka i ohydna, ale jest dobra w tym co robi. Nikt tak dobrze nie udaje czajnika jak ona. W ko�cu j� te� zabijesz. - To si� nigdy nie stanie. - Mo�e nie. Ale nie da�bym g�owy za to. - G�owy? jakiej g�owy? Jeste� kup� gnij�cego mi�sa. Stw�r rzuci� si� na kraty chc�c dorwa� si� do mojego gard�a. Odsun��em si� troszeczk� na bok. - Ty kochasz tylko samego siebie, Korky. Inni ludzie nic dla ciebie nie znacz�. Rozdzia� czwarty Czy na pewno jestem cz�owiekiem? Czy fakt, �e zabij� drugiego cz�owieka robi ze mnie potwora w ludzkiej sk�rze? Mo�e rzeczywi�ci co� ze mn� jest nie tak. Ludzie przecie� mnie uwielbiaj�, jestem ich bogiem. Codziennie t�um ludzi rzuca w m�j dom kwiatami. Pragn� abym chodzi� po p�atkach kwiat�w, specjalnie odrywaj� kolce r� aby ich idol nie skaleczy� si� bior�c kwiat do r�ki. To i� co jaki� czas pojawi si� niewierny w tym t�umie jest jak najbardziej normalne i musz� na to w jaki� spos�b reagowa�. Mo�e robi� to zbyt brutalnie eliminuj�c niewiernego ze spo�ecze�stwa. - Co si� panu sta�o? Mia� pan problemy z Mi�chem? - zapyta� Aldo gdy znalaz�em si� ponownie przed domem po wyj�ciu z piwnicy. Zastanawia�em si� przez chwil� czy powiedzie� Aldo o starym cz�owieku z piwnicy. Nie. Mo�e to tylko majak? Tak, na pewno. To musi by� w�a�nie przewidzenie. Jestem po prostu zm�czony. - B�g nas widzi Aldo, wie co robimy - spojrza�em na t�um ludzi. - A wy tam! - wrzasn��em w stron� t�umu. - Wraca� do dom�w, dosy� tego uwielbiania! - Prosz� pana! - krzykn�� kto� zza ogrodzenia. - Pozw�l nam wyliza� sobie stopy. - Zastrzeli� go? - spyta� Aldo z nadziej� w g�osie. - Zostaw go. Chce dobrze. - Sta�em i patrzy�em na t�um, kt�ry oczekiwa� na dalsze moje s�owa. Najbli�ej p�otu sta�a m�oda kobieta. Emanowa�o z jej twarzy uczucie bezgranicznego oddania dla Wielkiego Guru, czyli dla mnie. Ruszy�em swoim umys�em w jej kierunku. My�l pomkn�a b�yskawicznie pokonuj�c odleg�o�� jaka dzieli�a nas od siebie. Przenikn�a przez sk�r� i ko�ci czaszki kobiety. Trafi�a w pustk� i zatrzyma�a si�. Szuka�a jakiegokolwiek �ladu, kt�ry m�g�by �wiadczy� o inteligencji. Zero. Brak my�lenia. Wycofa�em szybko z tej pustki sw�j umys� i powr�ci�em do siebie. U�miechn��em si� do kobiety. By�o to moim zdaniem najlepsze rozwi�zanie. - Aldo? - Tak szefie? - Zanie� tej kobiecie troch� amfetaminy - poda�em mu ma�e zawini�tko z prochami, a potem patrzy�em na ochroniarza gdy pod��a� w stron� ogrodzenia. Przerzuci� przez siatk� amfetamink� i zawr�ci� na pi�cie. Kobieta z�apa�a w locie zawini�tko i momentalnie rozpakowa�a je. - Wyno�cie si� - szepn��em. - Mam was dosy�. Sta�em tam jeszcze przez moment i obserwowa�em t�um. Wreszcie znudzony okr�ci�em si� na pi�cie i wr�ci�em do domu. Rozdzia� pi�ty Zamkn��em za sob� drzwi i skierowa�em swoje kroki w stron� sypialni, gdy nagle stwierdzi�em, �e co� tutaj nie pasuje. Co� tutaj si� nie zgadza. Tylko co? Meble? Dywan? Obcy stw�r stoj�cy na �rodku pokoju? Telewizor? Fotele? Obcy stw�r? Co robi tutaj obcy stw�r? - A ty tutaj czego? - spyta�em grzecznie ci�ko zdziwiony obecno�ci� obcej istoty w pokoju. Czarny, ma�y stworek poruszaj�cy si� na kaczych �apach pokr�ci� g�ow�. Czu�ki na g�owie zafalowa�y i stworek przem�wi�: - Stojem i patrzem na ciebie. Nazywasz si� Korky, co nie? - To nie jest istotne jak ja si� nazywam. Istotniejsze jest to kim ty jeste� i jak si� tutaj dosta�e�. - Powiem ci nawet po co tutaj przyby�em, ale najpierw przedstawiem si�, co nie? Nazywam si� - i tutaj nast�pi�a seria d�wi�k�w, kt�re przypomina�y odg�osy jakie wydaje �o��dek, maj�cy k�opoty z trawieniem - i przybywam z planety o d�wi�cznej nazwie - w tym miejscu powt�rzy�a si� seria niezrozumia�ych d�wi�k�w. - No to �adne kwiatki. - S�ucham? - Nic. Nic takiego. M�w dalej. - Przyby�em tutaj wykorzystuj�c zasad� za�amania czasu i przestrzeni. Na naszej planecie ka�dy to potrafi. - Ale dlaczego ja? Dlaczego przyby�e� tutaj? - Bendem m�wi� dalej, co nie? Nazywasz si� Kory, co nie? - Owszem. - No wi�c wszystko si� zgadza. Twoje nazwisko zosta�o wpisane w Ksi�dze Przeznaczenia obok G�odu, �mierci, Zarazy i Wojny. - Pozwolisz, �e usi�d�? - Chcia�em ci to ju� wcze�niej zaproponowa�. Usiedli�my na fotelach i przez chwil� bez s�owa patrzy�em na przybysza. - Chcesz mi powiedzie�, �e co� ci dolega? - Korky, twoje imi� figuruje obok imion Wielkiej Czw�rki w Ksi�dze Przeznaczenia. Twoja przysz�o�� jest tam zapisana pogrubionym drukiem. To co tam jest napisane teoretycznie musi si� wydarzy�. Ale nie wszystkim podoba si� taka kolej rzeczy i chcemy to zmieni� . Kluczem do tego wszystkiego jeste� ty. Przyby�em tutaj po to, aby co� ci zaproponowa�. Aby o co� ci� prosi�. Je�eli wyrazisz swoj� aprobat� na m�j plan, to zmienisz przysz�o��. Nie tylko swojom, ale r�wnie� mojom i mojej planety, co nie? - Chwileczk�, nie tak szybko. Czego� tutaj nie rozumiem. Chyba nie p�jd� dzisiaj spa�. Chcesz co� do picia? - Alkoholu raczej nie, ale fili�anki kawy nie odm�wiem, je�eli mogem prosi�, oczywi�cie... Rozdzia� sz�sty Fili�anka kawy nie wystarczy�a. Obcy wypi� trzy dzbanki kawy zanim doszed� do ko�ca swojej opowie�ci. - Wielka Czw�rka - m�wi� przybysz - to nikt inny jak Je�d�cy Apokalipsy. Nast�pi� u nich w ostatnich dniach pewien drobny konflikt interes�w. Nadszed� czas aby w niekt�rych �wiatach przeprowadzi� totalny remanent i pouk�ada� wszystko od nowa. Ich Szef tak czyni od czasu do czasu. Do tego celu wykorzystuje w�a�nie Je�d�c�w. Tydzie� temu w rozk�adzie zaj�� Je�d�c�w by�o przeprowadzenie zag�ady na planecie Aarco. Zaraz potem mia�a zosta� zniszczona moja planeta. Nic nie wysz�o z tych plan�w, gdy� G��d zosta� sam na sam z problemem przeprowadzenia Apokalipsy. Pozosta�a tr�jka stwierdzi�a, �e czas na odpoczynek i pojecha�y kobiety na urlop porzucaj�c swoje obowi�zki. - Kobiety?! - �mier�, Zaraza i Wojna, Korky. O nich m�wi�. Graj� teraz w bryd�a na twojej planecie. Konkretniej rzecz ujmuj�c znajduj� si� teraz na Gran Kanalia. - Chcia�e� powiedzie�: Gran Canaria - wtr�ci�em. - Je�eli m�wi� Gran Kanalia, to tak w�a�nie jest, a nie inaczej, co nie? Wiem co m�wi� i nie mylem si�. Dokooptowa�y sobie czwartego do bryd�a i nikt nie mo�e zmusi� ich do tego aby wr�ci�y do pracy. Bryd� wci�gn�� je tak bardzo, �e zapomnia�y zupe�nie o �wiatach. G��d nalega aby powr�ci�y do pracy bo to ju� czas na to. Zaleg�o�ci s� coraz wi�ksze, a czas jak ju� wspomnia�em, ucieka. Wiesz jak to jest z kobietami... Nigdy nie wiesz co im uderzy do g�owy. Pokiwa�em g�ow�. Tak, ja wiem jak to jest, ale sk�d ON mo�e o tym wiedzie�? - To chyba dobrze, �e Apokalipsa zosta�a odroczona? Nie rozumiem czym si� martwisz. - Poczekaj chwil�. Sko�czem i zrozumiesz, co nie? G��d musia� w jaki� spos�b ratowa� sytuacj� i zast�pi� swoje kole�anki kim� innym. Zaanga�owa� do pomocy cz�owieka. Mieszka�ca trzeciej planety od S�o�ca w US, dodam aby sytuacja by�a dla ciebie jasna. Ten cz�owiek musi zast�pi� urlopowicz�w. I robi to za dwadzie�cia dolar�w tygodniowo. - Tylko jeden cz�owiek? W jaki spos�b jeden cz�owiek mo�e przeprowadzi� Apokalips�. Jeden cz�owiek? - Na razie... G��d jeszcze co� planuje, ale jeszcze nie wiem co. W ka�dym razie pewne jest, �e tym jedynym zwerbowanym przez G��d cz�owiekiem jeste� ty, Korky... Co nie? - Odnosz� przykre wra�enie, �e czego� tutaj nie rozumiem. Nie po raz pierwszy, dodam na marginesie. Musia�e� cos tutaj poprzestawia�. U�ywasz z�ych czas�w. M�wisz w czasie przesz�ym, tak jakby to ju� si� sta�o, a przecie� to wszystko co m�wisz ma si� dopiero wydarzy�. A mo�e ja �pi�? - Je�eli chcesz si� przekona� o tym czy �pisz to mogem ci� uszczypn��. - Trzymaj sw�j ryj z daleka ode mnie, dobrze? Za chwil� si� obudz� zaparz� dobrej kawy i rozpocznie si� kolejny pi�kny dzie�... - Jednak ci� uszczypnem. A co do tego kolejnego pi�knego dnia, to �yczem ci aby tak si� sta�o. Mogem prosi� o jeszcze jednom fili�ank� tego czarnego �wi�stwa? Rozdzia� si�dmy Kiedy zadzwoni� telefon pomy�la�em, �e nie jest to odpowiednia pora aby do kogo� dzwoni�. Zreszt� nie jest to te� odpowiednia pora aby przychodzi� do kogo� z wizyt�, a jednak mia�em go�cia. Pora dnia lub nocy jak wida� nie mia�a tutaj jakiegokolwiek znaczenia. - Tak s�ucham - rzuci�em do s�uchawki te dwa mi�e s�owa. Patrzy�em ze zdziwieniem, coraz wyra�niej maluj�cym si� w moich pi�knych oczach, na pusty pok�j. M�j nocny go�� poszed� sobie. Obcy stw�r wyparowa� z mieszkania. - Pan Korky? - us�ysza�em znany mi g�os. Nie potrafi�em go tylko przypisa� odpowiedniej twarzy. Skin��em g�ow�. Pr�bowa�em posk�ada� to wszystko co si� wok� mnie dzia�o w ca�o��. Dopiero po chwili, gdy cisza w s�uchawce trwa�a ju� wieczno�� zorientowa�em si�, �e m�j rozm�wca nie m�g� widzie� skini�cia. - Tak. Korky, s�ucham. - Czy b�dzie pan tak dobry i po�wi�ci dla mnie troszeczk� pieni�dzy. Potrzebuj� na chleb i... Staruszek z piwnicy. Kolejny majak. Musz� by� bardzo zm�czony. - S�uchaj pan... - przerywany sygna� �wiadczy� o tym, �e rozm�wca od�o�y� s�uchawk�. Odwiesi�em s�uchawk� i zaraz potem telefon zadzwoni� ponownie. - Niech mnie pan pos�ucha, nie wiem kim... - To ja m�wiem do ciebie - tym razem nie by� to staruszek, lecz obca istota, kt�ra jeszcze przed chwil� by�a w moim pokoju. - Przepraszam, ale musia�em tak szybko wyj�� i to bez po�egnania. Nie by�o ani chwili do stracenia. Czujem, �e G��d jest ju� w drodze do ciebie, Korky. - Czujesz? Co to znaczy? - I tak nie zrozumiesz, wi�c nie bendem t�umaczy�. W ka�dym razie pos�uchaj mnie teraz uwa�nie Korky. Kiedy G��d zaproponuje ci uk�ad w sprawie Apokalipsy, wyra� zgod� na wszystko. Id� z nim. Dosta� si� do jego twierdzy. Pobaw si� troch� w Jamesa Bonda. Ukradnij plany Apokalipsy, zobacz co si� da zrobi� aby zmieni� to co ma si� sta�. To co wed�ug wielu jest nie do zmienienia. Uratuj nas wszystkich, Korky. Jeste�my z tobom - od�o�y� s�uchawk�. No tak... s� ze mn�... No jasne... Po prostu rewelacja. Rozdzia� �smy Potrzebowa�em pilnie snu. Odpoczynku. Zm�czenie dawa�o zna� o sobie. By�em wyczerpany. Nic wi�c dziwnego, �e nie dotar�em do sypialni lecz run��em nagle na fotel i zanim zamkn��em oczy ju� spa�em. Mia�em dziwny sen. Wszystko rozgrywa�o si� w pokoju gdzie moje kszta�tne cia�o le�a�o na fotelu pogr��one we �nie. Na �rodku pokoju pojawi� si� nagle cz�owiek, na oko pi��dziesi�cioletni. Mia� na sobie stary, prawie ca�kiem zniszczony, czarny garnitur. W r�kach trzyma� pogrzebacz. Na twarzy m�czyzny go�ci� cyniczny u�mieszek, kt�ry nie wr�y� nic dobrego. M�czyzna wyci�gn�� przed siebie r�k� uzbrojon� w pogrzebacz i poczu�em bolesne uderzenie w �okie�. Moje cia�o le��ce na fotelu nie obudzi�o si�, wi�c m�czyzna uderzy� raz jeszcze. Tym razem efekt by� wyra�ny, obudzi�em si�. Sta�em na �rodku pokoju. Sam. Nikogo poza mn� tutaj nie by�o. Rozciera�em st�uczony �okie�. Musia�em uderzy� si� podczas snu. Nie wierzy�em w to co zaczyna�o si� dzia�. Co� niejasnego rozgrywa�o si� wok� mnie ze mn� w roli g��wnej, co wcale mnie nie cieszy�o. - Co jest? - rzuci�em do pustego pomieszczenia, kt�re milcza�o. Spojrza�em na zegar wisz�cy na �cianie. Pi�� minut... spa�em tylko pi�� minut. Co za dziwny sen. Bez sensu. W tej chwili kto� zapuka� do drzwi. Powoli ruszy�em w tamtym kierunku nadal rozcieraj�c �okie�. Otworzy�em drzwi. Na progu sta� staruszek, kt�rego widzia�em ju� tej nocy w piwnicy, a troszeczk� p�niej rozmawia�em z nim przez telefon. - Czy dostan� od pana... - urwa� w po�owie zdania, gdy� wyci�gn��em w jego stron� praw� r�k� zamierzaj�c z�apa� go za koszul�. R�ka przeszy�a powietrze, a staruszka nie z�apa�em. Nie by�o go. Ani na zewn�trz, ani w mieszkaniu. Przepad� bez �ladu. Bia�a kura, kt�ra najwidoczniej nie trafi�a na noc do kurnika, spa�a obok drzwi. Ca�e to zamieszanie ze staruszkiem w roli g��wnej wybi�o j� ze snu. Popatrzy�a na mnie spojrzeniem, kt�re powoduje zwykle wylew krwi do m�zgu i zacz�a co� tam pod dziobem narzeka�. Mia�em ochot� skr�ci� jej kark, tak by�em w�ciek�y, ale jednak... wspania�omy�lnie darowa�em jej �ycie. Chocia�... Przez moment zastanawia�em si� czy kopn�� j�, czy te� nie. Da�em jej jednak spok�j. Niech sobie biedaczka dalej �pi. Zamkn��em drzwi zdziwiony tym, �e Aldo nie zareagowa� na obecno�� obcego na posesji. Mam oczywi�cie na my�li staruszka, nie kur�. Zawr�ci�em do pokoju i stan��em w miejscu. Nie by�em w stanie zrobi� kroku z wra�enia. Na wprost mnie sta� m�czyzna, kt�rego widzia�em we �nie. Cyniczny u�mieszek nie znikn�� z twarzy obcego. Pogrzebacz a� po r�koje�� zatopiony by� w ciele mojego ochroniarza. Aldo zgin�� pr�buj�c mnie ochroni� przed obcym. Wyja�ni�a si� zagadka dlaczego Aldo nie zjawi� si� przed chwil� przy drzwiach. Nie m�g�. Nie by� w stanie obroni� mnie gdy w plecach tkwi� pogrzebacz. Aldo by� martwy. M�czyzna rzuci� Aldo na pod�og�. Sycylijczyk upad� uderzaj�c czo�em w dywan. Nie mog�o to mu ju� bardziej zaszkodzi�. Napastnik nadepn�� na plecy Aldo praw� stop� i szarpn�� pogrzebaczem w g�r�. Zakrwawione narz�dzie mordu znowu gotowe by�o do zabijania. Morderca czeka�. Nie w�tpi�em, �e m�czyzna zna si� na rzeczy. Kto� kto pozbawi� Aldo �ycia nie m�g� gra� w drugiej lidze. Ten kto� nale�a� do �wiatowej czo��wki. - Wejd� do pokoju, siadaj i czekaj - powiedzia� grobowym g�osem. - �adnych pyta�, dodam jeszcze. Przeszed�em powoli do pokoju i usiad�em na fotelu. Zaczyna�em coraz mniej spraw rozumie�. By�o tego zbyt du�o, a nie mia�em si� aby si� dziwi�. Co� si� dzia�o wok� mnie... Co� dziwnego. Faktycznie - nie codziennie spotyka si� obce istoty z kosmosu. Nie codziennie zabijaj� mi ochroniarza. - Na co mam czeka�? - zapyta�em agresywnie gdy m�czyzna z pogrzebaczem znalaz� si� w pokoju. - Zamknij si�. Bez pyta�, powtarzam. - Mo�e napijemy si� kawy? M�czyzna znalaz� si� b�yskawicznie obok mnie i spojrza�em z bliska na ociekaj�cy krwi� pogrzebacz. Jeden ruch nadgarstkiem wykonany przez obcego i pozb�d� si� oka. Co prawda mam dwoje oczu, ale wola�bym zachowa� jedno i drugie... Milcza�em. Pomys� z kaw� nie by� dobry. Lepiej milcze�. - Kawa mo�e zaczeka� - szepn��em. Obcy nie wybi� mi oka. Zrozumia�em... czekali�my na kogo�. Rozdzia� dziewi�ty Go�� na kt�rego czekali�my zjawi� si� dwie minuty p�niej i od razu wiedzia�em, �e to jest w�a�nie on. G��d. Facio zapowiedziany przez przybysza z kosmosu. Faktycznie wygl�da� jak zdechlak. G��d mia� na sobie szar� szmat�, kt�ra by�a na niego troszeczk� zbyt du�a. Ma�a wychudzona g��wka G�odu ukryta by�a pod kapturem, kt�ry rzuca� cie� na twarz Jednego z Wielkiej Czw�rki. Oblicze G�odu stanowi�o po��czenie nienawi�ci i smutku. Ubarwione by�o dwoma pere�kami w postaci czarnych i gro�nych zarazem oczu. Te dwie czarne dziury na wskro� przeszywa�y moj� posta�. Bez s�owa usiad� na drugim fotelu. Nie popatrzy� nawet na swojego s�ug� lecz poruszy� zasuszonymi palcami i morderca Aldo rozwia� si� jak dym. Zostali�my sami. Nie odzywa�em si� czekaj�c na reakcj� z jego strony. Obserwowa� mnie. Penetrowa� wzrokiem moje cia�o, prze�wietla� m�zg i szuka� czego� wi�cej. S�abych punkt�w? Co� chyba znalaz�, gdy� jego pierwsze s�owa troch� mnie zaskoczy�y jak r�wnie� utwierdzi�y �e jest to przeciwnik z kt�rym musz� si� liczy�. - Deszczowy �wit? - g�os brzmia� przyjemnie dla ucha. Cichy i s�aby. Mo�na by�o go por�wna� do wietrzyku dmuchaj�cego w ciep�y letni poranek. - To moja sekta - odpar�em zupe�nie niepotrzebnie. Wiedzia� o tym. On by� ponad tym wszystkim. Pan i w�adca na swoim obszarze. By� kim�, z kim nawet ja, Wielki Guru, nie mia�em �adnych szans. A mo�e by� inaczej? Mo�e mia�em jednak jak�� szans�? - Wiem o tym - parskn�� s�abo G��d. - Wiesz kim jestem? Skin��em g�ow�. - Widzisz ma�y py�ku na wietrze, istoto ziemska, zwyk�y �miertelniku, przybywam tu do ciebie aby da� ci dwa wyj�cia z tej ci�kiej sytuacji w jakiej si� nagle znalaz�e�. Daj� ci prawo wyboru gdy� musz� zareagowa� na to co czynisz �yj�c tutaj na ziemi. - A co ja takiego robi�? - Nie b�d� dzieckiem, Korky. Rozmawiajmy powa�nie. Jeste� inteligentny, wi�c nie widz� powodu aby t�umaczy� ci wszystkie niejasno�ci. To co powiedzia�em i co powiem jest ci znane, a moja propozycja rozwi�zania twojego problemu b�dzie dla ciebie korzystna. Nie widz� tutaj �adnego powodu dla kt�rego mia�by� mi przerywa�. My�l tylko cz�owieku. Przerwa� na moment zostawiaj�c mi troch� czasu na przetrawienie informacji. - Z regu�y nie dzia�am w pojedynk� - ci�gn�� G��d swoje przem�wienie. - O czym dobrze wiesz, je�eli wiesz kim jestem. W ostatnim czasie jednak�e, zasz�y pewne drobne nieporozumienia pomi�dzy mn�, a pozosta�ymi cz�onkami sp�ki. Powiem tylko kr�tko: w obecnej chwili moje wsp�lniczki odpoczywaj� i nie zamierzaj� powr�ci� do pe�nienia swoich obowi�zk�w. Pozosta�em sam na placu boju, je�eli mog� tak to okre�li� i musz� ci�gn�� t� robot� sam. Zdajesz sobie spraw� ile to pracy i wysi�ku wymaga? - No... wiem ile pracy i wysi�ku wk�adam w prowadzenie sekty. Ty te� masz na pewno ci�ko. - No w�a�nie. I dlatego tutaj jestem. Potrzebuj� twojej pomocy. M�j Szef spisa� ci� ju� na straty ze wzgl�du na prowadzony przez ciebie proceder i decyzj� o dalszym �yciu niejakiego Korky`ego pozostawi� mnie. Nie b�d� ukrywa�, �e bardzo si� z tego faktu ciesz�. Mo�e tego nie wida�... ale tak jest. Rozmawia�em ze swoim Szefem przed chwil� i potwierdzi� mi, �e nadajesz si� do naszych cel�w. Rozmawia� ju� z tob� i po tej rozmowie stwierdzi�, �e mog� sam decydowa� o twoim �yciu... i �mierci oczywi�cie te�... Nie przypomina�em sobie jakiegokolwiek Szefa z kt�rym mia�bym w ostatnim czasie rozmawia�. Mo�e co� umkn�o mi w �yciu? Czy�bym co� istotnego przeoczy�? - Wiem, wiem. Zaraz powiesz mi pewnie, �e jest wiele innych ludzi, kt�rzy s� gorsi od ciebie. Mo�e masz racj�, ale nie o to tutaj w tej chwili chodzi. Nie mog� d�u�ej czeka�, potrzebuj� kogo� ju� teraz, dzisiaj, natychmiast. Dlatego wybra�em ciebie, ale jest tak jak ju� powiedzia�em: masz wyj�cie, a konkretnie dwa. O... co� nowego, pomy�la�em. Zamilk�. Bawi�a go ta chwila napi�cia. - Chcesz us�ysze� jakie to wyj�cia? - zapyta�. Wzruszy�em ramionami co nie mia�o nic wsp�lnego z tym, �e dok�adnie w tej samej chwili zadzwoni� telefon. Rozdzia� dziesi�ty Nie tak wyobra�a�em sobie Je�d�ca. Na pewno nie jako kogo� kto jest s�aby i chuderlawy. Szukaj�cy pomocy w�r�d ludzi G��d? Je�dziec poruszy� palcami i pojawi� si� obok niego m�czyzna z pogrzebaczem. - Odbierz telefon - poleci� G��d. M�czyzna wyszed� z pokoju. Kiedy wr�ci� wskaza� pogrzebaczem w moim kierunku. - To do niego - stwierdzi�. - Kto? - spyta� G��d. - Nie zrozumia�em - ewidentnie k�ama�, co wprowadzi�o mnie w zdumienie. Do tej pory my�la�em, �e s�uga G�odu jest oddany swemu panu. Destrukcja w�r�d Je�d�c�w musia�a jednak zaj�� nieco dalej. Sk�d wiedzia�em, �e k�amie? By�em Guru... wiedzia�em. Intuicja kobieca... to chyba to... S�uga k�ama� w tak prymitywny spos�b, �e nie mo�na by�o zrobi� tego gorzej. Kiwa� g�ow� do G�odu i pogrzebaczem kre�li� w powietrzu tajemne znaki. Chcia� przekaza� swojemu panu w dyskretny spos�b jak�� informacj�. Jak�? O co chodzi? - Id� - wyda� mi polecenie. Wyszed�em do przedpokoju gdzie od zawsze wisi na �cianie telefon. S�uga i pogrzebacz poszli za mn�. Facet opar� si� o �cian� i patrzy� na mnie bawi�c si� pogrzebaczem. Podnios�em s�uchawk�. - Tak? - Przepraszam, �e panu przeszkadzam, ale chcia�em pana uprzejmie zapyta�, czy... - Panie!!! - wrzasn��em do s�uchawki. - Kim pan jest? Dam panu te pieni�dze na chleb, ale niech mi pan... Stary cz�owiek nie czeka� a� doko�cz� zdanie i od�o�y� s�uchawk�. Nie rozumia�em o co mu chodzi. Zaczyna rozmow� i nagle ko�czy. Dziwne. Kto to jest? - Ju� sko�czy�e�? - spyta� G��d gdy wr�ci�em do pokoju. M�czyzna z pogrzebaczem gdzie� przepad�. - Chc� i�� spa� - powiedzia�em siadaj�c ponownie na fotelu. - Mam serdecznie dosy� tych bzdur. Jak nie staruszek, to jaki� idiotyczny stw�r. Jak nie stw�r, to znowu ten idiota z pogrzebaczem, jak nie on to znowu ty. Mam ju� dosy�. Chc� spa�. Jestem zm�czony. - Sko�czy�e�? Je�eli tak to mnie pos�uchaj. Masz dwa wyj�cia z obecnej sytuacji... - Powtarzasz si�. - Pierwsze wyj�cie jest takie, �e idziesz ze mn�. Tak by�oby najlepiej... - Dok�d? - Nie pytaj. Po prostu idziesz. Drugie... - Nigdzie nie id�. Mam do�� pracy tutaj. - Drugie wyj�cie, kt�re oczywi�cie mo�esz wybra�, r�ni si� diametralnie od pierwszego. Nie idziesz ze mn� i zostajesz tutaj. - To jest dobry pomys�. - Dodam tylko, �e martwy. Zostajesz tutaj martwy. Powtarzam: jedno wyj�cie - idziesz ze mn� - �ywy. Drugie wyj�cie: zostajesz tutaj, we w�asnym mieszkaniu - martwy. Wybieraj. No tak, wyb�r mam nie do pozazdroszczenia. �yj lub umieraj. Ale nawet w wypadku kiedy wybior� pierwsz� ewentualno�� to i tak umr� dla wszystkich. Dla �wiata. Przestan� istnie�. Po prostu znikn�. Wszystko to co us�ysza�em od przybysza z kosmosu zaczyna�o si� sprawdza�. - Mam pytanie - powiedzia�em cicho. Tak powa�nie to mia�em ich kilka. - Pytaj. - Co si� ze mn� stanie gdy p�jd� z tob�? - Zostaniesz zakwaterowany w siedzibie Wielkiej Czw�rki, nast�pnie przeszkolony przez moich s�u��cych, i wreszcie wraz ze mn� we�miesz udzia� w Apokalipsie. Nie chcia�em odchodzi� z tego �wiata. Apokalipsa to wa�na sprawa, ale - przynajmniej dla mnie - nie a� tak wa�na aby rezygnowa� z tego wszystkiego co ju� mia�em. O nie... Wielkim Guru jest si� tylko raz w �yciu. Ale z drugiej strony je�eli nie p�jd� z G�odem to nic nie zyskam. Strac�. Je�eli p�jd� to mam szans� na... no w�a�nie, na co? Co mog� zyska�? - Napijesz si� kawy zanim p�jdziemy? - spyta�em. Rozdzia� jedenasty - Nie pijesz? - spyta�em G�odu nalewaj�c sobie drug� fili�ank� mocnej kawy. G��d pokr�ci� g�ow�. - Mam k�opoty z �o��dkiem - powiedzia�. - A mo�e chcesz ciasteczko? Pokr�ci� g�ow�. - Nic dziwnego, �e tak marnie wygl�dasz. Musisz co� je�� bo umrzesz z g�odu. - Bardzo �mieszne... - R�b jak chcesz, w ka�dym razie ja ch�tnie pocz�stuj� si� biszkoptami. W�o�y�em do ust kawa�ek ciastka i zapyta�em: - A asz hakiesz lany ahokaisy? - Kiedy po�kniesz ciastko to powt�rz raz jeszcze to pytanie, dobrze? I z �aski swojej nie pluj na mnie. Po chwili powt�rzy�em: - Masz jakie� plany Apokalipsy? Czy te� wszystko co robisz to jest to tak sobie na zasadzie improwizacji? - Pij t� kaw� i znikamy st�d. I przesta� si� �lini�. - Rozumiem. �adnych pyta�. W porz�dku. Jeszcze tylko po�egnam si� z Drong�. - Tylko szybko - G��d znowu przywo�a� swojego s�ugusa z pogrzebaczem (nawiasem m�wi�c to ciekawe z jakiego wymiaru od tutaj przybywa) i pos�a� go ze mn� na pi�tro do sypialni. - Czy wy tam u siebie, gdziekolwiek to jest, nie macie innej broni ni� pogrzebacz? - spyta�em m�czyzn� id�cego za mn� po schodach. - Idziesz si� po�egna� czy te� b�dziesz zadawa� pytania? - obejrza�em si� na niego i r�wnocze�nie wyprowadzi�em pot�ne i celne uderzenie pi�t� w nos. W jego nos... Musia�em to zrobi�. Nale�a�o si� to facetowi. By�em to winny mojemu drogiemu Aldo. Je�eli nie mog�em go ju� uratowa�, niech b�dzie to chocia� takie ma�e requiem dla niego. Cios by� skuteczny. G�owa m�czyzny polecia�a do ty�u jako pierwsza, potem ca�e jego cia�o, a na ko�cu pogrzebacz. S�uga upad� ci�ko na plecy uderzaj�c mocno g�ow� o pod�og�. By� twardy. Dosta� w nos, uderzy� g�ow�, a jeszcze wstawa� i chcia� walczy�. Dopad�em go zanim wyprostowa� si� zupe�nie. Kolejny cios, tym razem pi�ci�, dotar� do jego skroni i s�ugus znalaz� si� na �cianie. Do�o�y�em mu jeszcze w nerki i w �ebra. Sta�em przez chwil� nad nim ci�ko oddychaj�c. M�czyzna nie pr�bowa� si� podnie��. Z pogrzebaczem w d�oni pobieg�em do pokoju. G��d sta� na wprost wej�cia do pokoju na �rodku pomieszczenia. Dzieli�o nas oko�o trzech metr�w. Fotel sta� pomi�dzy nami. Przez ten mebel nie mog�em od razu rzuci� si� na niego i rozbi� t� kruch� czaszk�. Patrzy� na mnie tym swoim spojrzeniem przesyconym nienawi�ci� i smutkiem. Oczywi�cie G��d patrzy�, a nie fotel. - M�wi�em ci �eby� nie pi� kawy. Musia�a ci zaszkodzi�. Ruszy�em na Je�d�ca Apokalipsy z przygotowanym do zadania �miertelnego ciosu pogrzebaczem. Kiedy poczu�em pot�ne uderzenie w kark zrozumia�em, �e pope�ni�em w�a�nie kolejny b��d w swoim �yciu. By� mo�e ostatni. Powinienem by� zabi� togo go�cia od pogrzebacza. To rzeczywi�cie zawodnik ze �wiatowej czo��wki. A tak przy okazji: cz�owiek uczy si� na b��dach, kt�re pope�nia. Czasami ta nauka trwa przez ca�e �ycie. Rozdzia� dwunasty - Nie uderzy�em go zbyt mocno? - us�ysza�em g�os w ciemno�ci. - Leciutko, prosz� pana - pad�a odpowied�. Podnios�em powieki. Siedzia�em w fotelu. P�ka�a mi czaszka, a G��d zagl�da mi w oczy. Obok niego sta� jego s�uga z pogrzebaczem w r�ce. Uderzy� mnie leciutko, tak? To dlaczego g�owa chce mi odpa��? - Mog� prosi� o kaw�? - spyta�em pr�buj�c si� ruszy�. Nie wychodzi�o mi to najlepiej. - Nie musi by� to od razu pe�ny dzbanek, wystarczy fili�anka. G��d skin�� na s�ug�, kt�ry wyszed� momentalnie do kuchni. - Nigdy wi�cej nie pr�buj tego typu zagra� - powiedzia�. - Nic nie wsk�rasz. Mnie nie zabijesz, a z moim s�ug� nie wygrasz. - Ten tw�j s�uga, on ma jakie� imi�? - Zapytaj go o to. - Jest ma�om�wny. G��d wzruszy� ramionami. - Je�eli przejdziesz pomy�lnie szkolenie, staniesz si� r�wnie� bardzo gro�nym przeciwnikiem dla innych. - Udziel mi prosz� jeszcze jednej informacji. Zabierasz mnie do siebie nie m�wi�c r�wnocze�nie ani s�owa co b�dzie dalej, co potem. - Jak to, co potem? Najpierw musi by� teraz. - Bzdury. Powiedz mi G��d, jak ju� sko�czymy niszczy� i zabija�, pali� i rozrywa� wszystko co �ywe, to co potem? - Nic. Nie b�dzie �wiata, kt�ry znasz. Wszystko co b�dzie potem, b�dzie zupe�nie inne, obce tobie, ale nie martw si�. Zabieraj�c si� st�d, czas dla ciebie stanie w miejscu. Kiedy wr�cisz ponownie do domu, po miesi�cu czy te� po latach, wszystko b�dzie po staremu. Tak jak teraz gdy st�d odchodzisz. Wierz mi, Korky. S�uga z fili�ank� kawy powr�ci� z kuchni. - Nie naplu�e�? - spyta�em odbieraj�c od niego fili�ank�. - Pij i czas na nas - powiedzia� G��d. Patrzyli na mnie jak pij� kaw�. Przeci�ga�em to tak d�ugo, jak si� tylko da�o. Tylko po co to wszystko? I tak musia�em i�� z nimi. Od�o�y�em pust� fili�ank� i spojrza�em na nich. - I co teraz? - Na dach. Nie zada�em idiotycznego pytania o co chodzi. Je�eli m�wi na dach, to na dach. Wyszli�my na pi�tro, a potem na strych. Odrzuci�em w�az i znalaz�em si� na dachu. Kiedy stan��em pod go�ym niebem, spojrza�em w d� na wychodz�cych za mn� wrog�w. Mia�em ochot� zamkn�� w�az nad g�owami id�cych za mn� i uciec. Nic by to jednak nie da�o. Byli zbyt pot�ni dla Wielkiego Guru. Przynajmniej w tej chwili... Na razie... - Wsiadaj - powiedzia� G��d. - Gdzie mam siada�? - Powiedzia�em wsiadaj, a nie siadaj. Nie zadawaj g�upich pyta�. Odwr�� si� i milcz. Zrobi�em w ty� zwrot i ujrza�em UFO. Widzia�em ten pojazd nie jeden raz. Oczywi�cie nie taj jak teraz go widz�. Nie z bliska. Zawsze tylko na zdj�ciach. Pojazd zajmowa� po�ow� dachu. Wygl�da� imponuj�co z tymi wszystkimi b�yszcz�cymi �wiate�kami. Spojrza�em w prawo i w d�, tam gdzie t�um ludzi z mojej sekty oczekiwa� nowego dnia. Cisza i spok�j. Jak to mo�liwe aby nikt nie zauwa�y� obcego pojazdu parkuj�cego na dachu? A poza tym czy nikt z nich nie zauwa�y� przybycia obcych? Wydaje si� to niemo�liwe, a jednak musia�o tak by�. - To jest chewi. Wy nazywacie ten pojazd UFO, prawda? - by�o to bardziej stwierdzenie ni� pytanie. G��d jako Je�dziec Apokalipsy musia� przecie� o tym fakcie wiedzie�. - Owszem. To ty nim... (powozisz???) ty go u�ywasz? - brakowa�o mi s��w. - Nie tylko ja, wszyscy go u�ywamy. Wszyscy, kt�rzy jeste�my zaanga�owani w temat Apokalipsy. Do�� gadania, wsiadaj. Czas wraca� do domu. - Ja ju� jestem w domu. - Ju� nie Korky. Ju� nie... - urwa� nagle i patrz�c ponad moim ramieniem zada� dziwne pytanie: - Co On tutaj robi? Spojrza�em tam gdzie patrzy� G��d. Obok komina sta� m�czyzna we flanelowej koszuli w czarno-czerwon� krat� i w sztruksowych spodniach. Patrzy� w naszym kierunku. Patrzy� na mnie. Gdy nasze spojrzenia skrzy�owa�y si�, staruszek ruszy� w naszym kierunku. Szed� pewnym krokiem. Powoli. - Znasz go? - spyta�em G�odu. - Nie - odpar� szybko i odnios�em przykre wra�enie, �e k�amie. Dlaczego? - My�la�em, �e to kto� kogo ty znasz. - Czy szanowni panowie mog� mi pom�c? - spyta� stary m�czyzna, gdy znalaz� si� przy nas. - Chcesz pieni�dzy? - spyta�em. - Tak. Na chleb i... - Kim jeste� dziadku? Sk�d si�... gdzie on jest? Staruszek znikn��. G��d pozosta�. UFO te�. Niestety. Rozdzia� trzynasty Wn�trze pojazdu znanego mi jako UFO, a nazwanego przez G��d chewi, mile mnie zaskoczy�o. By�o obszerne i sprawia�o sympatyczne wra�enie. Gruba wyk�adzina w zielonym kolorze pokrywaj�ca pod�og� i �ciany spowodowa�a, �e ogarn�a mnie ochota na troszeczk� czu�o�ci. Musia�em dotkn�� wyk�adziny. Mi�kka i czysta. Mia�em ogromn� ch�� po�o�y� si� na pod�odze, przytuli� si� do wyk�adziny i g�aska� j�... g�aska� i g�aska�. Panoramiczne szyby umo�liwia�y obserwacj� terenu ze wszystkich stron. Sze�� foteli na sta�e przymocowane do pod�ogi ustawione by�y w jednym kierunku. G��d wskaza� mi jeden z foteli abym tam usiad�. S�uga gdzie� przepad�. Nie zdziwi�o mnie to wcale. Przyzwyczai�em si� do tego, �e pojawia si� tylko wtedy, gdy jest potrzebny. Tak nawiasem m�wi�c, jest to chyba jak najbardziej w porz�dku. Tak powinno by�. S�uga nie mo�e przeszkadza� swojemu panu i powinien pojawia� si� tylko w�wczas gdy jest wzywany. Wielki Je�dziec posprawdza� kontrolki pojazdu, takie przynajmniej odnios�em wra�enie. Nast�pnie uruchomi� silniki co da�o si� zauwa�y� po lekkiej wibracji, kt�ra poruszy�a moimi z�bami. Si�a z jak� wystartowali�my wcisn�a mnie w fotel. Poczu�em, �e za moment zemdlej�. Traci�em przytomno��, gdy G��d wreszcie zmniejszy� szybko��. Mog�em ponownie zacz�� normalnie oddycha�. Patrzy�em zaszokowany przez okno. Ziemia wisia�a za szyb�. Pi�kna i odleg�a. Trudno by�o uwierzy�, �e jeszcze przed chwil� tam byli�my. - Tak to wygl�da - powiedzia�. - Ziemia. Chcia�em ci to pokaza�. - Po co? - spyta�em. Wzruszy� ramionami i przesun�� gwa�townie jak�� wajch� do przodu. Chewi szarpn�� si� do przodu i �o��dek zaprotestowa� g�odnym warczeniem. - Zaraz b�dziemy na Gran Kanalia - us�ysza�em g�os Je�d�ca i zanim zdo�a�em zapyta� o co mu chodzi znale�li�my si� w atmosferze Ziemi. Wracali�my. G��d sprawnie kierowa� maszyn�. Przebijali�my si� przez k��by mg�y i nawet przez moment nie w�tpi�em, �e Je�dziec wie co robi. Wie gdzie si� znajduje i nie boi si� �e wpadnie w tej mgle na co�, co mo�e gwa�townie i definitywnie zako�czy� nasz� podr�. Rozdzia� czternasty Wyl�dowali�my na polanie w �rodku lasu. Gdzie�. G��d znajdowa� si� ju� poza pojazdem. Sta� zwr�cony twarz� w stron� najbli�szych drzew. Co� wykrzykiwa�. Kogo� wo�a�. Wyszed�em za nim. Zauwa�y� mnie. - Co robisz? - spyta�em. - Wywo�uj� wilka z lasu - poinformowa� mnie i krzykn�� znowu. - Nie chce bydle si� pojawi�. - Po co ci wilk? Nie odpowiedzia�, gdy� w�a�nie w tej samej chwil