4804
Szczegóły |
Tytuł |
4804 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4804 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4804 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4804 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mariusz Czylok
Korky
Rozdzia� pierwszy
Lawina nieszcz�� jaka spad�a na moj� g�ow�, ruszy�a ze szczytu g�ry dok�adnie w
tym samym dniu, w kt�rym przeprowadzi�em w�r�d swoich wyznawc�w �ledztwo w
sprawie zagini�cia mojej ulubionej ksi��ki. Od rana tego feralnego dnia
zbiera�em ludzi ze swojej sekty i przepuszcza�em przez filtr, czyli innymi
s�owy: oskar�a�em ich i czeka�em na rezultat przes�uchania. W sumie z tym mogli
�y� gdyby tylko nie bola�a mnie g�owa; ale niestety... Poprzedniego dnia
odwiedzi�em w piwnicy swojego wi�nia, kt�ry zaprosi� mnie na ma�e tete-a-tete
zakrapiane obficie alkoholem. Gorycz - tak nazywa� si� m�j wi�zie�, w co w�tpi�
aby by�o jego prawdziwym imieniem - mia� mocn� g�ow�, czy co tam innego.
Przetrzyma� mnie i z tego co wiem czu� si� dzisiaj �wietnie, o czym powiedzia�
mi Aldo po porannym patrolu w piwnicy. Gorycz chcia� urwa� mu nog�, a to
�wiadczy�o, �e czu� si� rzeczywi�cie bardzo dobrze. Co prawda - nadal by� moim
wi�niem, ale mia� satysfakcj�, �e wci�gn�� mnie w pija�stwo. Zabra�em z jego
celi kielich, jako pami�tk� po naszej kolejnej rozmowie i zawarciu po raz
kolejny zawieszenia broni. Trzyma�em teraz �w kielich - aktualnie wype�niony
wod� gasz�c� straszne pragnienie - w prawej d�oni, stoj�c na progu w otwartych
drzwiach swojego domu. Patrzy�em na twarze kobiet i m�czyzn z mojej sekty,
kt�rzy powoli wchodzili do domu. Ka�da osoba zanim wesz�a do �rodka przystawa�a
przede mn�, pada�a do mych st�p i ca�owa�a w du�y palec prawej stopy. Specjalnie
z togo powodu nigdy nie ubieram skarpet. Nast�pnie wierny udawa� si� na kolanach
do mieszkania. Gdy ostatni cz�onek sekty znalaz� si� w �rodku zamkn��em drzwi i
odstawi�em kielich Goryczy na szafk� w przedpokoju. By�a to dzisiaj pi�ta grupa
wyznawc�w, kt�rym kaza�em zjawi� si� na audiencji ze swoim panem. Ka�da z grup
liczy�a dwadzie�cia os�b. Postanowi�em sobie, �e ta grupa b�dzie ostatni� w dniu
dzisiejszym. Mia�em jeszcze wieczorem ma�� rob�tk� w piwnicy. Musia�em zakopa�
cz�onka swojej sekty, kt�ry zszed� jakie� trzy godziny temu, najpierw do
piwnicy, a potem z tego �wiata - to drugie zej�cie nast�pi�o przy mojej znacznej
pomocy. Wszed�em do pokoju i dwadzie�cia os�b uderzy�o czo�em o pod�og�.
- Witaj o panie! - rykn�li r�wnocze�nie.
- Spok�j mi tu! - wrzasn��em.
Wszyscy pozostali w pozycji, kt�ra wskazywa�a na ich najwy�szy szacunek dla
swego pana i przyw�dcy, czyli dla mnie. Czo�a przylega�y do parkietu. Zupe�na
cisza zaleg�a w pokoju.
- Rozkaza�em wam przyj�� tutaj - zacz��em swoj� przemow� w identyczny spos�b jak
do pozosta�ych grup z kt�rymi mia�em dzisiaj w�tpliw� przyjemno�� spotka� si�. -
I zjawili�cie si� nie maj�c innego wyj�cia. Kocha� i szanowa� swego pana, tak
was nauczy�em i tak ma zawsze by�. Tak jest dobrze i niech zawsze tak b�dzie.
Nie toleruj� odst�pstw od tych norm, kt�re nakaza�em wam stosowa�. Kara za brak
pos�usze�stwa jest w naszej sekcie tylko jedna: �mier�. Czy to jasne?
- O tak panie, jasne! - rykn�li jednym g�osem.
- Spok�j mi tu! Zebra�em was w celu wyja�nienia bardzo wa�nej sprawy. Wa�nej
dla mnie oczywi�cie, a nie dla was. Kto� z was wkroczy� na bardzo niebezpieczn�
drog�. Drog� kradzie�y. Kto� okaza� si� na tyle bezczelny i g�upi, �e pope�ni�
czyn za kt�ry ponie�� musi kar�. - Zawiesi�em g�os chc�c doda� aktualnej
sytuacji troch� dramatyzmu. Nawet nie�le to wysz�o. - Kto z was ludzie -
ci�gn��em po chwili milczenia - pozwoli� aby op�ta� go szatan. Kto z was ukrad�
z mego domu cenn� dla mnie rzecz? Ten kto to uczyni� wie dobrze o czym m�wi�, ci
kt�rzy s� niewinni mog� si� tylko domy�la�. Dla unikni�cia niejasno�ci powiem
wam, �e chodzi o ulubion� ksi��k� waszego pana, wielk� epopej� budowlan� pod
tytu�em "Przemin�o z wiadrem". Kto� j� ukrad�. Nalegam aby z�odziej odda� mi to
co zabra�. Teraz. Obiecuj�, �e kara nie b�dzie straszna. - Oczywi�cie k�ama�em.
Jak zwykle.
Us�ysza�em za sob� szelest cichych krok�w. Kto� schodzi� z pi�tra. Wyszed�em z
pokoju popatrze� kogo to diabli nosz� po mieszkaniu.
- Nie �pisz? - spyta�em Drongi, kt�ra znosi�a z pi�tra du�y karton wype�niony po
brzegi gazetami oraz kolorowymi ulotkami propaguj�cymi dzia�alno�� sekty
"Deszczowy �wit". Dronga, jak na wied�m� przysta�o, wygl�da�a potwornie.
Mieszka�a ze mn� od zawsze, a od miesi�ca sprawowa�a funkcj� Naczelnej Baby Jagi
na ziemi. Spojrza�a na mnie ze zdziwieniem.
- Co ma znaczy� to pytanie? Przecie� jest ju� p�ne popo�udnie i nie �pi� od
rana.
- No tak, zapomnia�em. Jestem zm�czony, ca�y dzie� pracuj�.
- To twoje? - wskaza�a na karton.
- Oczywi�cie, �e tak - na samej g�rze le�a�a ksi��ka - "Przemin�o z wiadrem". -
A to co?
- Znalaz�am to wci�ni�te g��boko pod twoje ��ko. Nie po raz pierwszy zdarza
si�, �e nie rozumiem twojego post�powania. Zabieraj to - wcisn�a mi karton do
r�k, zrobi�a w ty� zwrot i ruszy�a w stron� schod�w. Na trzecim stopniu
zatrzyma�a si� i spojrza�a na mnie. - Mam jeszcze jedn� ma�� uwag� -
powiedzia�a.
- Tak?
- Wczoraj zanios�e� wszystkie kwiaty, kt�re otrzyma�e� od tych wariat�w, kt�rych
nazywasz swoimi wyznawcami, do swojej sypialni.
- Zgadza si�. Czy �le zrobi�em?
- Wiem, �e si� zgadza. Przecie� m�wi� o tym. To w ko�cu twoje kwiaty, wi�c r�b
sobie z nimi co chcesz. Wi�c te kwiaty... wszystkie, kt�re wczoraj by�y jeszcze
przepi�knie kwitn�cymi okazami flory naszego �wiata...
- Streszczaj si�! - warkn��em. - Nie mam czasu sta� tutaj i czeka� a� sko�czysz.
- ...zwi�d�y. Tyle razy ju� m�wi�am ci aby� nie spa� z otwartymi ustami. Dobrze
wiesz, �e nikt i nic nie mo�e przez d�u�szy okres czasu oddycha� tym samym
powietrzem co ty!
No tak... "Przemin�o z wiadrem" znalaz�o si� samo. To znaczy - nie tak
zupe�nie samo, zosta�o odnalezione przez Drong�. Ale w takim razie to ca�e
�ledztwo, kt�re przeprowadzam w�r�d swoich wiernych, pozbawione jest sensu. Nikt
nie by� na tyle bezczelny aby ukrad� ksi��k� z mojego domu. Ca�y dzie� pracy
poszed� na marne. Przychodz� czasami takie dni, kiedy wszystko co dotykam
rozpada si� jak zamek z piasku zniszczony przez morskie fale W takim dniu
najlepiej od�o�y� na bok wszystkie plany. Lepiej odej�� na bok i przeczeka� te
chwile, ale i tak istnieje w�wczas niebezpiecze�stwo, �e stoj�c gdzie� tam na
uboczu oberwiemy kamieniem w g�ow�.
Wr�ci�em do pokoju zostawiaj�c ksi��k� na szafce w przedpokoju. Po drodze
po�kn��em ma�� kolorow� tabletk�. Przeczuwa�em nadchodz�cy atak. Zgromadzeni
wierni nadal znajdowali si� w pozycji przyj�tej na pocz�tku spotkania ze swoim
panem. Patrzy�em przez chwil� na ich okr�g�e plecy, a potem przem�wi�em:
- Ju� wiem... - znaczy�o to du�o, a r�wnocze�nie nic nie znaczy�o. Cisza, jaka
panowa�a w pokoju sta�a si� jeszcze g��bsza.
Przeszed�em wolno pomi�dzy wiernymi i zatrzyma�em si� nad zasuszonym starym
cz�owiekiem. Kopn��em go w �ebra. J�kn�� cichutko. Zbyt cicho... Chcia�em aby
zrobi� to g�o�niej.
- Boli? - zapyta�em koz�a ofiarnego.
- Tak - odpar�, co zaowocowa�o dwoma kolejnymi celnymi kopni�ciami w brzuch.
- Mnie te� boli dziadku - powiedzia�em kl�kaj�c obok niego i z�apa�em go za
w�osy. Szarpn��em jego g�ow� w g�r� i spojrza�em w twarz m�czyzny. Ujrza�em
strach w jego szarych oczach.
- Dlaczego ukrad�e� co� co nale�y do mnie? Do twego pana.
- Nic nie ukrad�em - j�cza�. M�wi� prawd�. Przecie� wiem o tym.
- Nie k�am - uderzy� jego g�ow� o parkiet i wyprostowa�em si� gwa�townie. -
Wynosi� si� st�d!!!
Poderwali si� na kolana i ruszyli do wyj�cia. Ze strachu?
- Ty zostajesz - postawi�em bos� stop� na karku starego cz�owieka, widz�c i� ma
zamiar skorzysta� z okazji i uciec st�d. - Musimy porozmawia�. W cztery oczy.
Pok�j opustosza�. Zosta�em sam na sam ze starym cz�owiekiem. Zdj��em stop� z
jego karku i pomog�em mu powsta� z pod�ogi. Usiad� na fotelu do kt�rego go
doprowadzi�em i spojrza� na mnie zdziwiony tym nag�ym okazaniem mi�osierdzia,
kt�re emanowa�o dzi� ode mnie. Nie wiedzia�em co jest grane. Nie mia�em zamiaru
wyja�nia� aktualnej sytuacji. Zauwa�y�em ju� wcze�niej brak z�b�w u staruszka,
dlatego przynios�em z kuchni paczk� suchark�w. Nadszed� czas na troszeczk�
sadyzmu. Poda�em dziadkowi paczk� suchark�w i u�miechn��em si�. Do dziadka
oczywi�cie, nie do suchark�w.
- Nie odm�wisz chyba? - spyta�em, a on patrzy� na mnie nie wiedz�c co powinien
zrobi�.
- Jedz - zach�ci�em go.
Staruszek od�o�y� sucharek na st� i pad� do mych st�p prosz�c o lito��. W tym
samym momencie w drzwiach pokoju ukaza�a si� Dronga.
- Zako�cz te g�upoty i zobacz co si� dzieje z Najlepszym Przyjacielem -
powiedzia�a. - Nie pobiera wody. Nie wiem...
- Dobrze, ju� id�. - kopn��em raz jeszcze staruszka i wyszed�em z pokoju. -
Zawo�aj Aldo i powiedz mu, �eby wyprowadzi� faceta do ogrodu - wyda�em polecenie
Drondze.
- Do ogrodu? - spyta�a.
- Powt�rz mu to dok�adnie tak jak powiedzia�em. - Aldo zrozumie. To dobry
ch�opiec. Zrozumie co chc� aby zrobi�. Zaprowadzi dziadka do ogrodu, da mu w �eb
i zakopie pod krzaczkiem.
Poszed�em do �azienki i w��czy�em wtyczk� od Najlepszego Przyjaciela do
kontaktu. Rutynowa robota. Zawsze to samo. Teraz Najlepszy Przyjaciel musi
dzia�a�.
Wracaj�c na parter min��em si� na schodach z Drong�. Pilnowa�em swoich r�k aby
nie z�apa�y jej za szyj�. Uwa�a�em te� na nogi aby jej nie kopn�y.
- I co? - spyta�a.
- To zale�y o co pytasz.
- Dzia�a?
- Gdzie i dlaczego teraz?
- Najlepszy Przyjaciel pobiera wod�. M�wi�em �e musi dzia�a�?
Wr�ci�em do pokoju. Staruszka nie by�o. Musia�em odpocz��. Mia�em ci�ki dzie�.
Rozdzia� drugi
W domu panowa�a cisza. Dronga pogr��ona by�a we �nie. Nic w tym dziwnego;
dochodzi�a pierwsza w nocy. Pan domu, najm�drzejszy cz�owiek w okolicy, Wielki
Guru sekty Deszczowy �wit - idol ma�ego miasteczka zagubionego na mapie �wiata
jeszcze nie spa�. W�a�nie przypomnia�em sobie, �e mam jedn� wa�n� rzecz do
zrobienia zanim rzuc� swoj� twarz na poduszk� i pobiegn� po drogach krainy
Morfeusza, czy te� innego boga sn�w. W piwnicy znajdowa� si� trup, kt�rego
musia�em jeszcze dzisiejszej nocy zakopa�. Jak mog�em o tym zapomnie�? I
dlaczego Aldo nie przypomnia� mi o tym? Zapakowa�em do kieszeni kilka granat�w i
wyszed�em z domu zachowuj�c cisz�. Nie chcia�em budzi� Drongi.
Reflektory umieszczone na dachu budynku o�wietla�y teren posesji. Ogrodzenie
by�o pod napi�ciem o czym informowa�a mnie czerwona dioda pulsuj�ca na �cianie
budynku obok dzwonka do drzwi. Za bram� t�um ludzi nale��cych do mojej sekty
oczekiwa� a� pojawi� si� przed nimi. Wiedzieli, �e o tej porze musz� zachowywa�
si� cicho aby nie zbudzi� drzemi�cego we mnie z�a.
Aldo pojawi� si� obok mnie natychmiast. Cichutko, tak jakby by� duchem, a nie
cz�owiekiem. Nie zdziwi�o mnie to wcale. Pochodzi� z Sycylii i zatrudnia�em go
dlatego, �e by� najlepszym ochroniarzem jakiego zna�em. Potrzebowa�em dobrego
stra�nika, a on by� najlepszy. Niski, przystojny W�och by� znakomity. Potrafi�
pos�ugiwa� si� ka�d� zabawk� przeznaczon� do robienia krzywdy bli�niemu.
- Zapomnia�em panu przypomnie� o... no wie pan...
- Tak, wiem Aldo. Id� w�a�nie do piwnicy ale najpierw chcia�em zobaczy� czy nie
mia�e� problem�w z tym starym cz�owiekiem.
- �adnych. Jak zwykle. je�eli idzie pan do piwnicy niech pan uwa�a na Mi�cho,
szefie. Ostatnim razem gdy by�em w piwnicy urwa� mi kawa�ek nogawki. Strasznie
agresywne paskudztwo. A... i jeszcze jedno... - Aldo zawiesi� g�os.
- Tak?
- Musimy mie� nowy cmentarz. pana ogr�d jest ju� przepe�niony. Jeszcze czterech,
pi�ciu truposzy i finito. Nie b�dzie gdzie ich chowa�. Poza tym by� tu znowu
ten glina z kt�rym pan ostatnio rozmawia�. Wypytywa� o pana w�r�d fan�w ale nie
podszed� do mnie. Sta�em tutaj i czeka�em na jego ruch.
- Dasz sobie z nim rad�? - spyta�em patrz�c na o�wietlone przez pot�ne
reflektory otoczenie domu. My�la�em zupe�nie o czym� innym. Zryty ogr�d nie
przedstawia� mi�ego widoku. Trudno. Gdzie� trzeba chowa� umar�ych.
- Bez problemu szefie. Mo�e pan o nim zapomnie�.
Chcia�bym w to wierzy� .
- Jeszcze jedno Aldo.
- Tak?
- Kury...
- Kury? Obawiam si�, �e nie rozumiem...
- Musisz kopa� g��bsze do�y. Groby musz� by� g��bsze... Dzisiaj rano jedna z kur
wygrzeba�a z ziemi stare ko�ci.
- Znowu? Wie pan co ja bym zrobi� z tymi kurami? Dobra kura to taka kura, kt�ra
jest ju� martwa i le�y na talerzu. Oczywi�cie upieczona. Najlepiej na soli...
Pokiwa�em g�ow� i poszed�em do piwnicy. Aldo to dobry ch�opak, ale strasznie
nudny...
Rozdzia� trzeci
Piwnica zawsze by�a wilgotna. Zszed�em do niej po cichu. Jak duch. Chcia�em
zaskoczy� Mi�cho, ale bezskutecznie... Gorycz vel Mi�cho, m�j osobisty wi�zie�,
nie poni�s� po wczorajszej libacji jakichkolwiek strat. nadal by� czujny i
bardzo agresywny. Wroga istota rzuci�a si� na kraty, kt�re odgradza�y stwora od
wolno�ci, a mnie od bezpo�redniego kontaktu z tym kosmicznym odpadem. Od
czterech tygodni ten niezidentyfikowany przybysz z gwiazd by� moim wi�niem. Od
trzech dni wiedzia�em jak si� nazywa - Gorycz. Wygl�da� jak �redniej wielko�ci
kawa�ek gnij�cego mi�sa i tak te� cuchn��. Nale�a� do jednego z najbardziej
agresywnych gatunk�w istot, kt�re pozna�em w ci�gu swojego �ywota. Pocz�tkowo
s�dzi�em, �e jest to prymitywna forma �ycia. Jednak�e kiedy Mi�cho odezwa� si�
pewnego dnia buduj�c logiczne zdania, zrozumia�em, �e pope�ni�em b��d. Mi�cho -
jak samo twierdzi - przyby�o z Gwiazd, co mog�o oznacza� wszystko. Czasami,
kiedy schodzi�em do piwnicy Mi�cho wci�ga�o mnie w dyskusje na temat egzystencji
cz�owieka. Prowadzili�my d�ugie rozmowy, a� do dnia kiedy powsta�a pomi�dzy nami
ogromna przepa��, spowodowana r�nic� zda�. Stw�r nie akceptowa� istnienia
cz�owieka, jako istoty rozumnej. Jako gatunku. Mi�cho nie przyjmowa�o moich
argument�w i od razu sta�o si� bardzo agresywne. koniec dyskusji, pozosta�a
tylko walka. Chce tak, niech b�dzie. Czasami tylko, tak jak wczoraj, dochodzi�o
do zawieszenia broni.
Przeszed�em obok celi Mi�cha. Kr�tki korytarz doprowadzi� mnie do drewnianych
drzwi. Otworzy�em je. Cichutko skrzypn�y. Wszed�em do du�ego pomieszczenia.
Trzy s�abe �ar�wki o�wietla�y wn�trze piwnicy. Ubita �opat� ziemia przykrywa�a
kilkadziesi�t ofiar o kt�rych wiedzia�o tylko dwoje ludzi: ja i Aldo.
Denat - moja ostatnia ofiara - le�a� na �rodku pomieszczenia. Podszed�em do
trupa zabieraj�c po drodze opart� o �cian� �opat�.
M�czyzna by� ju� stary gdy umar�. Mia� ponad osiemdziesi�t lat i najwy�szy by�
ju� czas aby pod��y� drog� �mierci. By� to, do dnia swojej �mierci oczywi�cie,
najstarszy cz�onek sekty, kt�rego zat�uk�em desk� za g�o�ne zamykanie drzwi.
Trzaskania drzwiami nie da�o si� staruszkowi wyperswadowa�. T�umaczy�em,
prosi�em i nalega�em. Potem grozi�em... Nic nie pomog�o. Musia� trzaska�
zamykaj�c drzwi. Po prostu inaczej nie potrafi�. Musia� i tyle. Nie rozumia� do
czego s�u�y klamka. Po kolejnym trza�ni�ciu drzwiami nie wytrzyma�em. Straci�em
cierpliwo�� i... teraz trzeba by�o go pochowa�. Tak jak ju� wielu innych
wcze�niej.
Wbi�em �opat� w ziemi� i zacz��em kopa�.
- Czy mog� liczy� na to, �e taki dobry cz�owiek jak pan, da mi troszeczk�
pieni�dzy na chleb?
To �e nie krzykn��em mo�na zawdzi�cza� tylko mojej zimnej krwi i opanowaniu.
Obejrza�em si� w stron� z kt�rej dobiega� g�os. Uczyni�em to powoli, bardzo
powoli. Ma�y staruszek sta� w k�cie piwnicy i patrzy� na mnie. Mia� na sobie
flanelow� koszul� w czarno-czerwon� krat� i sztruksowe czarne spodnie. Nie m�g�
przej�� obok mnie. Nie mia� prawa sta� teraz tam gdzie sta�. Musia� ju� tutaj
by� w chwili kiedy wszed�em do pomieszczenia. nie zauwa�y�em go. Zamruga�em. Co�
wpad�o mi do oka. Zamkn��em oczy i otworzy�em je po chwili. Spojrza�em raz
jeszcze na staruszka. Nie by�o go. Przed chwil� sta� w rogu pomieszczenia, a
teraz nikogo tam nie by�o. �ni� na jawie. Jestem przem�czony. Zbyt du�o
po�wi�cam czasu na dzia�alno�� w sekcie i brak snu daje zna� o sobie. Ale nie
mo�e by� inaczej, gdy jestem Wielkim Guru i musz� nad wszystkim panowa�.
Wyrzuca�em ziemi� na bok pog��biaj�c dziur� w ziemi. Zaj�o mi to jakie�
dziesi�� minut, a� wreszcie otw�r w ziemi by� tak du�y aby zmie�ci� si� tam ca�y
nieboszczyk. Od�o�y�em �opat� na bok i zrzuci�em cia�o do wykopanego grobu.
Upad� na twarz. R�ka opad�a na klatk� piersiow�. Ci�kie mia� �ycie biedaczek i
szkoda, �e nie potrafi� ciszej zamyka� drzwi. Splun��em do grobu, na wszelki
wypadek przy�o�y�em dodatkowo dziadkowi �opat� w potylic� i zakopa�em dziur�
ukrywaj�c po raz kolejny swoj� zbrodni�. Ubi�em ziemi� na �wie�ym grobie i
odstawi�em �opat� ponownie pod �cian�. Obrzuci�em piwnic� d�ugim i uwa�nym
spojrzeniem. nic. Pusto. Nie ma staruszka i chyba nigdy go tutaj nie by�o.
Podszed�em do miejsca gdzie sta� stary cz�owiek i przyjrza�em si� ziemi. Brak
�lad�w. Musia� zostawi� odcisk buta na mi�kkiej ziemi, a jednak nie zrobi� tego.
Wszystko wskazuje na to, i� staruszek to tylko przewidzenie. Jednak�e zanim
zamkn��em za sob� drzwi, rzuci�em jeszcze jedno spojrzenie na piwnic�.
- I co? - us�ysza�em wracaj�c.
Spojrza�em na Mi�cho. Sta�o w k�cie bez �adnych oznak �ycia, ale wiedzia�em, �e
chce porozmawia�. Zawsze tak si� zachowywa�.
- Jeste� zadowolony?
Wzruszy�em ramionami mimo woli. Sk�d mam wiedzie�? Chyba tak.
- Kolejny trup, kolejna ofiara. Czy ty kochasz ludzi?
- Nie zastanawia�em si� nad tym.
- Nigdy? Musia�e�. Przecie� nie robisz tego co robisz tylko dlatego, �e musisz.
- Mo�e tak w�a�nie jest?
- Moim zdaniem nie. Musi by� jaki� inny pow�d twojego zbrodniczego procederu.
Nie powiesz mi, �e zabijasz ludzi bo to lubisz.
- Ale ja to... mo�e nie tak, nie przeszkadza mi to. Nic nie czuj� kiedy
pozbawiam kogo� �ycia. je�eli kogo� zabijam to widocznie na to zas�u�y�.
- Kim ty jeste�, �e przyjmujesz rol� Boga i decydujesz o �yciu i �mierci innych
ludzi. Te� jeste� cz�owiekiem.
- Jak to mo�liwe, aby kto� taki jak ty, nie wiadomo kto, wypowiada� si� na temat
ludzi. Owszem, jestem cz�owiekiem, ale pochodz� z innego wymiaru. Znalaz�em si�
tutaj, w tym czasie jakie� trzydzie�ci lat temu i jestem. �yj�. Walcz� ze z�em.
- Je�eli na �wiecie istnieje z�o i dobro to ty na pewno nie stoisz po stronie
dobra. mo�e masz racj� m�wi�c, �e walczysz ze z�em sam b�d�c czym� z�ym. Toczysz
walk� ze sob�. To dobrze. Walcz. Ty jeste� chory, Korky. Bardzo chory, tak jak i
ten tw�j ochroniarz. Szkoda tylko Drongi. To dobra czarownica. Brzydka i ohydna,
ale jest dobra w tym co robi. Nikt tak dobrze nie udaje czajnika jak ona. W
ko�cu j� te� zabijesz.
- To si� nigdy nie stanie.
- Mo�e nie. Ale nie da�bym g�owy za to.
- G�owy? jakiej g�owy? Jeste� kup� gnij�cego mi�sa.
Stw�r rzuci� si� na kraty chc�c dorwa� si� do mojego gard�a. Odsun��em si�
troszeczk� na bok.
- Ty kochasz tylko samego siebie, Korky. Inni ludzie nic dla ciebie nie znacz�.
Rozdzia� czwarty
Czy na pewno jestem cz�owiekiem? Czy fakt, �e zabij� drugiego cz�owieka robi ze
mnie potwora w ludzkiej sk�rze? Mo�e rzeczywi�ci co� ze mn� jest nie tak. Ludzie
przecie� mnie uwielbiaj�, jestem ich bogiem. Codziennie t�um ludzi rzuca w m�j
dom kwiatami. Pragn� abym chodzi� po p�atkach kwiat�w, specjalnie odrywaj� kolce
r� aby ich idol nie skaleczy� si� bior�c kwiat do r�ki. To i� co jaki� czas
pojawi si� niewierny w tym t�umie jest jak najbardziej normalne i musz� na to w
jaki� spos�b reagowa�. Mo�e robi� to zbyt brutalnie eliminuj�c niewiernego ze
spo�ecze�stwa.
- Co si� panu sta�o? Mia� pan problemy z Mi�chem? - zapyta� Aldo gdy znalaz�em
si� ponownie przed domem po wyj�ciu z piwnicy. Zastanawia�em si� przez chwil�
czy powiedzie� Aldo o starym cz�owieku z piwnicy. Nie. Mo�e to tylko majak? Tak,
na pewno. To musi by� w�a�nie przewidzenie. Jestem po prostu zm�czony.
- B�g nas widzi Aldo, wie co robimy - spojrza�em na t�um ludzi. - A wy tam! -
wrzasn��em w stron� t�umu. - Wraca� do dom�w, dosy� tego uwielbiania!
- Prosz� pana! - krzykn�� kto� zza ogrodzenia. - Pozw�l nam wyliza� sobie stopy.
- Zastrzeli� go? - spyta� Aldo z nadziej� w g�osie.
- Zostaw go. Chce dobrze. - Sta�em i patrzy�em na t�um, kt�ry oczekiwa� na
dalsze moje s�owa. Najbli�ej p�otu sta�a m�oda kobieta. Emanowa�o z jej twarzy
uczucie bezgranicznego oddania dla Wielkiego Guru, czyli dla mnie. Ruszy�em
swoim umys�em w jej kierunku. My�l pomkn�a b�yskawicznie pokonuj�c odleg�o��
jaka dzieli�a nas od siebie. Przenikn�a przez sk�r� i ko�ci czaszki kobiety.
Trafi�a w pustk� i zatrzyma�a si�. Szuka�a jakiegokolwiek �ladu, kt�ry m�g�by
�wiadczy� o inteligencji. Zero. Brak my�lenia. Wycofa�em szybko z tej pustki
sw�j umys� i powr�ci�em do siebie. U�miechn��em si� do kobiety. By�o to moim
zdaniem najlepsze rozwi�zanie.
- Aldo?
- Tak szefie?
- Zanie� tej kobiecie troch� amfetaminy - poda�em mu ma�e zawini�tko z prochami,
a potem patrzy�em na ochroniarza gdy pod��a� w stron� ogrodzenia. Przerzuci�
przez siatk� amfetamink� i zawr�ci� na pi�cie. Kobieta z�apa�a w locie
zawini�tko i momentalnie rozpakowa�a je.
- Wyno�cie si� - szepn��em. - Mam was dosy�.
Sta�em tam jeszcze przez moment i obserwowa�em t�um. Wreszcie znudzony okr�ci�em
si� na pi�cie i wr�ci�em do domu.
Rozdzia� pi�ty
Zamkn��em za sob� drzwi i skierowa�em swoje kroki w stron� sypialni, gdy nagle
stwierdzi�em, �e co� tutaj nie pasuje. Co� tutaj si� nie zgadza. Tylko co?
Meble? Dywan? Obcy stw�r stoj�cy na �rodku pokoju? Telewizor? Fotele?
Obcy stw�r?
Co robi tutaj obcy stw�r?
- A ty tutaj czego? - spyta�em grzecznie ci�ko zdziwiony obecno�ci� obcej
istoty w pokoju.
Czarny, ma�y stworek poruszaj�cy si� na kaczych �apach pokr�ci� g�ow�. Czu�ki na
g�owie zafalowa�y i stworek przem�wi�: - Stojem i patrzem na ciebie. Nazywasz
si� Korky, co nie?
- To nie jest istotne jak ja si� nazywam. Istotniejsze jest to kim ty jeste� i
jak si� tutaj dosta�e�.
- Powiem ci nawet po co tutaj przyby�em, ale najpierw przedstawiem si�, co nie?
Nazywam si� - i tutaj nast�pi�a seria d�wi�k�w, kt�re przypomina�y odg�osy jakie
wydaje �o��dek, maj�cy k�opoty z trawieniem - i przybywam z planety o d�wi�cznej
nazwie - w tym miejscu powt�rzy�a si� seria niezrozumia�ych d�wi�k�w.
- No to �adne kwiatki.
- S�ucham?
- Nic. Nic takiego. M�w dalej.
- Przyby�em tutaj wykorzystuj�c zasad� za�amania czasu i przestrzeni. Na naszej
planecie ka�dy to potrafi.
- Ale dlaczego ja? Dlaczego przyby�e� tutaj?
- Bendem m�wi� dalej, co nie? Nazywasz si� Kory, co nie?
- Owszem.
- No wi�c wszystko si� zgadza. Twoje nazwisko zosta�o wpisane w Ksi�dze
Przeznaczenia obok G�odu, �mierci, Zarazy i Wojny.
- Pozwolisz, �e usi�d�?
- Chcia�em ci to ju� wcze�niej zaproponowa�.
Usiedli�my na fotelach i przez chwil� bez s�owa patrzy�em na przybysza.
- Chcesz mi powiedzie�, �e co� ci dolega?
- Korky, twoje imi� figuruje obok imion Wielkiej Czw�rki w Ksi�dze
Przeznaczenia. Twoja przysz�o�� jest tam zapisana pogrubionym drukiem. To co tam
jest napisane teoretycznie musi si� wydarzy�. Ale nie wszystkim podoba si� taka
kolej rzeczy i chcemy to zmieni� . Kluczem do tego wszystkiego jeste� ty.
Przyby�em tutaj po to, aby co� ci zaproponowa�. Aby o co� ci� prosi�. Je�eli
wyrazisz swoj� aprobat� na m�j plan, to zmienisz przysz�o��. Nie tylko swojom,
ale r�wnie� mojom i mojej planety, co nie?
- Chwileczk�, nie tak szybko. Czego� tutaj nie rozumiem. Chyba nie p�jd� dzisiaj
spa�. Chcesz co� do picia?
- Alkoholu raczej nie, ale fili�anki kawy nie odm�wiem, je�eli mogem prosi�,
oczywi�cie...
Rozdzia� sz�sty
Fili�anka kawy nie wystarczy�a. Obcy wypi� trzy dzbanki kawy zanim doszed� do
ko�ca swojej opowie�ci.
- Wielka Czw�rka - m�wi� przybysz - to nikt inny jak Je�d�cy Apokalipsy.
Nast�pi� u nich w ostatnich dniach pewien drobny konflikt interes�w. Nadszed�
czas aby w niekt�rych �wiatach przeprowadzi� totalny remanent i pouk�ada�
wszystko od nowa. Ich Szef tak czyni od czasu do czasu. Do tego celu
wykorzystuje w�a�nie Je�d�c�w. Tydzie� temu w rozk�adzie zaj�� Je�d�c�w by�o
przeprowadzenie zag�ady na planecie Aarco. Zaraz potem mia�a zosta� zniszczona
moja planeta. Nic nie wysz�o z tych plan�w, gdy� G��d zosta� sam na sam z
problemem przeprowadzenia Apokalipsy. Pozosta�a tr�jka stwierdzi�a, �e czas na
odpoczynek i pojecha�y kobiety na urlop porzucaj�c swoje obowi�zki.
- Kobiety?!
- �mier�, Zaraza i Wojna, Korky. O nich m�wi�. Graj� teraz w bryd�a na twojej
planecie. Konkretniej rzecz ujmuj�c znajduj� si� teraz na Gran Kanalia.
- Chcia�e� powiedzie�: Gran Canaria - wtr�ci�em.
- Je�eli m�wi� Gran Kanalia, to tak w�a�nie jest, a nie inaczej, co nie? Wiem co
m�wi� i nie mylem si�. Dokooptowa�y sobie czwartego do bryd�a i nikt nie mo�e
zmusi� ich do tego aby wr�ci�y do pracy. Bryd� wci�gn�� je tak bardzo, �e
zapomnia�y zupe�nie o �wiatach. G��d nalega aby powr�ci�y do pracy bo to ju�
czas na to. Zaleg�o�ci s� coraz wi�ksze, a czas jak ju� wspomnia�em, ucieka.
Wiesz jak to jest z kobietami... Nigdy nie wiesz co im uderzy do g�owy.
Pokiwa�em g�ow�. Tak, ja wiem jak to jest, ale sk�d ON mo�e o tym wiedzie�?
- To chyba dobrze, �e Apokalipsa zosta�a odroczona? Nie rozumiem czym si�
martwisz.
- Poczekaj chwil�. Sko�czem i zrozumiesz, co nie? G��d musia� w jaki� spos�b
ratowa� sytuacj� i zast�pi� swoje kole�anki kim� innym. Zaanga�owa� do pomocy
cz�owieka. Mieszka�ca trzeciej planety od S�o�ca w US, dodam aby sytuacja by�a
dla ciebie jasna. Ten cz�owiek musi zast�pi� urlopowicz�w. I robi to za
dwadzie�cia dolar�w tygodniowo.
- Tylko jeden cz�owiek? W jaki spos�b jeden cz�owiek mo�e przeprowadzi�
Apokalips�. Jeden cz�owiek?
- Na razie... G��d jeszcze co� planuje, ale jeszcze nie wiem co. W ka�dym razie
pewne jest, �e tym jedynym zwerbowanym przez G��d cz�owiekiem jeste� ty,
Korky... Co nie?
- Odnosz� przykre wra�enie, �e czego� tutaj nie rozumiem. Nie po raz pierwszy,
dodam na marginesie. Musia�e� cos tutaj poprzestawia�. U�ywasz z�ych czas�w.
M�wisz w czasie przesz�ym, tak jakby to ju� si� sta�o, a przecie� to wszystko co
m�wisz ma si� dopiero wydarzy�. A mo�e ja �pi�?
- Je�eli chcesz si� przekona� o tym czy �pisz to mogem ci� uszczypn��.
- Trzymaj sw�j ryj z daleka ode mnie, dobrze? Za chwil� si� obudz� zaparz�
dobrej kawy i rozpocznie si� kolejny pi�kny dzie�...
- Jednak ci� uszczypnem. A co do tego kolejnego pi�knego dnia, to �yczem ci aby
tak si� sta�o. Mogem prosi� o jeszcze jednom fili�ank� tego czarnego �wi�stwa?
Rozdzia� si�dmy
Kiedy zadzwoni� telefon pomy�la�em, �e nie jest to odpowiednia pora aby do kogo�
dzwoni�. Zreszt� nie jest to te� odpowiednia pora aby przychodzi� do kogo� z
wizyt�, a jednak mia�em go�cia. Pora dnia lub nocy jak wida� nie mia�a tutaj
jakiegokolwiek znaczenia.
- Tak s�ucham - rzuci�em do s�uchawki te dwa mi�e s�owa. Patrzy�em ze
zdziwieniem, coraz wyra�niej maluj�cym si� w moich pi�knych oczach, na pusty
pok�j. M�j nocny go�� poszed� sobie. Obcy stw�r wyparowa� z mieszkania.
- Pan Korky? - us�ysza�em znany mi g�os. Nie potrafi�em go tylko przypisa�
odpowiedniej twarzy. Skin��em g�ow�. Pr�bowa�em posk�ada� to wszystko co si�
wok� mnie dzia�o w ca�o��. Dopiero po chwili, gdy cisza w s�uchawce trwa�a ju�
wieczno�� zorientowa�em si�, �e m�j rozm�wca nie m�g� widzie� skini�cia.
- Tak. Korky, s�ucham.
- Czy b�dzie pan tak dobry i po�wi�ci dla mnie troszeczk� pieni�dzy. Potrzebuj�
na chleb i...
Staruszek z piwnicy. Kolejny majak. Musz� by� bardzo zm�czony.
- S�uchaj pan... - przerywany sygna� �wiadczy� o tym, �e rozm�wca od�o�y�
s�uchawk�. Odwiesi�em s�uchawk� i zaraz potem telefon zadzwoni� ponownie.
- Niech mnie pan pos�ucha, nie wiem kim...
- To ja m�wiem do ciebie - tym razem nie by� to staruszek, lecz obca istota,
kt�ra jeszcze przed chwil� by�a w moim pokoju. - Przepraszam, ale musia�em tak
szybko wyj�� i to bez po�egnania. Nie by�o ani chwili do stracenia. Czujem, �e
G��d jest ju� w drodze do ciebie, Korky.
- Czujesz? Co to znaczy?
- I tak nie zrozumiesz, wi�c nie bendem t�umaczy�. W ka�dym razie pos�uchaj mnie
teraz uwa�nie Korky. Kiedy G��d zaproponuje ci uk�ad w sprawie Apokalipsy, wyra�
zgod� na wszystko. Id� z nim. Dosta� si� do jego twierdzy. Pobaw si� troch� w
Jamesa Bonda. Ukradnij plany Apokalipsy, zobacz co si� da zrobi� aby zmieni� to
co ma si� sta�. To co wed�ug wielu jest nie do zmienienia. Uratuj nas
wszystkich, Korky. Jeste�my z tobom - od�o�y� s�uchawk�. No tak... s� ze mn�...
No jasne... Po prostu rewelacja.
Rozdzia� �smy
Potrzebowa�em pilnie snu. Odpoczynku. Zm�czenie dawa�o zna� o sobie. By�em
wyczerpany. Nic wi�c dziwnego, �e nie dotar�em do sypialni lecz run��em nagle na
fotel i zanim zamkn��em oczy ju� spa�em.
Mia�em dziwny sen. Wszystko rozgrywa�o si� w pokoju gdzie moje kszta�tne cia�o
le�a�o na fotelu pogr��one we �nie. Na �rodku pokoju pojawi� si� nagle cz�owiek,
na oko pi��dziesi�cioletni. Mia� na sobie stary, prawie ca�kiem zniszczony,
czarny garnitur. W r�kach trzyma� pogrzebacz. Na twarzy m�czyzny go�ci�
cyniczny u�mieszek, kt�ry nie wr�y� nic dobrego. M�czyzna wyci�gn�� przed
siebie r�k� uzbrojon� w pogrzebacz i poczu�em bolesne uderzenie w �okie�. Moje
cia�o le��ce na fotelu nie obudzi�o si�, wi�c m�czyzna uderzy� raz jeszcze. Tym
razem efekt by� wyra�ny, obudzi�em si�.
Sta�em na �rodku pokoju. Sam. Nikogo poza mn� tutaj nie by�o. Rozciera�em
st�uczony �okie�. Musia�em uderzy� si� podczas snu. Nie wierzy�em w to co
zaczyna�o si� dzia�. Co� niejasnego rozgrywa�o si� wok� mnie ze mn� w roli
g��wnej, co wcale mnie nie cieszy�o.
- Co jest? - rzuci�em do pustego pomieszczenia, kt�re milcza�o. Spojrza�em na
zegar wisz�cy na �cianie. Pi�� minut... spa�em tylko pi�� minut. Co za dziwny
sen. Bez sensu.
W tej chwili kto� zapuka� do drzwi. Powoli ruszy�em w tamtym kierunku nadal
rozcieraj�c �okie�.
Otworzy�em drzwi. Na progu sta� staruszek, kt�rego widzia�em ju� tej nocy w
piwnicy, a troszeczk� p�niej rozmawia�em z nim przez telefon.
- Czy dostan� od pana... - urwa� w po�owie zdania, gdy� wyci�gn��em w jego
stron� praw� r�k� zamierzaj�c z�apa� go za koszul�. R�ka przeszy�a powietrze, a
staruszka nie z�apa�em. Nie by�o go. Ani na zewn�trz, ani w mieszkaniu. Przepad�
bez �ladu. Bia�a kura, kt�ra najwidoczniej nie trafi�a na noc do kurnika, spa�a
obok drzwi. Ca�e to zamieszanie ze staruszkiem w roli g��wnej wybi�o j� ze snu.
Popatrzy�a na mnie spojrzeniem, kt�re powoduje zwykle wylew krwi do m�zgu i
zacz�a co� tam pod dziobem narzeka�. Mia�em ochot� skr�ci� jej kark, tak
by�em w�ciek�y, ale jednak... wspania�omy�lnie darowa�em jej �ycie. Chocia�...
Przez moment zastanawia�em si� czy kopn�� j�, czy te� nie. Da�em jej jednak
spok�j. Niech sobie biedaczka dalej �pi.
Zamkn��em drzwi zdziwiony tym, �e Aldo nie zareagowa� na obecno�� obcego na
posesji. Mam oczywi�cie na my�li staruszka, nie kur�. Zawr�ci�em do pokoju i
stan��em w miejscu. Nie by�em w stanie zrobi� kroku z wra�enia. Na wprost mnie
sta� m�czyzna, kt�rego widzia�em we �nie. Cyniczny u�mieszek nie znikn�� z
twarzy obcego. Pogrzebacz a� po r�koje�� zatopiony by� w ciele mojego
ochroniarza. Aldo zgin�� pr�buj�c mnie ochroni� przed obcym. Wyja�ni�a si�
zagadka dlaczego Aldo nie zjawi� si� przed chwil� przy drzwiach. Nie m�g�. Nie
by� w stanie obroni� mnie gdy w plecach tkwi� pogrzebacz. Aldo by� martwy.
M�czyzna rzuci� Aldo na pod�og�. Sycylijczyk upad� uderzaj�c czo�em w dywan.
Nie mog�o to mu ju� bardziej zaszkodzi�. Napastnik nadepn�� na plecy Aldo praw�
stop� i szarpn�� pogrzebaczem w g�r�. Zakrwawione narz�dzie mordu znowu gotowe
by�o do zabijania. Morderca czeka�. Nie w�tpi�em, �e m�czyzna zna si� na
rzeczy. Kto� kto pozbawi� Aldo �ycia nie m�g� gra� w drugiej lidze. Ten kto�
nale�a� do �wiatowej czo��wki.
- Wejd� do pokoju, siadaj i czekaj - powiedzia� grobowym g�osem. - �adnych
pyta�, dodam jeszcze.
Przeszed�em powoli do pokoju i usiad�em na fotelu. Zaczyna�em coraz mniej spraw
rozumie�. By�o tego zbyt du�o, a nie mia�em si� aby si� dziwi�. Co� si� dzia�o
wok� mnie... Co� dziwnego. Faktycznie - nie codziennie spotyka si� obce istoty
z kosmosu. Nie codziennie zabijaj� mi ochroniarza.
- Na co mam czeka�? - zapyta�em agresywnie gdy m�czyzna z pogrzebaczem znalaz�
si� w pokoju.
- Zamknij si�. Bez pyta�, powtarzam.
- Mo�e napijemy si� kawy?
M�czyzna znalaz� si� b�yskawicznie obok mnie i spojrza�em z bliska na
ociekaj�cy krwi� pogrzebacz. Jeden ruch nadgarstkiem wykonany przez obcego i
pozb�d� si� oka. Co prawda mam dwoje oczu, ale wola�bym zachowa� jedno i
drugie... Milcza�em. Pomys� z kaw� nie by� dobry. Lepiej milcze�.
- Kawa mo�e zaczeka� - szepn��em. Obcy nie wybi� mi oka. Zrozumia�em...
czekali�my na kogo�.
Rozdzia� dziewi�ty
Go�� na kt�rego czekali�my zjawi� si� dwie minuty p�niej i od razu wiedzia�em,
�e to jest w�a�nie on. G��d. Facio zapowiedziany przez przybysza z kosmosu.
Faktycznie wygl�da� jak zdechlak.
G��d mia� na sobie szar� szmat�, kt�ra by�a na niego troszeczk� zbyt du�a. Ma�a
wychudzona g��wka G�odu ukryta by�a pod kapturem, kt�ry rzuca� cie� na twarz
Jednego z Wielkiej Czw�rki. Oblicze G�odu stanowi�o po��czenie nienawi�ci i
smutku. Ubarwione by�o dwoma pere�kami w postaci czarnych i gro�nych zarazem
oczu. Te dwie czarne dziury na wskro� przeszywa�y moj� posta�. Bez s�owa usiad�
na drugim fotelu. Nie popatrzy� nawet na swojego s�ug� lecz poruszy� zasuszonymi
palcami i morderca Aldo rozwia� si� jak dym. Zostali�my sami. Nie odzywa�em si�
czekaj�c na reakcj� z jego strony. Obserwowa� mnie. Penetrowa� wzrokiem moje
cia�o, prze�wietla� m�zg i szuka� czego� wi�cej. S�abych punkt�w? Co� chyba
znalaz�, gdy� jego pierwsze s�owa troch� mnie zaskoczy�y jak r�wnie� utwierdzi�y
�e jest to przeciwnik z kt�rym musz� si� liczy�.
- Deszczowy �wit? - g�os brzmia� przyjemnie dla ucha. Cichy i s�aby. Mo�na by�o
go por�wna� do wietrzyku dmuchaj�cego w ciep�y letni poranek.
- To moja sekta - odpar�em zupe�nie niepotrzebnie.
Wiedzia� o tym. On by� ponad tym wszystkim. Pan i w�adca na swoim obszarze. By�
kim�, z kim nawet ja, Wielki Guru, nie mia�em �adnych szans. A mo�e by� inaczej?
Mo�e mia�em jednak jak�� szans�?
- Wiem o tym - parskn�� s�abo G��d. - Wiesz kim jestem?
Skin��em g�ow�.
- Widzisz ma�y py�ku na wietrze, istoto ziemska, zwyk�y �miertelniku, przybywam
tu do ciebie aby da� ci dwa wyj�cia z tej ci�kiej sytuacji w jakiej si� nagle
znalaz�e�. Daj� ci prawo wyboru gdy� musz� zareagowa� na to co czynisz �yj�c
tutaj na ziemi.
- A co ja takiego robi�?
- Nie b�d� dzieckiem, Korky. Rozmawiajmy powa�nie. Jeste� inteligentny, wi�c nie
widz� powodu aby t�umaczy� ci wszystkie niejasno�ci. To co powiedzia�em i co
powiem jest ci znane, a moja propozycja rozwi�zania twojego problemu b�dzie dla
ciebie korzystna. Nie widz� tutaj �adnego powodu dla kt�rego mia�by� mi
przerywa�. My�l tylko cz�owieku.
Przerwa� na moment zostawiaj�c mi troch� czasu na przetrawienie informacji.
- Z regu�y nie dzia�am w pojedynk� - ci�gn�� G��d swoje przem�wienie. - O czym
dobrze wiesz, je�eli wiesz kim jestem. W ostatnim czasie jednak�e, zasz�y pewne
drobne nieporozumienia pomi�dzy mn�, a pozosta�ymi cz�onkami sp�ki. Powiem
tylko kr�tko: w obecnej chwili moje wsp�lniczki odpoczywaj� i nie zamierzaj�
powr�ci� do pe�nienia swoich obowi�zk�w. Pozosta�em sam na placu boju, je�eli
mog� tak to okre�li� i musz� ci�gn�� t� robot� sam. Zdajesz sobie spraw� ile to
pracy i wysi�ku wymaga?
- No... wiem ile pracy i wysi�ku wk�adam w prowadzenie sekty. Ty te� masz na
pewno ci�ko.
- No w�a�nie. I dlatego tutaj jestem. Potrzebuj� twojej pomocy. M�j Szef spisa�
ci� ju� na straty ze wzgl�du na prowadzony przez ciebie proceder i decyzj� o
dalszym �yciu niejakiego Korky`ego pozostawi� mnie. Nie b�d� ukrywa�, �e bardzo
si� z tego faktu ciesz�. Mo�e tego nie wida�... ale tak jest. Rozmawia�em ze
swoim Szefem przed chwil� i potwierdzi� mi, �e nadajesz si� do naszych cel�w.
Rozmawia� ju� z tob� i po tej rozmowie stwierdzi�, �e mog� sam decydowa� o twoim
�yciu... i �mierci oczywi�cie te�...
Nie przypomina�em sobie jakiegokolwiek Szefa z kt�rym mia�bym w ostatnim czasie
rozmawia�. Mo�e co� umkn�o mi w �yciu? Czy�bym co� istotnego przeoczy�?
- Wiem, wiem. Zaraz powiesz mi pewnie, �e jest wiele innych ludzi, kt�rzy s�
gorsi od ciebie. Mo�e masz racj�, ale nie o to tutaj w tej chwili chodzi. Nie
mog� d�u�ej czeka�, potrzebuj� kogo� ju� teraz, dzisiaj, natychmiast. Dlatego
wybra�em ciebie, ale jest tak jak ju� powiedzia�em: masz wyj�cie, a konkretnie
dwa.
O... co� nowego, pomy�la�em.
Zamilk�. Bawi�a go ta chwila napi�cia.
- Chcesz us�ysze� jakie to wyj�cia? - zapyta�.
Wzruszy�em ramionami co nie mia�o nic wsp�lnego z tym, �e dok�adnie w tej samej
chwili zadzwoni� telefon.
Rozdzia� dziesi�ty
Nie tak wyobra�a�em sobie Je�d�ca. Na pewno nie jako kogo� kto jest s�aby i
chuderlawy. Szukaj�cy pomocy w�r�d ludzi G��d?
Je�dziec poruszy� palcami i pojawi� si� obok niego m�czyzna z pogrzebaczem.
- Odbierz telefon - poleci� G��d. M�czyzna wyszed� z pokoju. Kiedy wr�ci�
wskaza� pogrzebaczem w moim kierunku.
- To do niego - stwierdzi�.
- Kto? - spyta� G��d.
- Nie zrozumia�em - ewidentnie k�ama�, co wprowadzi�o mnie w zdumienie. Do tej
pory my�la�em, �e s�uga G�odu jest oddany swemu panu. Destrukcja w�r�d Je�d�c�w
musia�a jednak zaj�� nieco dalej. Sk�d wiedzia�em, �e k�amie? By�em Guru...
wiedzia�em. Intuicja kobieca... to chyba to...
S�uga k�ama� w tak prymitywny spos�b, �e nie mo�na by�o zrobi� tego gorzej.
Kiwa� g�ow� do G�odu i pogrzebaczem kre�li� w powietrzu tajemne znaki. Chcia�
przekaza� swojemu panu w dyskretny spos�b jak�� informacj�. Jak�? O co chodzi?
- Id� - wyda� mi polecenie.
Wyszed�em do przedpokoju gdzie od zawsze wisi na �cianie telefon. S�uga i
pogrzebacz poszli za mn�. Facet opar� si� o �cian� i patrzy� na mnie bawi�c si�
pogrzebaczem. Podnios�em s�uchawk�.
- Tak?
- Przepraszam, �e panu przeszkadzam, ale chcia�em pana uprzejmie zapyta�, czy...
- Panie!!! - wrzasn��em do s�uchawki. - Kim pan jest? Dam panu te pieni�dze na
chleb, ale niech mi pan...
Stary cz�owiek nie czeka� a� doko�cz� zdanie i od�o�y� s�uchawk�. Nie rozumia�em
o co mu chodzi. Zaczyna rozmow� i nagle ko�czy. Dziwne. Kto to jest?
- Ju� sko�czy�e�? - spyta� G��d gdy wr�ci�em do pokoju. M�czyzna z pogrzebaczem
gdzie� przepad�.
- Chc� i�� spa� - powiedzia�em siadaj�c ponownie na fotelu. - Mam serdecznie
dosy� tych bzdur. Jak nie staruszek, to jaki� idiotyczny stw�r. Jak nie stw�r,
to znowu ten idiota z pogrzebaczem, jak nie on to znowu ty. Mam ju� dosy�. Chc�
spa�. Jestem zm�czony.
- Sko�czy�e�? Je�eli tak to mnie pos�uchaj. Masz dwa wyj�cia z obecnej
sytuacji...
- Powtarzasz si�.
- Pierwsze wyj�cie jest takie, �e idziesz ze mn�. Tak by�oby najlepiej...
- Dok�d?
- Nie pytaj. Po prostu idziesz. Drugie...
- Nigdzie nie id�. Mam do�� pracy tutaj.
- Drugie wyj�cie, kt�re oczywi�cie mo�esz wybra�, r�ni si� diametralnie od
pierwszego. Nie idziesz ze mn� i zostajesz tutaj.
- To jest dobry pomys�.
- Dodam tylko, �e martwy. Zostajesz tutaj martwy. Powtarzam: jedno wyj�cie -
idziesz ze mn� - �ywy. Drugie wyj�cie: zostajesz tutaj, we w�asnym mieszkaniu -
martwy. Wybieraj.
No tak, wyb�r mam nie do pozazdroszczenia. �yj lub umieraj. Ale nawet w wypadku
kiedy wybior� pierwsz� ewentualno�� to i tak umr� dla wszystkich. Dla �wiata.
Przestan� istnie�. Po prostu znikn�. Wszystko to co us�ysza�em od przybysza z
kosmosu zaczyna�o si� sprawdza�.
- Mam pytanie - powiedzia�em cicho. Tak powa�nie to mia�em ich kilka.
- Pytaj.
- Co si� ze mn� stanie gdy p�jd� z tob�?
- Zostaniesz zakwaterowany w siedzibie Wielkiej Czw�rki, nast�pnie przeszkolony
przez moich s�u��cych, i wreszcie wraz ze mn� we�miesz udzia� w Apokalipsie.
Nie chcia�em odchodzi� z tego �wiata. Apokalipsa to wa�na sprawa, ale -
przynajmniej dla mnie - nie a� tak wa�na aby rezygnowa� z tego wszystkiego co
ju� mia�em. O nie... Wielkim Guru jest si� tylko raz w �yciu. Ale z drugiej
strony je�eli nie p�jd� z G�odem to nic nie zyskam. Strac�. Je�eli p�jd� to mam
szans� na... no w�a�nie, na co? Co mog� zyska�?
- Napijesz si� kawy zanim p�jdziemy? - spyta�em.
Rozdzia� jedenasty
- Nie pijesz? - spyta�em G�odu nalewaj�c sobie drug� fili�ank� mocnej kawy.
G��d pokr�ci� g�ow�.
- Mam k�opoty z �o��dkiem - powiedzia�.
- A mo�e chcesz ciasteczko?
Pokr�ci� g�ow�.
- Nic dziwnego, �e tak marnie wygl�dasz. Musisz co� je�� bo umrzesz z g�odu.
- Bardzo �mieszne...
- R�b jak chcesz, w ka�dym razie ja ch�tnie pocz�stuj� si� biszkoptami.
W�o�y�em do ust kawa�ek ciastka i zapyta�em:
- A asz hakiesz lany ahokaisy?
- Kiedy po�kniesz ciastko to powt�rz raz jeszcze to pytanie, dobrze? I z �aski
swojej nie pluj na mnie.
Po chwili powt�rzy�em:
- Masz jakie� plany Apokalipsy? Czy te� wszystko co robisz to jest to tak sobie
na zasadzie improwizacji?
- Pij t� kaw� i znikamy st�d. I przesta� si� �lini�.
- Rozumiem. �adnych pyta�. W porz�dku. Jeszcze tylko po�egnam si� z Drong�.
- Tylko szybko - G��d znowu przywo�a� swojego s�ugusa z pogrzebaczem (nawiasem
m�wi�c to ciekawe z jakiego wymiaru od tutaj przybywa) i pos�a� go ze mn� na
pi�tro do sypialni.
- Czy wy tam u siebie, gdziekolwiek to jest, nie macie innej broni ni�
pogrzebacz? - spyta�em m�czyzn� id�cego za mn� po schodach.
- Idziesz si� po�egna� czy te� b�dziesz zadawa� pytania? - obejrza�em si� na
niego i r�wnocze�nie wyprowadzi�em pot�ne i celne uderzenie pi�t� w nos. W jego
nos... Musia�em to zrobi�. Nale�a�o si� to facetowi. By�em to winny mojemu
drogiemu Aldo. Je�eli nie mog�em go ju� uratowa�, niech b�dzie to chocia� takie
ma�e requiem dla niego.
Cios by� skuteczny. G�owa m�czyzny polecia�a do ty�u jako pierwsza, potem ca�e
jego cia�o, a na ko�cu pogrzebacz. S�uga upad� ci�ko na plecy uderzaj�c mocno
g�ow� o pod�og�. By� twardy. Dosta� w nos, uderzy� g�ow�, a jeszcze wstawa� i
chcia� walczy�. Dopad�em go zanim wyprostowa� si� zupe�nie. Kolejny cios, tym
razem pi�ci�, dotar� do jego skroni i s�ugus znalaz� si� na �cianie. Do�o�y�em
mu jeszcze w nerki i w �ebra. Sta�em przez chwil� nad nim ci�ko oddychaj�c.
M�czyzna nie pr�bowa� si� podnie��. Z pogrzebaczem w d�oni pobieg�em do pokoju.
G��d sta� na wprost wej�cia do pokoju na �rodku pomieszczenia. Dzieli�o nas
oko�o trzech metr�w. Fotel sta� pomi�dzy nami. Przez ten mebel nie mog�em od
razu rzuci� si� na niego i rozbi� t� kruch� czaszk�. Patrzy� na mnie tym swoim
spojrzeniem przesyconym nienawi�ci� i smutkiem. Oczywi�cie G��d patrzy�, a nie
fotel.
- M�wi�em ci �eby� nie pi� kawy. Musia�a ci zaszkodzi�.
Ruszy�em na Je�d�ca Apokalipsy z przygotowanym do zadania �miertelnego ciosu
pogrzebaczem. Kiedy poczu�em pot�ne uderzenie w kark zrozumia�em, �e pope�ni�em
w�a�nie kolejny b��d w swoim �yciu. By� mo�e ostatni. Powinienem by� zabi� togo
go�cia od pogrzebacza. To rzeczywi�cie zawodnik ze �wiatowej czo��wki. A tak
przy okazji: cz�owiek uczy si� na b��dach, kt�re pope�nia. Czasami ta nauka trwa
przez ca�e �ycie.
Rozdzia� dwunasty
- Nie uderzy�em go zbyt mocno? - us�ysza�em g�os w ciemno�ci.
- Leciutko, prosz� pana - pad�a odpowied�.
Podnios�em powieki. Siedzia�em w fotelu. P�ka�a mi czaszka, a G��d zagl�da mi w
oczy. Obok niego sta� jego s�uga z pogrzebaczem w r�ce. Uderzy� mnie leciutko,
tak? To dlaczego g�owa chce mi odpa��?
- Mog� prosi� o kaw�? - spyta�em pr�buj�c si� ruszy�. Nie wychodzi�o mi to
najlepiej. - Nie musi by� to od razu pe�ny dzbanek, wystarczy fili�anka.
G��d skin�� na s�ug�, kt�ry wyszed� momentalnie do kuchni.
- Nigdy wi�cej nie pr�buj tego typu zagra� - powiedzia�. - Nic nie wsk�rasz.
Mnie nie zabijesz, a z moim s�ug� nie wygrasz.
- Ten tw�j s�uga, on ma jakie� imi�?
- Zapytaj go o to.
- Jest ma�om�wny.
G��d wzruszy� ramionami.
- Je�eli przejdziesz pomy�lnie szkolenie, staniesz si� r�wnie� bardzo gro�nym
przeciwnikiem dla innych.
- Udziel mi prosz� jeszcze jednej informacji. Zabierasz mnie do siebie nie
m�wi�c r�wnocze�nie ani s�owa co b�dzie dalej, co potem.
- Jak to, co potem? Najpierw musi by� teraz.
- Bzdury. Powiedz mi G��d, jak ju� sko�czymy niszczy� i zabija�, pali� i
rozrywa� wszystko co �ywe, to co potem?
- Nic. Nie b�dzie �wiata, kt�ry znasz. Wszystko co b�dzie potem, b�dzie zupe�nie
inne, obce tobie, ale nie martw si�. Zabieraj�c si� st�d, czas dla ciebie stanie
w miejscu. Kiedy wr�cisz ponownie do domu, po miesi�cu czy te� po latach,
wszystko b�dzie po staremu. Tak jak teraz gdy st�d odchodzisz. Wierz mi, Korky.
S�uga z fili�ank� kawy powr�ci� z kuchni.
- Nie naplu�e�? - spyta�em odbieraj�c od niego fili�ank�.
- Pij i czas na nas - powiedzia� G��d. Patrzyli na mnie jak pij� kaw�.
Przeci�ga�em to tak d�ugo, jak si� tylko da�o. Tylko po co to wszystko? I tak
musia�em i�� z nimi.
Od�o�y�em pust� fili�ank� i spojrza�em na nich.
- I co teraz?
- Na dach.
Nie zada�em idiotycznego pytania o co chodzi. Je�eli m�wi na dach, to na dach.
Wyszli�my na pi�tro, a potem na strych. Odrzuci�em w�az i znalaz�em si� na
dachu. Kiedy stan��em pod go�ym niebem, spojrza�em w d� na wychodz�cych za mn�
wrog�w. Mia�em ochot� zamkn�� w�az nad g�owami id�cych za mn� i uciec. Nic by to
jednak nie da�o. Byli zbyt pot�ni dla Wielkiego Guru. Przynajmniej w tej
chwili... Na razie...
- Wsiadaj - powiedzia� G��d.
- Gdzie mam siada�?
- Powiedzia�em wsiadaj, a nie siadaj. Nie zadawaj g�upich pyta�. Odwr�� si� i
milcz.
Zrobi�em w ty� zwrot i ujrza�em UFO. Widzia�em ten pojazd nie jeden raz.
Oczywi�cie nie taj jak teraz go widz�. Nie z bliska. Zawsze tylko na zdj�ciach.
Pojazd zajmowa� po�ow� dachu. Wygl�da� imponuj�co z tymi wszystkimi b�yszcz�cymi
�wiate�kami. Spojrza�em w prawo i w d�, tam gdzie t�um ludzi z mojej sekty
oczekiwa� nowego dnia. Cisza i spok�j. Jak to mo�liwe aby nikt nie zauwa�y�
obcego pojazdu parkuj�cego na dachu? A poza tym czy nikt z nich nie zauwa�y�
przybycia obcych? Wydaje si� to niemo�liwe, a jednak musia�o tak by�.
- To jest chewi. Wy nazywacie ten pojazd UFO, prawda? - by�o to bardziej
stwierdzenie ni� pytanie. G��d jako Je�dziec Apokalipsy musia� przecie� o tym
fakcie wiedzie�.
- Owszem. To ty nim... (powozisz???) ty go u�ywasz? - brakowa�o mi s��w.
- Nie tylko ja, wszyscy go u�ywamy. Wszyscy, kt�rzy jeste�my zaanga�owani w
temat Apokalipsy. Do�� gadania, wsiadaj. Czas wraca� do domu.
- Ja ju� jestem w domu.
- Ju� nie Korky. Ju� nie... - urwa� nagle i patrz�c ponad moim ramieniem zada�
dziwne pytanie:
- Co On tutaj robi?
Spojrza�em tam gdzie patrzy� G��d. Obok komina sta� m�czyzna we flanelowej
koszuli w czarno-czerwon� krat� i w sztruksowych spodniach. Patrzy� w naszym
kierunku. Patrzy� na mnie. Gdy nasze spojrzenia skrzy�owa�y si�, staruszek
ruszy� w naszym kierunku. Szed� pewnym krokiem. Powoli.
- Znasz go? - spyta�em G�odu.
- Nie - odpar� szybko i odnios�em przykre wra�enie, �e k�amie.
Dlaczego?
- My�la�em, �e to kto� kogo ty znasz.
- Czy szanowni panowie mog� mi pom�c? - spyta� stary m�czyzna, gdy znalaz� si�
przy nas.
- Chcesz pieni�dzy? - spyta�em.
- Tak. Na chleb i...
- Kim jeste� dziadku? Sk�d si�... gdzie on jest?
Staruszek znikn��. G��d pozosta�. UFO te�. Niestety.
Rozdzia� trzynasty
Wn�trze pojazdu znanego mi jako UFO, a nazwanego przez G��d chewi, mile mnie
zaskoczy�o. By�o obszerne i sprawia�o sympatyczne wra�enie. Gruba wyk�adzina w
zielonym kolorze pokrywaj�ca pod�og� i �ciany spowodowa�a, �e ogarn�a mnie
ochota na troszeczk� czu�o�ci. Musia�em dotkn�� wyk�adziny. Mi�kka i czysta.
Mia�em ogromn� ch�� po�o�y� si� na pod�odze, przytuli� si� do wyk�adziny i
g�aska� j�... g�aska� i g�aska�. Panoramiczne szyby umo�liwia�y obserwacj�
terenu ze wszystkich stron. Sze�� foteli na sta�e przymocowane do pod�ogi
ustawione by�y w jednym kierunku. G��d wskaza� mi jeden z foteli abym tam
usiad�. S�uga gdzie� przepad�. Nie zdziwi�o mnie to wcale. Przyzwyczai�em si� do
tego, �e pojawia si� tylko wtedy, gdy jest potrzebny. Tak nawiasem m�wi�c, jest
to chyba jak najbardziej w porz�dku. Tak powinno by�. S�uga nie mo�e
przeszkadza� swojemu panu i powinien pojawia� si� tylko w�wczas gdy jest
wzywany.
Wielki Je�dziec posprawdza� kontrolki pojazdu, takie przynajmniej odnios�em
wra�enie. Nast�pnie uruchomi� silniki co da�o si� zauwa�y� po lekkiej wibracji,
kt�ra poruszy�a moimi z�bami. Si�a z jak� wystartowali�my wcisn�a mnie w fotel.
Poczu�em, �e za moment zemdlej�. Traci�em przytomno��, gdy G��d wreszcie
zmniejszy� szybko��. Mog�em ponownie zacz�� normalnie oddycha�. Patrzy�em
zaszokowany przez okno. Ziemia wisia�a za szyb�. Pi�kna i odleg�a. Trudno by�o
uwierzy�, �e jeszcze przed chwil� tam byli�my.
- Tak to wygl�da - powiedzia�. - Ziemia. Chcia�em ci to pokaza�.
- Po co? - spyta�em.
Wzruszy� ramionami i przesun�� gwa�townie jak�� wajch� do przodu. Chewi szarpn��
si� do przodu i �o��dek zaprotestowa� g�odnym warczeniem.
- Zaraz b�dziemy na Gran Kanalia - us�ysza�em g�os Je�d�ca i zanim zdo�a�em
zapyta� o co mu chodzi znale�li�my si� w atmosferze Ziemi. Wracali�my.
G��d sprawnie kierowa� maszyn�. Przebijali�my si� przez k��by mg�y i nawet przez
moment nie w�tpi�em, �e Je�dziec wie co robi. Wie gdzie si� znajduje i nie boi
si� �e wpadnie w tej mgle na co�, co mo�e gwa�townie i definitywnie zako�czy�
nasz� podr�.
Rozdzia� czternasty
Wyl�dowali�my na polanie w �rodku lasu. Gdzie�. G��d znajdowa� si� ju� poza
pojazdem. Sta� zwr�cony twarz� w stron� najbli�szych drzew. Co� wykrzykiwa�.
Kogo� wo�a�.
Wyszed�em za nim. Zauwa�y� mnie.
- Co robisz? - spyta�em.
- Wywo�uj� wilka z lasu - poinformowa� mnie i krzykn�� znowu. - Nie chce bydle
si� pojawi�.
- Po co ci wilk?
Nie odpowiedzia�, gdy� w�a�nie w tej samej chwil