4710

Szczegóły
Tytuł 4710
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4710 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4710 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4710 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAMES P. BLAYLOCK papierowe smoki Podobno dziwne rzeczy dzia�y si� dawniej na �wiecie - a zdaniem niekt�rych nadal maj� miejsce - lecz wed�ug mnie po�owa tych opowie�ci to zwyk�e k�amstwa. Czasem zreszt� trudno powiedzie�. Niebo nad p�nocnym wybrze�em od wielu tygodni jest zupe�nie szare, a w g�rze chmury podobne do zgremplowanej we�ny k��bi� si� zaledwie pi��dziesi�t st�p nad ziemi�, wsparte na wierzcho�kach drzew: sekwoi, olch i sosen. Powietrze jest wilgotne od mg�y zalegaj�cej nad portem i otwartym morzem, snuj�cej si� nad pomostem i falochronem, kt�re znikaj� chwilami za szar� zas�on�. Niebo i morze s� w�wczas nie do rozr�nienia. Gdy ko�czy si� przyp�yw i we mgle majacz� niewyra�nie si�gaj�ce mola ska�y pokryte brunatnym morszczynem, mi�sistymi baldachami wodorost�w, r�owaw� koronk� alg, �liskimi dywanami morskiej trawy i jadalnych hydrofit�w, �atwo sobie wyobrazi� liczn� �awic� ryb, jakie zamieszkuj� te podwodne ogrody i wyp�ywaj� ku jasnozielonym p�yciznom, �eby pa�� si� o �wicie. Ca�kiem prawdopodobne, �e uskrzydlone istoty - swego rodzaju odpowiedniki tamtych - zamieszkuj� chmurne przestworza, �e w niszach i dolinach niskiego, ci�kiego nieba �yj� nieznane stworzenia. Przychodzi mi czasem do g�owy, �e gdyby cz�owiek zdo�a� jednym ruchem rozsun�� kurtyn� chmur, jego zdumionym oczom ukaza�by si� �wiat osobliwo�ci istniej�cych wysoko w niebiosach: stwory wyd�te jak balony, machaj�ce skrzyde�kami podobnymi do rybich p�etw, sk�rzaste monstra, ko�ciste i z�bate, z haczykowatymi dziobami niemal tak d�ugimi jak po�owa ich wychudzonych cia�. Nocami zdawa�o mi si� czasem, �e je s�ysz�, gdy chmury dotykaj� wierzcho�k�w drzew, syreny przeciwmgielne wyj� na skraju mola, a krople wody kapi� na blaszany dach gara�u Filby'ego z igie� sosny rosn�cej za oknem. W powietrzu rozlega�y si� st�umione piski, z oddali dobiega� trzepot skrzyde�. Kiedy� spacerowa�em po zmierzchu wzd�u� urwistego brzegu. Chmury rozst�pi�y si� na moment i ujrza�em smug� gwiazd podobn� do �wi�tecznego fajerwerku. W chwil� p�niej ob�oki zsun�y si� ponownie i tak ju� pozosta�o, ale jestem pewny, �e co� dostrzeg�em: cie� - a mo�e tylko cie� cienia - przes�aniaj�cy gwiazdy. Nast�pnego ranka zacz�a si� przeprawa z krabami. Tego dnia obudzi�em si� p�no. Wybi�o mnie ze snu walenie m�otkiem dobiegaj�ce z gara�u Filby'ego, kt�ry co� tam majstrowa�; szpony, jak mi si� zdaje, miedziane szpony. Zreszt� to bez znaczenia. Tamten d�wi�k wyrwa� mnie ze snu. Budz� si� mniej wi�cej na godzin� przed �witem. Jest taki ptak - B�g raczy wiedzie�, co to za gatunek - kt�ry zaczyna �wierka� w ostatniej nocnej godzinie i zamyka dzi�b o wschodzie s�o�ca. Mniejsza z tym. Jak m�wi�em, ko�o po�udnia Filby wali� m�otkiem. Otworzy�em lewe oko. Na poduszce siedzia� krwistoczerwony rak pustelnik z oczami na s�upkach i gapi� si� na mnie z jawnym zadowoleniem. Podskoczy�em jak oparzony. Drugi stw�r w�azi� mi do kapcia, a inna parka oddala�a si� z moim kieszonkowym zegarkiem, ci�gn�c go za �a�cuszek w stron� drzwi. Okno by�o otwarte, a ochronna siatka rozerwana. Kiedy spa�em, pustelniki najwyra�niej wdrapa�y si� na stos drewna i wlaz�y przez otwarte okno, �eby buszowa� w�r�d moich rzeczy osobistych. Wyrzuci�em nieproszonych go�ci, ale po po�udniu zjawi�y si� jeszcze liczniej - zgi�te pod ci�arem morskich muszli, pe�zn�ce ku domowi ze �lepiami utkwionymi w moim kieszonkowym zegarku. To by�a migracja. Wed�ug doktora Jensena raz na sto lat ka�dy rak pustelnik czuje potrzeb� w�dr�wki, wi�c gna ku brzegowi. Doktor Jensen obozowa� w grocie przy pla�y, aby obserwowa� te skorupiaki. Wszystkie pe�z�y na po�udnie niczym w�drowne ptaki. Do ko�ca tygodnia przylaz�o ich mn�stwo, zdaniem Jensena miliony; szcz�liwie omija�y m�j dom. Ubywa�o ich stopniowo przez nast�pny tydzie�; zapewne przy�azi�y z g��bszych w�d, ale za to coraz wi�ksze i wi�ksze. Najpierw by�y du�e jak ludzka pi��, potem jak g�owa; wreszcie �cigaj�cy Jensena gigant o rozmiarach �wini zap�dzi� doktora na ni�sze ga��zie d�bu. W pi�tek przylaz�y tylko dwa stwory, ale za to wi�ksze ni� auta. Jensen wr�ci� do domu, paplaj�c bez sensu, i pi� na um�r, ale w sobot� rano by� zn�w na posterunku, wi�c mo�na mu to wybaczy�. Nic si� nie pojawi�o. Wed�ug jego hipotezy gdzie� daleko od brzegu, w przepastnej g��binie, setki metr�w poni�ej ostatnich sp�owia�ych barw, �yje gigantyczny rak pustelnik, �lepy i zniekszta�cony z powodu ogromnego ci�nienia, os�oni�ty morsk� muszl�, pe�zn�cy ku brzegowi. Noc� s�ysz� czasami niewyra�ne echo odleg�ego postukiwania, st�umiony jak przez mg�� d�wi�k, i znieruchomia�y wpatruj� si� w stronice otwartej ksi��ki; odblask p�omieni igra na kryszta�owym kieliszku, rozlegaj� si� niezliczone odg�osy mglistej nocy, a w�r�d nich chwilami ten stuk; by� mo�e powoduje go oczekiwany przez Jensena osobliwy skorupiak, kt�ry podpe�za, rzucaj�c cie� w �wietle lampy zapalonej na werandzie, �eby upomnie� si� o m�j kieszonkowy zegarek. W noc po w�dr�wce tamtych stwor�w wielkich jak �winie jeden z nich wlaz� do gara�u Filby'ego - a konkretnie m�wi�c wywa�y� drzwi - i ze smoka zrobi� kaszan�. Wiem, co my�licie. Ja te� s�dzi�em, �e to k�amstwo, ale sprawy tak si� u�o�y�y, �e musia�em zmieni� zdanie. Filby niew�tpliwie zna� Augusta Silvera. By� jego pomocnikiem i mia� go za swego mistrza. Podobno w kwestii smok�w mechanizmy nie s� najwa�niejsze. Chodzi o podej�cie do sprawy. I tu Filby poni�s� kl�sk�. W zesz�ym roku przyjecha� do nas wozem pewien Cygan. Chyba niemowa. Za dolca dawa� niesamowity pokaz. Zaraz po przybyciu wyrwa� sobie j�zyk i rzuci� na drog�. Skaka� po nim, a potem calutki i jakby nietkni�ty wepchn�� z powrotem do ust. Wyci�gn�� te� swoje kiszki - metr po metrze jak kie�baski ze specjalnej maszyny - a potem wepchn�� je do brzucha, poszczypa� sk�r� i zamkn�� dziur�. P� miasta dosta�o md�o�ci, ale wszyscy p�acili, �eby to zobaczy�. Tak si� zawsze czu�em, je�li idzie o smoki, lecz wiele bym da�, �eby cho� jednego zobaczy� w locie, nawet gdyby si� okaza� tylko sprytn� iluzj�. A smok Filby'ego szykowany dla Silvera zmieni� si� w kup� z�omu. To rak pustelnik - tak mi si� przynajmniej wydaje - poszarpa� go i powyrywa� mu trzewia. Smok przypomina� mi wypchanego aligatora wisz�cego w sklepie z osobliwo�ciami, z�artego przez mole sm�tnego biedaka z opadaj�cym ogonem i k�aczkami bawe�ny wystaj�cymi z rozdarcia na karku. Filby po prostu wyszed� z siebie. Nie jest dobrze, gdy doros�y m�czyzna do tego stopnia traci g�ow�. Chwyci� n�dzne u�omki zniszczonych skrzyde� i zacz�� si� nimi ok�ada�. Wymierza� sobie kar� i okropnie przeklina�. Wtedy s�abo go zna�em, a dziwaczn� scen� ogl�da�em z okna kuchni. Wiatr szarpa� drzwiami gara�u, kt�re z trzaskiem otwiera�y si� i zamyka�y. Widzia�em przez uchylone drzwi, jak Filby szlocha i j�czy, biega w t� i z powrotem, rusza i staje jak aktor na scenie. Drzwi trzaska�y, ukrywaj�c kr�puj�c� scen� na jakie� trzydzie�ci sekund, a potem otwiera�y si�, ukazuj�c zrozpaczonego Filby'ego, jak grzebie w rozrzuconych po pod�odze gara�u szcz�tkach, kt�re do niedawna sk�ada�y si� na smocze cielsko podobne do z�o�onych kiedy� przez w�drowca Augusta Silvera. Wtedy oczywi�cie nie mia�em o tym poj�cia. Pomy�le� tylko, August Silver. Nic dziwnego, �e Filby'ego ca�kiem ponios�o. Sam si� nieco zapomnia�em, chocia� jak ju� zosta�o powiedziane, wi�kszo�� fakt�w zwi�zanych z t� spraw� wygl�da mi na k�amstwa, a szmery zasnutej mg�� nocy, stuk, szum i �opot skrzyde�, troch� przypominaj� st�umiony �miech, cichn�cy z up�ywem miesi�cy i dochodz�cy nie wiadomo sk�d: zza chmur, z wiatru i mg�y. Nawet listy przysy�ane od czasu do czasu przez samego Silvera budzi�y podejrzenia. Filby jest dziwakiem. Od razu to spostrzeg�em. Nie mam poj�cia, jak finansuje swoje przedsi�wzi�cia. Moim zdaniem ima si� r�nych zaj��, takich jak drobne naprawy i tym podobne. Ma d�onie rasowego mechanika: szerokie palce, brud za paznokciami, nak�ucia i rozci�cia oraz zadrapania; nawet on sam nie wie, jak powsta�y. Wystarczy�o, �e dotkn�� stosu cz�ci, pomacha� nad nimi r�koma i lekkie, rytmiczne dr�enie jak echo wzorca i zapowied� porz�dku ogarnia�o ca�y jego warsztat. A� tu nagle olbrzymi rak pustelnik wlaz� do �rodka i w ci�gu jednej nocy zniszczy� arcydzie�o, cudo, skarb, kt�rego nie da si� ju� posk�ada�. Nawet Silver nie da�by rady. Zwyk�a kupa z�omu. Filby przez kilka dni chodzi� przygn�biony, ale wiedzia�em, �e si� otrz��nie. Bezczynnie �azi� wok� domu, rozrzucaj�c stare gazety. Nagle b�ysk �wiat�a na miedzianym drucie przyci�gn�� jego wzrok. Otrzyma� znak. Tak to jest. Filby nie tylko posiada irytuj�c� zdolno�� wsp�istnienia z opornymi mechanizmami; one wr�cz m�wi� do niego, szepcz� o mo�liwo�ciach i wariantach. Nie min�o wiele czasu i zn�w wali� m�otkiem od rana - niech diabli porw� wszystkie morskie raki - ��cz�c dziesi�� tysi�cy srebrnych element�w skrzyde�, uk�adaj�c z kawa�k�w drogich kamieni wielo�cienne oko, spogl�daj�c zza szkie� na d�ugie sploty cienkiego drutu, kt�re mia�y biec wzd�u� kr�gos�upa istoty, jaka pewnej mglistej nocy zostanie wypuszczona, natychmiast uleci pod chmury i zniknie. Tak sobie Filby wymarzy�. Musz� przyzna�, �e wierzy�em mu bez zastrze�e� i by�em pewny, �e upragniony smok w ko�cu powstanie. Wczesn� wiosn�, par� tygodni po awanturze z morskimi rakami pieli�em grz�dki w ogrodzie. Nie spodziewa�em si� przymrozk�w, wi�c przed tygodniem wsadzi�em do gruntu pomidory. Wielki zielony robak z wyrostkami po�ar� li�cie. Zosta�y tylko �odygi oblepione �luzem. Kiedy by�em ma�y, grzeba�em si� w ziemi kilka dni po deszczu i wykopa�em d�ugiego na palec robaka z ludzk� twarz�. Zasypa�em go. Stw�r znaleziony w pomidorach wygl�da� inaczej. Sprawia� przyjemne wra�enie: ma�e, �wi�skie oczka i sp�aszczone nozdrza jak to u robali. Wyrzuci�em go za p�ot, na podw�rko Filby'ego, ale przylaz� zn�w niepostrze�enie. Skoro tak - je�li nic na to nie mo�na poradzi� - lepiej nie stawa� mu na drodze; chyba rozumiecie w czym rzecz. Ale pomidory si� zmarnowa�y. Wyrwa�em je z korzeniami i przerzuci�em na zaro�ni�te chwastami podw�rko Filby'ego. On sam podszed� do p�otu, jak ma�pa szczerz�c z�by w u�miechu. P� tuzina pogryzionych �odyg spad�o mu na g�ow� niczym o�miornica. Ale on si� nie przejmuje takimi drobiazgami. Wcale nie by� obra�ony. Dosta� w�a�nie list od Silvera, wys�any przed miesi�cem gdzie� z po�udnia. O Silverze niewiele wtedy umia�em powiedzie�. S�ysza�em o nim - kto by go nie zna�? Przypomina�em sobie niejasno ogl�dane kiedy� zdj�cie brodatego osi�ka z rozwichrzon� czupryn�. Silver udziela� si� wtedy w stowarzyszeniu mechanowiwisekcjonist�w zg��biaj�cych tajemnice zmienno�ci materii. On i trzej go�cie z uniwersytetu odpowiadaj� za nag�y wzrost populacji jednoro�c�w. Podobno kilka z nich w��czy si� jeszcze po okolicznych wzg�rzach. To z pewno�ci� ciekawe mutacje, ale gdzie im tam do cudowno�ci, kt�re by zadowoli�y Augusta Silvera. Patrz�c na fotografi� uzna�em, �e zalicza si� do ludzi, co to bez opor�w skacz� o �wicie do basenu z lodowat� wod� i pa�aszuj� �y�kami mi�d i gotowan� pszenic�. Filby strz�sn�� z siebie �odygi pomidor�w i z jawn� rado�ci� �ciska� w r�ku list. Wiadomo�� od mistrza! Silver wiele lat przebywa� w tropikach i sporo widzia�. Na zaro�ni�tych d�ungl� tropikalnych wzg�rzach zobaczy� smoka, kt�rego klatka piersiowa zosta�a prawdopodobnie wykonana z bambusa. W locie wydawa� ksylofonowy klekot niczym wiatrowe dzwonki. Mia� g�ow� ogromnej jaszczurki, ostro zako�czony ogon morskiego diab�a i mechaniczne skrzyd�a ze srebra, sznurka i karpiowej sk�rki. To mu podsun�o kilka pomys��w. Nabra� przekonania, �e najlepsze smoki przyb�d� z morza. Postanowi� �eglowa� do San Francisco. W chi�skiej dzielnicy mo�na dosta� r�no�ci - artyku�y pierwszej potrzeby, jak si� wyrazi� w li�cie do Filby'ego. By�a te� wzmianka o perpetuum mobile oraz powstaniu nie�miertelnej istoty z�o�onej z organ�w wielu stworze�. Wci�� czeka�em, a� nadejdzie ostatni rak pustelnik. Jensen te�. Napisa� monografi�, powa�ny artyku� naukowy, w kt�rym udowadnia�, �e istnieje zale�no�� mi�dzy ustawicznie malej�c� liczb� tych stworze� oraz ich niezwyk�ymi rozmiarami. Wraz z synem o imieniu Bumpy obozowa� na urwistym brzegu, wysoko nad powierzchni� morza, wpatrzony w mg��, z okiem przytkni�tym do soczewek wyj�tkowej lunety. Mo�na powiedzie�, �e pokazywa�a rzeczy ze szczeg�ln� wyrazisto�ci�. Czeka� cierpliwie, a� z wysokich szarych fal wy�oni� si� rozedrgane szczypce spowite wodorostami, a za nimi kostropata racza morda pustelnika, zmuszonego swoistym migracyjnym magnetyzmem do w�dr�wki na po�udnie - B�g raczy wiedzie� dok�d. Albo tamten skorupiak wyszed� na brzeg, niezauwa�ony we mgle, albo Jensen si� pomyli� i ogromny rak morski nie istnieje. List od Augusta Silvera, jak to m�wi�, doda� skrzyde� Filby'emu, kt�ry polecia� naprawia� smoka. Wys�a� na wsch�d list, za��czaj�c czterdzie�ci dolar�w tytu�em zaleg�ej sk�adki cz�onkowskiej Stowarzyszenia Badaczy Smok�w. Robak z grz�dki pomidor�w przypomina� mi bezskrzyd�e smoczysko. Cztery dni p�niej przylaz� zn�w do warzywnika i zniszczy� kolejnych sze�� krzak�w, zmieniaj�c li�cie w misterne wycinanki. Nic bym nie osi�gn��, przerzucaj�c go znowu na podw�rko Filby'ego. To by� wyj�tkowo uparty robal. W�o�y�em go do wielkiego s�oja na kiszone og�rki - pustego, rzecz jasna - kt�ry zamkn��em pokrywk� z kilkoma dziurkami. Fajnie si� �y�o gadzinie w ogr�dku z piaseczkiem, li��mi, patykami i g�adkimi kamieniami. Od czasu do czasu �u� sobie p�d pomidora. Odk�d przyszed� list, coraz wi�cej czasu sp�dza�em z Filbym, obserwuj�c ��czenie mechanicznych ko�ci, staw�w i organ�w. W przeciwie�stwie do swego mistrza prawie w og�le nie zna� si� na wiwisekcji, kt�rej moim zdaniem si� brzydzi�, i w rezultacie jego wytwory by�y niemal w ca�o�ci mechaniczne - ca�kiem nierzeczywiste. Otacza�a go jednak aura tak absolutnej pewno�ci i g��bokiego przekonania, �e ka�dy nawet najbardziej odlotowy zamys� tego cz�owieka wydawa� si� dziwnie wiarygodny. W pami�ci utkwi�o mi szczeg�lnie pewne sobotnie popo�udnie. S�o�ce wyjrza�o po raz pierwszy od wielu tygodni. Poprzedniej nocy w trawie nie pokaza�y si� �limaki - ani te z muszlami, ani go�e. Wed�ug mnie to oznaka, �e b�dzie sucho. Ale cz�ciowo si� pomyli�em. W sobot� od wschodu by�o �adnie. Na tle niezwyk�ego b��kitu nieba widzia�o si� ciemne kropki; mo�e to wr�ble lub wrony, a mo�e jakie� wi�ksze stworzenia - na przyk�ad smoki albo niezwykli mieszka�cy odleg�ej krainy chmur. Blask s�o�ca wpada� przez czy�ciutkie szyby w oknach mojej sypialni. M�g�bym przysi�c, �e s�ysz�, jak cebula, zielony groszek i krzaki pomidor�w rozwijaj� si� i wznosz� ku niebu. Ko�o po�udnia wielkie ciemne chmury sk��bi�y si� nad Coast Range, a ��ki, sekwoje, zaro�la i �ywop�oty zasnu� cie�. Od�wie�aj�ca morska bryza przynios�a lekki deszcz, a nad brukowanym podjazdem Filby'ego unosi� si� s�odki zapach ozonu, nios�c pierwsz�, nik�� zapowied� nieokre�lonej obietnicy i �alu; obietnica dotyczy�a rych�ych cud�w, a �al - utraconych chwil, kt�re odchodzi�y jak w�drowne raki pustelniki, bezlito�nie i nieuchronnie gin�c we mgle. W�a�nie tamtego sobotniego popo�udnia z barwn� t�cz� i parasolami Filby, nadal przej�ty zapowiedzi� przyjazdu Silvera, pokaza� mi niekt�re przedmioty. Dom Filby'ego by� niczym z bajki i s�u�y� g��wnie jako miejsce przechowywania niezwyk�ych zbior�w. Pokoje zastawione by�y osobliwymi pami�tkami z dalekich podr�y - g�owami rze�bionymi w steatycie, ko�ci s�oniowej i twardym drewnie r�anecznika. Bulgocz�ce akwaria z wybuja�� ro�linno�ci� mie�ci�y mas� dziwacznych barwnych stworze�: nakrapiane w�gorze, ryby- li�cie, byczki a� po nozdrza zagrzebane w piasku, p�aszczki z dwojgiem oczu po tej samej stronie g�owy, smuk�e anablepy, kt�re maj� t� cudown� zdolno��, �e mog� patrze� jednocze�nie nad powierzchni� i pod ni�, tote� - w przeciwie�stwie do innych ryb p�ywaj�cych tylko w wodzie - wykazuj� sk�onno�� do filozofowania. Wspomnia�em o tym Filby'emu, ale nie mam pewno�ci, czy zrozumia�. Ksi��ki, fajki i osobliwo�ci wype�nia�y sze�� skrzy�, a na �cianach wisia�y mapy nieba. By�y te� szkice dawnych dzie� Silvera, zawi�e, skomplikowane rysunki pokryte wyliczeniami i uwagami, dla mnie kompletnie niejasnymi. W poniedzia�ek przyszed� kolejny list od Silvera. P�ywa� po wschodnich morzach, gdzie spodziewa� si� znale�� wyj�tkowo rzadki okaz gada - podobnego do s�oniowej tr�by w�a, kt�rego p�uca, jak twierdzi�, ci�gn� si� wzd�u� ca�ego tu�owia. W planach mia� jednak powr�t na zach�d, najpewniej do San Francisco. Zawinie tam za tydzie� czy za miesi�c, co do tego nie mia� pewno�ci. Obieca� przes�a� wiadomo��. Kto wie, kiedy to nast�pi. Um�wili�my si�, �e pojad� na po�udnie, w stron� wybrze�a, co mi zajmie pi�� godzin, i przywioz� go tutaj. Mia�em auto. Filby wy�azi� ze sk�ry, �eby sko�czy� swoje dzie�o, nim przyb�dzie Silver. Pragn�� us�ysze� pochwa�� z ust swego mistrza, ujrze� w jego oczach b�ysk zachwytu i zaskoczenia. Ani przez chwil� nie w�tpi�em, �e czai si� w nim odrobina zawi�ci. Przez te wszystkie lata sp�dzone na uniwersytecie Filby gin�� w cieniu Silvera, a teraz mia� niepowtarzaln� szans�, by samemu zosta� mistrzem. W jego gara�u o �ciany wykonane z surowych jod�owych belek i sekwojowych desek okr�towych oparte by�y nieruchome ramiona, szyja i prawe skrzyd�o milcz�cego stwora. G�ow� tworzy�y kryszta�y w jasnych barwach, fortepianowe struny oraz ko�� �ci�ni�ta mi�kkimi gumowymi ko�c�wkami imad�a. Gdy w pi�tek rano przyszed� trzeci list, Filby pod��czy� nieos�oni�te ko�c�wki dwu cienkich jak w�os miedzianych drucik�w i oczy smoka umieszczone na osiach zamruga�y dwukrotnie, mierz�c s�abo o�wietlone wn�trze m�drym odwiecznym spojrzeniem, nim przewody zosta�y roz��czone. Filby tryumfowa�. Krzycza� z rado�ci, ta�czy� po gara�u, skaka�, ale na moj� propozycj�, �eby�my zrobili sobie wolny dzie� i pojechali na zakrapiany piwem obiad cho�by do Fort Brag, stanowczo nie przysta�. Silver by� ju� chyba niedaleko. Rano mia�em wyjecha�. Niewykluczone, �e trzeba b�dzie przenocowa� i czeka� na niego. Trudno przecie�, �ebym pop�dza� Augusta Silvera. Sam Filby zamierza� pracowa� nad smokiem. By�em pewny, �e b�dzie harowa� dzie� i noc. Bardzo chcia�em dla towarzystwa zabra� w drog� robaczka z grz�dki pomidor�w, ale znikn�� w piasku i pewnie spa�. Kiedy obudzi�em si� w niedzielny poranek, uderzy�o mnie, �e moja wyprawa w zast�pstwie Filby'ego jest troch� podejrzana. By�em tylko s�siadem ogarni�tym dziwaczn� eufori�. W�o�y�em grube skarpetki i krz�ta�em si� po kuchni; pasma mg�y snu�y si� nad parapetem, a za wilgotnymi szybami niewyra�nie majaczy�y �wierki. Tymczasem August Silver pru� fale szarego Pacyfiku gdzie� daleko od Z�otych Wr�t, z �adowni� pe�n� smoczych ko�ci. Co mu powiem? Przysy�a mnie Filby? Mo�e bardziej tajemniczo: Filby przesy�a pozdrowienia. Zapewne jednak w tych kr�gach wystarczy mrugn�� okiem, zrobi� jaki� znak lub w�o�y� niezwyk�y kapelusz z bardzo szerokim rondem i wyhaftowanym okiem wpisanym w tr�jk�t. Czu�em si� jak g�upek, ale da�em s�owo Filby'emu. W jego gara�u o �wicie pali�o si� �wiat�o, a w nocy obudzi� mnie przenikliwy odg�os wiertarki, kt�ry urwa� si� niespodziewanie. Potem us�ysza�em g�o�ny �miech Filby'ego i zwrotk� piosenki. Mia�em poszuka� starego Chi�czyka nazwiskiem Wun Lo w restauracji przy ulicy Waszyngtona. Filby m�wi�, �e to jego kontakt. Kaza� mi powiedzie�, �e jestem znajomym kapitana Augusta Silvera, i czeka� na rozkazy. Rozkazy? Do diab�a, co to za mowa? W przy�mionym �wietle, kr�tko przed p�noc� taka gadka wydaje si� sensowna, a nawet ca�kiem na miejscu, ale w ch�odny poranek budzi �miech. Do miasta jecha�o si� prawie sze�� godzin kr�t�, wyboist� drog�, cz�ciowo zniszczon� po zimowych ulewach. Mg�a wstawa�a nad skalistymi zatokami i przes�ania�a g�rskie zbocza, otulaj�c szarym woalem pokryte ros� ukwiecone ��ki i nadmorskie trawy. W p�mroku ja�nia�y srebrzyste p�oty. Tu i �wdzie widnia�a zatkni�ta na sztachecie czaszka krowy albo kozy, potem mign�o z dziesi�� skrzynek pocztowych, zardzewia�ych, pochylonych w stron� urwiska podobnie jak pokrzywione cyprysy, kt�re sprawia�y wra�enie, �e lada chwila spadn� do morza. Od czasu do czasu, ca�kiem niespodziewanie mg�a znika�a w mgnieniu oka i droga ukazywa�a si� na mil�, dziwnie wyrazista i po�yskliwa, cho� niedawno by�a ledwie widoczna. Chwilami pojawia�a si� nagle wiod�ca ku niebu aleja, kt�rej odleg�y kres gin�� w opalizuj�cym b��kicie; sprawia�a wra�enie tak odleg�ej i niedost�pnej jak skraj t�czy. Ponad jedn� z takich dr�g zamajaczy� wyra�nie na jakie� trzy sekundy trzepocz�cy niezdarnie du�y kszta�t. M�g� to by� wielki ptak, kt�ry walczy� z uporczyw� i gwa�town� wichur� nad �ciel�cymi si� nisko pasmami mg�y. A je�li to inne stworzenie lec�ce znacznie wy�ej? Smok? Jedno z dzie� Silvera, gnie�d��ce si� w g�stych szmaragdowozielonych, zasnutych oparami lasach Coast Range? Nie mam pewno�ci, ale moim zdaniem okropnie si� zm�czy� - mo�e by� stary - a jaki� element, chyba kawa�ek skrzyd�a, oderwa� si� i wiruj�c spad� do morza. Niewykluczone, �e widzia�em po prostu zwyk�y patyk niesiony do gniazda przez zadufan� w sobie czapl�. Po chwili mg�a znowu wszystko przys�oni�a, a raczej to auto wyjecha�o z kr�tkiego prze�witu. Stracona zosta�a sposobno��, �eby opisa� tamto stworzenie i przyjrze� mu si� uwa�nie. Przez moment zastanawia�em si�, czy nie zawr�ci�, ale w�tpliwe, �ebym trafi� na ten sam prze�wit lub by� w stanie zobaczy� raz jeszcze tamto stworzenie. Dlatego pojecha�em dalej, klucz�c w�r�d poro�ni�tych sekwojami wzg�rz, kt�re mog�y by� tylko iluzyjnym malowid�em zawieszonym przy niewyra�nych poboczach autostrady numer jeden; d�wigaj�ce je haki gin�y w snuj�cej si� g�r� mgle. Potem w�a�ciwie bez uprzedzenia mokry asfalt przeszed� w szeroki podjazd autostrady, a zaraz potem otworzy� si� szumi�cy ogrom mostu Z�ote Wrota. W dole kilka �odzi walczy�o z przyp�ywem. Czy na jednej z nich August Silver p�yn�� w stron� Embarcadero? Raczej nie. Wygl�da�y na kutry rybackie wype�nione krewetkami, o�miornicami i rybami morskimi o wy�upiastych �lepiach. Dojecha�em na obrze�a chi�skiej dzielnicy, tam zaparkowa�em i pozostawiwszy auto wmiesza�em si� w g�sty t�um na ulicy Granta i Jacksona oraz na Portsmouth Square. Trwa� chi�ski Nowy Rok. Powietrze na ulicach by�o ci�kie od zapachu migda�owych ciastek i mg�y, pieczonej kaczki i wybornej zielonej herbaty, czosnku oraz alg. Fajerwerki wybucha�y w g�rze deszczem ledwie widocznych iskier. Jedna z nich, podobna do tl�cego si� zapalnika, opada�a na ulic� i dryfowa�a pro�ciutko wzd�u� Washingtona, wiruj�c i l�ni�c, a� z sykiem wyl�dowa�a na �cianie sklepu z osobliwo�ciami i pad�a bez �ycia na chodnik, jakby zawstydzona t� swoj� eskapad�. W�r�d dymu i huku sztucznych ogni oraz k��bi�cego si� t�umu, �wiadomy bezsensu mojej misji, szed�em ulic� Waszyngtona, p�ki nie przywlok�em si� do zasnutych dymem otwartych drzwi w�skiej dwupi�trowej jad�odajni. Nazywa�a si� Sam Wo. Kilku ubranych na bia�o kucharzy sieka�o warzywa. Sycza�y woki. Na ladzie parowa� ry� w ogromnych misach. Rybia g�owa wielko�ci melona mruga�a do mnie z rondla. A przy ma�ym stoliku z chromowanej stali i polerowanego bakelitu siedzia� m�j kontakt. Nie by�o mowy o pomy�ce. Filby opisa� go nadzwyczaj dok�adnie. Facet mia� szar� brod�, kt�ra zawija�a si� na blacie stolika, oraz popielate ubranie za du�e o kilka numer�w. Jad� �y�k� klarowny ros�, poruszaj�c r�k� tak wolno, �e posi�ek sprawia� wra�enie uroczystej ceremonii. Podszed�em do tego cz�owieka. Trzeba wali� prosto z mostu. - Jestem znajomym kapitana Silvera - powiedzia�em z u�miechem i wyci�gn��em r�k�. Uk�oni� si�, dotkn�� mojej d�oni jednym ko�lawym palcem i wsta�. Poszed�em za nim na zaplecze jad�odajni. Wystarczy�o kilka chwil, abym poj��, �e moja podr� okaza�a si� daremna. Kto wie, gdzie jest August Silver. W Singapurze? Na Cejlonie? W Bombaju? Zaledwie dwa dni wcze�niej przes�ano mu na wsch�d pewne zio�a. Uderzy�o mnie od razu, �e jestem w g�upiej sytuacji. Po co si� przywlok�em do San Francisco? Mia�em wra�enie, �e pi�ciu kucharzy pracuj�cych za drzwiami kpi sobie ze mnie, a wygl�daj�cy na ulic� stary Wun Lo lada chwila wspomni o pieni�dzach i zapyta, czy nie po�yczy�bym mu pi�taka; odda po wyp�acie. By�em przecie� znajomym Augusta Silvera, no nie? Zapomnia�em na jaki� czas o swoich obawach, bo moj� uwag� przyci�gn�o zdj�cie wisz�ce nad kaflowym piecem. Przedstawia�o osiedle barak�w na p�nocnym wybrze�u. Lekka mg�a przes�ania�a krajobraz, a fotografi� zrobiono pewnie o zmierzchu, poniewa� g��bokie, d�ugie cienie barak�w si�ga�y mi�dzy drzewa, daleko w g��b l�du. Szczyt latarni morskiej rysowa� si� na tle ciemnego Pacyfiku, a w dole kilka ma�ych �odzi sta�o na kotwicach. Zdj�cie by�o dziwne i do�� podejrzane, bo mia�em pewno��, �e latarnia morska, jej otoczenie i zielona zatoka w�r�d cyprys�w oraz eukaliptus�w to Point Reyes, ale z r�wnym przekonaniem got�w by�em stwierdzi�, �e osiedle barak�w nie istnieje; nie mo�e istnie�. Zabudowania schodzi�y a� nad brzeg zatoki. Ich d�ugi rz�d ci�gn�� si� na zboczu wzg�rza niczym niezwyk�e gotyckie schody. M�g�bym przysi�c, �e wszystkie zosta�y wzniesione ze smoczych szcz�tk�w, z pozosta�o�ci ogromnych skrzydlatych jaszczur�w; cyna i mied�, sk�ra i ko�ci. Niekt�re baraki pi�trzy�y si�, umieszczone jedne na drugich jak domki z kart. Inne wzniesiono na beczkach po oleju albo drewnianych skrzynkach. Tu wida� by�o z�amane skrzyd�o rzucaj�ce srebrzysty cie�, tam prawie ca�ego stwora, kt�remu wedle mojej oceny brakowa�o jedynie paru wa�nych element�w s�u��cych do jego o�ywienia. Obok kocio�ka sta� jaki� m�czyzna, zapewne Wun Lo, a obok niego chyba sam August Silver. Brod� mia� ogromn� - jak g�rski w�drowiec, jak odkrywca, kt�ry powr�ci� niedawno z nieoznaczonych na mapie z�otono�nych p�l. Zarost i filcowy kapelusz z szerokim rondem, orientalny p�aszcz, niezwyk�y harpun trzymany niedbale praw� r�k�, szerokie bary - te wszystkie charakterystyczne cechy wynosi�y go niemal do poziomu b�stwa, upodabniaj�c do Neptuna, kt�ry przed chwil� wynurzy� si� z zatoki, lub do w�drowca Odyna, kt�ry wst�pi� do nadbrze�nego osiedla barak�w, by skosztowa� kwiatowego naparu. Na jego widok zapomnia�em o wahaniu. Opu�ci�em kiwaj�cego si� na krze�le Wun Lo, kt�ry przesta� zwraca� na mnie uwag�. W ulicznym powietrzu czu�o si� dym. Tysi�ce d�wi�k�w - kakofonia g�os�w, wybuch�w, wiruj�cych fajerwerk�w, wschodniej muzyki - wszystko ��czy�o si� w dziwnie harmonijn� cisz�. Daleko na p�nocy le�a�a osada wzniesiona ze smoczych szcz�tk�w. Skoro niewiele zdzia�am i nie dowiem si�, kiedy wr�ci August Silver, mog� przynajmniej zwiedzi� osiedle barak�w przedstawione na fotografii. Torowa�em sobie drog� na zat�oczonej ulicy Waszyngtona, nie zwracaj�c uwagi na iskry i eksplozje. Niespodziewanie, jakby za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, t�um rozst�pi� si� niczym Morze Czerwone i ujrza�em przed sob� szerok� asfaltow� alej�. Po obu stronach pustej jezdni widzia�em u�miechni�te twarze, znieruchomia�e w oczekiwaniu. Zabrzmia�y g�o�ne okrzyki powitalne, wrzaski, d�wi�ki chi�skich cymba��w, piskliwe granie ro�k�w. Zza rogu wypad�a z szalon� szybko�ci� p�dz�cego poci�gu ekspresowego roze�miana g�owa papierowego smoka, ko�ysz�ca si� w prz�d i w ty�. W�ciekle kolorowa, t�czowa grzywa przelewa�a si� za ni�. Korpus stwora mia� d�ugo�� r�wn� po�owie odleg�o�ci mi�dzy przecznicami i wykonany by� z tysi�cy warstw najcie�szego papieru ry�owego w pastelowych barwach. Arkusze sprawia�y wra�enie, jakby lada chwila mia�y poszybowa� swobodnie i znikn�� we mgle. Dwunastu ludzi kuli�o si� wewn�trz. Z krzykiem i �piewem przebiegli ulic�, a t�um zamkn�� si� za nimi i jak fala ruszy� ku wschodowi, w stron� Kearny. Cisza zn�w poch�on�a zgie�k i barw�. Ca�e to popo�udnie spowi�a aura nierzeczywisto�ci, kt�ra w dziwny spos�b utwierdza�a moj� wiar� w Augusta Silvera oraz jego dzie�a, cho� wszystkie rozumowe przes�anki prowadzi�y do odmiennych wniosk�w. Wyjecha�em z miasta, kieruj�c si� na p�noc, i ko�o San Rafael odbi�em ku brzegowi, w stron� Point Reyes oraz Inverness, klucz�c w�r�d zielonych wzg�rz, podczas gdy popo�udniowe s�o�ce mia�o wnet pogr��y� si� w morzu. Przed zmierzchem przystan��em, aby zatankowa�. Kr�ta linia brzegowa przypomina�a nieco t� z fotografii. Budynki na wzg�rzach by�y jak widma smoczych barak�w. Gdy si� mocno zmru�y�o oczy i patrzy�o z ukosa spod przymkni�tych rz�s, mo�na by si� nawet pomyli�. Kolejno�� skojarze� jest pewnie niew�a�ciwa, ale nie umiem ju� powiedzie�, kt�ry z dw�ch �wiat�w uzna� za materialny, a kt�ry jest tylko cieniem. �ciana mg�y sun�a ku brzegowi, ale mimo to liczy�em, �e zobacz� szczyt latarni morskiej i rozpoznam okolic�. Na razie widzia�em tylko pasma mg�y niesionej lekkim morskim wiatrem. Na stacji benzynowej poprosi�em o map�. Tamta osada na pewno jest w pobli�u, my�la�em, i prawdopodobnie ju� bym j� zobaczy�, gdyby nie mg�a. Sprzedawca, �uj�cy tyto� g�upek od wydawania paliwa i niebieskich papierowych r�cznik�w, nic o niej nie s�ysza�. Mam na my�li smocz� wiosk�. Popatrzy� na mnie z ukosa. Mapa wisia�a w oknie. Mo�na popatrze� za darmo. Wszed�em do budki z pordzewia�ego metalu i szk�a, wych�odzonej przez morski wiatr, i przygl�da�em si� mapie. Niewiele z niej wynika�o. Zosta�a powieszona niedawno; ta�ma przytrzymuj�ca rogi nie zd��y�a jeszcze po��kn�� i wcale si� nie odkleja�a. Przez otwarte drzwi widzia�em gara�, w kt�rym chi�ski mechanik co� majstrowa� przy podwoziu auta umieszczonego na podno�niku. Odwr�ci�em si� z zamiarem odej�cia, gdy nadchodz�ca mg�a zakry�a s�o�ce i pogr��y�a w cieniu stacj� benzynow�. Nad ciemnymi falami Pacyfiku opary wirowa�y na morskim wietrze... ruchliwe pasma unoszone szybko ku niebu jak zmyte przyp�ywem wodorosty albo faluj�cy ogon wielkiego mglistego smoka. Ostatni s�aby promie� zachodz�cego s�o�ca na u�amek sekundy roz�wietli� rozwarstwione opary i o�wietli� stare dystrybutory, wn�trze zniszczonego nieprzyjazn� aur� pomieszczenia biurowego, zagracony warsztat pe�en narz�dzi. Teraz mapa w oknie sprawia�a wra�enie zniszczonej na brzegach, a ta�ma nagle zbr�zowia�a i wysch�a. Bia�e t�o przybra�o odcie� starej ko�ci s�oniowej i jasnej ochry, a za�amania papieru przez moment wygl�da�y jak niewidoczne wcze�niej drogi, wij�ce si� w stron� morza przez sekwojowe lasy. Jestem przekonany, �e tamtego popo�udnia za spraw� niezwyk�ego zbiegu okoliczno�ci zachodz�ce s�o�ce i wstaj�ca mg�a sprawi�y, �e przez moment nie mia�em pewno�ci, czy mechanik w kombinezonie przykucn�� pod wielkim autem z p�etwiastymi spoilerami, wzorowanym na dziwacznej stylistyce lat sze��dziesi�tych, czy te� montuje chromowany, �elazny pancerz kutego w metalu smoka, znieruchomia�ego w locie nad brudn� od smaru betonow� pod�og�, otoczonego zwojami przewod�w spawalniczych i zakurzonymi, starymi oponami. S�o�ce znikn�o. Nagle zapad�a ciemno�� i wszystko by�o jak przedtem. Wolno jecha�em przez wiosk� na p�noc. Nie znalaz�em, rzecz jasna, osiedla i barak�w ze smoczych szcz�tk�w. Widzia�em tylko magazyny, puste place zaro�ni�te chwastami i smagane wiatrem hale przemys�owe ze zbrojonego betonu. W�r�d pl�taniny w�skich uliczek sta�y dziwne, wal�ce si� chaty sklecone z desek i czarnych kamieni; cz�� z nich wzniesiono na palach, jakby mia�y czeka� na apokaliptyczny przyp�yw. Dooko�a ani �ladu smok�w, �adnych u�omk�w zardzewia�ych skrzyde� w�r�d zaro�li bielunia i gorczycy. Postanowi�em nie nocowa� w motelu, chocia� mnie kusi�o, bo mia�em nadziej�, �e mg�a zniknie i blade promienie nadmorskiego ksi�yca rozprosz� zwidy wzbudzone s�onecznym blaskiem albo mglistymi oparami, kt�re sprawi�y, �e na stacji benzynowej przez chwil� by�em ca�kiem zbity z tropu. Ale jak wcze�niej zosta�o powiedziane, straci�em prawie ca�y dzie� i sama my�l, �e na domiar z�ego mia�bym wy�o�y� z w�asnej kieszeni dwadzie�cia dolc�w na nocleg, by�a dla mnie nie do zniesienia. Do domu wr�ci�em p�no; dochodzi�a p�noc. By�em wyko�czony. M�j robaczek z pomidorowej grz�dki spa� w jamce. U Filby'ego wci�� pali�o si� �wiat�o, wi�c poszed�em do gara�u i zajrza�em przez uchylone drzwi. Wlaz� na sto�ek i z r�koma pod brod� przygl�da� si� rozmontowanej g�owie swego gada. Szybko po�a�owa�em tych odwiedzin, bo wypytywa� o nowiny na temat Silvera, ale nie mia�em nic do powiedzenia. Przez t� wiadomo�� - a raczej przez brak wie�ci - straci� chyba resztki zapa�u. Od dw�ch dni nie zmru�y� oka. Doba min�a od wizyty Jensena, kt�ry papla� o niezwykle silnym przyp�ywie i swoich podejrzeniach, �e ostatnie raki morskie wkr�tce nadejd�. Dopytywa� si�, czy Filby b�dzie z nim obserwowa� wybrze�e, ale Filby nie chcia�, bo zale�a�o mu na tym, by wreszcie zmontowa� smoka. Ale co� nie pasowa�o - po��czony wadliwie przew�d albo �le oszlifowany klejnot - i stw�r ani drgn��. Wsp�czu�em mu. Poradzi�em, �eby zaryglowa� drzwi przed morskimi rakami Jensena i poczeka� do �witu. M�wi�em same komuna�y, ale Filby got�w by� chyba pod byle pretekstem zostawi� swoj� d�ubanin�. Siedzieli�my tak obaj, a� wzesz�o s�o�ce, a czas nam zszed� na leniwych sentymentalnych wspominkach i roztrz�saniu, czy warto p�j�� na urwisko i sprawdzi�, co z Jensenem. Wysokiemu przyp�ywowi towarzyszy�y gigantyczne fale, bo gdy milczeli�my zadumani, s�ysza�em wyra�nie, jak szumi� i hucz�, rozbijaj�c si� o brzeg. Ma�o prawdopodobne, aby monstrualne raki morskie mog�y przyj��. Pogoda ustali�a si� na dobre i przez kilka nast�pnych dni by�o ponuro i d�d�ysto. August Silver nie przys�a� listu. Smok Filby'ego by� chyba nie do naprawienia. Jak na ironi� problemy narasta�y z ka�dym dniem. Filby nie spa� po nocach, po omacku szukaj�c rozwi�zania, rankiem czepia� si� jakiego� pomys�u z g��bokim przekonaniem, �e dojdzie w ko�cu po nitce do k��bka, a po po�udniu z chmurn� min� przyznawa� si� do kolejnej pora�ki. Jego dzie�o w szczeg�ach by�o prawdziw� doskona�o�ci�. Wcze�niej nie mia�em poj�cia, jak bardzo jest z�o�one. Pod koniec tygodnia setki element�w le�a�y starannie uporz�dkowane na pod�odze gara�u, jeden obok drugiego, w takim porz�dku, jak zosta�y rozmontowane. Tworzy�y koncentryczne kr�gi podobne do tych na powierzchni wody. Nim nadszed� kolejny wtorek, wszystkie one trafi�y do puszek po kawie, stoj�cych tu i �wdzie na warsztacie i pod�odze. Od razu wiedzia�em, �e Filby upada na duchu. Ostatnio przesiadywa� w gara�u rzadziej ni� przedtem, a po po�udniu spa� przez d�ugie godziny. Wci�� mia�em nadziej�, �e Silver znowu napisze. Przecie� gdzie� tam by�. A jednak n�ka�y mnie obawy, �e list mo�e pog��bi� z�udzenia Filby'ego - albo moje - i odwlec moment, kiedy zostan� ostatecznie rozproszone. Zamiast �udzi� si� pr�n� nadziej� i snu� plany na przysz�o��, lepiej porzuci� z�udzenia. A jednak gdy p�nym popo�udniem przez okno na poddaszu obserwowa�em Jensena, jak szed� urwistym wybrze�em i ni�s� lunet� wykonan� z drewna i br�zu, kiedy rozproszone promienie s�o�ca przenika�y rzedn�c� mg�� nad powierzchni� morza, zastanawia�em si�, gdzie jest Silver, po jakich dziwnych morzach �egluje, jakie to cuda sk�oni�y go dzi� wieczorem do w�dr�wki po d�ungli. By�em przekonany, �e zjawi si� pewnego dnia. Bia�awe �wiat�o ksi�yca roz�wietli pasma mg�y. Znad mrocznego oceanu dobiegn� d�wi�ki wschodniej muzyki, echo chi�skich lutni i miedzianych gong�w. Mg�a zawiruje i rozst�pi si�, ukazuj�c kosmos pe�en gwiazd i planet oraz zorz� polarn� rozta�czon� czystymi barwami jak delikatny t�czowy blask papierowych lampion�w ko�ysanych wiatrem na tle nieba. Opary ponownie zasnuj� horyzont, a potem zza ich widmowej zas�ony wyp�ynie powoli �aglowiec Silvera unoszony wysok� fal� i zawinie do portu, pruj�c fale podobnie jak z�udne i zagadkowe morskie istoty, objawione nagle w �wietle dnia, jedna po drugiej zawracaj�ce na pe�ne morze, jakby towarzyszy�y statkowi przez dziesi�� tysi�cy mil na mglistym oceanie. Wszyscy trzej napijemy si� piwa w gara�u Filby'ego. Jak wspomnia�em, list nie przyszed�, a sytuacja by�a niepewna. Gad Filby'ego, roz�o�ony na czynniki pierwsze, przypomina� teraz p�misek mi�snej siekanki. Kiedy o nim my�la�em, przypomina�y mi si� sm�tne resztki pieczonego indyka w �wi�to Dzi�kczynienia. Otacza�a nas aura ca�kowitej bezradno�ci. Filby by� niepocieszony. Na szcz�cie mg�a w ko�cu si� podnios�a. Ciemny d�b na podw�rku wypuszcza� li�cie, a bujne krzaki pomidor�w si�ga�y kolan. M�j robaczek wci�� spa�, ale mia�em nadziej�, �e z wiosn� si� o�ywi. Filby'emu zmiana pogody nie doda�a animuszu. Przez d�ugie godziny wpatrywa� si� w mieszanin� cz�ci, a gdy pod wp�ywem g�upiego impulsu poradzi�em �artobliwie, aby sprowadzi� jaki� ga�nik z Detroit, rzuci� mi tak dzikie spojrzenie, �e wymkn��em si� z gara�u i zostawi�em go samego. W niedzielne popo�udnie zerwa� si� wiatr i uderza� drzwiami baraku Filby'ego, a� huk sta� si� nie do zniesienia. Skonsternowany zerkn��em do �rodka i ujrza�em istne z�omowisko - same u�omki smoczych cz�ci, z wyj�tkiem rozmontowanego skrzyd�a, kt�rego jedwab i srebro pokrywa�y oleiste odciski palc�w. Z gara�u wymkn�y si� dwa koty. Szuka�em �lad�w raka pustelnika oczekiwanego przez Jensena, w nadziei, �e znajd� jakie� racjonalne i konkretne wyt�umaczenie tych zniszcze�. Niestety, Filby po prostu si� rozsypa� wraz ze swoim smokiem. Opu�ci�o go dziwne natchnienie, kt�re do tej pory dodawa�o mu energii. Ka�dy z element�w jego dzie�a le�a� osobno. Druty i przewody przykrywa�y stert� niepotrzebnych kryszta��w, a na jednej z cz�ci skomplikowanego mechanizmu kto� najwyra�niej odta�czy� dziki pl�s, wi�c le�a�a teraz bezu�yteczna i martwa, wystaj�c cz�ciowo spod �awki. Inne elementy precyzyjnej maszynerii ton�y w ka�u�y oleju rozlanego na p� gara�u. Filby wyszed� na zewn�trz i snu� si� bez celu z potargan� czupryn�. Dosta� ostatni list, w kt�rym by�a zapowied� podr�y dalekiej i do�� ryzykownej. Odwiedziny Silvera na zachodnim wybrze�u ponownie zosta�y od�o�one. Filby odgarn�� w�osy do ty�u, nie�wiadomy, �e wygl�daj� teraz jeszcze gorzej. Przypomina� wariata z dziewi�tnastowiecznego szpitala dla ob��kanych. Mamrota�, �e ma siostr� w McKinleyville i jakby niespodziewanie ca�kiem nie a propos stwierdzi�, �e tam w�a�nie, bli�ej �rodkowej cz�ci p�nocnego wybrze�a, stoi najwy�szy na �wiecie s�up totemowy. Wyjecha� dwa dni p�niej. Zaryglowa�em starannie drzwi gara�u, przyrzek�em odbiera� poczt� i uwa�a� na znaczki z dalekich kraj�w, ale do tej pory nie by�o �adnego listu. Nabra�em zwyczaju siadywania popo�udniami na �aweczce z Jensenen i jego synem o imieniu Bumpy. Obaj nie trac� nadziei, �e ostatni rak pustelnik jednak si� pojawi. Wiosenne zachody s�o�ca s� niesamowite. Bumpy zachwyca si� nimi na r�wni ze mn� i potrafi dostrzec podobne zawirowania barw na muszlach albo w ciemnozielonych g��biach fali przyp�ywu. Co do mojego robaczka, kt�ry w ko�cu wype�z� ze swojej jamy i rozwin�� ogromne b�oniaste skrzyd�a w kilku odcieniach br�zu, zabra�em go nad morze, �eby Bumpy zobaczy�, jak odlatuje. Popo�udniowe niebo by�o zupe�nie bezchmurne i na pla�y s�yszeli�my cichy szum oceanu. Jensen twierdzi�, �e taki spok�j mo�e by� zach�t� dla raka pustelnika, ale Bumpy nie czeka� na mitycznego stwora, tylko wpatrywa� si� w s��j po og�rkach, podziwiaj�c sze�� jaskrawo pomara�czowych kr�g�w na tu�owiu wielkiej tajemniczej �my, kt�ra w sprytnym przebraniu w�lizgn�a si� jaki� czas temu mi�dzy krzaki pomidor�w. Stworzenie by�o cudowne i zarazem straszne, a kompletnie zauroczony Bumpy puka� w s��j, wymy�laj�c pochlebne i uszczypliwe nazwy. Gdy zdj��em pokrywk�, �ma ulecia�a ku niebu, zataczaj�c wariack� elips�. Bumpy bieg� w �lad za ni� i pop�dzi� dalej, gdy poszybowa�a na po�udnie. Ten obraz wyra�nie stoi mi teraz przed oczyma: Bumpy biegnie w podskokach, b�yszcz�ce fontanny piasku tryskaj� spod jego n�g; ch�opak wyra�nie odcina si� od omsza�ych ska� urwistego wybrze�a, a cudowna �ma unosi si� ponad jego g�ow�, niemal w zasi�gu r�ki, i zwodzi go, lec�c nad pla�� w popo�udniowym s�o�cu. Po chwili nie mo�na by�o okre�li�, czym jest malej�ca plamka na ciemnym b��kicie nieba: niewielk� skrzydlat� istot� widoczn� przez moment nad z�udnym horyzontem naszej zatoki czy ogromnym skrzydlatym jaszczurem wzniesionym nad bezmiarem oceanu, kt�ry przelewa si� w otch�a� przez kraw�d� p�askiej Ziemi. Prze�o�y�a Iwona ��towska JAMES PAUL BLAYLOCK Ur. 1950, ameryka�ski pisarz fantasy. Wystartowa� opowiadaniem "The Red Planet" (1977, magazyn "Unearth"). Jest autorem trylogii high fantasy Elfy: "Kamienny olbrzym" (1989), "Statek elf�w" (1982), "Znikaj�cy karze�" (1983), dylogii steampunkowej St. Ives: "Homunculus" (1986, Philip K. Dick Award) i "Maszyna lorda Kelvina" (1992), a przede wszystkim o�miu lu�nych tzw. powie�ci kalifornijskich, z kt�rych po polsku wydano tylko "Krain� marze�" (1987). Do najlepszych nale�y "The Paper Grail" (1991), ��cz�cy w fascynuj�c� ca�o�� elementy religijne, mityczne, maszyn� do wywo�ywania duch�w, zaginiony rysunek Hokusaia, z�� czarownic�, a wszystko to na tle wsp�czesnym. Niekt�re z tych powie�ci to dark fantasy (np. "Night Relics", 1994; "All the Bells of Earth", 1995; "Winter Tides", 1998; "The Rainy Season", 1999) o walce dobra ze z�em, z duchami po r�nych stronach i z charakterystycznym ciep�ym, optymistycznym zako�czeniem. Opowiadanie "Papierowe smoki" (1985) ukaza�o si� po raz pierwszy w antologii "Imaginary Lands" pod redakcj� Robin McKinley, rok p�niej zdoby�o nagrod�, wydano je osobno w mi�kkiej i twardej oprawie (1992), wesz�o w sk�ad pierwszego zbioru Blaylocka "Thirteen Phantasms" (2000). MSN