4694
Szczegóły |
Tytuł |
4694 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4694 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4694 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4694 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRZYSZTOF BARTNICKI
Himmelfahrtstrasse - GALERNIA 0133-0143
0133. Stateczny, ko�cisty, partyjny Ulisses Reuel Tollk�hn wynurzy� si� z
ospa�o�ci, nios�c podj�t� w�a�nie decyzj� w miseczce, na kt�rej le�a�y
skrzy�owane lusterko i brzytwa z katalogu Okheim. Podszed� do Salomei Epfl,
ukl�k� przy niej, sk�adaj�c instrumenty w zasi�gu d�oni, sprawdzi� obecno��
mi�o�ci w jej oczach, odnalaz�szy za� psuj�ce opus nutki nienawi�ci i pogardy,
niezadowolony pokiwa� g�ow�, uni�s� brzytw� na szeroko�� �ydowskiego gard�a i
przeci�gn�� po nim, spiesznie, jakby pragn�� naprawi� jaki� b��d w obliczeniach.
Od�o�y� brzytw�, wyprostowa� si� z lusterkiem w r�ku i zajrza� w transponder.
Sekund� po tym, gdy Salomea Epfl skona�a w jasnych rozb�blizmach krwi,
Korneliusz Epfl eksplodowa� na odleg�ym poligonie, unicestwiaj�c skalowan� 1:1
makiet� Imperium Staats Baudung.
Widok ten na tyle uspokoi� Tollk�hna, �e zanotowa� co� w pami�ci i pozwoli�
sobie na kr�tk� przerw�.
Wype�ni� j� transmisj� radiow�. Gdzie� w samym epicentrum przem�wienia Ernst
L�beck, Hauptlagerf�hrer Rzeszy na Tereny Wschodnie, zdecydowanym, aryjskim od
szesnastu pokole� g�osem przekonywa� potentat�w Komisji Europejskiej:
- Naszym zamiarem nie by�o nigdy ostateczne rozwi�zanie kwestii hebrajskiej w
rozumieniu pan�w Verl�gena i Dokiego, a cho�by si�gaj�c dalej w histori�, pana
Hitlera. Owszem, g��wnym celem oboz�w, przez przeciwnik�w przewodniej roli
Rzeszy w Unii stronniczo przezywanych koncentracyjnymi, by�a, jest i b�dzie
intensyfikacja pozytywnych zwi�zk�w emocjonalnych w rodzinach semickich i
filosemickich.
Tollk�hn wy��czy� radio i podj�� now�, naukowo konieczn� decyzj�. Zamiaucza�
pobliski kot.
0134. Druga z dziewczyn, ta, kt�ra jeszcze potrafi�a wrzeszcze�, wrzeszcza�a, a
jak�e:
- Pom� nam, pom� nam, jasna cholera, po co tu przylaz�e�, skoro nie mo�esz
[bue bue bue], wyno� si�, pom�, pom�!...
Ba-a-ang. Oplu�a si� jakim� strasznie ��tym �wi�stwem. Nieprzyjaciel nie wdar�
si� jeszcze w hub na Koraszewskiego, ale by�o to tylko kwesti� minut, mo�e
kwadransa. Powstanie dogorywa�o: jak tamta dziewczyna, kt�ra nie krzycza�a.
Wrzeszcz�ca otar�a si� z rzygowin i wskrzesi�a koncert. Palcami zadzioba�a w
klawiatur� ze stickerem polskiego orze�ka, jaki mia� okry� pot�ne logo
hakenkreuza w wianuszku paneuropejskich gwiazdek.
- Bro�? Bro�? Bro�? - Powtarza�a zapytanie z wszystkimi mo�liwymi
kwalifikatorami.
- No matches found - odpowiada�em, ledwo nad��aj�c, przeszukuj�c spustoszone
sk�ady i schowki.
Krzykaczka przesta�a dzioba�. Chyba do niej dotar�o. Spojrza�a na mnie. Te� mi
wyszukiwarka. Szmelc bezu�yteczny. O, musia�em co� powiedzie�. Majordomo kaza�
pociesza�.
- Amerykanie dokonali dzisiaj zrzut�w. A� przeci��yli ether plikami pomocy.
Osiemdziesi�t pi�� procent downloadu wpad�o w r�ce wroga. Tego nie
dopowiedzia�em.
- Masz imi�? - spyta�a nagle ta cicha, po kt�rej nie spodziewa�em si� ruchu,
g�osu, spojrzenia.
- Jestem T.486.100. - Zanim kt�rakolwiek z nich zd��y�aby si� za�mia� czy to z
rozpaczy, czy z czego innego, doda�em: - Broni nie ma i nie b�dzie. Narz�dzi,
aplikacji, bomb.
Us�yszeli�my wybuchy. Ba-a-ang. Ba-a-ang. Tamci mieli bro�. Ba-ba-babba-ang.
Pos�ali czo�gi. Spieszy� si�, spieszy�.
- Mam jedn� dzia�k� seksu - rzuci�em mo�liwie suchym tembrem. - Same
zadecydujecie.
Krzykaczka powiedzia�a spodziewanie szybko a nadspodziewanie cicho:
- We� Kasi�. Ja jeszcze mog�... Jeszcze wytrzymam...
K�ama�a. Trzyma�a klawiatur� jak cenny �up, enteruj�c na o�lep komendy do boju.
Nie przetrwa d�ugo na takim sprz�cie.
- Otw�rz bramk� - tu tembr zdradzi� mnie, wilgotniej�c w ok�lnikach oczu. A mo�e
to przez dym.
Kasia, ta cicha dziewczyna, spojrza�a na mnie. To by�o tkliwe spojrzenie. By�o z
ni� bardzo, bardzo niedobrze. Spojrza�a i na kole�ank� - to spojrzenie by�o
jeszcze straszliwsze, serdeczniejsze. Krzykaczka otwar�a mi bramk� logiczn�.
Przedosta�em si� do okopu. Rozejrza�em si�. Czo�gi przesta�y strzela�, cyzeluj�c
nowe cele. S�ysza�em pot�ne silniki, gdzie� od strony ulicy Minoryt�w.
Krzykaczka pomaga�a mi rozbiera� Kasi�, ale pod koniec odwr�ci�a si�. Wymioty.
Beznami�tny, dawkowany seks orze�wi� dziewczyn�. Rozejrza�a si� przytomniej.
- Anio�y? - wycharcza�a.
Tak, mog�y si� zda� anio�ami. Pi�kne, b��kitnostalowe pot�gi i ch�ry, pancerna
chor�giew ze smuk�ymi lancami luf. Ma�e tra�y zlizywa�y kurz i gruz przed ich
stopami g�sienicami. Raz po raz mina rozrywa�a tra�, a wtedy machiny
wstrzymywa�y si� w dostoje�stwie swego nadej�cia.
Krzykaczka zerkn�a na mnie. Majordomo wspomnia� mi si� ikon� pod powiek�.
Pociesza�, budowa� morale. Pieprzenie.
- Jednak mam co� jeszcze. - Si�gn��em do bocznej kieszeni munduru. - Trutka w
ma�ej r�owej landrynce.
G�wno prawda. Zwyk�e placebo. Procesor d�awi� si� przy takich k�amstwach. Nie
znosi�em tego.
Krzykaczka rzuci�a si� po pigu�k�, oczy jej zab�ys�y. Podzi�kowa�a skrzywieniem
twarzy. Nie, to kt�ry� z anio��w da� jej w plecy. Zarzuci�em Kasi� i kopn��em w
bramk�. Krzykaczka, wymiotuj�c, pr�bowa�a wcisn�� landrynk� w prze�yk, pod pr�d.
Czo�gi dojecha�y do kraw�dzi okopu, przyjrza�y si� napi�ciu wnosz�cemu mnie do
stacji nadawczej. Z�o�y�em Kasi� na dywanie, odetchn��em i nawr�ci�em si� do
monitora. Krzykaczka ujmowa�a pocisk za pociskiem. Pigu�ka dygota�a jej w d�oni,
gdy pr�bowa�a trzyma� si� na nogach przy kolejnych seriach strza��w. Pi�ci�
drugiej r�ki dudni�a w klawiatur�. Tra�y wybucha�y ale g�sienice czo�g�w ju�
czepia�y si� w kostki, wnika�y w golenie, wgryza�y g��biej. W ko�cu kapsu�ka
placebo ulecia�a z granic papilari�w. Rozdygotana, rozpanikowana, rozcapierzona
krzykaczka spojrza�a za ni�, �e pada w py� gdzie�, mi�dzy kamienie, znika w
k��binie gaz�w. Wsadzi�a modem w z�by, schwyci�a klawiatur� i zacz�a ku�tyka�
do barykady w tle. Czo�gi, pracowite mr�wki, rozdysponowa�y si� po zdobytym
okopie.
0135. Tej nocy, kiedy z trudem uda�o mi si� uko�ysa� Kasi�, roztrzepan�
drgawkami i gor�czk�, skrad�em si� do neutralnej zony. Spowiednik czuwa� na
niskich cz�stotliwo�ciach. Has�o u�ytkownika.
- A, to ty? C� ci� trapi, synu?
- Powstanie. Bezsilno��. Na pocz�tek niska przepustowo�� na ��czach.
- Znowu kogo� dzisiaj zabi�e�?
- Pyta ojciec jak o �niadanie. "Czy zjad�e� dzi� p�atki?" Nie, nie zabi�em.
Uratowa�em jedno �ycie. Ale� tak, zabi�em. Drugie istnienie opu�ci�em... Sam ju�
nie wiem. To dziwne czasy.
- Kiedy filozofowie buszowali w beczkach i upijali si� nalewk� na cykucie,
m�wiono: to dziwne czasy. Najwa�niejsze nie zwariowa�. Pan B�g, powiadaj�, kiedy
chce ukara�, najpierw rozum odbiera. Oszalejesz, zas�ugiwa�e� na gniew Pa�ski.
- Co b�dzie dalej?
- Mam tu wi�cej terabajt�w ni� �wier� waszej powsta�czej armii, ale i ja nie
znam odpowiedzi. Wiem tyle, �e Antychryst zbli�a si� od wschodu, a Niemcy chc�
go powstrzyma�. W tym celu zmuszaj� nas do zabicia tego, co w nas najcenniejsze.
W�t�e umys�y poddaj� si�. Grzeszysz zw�tpieniem w mi�osierdzie...Hm, i c� ja ci
mog� rzec... Czekaj epifanii?
Przesy�a pokutny op�atek N-metylo-D-aspartatu. K�ad� pod j�zyk, blokuj� receptor
glutaminianu, nie b�dzie gwa�townej biegunki wapniowej. Kom�rki nerwowe nie
ulegn� zniszczeniu. Moja percepcja nie b�dzie przyt�umiona. Scena pokutna ujawni
si� w wysokiej rozdzielczo�ci. Oto ona:
Najpierw ostre, zbyt ostre �wiat�o. W tle "Ta�ce so�owieckie" Bohrod�na.
Zatrzymane klamrami oczy nie zamkn� si�. Trzy s�czki odprowadzaj� �zy. Skalpel,
neurektom, kauter, ssak, dryl, haki. Nie chc� na to patrze�. Musz�. Obraz
wyja�nia si�.
- Nic pan nie m�wi, schade. - M�ody sk�rzany esesman rzuca projekcj� oka na
monitor panoramiczny. T�cz�wka jest jak wielka, obca planeta, �renica jak
kamienny satelita. - Macht nichts, rozwi��emy panu j�zyk. A raczej oko, cha,
cha.
Gdy oko leci w d�, ucieka w emocje. W lewym g�rnym rogu b�dzie �owi� obrazy
pami�ci, w prawym konstruowa� nowe obrazy (wtedy mo�na spodziewa� si� �garstw).
Oko spogl�daj�ce na boki penetruje sfer� d�wi�k�w (to po to te zak��cenia
Bohrod�nem), spojrzenie opadaj�ce w lewy dolny r�g to dialog wewn�trzny, mo�e
akt skruchy, modlitwa (to wtedy je�ca warto przycisn��). Inn� map� oka ma tylko
co dwudziesty cz�owiek, w tym wi�kszo�� Bask�w. Ale to nie Bask. Znam go. To
Adam, T.385.H.90, przyjaciel, wsp�lokator. Z�apali go. Jak?
- Przecie� nienawidzi pan Azjat�w? - G�os esesmana bywa ciep�y, rzek�by kto,
przyjazny. - Nie chcemy tu pseudokultury rusosemickiej, ani czarnobrodych, ani
turban�w, prawda? My, Arianie, musimy trzyma� si� razem. Ufa�. Ich bitte, gdzie
jest pa�ski tajny punkt powsta�czy?
Na ekranie krew. Sp�ywa z ko�c�w szczypczyk�w, ze strz�pu powieki. Cz�owiek ma
tyle slot�w b�lu. Esesman przyciska backspace i Adam wyje. Zdradzi� mnie, nie
utrzyma� si�... - Kasia! Kiedy op�atek ostatecznie roztopi si� w ustach, wyrw�
si� z omamu i rzuc� do domu z resztk� nadziei w t�tencie.
0136. Ernst L�beck wys�uchiwa� meldunku, a twarz zastyga�a mu w skamielinie
w�ciek�o�ci.
- Rebelia w Auschwitz?! - zakrztusi� si�. - To niemo�liwe!
- Mein Hauptlagerf�hrer - powiedzia� kurier. - To fakt.
- Wi�c co oni tam wyprawiaj�, ci przekl�ci �ydzi?!
- Nie wiemy jeszcze, w jaki spos�b zresetowali pliki nadzorcze. Badamy to.
- Weiter, weiter - przynagli� L�beck.
- Modemy naszego garnizonu zniszczono. Absolutny brak ��czno�ci. Bunt nie m�g�
by� dzie�em przypadku. �ydzi s� zbyt dobrze zorganizowani. Nie wykluczamy
wsp�dzia�ania bandyckich grup s�owia�skich. Za przyk�adem Auschwitz pod���
prawdopodobnie inne e-obozy.
- Ja im dam bunty... - L�beck zazgrzyta� z�bami i spojrza� gdzie� w mroczn�
przysz�o��. - Dalej!
- �ydzi wyburzyli budynki wojskowe, zbudowali pot�ne piece. S� okopy, s� e-
zasieki i pola magnety...
- Piece? - przerwa� raptem L�beck. Co� przemkn�o mu przez twarz. �ci�gn�� brwi.
- Piece?
- Krematoria, mein Hauptlagerf�hrer - odchrz�kn�� kurier i zacz�� miesza�
zdania, wyrazy, my�li. - Nie mamy wszak�e stuprocentowej pewno�ci. Jedynie
zeznania paru uciekinier�w... S�dz�, �e ca�� rzecz da si� utrzyma� przez pewien
czas w tajemnicy przed Bruksel�... Mo�emy wysuwa� w�tpliwo�ci... Niemniej, nasza
produkcja Wunderwaffe... Je�eli to by�aby prawda... �e ich zapasy gazu... Gdyby
�ydzi utrzymali si� przez, powiedzmy...
- Je�eli co by�oby prawd�, Gottdammt? - Zadygota� L�beck. - Dlaczego zbudowano
piece?
Odpowied� porazi�a go.
0137. Dom by� okropnie za cichy. Wpi��em si� na terminal przy drzwiach szukaj�c
jakichkolwiek d�wi�k�w. Us�ysza�em �pi�c� Kasi�. Pochyli�em si�, dotkn��em w
policzek. Ona taka �adna. �adna. �adna. Zgani�em si� za te my�li. Z daleka
pachnia�y kolaboracj�.
Nie wierzy�em, �e esesmani nie dotarli jeszcze do punktu. Widzia�em, �e Adam
za�ama� si�, widzia�em oko.
Przejrza�em dysk. Niemcy wstawiali mi swoje butne, przeumlautowane katalogi
systemowe, od Szpitalnej przy synagodze i od po�udniowego przej�cia nad
M�yn�wk�, ale nalot�w, ob�aw, wypad�w z b�yskawicami nie by�o.
- Stokrotka nie �yje? - Kasia wydosta�a si� spod pled�w.
A wi�c takie pseudo mia�a krzykaczka: Stokrotka.
- Nie wiem. Musimy ucieka� - rzuci�em. - Zaraz b�d� tu Niemcy.
- Uwa�asz, �e jestem �adna? - Przekrzywi�a g�ow�. - O�enisz si� ze mn�?
Powinna mie� silnego ch�opca, chodzi� wzd�u� Odry i cieszy� si� sierpniowym
s�o�cem. S�ysza�em o wielu dziewczynach, kt�re cho� przez chwil� chcia�y mie�
m�a. Tu� przed ostatecznym atakiem wroga szuka�y czegokolwiek na podobie�stwo
obr�czek i bieg�y z dora�nymi wybra�cami do kogokolwiek na podobie�stwo ksi�dza.
Panicznie, jak gdyby wierzy�y, �e dzi�ki tym godzinnym ma��e�stwom uda im si�
poliza� ca�� reszt� �wiata.
- Pospiesz si�.
- Niemcy ju� byli - powiedzia�a Kasia. - Zostawili nagranie do przemy�lenia.
�berdenkenplatte, tak je nazwali.
0138. Ulisses Reuel Tollk�hn kr�ci� g�ow�.
- Tyle lat m�czy�em si� nad tym, a rozwi�zanie by�o tak proste...
Korneliusz Epfl rozla� do lampek kilka gwiazdek koniaku.
- Ale to ty naprowadzi�e� nas na w�a�ciwy tor, Uli - powiedzia�.
- Wieso?
- Trzynasty pa�dziernika, osiem lat temu. Pami�tasz?...Wypadek twojej �ony.
Ulisses przystan�� ustami nad kieliszkiem. Od�o�y� go na st�. Zacisn�� kolejno
wargi, powieki i serce.
- To �mier� Anny da�a nam do my�lenia. By�e� wtedy zupe�nie innym cz�owiekiem.
Nie chcia�e� je��, nie mog�e� spa�, na przemian wy�e� i wpada�e� w kilkudniowe
milczenie. Jakby co� w tobie p�k�o. Zachowywa�e� si� jak... hm, rozszczepiony
atom... Skoro mi�o�� jest czyst� chemi�, to i jej nag�y koniec musi by�
wyzwoleniem pot�nej energii... Ot, i nasz reaktor, Uli.
Ulisses odpu�ci� wargom i powiekom.
- Wy, �ydzi, zawsze jeste�cie tacy diablo pragmatyczni.
- Oj, Uli - odezwa�a si� Salomea Epfl. - My te� musieli�my do�wiadczy�
takiego... uwolnienia energii. Oby nigdy si� nie uwolni�a!... Nasza Sara...
Kiedy okaza�o si�, �e nie urodzi si� �ywa, Korneliusz zapad� na zdrowiu, ja
by�am bliska ob��du. Wszystkie lata czekania na dziecko, jak na mesjasza... Leje
w sercu jak po najci�szych bombach. Oto reaktor, Uli. Suma rwanych mi�o�ci.
Mantysa �mierci.
- �mierci? - zaszepta� Ulisses Tollk�hn. - Mo�e wasze dziecko zmar�o, jak tam
sobie chcecie. Anna nie. Anna �yje.
Pa�stwo Epfl popatrzyli po sobie. Salomea upi�a koniaku. Korneliusz paroma
kr�tkimi chrz�kni�ciami storpedowa� cisz�, a przynajmniej pr�bowa�.
- Jeste�my naukowcami, Uli. Nie ta�czmy z metafizyk�. Lepiej b�dzie, je�eli
skupimy si� teraz na reakcji �a�cuchowej.
- Anna �yje! - powt�rzy� z uporem Ulisses.
- A zatem, uns gesagt, gdzie ona? - zapyta�a Salomea Epfl.
Ulisses odemkn�� serce. Ujrza� kota wychodz�cego ku niemu z kuchni. Pog�aska� po
wypr�onym grzbiecie.
- To jest Anna.
Siedemna�cie tygodni p�niej pa�stwo Epfl znikn�li w niewyja�nionych w�wczas
okoliczno�ciach. Siedemdziesi�t cztery tygodnie p�niej zacz�y si� pogromy
elektroniczne, a Ulissesa odwiedzi� m�ody cz�onek partii. Skierowa� pistolet na
kota i z�o�y� jego panu propozycj� nie do odrzucenia. Sze��set pi�� tygodni
p�niej Rzesza zacz�a wojn� ze Wschodem.
0139. To by� dobry dzie�. Wr��. Jeszcze raz. To by� lepszy dzie�. Zdoby�em bro�
ze zrzut�w w�oskich. W�osi powsta�com zbyt nie sprzyjali, ale za pieni�dze za
licencje gotowi byli na ma�� zdrad�. Niemcy nie zd��yli mnie otoczy�.
- Dlaczego nie chcesz obejrze� nagrania? - zapyta�a Kasia.
Od miesi�ca czaili�my si� w domenie na Ma�ym Rynku. Z Sempo�owskiej nadbiegali
zabrudzeni kurierzy i zwiadowcy z bitami informacji. Byli podnieceni i kurczowo
trzymali si� ostatnich �dziebe� ufno�ci w zmian� losu.
- Na Armii Krajowej ch�opcy daj� popali�. Szwaby nie mog� wej�� z drug� armi�.
- Armii Krajowej? Czyli Obro�c�w Stalingradu?
- Pieprzone szwabskie nazwy ju� nie obowi�zuj�. Zrzu� szluga.
- Podobno Wschodnie siedz� na Chabrach, ale nie chc� luf wynurzy� na piksel.
Pasuje im nasze powstanie, psia ich ma�.
- Diabli, mo�e trzeba si� b�dzie przedziera� kana�ami do serwer�w.
- Dlaczego nie chcesz obejrze� nagrania?
Z Kasi� by�o bardzo �le. J�trzy�a si� jej rana z okopu na Koraszewskiego. Tak
d�ugo nie m�wi�a, �e jest ranna, g�upia g�. Trzyma�em j� za r�k� i g�adzi�em po
mokrych w�osach. Przytakiwa�em.
- O�enisz si� ze mn�? Zabierzesz mnie po wojnie do ciastkarni na Pasiece?
Obejrzysz nagranie?
Przytakiwa�em, przytakiwa�em, przytakiwa�em.
Podrzuci�em informacj� do domen, �e jest bro�. Dam, ale za doktora. Lekarz by�
jeden i stary. Apetyt na bro� przepastny. Pistolety znika�y z katalogu jak
ciep�e bu�eczki.
- Ja pieprz�, prawdziwe HP! W�oskie cacuszka! Ale mamy fart! To nie to co nasze
samopa�y!
- Pan jest mo�e cz�onkiem rodziny? - Lekarz odci�gn�� mnie na boczny kana�.
- Opiekuj� si� ni�. P�ki nie wydobrzeje.
- M��? Brat? Narzeczony?
- Zabra�em j� z Koraszewskiego. Jestem za ni� odpowiedzialny. Powiedzia�em, p�ki
nie wydobrzeje, panie doktorze.
- Rana raczej nie ma charakteru bojowego, m�ody cz�owieku. Podejrzewa�bym
sabota�. Jest pan pewien, �e wr�g nie mia� dost�pu do chorej?... Je�eli to
wtyczka... Plug-in... Albo wirus... Hm, sam pan chyba rozumie.
Zmrozi�o mnie. Wizyta Niemc�w w moim domu. Co� jej wstrzykn�li.
- To niemo�liwe - rzuci�em. - Co mam robi�?
- Jest pan pewien uczu�? - Doktor pr�bowa� zajrze� mi w dusz�. �widrowa� i
�widrowa�. - Ich braku? To wa�ne.
- Tak - odrzek�em piskliwie, ale na tyle przekonywaj�co, by doktor odst�pi�.
- Niech chora du�o pije. Ciep�o okrywa�. Oto aspiksyny, dwie, prosz� wzi��. Mie�
nadziej�. I prosz� jej nie denerwowa�.
Zanim wr�ci� do siebie, odwr�ci� si� i zapyta� tonem w�tpi�cym w istnienie
dobrej odpowiedzi:
- Ma pan jeszcze jaki� pistolet, mo�e? Wiem, �e jestem stary, ale... Moja
�ona... Kocham j�, rozumie pan.
Zajrza�em do katalogu. W ukrytym pliku zosta�a ju� tylko jedna hapetka.
- Niestety, panie doktorze. Zabrali wszystko.
0140. Wysoki oficer ze zdefragmentowan� blizn� po szrapnelu na czole wskaza�
profesorowi krzes�o. Wznieci� �ar w papierosie. Przestudiowa� fraktale
wydmuchiwanego dymu.
- Siada�.
(Ulisses Reuel Tollk�hn siad�. Zwiesi� �eb. Chcia�o mu si� spa�.)
- Profesorze, w jakim stopniu zaawansowania znajduj� si� prace nad Wunderwaffe?
Zdaje pan sobie spraw�, �e naczelne dow�dztwo Unii zaczyna si� niecierpliwi�?
(Tak dawno nie spa�. I dokucza�y mu posiniaczone stopy.)
- Wr�g u rubie�y, a pan za m�zg nie chwyta? - Oficer uderzy� w ton ekstatyczny.
Genetzpowcom cz�sto si� to zdarza�o. A, uspokoi� si�. - Pana efektywno�� spada,
akurat kiedy Rzesza liczy na pana najbardziej!
(Bola�y go ko�ci. Dokucza�y mu posiniaczone, pogniecione stopy.)
- �e jak? Chcia�by pan co� dopowiedzie�?
(Cierpia� te� na wyrwanie paznokci. Fantomowa�y mu si� rudymi plamami pod
banda�ami.)
- M�j kot... - wyszepta�. - Pan zechcia� by� obieca�...
- Kota porwali polscy bandyci, profesorze. B�g wie dlaczego. S�owianie maj�
w�asne �cie�ki, �cie�ki, ojoj, nie chcia�bym nadu�ywa� tego s�owa... my�lenia. -
Esesman obraca papierosa w palcach. - Mog� panu obieca�, �e pan odzyska zwierz�.
Postaramy si� o to. O tak, freilich, kiedy sko�czymy nasz� wsp�ln� prac� tutaj,
dostanie pan kota!
Tollk�hn skuli� si� przed nast�pnym pytaniem.
- Ale kiedy?
- To zale�y od pana, profesorze. Bandyci maj� k�opoty z prowiantem. Je�li b�dzie
pan pracowa� opieszale, verstehen Sie, nasi ludzie mog� odbi� pana ulubie�ca w,
hm, formie osteologicznej.
Profesor pomy�la� o �onie, kt�rej nie chcia� traci� po raz drugi. I o tej broni,
kt�rej prototyp uda�o mu si� stworzy�: ma�ej obr�czy nak�adanej na g�ow�
cz�owieka wysy�anego w rakiecie. Sprz�eniu z obr�cz� drugiej osoby. My�li,
oczekiwania, przeliczenia i nadzieje zmiesza�y mu si� w krwawe bajoro.
- Czy m�g�bym pana prosi� o papierosa?
0141. - M�j synu, chcia�bym, �eby� wiedzia�, �e ja doczeka�em swojej epifanii -
zaczyna spowiednik. Za sob� ma jakie� freski, konklawe, con carne. Na sobie
szkar�at p�aszcza, mo�e purpur�, ciep�o. Bezpieczny jest. O nie. Bezpieczny.
Wideo: start.
Widz� �yd�wk�, spiesz�c� si� nieznacznie, ale gor�czkowo. Ma�e, mo�e
pi�cioletnie dziecko z jasn�, niespokojn� twarz� biegnie za ni�, nie mo�e
nad��y�, wi�c wyci�ga r�czki i p�aczliwie wo�a: Mamo! Mamo!
- Bo�e, we� swoje dziecko na r�ce! - szepcze Kasia, jak gdyby uczestniczy�a w
scenie, a jej s�owa mog�y dotrze� na ekran.
- Nie, nie - krzyczy histerycznie kobieta i ucieka, zakrywa r�koma twarz. - To
nie moje dziecko, nie moje!
Chce skry� si�, chce zd��y� do kolumny kobiet, kt�rym odebrane b�d� dzieci. Jest
m�oda, zdrowa, �adna, chce zapomnie�. Ale dziecko, uparte, biegnie za ni�, nie
pozwala zapomnie�, skar�y si� na ca�y cieniutki g�os:
- Mamo, nie uciekaj! Mamo!
- Nie! To nie moje, to nie mo�e by� moje!
A� dopad� j� jaki� wi�zie� ze s�u�by wewn�trznej. Oczy mia� m�tne od pomieszania
zmys��w, przykaza� boskich i upa�u. Zbi� j� z n�g jednym hakiem z forhendu,
zapadaj�c� szarpn�� za k�aki i d�wign�� na stopy. Twarz mia� zrozpaczon� czyst�
w�ciek�o�ci�:
- Ach, ty, skurwiony pomiocie Lilit i Raguela! Od w�asnego dziecka uciekasz! Ja
tobie dam, suko!
Zacapierzy� j� za gard�o, kt�re chcia�o krzycze�, i cofn�� do nadbiegaj�cego
dziecka. Cisn�� ich ku sobie. �yd�wka ledwie si� podnosi i jej powstaj�ce
spojrzenie pada na dziecko. Oboje wybuchaj� p�aczem i przytulaj� si� do siebie.
Stoj�cy obok esesman powiada na ten widok, wyra�nie zadowolony:
- Gut, gut gemacht, rabin. Matki musz� kocha�. Jawohl, war's sehr gut, tak ma
by�.
Wideo: pauza.
- List do Rzymian 13, 8: "Nikomu winni nie b�d�cie nic pr�cz mi�o�ci" - m�wi
spowiednik, unosz�c palec. - 9, 31: "a Izrael, kt�ry d��y� do sprawiedliwo�ci,
nie doszed� do niej".
Kasia wpatruje si� w w�owe, hipnotyzuj�ce oczy spowiednika. W�owy g�os.
- Sp�jrz, synu, ku czemu ci��� semickie klany, kt�re nie chc� s�ucha�
Chrystusowej komendy mi�o�ci. 1,18: "Ci zamienili Boga prawdziwego na fa�szywego
i s�u�� stworzeniu miast Stw�rcy".
Wideo: depauza.
Widz� hakmarrje, odwet Azjat�w po�udnia. Zbieraj� je�c�w na sznur, zwodz� w
nieznane, podrzynaj� niedo��nych, pal� bazyliki, bazy danych. Widz�
barbarzy�c�w wznosz�cych bo�kom zikkuraty i pa�ace. Z�oto sp�ywaj�ce pod sukami,
krew sp�ywaj�c� z przygranicznych karawanseraj�w, rop� sp�ywaj�c� z Boz-dagu.
Poganie krzycz� Ala sahetet! i pij�. Jedz� po zachodzie s�o�ca. Kurgan gna po
pustkowiu. Ogorza�a twarz, ona nie zna b�ogos�awie�stw Sieci. Suf, suf, derwisze
ta�cz� ponure, poga�skie nico�ci, swoje wzgardy dla pi�kna �wiata. Szata�skie
wersety samokalecz�cych no�y. To czarnobrody �wiat dinar�w bez binar�w, bez
��czy pansatelitarnych, niez�apany w Sie�, smutny i niepokoj�cy nas kosmos
Wschodu.
- A to na koniec, synu.
Widz� nasze powstanie. Nieprzyjacielskie czo�gi, kt�re nie pojad� na front
wschodni, uwik�ane w bitwy nad Odr�. Obraz pod progiem mojej �wiadomo�ci...
bohaterscy synowie Rzeszy walcz� z furi� hord Azji, z burdami S�owian i
szale�stwem Semit�w. Wy��czy� to, wy��czy�! Nie jestem jego synem.
- Do Rzymian 12, 19: "Nie m�cijcie, bo pomsta do mnie nale�y. Ja odp�ac�, m�wi
Pan" - przyspiesza spowiednik. Szybciej, szybciej, mo�e wie, �e zaraz go
wycisz�. - Przy��cz si� do Rzeszy. Antychryst mojego Antychrysta jest moim
Chrystusem, wiesz? To dlatego wyda�em Adama. Dlatego ostrzegam ciebie.
Wideo: stop! Ju�! Do��! Koniec! Wyj�� dysk z przeno�nego transpondera. Dysz�
ci�ko. Kasia ca�a dr�y, cicho.
- Czy on nie ma racji? O�enisz si� ze mn�? Ocalisz? Przytulisz? Zimno mi...
Przytulisz mocno?
Daj� jej aspiksyny od doktora. Kiedy gor�czka spada, decyduj� si�. Wydob�d� ci�
z tego, my�l�. Kr�tki, gwa�towny seks. Mo�e to pomo�e. Nie, nie mia�em ju�
porcji z serwera. Nie masz wirusa, nie wierz�, nie. Kasia ca�a dr�y, g�o�no.
Wyjemy jak psy.
0142. - Tu Radio Auschwitz, tu Radio Auschwitz... Nadajemy... - Szumy, �cichy,
p�ki. - ...By �wiat pozna� bestialstwo Rzeszy Niemieckiej... wiedzcie...
zmuszeni... powstanie... powstanie... Haniebne eksperymenty... z naszego
powstania... �eby ju� nigdy okupant nie... Pfryt, pfryt.
Podoficer techniczny pomyszkowa� przy ikonach. Z�o�y� prowizorycznego firewalla,
przepu�ci� sygna� po obrze�ach, po s�abiej patrolowanych �cie�kach. Plik
d�wi�kowy sta� si� nagle wyra�ny:
- ...a� broni� zag�ady. Oto os�awiona Wunderwaffe z histerycznie ha�a�liwych
przem�wie�. W swym haniebnym zamy�le Niemcy chc� wykorzysta� si�� kochaj�cych
si� ludzi. Pierwsza osoba uwalnia pot�n� dawk� energii wydobyt� z poczucia
straty po zabiciu drugiej osoby...
Pfryt, pfryt.
- Nie ufaj�c biurokratom kompromitowanej Komisji Europejskiej, i� dosz�y nas
wie�ci, do jakiego Har Megiddo, ziemi �mierci obiecanej, mo�e nas wywie�� atak
nowej broni, pozostaje jedno...
Ale� ten d�wi�k sta� si� wyra�ny. Zbyt wyra�ny. Zapad� nam g��boko w niedowiar�.
- Musieli�my zwa�y� na dost�pny czas i rozmiar mi�o�ci, z kt�rej zdecydowali�my
si� uwolni�. W naszej sytuacji �rodki powszechnie stosowane nie by�yby
skuteczne... Potrzeba rozwi�za� kra�cowych...
Niekt�rzy zdj�li he�mofony. Jakie� trudne wyrazy, jakie� nie wprost.
- Oto rodzi si� nowa Massada. Rodzi si� w gryz�cym dymie. Niekt�re z kobiet
�kaj�, lecz m�czy�ni pocieszaj� je. Dzieci nasze s� spokojne, zapewne
szcz�liwie nie do ko�ca �wiadome. Starcy cytuj� Pismo. Nasza wiara dodaje nam
si�... Nasze obliczenia dowodz�... - Gromy, styki, j�ki. - ...Krematoria pracuj�
bez zarzutu... pfryt... zd��ymy... TU RADIO A... Z.
Cisza radio.
- Oni pope�niaj� straszliwy grzech, prawda? - Kasia wydobrza�a w ostatnich
dniach. Chodzi o w�asnych si�ach. Gor�czka spad�a. Raz czy dwa nawet si�
u�miechn�a. Teraz spyta�a bez u�miechu, p�szeptem. Nie odpowiedzia�em. Nie
wi�kszy ich grzech od tego, kt�ry i nam pisane pope�ni�. Co najwy�ej szybszy.
Techniczny wzruszy� ramionami. ��czno�� zerwana. Grupa stu, stu dwudziestu os�b,
niemo�liwie brudnych, zm�czonych, oczekuj�cych. Najwy�szy w�r�d nas rang�
pu�kownik zabra� g�os:
- Armii Krajowej pad�a. Niemcy s� przy dworcu. B�dziemy si� przebija� kana�ami w
stron� ko�cio�a Franciszkan�w.
Wedle ostatnich meldunk�w pod portal ko�cio�a przedar� si� jaki� batalion z
Zaodrza, nie�le uzbrojony. Je�li po��czymy si�y, mo�e uda nam si� wyrwa� do
infostrady na Wroc�aw. A stamt�d, stamt�d... na razie w k�ko. Okop przy
Minoryt�w i Koraszewskiego podobno znowu jest w naszych r�kach. Pad�a Wyspa
Bolko.
- Uda si�, zobaczycie, uda. Wschodni wlez�, Szwaby si� pogubi�. Dadz� sobie po
�bach, os�abi� si�. Przeczekamy, i siup! Damy �upnia, stolica wolna, prosz�
pa�stwa! - To jaki� szczyl z pogruchotanym nintendo przeciwpiechotnym. Idziemy.
0143. Kasia poprosi�a, by przystan��. Nie, to ja poprosi�em. Nikt nie poprosi�.
Po prostu stan�li�my. Wyszli�my ze �ciek�w pod ulic� Wojciecha. Kamienie nisko,
nisko nad g�ow�, teraz nieco wy�ej. Boli mnie sklepienie czaszki. Za to Kasia
czuje si� lepiej. To ju� drugi dzie�. Nie wiemy, kto czy kt�r�dy dotrze do
miejsc zbi�rki. Nie wiemy, czy my dotrzemy. Ostatnie sto, sto pi��dziesi�t
metr�w pokonywali�my przez cztery godziny. Modem si� przegrza�. Czasy otwierania
zau�k�w wyd�u�aj� si�. Coraz trudniej znale�� wolny link. Niemcy pu�cili z
uwi�zi cookie, wredne psy; w�sz� przy witrynach, s� niepokoj�co blisko. Nasza
nadzieja daleko, ledwo �yje, szalona.
- Pyta�a� o co�?
Kasia przyk�ada palec do warg, nakazuje cisz�. Potem kieruje palec w g�r�.
Rosn�cy ha�as. Nad nami leci szczekaczka.
- Achtung! Achtung!... Dzisiaj o godzinie sz�stej rano nadszed� rozkaz
Naczelnego Dow�dztwa... Intranet Opole zostanie zr�wnany z ziemi�. Trasy
nadawcze, modemy, routery wszelkich typ�w ulegn� eksterminacji. Wiek,
amortyzacja, bod nie b�d� mie� znaczenia...
Wywo�uj� z pami�ci ikon� marszu. Ha�as. Sklepienie czaszki wali si� na g�ow�.
- To pliki widmowe. Nie mogli doj�� a� tutaj. Chc� nas oszuka�. Nie s�uchaj ich
- dysz�.
- Achtung! Achtung!... W uznaniu dla waleczno�ci powsta�c�w Naczelne Dow�dztwo
gwarantuje wszystkim, kt�rzy z�o�� bro� i poddadz� si� oddzia�om niemieckim, i�
ocal� �ycie i b�d� traktowani jak je�cy wojenni. Pozosta�ych zlikwidujemy
dost�pnymi �rodkami... Achtung! Achtung!... Dzisiaj o godzinie sz�stej rano...
- Powiedzieli "jak je�cy" czy "jako je�cy"? - zastanawia si� Kasia.
�api� j� za przegub i ruszamy. Jak�e trudno, jak�e grz�sko. Zwyci�ymy. A-ku-
rat, akurat-nie.
- Niemcy tu byli - m�wi Kasia i �wieci latark� po napisie na murze. - Patrz,
zostawili jakie� kody.
- Gotyk - chrypi�. - To bardzo stara inskrypcja.
- Halt, Wanderer, halt, geh langsam hier. Wie du jetzt bist, so waren wir... -
odczytuje Kasia. - Wie wir jetzt sind, m�(t du einst sein...Zu folgen uns, r�(t
du dich fein... O co im chodzi? To szyfr?
Opieram si� o nier�wn� �cian� i �miej� si�. Dawno nie s�ysza�em swojego �miechu.
Nareszcie.
- Nagrobek kt�rego� z Scholz�w. B�d� nast�pne. Jeszcze krok, dwa, ko�ci�.
Idziemy. Nie mo�emy zwleka�.
- My�lisz, �e czekaj� na nas? A mo�e b�dziemy pierwsi?
Klawiatura ucieka z r�k. Z trudem od�awiam krzyk w gardle. Oto otwiera si�
strona ko�cio�a Franciszkan�w, a powstanie zamyka. Oto esesmani z psami.
Polichromia. Czarne buty. Zygzakowate runy �mierci. Futhark dystynkcji. Nie
nasze or�y.
- Halt, Schei(kerl, halt. Geh langsam hier. Und H�nde hoh.
Zatrzaskuj� za sob� witryny, myl� tropy. Rozgl�dam si� po nierozgl�dalnym. Tunel
donik�d. Czekaj�. S� wsz�dzie. Wi�c s�. Naszych nie b�dzie. Niemcy nie �cigaj�,
maj� czas. Czas nigdy nie przystaje.
- Co zrobimy? - pyta Kasia, cho� zna odpowied�. Skoro zna, nie odpowiadam.
- O�enisz si� ze mn�? Zabierzesz po wojnie do cukierni na Pasiece? Poca�ujesz?
C� to jest? Wdzi�czno��? Panika? Syndrom sztokholmski? Wsp�czucie?
- Co zrobimy?
- Umrzemy. Wszczepili ci tego wirusa, prawda?
- Nie. Nie. Nie.
Wola�bym, �eby k�ama�a. Godzina, nim wy�api� nas jak lisy. Lub wykurz�. Wypal�.
Wygazuj�. �aden link do powsta�czej strony nie funkcjonowa�. Kasia zap�aka�a.
Zapuka�em w pud�o modemu. Ch�odzi� si� wolno. Co robi� godzin� do �mierci?
Wspomina�? Czeka� w bezruchu, w bezmy�lni? Zakocha� si� w kobiecie? Zadawa�
pytania nie na miejscu? (Nie b�dzie innych miejsc. Wi�c zadam.) Zn�w wola�bym,
�eby k�ama�a.
A zreszt�. Bez znaczenia. Powietrza jakby ma�o. Modem ostyg� wystarczaj�co.
- Kasiu, nie m�dl si� ju�. Lepiej popatrz. O tu. Tak, tu. Chod��e.
Jakim� cudem znalaz�em stare, romantyczne strony z czas�w sprzed Rzeszy. Z
genezy Opola - o, jest cukiernia na Pasiece, nieporadne fonty i wy�mienite,
kwaskowate applety w cie�cie, bardzo tanio. Automatycznie przewijany d�ugi wa�
przy rzece. Pusto. Sze�ciocyfrowa liczba go�ci. S�onecznie. Wolny spacer wzd�u�
cyfrowych limuzyn zaparkowanych u ratusza. Transfer wr�bli. I s�onecznie. A� tu
nagle bannery drobnego deszczu i ucieczki mi�dzy d�bowe li�cie. Przytulenie si�.
Jubiler z Krakowskiej na pewno da opust na obr�czki. S�oneczko milusie nasze,
koniecznie.
- S�u�� pa�stwu. Zapakowa�? - z�otnik wyskakuje us�u�nym pop-up'em zza lady.
Koniecznie.
- Oczywi�cie, oczywi�cie. Polecam si�.
- Kocham. - No i kt�re z nas si� odezwa�o?
Oboje mamy wirusa. Teraz Niemcy p�jd� bra� nas w niewol�. Modem nie zareaguje,
spali si�. Ale ci�gle jeszcze mo�emy si� broni�, jak tamci przed nami, jak
wszyscy powsta�cy, walcz�cy - aby nie przetrwa�, aby nie da� si� z�apa�. Jedna
lufa hapetki w siebie, druga w ciebie.
Stuk puk i puk. Fe fo fum. Formatowanie w toku. Popatrz, popatrz.
Czas, najpierwszy wygaszacz ekran�w, przystaje przed nami.
Krzysztof Bartnicki
KRZYSZTOF BARTNICKI
Urodzi� si� w 1971 roku w Opolu. Anglista po Uniwersytecie Wroc�awskim,
mieszkaniec Mys�owic, pracuje w Katowicach (Remontownia Maszyn G�rniczych).
T�umacz hobbysta, autor znanej z naszych �am�w "Galerni" ("NF" 12/98);
chandlerowski prywatny detektyw spotyka� si� w tym opowiadaniu w
cyberprzestrzeni z bohaterami Szekspira i wchodzi� z nimi w bolesne interakcje.
W "Himmelfahrtstrasse. Galernia 0133-0143" wkraczamy w cyberprzestrze� jeszcze
bardziej zakr�con� i szalon�. Wykorzysta�em w tek�cie pierwsze zdanie z
"Ulissesa" Joyce'a, fragment z Borowskiego ("Prosz� pa�stwa do gazu") i map�
Opola - skromnie przedstawia nam w li�cie Bartnicki swoj� robot�. A efekt?
Ekstrawagancka pr�ba fantastycznej literackiej awangardy i zarazem interesuj�cy
test na wytrzyma�o�� gatunku (i czytelnik�w!).