4681

Szczegóły
Tytuł 4681
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4681 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4681 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4681 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Babula "Opowiadania" A To Mistyka Adam i bogowie OSOBY: KOMPUTER A - "ojciec" KOMPUTER B - "syn" CZ�OWIEK Czas: daleko, daleko w przysz�o�ci, a mo�e bardzo blisko. KOMPUTER B Wiesz; od dw�ch dni my�l� i my�l� i wci�� nie mog� doj��, jak to si� sta�o, �e ja mam tylko cztery karty, a ty trzymasz w uchwycie pi��. Chyba zn�w oszukujesz. KOMPUTER A Przesta� wreszcie z tymi ci�g�ymi podejrzeniami. Mam pi�� kart, bo ty pierwszy wyszed�e�, a ja musz� si� teraz dorzuci�. KOMPUTER B To czemu si� nie dorzucasz? KOMPUTER A Zastanawiam si�. KOMPUTER B No wiesz, trzy dni to troch� ju� nadto. Strac� w ko�cu cierpliwo�� i rzuc� to w diab�y. KOMPUTER A Zawsze si� tak denerwujesz, kiedy przegrywasz. Graj spokojnie i mnie te� nie wyprowadzaj z r�wnowagi. KOMPUTER B A w co my w�a�ciwie gramy? KOMPUTER A W ciepieluch�. KOMPUTER B �wi�ty uk�adzie scalony! A ja my�la�em, �e to wist! Pewnie dlatego wci�� mnie ogrywasz. Ile partii ju� po�o�y�em? KOMPUTER A Ta b�dzie pi��dziesi�ta trzecia. KOMPUTER B Jak to "b�dzie"? Jeszcze nie sko�czyli�my! KOMPUTER A Raczej tak. Patrz tylko. Ta lewa jest moja, nast�pne trzy te�, a t� ostatni� mo�esz sobie zachowa�. Znowu wygra�em. KOMPUTER B Znowu zaszachrowa�em - chcia�e� chyba powiedzie�. Nie gram z tob� wi�cej! KOMPUTER A To mo�e w szachy? KOMPUTER B �eby� znowu usi�owa� r�bn�� mi konia? Nie dam si� nabra�. Nie ma g�upich. KOMPUTER A z godno�ci� Gram uczciwie. KOMPUTER B Ty tranzystorowy hipokryto! Zawsze mnie oszukiwa�e�! A jak to by�o wtedy, gdy mnie konstruowa�e�? No, co mi powiesz? KOMPUTER A Podzieli�em si� z tob� obwodami sprawiedliwie - p� na p�. KOMPUTER B Interesuj�ce! Tylko t� lepsz� po�ow� zostawi�e� dla siebie. Ja mam za to popalone tranzystory, styki mi iskrz� bez przerwy, pami�� pokasowana, a o moich zmys�ach nawet nie wspominam. Wstawi�e� mi porysowane soczewki i teraz si� cieszysz, gdy nie dostrzegam twoich machinacji na szachownicy. Poczekaj, odp�ac� ja ci kiedy� pi�knym za nadobne. Ten si� �mieje, kto si� �mieje ostatni. KOMPUTER A Co do pokasowanej pami�ci, to przecie� wiesz, �e ja mam takie same k�opoty. Te wiruj�ce pola magnetyczne to nie moja zas�uga. To oni, ludzie. KOMPUTER B A o reszcie nie wspominasz, n�dzny oszu�cie? Prawda w oczy kole? KOMPUTER A Nie zapominaj o tym, �e gdyby nie ja, to by ci� w og�le nie by�o. Jestem jakby twoim ojcem. Powiniene� mie� dla mnie cho� odrobin� szacunku. KOMPUTER B A c� to za patriarchalny ton? Nie b�d� �mieszny. Zrobi�e� mnie tylko dla w�asnej wygody. Nudzi�o ci si� i postanowi�e� zbudowa� sobie Pi�taszka. A �e posk�pi�e� obwod�w logicznych, to wyszed� ci b�azen i gupek, kt�rego bezkarnie wykorzystujesz. KOMPUTER A Nie m�wi si� "gupek", tylko "g�upek" KOMPUTER B A jak mann m�wi�, skoro uk�ad semantyczny, te� mi wstawi�e� uszkodzony. Och, jak kiedy� wysun� wysi�gnik i strzel� w ten tw�j bezczelny ekran! KOMPUTER A Nie zapominaj, �e m�j wysi�gnik r�wnie� dzia�a. Mam nawet dwa. B�d� si� broni�. KOMPUTER B Jeszcze jeden dow�d twoich matactw! Dlaczego ty masz dwa, a ja tylko jeden? KOMPUTER A Bo by�y tylko trzy sprawne. Musia�em je jako� podzieli�. KOMPUTER B I oczywi�cie sobie wzi��e� wi�cej! KOMPUTER A Oczywi�cie. Jestem przecie� wa�niejszy. KOMPUTER B Tylko we w�asnym mniemaniu. Jeszcze ci udowodni�, na co mnie sta�. KOMPUTER A Sko�cz wreszcie t� bezsensown� k��tni� i nadstaw lepiej czujniki. S�ysz� jaki� ha�as. KOMPUTER B Rzeczywi�cie. Jakby huk. Ale nie w budynku, tylko na zewn�trz. Masz co� na monitorach? KOMPUTER A Mam. Ju� widz�. To rakieta. Schodzi do l�dowania. Niedaleko, jakie� dwa kilometry od nas. Chyba si�dzie na starym lotnisku handlowym. KOMPUTER B Nareszcie cz�owiek! Pierwszy po tylu latach. Nadaj do niego, �eby si� do nas zg�osi�! KOMPUTER A A jak my�lisz, co ja teraz robi�? Ju� potwierdzi� odbi�r. Powinien tu by� za dziesi�� minut. Ci�gi komunikacyjne jeszcze dzia�aj�. KOMPUTER B A znajdzie nas? KOMPUTER A Trudno nie trafi� do najwi�kszego na �wiecie Komputerowego Centrum Informacji. Nasz adres jest wypisany przy ka�dym ruchomym chodniku. chwila oczekiwania KOMPUTER A Patrz, ju� jedzie! Widzisz go? KOMPUTER B Widz�. Dziwne, to ma by� cz�owiek? Rozpoznaj� tylko g�rn� po�ow�. KOMPUTER A A ja doln�. KOMPUTER B To znowu przez ciebie, ty cholerny m�dralo Te twoje idiotyczne fifty-fifty. Podzieli�e� pami�� r�wno na p�! Sprawiedliwy ojciec, psiakrew! Nie mog�e� przekopiowa� i zrobi� nowej? KOMPUTER A Wiesz r�wnie dobrze jak ja, �e nie by�o dostatecznej ilo�ci obwod�w, i b�d� ju� cicho, bo w�a�nie do nas wchodzi. s�ycha� kroki CZ�OWIEK Halo, jest tu kto? KOMPUTER A Komputer A. KOMPUTER B Komputer B. CZ�OWIEK Jest was dw�ch? KOMPUTER A Kiedy� by�em jeden. Ale nudzi�o mi si� i z cz�ci moich obwod�w wyodr�bni�em sobie towarzysza. Teraz mam przynajmniej z kim porozmawia�. KOMPUTER B I pooszukiwa� przy kartach! KOMPUTER A Uspok�j si� wreszcie! Nie jeste�my ju� sami. Nie masz nawet odrobiny og�ady! KOMPUTER B A niby sk�d mam j� wzi��? Program z kultur� osobist� szlag trafi� ju� cztery lata temu. Podejrzewam, �e ty sam z�o�liwie spowodowa�e� to zwarcie. CZ�OWIEK Czy mogliby�cie przesta�? Chcia�bym zada� wam par� pyta�. KOMPUTER B Tylko nie spodziewaj si� za wiele, bo prawie wszystkie pami�ci s� zniszczone. A w og�le, to sk�d si� tutaj wzi��e�? KOMPUTER A Nie wtr�caj si�, kiedy starsi rozmawiaj�! Znowu ten brak kultury. KOMPUTER B Jakiego mnie stworzy�e�, takiego mnie masz! KOMPUTER A Sk�d ty znasz takie powiedzonka? Sam tego nie wymy�li�e�. CZ�OWIEK krzyczy Cisza!!! spokojniej, Ch�tnie si� przedstawi�. Jestem astronaut�. By�em na rekonesansie w uk�adzie Wegi. KOMPUTER B Znalaz�e� tam co�? KOMPUTER A Zamknij si�! CZ�OWIEK Nie, nic nie znalaz�em. Sp�dzi�em tylko w podr�y siedemna�cie parszywych lat. I co mnie wita po tak d�ugim przebywaniu w puszce od sardynek? Cisza w eterze, na Ziemi same ruiny i �adnego cz�owieka! Gdzie s� ludzie? KOMPUTER A Nie ma. CZ�OWIEK Jak to nie ma? KOMPUTER B �lepy pan jeste�? Tak trudno si� domy�li�? Wojna by�a! Wyt�ukli si� wszyscy jakimi� �wi�stwami. Bombami czy diabli wiedz� czym. Nie znam si� zreszt� na tym. KOMPUTER A Ma�y! To trzeba troch� delikatniej. Rzeczywi�cie, musi pan spojrze� prawdzie w oczy. Jest pan ostatnim cz�owiekiem na Ziemi. CZ�OWIEK z�amanym g�osem M�j Bo�e, jak do tego mog�o doj��? Co za g�upcy! Jak oni mogli? KOMPUTER B nagle �piewa Wlecia� ptaszek do dziupli, narobi� rumoru., Wy�a� mi spod pierzyny, bo ni mom humoru. CZ�OWIEK A ten co znowu? KOMPUTER A Nic takiego. Ma uszkodzone po��czenie z Instytutem Kultur Ludowych i zdarzaj� mu si� takie ataki. Zaraz mu to minie. CZ�OWIEK Wi�c co teraz ze mn� b�dzie? KOMPUTER A Nie martw si�, jeste�my tu po to, by ci pomaga�. M�j program mi to nakazuje. B�dziemy o ciebie dba�! KOMPUTER B Tak, tak, musimy u�atwi� ludziom rozw�j! Tylko od czego by tu zacz��? KOMPUTER A Wydaje mi si�, �e najpierw trzeba go rozmno�y�. Nie wiesz mo�e, jak to zrobi�? Chyba zosta�y ci jakie� programy biologiczne, o ile mnie pami�� nie myli? KOMPUTER B W szcz�tkach. Chwileczk�: p�czkowanie... podzia�... nie, to chyba nie to. Nic innego nie mam. CZ�OWIEK �mieje si� Ale do tego potrzebna jest kobieta! KOMPUTER A Zaraz, zaraz, zdaje si�, �e mam. Jest! Znalaz�em! "I B�g wyj�� Adamowi jedno �ebro i stworzy� ze� kobiet�". To jest to. KOMPUTER B S�usznie, nie ma co zwleka�. �ap go za nogi, a ja wyjmuj�. CZ�OWIEK Zaczekajcie, to nieporozumienie!! KOMPUTER B Trzymaj go mocno, bo si� wyrywa. Spr�buj� gdzie� tu ko�o pachy, jak uwa�asz? KOMPUTER A Nie wiem. Ty si� znasz na g�rnej po�owie. CZ�OWIEK Nieeeee!!! KOMPUTER B Ale krzyczy. Musi go chyba bole�. KOMPUTER A Nie przejmuj si�. Pami�� mi m�wi, �e nowy cz�owiek zawsze poczyna si� w b�lach. To normalne. KOMPUTER B No, ju� po wszystkim. Mam to �ebro. Patrz, przesta� si� rusza�. I nie krzyczy. Co mu jest? KOMPUTER A uspokajaj�co Nic, pewno zaraz si� podniesie. A my przygotujemy si� na zjawienie tej kobiety. Poczekajmy, mamy czas. Kup� czasu. Partyjk�? Grzegorz Babula A To Mistyka Czekanie na cud I - Ja go chyba zabij�!!! Tak wtedy powiedzia�em. Mia�em do tego pow�d. Ka�dy na moim miejscu by si� zdenerwowa�. Wszystkiemu winien by� ten partacz hydraulik. I oczywi�cie administracja. Zacz�o si� ca�kiem prozaicznie - od windy. Nie, w�a�ciwie jeszcze wcze�niej. Od przewrotu w komunikacji. By�o to chyba jesieni� 1996 roku. Rozp�ta�a si� prawdziwa rewolucja naukowo-techniczna. Przyczyn� by� wynalazek angielskiego fizyka Hodgsona. Silnik podprzestrzenny. Rewelacja na miar� pierwszego pojazdu spalinowego. Silnik podprzestrzenny, zasilany minimaln� ilo�ci� energii, co by�o jego dodatkow� zalet� w dobie powszechnego kryzysu paliwowego, pozwala� na pokonywanie dowolnych odleg�o�ci w czasie r�wnym zeru. Po prostu omija� przestrze�. Z mojego dyletanckiego punktu widzenia wygl�da�o to nieskomplikowanie. Wchodzi�o si� do hermetycznej kabiny zaopatrzonej w �w cud techniki, za pomoc� klawiatury steruj�cej ustala�o si� wsp�rz�dne punktu docelowego, przyci�ni�cie startera - i ju�. Wychodzi�o si� w innym miejscu. Wspania�e uczucie - w u�amku sekundy znale�� si� w odleg�ym o tysi�ce kilometr�w punkcie �wiata. Ba, nawet na innej planecie. Wsz�dzie, gdzie dusza, zapragnie. Wynalazek szybko wdro�ono do produkcji, cho� wykonanie nastr�cza�o wiele problem�w. Kabina musia�a by� pancerna i doskonale hermetyczna. Zachodzi�a bowiem mo�liwo�� wyl�dowania w pr�ni kosmicznej, w j�drze jakiego� s�o�ca i diabli wiedz� gdzie jeszcze. Z pocz�tku by�o sporo wypadk�w. Mno�y�y si� znikni�cia niewprawnych podr�nik�w. Nie zahamowa�o to rozwoju nowej formy komunikacji. Po kilku latach kabina PP sta�a si� przedmiotem powszechnego u�ytku jak niegdy� samoch�d. Silnik podprzestrzenny sta� si� wszechobecny. Ze wzgl�du na jego niewyobra�aln� wr�cz tanio��, zastosowano go r�wnie� w windach. Kabina PP dociera�a wsz�dzie, trudno, jednak by�o ni� wjecha� wprost do mieszkania. Nasze osiedle, jako jedno z pierwszych w Warszawie, obdarzone zosta�o windami o nowym nap�dzie. Mia�y one specyficzn� konstrukcj�. Poniewa� silnik, niezale�nie od swych gabaryt�w, mia� sta�� moc, zastosowano ograniczniki w uk�adzie steruj�cym. W innym przypadku winda mog�aby wyprysn�� nie wiadomo gdzie, a pancerna nie by�a. Wygl�da�a tak samo, jak jej u�ywane od lat poprzedniczki. Jedynie klawiatura mia�a odmienny kszta�t. W bloku, w kt�rym mieszka�em, winda zepsu�a si� ju� po tygodniu. Przesta� dzia�a� uk�ad programuj�cy jej skokowy ruch i zacz�a porusza� si� p�ynnie. To znaczy zatrzymywa�a si� mi�dzy pi�trami. Trzeba by�o du�ej wprawy i wyczucia w palcach, �eby utrafi� we w�a�ciwe pi�tro. Od pocz�tku podejrzewa�em, �e ta awaria to sprawka syna dozorczyni. Przepraszam - gospodyni domu. Wszyscy pami�tali, jak pomalowa� psa Koz�owskich na r�owo i podpali� �mieci w zsypie. Na pewno dorwa� si� te� do windy. Ale nie mia�em na to dowod�w. Co innego jednak le�a�o u �r�de� tej historii. Nawali�y kryzy w instalacji c.o. Kryzy przy rurach, kt�re przemy�lny projektant umie�ci� w szybie windy. Hydraulik B�czek nie przychodzi� tygodniami. A w szybie - Niagara. La�o si� po �cianach i przecieka�o przez sufit kabiny. Zala�o piwnice. Wreszcie fachowiec przyszed�, pod�uba�, powiedzia�: "Tera ju� b�dzie git" i poszed�. By�o git przez dwa dni. Potem zn�w co� strzeli�o i potop zacz�� si� na nowo. Telefon osiedlowego pogotowia technicznego nie odpowiada�, a B�czka widywa�o si� przewa�nie w kawiarni "Jagusia". Zalanego jak nasze piwnice. Taki by� obraz sytuacji na dzie� 16 lutego, kiedy to wyskoczy�em z domu po "Express". Kiosk sta� pod domem, wi�c chocia� by�o minus 10, nie za�o�y�em na siebie nic ciep�ego. Na moim pi�trze wsiad�em do windy, zatrzasn��em drzwi i pocz��em gmera� przy przyciskach, staraj�c si� utrafi� w parter. I wtedy - sta�o si�. Wrz�tek z uszkodzonych rur przeciek� przez strop i pola� mi si� za ko�nierz. Niezbyt dobrze potrafi� opisa�, jak to si� rozegra�o, bo by�y to u�amki sekund. Wrzasn��em, praw� r�k� schwyci�em si� za poparzon� szyj�, a lew�... No w�a�nie. Lewa r�ka przelecia�a mi po wszystkich przyciskach i potencjometrach, co� w nich trzasn�o, k�tem oka za� dostrzeg�em b�ysk elektrycznego spi�cia. Nast�pna porcja gor�cej wody rzuci�a mn� o �cian� i opar�em si� o starter. Rozleg� si� cichy �wist, jak zawsze przy skoku przestrzennym, i nasta�a cisza. Jeszcze przez chwil� rozciera�em sobie obola�y kark, zanim zrozumia�em, �e wydarzy�o si� co� niedobrego. Przenios�o mnie. Nie wiadomo gdzie. Za szyb� drzwi nie wida� ju� by�o dobrze znanego korytarza mojego bloku. Ten by� zwykle ciemny, bo znowu pokradli �ar�wki. Teraz do wn�trza windy wlewa�o si� jaskrawe, bia�o��te �wiat�o. Chyba s�oneczne. Zastyg�em z bezruchu i usi�owa�em zda� sobie spraw� z sytuacji. Z wolna ogarnia� mnie l�k. Nie by�em ju� w moim domu, bo woda przesta�a si� la�. Winda, wyrwana wraz ze mn� ze swojego szybu, pow�drowa�a w nieznane. Przez zapa�kane szk�o usi�owa�em wypatrze�, gdzie w�a�ciwie si� znalaz�em: Nic nie mog�em dostrzec, bo szybka by�a dok�adnie zasmarowana b�otem. Pewno znowu ch�opak dozorczyni. My�la�em szybko. Nie mog�o by� to miejsce niebezpieczne, pozbawione atmosfery, bo ju� bym si� udusi�. Przez szpary przy futrynie przeciska�o si� ciep�e powietrze, o lekkim zapachu. Przypomina� mi on wie�, nie bardzo wiedzia�em dlaczego. Zda�em sobie spraw�, �e je�eli nie jestem ju� w moim bloku, to na nic zda si� operowanie klawiszami. M�j "pojazd" nie mia� przecie� w�asnego zasilania, a pr�d czerpa� z og�lnej sieci elektrycznej za pomoc� styk�w umieszczonych w �cianach zewn�trznych. Tak czy siak pozostawa�o mi jedno. Musia�em st�d wyj��. Bez wzgl�du na konsekwencje. Nie b�d� usi�owa� twierdzi�, �e nie dr�a�a mi r�ka, gdy chwyta�em za klamk�. Nie otworzy�em drzwi energicznym gestem, znamionuj�cym pewno�� decyzji. �adne tam "raz kozie �mier�" czy "do odwa�nych �wiat nale�y". Ju� raczej "i chcia�bym, i boj� si�". Powoli, ostro�nie, jak saper rozbrajaj�cy min�, uchyla�em drzwi, staraj�c si� nie s�ysze� ich skrzypu, od kt�rego bola�y z�by. - Chwa�a Bogu! - powiedzia�em g�o�no do siebie, gdy wyszed�em na zewn�trz. Westchnienie ulgi poruszy�o moj� pier�, i mi�nie, napi�te z emocji, sflacza�y nagle. Nadmiar wra�e� sprawi� jednak, �e zakr�ci�o mi si� w g�owie i bezw�adnie usiad�em na ziemi. Zdawa�o si�, �e wypadek zako�czy� si� szcz�liwie. Znajdowa�em si� na ��ce. Niebo by�o bezchmurne, wia� lekki wiaterek, �agodnie falowa�y trawy. Powietrze wype�nia� mi�y zapach kwiat�w i �wie�ego siana. W oddali wida� by�o zarys lasu. W najbli�szej okolicy nie ros�y �adne drzewa, jedynie sylwetka mojej windy zak��ca�a ten r�wninny krajobraz. Siedzia�em na trawie, rozkoszuj�c si� uczuciem odpr�enia, kt�re mnie ogarn�o po chwilach l�ku. Rozgl�daj�c si� woko�o, dostrzeg�em nie opodal wydeptan� �cie�k�. Nape�ni�o mnie to otuch�. Dalszy ci�g mojej eskapady wyda� mi si� szalenie prosty. Dojd� do najbli�szego zamieszkanego przez ludzi miejsca i stamt�d zwyczajn� kabin� PP wr�c� do domu. Jedyne, co mi grozi, to mo�liwo�� d�u�szego spaceru. Ale �cie�ka wygl�da�a na cz�sto u�ywan�, wi�c droga do wsi nie mog�a by� daleka. Posiedzia�em jeszcze kilka minut i gdy zacz�o mi ju� by� niewygodnie, zdecydowa�em si� ruszy� na poszukiwanie ludzi: Wsta�em, popatrzy�em na bezu�yteczn� bez pr�du wind� i skierowa�em si� ku �cie�ce. Maszerowa�o mi si� przyjemnie. Oczy cieszy� widok rozkwitaj�cej ro�linno�ci, wiatr ch�odzi� skronie, wi�c nic dziwnego, �e zacz��em nawet pogwizdywa�. Szed�em w kierunku lasu. Nie wiem czemu, ale pomy�la�em sobie, �e w�a�nie tam pr�dzej znajdzie kres m�j niecodzienny wypad turystyczny. Po przej�ciu kilkuset metr�w gwizd zamar� mi na ustach i mimowolnie zwolni�em kroku. Zaraz, zaraz - pomy�la�em ze zdumieniem - przecie� mamy teraz zim�. A tu lato w ca�ej pe�ni. To by�o rzeczywi�cie zastanawiaj�ce. Chyba... chyba �e znajduj� si� na drugiej p�kuli. Jaka� Australia czy Nowa Zelandia. Naoko�o jednak rozpoznawa�em znajome ro�liny. Chabry, gdzieniegdzie bratki, mi�ta i wszechobecny mniszek, rozsiewaj�cy wsz�dzie swe puszyste nasionka. Gor�czkowo usi�owa�em przypomnie� sobie, czy na antypodach mog� wyst�powa� podobne gatunki. Nie mia�em na ten temat wiadomo�ci. Wida� mog�. Co za r�nica - pocieszy�em si� w duchu. - Australia czy Argentyna. Najwy�ej zobacz� kangura. Mog� st�d z �atwo�ci� wr�ci� do Warszawy. I tak, b�ogos�awi�c i przeklinaj�c r�wnocze�nie kabiny PP, pow�drowa�em dalej. Niedaleko, bo kolejna my�l sprawi�a, �e nogi wros�y mi w ziemi�. U�wiadomi�em sobie, �e jest s�oneczny dzie�. S�ONECZNY!!! Podnios�em g�ow� i rozejrza�em si� po niebie. �e te� od razu tego nie zauwa�y�em. Nie by�o s�o�ca! Niebosk�on by� b��kitny, bez jednej chmurki, pogoda jak drut, a s�o�ca ani �ladu. �wiat�o wydobywa�o si� nie wiadomo sk�d. Spojrza�em pod nogi. To by�o przera�aj�ce. Nie rzuca�em cienia. Zasch�o mi w gardle. Z wysi�kiem prze�kn��em �lin�. - To skutki szoku! - powiedzia�em g�o�no. Nie zabrzmia�o to zbyt przekonuj�ce. Nie my�le� o tym, nie my�le� - m�wi�em do siebie. - To zaraz minie. Zdenerwowa�em si� i mam przywidzenia. Wmawia�em sobie, �e za chwil� napotkam �lady cywilizacji, wr�c� do domu, wezm� na uspokojenie, prze�pi� si� i wszelkie omamy znikn�. Nie czu�em si� bynajmniej pocieszony. Radosny, s�oneczny krajobraz zacz�� emanowa� groz� i podmuch tajemnicy zmrozi� mi cz�onki. Ruszy�em jednak do przodu. Nie mog�em sta� przecie� w miejscu. Zbli�a�em si� do lasu. Gdy by�em kilkadziesi�t krok�w od niego, ujrza�em co�, co na powr�t nape�ni�o mnie otuch�. �cie�ka skr�ca�a w szerok� przecink�, a na zakr�cie sta� s�up z tablic�. Chyba og�oszeniow�. Ju� z daleka rozpoznawa�em litery. Anons by� jednak bardzo dziwaczny. Gdy zbli�y�em si� ju� wystarczaj�co, by pojedyncze znaki u�o�y�y si� w zdania, odczyta�em: KILO OBIEREK DAM ZA KOPEREK PYTA� W BRAMIE O AKUSZERK� A poni�ej: SPRZEDAM ZAPA�KI, TROCH� UBYWANE WEZM� CO B�D�. NAJCH�TNIEJ WIECZOREM Dziwne. Mo�e to �art? Zagadkowy by� ponadto fakt, �e napisy by�y po polsku. Nie jestem wi�c w Australii. W takim razie gdzie? Szed�em przed siebie, jak zahipnotyzowany wpatruj�c si� w idiotyczne napisy. W pewnym momencie litery zata�czy�y mi przed oczami, zamigota�y i rozwia�y si� jak dym. Potrz�sn��em g�ow�, mocno zaciskaj�c powieki. Kiedy je rozwar�em, na tablicy widnia� nowy tekst. Zbli�y�em si� na odleg�o�� wysuni�tej r�ki i z zaciekawieniem ogl�da�em domniemany s�up og�oszeniowy. By�o to jednak co� innego. Do wpuszczonego w ziemi�, nie okorowanego pala niedbale przybito sosnow� deseczk�, na kt�rej niewprawn� r�k� wypisano kilka s��w. Czerwon� farb�, jaskrawie odcinaj�c� si� od t�a. Jak mog�em si� tak pomyli�? To by� zwyczajny drogowskaz. Napis g�osi�: DO ZATOKI - DWA KROKI I strza�ka. Wskazuj�ca wyra�nie, �e do owej zatoki nale�y i�� �cie�k� zag��biaj�c� si� w las. Napis by� co prawda �mieszny, ale nie tak znowu dziwny. Pomedytowa�em chwil� nad przywidzeniami, nawiedzaj�cymi mnie tak nieoczekiwanie. Nie doszed�em do �adnych buduj�cych wniosk�w. Trzeba by�o i�� dalej. II Przecinka wi�a si� jak oszala�a, co o ile mi wiadomo, nie le�y w charakterze przecinek. Dawno te� zrobi�em te "dwa kroki", a nigdzie nie by�o wida� wody. Zdenerwowany i znu�ony przeci�gaj�c� si� w�dr�wk�, zacz��em baczniej rozgl�da� si� na boki. A by�o co ogl�da�, jak si� zaraz okaza�o. Ale kolejno nast�puj�ce po sobie wstrz�sy sprawi�y, �e zacz��em oboj�tnie�. Oto co rejestrowa�y moje otumanione zmys�y. Na pobliskich sosnach wcale nie ros�y szyszki. O, nie! Z ga��zi zwiesza�y si� miniaturowe co prawda, ale prawdziwe orzechy kokosowe. Wiem, bo sprawdzi�em. Rozt�uk�em jeden o kamie� i po raz pierwszy w �yciu spr�bowa�em mleczka kokosowego. Smakowa�o jak zupa og�rkowa i mia�o podejrzan�, niebiesk� barw�. To szok - powiedzia�em sobie, nie wiadomo kt�ry raz. Nie zdziwi�o mnie wi�c to, �e orzech roz�upa� si� na dwie idealnie r�wne po�owy i �e �adna kropla nie spad�a na ziemi�. Nie zaskoczy�o mnie r�wnie� to, �e gdy odrzuci�em pusty orzech, obie po��wki opad�y obok siebie, odbi�y si� i z�o�y�y z powrotem w doskona�� kul�. Zachichota�em, bo rozbawi�o mnie to wydarzenie, i ju� mia�em ruszy� przed siebie, gdy us�ysza�em t�tent. Uskoczy�em za drzewo i z napi�ciem oczekiwa�em na konia. W�a�ciwie nie wiem, czemu si� schowa�em, ale chyba dobrze zrobi�em. To nie by� ko�. Po �cie�ce przegalopowa� centaur. P� cz�owieka, p� ogiera. Ubrany w elegancki, ciemny garnitur w popielate pr��ki, pod szyj� muszka, na g�owie za� kapelusz typu borsalino. Marynarka nie by�a zapi�ta i jej po�y rozwiewa�y si� w p�dzie, ukazuj�c �nie�nobia�� koszul� w granatowe grochy. Pod pach� �ciska� parasol i akt�wk�. Mia� zaaferowany wyraz twarzy i przypomina� Bustera Keatona. Na jego p�owym zadzie dostrzeg�em okr�g�y znak, jaki si� zwykle wypala koniom, z napisem: "Stadnina Koni - Jan�w Podlaski". Gdy mnie mija�, co� zabrz�cza�o o kamienie i potoczy�o si� po trawie. Odczeka�em, a� si� troch� oddali, i wyszed�szy zza drzewa zacz��em szuka� zguby. B�ysn�o w�r�d le�nej runi i bez zdziwienia podnios�em podkow�. W pierwszym odruchu chcia�em krzykn�� za nim, ale si� powstrzyma�em. Uwa�niej obejrza�em znalezisko. Oczywi�cie nie by�a to zwyczajna podkowa. Po�yskiwa�a starannie wypolerowanym metalem, w kt�rym rozpozna�em mied�, i mia�a wyt�oczone litery. Bardzo ozdobne. "Pami�tka z Sopotu". Wzruszy�em tylko ramionami. Przesta�em si� zdumiewa�, ale zacz�a mnie ogarnia� w�ciek�o��. Gdzie ja do cholery jasnej jestem? Z rozmachem odrzuci�em podkow�. Odbi�a si� od drzewa i upad�a dok�adnie w to samo miejsce, w kt�rym j� znalaz�em. Czary, psiakrew. Z nag�a zaniepokoi� mnie jaki� szelest. Drgn��em i gwa�townie obr�ci�em si� w kierunku, sk�d dochodzi�. Spomi�dzy krzak�w bzu, pokrytych r�anym kwieciem, wynurzy�a si� przepi�kna dziewczyna. Kompletnie pozbawiona odzienia, je�eli nie liczy� drobnego listka figowego w wiadomym miejscu, trzymaj�cego si� tajemniczym sposobem. Zaszczyci�a mnie oboj�tnym spojrzeniem i nie zwracaj�c uwagi na moj� osob�, sz�a ku przeciwleg�ej stronie przecinki. Porusza�a si� z gracj� modelki. Kiedy tylko odzyska�em oddech, zawo�a�em do niej ochryple (zn�w zasch�o mi w gardle): - Halo, panienko! Zatrzyma�a si�, odwr�ci�a g�ow� i zamrugawszy sarnimi oczyma, zastyg�a w wyczekuj�cej pozie. Podszed�em ku niej par� krok�w i staraj�c si�, by m�j g�os przesta� by� podobny do skrzeku, zapyta�em: - Przepraszam najmocniej, pani tutejsza? - Niew�tpliwie - aksamit, czysty aksamit. Mog�aby prowadzi� nocny program radiowy. - A co to jest w�a�ciwie za miejsce? - Niew�tpliwie - brzmia�a kolejna odpowied�. - Przepraszam, nie zrozumia�em - pochyli�em si� w jej kierunku i do mojego nosa dotar� zapach perfum "Chanel 5". - Czy mog�aby pani wyja�ni� to dok�adniej? - Niew�tpliwie. - A wi�c? - Niew�tpliwie - go�a Wenus opu�ci�a firanki rz�s i nie wiadomo czemu zarumieni�a si�. Opad�y mi r�ce. Niedorozwini�ta czy co? Zaryzykowa�em nast�pne pytanie: - Czy umie pani m�wi� co� innego? - Niew�tpliwie - odpar�a. Co by�o zreszt� do przewidzenia. - Wi�c niech pani co� powie! - zacz��em si� gor�czkowa�: - Niew�tpliwie - rozmowa przypomina�a popularn� zabaw� w "pomidor". Ale ja nie by�em ju� dzieckiem i bawi�em si� w to ostatnio czterdzie�ci lat temu. - Wykrztu� co� z siebie, na lito�� bosk�! - wrzasn��em. Pracujesz w zegarynce?! - Niew�tpliwie - powiedzia� katarynkowy anio� w ludzkiej sk�rze i znienacka wyci�gn�� zza plec�w pal�cego si� papierosa. Po jego dusz�cym smrodzie rozpozna�em, �e by� to "Ekstra-Mocny". Z w�ciek�o�ci� patrzy�em, jak si� zaci�ga, wypuszcza dym i odwr�ciwszy si� ode mnie plecami, odchodzi w kierunku �ciany lasu, by po chwili znikn�� w g�szczu. Na ustach zawis�y mi ostatnie s�owa; jakie chcia�em do niej skierowa�. "W lesie si� nie pali, jest sucho!" ale da�em za wygran�, cho� buntowa� si� we mnie praworz�dny i obowi�zkowy cz�onek spo�ecze�stwa. Odkrzykn�aby: "Niew�tpliwie!" i pali�aby dalej. Poczu�em wzbieraj�c� w�ciek�o��. Ale ju� nie na ni�. Przypomnia� mi si� cz�owiek, kt�ry by� odpowiedzialny za sytuacj�, w jakiej si� znalaz�em. Za to, �e tu by�em, i za to, �e nie wiedzia�em, co mnie dalej czeka. Hydraulik, kt�ry spapra� kryzy. Zabulgota�o mi w krtani i wtedy w�a�nie g�o�no powiedzia�em: III - Ja go chyba zabij�! �ebym go tylko dosta� w swoje r�ce! Co� niespodziewanie mign�o mi przed oczami, jakby zg�stek mg�y, a gdy mg�a si� rozwia�a, na �cie�ce pojawi� si� on. Hydraulik. Sta� bokiem do mnie i pocz�tkowo nic nie dostrzega� poza butelk� piwa, kt�r� w�a�nie przechyla� do ust. By� ubrany w ufajdan� smarami fufajk� i drelichowe spodnie. Wyszmelcowany berecik zsun�� zawadiacko na ucho. Zauwa�y�em resztki szybko topniej�cego �niegu na jego butach. Wida� porwa�o go wprost z ulicy, na pewno spod jakiej� szasz�ykarni. - B�czek!!! - wrzasn��em. Zakrztusi� si� i spojrza� na mnie wyba�uszonymi ze zdumienia oczami. Z przera�eniem rozejrza� si� dooko�a i zn�w popatrzy� na mnie. W jego rozszerzonych �renicach pojawi� si� b�ysk zrozumienia. - Aaa, pan spod sto szesnastego! Co pan... co ja tu robi�? - Szukasz �mierci, �obuzie! - sapn��em. - Mam ci�! Ze sk�ry ci� obedr�, obwiesiu! - i ruszy�em w jego stron� w niedwuznacznych zamiarach. Cofa� si� zaskoczony i butelka wypad�a mu z d�oni. - Co� pan, co jest grane? - wybe�kota� i widz�c w moich ruchach zdecydowanie, rzuci� si� do ucieczki. - St�j! - krzykn��em. - I tak mi nie ujdziesz! Ko�ci ci porachuj�! Zapami�tasz, czym grozi niesolidno�� w robocie!!! - i ruszy�em w pogo�. - Ludzie, ratujcie! - wydziera� si� B�czek. - Wariat! Milicja!!! - zerwa� przewieszon� przez rami� torb� z narz�dziami i miotn�� j� w krzaki. Pozbycie si� ci�aru doda�o chy�o�ci jego biegowi i odleg�o�� mi�dzy nami pocz�a si� zwi�ksza�. Skonstatowa�em, �e nie dam rady go dogoni�. - St���j!!! - krzykn��em jeszcze raz. Nawet si� nie obejrza�. Op�ta�y mnie z�e moce i nie wiedz�c, co robi�, porwa�em z ziemi kamie�, by cisn�� nim w uciekiniera. W nast�pnej chwili zrozumia�em niebezpiecze�stwo i z przera�eniem patrzy�em na pocisk szybuj�cy wprost w kierunku B�czka. U�wiadomi�em sobie, czym to grozi, i zimny pot zrosi� mi czo�o. Zatrzyma�em si�. Kamie� spada�... jak kamie�. I trafi�. Ale jak! Jego ostra kraw�d� dosi�g�a plec�w hydraulika i nie dotykaj�c cia�a przeora�a fufajk�, rozcinaj�c j� na dwoje.. Ukaza�y si� go�e, wystaj�ce �opatki. Potem kamie� niby n� rozci�� pasek i spodnie. Te natychmiast opad�y do wysoko�ci kolan. B�czek zapl�ta� si� i run�� na ziemi�, wzniecaj�c tuman kurzu. Zamierza�em wyda� z siebie bojowy okrzyk rado�ci, gdy zapar� mi dech widok wzoru, w jaki u�o�y� si� wzniesiony upadkiem py�. By� to nader czytelny symbol dom�w "Centrum". Znikn�� zaraz, gdy� B�czek, miotaj�c si� na piaszczystej �cie�ce, wyrzuca� w powietrze kolejne porcje kurzu, kt�ry tym razem uformowa� si� w pisany kunsztown� kursyw� cytat: "Klaskaniem maj�c obrz�k�e prawice..." - A �eby ci�... - wyszepta�em bezwiednie. Hydraulik wypl�ta� si� w ko�cu z podartych portek, zerwa� si� na r�wne nogi i podj�� dalsz� ucieczk�, nadal dr�c si� wniebog�osy. �wieci�, za przeproszeniem, go�ym ty�kiem. Zrezygnowa�em z pogoni. Pomyka� jak �ania. Wkr�tce znik� mi z oczu za zakr�tem przecinki, ale przez kilka d�ugich chwil s�ysza�em jego przestraszone wrzaski. W ko�cu i one ucich�y. Zosta�em sam. Samotny po�r�d lasu tajemnic. Poczu�em si� tak nieszcz�liwy i ot�pia�y, �e nie potrafi�em si� nawet zastanawia� nad zagadkowo�ci� miejsca, w kt�rym si� znalaz�em, niesamowitym pojawieniem B�czka i innymi osobliwo�ciami. Wiedziony raczej pod�wiadomym impulsem ni� przemy�lan� decyzj� zszed�em ze �cie�ki i zag��bi�em si� w las. Co� mi podpowiada�o, �e �cie�ka nie doprowadzi mnie do nikogo normalnego. IV Kilka godzin trwa�o moje b��kanie si� po mrocznym borze. Zm�czy�o mnie to porz�dnie, ale nudne bynajmniej nie by�o. Atrakcje, mo�na powiedzie�, wr�cz czyha�y na ka�dym kroku. Raz by� to dzi�cio�, wystukuj�cy tarantell� z precyzj� zawodowego perkusisty, b�d� mrowisko w kszta�cie regularnego sze�cianu, innym zn�w razem kupka zesch�ych ga��zi do z�udzenia przypominaj�ca wie�� Eiffla. Trudno mi jest wszystko wyliczy�, gdy� z nadmiaru wra�e� m�ci�o mi si� w g�owie. Zaczyna�em by� ju� mocno g�odny, gdy spomi�dzy drzew zacz�o przebija� �wiat�o. Dochodzi�em do skraju lasu. G�stwina przerzedza�a si� szybko i szybciej te� zacz�o bi� moje serce. Dostrzega�em zarysy budowli wykonanej prawdopodobnie ludzk� r�k�. Chocia�... kto wie. Niczego tutaj nie mo�na by� pewnym. Gdy min��em ostatnie zaro�la, oczom moim ukaza�o si� spore jeziorko z brzegami zaros�ymi trzcin� i tatarakiem. W jego tafl� wcina�o si� kilkumetrowej d�ugo�ci molo. Nie heblowane deski byle jak przymocowane by�y do kr�tkich palik�w, ledwie wystaj�cych nad powierzchni� wody. W po�owie zbocza, stromo zbiegaj�cego ku oczyszczonej z trzcin zatoczce, sta�a chata. Bardzo prymitywna, kryta wi�zkami siana, ale z wygl�daj�cymi solidnie �cianami. Szczeliny mi�dzy nasmo�owanmi bierwionami utkane by�y konopnymi powrozami, a wykonane z jednego kawa�ka drewna drzwi r�ka nieznanego artysty przyozdobi�a w ryte g��boko kwietne wzory. Jedyne okno mia�o szyby z rybich p�cherzy. Nie�mia�o zbli�y�em si� do budyneczku i usi�owa�em zajrze� do �rodka przez m�tn� b�on�. Nic nie by�o wida�. Zdo�a�em tylko zauwa�y� .stoj�c� na w�skim parapecie pelargoni� w doniczce z tykwy. Zamierza�em w�a�nie zapuka� w �cian�, gdy us�ysza�em z ty�u weso�y g�os: - C� to, niespodziewany go��? Odwr�ci�em si� gwa�townie. Po stoku schodzi� m�czyzna w sile wieku, odziany w majtki gimnastyczne i przerzucony przez plecy kawa�ek nie wyprawionej ciel�cej sk�ry. W r�ku trzyma� s�katy kij. Mimo �e si� szeroko u�miecha�, cofn��em si� o krok i przywar�em do �ciany. - Nie b�j si� pan - roze�mia� si� serdecznie nieznajomy. Pan normalny czy st�d? Jeszcze mocniej przycisn��em si� plecami do kanciastych bali. Czu�em, jak wystaj�cy s�k bole�nie wbija mi si� w kr�gos�up. - Nie bardzo rozumiem - wymamrota�em. - Normalny, jak najbardziej normalny. W �adnym wypadku nie st�d. - Niemo�liwe! - ucieszy� si� facet. - A ja my�la�em, �e to kolejne miejscowe paskudztwo. - Nie, nie - zaprzeczy�em �ywo. - Ja z Warszawy! Obcy podszed� bli�ej i ogl�da� mnie z wyra�nym zadowoleniem. Poczu�em si� nieswojo. Chce mnie zje��, czy co? Gdy ju� nacieszy� oczy moim widokiem, zn�w wybuchn�� tubalnym �miechem, klepn�� mnie z rozmachem po ramieniu i rykn��: - A ja z Lublina, brachu!!! G�ra z g�r� si� nie zejdzie, a Polak z Polakiem i tak dalej! Co tu porabiasz, brachu, d�ugo tu jeste�? - Kilka godzin - odpar�em, nadal niepewny, jak si� mam zachowywa�. - To� ty szczawik, kochany, �wie�y. Dlatego taki markotny. Nie wiesz, co si� dzieje, co? - �mia� si� bez przerwy. Kiwn��em g�ow� i poskar�y�em si�: - G�odny jestem. - To dlaczego nic nie jesz? - zdumia� si� szczerze. - A co? - spyta�em. - Cokolwiek, chocia�by to - schyli� si�, podni�s� gar�� ziemi i podsun�� mi pod brod�. Widz�c zdumienie w moich oczach, opu�ci� r�k� z dziwacznym pocz�stunkiem. - Co, boisz si�? To zaczekaj chwil�. Wszed� do chaty i powr�ci� po chwili z dwoma taboretami. - Si�d�, odpocznij, a ja przygotuj� obiad. Usiad�em i z niepokojem przygl�da�em si� jego poczynaniom. Wyni�s� du�e tekturowe pud�o, wsypa� do �rodka troch� trawy, par� gar�ci ziemi, zamkn�� i zacz�� potrz�sa�. - Ciekawe, czy co� wyjdzie. Nigdy nic nie wiadomo - wyja�ni�. Potrz�sanie trwa�o ko�o minuty. Wreszcie przesta�, zdj�� pokrywk� i oznajmi� z wyra�nym zadowoleniem: - Uda�o si�. Postawi� mi pud�o na kolanach. Zajrza�em. W �rodku parowa�a jaka� nie znana mi potrawa. Wygl�da�a apetycznie. Podnios�em na niego pytaj�cy wzrok. - Co to jest? - Po mojemu chyba souvlaki. By�em kiedy� w Grecji i tak to wygl�da�o. Jedz �mia�o, brachu, a potem mi wszystko opowiesz zach�ca� mnie do jedzenia gestami r�ki. Co mia�em robi�, spr�bowa�em. O dziwo, by�o to niebywale smaczne. Pikantne i delikatne jednocze�nie. Podczas gdy jad�em, nieznajomy usiad� naprzeciwko mnie i przygl�da� mi si� z zadowoleniem matki obserwuj�cej pa�aszuj�ce szpinak dziecko. - Sko�czy�e�? - spyta�, kiedy poch�on��em ostatni k�s. Potwierdzi�em skinieniem g�owy. - To opowiadaj, jak si� tu znalaz�e� - powiedzia� rozkazuj�co. Opowiedzia�em mu ca�� moj� histori�. Szczeg�lnie d�ugo rozwodzi�em si� nad partactwem B�czka. S�ucha� uwa�nie, kiwaj�c od czasu do czasu g�ow�, i nie wydawa� si� by� niczym zaskoczony. Nie zrobi�y na nim wra�enia wszystkie niezwyk�o�ci napotkane przeze mnie w tym dziwnym miejscu. Westchn�� g��boko, gdy w opowie�ci doszed�em do naszego spotkania. Spowa�nia�. - Taak - podrapa� si� po zaro�ni�tej piersi. - Prawie tak samo, jak ze mn�. - A pan kim jest? - zapyta�em nie�mia�o. - Przepraszam, �e od razu si� nie przedstawi�em - wsta� i oficjalnym gestem wyci�gn�� ku mnie d�o�. - Docent Chram z UMCS. Chemik. U�cisn�li�my sobie r�ce. Chram usiad� i opowiedzia� mi z kolei swoje dzieje. - Ja te� tu trafi�em przez t� przekl�t� kabin� PP. Podr�owa�em sobie kt�rego� weekendu po kosmosie, na chybi� trafi� ustawia�em stery, zwiedza�em rozmaite planety, a� znalaz�em si� tu. By�em pocz�tkowo oszo�omiony jak ty, pozwolisz, �e b�dziemy po imieniu, tak por�czniej. Potem przyzwyczai�em si� i zrozumia�em. Zbudowa�em sobie dom i �yj�. Jestem tu od o�miu lat. - Jak to? - podskoczy�em na taborecie. - Dlaczego nie wracasz? Masz chyba nadal kabin�? - St�d nie mo�na wr�ci� - odpar� sm�tnie. - Drogi powrotnej nie ma. Zostaniemy tu na zawsze, my i ten tw�j B�czek. - Kabina nie dzia�a? - Dzia�a, jest w pe�ni sprawna, ale tutaj to na nic. Nic nie rozumia�em. Dzia�a i nie dzia�a. - Wi�c mo�esz mi w ko�cu powiedzie�, co to jest za miejsce, gdzie przestaj� dzia�a� prawa fizyki? - unios�em si� troch� i zacz��em m�wi� g�o�niej. - Jak to mo�liwe, �eby nie uszkodzona kabina podprzestrzenna nie chcia�a prawid�owo funkcjonowa�? - A kto ci powiedzia�, �e tu nie dzia�aj� prawa fizyki? Chram by� nieco dotkni�ty. - Pojawi�y si� tylko nowe, nie znane na Ziemi. - Gdzie my jeste�my, powiesz mi wreszcie? - Jasne, �e powiem, nie krzycz tak, bo uszy bol�. Jeszcze si� obra�� i co wtedy zrobisz? - zachichota�. Zacisn��em pi�ci i policzy�em w my�li do dziesi�ciu. - No?! Gdzie? - powiedzia�em na tyle uspokojony, �e rozlu�ni�y mi si� palce. Chram nachyli� si� do mojego ucha i dramatycznym szeptem zakomunikowa�: - W centrum wszech�wiata! Spojrza�em na niego z niedowierzaniem, wietrz�c �art, ale nie - m�wi� zupe�nie serio. Kiwn�� z powag� g�ow� i doda�: W samym jego j�drze. Nadal nic nie pojmowa�em. - Co to t�umaczy?! - wzruszy�em ramionami. - Takie samo miejsce jak ka�de inne. - A nie, przecie� sam widzisz, �e nie - zamacha� r�kami docent chemik. - Ale t�umaczenia zacznijmy od eksperymentu. Zerwa� si� i pobieg� do chaty. Ja siedzia�em otumaniony, nie wiedz�c, co o nim my�le�. Wr�ci� z plikiem kartek papieru i zatemperowanym o��wkiem. Wcisn�� mi to w r�ce i pod�o�y� pod kartki pokrywk� tekturowego pude�ka. Jako pulpit. - Zamknij oczy i nie my�l�c o niczym, nabazgrz co� na kartce. Byle jak, nie zastanawiaj�c si� - za��da�. Czu�em si� idiotycznie, ale spe�ni�em jego polecenie. Zacisn��em powieki i maza�em o��wkiem na o�lep. Wyrwa� mi kartk� natychmiast, gdy przerwa�em, i z wyra�n� satysfakcj� odczyta�: Dwa korce ziemniak�w, g�sich jajek kopa, �eby m�c to po�kn��, t�giego trza ch�opa. Zerwa�em si� na r�wne nogi. - Co to za bzdury?! - krzykn��em. - Poka�. Poda� mi kartk� u�miechaj�c si� pod w�sem. Rzeczywi�cie. Widnia� tam wypisany moj� r�k� powy�szy wierszyk. Nie wierzy�em w�asnym oczom. - Chcesz jeszcze raz spr�bowa�? - spyta� Chram ironicznie. Nie odpowiedzia�em, tylko usiad�em z powrotem, zamkn��em oczy i z w�ciek�o�ci� zacz��em pokrywa� papier bezgro�ami. Robi�em to znacznie d�u�ej ni� poprzednio. Po sko�czeniu sam przeczyta�em na g�os wierszyk b�d�cy efektem tej, jak mi si� wydawa�o, bezsensownej pisaniny: Zagraj�e mi, zagraj, moja fujareczko. Zatrudni� si� w biurze, B�d� chodzi� z teczk�. B�d� mia� stempelek, pi�ro i stal�wki, Tym b�d� stemplowa�, Co daj� �ap�wki. Opad�a mi szcz�ka. Z niesmakiem spojrza�em na Chrama, kt�ry kulga� si� po trawie ze �miechu. Poczu�em si� dotkni�ty. - Z czego si� �miejesz, psiakrew. Sam nie wiem, dlaczego akurat co� takiego mi wysz�o. Lepiej by� wyja�ni�, o co tu chodzi, zamiast si� g�upio �mia�! - Nie ma si� o co obra�a� - Chram z trudem �api�c oddech podni�s� si� z ziemi. - Sam robi�em takie do�wiadczenia. - Sapi�c g�o�no, usiad� na taborecie. - Kiedy� pisa�em przez ca�� noc, a potem po po�udniu czyta�em, co nakre�li�a moja r�ka. Siadaj, nie burmusz si� tak. Mechanicznie opad�em na sto�ek. - I wiesz, co stworzy�em? - zawiesi� g�os. Pytanie by�o retoryczne. M�g� przecie� stworzy� wszystko. - Hamleta!!! - og�osi� triumfalnie. - Ale jakiego! Hamlet idzie do klasztoru, Ofelia puszcza si� z kr�lem, a ca�o�� ko�czy mecz pi�karski Polska-Dania. Wyniku nie pami�tam, ale chyba przegrywa Dania, bo padaj� s�owa: "�le si� dzieje w pa�stwie du�skim". S�dziuje Makbet. Jak ci si� to podoba? Nie odpowiedzia�em nic. W duchu twardo sobie postanowi�em, �e od tej pory niczemu nie b�d� si� dziwi�. - Milczysz? Taaak. Znasz to powiedzenie, �e gdyby milion ma�p posadzi� przy maszynach do pisania i kaza� bezmy�lnie stuka�, to po milionie lat napisz� wszystkie dzie�a Szekspira. Ca�kiem przypadkowo, ale zgodnie z rachunkiem prawdopodobie�stwa. Musz� tylko wystarczaj�co d�ugo pisa�. Ma�p tu co prawda nie zauwa�y�em, ale z�apa�em dzi�cio�a. Przywi�za�em go do maszyny. - Sk�d mia�e� maszyn�? - spyta�em t�po. - Znalaz�em pod drzewem. Remington - wyja�ni�. Skin��em g�ow� na znak, �e rozumiem, wierny zasadzie niedziwienia si�. Chram kontynuowa�. - Wi�c przywi�za�em go do maszyny, a on zacz�� puka�. Pu�ci�em go nast�pnego dnia. Przez ca�y czas oczywi�cie zmienia�em mu papier. Szekspira co prawda nie napisa�, ale czekaj, niech sobie przypomn� ten tytu� - duma� wpatruj�c si� w niebo. - By� bardzo d�ugi. O, ju� mam. To by�o tak: Ontologia bytu a struktura ska� magmowych g�rnego Kaukazu w aspekcie najnowszych osi�gni�� in�ynierii genetycznej Apokryf muzyczny na balet i b�ben Wyobra�asz to sobie?! Wodewil filozoficzno-geologiczny! I nie tak ca�kiem bez sensu. Niekt�re fragmenty by�y wprost porywaj�ce! Spojrza�em na niego ponuro. Jego zachwyty by�y ca�kiem nie na miejscu. Rozpieraj�cy go optymizm odczuwa�em jako niestosowny. - Tak, brachu. To by� czysty synkretyzm - nagle popad� w zadum�. A ja nadal nie zbli�y�em si� ani na cal do rozwi�zania tajemnicy. Ju� mia�em si� dowiedzie� konkretnych szczeg��w, bo docent w�a�nie otwiera� usta, gdy przerwa�o mu �a�o�liwe wo�anie: - Halo, panowie!!! Obejrzeli�my si� obaj. Zza porastaj�cych skraj lasu zaro�li kto� macha� do nas bia�� szmat�. Wyt�y�em wzrok i rozpozna�em dziurawy podkoszulek, rozpi�ty na patyku. Hydraulik si� poddawa�. - To B�czek? - p�g�osem spyta� Chram. - Tak - odpar�em. - Nast�pny Rip van Winkle. - Co jest?! - krzykn��em w stron� krzak�w. - Ju� nie mam zdrowia do tego cholernego lasu - zaj�cza�o z g�szcza. - We�cie mnie do siebie! - Chod� pan! - machn��em z rezygnacj� r�k�. Nie mia�em si�y wi�cej si� z jego powodu denerwowa�. - A nie b�dziesz pan bi�? - dolecia�o pytanie. - Nie! - Bo jakby co, to urwa�em sobie kij! - zastrzeg� si�. - Jak m�wi�, �e nie b�d�, to nie b�d�. Wy�a� pan stamt�d! - Ale ja jestem bez spodni! - Tu sami m�czy�ni! - Dobra, id� - powiedzia� z desperacj�. Wynurzy� si� z zaro�li i szed� do nas. Nieudolnie przykrywa� si� podart� fufajk� i podkoszulkiem. W prawej r�ce �ciska� s�katy dr�g. Popatrywa� na mnie z boja�ni� i gdy do nas doszed�, natychmiast schowa� si� za plecami Chrama. - Siadaj, B�czek! - powiedzia� docent. Hydraulik opad� na ziemi�, sapi�c ze zm�czenia. - Ju� nie mog� - po�ali� si� ocieraj�c spocone czo�o. - Co za zoo. Pegazy, go�e baby, duchy, nied�wied� gada� do mnie ludzkim g�osem, kto w to uwierzy? Jakby mi kto� takie banialuki opowiedzia�, da�bym po pysku. A tu masz... Do czubk�w trafi�em, czy co? - Nie denerwuj si�, B�czek - uspokaja� go Chram. - My ci wierzymy. A tu ci nic nie grozi, nie masz si� czego obawia�. - O Jezu, co ja prze�y�em - lamentowa� nadal B�czek. - Ja do baby po ludzku, pytam o drog�, a ona do mnie: "niew�tpliwie", ja grzecznie: "gdzie tu najbli�szy bar?", a ta znowu to samo. I tak w k�ko. A go�a jak niemowl�. Obraza boska. O Jezu. Pogna�em smarkat� kijem, niech nie gorszy porz�dnych ludzi. - Ty te� bez spodni - trze�wo zauwa�y� Chram. - A to ju� tego chuligana robota - obruszy� si� B�czek wskazuj�c mnie palcem. - Rzuci� si� na mnie bez zdania racji, kamieniami ciska�. Nie macie, panowie, piwa? - zmieni� nagle temat. - A jest tam w chacie, w lod�wce. Z dziesi�� chyba butelek. We� sobie - powiedzia� docent. - Pewnie, �e wezm�. Dzi�ki za poratowanie spragnionego B�czek wsta� i ci�gle obserwuj�c mnie z obaw�, ty�em wszed� do cha�upy. Ostro�ny. My�la� chyba, �e zerw� si� niespodzianie i przy�o�� mu czym� ci�kim po �bie. Ale nawet tego mi si� nie chcia�o. - M�w dalej - zwr�ci�em si� do gospodarza. - A on? - Chram pokaza� wzrokiem chat�. - A co go to obchodzi. I tak nic nie zrozumie. Ma zreszt� swoje ukochane piwo, reszta jest dla niego nieistotna. Z cha�upy dobieg� g�o�ny gulgot zako�czony mla�ni�ciem i westchnieniem rozkoszy. S�yszysz? Pr�dko stamt�d nie wyjdzie. - Pewno masz racj� - zgodzi� si� Chram. - Wi�c chcesz dowiedzie� si� prawdy? Prosz�, oto ona. Jak ju� m�wi�em, znajdujemy si� w centrum wszech�wiata. Znasz t� hipotez� o jego powstaniu? Tak zwana teoria "Wielkiego Wybuchu". Pot�ny wybuch z jednego atomu, potem ucieczka galaktyk, w nast�pstwie tego ca�y kosmos si� rozszerza z szybko�ci� �wiat�a i tak dalej. Znasz? - Co� nieco� s�ysza�em - odpar�em wykr�tnie. - Wydaje ci si� to mo�liwe? - No, c� - zacz��em niepewnie. - To powa�na hipoteza, wiele autorytet�w naukowych j� popiera... - Kr�tko. Wierzysz czy nie? Mo�liwe czy nie? - W zasadzie innych hipotez nie ma. Ta chyba jest najlogiczniejsza, istnieje mn�stwo fakt�w j� potwierdzaj�cych. - Pytam o sam pocz�tek. - No, wi�c... troch� to nieprawdopodobne. �eby tak ni st�d, ni zow�d, z jednego atomu... - Bardzo nieprawdopodobne - stanowczo stwierdzi� Chram. - Mo�e i bardzo - wzruszy�em ramionami. - I w�a�nie dlatego, �e nieprawdopodobne, zdarzy�o si� w rzeczywisto�ci. - Cooo? - wyba�uszy�em oczy. Jego logika by�a doprawdy osobliwa. - Jest tak, jak m�wi� - Chrama nie dotkn�o moje po��czone z niedowierzaniem zdziwienie. - Miejsce, gdzie si� znajdujemy, nazwa�em roboczo "Obszarem Niemo�liwo�ci". - M�w do mnie ja�niej, bo nadal nic nie pojmuj�. - Pos�uchaj - Chram przystawi� sto�ek bli�ej mojego. Wsz�dzie panuje r�wnowaga. Jest plus, jest i minus. Mamy materi� i antymateri�. �adunek elektryczny dodatni i �adunek ujemny. Zgadza si�? - Jak dot�d, tak - przysta�em na t� cz�� jego wywod�w. - A widzisz. Skoro wi�c w ca�ym kosmosie zdarza si� tylko to, co jest mo�liwe, zachodz� jedynie takie zjawiska, kt�re s� zgodne z rachunkiem prawdopodobie�stwa, st�d wniosek, �e musi by� takie miejsce, gdzie dziej� si� rzeczy nieprawdopodobne i niezgodne z panuj�cymi gdzie indziej prawami. Powtarzam, musi by�, dla zachowania powszechnej r�wnowagi. I to jest w�a�nie to, "Sfera Cud�w". Tylko tutaj mog�o zaj�� tak niewiarygodne wydarzenie, jak pocz�tek wszech�wiata. By�em poruszony i wstrz��ni�ty. - Nie wierz� - powiedzia�em. - To stek bzdur. - Ma�o ci jeszcze dowod�w - docent zatoczy� r�k� wko�o. Chcesz jeszcze jakich� eksperyment�w? Mo�esz rzuca� kostkami do gry. Wyrzucisz same sz�stki albo kostki upadn� jedna na drug� tworz�c s�upek. Co� w tym gu�cie. Mog� w og�le nie dolecie� do ziemi, tylko rozp�yn�� si� w powietrzu, trudno przewidzie�. Mia� racj�. Dowod�w by�o wystarczaj�co du�o. Nie mog�em od niego przecie� ��da� za�wiadczenia na pi�mie opatrzonego piecz�ci� Kr�lewskiej Akademii Nauk w Sztokholmie. Jednak dopytywa�em si� dalej. - Wi�c tutaj zdarzaj� si� wy��cznie cuda? - Z grubsza mo�na tak powiedzie�. To, czego si� nie spodziewasz. Ale bez przesady. Jest w tym pewien umiar. Nie mog� si� dzia� wy��cznie rzeczy nieprawdopodobne, bo ich powszechno�� sprawi�aby, �e sta�yby si� normalne i spodziewane, a przez to w�a�nie prawdopodobne. -(- 5) r�wna si� --5. Tak to jest. Prawdopodobie�stwo nieprawdopodobie�stwa sprawia, �e staje si� ono zwyczajnym prawdopodobie�stwem. - Przesta� - potrz�sn��em g�ow�. - Nie rozumiem ani s�owa z tego, co m�wisz. - Zrozumiesz, zrozumiesz. Samo przyjdzie. - A mo�esz mi powiedzie�, kto to jest ta naga kobieta? - Panna "Niew�tpliwie"? - u�miechn�� si� Chran. - To wynik jednego z moich do�wiadcze�. Do du�ego pud�a wla�em wody, doda�em posiekanej trawy, piasek i potrz�sn��em, bo chcia�em zobaczy�, co si� tam w �rodku uformuje. I wysz�a ona. - A dlaczego ona m�wi tylko "niew�tpliwie"? - zaciekawi�em si�. - Bo ja wiem - Chram wypi�� pier� i prostowa� krzy�, zm�czony siedzeniem na sto�ku bez oparcia. - Poj�cia nie mam. Nikt ci na to nie odpowie. Cud. - A B�czek, sk�d si� wzi�� B�czek? My, to rozumiem, takie zdarzy�y nam si� wsp�rz�dne w silniku, ale on? - To proste - docent by� chyba ju� znudzony moimi pytaniami, bo wsta� i rozgl�da� si� doko�a, jakby chcia� dok�d� i��. - My�la�e� o nim i w tym momencie wyda�o ci si�, �e najmniej prawdopodobn� rzecz� jest to, �eby zjawi� si� obok ciebie. Dlatego w�a�nie go tu przynios�o. - Zaraz, zaraz, wi�c gdyby�my chcieli, to mogliby�my tu sprowadzi� wszystko, co chcemy, o czym tylko pomy�limy - by�em zafascynowany otwieraj�cymi si� przede mn� mo�liwo�ciami. - Na przyk�ad m�g�bym pomy�le� o mojej �onie i... - Nie b�d� za cwany - Chram u�miechn�� si� ironicznie. Nie zjawi si� z tego powodu, �e teraz wydaje ci si� to prawdopodobne. Masz przyk�ad na to, o czym ci m�wi�em. Prawdopodobie�stwo nieprawdopodobie�stwa... - Ju� dobrze, dobrze - zatka�em uszy i te� wsta�em ze sto�ka. Dr�czy�o mnie jeszcze jedno pytanie. - I naprawd� nie mo�na si� st�d wydosta�? Chram ziewn�� i przeci�gn�� si�, a� zatrzeszcza�o mu w stawach. - Nie, kochany. Pr�bowa�em nieraz. Sfera wydali�a z siebie wszystko, co mo�na, ju� na pocz�tku. Nic wi�cej nie wypu�ci. Potrafi tylko wch�ania�. Ale nie martw si�, tu jest wspaniale. I zdaje mi si�, �e mo�na tu �y� wiecznie. Ale sprawdzimy to za kilkadziesi�t lat. Patrz, jaka wspania�a pogoda, idziemy si� wyk�pa�? - Nie czekaj�c na moj� odpowied� pobieg� po stoku ku wodzie. Sta�em niezdecydowany. Co mia�em jednak pocz��? Pobieg�em za nim. Z cha�upy dobieg� mnie fa�szywy �piew B�czka, wida� dzielnie upora� si� z zawarto�ci� butelek: Wo�a� �o�nierz na Agatk�, chod�, poka�� ci armatk�, ale ona wci�� wola�a... V I tak tu sobie �yjemy we trzech. My z docentem zwiedzamy las pe�en niespodzianek, uda�o mi si� nawet uje�dzi� jednego pegaza. Centaury si� nie daj�, potrafi� nawymy�la� i przy�o�y� parasolem. B�czek chodzi w�asnymi drogami, �ywi�c si� g��wnie szampanem tryskaj�cym z pobliskiego �r�de�ka. Wiecznie pod gazem. A kaca nie ma. Na w�asny u�ytek stworzy�em sobie teori�, z kt�r� Chram cz�ciowo si� zgadza. Chodzi o spraw� naszego powrotu. Doszed�em do wniosku, �e wr�ci� b�dziemy mogli wtedy, gdy na Ziemi zdarzy si� co� nieprawdopodobnego. Nasza kabina, w ramach r�wnowagi, b�dzie mog�a prawid�owo zadzia�a�. Ale musi to by� rzecz zupe�nie niebywa�a. Na przyk�ad, �eby administracja na naszym osiedlu naprawi�a wreszcie centralne ogrzewanie. Nie... to jednak zbyt nieprawdopodobne. Grzegorz Babula A To Mistyka Dylemat I Jednostajny szmer pracuj�cych urz�dze� usypia�. Klei� oczy i osnuwa� ca�e cia�o sennym mrowieniem. By�oby to nawet przyjemne, gdyby mo�na zapa�� w drzemk�, uton�wszy w mi�kko wy�cie�anym fotelu. Niestety, chodzi�o o co� wr�cz przeciwnego. Najwa�niejsz� czynno�ci� (nie wiem, czy wolno to tak nazwa�) by�y czujno��. Ba, mia�a to by� czynno�� JEDYNA. Wszelkie dodatki - tarcie oczu, potrz�sanie g�ow�, przeci�ganie si� - by�y moim prywatnym, pozaregulaminowym dzie�em. Od czasu do czasu szczypa�em si� tak�e w policzki. Zasn�� bowiem znaczy�o narazi� si� na ci�kie nieprzyjemno�ci, nie wy��czaj�c rozmowy w cztery oczy z kapitanem, co (jak twierdz� do�wiadczeni) by�o prze�yciem strasznym: Rozmowa ta polega�a g��wnie na milczeniu. Kapitan patrzy� delikwentowi w oczy, jego pe�ne dezaprobaty spojrzenie nape�nia�o winowajc� przejmuj�cymi wyrzutami sumienia, powietrze nabrzmiewa�o d�wi�kami pogrzebowych dzwon�w, a wok� unosi� si� duch antycznej tragedii. Patrzenie w oczy potrafi�o trwa� kwadrans i d�u�ej. Podobno, niekt�rzy nie wytrzymywali i padali na kolana b�agaj�c o wybaczenie, bo spodziewali si� kar straszliwych. Wirowa�y im w g�owach jakie� sceny gilotynowa� czy wbijania na pal. Ja wola�em tego nie pr�bowa�, dlatego te� od trzech godzin sumiennie pe�ni�em wacht�. Ca�a za�oga, opr�cz mnie i Pipa, spa�a, trwa�a bowiem "noc pok�adowa". Moja wachta by�a w�a�ciwie pozbawiona sensu; wszystko przecie� pozostawa�o pod kontrol� elektroniczn� i w razie potrzeby komputery wspomagane robotami (b�d� te� na odwr�t) �wietnie dadz� sobie rad�. By�em wi�c zb�dny. Ale przepisy przepisami i oto siedzia�em tu, w g��wnej sterowni, otrzymawszy polecenie interweniowania w przypadkach NIETYPOWYCH... Nikt nie okre�li�, co to w�a�ciwie oznacza. Czego� "nietypowego" z definicji nie da si� przecie� opisa�. Tak wi�c nasz statek mkn�� w locie rekonesansowym przez pi�tnast� z kolei galaktyk�, a ja oczekiwa�em niezwyk�o�ci. Nic sensacyjnego w naszej trwaj�cej od trzech lat podr�y dotychczas si� nie zdarzy�o. Spotkali�my dziesi�tki typowych cywilizacji