4673
Szczegóły |
Tytuł |
4673 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4673 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4673 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4673 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ISAAC ASIMOV Powiew �mierci
Rozdzia� l
�mier� przebywa w laboratorium chemicznym, a wraz
z ni� milion ludzi, wcale na to nie zwracaj�cych uwagi.
Zapominaj�, �e znajduje si� w�r�d nich.
Jednak�e Louis Brade, adiunkt wydzia�u chemii, wie-
dzia�, �e nigdy nie zapomni tego drobnego faktu. Siedzia�
w zagraconym laboratorium studenckim, zatopiony w g��-
bokim fotelu, a wraz z nim �mier�, kt�rej obecno�ci by�
w pe�ni �wiadom. Teraz, gdy policja opu�ci�a budynek
uczelni, a korytarze ponownie opustosza�y, jeszcze wy-
ra�niej zdawa� sobie spraw� z tego, co zasz�o. Szczeg�lnie
teraz, gdy usuni�to z laboratorium namacalny ' dow�d
�mierci � cia�o Raifa.
�mier� jednak nadal przebywa�a w laboratorium, lecz
jego nie dotkn�a.
Brade zdj�� okulary i przetar� je powoli czyst� chustecz-
k�, kt�r� tylko w tym celu nosi� przy sobie, po czym za-
trzyma� wzrok na dw�ch odbiciach swej twarzy w soczew-
kach. Twarz jego w obu soczewkach na skutek wypuk�o�ci
szkie� zosta�a mocno poszerzona i cho� naprawd� szczup�a,
wygl�da�a na pe�n�, a szerokie, o cienkich wargach usta
by�y jeszcze szersze.
Nie wida� �adnych wyra�niejszych �lad�w � zastana-
wia� si�. W�osy mia� r�wnie ciemne jak przed trzema go-
dzinami, a delikatne zmarszczki ko�o oczu (jak przysta�o
w wieku czterdziestu dwu lat) wcale nie rysowa�y si� moc-
niej ni� przedtem.
Chyba nie mo�na tak blisko obcowa� ze �mierci�, �eby
nie pozostawi�a �adnych �lad�w?
Za�o�y� zn�w okulary i jeszcze raz rozejrza� si� po labo-
ratorium. Ale w�a�ciwie dlaczego to troch� bli�sze ni�
zwykle spotkanie ze �mierci� mia�oby zostawi� na nim
jaki� �lad? Ostatecznie spotyka� si� z ni� codziennie, co
chwila, gdziekolwiek si� ruszy�.
Sp�jrzcie na Ni�. Siedzi tam w, co drugiej spo�r�d.st�o-
czonych na p�lkach br�zowych buteleczek, zawieraj�cych
r�ne odczynniki. Ka�d� z tych butelek ze �mierci� zaopa-
trzono w wyra�n� etykietk�, ka�d� wype�niono pi�knymi,
czystymi kryszta�kami w rozmaitych ilo�ciach. Wi�kszo��
z nich wygl�da jak s�l.
S�l, oczywi�cie, te� mo�e zabi�. Je�li zje si� jej du�o,
mo�e. spowodowa� �mier�. Jednak wi�kszo�� kryszta�k�w
przechowywanych w tych butelkach wykona�aby to zada-
nie znacznie szybciej. Niekt�re zdo�a�yby .dokona� tego
w ci�gu minuty lub, przy odpowiedniej dawce, w jeszcze
kr�tszym czasie. ^
Szybko, wolno, bole�nie lub bezbole�nie; ka�dy z tych
proszk�w to pot�ne lekarstwo na ziemsk� niedol�, a po
ich prze�kni�ciu powr�t do �ycia by�by ju� ntemo�li-
wy.
Brade westchn��. Dla nie�wiadomych, kt�rzy by si� na
nie natkn�li, mog�y r�wnie dobrze wydawa� si� sfol�. Prze
sypywano je do wa�enia na arkusiki papieru, przelewam
do kolb, rozpuszczano w wodzie, rozsypywano lub r�
lew.ano na blatach sto��w, laboratoryjnych, a nast�pna
beztrosko zgarniano lub wycierano papierowym r�czn
"kiem.
Wszystkie te krople i okruchy �mierci usuwano na bok,
aby zrobi� miejsce dla, powiedzmy, kanapki � szynk�. A do
zlewki, kt�ra ostatnio zawiera�a kwas siarkowy, wlewano
potem na przyk�ad sok pomara�czowy.
Na p�kach znajdowa� si� octan o�owiu, zwany o�owia-
nym cukrem, poniewa� mia� s�odki smak, gdy zabija�.-
Znajdowa� si� tam te� azotan baru, siarczan miedzi, dwu-
chromian sodu i dziesi�tki innych, z kt�rych ka�dy niesie
z sob� �mier�.
By� tak�e, naturalnie, cyjanek potasu. Brade spodziewa�
si�, �e policja go zabierze, ale spojrzeli tylko z daleka i po-
zostawili buteleczk� zawieraj�c� chyba z p� funta
�mierci.
W szafkach pod sto�em laboratoryjnym sta�y pi�cioli-
trowe butle z silnymi kwasami, w��cznie z kwasem siar-
kowym, kt�ry m�g�; o�lepi�,, gdy prysn�� do oczu,, lub zo-
stawi� blizn� na twarzy. W jednym rogu sta�y butle ze
spr�onym gazem^jedne wysokie na kilkadziesi�t centy-
metr�w, inne wielko�ci doros�ego cz�owieka. Ka�da z nich
mog�a nagle wybuchn�� lub otru� w razie niezachowania
�rodk�w ostro�no�ci.
�mier� gwa�towna czy niespodziewana, przez usta lub
przez nos, albo- zbli�aj�ca si� stopniowo, latami, powodo-
wana na przyk�ad kroplami rt�ci, kt�re z pewno�ci� za-
skrzy�yby si� z�owieszczym blaskiem w szparach pod�ogi
lub zakamarkach pokoju, gdyby usuni�to nagromadzony
kurz.
Gdzie spojrze�, tam czai�a si� �mier�, i nikt si� tym nie
przejmowa�. I tu, co jaki� czas, jak na przyk�ad teraz, je-
den z tych, kt�rzy z ni� siedzieli, ju� si� nie podnosi�.
Przed trzema godzinami Brade wszed� do studenckiego
laboratorium. Przeprowadzana przez niego reakcja utle-
niania przebiega�a szybko i �wie�a butla z nowym tlenem,
kt�r� przed chwil� przesuni�to na swoje miejsce, prze-
puszcza�a powoli tlen do urz�dzenia reakcyjnego.. Nastawi�
je na cals noc; mia� jeszcze jedn� drobn� rzecz do wykona-
nia, po czym zamierza� powr�ci� do domu, gdzie mia� si�
spotka� o godzinie pi�tej z Kapem Ansonem.
Jak p�niej wyja�ni�, zwykle przed wyj�ciem do domu
zagl�da� do tych student�w, kt�rzy jeszcze pracowali
w laboratoriach, by im powiedzie� do widzenia. Ponadto,
chcia� po�yczy� troch� wzorcowego dziesi�ciomolowego
kwasu solnego, a jak wszyscy wiedzieli, najstaranniej stan-
daryzowane odczynniki w ca�ym budynku mia� w�a�nie
Raif Neufeld.
Znalaz� Raifa Neufelda le��cego na steatytowej po-
wierzchni pod wyci�giem; twarzy jego nie by�o wida�.
Brade zmarszczy� brwi. Jak na tak pilnego studenta �
a do takich zalicza� si� Neufeld � by�a to poza niezwyk�a.
Sumienny m�ody chemik, przeprowadzaj�c do�wiadczenie
pod wyci�giem, opuszcza� mi�dzy sob� a wrz�cymi chemi-
kaliami ruchome okienko z zabezpieczaj�cym szk�em. �at-
wo zapalne, szkodliwe opary utrzymywane by�y wewn�trz
zamkni�tej przestrzeni pod wyci�giem, sk�d nast�pnie za
pomoc� wentylatora ulatywa�y przez otw�r wylotowy na
dachu. " jjt
Nikt by si� nie spodziewa�, �e mo�e ujrze� owo okienko f
podniesione, a wewn�trz spoczywaj�c� na �okciu g�ow� j�^
chemika przeprowadzaj�cego do�wiadczenie, i
Brade zawo�a� �Raif", a nie podejrzewaj�c niczego pod-
szed� do studenta lekko i bezszelestnie po wy�o�onej kor-
kiem pod�odze, kt�rej powierzchnia mia�a chroni� upuszg
czone naczynia od st�uczenia. Pod dotkni�ciem jego r�ki
cia�o Neufelda osun�o si� sztywno: Z nag�� energi�, wy-
wo�an� chyba strachem, Brade odwr�ci� g�ow� studenta
twarz� do g�ry. Kr�tko przyci�te blond w�osy opada�y na
czo�o, a oczy Neufelda przywita�y go szklanym spojrze-
niem spod na p� przymkni�tych powiek.
Czym tak bardzo r�ni si� twarz zmar�ego cz�owieka od
twarzy �pi�cego lub pijanego?
To by�a �mier�. Brade stwierdzi� brak pulsu u Raifa
Neufelda oraz wyra�ne ozi�bienie cia�a, a wyczulonym
nosem chemika uchwyci� unosz�cy si� nik�y zapach mig-
da��w.
Zrobi�o mu si� sucho w gardle, prze�kn�� wi�c �lin�
i zatelefonowa� do Szko�y Medycznej znajduj�cej si� trzy
ulice dalej, przy czym stara� si� nada� swemu g�osowi jak
najbardziej normalne brzmienie. Poprosi� o doktora Shul-
tera, kt�rego zna�, i wkr�tce go z nim po��czono. Nast�-
pnie zatelefonowa� na policj�.
Z kolei zadzwoni� do kierownika wydzia�u, ale profesor
Arthur Littieby, jak si� okaza�o, wyszed� ju� z uczelni i nie
by�o go od lunchu. Powiedzia� wi�c s.efoetarce Littleby'ego
urz�dowo, co stwierdzi� i co w zwi�zku z tym zrobi�, oraz
prosi� j�, by na razie nie nadawa�a tym wie�ciom rozg�o-
su.
Nast�pnie przeszedhdo swojego w�asnego laboratorium,
zamkn�� dop�yw tleni* i otworzy� reaktor, aby usun�� na-
grzan� os�on�. Wstrzyma teraz t� reakcj�. Nie ma ona
w tej chwili �adnego znaczenia. Spojrza� na manometry
wysokiej butli z tlenem, ale w�a�ciwie nic nie widzia� i bez-
skutecznie usi�owa� si� skupi�.
W ko�cu, czuj�c otaczaj�c� go doko�a cisz� wype�nion�
pustk�, wr�ci� do laboratorium zmar�ego studenta, spraw-
dzi�, czy drzwi s� zamkni�te i usiad� czekaj�c razem ze
�mierci�.
Doktor Ivan Shulter ze Szko�y Medycznej zapuka� cicho
do drzwi. Brade wpu�ci� go do �rodka. Ogl�dziny zmar�ego
nie zabra�y Shulterowi du�o czasu.
� Nie �yje ju� od kilku godzin. Cyjanek � oznajmi�;
Brade pokiwa� g�ow�. � Przypuszcza�em, �e to cyja-
nek. ,
Shulter odgarn�� z czo�a siwe w�osy, ods�aniaj�c niemal
ca��, bardzo g�adk� twarz, kt�ra a� b�yszcza�a od potu. �
No c�, ta historia narobi sporo ha�asu � powiedzia�.
� Czy pan go zna... zna�? � zapyta� Brade.
� Pozna�em go kiedy�. Mia� zwyczaj wypo�ycza� ksi��-
ki z naszej medycznej biblioteki, ale ich nie zwraca�. Mu-i,
sia�em wysia� do niego ca�y sztab bibliotekarek, �eby
odebra� ksi��k�, kt�ra w�a�nie by�a mi potrzebna. A wo'-
bec jednej z bibliotekarek by� tak niegrzeczny, �e a� si�
pop�aka�a. Ale 'wydaje rni si�, �e teraz nie ma to ju� �a-
dnego znaczenia.
Powiedziawszy to wyszed�.
Lekarz przyby�y z ekip� policyjn� potwierdzi� rozpozna-^
nie, zapisa� kilka uwag w notesie i znikn��. Zrobiono zdj�-
cia denata z trzech stron, a nast�pnie doczesne szcz�tki
Neufelda owini�to w prze�cierad�o i wyniesiono z poko.ji-i.
Pozosta� tylko kr�py i przysadzisty agent w cywilu. Mig
n�wszy swoj� wizyt�wk� przedstawi� si� jako Jack Do-
heny. Mia� t�uste, obwis�e policzki, a w jego g�osie brzmia|
jaki� basowy zgrzyt. '
� Raif Neufeid � powiedzia� wymawiaj�c te s�owa st,
rannie, "jak gdyby zwraca� si� do Brade'a o potwierdzi
nie. � Mia� jakich� bli�szych krewnych, z kt�rymi mogli-
by�my si� skontaktowa�? .
Brade spojrza� na niego w zamy�leniu. � Ma matk�.
W biurze dostanie pan jej adres.
� Zajmiemy si� tym. A w�a�ciwie, jak to si� sta�o?
Tak po prostu, dla formalno�ci.
� Nie wiem. Znalaz�em go martwego.
� Czy mia� jakie� k�opoty ze studiami?
� Nie, dobrze mu sz�o. Ma pan na my�li samob�jstwo"?
� Czasami w tym celu u�ywaj� ludzie cyjanku.
� Ale po co montowa�by wszystko dla przeprowadze-
nia do�wiadczenia, je�liby mia� zamiar pope�ni� samob�j-
stwo?
Doheny rozejrza� si� z pow�tpiewaniem po laborato-
rium. � Niech mi pan powie, prosz�, czy to m�g� by� wy-
padek? Te sprawy przekraczaj� moje kompetencje � rzek�
machn�wszy kr�tkim, grubym kciukiem w kierunku che-
mikali�w.
Brade odpowiedzia�; � Tak, to m�g� by� wypadek. Na-
turalnie. Raif prowadzi� ca�y szereg do�wiadcze�, w kt�-
rych musia� rozpuszcza� octan sodu, czyli s�l sodow�
kwasu octowego dla utworzenia mieszaniny reakcyjnej...
� Niech pan zaczeka. S�l sodow� jakiego kwasu?
Brade przesylabizowa� cierpliwie nazw� kwasu, a Do-
heny z r�wn� cierpliwo�ci� zapisa� j� sobie w notesie. Bra-
de ci�gn�� dalej: � Mieszanin� t� utrzymuje si� w stanie
wrz�cym, a nast�pnie w okre�lonym momencie, po dodaniu
octanu, mieszanina zakwasza si� wytwarzaj�c kwas octo-
wy.
� Czy kwas octowy jest truj�cy?
� Niespecjalnie. Znajduje si� przecie� w oecie. W rze-
czywisto�ci ten kwas w�a�nie nadaje octowi �w specyficz-
ny zapach. Kwas octowy ma silny zapach octu. Problem
polega jednak na tym, �e Raif musia� na pocz�tku u�y�
cyjanku sodu zamiast octanu sodu.
� Jak to by�o mo�liwe? Czy s� do siebie podobne?
� Niech pan zobaczy. � Brade si�gn�� po buteleczki
z odczynnikami cyjanku sodu i octanu sodu. Obie by�y
z br�zowego szk�a i jednakowej wysoko�ci, a na ka�dej
widnia�a takiego samego koloru etykieta. Na buteleczce
z cyjankiem sodu umieszczony by� czerwony napis TRU-
CIZNA.
Brade odkr�ci� plastykowe korki obu buteleczek i Dohe-
ny ostro�nie zajrza� do �rodka.
� Chce pan przez to powiedzie�, �e te. rzeczy zawsze
stoj� tak blisko siebie na p�kach? � zapyta�.
� Tak, zawsze � odpar� Brade.
� Czy nie trzymacie cyjanku pod zamkni�ciem?
� Nie. � Brade zaczyna� odczuwa� zm�czenie. Musia�
ci�gle uwa�a� na swoje s�owa, by nie powiedzie� czego�, co
okaza�oby si� w przysz�o�ci nie do naprawienia.
Doheny zmarszczy� brwi. � Znalaz� si� pan w k�opot-
liwej sytuacji, musz� powiedzie�. Je�li rodzina tego dzie-
ciaka b�dzie zg�asza� pretensje, �e zaniedbano �rodk�w
ostro�no�ci, uniwersytet musi postara� si� o dobrych adwo-
kat�w, kt�rzy by znale�li wyj�cie z tej sytuacji.
Brade potrz�sn�� przecz�co g�ow�. � Nie ma si� czym
martwi�. Po�owa odczynnik�w, no, chemikali�w, kt�re pan ,;
tu widzi na p�kach, jest truj�ca. Chemicy wiedz� o tym ;
i s� ostro�ni. Pan przecie� wie, �e pana rewolwer jest na- �
bity, prawda ?A jednak nie strzela pan do siebie.
� By� mo�e stanowi to jakie� wyt�umaczenie, je�li
chodzi o chemik�w, ale nie, gdy w gr� wchodzi student,
czy� nie mam racji?
� Raif nie by� studentem. Mia� stopie� naukowy, uko�-
czy� studia ju� ze cztery lata temu. Ca�y czas pracowa� nad
?swoim dyplomem. Posiada� wszelkie kwalifikacje do pro-
wadzenia prac badawczych bez nadzoru. Wszyscy dokto-
ranci prowadz� do�wiadczenia samodzielnie. Cz�sto nawet
pomagaj� w prowadzeniu laboratori�w dla student�w.
� Czy pracowa� tu zupe�nie sam?
� Nie, w�a�ciwie nie. Przydzielamy z regu�y po dw�ch
doktorant�w do jednego laboratorium. Aktualnie dzieli� je
z Raifem Gregory Simpsonem.
� Czy dzisiaj te� byli obydwaj?
� Nie. W czwartki Simpson ma bardzo du�o zaj�� ze
studentami. W czwartki w og�le tu nie przychodzi. W ka�-
dym b�d� razie nie przychodzi do tego laboratorium.
� A wi�c Raif Neufeid by� tu zupe�nie sam?
� Tak.
� Mia� opini� dobrego studenta? � zapyta� Doheny.
� Bardzo dobrego.
� Jak wi�c do tego dosz�o, �e pope�ni� b��d? Chodzi mi
o to, �e gdyby u�y� cyjanku, dostrzeg�by brak zapachu
octu i natychmiast by st�d uciek�, prawda?
Twarz agenta policji by�a r�wnie okr�g�a i dobroduszna
jak.przed chwil�, wyraz twarzy zupe�nie naturalny, ale
Brade zmarszczy� brwi w zamy�leniu.
Odezwa� si� w ko�cu: � Brak zapachu octu m�g� by�
w�a�nie tym elementem, kt�ry w rezultacie okaza� si� tak
fatalny. Gdy podzia�amy kwasem na cyjanek-sodu, wy-
tworzy si� cyjanowod�r. Gaz ten w temperaturze wrze-
nia wody wydostaje si� na zewn�trz wraz z par� wodn�
i jest niezwykle silnie truj�cy.
� Czy w�a�nie ten gaz jest stosowany w zachodnich sta-
nach do egzekucji? � zagadn�� Doheny.
� Tak jest. Dla wytworzenia tego gazu dzia�aj� kwa-
sem na cyjanek. Raif pracowa� pod wyci�giem z wbudo-
wanym wentylatorem, kt�ry z regu�y usuwa wi�kszo��
opar�w, ale mimo to wyczu�by zapach octu, gdyby ten
zapach tam by�. Jednali tym razem nie poczu� go i pewnie
pomy�la�, �e co� jest nie tak, jak by� powinno. Sam pan
zreszt� tak powiedzia�.
� Aha.
� Lecz zamiast ucieka� jak najszybciej, prawdopodob-
nie w pierwszym odruchu schyli� si� ni�ej i mocniej po-
ci�gn�� nosem. �aden chemik nie powinien w�cha� opa-
r�w, je�li nie wie na pewno, co w�cha, i je�li nie zachowa
odpowiednich �rodk�w ostro�no�ci, by jak najmniej od-
dycha� nosem. Wyobra�am sobie jednak, �e Raif zapo-
mnia� o tym, zdziwiony przebiegiem do�wiadczenia.
� S�dzi wi�c pan, �e doszukuj�c si� zapachu octu po-
chyli� si� ni�ej i wci�gn�� ten truj�cy gaz w p�uca?
� My�l�, �e tak w�a�nie musia�o si� sta�. Mia� g�ow�
g��boko pod wyci�giem, gdy go znalaz�em.
� I �mier� nast�pi�a raptownie.
� Mniej wi�cej.
� Ale, ale, prosz� mi powiedzie�, panie doktorze, czy
tu mo�na zapali�, czy te� ca�y budynek wyleci w "powie-
trze jak sk�adnica prochu?
� W tej chwili nie ma niebezpiecze�stwa.
Doheny zapali� cygaro z wyrazem prawdziwego zado-
wolenia i powiedzia�: � Uporz�dkujmy to sobie teraz, pa-
nie doktorze. A wi�c mamy ch�opca, kt�ry chce u�y�
o-c-tanu sodu (ju� wymawiam to jak zawodowy chemik),
lecz tego nie robi. Si�ga tam na t� p�k� i bierze z niej
niew�a�ciw� butelk�, o tak... mniej wi�cej tak.
Doheny ostro�nie zdj�� z p�ki buteleczk� z cyjan-
idem. � Przynosi j� tutaj i dodaje troch� proszku. Jak
3n to robi? Wysypuje go tak, po prostu?
� Wyjmuje troch� tego proszku za pomoc� szpatu�ki,
�na�ego, p�askiego, metalowego ostrza, i wa�y w niewiel-
kim pojemniku.
� No dobrze, co� tam z tym robi � to m�wi�c prze-
sun�� butelk� z odczynnikiem i postawi� na biurku nie-
daleko wyci�gu. Popatrzy� na butelk�, a nast�pnie na
Brade'a. � Tak to by�o?
� Przypuszczam, �e tak � odpowiedzia� Brade.
� Pasuje to do tego, co stwierdzi� pan po wej�ciu do
laboratorium. Ale nie zauwa�y� pan nic szczeg�lnego w sy-
tuacji, jak� pan tutaj zasta�?
Brade'owi wyda�o si�, �e oczy detektywa zab�ys�y prze-
bieg�o�ci� (doszed� do wniosku, �e to napi�cie nerwowe
wyostrza jego wyobra�ni�), ale zaprzeczy� tylko g�ow�
i odpar�: � Nie, a pan?
Doheny wzruszy� ramionami, podrapa� si� po przerze-
dzaj�cych si� ju� w�osach i rzek�: � W zasadzie wypadki
zdarzaj� si� wsz�dzie, a zw�aszcza w takich miejscach jak
to, gdzie si� wprost o nie napraszacie..� Zamkn�� ma�y
notes, w kt�rym co� zapisywa�, i schowa� go do wewn�trz-
nej kieszeni marynarki.
� Gdyby�my potrzebowali wyja�ni� Jeszcze niekt�re
rzeczy, b�dziemy mogli zawsze si� z panem skontaktowa�,
panie doktorze, prawda?
� Oczywi�cie.
� To by by�o wszystko. A je�li zechce pan przyj�� rad�
od cz�owieka z zewn�trz, od laika, jak si� to m�wi, to
niech pan trzyma cyjanek pod zamkni�ciem.
� Wezm� to pod uwag� � odpar� Brade dyplomatycz-
nie. � Aha, i jeszcze .jedna sprawa. Raif mia� klucz do
tego laboratorium. Czy mo�na by go dosta� z powrotem,
je�li nie jest panom potrzebny?
� Oczywi�cie. No, niech pan uwa�a na siebie, panie
doktorze. Niech pan uwa�a te� na te etykietki na butel-
kach i prosz� ich nie pomiesza�.
� Postaram si� � odpar� Brade.
Teraz Brade m�g� zn�w zosta� sam w laboratorium,
wpatrywa� si� we w�asn� twarz w soczewkach okular�w
i w twarz �mierci czaj�c� si� zewsz�d w tym pokoju.
Pomy�la� o �onie. Doris z pewno�ci� si� zamartwia. Spo-
dziewa�a si� go dzisiaj w domu wcze�nie, poniewa� Kap
Anson mia� przyj�� o pi�tej po po�udniu. (O, m�j Bo�e,
punktualny zawsze Kap na pewno si� obrazi i nie omiesz-
ka zrobi� jakiej� z�o�liwej uwagi, rozmy�la� z zak�opota-
niem Brade. Z pewno�ci� potraktuje to\iako lekcewa�enie
jego drogocennego r�kopisu. A c� on m�g� w takiej sytua-
cji poradzi�?)
Brade spojrza� na zegarek. Prawie si�dma, a on ,tu jesz-
cze siedzi. A do tego musi przecie� zrobi� tyle rzeczy przed
wyj�ciem.
Zaci�gn�� brudne weneckie zas�ony i zapali� g�rne jarze-
ni�wki. Wieczorowe kursy dla pracuj�cych jeszcze si� nie
zacz�y i budynek by� ca�kowicie pusty. Grupka studen-:
t�w i kilku przechodni�w, kt�rzy si� zgromadzili w zwi��-;
ku z przybyciem policji, rozesz�a si� ju� po odje�dzie wo-
z�w policyjnych. By� wdzi�czny za to, za t� odrobin� sa-
motno�ci.
Mia� prac�, kt�r� musia� szybko wykona�, i bardzo mu
by� potrzebny spok�j.
Rozdzia� 2
D�ugo jecha� do domu, chocia� nie chodzi�o tu o czas
odmierzany wskaz�wkami zegara. Ciemno��, do kt�rej
jeszcze nie przywyk�, nadawa�a otoczeniu dziwny, lodo-
waty wygl�d. Inaczej te� wygl�da� ruch uliczny. Wielo-
barwne odb�yski r�norakich �wiate�, odbijaj�ce si� w rze-
ce, nadawa�y wszystkiemu nierealny wygl�d.
Wszystko zreszt� by�o tak samo nierealne jak jego �y-
cie � rozmy�la� Brade.
Ca�e jego �ycie to tylko ustawiczna ucieczka, nic wi�cej,
Cztery lata w coll.ege'u w okresie kryzysu przetrwa� jako�
dzi�ki zapomogom z funduszu Nowojorskiej Akademii
Nauk. W owych czasach, pomy�la� z gorycz�, pomoc ze
strony rz�du mia�a posmak ja�mu�ny. Dzisiaj studenci po-
trzebuj�cy pieni�dzy, przynajmniej w dziedzinie nauk
fizycznych, maj� mo�no��, nie trac�c przy tym twarzy,
wybra� sobie spo�r�d licznych stypendi�w, przyznawanych
na prowadzenie prac badawczych, takie, kt�re im' najbar-
dziej odpowiada. Mog� nawet, z wyrazem pogardy na twa-
rzy, przerzuca� si� od jednego profesora do drugiego wy-
bieraj�c sobie tego, kt�ry im najbardziej odpowiada, i nie
[..ukrywaj�c przy tym poczucia swojej warto�ci.
P�niej, po tych czterech latach, mimo wspania�ej opi-
nii oraz rektorskiego b�ogos�awie�stwa, wyg�oszonego
przyt�umionym basem, Brade nie opu�ci� obros�ych blusz-
czem mur�w uczelni, by �stan�� twarz� w twarz z �y-
ciem", lecz po prostu przechodzi� z jednego uniwersytetu
do innego, zmieniaj�c w ten spos�b tylko miejsce swego
schronienia.
Wspina� si� stopie� za stopniem, nie przeskakuj�c �ad-
nego. Najpierw dyplom uko�czenia studi�w i doktorat
u Kapa Ansona, p�niej stanowisko asystenta na wydziale,
w ko�cu zosta� adiunktem.
�aden z tych etap�w wspinaczki nie by� jego ��yciem".
Poradzi� sobie -na rondzie z dziecinn� �atwo�ci�, jak kto�,
kto wiele razy przemierza� t� tras�. Od tak dawna ju�
prowadzi� auto, �e zdawa�o si�, i� samo jedzie i czuj�c
w pobli�u gara�, mknie do domu.
Uniwersytet by� cz�ci� jego �ycia w takim samym sen-
sie, jak wir jest cz�ci� strumienia. Studenci stanowili
g��wny pr�d rzeki, przyp�ywali z odleg�ych strug i rze-
czu�ek dzieci�stwa, mijali go, by nast�pnie porzuci� i przy-
��czy� si� do innej rzeki, p�yn�cej dalej, na terenach, kt�-
rych Brade dot�d jeszcze nie zbada�. Zawsze pozostawa�
w tyle, w niezmiennym akademickim wirze.
Tymczasem studenci stawali si� coraz m�odsi. W pierw-
szych latach pracy na uniwersytecie, w czasie asystentury,
byli niemal jego r�wie�nikami. Szacowno�� jego stanowi-
ska nawet go kr�powa�a. Teraz ju� (Ile� to lat min�o?
M�j Bo�e, siedemna�cie!) nie musi .zabiega� o godny wy~
gi�d. Studenci dostrzegaj� to w rysach jego twarzy, w po-
znaczonych �y�ami d�oniach.
Byli dla niego uprzejmi i nawet zwracali si� do niego
per panie profesorze. Sk�adali danin� cz�owiekowi, kt�ry
si� zestarza� w krainie wiecznej m�odo�ci.
Jednak�e nawet w tym wirze uniwersyteckiego �ycia
w jaki� sztuczny i powierzchowny spos�b mo�na by�o na-
da� pewnym warto�ciom wi�ksze lub mniejsze znaczenie.
Na przyk�ad, przed Brade'em istnia�a zaczarowana linia
graniczna. Przebiega�a ona mi�dzy stanowiskiem adiunkta,
kt�re Brade piastowa� ju� od jedenastu lat, a nast�pnym
w hierarchii stanowiskiem docenta. Awansu na docenta
pozbawiano Brade'a wyra�nie przez ostatnie co najmniej
-trzy lata.
Nacisn�� gaz i samoch�d ruszy� natychmiast, gdy tylko
pojawi�o si� zielone �wiat�o.
Magiczne s�owa ,,do�ywotni etat" oraz ,,zabezpieczenie
na staro��" stanowi�y ow� lini� graniczn�. Po tej stronie
linii by� tylko adiunktem i m�g� by� usuni�ty z pracy
z byle jakiego powodu albo i bez powodu. Wystarczy�o
tylko, aby jego kontrakt nie zosta� odnowiony. Po tamtej
stronie linii, jako docent, m�g� zosta� ustmi�ty tylko
z wa�nej przyczyny, a niewiele rzeczy stanowi�oby tak�
przyczyn�. By�by wtedy zabezpieczony do ko�ca �ycia. Te-
raz, po tym, co si� sta�o z jednym z jego student�w linia
graniczna z pewno�ci� oddali si� jeszcze bardziej, tak �e
nawet nie b�dzie m�g� marzy� o je] przekroczeniu.
Zacisn�� wargi i skierowa� w�z w ulic�, przy kt�rej
mieszka�. W dali dostrzega� ju� �wiat�a swego domu po-
przecinane ga��ziami jawor�w rosn�cych na frontowym
dziedzi�cu.
Doris, oczywi�cie, b�dzie najbardziej zainteresowana
spraw� jego awansu. Ju� prawie s�ysza� siebie, jak jej t�u-
maczy, �e nie mog� go obarczy� odpowiedzialno�ci� za to,
co si� sta�o.
Czy jednak rzeczywi�cie nie. mog�? � zastanawia� si�
Brade.
Doris otworzy�a mu drzwi. Gdy wje�d�a� przed gara�,
poruszy�y si� zas�ony w oknie salonu. Brade wiedzia� wi�c,
�e go wypatrywa�a.
Z poczuciem winy u�wiadomi� sobie, �e powinien by�
zadzwoni� do domu. Oczywi�cie, czasami si� sp�nia� i nie
by�o w tym nic dramatycznego, a jednak...
W gruncie rzeczy stara� si� (tym razem ca�kiem �wiado-
mie) unikn�� rozmowy z �on�. Bo co mia� jej teraz powie-
dzie�?
Przeprosi� za to, �e nie zadzwoni�? A mo�e zacz�� szyb-
ko m�wi� na zupe�nie inny temat? O czym? Zapyta�
o Ansona?
Czu� si� podobnie jak wtedy, gdy w lodowatym nastro-
ju wracali do domu ze spotkania student�w i profesor�w
wydzia�u, na kt�rym zbyt wyra�nie zwraca� uwag� na
m�od� �on� jednego ze student�w. Wtedy to, jak sobie
przypomina�, zaraz po wej�ciu do domu wykrzykn�� des-
peracko: � A, do ^iab�a, napijmy si� czego�!
To poskutkowa�o. Nie us�ysza� na ten temat jednego
s�owa, ani tego wieczoru, ani nast�pnego ranka, nigdy,
A mo�e i teraz zastosowa� ten sam spos�b? � zastana-
wia� si�.
Rozwa�ania te jednak okaza�y si� zb�dne. Doris odsu-
n�a si� na bok, tak aby m�g� wej�� do mieszkania, i na-
tychmiast powiedzia�a: � Wiem ju� o wszystkim. Jakie�
to straszne!
By�a niemal tego wzrostu co on. tylko w�osy mia�a ciem-
niejsze. Twarzy jej jeszcze nie pokry�y delikatne
zmarszczki, tak jak jego, cho� oboje wkroczyli ju� w wiek
�redni. K�ciki oczu i ust mia�a tak samo g�adkie jak wtedy,
gdy obydwoje chodzili do coll�ge'u. Natomiast dostrzega�o
si� u niej lekkie, �ecz wyra�ne zaostrzenie rys�w twarzy,
jak gdyby mi�kka pow�oka sk�ry zosta�a jako� mocniej
naci�gni�ta.
Brade przyjrza� si� jej uwa�nie, jakby patrzy� na ni�
po raz pierwszy. � Wiesz o tym? Sk�d? Nie m�w mi tylko,
�e z... telewizji. � Czu� si� g�upio, nawet gdy j� wypyty-
wa�.
Zamkn�a za nim drzwi i powiedzia�a: � Sekretarka
dzwoni�a.
� Jean Makris?
� Tak. Powiedzia�a mi, co si� sta�o. Ze Neufeid nie �y-
je. M�wi�a, �e prawdopodobnie przyjdziesz p�niej ni�
zwykle i �e chyba nie b�dziesz mia� ochoty na jedzenie.
Stara�a si� jak gdyby mnie uprzedzi�, �ebym odnios�a si�
do ciebie �agodnie i ze zrozumieniem. Czy�by jej kto� po-
wiedzia�, �e s� ze mn� k�opoty w tym wzgl�dzie?
Brade potrz�sn�� przecz�co g�ow� i rzek� z ironi� w g�o-
sie: � No c�, Doris. Ona po prostu taka jest.
Opad� na fotel w salonie. Marynark� przerzuci� przez
por�cz fotela, tak �e r�kaw dotyka� pod�ogi. Zazwyczaj by�
niezwykle dok�adny w drobnostkach. (Objawy nerwicy,
kt�re ch�tnie przypisywa� prowadzonym przez siebie ba-
daniom chemicznym, a kt�re Dor�s przypisywa�a skutkom
despotyzmu jego matki.)
� Czy Wirginia ju� posz�a spa�? � zapyta�.
� O, tak.
� Nie wie jeszcze o tym, co si� sta�o, prawda?
� Jeszcze nie.
Wzi�a marynark� i wysz�a do przedpokoju, �eby po-
wiesi� j� w szafie. Po chwili dobieg� go jej lekko przyt�u-
miony g�os: � Czy masz ochot�, Louis?
�- Na co? , "
� Czy masz ochot� co� zje��?
� Ale� sk�d. Nawet nie mog� o tym pomy�le�. Przy-
najmniej jeszcze nie teraz.
� Wobec tego czego� si� napig. � To ju� nie mia�o for-
my pytania.
Brade, kt�ry raczej rzadko pil, nawet si� nie sprzeciwi�
tej propozycji. (Nagle ogarn�� go �al, �e Wirginia tak
wcze�nie posz�a do ��ka. W jej obecno�ci poczu�by si� tro-
ch� normalniej.)
Doris krz�ta�a si� w salonie, przy wbudowanym w �cia-
n� barku, gdzie przechowywali mizerne resztki alkoholu.
Brade obserwowa� j� rozmy�laj�c. Dlaczego tak wiele
r�nych spraw tak �le si� uk�ada? Od dnia ich �lubu �wiat
stoi w obliczu wojny atomowej. Przez ca�e. dzieci�stwo
rodzina jego walczy�a z kryzysem. Czy�by ca�e �ycie prze-
p�dzi� na rumowisku nie zdaj�c sobie z tego sprawy, po-
niewa� niczego lepszego w og�le nie zazna�?
Doris posz�a na chwil� do kuchni po l�d i wod� sodo-
w�, ale zaraz wr�ci�a nios�c szklanki z cocktailem. Usiad�a
na ma�ym podn�ku przy fotelu i wpatrywa�a si� w m�a
szeroko rozwartymi oczyma. (Tak, w tej pozie wygl�da
chyba najlepiej � pomy�la� Brade.)
� Jak to si� w�a�ciwie sta�o? � zapyta�a. � Podobno
jaki� wypadek.
Brade jednym haustem wypi� po�ow� cocktailu. Od-
chrz�kn��, ale poczu� si� lepiej. � Widocznie u�y� cyjan-
ku sodu tam, gdzie powinien by� wzi�� octan sodu.
Nie zamierza� wyja�nia� jej tego dok�adnie. Wprawdzie
nie by�a chemikiem, ale b�d�c tak d�ugo "towarzyszk� jego
�ycia, z pewno�ci� zdo�a�a przyswoi� sobie niekt�re termi-
ny chemiczne. -'
� Ojej! � zawo�a�a, a kwadrat'o^y zarys jej brody za-
znaczy� si� wyra�nie na tle stoj�cej w, tyle lampy. � To
lardzo �le, Louis, ale my�l�, �e (na tobie nie spoczywa od-
iowiedzialno�� za to, prawda?
Brade wbi� wzrok w szklank�. � Nie, oczywi�cie, �e
lie � odpar�, a po chwili zapyta�: � A co Kap powiedzia�,
'gdy przyszed� i mnie nie zasta�? By� chyba w�ciek�y.
Doris machn�a r�k�, �eby si� o niego nie martwi�. �
Nawet go nie widzia�am � powiedzia�a. � Rozmawia�
z Wirgini� przed domem-
� By� tak w�ciek�y na mnie, �e ju� nie wchodzi� do
�rodka, co?
� Nie przejmuj si� teraz Kapem. A co na to powiedzia�
profesor Littieby? "" .
� Nic, kochanie. Nie by�o go.
� No c�, jego milczenie na pewno nie potrwa d�ugo.
Je�li nie b�dzie innej okazji, to zobaczymy si� przecie�
w sobot� wieczorem.
Czo�o Brade'a pokry�o si� zmarszczkami. Nie patrz�c na
ni� zapyta�: � Czy my�lisz, Doris, �e powinni�my p�j��
na to przyj�cie?
� Oczywi�cie. B�dzie tak samo, jak co roku. O, m�j
Bo�e, Louis, to bardzo przykre, co si� zdarzy�o, ale chyba
z tego powodu nie b�dziemy chodzi� w �a�obie? � Po
chwili doda�a: � Ostatecznie ten ch�opak sprawia� wszy-
iStkim tylko same k�opoty.
� Co ty m�wisz, Doris...
� Otto Ranke powiedzia� ci to samo, gdy Raif prze-
ized� do ciebie.
� Nie s�dz�, �eby P.anke m�g� przewidzie� co� takiego,
pak to, co si� sta�o � rzek� Brade spokojnie.
Ranke by� pierwszym opiekunem naukowym, kt�rego
lalf Neufeid sam sobie wybra�. Zazwyczaj wyb�r w tym
;akresie nale�a� do studenta. Rozmawia� z r�nymi profe-
sorami na wydziale i wybiera� tego, kt�rego zakres ba-
da� wydawa� mu si� najbardziej interesuj�cy. B�d� tego,
kt�ry dysponowa� najpoka�niejsz� list� r�nych dotacji
i stypendi�w rz�dowych.
I Neufeid wybra� w�a�nie Ranke'ego.
Gorzej jednak nie m�g� trafi�. Zazwyczaj profesor opie-
kowa� si� studentem, kt�rego przyj��, i cho� p�niej m�g�
tego �a�owa�, czu� si� zobowi�zany doprowadzi� swego
podopiecznego do doktoratu.
Jednak profesor Otto Ranke ani troch� nie czu� si� zwi�-
zany tego rodzaju zobowi�zaniami. Gdy student okazywa�
si� w jego mniemaniu niezadowalaj�cy, wyrzuca� m�okosa
od siebie z wielkim krzykiem.
By� na wydziale wybitnym specjalist� od chemii fizycz-
nej; niski, t�gawy, z k�pkami bia�ych w�os�w nad usza-
mi i r�owym karkiem � posiada� liczne tytu�y i nagrody,
a tak�e by� jednym z najpewniejszych kandydat�w wy-
dzia�u do Nagrody Nobla.
Jego humory i r�banie prosto z mostu by�y ju� przy-
s�owiowe, chocia� Brade mia� wra�enie, �e te ataki gniewu
nie s� a� tak spontaniczne. Ostatecznie nietrudno uzna�,
.�e kto� ma temperament geniusza, zw�aszcza wtedy, gdy
ma si� leciutkie podejrzenie, �e w rzeczywisto�ci jest tro-
ch� inaczej.
W ka�dym razie Neufeid, kt�ry tak�e miewa� humory
i wtedy nie liczy� si� z nastrojami nawet najwa�niejszych
os�b wydzia�u, w ci�gu miesi�ca rozsta� si� z profesorem
Ranke'em. Ni st�d, ni zow�d zwr�ci� si� do Brade'a pro-
ponuj�c mu przej�cie nad nim opieki naukowej.
Brade dla formalno�ci zagadn�� Ranke'ego o m�odzie�ca,
ale us�ysza� tylko pe�ne oburzenia s�owa: � Ten ch�opak
jest okropny. Nie mo�na z nim w og�le pracowa�. Wsz�-
dzie sprowadza k�opoty.
Brade u�miechn�� si� i powiedzia�: -�Wiesz przecie�,
Otto, �e z tob� te� nie�atwo jest pracowa�.
� To nie ma nic wsp�lnego ze mn� � odpar� gwa�tow-
nie Ranke, � Pobi� si� z Augustem Winfieldem. Dos�ow-
nie dosz�o mi�azy nimi do walki na pi�ci.
� A o co mu posz�o?
� O jakie� g�upstwo. Winfieid wzi�� zlewk�, kt�r�
Neufeid dopiero c J umy�. Nigdy dotychczas nie mia�em
�adnych k�opot�w z Winfieldem, kt�ry jest naprawd� obie-
cuj�cym ch�opakiem. Nie mam te� zamiaru dopu�ci� do
tego, �eby jaki� psychopata rozbija� mi grup�. Je�li go
przyjmiesz do siebie, Louis, b�dziesz mia� z jego powodu
wiele k�opotu.
Brade jednak zlekcewa�y� t� przestrog�. Na pewien czas
umie�ci� ch�opaka w laboratorium przy sobie, traktowa�
go �agodnie, na dystans, i jako� to sz�o. Zdawa� sobie spra-
w� z opinii, jak� mu wyrobi�o przyj�cie takiego trudnego
studenta, kt�rego inni profesorowie starali si� unika�,
a nawet czu� co� w rodzaju dumy.
Czasami zdarza�o mu si� zapomina�, �e to przecie� z po-
wodu braku dotacji i stypendi�w nap�ywali do niego ci
dziwaczni studenci.
A jednak, niekt�rzy z jego student�w okazali si� nau-
kowcami pierwszej klasy, dowodz�c w ten spos�b, i� trudy
zwi�zane z ich wykszta�ceniem nie by�y daremne.. James
Spencer, jeden z najlepszych student�w Brade'a, pracowa�
w Zak�adach Chemicznych Manninga i bardzo dobrze si�
tam spisywa�, znacznie lepiej ni� wi�kszo�� uk�adnych,
pi�knie przystrzy�onych linoskoczk�w Ranke'ego,
Neufeid, cho� z pocz�tku nie robi� widocznych post�p�w,
potem zacz�� zdradza� wyra�ne �znaki talentu. Ostatnie
wyniki jego do�wiadcze� by�y zadziwiaj�ce i doda�y otu-
chy tym, kt�rzy ju� zaczynali w niego w�tpi�. Wszystko
wskazywa�o na to, �e w ci�gu p� roku m�g� pod opiek�
Brade'a przygotowa� w pe�ni zadowalaj�c� dysertacj�.
Rozmy�lania te rozwia�y si� nagle, gdy Doris wspo-
mnia�a o Ranke'em. Z dysertacji pozosta� w ko�cu jedy-
nie cyjanek.
Kontynuuj�c sw� my�l Brade odezwa� si�: � W pew-
nym sensie powinienem przywdzia� �a�ob�. Raif Neufeid
by� genialnym matematykiem, znacznie lepszym, ni� ja
bym m�g� o sobie marzy�. Mogli�my wsp�lnie opracowa�
taki artyku�, kt�ry by z miejsca zamie�cili w Journal of
Chemical Physic, z takim- �adunkiem, matematycznym, �e
Littieby dosta�by zam�tu w g�owie.
� Postaraj si� o kogo�, kto by wyko�czy� jego prac� -�
doradzi�a Doris.
� M�g�bym nak�oni� tego nowego studenta, Simpso-
na, �eby przeszed� u Ranke'eg.o kurs z kinetyki i doko�-
czy� prac� Neufelda, ale ^lie wiem, czy da- sobie rad�.
Z drugiej strony, dodanie kilku ko�cowych uwag. do pracy
wykonanej przez kogo� innego, nie zapewni Simpsonowi
doktoratu, a ja w�a�nie mam obowi�zek do tego go dopro-
wadzi�.
� Masz r�wnie� obowi�zki wzgl�dem siebie, Louis,
a tak�e wobec swojej rodziny. Nie zapominaj o tym.
Brade zawirowa� kilkoma kroplami p�ynu, kt�re jeszcze
pozosta�y w szklance. Jak jej to wyt�umaczy�?
Rozwa�ania te od�o�yli na p�niej, gdy� dobieg�y ich
odg�osy bosych n�g po dywanie na pi�trze. Rozleg� si� g�os
dziewcz�cy: � Tatusiu, ju� wr�ci�e�? Tatusiu?
Doris zdecydowanie podesz�a do schod�w wiod�cych
"na g�r� i z t�umionym gniewem zawo�a�a: � Wirginia...
Ale Brade nie pozwoli� jej doko�czy�. � Daj mi z 'ni�
porozmawia�.
� Kap Anson przyni�s� kilka rozdzia��w swojej pracy,
�eby ci przekaza�a. To wszystko, co ma do .powiedzenia �
("oznajmi�a Doris.
�� Porozmawiam z ni� troch�. � Wszed� po schodach
na g�r� i zapyta�: �-Co si� sta�o, Wirginio?
Przykucn�� i przytuli� j� do siebie. Za rok sko�czy dwa-
na�cie lat.
� Wydawa�o mi si�, �e s�ysza�am, jak przyjecha�e�.
I nie przyszed�e� do mnie na g�r�, �eby powiedzie� dobra-
noc. Mama kaza�a mi i�� spa� zaraz po kolacji, ale chcia-
�am jeszcze ci� zobaczy�7� powiedzia�a Wirginia.
� Bardzo si� z tego ciesz�, Wirginio.
� I mam ci co� przekaza�. � Za kilka lat Wirginia b�-
dzie tak wysoka jak jej matka. Odziedziczy�a po matce
g�adkie, ciemne w�osy i szeroko rozmieszczone ciemne
oczy. Cer� jednak mia�a jasn�, tak� jak ojciec.
� Kap Anson podszed� do mnie, gdy bawi�am si� przed
domem i... � zacz�a Wirginia.
� Punktualnie o pi�tej. � (Na twarzy Brade'a ukaza�
"si� �agodny u�miech. Sn�� dobrze granicz�c� z obsesj� pun-
ktualno�� starego profesora i zn�w poczu� si� zawstydzo-
ny, �e tak go zawi�d�. To, mimo wszystko, nie by�a jego
wina. Absolutnie si� do niej nie poczuwa�.)
� Aha � powiedzia�a Wirginia � da� mi kopert� i -po-
wiedzia�, �eby ci j� odda�, jak tylko wr�cisz.
� Czy by� bardzo z�y? Jak ci si� wydaje?
� By� jaki� sztywny. Ani si� nie u�miecha�, ani nic.
� A masz t� kopert�?
� Zaraz przynios�. � Pobieg�a do swego pokoju i po
27
,� _- To ta ko-
, _, upchan� kopert�.
chwili wr�ci�a z du��, wy? ^^ ^ ^
^Bardzo ci d.^^ ^^S. -
�^^^^S-^10^
o nrzegubie lewej i . cnrawach?
plaster na P"68 ,a� o swoich ^'"^ ^mkni]
^e z mamusi� rozm ^ , ei spa�, dlatego
_ Tak, nie chc� P^esz ^ ^ ^w^
drzwi- � i �P czuj�c delikatne ch^upn^e Ale Wirginia
podni�s� si�, czu]4 ^^ Ansona. cie-
, wetkn�� pod P^ r^ ^ , dziwnymb1 na uniwer-
nadal wpatrywa�a si� w ^ ^^ y^ty na
kawo�ci w oczach, o czym roz-
sytecie, tatusiu? ^y s�ysza�a, o czy
^^oc^^0^^
^ wra�enie ^dnocze^ P"^^ , ,^cy7
^'^^^--r^^
� coS^^t2:^^^-^0"-
,eeo P"!1")"- sl�'t .,. ��h�-
Syk.i. szybko' ^, ^ ^w, -twto^
Wirginia wt�-'l^�po^^edl � """a8'"1 �
lone i doP1"0 w,^- k"ykn<�l. .��o��to. Nie
* wwm^^^0 ^ w ^SW �
zs,:ed e"n:u ^ "< - ^^r^S^" 81? czeeo�
mia�o seiiB nqt�okoic. Jezen " ctarsi
raczej ^^^ow win� za to pono^ a^^ ^^t-,
^ss?^^^""501"
28
co si� sta�o. Niech pozna prawd� � pomy�la� z w�ciek-
�o�ci�.
Spojrza� jej w oczy i powiedzia�: � Prawdziwy k�opot,
Doris, polega na tym, �e �mier� Ra�fa Neufelda to nie by�
wypadek.
By�a wyra�nie oszo�omiona.
� Chcesz przez to powiedzie�, �e zrobi� to celowo? Za-
bi� si� sam?
� Nie. Po c� by w takim razie mia� ustawia� ca�� apa-
ratur�? Chc� przez to powiedzie�, �e zosta� zabity przez
kogo� innego. Zosta� zamordowany.
Rozdzia� 3
Doris spojrza�a na m�a i parskn�a gniewnie m�-
wi�c: � Ale� ty jeste� szalony, Louis... � Jego s�owa zu-
pe�nie j� zaszokowa�y, a oczy rozszerzy�y si� z przera�e-
nia. � Czy by�a policja? Czy to oni tak powiedzieli?
� Oczywi�cie, �e policja zaraz przyjecha�a. Przecie� lo
nie by�a naturalna �mier�. Ale nie, nic takiego nie powie-
dzieli.. S�dz�, �e to by� wypadek.
� Wobec tego zostaw im t� spraw�. Nie s�dzisz, �e tak
b�dzie lepiej?
� Ale oni za ma�o si� na tym znaj�, Doris. Nie s� prze-
cie� chemikami.
� A co to ma do rzeczy?
Brade wy��czy� stoj�c�"�bok lamp�. W g�owie mu hu-
cza�o, a �wiat�o razi�o w oczy. W pokoju zapanowa� .teraz
lekki zmrok, rozja�niony tylko jarzeni�wkami z kuchni,
i tak czu� si� lepiej.
� Octan sodu � powiedzia� � i cyjanek sodu by�y
"w takich samych butelkach i Raif m�g� chwyci� nie t�, co
trzeba, i nawet tego nie zauwa�y�. To jest ca�kiem mo�li-
we. Ale mimo wszystko nie mog� uwierzy�, z�by by� a�
tak roztargniony.
� Czemu nie?
� Gdyby� by�a chemikiem, toby� wiedzia�a. Dla de-
tektywa, zajmuj�cego si� t� spraw�, obydwa odczynniki
30
by�y r�wnie bia�e i krystaliczne, i to mu wystarczy�o.
Ale to nie wszystko i B�g mi �wiadkiem, �e poza obejrze-
niem chemikali�w, do niczego wi�cej go nie zach�ca�em.
Te dwie substancje r�ni� si� mi�dzy sob�. Inaczej przy-
legaj� do szk�a butelki. Octan sodu absorbuje znacznie
wi�cej wilgoci z powietrza ni� cyjanek, a wi�c jego krysz-
ta�ki szybciej zlepiaj� si� ze sob� tworz�c grudki. Chemik
taki jak Raif wyjmuj�c szpatu�k� zamiast octanu cyjanek
od razu zorientowa�by si�, �e co� nie jest w porz�dku, na-
wet gdyby nagle o�lep�.
Doris-siedzia�a w mroku na kanapie niby jaki� nieru-
chomy z�owr�bny kszta�t. Jej r�ce rysowa�y si� bia�� pla-
m� na ciemnym tle sukni. � Czy m�wi�e� ju� komu�
o tym? � zapyta�a.
� Nie.
� Wcale bym si� nie zdziwi�a, gdyby� ju� to rozgada�.
Chwilami jeste� dziwny, a tym razem szczeg�lnie. Chyba
oszala�e�.
� Dlaczego tak uwa�asz?
� Pomy�l tylko, Littieby dopiero co obieca� ci, �e w tym
roku- dostaniesz docentur�. Sam to m�wi�e�.
� Niezupe�nie tak powiedzia�em, kochanie. M�wi�em,
�e stwierdzi�, i� jedena�cie lat czekania to ju� wystarczy.
Mog�o to r�wnie dobrze oznacza�, �e zamierza poprosi�
mnie o rezygnacj� z zajmowanego stanowiska... albo wyla�
mnie z pracy, jak to Wirginia powiedzia�a. Ona my�la�a, �e
mnie ju� wylali.
� S�ysza�am. � Doris przyj�a to ze stoickim spokojem.
� Sk�d przysz�a jej taka my�l do g�owy?
� Chyba s�ysza�a, -jak rozmawiali�my o tych sprawach.
Nie jest przecie� g�ucha, a przy tym dostatecznie du�a, �e-
by rozumie�, co s�yszy.
31
� My�lisz, �e s�usznie czynimy, pozbawiaj�c j� poczu-
cia bezpiecze�stwa?
� Nie gorsze to ni� wpajanie w ni� poczucia fa�szywe-
go bezpiecze�stwa. Ale nie schod�my z tematu, Louis.
Musisz dosta� ten etat.
G�os Brade'a zadr�a� �ekko, ale zachowa� swe niskie
brzmienie: � Tematem jest morderstwo, Doris.
�� Nie. Najwa�niejszym tematem jest twoja pozycja.
Teraz, kiedy jeden z twoich student�w zosta� otruty,
Littieby got�w wykorzysta� to jako pow�d dla wstrzyma-
nia awansu. A je�li w dodatku b�dziesz-rozpowiada� o mor-
derstwie i wybuchnie skandal, z pewno�ci� przypiecz�tu-
jesz swoj� spraw�.
� Nie mam wcale zamiaru... � zacz�� Brade.
� Wiem, masz zamiar by� dyskretny,, ale wkr�tce doj-
dziesz do wniosku, �e twoim obowi�zkiem jest zrobi� jak��
bzdur�. Twoim obowi�zkiem wobec uczelni lub spo�ecze�-
stwa. Twoim cholernym obowi�zkiem wobec wszystkich
z wyj�tkiem twojej rodziny.
� S�dz�, Dons, �e nie przemy�la�a� tej sprawy do ko�-
ca � odpar� Brade. To, czego sobie najbardziej nie �yczy�
dzisiejszego wieczora, to w�a�nie kazania. � Je�eli na te-
. renie uczelni pope�niono morderstwo, nie mog� tego igno-
rowa�. Laboratorium chemiczne jest ostatnim miejscem
pod s�o�cem, gdzie mo�na by pozostawi�, morderc� na wol-
no�ci. Podsuni�cie cyjanku jest zaledwie jednym z wielu
sposob�w zabicia cz�owieka, a je�li przyjdzie mu ochota
jeszcze raz to zrobi�, ma do wyboru setki, tysi�ce innych
sposob�w.. Nie uchronisz si� przed wszystkimi, nawet gdy-
by� zosta�a uprzedzona o gro��cym ci niebezpiecze�stwie.
Czy spe�niaj�c obowi�zek wobec rodziny mam wystawia�
siebie jako kandydata na nast�pn� ofiar�?
32
� Dlaczego w�a�nie ty, u Boga Ojca? :
� A dlaczego kto inny? Dlaczego Raif? Dlaczego nie ja
w�a�nie mam by� nast�pn� ofiar�? "
� Ojej, zapal �wiat�o! � W ko�cu zrobi�a to sama ze
zniecierpliwieniem. � Jeste� potwornie irytuj�cy. Co za
morderstwo? Ten tw�j ucze�, idiota, wzi�� przez nieuwag�
cyjanek zamiast czego� innego. Takie s� fakty, i nie my�l,
�e przez twoje gadanie cokolwiek si� zmieni. By� po pro-
stu roztargniony i nie zauwa�y�, co robi. Bardzo �atwo
jest powiedzie�, �e �aden chemik nie pomyli cyjanku z oc-
tanem, ale w ten spos�b zak�ada si�, �e chemik jest dosko-
na�� maszyn�, a nie cz�owiekiem. Ka�dy chemik mo�e mie�
chwile, kiedy jest nieuwa�ny, zamy�lony, �pi�cy, zdener-
wowany lub zaj�ty swymi k�opotami. Mo�e w takich chwi-
lach pope�ni� dziesi�tki b��d�w, nawet zupe�nie �miesz-
nych. No c�, tak na pewno by�o z Raifem.
Brade potrz�sn�� przecz�co g�ow�. �wiat�o dra�ni�o go,
ale nie ruszy� si�, �eby je zn�w zgasi�. � To nie tylko o to
chodzi � powiedzia�. � Istniej� jeszcze dowody rzeczo-
we. � M�wi� powoli, �wiadomie dobieraj�c s��w, by mie�
pewno��, �e go dobrze rozumie. � Raif by� niezwykle do-
k�adny i zawsze przygotowywa� sobie wcze�niej sk�adniki
do przeprowadzanej reakcji, �eby nie musia� przerywa�
do�wiadczenia i szuka� brakuj�cego sk�adnika. By� w pra-
cy bardzo skrupulatny. Na przyk�ad do ostatniego do-
�wiadczenia odwa�y� sobie po dwa gramy octanu sodu do
ka�dej z dziesi�ciu erlenmejerek; mia�y mu one wystarczy�
do przeprowadzenia ca�ej serii do�wiadcze�.
� Gdy detektyw wyszed�, zajrza�em do szafki Ra�fa
i znalaz�em jeszcze siedem erlenmejerek. Zawarto�� ich
przypomina�a octan sodu, ale sprawdzi�em dzia�aj�c roz-
tworem azotanu srebra, poniewa� stwierdzenie tak na oko
3 � Powiew �mierci
�3
mog�o by� zawodne. Gdyby te koibki zawiera�y bodaj
odrobin� cyjanku, ju� przy zetkni�ciu z pierwsz� kropl�
roztworu azotanu pojawi�by si� bia�y osad cyjanku srebra.
Jednak �aden osad si� nie wytr�ci�.
� P�niej znalaz�em kolb�, w kt�rej Ra�f przeprowa-
dza� swoje ostatnie do�wiadczenie. Sta�a pod wyci�giem,
tu� za aparatur� reakcyjn�. Nie by�a do ko�ca opr�niona.
Zreszt� nie musia�a by�, poniewa� ilo�� dodawanego octa-
nu nie wp�ywa decyduj�co na szybko�� zachodz�cej reak-
cji. Do �cianek tej kolby przylepionych by�o kilka drob-
nych kryszta�k�w. Gdy je rozpu�ci�em i doda�em azotanu
srebra, wytr�ci� si� osad cyjanku srebra.
� Oczywi�cie, ten proszek m�g� by� zwyk�� sol� ku-
chenn�, chlorkiem sodu lub jak��" pokrewn� substancj�.
Chlorek srebra r�wnie� pojawi�by si� w. formie bia�ego
osadu, ale ponownie by si� nie rozpu�ci�, gdyby�my zawi-
rowali prob�wk�. Natomiast cyjanek srebra rozpu�ci�by-
si� i osad w kolbie, kt�r� znalaz�em pod wyci�giem, te�
si� ponownie rozpu�ci�. Ca�e szcz�cie, �e Doheny uzna�, i�
dotar� ju� do sedna sprawy, i nie .rozpocz�� bardziej szcze-
g�owych docieka�.
� Doheny? � zapyta�a ostro Doris. � Kto to taki?
� Detektyw.
9 � Aha. Wobec tego, mo�e pozwolisz, �e zapytam, co
w�a�ciwie oznacza to ca�e bajdurzenie o erlenme j erkach
i azotanie srebra?
� Pos�uchaj, kochanie, przecie� to powinno by� oczy-
wiste dla ciebie. Ra�f przygotowa� najpierw seri� dziesi�-
ciu kolb'z octanem sodu. Ca�� seri� przygotowa� w tym
samym czasie. Zu�y� dwie z nich, jedn� wczoraj i jedn�
przedwczoraj, i nic mu si� nie sta�o. Dopiero ta trzecia go
34
zabi�a. Siedem pozosta�ych r�wnie� okaza�o si� nieszkod-
liwymi.
� Je�li wi�c Ra�f pomyli� cyjanek sodu z octanem so-
du � powiedzmy, �e by� rozdra�niony z jakiego� powodu,
za�amany nerwowo albo �e nie wiedzia�, co robi � w�w-
czas nasypa�by cyjanku do wszystkich dziesi�ciu kolb. Na-
tomiast nie nape�ni�by jednej z nich cyjankiem, a p�niej,
jak tuman, nie wr�ci�by do p�ki po octan, �eby nape�ni�
nim pozosta�e kolby. Niemo�liwe jest r�wnie�, �eby na-
pe�ni� dziewi�� octanem i nagle, zupe�nie przypadkowo,
wr�ci� do p�ki po cyjanek, �eby nasypa� go do dziesi�tej
kolby.
Doris zmarszczy�a brwi w zamy�leniu. � M�g� najpierw
nasypa� cyjanku do jednej z kolb i wtedy dopiero zauwa-
�y� sw�j b��d.
� W takim wypadku wysypa�by wszystko i umy�
kolb�.
� M�g� nasypa� do kilku, mo�e do wszystkich dziesi�-
ciu, i po prostu pomin�� jedn� z nich przy wysypywaniu..
� W takim razie twierdzisz, i� pope�ni� jednocze�nie
dwie niewiarygodne pomy�ki. Najpierw pomyli� cyjanek
z octanem, a p�niej zapomnia� wysypa� cyjanek z kolby.
M�j Bo�e, nikt tak nie zabawia si� cyjankiem, nawet che-
mik, kt�ry z. racji swego zawodu cz�sto si� nim pos�uguje.
W gruncie rzeczy, chemicy s�. pod tym wzgl�dem jeszcze
bardziej uwa�ni. Po prostu nie do pomy�lenia jest,^ �eby
chemik by� do tego stopnia roztargniony. Chemik nigdy
nie odbiega my�lami od tego, co robi. A poza tym, Ra�f
by� wyj�tkowo uwa�nym pracownikiem.
Doris milcza�a, a gdy Brade sko�czy� m�wi�, zapano-
wa�a cisza, w kt�rej s�ysza� jedynie dudnienie swoich
my�li. Przera�aj�ce, jak czasem drobnostka doprowadza
35
do nieodwracalnego skutku. A przecie� to codzienny pro-
gram bada� naukowych. Dlaczego czu� si� tak nieswojo
stosuj�c do ludzi ten sam system logiczny, kt�rego nie wa-
ha� si� zastosowa� dla symboli i atom�w? Przyczyn� by�y
zapewne wyp�ywaj�ce z tego wnioski.
W ko�cu Brade zacz�� m�wi� powoli cedz�c s�owa: �
Wniosek jest prosty. Kto� umy�lnie zamieni� w jednej kol-
bie octan na cyjanek.
� Ale po co? � zapyta�a Doris.
� Z�by zabi� Raifa.
� Ale dlaczego?
� Nie wiem. Nie wiem nic o �yciu prywatnym tego
ch�opca, sk�d wi�c mog� wiedzie�, jakie tu mog�y zaistnie�
motywy. Pracowa� u mnie ponad p�tora roku, ale w grun-
cie rzeczy nic o nim nie wiedzia�em.
� Czy mo�e czujesz si� winny i z tego powodu? A co
Kap Anson wiedzia� o tobie, gdy u niego pracowa�e�?
Brade nie m�g� powstrzyma� si� od u�miechu. Profesor
Anson, kt�rego jak si�gn�� pami�ci�, nie wiadomo dlacze-
go nazywano Kapem (Brade'owi wydawa�o si�, �e by� kie-
dy� znany gracz baseballowy o nazwisku Kap Anson, wi�c
mo�e dlatego), uwa�a�, �e ka�da minuta sp�dzona poza la-
boratorium, to bezpowrotnie stracona drogocenna cz�stka
czasu. Wszelkie rozmowy nie zwi�zane z badaniami nau-
kowymi traktowa� jako pr�ne gadulstwo i plotkarstwo.
Zna� swoich uczni�w tylko jako przed�u�enie siebie sa-
mego, jako dodatkowy rynsztunek, jako uzupe�niaj�ce go
umys�y...
� Kap to specjalny przypadek � powiedzia� Brade.
� W�a�nie teraz � powiedzia�a Doris �-chcia�abym,
�eby� by� bardziej do niego podobny. Nieraz mi m�wi�e�,
�e posiada on wielk� umiej�tno��, wnioskuje tylko na tyle,
36
na ile pozwalaj� fakty. Ty za� p�dzisz naprz�d i nse zwra-
casz uwagi na fakty. Ca�a twoja teoria opiera si� na przy-
puszczeniu, �e Raif przygotowa� wszystkie dziesi�� kolb
z octanem sodu jednocze�nie. Sk�d wiesz, �e tak rzeczy-
wi�cie by�o? Nawet je�li zawsze tak post�powa�, sk�d mo-
�esz wiedzie�, �e tym razem nie zrobi� inaczej? �
� Wiesz, Louis, �atwo powiedzie�, �e zawsze by� dro-
biazgowy i bardzo uwa�ny, i tym podobne rzeczy; �e zaw-
sze w ten sam spos�b post�powa�. Ale ludzie to nie maszy-
ny. Nawet je�li u niego w szafce znajdowa�a si� okre�lona
ilo�� kolb, Raif m�g� potrzebowa� jeszcze jednej dodatko-
wej z jakiego� powodu, kt�rego nawet nie jeste�my w sta-
nie odgadn��, albo nawet bez powodu. Mo�e niechc�cy
wysypa� octan z jednej z kolb lub st�uk� j� i nagle przed
rozpocz�ciem serii do�wiadcze� zauwa�y�, �e ma tylko do
-dyspozycji dziewi��, albo co� w. tym rodzaju. W�wczas,
je�li przygotowa� jeszcze jedn�, dodatkow� kolb�, m�g�
nasypa� do niej, w�a�nie do tej jednej, cyjanku.
Brade znu�ony pokiwa� g�ow�. � M�g� to zrobi�, by�
w stanie, prawdopodobnie to zrobi�. Wszystko to s� jednak
tylko przypuszczenia. Ale je�eli ograniczymy si� w nich
do fakt�w najbardziej prawdopodobnych, wcze�niej czy
p�niej dojdziemy do wniosku, �e to by�o morderstwo. .
� Chyba nie zaczniesz tego dochodzi�, Louis � powie-
dzia�a niskim g�osem Doris, staraj�c si� panowa� nad so-
b�. � Nie obchodzi mnie, czy by�o to morderstwo, czy nie,
ale nie chc�, �eby� w zwi�zku z tym wywo�a� skandal.
Nie wolno ci ryzykowa� swojego etatu. Rozumiesz?
Nagle zadzwoni� telefon. Znajdowa� si� bli�ej Doris,
wi�c ona podnios�a s�uchawk�. Spojrza�a znacz�co na m�a'
i poda�a mu s�uchawk�. � Profesor Littieby � oznajmi�a.
� Co si� sta�o? � wyszepta� zdziwiony Brade.
37
Potrz�sn�a g�ow� na znak, �e nie wie i k�ad�c palec na
ustach powiedzia�a cicho: � B�d� ostro�ny.
Brade przy�o�y� s�uchawk� do ucha i odezwa� si�: �
Dobry wiecz�r, panie profesorze.
G�os, kt�ry dobieg� jego uszu, przywi�d� mu przed oczy
wyra�nie zarysowan� twarz kierownika wydzia�u � jasn�,
rumian�, a� po bia�e jak �nieg w�osy. By�a to twarz sze-
roka, o mi�kkich policzkach, przy czym broda i nos by�y
jednakowo g�adkie i bulwiaste � jak gdyby przy stwarza-
niu go, d�a zaoszcz�dzenia czasu, pos�u�ono si� t� sam�
form� tak dla br