4673

Szczegóły
Tytuł 4673
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4673 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4673 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4673 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISAAC ASIMOV Powiew �mierci Rozdzia� l �mier� przebywa w laboratorium chemicznym, a wraz z ni� milion ludzi, wcale na to nie zwracaj�cych uwagi. Zapominaj�, �e znajduje si� w�r�d nich. Jednak�e Louis Brade, adiunkt wydzia�u chemii, wie- dzia�, �e nigdy nie zapomni tego drobnego faktu. Siedzia� w zagraconym laboratorium studenckim, zatopiony w g��- bokim fotelu, a wraz z nim �mier�, kt�rej obecno�ci by� w pe�ni �wiadom. Teraz, gdy policja opu�ci�a budynek uczelni, a korytarze ponownie opustosza�y, jeszcze wy- ra�niej zdawa� sobie spraw� z tego, co zasz�o. Szczeg�lnie teraz, gdy usuni�to z laboratorium namacalny ' dow�d �mierci � cia�o Raifa. �mier� jednak nadal przebywa�a w laboratorium, lecz jego nie dotkn�a. Brade zdj�� okulary i przetar� je powoli czyst� chustecz- k�, kt�r� tylko w tym celu nosi� przy sobie, po czym za- trzyma� wzrok na dw�ch odbiciach swej twarzy w soczew- kach. Twarz jego w obu soczewkach na skutek wypuk�o�ci szkie� zosta�a mocno poszerzona i cho� naprawd� szczup�a, wygl�da�a na pe�n�, a szerokie, o cienkich wargach usta by�y jeszcze szersze. Nie wida� �adnych wyra�niejszych �lad�w � zastana- wia� si�. W�osy mia� r�wnie ciemne jak przed trzema go- dzinami, a delikatne zmarszczki ko�o oczu (jak przysta�o w wieku czterdziestu dwu lat) wcale nie rysowa�y si� moc- niej ni� przedtem. Chyba nie mo�na tak blisko obcowa� ze �mierci�, �eby nie pozostawi�a �adnych �lad�w? Za�o�y� zn�w okulary i jeszcze raz rozejrza� si� po labo- ratorium. Ale w�a�ciwie dlaczego to troch� bli�sze ni� zwykle spotkanie ze �mierci� mia�oby zostawi� na nim jaki� �lad? Ostatecznie spotyka� si� z ni� codziennie, co chwila, gdziekolwiek si� ruszy�. Sp�jrzcie na Ni�. Siedzi tam w, co drugiej spo�r�d.st�o- czonych na p�lkach br�zowych buteleczek, zawieraj�cych r�ne odczynniki. Ka�d� z tych butelek ze �mierci� zaopa- trzono w wyra�n� etykietk�, ka�d� wype�niono pi�knymi, czystymi kryszta�kami w rozmaitych ilo�ciach. Wi�kszo�� z nich wygl�da jak s�l. S�l, oczywi�cie, te� mo�e zabi�. Je�li zje si� jej du�o, mo�e. spowodowa� �mier�. Jednak wi�kszo�� kryszta�k�w przechowywanych w tych butelkach wykona�aby to zada- nie znacznie szybciej. Niekt�re zdo�a�yby .dokona� tego w ci�gu minuty lub, przy odpowiedniej dawce, w jeszcze kr�tszym czasie. ^ Szybko, wolno, bole�nie lub bezbole�nie; ka�dy z tych proszk�w to pot�ne lekarstwo na ziemsk� niedol�, a po ich prze�kni�ciu powr�t do �ycia by�by ju� ntemo�li- wy. Brade westchn��. Dla nie�wiadomych, kt�rzy by si� na nie natkn�li, mog�y r�wnie dobrze wydawa� si� sfol�. Prze sypywano je do wa�enia na arkusiki papieru, przelewam do kolb, rozpuszczano w wodzie, rozsypywano lub r� lew.ano na blatach sto��w, laboratoryjnych, a nast�pna beztrosko zgarniano lub wycierano papierowym r�czn "kiem. Wszystkie te krople i okruchy �mierci usuwano na bok, aby zrobi� miejsce dla, powiedzmy, kanapki � szynk�. A do zlewki, kt�ra ostatnio zawiera�a kwas siarkowy, wlewano potem na przyk�ad sok pomara�czowy. Na p�kach znajdowa� si� octan o�owiu, zwany o�owia- nym cukrem, poniewa� mia� s�odki smak, gdy zabija�.- Znajdowa� si� tam te� azotan baru, siarczan miedzi, dwu- chromian sodu i dziesi�tki innych, z kt�rych ka�dy niesie z sob� �mier�. By� tak�e, naturalnie, cyjanek potasu. Brade spodziewa� si�, �e policja go zabierze, ale spojrzeli tylko z daleka i po- zostawili buteleczk� zawieraj�c� chyba z p� funta �mierci. W szafkach pod sto�em laboratoryjnym sta�y pi�cioli- trowe butle z silnymi kwasami, w��cznie z kwasem siar- kowym, kt�ry m�g�; o�lepi�,, gdy prysn�� do oczu,, lub zo- stawi� blizn� na twarzy. W jednym rogu sta�y butle ze spr�onym gazem^jedne wysokie na kilkadziesi�t centy- metr�w, inne wielko�ci doros�ego cz�owieka. Ka�da z nich mog�a nagle wybuchn�� lub otru� w razie niezachowania �rodk�w ostro�no�ci. �mier� gwa�towna czy niespodziewana, przez usta lub przez nos, albo- zbli�aj�ca si� stopniowo, latami, powodo- wana na przyk�ad kroplami rt�ci, kt�re z pewno�ci� za- skrzy�yby si� z�owieszczym blaskiem w szparach pod�ogi lub zakamarkach pokoju, gdyby usuni�to nagromadzony kurz. Gdzie spojrze�, tam czai�a si� �mier�, i nikt si� tym nie przejmowa�. I tu, co jaki� czas, jak na przyk�ad teraz, je- den z tych, kt�rzy z ni� siedzieli, ju� si� nie podnosi�. Przed trzema godzinami Brade wszed� do studenckiego laboratorium. Przeprowadzana przez niego reakcja utle- niania przebiega�a szybko i �wie�a butla z nowym tlenem, kt�r� przed chwil� przesuni�to na swoje miejsce, prze- puszcza�a powoli tlen do urz�dzenia reakcyjnego.. Nastawi� je na cals noc; mia� jeszcze jedn� drobn� rzecz do wykona- nia, po czym zamierza� powr�ci� do domu, gdzie mia� si� spotka� o godzinie pi�tej z Kapem Ansonem. Jak p�niej wyja�ni�, zwykle przed wyj�ciem do domu zagl�da� do tych student�w, kt�rzy jeszcze pracowali w laboratoriach, by im powiedzie� do widzenia. Ponadto, chcia� po�yczy� troch� wzorcowego dziesi�ciomolowego kwasu solnego, a jak wszyscy wiedzieli, najstaranniej stan- daryzowane odczynniki w ca�ym budynku mia� w�a�nie Raif Neufeld. Znalaz� Raifa Neufelda le��cego na steatytowej po- wierzchni pod wyci�giem; twarzy jego nie by�o wida�. Brade zmarszczy� brwi. Jak na tak pilnego studenta � a do takich zalicza� si� Neufeld � by�a to poza niezwyk�a. Sumienny m�ody chemik, przeprowadzaj�c do�wiadczenie pod wyci�giem, opuszcza� mi�dzy sob� a wrz�cymi chemi- kaliami ruchome okienko z zabezpieczaj�cym szk�em. �at- wo zapalne, szkodliwe opary utrzymywane by�y wewn�trz zamkni�tej przestrzeni pod wyci�giem, sk�d nast�pnie za pomoc� wentylatora ulatywa�y przez otw�r wylotowy na dachu. " jjt Nikt by si� nie spodziewa�, �e mo�e ujrze� owo okienko f podniesione, a wewn�trz spoczywaj�c� na �okciu g�ow� j�^ chemika przeprowadzaj�cego do�wiadczenie, i Brade zawo�a� �Raif", a nie podejrzewaj�c niczego pod- szed� do studenta lekko i bezszelestnie po wy�o�onej kor- kiem pod�odze, kt�rej powierzchnia mia�a chroni� upuszg czone naczynia od st�uczenia. Pod dotkni�ciem jego r�ki cia�o Neufelda osun�o si� sztywno: Z nag�� energi�, wy- wo�an� chyba strachem, Brade odwr�ci� g�ow� studenta twarz� do g�ry. Kr�tko przyci�te blond w�osy opada�y na czo�o, a oczy Neufelda przywita�y go szklanym spojrze- niem spod na p� przymkni�tych powiek. Czym tak bardzo r�ni si� twarz zmar�ego cz�owieka od twarzy �pi�cego lub pijanego? To by�a �mier�. Brade stwierdzi� brak pulsu u Raifa Neufelda oraz wyra�ne ozi�bienie cia�a, a wyczulonym nosem chemika uchwyci� unosz�cy si� nik�y zapach mig- da��w. Zrobi�o mu si� sucho w gardle, prze�kn�� wi�c �lin� i zatelefonowa� do Szko�y Medycznej znajduj�cej si� trzy ulice dalej, przy czym stara� si� nada� swemu g�osowi jak najbardziej normalne brzmienie. Poprosi� o doktora Shul- tera, kt�rego zna�, i wkr�tce go z nim po��czono. Nast�- pnie zatelefonowa� na policj�. Z kolei zadzwoni� do kierownika wydzia�u, ale profesor Arthur Littieby, jak si� okaza�o, wyszed� ju� z uczelni i nie by�o go od lunchu. Powiedzia� wi�c s.efoetarce Littleby'ego urz�dowo, co stwierdzi� i co w zwi�zku z tym zrobi�, oraz prosi� j�, by na razie nie nadawa�a tym wie�ciom rozg�o- su. Nast�pnie przeszedhdo swojego w�asnego laboratorium, zamkn�� dop�yw tleni* i otworzy� reaktor, aby usun�� na- grzan� os�on�. Wstrzyma teraz t� reakcj�. Nie ma ona w tej chwili �adnego znaczenia. Spojrza� na manometry wysokiej butli z tlenem, ale w�a�ciwie nic nie widzia� i bez- skutecznie usi�owa� si� skupi�. W ko�cu, czuj�c otaczaj�c� go doko�a cisz� wype�nion� pustk�, wr�ci� do laboratorium zmar�ego studenta, spraw- dzi�, czy drzwi s� zamkni�te i usiad� czekaj�c razem ze �mierci�. Doktor Ivan Shulter ze Szko�y Medycznej zapuka� cicho do drzwi. Brade wpu�ci� go do �rodka. Ogl�dziny zmar�ego nie zabra�y Shulterowi du�o czasu. � Nie �yje ju� od kilku godzin. Cyjanek � oznajmi�; Brade pokiwa� g�ow�. � Przypuszcza�em, �e to cyja- nek. , Shulter odgarn�� z czo�a siwe w�osy, ods�aniaj�c niemal ca��, bardzo g�adk� twarz, kt�ra a� b�yszcza�a od potu. � No c�, ta historia narobi sporo ha�asu � powiedzia�. � Czy pan go zna... zna�? � zapyta� Brade. � Pozna�em go kiedy�. Mia� zwyczaj wypo�ycza� ksi��- ki z naszej medycznej biblioteki, ale ich nie zwraca�. Mu-i, sia�em wysia� do niego ca�y sztab bibliotekarek, �eby odebra� ksi��k�, kt�ra w�a�nie by�a mi potrzebna. A wo'- bec jednej z bibliotekarek by� tak niegrzeczny, �e a� si� pop�aka�a. Ale 'wydaje rni si�, �e teraz nie ma to ju� �a- dnego znaczenia. Powiedziawszy to wyszed�. Lekarz przyby�y z ekip� policyjn� potwierdzi� rozpozna-^ nie, zapisa� kilka uwag w notesie i znikn��. Zrobiono zdj�- cia denata z trzech stron, a nast�pnie doczesne szcz�tki Neufelda owini�to w prze�cierad�o i wyniesiono z poko.ji-i. Pozosta� tylko kr�py i przysadzisty agent w cywilu. Mig n�wszy swoj� wizyt�wk� przedstawi� si� jako Jack Do- heny. Mia� t�uste, obwis�e policzki, a w jego g�osie brzmia| jaki� basowy zgrzyt. ' � Raif Neufeid � powiedzia� wymawiaj�c te s�owa st, rannie, "jak gdyby zwraca� si� do Brade'a o potwierdzi nie. � Mia� jakich� bli�szych krewnych, z kt�rymi mogli- by�my si� skontaktowa�? . Brade spojrza� na niego w zamy�leniu. � Ma matk�. W biurze dostanie pan jej adres. � Zajmiemy si� tym. A w�a�ciwie, jak to si� sta�o? Tak po prostu, dla formalno�ci. � Nie wiem. Znalaz�em go martwego. � Czy mia� jakie� k�opoty ze studiami? � Nie, dobrze mu sz�o. Ma pan na my�li samob�jstwo"? � Czasami w tym celu u�ywaj� ludzie cyjanku. � Ale po co montowa�by wszystko dla przeprowadze- nia do�wiadczenia, je�liby mia� zamiar pope�ni� samob�j- stwo? Doheny rozejrza� si� z pow�tpiewaniem po laborato- rium. � Niech mi pan powie, prosz�, czy to m�g� by� wy- padek? Te sprawy przekraczaj� moje kompetencje � rzek� machn�wszy kr�tkim, grubym kciukiem w kierunku che- mikali�w. Brade odpowiedzia�; � Tak, to m�g� by� wypadek. Na- turalnie. Raif prowadzi� ca�y szereg do�wiadcze�, w kt�- rych musia� rozpuszcza� octan sodu, czyli s�l sodow� kwasu octowego dla utworzenia mieszaniny reakcyjnej... � Niech pan zaczeka. S�l sodow� jakiego kwasu? Brade przesylabizowa� cierpliwie nazw� kwasu, a Do- heny z r�wn� cierpliwo�ci� zapisa� j� sobie w notesie. Bra- de ci�gn�� dalej: � Mieszanin� t� utrzymuje si� w stanie wrz�cym, a nast�pnie w okre�lonym momencie, po dodaniu octanu, mieszanina zakwasza si� wytwarzaj�c kwas octo- wy. � Czy kwas octowy jest truj�cy? � Niespecjalnie. Znajduje si� przecie� w oecie. W rze- czywisto�ci ten kwas w�a�nie nadaje octowi �w specyficz- ny zapach. Kwas octowy ma silny zapach octu. Problem polega jednak na tym, �e Raif musia� na pocz�tku u�y� cyjanku sodu zamiast octanu sodu. � Jak to by�o mo�liwe? Czy s� do siebie podobne? � Niech pan zobaczy. � Brade si�gn�� po buteleczki z odczynnikami cyjanku sodu i octanu sodu. Obie by�y z br�zowego szk�a i jednakowej wysoko�ci, a na ka�dej widnia�a takiego samego koloru etykieta. Na buteleczce z cyjankiem sodu umieszczony by� czerwony napis TRU- CIZNA. Brade odkr�ci� plastykowe korki obu buteleczek i Dohe- ny ostro�nie zajrza� do �rodka. � Chce pan przez to powiedzie�, �e te. rzeczy zawsze stoj� tak blisko siebie na p�kach? � zapyta�. � Tak, zawsze � odpar� Brade. � Czy nie trzymacie cyjanku pod zamkni�ciem? � Nie. � Brade zaczyna� odczuwa� zm�czenie. Musia� ci�gle uwa�a� na swoje s�owa, by nie powiedzie� czego�, co okaza�oby si� w przysz�o�ci nie do naprawienia. Doheny zmarszczy� brwi. � Znalaz� si� pan w k�opot- liwej sytuacji, musz� powiedzie�. Je�li rodzina tego dzie- ciaka b�dzie zg�asza� pretensje, �e zaniedbano �rodk�w ostro�no�ci, uniwersytet musi postara� si� o dobrych adwo- kat�w, kt�rzy by znale�li wyj�cie z tej sytuacji. Brade potrz�sn�� przecz�co g�ow�. � Nie ma si� czym martwi�. Po�owa odczynnik�w, no, chemikali�w, kt�re pan ,; tu widzi na p�kach, jest truj�ca. Chemicy wiedz� o tym ; i s� ostro�ni. Pan przecie� wie, �e pana rewolwer jest na- � bity, prawda ?A jednak nie strzela pan do siebie. � By� mo�e stanowi to jakie� wyt�umaczenie, je�li chodzi o chemik�w, ale nie, gdy w gr� wchodzi student, czy� nie mam racji? � Raif nie by� studentem. Mia� stopie� naukowy, uko�- czy� studia ju� ze cztery lata temu. Ca�y czas pracowa� nad ?swoim dyplomem. Posiada� wszelkie kwalifikacje do pro- wadzenia prac badawczych bez nadzoru. Wszyscy dokto- ranci prowadz� do�wiadczenia samodzielnie. Cz�sto nawet pomagaj� w prowadzeniu laboratori�w dla student�w. � Czy pracowa� tu zupe�nie sam? � Nie, w�a�ciwie nie. Przydzielamy z regu�y po dw�ch doktorant�w do jednego laboratorium. Aktualnie dzieli� je z Raifem Gregory Simpsonem. � Czy dzisiaj te� byli obydwaj? � Nie. W czwartki Simpson ma bardzo du�o zaj�� ze studentami. W czwartki w og�le tu nie przychodzi. W ka�- dym b�d� razie nie przychodzi do tego laboratorium. � A wi�c Raif Neufeid by� tu zupe�nie sam? � Tak. � Mia� opini� dobrego studenta? � zapyta� Doheny. � Bardzo dobrego. � Jak wi�c do tego dosz�o, �e pope�ni� b��d? Chodzi mi o to, �e gdyby u�y� cyjanku, dostrzeg�by brak zapachu octu i natychmiast by st�d uciek�, prawda? Twarz agenta policji by�a r�wnie okr�g�a i dobroduszna jak.przed chwil�, wyraz twarzy zupe�nie naturalny, ale Brade zmarszczy� brwi w zamy�leniu. Odezwa� si� w ko�cu: � Brak zapachu octu m�g� by� w�a�nie tym elementem, kt�ry w rezultacie okaza� si� tak fatalny. Gdy podzia�amy kwasem na cyjanek-sodu, wy- tworzy si� cyjanowod�r. Gaz ten w temperaturze wrze- nia wody wydostaje si� na zewn�trz wraz z par� wodn� i jest niezwykle silnie truj�cy. � Czy w�a�nie ten gaz jest stosowany w zachodnich sta- nach do egzekucji? � zagadn�� Doheny. � Tak jest. Dla wytworzenia tego gazu dzia�aj� kwa- sem na cyjanek. Raif pracowa� pod wyci�giem z wbudo- wanym wentylatorem, kt�ry z regu�y usuwa wi�kszo�� opar�w, ale mimo to wyczu�by zapach octu, gdyby ten zapach tam by�. Jednali tym razem nie poczu� go i pewnie pomy�la�, �e co� jest nie tak, jak by� powinno. Sam pan zreszt� tak powiedzia�. � Aha. � Lecz zamiast ucieka� jak najszybciej, prawdopodob- nie w pierwszym odruchu schyli� si� ni�ej i mocniej po- ci�gn�� nosem. �aden chemik nie powinien w�cha� opa- r�w, je�li nie wie na pewno, co w�cha, i je�li nie zachowa odpowiednich �rodk�w ostro�no�ci, by jak najmniej od- dycha� nosem. Wyobra�am sobie jednak, �e Raif zapo- mnia� o tym, zdziwiony przebiegiem do�wiadczenia. � S�dzi wi�c pan, �e doszukuj�c si� zapachu octu po- chyli� si� ni�ej i wci�gn�� ten truj�cy gaz w p�uca? � My�l�, �e tak w�a�nie musia�o si� sta�. Mia� g�ow� g��boko pod wyci�giem, gdy go znalaz�em. � I �mier� nast�pi�a raptownie. � Mniej wi�cej. � Ale, ale, prosz� mi powiedzie�, panie doktorze, czy tu mo�na zapali�, czy te� ca�y budynek wyleci w "powie- trze jak sk�adnica prochu? � W tej chwili nie ma niebezpiecze�stwa. Doheny zapali� cygaro z wyrazem prawdziwego zado- wolenia i powiedzia�: � Uporz�dkujmy to sobie teraz, pa- nie doktorze. A wi�c mamy ch�opca, kt�ry chce u�y� o-c-tanu sodu (ju� wymawiam to jak zawodowy chemik), lecz tego nie robi. Si�ga tam na t� p�k� i bierze z niej niew�a�ciw� butelk�, o tak... mniej wi�cej tak. Doheny ostro�nie zdj�� z p�ki buteleczk� z cyjan- idem. � Przynosi j� tutaj i dodaje troch� proszku. Jak 3n to robi? Wysypuje go tak, po prostu? � Wyjmuje troch� tego proszku za pomoc� szpatu�ki, �na�ego, p�askiego, metalowego ostrza, i wa�y w niewiel- kim pojemniku. � No dobrze, co� tam z tym robi � to m�wi�c prze- sun�� butelk� z odczynnikiem i postawi� na biurku nie- daleko wyci�gu. Popatrzy� na butelk�, a nast�pnie na Brade'a. � Tak to by�o? � Przypuszczam, �e tak � odpowiedzia� Brade. � Pasuje to do tego, co stwierdzi� pan po wej�ciu do laboratorium. Ale nie zauwa�y� pan nic szczeg�lnego w sy- tuacji, jak� pan tutaj zasta�? Brade'owi wyda�o si�, �e oczy detektywa zab�ys�y prze- bieg�o�ci� (doszed� do wniosku, �e to napi�cie nerwowe wyostrza jego wyobra�ni�), ale zaprzeczy� tylko g�ow� i odpar�: � Nie, a pan? Doheny wzruszy� ramionami, podrapa� si� po przerze- dzaj�cych si� ju� w�osach i rzek�: � W zasadzie wypadki zdarzaj� si� wsz�dzie, a zw�aszcza w takich miejscach jak to, gdzie si� wprost o nie napraszacie..� Zamkn�� ma�y notes, w kt�rym co� zapisywa�, i schowa� go do wewn�trz- nej kieszeni marynarki. � Gdyby�my potrzebowali wyja�ni� Jeszcze niekt�re rzeczy, b�dziemy mogli zawsze si� z panem skontaktowa�, panie doktorze, prawda? � Oczywi�cie. � To by by�o wszystko. A je�li zechce pan przyj�� rad� od cz�owieka z zewn�trz, od laika, jak si� to m�wi, to niech pan trzyma cyjanek pod zamkni�ciem. � Wezm� to pod uwag� � odpar� Brade dyplomatycz- nie. � Aha, i jeszcze .jedna sprawa. Raif mia� klucz do tego laboratorium. Czy mo�na by go dosta� z powrotem, je�li nie jest panom potrzebny? � Oczywi�cie. No, niech pan uwa�a na siebie, panie doktorze. Niech pan uwa�a te� na te etykietki na butel- kach i prosz� ich nie pomiesza�. � Postaram si� � odpar� Brade. Teraz Brade m�g� zn�w zosta� sam w laboratorium, wpatrywa� si� we w�asn� twarz w soczewkach okular�w i w twarz �mierci czaj�c� si� zewsz�d w tym pokoju. Pomy�la� o �onie. Doris z pewno�ci� si� zamartwia. Spo- dziewa�a si� go dzisiaj w domu wcze�nie, poniewa� Kap Anson mia� przyj�� o pi�tej po po�udniu. (O, m�j Bo�e, punktualny zawsze Kap na pewno si� obrazi i nie omiesz- ka zrobi� jakiej� z�o�liwej uwagi, rozmy�la� z zak�opota- niem Brade. Z pewno�ci� potraktuje to\iako lekcewa�enie jego drogocennego r�kopisu. A c� on m�g� w takiej sytua- cji poradzi�?) Brade spojrza� na zegarek. Prawie si�dma, a on ,tu jesz- cze siedzi. A do tego musi przecie� zrobi� tyle rzeczy przed wyj�ciem. Zaci�gn�� brudne weneckie zas�ony i zapali� g�rne jarze- ni�wki. Wieczorowe kursy dla pracuj�cych jeszcze si� nie zacz�y i budynek by� ca�kowicie pusty. Grupka studen-: t�w i kilku przechodni�w, kt�rzy si� zgromadzili w zwi��-; ku z przybyciem policji, rozesz�a si� ju� po odje�dzie wo- z�w policyjnych. By� wdzi�czny za to, za t� odrobin� sa- motno�ci. Mia� prac�, kt�r� musia� szybko wykona�, i bardzo mu by� potrzebny spok�j. Rozdzia� 2 D�ugo jecha� do domu, chocia� nie chodzi�o tu o czas odmierzany wskaz�wkami zegara. Ciemno��, do kt�rej jeszcze nie przywyk�, nadawa�a otoczeniu dziwny, lodo- waty wygl�d. Inaczej te� wygl�da� ruch uliczny. Wielo- barwne odb�yski r�norakich �wiate�, odbijaj�ce si� w rze- ce, nadawa�y wszystkiemu nierealny wygl�d. Wszystko zreszt� by�o tak samo nierealne jak jego �y- cie � rozmy�la� Brade. Ca�e jego �ycie to tylko ustawiczna ucieczka, nic wi�cej, Cztery lata w coll.ege'u w okresie kryzysu przetrwa� jako� dzi�ki zapomogom z funduszu Nowojorskiej Akademii Nauk. W owych czasach, pomy�la� z gorycz�, pomoc ze strony rz�du mia�a posmak ja�mu�ny. Dzisiaj studenci po- trzebuj�cy pieni�dzy, przynajmniej w dziedzinie nauk fizycznych, maj� mo�no��, nie trac�c przy tym twarzy, wybra� sobie spo�r�d licznych stypendi�w, przyznawanych na prowadzenie prac badawczych, takie, kt�re im' najbar- dziej odpowiada. Mog� nawet, z wyrazem pogardy na twa- rzy, przerzuca� si� od jednego profesora do drugiego wy- bieraj�c sobie tego, kt�ry im najbardziej odpowiada, i nie [..ukrywaj�c przy tym poczucia swojej warto�ci. P�niej, po tych czterech latach, mimo wspania�ej opi- nii oraz rektorskiego b�ogos�awie�stwa, wyg�oszonego przyt�umionym basem, Brade nie opu�ci� obros�ych blusz- czem mur�w uczelni, by �stan�� twarz� w twarz z �y- ciem", lecz po prostu przechodzi� z jednego uniwersytetu do innego, zmieniaj�c w ten spos�b tylko miejsce swego schronienia. Wspina� si� stopie� za stopniem, nie przeskakuj�c �ad- nego. Najpierw dyplom uko�czenia studi�w i doktorat u Kapa Ansona, p�niej stanowisko asystenta na wydziale, w ko�cu zosta� adiunktem. �aden z tych etap�w wspinaczki nie by� jego ��yciem". Poradzi� sobie -na rondzie z dziecinn� �atwo�ci�, jak kto�, kto wiele razy przemierza� t� tras�. Od tak dawna ju� prowadzi� auto, �e zdawa�o si�, i� samo jedzie i czuj�c w pobli�u gara�, mknie do domu. Uniwersytet by� cz�ci� jego �ycia w takim samym sen- sie, jak wir jest cz�ci� strumienia. Studenci stanowili g��wny pr�d rzeki, przyp�ywali z odleg�ych strug i rze- czu�ek dzieci�stwa, mijali go, by nast�pnie porzuci� i przy- ��czy� si� do innej rzeki, p�yn�cej dalej, na terenach, kt�- rych Brade dot�d jeszcze nie zbada�. Zawsze pozostawa� w tyle, w niezmiennym akademickim wirze. Tymczasem studenci stawali si� coraz m�odsi. W pierw- szych latach pracy na uniwersytecie, w czasie asystentury, byli niemal jego r�wie�nikami. Szacowno�� jego stanowi- ska nawet go kr�powa�a. Teraz ju� (Ile� to lat min�o? M�j Bo�e, siedemna�cie!) nie musi .zabiega� o godny wy~ gi�d. Studenci dostrzegaj� to w rysach jego twarzy, w po- znaczonych �y�ami d�oniach. Byli dla niego uprzejmi i nawet zwracali si� do niego per panie profesorze. Sk�adali danin� cz�owiekowi, kt�ry si� zestarza� w krainie wiecznej m�odo�ci. Jednak�e nawet w tym wirze uniwersyteckiego �ycia w jaki� sztuczny i powierzchowny spos�b mo�na by�o na- da� pewnym warto�ciom wi�ksze lub mniejsze znaczenie. Na przyk�ad, przed Brade'em istnia�a zaczarowana linia graniczna. Przebiega�a ona mi�dzy stanowiskiem adiunkta, kt�re Brade piastowa� ju� od jedenastu lat, a nast�pnym w hierarchii stanowiskiem docenta. Awansu na docenta pozbawiano Brade'a wyra�nie przez ostatnie co najmniej -trzy lata. Nacisn�� gaz i samoch�d ruszy� natychmiast, gdy tylko pojawi�o si� zielone �wiat�o. Magiczne s�owa ,,do�ywotni etat" oraz ,,zabezpieczenie na staro��" stanowi�y ow� lini� graniczn�. Po tej stronie linii by� tylko adiunktem i m�g� by� usuni�ty z pracy z byle jakiego powodu albo i bez powodu. Wystarczy�o tylko, aby jego kontrakt nie zosta� odnowiony. Po tamtej stronie linii, jako docent, m�g� zosta� ustmi�ty tylko z wa�nej przyczyny, a niewiele rzeczy stanowi�oby tak� przyczyn�. By�by wtedy zabezpieczony do ko�ca �ycia. Te- raz, po tym, co si� sta�o z jednym z jego student�w linia graniczna z pewno�ci� oddali si� jeszcze bardziej, tak �e nawet nie b�dzie m�g� marzy� o je] przekroczeniu. Zacisn�� wargi i skierowa� w�z w ulic�, przy kt�rej mieszka�. W dali dostrzega� ju� �wiat�a swego domu po- przecinane ga��ziami jawor�w rosn�cych na frontowym dziedzi�cu. Doris, oczywi�cie, b�dzie najbardziej zainteresowana spraw� jego awansu. Ju� prawie s�ysza� siebie, jak jej t�u- maczy, �e nie mog� go obarczy� odpowiedzialno�ci� za to, co si� sta�o. Czy jednak rzeczywi�cie nie. mog�? � zastanawia� si� Brade. Doris otworzy�a mu drzwi. Gdy wje�d�a� przed gara�, poruszy�y si� zas�ony w oknie salonu. Brade wiedzia� wi�c, �e go wypatrywa�a. Z poczuciem winy u�wiadomi� sobie, �e powinien by� zadzwoni� do domu. Oczywi�cie, czasami si� sp�nia� i nie by�o w tym nic dramatycznego, a jednak... W gruncie rzeczy stara� si� (tym razem ca�kiem �wiado- mie) unikn�� rozmowy z �on�. Bo co mia� jej teraz powie- dzie�? Przeprosi� za to, �e nie zadzwoni�? A mo�e zacz�� szyb- ko m�wi� na zupe�nie inny temat? O czym? Zapyta� o Ansona? Czu� si� podobnie jak wtedy, gdy w lodowatym nastro- ju wracali do domu ze spotkania student�w i profesor�w wydzia�u, na kt�rym zbyt wyra�nie zwraca� uwag� na m�od� �on� jednego ze student�w. Wtedy to, jak sobie przypomina�, zaraz po wej�ciu do domu wykrzykn�� des- peracko: � A, do ^iab�a, napijmy si� czego�! To poskutkowa�o. Nie us�ysza� na ten temat jednego s�owa, ani tego wieczoru, ani nast�pnego ranka, nigdy, A mo�e i teraz zastosowa� ten sam spos�b? � zastana- wia� si�. Rozwa�ania te jednak okaza�y si� zb�dne. Doris odsu- n�a si� na bok, tak aby m�g� wej�� do mieszkania, i na- tychmiast powiedzia�a: � Wiem ju� o wszystkim. Jakie� to straszne! By�a niemal tego wzrostu co on. tylko w�osy mia�a ciem- niejsze. Twarzy jej jeszcze nie pokry�y delikatne zmarszczki, tak jak jego, cho� oboje wkroczyli ju� w wiek �redni. K�ciki oczu i ust mia�a tak samo g�adkie jak wtedy, gdy obydwoje chodzili do coll�ge'u. Natomiast dostrzega�o si� u niej lekkie, �ecz wyra�ne zaostrzenie rys�w twarzy, jak gdyby mi�kka pow�oka sk�ry zosta�a jako� mocniej naci�gni�ta. Brade przyjrza� si� jej uwa�nie, jakby patrzy� na ni� po raz pierwszy. � Wiesz o tym? Sk�d? Nie m�w mi tylko, �e z... telewizji. � Czu� si� g�upio, nawet gdy j� wypyty- wa�. Zamkn�a za nim drzwi i powiedzia�a: � Sekretarka dzwoni�a. � Jean Makris? � Tak. Powiedzia�a mi, co si� sta�o. Ze Neufeid nie �y- je. M�wi�a, �e prawdopodobnie przyjdziesz p�niej ni� zwykle i �e chyba nie b�dziesz mia� ochoty na jedzenie. Stara�a si� jak gdyby mnie uprzedzi�, �ebym odnios�a si� do ciebie �agodnie i ze zrozumieniem. Czy�by jej kto� po- wiedzia�, �e s� ze mn� k�opoty w tym wzgl�dzie? Brade potrz�sn�� przecz�co g�ow� i rzek� z ironi� w g�o- sie: � No c�, Doris. Ona po prostu taka jest. Opad� na fotel w salonie. Marynark� przerzuci� przez por�cz fotela, tak �e r�kaw dotyka� pod�ogi. Zazwyczaj by� niezwykle dok�adny w drobnostkach. (Objawy nerwicy, kt�re ch�tnie przypisywa� prowadzonym przez siebie ba- daniom chemicznym, a kt�re Dor�s przypisywa�a skutkom despotyzmu jego matki.) � Czy Wirginia ju� posz�a spa�? � zapyta�. � O, tak. � Nie wie jeszcze o tym, co si� sta�o, prawda? � Jeszcze nie. Wzi�a marynark� i wysz�a do przedpokoju, �eby po- wiesi� j� w szafie. Po chwili dobieg� go jej lekko przyt�u- miony g�os: � Czy masz ochot�, Louis? �- Na co? , " � Czy masz ochot� co� zje��? � Ale� sk�d. Nawet nie mog� o tym pomy�le�. Przy- najmniej jeszcze nie teraz. � Wobec tego czego� si� napig. � To ju� nie mia�o for- my pytania. Brade, kt�ry raczej rzadko pil, nawet si� nie sprzeciwi� tej propozycji. (Nagle ogarn�� go �al, �e Wirginia tak wcze�nie posz�a do ��ka. W jej obecno�ci poczu�by si� tro- ch� normalniej.) Doris krz�ta�a si� w salonie, przy wbudowanym w �cia- n� barku, gdzie przechowywali mizerne resztki alkoholu. Brade obserwowa� j� rozmy�laj�c. Dlaczego tak wiele r�nych spraw tak �le si� uk�ada? Od dnia ich �lubu �wiat stoi w obliczu wojny atomowej. Przez ca�e. dzieci�stwo rodzina jego walczy�a z kryzysem. Czy�by ca�e �ycie prze- p�dzi� na rumowisku nie zdaj�c sobie z tego sprawy, po- niewa� niczego lepszego w og�le nie zazna�? Doris posz�a na chwil� do kuchni po l�d i wod� sodo- w�, ale zaraz wr�ci�a nios�c szklanki z cocktailem. Usiad�a na ma�ym podn�ku przy fotelu i wpatrywa�a si� w m�a szeroko rozwartymi oczyma. (Tak, w tej pozie wygl�da chyba najlepiej � pomy�la� Brade.) � Jak to si� w�a�ciwie sta�o? � zapyta�a. � Podobno jaki� wypadek. Brade jednym haustem wypi� po�ow� cocktailu. Od- chrz�kn��, ale poczu� si� lepiej. � Widocznie u�y� cyjan- ku sodu tam, gdzie powinien by� wzi�� octan sodu. Nie zamierza� wyja�nia� jej tego dok�adnie. Wprawdzie nie by�a chemikiem, ale b�d�c tak d�ugo "towarzyszk� jego �ycia, z pewno�ci� zdo�a�a przyswoi� sobie niekt�re termi- ny chemiczne. -' � Ojej! � zawo�a�a, a kwadrat'o^y zarys jej brody za- znaczy� si� wyra�nie na tle stoj�cej w, tyle lampy. � To lardzo �le, Louis, ale my�l�, �e (na tobie nie spoczywa od- iowiedzialno�� za to, prawda? Brade wbi� wzrok w szklank�. � Nie, oczywi�cie, �e lie � odpar�, a po chwili zapyta�: � A co Kap powiedzia�, 'gdy przyszed� i mnie nie zasta�? By� chyba w�ciek�y. Doris machn�a r�k�, �eby si� o niego nie martwi�. � Nawet go nie widzia�am � powiedzia�a. � Rozmawia� z Wirgini� przed domem- � By� tak w�ciek�y na mnie, �e ju� nie wchodzi� do �rodka, co? � Nie przejmuj si� teraz Kapem. A co na to powiedzia� profesor Littieby? "" . � Nic, kochanie. Nie by�o go. � No c�, jego milczenie na pewno nie potrwa d�ugo. Je�li nie b�dzie innej okazji, to zobaczymy si� przecie� w sobot� wieczorem. Czo�o Brade'a pokry�o si� zmarszczkami. Nie patrz�c na ni� zapyta�: � Czy my�lisz, Doris, �e powinni�my p�j�� na to przyj�cie? � Oczywi�cie. B�dzie tak samo, jak co roku. O, m�j Bo�e, Louis, to bardzo przykre, co si� zdarzy�o, ale chyba z tego powodu nie b�dziemy chodzi� w �a�obie? � Po chwili doda�a: � Ostatecznie ten ch�opak sprawia� wszy- iStkim tylko same k�opoty. � Co ty m�wisz, Doris... � Otto Ranke powiedzia� ci to samo, gdy Raif prze- ized� do ciebie. � Nie s�dz�, �eby P.anke m�g� przewidzie� co� takiego, pak to, co si� sta�o � rzek� Brade spokojnie. Ranke by� pierwszym opiekunem naukowym, kt�rego lalf Neufeid sam sobie wybra�. Zazwyczaj wyb�r w tym ;akresie nale�a� do studenta. Rozmawia� z r�nymi profe- sorami na wydziale i wybiera� tego, kt�rego zakres ba- da� wydawa� mu si� najbardziej interesuj�cy. B�d� tego, kt�ry dysponowa� najpoka�niejsz� list� r�nych dotacji i stypendi�w rz�dowych. I Neufeid wybra� w�a�nie Ranke'ego. Gorzej jednak nie m�g� trafi�. Zazwyczaj profesor opie- kowa� si� studentem, kt�rego przyj��, i cho� p�niej m�g� tego �a�owa�, czu� si� zobowi�zany doprowadzi� swego podopiecznego do doktoratu. Jednak profesor Otto Ranke ani troch� nie czu� si� zwi�- zany tego rodzaju zobowi�zaniami. Gdy student okazywa� si� w jego mniemaniu niezadowalaj�cy, wyrzuca� m�okosa od siebie z wielkim krzykiem. By� na wydziale wybitnym specjalist� od chemii fizycz- nej; niski, t�gawy, z k�pkami bia�ych w�os�w nad usza- mi i r�owym karkiem � posiada� liczne tytu�y i nagrody, a tak�e by� jednym z najpewniejszych kandydat�w wy- dzia�u do Nagrody Nobla. Jego humory i r�banie prosto z mostu by�y ju� przy- s�owiowe, chocia� Brade mia� wra�enie, �e te ataki gniewu nie s� a� tak spontaniczne. Ostatecznie nietrudno uzna�, .�e kto� ma temperament geniusza, zw�aszcza wtedy, gdy ma si� leciutkie podejrzenie, �e w rzeczywisto�ci jest tro- ch� inaczej. W ka�dym razie Neufeid, kt�ry tak�e miewa� humory i wtedy nie liczy� si� z nastrojami nawet najwa�niejszych os�b wydzia�u, w ci�gu miesi�ca rozsta� si� z profesorem Ranke'em. Ni st�d, ni zow�d zwr�ci� si� do Brade'a pro- ponuj�c mu przej�cie nad nim opieki naukowej. Brade dla formalno�ci zagadn�� Ranke'ego o m�odzie�ca, ale us�ysza� tylko pe�ne oburzenia s�owa: � Ten ch�opak jest okropny. Nie mo�na z nim w og�le pracowa�. Wsz�- dzie sprowadza k�opoty. Brade u�miechn�� si� i powiedzia�: -�Wiesz przecie�, Otto, �e z tob� te� nie�atwo jest pracowa�. � To nie ma nic wsp�lnego ze mn� � odpar� gwa�tow- nie Ranke, � Pobi� si� z Augustem Winfieldem. Dos�ow- nie dosz�o mi�azy nimi do walki na pi�ci. � A o co mu posz�o? � O jakie� g�upstwo. Winfieid wzi�� zlewk�, kt�r� Neufeid dopiero c J umy�. Nigdy dotychczas nie mia�em �adnych k�opot�w z Winfieldem, kt�ry jest naprawd� obie- cuj�cym ch�opakiem. Nie mam te� zamiaru dopu�ci� do tego, �eby jaki� psychopata rozbija� mi grup�. Je�li go przyjmiesz do siebie, Louis, b�dziesz mia� z jego powodu wiele k�opotu. Brade jednak zlekcewa�y� t� przestrog�. Na pewien czas umie�ci� ch�opaka w laboratorium przy sobie, traktowa� go �agodnie, na dystans, i jako� to sz�o. Zdawa� sobie spra- w� z opinii, jak� mu wyrobi�o przyj�cie takiego trudnego studenta, kt�rego inni profesorowie starali si� unika�, a nawet czu� co� w rodzaju dumy. Czasami zdarza�o mu si� zapomina�, �e to przecie� z po- wodu braku dotacji i stypendi�w nap�ywali do niego ci dziwaczni studenci. A jednak, niekt�rzy z jego student�w okazali si� nau- kowcami pierwszej klasy, dowodz�c w ten spos�b, i� trudy zwi�zane z ich wykszta�ceniem nie by�y daremne.. James Spencer, jeden z najlepszych student�w Brade'a, pracowa� w Zak�adach Chemicznych Manninga i bardzo dobrze si� tam spisywa�, znacznie lepiej ni� wi�kszo�� uk�adnych, pi�knie przystrzy�onych linoskoczk�w Ranke'ego, Neufeid, cho� z pocz�tku nie robi� widocznych post�p�w, potem zacz�� zdradza� wyra�ne �znaki talentu. Ostatnie wyniki jego do�wiadcze� by�y zadziwiaj�ce i doda�y otu- chy tym, kt�rzy ju� zaczynali w niego w�tpi�. Wszystko wskazywa�o na to, �e w ci�gu p� roku m�g� pod opiek� Brade'a przygotowa� w pe�ni zadowalaj�c� dysertacj�. Rozmy�lania te rozwia�y si� nagle, gdy Doris wspo- mnia�a o Ranke'em. Z dysertacji pozosta� w ko�cu jedy- nie cyjanek. Kontynuuj�c sw� my�l Brade odezwa� si�: � W pew- nym sensie powinienem przywdzia� �a�ob�. Raif Neufeid by� genialnym matematykiem, znacznie lepszym, ni� ja bym m�g� o sobie marzy�. Mogli�my wsp�lnie opracowa� taki artyku�, kt�ry by z miejsca zamie�cili w Journal of Chemical Physic, z takim- �adunkiem, matematycznym, �e Littieby dosta�by zam�tu w g�owie. � Postaraj si� o kogo�, kto by wyko�czy� jego prac� -� doradzi�a Doris. � M�g�bym nak�oni� tego nowego studenta, Simpso- na, �eby przeszed� u Ranke'eg.o kurs z kinetyki i doko�- czy� prac� Neufelda, ale ^lie wiem, czy da- sobie rad�. Z drugiej strony, dodanie kilku ko�cowych uwag. do pracy wykonanej przez kogo� innego, nie zapewni Simpsonowi doktoratu, a ja w�a�nie mam obowi�zek do tego go dopro- wadzi�. � Masz r�wnie� obowi�zki wzgl�dem siebie, Louis, a tak�e wobec swojej rodziny. Nie zapominaj o tym. Brade zawirowa� kilkoma kroplami p�ynu, kt�re jeszcze pozosta�y w szklance. Jak jej to wyt�umaczy�? Rozwa�ania te od�o�yli na p�niej, gdy� dobieg�y ich odg�osy bosych n�g po dywanie na pi�trze. Rozleg� si� g�os dziewcz�cy: � Tatusiu, ju� wr�ci�e�? Tatusiu? Doris zdecydowanie podesz�a do schod�w wiod�cych "na g�r� i z t�umionym gniewem zawo�a�a: � Wirginia... Ale Brade nie pozwoli� jej doko�czy�. � Daj mi z 'ni� porozmawia�. � Kap Anson przyni�s� kilka rozdzia��w swojej pracy, �eby ci przekaza�a. To wszystko, co ma do .powiedzenia � ("oznajmi�a Doris. �� Porozmawiam z ni� troch�. � Wszed� po schodach na g�r� i zapyta�: �-Co si� sta�o, Wirginio? Przykucn�� i przytuli� j� do siebie. Za rok sko�czy dwa- na�cie lat. � Wydawa�o mi si�, �e s�ysza�am, jak przyjecha�e�. I nie przyszed�e� do mnie na g�r�, �eby powiedzie� dobra- noc. Mama kaza�a mi i�� spa� zaraz po kolacji, ale chcia- �am jeszcze ci� zobaczy�7� powiedzia�a Wirginia. � Bardzo si� z tego ciesz�, Wirginio. � I mam ci co� przekaza�. � Za kilka lat Wirginia b�- dzie tak wysoka jak jej matka. Odziedziczy�a po matce g�adkie, ciemne w�osy i szeroko rozmieszczone ciemne oczy. Cer� jednak mia�a jasn�, tak� jak ojciec. � Kap Anson podszed� do mnie, gdy bawi�am si� przed domem i... � zacz�a Wirginia. � Punktualnie o pi�tej. � (Na twarzy Brade'a ukaza� "si� �agodny u�miech. Sn�� dobrze granicz�c� z obsesj� pun- ktualno�� starego profesora i zn�w poczu� si� zawstydzo- ny, �e tak go zawi�d�. To, mimo wszystko, nie by�a jego wina. Absolutnie si� do niej nie poczuwa�.) � Aha � powiedzia�a Wirginia � da� mi kopert� i -po- wiedzia�, �eby ci j� odda�, jak tylko wr�cisz. � Czy by� bardzo z�y? Jak ci si� wydaje? � By� jaki� sztywny. Ani si� nie u�miecha�, ani nic. � A masz t� kopert�? � Zaraz przynios�. � Pobieg�a do swego pokoju i po 27 ,� _- To ta ko- , _, upchan� kopert�. chwili wr�ci�a z du��, wy? ^^ ^ ^ ^Bardzo ci d.^^ ^^S. - �^^^^S-^10^ o nrzegubie lewej i . cnrawach? plaster na P"68 ,a� o swoich ^'"^ ^mkni] ^e z mamusi� rozm ^ , ei spa�, dlatego _ Tak, nie chc� P^esz ^ ^ ^w^ drzwi- � i �P czuj�c delikatne ch^upn^e Ale Wirginia podni�s� si�, czu]4 ^^ Ansona. cie- , wetkn�� pod P^ r^ ^ , dziwnymb1 na uniwer- nadal wpatrywa�a si� w ^ ^^ y^ty na kawo�ci w oczach, o czym roz- sytecie, tatusiu? ^y s�ysza�a, o czy ^^oc^^0^^ ^ wra�enie ^dnocze^ P"^^ , ,^cy7 ^'^^^--r^^ � coS^^t2:^^^-^0"- ,eeo P"!1")"- sl�'t .,. ��h�- Syk.i. szybko' ^, ^ ^w, -twto^ Wirginia wt�-'l^�po^^edl � """a8'"1 � lone i doP1"0 w,^- k"ykn<�l. .��o��to. Nie * wwm^^^0 ^ w ^SW � zs,:ed e"n:u ^ "< - ^^r^S^" 81? czeeo� mia�o seiiB nqt�okoic. Jezen " ctarsi raczej ^^^ow win� za to pono^ a^^ ^^t-, ^ss?^^^""501" 28 co si� sta�o. Niech pozna prawd� � pomy�la� z w�ciek- �o�ci�. Spojrza� jej w oczy i powiedzia�: � Prawdziwy k�opot, Doris, polega na tym, �e �mier� Ra�fa Neufelda to nie by� wypadek. By�a wyra�nie oszo�omiona. � Chcesz przez to powiedzie�, �e zrobi� to celowo? Za- bi� si� sam? � Nie. Po c� by w takim razie mia� ustawia� ca�� apa- ratur�? Chc� przez to powiedzie�, �e zosta� zabity przez kogo� innego. Zosta� zamordowany. Rozdzia� 3 Doris spojrza�a na m�a i parskn�a gniewnie m�- wi�c: � Ale� ty jeste� szalony, Louis... � Jego s�owa zu- pe�nie j� zaszokowa�y, a oczy rozszerzy�y si� z przera�e- nia. � Czy by�a policja? Czy to oni tak powiedzieli? � Oczywi�cie, �e policja zaraz przyjecha�a. Przecie� lo nie by�a naturalna �mier�. Ale nie, nic takiego nie powie- dzieli.. S�dz�, �e to by� wypadek. � Wobec tego zostaw im t� spraw�. Nie s�dzisz, �e tak b�dzie lepiej? � Ale oni za ma�o si� na tym znaj�, Doris. Nie s� prze- cie� chemikami. � A co to ma do rzeczy? Brade wy��czy� stoj�c�"�bok lamp�. W g�owie mu hu- cza�o, a �wiat�o razi�o w oczy. W pokoju zapanowa� .teraz lekki zmrok, rozja�niony tylko jarzeni�wkami z kuchni, i tak czu� si� lepiej. � Octan sodu � powiedzia� � i cyjanek sodu by�y "w takich samych butelkach i Raif m�g� chwyci� nie t�, co trzeba, i nawet tego nie zauwa�y�. To jest ca�kiem mo�li- we. Ale mimo wszystko nie mog� uwierzy�, z�by by� a� tak roztargniony. � Czemu nie? � Gdyby� by�a chemikiem, toby� wiedzia�a. Dla de- tektywa, zajmuj�cego si� t� spraw�, obydwa odczynniki 30 by�y r�wnie bia�e i krystaliczne, i to mu wystarczy�o. Ale to nie wszystko i B�g mi �wiadkiem, �e poza obejrze- niem chemikali�w, do niczego wi�cej go nie zach�ca�em. Te dwie substancje r�ni� si� mi�dzy sob�. Inaczej przy- legaj� do szk�a butelki. Octan sodu absorbuje znacznie wi�cej wilgoci z powietrza ni� cyjanek, a wi�c jego krysz- ta�ki szybciej zlepiaj� si� ze sob� tworz�c grudki. Chemik taki jak Raif wyjmuj�c szpatu�k� zamiast octanu cyjanek od razu zorientowa�by si�, �e co� nie jest w porz�dku, na- wet gdyby nagle o�lep�. Doris-siedzia�a w mroku na kanapie niby jaki� nieru- chomy z�owr�bny kszta�t. Jej r�ce rysowa�y si� bia�� pla- m� na ciemnym tle sukni. � Czy m�wi�e� ju� komu� o tym? � zapyta�a. � Nie. � Wcale bym si� nie zdziwi�a, gdyby� ju� to rozgada�. Chwilami jeste� dziwny, a tym razem szczeg�lnie. Chyba oszala�e�. � Dlaczego tak uwa�asz? � Pomy�l tylko, Littieby dopiero co obieca� ci, �e w tym roku- dostaniesz docentur�. Sam to m�wi�e�. � Niezupe�nie tak powiedzia�em, kochanie. M�wi�em, �e stwierdzi�, i� jedena�cie lat czekania to ju� wystarczy. Mog�o to r�wnie dobrze oznacza�, �e zamierza poprosi� mnie o rezygnacj� z zajmowanego stanowiska... albo wyla� mnie z pracy, jak to Wirginia powiedzia�a. Ona my�la�a, �e mnie ju� wylali. � S�ysza�am. � Doris przyj�a to ze stoickim spokojem. � Sk�d przysz�a jej taka my�l do g�owy? � Chyba s�ysza�a, -jak rozmawiali�my o tych sprawach. Nie jest przecie� g�ucha, a przy tym dostatecznie du�a, �e- by rozumie�, co s�yszy. 31 � My�lisz, �e s�usznie czynimy, pozbawiaj�c j� poczu- cia bezpiecze�stwa? � Nie gorsze to ni� wpajanie w ni� poczucia fa�szywe- go bezpiecze�stwa. Ale nie schod�my z tematu, Louis. Musisz dosta� ten etat. G�os Brade'a zadr�a� �ekko, ale zachowa� swe niskie brzmienie: � Tematem jest morderstwo, Doris. �� Nie. Najwa�niejszym tematem jest twoja pozycja. Teraz, kiedy jeden z twoich student�w zosta� otruty, Littieby got�w wykorzysta� to jako pow�d dla wstrzyma- nia awansu. A je�li w dodatku b�dziesz-rozpowiada� o mor- derstwie i wybuchnie skandal, z pewno�ci� przypiecz�tu- jesz swoj� spraw�. � Nie mam wcale zamiaru... � zacz�� Brade. � Wiem, masz zamiar by� dyskretny,, ale wkr�tce doj- dziesz do wniosku, �e twoim obowi�zkiem jest zrobi� jak�� bzdur�. Twoim obowi�zkiem wobec uczelni lub spo�ecze�- stwa. Twoim cholernym obowi�zkiem wobec wszystkich z wyj�tkiem twojej rodziny. � S�dz�, Dons, �e nie przemy�la�a� tej sprawy do ko�- ca � odpar� Brade. To, czego sobie najbardziej nie �yczy� dzisiejszego wieczora, to w�a�nie kazania. � Je�eli na te- . renie uczelni pope�niono morderstwo, nie mog� tego igno- rowa�. Laboratorium chemiczne jest ostatnim miejscem pod s�o�cem, gdzie mo�na by pozostawi�, morderc� na wol- no�ci. Podsuni�cie cyjanku jest zaledwie jednym z wielu sposob�w zabicia cz�owieka, a je�li przyjdzie mu ochota jeszcze raz to zrobi�, ma do wyboru setki, tysi�ce innych sposob�w.. Nie uchronisz si� przed wszystkimi, nawet gdy- by� zosta�a uprzedzona o gro��cym ci niebezpiecze�stwie. Czy spe�niaj�c obowi�zek wobec rodziny mam wystawia� siebie jako kandydata na nast�pn� ofiar�? 32 � Dlaczego w�a�nie ty, u Boga Ojca? : � A dlaczego kto inny? Dlaczego Raif? Dlaczego nie ja w�a�nie mam by� nast�pn� ofiar�? " � Ojej, zapal �wiat�o! � W ko�cu zrobi�a to sama ze zniecierpliwieniem. � Jeste� potwornie irytuj�cy. Co za morderstwo? Ten tw�j ucze�, idiota, wzi�� przez nieuwag� cyjanek zamiast czego� innego. Takie s� fakty, i nie my�l, �e przez twoje gadanie cokolwiek si� zmieni. By� po pro- stu roztargniony i nie zauwa�y�, co robi. Bardzo �atwo jest powiedzie�, �e �aden chemik nie pomyli cyjanku z oc- tanem, ale w ten spos�b zak�ada si�, �e chemik jest dosko- na�� maszyn�, a nie cz�owiekiem. Ka�dy chemik mo�e mie� chwile, kiedy jest nieuwa�ny, zamy�lony, �pi�cy, zdener- wowany lub zaj�ty swymi k�opotami. Mo�e w takich chwi- lach pope�ni� dziesi�tki b��d�w, nawet zupe�nie �miesz- nych. No c�, tak na pewno by�o z Raifem. Brade potrz�sn�� przecz�co g�ow�. �wiat�o dra�ni�o go, ale nie ruszy� si�, �eby je zn�w zgasi�. � To nie tylko o to chodzi � powiedzia�. � Istniej� jeszcze dowody rzeczo- we. � M�wi� powoli, �wiadomie dobieraj�c s��w, by mie� pewno��, �e go dobrze rozumie. � Raif by� niezwykle do- k�adny i zawsze przygotowywa� sobie wcze�niej sk�adniki do przeprowadzanej reakcji, �eby nie musia� przerywa� do�wiadczenia i szuka� brakuj�cego sk�adnika. By� w pra- cy bardzo skrupulatny. Na przyk�ad do ostatniego do- �wiadczenia odwa�y� sobie po dwa gramy octanu sodu do ka�dej z dziesi�ciu erlenmejerek; mia�y mu one wystarczy� do przeprowadzenia ca�ej serii do�wiadcze�. � Gdy detektyw wyszed�, zajrza�em do szafki Ra�fa i znalaz�em jeszcze siedem erlenmejerek. Zawarto�� ich przypomina�a octan sodu, ale sprawdzi�em dzia�aj�c roz- tworem azotanu srebra, poniewa� stwierdzenie tak na oko 3 � Powiew �mierci �3 mog�o by� zawodne. Gdyby te koibki zawiera�y bodaj odrobin� cyjanku, ju� przy zetkni�ciu z pierwsz� kropl� roztworu azotanu pojawi�by si� bia�y osad cyjanku srebra. Jednak �aden osad si� nie wytr�ci�. � P�niej znalaz�em kolb�, w kt�rej Ra�f przeprowa- dza� swoje ostatnie do�wiadczenie. Sta�a pod wyci�giem, tu� za aparatur� reakcyjn�. Nie by�a do ko�ca opr�niona. Zreszt� nie musia�a by�, poniewa� ilo�� dodawanego octa- nu nie wp�ywa decyduj�co na szybko�� zachodz�cej reak- cji. Do �cianek tej kolby przylepionych by�o kilka drob- nych kryszta�k�w. Gdy je rozpu�ci�em i doda�em azotanu srebra, wytr�ci� si� osad cyjanku srebra. � Oczywi�cie, ten proszek m�g� by� zwyk�� sol� ku- chenn�, chlorkiem sodu lub jak��" pokrewn� substancj�. Chlorek srebra r�wnie� pojawi�by si� w. formie bia�ego osadu, ale ponownie by si� nie rozpu�ci�, gdyby�my zawi- rowali prob�wk�. Natomiast cyjanek srebra rozpu�ci�by- si� i osad w kolbie, kt�r� znalaz�em pod wyci�giem, te� si� ponownie rozpu�ci�. Ca�e szcz�cie, �e Doheny uzna�, i� dotar� ju� do sedna sprawy, i nie .rozpocz�� bardziej szcze- g�owych docieka�. � Doheny? � zapyta�a ostro Doris. � Kto to taki? � Detektyw. 9 � Aha. Wobec tego, mo�e pozwolisz, �e zapytam, co w�a�ciwie oznacza to ca�e bajdurzenie o erlenme j erkach i azotanie srebra? � Pos�uchaj, kochanie, przecie� to powinno by� oczy- wiste dla ciebie. Ra�f przygotowa� najpierw seri� dziesi�- ciu kolb'z octanem sodu. Ca�� seri� przygotowa� w tym samym czasie. Zu�y� dwie z nich, jedn� wczoraj i jedn� przedwczoraj, i nic mu si� nie sta�o. Dopiero ta trzecia go 34 zabi�a. Siedem pozosta�ych r�wnie� okaza�o si� nieszkod- liwymi. � Je�li wi�c Ra�f pomyli� cyjanek sodu z octanem so- du � powiedzmy, �e by� rozdra�niony z jakiego� powodu, za�amany nerwowo albo �e nie wiedzia�, co robi � w�w- czas nasypa�by cyjanku do wszystkich dziesi�ciu kolb. Na- tomiast nie nape�ni�by jednej z nich cyjankiem, a p�niej, jak tuman, nie wr�ci�by do p�ki po octan, �eby nape�ni� nim pozosta�e kolby. Niemo�liwe jest r�wnie�, �eby na- pe�ni� dziewi�� octanem i nagle, zupe�nie przypadkowo, wr�ci� do p�ki po cyjanek, �eby nasypa� go do dziesi�tej kolby. Doris zmarszczy�a brwi w zamy�leniu. � M�g� najpierw nasypa� cyjanku do jednej z kolb i wtedy dopiero zauwa- �y� sw�j b��d. � W takim wypadku wysypa�by wszystko i umy� kolb�. � M�g� nasypa� do kilku, mo�e do wszystkich dziesi�- ciu, i po prostu pomin�� jedn� z nich przy wysypywaniu.. � W takim razie twierdzisz, i� pope�ni� jednocze�nie dwie niewiarygodne pomy�ki. Najpierw pomyli� cyjanek z octanem, a p�niej zapomnia� wysypa� cyjanek z kolby. M�j Bo�e, nikt tak nie zabawia si� cyjankiem, nawet che- mik, kt�ry z. racji swego zawodu cz�sto si� nim pos�uguje. W gruncie rzeczy, chemicy s�. pod tym wzgl�dem jeszcze bardziej uwa�ni. Po prostu nie do pomy�lenia jest,^ �eby chemik by� do tego stopnia roztargniony. Chemik nigdy nie odbiega my�lami od tego, co robi. A poza tym, Ra�f by� wyj�tkowo uwa�nym pracownikiem. Doris milcza�a, a gdy Brade sko�czy� m�wi�, zapano- wa�a cisza, w kt�rej s�ysza� jedynie dudnienie swoich my�li. Przera�aj�ce, jak czasem drobnostka doprowadza 35 do nieodwracalnego skutku. A przecie� to codzienny pro- gram bada� naukowych. Dlaczego czu� si� tak nieswojo stosuj�c do ludzi ten sam system logiczny, kt�rego nie wa- ha� si� zastosowa� dla symboli i atom�w? Przyczyn� by�y zapewne wyp�ywaj�ce z tego wnioski. W ko�cu Brade zacz�� m�wi� powoli cedz�c s�owa: � Wniosek jest prosty. Kto� umy�lnie zamieni� w jednej kol- bie octan na cyjanek. � Ale po co? � zapyta�a Doris. � Z�by zabi� Raifa. � Ale dlaczego? � Nie wiem. Nie wiem nic o �yciu prywatnym tego ch�opca, sk�d wi�c mog� wiedzie�, jakie tu mog�y zaistnie� motywy. Pracowa� u mnie ponad p�tora roku, ale w grun- cie rzeczy nic o nim nie wiedzia�em. � Czy mo�e czujesz si� winny i z tego powodu? A co Kap Anson wiedzia� o tobie, gdy u niego pracowa�e�? Brade nie m�g� powstrzyma� si� od u�miechu. Profesor Anson, kt�rego jak si�gn�� pami�ci�, nie wiadomo dlacze- go nazywano Kapem (Brade'owi wydawa�o si�, �e by� kie- dy� znany gracz baseballowy o nazwisku Kap Anson, wi�c mo�e dlatego), uwa�a�, �e ka�da minuta sp�dzona poza la- boratorium, to bezpowrotnie stracona drogocenna cz�stka czasu. Wszelkie rozmowy nie zwi�zane z badaniami nau- kowymi traktowa� jako pr�ne gadulstwo i plotkarstwo. Zna� swoich uczni�w tylko jako przed�u�enie siebie sa- mego, jako dodatkowy rynsztunek, jako uzupe�niaj�ce go umys�y... � Kap to specjalny przypadek � powiedzia� Brade. � W�a�nie teraz � powiedzia�a Doris �-chcia�abym, �eby� by� bardziej do niego podobny. Nieraz mi m�wi�e�, �e posiada on wielk� umiej�tno��, wnioskuje tylko na tyle, 36 na ile pozwalaj� fakty. Ty za� p�dzisz naprz�d i nse zwra- casz uwagi na fakty. Ca�a twoja teoria opiera si� na przy- puszczeniu, �e Raif przygotowa� wszystkie dziesi�� kolb z octanem sodu jednocze�nie. Sk�d wiesz, �e tak rzeczy- wi�cie by�o? Nawet je�li zawsze tak post�powa�, sk�d mo- �esz wiedzie�, �e tym razem nie zrobi� inaczej? � � Wiesz, Louis, �atwo powiedzie�, �e zawsze by� dro- biazgowy i bardzo uwa�ny, i tym podobne rzeczy; �e zaw- sze w ten sam spos�b post�powa�. Ale ludzie to nie maszy- ny. Nawet je�li u niego w szafce znajdowa�a si� okre�lona ilo�� kolb, Raif m�g� potrzebowa� jeszcze jednej dodatko- wej z jakiego� powodu, kt�rego nawet nie jeste�my w sta- nie odgadn��, albo nawet bez powodu. Mo�e niechc�cy wysypa� octan z jednej z kolb lub st�uk� j� i nagle przed rozpocz�ciem serii do�wiadcze� zauwa�y�, �e ma tylko do -dyspozycji dziewi��, albo co� w. tym rodzaju. W�wczas, je�li przygotowa� jeszcze jedn�, dodatkow� kolb�, m�g� nasypa� do niej, w�a�nie do tej jednej, cyjanku. Brade znu�ony pokiwa� g�ow�. � M�g� to zrobi�, by� w stanie, prawdopodobnie to zrobi�. Wszystko to s� jednak tylko przypuszczenia. Ale je�eli ograniczymy si� w nich do fakt�w najbardziej prawdopodobnych, wcze�niej czy p�niej dojdziemy do wniosku, �e to by�o morderstwo. . � Chyba nie zaczniesz tego dochodzi�, Louis � powie- dzia�a niskim g�osem Doris, staraj�c si� panowa� nad so- b�. � Nie obchodzi mnie, czy by�o to morderstwo, czy nie, ale nie chc�, �eby� w zwi�zku z tym wywo�a� skandal. Nie wolno ci ryzykowa� swojego etatu. Rozumiesz? Nagle zadzwoni� telefon. Znajdowa� si� bli�ej Doris, wi�c ona podnios�a s�uchawk�. Spojrza�a znacz�co na m�a' i poda�a mu s�uchawk�. � Profesor Littieby � oznajmi�a. � Co si� sta�o? � wyszepta� zdziwiony Brade. 37 Potrz�sn�a g�ow� na znak, �e nie wie i k�ad�c palec na ustach powiedzia�a cicho: � B�d� ostro�ny. Brade przy�o�y� s�uchawk� do ucha i odezwa� si�: � Dobry wiecz�r, panie profesorze. G�os, kt�ry dobieg� jego uszu, przywi�d� mu przed oczy wyra�nie zarysowan� twarz kierownika wydzia�u � jasn�, rumian�, a� po bia�e jak �nieg w�osy. By�a to twarz sze- roka, o mi�kkich policzkach, przy czym broda i nos by�y jednakowo g�adkie i bulwiaste � jak gdyby przy stwarza- niu go, d�a zaoszcz�dzenia czasu, pos�u�ono si� t� sam� form� tak dla br