461

Szczegóły
Tytuł 461
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

461 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 461 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

461 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Miasto Z�otego Gryfa cz�� 1 Autor - T.J.Alien HTML : Argail ROZDZIA� 1 Wielkie, betonowe miasto ogarnia� mrok. Kontury wyrastaj�cych z szarej p�aszczyzny budynk�w powoli traci�y swoj� ostro��, zlewaj�c si� z coraz ciemniejszym t�em. Gdzieniegdzie nie�mia�o zapala�y si� b��kitne, bli�niaczo podobne do siebie �wiate�ka, rozmyte nieco przez podw�jne szyby kwadratowych okien. Namalowane na murach napisy gin�y w ciemno�ciach, zatracaj�c wszelkie znaczenie. Noc-kr�lowa zbrodniarzy, str�czycieli i prostytutek zamyka�a brudny �wiat w swych �elaznych obj�ciach, rozsiewaj�c w labiryncie ciasnych ulic feromon strachu. Pozbawione swoich kolorowych, tandetnych wystroj�w stragany przypomina�y stercz�ce �a�o�nie szkielety prehistorycznych gad�w. Od czasu do czasu wzd�u� �cian budynk�w przemyka�y sylwetki sp�nionych przechodni�w, po�piesznie zmierzaj�cych do swoich mieszka�, a betonowe klocki zdawa�y si� wyci�ga� w ich stron� niewidzialne szpony, szepcz�c: "Biada wam, biada...". Miasto b�yskawicznie pustosza�o. Wkr�tce pogr��y�o si� w ca�kowitych ciemno�ciach, roz�wietlanych jedynie ��tymi ognikami z rzadka porozstawianych ulicznych latarni, oraz b��kitn� po�wiat� szyb, za kt�rymi jarzy�y si� kineskopy tysi�cy telewizor�w. Abel szed� samym �rodkiem ulicy, zaciskaj�c spocon� d�o� na r�koje�ci ci�kiego rewolweru. Ba� si�, mimo i� w magazynku niezawodnej broni pr�y�o si� do skoku pi�� dwunastomilimetrowych, �mierciono�nych pocisk�w. Wystarczy�o jedynie wykona� szybki ruch, a potem zacisn�� wskazuj�cy palec na j�zyku spustowym. Zupe�nie prosta, nie wymagaj�ca ani odrobiny my�lenia czynno��... Abel by� przygotowany do oddania strza�u. Robi� to dziesi�tki, a mo�e setki razy... Nie pami�ta� dok�adnie. Nie by� w stanie zliczy� rozszarpanych o�owianymi kulami cia�, roz�upanych czaszek i zdeformowanych ko�czyn. Wszystko to by�o dla niego czym� zwyczajnym, lecz nie naturalnym, fragmentem rzeczywisto�ci, w kt�rej przysz�o mu �y� i walczy� o przetrwanie, z kt�r� jednak nigdy nie m�g� si� pogodzi�. W mrocznym mie�cie obowi�zywa�a jedna zasada: zabij nim zabij� ciebie! Abel przestrzega� tej zasady z konsekwencj�, na jak� tylko by�o sta� zwyczajnego, pe�nego uczu� i nadziei cz�owieka. Stary rewolwer wielokrotnie ratowa� mu �ycie. Abel �ywi� w stosunku do tego stalowego przedmiotu ca�� gam� uczu�. Kocha� swoj� bro�, pie�ci� j� i dba� o jej sprawno��, r�wnocze�nie z trudem powstrzymuj�c si� przed wyrzuceniem jej do pierwszej napotkanej �ciekowej studzienki. Wstr�t do zabijania toczy� w nim walk� z ch�odnym rozs�dkiem nakazuj�cym pozbycie si� wszelkich skrupu��w. Jednocze�nie Abel zdawa� sobie spraw�, i� rewolwer nie m�g�by zapewni� mu szans zwyci�stwa w starciu z bandyt� uzbrojonym w nowoczesn� bro�, b�d�c� w stanie zamieni� ludzkie cia�o w stert� dymi�cego popio�u. Wielokrotnie zastanawia� si� sk�d ci okrutni ludzie bior� tak doskona�� bro�. Odpowied� mog�a by� tylko jedna: przemyt zza Bariery. Ale przecie� tam od wielu lat panowa� pok�j, wi�c po co ktokolwiek mia�by produkowa� tego rodzaju przedmioty?... A zreszt� kt� m�g� wiedzie� na pewno co dzieje si� za Barier�? Nie mia�o to zreszt� wi�kszego znaczenia dla Abla, kt�ry tak czy inaczej musia� zaufa� swojemu pi�ciostrza�owemu zabytkowi. Po prostu nie mia� innego wyj�cia. Serce �omota�o mu w piersi jak oszala�e, kiedy mija� kolejne zau�ki betonowego labiryntu. Odg�os w�asnego t�tna utrudnia� mu �owienie szmer�w dochodz�cych z mrocznych zakamark�w. Na wszelki wypadek zachowywa� jednakow� odleg�o�� od ka�dej z otaczaj�cych go �cian. Szed� powoli, rozgl�daj�c si� uwa�nie na wszystkie strony. Ju� niedaleko - powtarza� w my�lach - Tylko do placu. Ju� niedaleko... T�umi� w sobie l�k i kroczy� dalej, bo tam, w centrum odra�aj�cego miejskiego molocha, czeka�a na niego o n a. Widzia� przed sob� jej twarz, wyobra�a� sobie dotyk jej ch�odnych d�oni, zapach kasztanowych w�os�w i smak mi�kkich ust. To wszystko by�o takie bliskie i tak n�c�ce... Odetchn�� z ulg�, kiedy ujrza� o�wietlon� sylwetk� stwora b�d�cego symbolem Rajskiej Republiki. Pot�ny, szczerz�cy k�y, dzier��cy w swych szponach insygnia kr�lewskiej w�adzy, z�oty gryf spoczywa� na wysokim cokole, rzucaj�c przechodniom dumne spojrzenia. Statua wyra�nie g�rowa�a wzrostem nad okolicznymi zabudowaniami. Zajmowa�a zaszczytne miejsce w centralnym punkcie obszernego placu, b�d�cego na co dzie� kr�lestwem handlarzy. Teraz plac �wieci� pustkami, ale dumny gryf ci�gle che�pi� si� swoj� pot�g�, rozk�adaj�c skrzyd�a, jak gdyby chcia� poderwa� si� do lotu i nigdy ju� nie powr�ci�... Niestety, musia� tutaj pozosta�. By� przecie� tylko biedn�, wypolerowan� bry�� metalu, kt�ra mimo i� posiada�a koron�, ber�o i obusieczny miecz, nie by�a w stanie nikomu pom�c, ani zaszkodzi�. Taki ju� by� smutny los samotnego gryfa... Abel nie mia� zamiaru podziwia� dumnych kszta�t�w stalowego potwora. Wpatrywa� si� w ciemno��, usi�uj�c dostrzec drobn� sylwetk� Anny. Czu� narastaj�cy niepok�j zmieszany z w�ciek�o�ci�. Tak, by� w�ciek�y na ni�, na Ann�. Dlaczego zawsze wybiera�a tak dziwne miejsca spotka� i dlaczego zawsze po zmierzchu? Czemu skazywa�a go na niebezpieczne spacery? Czy�by podnieca�o j� uczucie strachu? A mo�e mia� to by� jaki� rodzaj pr�by? Abel nie zna� Anny zbyt dobrze. Widywali si� cz�sto, nawet bardzo cz�sto, a jednak dziewczyna wci�� stanowi�a dla niego zagadk�. W gruncie rzeczy nie wiedzia� o niej prawie nic. Jedno musia� przyzna�: mia�a szcz�cie, ogromne szcz�cie. Ich wieczornych spotka� nie zak��ci� nigdy �aden napad bandy z�odziei, ani nawet atak samotnego, zdesperowanego bandyty. Abel czu� si� bezpieczny, kiedy Anna by�a przy nim. Nie m�g� zrozumie� tego uczucia. Dziewczyna by�a s�aba, drobna i delikatna. Nie mia�a w sobie nic ze spr�ystej, muskularnej �owczyni nagr�d. Nie przypomina�a r�wnie� �adnej z uzbrojonych po z�by, odzianych w wymy�lne stroje, szukaj�cych mocnych wra�e� nocnych dziewcz�t o kamiennych twarzach. By�a po prostu kobiet�. To on, Abel powinien by� pe�ni� rol� stra�nika ich wsp�lnego bezpiecze�stwa. A jednak przy niej nie czu� si� si�aczem. Byli sobie r�wni. Abel kocha� Ann� i �a�owa�, �e oboje nie urodzili si� w nieznanym, wolnym �wiecie za nieprzenikaln� Barier�, gdzie ludzie nie musieli si� ba� i gdzie istnia�o s�owo "przysz�o��", kt�re tutaj by�o tylko pustym frazesem. Ich �ycie nie mia�o przysz�o�ci. Zawsze istnia�a tylko tera�niejszo��: brudna, bezbarwna, pogr��ona w smutku, przepojona bezsilnym buntem i wiecznym rozczarowaniem. Abel nie mia� niczego, co m�g�by podarowa� dziewczynie, opr�cz kilku s��w, uczucia i dotyku. Nie m�g� opowiada� jej o wsp�lnych chwilach szcz�cia, jakie mogliby prze�y�, bo w Rajskiej Republice szcz�cie by�o zakazane w imi� czego�, czego nikt nie rozumia�, a co nosi�o nazw� s�uszno�ci wy�szej. Nie mogli snu� marze�, bo ka�da �mielsza my�l stawa�a si� �r�d�em b�lu. Po c� marzy�, skoro marzenia nigdy nie mog� si� sta� rzeczywisto�ci�? A jednak cieszyli si� z odrobiny prawdziwej wolno�ci, jak� dawa�y im spotkania. Byli wtedy tylko oni dwoje. Mieli na w�asno�� cz�stk� �wiata, do kt�rej nie mog�a si� zakra�� si�a pragn�ca zaw�adn�� duszami wszystkich ludzkich istot. Ka�dy u�cisk, ka�dy poca�unek, czy cho�by wymiana czu�ych spojrze� by�y ciosem wymierzonym w jedn� z twarzy, codziennie szczerz�cych z�by ze szklanego ekranu. Ca�uj�c dziewczyn�, Abel cz�sto usi�owa� wyobrazi� sobie jedn� z tych twarzy. Widzia� p�omienie ogarniaj�ce zapadni�te policzki, zamieniaj�ce w popi� siw�, capi� brod�, wpe�zaj�ce do oczodo��w, a potem do wn�trza pozbawionej ow�osienia czaszki... Czu� si� wtedy szcz�liwy. Szala�y w nim mi�o��, l�k, nienawi�� i po��danie. A potem znowu powraca� �al... A jednak warto by�o ryzykowa� �ycie dla tych kilku chwil, w��cz�c si� po ulicach z�ego miasta. Podstawa coko�u, na kt�rym spoczywa� z�oty gryf ton�a w ciemno�ciach, mimo i� sam� rze�b� o�wietla�y cztery pot�ne reflektory. W�a�nie tutaj najcz�ciej dochodzi�o do spotka� pomi�dzy nimi. Bandyci omijali to miejsce, poniewa� wok� coko�u by�o zbyt jasno. Abel przywar� plecami do ch�odnego granitu, ocieraj�c pot z czo�a. Najgorsze by�o ju� za nim. M�g� sobie teraz pozwoli� na kr�tk� chwil� odpr�enia. Nie spuszcza� jednak d�oni z r�koje�ci rewolweru. By� ostro�ny, jak zwykle. Swojej ostro�no�ci zawdzi�cza� przecie� �ycie. Anna pojawi�a si� nagle, w zupe�nie nieoczekiwany spos�b. Po prostu, stan�a obok niego, jak gdyby wyros�a spod ziemi. Abel odruchowo si�gn�� po bro� i uni�s� j� na wysoko�� oczu. - Nie strzelaj, to ja - us�ysza� znajomy g�os. Odetchn�� z ulg�. Nie musia� ju� martwi� si� o dziewczyn�. Od tej chwili gdyby kto� zechcia� zrobi� jej krzywd�, musia�by najpierw pokona� jego. Obejmuj�c j� ramionami, przywar� wargami do jej ciep�ych ust. Odwzajemni�a u�cisk i poca�unek. - Dok�d p�jdziemy? - zapyta� po chwili, umieszczaj�c rewolwer w kieszeni kurtki. Anna wzruszy�a ramionami. - Nie wiem - westchn�a. - To przecie� wszystko jedno. I tak ostatecznie wyl�dujemy gdzie�, gdzie jest ��ko i nie ma widz�w... - Czy�by� mia�a co� przeciwko takim miejscom? - Abel spojrza� na ni� podejrzliwie. - No, nie, oczywi�cie, �e nie... Mo�e na pocz�tek p�jdziemy do Rogera? - Znowu?! - Dlaczego nie? To ca�kiem przyjemne miejsce. A poza tym kto inny nakarmi nas za darmo? - Mog� zap�aci�... - Nie uno� si�. Nie do twarzy ci z tym. - Skoro tak uwa�asz... W takim razie chod�my. A swoj� drog�, jak ty to robisz, �e dostrzegam ci� dopiero wtedy, kiedy jeste� dwa metry ode mnie? Anna u�miechn�a si� zagadkowo. - S� r�ne sposoby zapewniania sobie bezpiecze�stwa - stwierdzi�a po chwili. - Jedni nosz� przy sobie rewolwery, a innych po prostu nie wida�... Ruszyli mroczn� ulic�, tul�c si� do siebie. Miasto wydawa�o im si� teraz nieco mniej odra�aj�ce. Byli razem i nie bali si� niczego. Co chwil� spogl�dali na aksamitne niebo, usiane setkami srebrzystych punkcik�w, marz�c, by wielka, wszechpot�na si�a odmieni�a ich los. By� razem, we dwoje, na zawsze... Czer� nieba u�miecha�a si� do nich, ale nie by�o w tym u�miechu nic pr�cz cynizmu i oboj�tno�ci. Knajpa Rogera by�a jak zwykle mocno zat�oczona. W powietrzu snu�y si� leniwie g�ste ob�oki papierosowego dymu, a w og�lnej wrzawie dominowa�y m�skie g�osy, o brzmieniach mocno zniekszta�conych przez nadmiar spo�ytego alkoholu. Pierwsz� osob�, kt�ra zwr�ci�a uwag� Abla by�a szczup�a dziewczyna, odziana w czarny kombinezon nabijany z�otymi �wiekami. Na szyi zawieszony mia�a stalowy �a�cuch, a do szerokiego, �ci�le opinaj�cego jej roz�o�yste biodra pasa przymocowana by�a d�uga kabura, z kt�rej wystawa�a r�koje�� p�automatycznego karabinka. By�a to bro�, kt�r� zwykle pos�ugiwali si� �owcy nagr�d, a jednak dziewczyna nie przypomina�a reprezentantki tego niezbyt popularnego zawodu. By�a zbyt m�oda i zbyt �adna, a jej d�ugie, jasne, rozpuszczone w�osy zupe�nie nie pasowa�y do stroju. Nieznajoma sta�a przy jednym z wysokich, pod�u�nych sto��w i u�miechaj�c si� rozmawia�a z jakim� wystrojonym w bia�y garnitur, t�gim m�odzie�cem. Abel i Anna podeszli do baru i zaj�li miejsca na okr�g�ych taboretach. Roger, numer ewidencyjny: sze��, sze��, pi��, cztery, dwa, dwa, zero, jeden, jeden, uwija� si� za lad�, ledwo nad��aj�c realizowa� liczne zam�wienia klient�w. Wi�kszo�� jego klienteli stanowili kupcy, drobni z�odzieje, lub inne p�otki aparatu przest�pczego. Abel by� tutaj tolerowany jako dobry znajomy gospodarza, a ponadto jako posta� niezwykle oryginalna, inna od wszystkich pozosta�ych. Anna natomiast by�a nietykalna. Stali bywalcy lokalu przestrzegali tej zasady, nie chc�c zadziera� z Rogerem, kt�ry potrafi� by� bardzo nieprzyjemny dla tych, kt�rzy mu si� nie podobali. Nim podszed� do nich gospodarz, us�yszeli suchy kaszel osobnika siedz�cego obok Anny. By� to Willy, posta� o tyle charakterystyczna, �e nikt nie by� w stanie okre�li� jego wieku i nikt nie pami�ta� jego numeru ewidencyjnego. Po prostu: szara eminencja bez osobowo�ci. - Znowu was tu przynios�o - stwierdzi� raczej, ni� zapyta� Willy. - Czy naprawd� tak bardzo lubicie t� spelun�? Abel wzruszy� ramionami. - Co� trzeba robi� z wolnym czasem - odpowiedzia�a wymijaj�co Anna, nie zaszczycaj�c spojrzeniem swojego rozm�wcy. Willy by� brzydki, wr�cz odra�aj�cy, a w dodatku ci�ko chory. Swoje ostatnie lata, miesi�ce, a mo�e ju� tylko tygodnie postanowi� sp�dzi� w tanich barach, systematycznie przepijaj�c pieni�dze, kt�re zgromadzi� w trakcie swojej kupieckiej kariery. - Aha - Willy ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. - Postawi� wam? Wiecie, lubi� was, a wi�c... Anna skrzywi�a si�, ale Abel natychmiast da� Willyemu potwierdzaj�cy znak. - I tak dostaliby�my to, czego chcemy - sykn�a Anna z wyrzutem. - Czy to nie wszystko jedno na czyj koszt pijemy? - spyta� Abel, u�miechaj�c si�. - Nie lubi� tego typa - mrukn�a, wzruszaj�c ramionami. Po chwili podszed� do nich Roger. - Jak si� macie?! - zawo�a�. - Co pijecie? To, co zwykle? Abel skin�� g�ow�. - Dzisiaj ja im stawiam - wtr�ci� Willy. - Prosz�, prosz�! - odezwa� si� kto� stoj�cy za ich plecami. - Willy ma gest! Kto by pomy�la�... By� to Adam, wysoki, atletycznie zbudowany m�czyzna o pryszczatej, zawsze zaczerwienionej twarzy. Adam trudni� si� g��wnie przemytem drobnych towar�w i rozprowadzaniem ich w centrum miasta. Oficjalnie uchodzi� za drobnego z�odziejaszka, ale �aden ze z�odziei nie widzia� go podczas w�amania lub rabunku. Za to wszyscy przemytnicy znali go doskonale. Adam by� dobry we wszystkim, co robi�, r�wnie� w opr�nianiu puszek wype�nionych wszelkiego rodzaju alkoholizowanymi napojami. Jedn� z nich trzyma� w�a�nie w swojej pot�nej d�oni. - Odpieprz si� - warkn�� ze z�o�ci� Willy. - Chyba nawet wiem dlaczego - kontynuowa� Adam, nie zwracaj�c uwagi na wypowiedziane pod jego adresem s�owa. - Masz ochot� na t� dam�, stary �wintuchu. W�a�ciwie rozumiem ci� doskonale. Gdybym wiedzia�, �e wykorkuj� za tydzie� lub dwa, te� chcia�bym przed �mierci� popie�ci� jakie� mi�e cia�ko. Problem polega na tym, �e ta pani nie odwzajemnia twojej ochoty i nie nale�y do takich, kt�re daj� z lito�ci! Zgromadzony w knajpie t�um rykn�� �miechem. - Odpieprz si�! - powt�rzy� nieco g�o�niej Willy. - Uwa�aj Anno, to prawdziwy uwodziciel - powiedzia� Adam. Willy gwa�townie zerwa� si� ze swojego sto�ka. - Jeszcze s�owo i... - nie doko�czy�. Jego zniszczonym, w�t�ym cia�em wstrz�sn�� kolejny atak kaszlu. - I co? - Adam rzuci� mu pe�ne politowania spojrzenie. - Lepiej usi�d� i napij si�. To ci dobrze zrobi. - Odp�ac� ci za wszystko - zacharcza� z wysi�kiem Willy. - Ju� nied�ugo wszystko si� wyja�ni. Widzia�em dzisiaj ICH. Adam wybuchn�� �miechem, Roger natomiast popatrzy� na Willyego z wyra�nym zainteresowaniem. - Gdzie ICH widzia�e�? - zapyta�, poleruj�c trzyman� w d�oni szklank� kawa�kiem bia�ej szmaty. - W po�udniowej dzielnicy. Dzi� rano, przed �witem. Przelecia�y dwa pojazdy, o�wietlone na niebiesko. - Na niebiesko... - powt�rzy� Roger, popadaj�c w zadum�. Abel ju� dawno przesta� zwraca� uwag� na wie�ci rozg�aszane przez Willyego, kt�ry s�yn�� z niez�omnej wiary w upragniony cud. Roger by� chyba jego jedynym wiernym s�uchaczem. - Co jest, do cholery?! - zawo�a� jaki� ubrany na czarno bandyta. - Gdzie jest barman?! - Daj mu spok�j - doradzi� Adam - Nasz Roger ma dzisiaj obro�c�, kt�rego nie nale�y lekcewa�y�. Bandyta zbli�y� si� do lady. Na jego piersi l�ni� srebrny znaczek z dwoma szklanymi oczkami i czterema naci�ciami, co oznacza�o, i� jego w�a�ciciel posiada drugi stopie� zawodowej specjalizacji i zabi� czterech ludzi. - Obro�c�? - powt�rzy� ze zdziwieniem. - Kto to taki? - Chyba jeste� tu nowy - zauwa�y� Adam. - Jak mo�esz nie zna� naszego my�liciela? - doda�, klepi�c Abla po ramieniu. Bandyta przyjrza� si� uwa�nie najpierw Ablowi, a potem Annie. - Barman, daj trzy piwa - rzuci�, niedba�ym gestem ciskaj�c kilka monet na blat szynkwasu. - Jeste� prawdziwym Tw�rc�? - spyta� po chwili. Abel skin�� g�ow�. Nie mia� zamiaru nawi�zywa� rozmowy z nieznanym osobnikiem, nie m�g� jednak pozwoli� sobie na ca�kowite zignorowanie jego pytania. B�jka lub strzelanina wewn�trz baru nie by�y tym, czego pragn�� najbardziej. - Napijesz si� ze mn�? - zapyta� bandyta, stawiaj�c przed Ablem puszk� z piwem. - Nie pijam z nieznajomymi - odpowiedzia� ch�odno Abel. Tymczasem na twarzy Anny pojawi� si� wyraz niepokoju. - Mo�emy si� pozna� - stwierdzi� bandyta. - Nazywam si� Andreas, numer... Tego w�a�nie nigdy nie pami�tam. A ty? Jak masz na imi�? - Chod�my st�d - szepn�a Anna, szarpi�c Abla za r�kaw. - Zaczekaj - mrukn�� Abel. Powoli odwr�ci� twarz w stron� Andreasa. U�miech zacz�� znika� z twarzy bandyty. - Nie lubisz mnie - stwierdzi� Andreas. - Nie lubisz, prawda? - Zgadza si� - odpowiedzia� Abel. - Nie lubi� ci�. I by�bym wdzi�czny gdyby� sobie st�d poszed�. To powiedziawszy, niedba�ym, lecz zdecydowanym ruchem ramienia, odsun�� od siebie puszk�. - Obra�asz mnie - zauwa�y� Andreas. - Tak, obra�am ci� - przyzna� Abel. - Czy nie wyrazi�em si� dostatecznie jasno? Sp�ywaj st�d! Andreas wyprostowa� si� i zwiesi� ramiona wzd�u� cia�a. Abel by� pewien, �e jego ubranie zaopatrzone jest w co najmniej kilka nie rzucaj�cych si� w oczy kieszeni zawieraj�cych najprzer�niejsze rodzaje broni. Nie m�g� dopu�ci�, by bandyta zd��y� u�y� kt�rej� z nich. - Przepro� mnie - za��da� Andreas. Abel pokr�ci� g�ow� przecz�co, nie spuszczaj�c wzroku z jego d�oni. - Uspok�jcie si� - zaproponowa� Adam. - To nie ma sensu. - On mnie obrazi� - po raz kolejny stwierdzi� Andreas. - No i co z tego?! - zawo�a� Adam ze zdenerwowaniem. - Niech ci si� nie wydaje, �e masz nad nim przewag� tylko dlatego, �e jeste� zawodowym rabusiem! Widzia�em jak ten facet radzi� sobie z o�mioma takimi jak ty! A poza tym nie zapominaj, �e nasz Roger trzyma pod lad� co�, za pomoc� czego odstrzeli ci dup� je�eli tylko spr�bujesz rozrabia�. Andreas obrzuci� Abla pe�nym nienawi�ci spojrzeniem. Jego r�ka powoli, lecz konsekwentnie w�drowa�a w stron� jednej z kieszeni. Abel b�yskawicznie przeanalizowa� swoje szanse w ewentualnym starciu. Od napastnika dzieli�a go niewielka odleg�o��. Andreas by� w zasi�gu ciosu. Zreszt� na si�ganie po rewolwer by�o ju� za p�no... - Andreas! - zabrzmia� niespodziewanie wysoki, d�wi�czny g�os. R�ka bandyty zamar�a w bezruchu. Najwyra�niej osoba, do kt�rej �w g�os nale�a�, cieszy�a si� u niego nie byle jak� charyzm�. By�a to blondynka w stroju z b�yszcz�cej, syntetycznej sk�ry, na kt�r� Abel zwr�ci� poprzednio uwag�. Dziewczyna podesz�a spr�ystym krokiem do Andreasa i zacisn�a d�o� na jego ramieniu. - Idziemy - powiedzia�a ze spokojem, rzucaj�c Ablowi spojrzenie pe�ne zaciekawienia. Andreas najwyra�niej nie mia� ochoty sprzeciwia� si� jej woli. - Spotkamy si� jeszcze - wycedzi� przez z�by. - Wierz� - odpowiedzia� Abel. Andreas i blondynka powoli oddalili si� i znikn�li w rozbawionym t�umie. - Mam co� dla was - wyszepta� Adam, pochylaj�c si� w taki spos�b, aby tylko Abel i Anna mogli go us�ysze�. - To co zwykle? - upewni� si� Abel. - Tak, to co zwykle. - W takim razie chod�my na zaplecze - Abel powsta�, rzucaj�c Annie porozumiewawcze spojrzenie. - Roger, zaopiekuj si� ni� - doda�, oddalaj�c si� od lady. Roger ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. - Id�cie do magazynu - powiedzia�. - Tylko zaraz wracajcie. Mam mn�stwo klient�w. Po chwili Abel i Adam znale�li si� w do�� ciasnym pomieszczeniu, wype�nionym stosami pude� i puszek. Abel starannie zamkn�� drzwi, po czym wydoby� z kieszeni zwitek banknot�w. - Mam tylko sze��set - zakomunikowa�. - To moje dwumiesi�czne oszcz�dno�ci. - Dobra, dobra, - mrukn�� Adam - najpierw obejrzyj towar. Abel zwa�y� w d�oni kolorowe opakowanie zawieraj�ce kilka czerwonych pigu�ek. - To dla mnie, czy dla niej? - zapyta�. - Tym razem dla ciebie. Po jednej pigu�ce masz spok�j przez dziesi�� dni. Tylko uwa�aj, �eby nie zobaczy� tego kto� nieodpowiedni. Za co� takiego Jego �wietlisto�� wtr�ci�by ci� do mokrego lochu na co najmniej dwadzie�cia d�ugich lat. Ach, w�a�nie, s�ysza�e� jego dzisiejsze przem�wienie? Abel zaprzeczy� ruchem g�owy. - Nie ogl�dam telewizji - stwierdzi�. - Nie ogl�dasz? - Adam popatrzy� na niego ze zdumieniem. - Uda�o ci si� wy��czy� telewizor? - Powiedzmy, �e si� zepsu�, a awaria jest na tyle nieznaczna, �e nie zg�osili si� jeszcze technicy z centrali. - Doskonale - ucieszy� si� Adam. - W takim razie mam dla ciebie propozycj�. Je�eli m�j telewizor przestanie dzia�a�, to dostaniesz ode mnie powiedzmy... pi�� tysi�cy. - Pi�� tysi�cy?! - powt�rzy� Abel podniesionym g�osem - To przecie� maj�tek! - Jak dla kogo. No wi�c jak? Zgoda? Nad czym si� tu zastanawia�? - Zgoda, niech b�dzie - mrukn�� Abel po chwili. - A wi�c spotkamy si� w moim mieszkaniu, pojutrze, o dziewi�tej. Czy to ci odpowiada? Abel skin�� g�ow�. - A co takiego powiedzia� dzisiaj Jego �wietlisto��? - zapyta�, chowaj�c pigu�ki do kieszeni. Adam spowa�nia�. Pryszcze na jego twarzy sta�y si� nagle wyra�niejsze, a czo�o pokry�a sie� drobnych, pionowych zmarszczek. - Oni co� knuj�. - stwierdzi�. - Kto, rycerze? - A kt�by? Boj� si�, �e tym razem zaplanowali co� grubszego i bardzo perfidnego. Radz� ci, uwa�aj na siebie, a przede wszystkim na Ann�. O ile wiem, Izba Zakapturzonych przygotowuje now� ustaw�. Oczywi�cie wiadomo kto im to zleci�... - Co to za ustawa? - My�l�, �e zaczn� skraca� o g�ow� za kilka drobiazg�w. Przede wszystkim za to co przed chwil� schowa�e� do kieszeni... - Niemo�liwe - stwierdzi� Abel, czuj�c nag�y przyp�yw w�ciek�o�ci. Doskonale zdawa� sobie spraw�, i� jego s�owa nie zmieni� rzeczywisto�ci. W zniewolonym mie�cie mo�liwe by�o absolutnie wszystko, co mog�o jeszcze bardziej ograniczy� wolno�� obywateli. - Zobaczymy - westchn�� Adam. - Ja ci� wcale nie strasz�. Moje podejrzenie ma swoje podstawy. Ju� ja dobrze znam tych �otr�w, zbyt dobrze... Abel przymkn�� oczy, usi�uj�c zapanowa� nad bezsiln� z�o�ci�. Wci�� widzia� przed sob� znienawidzon� twarz Wielkiego Mistrza Zakonu, Pierwszego Rycerza Rajskiej Republiki, cz�owieka, kt�ry postanowi� zaw�adn�� duszami poni�onego spo�ecze�stwa. Abel natomiast chcia� by� wolny i by� wolny, chocia� kolejne ograniczenia coraz bardziej niweczy�y sens jego �ycia. G��wnym powodem jego w�ciek�o�ci nie by�y w�asne rozczarowania, lecz tysi�ce niewinnych, �lepo podporz�dkowanych g�oszonej przez Zakon idei, uci�nionych jednostek, kt�rym wci�� wmawiano i udowadniano, �e nic nie znacz�... - Wiesz co? - odezwa� si� Adam. - Czasami staj� przed Symbolem, rozmy�lam nad tym �wiatem i ci�gle nie wiem dlaczego Inteligencja Wszech�wiata nie zrobi z tym wszystkim porz�dku. - A mo�e nie chce? - Abel u�miechn�� si� ironicznie. - Jak to nie chce? Jak mo�e nie chcie�? Przecie� �wietlisty i tamci inni, to samo z�o, czyste z�o... Gdyby tak usun�� winnych... - Winnych czego? - przerwa� mu Abel. - Wina, to rzecz wzgl�dna, podobnie zreszt� jak wszystko inne, ��cznie z nakazami i nakazami Inteligencji. Bariery, kt�re nam narzuci�a s� bardzo og�lne, a szczeg�owe przepisy ustanawiaj� ludzie. Problem polega na tym, �e ci, kt�rzy je ustanawiaj�, sami najcz�ciej je �ami�, chocia� prawie nigdy nie mo�na im tego udowodni�. Wiesz co wed�ug mnie jest prawdziw� wolno�ci�? Mo�liwo�� w�asnej interpretacji przepis�w wytyczonych przez tak zwan� Inteligencj�. Jak ci si� to podoba? Adam pokr�ci� g�ow� z udan� dezaprobat�. - Zas�u�y�e� na co najmniej dziesi�� lat lochu - stwierdzi� z przekonaniem. - Gdyby by�o tak, jak m�wisz, zakonnicy stali by si� niepotrzebni... Wracajmy ju�. Podyskutujemy innym razem, cho�by jutro. Kiedy znale�li si� na sali, ca�y zgromadzony t�um wpatrywa� si� w zajmuj�cy po�ow� jednej ze �cian ekran telewizora, na kt�rym widnia�a pomarszczona, wykrzywiona grymasem z�o�ci twarz Wielkiego Mistrza. " ...Nale�y si� nad tym zastanowi�" - m�wi� starzec. - "Problem �amania zasad moralno�ci sta� si� jednym z najbardziej pal�cych i jemu w�a�nie po�wi�cona zostanie zasadnicza cz�� uwagi naszych wybitnych polityk�w. W najbli�szych dniach Izba Zakapturzonych wyst�pi z projektem nowych praw dotycz�cych wszelkich poczyna� maj�cych zwi�zek z kopulacj�. Mmmmmmmm... Projekt zostanie zatwierdzony przez Izb� Jawnych w przysz�y czwartek. Nie pytajcie mnie dlaczego nie pyta si� was o zdanie. Wyja�nia�em to ju� wielokrotnie. ... S� w�r�d was �wiatli i m�drzy m�owie i tako� niewiasty, rozumiej�cy o co w tym wszystkim chodzi i w og�le... Ale s� te� wichrzyciele, kt�rym nie wolno pozwoli� wichrzy�!!! Mmmmmm... Tak w og�le, w wi�kszo�ci n i e d o r o � l i � c i e do stanowienia o sobie. Nie posiedli�cie M�dro�ci..." - Chod�my st�d - warkn�� Abel przez zaci�ni�te do b�lu z�by. Po chwili znale�li si� na ciemnej ulicy. - Nienawidzisz go - zauwa�y�a dziewczyna. - A ty? - zapyta� Abel. - Czy jeste� w stanie darzy� go szacunkiem? - Szacunkiem nie. Ale staram si� by� oboj�tna. Tak jest o wiele lepiej. - Jeste� dzisiaj jaka� dziwna, inna ni� zwykle. Anna opu�ci�a g�ow�. - Wiecz�r jest inny - westchn�a. - Wszystko jest inne... - Ale dlaczego? Wzruszy�a ramionami. - Nie pytaj - jej g�os by� tak cichy, �e ledwo s�yszalny. - Nie pytaj o nic... Niespodziewany szmer nie pozwoli� Ablowi zada� kolejnego pytania. Jego d�o� automatycznie si�gn�a do kieszeni i wyszarpn�a z niej rewolwer. - Spokojnie, spokojnie, nie tak ostro - rozleg� si� czyj� przyt�umiony g�os. - Poka� si�! - za��da� Abel. Zza rogu budynku, obok kt�rego stali, wychyli�a si� wystraszona twarz. Nast�pnie ujrzeli ca�ego jej w�a�ciciela. By� to niski, przygarbiony, osobnik o d�ugich, siwych w�osach. - Mo�e chcecie pa�stwo zobaczy� ma�y spektakl? - zapyta� nie�mia�o. - Jeste� naganiaczem? - spyta� Abel, wci�� mierz�c do niego z rewolweru. - Jakie to brzydkie s�owo, a fe... I po co panu ta spluwa. Ja jestem zupe�nie nieszkodliwy. Niech pan zachowa swoje kule dla grubszej zwierzyny. Abel powoli schowa� rewolwer do kieszeni. - Masz ochot� tam i��? - zapyta�, spogl�daj�c na Ann�. Ku jego zdumieniu dziewczyna skin�a g�ow�. - Zapraszam, zapraszam, - zach�ca� nieznajomy - tylko pi��dziesi�t od �ebka. Mamy te� specjalny nap�j dla zakochanych i pokoiki do wynaj�cia. No wi�c jak? Pa�stwo jeste�cie tacy m�odzi... Na pewno te� zakochani i... - Prowad�! - przerwa� mu Abel. M�czyzna ruszy� w kierunku najbli�szej bramy prowadz�cej do wn�trza betonowego bunkra. Przez d�u�sz� chwil� b��dzili w labiryncie mrocznych, w�skich korytarzy, a� w pewnym momencie naganiacz zatrzyma� si� i pochyli� nad wiekiem �ciekowej studzienki. Zastuka� we� kilka razy, zapewne przekazuj�c komu� zaszyfrowan� informacj�. Po chwili wieko unios�o si�. W pastelowym �wietle dochodz�cym z otworu Abel ujrza� kilka pierwszych stopni metalowej drabinki. W okr�g�ej dziurze pojawi�a si� czyja� g�owa. By� to d�ugow�osy, brodaty typ, kt�rego wygl�d jednoznacznie kojarzy� si� z pe�nion� przez niego funkcj�. Jednym s�owem: stuprocentowy goryl. - Prosz�, prosz� - przem�wi� tubalnym basem. - Nasz drogi Jack sprowadzi� go�ci. �wietnie. No, prosz� pa�stwa, nale�no�� inkasujemy tutaj, w tym miejscu. Setk� poprosz�. - wyci�gn�� w ich stron� rozcapierzon�, ogromn� d�o�. - Po zako�czeniu spektaklu Jack odprowadzi was na ulic�. Chyba, �e zdecydujecie si� zosta� tutaj na ca�� noc, he he he... Abel si�gn�� do kieszeni, ale Anna by�a szybsza. W jej d�oni pojawi�o si� kilka banknot�w. Abel popatrzy� na ni� z wyrzutem. - Pozw�l, niech to b�dzie m�j wiecz�r - poprosi�a �agodnie. Goryl z wyra�nym zadowoleniem zainkasowa� nale�no��. Po filigranowej drabince zeszli na d�, do wyczyszczonego i wysuszonego, zapewne nie funkcjonuj�cego od lat kana�u. Goryl poci�gn�� za wystaj�cy z nagiej �ciany, nie zwracaj�cy niczyjej uwagi kawa�ek drutu. Skrzypn�y zamaskowane w sprytny spos�b drzwiczki, ods�aniaj�c przed nimi zupe�nie inny �wiat. Znale�li si� w pogr��onej w nastrojowym p�mroku komnacie, po�rodku kt�rej wystawa�o z pod�ogi koliste, wy�o�one szar� tkanin� podwy�szenie. Dooko�a niego rozstawione by�y rz�dy aksamitnych krzese�, kt�rych du�� cz�� zajmowali ju� widzowie. Wi�kszo�� go�ci lokalu stanowi�y m�sko - damskie pary w najprzer�niejszym wieku. Najwidoczniej spektakl, na kt�ry zostali zaproszeni nie by� przeznaczony dla homoseksualist�w. Przynios�o to Ablowi pewn� ulg�, by� bowiem przygotowany na ka�d� ewentualno��. Usiad� obok Anny i po�o�y� d�o� na jej d�oni. - Czy na pewno chcesz to obejrze�? - spyta� z niedowierzaniem w g�osie, wci�� nie mog�c wyj�� ze zdumienia. - Przecie� nigdy nie chcia�a�... - To by�o kiedy� - stwierdzi�a w odpowiedzi. - Dzisiaj jest inaczej. Wszystko jest inne. Abel chcia� jeszcze o co� zapyta�, ale nie zd��y�, bowiem na okr�g�ej scenie pojawi� si� spocony, wystrojony w granatowy garnitur, �ysawy grubas. �wiat�a zgas�y i przez moment sala ton�a w ca�kowitej ciemno�ci, ale ju� w nast�pnej chwili podest o�wietlony zosta� przez trzy przymocowane do sufitu, punktowe reflektory. Nadszed� czas rozpocz�cia widowiska. - Prosz� pa�stwa - przem�wi� grubas. - Mam zaszczyt powita� pa�stwa w naszym superkopulatorium. Spektakl, kt�ry b�dziemy mieli przyjemno�� pa�stwu przedstawi�, sk�ada si� z kilku cz�ci. Nie b�d� dok�adnie omawia� tre�ci dzisiejszego przedstawienia, aby m�c sprawi� pa�stwu kilka mi�ych niespodzianek. Zdradz� jedynie, �e ujrz� pa�stwo widowisko w najlepszym gatunku, w wykonaniu wysokiej klasy profesjonalist�w. Pozw�lcie pa�stwo przedstawi� sobie pierwsz� par� naszych aktor�w. Oto Julia... Rozleg�y si� oklaski, a w o�wietlonym kr�gu pojawi�a si� wysoka, mniej wi�cej trzydziestoletnia kobieta. Mia�a na sobie tylko kr�tk�, prze�roczyst� sp�dniczk�, sk�py biustonosz i sanda�y na wysokich obcasach. Wed�ug wst�pnej oceny Abla, by�a do�� �adna. Mia�a smuk�� sylwetk�, d�ugie nogi i g�st� grzyw� faluj�cych, ciemnych w�os�w. Wykona�a kila uk�on�w w stron� zgromadzonej publiczno�ci, zwracaj�c uwag� na wyeksponowanie swoich po�ladk�w, a nast�pnie stan�a w wyzywaj�cej pozie. - A oto partner Julii, Aron. - rozleg� si� g�os prezentera. Na scen� wkroczy� rozebrany do naga, najwy�ej osiemnastoletni m�odzieniec, kt�ry nawet na najbardziej niedo�wiadczonym widzu nie zrobi�by wra�enia profesjonalisty. - Prosz� pa�stwa - m�wi� dalej grubas. - Julia i Aron zaprezentuj� si� pa�stwu po raz pierwszy. Trenuj� ze sob� dopiero od dw�ch miesi�cy, ale zapewniam pa�stwa, �e doszli do wynik�w, jakimi nie mo�e si� poszczyci� wi�kszo�� par. Zreszt� zobaczcie pa�stwo sami - grubas uk�oni� si� i znikn�� ze sceny, pozostawiaj�c go�ci sam na sam z roznegli�owan� par�, kt�ra natychmiast przyst�pi�a do wst�pnej gry mi�osnej. P�yn�ca z ukrytych g�o�nik�w muzyka stawa�a si� coraz g�o�niejsza i coraz bardziej rytmiczna. Widzowie klaskali i wznosili zach�caj�ce okrzyki... Abel dyskretnie obserwowa� Ann�, nie by� jednak w stanie wyczyta� jej my�li z wyrazu twarzy. Nie m�g� nawet stwierdzi� czy podnieca�o j� ca�e to rynsztokowe przedstawienie. Siedzia�a spokojnie, wpatruj�c si� w aktor�w i nie m�wi�c ani s�owa. Teatralny okrzyk kochank�w zako�czy� pierwszy akt spektaklu. Podnie�li si� ze sceny, sk�onili publiczno�ci i przytuleni do siebie znikn�li w mroku. Luk� w programie natychmiast wype�ni� t�gi prezenter. - To jeszcze nie koniec, drodzy pa�stwo! - wrzasn��, staraj�c si� przekrzycze� odg�os oklask�w - Aron i Julia poka�� si� jeszcze pa�stwu, ale, ze zrozumia�ych wzgl�d�w, nieco p�niej. Teraz zapraszam pa�stwa do obejrzenia kolejnego punktu naszego widowiska. Zobaczycie pa�stwo uwodzicielski taniec pi�knej Anitry! - Chod�my st�d - powiedzia� Abel zaciskaj�c d�o� na ramieniu Anny. - Mam tego dosy�. Dziewczyna nie zaprotestowa�a. Wkr�tce znale�li si� na cichej i mrocznej ulicy, �egnani przez siwego Jacka. - Czy musieli�my tam p�j��? - zapyta� Abel po chwili. Anna nie odpowiedzia�a od razu. Sz�a z pochylon� g�ow�, najwyra�niej nie mog�c znale�� odpowiednich s��w. Abel nie wymusza� odpowiedzi. Jak zwykle, stara� si� by� dla niej delikatny. - Dok�d chcesz i��? - zapyta� znowu. - Do ciebie - odpowiedzia�a natychmiast. - Do mnie? - zdziwi� si�. - Przecie� nigdy nie chcia�a�. Ba�a� si�, �e... - Czy to ci nie odpowiada? - Anna u�miechn�a si� i mocniej �cisn�a jego d�o�. Mimo tego Abel nadal wyczuwa� w jej g�osie jak�� nienaturaln� nut�. - Co si� sta�o? - Nie pytaj, prosz� ci�, nie pytaj. Nie my�l o tym. Zapomnijmy dzisiaj o wszystkim, prosz� ci�. Chc� by� teraz z tob�, mie� ciebie i czu� ciebie. Wszystko inne jest niewa�ne... Ostatnie s�owa dziewczyny zag�uszy� narastaj�cy �wist. - Pr�dko, pod �cian�! - zawo�a� Abel, ci�gn�c Ann� za rami�. Przywarli plecami do ch�odnego muru. Jasny kr�g �wiat�a przesun�� si� tu� obok nich. Nad ich g�owami majestatycznie przep�yn�y dwa wrzecionowate cienie, �wiszcz�c przera�liwie i wzbijaj�c w powietrze tumany kurzu. Gor�cy podmuch z dysz silnik�w zapiera� im dech w piersiach i uniemo�liwia� wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Pot�ne reflektory uwa�nie penetrowa�y teren w poszukiwaniu samotnych, podejrzanych przechodni�w. Na szcz�cie Abel i Anna nie zostali zauwa�eni. Po chwili rakietoplany zacz�y si� oddala�, a odg�os silnik�w sta� si� nieco cichszy. - Kto to by�? - spyta�a Anna, usi�uj�c przywr�ci� swojej fryzurze dawny wygl�d. - Na pewno nie zwyczajny patrol - stwierdzi� z przekonaniem Abel. - Dlaczego? - Oni nie lataj� tak nisko. To musieli by� zakonnicy. - Zakonnicy? A kog� oni mog� szuka�? - Nie wiem dok�adnie, ale mam pewne podejrzenia. - A zatem kogo wed�ug ciebie szukaj�? - Takich jak my. - Chyba �artujesz... Abel rozejrza� si� uwa�nie po okolicy. Ulica by�a pusta i cicha. - Mo�emy i�� dalej - powiedzia�. Obj�� dziewczyn� i ruszyli przed siebie. Znowu poczu� blisko�� Anny i zapomnia� o wszelkich k�opotach. Czu� docieraj�ce do koniuszk�w palc�w b�ogie ciep�o i narastaj�ce podniecenie. Milcza�, bo nie potrafi� znale�� s��w odzwierciedlaj�cych stan, w jakim znajdowa�y si� jego cia�o i umys�. Po chwili nawet szara, mroczna ulica wyda�a mu si� pi�kna, tym bardziej, i� zza przep�ywaj�cych szybko chmur po raz kolejny wychyli� si� fragment ksi�ycowej tarczy i zacz�� o�wietla� im drog�. Abel nie pami�ta� ju�, �e jest tylko pogr��onym w n�dzy Tw�rc�, kt�rego nigdy nie b�dzie sta� na wykupienie sobie prawa zawarcia ma��e�skiego zwi�zku, pionkiem przyt�amszonym przez tych, kt�rzy w imi� jakiej� niejasnej, wci�� zmieniaj�cej swoje oblicze idei, uzurpowali sobie prawo decydowania o �yciu i �mierci innych. By� teraz tylko spragnionym ciep�a i mi�o�ci ch�opcem, czule obejmuj�cym swoj� dziewczyn�... Uczucie szcz�cia nie trwa�o zbyt d�ugo. Czujno�� Abla nie zosta�a jeszcze ca�kowicie przyt�piona, tote� w por� dostrzeg� cienie skradaj�cych si� postaci. Po�piesznie uwolni� rami� i odwr�ci� si� gwa�townie. Anna natychmiast zrobi�a to samo. Ujrzeli przed sob� czterech ubranych w czarne kombinezony napastnik�w. - To �achmaniarz - odezwa� si� jeden z nich. - �e te� tylko tacy chodz� dzisiaj po ulicach... - Ale dupeczka jest niez�a - stwierdzi� z optymizmem drugi. - Rzadko si� takie spotyka. Bandyta, kt�ry zabiera� g�os jako pierwszy, post�pi� dwa kroki do przodu, daj�c tym samym do zrozumienia swoim ofiarom, i� jest przyw�dc� gangu. Pozostali pogr��yli si� w oczekiwaniu, przyjmuj�c postawy �wiadcz�ce, i� gotowi s� zacz�� mordowa� kiedy tylko zajdzie taka potrzeba. Abel po�o�y� d�o� na kolbie rewolweru. Ch��d metalu uspokoi� go nieco. Przyw�dca tymczasem wyci�gn�� z kieszeni spr�ynowy n� i wysun�� jego ostrze. - Spieprzaj! - warkn�� gro�nie. - Nie jeste� nam potrzebny. Abel uj�� d�o� Anny. - Dziewczyna zostaje! - zawo�a� bandyta, wymachuj�c �mierciono�nym sztu�cem. Abel poczu� niema�� ulg� stwierdziwszy, �e broni� napotkanych z�oczy�c�w s� no�e. Tym razem mia� wyra�n� przewag� nad napastnikami, czeka� wi�c spokojnie na dalszy rozw�j wydarze�. - Spieprzaj! - powt�rzy� przyw�dca, przyjmuj�c postaw� atakuj�cego komandosa. Sta� tak jeszcze przez kilka sekund, a potem ruszy�... W tym kr�tkim momencie przypomina� dzikie zwierz� zdecydowane dopa�� i zamordowa� swoj� ofiar�, zwierz� g��boko przekonane o swojej przewadze, z g�ry znaj�ce wynik potyczki. Czyni� to zapewne ju� wielokrotnie, zawsze wychodz�c zwyci�sko ze star� z bezbronnymi ofiarami, tym razem jednak spotka�o go rozczarowanie. Hukn�� strza�. Na twarzy bandyty pojawi� si� wyraz bezgranicznego zdumienia. Przystan�� i opu�ci� g�ow�, jak gdyby chcia� oceni� �rednic� dziury, kt�ra nagle pojawi�a si� w jego klatce piersiowej. Wyp�ywaj�cy z jego rozwartych ust, szeroki strumie� krwi zabarwi� aksamitn� czer� kombinezonu. Najprawdopodobniej by� ju� martwy, kiedy jego cia�o z g�uchym mla�ni�ciem upad�o na beton chodnika, Abel w ka�dym razie by� tego prawie pewien. Dymi�c� jeszcze bro� skierowa� w stron� trzech pozosta�ych przy �yciu bandyt�w, kt�rzy otrz�sn�wszy si� z pierwszego szoku, jak na komend� ruszyli do przodu, aby pom�ci� towarzysza. Odg�osy dw�ch, szybko nast�puj�cych po sobie wystrza��w zla�y si� w jeden basowy �oskot. Na placu boju pozosta� ju� tylko jeden napastnik, kt�ry najwyra�niej straci� ca�� pewno�� siebie, bowiem odwr�ci� si� i zacz�� ucieka�. Lufa rewolweru bezlito�nie pow�drowa�a za nim. Pocisk dopad� go w chwili, gdy co si� w nogach przemyka� wzd�u� �ciany najbli�szego budynku. Czarna posta� osun�a si� na ziemi� z chrz�stem zdrapuj�cych tynk paznokci. Na szarym murze pozosta�a wielka, czerwona plama. Anna sta�a nieruchomo, niczym manekin. Nie p�aka�a, chocia� Abel by� na jej p�acz przygotowany. Nie stawia�a oporu, kiedy delikatnie poci�gn�� j� za r�k�. Pozwoli�a si� prowadzi� jak zaprogramowana, �lepo pos�uszna woli swojego w�a�ciciela lalka. Abel nie chcia�, by kiedykolwiek musia�a ogl�da� walk� na �mier� i �ycie. Na pewno widzia�a ju� niejednego trupa, ale widzie� martwe cia�a, to nie to samo, co by� �wiadkiem ich �mierci. Nag�ej, brutalnej, bezlitosnej �mierci... Abel obejrza� si� za siebie, by po raz ostatni obrzuci� spojrzeniem krwawe pobojowisko. Plama na �cianie budynku do z�udzenia przypomina�a wielk�, p�sow� r��... * * * Poczu� prawdziw� ulg� dopiero wtedy, gdy zatrzasn�y si� za nimi obite stalow� blach� drzwi mieszkania. Anna przez d�u�sz� chwil� nie mog�a doj�� do siebie. Przez kilkadziesi�t minut przebywa�a w miniaturowym pomieszczeniu spe�niaj�cym funkcj� �azienki i ubikacji. Abel zdawa� sobie spraw�, i� w �aden spos�b nie jest w stanie jej pom�c, wykorzysta� wi�c czas, staraj�c si� uporz�dkowa� sw�j pokoik. Nie by�o to �atwe. Skromne umeblowanie zajmowa�o wprawdzie tylko cz�� pomieszczenia, ale za to wsz�dzie poniewiera�y si� stosy papier�w: zapisanych drobnym maczkiem kartek, zwoj�w kalki, rysunk�w wykonanych na grubym kartonie, oraz innych dowod�w tw�rczej pracy w�a�ciciela mieszkania. Abel zacz�� przenosi� je z miejsca na miejsce, usi�uj�c znale�� najkorzystniejszy wariant ich rozmieszczenia. Kiedy wreszcie uzna�, �e nic wi�cej nie da si� zrobi�, usiad� na skrzypi�cym tapczanie i obrzuci� swoje dzie�o krytycznym spojrzeniem. Skrzywi� si� i pokr�ci� g�ow� z dezaprobat�, ale nie podj�� dalszych wysi�k�w. Gdyby wiedzia� wcze�niej, �e Anna zechce z�o�y� mu wizyt�... Zwykle ba�a si� ryzyka zwi�zanego z ewentualnym wykryciem ich nielegalnego zwi�zku przez kt�rego� z agent�w tajnych s�u�b rz�dowych, tote� najcz�ciej kochali si� w wynaj�tym za niewielk� op�at� pokoiku, w jednym z podziemnych dom�w mi�o�ci. Abel wsta�, podszed� do biurka i wydobywszy z kieszeni rewolwer, opr�ni� jego magazynek. Powoli, z namaszczeniem ustawi� �uski zu�ytych naboj�w tak, by tworzy�y regularny czworobok. Obok nich po�o�y� bro� i kilka zapasowych sztuk amunicji. Czterech nast�pnych - pomy�la�, przypominaj�c sobie odg�os upadaj�cych na chodnik cia�. - Dlaczego nie czuj� rozpaczy? ...Napastnik raz jeszcze osun�� si� po murze, pozostawiaj�c krwaw� plam�... Dlaczego nie chce mi si� rzyga�? ...Dziura w plecach pokonanego mia�a �rednic� d�oni. Trup by� nienaturalnie wygi�ty - widocznie kula strzaska�a kr�gos�up... Dlaczego tak musi by�? Dlaczego ten �wiat jest taki cholernie z�y?... Drgn��, us�yszawszy cichy szelest. Obok niego sta�a Anna. By�a blada, a jej oczy nosi�y jeszcze wyra�ne �lady p�aczu. Dr��c� r�k� podnios�a z blatu biurka jeden z naboj�w i zacz�a mu si� uwa�nie przygl�da�. - Spi�owany - stwierdzi�a raczej, ni� spyta�a matowym, pozbawionym zwyk�ej d�wi�czno�ci g�osem. Abel skin�� g�ow�. Nie by�o sensu zaprzecza�. Pokryte cienkim, mosi�nym p�aszczem o�owiane czubki pocisk�w by�y porysowane i mocno sp�aszczone. - Dlaczego? - spyta�a po chwili. Abel po�o�y� d�onie na jej ramionach. - Prosz�, po�� si� - powiedzia� cicho. - Musisz odpocz��. Dziewczyna niespodziewanie przywar�a do niego ca�ym cia�em. - Kochaj mnie - szepn�a. - Prosz�, kochaj mnie. Abel odwzajemni� u�cisk, prosz�c w duchu Inteligencj� Wszech�wiata, by nie kaza�a Annie zmieni� zdania. - Kochaj mnie - us�ysza� raz jeszcze. Spi�owany nab�j z g�uchym �oskotem upad� na pod�og�... Obna�one cia�o Anny by�o urzekaj�co pi�kne i podniecaj�ce. Jego mi�kko�� i naturalne ciep�o sprawi�y, i� w umy�le Abla zap�on�� �ar niwecz�cy wszelk� samokontrol�. - Kocham ci�, kocham... - powtarza�, zach�annie syc�c wzrok widokiem jej twarzy. �ar stawa� si� coraz pot�niejszy, a� wreszcie splecionymi cia�ami kochank�w wstrz�sn�� gwa�towny paroksyzm rozkoszy. Przez d�u�szy czas le�eli obok siebie, nie wymawiaj�c ani s�owa. Wreszcie cisz� przerwa�a Anna. - Czy teraz mo�esz mi odpowiedzie�? - spyta�a. - Odpowiedzie�? - zdziwi� si� Abel. - A o co pyta�a�? - Chcia�am wiedzie� dlaczego spi�owa�e� naboje. - Czy musimy rozmawia� w�a�nie o tym? - Chc� wiedzie�! - w g�osie dziewczyny zabrzmia�a twarda nuta stanowczo�ci. Abel westchn�� ci�ko. - W porz�dku - mrukn��. - Chcia�em mie� pewno��, rozumiesz? - Nie bardzo... - No w�a�nie. Pos�uchaj. Kiedy strzelasz do bandyty, musisz mie� pewno��, �e zginie. Inaczej zapami�ta ci� i zem�ci si� na tobie. Pragnienie odwetu jest cz�ci� ich natury. - A twojej nie? - M�wimy teraz o nich. Gdyby kt�remu� z tamtych czterech uda�o si� uciec, jutro mieliby�my na karku jego pi��dziesi�ciu kumpli. - Wi�c dlatego zastrzeli�e� tego ostatniego? - Owszem, w�a�nie dlatego. Czy masz mi to za z�e? - Ale� nie - Anna u�miechn�a si�. - Ty przecie� mog�e� odej��. Im chodzi�o o mnie. Zrobi�e� to dla mnie, prawda? Abel wzruszy� ramionami. - Zawsze tak robi�. Tak trzeba. Niestety, tak trzeba. Wiesz, ca�e to wydarzenie ma tylko jedn� dobr� stron�: przestaniesz umawia� si� ze mn� o tak p�nej porze. Nast�pnym razem spotkamy si� w ci�gu dnia i niech diabli wezm� wszystkich tajniak�w. - Nie b�dzie nast�pnego razu - wyszepta�a Anna po chwili milczenia. - Dzisiaj widzimy si� po raz ostatni. - Kiepski �art - zauwa�y� Abel oboj�tnym tonem, mimo i� jego wn�trzno�ciami targn�� nag�y przyp�yw niepokoju. Anna usiad�a na brzegu tapczanu i popatrzy�a na poniewieraj�ce si� wsz�dzie stosy kartek. - Kim ty w�a�ciwie jeste�? - spyta�a. - Dlaczego robisz to wszystko? - Dlaczego robi� co? - No, te rysunki i w og�le... Przecie� nikt ci za to nie zap�aci. Abel z dezaprobat� pokr�ci� g�ow�. - Nie m�wmy o tym - zaproponowa�. - Dlaczego o to pytasz? Przecie� nigdy nie rozmawiali�my na takie tematy. Rzeczywi�cie, nigdy nie rozmawiali o rzeczach, kt�re by�y cz�ci� codziennej szarzyzny. Nie rozmawiali te� o sobie samych, bo ka�da z takich rozm�w musia�aby prowadzi� do rozwa�a� zwi�zanych z przysz�o�ci�. A Anna i Abel nie mieli przed sob� przysz�o�ci. Zawsze istnia�a dla nich tylko obecna chwila i robili wszystko, by ta chwila sta�a si� jak najpi�kniejsza. - Chcia�abym dowiedzie� si� czego� o tobie i o tych dziwnych celach, kt�re sobie stawiasz - powiedzia�a Anna, k�ad�c g�ow� na splecionych d�oniach - Chyba ju� nigdy nie spotkam kogo� takiego jak ty... - Tak z�ego, czy tak dobrego? - Dobrze wiesz co mam na my�li. Wi�c jak, opowiesz mi o sobie? - Po co? Wiesz tyle, ile powinna�. - Nieprawda. Zada�am ci pytanie... - Tak, s�ysza�em! Pyta�a� dlaczego le�� tutaj te kartki i przy okazji od razu zauwa�y�a�, �e nikt mi za te rysunki nie zap�aci. Rozumujesz dok�adnie tak samo, jak oni wszyscy... Tak samo jak tysi�ce tych biednych, zniewolonych istot, kt�rym kto� sprytny wmawia, �e wci�� jeszcze s� lud�mi. Te kartki, kochanie s� prawdziwym dzie�em mojego �ycia i zarazem dowodem istnienia czego� takiego, jak wolna my�l. Czy ty to rozumiesz? Ja jestem wolny, naprawd� wolny... - A wi�c uwa�asz si� za kogo� lepszego od ca�ej reszty? - Nie, g�uptasie, nie o to chodzi. Zrozum, dzi�ki tym rysunkom potrafi� BY�. JESTEM, chocia� nic nie mam. �yj� w biedzie, ale tylko dlatego, �e w naszym �wiecie w�adz� sprawuj� ci, dla kt�rych to co robi� nie ma �adnej warto�ci. Nie podoba im si�, �e w og�le my�l�. Znacznie �atwiej steruje si� takimi, dla kt�rych "mie�" oznacza "by�". Tych w�a�nie jest najwi�cej. Siedz� teraz w swoich izdebkach, wpatruj� si� w szklane ekrany i wydaje im si�, �e �yj�. Ale tak naprawd�, �ycie przep�ywa obok nich. My�l�, �e uda im si� upodobni� do wymarzonego wzorca, jakim jest legendarny cz�owiek zza Bariery, je�eli tylko uda im si� wej�� w posiadanie kilku nic nie znacz�cych przedmiot�w, jak na przyk�ad odtwarzacz wizyjny. Ci, kt�rzy ju� posiedli te rzeczy uwa�aj� si� za wy�sz� sfer�, nie zdaj�c sobie nawet sprawy jacy s� male�cy. Ich prymitywne umys�y funkcjonuj� w oparciu o g��boko utrwalone schematy, nie mog�c prze�ama� barier... Anna poderwa�a si� i usiad�a na brzegu tapczanu. Jej oczy p�on�y. - A ja?! - zawo�a�a. - Czy te� jestem kim� takim... To wstr�tne, co powiedzia�e�! S�yszysz?! Wstr�tne! Abel delikatnie pog�adzi� jej d�ugie, l�ni�ce w�osy. - Chcia�bym wierzy�, �e jeste� inna - szepn��. - Mo�esz by� inna. Musisz tylko bardzo tego chcie�. To, jaka b�dziesz, zale�y wy��cznie od ciebie. Ja te� mog�em by� taki jak oni... Anna popatrzy�a na niego z niedowierzaniem. - Tak, tak, by�em taki. Marzy�em o tworzeniu, ale zazdro�ci�em innym ich w�tpliwego bogactwa. Ma�y, mizerny, drobny cz�owieczek. Nie mia�bym zupe�nie nic, gdybym nie dosta� od pewnej osoby tego mieszkania i rewolweru... Widzisz, ja po prostu nie mog� robi� niczego innego, ni� to, co robi�. Chyba, �e dla ciebie, rozumiesz? - Pr�buj� - dziewczyna nie spuszcza�a z niego wzroku. - M�w dalej. Abel wzruszy� ramionami. - To ju� w�a�ciwie wszystko - stwierdzi�. - Wiesz ju� dlaczego jestem taki, jaki jestem. Staram si� by� prawdziwym Tw�rc� i nie s�ucham k�amstw tych, kt�rzy wyst�puj� w szklanym okienku. A wiesz co sprawia mi najwi�ksz� przykro��? �wiadomo��, �e nie jestem w stanie pom�c �adnemu z tych biednych, um�czonych ludzi. Nie mog� ich zmieni�. Oni mnie nie wys�uchaj� i nie b�d� chcieli zrozumie�. - A czy ju� pr�bowa�e�? - Owszem. Ci, kt�rych usi�owa�em zmieni� uznali mnie za pomylonego. C�, mo�e maj� racj�. Anna pokr�ci�a g�ow� przecz�co. Na jej twarzy nie by�o ju� �lad�w wyrazu z�o�ci. - Nie jeste� szale�cem - powiedzia�a z przekonaniem. - Jeste� tylko inny, troch� inny... - Inny?! A mo�e ja jestem taki, jak miliardy ludzi za Barier�, miliardy wolnych ludzi! Mo�e to w�a�nie Rajska Republika jest zbiorowiskiem odmie�c�w! Czy nie przysz�o ci to do g�owy?! Wzruszy�a ramionami, a nast�pnie kocim ruchem rozci�gn�a si� na tapczanie i wtuli�a policzek w poduszk�. - Kt� wie jak jest za Barier� - westchn�a. - Nie potrafi� nawet wyobrazi� sobie tamtego �wiata. - A ja potrafi� - stwierdzi� Abel. - Chcesz? Opowiem ci bajk� o Annie i Ablu, kt�rzy �yli d�ugo i szcz�liwie w pi�knym i wolnym kraju... - Opowiedz. Przez d�u�sz� chwil� koncentrowa� si� by ujrze� w my�lach wizerunek odmiennej, lepszej rzeczywisto�ci, a potem zacz�� m�wi�. Pocz�tkowo sprawia�o mu to pewn� trudno��, ale ju� po chwili zdania zacz�y uk�ada� si� same i p�yn�� z jego ust cichym, nieprzerwanym strumieniem. Anna przymkn�a oczy, a Abel m�wi� i m�wi�, ca�kowicie trac�c poczucie up�ywu czasu. Kiedy sko�czy�, dziewczyna spa�a. Troskliwie otuli� j� kocem i po�o�y� si� obok niej. Ci�gle jeszcze d�wi�cza�y mu w uszach jej z�owieszcze, zwiastuj�ce rozstanie s�owa. Nie m�g� o nich zapomnie�, chocia� usi�owa� wm�wi� sobie, �e by� to tylko �art. - Przecie� jest nam dobrze - wyszepta�. - Nie odchod�, prosz� ci�. Nie teraz... S�owa te przynios�y mu spok�j i pozwoli�y zapa�� w g��boki sen. W nierealnych marzeniach raz jeszcze ujrza� swoj� wymarzon� krain� i poczu� si� szcz�liwy, a kiedy otworzy� oczy, Anny ju� nie by�o... Nad rozpoczynaj�cym swe poranne funkcjonowanie miastem, jak zwykle ko�ysa�y si� k��by ci�kich, o�owianosinych chmur. W pokoju panowa� jeszcze p�mrok. Abel zerwa� si� na r�wne nogi, po�piesznie wci�gn�� na siebie cz�ci garderoby, a nast�pnie zapali� �wiat�o. Uwa�nie rozejrza� si� po pomieszczeniu. Pr�bowa� wyobrazi� sobie, �e Anna wysz�a tylko na chwil�, �e zaraz pojawi si� znowu i powita go swoim ciep�ym u�miechem, a pomieszane bez�adnie strony �wiata powr�c� na swoje miejsca. Ale w pod�wiadomo�ci czai�y si� b�l i bezsilna z�o��. S�ysza� tylko kilka s��w powtarzanych bezlito�nie przez wewn�trzny g�os