133

Szczegóły
Tytuł 133
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

133 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 133 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

133 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TYTUL: Walpurgisnacht (ze zbioru "Wariant jednorozca") AUTOR: Roger Zelazny TLUM.: Zbigniew Wojtys OPRACOWAL : Aleksander Szymczyszyn ([email protected]) ---------------------------------------------------------------- --------- Walpurgisnacht S�oneczny, letni dzie�. Szed� skrajem �ywop�otu, szerok�, wy�o�on� kocimi �bami �cie�k�, z map� w jednej i wie�cem w drugiej r�ce. Wszed� na cmentarn� polan�, mijaj�c rz�d poro�ni�tych traw� kopczyk�w z tabliczkami z br�zu; grz�dki bladych i jasnych kwiat�w przeplata�y si� z wykuszami, niskimi kamiennymi murkami, podrabianymi ruinami greckimi, dostojnymi drzewami. Od czasu do czasu sprawdza� nazwisko na tabliczce, zerka� do mapy. W ko�cu znalaz� si� na ocienionej polanie. Jedynymi d�wi�kami w tym ch�odnym, le��cym nieco ni�ej miejscu, by�y nagrane ptasie trele. Numery sz�y w g�r�. Tutaj! Kl�kaj�c od�o�y� map� i wieniec. Przebieg� palcami po tabliczce z napisem "Arthur Abel Andrews", umieszczonym powy�ej dw�ch dat. Odnalaz� uchwyt i wyci�gn�� tabliczk�. Pod ni� znajdowa�a si� zabezpieczona przed ch�odem i wilgoci� skrzyneczka z przyciskiem. Nacisn�wszy go, us�ysza� cichy szum. Gdy tabliczka z powrotem wskoczy�a na swoje miejsce, szum usta�. - C�, min�o troch� czasu od ostatniej wizyty. M�ody cz�owiek rozejrza� si� niespokojnie, cho� przecie� wiedzia�, czego si� spodziewa�. - Wuju Arthurze... - podj��, wpatruj�c si� w nagle zmaterializowan� czerstw�, solidnie zbudowan� posta� o chytrych oczkach, zajmuj�c� teraz woln� przestrze� ponad kopcem. - No, jak si� miewasz? M�czyzna ubrany w ciemne spodnie, bia�� koszul� z r�kawami podwini�tymi do �okci i kasztanowy krawat zawi�zany lu�no wok� szyi, u�miechn�� si�. - Gdy o to pytasz, powinienem odpowiedzie� "spoczywam w pokoju". Tak jest przynajmniej napisane w programie. Pomy�lmy chwil�... Jeste�... - Twoim siostrze�cem Raymondem. By�em tu wcze�niej tylko raz, gdy by�em ma�y... - Racja. Syn Sary. Jak�e si� ona teraz miewa? - W porz�dku. Niedawno mia�a trzeci przeszczep w�troby. Odpoczywa w�a�nie na Riwierze. Raymond pomy�la� o komputerze gdzie� pod ziemi�. Z wprowadzonymi do pami�ci zdj�ciami tych, kt�rzy odeszli, komputer by� w stanie produkowa� ruchome hologramy naturalnej wielko�ci; przy pomocy wgranych fragment�w wypowiedzi wuja, potrafi� na�ladowa� jego spos�b m�wienia; dzi�ki rozlicznym testom i odczytywaniu fal m�zgowych, a tak�e pot�nej bazie danych, w kt�rej znajdowa�y si� informacje o nim samym, o rodzinie i natury og�lnej, m�g� przekonuj�co odpowiada� na czyjekolwiek pytania. Pomimo tej �wiadomo�ci Raymond poczu� si� nieswojo. Wszystko to razem za bardzo przypomina�o prawdziwego wuja, t� przebieg�� czarn� owc� rodziny, na kt�rego ostatni raz spogl�da� jako dziecko z pewnym przestrachem, teraz otoczonego tajemniczym nimbem �mierci. Mawiano o nim, �e posiada� niezwyk�� zdolno�� niszczenia wszelkich rzeczy i spraw. - C�... Wuju, przynios�em ci �adny wieniec z r�owych r�. - Wspaniale - odpar� wuj, zaczepiaj�c na nich wzrok. - Tego mi w�a�nie trzeba, �eby troch� o�ywi� to miejsce. Odwr�ci� si�. Siedzia� na wysokim, obrotowym sto�ku. Przed nim znajdowa� si� niemal kompletny obraz baru z mosi�n� por�cz�. Na ladzie sta� dzban piwa. Chwyciwszy go i podni�s�szy do ust, wuj poci�gn�� kilka �yk�w. Raymond przypomnia� sobie, �e przy niezb�dnej wsp�pracy upami�tnianej osoby, prawo wyboru ulubionych miejsc na fotografiach pozostawiano zawsze przysz�emu nieboszczykowi. - Wuju, je�li nie podobaj� ci si� kwiaty, mog� je wymieni� lub zabra� z powrotem. Wuj odstawi� dzban, bekn�� cicho i potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie... Zostaw te pieprzone ro�liny. W�a�nie sobie pomy�la�em jaki zrobi� z nich u�ytek. Arthur wsta� ze stolika. Pochyli� si� i podni�s� wieniec. Raymond cofn�� si�. - Jak wuj to zrobi�? Przecie� to prawdziwe kwiaty...! Arthur z r�owym wie�cem w r�ku podszed� do kopca po przeciwnej stronie. - Ach, to kombincja lasera i pola si� - wuj machn�� r�k�. - Ostatni wynalazek. Polega na wytwarzaniu interfejsu ci�nienia holograficznego. - No dobrze, ale sk�d si� to wzi�o? Przecie� wuj... Arthur zachichota�. - Zostawi�o si� troch� got�wki na rachunku powierniczym, �eby mi uaktualniano sprz�t... Pochyli� si� i ciekawie zerkn�� na mosi�n� tabliczk�. - A jaki masz zasi�g? - Oko�o dwudziestu metr�w - odpar� wuj. - Potem zaczynam bledn��. No, ale dawniej to by�y tylko trzy metry. Popatrz! Nacisn�� guzik i obok zmaterializowa�a si� wysoka, jasnow�osa kobieta o zielonych oczach, z u�miechem na ustach. - Melissa, kochanie. Przynios�em ci kwiaty - powiedzia�, podaj�c jej wieniec. - Z kt�rego grobu je �ci�gn��e� Arthurze? - spyta�a, bior�c kwiaty do r�k. - Hola, hola! Naprawd� nale�� do mnie. - W takim razie dzi�kuj�. Chyba wepn� jedn� r�� we w�osy. - ...Przypnij j� do sukni, kiedy wieczorem wyskoczymy. - Tak? - My�la�em o ma�ym przyj�ciu. Czy masz wolny wiecz�r? - Tak. To brzmi tak... �ywo. Ale jak je zorganizujesz? Arthur odwr�ci� si�. - Chcia�bym, by� pozna�a mojego siostrze�ca Raymonda Ashera. Raymond, oto Melissa DeWeese. - Mi�o mi pani� pozna� - powiedzia�Raymond. Melissa odpowiedzia�a u�miechem. - Mnie r�wnie� - skin�a g�ow�. Arthur pu�ci� perskie oko. - Z pewno�ci� dam sobie rad� - powiedzia�, chwytaj�c jej d�o�. - Och, z pewno�ci�, Arthurze - odpar�a i pog�adzi�a go po policzku. Urwa�a p�czek r�y i wsun�a go we w�osy. - To do zobaczenia - rzek�a. - Dobrej nocy, Raymondzie - po czym zblad�a i znikn�a, upuszczaj�c wieniec po�rodku kopca. Arthur pokiwa� g�ow�. - Otruta przez m�a - wyja�ni�. - Co za strata... - Wuju, widz�, �e nawet �mier� nie zdo�a�a ani na jot� zmieni� twych upodoba� - oznajmi� Raymond. - A uganianie si� za nieboszczkami mo�na nazwa� tylko nekro... - Wolnego, wolnego - zastopowa� go Arthur i odwr�ciwszy si�, pomaszerowa� z powrotem do baru. - To wszystko kwestia podej�cia. Jestem pewnien, �e pewnego dnia zobaczysz te sprawy w zupe�nie innym �wietle. - Podni�s� dzban i umoczy� w nim usta. - Trupiwsko - stwierdzi�. - Nekrohol. - Wuju... - Wiem, wiem - rzek� Arthur. - O co� ci chodzi. Inaczej po co by� przyszed� nagle po tych wszystkich latach? - C�, prawd� m�wi�c... - No ju�, wal �mia�o. Nie ka�dy w ko�cu mo�e sobie pozwoli� na ten luksus. - Zawsze uwa�ano wuja za finansowego geniusza... - To prawda. - Wykona� r�k� zamaszysty ruch. - Dlatego mog� sobie pozwoli� na wszystko, co �mier� ma do zaoferowania. - Tak... Wi�kszo�� �rodk�w nale��cych do rodziny zamro�ona jest w akcjach Cybersolu i... - Sprzedawa�! Do diab�a z nimi! Szybko si� ich pozby�! - Naprawd�? - Polec� na �eb i na szyj�. I nie odzyskaj� warto�ci. - Chwileczk�. Chcia�em najpierw ci zreferowa� z nadziej�, �e... - Zreferowa�? Mnie? M�j procesor centralny otrzymuje streszczenia wszystkich artyku��w ukazuj�cych si� w czo�owych pismach ekonomicznych. Je�li nie pozb�dziesz si� akcji Cybersolu, wszystko stracisz. - No dobrze. Sprzedam je. W co mam zainwestowa�? Wuj u�miechn�� si�. - Przys�uga za przys�ug�, siostrze�cze. Ma�e qui pro quo. - To znaczy? - Moja rada warta jest du�o wi�cej, ni� wi�zanka zdech�ych kwiatk�w. - Co� mi si� zdaje, �e tanio jej nie sprzedasz. - Honi soit qui mal y pense, Raymond. Zgodnie z tymi s�owy potrzebna mi b�dzie ma�a pomoc. - Mianowicie? - Przyjdziesz tu o p�nocy i powciskasz wszystkie guziki w tej cz�ci cmentarza. Pragn�, by by�o to wielkie przyj�cie. - Wuju, to brzmi ca�kiem niegodziwie. - ...To spadaj. Nie czuj si� zaproszony. - No, nie wiem... - Chcesz mi wm�wi�, �e w tych nowych, antyseptycznych czasach boisz si� przyj�� o p�nocy na cmentarz, przepraszam, do nekropolii... nie, to r�wnie� nie to. O, do parku pami�ci. O p�nocy? I nacisn�� kilka guzik�w? - No, nie... Nie o to dok�adnie chodzi. Po prostu mam wra�enie, �e prowadzisz si� gorzej ni� za �ycia. A ja nie chc� by� prekursorem nowego rodzaju przest�pstw. - Och, czym si� martwisz? Sami to wymy�lili�my. Kiedy tylko zainstaluj� nam czasomierze, w og�le nie b�dziesz potrzebny. Sp�jrz na to inaczej - dasz �wiatu jeszcze jedn� rozrywk�. Poza tym chcesz chyba ocali� rodzinn� fortun�? - Tak... - No, to do zobaczenia o dwunastej. - W porz�dku. - ...I pami�taj, godzina to godzina. Nie mo�esz mnie zawie��, ch�opcze. - B�d� na pewno. Wuj Arthur uni�s� dzban i znikn��. Gdy Raymond wraca� ocienionymi alejkami, przez chwil� przebieg�a mu przez my�l wizja Totentanza, skrzypka-ko�ciotrupa, obleczonego w podarte szaty po�miertne, siedz�cego na szczycie grobowca i szczerz�cego w u�miechu z�by do plasaj�cych wok� niego nieboszczyk�w w czerni. Lecz wizja ta pojawi�a si� i zaraz znikn�a. Zast�pi�a j� inna, pe�na ubranych w jaskrawe kolory tancerzy, zwierciade�, kolorowych �wiate�, pomalowanych twarzy i muzyki dyskotekowej rycz�cej z zawieszonych u g�ry g�o�nik�w. �mier� odrzuci�a skrzypki, a gdy zobaczy�, �e jej szaty przemieni�y si� w nowoczesne ciuchy, przesta� si� u�miecha�. Na chwil� zawiesi� wzrok na szczerz�cym z�by facecie z dzbankiem piwa w r�ce, a potem odwr�ci� wzrok. Wuj Arthur posiada� niezwyk�� zdolno�� niszczenia wszystkich rzeczy i spraw.