4263
Szczegóły |
Tytuł |
4263 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4263 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4263 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4263 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Opowie�ci
ze �wiata czarownic
Tom 3
Przek�ad Karolina Bober
Tytu� orygina�u Tales Of The Witch World 3
Przedmowa
Wielokrotnie powtarza�am, �e opowie�ci ze �wiata Czarownic mia�y by� zebrane tylko w jednej ksi��ce. Jej fragment zamierza�am wykorzysta� w powie�ci historycznej, kt�ra nie zosta�a napisana. Jest jednak w �wiecie Czarownic co�, co przyci�ga zar�wno pisarza, jak i czytelnik�w - ci ostatni za� chc� wiedzie� o nim coraz wi�cej.
Najpierw odkry�am wschodni kontynent, na kt�rym znajdowa� si� Estcarp i jego odwieczni wrogowie: Karsten i Alizon. Potem, zupe�nie znik�d, pojawi�a si� pierwsza przygoda na Wy�ynie Hallack na zachodzie: Rok Jednoro�ca, jednocze�nie pierwsza ksi��ka, kt�rej bohaterk� by�a kobieta. Chocia� m�czy�ni nie przyj�li powie�ci zbyt ciep�o, kobiety powita�y j� z entuzjazmem.
W listach od czytelnik�w nadchodzi�o coraz wi�cej pyta� i sugestii dotycz�cych nowych przyg�d ulubionych postaci. Wsp�lnie z Ann Crispin napisa�am Gniazdo Gryfa, co okaza�o si� dla mnie bardzo bogatym do�wiadczeniem. �adna z nas nie chcia�a, aby z ko�cem tej historii nasi bohaterowie zamilkli na zawsze. Pomys� Tkaczki pie�ni, dziej�w nast�pnego pokolenia, powsta�, zanim jeszcze ostatnie s�owo Gniazda Gryfa zosta�o przeniesione na papier.
Niestety, obie mia�y�my wiele innych zaj��, zdo�a�y�my wi�c napisa� zaledwie wst�p i lu�ny zarys akcji. Mamy jednak nadziej�, �e wkr�tce uda nam si� uko�czy� t� ksi��k�.
Chocia� Tkaczka pie�ni mo�e ukaza� si� z op�nianiem, przyjaciele, kt�rych prac� podziwiam i uwa�am za zbie�n� z moim wyobra�eniem o fantasy, napisali kr�tkie historie; powstan� z nich cztery tomy Opowie�ci. Pierwsze dwa opowiadania pierwszego tomu by�y owocem mojego spotkania z Robertem Blochem. Postanowili�my napisa� dwie wersje tej samej historii, pierwsz� z perspektywy �dobrego�, drug� z perspektywy �z�ego� bohatera. Do�wiadczenie to podoba�o si� nam obojgu.
Kiedy przyst�pili�my do sk�adania tomu, kt�ry mia� by� trzecim, wydawca zasugerowa� nam pewne zmiany. Wybrane zosta�y cztery opowiadania o wspania�ych postaciach i doskonalej akcji. Wycofano je z serii i opublikowano oddzielnie, pod tytu�em Czworo ze �wiata Czarownic.
To za� jest tom trzeci, z�o�ony z kr�tszych utwor�w.
Bardzo si� ciesz�, �e �wiat Czarownic rozrasta si� za spraw� innych pisarzy. Coraz silniej wierz�, �e istnieje gdzie� inny �wiat, inny wymiar, do kt�rego mo�na wej��. Z niecierpliwo�ci� czekam na nowe opowie�ci, chc� si� dowiedzie�, co si� jeszcze wydarzy w Krainie Dolin, za g�rami, na dziwnych morzach, gdzie nie dotarli jeszcze nawet Sulkarczycy.
Pi�cioro pisarzy: Pauline Griffin, Mary Schaub, Patricia Mathews, Sasha Miller i ja, powzi�o ostatnio kolejne przedsi�wzi�cie: Kroniki �wiata Czarownic. Kroniki znajduj� si� w Lormcie, przybytku wiedzy (chocia� pewnie zagubi�y si� po�r�d pergamin�w i ksi�g, kt�re gromadzono tam przez wieki). Lormt jest skarbnic� opowie�ci. Ka�da nast�pna jest jeszcze ciekawsza ni� poprzednie.
Drugie Wielkie poruszenie g�r (kt�re po�o�y�o kres czarom prowadz�cym ku zag�adzie Estcarpu) os�abi�o czarodziejsk� Moc i zabi�o wielu z tych, kt�rzy jej u�ywali. Zako�czy�o pewn� er�. Co si� sta�o wtedy i co dzieje si� teraz, �e obyczaje upad�y? Kto tym razem powstanie z Ciemno�ci? Co zagra�a Krainie Dolin i Arvonowi? Kto b�dzie rz�dzi� Karstenem? Co stanie si� z Alizonem, li��cym rany po kl�sce w Dolinach?
Co wreszcie z Dolinami, pozbawionymi wojownik�w, wyczerpanymi wieloletni� wojn�? Czy Alizon wci�� zagra�a Estcarpowi? Czy Karsten d�ugo przetrwa w chaosie, w kt�rym pogr��y�a kraj �mier� P agar a?
Nie zapominajmy te� o Sokolnikach i Sulkarczykach. Ich odwieczne siedziby zosta�y zniszczone. Jak b�dzie im si� wiod�o?
To czasy drastycznych zmian, potrzeba wi�c nowych wodz�w, kt�rzy znajd� nowe cele i sposoby ich osi�gni�cia. �wiat Czarownic nie jest ju� taki jak kiedy�. Zmiany przynios� b�l i walki, co prorokuj� ju� niekt�re opowie�ci.
Tom ten jest w pewnym sensie wst�pem do Kronik, gdy� zapowiada te zmiany. Nie dotycz� one wielkich teren�w zamieszkanych przez poszczeg�lne narody, lecz raczej los�w ma�ych grupek ludzi, rozsianych tu i �wdzie, oderwanych od normalnego �ycia i zmuszonych do podejmowania dzia�a�, do kt�rych nie zawsze s� przygotowane.
Opowie�ci stan� si� zatem Kronikami, kt�re dadz� nam rozleg�� wiedz� o tym odr�bnym �wiecie. Mo�e pozwol� nam inaczej go ocenie.
Cieszy mnie, �e m�j �wiat jest wzbogacany i rozrasta si� dzi�ki wysi�kom innych pisarzy. Zazdroszcz� im, �e tak upi�kszyli �wiat Czarownic, a jednocze�nie jestem tym zachwycona.
Bardzo dzi�kuj� tym, kt�rzy ch�tnie i z prawdziwym zainteresowaniem tworzyli nowe postaci, mapy, inspirowali nowe wydarzenia. Moim zdaniem s�awi� oni histori�, kt�ra gdzie�, jestem tego pewna, dzieje si� naprawd�.
ANDRE NORTON
M.E.Allen
G�os pami�ci
Tego dnia Logrin, brat pani Alyss, zmar�, prze�ywszy pi��dziesi�t trzy lata, trzy miesi�ce i jeszcze dwa dni�. Sibley przechyli�a pi�ro, �eby nie sp�yn�� z niego atrament, i stara�a si� wymy�li� zako�czenie tego zapisu. Sze�� lat temu, kiedy zmar� starszy brat pani Alyss, Mistrz Logrin zape�ni� p� strony kroniki pochwa�ami jego odwagi na polu bitwy. Ale c� mia�a napisa� o skrybie, kt�ry nawet w m�odym wieku nie by� wojownikiem? Sibley podziwia�a jego wiedz�. Niewielu ludzi w osadzie rozumia�o, �e d��enie Logrina do zg��bienia natury j�zyka by�o czym� wi�cej ni� skomplikowan� zabaw� czy �artem, w dodatku kosztem n�kanych wojownik�w.
Sibley po�o�y�a pi�ro na podstawce i zacz�a przegl�da� stronice ksi�gi. R�ka Logrina zanotowa�a ka�dy buszel pszenicy, ka�dy funt suszonego mi�sa. Narodziny, �luby i �mierci, budowy i naprawy, przyrosty stada owiec, wszystko by�o skrz�tnie zapisane. Logrin odnotowa� poczynania Alizonu, opisa� wszystkie wraki zatopione u wybrze�a, na kt�rym le�a�a osada. W ksi�dze by�y te� wzmianki dotycz�ce szorstkow�osego mlecznego byd�a, kt�re Logrin pr�bowa� hodowa� dla swojej siostry, zanim doszed� do wniosku, �e gdyby Gunnora chcia�a, aby byd�o �y�o nad morzem, obdarzy�aby wybrze�a traw�, a nie tylko sztywnymi k�pkami porost�w na klifach.
Sibley zatrzyma�a si� nad notatk� sprzed prawie osiemnastu lat: �Na wychowanie, Sibley z Ithryptu. Dziecko ma oko�o dw�ch lat i zdaje si� nie s�ysze�; ponadto nie p�acze. Nikt nie mo�e stwierdzi�, czy taka si� urodzi�a, czy te� straci�a s�uch w czasie roz��ki z rodzin�; jej nia�ka nie �yje�. Tych kilka s��w powiedzia�o jej, jak znalaz�a si� w osadzie.
Sibley uzyska�a troch� wi�cej informacji od pani Alyss. Matka dziewczynki, najm�odsza c�rka pana Ithryptu, zmar�a wydaj�c na �wiat c�rk� z nieprawego �o�a. Nigdy nie powiedzia�a, kto by� ojcem dziecka. Pani Alyss przyj�a, �e ojciec Sibley by� rycerzem, ale dziewczyna w to nie wierzy�a. Sibley oddano do wykarmienia wdowie po drwalu, do czasu, a� podro�nie na tyle, �eby wyjecha� na wychowanie do Dobrych Dam. Rodzina zrobi�a co w jej mocy, �eby zapomnie� o skandalu.
Kiedy Sibley nie mia�a jeszcze dw�ch lat, zb�je zabili nia�k�, odcinaj�c kobiecie g�ow�. Sibley i jej trzyletniego mlecznego brata znaleziono pod ��kiem. Zab�jcy szarpali materace i wbijali w��cznie w pos�anie. Ch�opiec zmar� od ran k�utych, ale Sibley nic si� nie sta�o. Wie�� o tym wydarzeniu roznios�a si� w Krainie Dolin, a Logrin, kt�ry od dawna zamierza� stworzy� j�zyk u�atwiaj�cy porozumiewanie si� z niemymi, zaproponowa�, �e we�mie dziecko do domu. Dziadkowie Sibley z ulg� skorzystali z okazji pozbycia si� dziewczynki. Zgodzili si� od razu.
Zn�w unios�a pi�ro i odwr�ci�a strony, �eby doko�czy� w�asny zapis: �Najlepszy w planowaniu bitew, potrafi� projektowa� machiny wojenne, zna� si� na zio�ach, posiada� rozleg�� wiedz�. Zostawi�a ksi�g� otwart�, gotow� do wpisu w dniu nast�pnym. Zapisano j� ju� prawie w po�owie: wielkie stronice pokryte by�y r�wnymi kolumnami, tydzie� po tygodniu, miesi�c po miesi�cu. Zanotowanie tego wszystkiego zaj�o Logrinowi p� �ycia. Sibley u�wiadomi�a sobie nagle, �e jej �ycie up�ynie na zape�nianiu reszty, na zapisywaniu meldunk�w zarz�dcy i raport�w dow�dc�w. B�dzie sp�dza� kolejne dni tak, jak to robi�a przy Logrinie, na czytaniu jego ksi�g, po�yczaniu i oddawaniu r�kopis�w z innych domostw i opactw, na cichym szyciu z dziewcz�tami pani Alyss, a potem, kiedy pani umrze, ze s�u�kami jej synowej, Blodnath o mi�sistych ustach. S�u�ki powychodz� za m��, a ona, Sibley, pozostanie pann�.
- Nie jeste� pi�kna, ale wygl�dasz do�� dobrze. Tym wi�ksza szkoda - powiedzia�a Blodnath, kiedy Sibley mia�a dwana�cie lat. Rok p�niej Sibley zrozumia�a, o co chodzi�o, kiedy m�ody syn s�siada poprosi� o pozwolenie ubiegania si� o jej wzgl�dy. Pani Alyss wyja�ni�a, �e ka�de dziecko, kt�re Sibley b�dzie nosi� w swym �onie, mo�e by� �zara�one�. Sibley musi si� pogodzi� ze staropanie�stwem.
- Mo�e powinni�my ci� wys�a� do Dobrych Dam, u nich by�aby� bezpieczna...
Ale Sibley nie chcia�a opuszcza� jedynego domu, jaki zna�a, wi�c chowa�a swe ��te w�osy pod czepkiem, nie podnosi�a br�zowych oczu, ubiera�a si� w proste szaty i powtarza�a sobie, �e to, czego nauczy� j� Logrin, jest wa�niejsze od macierzy�stwa.
- Pogodzi�am si� - powiedzia�a do siebie, patrz�c przez okno na fal� rozbijaj�c� si� o klify. - I jestem zadowolona. - Sibley pomy�la�a o Jenneth, z kt�r� zaprzyja�ni�a si� dziesi�� lat temu, gdy przesta�a spa� w gabinecie pe�nym ksi�g Logrina i zosta�a przeniesiona do komnaty dziewcz�t. Jenneth mia�a wtedy dwana�cie lat. By�a najm�odsz� z wychowanek pani Alyss i jedyn� poza Logrinem osob�, kt�ra nauczy�a si� j�zyka d�oni, wymy�lonego przez Mistrza. Czasami dziewcz�ta dla zabawy uczy�y si� j�zyka Sibley, ale �adna, opr�cz Jenneth, nie zada�a sobie do�� trudu, aby z ni� naprawd� porozmawia�.
Niestety, Jenneth wyjecha�a trzy lata temu, �eby po�lubi� owdowia�ego lorda, wi�c Sibley prawdopodobnie ju� nigdy jej nie zobaczy. Dziewczyna dotkn�a bransolety, kt�r� Jenneth przys�a�a jej wkr�tce po przybyciu do domostwa m�a. Obr�cz z zielonego kamienia by�a tak du�a, �e Sibley mog�a przesun�� j� przez �okie� i nosi� ukryt� pod r�kawem. Teraz zdj�a j� z ramienia. By�a g�adka, rozgrzana ciep�em cia�a Sibley. Jenneth znalaz�a bransolet� zawieszon� w girlandzie werbeny, kt�ra mia�a chroni� dom od uroku. Mieszkaniec wioski powiedzia�, �e jego wuj wykopa� j� wiele lat temu i z rado�ci� sprzeda� klejnot swemu panu, by ten da� go w prezencie m�odej �onie. Sibley pami�ta�a list, kt�ry Jenneth przys�a�a jej wraz z bransolet�. Pisa�a o podr�y i o nowym �yciu, o tym, jakie wszystko jest ciekawe. Ale ostatnie listy Jenneth by�y kr�tkie. Wychowuj�c doros�e dzieci m�a i swoje w�asne dwa male�stwa, Jenneth nie mia�a wiele czasu dla siebie. Musz� si� z tym pogodzi�, pomy�la�a Sibley.
Komnata by�a niewielka; Sibley wsz�dzie odnajdowa�a pami�tki po Logrinie. By� ch�odny wiosenny wiecz�r, ale zmrok zapada� teraz p�no. Mia�a jeszcze czas na spacer przed kolacj�. Powietrze j� orze�wi. W�o�y�a ci�kie buty, w kt�rych chodzi�a z Logrinem zbiera� zio�a. Wysz�a.
Przy bramie przekaza�a gestem pozdrowienie. Odwr�ci�a d�o� na wysoko�ci piersi, potem podnios�a j� nad g�ow�, zgi�a palce. Pokaza�a na l�d, a nast�pnie na d�, by stra�nik zrozumia�, �e przejdzie si� po pla�y. P�niej wskaza�a na niebo i opu�ci�a nieco palce, na znak, �e wr�ci, kiedy s�o�ce przesunie si� o tyle. Zd��y przed zmrokiem.
- Dobrze, Sibley. - Ona i stra�nik wypracowali t� prost� metod� wiele lat temu. Dra�ni�o j� to. Dlaczego musi u�ywa� gest�w, a nie s��w? Przesz�a par� krok�w, poczu�a d�o� na swoim ramieniu. - Tylko wr�� na kolacj�.
Sibley skin�a g�ow� i klepn�a si� w rami�. Oczywi�cie wr�ci na czas. Dlaczego wszyscy traktuj� j� jak dziecko?
Narastaj�cy przyp�yw zostawi� bardzo w�ski pas pla�y. Sibley przechadza�a si�, pozwoli�a my�lom p�yn�� swobodnie. To normalne, �e jest mi smutno, po ca�ej zimie i chorobie Logrina. Dlatego czuj� si� tak nieswojo, skonstatowa�a. Nied�ugo wszystko b�dzie dobrze. Jej wzrok przyci�gn�a mewa; dziewczyna patrzy�a, jak ptak nurkuje.
Kiedy Sibley dosz�a do klifu, u st�p l�du, przyp�yw osi�gn�� najdalszy punkt. By�o jednak do�� miejsca, �eby przechodz�c tu� przy skale, dotrze� do nast�pnej zatoczki. Przez chwil� si� waha�a, bo nie przekaza�a stra�nikowi, �e mo�e tam i��: trzeba by�o naszkicowa� map� na b�otnistej ziemi. Potem narysowa�a strza�k� na piasku i napisa�a obok niej swoje imi�. Je�li kto� przyjdzie jej szuka�, b�dzie wiedzia�, dok�d posz�a. Ale je�eli tylko rzuci okiem na pla�� i nikogo nie zobaczy? Mo�e podniesie alarm, nawet nie patrz�c na strza�k�? Dlaczego zreszt� kto� mia�by jej szuka�? Minie jeszcze troch� czasu, zanim stra�nik zacznie jej wygl�da�.
Sibley zebra�a sp�dnice i ruszy�a wzd�u� klifu. Wiatr by� silny, szarpa� br�zowy materia�. Zielony p�aszcz zwija� si� za ni�, przytrzyma�a wi�c wolny koniec �okciem, �eby nie zmoczy� go przyp�yw. Musia�a patrze� pod nogi, szuka� wolnych miejsc mi�dzy �liskimi wodorostami. Kiedy zn�w znalaz�a si� na piasku, pu�ci�a sp�dnice i p�aszcz i spojrza�a w g�r�.
Na pla�y zobaczy�a ubranych w sk�rzane kamizelki i he�my m�czyzn, kt�rzy spychali na morze wios�ow� ��d�. Nie poznawa�a �adnego z nich. Naje�d�cy! Sibley odwr�ci�a si�, zacz�a biec, �eby zaalarmowa� mieszka�c�w osady. W po�owie drogi przez ska�y wpad�a w ka�u�� i przewr�ci�a si�. Pr�bowa�a wsta�. Ocieka�a wod�, lodowaty wiatr smaga� jej twarz, ubranie kr�powa�o ruchy. Czy j� zauwa�yli? Spojrza�a w ty�. Nie widzia�a ju� pla�y, ale na ska�ach za nianie by�o nikogo. Prosz�, Neave, niech pomy�l�, �e ten ha�as to morze, b�aga�a bezg�o�nie.
Szarpa�a mokre troki p�aszcza, chc�c je odwi�za� i zrzuci� z siebie ci�ar. Z�ama�a przy tym paznokie�, podnios�a wi�c w�ze� do ust, �eby rozsup�a� go z�bami. Serce wali�o jak m�ot, czu�a, jak krew pulsuje jej w uszach. Nagle co� uderzy�o j� w plecy i przewr�ci�o na ziemi�. Odwr�ci�a g�ow� i zobaczy�a nad sob� jednego z nieznajomych. Chwyci� dziewczyn� za r�k� i podni�s�. Jego usta porusza�y si�, ale Sibley nie mog�a rozr�ni� s��w. Stara�a si� uwolni�, wi�c lekko j� szturchn��, a kiedy nie przesta�a si� broni�, uderzy� mocniej. W ko�cu zakneblowa� jej usta ko�cem mokrego, zapiaszczonego p�aszcza. Przytrzymywa� go jedn� r�k�, drug� obj�� j� w pasie i poprowadzi� Sibley przez ska�y.
Pozostali zepchn�li ju� ��d� na wod�. Ten, kt�ry schwyta� Sibley, poci�gn�� j� za sob� i rzuci� na dno �odzi. Czyje� r�ce natychmiast przytrzyma�y knebel. M�czyzna wgramoli� si� do �odzi i kucn�� obok Sibley. Dr��ca dziewczyna odsun�a si� od niego. Kto� inny odepchn�� j� na bok. Wios�a posz�y w ruch; ��d�, p�yn�c wzd�u� wybrze�a, oddala�a si� od osady.
Sibley dwukrotnie pr�bowa�a podnie�� g�ow� nad okr�nic�; za ka�dym razem kto� spycha� j� na dno �odzi. Trzymaj�cy j� m�czyzna pr�bowa� co� powiedzie�, ale Sibley nie zdo�a�a odczyta� s��w z jego ust. Le�a�a wi�c, dr��ca, w z�zie. Najwyra�niej m�czy�ni mieli nadziej�, �e nie zauwa�y ich nikt z osady. Bardzo im na tym zale�a�o, dlatego pop�yn�li o zmroku, w czasie odp�ywu. Wielu z nich mia�o ciemne twarze - czy�by pochodzili z Alizonu? Ale co mieliby tu robi� Alizo�czycy? Ostatnio nie szala� �aden sztorm, wi�c nie byli rozbitkami. Wygl�dali raczej na wojownik�w, cho� ich ubrania uszyte zosta�y z byle jakiej we�ny. Mo�e wybrali si� na rekonesans?
W ko�cu m�czyzna zwolni� u�cisk. Sibley usiad�a na dnie �odzi, podci�gn�a kolana pod brod�. Tu przynajmniej by�a os�oni�ta od wiatru. Nikt si� nie sprzeciwi�, kiedy wyplu�a r�g p�aszcza. Jeden z m�czyzn otuli� j�nim i poczu�a, �e materia�, chocia� mokry, chroni przed wiatrem. Zapad�a w p�sen. Wiedzia�a, �e jest przemarzni�ta i posiniaczona, ale prawie tego nie czu�a. Obwinia�a sama siebie: niepotrzebnie wysz�am na ten spacer. Ale gdyby Logrin nie umar�...
Nie mia�a poj�cia, jak d�ugo trwa�a podr�, ale by�o jeszcze ciemno, kiedy dop�yn�li do statku. M�czy�ni wdrapywali si� po sznurowej drabince. Nogi Sibley zdr�twia�y z b�lu i ugina�y si� pod jej ci�arem; wniesiono j� wi�c na pok�ad jak worek mi�sa i rzucono na deski. Zesztywnia�ymi palcami stara�a si� przywr�ci� czucie w nogach. Na statku nie by�o �wiate�. W ciemno�ci rozr�nia�a tylko kszta�ty poruszaj�cych si� m�czyzn. Okr�t nie by� du�y, ale za�oga wydawa�a si� liczna. Jak wszystkim dzieciom z osady Sibley zdarza�o si� bywa� na �odziach rybackich w uj�ciu rzeki, ale nigdy dot�d nie p�ywa�a statkiem po morzu. Bardzo nieprzyjemnie ko�ysa�o; dziewczynie uda�o si� wreszcie stan�� na nogi, ale zn�w omal nie upad�a.
Kto� chwyci� j� za rami� i poprowadzi� zej�ci�wk� do kabiny ma�ego i dusznego pomieszczenia. Przy stole siedzia� m�czyzna, obok niego sta� drugi, m�odszy. Nie by� wysoki, wi�c nie musia� si� schyla� w niskim wn�trzu. Ten, kt�ry j� przyprowadzi�, wskaza� �aw� przymocowan� do �ciany. Sibley zatoczy�a si�, ale usiad�a. Wy�szy z m�czyzn - Sibley uzna�a, �e to kapitan, a inni go s�uchaj� - odwr�ci� si� do niej. M�wi� co�, ale go nie rozumia�a. Pokaza�a wi�c praw� r�k�, �e trzyma pi�ro, uderza�a w lew� d�o�.
Kapitan zn�w przem�wi�, potem odwr�ci� si� do pozosta�ych. Wzrok Sibley pod��y� za jego spojrzeniem. M�odszy m�czyzna te� co� powiedzia�, a kiedy kapitan zn�w si� odwr�ci�, mrugn�� do Sibley. Szybko spojrza�a w drug� stron�, on za� wyszed� z kabiny.
Kapitan poda� Sibley tabliczk� i rysik. Obawia�a si�, �e nie zrozumiej� tego, co napisze, bo najwyra�niej nie w�adali j�zykiem Krainy Dolin. Logrin nauczy� j� czyta� w j�zyku Alizonu, ale nigdy nie pr�bowa�a si� nim pos�ugiwa�. Napisa�a starannie: �Nie s�ysz� was�.
Kapitan zrozumia�, przeczyta� pozosta�ym, pokazuj�c ka�de s�owo. Po kr�tkiej dyskusji przesadnym gestem dotkn�� ust.
�Nie, nie mog� m�wi�, napisa�a Sibley, staraj�c si� zrobi� to �adnie, mimo ko�ysania statku. �Kim jeste�cie? Dlaczego mnie porwali�cie? Co...�
Kapitan wzi�� tabliczk� i rysik, zamaza� jej s�owa. �Jestem Estban, kapitan. To m�j statek�. Pisa� brzydko. �B�d� grzeczna. Id� z ch�opakiem�.
Sibley si�gn�a po przybory do pisania, ale Estban odepchn�� jej r�k�. Kiedy wr�ci� m�odszy m�czyzna, kapitan co� do niego powiedzia�. M�odzieniec zdj�� z koi koc, schowa� do kieszeni tabliczk� i rysik i wyci�gn�� r�k� do Sibley.
Niezr�cznie ruszy�a za nim. S�owa kapitana wcale jej nie uspokoi�y. Nie mia�a poj�cia, co b�dzie dalej. Czy ten cz�owiek zabierze j� z powrotem na pok�ad i wyrzuci za burt�? Stara�a si� opanowa�. Dlaczego wzi�� tabliczk�, skoro zamierza� j� zabi�? Dla niepoznaki? Sibley pr�bowa�a zwalczy� strach. Wiedzia�a, �e panika uczyni j� jeszcze bardziej bezbronn�.
M�ody cz�owiek zaprowadzi� dziewczyn� do kuchni. �ci�gn�� kucharza z pos�ania. Ten odszed�, pow��cz�c nogami i gro�nie spogl�daj�c na Sibley. Mia� tylko jedno oko; straci� te� d�o�. Sibley mia�a nadziej�, �e biedak znajdzie sobie jakie� miejsce do spania na t� noc. Usiad�a ch�tnie na skraju brudnej koi, m�czyzna poda� jej wod�. Mia�a nie�wie�y smak, ale usta Sibley by�y spierzchni�te od soli, piasku i we�ny p�aszcza, wi�c napi�a si� ch�tnie, zanim jeszcze pokaza�a d�o�mi, �e dzi�kuje.
M�czyzna wyci�gn�� tabliczk� i narysowa� chud� posta� z d�ugimi warkoczami, zawini�t� w koc i le��c� na koi. Skubn�� r�kaw dziewczyny, wskaza� na drzwi i odwr�ci� si�. Tupn�a nog�, �eby przyci�gn�� jego uwag�. Obr�ci� si� i spojrza� jej prosto w oczy.
Sibley zauwa�y�a, �e mia� zielone oczy. Nie by�oby w tym nic niezwyk�ego, gdyby nie ich koci kszta�t. Narysowa� teraz osob� skubi�c� kurczaka. Wskaza� na rysunek, potem na Sibley.
Zrozumia�a: rozbierz si� sama, albo ja ci� rozbior�. Skin�a g�ow� i wskaza�a na drzwi. M�g� przynajmniej poczeka� na zewn�trz. Zdj�a sukni� i po�czochy, potem z trudem zerwa�a z siebie we�nian� koszulk�, kt�r� nosi�a pod koszul�. Postanowi�a spa� w koszuli, mimo �e ta by�a wilgotna. Rzuci�a mokre ubrania i wspi�a si� na koj�. Po chwili si�gn�a do czepka, kt�ry ju� prawie wysech�. By�a bardzo zm�czona, wi�c po prostu �ci�gn�a go, zamiast rozwi�za� troczki. Zastanawia�a si�, jak uczesze w�osy; z t� my�l� zasn�a.
Od razu po przebudzeniu zorientowa�a si�, �e to nie jej komnata. Przypomnia�a sobie wydarzenia ostatniej nocy. W przeciwie�stwie do nieszcz�snej bohaterki Litanii dziewczyny z Krainy Dolin, kt�ra budzi�a si� co rano w opactwie, my�l�c, �e wci�� jest w rodzinnym domu, Sibley doskonale wiedzia�a, gdzie si� znajduje. S�ysza�a kroki m�czyzn na pok�adzie, czu�a zapach mocnego alkoholu. Odwr�ci�a g�ow� i zobaczy�a, �e kucharz wlewa do imbryka ciemny p�yn. Jeden z �eglarzy zdj�� imbryk z ognia i wyni�s� go z kuchni. Kucharz ostro�nie przygarn�� ogie�, potem zacz�� szpera� w le��cym na pod�odze worku. Sibley obserwowa�a z przera�eniem, jak od�ama� kawa�ek czerstwego chleba, wyci�gn�� z niego robaki, pola� go gor�c� wod� z innego imbryka i doda� troch� alkoholu. Postawi� misk� obok Sibley, sprawdzi� raz jeszcze, czy dobrze zabezpieczy� palenisko i wyszed� z kuchni. To zatem mia�o by� jej �niadanie.
Ubrania wisia�y pod sufitem, suche, ale sztywne i chropowate. W nocy kto� przybi� nad drzwiami kawa�ek �agla. P��tno nie zas�ania�o ca�ego otworu, zostawiaj�c dost�p do skrzyni z piaskiem: ogie� na morzu by� jeszcze bardziej niebezpieczny ni� na l�dzie. Sibley w�o�y�a jedn� koszul� na drug�. Czepek wygl�da� jak zmi�ta szmata. Oderwa�a jeden troczek i zwi�za�a nim w�osy. Ubrana, zabra�a si� do �niadania. Alkohol by� gorzki, ale rozgrzewa�. Jad�a jeszcze, kiedy wszed� m�czyzna o kocich oczach. Przyni�s� wiadro i narysowa� dziewczyn� z warkoczami nios�c� je na pok�ad. Potem wyszed�.
Sibley sp�dzi�a ca�y ranek na pok�adzie, zataczaj�c si� w porywach wiatru. Nie mia�a odwagi wr�ci� do kuchni i spotka� si� z kucharzem. �eglarze nie zwracali na ni� uwagi. Raz przyszed� kapitan i poklepa� japo ramieniu. Przypuszcza�a, �e oznacza�o to pochwa��.
Kiedy s�o�ce by�o ju� wysoko na niebie, kociooki m�czyzna przyni�s� jej kubek wody i kolejny kawa�ek rozmoczonego chleba. Wzi�a od niego misk� i postawi�a na pok�adzie. Statek ko�ysa� si�, wi�c naczynie zacz�o w�drowa� po deskach. Zatrzyma� je stop�. Sibley wskaza�a siebie, potem kilka punkt�w na horyzoncie. Czy zrozumie, �e zapyta�a, gdzie jest osada?
U�miechn�� si� do niej i pokaza� r�k� jedzenie. Podaj�c jej kubek powiedzia�:
- Biedna ma�a dziewczynka czeka nad morzem.
Sibley rozpozna�a s�owa, cz�� dzieci�cego wierszyka. Przy�o�y�a d�o� do ust, si�gn�a do jego ucha, potem dotkn�a k�cika swojego oka i jego ucha.
Patrzy� na ni�, zmru�ywszy oczy.
- Czyli rozumiesz moje s�owa, dziewczyno. Tak?
Jego usta porusza�y si� powoli, dziwnie wymawia� s�owa, ale Sibley pojmowa�a, o co chodzi. Pokaza�a, �e chce pisa�, wi�c da� jej tabliczk� i rysik.
Naszkicowa�a plan wybrze�a Wy�yny Hallack, potem wskaza�a na niego i na statek.
- Nie ma znaczenia, gdzie jeste�my.
Sibley potrz�sn�a g�ow� i zn�w zabra�a si� do rysowania. Posta� z warkoczami sta�a na terytorium Wy�yny Hallack. Potem na �odzi, podkre�lonej falistymi liniami wody, potem na statku. Wskaza�a na niego.
- Jak si� tu dosta�em? Urodzi�em si� gdzie� tu, niedaleko portu Kalaven. Gdzie si� nauczy�a� rysowa� mapy?
Sibley wzruszy�a ramionami. By� to nieelegancki gest, kt�rego zabrania�a pani Alyss, ale by�oby jej za trudno opowiedzie� o Logrinie. M�czyzna o kocich oczach zn�w zacz�� m�wi�. Powtarza� s�owa, kiedy potrz�sa�a g�ow� na znak, �e nie rozumie. Nie min�o wiele czasu, a zna�a jego histori�.
- M�j ojciec p�ywa� na sulkarskim statku, a matka by�a c�rk� wytw�rcy osprz�tu �aglowego. Ojciec co roku sp�dza� z nami zim�, a kiedy zmar�a matka - mia�em wtedy osiem lat - zabra� mnie ze sob� na morze. On ju� nie �yje, a ja chc� wr�ci� do domu.
Sibley zastanawia�a si�, co przed ni� zatai�.
- Ale, dziewczyno, nie m�w im, �e pochodz� z Wy�yny Hallack. My�l�, �e jestem Sulkarczykiem i to mi odpowiada. Nie chc�, �eby kazali mi szpiegowa� ludzi mojej matki. Rozumiesz?
Sibley potakn�a. Wzi�� pusty kubek i misk�.
- Wr�c� p�niej, odpoczywaj.
Sibley zrobi�a znak �do widzenia�. Cz�owiek ten - b�dzie musia�a si� dowiedzie�, jak ma na imi� - nie wydawa� si� ca�kiem godny zaufania, ale by� chyba lojalny w stosunku do ludu swojej matki, a i do Sibley odnosi� si� mi�o. Mo�e pom�g�by jej uciec? B�dzie musia�a z nim wi�cej porozmawia�, zrozumie� go. Pami�ta�a, co Logrin powiedzia� o sztuce obl�enia: �Zawsze trzeba mie� przyjaciela za bram��.
O zachodzie s�o�ca kociooki m�czyzna zn�w zaprowadzi� j� do kuchni, gdzie dosta�a taki sam posi�ek jak rano. Potem kucharz nakroi� suszonego mi�sa do wiadra - na kolacj� dla za�ogi, jak domy�la�a si� Sibley. Jedzenie pachnia�o obrzydliwie, cieszy�a si� wi�c, �e nie musi go je��. Czu�a pragnienie, ale kiedy wyci�gn�a kubek, kucharz potrz�sn�� g�ow�. Kiedy wyszed� z kuchni, m�odzieniec o kocich oczach wyja�ni�, �e woda jest racjonowana.
Poda� Sibley tabliczk�. Zacz�a pokrywa� j� niezdarnymi rysunkami, a m�czyzna stara� si� zrozumie� ich znaczenie.
- Na Rogatego Pana, dziewczyno, chcia�bym, �eby� umia�a pisa�.
- Dlaczego my�lisz, �e nie umiem? - napisa�a Sibley.
- Jak ci� nauczyli?
- A jak ciebie nauczyli czyta�?
- Nauczy� mnie dziadek, ale wyszed�em z wprawy.
- Jak ci na imi�?
- Herol. Oni nazywaj� mnie Woldor, dobre imi� dla Sulkarczyka, albo po prostu Ch�opak. A tobie?
- Pani Sibley. - Nie mia�a �adnego prawa do tego tytu�u, ale pani Alyss zach�ca�a wszystkich do takiego sposobu zwracania si�, poza tym Sibley zaczyna�a podejrzewa�, �e Herol jest od niej m�odszy. Nie zaszkodzi mu okazywanie odrobiny szacunku.
Spojrza� na jej poplamione, proste ubranie i pokiwa� g�ow�.
- Pani.
Sibley przeliterowa�a palcami jego imi�.
- Albo b�d� ci� nazywa� tak - napisa�a. Wyci�gn�a praw� r�k�, wn�trzem d�oni do siebie, kciuk dotyka� ostatniego palca, tak �e pozosta�e trzy, zwr�cone w lewo, stercza�y jak w�sy. To by� znak �kot�.
Za�mia� si�, wskaza� na siebie i powt�rzy� znak.
Sibley pokaza�a mu czasownik �by� i par� zaimk�w. Kot uczy� si� szybko. Opowiedzia�a mu o Logrinie i o tym, jak j� z�apano, potem pokaza�a jeszcze kilka znak�w, u�ywanych w sytuacjach alarmowych. Powiedzia�a mu te�, �e mo�e zwr�ci� jej uwag� tupni�ciem.
- Albo uderz w st�, kiedy pisz�, spowodujesz drgania.
- Czujesz uderzenia fal w statek?
- I kroki �eglarzy na pok�adzie. Czuj� to tak jak ty - napisa�a Sibley i wytar�a tabliczk�. Rysik si� wygi��, wi�c go wyprostowa�a. Teraz, kiedy by�a z Kotem na stopie przyjacielskiej, ufa�a mu bardziej. - T�skni� za domem.
Kot szeroko si� u�miechn��.
- To znaczy, �e mam ci pom�c uciec?
- Co si� ze mn� stanie? Czy Estban b�dzie pr�bowa� uzyska� za mnie okup?
Kot si�gn�� do jej d�oni, ale zatrzyma� si� w p� drogi.
Sibley zrozumia�a, �e chcia� j� pocieszy�, wi�c si� u�miechn�a.
- Estban nie ryzykowa�by czego� takiego, nawet gdyby zna� twoje pochodzenie. Przypu��my, �e twoja rodzina zastawi�aby na niego pu�apk� w miejscu, gdzie odbiera�by z�oto. Nie, on ci� sprzeda.
- Kto by chcia� g�uch� s�u��c�, nawet umiej�c� czyta� i pisa�? Sprawia�abym zbyt wiele k�opotu, poza tym nikt by mi nie ufa�, nie powierzy�by mi prowadzenia rachunk�w ani �adnych wa�niejszych zada�.
- Nie. Sprzeda ci�... Do miejsca, gdzie twoja g�uchota nie b�dzie mia�a znaczenia. - Zamilk�, mia� zmartwion� min�. - Co� wymy�l�.
- Nikt mnie tu nie dotkn�� - odpar�a Sibley, doskonale wiedz�c, o czym on m�wi.
- To by �le wp�yn�o na morale ludzi... Sibley klepn�a si� w rami�, zrozumia�a.
- Kiedy statek zawinie do portu, spr�buj przekupi� najchciwszego z �eglarzy, �eby nas wypu�ci�.
Kot roze�mia� si� tak bardzo, �e nie rozumia�a jego s��w. Kiedy uspokoi� si� na tyle, �eby m�wi� wyra�nie, powiedzia�:
- Jest tu do�� dziur, �eby przeprowadzi� przez nie flot�, ale zawsze kto� stoi na stra�y. Czym mam go przekupi�? Koszul�?
Sibley u�miechn�a si� i wyci�gn�a bransolet� od Jenneth. Kot wzi�� j�, parokrotnie obr�ci�.
- Sk�d to masz?
- Prezent. My�l�, �e jest troch� warta. Nawet Logrin nigdy nie widzia� takiego kamienia.
- To wyr�b Starej Rasy. Sibley pokaza�a znak zapytania.
- Czuj� to, widzia�em ju� wiele relikt�w przesz�o�ci. Mo�esz to odczyta�? - Kot poda� jej bransolet�.
- Nie ma �adnego napisu.
- Jest, ale bardzo niewyra�ny. Widz� tylko srebrne litery. Pewnie je namalowano.
Sibley nie dostrzeg�a tam nic, ale mo�e Kot mia� lepszy wzrok. Prawdziwe koty widz� nawet w ciemno�ci.
- A ty rozumiesz?
- Nie. - Przerysowa� znaki na tabliczk�, ale nie zna�a tego j�zyka. - Zabierz j�, dziewczyno... chyba powinienem powiedzie� �pani�.
- Ty j� trzymaj, mo�e nadarzy si� sposobno��.
- Pomy�l, co zrobisz, kiedy ju� si� st�d wydostaniemy. Znajdziesz si� w obcym miejscu.
Sibley szarpn�a go za r�kaw. Przeczyta� to, co napisa�a: B�d� mia�a ciebie, ty b�dziesz za mnie m�wi�.
- W Alizonie zabiliby mnie od razu, gdybym zszed� ze statku. Ciebie te�, gdyby� by�a ze mn�.
- Dlaczego?
- Nieca�y tydzie� temu trzykrotnie zad�to tam w r�g przeciw Starej Rasie. Mam w sobie jej krew. - Wskaza� na swe oczy. - Dzi�ki nim widz� w ciemno�ci, ale Psy Alizonu uwa�aj� je za znak przynale�no�ci do Starej Rasy. - Przerwa�. - By�em w Alizonie, kiedy to si� sta�o. Pi�em wino z moim ojcem i kupcem, jego przyjacielem z dok�w. Nagle na ulicach rozleg�a si� wrzawa. Zanim zorientowa�em si�, o co chodzi, ojciec wypchn�� mnie przez tylne drzwi. Zgin��, broni�c wej�cia frontowego. S�ysza�em to, my�l�, �e kupiec te�. Potem uciek�em.
Przez ca�y dzie� kry�em si� w sk�adzie, w nocy przedosta�em si� w okolice statku. Obserwowa�y go psy Alizonu. Ba�em si�, �e je�li spr�buj� wej�� na pok�ad, zaatakuj�, a moi koledzy zgin�, pr�buj�c mnie ratowa�. Czo�ga�em si� wi�c wzd�u� dok�w, chowaj�c si� w cieniu. Kiedy zobaczy�em �ajb� starego Estbana, pomy�la�em, �e to mo�e by� ratunek. Kapitan jest kanali� i handlarzem niewolnik�w - par� razy si� pok��cili�my przez te wszystkie lata, ale pomy�la�em, �e mo�e przy nim kupi� sobie wolno��. Po�owa za�ogi to �otrzyki, nie ba�em si�, �e mnie wydadz�. Ale Estban zabra� mi wszystkie monety, a wczoraj rano, zanim jeszcze by�o nas wida� z Wy�yny Hallack, kaza� mnie zwi�za�. Wiem, co to znaczy. Chce mnie zatrzyma� jako niewolnika - na zawsze. Wie, �e boj� si� zosta� zauwa�onym w Alizonie, a nie pozwoli mi zbli�y� si� do l�du nigdzie indziej. Ale nie martw si�, znajd� jakie� wyj�cie i zabior� ci� ze sob�. - Podni�s� latarni� i przeszed� przez male�k� kuchni�. Nagle si� odwr�ci�. - I, Sibley, z rozkazu Estbana �pi� przy drzwiach, chocia� ju� mnie tam nie zastaniesz, kiedy si� obudzisz. Nie b�j si�, je�li w nocy b�dzie ko�ysa�o.
Sibley podnios�a bransolet�. Mimo ch�odu i wilgoci kamie� by� zadziwiaj�co ciep�y, a w s�abym �wietle jego zielony kolor wygl�da� na bledszy ni� w rzeczywisto�ci. Zdj�a buty, ale po�o�y�a si� w ubraniu. Nie spa�a przez wiele godzin, pr�bowa�a u�o�y� plan. Kiedy wreszcie zasn�a, przy�ni�o jej si�, �e odp�ywa z Kotem daleko w noc. We �nie nie mia�o znaczenia, �e nie umie p�ywa�.
Nast�pnego ranka morze by�o niespokojne. Kucharz nie rozpali� ognia. �eglarzom da� twarde suchary, ale dla Sibley rozkruszy� je i namoczy� w zimnej wodzie. Da� jej te� kawa�ek suszonego jab�ka. Sibley zjad�a i posz�a z wiadrem na pok�ad. Nie mog�a si� utrzyma� na nogach, ale kiedy ju� dosz�a do miejsca, gdzie schroni�a si� poprzedniego dnia, postanowi�a zosta� na pok�adzie. Powietrze by�o tu czystsze, a ko�ysanie statku nie dokucza�o tak bardzo.
Pogoda si� nie poprawi�a. W po�udnie Sibley zn�w dosta�a rozmoczone okruchy. Zastanawia�a si�, czy kucharz my�li, �e ona nie ma z�b�w, ale kiedy zobaczy�a, �e �eglarze musz� ssa� swoje suchary, bo nie da si� ich �u�, poczu�a wdzi�czno��. Gdy jad�a, �eglarze wr�cili do obowi�zk�w. Nie zdziwi�a si�, kiedy przyszed� Kot i zabra� j� pod pok�ad.
- Zbli�a si� sztorm - powiedzia� w kuchni. - Zosta� tu, b�dziesz bezpieczna.
- Mo�e by� �le? - zapyta�a umownym gestem. Kot zrozumia� pytanie i �ywo odpowiedzia�:
- Nie, nie a� tak.
Sztorm by� jednak bardzo silny. Uderzy� nagle, Sibley czu�a, jak napinaj� si� wr�gi statku. Pr�bowa�a po�o�y� si� na koi, ale kilka razy spad�a, wi�c wbi�a si� mi�dzy �cian� a palenisko. Ubrudzi�a si� ciep�ym popio�em. Wkr�tce dosta�a choroby morskiej. Wreszcie zwin�a si� pod p�aszczem. By�o bardzo ciemno. Fale zalewa�y pok�ad, a woda dostawa�a si� mi�dzy deski.
Sibley nie zauwa�y�a nadej�cia szarego, bladego �witu. Zapada�a w p�sen, to zn�w czuwa�a, w strachu, �e je�li za�nie, statek zatonie, a ona wraz z nim. Mo�e zreszt� �mier� by�aby lepsza od morskiej choroby, ale utoni�cie w ma�ej kabinie jak w pu�apce, by�o czym� tak strasznym, �e ba�a si� nawet o tym my�le�.
Widzia�a Kota. Naprawia� szpunt w beczce, wsz�dzie rozlewa�a si� czysta woda. Nawet on mia� k�opoty z utrzymaniem r�wnowagi. Podczo�ga� si� do niej i przycisn�� do jej ust mokr� szmat�. Ssa�a przez chwil�, ale woda spowodowa�a, �e jej �o��dek a� si� skr�ci�. Kot przetar� wi�c jej twarz. Powiedzia� co�, czego nie zrozumia�a.
- Wyra�niej - mign�a. Trudno jej by�o porusza� r�kami. - Co?
Zdo�a�a pokaza� znak: �M�w�.
- Zabieram ci� na pok�ad.
Kot ci�gn�� j�, a chwilami ni�s� przez zej�ci�wk�, w ko�cu pom�g� jej po�o�y� si� przy mostku. �wiat�o by�o szare i zimne, pada� rz�sisty deszcz. Estban i jego ludzie kulili si� przy kole sterowym.
- Lina p�k�a - wyja�ni� Kot. - Tam, ukryte we mgle, czaj� si� D�ugie Siostry. Wiatr znosi nas w ich kierunku. Nie ma sensu bra� �odzi, wywr�ci�aby si� na takim morzu. Ale mo�e zrzuci nas z pok�adu przy D�oniach, kt�re ��cz� dwie du�e rafy. Wtedy zostaliby�my zniesieni na brzeg.
Sibley by�a przemarzni�ta i chora, nie zrozumia�a wszystkich s��w, ale uzna�a, �e mo�e spokojnie uton�� tu i nie ha�bi� si� tch�rzostwem. Przynajmniej nie by�a ju� uwi�ziona w kajucie. �wie�e powietrze troch� j� orze�wi�o. Sztywnymi palcami zsun�a bransolet� z ramienia.
- We� j�, p�y�, kup sobie wolno��. - Nigdy nie s�ysza�a o D�ugich Siostrach; mo�e le�� u brzeg�w Alizonu? Kot b�dzie wi�c w niebezpiecze�stwie. - Zamknij oczy - doda�a.
- Nie rozumiem - powiedzia� Kot.
Sibley stara�a si� wyt�umaczy� jeszcze raz. Szkoda, �e nauczy�a go tak niewielu znak�w. Odpycha� bransolet�, ale wreszcie j� przyj��. Zacisn�� na niej r�ce, palce wsun�y si� w obr�cz. Sibley zamkn�a oczy. Teraz wszystko b�dzie dobrze, czy pop�ynie, czy nie. Obudzi si� na pla�y... Zreszt� koty �yj� podobno dziewi�� razy, pomy�la�a.
Chwil� p�niej wiatr usta�. Poczu�a wstrz�s, my�la�a ju�, �e statek uderzy� o ska�y, ale tylko si� obr�ci�. Otworzy�a oczy.
�eglarze wspinali si� na maszty, wci�gali �agle. Estban macha� r�kami. Kot usiad� obok niej, zwin�� si�, przycisn�� r�ce do piersi. By� bardzo blady, widzia�a tylko bia�ka jego oczu. Sibley wsta�a. Morze by�o jeszcze wzburzone; kiedy stara�a si� przej�� par� krok�w, przelewaj�ca si� przez pok�ad fala podci�a jej kolana i przewr�ci�a j� na deski. Kot le�a� z podkurczonymi nogami, z g�ow� w wodzie. Sibley troch� go unios�a. Uzna�a, �e lepiej b�dzie przy nim zosta� ni� i�� po pomoc.
Przez jaki� czas podtrzymywa�a Kota. Wiatr usta�, mg�a si� podnios�a. Deszcz przesta� pada�, przez chmury za�wieci�o s�o�ce. Estban prowizorycznie naprawi� ster, wci�gn�� kilka niewielkich �agli.
Kot wci�� le�a� w jej ramionach, oddycha� szybko. Nikt nie zwraca� na nich uwagi. Nagle zacz�� si� trz���. Przez chwil� Sibley bardzo si� ba�a, potem zobaczy�a, �e twarz ch�opca nabra�a rumie�c�w, a oczy si� zamkn�y. By� bezbronny jak �pi�ce dziecko. Odwr�ci�a go na plecy; jego nogi si� wyprostowa�y. Wci�� trzyma� bransolet�. By�a ca�a bia�a. Sibley wzi�a j� i zauwa�y�a, �e d�onie kota s� czerwone, jakby kto� je oparzy�, �lady jednak powoli znika�y. Wcisn�a bransolet� na rami�. Kot u�ywa� chyba magicznej Mocy.
Kto� sta� obok nich. Sibley unios�a g�ow� i zobaczy�a Estbana. Ukl�k� i dotkn�� r�ki Kota, kt�ry si� poruszy�. Estban co� powiedzia�, Kot skin�� g�ow�. Kapitan pom�g� mu wsta�. Kot spojrza� na Sibley i otoczy� nadgarstek palcami drugiej r�ki, wi�c Sibley wskaza�a na swoje rami� i kiwn�a g�ow�. Kot mrugn�� i poszed� do pracuj�cych marynarzy. Estban spojrza� na ni�. Nie rozumia�a jego miny. Wreszcie machn�� r�k� i odszed�.
Tego dnia nikt nie zwraca� uwagi na Sibley, a ona sama trzyma�a si� na uboczu. Martwi�a si� o Kota i bransolet�. Kiedy m�czyznom wydzielano wod�, mia�a nadziej�, �e te� troch� dostanie, ale nikt jej nic nie przyni�s�. Zastanawia�a si�, czy chc� j� ukara�. O zmierzchu kucharz zaprowadzi� j� do kuchni. My�la�a, �e nie b�dzie mog�a spa� ze zm�czenia i pragnienia, ale zasn�a, gdy tylko wdrapa�a si� na koj�.
Rano przyszed� Kot z kubkiem wody, p�kni�t� tabliczk� i rozpadaj�cym si� kawa�kiem kredy. Mia� st�uczon� warg� i siniak na lewym policzku.
- Przykro mi - pokaza�a Sibley. Naprawd� chcia�a powiedzie�: - Biedny Kot.
U�miechn�� si� krzywo.
- Spa�em na warcie. Estban powiedzia�, �e chcia�by si� nauczy� tak szybko zasypia�. Dzi�ki niech b�d� Rogatemu Panu, �e uwa�a mnie za dziecko, inaczej przeci�gn��by mnie pod kilem.
Sibley mia�a nadziej�, �e to tylko �arty. Zn�w zacz�o pada�. Sibley zosta�a w kuchni. Patrzy�a, jak kucharz doprowadza pomieszczenie do porz�dku i gotuje kolacj� dla za�ogi. Kiedy zauwa�y� jej zainteresowanie, zacz�� jeszcze cerowa� koszul�. Sibley, kt�ra nie znosi�a, gdy kto� patrzy�, jak m�wi j�zykiem d�oni, zawstydzi�a si�, �e sama jest taka ciekawska. �eby si� czym� zaj��, kruszy�a suchary, po�yczy�a te� od kucharza ig�� i nici, aby zaszy� dziur� w p�aszczu. Mimo p�on�cego ognia w kuchni panowa� ch��d, a ubrania Sibley by�y wilgotne.
Kot przyszed� do niej wieczorem. Kucharz wyszed�.
- Zmiana warty - za�artowa� Kot. Siniak na policzku zrobi� si� czerwony na brzegach, usta by�y bardzo napuchni�te. Sibley mia�a trudno�ci ze zrozumieniem, co m�wi. Przyni�s� nowy rysik w miejsce prawie wypisanej kredy.
- Mam plan. Oczywi�cie nas znios�o, daleko na po�udnie, mo�e do Estcarpu.
- Czarownice! - pokaza�a Sibley, potem to napisa�a.
- Tak, ale nie b�d� �ciga� kogo�, kto pochodzi ze Starej Rasy, by�oby to niemal zabijanie w�asnych ludzi. Gdyby�my si� tam rozbili, mogliby�my ucieka� w g��b l�du. Estcarp i Wy�yna Hallack walcz� z Kolderem i Alizonem. Jestem pewien, �e zdo�a�bym znale�� sulkarski statek i wys�a� ci� do domu.
- Ale musimy poczeka� na kolejny sztorm i modli� si�, �eby znios�o nas w odpowiednim kierunku - napisa�a Sibley, �a�uj�c, �e literami nie mo�na by�o wyrazi� tego, co znakami r�k: chcia�a wyci�gn�� z Kota jakie� informacje.
- Sibley, mia�em twoj� bransolet�, kiedy zacz�� si� sztorm.
Sibley poklepa�a si� po ramieniu.
- Chcia�em, �eby wybuch� sztorm, �eby wiatr wia� ze wschodu, i troch� z po�udnia. My�la�em, �e gdyby znios�o nas na po�udnie, mogliby�my si� przedosta� przez D�onie. Poczu�em, jak bransoleta robi si� ciep�a. Potem pomy�la�em, �e wiatr powinien wia� wy�ej, m�g�by wtedy zostawi� nas w spokoju i przegna� chmury. Kamie� zrobi� si� jeszcze cieplejszy. Wiedzia�em, �e to magia, moje �yczenia si� spe�nia�y. To by�a straszna �wiadomo��. Ba�em si� i zastanawia�em, czym sobie na to zas�u�y�em. My�la�em o sztormie i nagle sta�o si� tak, jakbym by� na g�rze i patrzy� w d�. M�wi�em ci, �e widz� w ciemno�ci, ale tak nie jest. Po prostu wiem, gdzie s� r�ne rzeczy i przesuwam si� w ich stron�. Dozna�em podobnego uczucia. By�em wiatrem. Pcha�em statek, porusza�em go. Potem odegna�em chmury. Kiedy przesta�em pcha�, odnios�em wra�enie, jakbym sam odlatywa�. My�la�em, �e umieram. Wreszcie zn�w znalaz�em si� na pok�adzie, ty siedzia�a� przy mnie, kapitan sta� obok. Ca�y dzie� piek�a mnie d�o� i pier�, tam gdzie dotyka� ich kamie�, chocia� nie znalaz�em �adnych �lad�w na ubraniu ani w innych miejscach cia�a.
Sibley zsun�a bransolet� - zdejmowa�a j�, gdy tylko kucharz wychodzi� z kuchni. Obr�cz za ka�dym razem by�a ciemniejsza. Teraz odzyska�a prawie sw�j zielony kolor, po raz pierwszy od dawna by�a zimna. Sibley powiedzia�a, �e bransoleta by�a bia�a, gdy wyci�gn�a j� z jego d�oni.
- Mo�e do ko�ca wykorzysta�em jej Moc, a mo�e po prostu blednie, kiedy si� jej u�ywa. Mam nadziej�, �e uda si� jeszcze raz. P�yniemy teraz na po�udniowy zach�d, musz� nas przesun�� na wsch�d, zanim zacznie si� sztorm.
- Jak to zrobisz, �eby nikt nie zauwa�y�?
- Musz� si� rozchorowa�. Mam nadziej�, �e nie b�dzie ci przeszkadza�o dzielenie kuchni z chorym. Napij� si� morskiej wody i zaczn� udawa�, �e czuj� si� gorzej ni� w rzeczywisto�ci.
Nast�pnego ranka Sibley wysz�a na pok�ad. Zaczyna� si� jej pi�ty dzie� na statku. Mia�a ju� do�� papki z suchar�w, ci�gle chcia�o jej si� pi�. Czu�a si� te� brudniejsza ni� kiedykolwiek przedtem. Troch� p�niej Kot przewr�ci� si� na pok�ad. Podnoszono go kilka razy, ale zn�w upada�, wi�c zaniesiono go do kuchni. Sibley posz�a za nim. Kot dosta� wody. Zostali sami.
- Napi�em si� morskiej wody. W nocy zwraca�em cztery razy. Wszyscy s�yszeli. Kucharz nie pojawi si� tu przez jaki� czas, wi�c b�d� spa�. Ale tylko pozornie.
- B�dziesz czarowa� - pokaza�a Sibley. - Tabliczka?
- Zabra� j� kapitan. Robi na niej rachunki. Sibley poda�a mu bransolet�.
- Powodzenia - przekaza�a gestem.
- Kiedy rozp�tam sztorm, postaram si� obudzi�. Je�li mi si� to nie uda, id� po prostu wzd�u� wybrze�a, a� kogo� spotkasz. - Zamkn�� oczy i zacisn�� palce na kamieniu.
Sibley uzna�a jego wskaz�wki za raczej nierealne. Nie umia�a p�ywa�, jak wi�c mia�aby dosta� si� na brzeg? Ale nie chcia�a mu przeszkadza� pytaniami. Przypuszcza�a, �e je�li Kot si� nie obudzi, ona nie poradzi sobie bez jego pomocy. Nie mia�o sensu go martwi�.
Kiedy wr�ci� kucharz, Kot le�a� skulony twarz� do �ciany. Kucharz spojrza� na niego, ale nie pr�bowa� dotkn��. Zabra� si� do pracy. Sibley siedzia�a nad Kotem ca�e popo�udnie. Mia�a nadziej�, �e pogoda wreszcie si� zmieni. Odczuwa�a coraz wi�kszy ch��d, ale mo�e tylko to sobie wmawia�a. Ca�� noc siedzia�a przy koi. Czasami zapada�a w sen, opieraj�c g�ow� o deski. Obudzi�o j� dr�enie Kota. Przykry�a go swoim p�aszczem i czeka�a, a� za�nie, a potem odebra�a mu bransolet�.
O poranku przyszed� kucharz i da� obojgu namoczone suchary. Kot krzywi� si�, jedz�c papk�.
Mia� jeszcze czerwone d�onie, kiedy pojawi� si� Estban. Kapitan chyba s�dzi�, �e Kot jest zdrowy, bo wys�a� go do pracy. Kot wyja�ni� potem, �e kapitan uzna� zaczerwienienie r�k za wysypk� po gor�czce.
- Sztorm? - pokaza�a Sibley.
- Sprowadzi�em wiatr. Nie czujesz? Do wieczora zniesie nas z powrotem. P�niej dokonam czego� wi�cej.
Sibley pomy�la�a, �e jest bardzo pewny siebie.
- Kapitan b�dzie w�ciek�y - ci�gn��. - Chce si� gdzie� zatrzyma�, �eby nabra� s�odkiej wody. W czasie ostatniego sztormu p�k�o par� beczek. Kiedy we w�asnym kraju jest si� wyrzutkiem, trudno znale�� bezpieczn� zatoczk�, ja za� nie pozwol� mu dop�yn�� do takiej, jakiej szuka.
- Kiedy uciekniemy? - zapyta�a Sibley, staraj�c si� u�ywa� znak�w, kt�re rozumia�.
- Za dzie� lub dwa, je�li zniesie nas do�� szybko. Sibley zastanawia�a si�, ile dni sztormu mo�e wytrzyma�.
- Nie umiem p�ywa�.
- Poci�gn� ci�. Nie martw si�.
Sibley mimo wszystko si� niepokoi�a. Kot nie ba� si� ju� u�ywa� kamienia. Sibley trudno by�o uwierzy�, �e tak szybko okie�zna� jego magiczn� Moc. Wiatr jednak wia� coraz silniej i gwa�towniej. Statek nie m�g� ju� halsowa� i, tak jak przewidzia� Kot, ucieka� przed wiatrem. Nie pada� deszcz, ale morze by�o wzburzone. Kiedy fale zacz�y przelewa� si� przez pok�ad, Sibley wys�ano na d�. Kot wzi�� bransolet� i poszed� na korytarz, gdzie mia� sp�dzi� noc.
Sibley obudzi�a si�, gdy statek w co� uderzy�, odsun�� si� i uderzy� ponownie. Potem ruch usta�, chocia� czu�a, jak przy uderzeniach fal napinaj� si� wr�gi. By�o ciemno. Opar�a nogi o skrzyni� z piaskiem. Znalaz�a drzwi, pl�cz�c si� w zas�onie z �agla. Blask ksi�yca lekko o�wietla� korytarz. Sibley zobaczy�a Kota, skulonego, z podci�gni�tymi r�kami i nogami. Schyli�a si� i spojrza�a mu w twarz: by�a skrzywiona. Pr�bowa�a odci�gn�� jego r�ce od piersi, bo zauwa�y�a, �e koszula zacz�a si� pali�. Kamie� zrobi� si� widocznie za gor�cy. Obok paleniska sta� buk�ak ze s�on� wod�. Pobieg�a po niego. Och�odzi�a nieco sk�r� wok� kamienia, ale wci�� nie mog�a go oderwa�.
Stopy mia�a zanurzone w wodzie. Fale ust�powa�y i wraca�y. Statek na pewno uderzy� w ska��. Sibley chwyci�a Kota za nogi i poci�gn�a. By�a od niego ni�sza i szczuplejsza, ba�a si�, �e nie zdo�a ch�opca podnie��. Wprowadzi�a go po drabinie, przenosz�c jego r�ce i nogi ze szczebla na szczebel. Bardzo bola�o j� rami�; zl�k�a si�, �e zaraz zwichnie sobie obojczyk. Na pustym pok�adzie nie by�o ju� �odzi. Wszyscy, nawet kucharz, odp�yn�li, wcale o nich nie my�l�c. Sibley poczu�a z�o��, ale i przyp�yw si�. Rzuci�a Kota na pok�ad i, nie martwi�c si� ju�, �e sprawi mu b�l, wyrwa�a bransolet� z jego palc�w. Kamie� lekko j� oparzy�, ale szybko zrobi� si� ch�odny. Sibley wcisn�a obr�cz na rami�. Najwyra�niej nie�atwo by�o pos�ugiwa� si� jej Moc�.
Opar�a Kota o luk i podesz�a do barierki. Obesz�a statek wko�o, ale nie zauwa�y�a ska�, uzna�a wi�c, �e to, co zatrzyma�o �ajb�, znajdowa�o si� pod powierzchni� wody. Mimo �e statek jeszcze nie ton��, Sibley wiedzia�a, �e jest uszkodzony. Dwa razy straci�a r�wnowag�. Musia�a wymy�li� jaki� spos�b, �eby utrzyma� siebie i Kota na powierzchni. Przeszuka�a kieszenie ch�opaka, znalaz�a n� i uci�a par� kawa�k�w liny. Potem rozejrza�a si� za czym�, co mog�aby wykorzysta�. Pokrywa luku z �elaznymi okuciami by�a za ci�ka, wi�c odci�a tylko belk�. Kiedy wsta�a na nogi, zorientowa�a si�, �e statek zn�w si� troch� zapad�.
Belka by�a dwa razy wi�ksza od Sibley i bardzo gruba. Dziewczyna nie by�a w stanie obj�� jej ramionami, mog�a j� jednak pcha� i toczy� po pok�adzie. Znalaz�a kamizelki �eglarzy, powieszone na takielunku, ubra�a wi�c swego towarzysza w jedn� z nich. Kot nie by� ju� tak sztywny, ale oczy wci�� mia� otwarte i �wiec�ce bia�kami. Przepchn�a belk� przez balustrad�, potem umocowa�a kawa�ek liny do ko�ca od strony morza, przewiesi�a lin� nad balustrad� i przywi�za�a drugi koniec do kamizelki Kota, dzi�kuj�c Neave, �e w dzieci�stwie nauczy�a si� w�z��w. P�niej sama ubra�a si� w kamizelk� i przypasa�a do belki tak samo jak Kota.
Mia�a wra�enie, �e przeniesienie ch�opca przez balustrad� trwa�o wieczno��. Kiedy wreszcie jej si� to uda�o, zepchn�a belk� do wody, staraj�c si� nie popl�ta� lin, i sama zacz�a wdrapywa� si� na barierk�. Przez jeden potworny moment zdawa�o jej si�, �e nigdy nie zdo�a si� przedosta� i zostanie na statku, przytrzymywana przez ci�ar wisz�cej belki. Nagle jednak spad�a do wody, zimniejszej, ni� si� spodziewa�a. Posuwa�a si� do przodu, obiema r�kami trzymaj�c lin�, a� dotar�a do belki, a potem poszuka�a liny Kota. Dwa razy z�apa�a w�asn� lin�, ale w ko�cu zdo�a�a przyci�gn�� ch�opaka. Na d�oni czu�a jego ciep�y oddech, wiedzia�a, �e �yje.
Oboje byli przyczepieni do jednego ko�ca belki, kt�ra p�yn�a nier�wno: drugi koniec podskakiwa� nad powierzchni� wody. Sibley przeci�gn�a wi�c siebie i Kota na jej �rodek. Mia�a zamiar mocno przywi�za� liny do belki, ale znalaz�a tylko tyle si�, by �ciska� drewno jedn� r�k�, drug� podtrzymuj�c g�ow� Kota nad wod�.
P�yw zrobi� reszt�. Co do tego Kot mia� racj�, chocia� nie by� to przyp�yw wieczorny, lecz poranny. Gunora na pewno mia�a ich w swojej opiece. Wiatr wia� o wiele silniej, ni� musia� planowa� Kot. Sibley wiedzia�a, �e podczas odp�ywu z �atwo�ci� dostan� si� na brzeg. Z ka�d� fal� byli bli�ej. Po jakim� czasie poczu�a dno. Pla�a by�a bardzo d�uga, lekko pochy�a. Fale ros�y i za�amywa�y si� daleko od brzegu. P�yw odwr�ci� si�, kiedy woda si�ga�a Sibley do pasa; grzywacze by�y bardzo szybkie. Dziewczyna z wysi�kiem ci�gn�a za sob� Kota i belk�: nie starczy�o czasu, �eby si� odci��.
Przewr�ci�a j� fala. Sibley postanowi�a zaczeka�, a� morze si� wycofa i wstanie s�o�ce. Kot wci�� by� w transie. Sibley z trudem podnios�a si� na kolana i wyci�gn�a n�. Od pi�ciu dni nie mia�a w ustach nic poza papk� z suchar�w i suszonymi jab�kami, jak zwykle chcia�o jej si� pi�. Odci�a liny i kamizelki; w�z�y �atwiej dawa�y si� przeci�� ni� rozwi�za�. Na pla�y le�a�o pe�no mokrych wodorost�w, w jeden z nich owin�a poparzon� r�k� Kota. Spojrza�a na bransolet�. By�a bia�a i pop�kana.
Za nimi wznosi�a si� wysoka skalna �ciana z wykutymi schodami. Na g�rze na pewno znajdowa�a si� wioska. Pr�dzej czy p�niej kto� przyjdzie na pla��, i czy b�dzie to Alizo�czyk, czy Czarownica, czy Mchowa Niewiasta, Sibley ucieszy si� na ten widok. Woda by�a ju� daleko, prawie poza zasi�giem wzroku. Zastanawia�a si�, jak daleko ich znios�o. C�, chwil� si� prze�pi, a je�li nikt nie odnajdzie ich do czasu, kiedy si� obudz�, sami b�d� musieli znale�� wiosk�.
Obudzi�o j� �wiat�o s�oneczne. Przys�oni�a r�k� oczy, wsta�a, �eby sprawdzi�, jak czuje si� Kot. Spojrza�a na morze i zblad�a. P�yw