Zmierzch zaćmienie
Szczegóły |
Tytuł |
Zmierzch zaćmienie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zmierzch zaćmienie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zmierzch zaćmienie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zmierzch zaćmienie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
STEPHENIE MEYER
zmierzch
TOM I
Strona 3
PROLOG
Księga Rodzaju 2, 17 (BT)
Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak chciałabym umrzeć - nawet mimo
wydarzeń ostatnich miesięcy. Ale choćbym próbowała, z pewnością nie wpadłabym na coś
podobnego.
SparaliŜowana wpatrywałam się w ciemne oczy drapieŜcy stojącego na przeciwległym
końcu długiego pomieszczenia, a on przyglądał mi się z uśmiechem.
Oto miałam oddać Ŝycie za kogoś innego, za kogoś, kogo kochałam. To dobra śmierć,
bez wątpienia. Szlachetny postępek. Coś znaczącego.
Gdybym nie przeniosła się do Forks, nie stałabym teraz oko w oko z mordercą,
wiedziałam o tym dobrze, ale mimo to nie potrafiłam zmusić mego kołaczącego serca do
poŜałowania decyzji o przeprowadzce. Właśnie tu spotkało mnie szczęście, o jakim nawet nie
marzyłam, i nie warto było rozpaczać, Ŝe słodki sen dobiegał końca.
Nie zmieniając przyjaznego wyrazu twarzy, mroczny łowca ruszył w moją stronę, by
zadać ostateczny cios.
Strona 4
1
PIERWSZE SPOTKANIE
Jadąc z mamą na lotnisko, szeroko otworzyłyśmy samochodowe okna. W Phoenix
były dwadzieścia cztery stopnie w cieniu przy absolutnie bezchmurnym niebie. Miałam na
sobie moją ulubioną koszulkę - bez rękawów, z białej siateczki - włoŜoną specjalnie z okazji
wyjazdu. Do samolotu zamierzałam wziąć kurtkę.
Celem podróŜy było miasteczko Forks połoŜone na północno - zachodnim krańcu
stanu Waszyngton, na półwyspie Olympic. Pada tam częściej niŜ w jakimkolwiek innym
miejscu w Stanach i jest to jedyna rzecz, jaka wyróŜnia tę mieścinę. To właśnie przed tymi
posępnymi, deszczowymi chmurami uciekła moja matka, gdy miałam zaledwie parę miesięcy.
Ona uciekła, ale ja musiałam spędzać w Forks bite cztery tygodnie kaŜdego lata. Wreszcie,
jako czternastolatka, zbuntowałam się i od trzech lat jeździłam z tatą, co roku na
dwutygodniowe wakacje do Kalifornii.
Mimo to zgodziłam się tam wrócić. Sama skazałam się na wygnanie. Byłam
przeraŜona. Nienawidziłam tego miejsca.
Za to Phoenix uwielbiałam. Kochałam je za słońce i upał, za bijącą od tego miasta
Ŝywotność, za tempo, z jakim się rozwijało.
- Bello - odezwała się mama w hali odlotów - pamiętaj, Ŝe nie musisz tego robić. -
Powiedziała to po raz setny i niewątpliwie ostatni.
Moja mama wygląda zupełnie tak jak ja, jak ja z krótkimi włosami i pierwszymi
zmarszczkami mimicznymi. Spojrzałam jej w oczy - ma wielkie oczy dziecka - i poczułam
narastającą panikę. Jak mogłam zostawiać samą tak nieobliczalną i nieprzytomną osobę? Czy
sobie poradzi? Oczywiście, miała teraz Phila, rachunki będą, zatem płacone w terminie,
lodówka i bak pełny, a jeśli się gdzieś zgubi, będzie miała, do kogo zadzwonić, ale mimo to...
- Ale ja naprawdę chcę jechać - skłamałam. Nigdy nie byłam uzdolnionym kłamcą,
ale ostatnio powtarzałam to zdanie tak często, Ŝe brzmiało juŜ niemal przekonująco.
- Pozdrów ode mnie Charliego.
- Nie zapomnę.
- Niedługo się zobaczymy - powiedziała z przekonaniem w głosie. - MoŜesz wrócić
do domu w kaŜdej chwili. Tylko zadzwoń, a zaraz się pojawię.
Miałam świadomość, Ŝe ta obietnica sporo ją kosztuje.
- Nic się nie martw. Będzie fajnie. Kocham cię, mamo.
Przytuliła mnie mocno do siebie i trzymała tak długą chwilę, a potem wsiadłam do
samolotu i juŜ jej nie zahaczyłam.
Czekały mnie cztery godziny lotu z Phoenix do Seattle, potem godzina w awionetce
do Port Angeles i wreszcie godzina jazdy z lotniska do Forks. Nie bałam się latania, tylko
właśnie tej godziny w aucie sam na sam z moim tatą Charliem.
Do tej pory zachowywał się bez zarzutu. Najwyraźniej naprawdę się cieszył, Ŝe
miałam z nim po raz pierwszy zamieszkać niemal na stałe. Zapisał mnie juŜ do liceum i
obiecał pomóc w kupnie auta.
Mimo to byłam pewna, Ŝe będziemy nieco skrępowani. śadne z nas nie naleŜało do
ludzi gadatliwych, a i tak nie wiedziałabym za bardzo, o czym tu opowiadać. Zdawałam sobie
sprawę, Ŝe moja decyzja go zaskoczyła - podobnie jak mama, nigdy nie ukrywałam niechęci
do Forks.
Gdy wylądowałam w Port Angeles, padał deszcz, ale nie wzięłam tego za złą wróŜbę -
ot, było to po prostu nieuniknione. PoŜegnałam się ze słońcem juŜ kilka godzin wcześniej.
Charlie przyjechał po mnie radiowozem. Tego teŜ się spodziewałam - tato jest w Forks
Strona 5
komendantem policji. To właśnie, dlatego, mimo powaŜnego braku funduszy, chciałam jak
najszybciej sprawić sobie samochód - Ŝeby nie woŜono mnie po okolicy w aucie z kogutem
na dachu. Nic tak nie zwalnia ruchu na drodze jak gliniarz.
Gdy schodziłam niezdarnie po schodkach na płytę lotniska, przytrzymał mnie
odruchowo, jednocześnie jakby ściskając na powitanie jedną ręką.
- Jak dobrze cię widzieć, Bells. Nie zmieniłaś się zbytnio. Co słychać u Renee?
- U mamy wszystko w porządku. TeŜ się cieszę, Ŝe cię widzę, tato. - Nie wolno mi
było mówić do niego po imieniu.
Miałam zaledwie parę toreb, bo większość moich ubrań nie pasowała do klimatu stanu
Waszyngton. Wprawdzie wysupłałyśmy z mamą trochę grosza na powiększenie mojej
zimowej garderoby, ale i tak było tego niewiele. Wszystko bez trudu zmieściło się w
bagaŜniku radiowozu.
- Znalazłem dobre auto, jak dla ciebie. Naprawdę tanie - oznajmił mi tato po zapięciu
pasów.
- Jaka to marka? - Nie spodobało mi się to „jak dla ciebie”.
- Chevrolet. Właściwie to Pick - up.
- Gdzie go znalazłeś?
- Pamiętasz Billy'ego Blacka z La Push? - La Push to maleńki rezerwat Indian nad
samym morzem.
- Nie.
- Jeździliśmy razem na ryby - podpowiedział Charlie.
To by wyjaśniało, dlaczego go nie pamiętałam. Jestem prawdziwą mistrzynią w
wymazywaniu z pamięci bolesnych i niepotrzebnych wspomnień.
- Jeździ teraz na wózku inwalidzkim - ciągnął tato - więc nie moŜe juŜ prowadzić.
Obiecał, Ŝe sprzeda mi go tanio.
- Jaki to rocznik? - Sądząc po jego minie, miał nadzieję, Ŝe nie zadam tego pytania.
- No cóŜ, Billy nieźle się napracował przy silniku, teraz jest prawie jak nowy.
Chyba nie wierzył, Ŝe poddam się tak łatwo.
- W którym roku kupił auto? - BodajŜe w 1984.
- I to rok produkcji?
Hm, nie. Sądzę, Ŝe pochodzi z wczesnych lat sześćdziesiątych. Góra z późnych
pięćdziesiątych - przyznał nieco zawstydzony.
- Wiesz, Ŝe nie znam się na samochodach, tato. Jeśli coś się zepsuje, sama sobie nie
poradzę, a nie stać mnie na mechanika...
- Spokojnie, bryka pracuje bez zarzutu. Teraz juŜ takich nie robią. Bryka? Hm... MoŜe
nie będzie tak źle. Przynajmniej nie musiałam juŜ szukać ksywki dla samochodu.
- Tanio, czyli ile? - Tu nie mogłam iść na kompromis.
- Widzisz, skarbie, ja go juŜ poniekąd kupiłem - Charlie zerknął na mnie nieśmiało, z
nadzieją w oczach. - Jako prezent powitalny.
Bomba. Bryka za darmo.
- Och, naprawdę nie musiałeś. Byłam gotowa sama za wszystko zapłacić.
- To nic takiego. Chcę, Ŝebyś była tu szczęśliwa. - Mówiąc to, tato patrzył prosto
przed siebie na drogę. Zawsze wstydził się mówić o uczuciach. Odziedziczyłam to po nim,
więc takŜe odwróciłam głowę.
- To wspaniały gest, dziękuję. - A co do bycia szczęśliwą w Forks, po co wspominać,
Ŝe Ŝadne auto tu nie pomoŜe. To po prostu nierealne. Ale tato nie musiał o tym wiedzieć, a i
ja
nie miałam zamiaru zaglądać darowanemu Pick - upowi pod maskę.
- Ech, no, nie ma, za co - wymamrotał Charlie zmieszany moim podziękowaniem.
Strona 6
Wymieniliśmy jeszcze parę uwag dotyczących pogody - nadal padało - i to by było na
tyle. Wpatrywaliśmy się w drogę w milczeniu.
Okolica była niezaprzeczalnie piękna. Wszystko tonęło w zieleni: korony drzew, ich
pokryte mchem pnie, porośnięta paprociami ziemia. Nawet powietrze wydawało się zielone w
świetle sączącym się przez baldachim z igieł.
Przez tę wszechobecną zieleń czułam się jak na obcej planecie*. W końcu
zajechaliśmy na miejsce. Charlie nadal mieszkał w niewielkim domku z dwiema sypialniami,
kupionym jeszcze z matką tuŜ po ślubie. Zresztą wszystko, co zrobili jako mąŜ i Ŝona, zrobili
tuŜ po ślubie. Później nie byli juŜ po prostu małŜeństwem. Przed domem, który od lat
wyglądał tak samo, stał nowy - nowy dla mnie - samochód. Miał wyblakły czerwony lakier,
zaokrąglone zderzaki i staromodnie opływową szoferkę. O dziwo, z miejsca przypadł mi do
gustu. Nic miałam pewności, czy zapali, ale umiałam sobie wyobrazić siebie za jego
kierownicą. Na dodatek był to jeden z tych solidnych modeli, które są praktycznie
niezniszczalne
- jeden z tych, które w filmach nie mają choćby jednej rysy po staranowaniu
jakiegoś zagranicznego Sedana.
- Kurczę, tato, jest wystrzałowy! Dzięki! - Pozbyłam się przy najmniej jednej z
ponurych wizji dotyczących pierwszego dnia w nowej szkole. Nie musiałam juŜ wybierać
pomiędzy trzy kilometrowym spacerem w deszczu a zajechaniem na lekcje w radio wozie.
- Cieszę się, Ŝe ci się podoba - szepnął Charlie zakłopotany. Cały bagaŜ zdołaliśmy
wnieść na piętro za jednym zamachem.
Dostałam sypialnię wychodzącą na zachód, na podjazd przed domem, tę samą, w
której spalam dawniej kaŜdego lata. Drewniana podłoga, bladoniebieskie ściany, spadzisty
sufit, poŜółkłe firanki - wszystko to przywoływało wspomnienia. W kącie pokoju nadal stal
mój miniaturowy fotel bujany. Jedyne zmiany, jakich Charlie kiedykolwiek tu dokonał, to
wymiana łóŜeczka na zwykle łóŜko i wstawienie biurka, gdy osiągnęłam wiek szkolny. Na
owym biurku stal teraz komputer kupiony z drugiej ręki, z modemem podłączonym do
gniazdka telefonicznego kablem przymocowanym do podłogi zszywkami. Internetu zaŜądała
mama, abyśmy mogły kontaktować się z sobą bez przeszkód.
W domu było tylko jedna łazienka, niewielkie pomieszczenie u szczytu schodów.
Miałam ją rzecz jasna dzielić z Charliem, ale o tym starałam się jeszcze nie myśleć.
Brak nadopiekuńczości jest jedną z najlepszych cech taty. Zostawił mnie samą, Ŝebym
się rozpakowała i rozgościła. Mama nie byłaby w stanie zdobyć się na coś takiego. A tak
nareszcie mogłam przestać się uśmiechać. Wpatrywałam się przez chwilę zrezygnowana w
ścianę deszczu za szybą i uroniłam kilka łez, ale tylko kilka. Resztę planowałam zachować na
wieczór, jako gwałtowny akompaniament do rozmyślań o jutrzejszym dniu.
Do miejscowego gimnazjum i liceum** chodziło raptem trzystu pięćdziesięciu siedmiu
* Bohaterka pochodzi z Phoenix, stolicy pustynnej Arizony (wszystkie przypisy pochodzą od
tłumacza).
** W Stanach Zjednoczonych jest to jedna szkoła, tzw. high school.
(ze mną pięćdziesięciu ośmiu) uczniów, gdy w Phoenix tylko mój rocznik liczył siedemset
osób. W dodatku wszystkie te dzieciaki z Forks dorastały razem - ba, nawet ich dziadkowie
znali się od dzieciństwa! Miałam szansę stać się wytykanym palcami dziwadłem z wielkiego
miasta.
Gdybym, chociaŜ wyglądała, jak przystało na dziewczynę z gorącego południa,
gdybym była opaloną, wysportowaną blondynką, taką, co to gra w szkolnej druŜynie
siatkówki albo występuje w zespole przed meczami, moŜe wtedy wyróŜniałabym się na
korzyść. Ale nic z tego. Mój wygląd nie mógł mi pomóc.
ChociaŜ w Phoenix zawsze świeciło słońce, moja skóra przypominała odcieniem kość
Strona 7
słoniową, a nie miałam ani niebieskich oczu, ani rudych włosów, które jakoś by ten fenomen
tłumaczyły. Byłam szczupła, ale nie nabita, więc kaŜdy widział, Ŝe Ŝadna ze mnie
sportsmenka. Do sportów brakowało mi po prostu niezbędnej koordynacji ruchowej, dlatego
kaŜde moje wyjście na boisko kończyło się publicznym upokorzeniem i obraŜeniami, którym
ulegali z mojej winy takŜe inni zawodnicy.
Gdy skończyłam juŜ układać ubrania w starej sosnowej komodzie, poszłam z
kosmetyczką do naszej wspólnej łazienki odświeŜyć się po podróŜy. Rozczesując splątane,
wilgotne włosy, przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. MoŜe to tylko ta deszczowa
pogoda za oknem, ale wyglądałam jak blada rekonwalescentka. Czasem bywałam nawet
zadowolona ze swojej cery - nieskazitelnej, niemal przezroczystej - ale wszystko zaleŜało od
odpowiedniego oświetlenia. Tu jednak nie mogłam liczyć na nic lepszego.
Patrząc tak na siebie, doszłam do wniosku, Ŝe nie ma, co się oszukiwać. Nie chodziło
tylko o wygląd. Skoro nie znalazłam dla siebie miejsca w szkole z trzema tysiącami uczniów,
czy mogłam mieć nadzieję, Ŝe poradzę sobie w Forks?
Nawiązywanie kontaktów z rówieśnikami przychodziło mi z trudem. Tak naprawdę,
nawiązywanie kontaktów z kimkolwiek przychodziło mi z trudem. Nawet mama, która była
mi najbliŜszą osobą pod słońcem, nie potrafiła do końca przebić się przez moją skorupę.
Nigdy nie nadawałyśmy na tych samych falach. Czasami zastanawiałam się, czy naprawdę
odbieram świat w ten sam sposób, co inni. MoŜe mam coś z głową?
Mniejsza o przyczynę, liczył się efekt. A jutro to miał być dopiero początek.
Nie spałam za dobrze tej pierwszej nocy, nawet szlochanie w poduszkę mnie nie
uspokoiło. Nie potrafiłam przywyknąć do ciągłego szumu wiatru i deszczowych werbli
bijących o dach. Naciągnęłam na głowę starą, wyblakłą kołdrę, a potem dołoŜyłam jeszcze
poduszkę, ale i tak zasnęłam dopiero po północy, kiedy ulewa przeszła w końcu w kapuśniak.
Rano za oknem widać było tylko gęstą mgłę i powoli zaczęła dawać mi się we znaki
klaustrofobia. Bez błękitu nieba czułam się jak w klatce.
Przy śniadaniu nie rozmawialiśmy za duŜo. Charlie Ŝyczył mi powodzenia, a ja
podziękowałam grzecznie, pewna, Ŝe jego Ŝyczenie się nie spełni. Los nie miał w zwyczaju
się do mnie uśmiechać. Tato pierwszy wyszedł z domu i pojechał na komisariat, który
skutecznie zastępował mu Ŝonę. Po jego wyjściu siedziałam przez dłuŜszą chwilę przy
dębowym stole na jednym z trzech krzeseł, z których kaŜde było inne, i lustrowałam
wzrokiem niewielką kuchnię. Nic się tu nie zmieniło. Ściany wyłoŜone były ciemnym
drewnem, szafki jaskrawoŜółte, a podłoga z linoleum. Szafki pomalowała osiemnaście lat
wcześniej moja mama, usiłując rozjaśnić wnętrze domu. Nad niewielkim kominkiem w
przylegającym do kuchni skromnym saloniku wisiał rząd fotografii: rodzice w dniu ślubu w
Las Vegas, nasza trójka w szpitalu po moim narodzeniu (zdjęcie autorstwa uczynnej
pielęgniarki) j wreszcie - liczne świadectwa mego dorastania, aŜ do ubiegłego roku. Kolekcja
ta budziła we mnie pewne zaŜenowanie i planowałam namówić tatę, Ŝeby ją usunął,
przynajmniej do czasu mojego wyjazdu.
Cały wystrój domu był wyraźnym świadectwem tego, Ŝe Charlie nadal kocha moją
mamę, i nie czułam się z tą myślą najlepiej.
Nie chciałam zjawić się w szkole zbyt wcześnie, ale nie mogłam teŜ się spóźnić.
WłoŜyłam, więc kurtkę - miała w sobie coś z kombinezonu do usuwania odpadów
radioaktywnych - i dzielnie wyszłam na deszcz.
Nadal mŜyło, choć nie dość, Ŝebym przemokła do suchej nitki, gdy sięgałam po klucz
od drzwi wejściowych, jak zawsze schowany nieopodal pod okapem. Przekręciłam go w
zamku i ruszyłam w stronę auta. Denerwowały mnie cmoknięcia, z jakim moje nowe
wodoodporne traperki zagłębiały się w błotnistej nawierzchni podjazdu. Brakowało mi
znajomego odgłosu szurania w Ŝwirze. Nie mogłam teŜ niestety podziwiać dłuŜej mojej
Strona 8
furgonetki - spieszno mi było wydostać się z wilgotnej mgiełki, która przylepiała się do moich
włosów mimo kaptura.
We wnętrzu samochodu było sucho i przytulnie. Ktoś - Billy lub Charlie -
niewątpliwie tu posprzątał, ale beŜowa tapicerka wozu nadal lekko pachniała tytoniem,
benzyną i miętową gumą do Ŝucia. Dzięki Bogu, silnik zapalił za pierwszym razem, ale wył
doprawdy przeraźliwie. CóŜ, tak sędziwe auto musiało mieć jakieś wady. Byłam jednak mile
zaskoczona tym, Ŝe działa równie sędziwe radio.
Ze znalezieniem szkoły nie miałam kłopotów, chociaŜ nigdy w niej przedtem nie
byłam. Jak wszystkie waŜniejsze budynki, stała przy głównej drodze. Nie wyglądała zresztą
na szkołę, ale upewniła mnie tablica. Moje nowe liceum składało się z kilkunastu
zbudowanych w podobnym stylu pawilonów z czerwonej cegły.
Z początku nic byłam w stanie ocenić, ile ich właściwie jest, tyle rosło wokół drzew i
krzewów. To miejsce nie miało w sobie nic z placówki wychowawczej. Gdzie ogrodzenie z
siatki, pomyślałam z nostalgią, gdzie wykrywacze metalu przy wejściu?
Zaparkowałam przed pierwszym budynkiem, poniewaŜ nad drzwiami dostrzegłam
tabliczkę z napisem „dyrekcja”. Nie stał tam Ŝaden inny samochód, więc z pewnością
parkowanie było w tym miejscu niedozwolone, ale stwierdziłam, Ŝe wolę zapylać w środku o
drogę na parking, niŜ krąŜyć jak głupia w deszczu. Opuściwszy z niechęcią rdzewiejącą
szoferkę, podąŜyłam do wejścia brukowaną ścieŜką obramowaną ciemnym Ŝywopłotem.
Przed drzwiami wzięłam głęboki oddech.
W środku było cieplej i jaśniej, niŜ się spodziewałam. Podłogę pokrywała wytrzymała
wykładzina w pomarańczowe ciapki, z boku stało kilka składanych krzesełek dla
oczekujących interesantów, a ściany upstrzone były trofeami i ogłoszeniami. Głośno tykał
wielki zegar. Wszędzie pałętały się rośliny w plastikowych donicach, jakby mało było zieleni
na zewnątrz. Pomieszczenie przedzielał długi kontuar zastawiony przepełnionymi
drucianymi
koszyczkami na dokumenty, a kaŜdy koszyczek oznaczony był jaskrawą naklejką. Za jednym
z trzech znajdujących się za ladą biurek siedziała rudowłosa okularnica w fioletowym
podkoszulku. Ten podkoszulek nieco zbił mnie z tropu.
Kobieta podniosła wzrok.
- W czym mogę pomóc?
- Nazywam się Isabella Swan - oświadczyłam. Oczy sekretarki rozbłysły -
najwyraźniej doskonale wiedziała, kim jestem. Z pewnością byłam juŜ tematem plotek. Tak,
tak, to ja, córka pana komendanta i jego narwanej byłej Ŝony.
- Oczywiście, oczywiście. - Kobieta zaczęła grzebać w przeraźliwie wysokiej stercie
papierzysk na swoim biurku, aŜ wreszcie znalazła to, czego szukała. - Mam tutaj twój plan
lekcji i mapkę szkoły. - Z plikiem kartek w dłoni podeszła do kontuaru.
Wyjaśniła mi, jak przemieszczać się w ciągu dnia z klasy do klasy, pokazując
najdogodniejsze trasy na mapce, i wręczyła arkusz, na którym miał się podpisać kaŜdy z
moich nauczycieli; musiałam go jej oddać po lekcjach. PoŜegnała mnie z uśmiechem,
podobnie jak Charlie, Ŝycząc mi powodzenia. Odwzajemniłam uśmiech, mając nadzieję, Ŝe
wygląda przekonująco.
Gdy wróciłam do auta, zaczęli się juŜ zjeŜdŜać inni uczniowie. śeby trafić na parking,
wystarczyło jechać za nimi. Na szczęście większość samochodów była równie sędziwa, co
mój, zero szpanu. W Phoenix mieszkałam w dzielnicy Paradisc Valley, gdzie naleŜałyśmy z
mamą do uboŜszej mniejszości. Pod szkołami nieraz widywało się nowiutkie mercedesy i
porsche. Tu jednak najlepszym wozem było lśniące volvo i niewątpliwie się wyróŜniało.
Mimo wszystko, gdy tylko mogłam, wyłączyłam ryczący silnik, Ŝeby nie zwracać na siebie
zbytniej uwagi.
Strona 9
Zanim wysiadłam, przestudiowałam dokładnie mapkę z nadzieją, Ŝe nie będę musiała
później obnosić się z nią cały dzień. Wsunęłam papiery do torby, zarzuciłam ją na ramię i
znowu wzięłam głęboki oddech. Poradzisz sobie, szepnęłam do siebie bez przekonania. Nikt
cię przecieŜ nie ugryzie. Westchnęłam i wyślizgnęłam się z auta.
Idąc w stronę pełnego nastolatków chodnika, starałam się chować twarz w kapturze. Z
ulgą zauwaŜyłam, Ŝe w zwykłej czarnej kurtce nie odstaję zbytnio od reszty.
Minąwszy stołówkę, budynek łatwością zlokalizowałam budynek nr 3, w którym
miałam mieć pierwszą lekcję: na jego naroŜniku, na białym tle wymalowano wielką czarną
trójkę. Podeszłam do drzwi, dysząc niczym ofiara hiperwentylacji, ale postanowiłam wziąć
się w garść i weszłam do środka śladem dwóch młodocianych osób bliŜej nieokreślonej pici.
Klasa nie była duŜa. Para przede mną zatrzymała się tuŜ za progiem, Ŝeby powiesić
kurtki na zamocowanych w ścianie haczykach. Poszłam za ich przykładem. Okazało się, Ŝe to
dwie dziewczyny - blondynka o porcelanowej cerze i blada szatynka. Przynajmniej jednym
nie musiałam się wyróŜniać.
Podeszłam do nauczyciela, Ŝeby złoŜył podpis na moim arkuszu. Był to wysoki,
łysiejący męŜczyzna, niejaki Mason, jeśli wierzyć tabliczce na jego biurku. Gdy przeczytał
moje nazwisko, przyjrzał mi się uwaŜniej (nie było to zbyt miłe z jego strony), a ja
oczywiście spłonęłam rumieńcem. Dzięki Bogu, kazał mi przynajmniej usiąść w pustej ławce
z tyłu klasy, nie przedstawiając mnie najpierw wszystkim obecnym. Trudno im było gapić się
na mnie, wykręcając głowy, ale to ich nie powstrzymywało, starałam się, więc nie odrywać
wzroku od otrzymanej przed chwilą listy lektur. Nie była zbytnio zaawansowana: Bronte,
Szekspir, Chaucer*, Faulkner... Wszystko czytałam wcześniej. Było to trochę pocieszające,
ale i zapowiadało nudę. Zaczęłam się zastanawiać, czy mama przysłałaby mi teczkę z moimi
starymi wypracowaniami, czy teŜ uznałaby to za oszustwo. Spędziłam lekcję, wymyślając, jak
potoczyłaby się ta dyskusja, nauczyciel tymczasem tłumaczył coś monotonnym głosem.
Gdy zabrzęczał dzwonek, wyrośnięty pryszczaty chudzielec o kruczoczarnych
włosach przechylił się nad przejściem między ławkami, Ŝeby ze mną porozmawiać.
- Isabella Swan, prawda? - Wyglądał na przesadnie uczynnego chłopaka i członka koła
* Najwybitniejszy pisarz angielski epoki średniowiecza.
szachowego.
- Bella Swan - poprawiłam. Siedzące w pobliŜu osoby odwróciły się w moim
kierunku.
- Gdzie masz następną lekcję?*
- Chwilka. - Musiałam wyjąć plan z torby.
- WOS z Jeffersonem, w budynku nr 6.
Nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. Zewsząd otaczały mnie ciekawskie spojrzenia.
- Ja idę do czwórki, mogę pokazać ci drogę. - Tak, facet był przesadnie uczynny. -
Mam na imię Eric.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się niepewnie.
WłoŜyliśmy kurtki i wyszliśmy na deszcz, który tymczasem wezbrał na sile.
Mogłabym przysiąc, Ŝe kilka osób specjalnie wlokło się za nami, by podsłuchiwać. Miałam
nadzieję, Ŝe to nie początki paranoi.
- I co, inaczej tu niŜ w Phoenix, prawda? - spytał Eric.
- Bardzo.
- Chyba nie pada tam zbyt często?
- Trzy, cztery razy do roku.
- Kurczę, ciekawe, jak to jest.
- Jest słonecznie - odparłam.
- Nie jesteś zbytnio opalona.
Strona 10
- Moja mama jest w połowie albinosem.
Chłopak zaczął przyglądać mi się z zaciekawieniem. Westchnęłam zrezygnowana.
Najwyraźniej wilgotny klimat działał destrukcyjnie na poczucie humoru. Jeszcze kilka
miesięcy, pomyślałam, a zapomnę, co to jest sarkazm.
Obeszliśmy znów stołówkę i Eric odprowadził mnie pod same drzwi pawilonu koło
sali gimnastycznej, chociaŜ ten był wyraźnie oznaczony.
- No cóŜ, powodzenia - powiedział, gdy juŜ dotykałam klamki. - MoŜe okaŜe się, Ŝe
mamy razem jeszcze inną lekcję. - Wydawało się, Ŝe naprawdę mu na tym zaleŜy.
Obdarzyłam go bladym uśmiechem i weszłam do środka.
Reszta przedpołudnia przebiegła według podobnego schematu. Pan Verner, nauczyciel
trygonometrii, którego i tak bym nienawidziła ze względu na sam przedmiot, był jedynym,
który kazał mi wyjść przed klasę i się przedstawić. Coś tam wyjąkałam, cała czerwona, i
* W Stanach Zjednoczonych kaŜdy uczeń ma indywidualny pian zajęć, taki sani na kaŜdy
dzień.
potknęłam się o własne buty, wracając do ławki.
Po dwóch lekcjach zaczęłam rozpoznawać pierwsze twarze. Zawsze teŜ trafiał się ktoś
śmielszy, kto podchodził do mnie, mówił, jak ma na imię, i wypytywał o to, jak mi się podoba
w Forks.
Starałam się być dyplomatyczna, więc w duŜej mierze po prostu kłamałam.
Przynajmniej nie potrzebowałam juŜ mapki.
Pewna dziewczyna usiadła przy mnie i na trygonometrii, i na hiszpańskim, a potem
poszła ze mną do stołówki na lunch. Była niziutka, przy moich 162 cm niŜsza ode mnie
przynajmniej o głowę, ale nie rzucało się to tak bardzo w oczy dzięki jej fryzurze - burzy
skłębionych, ciemnych loków. Nie pamiętałam, jak ma na imię, uśmiechałam się, więc tylko i
kiwałam głową, przysłuchując się opisom lekcji i nauczycieli. Nie starałam się za tym
wszystkim nadąŜać.
Usiadłyśmy na końcu stołu pełnego jej znajomych, których rzecz jasna mi
przedstawiła, ale imiona wlatywały mi jednym uchem, a wylatywały drugim. Wszyscy
zdawali się być pod wraŜeniem tego, Ŝe moja towarzyszka miała odwagę mnie zagadnąć.
Eric, chłopak poznany na angielskim, pomachał mi z drugiego końca sali.
To właśnie wtedy, jedząc lunch i próbując rozmawiać z siódemką wścibskich
nieznajomych, po raz pierwszy ich zobaczyłam.
Siedzieli w kącie na przeciwległym krańcu stołówki. Było ich pięcioro. Nic
rozmawiali i nie jedli, choć przed kaŜdym stała taca nietkniętego posiłku. W odróŜnieniu od
większości uczniów nie gapili się na mnie, moŜna się, więc było im przyglądać bez obawy, Ŝe
któreś mnie na tym przyłapie. Ale to nic ten brak zainteresowania moją osobą mnie
zaintrygował.
Na pierwszy rzut oka nie byli do siebie ani trochę podobni. Z trzech chłopców jeden,
brunet z loczkami, był naprawdę wielki - umięśniony jak zawodowy cięŜarowiec. Drugi,
wyŜszy i szczuplejszy, ale teŜ dość napakowany, miał włosy koloru złocistego miodu. Trzeci,
z rozczochraną, kasztanową czupryną, nie imponował budową ciała i wyglądał na
najmłodszego z trójki. Tamci dwaj mogliby juŜ chodzić do college'u albo nawet pracować tu
jako nauczyciele.
Dziewczyny były swoimi przeciwieństwami. Ta wyŜsza miała posągową figurę
modelki i długie do polowy pleców, delikatnie falujące blond włosy. Wystarczyło przebywać
z nią w jednym pomieszczeniu, Ŝeby stracić wiarę we własne wdzięki. Ta niŜsza, chudziutka i
słodka, urodą przypominała chochlika. Miała krótką, kruczoczarną, nastroszoną fryzurkę.
Mimo to cała piątka wyróŜniała się w podobny sposób. Wszyscy byli chorobliwie
bladzi, bledsi niŜ jakikolwiek inny uczeń z tego nieznającego słońca miasteczka. Bledsi niŜ ja,
Strona 11
potomek albinosa. Wszyscy, niezaleŜnie od odmiennego koloru włosów, mieli takŜe bardzo
ciemne oczy, a pod oczami głębokie cienie - sine, niemal fioletowe. Jakby zarwali noc albo
dochodzili do siebie po złamaniu nosa. Tyle, Ŝe ich nosy i w ogóle rysy twarzy były idealne,
bez jednej skazy.
Ale to jeszcze nic wszystko.
Nie mogłam oderwać wzroku od tej dziwnej grupy, poniewaŜ ich twarze, tak
odmienne, a tak do siebie podobne, były poraŜająco, nieludzko wręcz piękne. Takich twarzy
nie spotyka się w rzeczywistym świecie, co najwyŜej na wygładzanych komputerowo
fotografiach w czasopismach o modzie lub na obrazach starych mistrzów, gdzie naleŜą do
aniołów. Trudno było zdecydować, które z piątki jest najpiękniejsze - moŜe jasnowłosa
piękność albo chłopak o kasztanowych włosach?
Unikali wzroku innych uczniów, a i wzroku swoich kompanów, ich spojrzenia
zdawały się prześlizgiwać po otoczeniu bez cienia zainteresowania. NiŜsza z dziewczyn
wstała właśnie i podniosła ze stołu tacę - nawet nie otworzyła butelki z napojem ani nie
nadgryzła jabłka - i odeszła z gracją spacerującej po wybiegu modelki. Przypatrywałam się
oczarowana jej krokom godnym baletnicy, póki nie odstawiła tacy, by zniknąć za tylnymi
drzwiami, co uczyniła szybciej, niŜ to się wydawało moŜliwe. Zerknęłam na pozostałą
czwórkę, ale siedzieli nieporuszeni.
- Co to za jedni, u licha? - zapytałam dziewczynę poznaną na hiszpańskim, której imię
wyleciało mi z głowy.
Kiedy podniosła głowę, Ŝeby zobaczyć, o kogo chodzi - chociaŜ wywnioskowała to
juŜ prawdopodobnie z tonu mojego głosu.
- Jeden z tamtych chłopaków, ten szczupły i chyba najmłodszy, spojrzał na nią
znienacka. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, potem zaś przeniósł wzrok na mnie.
Odwrócił się w okamgnieniu, szybciej niŜ ja sama, choć zawstydzona natychmiast
spuściłam oczy. Jego twarz, widoczna przez chwilę w pełnej krasie, nie zdradzała Ŝadnych
emocji - jakby zareagował odruchowo, bo ktoś wymienił głośno jego imię, i zorientował się w
porę, Ŝe nie musi odpowiadać.
Moja sąsiadka przy stoliku zachichotała zaŜenowana, rzucając w stronę grupki
ukradkowe spojrzenie.
- To Edward i Emmett Cullenowie - wyszeptała - z Rosalie Hale i Jasperem Hale. Ta,
która wyszła, to Alice Cullen. Wszyscy mieszkają u doktora Cullena i jego Ŝony.
Zerknęłam w stronę niesamowitej czwórki. Chłopak z kasztanową czupryną
wpatrywał się teraz w swoją tacę, rozrywając na drobne kawałki obwarzanek. Miał bardzo
długie i blade palce. Poruszał przy tym niezwykle szybko ustami, choć jego idealne wargi
były ledwie rozchylone. Pozostała trójka nadal nic patrzyła w jego kierunku, ale, nie
wiedzieć, czemu, byłam przekonana, Ŝe chłopak coś do nich mówi.
Dziwne imiona, pomyślałam, rzadko spotykane. Chyba, Ŝe w pokoleniu naszych
dziadków. Ale kto wie, moŜe taka tu jest moda? MoŜe to małomiasteczkowe imiona?
Przypomniało mi się w końcu, Ŝe moja sąsiadka ma na imię Jessica. Przynajmniej to imię
było zupełnie normalne. W Phoenix dwie Jessiki chodziły ze mną na historię.
- Całkiem fajni ci faceci - powiedziałam. Było oczywiste, Ŝe to niedopowiedzenie.
- O tak! - Jessica ponownie zachichotała. - Tyle, Ŝe wszyscy są sparowani. No wiesz,
Emmet chodzi z Rosalie, a Jasper z Alice. I mieszkają razem - podkreśliła. W jej glosie
wyczułam prowincjonalne zgorszenie. Ale, jeśli miałam być szczera, podobny układ i w
Phoenix byłby tematem plotek.
- Którzy to bracia Cullenowie? - spytałam. - Nic wyglądają na spokrewnionych.
- Bo i nie są. Doktor Cullen to jeszcze miody facet, ma góra trzydzieści parę lat. Cala
piątka jest adoptowana. Ale Hale'owic, ci blondyni, to brat i siostra - bliźnięta.
Strona 12
- Takich starych to się chyba nie adoptuje, prawda?
- Pani Cullen przygarnęła Jaspera i Rosalie, gdy mieli osiem lat. Teraz mają
osiemnaście. To chyba ich ciotka czy coś.
- Miło z ich strony. No wiesz, Ŝe zaopiekowali się tymi wszystkimi dziećmi, i to w
młodym wieku.
- Pewnie tak - przyznała Jessica niechętnie, co wzbudziło moje podejrzenia, Ŝe z
jakiegoś powodu nie przepada za doktorem Cullenem i jego Ŝoną. Sądząc ze spojrzeń, jakie
rzucała w stronę adoptowanej gromadki, powodem tym była zwykła zazdrość. - Myślę, Ŝe
pani Cullen nie moŜe mieć dzieci - dodała, jakby miało to umniejszyć szczodrość tej pary.
Co jakiś czas w ciągu tej rozmowy zerkałam w stronę stołu dziwnego rodzeństwa.
Nadal wpatrywali się półprzytomnie w ściany i nic nie jedli.
- Ta rodzina to od dawna mieszka w Forks? - zapytałam. Powinnam ich była przecieŜ
zauwaŜyć któregoś lata.
- Nie - odparła Jessica nieco zdziwiona, jakby nawet dla osoby nowo przybyłej
powinno być to oczywiste. - Sprowadzili się tu dwa lata temu z jakiejś miejscowości na
Alasce.
Wiadomość tę przyjęłam z ulgą. Nie byłam jedynym cudakiem z innego stanu i z
pewnością nie wyróŜniałam się tak wyglądem czy zachowaniem. Zrobiło mi się ich nawet
trochę Ŝal, Ŝe mimo urody są nic do końca akceptowanymi outsiderami.
Gdy tak się im przyglądałam, najmłodszy chłopak, a więc jeden z Cullenów, podniósł
głowę i nasze oczy się spotkały. Tym razem jego mina niewątpliwie zdradzała
zainteresowanie. Odwróciłam wzrok, ale miałam wraŜenie, Ŝe spodziewał się po mnie jakiejś
innej reakcji.
- Ten z rudawymi włosami, to, który? - spytałam. Kątem oka widziałam, Ŝe nadal na
mnie patrzy, ale nie gapi się nachalnie tak jak inni wcześniej. Wydawał się czymś odrobinę
zmartwiony. Po raz kolejny spuściłam oczy.
- To Edward. Wiem, wygląda zabójczo, ale nie zawracaj nim sobie głowy. Nie chodzi
na randki. Najwyraźniej - Ŝachnęła się, rozŜalona - Ŝadna z miejscowych dziewczyn nie jest
dla niego dostatecznie ładna.
Zaczęłam się zastanawiać, kiedy mógł odrzucić jej zaloty, i musiałam przygryźć
wargę, Ŝeby ukryć uśmiech. Edward siedział teraz odwrócony do nas bokiem, ale wydawało
mi się, Ŝe ma uniesiony policzek, jakby teŜ się właśnie uśmiechał.
Po kilku minutach cała czwórka się oddaliła. Podobnie jak Alice, poruszali się z
niezwykłą gracją - nawet ten z mięśniami cięŜarowca. Trudno było patrzeć na to spokojnie.
Edward juŜ więcej na mnie nic zerkał.
Siedziałam w stołówce z Jessicą i jej znajomymi dłuŜej, niŜ gdybym była sama, nie
chciałam jednak spóźnić się pierwszego dnia na Ŝadną lekcję. W końcu okazało się, Ŝe jedna z
moich nowych znajomych, która inteligentnie przypomniała mi, Ŝe ma na imię Angela,
chodzi
ze mną na biologię, więc poszłyśmy razem. Nic rozmawiałyśmy po drodze - ona teŜ była
nieśmiała.
Kiedy weszłyśmy do klasy, Angela usiadła przy jednym ze stołów laboratoryjnych z
czarnym blatem, takich samych jak w mojej szkole w Phoenix. Niestety, miała juŜ sąsiadkę.
Właściwie to wszystkie miejsca były zajęte z wyjątkiem jednego na środku - koło Edwarda
Cullena, którego rozpoznałam po oryginalnym kolorze włosów.
Podchodząc do biurka nauczyciela, Ŝeby się przedstawić i poprosić o podpisanie
arkusza, przyglądałam się chłopakowi ukradkiem. Kiedy go mijałam, cały zesztywniał i, co
dziwne, rzucił mi rozwścieczone spojrzenie. Zaszokowana natychmiast odwróciłam wzrok i
oblałam się rumieńcem. Potknęłam się o jakąś ksiąŜkę i musiałam się podeprzeć o stół, Ŝeby
Strona 13
nie upaść. Siedząca przy nim dziewczyna zachichotała.
ZauwaŜyłam, Ŝe oczy Edwarda były czarne jak węgiel.
Pan Banner podpisał mój arkusz i wydal mi podręcznik, nie zaprzątając sobie głowy
jakimś idiotycznym przedstawianiem mnie klasie. Poczułam, Ŝe będzie nam się dobrze
współpracować. Oczywiście, nie mając wyboru, musiał poprosić mnie, Ŝebym usiadła koło
Cullena. Nie wiedząc, co myśleć o wrogiej reakcji chłopaka, starałam się wcale na niego nie
patrzeć.
PołoŜyłam swój podręcznik na stole i zajęłam miejsce. ZauwaŜyłam przy tym kątem
oka, Ŝe mój sąsiad zmienił w tym czasie pozycję. Odsunął się, jak mógł najdalej, niemal juŜ
spadał z krzesła i odwrócił twarz, jakbym wydzielała jakąś niemiłą woń. Dyskretnie
powąchałam
swoje włosy, ale czułam tylko ulubiony szampon o zapachu truskawek. Trudno było
uwierzyć, Ŝe kogoś to odrzuca. Odgarnęłam włosy na prawe ramię, tak, Ŝeby w jakiś sposób
nas oddzielały, i starałam się skupić na tym, co mówił nauczyciel.
Niestety, lekcja dotyczyła budowy komórki, którą juŜ znałam. Mimo to robiłam
staranne notatki.
Nie mogłam się powstrzymać i od czasu do czasu zerkałam na Edwarda zza kurtyny
włosów. Przez całą godzinę się nie rozluźnił i nadal siedział na samym skraju ławki.
ZauwaŜyłam, Ŝe lewą dłoń oparł na udzie i zacisnął w pięść tak mocno, Ŝe widać było
ścięgna. Tego uścisku takŜe nie rozluźnił. Miał na sobie białą bluzę z długimi rękawami, ale
te podwinął do łokci. Jego ręce okazały się z bliska zaskakująco mocne i muskularne.
Wzięłam go wcześniej za chucherko pewnie, dlatego, Ŝe siedział koło brata - cięŜarowca.
Lekcja zdawała się dłuŜsza niŜ inne. MoŜe byłam juŜ trochę zmęczona, a moŜe
czekałam na to, aŜ chłopak wreszcie rozluźni dłoń? Jak długo mógł ją tak ściskać? Do tego
siedział całkiem nieruchomo i chyba wcale nie oddychał. O co chodziło? Zawsze się tak
zachowywał, czy jak? Zaczęłam dochodzić do wniosku, Ŝe źle oceniłam Jessicę. MoŜe jej
niechęć nie wynikała ani z zazdrości, ani z odrzucenia?
To nie mogło mieć ze mną nic wspólnego. Ten facet widział mnie pierwszy raz w
Ŝyciu.
Po raz kolejny zerknęłam w jego stronę i natychmiast tego poŜałowałam. Znów na
mnie patrzył, a jego czarne oczy pełne były obrzydzenia. Cala się skurczyłam, a do głowy
przyszło mi wyraŜenie „gdyby spojrzenia mogły zabijać”.
W tym samym momencie zabrzęczał dzwonek i aŜ podskoczyłam na krześle. Edward
Cullen zerwał się z miejsca kocim ruchem, cały czas odwrócony do mnie plecami - okazało
się, Ŝe jest o wiele wyŜszy, niŜ mi się wcześniej wydawało - i wypadł na dwór, zanim
ktokolwiek inny w klasie zdąŜył choćby wstać.
Siedziałam sparaliŜowana, wpatrując się półprzytomnie w drzwi, za którymi zniknął.
Co to za psychopata? To nie było fair. Zaczęłam powoli pakować swoje rzeczy. Starałam się
pohamować przy tym narastający we mnie gniew, bałam się, bowiem, Ŝe z oczu pociekną mi
zaraz łzy. Nie wiedzieć, czemu, jedno z drugim było u mnie powiązane. To Ŝenujące, ale
często płakałam ze zdenerwowania.
- Jesteś Isabella Swan, prawda? - zapytał męski głos. Podniosłam wzrok. Koło mnie
stal śliczny chłopak o słodkiej twarzy elfa i jasnych włosach pozlepianych Ŝelem w
pedantycznie rozmieszczone kolce. Ten tu z pewnością nie uwaŜał, Ŝe śmierdzę.
- Bella Swan - uściśliłam z uśmiechem.
- Mike.
- Cześć, Mike.
- MoŜe pomóc ci znaleźć następną salę?
- Idę do sali gimnastycznej, więc raczej nie powinnam mieć kłopotów z trafieniem.
Strona 14
- O, ja teŜ mam WF. - Wydawał się tym zbiegiem okoliczności podekscytowany,
choć w lak malej szkole nie było to przecieŜ nic takiego.
Poszliśmy razem. Gadał jak najęty, za co właściwie byłam mu wdzięczna. Do
dziesiątego roku Ŝycia mieszkał w Kalifornii, więc wiedział, jak musi mi brakować słońca.
Dowiedziałam się, Ŝe chodzi teŜ ze mną na angielski. Był najsympatyczniejszą osobą, jaką
poznałam tu do tej pory.
Ale gdy wchodziliśmy juŜ do szatni, spytał:
- Co to było z Edwardem Cullenem? Dźgnęłaś go ołówkiem, czy co? Zachowywał się
jak wariat.
Wzdrygnęłam się. A więc nie tylko ja to zauwaŜyłam. A jego reakcja odbiegała od
normy. Postanowiłam udać, Ŝe nie wiem, o co chodzi.
- To ten, obok którego siedziałam na biologii?
- Zgadza się. Wyglądał, jakby go coś bolało, czy co.
- Hm... Nawet się do niego nie odezwałam.
- To dziwny gość. - Mike zatrzymał się na chwilę, zamiast iść do swojej szatni. -
Gdybym to ja miał fuksa siedzieć koło ciebie, na pewno bym cię zagadnął.
PoŜegnałam go uśmiechem. Był miły i bez wątpienia mu się spodobałam, ale na
Cullena nadal byłam wściekła.
Nauczyciel WF - u, pan Clapp, uświadomił mnie, Ŝe w tym stanie jego przedmiot jest
obowiązkowy w kaŜdej klasie liceum. W Arizonie wystarczyło zaliczyć dwa lata. Pobyt w
Forks miał być najwyraźniej moją drogą krzyŜową.
Trener znalazł dla mnie strój w odpowiednim rozmiarze, ale dzięki Bogu nie kazał mi
się przebrać. Przyglądałam się, więc tylko czterem meczom siatkówki rozgrywanym
jednocześnie, wspominając, ileŜ to razy odniosłam obraŜenia - i ilu innych zawodników
uszkodziłam - uprawiając tę uroczą dyscyplinę. Na samą myśl o niej zbierało mi się na
wymioty.
W końcu doczekałam się dzwonka i poczłapałam do sekretariatu oddać arkusz z
podpisami. Nie padało juŜ, ale przybrał na sile chłodny wiatr. Objęłam się rękoma. Wszedłszy
do przytulnego biura, zbaraniałam i zapragnęłam natychmiast się wycofać. Przy kontuarze
stał nie, kto inny, jak Edward Cullen. Rozpoznałam go po rozczochranych miedzianych
włosach. Na szczęście nie zwrócił uwagi na to, Ŝe do pomieszczenia weszła nowa osoba.
Przycisnęłam się do ściany, czekając na swoją kolej. Chłopak wykłócał się o coś z sekretarką.
Miał niski, pociągający głos. Z zasłyszanych strzępków szybko zorientowałam się, w czym
rzecz. Usiłował zmienić swój plan lekcji tak, aby chodzić z inną grupą na biologię.
Trudno mi było uwierzyć, Ŝe to wszystko przeze mnie. Musiała istnieć jakaś inna
przyczyna, coś wydarzyło się w sali od biologii zanim do niej weszłam. To, dlatego, a nie
przeze mnie, był taki wzburzony. PrzecieŜ nie mógł, ot tak, zapałać do mnie nienawiścią.
Ktoś otworzył drzwi i podmuch zimnego wiatru, który wpadł do sekretariatu,
przekartkował dokumenty i pozostawił moje włosy w nieładzie. Nowo przybyła odłoŜyła
tylko kartkę do jednego z koszyczków i zaraz wyszła, ale Edward Cullen zesztywniał. Obrócił
się powoli i nasze oczy się spotkały. Jego twarz nadal była piękna - zwaŜywszy na sytuację,
absurdalnie piękna - ale wzrok miał przepełniony mieszaniną agresji i wstrętu. Przez chwilę
bałam się, Ŝe się na mnie rzuci. Ciarki przebiegły mi po plecach. Spojrzenie chłopaka
zmroziło mnie bardziej niŜ szalejąca za oknami wichura. Wszystko to trwało tylko kilka
sekund.
- Trudno - powiedział do sekretarki aksamitnym głosem, od wróciwszy się do mnie na
powrót plecami. - Widzę, Ŝe rzeczywiście nic nie da się zrobić. Dziękuję za fatygę. - I
wyszedł, nie patrząc w moją stronę.
Podeszłam do kontuaru na miękkich nogach i podałam kobiecie arkusz z podpisami.
Strona 15
Twarz musiałam mieć białą jak prześcieradło.
- I jak ci minął pierwszy dzień, złotko? - spytała sekretarka opiekuńczym tonem.
- Dobrze - skłamałam słabym głosem, Nie wyglądała na przekonaną.
Kiedy wsiadałam do samochodu, parking był juŜ niemal zupełnie pusty*. Za
kierownicą poczułam ulgę. ZdąŜyłam się juŜ przywiązać do swojej furgonetki, była dla mnie
namiastką domu w tej zarośniętej krzakami dziurze. Siedziałam tak przez jakiś czas
pogrąŜona
w myślach, ale wkrótce w szoferce zrobiło się chłodno, więc odpaliłam silnik. Całą
* W Stanach Zjednoczonych wszyscy uczniowie zaczynają i kończą lekcje o tej samej
godzinie.
drogę powrotną walczyłam z cisnącymi się do oczu łzami.
Strona 16
2
OTWARTA KSIĘGA
Następny dzień był lepszy i gorszy zarazem.
Lepszy, poniewaŜ rano jeszcze nie padało, chociaŜ niebo spowite było
nieprzepuszczającymi światła chmurami. Wiedziałam teŜ juŜ, czego mogę się spodziewać. W
szkole Mike usiadł ze mną na angielskim i odprowadził na następną lekcję, czemu Eric
przyglądał się nienawistnie. Nie powiem, schlebiało mi to. Pozostali uczniowie rzadziej się na
mnie gapili, a lunch zjadłam w towarzystwie Mike'a, Erica, Jessiki i paru innych osób, które
juŜ rozpoznawałam. Pamiętałam nawet, jak mają na imię. Nieśmiało budziła się we mnie
nadzieja,
Ŝe oto stąpam po wodzie, zamiast w niej tonąć.
Gorszy, bo byłam zmęczona po kolejnej zarwanej nocy. Nadal przeszkadzał mi
huczący wkoło domu wiatr. Gorszy, poniewaŜ pan Verner wywołał mnie do odpowiedzi na
trygonometrii, chociaŜ wcale się nie zgłaszałam, a nie znałam prawidłowego rozwiązania.
Gorszy, bo grając w znienawidzoną siatkówkę, gdy jeden jedyny raz nie uciekłam przed
piłką, trafiłam nią w głowę koleŜanki z druŜyny. A najokropniejsze było to, Ŝe Edward Cullen
nie przyszedł do szkoły.
Cały ranek bałam się, Ŝe będzie obrzucał mnie wrogimi spojrzeniami w stołówce, a
jednocześnie miałam ochotę spytać się go, wprost, co jest grane. Przed zaśnięciem
planowałam nawet, co mu powiem, choć znałam siebie zbyt dobrze, by wierzyć, Ŝe zdobędę
się na odwagę.
Jednak, kiedy weszłam, z Jessicą do stołówki i nie mogąc się powstrzymać, zerknęłam
w stronę stolika Cullenów, zobaczyłam, Ŝe siedzą przy nim tylko cztery osoby. Mojego
prześladowcy wśród nich nie było.
Pojawił się Mike i wskazał nam drogę do swojego stolika. Jessica Wydawała się
zachwycona jego zainteresowaniem, a jej paczka szybko do nas dołączyła. Gdy wszyscy
wokół mnie przekomarzali się Wesoło, siedziałam jak na szpilkach, czekając na przybycie
Edwarda. Modliłam się, Ŝeby po prostu mnie zignorował. Mogłabym wtedy myśleć, Ŝe
poprzedniego dnia źle zinterpretowałam fakty.
Z minuty na minutę robiłam się coraz bardziej spięta.
Wchodząc do gabinetu biologicznego, czułam się juŜ nieco lepiej - chłopak nie
przyszedł przecieŜ na lunch. Mike, który charakterem przypominał golden retrievera, był
rzecz jasna u mojego boku. Na progu wstrzymałam na chwilę oddech, ale zaraz przekonałam
się, Ŝe i tu Edward nie dotarł. Odetchnąwszy z ulgą, ruszyłam w stronę swojego miejsca,
Mike trajkotał tymczasem o zbliŜającej się wycieczce nad morze. Stał jeszcze jakiś czas przy
mojej ławce, a gdy zabrzęczał dzwonek na lekcję, uśmiechnął się smutno i poszedł usiąść
koło jakiejś dziewczyny z aparatem na zębach i nieudaną trwałą. Wszystko wskazywało na to,
Ŝe będę niedługo musiała podjąć jakąś decyzję w związku z Mikiem i nie będzie ona naleŜała
do łatwych. W mieście tak małym jak Forks, gdzie plotki i ostracyzm naprawdę potrafią
uprzykrzyć człowiekowi Ŝycie, wskazana była dyplomacja. Miałam świadomość, Ŝe nie
naleŜę do osób przesadnie taktownych i brakuje mi doświadczenia w obchodzeniu się z
chłopcami.
Wiedziałam, Ŝe powinnam być wniebowzięta, bo mam całą ławkę tylko dla siebie i nie
muszę znosić obecności nieprzychylnego mi sąsiada, ale dręczyło mnie podejrzenie, Ŝe to z
mojego powodu opuszcza lekcje. Ty mała egocentryczno, myślałam, przecieŜ to nie ma
sensu. Jak mogłabyś wzbudzić u kogoś podobnie silne uczucia? To niemoŜliwe. A mimo to
martwiłam się, Ŝe moje przypuszczenia się sprawdzą.
Strona 17
Gdy lekcje wreszcie dobiegły końca i przybladł rumieniec, jaki zakwitł na mojej
twarzy po wypadku na meczu, szybko przebrałam się z powrotem w dŜinsy i granatowy
sweter, Ŝeby przy drzwiach damskiej szatni nie zastać mojego wiernego retrievera. Raźnym
krokiem dotarłam na szkolny parking, gdzie kręciło się juŜ sporo odjeŜdŜających uczniów. W
aucie przeszukałam jeszcze torbę, aby upewnić się, czy mam wszystko, czego mi potrzeba.
Poprzedniego wieczoru odkryłam, Ŝe Charlie nie umie przygotować nic poza
przysłowiową jajecznicą, poprosiłam, więc, aby do mojego wyjazdu pozwolił mi objąć rządy
w kuchni. Uczynił to chęcią - Odkryłam równieŜ, Ŝe w domu nie ma Ŝadnych zapasów.
Uzbrojona w listę zakupów i nieco gotówki z ojcowskiego słoika z napisem „spoŜywka”,
planowałam pojechać po szkole do supermarketu.
Ignorując uczniów, którzy odwrócili głowy, słysząc huk silnika dołączyłam do kolejki
pojazdów, czekających na wyjazd. Próbowałam udawać, Ŝe to nie z mojego wozu
wydobywają się te ogłuszające dźwięki. ZauwaŜyłam Cullenów i bliźnięta Hale wsiadających
do auta. Było to owo lśniące nowością volvo. No tak. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na ich
ubrania - przedtem zbytnio zafascynowały mnie twarze tej czwórki. Strojem takŜe się
wyróŜniali.
Byli ubrani skromnie, ale moŜna było poznać, Ŝe gustują w markach z najwyŜszej
półki. Zresztą, z takim wyglądem mogliby chodzić w ścierkach do naczyń i nadal robić
wraŜenie. Mieli, zatem i urodę, i pieniądze - wydawało się, Ŝe to trochę nic fair. Ale tak to juŜ
zwykle w Ŝyciu bywa. No i mimo wszystko nikt tu za nimi chyba nie przepadał.
Nie, tu juŜ przesadziłam. Jeśli nie mieli przyjaciół, to tylko z własnego wyboru. Takie
twarze musiały otwierać przed nimi wszystkie drzwi.
Gdy ich mijałam, podobnie jak pozostali odwrócili głowy, Ŝeby zobaczyć, skąd
dochodzi ten straszny hałas. Starałam się nie spuszczać wzroku z drogi i z ulgą opuściłam
nareszcie teren szkoły.
Supermarket znajdował się zaledwie kilka przecznic dalej. Wnętrze sklepu wyglądało
zupełnie normalnie, jak w okolicach domu, co nieco poprawiło mi humor. W Phoenix
robienie zakupów teŜ naleŜało do moich obowiązków i z przyjemnością oddalam się
znajomemu zajęciu. Hala była na tyle duŜa, Ŝe nie słyszałam bębnienia deszczu o dach, które
przypominałoby mi o tym, gdzie jestem.
Po powrocie poupychałam kupione produkty w szafkach, mając nadzieję, Ŝe Charlie
nie będzie miał nic przeciwko. Ziemniaki owinęłam folią aluminiową i włoŜyłam do
piekarnika, a steki pokryłam marynatą i postawiłam w lodówce na chybotliwym nieco
kartonie z jajkami.
Skończywszy przygotowania do obiadu, poszłam ze szkolną torbą na górę. Zanim
zabrałam się do odrabiania zadań domowych, przebrałam się w parę suchych spodni od
dresu,
zebrałam wilgotne włosy w koński ogon i po raz pierwszy od przyjazdu sprawdziłam
skrzynkę mailową. Miałam trzy nowe wiadomości.
Pierwsza była od mamy. Pisała:
Daj znać zaraz po przyjeździe, jak ci minął lot? Pada? JuŜ za tobą tęsknię. Niedługo
skończę pakowanie przed Florydą, ale nigdzie nie mogę znaleźć swojej róŜowej bluzki. Wiesz
moŜe, gdzie ją połoŜyłam? Masz pozdrowienia od Phita. Mama
Westchnęłam i otworzyłam następnego maila. Wysiano go osiem godzin po
pierwszym.
Bello, dlaczego nie odpisujesz? Na co czekasz? Mama
Ostatni przyszedł dziś rano.
Isabello, jeśli nie odpiszesz do 17.30, dzwonię do Charliego.
Zerknęłam na zegar. Miałam jeszcze godzinę, ale mama znana była z popędliwości.
Strona 18
Spokojnie, Mamo. JuŜ odpisuję. Nie wszczynaj alarmu. Bella
Wysiałam wiadomość i zaczęłam pisać nową.
Jest fantastycznie. Oczywiście pada. Chciałam napisać dopiero, jak będzie, o czym.
Szkoła niezła, tylko trochę monotonnie. Poznałam parę fajnych osób, które siadają teraz ze
mną w stołówce.
Twoja bluzka jest w pralni chemicznej. Miałaś ją odebrać w zeszły piątek.
Nie uwierzysz, Chanie kupił mi furgonetkę! Zakochałam się w niej pierwszego
wejrzenia, jest stara, ale solidna - dla mnie wystarczy.
TeŜ za tobą tęsknię. Niedługo znowu napiszę, ale nie mam zamiaru sprawdzać
skrzynki, co pięć minut. Wyluzuj, weź głęboki wdech. Kocham cię.
Bella
Postanowiłam poprzedniego dnia, Ŝe przeczytam ponownie Wichrowe wzgórza, które
właśnie przerabialiśmy na angielskim - ot tak, dla zabicia czasu - i gdy Charlie wrócił do
domu, byłam pogrąŜona w lekturze. Straciłam poczucie czasu. Popędziłam na dół, by wyjąć
ziemniaki z piekarnika i usmaŜyć steki.
- Bella? - zawołał ojciec, słysząc mnie na schodach. A któŜby inny, pomyślałam.
- Cześć, tato. Witaj w domu.
- Hej. - Odpiął kaburę i zdjął wysokie buty, przyglądając się, jak krzątam się po
kuchni. O ile wiedziałam, nigdy na słuŜbie nie uŜył broni, ale zawsze miał ją w gotowości.
Kiedy byłam mała, zaraz po powrocie do domu wyjmował z niej naboje. Najwyraźniej uwaŜał
teraz, Ŝe jestem juŜ dość duŜa, by nie postrzelić się przez pomyłkę, a takŜe nie na tyle
zdesperowana, Ŝeby popełnić samobójstwo.
- Co na obiad? - zapytał nieufnie. Moja mama była kucharką pełną fantazji i jej
eksperymenty nie zawsze nadawały się do spoŜycia. Zaskoczył mnie smutno tym, Ŝe nadal o
tym pamiętał.
- Steki z ziemniakami - odpowiedziałam. Wyglądał na usatysfakcjonowanego.
Chyba czuł się niezręcznie, stojąc tak z załoŜonymi rękami, poszedł, więc do saloniku
oglądać telewizję. Dla obojga z nas było to najlepsze rozwiązanie. Gdy steki smaŜyły się na
patelni, przyrządziłam sałatkę i nakryłam do stołu.
Zawołałam, Ŝe obiad jest juŜ gotowy. Zapach, wypełniający kuchnię, przywitał
uśmiechem.
- Ładnie pachnie, Bell.
- Dzięki.
Przez kilka minut jedliśmy w zupełnym milczeniu. Było nam z tym dobrze, cisza nas
nie krępowała. Poniekąd nadawaliśmy się do mieszkania razem.
- A jak tam w szkole? Masz juŜ jakieś koleŜanki? - odezwał się w końcu ojciec,
sięgając po dokładkę.
- Chodzę na kilka przedmiotów z taką jedną Jessicą. Siadam z jej paczką w stołówce.
Jest jeszcze Mikę. Bardzo uczynny chłopak. W ogóle wszyscy są raczej mili.
Z jednym bardzo ciekawym wyjątkiem.
- To jak nic Mike Newton. Miły dzieciak. Porządna rodzina. Jego ojciec ma sklep ze
sprzętem sportowym za miastem. Forks leŜy na szlaku, więc dobrze zarabia na tych
wszystkich turystach, których tu pełno.
- Znasz moŜe rodzinę Cullenów? - zapytałam ostroŜnie.
- Doktora Cullena? Jasne. To wielki człowiek.
- Ich dzieci... Trochę się wyróŜniają. Chyba nie znalazły sobie miejsca w szkole.
Zdziwiła mnie jego zagniewana mina.
- Ech, ci ludzie - burknął. - Doktor Cullen to doskonały chirurg, który mógłby pewnie
pracować w kaŜdym szpitalu na świecie i zarabiać dziesięć razy więcej niŜ teraz. -
Strona 19
Wzburzony, stopniowo podnosił glos. - Mamy szczęście, Ŝe osiedlił się tutaj. Ze jego Ŝona
zgodziła się zamieszkać w małym mieście. To prawdziwy skarb, a wszystkie jego dzieci są
dobrze wychowane. TeŜ miałem wątpliwości, kiedy się tu sprowadzili z piątką adoptowanych
nastolatków. Balem się, Ŝe będą z nimi jakieś problemy. Ale okazało się, Ŝe to dojrzali młodzi
ludzie i nigdy nie musiałem zaprzątać sobie nimi głowy. A nie mogę tego powiedzieć o
pociechach wielu z tych, którzy mieszkają tu od pokoleń. Trzymają się razem, jak przystało
na kochającą się rodzinę - co drugi weekend jeŜdŜą razem pochodzić po górach... Tylko,
dlatego, Ŝe są nowi, ludzie się na nich uwzięli.
Była to najdłuŜsza przemowa Charliego, jaką w Ŝyciu słyszałam. Musiał naprawdę
przejmować się tymi plotkami.
Postanowiłam nie opowiadać mu o swoich doświadczeniach i Edwardem.
- Wydają się mili. Po prostu zauwaŜyłam, Ŝe trzymają się razem. I bombowo
wyglądają - dodałam, Ŝeby udobruchać tatę.
- śałuj, Ŝe nie widziałaś samego doktora - roześmiał się Charlie. - Dzięki Bogu, Ŝe
jego małŜeństwo jest udane. Wiele pielęgniarek ze szpitala ma trudności z koncentracją,
kiedy
Cullen kręci się w pobliŜu.
Obiad dokończyliśmy w milczeniu. Zabrałam się do mycia naczyń - nie było
zmywarki - a tato posprzątał ze stołu i wrócił przed telewizor. Gdy skończyłam, poczłapałam
niechętnie na górę zrobić zadanie z matematyki. Przeczuwałam, Ŝe tak oto będzie wyglądał
nasz rozkład dnia.
Noc nareszcie była cicha i zmęczona szybko zasnęłam.
Reszta tygodnia przebiegła bez zakłóceń. Przyzwyczaiłam się do kolejności zajęć. Do
piątku nauczyłam się rozpoznawać niemal wszystkich uczniów, poznałam teŜ imiona
większości z nich. Dziewczyny z mojej druŜyny siatkówki wiedziały juŜ, Ŝe nie naleŜy
podawać mi piłki i trzeba stawać przede mną, gdy przeciwnik celuje w moją stronę. Byłam
zadowolona z tak obranej taktyki.
Edward nie przyszedł do szkoły ani razu.
KaŜdego dnia cała w nerwach czekałam, aŜ Cullenowie pojawią się w stołówce.
Dopiero wtedy mogłam się odpręŜyć i włączyć do prowadzonych przy stole rozmów.
Dotyczyły głównie wycieczki do La Push Ocean Park, której termin wypadał za dwa
tygodnie, a organizował ją Mikę. Przyjęłam jego zaproszenie jedynie z grzeczności - plaŜe w
moim przekonaniu powinny być suche i gorące.
W piątek weszłam do sali od biologii, zupełnie juŜ nie myśląc o tym, czy zastanę w
środku Edwarda. Najwyraźniej postanowił rzucić szkołę. Chcąc nie chcąc, martwiłam się
jednak trochę, Ŝe to przeze mnie opuszcza lekcje, choć przypuszczenie to wydawało się
absurdalne.
RównieŜ w mój pierwszy weekend w Forks nie wydarzyło się nic szczególnego.
Charlie, nienawykły do przesiadywania w domu, większość czasu spędził po prostu w pracy.
Sprzątnęłam cały dom, odrobiłam zadania domowe i napisałam do mamy fałszywie
optymistycznego maila. W sobotę podjechałam teŜ do miejscowej biblioteki, ale była tak
marnie zaopatrzona, Ŝe nie było sensu się zapisywać. Stwierdziłam, Ŝe wybiorę się niedługo
do Olympii lub Seattle w poszukiwaniu jakiejś dobrej księgarni. Zastanawiałam się przez
chwilę, ile teŜ moje auto moŜe palić na setkę, i nieco się przeraziłam.
Przez cały weekend padało, ale niezbyt mocno, mogłam, więc wysypiać się bez
przeszkód.
W poniedziałek na parkingu, co rusz ktoś mnie pozdrawiał. Nie pamiętałam imion
wszystkich tych ludzi, ale uśmiechałam się do kaŜdego i odmachiwałam. Było zimno, ale na
szczęście nie lalo. Na angielskim jak zwykle siedziałam z Mikiem. Mieliśmy
Strona 20
niezapowiedziany
test z Wichrowych wzgórz, ale był prosty, bez Ŝadnych podchwytliwych pytań.
Nigdy bym nie pomyślała, Ŝe po tygodniu będę się czuć w szkole tak pewnie, Ŝe będę
taka zadomowiona. Przekraczało to moje najśmielsze oczekiwania.
Kiedy wyszliśmy na dwór, powietrze wypełniały wirujące, białe drobinki. Do moich
uszu dotarły wesołe okrzyki. Zimny wiatr osmagał mi nos i policzki.
- Fajno - powiedział Mike. - Pada śnieg.
Spojrzałam na kłębki waty zbierające się wzdłuŜ krawęŜników, a potem na te kołujące
chaotycznie wokół mojej głowy.
- Hm? - No tak. Śnieg. Zegnaj, udany dniu. Mikę wyglądał na zaskoczonego.
- Nie lubisz śniegu?
- Nie. Oznacza, Ŝe juŜ za zimno na deszcz. - Czy to nie oczywiste? - Poza tym, gdzie
się podziały te słynne płatki? No wiesz, kaŜdy jedyny w swoim rodzaju i takie tam. Te tu
przypominają końce wacików do uszu.
- Nigdy nie widziałaś, jak pada śnieg? - spytał z niedowierzaniem w głosie.
- Jasne, Ŝe widziałam. W telewizji.
Chłopak wybuchł śmiechem i w tym samym momencie dostał w tył głowy
obrzydliwą, topniejącą śnieŜką. Odwróciliśmy się natychmiast, by zobaczyć, kto ją rzucił.
Stawiałam na Erica, który oddalał się właśnie pospiesznie - i to nie w kierunku budynku, w
którym miał następną lekcję. Mike równieŜ go widać podejrzewał, bo przykucnął i zaczął
formować z puchu własny pocisk.
- Zobaczymy się na lunchu, dobra? - rzuciłam, odchodząc. - Wolę siedzieć w środku,
kiedy ludzie zaczynają w siebie ciskać tym mokrym paskudztwem.
Skinął tylko głową, wpatrzony w oddalającą się sylwetkę przeciwnika.
Przez cały ranek wszyscy trajkotali wielce podekscytowani o śniegu - najwyraźniej
padał po raz pierwszy w tym roku. Nie brałam udziału w tych rozmowach. Biały puch był
niby suchszy od deszczu, ale przecieŜ topniał i tylko moczył skarpetki.
Do stołówki wybrałam się rozwaŜnie w towarzystwie Jessiki. W powietrzu aŜ roiło się
od śnieŜek. W ręku trzymałam skoroszyt, gotowa w razie potrzeby uŜyć go jako tarczy.
Jessica uwaŜała, Ŝe zachowuję się dziwnie, ale coś w moich oczach kazało jej przestać
wychwalać tę brutalną rozrywkę.
Mikę dołączył do nas w drzwiach, uśmiechnięty od ucha do ucha, z kawałkami
topniejącego lodu we włosach, niszczącymi jego misterną fryzurę. Gdy stawaliśmy na końcu
kolejki, dyskutowali z Jessica zawzięcie o walce na śnieŜki. Z przyzwyczajenia zerknęłam w
stronę stolika dziwacznego rodzeństwa i zamarłam. Siedziała przy nim cala piątka.
Jessica pociągnęła mnie za rękaw.
- Hej, Bella, co dziś bierzesz?
Odwróciłam wzrok. Piekły mnie uszy. Nie przejmuj się, uspokajałam się w myślach.
Nie zrobiłaś nic złego.
- Co z nią? - Mike coś zauwaŜył.
- Nic, nic - odpowiedziałam. - Wezmę tylko napój. - I przesunęłam się z kolejką o
dwa kroki do przodu.
- Nie jesteś głodna? - spytała Jessica.
- Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze - powiedziałam ze wzrokiem nadal wbitym w
podłogę.
Sączyłam powoli swój napój, a głód skręcał mi kiszki. Niepotrzebnie zatroskany Mikę
dwukrotnie starał się dowiedzieć, jak się czuję. Powiedziałam mu, Ŝe to nic takiego,
zastanawiając się jednocześnie, czy moŜe nie wykorzystać swojej niedyspozycji i nie
przeczekać biologii w gabinecie pielęgniarki.