426

Szczegóły
Tytuł 426
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

426 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 426 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

426 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michai� Puchow NAD PRZEPA�CI� T�umaczy�: Krzysztof W. Malinowski HTML : SASIC Z�otow sta� na stopniu drommera i zmru�ywszy oczy spogl�da�, jak Sandler, sun�c d�ugimi Susami, zbli�a si� do niego. Jego sylwetka - czarna w promieniach zachodz�cego S�o�ca ros�a w oczach. - Jest robota? - spyta�, kiedy tamten wskoczy� ju� na stopie�. Sandler skin�� g�ow�. Weszli do kabiny i pojazd natychmiast wzbi� si� w niebo. Zamglona tarcza Ksi�yca topnia�a w dole, z wolna zlewaj�c si� z b��kitn� kul� Ziemi. - Statek w Orionie - powiedzia� Sandler. - Dwudziesty wiek albo pocz�tek dwudziestego pierwszego. Pojazd zadr�a� nagle, znalaz�szy si� w ognisku hiperanteny marsja�skiej. Potem wibracje usta�y i drommer przeskoczy� 1013- kilometrow� przepa�� lekko jak fala radiowa - tyle tylko, i� niepor�wnanie szybciej. S�o�ce by�o teraz gwiazd� �redniej wielko�ci. - Ze te� trzeba po takiego rupiecia... - mrukn�� Z�otow. Sandler wprowadzi� do pami�ci maszyny r�wnanie statku, kt�remu lecieli na spotkanie. Drommer zn�w wykona� skok - tym razem ju� samodzielny i wyszed� ponownie z ��dan� pr�dko�ci� w ��danym punkcie przestrzeni. - Dziwny jaki� - powiedzia� Z�otow. - Zupe�nie jak nie nasz. Projektory drommera o�wietla�y starodawny gwiazdolot, powracaj�cy na Ziemi� z dalekiego rejsu. Jego dzi�b i rufa ton�y w mroku. Cylindryczny korpus r�wnomiernie wirowa� wok� osi, imituj�c pole grawitacji. Drommer sun�� wzd�u� przezroczystych pok�ad�w niby canoe z ciekawskimi tubylcami. - Po prostu jest bardzo stary Sandler zatrzyma� pojazd. - Spr�bujmy tutaj. Drommer wykona� jeszcze jeden skok - ostatni ju� - i znalaz� si� we wn�trzu gwiazdolotu - w przestronnym, pustym korytarzu. Si�a od�rodkowa mi�kko u�o�y�a pojazd na pod�odze z przezroczystego materia�u. Sandler wyskoczy� z kabiny na spr�ysty pok�ad. Z�otow poszed� za jego przyk�adem. - �wietne - powiedzia�, spogl�daj�c na gwiazdy pod swoimi stopami. Jakby si� chodzi�o po niebie. Tylko czemu tu tak pusto? - Widocznie maj� teraz noc - odpar� po chwili zastanowienia Sandler. - I wszyscy �pi�. �ni� sobie o tym, jak to za rok wyl�duj� na Ziemi. - A my tu mamy dla nich niespodziank� - u�miechn�� si� Z�otow. Uwielbiam niespodzianki! Zaraz, czy oni tu nie maj� �adnej wachty? - Z pewno�ci�... Gdzie� z przodu, w sterowni. Szli szybko po szklanej pod�odze. W korytarzu trwa�a cisza i tylko gdzie� na jego ko�cach szemra�o echo krok�w. Nagle Z�otow roze�mia� si� ledwie dos�yszalnie. Sandler spojrza� na niego zaskoczony. - Ca�e �ycie marzy�em o takiej okazji - powiedzia� Z�otow p�g�osem. Postaw si� w miejscu tego wachtowego. Siedzisz tyle godzin w tej sterowni, sam jeden przed pulpitem i tu niespodziewanie pojawiam si� ja. Potrz�sam ci� za rami� i podsuwam pod nos blankiet: "Prosz� to z �aski swojej podpisa�" - m�wi�. Zemdla�by�... - No i co? - spyta� Sandler. - �mieszne - odpar� Z�otow. Potem westchn��. - Ale tak si� nigdy nie zdarza. Zawsze kto� ci wcze�niej zdziera mask� i w sumie ci nie do �miechu. Kiedy wreszcie wszystko wyja�nisz, tamci d�ugo i nudnie rozprawiaj� o sobie, o tym, jak to lecieli setk� lat, osi�gn�li Syriusza, siedzieli tam ca�e trzy dni i teraz wracaj� ze swoim wk�adem do skarbnicy ludzkiej wiedzy... - Do�� - cicho powiedzia� Sandler. Nie ma si� z czego �mia�. - Nie masz poczucia humoru obruszy� si� Ztotow. - Ja nie jestem temu winien, �e oni si� tak zachowuj�. Mo�e nawet bardziej ni� ty pragn��bym, �eby kto� z nich si� odwr�ci� i powiedzia�: "Oblecia�em ca�a Galaktyk�, bywa�em w uk�adach tysi�cy gwiazd, napotka�em inne cywilizacje... Niestety - takie rzeczy si� nie zdarza j�... Pozosta�a drog� przebyli szybko i w milczeniu. Drzwi sterowni by�y tylko przymkni�te. Z�otow z pro�b� w oczach spojrza� na Sandlera. - No dobra - powiedzia� tamten z wahaniem. - Id�. Dokonaj aktu wandalizmu. Ostro�nie weszli do �rodka. Sterownia r�wnie� okaza�a si� przestronniejsza, ni� si� tego spodziewali. Pod przeciwleg�a �ciana, odwr�cony plecami do nich, siedzia� w fotelu obrotowym jaki� cz�owiek. Jego �ysa czaszka wyrazi�cie malowa�a si� na tle boazerii. Z�otow bezg�o�nie podkrad� si� do m�czyzny w fotelu, czuj�c na sobie badawcze spojrzenie Sandlera. Ale pokusa by�a wielka. Po�o�y� d�o� na ramieniu wachtowego. Ten przez sekund� jeszcze pozosta� nieruchomy, potem strz�sn�� r�k� Z�otowa z ramienia i odwr�ci� si� wraz z fotelem ku niemu. Wszystko na jego twarzy - poczuwszy od nienormalnie bia�ej sk�ry - wskazywa�o, i� jest przybyszem z przesz�o�ci. Jego jasne, b��kitne oczy spojrza�y na Z�otowa. - Jest pan wachtowym? - spokojnie spyta� Z�otow, si�gaj�c do kieszeni na piersi i wyci�gaj�c z niej zawczasu przygotowany blankiet. - Niech pan to wi�c �askawie podpisze. Wachtowy w milczeniu wzi�� arkusz papieru, szybko przebieg� oczyma tekst, podpisa� si� pod nim i zwr�ci� blankiet Z�otowowi. Potem zn�w odwr�ci� si� do pulpitu. Po jakiej� minucie obejrza� si� raz jeszcze przez rami�. - Mam jeszcze co� podpisa�? - N-nie - odpar� Z�otow. - No wi�c czemu pan tu jeszcze stoi? Chce pan mo�e zrobi� wywiad? Z�otow nie by� w stanie odpowiedzie� ani s�owa. Za piecami s�ysza� dziwne d�wi�ki - jakby p�acz�cego dziecka - ale nie mia� si� si� odwr�ci�, �eby stwierdzi�, co si� tam dzieje. - Wobec tego, je�li pan pozwoli, to p�jd� ju� - powiedzia� wachtowy. Koniec dy�uru, czas pospa� troch�. Zaraz powinien by� m�j zmiennik. Wsta� z fotela, by� nadspodziewanie wysoki i skierowa� si� do wyj�cia. Z�otow osun�� si� na opuszczony fotel. Po chwili zbli�y� si� Sandler, poszpera� co� ko�o boazerii i wydoby� spoza niej sk�adany sto�eczek, usadawiaj�c si� na nim. Jaki� czas spogl�dali na siebie w milczeniu. - I tak zawsze - mrukn�� wreszcie Z�otow. - A ten co? Telepata? Z korytarza da�y si� s�ysze� szybkie kroki. Do sterowni wszed� m�czyzna mo�e czterdziestoletni, r�wnie� nienormalnie jasnosk�ry. Skierowa� si� wprost ku nim, wyci�gaj�c na powitanie r�k�. - Dzie� dobry. Aleksander Kuncew, drugi pilot. Wymienili u�ciski d�oni. - No i jak wam si� podoba� Sklar? zainteresowa� si� Kuncew. - To nasz dow�dca. Spotka�em go ko�o jego kajuty, powiedzia� mi, �e si� pojawili ch�opcy z Ziemi, �eby nas powita�. I poszed� spa�. No wi�c przybieg�em... - Czy wasz dow�dca to telepata? spyta� Sandler. - Nie sadz�. Ale intuicj� ma niesamowit� - jeszcze przy starcie powiedzia� nam: "Powr�cimy tu za trzy wieki. Post�p w tym czasie jest nieunikniony i powr�t b�dzie na pewno wygl�da� zupe�nie inaczej, ni� to sobie wyobra�acie. Z pewno�ci� przechwyc� nas jeszcze w trakcie drogi i zgrabnie usadz� gdzie� na Ksi�ycu...". - Tak powiedzia�? - �e na Ksi�ycu?... - Dok�adnie tak - potwierdzi� Kuncew. - "Tylko �e Ksi�yc do tego czasu zmieni si� - powiedzia� - i pojawi� si� tam pewnie morza, atmosfera, zbuduj� jakie� uzdrowisko. Jeszcze w tym kurorcie poodpoczywamy". - To znaczy, �e si� ju� teraz niczemu nie dziwicie? - Czemu nie? - odpar� Kuncew. Dziwimy si�. Tyle �e w rozs�dnych granicach, Osobi�cie wierz� Sklarowi. Je�li m�wi, �e co� ma by�, to znaczy, �e b�dzie... Ale ja wam tu zabieram czas, a wy si� pewnie spieszycie... Pom�c wam w czym�? - Nie, dzi�ki - powiedzia� Sandler. - Roboty tam na nie wi�cej ni� p� godziny. - M�g�bym popatrze�, jak to b�dziecie robi�? - Jasne - zgodzi� si� Sandler. Powoli skierowali si� w stron� wyj�cia. Nagle, nieoczekiwanie dla samego siebie, Z�otow zwr�ci� si� do Kuncewa. - Opowiedz nam przez ten czas, jak wam tam sz�o na Aldebaranie. - Dlaczego na Aldebaranie?! - No, mam na my�li t� gwiazd�, na kt�r� lecieli�cie. Wyszli na korytarz o szklanej pod�odze. - Program by� zupe�nie lu�ny - odpowiedzia� Kuncew. - Trasa przebiega�a przez setki s�o�c, oblecieli�my ca�y zesp� gwiazd... Z�otow drgn��. - Nie, no nie ca�� Galaktyk�, tylko Cmentarzysko Neutronowe - u�ci�li� Kuncew. - Cmentarzysko? - zdziwi� si� Sandler. Kuncew u�miechn�� si�. - Nazwa brzmi z�owieszczo, ale ten rejon w istocie tak wygl�da. Kiedy� by�a tam gromada kulista, ale potem to wszystko wybuch�o. - Wybuch�o? - powt�rzy� Sandler. Rozumiem, �e gwiazda... Ale ca�a gromada?! - To wszystko wi��e si� ze sob� w jeden �a�cuch - przyzna� Kuncew. To mia�o miejsce miliardy lat temu. Najpierw zacz�o si� od Supernowej, poziom promieniowania gwa�townie wzrasta�, naruszy�a si� stabilno�� s�siednich gwiazd. Rozpocz�a si� reakcja �a�cuchowa. Bardzo szybko wszystkie gwiazdy skupiska przekszta�ci�y si� w supernowe, pozostawiaj�ce po sobie ostatecznie mn�stwo pulsar�w, czyli gwiazd neutronowych... - Interesuj�ce! Ale dlaczego nigdzie o tym nie czyta�em? - Nie wiem - powiedzia� Kuncew. - Kiedy odlatywali�my, s�ysza� o tym ka�dy ucze�. To jasne. Jakby nie by�o, pierwsza ekspedycja gwiezdna... - Pierwsza? - Jak najbardziej. - Zaraz, chwileczk� - wtr�ci� si� Ziotow. - Nie rozumiem. M�wi pan, �e to pierwsza ekspedycja mi�dzygwiezdna, a mimo to postawili przed wami takie skomplikowane zadanie jak oblecenie setki gwiazd? Nawet teraz nie organizuje si� takich lot�w! - No, wtedy by� to dow�d s�abo�ci, nie si�y - odpar� Kuncew. - Inaczej nie mogli�my lecie�. Na przyk�ad jaka� tam Alfa Centauri by�a dla nas nieosi�galnym marzeniem. Przecie� szli�my karambolem... Spojrza� na os�upia�e twarze. - Tak, post�p jest jednak nieub�agany, zapomnieli�cie wida� wszystko, przechodz�c na nowe silniki. Karambol przesta� by� aktualny... Ale je�li to was tylko interesuje, to mog� wam paln�� ca�y wyk�ad. - Oczywi�cie, �e interesuje - przyzna� Sandler. - Opowiadaj! - Wiecie, co to bilard? To �wietnie. Karambolem nazywa si� tam takie z�o�one uderzenie, przy kt�rym bitka, zanim osi�gnie kul�-tarcz�, uderza wcze�niej w jedna lub kilka kul po�rednich. My pos�ugujemy si� tym terminem na okre�lenie lot�w z grawitacyjnym rozp�dzaniem i skr�caniem. Czasem nazywa si� to "manewrem perturbacyjnym", ale "karambol" to, moim zdaniem, lepsze okre�lenie. Pierwsze takie rejsy realizowano jeszcze w XX wieku, kiedy to oblecenie Wenus albo Jowisza - w drodze ku innym planetom - pozwala�o na nabranie dodatkowej pr�dko�ci i zaoszcz�dzenie paliwa. Potem idea tego manewru zosta�a na jaki� czas zarzucona, aby zyska� z powrotem na znaczeniu podczas pierwszych lot�w do gwiazd. Faktem jest, �e przeznaczenie karambolu r�wnie� si� wtedy zmieni�o. Wcze�niej stosowano go w zasadzie jedynie do zwi�kszania pr�dko�ci statku, teraz natomiast do zmiany jego kierunku... Z uwaga przys�uchiwali si� drugiemu pilotowi. Kuncew zrobi� kr�tka przerw�, potem zn�w podj�� w lektorskim tempie - Wyobra�cie sobie gwiazdolot lec�cy z dala od wszelkich centr�w grawitacji. Kiedy wreszcie napotka gwiazd�, to oblatuje j� po hiperboli, zmieniaj�c sw�j kurs o pewien k�t. Tras� statku mo�na tak zaplanowa�, by statek po wykonaniu kilku kolejnych zwrot�w powr�ci� do miejsca startu. W por�wnaniu ze schematem klasycznym kiedy to statek hamuje przed gwiazda�-celem, a potem zn�w si� rozp�dza przy zamkni�tym karambolu mo�na zaoszcz�dzi� kup� energii i materii. Zauwa�cie, jakie mamy tu przestronne pomieszczenia... - Przepraszam, �e przerywam - powiedzia� Kuncew - ale zupe�nie nie rozumiem, w jaki spos�b gwiazda mo�e zmieni� kierunek gwiazdolotu, je�li posiada on dostatecznie du�� pr�dko��... - S�uszne pytanie - przyzna� Kuncew. - Silne pola wyst�puj� tylko w pobli�u pulsar�w i "czarnych dziur". Takim standardowym punktem zwrotu jest w�a�nie gwiazda neutronowa, zwana r�wnie� pulsarem. Mo�na go �atwo zidentyfikowa� na podstawie jego promieniowania radiowego, zw�aszcza w Cmentarzysku Neutronowym. Jest ich tam pe�no, podczas gdy "czarnej dziury" praktycznie nie spos�b odkry�, na przyk�ad podczas naszego lotu zdarzy�o si� to tylko jeden raz. - To znaczy, �e ca�y lot odby� si� bez l�dowania? - Jakie znowu l�dowanie? - obruszy� si� Kuncew. - Przelot obok gwiazdy trwa mgnienie oka. Zwykle przez kilka dni ogl�dali�my potem zrobione filmy. Z regu�y wszystkie one s� do siebie podobne. Chocia� oczywi�cie zdarzaj� si� i niespodzianki... - A oto i nasz drommer - przerwa� mu Sandler. - Podoba ci si�? Z�otow wskoczy� na stopie� i otworzy� drzwi kabiny. - Interesuj�ca zabawka - przyzna� Kuncew. - Jak to dzia�a? - W�a� tutaj - powiedzia� Z�otow. Kabina jest wprawdzie obliczona na dwie osoby, ale jako� si� zmie�cisz. No, rozgo�� si�... Usadzi� Kuncewa w fotelu, a sam przycupn�� obok na pokrywie silnika. Sandler zaj�� swoje miejsce. - Naciskam ten oto guzik - powiedzia� - i wasz statek jest ju� got�w do przerzutu. Je�li teraz nacisn� ten, to znajdziemy si� na Ksi�ycu. - A jak to wszystko dzia�a? Sandler speszy� si�. - Nie wiem. Naciska si� guzik - to wszystko. - Tak... Post�pu nie spos�b zatrzyma� - przyzna� Kuncew. - Nam by si� taka zabawka przyda�a. Nawi�zaliby�my mas� kontakt�w. - Z kim? - No, odkryli�my kup� cywilizacji odpar� Kuncew. - Dobra, to naciskaj ten sw�j guzik. - S�uchaj - powiedzia� Sandler. Niczego nie nacisn�, dop�ki wszystkiego nam nie opowiesz. - Interesuje was to? - zdziwi� si� tamten. - Dobra, to s�uchajcie. To si� zdarzy�o podczas analizy "czarnej dziury", o kt�rej wam wspomnia�em. Prawdopodobnie wiecie, co to takiego? Mo�e si� przez ten czas zmieni�a terminologia? - Nie, wiem - powiedzia� Sandler. To taka masywna gwiazda, niepohamowanie zapadaj�ca si� pod wp�ywem w�asnego pola grawitacyjnego. Teraz cz�ciej nazywa si� j� "kolapsarem". - No dobra - przytakn�� Kuncew. Tak wi�c, gdyby�cie tam zacz�li opada�, to po kilku godzinach nic by z was nie zosta�o. Naprawd� jednak, kolaps grawitacyjny zmienia up�yw czasu i dla pozostaj�cych poza jego granicami takie opadanie trwa wiecznie. To bardzo wa�na okoliczno��, ale kiedy w sali zgas�o �wiat�o, nie pami�ta�em o tym. Podobnie jak inni, nie oczekiwa�em od przegl�du filmu �adnej niespodzianki. Na ekranie trwa�a ciemno��. Trwa�a bardzo d�ugo i wielu z nas nawet dosz�o ju� do wniosku, �e musia�a si� zerwa� ta�ma, kiedy nagle na tle owej nieprzejrzanej ciemno�ci rozjarzy� si� jaki� amebokszta�tny kleks. Rych�o kleks rozp�yn�� si� po ca�ym ekranie. Szum w sali ucich�. Przecie� by�y to kadry oryginalne, jeszcze nie tkni�te monta�em. Zarysy kleksa znikn�y ju� poza granicami ekranu i przed nami rozpo�ciera�a si� teraz �wietlista, pofa�dowana powierzchnia. D�ugo to trwa�o. I oto nagle w samym rogu ekranu w miar� ruchu kamery pojawi� si� jaki� przedmiot. - Stopi - krzykn�� kto� na sali i obraz zastyg� nagle przed nami ostry i wyrazisty. W�r�d rz�d�w roznosi�o si� westchnienie - to by� statek kosmiczny. Nie mia� ani cylindrycznego, ani sto�kowatego, ani op�ywowego kszta�tu. Z drugiej strony jednak nie by�o w nim r�wnie� niczego z owych kulistych czy dyskowych twor�w, stworzonych przez wyobra�ni� uczestnik�w biuraka�skich sympozj�w (1). Je�li ju� si� doszukiwa� jakiej� analogii geometrycznej, to mo�na by go okre�li� jako r�wnoleg�o�cian. A spo�r�d wszystkich �rodk�w transportu najbardziej przypomina� on zwyk�y kolejowy czy tramwajowy wagon... Wyobra�cie sobie ten zatrzymany na ekranie obraz: g��boka czer�, opasana �wietlista b�onka. Lecimy nad ni� na niewielkiej wysoko�ci. Wszystko wydaje si� nam p�askie jak l�d, pod kt�rym skry�a si� pociemnia�a woda. A z rogu ekranu wype�za w pole widzenia nie wiadomo czyj statek kosmiczny, podobny do tramwajowego wagonu. Patrzyli�my z niedowierzaniem w ekran. Specjalnie zbudowane radioteleskopy od dawna nadaremnie przeszukiwa�y Wszech�wiat. I nikomu jeszcze nie uda�o si� odebra� ani jednego pozaziemskiego sygna�u. - Jasne - przyzna� Z�otow. - Do tej pory nikt niczego nie odebra�. Nie�le wam si� poszcz�ci�o z tym statkiem. - Poszcz�ci�o si�... - powiedzia� Kuncew. - zw�aszcza je�li zwa�y�, �e znalaz� si� w nieszcz�ciu. Nikt z nas w to nie w�tpi�. Jak ceg�a skuta lodem bezradnie wisia� nad przepa�ci�, a my sun�li�my ponad nim po zakrzywionym niebosk�onie, niezdolni do przyhamowania, by mu pom�c. Przecie� nie mieli�my �adnej mo�liwo�ci zatrzymania si� na trajektorii. Inaczej nigdy nie byliby�my si� znale�li tak nisko nad kolapsarem. Tak czy inaczej, nasza pomoc nigdy nie by�aby sp�niona. Gdyby�my tam powr�cili nawet za milion lat, nic by si� nie zmieni�o - bowiem na tamtym statku up�yn�oby wszystkiego kilka minut. Ale wtedy nikt spo�r�d nas o tym nie my�la�. O tym, �e to, co widzimy, to tylko filmowy zapis r�wnie� nie pami�tali�my, Przelatywali�my nad gin�cym statkiem - i dlatego w sali panowa�a cisza. - Dalej - powiedzia� p�g�osem Sklar - i obcy gwiazdolot, pozostaj�c w miejscu, zn�w zacz�� sun�� po ekranie. Ale nie zd��y� si� przesun�� nawet o p� metra, kiedy nowe westchnienie roznios�o si� po sali. W polu widzenia pojawi� si� jeszcze jeden statek kosmiczny. Jego po�o�enie by�o r�wnie� krytyczne. - To pomoc - powiedzia� kto� nagle. 1 to, co si� tam rozgrywa�o, ujrzeli�my nieoczekiwanie z innej strony. By�o przecie� nieprawdopodobne, aby dwa statki dozna�y nagle awarii tak blisko siebie. Nie - to jeden z nich mia� awari�, a drugi przyby� mu na pomoc, dobrowolnie oddaj�c si� we w�adanie grawitacji kolapsara. To by� heroiczny czyn, rozci�gaj�cy si� na ca�e wieki... W ka�dym razie tak nam si� wydawa�o. - Nie - powiedzia� nieoczekiwanie Sklar. - To kontakt. A w kadr wpe�z�y jak mr�wki dwa nast�pne statki kosmiczne. Potem jak przy powt�rnym przegl�daniu filmu - wielu z nas twierdzi�o, �e to one daj� ten efekt. Przecie� dopiero po ich ujrzeniu staje si� jasne, �e nie mamy tu do czynienia z przypadkowym incydentem czy nawet akcja ratunkowa. Mo�e i mieli racj�... Mnie w ka�dym razie najbardziej utkwi� w pami�ci pierwszy statek, kiedy tak wisia� w �wietlistej mgie�ce, podobny do wagonu tramwajowego, a my przelatywali�my ponad nim po czarnym niebie bez mo�liwo�ci udzielenia mu jakiejkolwiek pomocy... A rodz�ce si� w polu widzenia coraz to nowe statki kosmiczne wywo�ywa�y w nas jedynie uczucie niesamowitej ciekawo�ci - ile� ich b�dzie jeszcze? Ich liczba przekroczy�a ju� setk�, a one wci�� jeszcze si� pojawia�y. Wydawa�o si�, �e nigdy nie b�dzie temu ko�ca. - Ale sk�d one przyby�y? - wmiesza� si� Sandler. - Przecie� ka�dy gatunek biologiczny istnieje tylko pewien czas. Istoty rozumne zwykle nawet nie wyczerpuj� takiego limitu czasu. Wi�c w Galaktyce nie mo�e istnie� tyle cywilizacji! - To wszystko prawda - zgodzi� si� Kuncew. - I w naszych czasach tak uwa�ano. Cywilizacje pojawiaj� si� w r�nych epokach i ich przedstawiciele nie maja praktycznie szans spotkania si�. Ale to w sumie tylko teoria, a praktyk� mieli�my przed sob�... Tak... Potem statki zacz�y si� pojawia� coraz rzadziej, wreszcie ostatni z nich znikn�� z ekranu. Kuncew zamilk�. - I to wszystko? - Prawie - powiedzia� Kuncew. Wiele razy przegl�dali�my zapis. I narodzi�o si�, oczywi�cie, du�o hipotez. Ale jedyna naprawd� rozs�dna opiera�a si� na przypuszczeniu, kt�re Sklar wypowiedzia� od razu, kiedy ujrza� pierwsze dwa statki. Jak zwykle, strzeli� w dziesi�tk�. Zasadnicza trudno�� w nawi�zaniu kontaktu stanowi wyb�r miejsca spotkania. Cywilizacje �yj� w r�nych epokach i prawdopodobie�stwo nawi�zania kontaktu jest dostatecznie du�e jedynie w obszarach, w kt�rych czas p�ynie wolniej w stosunku do reszty Wszech�wiata - w pobli�u kolapsuj�cych gwiazd. W takich miejscach statki obcych cywilizacji - nawet je�li przyby�y w odst�pie miliarda lat - znajda si� praktycznie jednocze�nie. Dlatego te� planety poszukuj�ce kontaktu kieruj� swoich przedstawicieli w�a�nie ku "czarnym dziurom". Stopniowo gromadzi si� tam coraz wi�cej statk�w r�nych kultur, wymieniaj� one tam informacje, a potem powracaj�, prze�ywszy tych, kt�rzy je tam pos�ali. Wcze�niej czy p�niej ka�da cywilizacja poznaje w�asno�� kolapsara, polegaj�c� na �ciskaniu czasu. "Czarna dziura" - to idealne miejsce kontaktu. By� mo�e, niekt�re cywilizacje podlegaj� zupe�nemu rozpraszaniu si� po kolapsarach i bogatsze o now� wiedz� wychodz� stamt�d po milionach lat, by si� na powr�t odrodzi�? No, ale to ju� tylko domys�y. - Dlaczego? - sprzeciwi� si� Sandler. - Po mojemu to straszne! A je�li oni w istocie znajduj� si� w takim "zamro�onym" stanie? I gotowi s� w pewnym - wcze�niej ju� zaplanowanym momencie - powr�ci� do zwyk�ego czasu? Wyobra� sobie: dzie� "x" ca�a cywilizacja wychodzi na aren� Wszech�wiata! To si� mo�e zdarzy� cho�by jutro !... - Nie, to ju� tylko domys�y - zaoponowa� Kuncew. - Tak uwa�a Sklar. No, a teraz w��czajcie tego swojego drommera. A propos: czemu on si� tak nazywa? Sandler wzruszy� ramionami. - Nie wiem. Pracuj� na nim trzeci rok, ale nigdy si� nad tym nie zastanawia�em. - Zapytaj swojego Sklara - dorzuci� Z�otow. - On na pewno b�dzie wiedzia�... (1)Sympozja biuraka�skie - mi�dzynarodowe konferencje naukowe organizowane w mie�cie Biurakan (ZSRR) ( po�wi�cone badaniom i poszukiwaniom mo�liwo�ci kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi (przyp. t�um.).