Nemat Marina - Uwięziona w Teheranie

Szczegóły
Tytuł Nemat Marina - Uwięziona w Teheranie
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Nemat Marina - Uwięziona w Teheranie PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Nemat Marina - Uwięziona w Teheranie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Nemat Marina - Uwięziona w Teheranie - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 MARINA NEMAT UWIĘZIONA W TEHERANIE Tłumaczenie: Katarzyna Dałkowska 3 Strona 2 Projekt okładki: Amadeusz Targoński Korekta: Sabina i Tomasz Korpyszowie Redakcja techniczna: Monika Strachowska Tytuł oryginału: „Prisoner of Tehran" Copyright © Marina Nemat, 2008 Copyright © for the polish editions by wydawnictwo „Duc In Altum", 2008 Copyright © for the polish transłation by Katarzyna Dałkowska AU rights reserved ISBN 978-83-60710-11-1 ISBN 978-83-7557-063-2 Wydawnictwo „Duc In Altum" 05-091 Ząbki, ul. Lotnicza 34 e-mail: [email protected]; www.ducinaltum.pl Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne 26-606 Radom, ul. Wiejska 21 Andre, Michaelowi i Tomasowi; tel./fax (48) 366 56 23, 384 66 66 wszystkim politycznym więźniom Iranu, e-mail: [email protected]; szczególnie Sh.EM., M.D., A.Sk, i KM.; oraz Zahrze Kazemi Druk i oprawa: Zakład Graficzny C O L O N E L sp. j. 30-532 Kraków, ul. Dąbrowskiego 16 tel. (12) 423 66 66, e-mail: [email protected] Strona 3 A jeśli modlić się, to modlitwa jedna Na usta me zawita: Zapomnij serce, które noszę w sobie, Niech wolność mi zaświta! U celu dni mych, u ich kresu O jedno tylko proszę: Wolną od więzów w śmierci, w życiu Odważną, Niechaj zachowam duszę! „The Old Stoic" Emily Bronte Strona 4 c h o ć niniejszą książkę należałoby zaliczyć do litera­ tury faktu, to w trosce o bezpieczeństwo m o i c h to­ warzyszek z celi, zmieniłam tożsamość bohaterów, a także d o d a ł a m do ich życiorysów pewne szczegóły, które w rze­ czywistości należą do osobistej historii innych więźniów. Innymi słowy, pozwoliłam tym opowieściom wzajemnie się przeniknąć i nabrać nowych kształtów. W ten sposób, bez narażania kogo­ kolwiek na niebezpieczeństwo czy też naruszania cudzej prywat­ ności, m o g ł a m bezpiecznie opowiedzieć o życiu i śmierci za m u ­ rami Evin, pozostając jednocześnie naocznym świadkiem tego, co tam przeszliśmy. Jestem jednak pewna, że - m i m o wspomnia­ nych zabiegów - moje towarzyszki z celi z łatwością odnajdą sie­ bie na kartach tej książki. Pracując n a d nią, m u s i a ł a m oprzeć się na własnej pamięci, która — j a k w i a d o m o - często nas zwodzi i oszukuje. N i e k t ó r e w s p o m n i e n i a są wyraźne, jakby odciśnięte tydzień temu; inne wydają się fragmentaryczne i mgliste. W k o ń c u m i n ę ł o p o n a d dwadzieścia lat. W codziennym życiu podstawowym s p o s o b e m k o m u n i k o ­ wania się pozostaje dialog. J e s t e m przekonana, że p a m i ę t n i k - by był wiarygodny i żywy — nie m o ż e obejść się bez niego. W mojej książce starałam się odtworzyć minione rozmowy w s p o s ó b tak bliski prawdzie, j a k to tylko po ludzku było możliwe. 9 Strona 5 ROZDZIAŁ PIERWSZY S tare perskie przysłowie mówi: „ D o k ą d k o l w i e k się udasz, niebo będzie miało ten s a m kolor". J e d n a k nie­ bo n a d K a n a d ą było inne niż t o , które p a m i ę t a ł a m z Iranu: m i a ł o głębszy odcień błękitu i wydawało się nieskoń­ czone, jakby rzucało wyzwanie horyzontowi. Wylądowaliśmy na lotnisku Pearson w Toronto 28 sierpnia 1 9 9 1 roku: m ó j mąż, nasz dwuipołletni syn oraz ja. Był piękny, słoneczny dzień. Czekał na nas mój brat, u którego mieliśmy zatrzymać się do czasu znalezienia mieszkania. C h o ć nie widzia­ ł a m go od dwunastu lat - byłam czternastoletnią dziewczyn­ ką, gdy wyjechał do K a n a d y - to natychmiast go rozpoznałam. Posiwiał nieco i przerzedziła mu się czupryna, ale górował n a d podekscytowanym tłumem dzięki swojemu imponującemu, przekraczającemu dwa metry wzrostowi. Podczas drogi z Pearson obserwowałam zza szyby s a m o c h o ­ du przesuwający się krajobraz i zaskoczyła m n i e jego rozległość. Przeszłość odeszła i najlepsze, co m o g ł a m zrobić - dla siebie i dla innych - to pozostawić ją daleko za sobą. Musieliśmy zacząć nowe życie w tym o b c y m kraju, który zaoferował n a m schro­ nienie, g d y nie mieliśmy d o k ą d pójść. Byłam to winna m o j e m u mężowi i synowi. 11 Strona 6 I rzeczywiście, zaczęliśmy żyć na nowo. M ą ż znalazł d o b r ą Byliśmy wówczas małżeństwem od siedemnastu lat. pracę, doczekaliśmy się drugiego syna, a ja nauczyłam się pro­ - Próbowałam, ale nie m o g ł a m . . . wybaczysz mi? - powie­ wadzić s a m o c h ó d . W lipcu 2 0 0 0 roku, dziewięć lat po przy­ działam. jeździe do Kanady, wreszcie kupiliśmy na obrzeżach T o r o n t o - N i e m a m czego. Ale czy T Y wybaczysz M I ? d o m z czterema sypialniami i dołączyliśmy w ten sposób, pełni - Co m i a ł a b y m ci wybaczyć? dumy, do miejscowej klasy średniej, z jej zadbanymi ogródka­ - T o , że nigdy nie spytałem. m i , lekcjami pływania, piłki i pianina dla dzieci, z przyjacielski­ mi spotkaniami wokół grilla. Jeśli wcześniej m i a ł a m opory, by mówić, to zniknęły o n e la­ Wtedy właśnie przestałam sypiać. tem 2 0 0 5 roku. Wtedy na jakimś przyjęciu p o z n a ł a m irańskie Zaczęło się od przebłysków w s p o m n i e ń , g d y k ł a d ł a m się do małżeństwo. Przypadliśmy sobie do gustu i zaczęliśmy rozma­ łóżka. Próbowałam z nimi walczyć, lecz prześladowały m n i e za­ wiać o typowych codziennych sprawach: o pracy, rynku nie­ równo w dzień, jak i w nocy. Przeszłość wracała z całą m o c ą i nie ruchomości, edukacji dzieci. G d y na zewnątrz zrobiło się zbyt byłam w stanie t e m u zapobiec. M i a ł a m do wyboru: albo sta­ chłodno, weszliśmy do d o m u na deser. G o s p o d y n i , serwując wić jej czoła, albo stracić rozum. Jeśli nie m o g ł a m zapomnieć, kawę, spytała m n i e o postępy n a d książką, a nowo p o z n a n a być m o ż e kluczem miała być właśnie p a m i ę ć . Zaczęłam pisać: Iranka - Parisa, zainteresowała się jej tematem. o m o i c h dniach w Evin - słynnym teherańskim miejscu prze­ - G d y m i a ł a m szesnaście lat, zostałam aresztowana i spędzi­ trzymywania więźniów politycznych; o torturach, bólu, śmier­ ł a m d w a lata j a k o więzień polityczny w Evin. O tym właśnie ci; o cierpieniu, p o m i j a n y m we wszystkich rozmowach. M o j e piszę - wyjaśniłam. w s p o m n i e n i a przerodziły się w słowa, wychodząc z narzucone­ C a ł a krew odpłynęła z jej twarzy. go im stanu hibernacji. Wydawało mi się, że przelanie ich na - C z y wszystko w porządku? - spytałam. papier będzie dla m n i e lekarstwem. M y l i ł a m się. Potrzeba było Po chwili milczenia wyznała, że s a m a spędziła kilka miesięcy czegoś więcej. N i e m o g ł a m tak po prostu zagrzebać m o j e g o rę­ w Evin. k o p i s u w jakiejś przepastnej szufladzie. M u s i a ł a m podzielić się W pokoju zaległa cisza. O c z y wszystkich zwrócone były na m o i m świadectwem. nas dwie. Pierwszym m o i m czytelnikiem był m ą ż - p o d o b n i e j a k inni, O k a z a ł o się, że byłyśmy przetrzymywane w tym s a m y m cza­ nie znał szczegółów mojego pobytu w więzieniu. G d y d a ł a m mu sie, ale w innych częściach więzienia. W s p o m n i a ł a m i m i o n a kil­ rękopis, schował go gdzieś po swojej stronie łóżka, gdzie przele­ ku m o i c h towarzyszek z celi, ale były one obce Parisie. P o d o b n i e żał nietknięty przez trzy dni. Byłam zdesperowana. C z y przeczy­ jej przyjaciele z więzienia byli mi nieznani. M i a ł y ś m y j e d n a k ta? C z y zrozumie? C z y mi wybaczy, że tak długo milczałam? wspólne w s p o m n i e n i a pewnych wydarzeń, znanych większości - Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? - spytał, przeczy­ o s ó b przetrzymywanych w Evin. Parisa przyznała, że to pierw­ tawszy wreszcie mój tekst. szy raz, g d y rozmawia z kimkolwiek o tamtych przeżyciach. 12 13 Strona 7 - Ludzie po prostu o tym milczą - powiedziała. Właśnie to milczenie było m o i m udziałem przez p o n a d dwa­ dzieścia lat. G d y wypuszczono m n i e z Evin, m o j a rodzina udawała, że ROZDZIAŁ wszystko jest w porządku. N i k t nie w s p o m i n a ł więzienia. N i k t nie spytał: „ C o się z t o b ą działo?". M i a ł a m o g r o m n ą potrzebę DRUGI opowiedzenia im o m o i m życiu w Evin, ale nie wiedziałam, od czego zacząć. Czekałam, aż ktoś zada mi j e d n o pytanie - pyta­ nie, które byłoby j a k i m ś p u n k t e m wyjścia. Życie j e d n a k toczyło się dalej, j a k gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło. I wtedy Z d o k o n a ł a m odkrycia: m o j a rodzina chciała widzieć we m n i e na­ ostałam aresztowana 15 stycznia 1 9 8 2 roku, o k o ł o dal t a m t ą niewinną dziewczynę, j a k ą byłam przed uwięzieniem. dziewiątej wieczorem. M i a ł a m szesnaście lat. Przerażała ich myśl o mojej pełnej cierpień i koszmaru przeszło­ Wcześniej tego s a m e g o dnia o b u d z i ł a m się przed ści, więc'ją ignorowali. świtem i nie m o g ł a m j u ż zasnąć. M o j a sypialnia wydawała mi N a m ó w i ł a m Parisę, by do m n i e zadzwoniła, i tak udało n a m się ciemniejsza i zimniejsza niż zwykle, więc leżałam p o d m o j ą się porozmawiać kilka razy. G ł o s jej drżał za każdym razem, g d y kołdrą z wielbłądziej wełny, czekając na wschód słońca, który w s p o m n i a ł y ś m y nasze koleżanki z celi, przyjaźnie, które p o m o ­ jakby się spóźniał. W tak chłodne dni j a k tamten żałowałam, gły n a m przetrwać. że nasze mieszkanie nie ma lepszego ogrzewania - d w a naftowe Kilka tygodni później Parisa powiedziała mi, że nie chce j u ż grzejniki były zdecydowanie niewystarczające - lecz m o i rodzice ze m n ą rozmawiać, nie chce pamiętać. zawsze twierdzili, że j a k o jedyna skarżyłam się z i m ą na c h ł ó d - N i e m o g ę tak dalej. To jest za trudne. Za bardzo boli - w domu. wyznała i czułam, j a k tłumi łzy. Sypialnia rodziców znajdowała się o b o k mojej, a kuchnia Z r o z u m i a ł a m i nie nalegałam. O n a d o k o n a ł a swojego wybo­ po przeciwnej stronie wąskiego korytarza, który łączył obydwa ru, ja d o k o n a ł a m swojego. końce naszego mieszkania. Słyszałam, jak mój ojciec szykował się do pracy. C h o ć poruszał się lekko i cicho, słabe o d g ł o s y p o ­ zwalały mi śledzić jego kroki - najpierw do łazienki, p o t e m do kuchni. G w i z d e k czajnika. Drzwi lodówki. Pewnie robił sobie kanapkę z m a s ł e m i d ż e m e m . Wreszcie słabe światło zaczęło sączyć się do m o j e g o p o k o j u . Ojciec już wyszedł do pracy, a m a t k a nadal spała. Zwykle nie wstawała wcześniej niż o dziewiątej. Kręciłam się więc w ł ó ż k u 15 Strona 8 i czekałam. Co się stało ze słońcem? Próba zaplanowania nowe­ twarzą w twarz z A n d r e - przystojnym organistą, którego często go d n i a spełzła na niczym. C z u ł a m się jakby wyrzucana poza widywałam w kościele. Poznaliśmy się kilka miesięcy wcześniej. normalne ramy czasu. W s t a ł a m z łóżka. L i n o l e u m na p o d ł o d z e Wszyscy wiedzieli, że się lubimy, ale oboje byliśmy zbyt nie­ było przeraźliwie zimne, a kuchnia jeszcze ciemniejsza niż m o j a śmiali, by to przyznać. M o ż e z p o w o d u różnicy wieku: Andre sypialnia. Wydawało mi się, że j u ż nigdy się nie rozgrzeję. M o ż e był o d e m n i e o siedem lat starszy. Rumieniąc się, spytałam, co słońce nigdy nie wstanie... G d y wypiłam kubek herbaty, jedy­ robi w kościele o tak wczesnej porze. Wyjaśnił, że przyszedł na­ ne co przyszło mi do głowy, to pójście do kościoła. Założyłam prawić zepsuty odkurzacz. długi brązowy płaszcz z wełny, uszyty przez matkę, owinęłam - Od dawna cię nie widziałem - powiedział. - Co się z t o b ą głowę dużym beżowym szalem i zeszłam po dwudziestu czte­ działo? D z w o n i ł e m do ciebie kilka razy i twoja m a m a mówiła, rech szarych kamiennych stopniach, które poprzez drzwi wej­ że nie czujesz się najlepiej. Planowałem dziś do ciebie wpaść. ściowe prowadziły bezpośrednio na ruchliwą ulicę w centrum - Faktycznie byłam trochę chora; przeziębienie czy coś ta­ miasta. Sklepy były jeszcze zamknięte, a ruch niewielki. S z ł a m kiego. do kościoła, nie rozglądając się wokół. W k o ń c u nie było na co Andre zadecydował, że jestem zbyt blada i p o w i n n a m jeszcze patrzeć - portrety Ajatollaha C h o m e i n i e g o i pełne nienawiści zostać w łóżku przez parę dni. M u s i a ł a m przyznać mu rację. slogany typu „Śmierć Ameryce", „ Ś m i e r ć Izraelowi", „Śmierć Zaproponował, że m n i e odwiezie, ale potrzebowałam świeżego k o m u n i s t o m i wszystkim w r o g o m islamu" czy „Śmierć w r o g o m powietrza, więc wróciłam do d o m u spacerem. G d y b y m nie była rewolucji" pokrywały większość ścian. tak zmartwiona i przygnębiona, chętnie spędziłabym z n i m tro­ D r o g a do kościoła zajęła mi pięć minut. Właśnie w chwi­ chę czasu, ale od dnia, g d y m o i szkolni przyjaciele: Sara, jej brat li, g d y m i a ł a m p o p c h n ą ć ciężkie drewniane drzwi, p o c z u ł a m Sirus, i G i t a zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu Evin, na nosie płatek śniegu. Teheran zawsze wyglądał tak niewinnie nie byłam w stanie normalnie żyć. Sara i ja byłyśmy najlepszy­ i zwodniczo pięknie, okryty płaszczem śniegu. C h o ć islamski mi przyjaciółkami od pierwszej klasy, a z G i t ą przyjaźniłam się reżim zakazał większości pięknych rzeczy, to nie był w stanie od trzech lat. G i t ę aresztowali w połowie listopada, a Sarę i jej powstrzymać płatków śniegu. R z ą d nakazał k o b i e t o m chować brata drugiego stycznia. Pamiętałam G i t ę , z jej jedwabistymi, włosy p o d chustą, wydał edykty skierowane przeciwko muzyce, d ł u g i m i włosami w kolorze brązu i uśmiechem M o n y Lizy, sie­ makijażowi, o b r a z o m niezawoalowanych kobiet oraz z a c h o d n i m dzącą n a ławce o b o k boiska d o koszykówki. Ciekawe, c o stało książkom, które zostały w całości uznane za dzieło szatana i tym się z R a m i n e m , chłopcem, który tak jej się p o d o b a ł . Od lata s a m y m za nielegalne. Weszłam do kościoła, zamykając za s o b ą 1 9 7 8 roku, ostatniego lata przed rewolucją i n o w y m porząd­ drzwi, i usiadłam w kącie. Przed oczami m i a ł a m obraz Jezusa kiem świata, nie miała o n i m żadnych wiadomości. Teraz była Ukrzyżowanego. K o ś c i ó ł był pusty. Próbowałam się modlić, ale w Evin od p o n a d dwóch miesięcy, a jej rodzicom nie udzielono słowa bezładnie wirowały w mojej głowie. Po około p ó ł godzi­ zgody na widzenie. D z w o n i ł a m do nich raz w tygodniu i jej ny p o s z ł a m do zakrystii, by przywitać się z księżmi, i stanęłam m a t k a zawsze płakała w słuchawkę. Codziennie g o d z i n a m i wy- 16 17 Strona 9 stawała w drzwiach swojego d o m u , przyglądając się twarzom - W takim razie m o ż e zabrali Sarę z p o w o d u Sirusa. przechodniów w nadziei, że wśród nich zobaczy G i t ę . Rodzice - Może. Sary wielokrotnie chodzili do więzienia, prosząc, by pozwolono - Biedna kobieta. O d c h o d z i od zmysłów. im zobaczyć się z dziećmi, ale na próżno. - C z y strażnicy powiedzieli cokolwiek? Evin było więzieniem politycznym od czasów szacha, S a m a - Powiedzieli rodzinie, żeby się nie martwiła, i że chcą jedy­ nazwa budziła przerażenie w ludzkich sercach, oznaczała bowiem nie zadać dzieciom kilka pytań. tortury i śmierć. Budynki więzienne rozproszone były na rozległym - To m o ż e szybko ich wypuszczą? terenie na północ od Teheranu u p o d n ó ż a gór Alborz. O Evin się - Po tym, co mi powiedziałaś, jestem pewna, że wkrótce nie mówiło - było otoczone pełnym lęku milczeniem. uwolnią Sarę, ale S i r u s . . . To nie było rozsądne z j e g o strony. T e g o wieczoru, g d y Sara i Sirus zostali aresztowani, leżałam N i e m a r t w m y się j e d n a k na zapas. na łóżku, czytając zbiór poezji F o r o u g h Farrokhzada. N a g ­ Matka wyszła z pokoju, a ja próbowałam się skoncentrować, ale le drzwi do mojej sypialni gwałtownie się otworzyły i stanęła na próżno. Zmęczona zamknęłam oczy i zapadłam w płytki sen. w nich m o j a matka. N a s t ę p n e dwanaście dni prawie w całości przespałam. S a m a - Właśnie dzwoniła m a m a S a r y . . . - powiedziała. myśl o najprostszych nawet zajęciach wydawała się p o n a d moje M i a ł a m wrażenie, jakby nagle powiało c h ł o d e m . siły. N i e odczuwałam g ł o d u ani pragnienia. N i e chciałam czy­ - Przed godziną strażnicy rewolucji przyszli po Sarę i Sirusa tać, wychodzić czy rozmawiać z kimkolwiek. Co wieczór m a t k a i zabrali ich do Evin. informowała m n i e o braku wiadomości na temat Sary i Siru­ N i e czułam własnego ciała. sa. Od chwili ich aresztowania wiedziałam, że będę następna. - Co oni zrobili? — spytała m n i e matka. M o j a nauczycielka chemii Khanoom1 B a h m a n zauważyła przez Biedni Sara i Sirus. Musieli być przerażeni. Ale wszystko bę­ przypadek listę, znajdującą się w gabinecie naszej dyrektorki dzie dobrze. M u s i być. Khanoom M a h m o o d i , która należała do strażników rewolucji. - Marina, odpowiedz m i . Co oni zrobili? W swojej dobroci Khanoom B a h m a n ostrzegła mnie, że na li­ M a t k a zamknęła drzwi i oparła się o nie. ście figuruje moje nazwisko i adres i że jest o n a skierowana do - Nic. Sara nie zrobiła nic, ale Sirus należy do mudzahedinów. S ą d u Rewolucji Islamskiej. N i e pozostawało mi j e d n a k nic in­ M ó j własny głos wydawał mi się słaby i odległy. Organizacja nego, tylko czekać. N i e m i a ł a m d o k ą d pójść ani gdzie się ukryć. Mojahedin-e Khalgh była lewicowym ugrupowaniem muzuł­ Strażnicy rewolucji byli bezlitośni. G d y zjawiali się, by k o g o ś m a ń s k i m , które od lat 6 0 . zwalczało szacha. Po zwycięstwie re­ aresztować, a poszukiwany był poza d o m e m , zabierali d o w o l n ą wolucji islamskiej jego członkowie przeciwstawiali się nieogra­ inną osobę. N i e m o g ł a m narażać życia rodziców, ratując swoje niczonej władzy Ajatollaha C h o m e i n i e g o , najwyższego w o d z a własne. W ciągu poprzednich kilku miesięcy setki ludzi zosta- rewolucji, nazywając go dyktatorem. W rezultacie rząd islamski 1 zdelegalizował partię. Zgodnie z tekstem angielskim zachowano oryginalną pisownię. 18 19 Strona 10 ło uwięzionych p o d zarzutem takiego czy innego działania na - Twojej działalności przeciwko islamskim w ł a d z o m . szkodę rewolucji. - M o g ę nie zgadzać się z polityką tego rządu, ale nic prze­ ciwko n i e m u nie zrobiłam. O dziewiątej wieczorem p o s z ł a m wziąć kąpiel. Właśnie od­ - N i e przyszedłem tu, by decydować, czy jesteś winna, czy kręciłam kurek i gorąca w o d a zaczęła parować, g d y w całym nie; m a m cię aresztować. Z a ł ó ż czador. d o m u rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych. Z a m a r ­ - Jestem chrześcijanką. N i e m a m c z a d o m . ł a m . N i k t nigdy nie dobijał się do d o m u o tak późnej porze. To ich zaskoczyło. Zakręciłam wodę i usiadłam na brzegu wanny. Usłyszałam, jak - W takim razie weź szał i idziemy. rodzice otwierają drzwi, a po chwili głos wołającej mnie matki. - D o k ą d ją zabieracie? - spytała matka. Otworzyłam drzwi do łazienki. W holu stali dwaj brodaci straż­ - Do Evin. nicy, w ciemnozielonych, przypominających m u n d u r y wojskowe M a j ą c za plecami j e d n e g o ze strażników, p o s z ł a m do pokoju, uniformach. Jeden z nich wycelował we mnie karabin. M i a ł a m chwyciłam m ó j beżowy kaszmirowy szal i schowałam p o d n i m wrażenie, że opuściłam własne ciało i oglądam film. T o , co wi­ włosy. N o c była bardzo z i m n a i pomyślałam, że dzięki t e m u działam, nie dotyczyło mnie, tylko kogoś zupełnie obcego. nie zmarznę. Właśnie m i a ł a m wyjść z pokoju, gdy zauważyłam - Z o s t a ń tutaj, a ja przeszukam mieszkanie - powiedział leżący na biurku różaniec. Wzięłam go ze sobą. drugi strażnik do swojego kolegi i zwracając się do mnie, spytał - Zaczekaj! Co to jest? - zatrzymał m n i e strażnik. o m ó j p o k ó j . W jego o d d e c h u czuć było cebulę i zrobiło mi się - M o j e korale do modlitwy. M o g ę je zabrać? niedobrze. - Pokaż. - W końcu korytarza, pierwsze drzwi po prawej. P o d a ł a m mu różaniec. Studiował dokładnie każdy z blado- M a t k a , biała j a k ściana, trzęsła się na całym ciele. D ł o n i ą niebieskich paciorków i srebrny krzyżyk. zamykała usta, próbując stłumić nieustający krzyk. Ojciec nie - Możesz go wziąć ze sobą. Będziesz potrzebowała dużo spuszczał ze m n i e wzroku. Wyglądało to tak, j a k b y m umierała modlitwy w Evin. na jakąś nieuleczalną chorobę, a on był całkiem bezsilny. Po S c h o w a ł a m różaniec do kieszeni. twarzy płynęły mu łzy. Po raz pierwszy od śmierci babci widzia­ Strażnicy zaprowadzili m n i e do czarnego mercedesa, zaparko­ ł a m g o płaczącego. wanego p o d naszymi drzwiami. Otworzyli tylne drzwi i wsiad­ Strażnik, który przeszukiwał mieszkanie, wrócił z k i l k o m a ł a m . Ruszyliśmy. O b r ó c i ł a m głowę i uchwyciłam w ciemności m o i m i książkami - wszystkie były zachodnimi powieściami. jasne plamy naszych okien i sylwetki m o i c h rodziców, stojących - C z y to są twoje książki? w drzwiach. Wiedziałam, że p o w i n n a m być przerażona, ale nie - Tak. byłam. Otaczała m n i e z i m n a pustka. - Z a t r z y m a m y kilka j a k o d o w ó d rzeczowy. - D a m ci d o b r ą radę - powiedział jeden ze strażników. - D o w ó d czego? — W twoim interesie jest m ó w i ć prawdę w odpowiedzi na każde 20 21 Strona 11 zadane pytanie, inaczej pożałujesz. Pewnie słyszałaś', że w Evin Z a r a z p o t e m p o c z u ł a m ciepło, co oznaczało, że weszliśmy do m a j ą sposoby, by zmusić ludzi do mówienia. M o ż e s z uniknąć budynku. S p o d opaski widziałam wąski strumień światła - szli­ bólu, jeśli będziesz mówić prawdę. ś m y d ł u g i m korytarzem. Powietrze wypełniał o d ó r wymiocin S a m o c h ó d m k n ą ł na p ó ł n o c w stronę G ó r Elbrus. O tej p o ­ i p o t u . K a z a n o mi usiąść na p o d ł o d z e i czekać. C z u ł a m siedzą­ rze ulice były niemal puste. N i e zauważyłam żadnego przechod­ cych o b o k innych ludzi, ale nie m o g ł a m ich zobaczyć. Milcze­ nia, jedynie kilka samochodów. W i d o c z n e z daleka światła na li, a zza zamkniętych drzwi dochodziły stłumione, pełne złości skrzyżowaniach zmieniały się z czerwonego na zielony, z zie­ głosy. Co jakiś czas udawało mi się wychwycić pojedyncze sło­ lonego na czerwony. Po o k o ł o p ó ł godziny w bladym świetle wa: „ K ł a m i e s z ! " , „ M ó w ! " , „Nazwiska!", „ N a p i s z to!". C z a s a m i księżyca zobaczyłam na wzgórzach zygzakowate m u r y Evin. J e ­ słyszałam krzyk bólu. M o j e serce zaczęło szybko bić, waliło mi den ze strażników opowiadał d r u g i e m u o nadchodzącym ślubie w piersi tak m o c n o , że m u s i a ł a m przykryć je rękami. Po chwili, j e g o siostry. Był wyraźnie zadowolony, gdyż p a n m ł o d y należał jakiś ostry głos kazał k o m u ś usiąść o b o k mnie. To była dziew­ do wysokich rangą strażników rewolucji, a do tego pochodził czyna. Płakała. z dobrze sytuowanej, tradycyjnej rodziny. Pomyślałam o Andre. - C z e m u płaczesz? - spytałam szeptem. W żołądku, w kościach czułam tępy ból, ale było tak, jakby to - Boję się! C h c ę wracać do d o m u - odpowiedziała. j e m u , a nie mi, przydarzyło się coś strasznego. - W i e m , ja też, ale nie płacz. To nic nie da. J e s t e m pewna, że Wjechaliśmy w wąską, krętą uliczkę. Po jej prawej stronie wkrótce wypuszczą nas do d o m u - s k ł a m a ł a m . wznosiły się wysokie, ceglane ściany więzienia. Co kilkanaście - Nieprawda! U m r ę tutaj! Wszyscy tutaj zginiemy!. metrów o g r o m n e reflektory wież strażniczych rozświetlały noc. - M u s i s z być dzielna - powiedziałam i w tej samej chwi­ S a m o c h ó d zatrzymał się przed potężną metalową bramą. Wszę­ li pożałowałam swoich słów. M o ż e ją torturowano. J a k i e m a m dzie pełno było uzbrojonych brodatych strażników. D r u t kol­ prawo udzielać jej lekcji odwagi? czasty, biegnący szczytem murów, rzucał pokręcone cienie na - To bardzo interesujące - powiedział męski głos. - M a r i n a , chodnik. Kierowca wysiadł, a strażnik siedzący o b o k niego dał idziesz ze m n ą . W s t a ń i zrób dziesięć kroków do przodu. Potem mi kawałek szmaty, którym m i a ł a m zawiązać sobie oczy. skręć w prawo. - Z r ó b to dokładnie, bo inaczej pożałujesz - warknął. Dziewczyna płakała teraz na głos. Z r o b i ł a m , co mi kazali. G d y już m i a ł a m n a oczach przepaskę, s a m o c h ó d przeje­ Przeszłam kolejne cztery kroki. Z a m k n ę ł y się za m n ą drzwi i p o ­ chał przez bramę i po kilku m i n u t a c h znów się zatrzymaliśmy. wiedziano mi, żebym usiadła. O t w o r z o n o drzwi i kazano mi wysiąść. K t o ś związał mi sznur­ - Byłaś t a m bardzo odważna. O d w a g a to rzadkość w Evin. kiem nadgarstki i wyciągnął z s a m o c h o d u . Potknęłam się o coś Widziałem silnych mężczyzn, którzy się tutaj załamywali. W i ę c i upadłam. jesteś O r m i a n k ą ? - Ślepa jesteś? - usłyszałam pytanie i ryk śmiechu. - Nie. 22 23 Strona 12 - Ale strażnikom powiedziałaś, że jesteś chrześcijanką. - Studiowałaś Święty Koran? To robi się coraz ciekawsze! - J e s t e m chrześcijanką. O d w a ż n a chrześcijanka, która zna naszą księgę! I nadal jesteś - To w takim razie Syryjką? chrześcijanką, m i m o że poznałaś nauczanie naszego proroka? - Nie. - Tak. - M ó w i s z bez sensu. Chrześcijanami są albo O r m i a n i e , albo M o j a m a t k a zawsze twierdziła, że najpierw m ó w i ł a m , a d o ­ Syryjczycy. piero p o t e m myślałam. Zwłaszcza wtedy, g d y o d p o w i a d a ł a m na - Większość irańskich chrześcijan tak, ale nie wszyscy. O b i e pytania zgodnie z prawdą, g d y zależało mi, by nie być źle zro­ m o j e babcie trafiły do Iranu z Rosji po rewolucji. zumianą. M o j e babcie wyszły za m ą ż za Irańczyków, którzy pracowali - Ciekawe! - skomentował ze śmiechem właściciel K o r a n u . w Rosji przed rewolucją bolszewicką w 1 9 1 7 roku. Po rewolu­ - Chętnie kontynuowałbym tę rozmowę w bardziej sprzyjają­ cji zostali oni zmuszeni do opuszczenia Związku Radzieckiego, cych warunkach, ale w tej chwili brat H a m e h d czeka, by zadać ponieważ nie byli obywatelami rosyjskimi. M o j e babcie posta­ ci kilka pytań. nowiły pojechać ze swoimi m ę ż a m i do Iranu. Wyglądało na to, że rozmowa ze m n ą naprawdę go rozbawi­ - To znaczy, że są k o m u n i s t k a m i . ł a . Być m o ż e byłam j e d y n ą chrześcijanką, j a k ą kiedykolwiek wi­ - G d y b y tak było, po co miałyby opuszczać swój kraj? Wy­ dział w Evin. P r a w d o p o d o b n i e spodziewał się typowej muzuł­ jechały, bo nienawidziły k o m u n i z m u . O b i e były gorliwymi mańskiej dziewczyny z tradycyjnej rodziny - cichej, nieśmiałej chrześcijankami. . i posłusznej. Ale ja nie m i a ł a m żadnej z tych cech. Przesłuchujący m n i e mężczyzna powiedział, że K o r a n wspo­ Zorientowałam się, że wstał i wyszedł z pokoju. B y ł a m otę­ m i n a w pewnym miejscu o Maryi, matce Jezusa. Powiedział piała. Być m o ż e znajdowałam się j u ż poza granicą strachu, gdzie też, że dla m u z u ł m a n ó w Jezus był wielkim prorokiem, i że m a j ą wszystkie ludzkie emocje zostają zdławione i gdzie nawet nie ma wiele szacunku dla Maryi. Z a p r o p o n o w a ł mi wysłuchanie frag­ m o w y o luksusie, j a k i m jest stawianie o p o r u . m e n t u K o r a n u . S ł u c h a ł a m , j a k czytał arabski tekst. M i a ł głębo­ C z e k a ł a m i myślałam o tym, że nie mają p o w o d u , by m n i e ki, miły głos. torturować. Tortury stosowano zwykle, by wydobyć informacje. - I co o tym myślisz? - spytał na koniec. C h c i a ł a m , żeby Ja nie wiedziałam o niczym, co m o g ł o b y mieć dla nich jakiekol­ nie przerywał czytania. Wiedziałam, że jestem bezpieczna tak wiek znaczenie. N i e należałam przecież do żadnego ugrupowa­ d ł u g o , jak on będzie czytał. Ale wiedziałam też, że nie m o g ę nia politycznego. mu ufać. Był p r a w d o p o d o b n i e strażnikiem rewolucji, który bez Podskoczyłam, g d y drzwi otworzyły się, a p o t e m zamknę­ skrupułów torturował i m o r d o w a ł niewinnych ludzi. ły. Wrócił znawca K o r a n u . Przedstawił się jako Ali, dodając, że - To było bardzo ł a d n e . S t u d i o w a ł a m K o r a n i czytałam H a m e h d jest zajęty przesłuchiwaniem kogoś innego. O k a z a ł o wcześniej ten fragment - odpowiedziałam. Słowa z trudem się, że pracuje dla szóstego wydziału S ą d u Rewolucji Islamskiej, przechodziły mi przez gardło. który b a d a m o j ą sprawę. Wydawał się spokojny i cierpliwy, ale 24 25 Strona 13 ostrzegł, że muszę m ó w i ć prawdę. To było bardzo dziwne: roz­ nie wiedziałam, które nazwiska - oprócz m o j e g o - znalazły się mawiać z kimś, k o g o się nie widzi. N i e m i a ł a m pojęcia jak wy­ na liście. gląda i w j a k i m jest wieku. N i e wiedziałam też, co m n i e otacza. - N i e p o d a m żadnych nazwisk - powiedziałam. Powiedział mi, że wie o m o i c h antyrewolucyjnych poglą­ - Wiedziałem, że jesteś po ich stronie. dach wygłaszanych w szkole oraz o antyrządowych artykułach, - N i e jestem po niczyjej stronie. Jeśli p o d a m w a m nazwiska, które publikowałam w szkolnej gazetce. N i e zaprzeczyłam tym aresztujecie te osoby. N i e chcę, żeby tak się stało. faktom. W k o ń c u nie były ani tajemnicą, ani przestępstwem. - Owszem, zatrzymamy ich. M u s i m y się upewnić, że nie Spytał, czy współpracowałam z jakimś ugrupowaniem k o m u n i ­ prowadzą działalności antyrządowej. Jeśli są niewinni, wypuś­ stycznym i odpowiedziałam, że nie. Wiedział o strajku w szkole, cimy ich. Jeśli nie, m u s i m y ich powstrzymać. B ę d ą m o g l i mieć którego byłam inicjatorką, i uważał za niemożliwe, by tego typu pretensje tylko do samych siebie. akcję dało się zorganizować w pojedynkę, bez udziału jakiejś - N i e p o d a m żadnych nazwisk. nielegalnej partii politycznej. Powiedziałam m u , że niczego nie - A co wiesz o Shahrzad? C z y zaprzeczysz, że ją znasz? zorganizowałam, co było zgodne z prawdą. Jedynie p o p r o s i ł a m W pierwszym m o m e n c i e nie wiedziałam, o k o g o chodzi. nauczycielkę matematyki, by zgodnie z p r o g r a m e m wykładała K i m była Shahrzad? Po chwili wróciła mi pamięć. To przyja­ matematykę, a nie politykę. Kazała mi wyjść z klasy, co też zro­ ciółka Gity, należąca do komunistycznego ugrupowania o na­ biłam, tyle że koledzy i koleżanki poszli w moje ślady. Z a n i m zwie Fadayian-e Khalgh. Jakieś dwa tygodnie przed letnimi wa­ się zorientowałam, większość uczniów wiedziała o całym zajściu kacjami G i t a poprosiła mnie, żebym się z nią spotkała. M i a ł a i o d m ó w i ł a powrotu na lekcje. Ali nie m ó g ł uwierzyć, że było to nadzieję, że dziewczyna n a m ó w i mnie, a b y m przyłączyła się do tak proste. Okazało się, że według j e g o informacji m i a ł a m silne jej ugrupowania. S p o t k a ł a m się z nią raz i wyjaśniłam, że jestem powiązania z ugrupowaniami komunistycznymi. praktykującą chrześcijanką i w związku z tym nie interesuje - N i e wiem, skąd bierze p a n te informacje - powiedziałam m n i e przynależność do jakiejkolwiek grupy komunistycznej. - ale są błędne. S t u d i o w a ł a m k o m u n i z m w taki s a m sposób, Ali powiedział m i , że od jakiegoś czasu obserwowali Shah­ w jaki poznawałam islam, i nie zrobiło to ze m n i e komunistki rzad, póki się nie zorientowała i nie zniknęła. Szukali jej i p o ­ w większym stopniu niż m u z u ł m a n k i . dejrzewali, że m o g ł a się ze m n ą kontaktować. W e d ł u g Alego - C o r a z bardziej mi się to p o d o b a ! - odpowiedział ze śmie­ dziewczyna musiała mieć ważniejszy p o w ó d niż tylko agitacja chem. - Podaj mi nazwiska wszystkich k o m u n i s t ó w i wrogów do partii, by się ze m n ą spotkać. N i e traciłaby w ten s p o s ó b rewolucji z twojej szkoły, to uwierzę, że nie kłamiesz. swojego czasu - była na to zbyt ważną osobą. Bezskutecznie Dlaczego chciał, żebym p o d a ł a mu nazwiska szkolnych kole­ p r ó b o w a ł a m go przekonać, że nie m a m z Shahrzad nic wspól­ g ó w i koleżanek? Wiedział przecież o strajku i gazetce szkolnej, nego. N i e wierzył mi. więc Khanoom M a h m o o d i musiała z n i m rozmawiać i d a ć mu - M u s i m y wiedzieć, gdzie przebywa. - powiedział. zrobioną przez siebie listę. N i e m o g ł a m j e d n a k ryzykować, gdyż - N i e p o m o g ę p a n u , bo nie wiem. 26 27 Strona 14 Przez całe przesłuchanie był spokojny i ani razu nie p o d n i ó s ł - J a k się masz, Marina? - spytał głos, który przesłuchiwał głosu. torturowanego mężczyznę. - Marina, posłuchaj uważnie. Widzę, że jesteś odważną oso­ - Ali powiedział mi o tobie. Zrobiłaś na n i m wrażenie. N i e bą i szanuję to. Ale m u s z ę wiedzieć to, co wiesz ty. Jeśli nie chce cię skrzywdzić, ale business is bussines. Słyszałaś tego czło­ zechcesz współpracować, brat H a m e h d będzie bardzo niezado­ wieka? Na początku nie chciał mi nic powiedzieć, ale w k o ń c u wolony. N i e należy do cierpliwych. N i e chcę, żebyś cierpiała. powiedział. Byłabyś d u ż o mądrzejsza, gdybyś od razu powie­ - Przykro m i , ale nie m a m nic do powiedzenia. działa to, co chcę wiedzieć. To jak, jesteś gotowa mówić? - W taki razie, m n i e też jest przykro — powiedział i wypro­ Wzięłam głęboki o d d e c h : wadził m n i e najpierw z p o k o j u , p o t e m przez trzy lub cztery ko­ -Nie. rytarze. Jakiś człowiek krzyczał. K a z a n o mi usiąść na p o d ł o d z e . - T y m gorzej. W s t a ń . Ali powiedział, że - p o d o b n i e j a k ja - człowiek, którego krzyk Chwycił sznurek owinięty wokół m o i c h dłoni, pociągnął kil­ słyszałam po drodze, też nie chciał mówić, ale że wkrótce zmieni ka kroków i p o p c h n ą ł na p o d ł o g ę . Ściągnięto mi z oczu opas­ zdanie. kę. Chudy, niski mężczyzna z wąsami i krótkimi brązowymi Przepełnione b ó l e m krzyki wypełniały przestrzeń w o k ó ł włosami stał nade m n ą , trzymając w ręce m o j ą opaskę. Był po mnie. G ł o ś n e , głębokie i rozpaczliwe dostawały mi się p o d czterdziestce. M i a ł na sobie brązowe sportowe s p o d n i e i białą skórę, wypełniając każdą k o m ó r k ę ciała. Ten biedny człowiek koszulę. Pokój był pusty z wyjątkiem gołego drewnianego łóżka był rozszarpywany. Świat stał się ołowianym ciężarem na mojej z metalowym zagłówkiem. Rozwiązał mi ręce. piersi. - Sznurek to za m a ł o . Potrzebujemy czegoś twardszego G ł o ś n e , silne uderzenie pejcza. Krzyk. Cisza, trwająca uła­ i mocniejszego - powiedział. Z kieszeni wyjął kajdanki i założył m e k sekundy. I wszystko od początku. mi je na nadgarstki. Po kilku minutach ktoś spytał torturowanego, czy jest g o ­ Do pokoju wszedł inny mężczyzna, o krótkich czarnych w ł o : towy mówić. O d p o w i e d z i ą było „ n i e " . Z n o w u bicie. C h o c i a ż sach i przystrzyżonej czarnej brodzie. Musiał mieć około trzy­ m i a ł a m związane nadgarstki, p r ó b o w a ł a m schować uszy między dziestki, p o n a d dwa metry wzrostu i jakieś dziewięćdziesiąt kilo. ramionami, by odepchnąć od siebie te krzyki, ale na próżno. - H a m e h d , powiedziała coś? - spytał. Uderzeniom nie było końca. P o d o b n i e j a k krzykom. - N i e . Jest d o ś ć uparta, ale nie martw się; niedługo zacznie - Przestańcie... Proszę... Będę mówił... - wykrzyknął mówić. wreszcie mężczyzna. - M a r i n a , to twoja ostatnia szansa - powiedział brunet. Bicie ustało. R o z p o z n a ł a m jego głos. Ali. Trochę za duży nos. Wyraziste brą­ N i c nie miało znaczenia p o z a faktem, że zdecydowałam nie zowe oczy z długimi, gęstymi rzęsami. p o d a ć żadnego nazwiska. N i e byłam bezradna. M i a ł a m zamiar - W k o ń c u i tak będziesz mówić, więc m o ż e lepiej zacznij podjąć walkę. j u ż teraz. Podasz n a m nazwiska? 28 29 Strona 15 - Nie. Dziesiąte uderzenie: błagałam B o g a , by zmniejszył ból. - To, na czym mi naprawdę zależy, to miejsce pobytu Shahrzad. Boże, proszę, nie zostawiaj mnie samej. Nie zniosę więcej. - N i e wiem, gdzie o n a jest. Bicie nie ustawało. Ani m o j a agonia bez końca. - Ali, zobacz, o n a ma takie m a ł e nadgarstki! Wysuną się Przestaną, jeśli podam im kilka nazwisk... Nie, nie przestaną. z kajdanek - zauważył H a m e h d . Wcisnął mi dłonie w j e d n o Chodzi im o Shahrzad. I tak nic o niej nie wiem. Bicie nie może z metalowych oczek i pociągnął w stronę łóżka. O b r ę c z kajda­ przecież trwać bez końca. Będę liczyć. nek wpiła mi się w kości i m i m o w o l n i e krzyknęłam. N i e stawia­ Po szesnastym uderzeniu straciłam rachubę. ł a m jednak oporu, wiedząc, że m o j a sytuacja była wystarczająco Ból. beznadziejna, a wszelka p r ó b a podjęcia walki tylko by ją p o ­ - G d z i e jest Shahrzad? gorszyła. Przymocował wolną obręcz do metalowego zagłówka Powiedziałabym, gdybym wiedziała. Z r o b i ł a b y m wszystko, łóżka. Potem, ściągnął mi buty i przywiązał do łóżka za kostki. żeby tylko przestali. - M a m zamiar bić cię po stopach tym kablem - powiedział Uderzenie. H a m e h d , wymachując mi przed twarzą kawałkiem czarnego W przeszłości doświadczyłam różnego rodzaju bólu. Kiedyś kabla, grubego na o k o ł o ćwierć centymetra. złamałam ramię. Ale to było gorsze. Znacznie gorsze. - Ali, jak myślisz, ile uderzeń trzeba będzie, żeby zaczęła - G d z i e jest Shahrzad? śpiewać? - N a p r a w d ę nie wiem! - Niewiele. Ból nie do zniesienia. - Obstawiam, że dziesięć. Głosy. Z ostrym, złowrogim świstem kabel przeciął powietrze i wy­ G d y H a m e h d skończył, znalazłam w sobie siłę tylko na to, by lądował na moich stopach. odwrócić głowę i zobaczyć, j a k wychodzi z pokoju. Ali zdjął mi Ból. N i g d y wcześniej nie doświadczyłam takiego ból. N a w e t kajdanki i uwolnił kostki. Bolały m n i e stopy, ale najgorszy ból nie byłabym w stanie wyobrazić go sobie. Wybuchł we m n i e minął, a jego miejsce zajęła ł a g o d n a pustka, wypełniająca m o j e nagle jak błyskawica. żyły. Kilka chwil później prawie przestałam odczuwać własne D r u g i e uderzenie i o d d e c h stanął mi w gardle. J a k możliwy ciało, a moje powieki stały się ciężkie. P o c z u ł a m na twarzy c o ś jest taki ból? Próbowałam znaleźć s p o s ó b na jego przetrzyma­ zimnego. Woda. P o t r z ą s n ę ł a m głową. nie. N i e krzyczałam, bo w płucach brakowało mi powietrza. - Mdlejesz, M a r i n a . C h o d ź , wstań. - powiedział Ali. . Trzeci raz: świst kabla i zaraz po n i m przeraźliwy ból. W gło­ Pociągnął m n i e za r a m i o n a i usiadłam. Stopy piekły m n i e wie m i a ł a m „Zdrowaś M a r i o " . teraz jak po ukąszeniach całego roju pszczół. Spojrzałam na nie. Uderzenia następowały rytmicznie, a ja m o d l i ł a m się, wal­ Były czerwono-sine i bardzo spuchnięte. Zdziwiło mnie, że skó­ cząc z bólem. C h c i a ł a m stracić przytomność, ale nie było mi to ra na nich nie pękła. dane. Przyjmowałam kolejne razy w pełnej świadomości. - C z y m a s z mi teraz coś do powiedzenia? - spytał Ali. 30 31 Strona 16 - Nie. z i m n ą wodą. O g a r n ę ł a m n i e nagle fala mdłości, p o c z u ł a m - To nie ma sensu! — Spojrzał na m n i e ze złością. — Chcesz skurcz żołądka i zwymiotowałam. C z u ł a m się jakby przecinana kolejnego bicia? Twoje stopy b ę d ą wyglądały dużo gorzej, jeśli na p ó ł nożem. W uszach m i a ł a m dzwoniący hałas, a p o t e m była nie zaczniesz mówić. j u ż tylko ciemność. - N i c nie wiem. G d y otworzyłam oczy, nie wiedziałam, gdzie się znajduję. - To już nie jest odwaga! To głupota! M o ż e s z łatwo sprowa­ W miarę, jak rozjaśniał mi się umysł, zrozumiałam, że nie je­ dzić na siebie karę śmierci, jeśli o d m ó w i s z współpracy z rządem. stem j u ż w łazience, ale leżę na łóżku, na którym wcześniej m n i e N i e rób sobie tego. torturowano. Ali siedział na krześle, obserwując m n i e . Bolała - N i e róbcie mi tego — poprawiłam go. mnie głowa i gdy jej dotknęłam, wyczułam duży guz po prawej Pierwszy raz popatrzył mi prosto w oczy i przyznał, że mają stronie czoła. Spytałam Alego, co się stało. Powiedział, że prze­ wszystkie nazwiska ze szkoły. Khanoom M a h m o o d i dała im listę. wróciłam się w łazience i uderzyłam w głowę. Z d a n i e m lekarza, D o d a ł , że m o j a współpraca i tak nie może już bardziej zaszko­ który mnie oglądał, mój stan nie był zbyt poważny. Ali p o m ó g ł dzić szkolnym kolegom, ale m o ż e oszczędzić mi dalszych tortur. mi usiąść na wózku inwalidzkim, założył mi opaskę na oczy I że m o i przyjaciele i tak zostaną aresztowani, bez względu na i opuściliśmy p o k ó j . G d y zdjął mi przepaskę, znajdowaliśmy to, czy będę współpracować, czy nie. Jeśli j e d n a k napiszę ich się w bardzo m a ł y m pomieszczeniu bez okien, tylko z umywal­ nazwiska, skończą się m o j e cierpienia. ką i sedesem w rogu. Na p o d ł o d z e leżały dwa wojskowe koce. - Wierzę, że mówisz prawdę, jeśli chodzi o Sharzad — powie­ Z p o m o c ą Alego położyłam się na j e d n y m z nich, a d r u g i m dział. - N i e próbuj być bohaterem, bo możesz z tego p o w o d u przykryłam. Był szorstki, sztywny i śmierdział pleśnią, ale nie stracić życie. H a m e h d jest pewny, że należysz do Fadayian, ale m i a ł o to znaczenia. C z u ł a m przeraźliwe zimno. Ali spytał, czy nie sądzę. C z ł o n e k Fadayian nie modliłby się do Maryi w trak­ coś m n i e boli. K i w n ę ł a m głową, zastanawiając się, czemu jest cie tortur. dla mnie miły. Wyszedł, ale po chwili wrócił z ubranym w woj­ N i e m i a ł a m pojęcia, że m o d l i ł a m się na głos. skowy m u n d u r mężczyzną w średnim wieku, którego przedsta­ Spytałam, czy m o g ę iść do łazienki. Wziął mnie p o d ramię wił jako doktora Sheikha. i p o m ó g ł wstać. Kręciło mi się głowie. Na p o d ł o d z e przed łóż­ Lekarz dał mi jakiś zastrzyk w ramię i wyszedł razem z Alim. kiem postawił g u m o w e klapki. Były dla m n i e co najmniej cztery Z a m k n ę ł a m oczy i p o m y ś l a ł a m o d o m u . Marzyłam, by wdrapać numery na duże, ale z p o w o d u opuchlizny okazały się za ciasne. się do łóżka babci, j a k to często robiłam w dzieciństwie, i usły­ Założenie ich było wyzwaniem. Ali p o m ó g ł mi przejść przez szeć od niej, że nie ma się czego bać i że to tylko zły sen. p o k ó j . Z trudem utrzymywałam równowagę. G d y dotarliśmy do drzwi, puścił moje ramię i kazał mi zawiązać przepaskę na oczach. Włożył mi w rękę jakąś linę i poprowadził w ten s p o s ó b do drzwi łazienki. Weszłam, odkręciłam kurek i u m y ł a m twarz 32 Strona 17 Podniosłam popielniczkę. Delikatne złote światło sączyło się do środka przez jedyne o k n o w salonie, które zajmowało p o n a d połowę południowej ściany. Światło odbijało się od białego su­ ROZDZIAŁ fitu i rozchodziło po mieniącym się, przezroczystym wnętrzu popielniczki. W chwili, g d y uniosłam ją lekko, by spojrzeć p o d TRZECI innym kątem, wyślizgnęła mi się z rąk. Próbowałam ją złapać, ale było za p ó ź n o - uderzyła o p o d ł o g ę i rozbiła się. - Marina! - krzyknęła m o j a m a t k a z sypialni rodziców, któ­ ra przylegała do salonu. Rzuciłam się w lewo, przez drzwi prowadzące do ciemnego, J ako dziecko uwielbiałam senną ciszę i nierealne barwy wczesnych p o r a n k ó w w Teheranie: sprawiały, że czułam się lekka i wolna, prawie niewidzialna. To była jedyna chwila dnia, g d y m o g ł a m wejść do salonu piękności, należącego do mojej matki. C h o d z i ł a m p o m i ę d z y fotelami i suszarkami, nie denerwując jej. Pewnego ranka, w sierpniu 1 9 7 2 roku, wzięłam wąskiego korytarza, w p a d ł a m do swojego p o k o j u i wczołga­ ł a m się p o d łóżko. W powietrzu unosił się kurz i kręciło m n i e w nosie, więc wstrzymałam oddech, żeby nie kichnąć. C h o c i a ż nie m o g ł a m widzieć matki, to słyszałam dźwięk jej g u m o w y c h klapek, stukających o linoleum. Ich złowrogi rytm sprawił, że ściślej przylgnęłam do ściany. do ręki ulubioną popielniczkę matki, R o z m i a r a m i przypomina­ Ponownie m n i e zawołała i jeszcze raz, ale siedziałam niepo- ła obiadowy talerz. M a t k a wielokrotnie zabraniała mi dotykać ruszona. G d y weszła do mojego p o k o j u i stanęła o b o k łóżka, popielniczki, ale była tak piękna i bardzo chciałam p o c z u ć p o d usłyszałam Babcię, która spytała, co się stało. M a t k a odpowie­ palcami jej delikatny wzór. M o g ł a m przekonać się na własne działa, że stłukłam popielniczkę, a Babcia na to, że to nie ja, tyl­ oczy, dlaczego m a t k a tak ją lubiła. Była jakby o g r o m n y m płat­ ko o n a upuściła popielniczkę w trakcie sprzątania. N i e m o g ł a m kiem śniegu, który nigdy się nie topił. J a k daleko sięgam pa­ uwierzyć własnym uszom. Babcia mówiła mi, że k ł a m c y i d ą po mięcią, popielniczka stała p o ś r o d k u szklanego stolika, a klientki śmierci do piekła. z długimi, czerwonymi paznokciami, siedzące na okrytych p u ­ - Ty ją stłukłaś? - dopytywała się matka. szystym, białym materiałem krzesłach w oczekiwaniu na swoją - Tak. Ścierałam kurz ze stolika. To był wypadek. Za m o ­ kolej, strzepywały n a d nią swoje papierosy. C z a s a m i robiły to m e n t posprzątam - odpowiedziała jej Babcia. nieuważnie i p o p i ó ł lądował na stoliku. M a t k a nie cierpiała, g d y Po krótkiej chwili łóżko zaskrzypiało p o d czyimś ciężarem. stolik był brudny. G d y tylko nabrudziłam, krzyczała na m n i e U n i o s ł a m odrobinę m o j ą starą, beżową kapę i ujrzałam brązowe i kazała mi sprzątać. Ale jaki sens miało to sprzątanie? Rzeczy kapcie mojej babci i jej szczupłe kostki. Wyczołgałam się s p o d brudziły się przecież na okrągło. łóżka i usiadłam o b o k niej. J a k zawsze jej siwe włosy zebrane 34 35 Strona 18 były w ciasny koczek z tyłu głowy. M i a ł a na sobie czarną s p ó d ­ nas przesiąknięta zapachem czystego, prasowanego p ł ó t n a para, nicę i idealnie wyprasowaną białą bluzkę. Patrzyła prosto przed która wydobywała się z otwartej na oścież pralni. siebie na ścianę i nie wyglądała na złą. - Bahboo, dlaczego nie powiedziałaś „osiem" po persku? - Bahboo, skłamałaś - powiedziałam. Przecież umiesz. - Skłamałam. - Wiesz bardzo dobrze, że nie lubię m ó w i ć po persku. R o ­ - B ó g nie będzie na ciebie zły. syjski jest dużo lepszym językiem. - Dlaczego nie? - uniosła j e d n ą brew. - Ja lubię perski. - Bo mnie uratowałaś. - My m ó w i m y tylko po rosyjsku. Uśmiechnęła się. R z a d k o się uśmiechała. Była poważną ko­ - Jesienią, kiedy pójdę do szkoły, nauczę się czytać i pisać po bietą, która wiedziała, jaki jest porządek rzeczy. Zawsze znała persku. Potem nauczę ciebie. odpowiedź nawet na najtrudniejsze pytania i miała niezawodne Babcia westchnęła. środki na ból brzucha. Wybiegłam do przodu. U l i c a była spokojna, ruch s a m o c h o ­ Babcia była m a t k ą mojego ojca i mieszkała z nami. Każdego d ó w minimalny. D w i e kobiety przeszły o b o k mnie, machając ranka około ósmej chodziła po zakupy do sklepu spożywczego, pustymi torbami na zakupy. G d y weszłam do małego marketu, zwykle zabierając m n i e ze sobą. T a m t e g o dnia, j a k zawsze, wzię­ jego właściciel Agha-yeh R o s t a m i , którego grube czarne wąsy ła torebkę, a ja pospieszyłam za nią w d ó ł po schodach. W m o ­ wyglądały dziwacznie na szczupłej, miłej twarzy, rozmawiał mencie, gdy otworzyła różowe drewpiane drzwi na dole, hałas z kobietą okrytą od stóp do głów czarnym czadorem. Tylko jej samochodów, przechodniów i handlarzy wdarł się do środka. twarz była widoczna. I n n a kobieta w minispódniczce i obcisłym Pierwszą rzeczą, j a k ą zobaczyłam, był bezzębny uśmiech Akbar podkoszulku czekała na swoją kolej. Były to czasy szacha i ko­ Aghi, któiy miał przynajmniej osiemdziesiąt lat i sprzedawał ba­ biety nie musiały ubierać się zgodnie z zasadami islamu. nany z zepsutego wózka. C h o ć sklep był niewielki, jego półki zapełniały rozmaite to­ - Banany na dzisiaj? - spytał. wary: długoziarnisty ryż, przyprawy, suszone zioła, m a s ł o , mle­ Babcia obejrzała banany: były zdrowe, żółte, bez jednej ko, górski ser, słodycze, skakania i plastikowe piłki do futbolu. plamki. Kiwnęła głową, p o d n i o s ł a w górę osiem palców i Akbar Podając mi karton czekoladowego mleka, a kobiecie w czadorze Agha dał n a m osiem bananów. papierową torbę z zakupami, Agha-yeh R o s t a m i uśmiechnął się Skręciłyśmy w lewo w Aleję Rahzi, wąską, jednokierunkową do m n i e zza lady. Piłam dużymi łykami swoje czekoladowe mle­ ulicę z brudnym chodnikiem. Na p ó ł n o c y widziałam szaro-nie- ko, rozkoszując się jego jedwabistym chłodem, gdy Weszła B a b ­ bieskie G ó r y Elbrus, wyraźnie odcinające się na tle nieba. L a t o cia i pokazała palcem wszystko, czego potrzebowała. W drodze zbliżało się ku końcowi i nie było na nich śladu po śnieżnych do d o m u zobaczyłyśmy starego Agha Tagi, który zawsze o tej czapach. Jedynie na górze D a m a v a n d , uśpionym wulkanie, d o ­ porze roku chodził po ulicach, wykrzykując: „Wełna wielbłądzia strzec m o ż n a było białą p l a m ę . Po drugiej stronie ulicy otoczyła i bawełna!". Kobiety otwierały okna i zapraszały go do środka, 36 37 Strona 19 gdyż był to czas przygotowywania zimowych kołder, które wy­ ścianach zdjęciami eleganckich, tańczących par. Pośrodku p o ­ pełniało się wełnianymi lub bawełnianymi włóknami. czekalni - którą stanowiła podstawa w s p o m n i a n e g o L - znajdo­ G d y wróciłyśmy ze sklepu, p o s z ł a m za Babcią do kuchni. wał się stolik kawowy zarzucony czasopismami, a w o k ó ł niego N a s z a dwupalnikowa, olejowa kuchenka stała po lewej stronie, cztery skórzane fotele w kolorze czarnym. Ojciec siedział w jed­ biała lodówka - po prawej, a szafka na naczynia p o d ścianą na n y m z nich i czytał gazetę. M i a ł o k o ł o 160 cm wzrostu, szczupłą wprost drzwi. G d y obie z Babcią byłyśmy w kuchni, robiło się sylwetkę, siwe włosy, oczy koloru piwnego i zawsze starannie całkiem ciasno. M a ł e o k n o kuchenne znajdowało się p o d sufi­ ogolony zarost. tem, tak że nie m o g ł a m go dosięgnąć, a wychodziło na dziedzi­ - D z i e ń dobry, tato. Bahboo pyta, czy chciałbyś filiżankę niec szkoły dla chłopców. Babcia postawiła na kuchence stary, herbaty. ale idealnie czysty stalowy czajnik, żeby zrobić herbatę, po czym - N i e - rzucił ojciec, nie podnosząc na mnie wzroku. O b r ó ­ otworzyła szafkę. ciłam się i wyszłam. - Twoja m a t k a znów tutaj była i niczego nie m o g ę znaleźć! C z a s a m i , gdy budziłam się wcześnie rano i wszyscy jeszcze G d z i e jest patelnia? spali, szłam do sali tanecznej ojca. Wymyślałam sobie muzykę Z drugiej strony kredensu wypadły na p o d ł o g ę garnki i ron­ - zwykle był to walc, mój ulubiony taniec - robiłam piruety dle. Rzuciłam się, żeby p o m ó c Babci odstawić je na miejsce. i tańczyłam, wyobrażając sobie, że w rogu stoi mój ojciec i klasz­ K u c h n i a była d o m e n ą Babci. Do niej też należała opieka nade cze: „Brawo, M a r i n a ! N a p r a w d ę umiesz tańczyć!". m n ą i wszystkie prace d o m o w e . M a t k a pracowała prawie dzie­ G d y weszłam do kuchni, Babcia kroiła cebulę, a łzy spływały sięć godzin dziennie w swoim salonie piękności i nienawidziła jej po policzkach. Zapiekły m n i e oczy. gotować. - N i e cierpię surowej cebuli - powiedziałam. - N i e martw się, Bahboo, p o m o g ę ci. - D o c e n i s z ją, gdy się zestarzejesz. Wtedy, gdy będziesz - Ile razy jej mówiłam, żeby trzymała się z daleka od kuchni. chciała sobie p o p ł a k a ć tak, żeby inni o tym nie wiedzieli, po - D u ż o razy... prostu zaczniesz siekać cebulę. Wkrótce wszystko było na s w o i m miejscu. - Ale ty nie płaczesz naprawdę? - Kola! - babcia zawołała tatę, który był pewnie w swoim - N i e , oczywiście, że nie. tanecznym studiu. N i e odpowiedział. G d y m o i rodzice pobrali się w czasie II wojny światowej, - Marina, idź i zapytaj ojca, czy chce herbaty — powiedziała wynajęli skromne mieszkanie w centrum Teheranu, na pół­ Babcia, wkładając zakupy do lodówki. nocny zachód od skrzyżowania alei Shah i Rahzi. Teheran był Przeszłam c i e m n y m korytarzem na wprost salonu m a m y stolicą i największym m i a s t e m Iranu. T a m właśnie, n a d m a ł y m i weszłam do studia ojca, które było d u ż y m p o k o j e m w kształcie sklepem m e b l o w y m i restauracyjką ojciec otworzył swoją szkołę litery L, z brązowym linoleum na p o d ł o d z e i rozwieszonymi na tańca. Ponieważ podczas wojny w kraju znalazło się wielu żoł- 38 39 Strona 20 nierzy amerykańskich i brytyjskich, kultura Z a c h o d u zyskiwała czas w drzwiach mojej sypialni i z uśmiechem pytał: „ J a k się popularność wśród Irańczyków wyższych klas i ojciec znalazł m a m o j a m a ł a siostrzyczka?". Uwielbiałam zapach j e g o w o d y wielu pilnych uczniów, którzy chcieli nauczyć się tańczyć j a k na kolońskiej, który nasycał wówczas powietrze w o k ó ł m n i e . On Zachodzie. i Babcia byli jedynymi o s o b a m i , od których dostawałam pre­ W roku 1951 urodził się m ó j brat. G d y miał o k o ł o dwóch zenty na gwiazdkę. Rodzice uważali, że B o ż e N a r o d z e n i e było lat, m a t k a - choć nie znała języka - pojechała na sześć miesięcy k o m p l e t n ą stratą czasu i pieniędzy. do N i e m i e c na kurs fryzjerski. Po powrocie potrzebowała loka­ Babcia zabierała mnie w każdą niedzielę do kościoła. Jedyna lu, by otworzyć salon urody. Do mieszkania rodziców przylegał rosyjska cerkiew prawosławna w Teheranie znajdowała się w od­ drugi, identyczny apartament, wynajęli go więc i połączyli w ca­ ległości dwóch godzin spacerem od naszego mieszkania. D r o g a łość obydwa mieszkania. do kościoła wiodła przez wysadzane starymi klonami ulice dol­ J a urodziłam się 2 2 kwietnia 1 9 6 5 roku. O d 1941 auto­ nego Teheranu, wzdłuż których znajdowały się sklepy i stragany. kratycznym władcą Iranu był wtedy prozachodni M o h a m m a d C u d o w n a w o ń prażonych nasion słonecznika i dyni unosiła się Reza Shah-eh Pahlavi. Cztery miesiące przed m o i m urodzeniem w powietrzu. M o i m ulubionym odcinkiem była aleja Nahderi premier Iranu H a s s a n Ali-eh M e n s u r został zamordowany przez - ulica sklepów z zabawkami i piekarni. Z a p a c h świeżo upieczo­ j u ż wówczas znanych zwolenników szyickiego fundamentalisty nych ciast, wanilii, cynamonu i czekolady był odurzający. R o z m a ­ - Ajatollaha C h o m e i n i e g o , który zmierzał w stronę państwa ite dźwięki mieszały się tam ze sobą, niejako zawieszone n a d ulicą: teokratycznego. W 1 9 7 1 roku A m i r Abbas-eh Hoveida, ów­ klaksony samochodów, krzyki sprzedawców zachwalających swo­ czesny szef rządu irańskiego, zorganizował wśród starożytnych je towary i targujących się z klientami, wreszcie głośne dźwięki ruin Persepolis wystawne uroczystości, które miały upamiętniać tradycyjnych melodii. Babcia nie była zwolenniczką kupowania 2 5 0 0 . rocznicę założenia i m p e r i u m perskiego. Dwadzieścia pięć zabawek, ale i tak zawsze dostawałam od niej jakiś drobiazg. tysięcy gości z całego świata, w tym koronowane głowy, pre­ Pewnej niedzieli wyruszyłyśmy nieco wcześniej, by odwiedzić zydenci, premierzy i dyplomaci, wzięło udział w obchodach, j e d n ą z przyjaciółek Babci, która mieszkała w niewielkim apar­ których koszt sięgnął 3 0 0 milionów dolarów. Szach obwieścił, tamencie. Była starą, kapryśną Rosjanką o krótkich, kręconych iż celem całego przedsięwzięcia było zademonstrowanie światu b l o n d włosach, zawsze z czerwoną szminką na ustach i błękit­ postępu, jaki w minionych latach stał się udziałem Iranu. n y m cieniem na powiekach. Pachniała jak kwiaty. Jej mieszka­ G d y skończyłam cztery lata, m ó j brat opuścił d o m , by stu­ nie wypełniały stare meble i m n ó s t w o bibelotów - m i a ł a naj­ diować na Uniwersytecie Pahlavi w mieście Shiraz, znajdującym piękniejszą kolekcję porcelanowych figurek. Były wszędzie: na się w centralnej części Iranu. B y ł a m z niego niezwykle d u m n a stolikach, półkach, parapetach, nawet na blatach kuchennych. - z mojego wysokiego, przystojnego brata, który j e d n a k od­ Szczególnie p o d o b a ł y mi się aniołki z delikatnymi skrzydłami. wiedzał nas sporadycznie i zawsze na krótko. T y m cenniejsze Podawała herbatę w filiżankach z chińskiej porcelany - naj­ były dla m n i e te rzadkie chwile, g d y przyjeżdżał. Stawał wów- cudowniejszych jakie kiedykolwiek widziałam. Były białe, 40 41