4167
Szczegóły |
Tytuł |
4167 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4167 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4167 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4167 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAREL CAPEK
KRAKATIT
Z J�ZYKA CZESKIEGO PRZE�O�Y�A EMILIA W�WICTA
TYTU� ORYGINA�U �KRAKATIT�
OSTRZE�ENIE
Karela �apka przedstawia� w Polsce nie trzeba. Jego tw�rczo�� jest u nas obecna od lat pi��dziesi�ciu i zawsze cieszy�a si� du�ym uznaniem, st�d te� cz�sto wystawiano jego dramaty, t�umaczono ksi��ki i komentowano utwory*. Warto powraca� do m�drych i �wietnie napisanych powie�ci, opowiada� i szkic�w �apka, kt�re oddaj� wiernie klimat epoki, w jakiej powsta�y, lecz tak�e sta�y si� nieraz zdumiewaj�co trafnym przewidywaniem przysz�o�ci, ju� teraz potwierdzonej przez wydarzenia dziejowe i odkrycia naukowe. Poza tym niewiele straci�y na uroku nowo�ci, zachwycaj�c dodatkowo mistrzowskim stylem.
Powie�� Krakatit (1924) bardzo szybko zwr�ci�a uwag� naszych wydawc�w, bowiem ju� w 1926 roku ukaza�a si� w t�umaczeniu W�adys�awa Mergela i to w ramach warszawskiej Biblioteki Dzie� Wyborowych. Nowy, bardzo dobry przek�ad powie�ci, dokonany przez Emili� Witwick�, ukaza� si� nak�adem Pa�stwowego Instytutu Wydawniczego w 1960 roku. Krakatit staje si� powie�ci� klasyczn� w swoim gatunku i jej wznawianie, bior�c pod uwag� walory ideowe i artystyczne, jest celowe.
Do�� trudno zadowalaj�co zdefiniowa� rodzaj powie�ci jaki reprezentuje Krakatit, poniewa� utw�r ��czy r�ne odmiany powie�ciowe. Niew�tpliwie nale�y do powie�ci fantastyczno�naukowych, lecz tak�e ma cechy powie�ci kryminalnej, przygodowej i sensacyjnego dreszczowca. Sekretem talentu �apka pozostaje umiej�tne korzystanie z tych r�norodnych propozycji narracyjnych, zespolenie ich w organiczn� ca�o��, atrakcyjn� dla czytelnika. Trzeba tu doda�, �e pisarz czeski mia� wielki dar uszlachetniania i nobilitacji gatunk�w literackich, uchodz�cych w jego czasach, a nawet dzisiaj, za mniej warto�ciowe w por�wnaniu na przyk�ad z powie�ci� spo�eczn�, historyczn�, czy psychologiczn�. Takie powie�ci �apka, jak Fabryka absolutu, Krakatit i Inwazja jaszczur�w, mog� zadowoli� wybredny smak znawc�w literatury oraz masowych odbiorc�w. To chyba wielka pochwa�a.
W powie�ci Krakatit wa�ne miejsce zajmuje odpowiedzialno�� cz�owieka za w�asne dzie�o. Osoba in�yniera Prokopa jest modelowana na wz�r wielkiego uczonego i odkrywcy Alfreda Bernharda Nobla. Bohater powie�ciowy posiad� umiej�tno�� wyzwalania z materii energii o olbrzymiej sile, kt�r� nazwa� krakatitem. Na akcj� utworu sk�adaj� si� zabiegi r�nych pot�g, by posi��� sekret produkcji tajemniczej energii. Rywalizuj� mi�dzy sob� liczne koncerny zbrojeniowe, chc�c podporz�dkowa� sobie Prokopa i jego odkrycie. �apek ukaza� mechanizm dzia�ania kierowniczych o�rodk�w gospodarki kapitalistycznej, a zarazem o�rodk�w w�adzy. Przedstawi� ponury obraz drapie�nej konkurencji i bezwzgl�dno�ci w d��eniu do opanowania �wiata. Bo w tych zabiegach o krakatit nikt nie my�la� o wykorzystaniu go dla dobra ca�ej ludzko�ci, lecz chodzi�o o pogn�bienie przeciwnika, o rozszerzenie swojej przestrzeni �yciowej. Wydaje si�, �e mamy prawo u�y� tu z�owieszczego okre�lenia Lebensraum, poniewa� �apek ze szczeg�lnym naciskiem wskazywa� w powie�ci na militaryzm niemiecki jako wielkie niebezpiecze�stwo dla �wiata. Szacunek i podziw budzi to wczesne ostrze�enie, jak r�wnie� zdolno�� przewidywania fakt�w naukowych i politycznych � w tym wypadku ��cz�cych si� z ujarzmieniem energii atomowej i walk� o monopol tej przera�aj�cej broni. Powie�ciowy uczony i wynalazca nie powt�rzy� b��du Nobla, nie ujawni� nikomu wzor�w produkcji krakatitu. Sta�o si� tak dzi�ki temu, �e in�ynier Prokop nie zatraci� instynktu �yciowego, nie odizolowa� si� od �wiata, nie odda� wy��cznie �czystej� nauce, bez zwracania uwagi, jakie zastosowanie znajd� jego odkrycia. Zwyci�stwo odnios�a podstawa etyczna.
Zako�czenie powie�ci jest znamienne dla humanizmu �apka. Pisarz czeski by� rzecznikiem �ma�ych ludzi�, zwyczajnych, kt�rzy chc� �y� spokojnie, uczciw� prac� budowa� swoj� egzystencj� i w�a�ciwie poprzestawa� na ma�ym. Taki idea� szcz�cia by� mu szczeg�lnie sympatyczny. Gdy wi�c Prokop w zawierusze intryg i przemocy traci dokumentacj� swego krakatitu i nie jest w stanie odtworzy� spalonych formu�, w�wczas spotyka na swej drodze staruszka, uosobienie do�wiadczenia i m�dro�ci, kt�ry pociesza go po stracie, wskazuj�c na mo�liwo�� po�ytecznej pracy, chocia� na mniejsz� skal�. �apek sugeruje, �e wielk� warto�� ma przede wszystkim mr�wcza praca codzienna. Ten sw�j pogl�d uzasadni� szerzej po latach w powie�ci Pierwsza brygada (1937), zajmuj�c si� problemem bohaterstwa. Zrelatywizowa� w niej obiegowe poj�cie bohaterstwa, wielkim uznaniem natomiast obdarzy� prac� bezimiennych g�rnik�w. Szkoda, �e Pierwsza brygada dot�d nie doczeka�a si� przek�adu na j�zyk polski.
Na tle literatury czeskiej, a nawet i �wiatowej pocz�tku lat dwudziestych, takie powie�ci �apka jak Fabryka absolutu i Krakatit by�y nowo�ci�. Pami�tajmy, �e w�a�nie do�ywa� swoich dni modernizm ze swoj� symbolik�, g��biami, nastrojowo�ci�, problemami �ponadczasowymi� i histerycznym psychologizmem w rodzaju Stanis�awa Przybyszewskiego. �apek zerwa� z pretensjonalnym estetyzmem swoich poprzednik�w. Obra� za sw�j gatunek typ powie�ci dziennikarskiej, zaspokajaj�cy potrzeb� nowoczesno�ci. Doszed� u niego do g�osu futurystyczny kult techniki oraz ekspresjonistyczny rozmach i intensywno�� wyrazu. Skierowa� uwag� czytelnik�w ku nauce i futurologii � nietkni�tej niemal sferze wyobra�ni ludzkiej. Miejsce przewra�liwionych, nieszcz�liwych kochank�w zaj�li nowi bohaterowie: in�ynierzy, uczeni, ludzie pracy.
Naturalnie, to wtargni�cie nauki i wizji przysz�ego �wiata do literatury ��czy si� ze zdobyczami nauk �cis�ych w XX wieku oraz niebywa�ym rozwojem cywilizacji technicznej. Wielkie odkrycia Alberta Einsteina, Ernesta Rutherforda i Marii Curie�Sk�odowskiej zacz�y rozpala� wyobra�ni� artyst�w. Przyroda, tematyka wiejska, zagadnienia osobiste � eksploatowane przez pisarzy od wiek�w � ust�pi�y nowym problemom. �apek by� uwa�nym obserwatorem, usi�owa� przenikn��, ku czemu zmierza �wiat i co mu mo�e zgotowa� nowa cywilizacja techniczna. Fascynowa�y go wynalazki i gwa�towna inwazja maszyn, ale budzi�y zarazem l�k, gdy znajd� si� one w dyspozycji ludzi pozbawionych skrupu��w, gdy rozwojowi technicznemu nie b�dzie towarzyszy� kultura humanistyczna i wra�liwo�� etyczna. Dlatego te� jego dramat o robotach pt. R.U.R. i powie�� Krakatit nale�y traktowa� jako wyraz zaniepokojenia o losy �wiata.
Krakatit do�� wyra�nie wskazuje na mistrz�w Karela �apka. Nie chodzi tu rzecz jasna o wykazywanie jakich� wp�yw�w, lecz o zwr�cenie uwagi na pokrewie�stwo stylu, smaku artystycznego i gatunk�w literackich. �apek lubi� pisarzy angielskich i wiele cech ich pisarstwa przyswoi� literaturze czeskiej. Jego zwi�z�e, b�yskotliwe dialogi iskrz�ce si� paradoksami przypominaj� George�a Bernarda Shawa, fantastyka znajdowa�a podniety w tw�rczo�ci Herberta George�a Wellsa, forma powie�ci kryminalnej wiele zawdzi�cza lekturom Edgara Wallace�a i Conana Doyle�a; pogodny moralizm bez nudnego kaznodziejstwa jest wsp�lny z Gilbertem Keithem Chesterthonem. Zachwyca� �apka angielski rodzaj humoru, kt�rym i on zab�ysn�� w szeregu swych utwor�w. Warto przytoczy� charakterystyk� Wellsa, jak� da� autor Krakatitu, bowiem z powodzeniem mo�emy j� odnie�� do samego �apka, w ka�dym razie dowiadujemy si� z niej, jakie warto�ci ceni� sobie pisarz czeski:
�Jest wyj�tkowy w�r�d pisarzy i my�licieli wsp�czesnych dlatego, �e jest tak niezwykle uniwersalny; jako pisarz ��czy utopijn� fikcj� i fantastyczno�� z dokumentalnym realizmem i niezmiern� erudycj� ksi��kow�; jako my�liciel i interpretator zjawisk opanowa� z godn� podziwu gruntowno�ci� i oryginalno�ci� dzieje �wiata, nauki przyrodnicze, ekonomi� i polityk�. Ani nauka, ani filozofia nie powa�y si� obecnie na tak Arystotelesowsk� syntez� ca�ej wsp�czesnej wiedzy i rekonesans w przysz�o��, jak pisarz Wells; mogliby�my powiedzie�, �e w sensie Komenskiego jest najbardziej wszechstronnym umys�em naszych dni. Ale pr�cz tego Wells nie jest duchem, kt�ry chce tylko pozna� i zharmonizowa� wiedz� ludzk�; s�u�y mu dna jedynie za punkt wyj�cia do post�powej przebudowy ludzkich praw i zada�. Ten najg��bszy znawca jest r�wnocze�nie jednym z najgorliwszych reformator�w ducha ludzkiego � nie sta� si� dogmatycznym wodzem i prorokiem, lecz poetyckim drogowskazem w przysz�o��. Nie nakazuje nam, co mamy robi�, lecz tylko wskazuje, dok�d mo�emy zmierza�, je�li wykorzystamy rozumnie wszystko, czego nas uczy historia i �wiat materialny�*.
Jak�e wiele tu my�li przewodnich z tw�rczo�ci samego �apka! Autor Krakatitu wyeksponowa� te cechy pisarstwa Wellsa, kt�re go ��cz� z pisarzem angielskim.
Bardzo trafny podtytu� da�a Halina Janaszek�Ivani�kova swej monografii: Karol �apek, czyli dramat humanisty (Warszawa 1962). Rzeczywi�cie, zar�wno Krakatit, jak i szereg innych utwor�w �apka, zajmuje si� zagro�eniem idea��w demokratycznych i filozoficznych autora. Pisarz zmaga� si� z relatywizmem, kt�ry opanowa� jego umys�. Do ko�ca �ycia nie uda�o mu si� przezwyci�y� ca�kowicie relatywizmu poznawczego, natomiast w zakresie podstawowych warto�ci moralnych odrzuci� relatywizm ju� w Krakaticie: to, co nie s�u�y dobru og�lnemu, jest z�e, trzeba walczy� z egoizmem jednostek i zorganizowanych grup. R�wnie� p�niejszy dramat Matka (1938) potwierdza, �e �apek uznawa� istnienie warto�ci niepodwa�alnych � w pami�tnym roku uk�adu monachijskiego zaliczy� do nich obron� bytu narodowego. W ka�dym razie o czterna�cie lat wcze�niejsza powie�� Krakatit niedwuznacznie okre�la�a pisarza jako pacyfist� i obro�c� prawa ludu do spokojnej egzystencji. Dzisiaj z gorycz� mo�emy stwierdzi�, �e �atwiej bez por�wnania by�o za�egna� katastrof�, kt�ra zarysowa�a si� w planie powie�ciowym, ni� katastrof� rzeczywist�, bowiem ba�� z dreszczem przera�enia snu� cz�owiek szlachetny. W nieca�y rok po �mierci �apka rozgorza�a wielka wojna �wiatowa, zako�czona u�yciem �krakatitu� � bomby atomowej.
Krakatit, ta wielowarstwowa powie�� wsp�czesna, mo�e by� uznana tak�e za ba�� szczeg�lnego rodzaju, tak j� przede wszystkim zinterpretowa�a Halina Janaszek�Ivani�kova. Jako ba�� przekazuje prawd� nie starzej�c� si�: skarbu trzeba strzec, by si� nie dosta� w r�ce niepowo�ane. A skarbem w r�nych czasach bywaj� r�ne warto�ci, r�ne sprawy. Na my�l o ba�ni opr�cz idei przewodniej naprowadza w Krakaticie r�wnie� sztafa� wielu wydarze�. Nie brak tu ksi�niczki tatarskiej, dziwnego pa�acu, a nawet samo piek�o otwiera swoje podwoje. Charakter ludzi, jak w ka�dej bajce, jest tu wystawiony na pr�b� � i bohater nie sprawia nam zawodu.
Zastanawiaj�cy jest w Krakaticie alegoryczny pa�ac, narzucaj�cy my�l o zamku Franza Kafki (Zamek, 1926). Genialni pra�anie niezale�nie od siebie wprowadzili do literatury tajemniczy �zamek�, m�zg w�adzy i centrum przemocy.
Krakatit zaowocowa� artystycznie w okresie okupacji niemieckiej w Czechach. Mam tu na my�li tw�rczo�� Jana Drdy. Jego powie�ci nawi�zuj� do struktury ba�niowej, ale w�a�nie typu �apkowskiego � fantastyki przemieszanej z przenikliwym realizmem, z wykorzystaniem wsp�czesnej wiedzy o cz�owieku, zw�aszcza psychoanalizy. Zar�wno wi�c �apek, jak i Drda, rehabilitowali ulubione formy narracyjne ludowego odbiorcy: ba�� i romans rycerski*.
Ale jak ju� zaznaczyli�my wcze�niej, Krakatit jednoczy r�ne formy powie�ciowe i w naszej polskiej tradycji literackiej, nie posiadaj�cej wyra�nie zaznaczonej, jak w Czechach, linii rozwojowej, kt�r� uosabia Jan Drda, �atwiej jest umie�ci� utw�r �apka w�r�d powie�ci fantastyczno�naukowych. Wielbiciele Jerzego �u�awskiego, Stefana Grabi�skiego i Stanis�awa Lema uznaj� zapewne Krakatit jako ciekawe dope�nienie naszej, niezbyt bogatej ilo�ciowo, prozy futurologicznej i fantastycznej, a zarazem tak mocno osadzonej w sprawach tego �wiata.
Zdzis�aw Niedziela
I
Pod wiecz�r owego d�d�ystego dnia mg�a zg�stnia�a. Masz wra�enie, jakby� przedziera� si� przez jak�� wilgotn� mas�, kt�ra nieodwracalnie zamyka si� za tob�. Chcia�by� ju� by� vf domu. W domu, w kr�gu swojej lampy, w pude�ku czterech �cian. Nigdy jeszcze nie czu�e� si� tak samotny.
Prokop toruje sobie drog� bulwarem. Jest mu zimno, a czo�o zwil�one ma potem z os�abienia, mia�by ochot� usi��� na tej mokrej �aweczce, ale boi si� policjant�w. Wydaje mu si�, �e si� zatacza; rzeczywi�cie, ko�o Staromiejskich M�yn�w kto� wymin�� go �ukiem jak pijanego. Teraz wi�c wyt�a wszystkie si�y, �eby i�� prosto.
O, w�a�nie nadchodzi jaki� cz�owiek, ma kapelusz zsuni�ty na oczy i podniesiony ko�nierz p�aszcza.
Prokop zaciska z�by, marszczy czo�o, napina wszystkie mi�nie, �eby przej�� normalnie. Ale w�a�nie w chwili kiedy przechodzie� jest o krok, robi mu si� ciemno w oczach i ca�y �wiat zaczyna nagle wirowa�; naraz widzi z bliska, tu�, tu�, par� przenikliwych oczu, kt�re wbijaj� si� w niego, uderza o czyje� rami�, b�ka co� w rodzaju �przepraszam� i oddala si� z przesadn�, rozpaczliw� godno�ci�.
Po paru krokach zatrzymuje si� i ogl�da. Ten cz�owiek stoi i uparcie patrzy za nim. Prokop zbiera si�y i rusza nieco szybciej. Nie mo�e si� jednak powstrzyma� i ogl�da si� znowu.
C� to, ten cz�owiek wci�� jeszcze stoi i patrzy za nim, z ciekawo�ci wysun�� nawet g�ow� z ko�nierza jak ��w. �Niech si� gapi � my�li sobie Prokop � wi�cej si� nie obejrz�.� I idzie, jak potrafi najlepiej. Nagle s�yszy za sob� kroki.
Cz�owiek z podniesionym ko�nierzem idzie za nim. Chyba biegnie. I Prokop zdj�ty panicznym strachem rzuca si� do ucieczki.
�wiat znowu zatoczy� si� razem z nim. Oddychaj�c z trudem i szcz�kaj�c z�bami, opar� si� o drzewo i zamkn�� oczy. By�o mu niedobrze, ba� si�, �e upadnie, �e p�knie mu serce, a ustami try�nie krew. Kiedy otworzy� oczy, tu� przed sob� zobaczy� cz�owieka z podniesionym ko�nierzem.
��Czy pan jest in�ynier Prokop? � pyta� nieznajomy, prawdopodobnie ju� kt�ry� raz z rz�du.
��Ja� ja tam nie by�em � usi�owa� wyprze� si� czego� Prokop.
��Gdzie? � spyta� nieznajomy.
��Tam � Prokop wskaza� g�ow� w kierunku Strahova. � Czego pan ode mnie chce?
��C� to, nie poznajesz mnie? Jestem Tomesz. Tomesz z politechniki, nie pami�tasz?
��Tomesz � powt�rzy� Prokop; nazwisko to by�o mu �miertelnie oboj�tne. � Tak, Tomesz, naturalnie. A czego chcesz?
M�czyzna z podniesionym ko�nierzem uj�� Prokopa pod rami�.
��Poczekaj, musisz usi���, rozumiesz?
��Tak � odpar� Prokop i pozwoli� podprowadzi� si� do �awki. � Bo widzi pan, ja� mnie jest niedobrze, wie pan? � Nagle wyci�gn�� z kieszeni r�k� owini�t� jakim� brudnym ga�ganem.
��Ranny, wie pan? Przekl�ta historia!
��A g�owa nie boli?
��Boli.
��S�uchaj, Prokop, masz chyba gor�czk�. Musisz i�� do szpitala, rozumiesz? Kiepsko z tob�, to wida�. Ale przynajmniej przypomnij sobie, �e si� znamy. Jestem Tomesz. Byli�my razem na chemii. Cz�owieku, oprzytomnij!
��Ja wiem, Tomesz � szepn�� Prokop s�abym g�osem. � Ten �obuz. Co si� z nim dzieje?
��Nic � powiedzia� Tomesz. � M�wi z tob�. Musisz i�� do ��ka, s�yszysz? Gdzie mieszkasz?
��Tam � szepn�� z wysi�kiem Prokop i wskaza� gdzie� ruchem g�owy. � Na Hybszmonce. � Naraz spr�bowa� si� podnie��. � Ja tam nie p�jd�! Nie chod�cie tam! Tam jest� tam jest�
��Co?
��Krakatit! � wyszepta� Prokop .
��Co to jest?
��Nic. Nie powiem. Nikomu nie wolno tam i��, bo� bo�
��Bo co?
��Fff � bum! � krzykn�� Prokop i wyrzuci� obie r�ce w g�r�.
��Co to ma by�?
��Krakatoe. Kra � ka� tau. Wulkan. Wu � wulkan, rozumie pan? Mnie to urwa�o palec. Ja nie wiem� � Prokop umilk�, a po chwili, wolno cedz�c s�owa, doda�: � Cz�owieku, to potworna rzecz.
Tomesz patrzy� uwa�nie, jakby na co� czeka�.
��A wi�c � odezwa� si� po chwili � ty ci�gle jeszcze pracujesz nad materia�ami wybuchowymi?
��Ci�gle.
��Masz rezultaty?
Prokop wyda� d�wi�k przypominaj�cy �miech.
��Chcia�by� wiedzie�, co? To nie takie proste, bracie. To nie takie proste � powt�rzy�, kiwaj�c g�ow� jak pijany. � Zrozum, to samo, zupe�nie samo�
��Co?
��Kra � ka � tit. Krakatit. Krrrakatit! Samo! Ja zostawi�em tylko proszek na stole, rozumiesz? Reszt� zgarn��em do� do takiego s�oika. Na stole zosta� tylko py�ek� i� nagle�
��Wybuch�o.
��Wybuch�o. Taki tylko py�ek, odrobina, kt�r� rozsypa�em. Nawet nie by�o tego wida�. Ta �ar�wka � o kilometr. To nie przez ni�. A ja � na kanapie, jak kawa� drewna. Zm�czony, rozumiesz? Za du�o pracy. I naraz: prask! Spad�em na ziemi�. Wyrwa�o okna, a �ar�wki� nie ma. Detonacja jak przy wybuchu �adunku lydditowego. Potworny huk. Ja� my�la�em z pocz�tku, �e to p�k� ten por � porcena � ponce � por�celano�wy, porcelanowy, porcelanowy, por� no, pr�dko, jak si� to bia�e, wiesz, izolator, jak si� to nazywa? Krzemian glinu.
��Porcelana.
��S�oik. My�la�em, �e trzasn�� ten s�oik. Zapalam zapa�k�, a on stoi ca�y. A ja� zd�bia�em� a� mi zapa�ka sparzy�a palce. A potem jak szalony, przez pole, po ciemku, na Brzevnov czy do Strzeszovic. I gdzie� wpad�o mi do g�owy to s�owo: Kraka�toe, Krakatit. Kra � ka � tit. Nie, nie, to nie by�o tak. Kiedy to wybuch�o, zlecia�em na ziemi� i krzycz�: Krakatit! Krakatit! Potem zapomnia�em. Kto tu jest? Kto to? Kim pan jest?
��Kolega, Tomesz.
��Aha, Tomesz. Ten �ajdak. Po�ycza� notatki z wyk�ad�w. Nie zwr�ci� mi jednego zeszytu do chemii. Tomesz, jak mu by�o na imi�?
��Jerzy.
��Tak, ju� wiem, Jurek. Ty jeste� Jurek, ja wiem. Jurek Tomesz. Gdzie masz ten zeszyt? Poczekaj, co� ci powiem. Jak tamto wybuchnie, b�dzie �le. To, bracie, rozwali ca�� Prag�. Sprz�tnie, zdmuchnie, fiut! Jak wyleci ten porcelanowy s�oik, rozumiesz?
��Jaki s�oik?
��Ty jeste� Jurek Tomesz, ja wiem. Id� na Karlin. Na Karlin albo na Vysoczany i patrz, jak to wyleci. Le�, le�, pr�dko!
��Po co?
��Zrobi�em tego cetnar. Cetnar Krakatitu. Nie, chyba� pi�tna�cie deka. Tam na g�rze w tym s�oiku. Bracie, jak to wybuchnie� Ale nie, poczekaj, to idiotyzm � be�kota� Prokop �api�c si� za g�ow�.
��No?
��Dlaczego� dlaczego nie wybuch�o to w tym s�oiku? Kiedy ten proszek� sam� zupe�nie sam� Poczekaj, na stole jest cyn� cynkowa blacha� blacha. Od czego to na stole wybuch�o? Za�czekaj, nic nie m�w � wycedzi� Prokop i s�aniaj�c si� wsta�.
��Co ci jest?
��Krakatit � mrukn�� Prokop, zatoczy� si� ca�ym cia�em i nieprzytomny run�� na ziemi�.
II
Pierwsz� rzecz�, jaka dotar�a do �wiadomo�ci Prokopa, by�o uczucie, �e wszystko wraz z nim trz�sie si� w jakim� piekielnym turkocie i �e kto� trzyma go mocno wp�. Okropnie ba� si� otworzy� oczy, zdawa�o mu si�, �e wszystko si� na niego zwali. Ale kiedy ha�as nie ustawa�, odemkn�� powieki i zobaczy� przed sob� m�tny kwadrat, po kt�rym sun�y mgliste �wietlne kule i smugi. Nie umia� sobie tego wyt�umaczy�, patrza� nieprzytomnie na przep�ywaj�ce i przeskakuj�ce widma, biernie godz�c si� na wszystko, co si� z nim stanie. Wreszcie zrozumia�, �e ten uporczywy turkot to ko�a wozu i �e to przesuwaj� si� latarnie we mgle. Znu�ony wyt�on� obserwacj�, znowu zamkn�� oczy i pozwoli� unosi� si� dalej.
��Teraz si� po�o�ysz � odezwa� si� cichy g�os nad jego g�ow�. � Po�kniesz aspiryn� i b�dzie ci lepiej. Rano przyprowadz� doktora, dobrze?
��Kto to? � spyta� ospale Prokop.
��Tomesz. Po�o�ysz si� u mnie. Masz gor�czk�. Gdzie ci� boli?
��Wsz�dzie. W g�owie mi si� kr�ci. Wiesz, o tak.
��Le� cicho. Zrobi� ci herbat� i wy�pisz si�. To ze zdenerwowania. Taka nerwowa gor�czka, rozumiesz? Do rana ci przejdzie.
Prokop zmarszczy� czo�o usi�uj�c z trudem co� sobie przypomnie�.
��Ja wiem � rzek� po chwili, zatroskany. � S�uchaj, kto� powinien ten s�oik wrzuci� do wody. �eby nie wybuch�.
��Nie k�opocz si� niczym. Le� cicho.
��Ale ja m�g�bym chyba siedzie�. Nie ci�ko ci?
��Nie, le� spokojnie.
��A ty masz m�j zeszyt z chemii � przypomnia� sobie nagle Prokop.
��Tak, dostaniesz go. A teraz spok�j, s�yszysz?
��Jak� ja mam ci�k� g�ow�!
Tymczasem doro�ka turkota�a ulic� Jeczn� pod g�r�. Tomesz cichutko gwizda� jak�� melodi� i wygl�da� oknem. Oddech Prokopa by� �wiszcz�cy i przerywany post�kiwaniem. Mg�a zwil�y�a chodniki, a jej ch�odny �luz przenika� a� pod p�aszcz. By�o pusto i p�no.
��Zaraz b�dziemy na miejscu � odezwa� si� g�o�no Tomesz.
Doro�ka z now� si�� rozturkota�a si� na placu i skr�ci�a w prawo.
��S�uchaj, Prokop, mo�esz zrobi� par� krok�w? Pomog� ci. Z wysi�kiem wl�k� Tomesz swego go�cia na drugie pi�tro.
Prokop wydawa� si� sobie dziwnie lekki, pozbawiony ci�aru i pozwoli� wnie�� si� niemal po schodach na g�r�; ale Tomesz sapa� ci�ko i ociera� pot.
��Widzisz, jestem jak pi�rko � dziwi� si� Prokop.
��Tak, rzeczywi�cie � mrucza� zziajany Tomesz, otwieraj�c drzwi swego mieszkania.
Kiedy go Tomesz rozbiera�, Prokop czu� si� jak ma�e dziecko.
��Moja mamusia� � zacz�� co� opowiada�. � Kiedy mamusia� to ju� by�o dawno, tatu� siedzia� przy stole, a mamusia zanosi�a mnie do ��ka, wiesz?
Po chwili le�a� ju� w ��ku, przykryty a� po brod�, szcz�ka� z�bami i przygl�da� si�, jak Tomesz si� krz�ta ko�o pieca i szybko rozpala ogie�.
Zbiera�o mu si� na p�acz ze wzruszenia, �alu i s�abo�ci i wci�� nie przestawa� papla�. Uspokoi� si� dopiero, kiedy dosta� zimny ok�ad na g�ow�. Teraz w milczeniu rozgl�da� si� po pokoju. Pachnia�o tu tytoniem i kobiet�.
��Ale z ciebie dra�, Tomesz � rzek� z powag�. � Ci�gle dziewczynki, co?
Tomesz obr�ci� si� do niego.
��No to co?
��Nic. A co ty w�a�ciwie robisz?
Tomesz machn�� r�k�.
��Bieda, bracie. Pieni�dzy nie ma.
��Hulasz?
Tomesz potrz�sn�� tylko g�ow� .
��A wiesz, szkoda ciebie � zacz�� Prokop zafrasowany. � M�g�by�� Popatrz, ja pracuj� ju� dwana�cie lat.
��I co z tego masz? � rzuci� Tomesz nieuprzejmie.
��No, co� tam od czasu do czasu. W tym roku sprzeda�em dekstryn� wybuchow�.
��Za ile?
��Za dziesi�� tysi�cy. Widzisz, to w�a�ciwie nic nie jest. G�upstwo. Taka pukawka dla kopal�. Ale gdybym zechcia��
��Lepiej ci ju�?
��Cudownie mi jest. Powiadam ci, wynalaz�em metody, �e� Taki na przyk�ad azotan ceru, c� to za piekielna bestia! A chlor, chlor, czterochlorek azotu zapala si� od �wiat�a. Zapalasz �ar�wk�, i prask! Ale to jeszcze nic. Popatrz � o�wiadczy� nagle, wyci�gaj�c spod ko�dry chud�, okropnie pokaleczon� r�k�. � Kiedy bior� co� do r�ki, czuj�, jak tam brz�cz� atomy. Zupe�nie jak w mrowisku. Ka�da materia brz�czy inaczej, rozumiesz?
��Nie.
��To jest si�a. Si�a zawarta w materii. Materia jest strasznie silna. Ja� Ja dotykam i czuj�, jak si� to tam porusza, takie mrowie. Trzyma si� to kupy z wielkim trudem. Kiedy wewn�trz to wszystko rozp�aczesz, rozpadnie si�, bum! Wszystko eksploduje. Ka�da my�l to taki wybuch w m�zgu. Kiedy podajesz mi r�k�, czuj�, jak co� w tobie eksploduje. Ja mam ju�, bracie, taki dotyk. I s�uch. Wszystko szumi jak przesypuj�cy si� proszek. Same takie male�kie wybuchy. Powiadam ci, huczy mi w g�owie. Ratatata, jak karabin maszynowy.
��Tak � powiedzia� Tomesz. � A teraz po�knij t� aspiryn�.
��Tak. � Wy� wybuchowa aspiryna. Nadchlorowany kwas acetylosalicylowy. To jeszcze nic. Ja, bracie, wynalaz�em egzotermiczne materia�y wybuchowe. Ka�da substancja to w�a�ciwie materia� wybuchowy. Woda� woda jest materia�em wybuchowym. Pierze, pierze w pierzynie to te� materia� wybuchowy. Widzisz, to ma tymczasem tylko znaczenie teoretyczne. Ale ja wynalaz�em wybuchy atomowe. Ja� ja przeprowadzi�em eksplozj� alfa. Rozpad na cz�steczki dwudodatnie. To nie �adna termochemia. Destrukcja. Chemia destrukcyjna, bracie. S�uchaj, Tomesz, to jest wielka rzecz z czysto naukowego punktu widzenia. Mam w domu tablice� �ebym ja mia� aparaty, Chryste Panie! Ale ja mam tylko oczy i r�ce. Poczekaj, ja ci to napisz�.
��Nie chce ci si� spa�?
��Chce. Jestem� dzi�� zm�czony. A co� ty robi� przez ten ca�y czas?
��Ano nic. Ot, �ycie.
���ycie to materia� wybuchowy, wiesz? Trzask, prask, cz�owiek si� rodzi i rozpada, bum! A nam si� zdaje, �e to trwa ile� tam lat. Wiesz? Czekaj, co� popl�ta�em, prawda?
��Wszystko w porz�dku, Prokop. Mo�liwe, �e jutro zrobi� bum! Je�eli nie b�d� mia� pieni�dzy. Ale to niewa�ne, staruszku. Spij!
��Po�ycz� ci, chcesz?
��Daj spok�j. Nie mia�by� tyle. Mo�e jeszcze m�j ojciec� � Tomesz machn�� r�k�.
��No widzisz, ty masz jeszcze tatusia � odezwa� si� po chwili Prokop z nag�ym rozczuleniem.
��Ano tak. Lekarz w Tynicy. � Tomesz wsta�, zacz�� spacerowa� po pokoju. � Bieda, bracie, bieda. Przycisn�o mnie, �e hej. Ale nie martw si� o mnie. Ju� ja co� wykombinuj�. Spij.
Prokop umilk�. Przez przymkni�te powieki widzia�, jak Tomesz siada przy stole i grzebie w jakich� papierach. Sprawia�o mu rozkosz przys�uchiwanie si� szelestowi papieru i cichemu trzaskaniu ognia w piecu. Cz�owiek pochylony nad sto�em opar� g�ow� na d�oniach i jak gdyby przesta� oddycha� A Prokopowi wyda�o si�, �e le�y i widzi swego starszego brata, swego brata J�zefa: Uczy si�, jutro b�dzie zdawa� egzamin z elektrotechniki. I Prokop zapad� w gor�czkowy sen.
III
�ni�o mu si�, �e s�yszy stukot jak gdyby niezliczonej ilo�ci k�. �To jaka� fabryka� � pomy�la� i pobieg� schodami na g�r�.
Nagle ni st�d, ni zow�d ockn�� si� przed ogromnymi drzwiami, na kt�rych zobaczy� szklan� tabliczk� z napisem: �Pliniusz.� Ucieszy� si� niezmiernie i wszed� do �rodka.
�Jest tu pan Pliniusz?� � zapyta� jak�� panienk� pochylon� nad maszyn� do pisania.
�Zaraz przyjdzie� � odpar�a panienka i w tej samej chwili podszed� do niego wysoki, ogolony m�czyzna w �akiecie i w wielkich okr�g�ych okularach.
�Czego pan sobie �yczy?� � zapyta�.
Prokop z ciekawo�ci� spogl�da� na jego niezwykle wyrazist� twarz.
By�a to g�ba Brytyjczyka, o wypuk�ym, pobru�d�onym czole, z brodawk� wielko�ci grosza na skroni i brod� jak u aktora filmowego.
�Pan� pan jest Pliniusz?�
�Prosz� � rzek� wysoki m�czyzna i kr�tkim gestem wskaza� mu drog� do swego gabinetu.
�Bardzo mi� jestem ogromnie zaszczycony� � b�ka� Prokop siadaj�c.
�Czego pan sobie �yczy?� � przerwa� mu tamten.
�Rozbi�em materi� � oznajmi� Prokop.
Pliniusz nie zareagowa�. Bawi� si� tylko stalowym kluczykiem i mru�y� ci�kie powieki za szk�ami okular�w.
�Bo to jest tak � zacz�� Prokop skwapliwie. � W�wszystko si� rozpada, prawda? Materia jest krucha. Ale ja zrobi� tak, �e si� naraz rozpadnie, bum! Wybuch, rozumie pan? Rozpad na proszek. Na moleku�y. Na atomy. Ale ja rozbi�em i atomy.�
�Szkoda� � powiedzia� Pliniusz krytycznie.
�Dlaczego? Czego szkoda?�
�Szkoda co� rozbija�. I atomu szkoda. No, wi�c co dalej?�
�Ja rozbij� atom. Ja wiem, �e ju� Rutherford� ale to by�a ty�ka taka dziecinna zabawa z promieniowaniem, rozumie pan. To nic nie jest. To trzeba en masse. Je�li pan chce, rozsadz� panu ton� bizmutu. Rozwali ca�y �wiat, ale to wszystko jedno! Chce pan?�
�Dlaczego mia�by pan to zrobi�?�
�To� to interesuj�ce pod wzgl�dem naukowym � zmiesza� si� Prokop. � Zaraz, jak by to panu� To jest� no, bardzo interesuj�ce.�
Z�apa� si� za g�ow�.
�Oho, zaraz mi p�knie g�owa, to b�dzie pod wzgl�dem naukowym� bardzo interesuj�ce, co? Aha, aha � dorzuci� z ulg� � ja to panu zaraz wyt�umacz�. Dynamit� dynamit rozrywa materi� na kawa�ki, na bry�y, ale tr�joxyozonid benzenu rozsadza je na proszek; zrobi tylko ma�e dziurki, ale rozerwie materi� na� na submikroskopijny py�, rozumie pan? To sprawa szybko�ci detonacji. Materia nie ma czasu si� cofn��, nie mo�e si� ju� nawet rozerwa�, rozerwa�, rozumie pan? A ja� ja stopniowo zwi�ksza�em szybko�� detonacji. Ozonid argonu. Chloroargonooxyozonid. Czteroargonek. I wci�� dalej. Wreszcie ju� nawet powietrze nie mo�e si� cofn��, jest sztywne jak p�yta stalowa. Rozrywa si� na moleku�y. I wci�� dalej. I naraz� w pewnym momencie szybko�� wybuchu zaczyna gwa�townie wzrasta�. Ro�nie do kwadratu. Patrz� jak g�upi. Sk�d si� to bierze? Gdzie, gdzie znalaz�a si� ta energia? � nalega� Prokop trz�s�c si� jak w febrze. � Niech pan powie!�
�No, pewnie w atomie�� � zauwa�y� Pliniusz.
�Aha! � zawo�a� Prokop triumfalnie i otar� pot z czo�a. � W tym ca�y dowcip. Po prostu w atomie To� to wpycha atomy do wewn�trz. Zrywa p�aszcz cz�steczek beta, i j�dro musi si� rozpa��. To jest eksplozja alfa. Wie pan, kto ja jestem, prosz� pana? Jestem pierwszym cz�owiekiem, kt�ry przekroczy� wsp�czynnik �ci�liwo�ci. Wynalaz�em wybuch atomowy. Ja� ja wydzieli�em z bizmutu tantal. Niech pan s�ucha, wie pan, ile energii jest w jednym gramie rt�ci? Czterysta siedemdziesi�t dwa miliony kilogramometr�w. Materia jest niesamowicie silna. Materia to regiment drepcz�cy w miejscu: raz, dwa, raz, dwa. Ale wystarczy wyda� w�a�ciwy rozkaz, a regiment runie do ataku, en avant! To w�a�nie wybuch, rozumie pan? Hura!�
Prokop przestraszy� si� w�asnego krzyku. W g�owie hucza�o mu tak, �e przesta� cokolwiek pojmowa�.
�Przepraszam� � powiedzia�, by ukry� zmieszanie, i trz�s�c� si� r�k� zacz�� szuka� swego pude�ka z cygarami.
�Pali pan?�
�Nie.�
�Ju� staro�ytni Rzymianie palili� � zapewni� go Prokop i otworzy� pude�ko. By�y w nim same ci�kie naboje.
�Niech pan zapali � zach�ca�. � To jest leciutki Nobel Extra.�
Sam odgryz� czubek naboju tetrylowego i poszuka� zapa�ek.
�To nic � powiedzia�. � A zna pan szk�o eksploduj�ce? Szkoda. Wie pan, mog� panu zrobi� papier eksploduj�cy. Napisze pan list, kto� wrzuci go do ognia, i �ubudu, ca�y dom si� zawali. Chce pan?�
�Po co?� � zapyta� Pliniusz podnosz�c wzrok.
�Tak sobie. Si�a musi mie� uj�cie. Co� panu powiem. Gdyby pan chodzi� po suficie, co by panu z tego przysz�o? Ja przede wszystkim gwi�d�� na teori� warto�ciowo�ci. S�yszy pan, jaki tam ha�as na dworze? To trawa ro�nie: same wybuchy. Ka�de nasionko to nab�j, kt�ry wybucha. Puf! jak raca. A ci g�upcy my�leli, �e nie istnieje �adna tautometria. Ja im poka�� tak� merotropi�, �e zbaraniej�. Tylko do�wiadczenie laboratoryjne, prosz� pana.�
Prokop z przera�eniem u�wiadomi� sobie, �e bredzi bez sensu, chcia� to jako� zatuszowa� i m�wi� coraz pr�dzej, plot�c trzy po trzy. Pliniusz z powag� kiwa� g�ow�, ko�ysa� si� nawet ca�ym cia�em, coraz ni�ej i ni�ej, jakby si� k�ania�. Prokop be�kota� jakie� popl�tane formu�y i nie m�g� przesta�, jednocze�nie wytrzeszczonymi oczyma wpatrywa� si� w Pliniusza, kt�ry si� kiwa� coraz szybciej, jak maszyna. Pod�oga zacz�a si� pod nim unosi� i ko�ysa�.
�Niech pan wreszcie przestanie!� � wrzasn�� Prokop przera�ony i obudzi� si�. Zamiast Pliniusza zobaczy� Tomesza, kt�ry nie odwracaj�c si� od sto�u burcza�:
��Nie krzycz, prosz� ci�.
��Ja nie krzycz� � powiedzia� Prokop i zamkn�� oczy. W g�owie pulsowa�o mu szybko i bole�nie. Zdawa�o mu si� �e leci co najmniej z pr�dko�ci� �wiat�a; czu� ucisk w sercu, ale t�umaczy� sobie, �e to tylko sp�aszczenie Fitzgeralda�Lorentza.
�Musz� by� p�aski jak nale�nik� � my�la�. Nagle zje�y�y si� na wprost niego ogromne szklane graniastos�upy; nie, to tylko bezkresne, g�adko oszlifowane p�aszczyzny przecinaj�ce i przenikaj�ce si� wzajemnie pod k�tem ostrym, niczym modele krystalograficzne. Jaka� si�a p�dzi go z potworn� szybko�ci� na wprost jednej z tych bry�.
��Uwaga! � krzykn�� sam do siebie, bo wiedzia�, �e w tysi�cznym u�amku sekundy musi si� rozbi�, ale ju� b�yskawicznie odlecia� z powrotem, i to wprost na ostrze ogromnej iglicy. Odbi� si� jak promie� i rzuci�o go na g�adk� szklan� �cian�, ze�lizguje si� wzd�u� niej, wpada ze �wistem w k�t ostry, miota si� jak szalony mi�dzy jego �cianami, co� go odrzuca nie wiadomo w jakim kierunku, odepchni�ty uderza brod� o jak�� kraw�d�, ale w nast�pnej chwili uniesiony nieznan� si�� leci ju� w g�r�.
Teraz roztrzaska sobie g�ow� o p�aszczyzn� niesko�czono�ci Euklidesa, ale ju� na �eb na szyj� spada w d�, w d�, w ciemno��. Gwa�towne uderzenie, bolesny wstrz�s w ca�ym ciele. Podnosi si� jednak znowu i rzuca do ucieczki. Gna labiryntem korytarza, za sob� s�yszy tupot n�g prze�ladowc�w. Korytarz zw�a si�, zamyka, jego �ciany zwieraj� si� straszliwie, nieodwracalnie. Wstrzymuje wi�c oddech, robi si� cienki jak szyd�o i ucieka pop�dzany strachem. �eby tylko przebiec, zanim go te �ciany zadusz�, rozgniot�.
Zamkn�y si� za nim z kamiennym �oskotem, a on leci w przepa�� wzd�u� lewej �ciany. Straszliwe uderzenie, traci przytomno��. Kiedy j� odzyskuje, otacza go ciemno��. Po omacku dotyka �liskich, kamiennych �cian i wo�a o pomoc, ale z jego ust nie wydobywa si� �aden d�wi�k. Jak tu ciemno! Dzwoni z�bami ze strachu i idzie, potykaj�c si�, po dnie przepa�ci. Namaca� boczny korytarz i rzuca si� we�. W�a�ciwie to s� schody, a w g�rze, gdzie� niesko�czenie daleko, przeb�yskuje male�ki otw�r, jak w kopalni. Biegnie wi�c w g�r� po niezliczonych i strasznie stromych stopniach, ale na g�rze jest tylko male�ka blaszana platforma, kt�ra pobrz�kuje i chwieje si� nad zawrotn� g��bi�, a w d� spiral� wij� si� niezliczone schodki z �elaznych p�ytek. Wtem tu� za plecami us�ysza� ci�ki oddech prze�ladowc�w. Nieprzytomny z trwogi rzuca si� i stacza po schodach w d�, a za nim huczy i dzwoni �elazem zast�p nieprzyjaci�. I nagle kr�cone schody urywaj� si� gwa�townie nad pr�ni�. Prokop zawy�, rozpostar� ramiona i wci�� jeszcze wiruj�c zacz�� spada� w przepa��. Zakr�ci�o mu si� w g�owie, przesta� cokolwiek widzie� i s�ysze�; ledwie pow��cz�c nogami bieg� nie wiedz�c dok�d, poganiany �lepym instynktem m�wi�cym mu, �e musi gdzie� dobiec, nim b�dzie za p�no. Coraz pr�dzej i pr�dzej ucieka� nie ko�cz�cym si� sklepionym korytarzem, od czasu do czasu mijaj�c semafor, na kt�rym za ka�dym razem wyskakiwa�y kolejno cyfry: 17, 18, 19. Nagle poj��, �e biega w k�ko i �e te liczby podaj� ilo�� jego okr��e�: 40, 41. Ogarn�� go okropny strach, �e przyb�dzie za p�no, �e ju� si� st�d nie wydostanie, p�dzi� z furi�, tak �e semafor miga� tylko jak s�upy telegraficzne za oknem po�piesznego poci�gu; pr�dzej, pr�dzej! Teraz semafor ju� nie miga, ale stoi w miejscu i z b�yskawiczn� szybko�ci� odlicza tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy okr��e�. I nigdzie wyj�cia z tego korytarza; wydaje si� on prosty i l�ni�cy jak tunel hamburski, a przecie� zatacza ko�o. Prokop szlocha ze zgrozy. �To jest Einsteinowski wszech�wiat, a ja musz� doj��, nim b�dzie za p�no.�
Wtem rozleg� si� potworny krzyk i Prokop struchla�. To g�os ojca � kto� go morduje. Zacz�� wi�c biec jeszcze pr�dzej, semafor znikn��, zrobi�o si� ciemno. Prokop, macaj�c po �cianach, natrafi� na zamkni�te drzwi. To za nimi s�ycha� ten rozpaczliwy lament i �oskot przewracaj�cych mebli. Wyj�c z przera�enia Prokop wpija si� paznokciami w drzwi, szarpie je i drapie. Wyszarpa� je drzazga po drzazdze i znalaz� za nimi znajome schody, kt�rymi codziennie wraca� do domu, kiedy by� ma�y. A tam na g�rze dusi si� ojciec, kto� �ciska go za gard�o i w��czy po ziemi. Z krzykiem rzuca si� Prokop na g�r�, poznaje korytarz, widzi konewki, matczyn� spi�ark� i uchylone drzwi do kuchni.
Za drzwiami ojciec charcz� i b�aga, by go nie zabija�. Kto� t�ucze jego g�ow� o pod�og�. Prokop chce biec ojcu na ratunek, ale jaka� �lepa, szale�cza si�a zmusza go, by biega� w k�ko, coraz pr�dzej, pr�dzej, i chichota� piskliwie wtedy, kiedy tam zamieraj� zd�awione j�ki ojca. I nie mog�c wyrwa� si� z op�tanego, b��dnego ko�a, p�dz�c coraz szybciej, Prokop rycza� furiackim �miechem przera�enia.
Obudzi� si� gwa�townie, zlany potem, ze szcz�kaj�cymi z�bami. U wezg�owia ��ka sta� Tomesz i k�ad� mu �wie�y, ch�odny kompres na rozpalone czo�o.
��To dobrze, to dobrze � mrukn�� Prokop. � Nie b�d� ju� spa�.
Le�a� cicho i spogl�da� na T�mesza siedz�cego przy lampie.
�Jurek Tomesz � rozmy�la� � i zaraz, kto jeszcze? Potem Duras, Honza Buchta, Sudik, Sudik Sudik i jeszcze kto? Sudik, Trlica, Trlica, Peszek, Jovanovicz, Madr, Holoubek, ten w okularach � to jest nasza grupa na chemii. O Bo�e, a ten tam, kto to jest? Aha, to Vedral, poleg� w szesnastym roku, za nim siedzi Holoubek, Pacovsky, Trlica, Szeba, ca�y nasz rok.�
Naraz us�ysza�:
�Pan Prokop b�dzie zdawa� kolokwium.�
Okropnie si� przestraszy�. Na katedrze siedzi profesor Wald i jak zwykle, wychud�� d�oni� skubie brod�.
�Prosz� mi powiedzie� � m�wi profesor Wald � co pan wie o materia�ach wybuchowych?�
Materia�y wybuchowe � zaczyna Prokop nerwowo � ich zdolno�� wybuchu polega na tym, �e, �e, �e wytwarza si� nagle du�a obj�to�� gazu, kt�ry, kt�ry powstaje z o wiele mniejszej obj�to�ci masy wybuchowej� Nie, to niedobrze.�
�Jak to?� � pyta surowo profesor Wald.
�Ja, ja wynalaz�em wybuchy alfa� Wybuch mianowicie nast�puje na skutek rozpadu atomu. Cz�stki atomu rozlatuj� si� rozlatuj���
�Nonsens � przerywa mu profesor. � Nie ma �adnych atom�w.�
�S�, s�, s� � upiera si� stanowczo Prokop. � Ja, ja tego dowiod�.�
�Obalona teoria � sarka profesor. � Nie ma �adnych atom�w, s� tylko gumetale. Wie pan, co to jest gumetal?�
Prokop spoci� si� ze strachu. Nigdy w �yciu nie s�ysza� tego s�owa. Gumetal?
�Nie wiem� � wykrztusi� z wysi�kiem.
�Wi�c widzi pan � rzek� oschle profesor Wald. � I o�miela si� pan stawa� do kolokwium! Co pan wie o Krakaticie?�
Prokop si� zdumia�.
�Krakatit � wyszepta� � to� to zupe�nie nowy rodzaj materia�u wybuchowego, kt�ry� kt�ry dotychczas��
�Od czego si� zapala? Od czego? Od czego eksploduje?�
Od fal Herza� � rzuci� Prokop z ulg�.
�Sk�d pan wie?�
�St�d, �e wybuch� mi nie wiadomo dlaczego� bo nie by�o �adnego innego impulsu. I dlatego �e��
�No?�
�� jego syntez� uda�o mi si� przeprowadzi� przy� przy drganiach o wysokiej cz�stotliwo�ci. Nie zosta�o to dot�d wyja�nione, ale ja s�dz�, �e� �e to by�y jakie� fale elektromagnetyczne.�
�Tak. Wiem o tym. A teraz niech pan napisze na tablicy wz�r Krakatitu.�
Prokop wzi�� kawa�ek kredy i nabazgra� sw�j wz�r. �Prosz� to odczyta�.�
Prokop g�o�no wyrecytowa� formu�� chemiczn�. Nagle profesor Wald wsta� i jakim� zupe�nie innym g�osem zapyta�:
�Jak? Jak to jest?� Prokop powt�rzy� wz�r. �Czteroargonek? � wypytywa� skwapliwie profesor. � Pb � ile?� �Dwa.�
�Jak si� to robi? � pyta� g�os dziwnie jako� blisko. � Metoda? Jak si� to robi? Jak? Jak si� robi Krakatit?�
Prokop otworzy� oczy. Nad nim pochyla� si� Tomesz z o��wkiem i notesem w r�ce i wstrzymuj�c oddech wpatrywa� si� w jego wargi.
��Co? � zamrucza� Prokop niespokojnie. � Czego chcesz? Jak� jak co si� robi?
��Co� ci si� �ni�o � rzek� Tomesz i ukry� notes za plecami.
��Spij, bracie, �pij.
IV
�Co� teraz wypapla�em� � u�wiadomi� sobie Prokop w jakim� ja�niejszym przeb�ysku �wiadomo�ci, by�o mu to jednak najzupe�niej oboj�tne, chcia�o mu si� tylko spa�, spa�, spa�.
Widzia� jaki� turecki dywan, kt�rego wz�r bez ko�ca przesuwa� si�, miga� i zmienia�. Niewiadomo dlaczego, jako� go to zirytowa�o i we �nie zapragn�� znowu zobaczy� Pliniusza. Usi�owa� wywo�a� jego obraz, ale zamiast niego ujrza� przed sob� ohydn� wykrzywion� twarz, kt�ra zgrzyta�a ��tymi, spr�chnia�ymi z�bami, a� si� kruszy�y, i wypluwa�a je po kawa�ku. Chcia� t� zmor� odp�dzi�, przysz�o mu na my�l s�owo �rybak� i oto ukaza� mu si� nad szar� wod� rybak z sieci� pe�n� ryb.
Powiedzia� sobie: �rusztowanie�, i zobaczy� prawdziwe rusztowanie a� do najmniejszego wi�zania. D�ugo bawi� si� wymy�laniem r�nych s��w i �ledzeniem obraz�w, jakie wywo�ywa�y.
Ale po pewnym czasie w �aden ju� spos�b nie m�g� sobie przypomnie� ani jednego s�owa. Wyt�a� m�zg w m�cz�cym wysi�ku, by znale�� chocia� jedno jedyne s�owo czy przedmiot, ale na pr�no. I wtedy obla� go zimny pot grozy wywo�anej bezsilno�ci�.
�Musz� posuwa� si� metodycznie, po kolei � postanowi�. � Zaczn� zn�w od pocz�tku, inaczej jestem zgubiony.�
Na szcz�cie przypomnia� sobie s�owo �rybak�, ale ukaza� mu si� gliniany, pusty galon po nafcie; by�o to straszne. Powiedzia� sobie: �krzes�o�, i z przedziwn� dok�adno�ci� ujrza� wysmarowany dziegciem p�ot z zardzewia�ymi okuciami, a obok odrobin� zakurzonej trawy.
�To szale�stwo � pomy�la� z przera�liw� jasno�ci� � to, prosz� pan�w, typowe pomieszanie zmys��w, hyperofabula ugongi dugongi Darwin.�
Naraz, nie wiedzie� dlaczego, ten fachowy termin wyda� mu si� ogromnie komiczny i wybuchn�� g�o�nym, niemal histerycznym �miechem, kt�ry go obudzi�.
By� zlany potem. Ko�dra le�a�a odrzucona. Rozgor�czkowanymi oczyma spogl�da� na Tomesza, kt�ry szybko chodzi� po pokoju, i wrzuca� jakie� rzeczy do walizki, nie poznawa� go jednak.
��Niech pan pos�ucha, niech pan pos�ucha � zacz��. � To okropnie zabawne, niech pan s�ucha, chwileczk�, musi pan, niech pan pos�ucha� � Chcia� powt�rzy� ten niezwyk�y fachowy termin, uwa�a�, �e to �wietny dowcip, i sam ju� z g�ry zacz�� si� �mia�. Ale w �aden �ywy spos�b nie m�g� sobie przypomnie�, jak to w�a�ciwie by�o, rozz�o�ci� si� wi�c i umilk�.
Tomesz w�o�y� p�aszcz i wcisn�� czapk� na g�ow�. Ale kiedy si�ga� ju� po walizk�, zawaha� si� i przysiad� na brzegu ��ka.
��S�uchaj, stary � rzek� z trosk� w g�osie. � Musz� teraz wyjecha�. Do ojca, do Tynicy. Je�li mi nie da pieni�dzy, nie wr�c� ju�, rozumiesz? Ale nie przejmuj si� tym. Rano przyjdzie tu dozorczyni i przyprowadzi ci doktora, s�yszysz?
��Kt�ra godzina? � spyta� Prokop bez zainteresowania.
��Czwarta. Pi�� po czwartej. Chyba niczego ci tu nie brak? Prokop zamkn�� oczy, zdecydowany nie interesowa� si� ju� absolutnie niczym. Tomesz przykry� go troskliwie i zapanowa�a cisza.
Nagle szeroko otworzy� oczy. Zobaczy� w g�rze obcy sufit z nieznanym ornamentem woko�o. Wyci�gn�� r�k� do swego nocnego stolika i trafi� na pr�ni�. Przestraszony odwr�ci� si� i zamiast swego szerokiego sto�u laboratoryjnego ujrza� obcy stolik i lampk�. Tam, gdzie by�o okno, stoi szafa, w miejscu, gdzie powinna by� umywalka, s� jakie� drzwi. Wszystko to wywo�a�o w nim zam�t. Nie m�g� zrozumie�, co si� z nim dzieje, gdzie si� obudzi�, i walcz�c z zawrotem g�owy usiad� na ��ku.
Powoli u�wiadomi� sobie, �e nie jest w domu, ale nie m�g� sobie przypomnie�, jak si� tu dosta�.
��Kto tam? � zapyta� g�o�no na chybi� trafi�, z trudno�ci� poruszaj�c j�zykiem.
��Pi�! � odezwa� si� po chwili � pi�! Panowa�a m�cz�ca cisza.
Wsta� z ��ka i zataczaj�c si� troch� ruszy� na poszukiwanie wody. Na umywalce znalaz� karafk� i chciwie przytkn�� j� do ust.
Kiedy wraca� do ��ka, ugi�y si� pod nim nogi i usiad� na krzese�ku, nie mog�c i�� dalej. Siedzia� chyba dosy� d�ugo. W ko�cu zacz�a nim trz��� febra, ca�y bowiem obla� si� wod� z karafki. Zrobi�o mu si� �al samego siebie, �e jest sam nie wie gdzie, �e nawet do ��ka doj�� nie mo�e, �e taki jest bezradny, bezsilny i opuszczony. I wybuchn�� dzieci�cym, rozpaczliwym p�aczem.
Kiedy si� troch� wyp�aka�, przeja�ni�o mu si� w g�owie. M�g� nawet doj�� do ��ka i po�o�y� si� szcz�kaj�c z�bami. Ledwie si� rozgrza�, zapad� w ci�ki sen bez widziade�.
Gdy si� przebudzi�, roleta by�a podniesiona, za oknem sta� pochmurny, szary dzie�, w pokoju by�o troch� posprz�tane. Nie potrafi� zrozumie�, kto to zrobi�, pami�ta� jednak o wczorajszej eksplozji, o Tomeszu i jego wyje�dzie. Bola�a go potwornie g�owa, czu� ci�ar na piersiach i m�czy� go uporczywy kaszel.
�Niedobrze � pomy�la� � ca�kiem �le. Powinienem p�j�� do domu i po�o�y� si�.�
Wsta� wi�c i zacz�� si� ubiera�, odpoczywaj�c co chwila. Mia� uczucie, �e jaki� ogromny ci�ar ugniata mu piersi. Siad� wi�c, oboj�tny na wszystko, ci�ko oddychaj�c.
Nagle kr�tko, delikatnie zad�wi�cza� dzwonek. Wsta� z wysi�kiem i poszed� otworzy�. Na progu korytarza sta�a m�oda dziewczyna. Twarz mia�a zas�oni�t� woalk�.
��Czy tu mieszka� pan Tomesz? � spyta�a szybko, z niepokojem.
��Prosz�. � Prokop usun�� si�, by zrobi� jej przej�cie. A kiedy z lekkim wahaniem tu� ko�o niego wchodzi�a do pokoju, owion�� go p�yn�cy od niej delikatny zapach, tak cudowny, �e westchn�� z rozkosz�.
Posadzi� j� ko�o okna i usiad� naprzeciwko, trzymaj�c si� w miar� mo�no�ci prosto. Czu�, �e ten wysi�ek nadaje mu wyraz surowy i sztywny, co wprawia�o w zak�opotanie i jego, i dziewczyn�. Pod woalk� zagryz�a wargi i spu�ci�a oczy. C� za cudownie g�adkie policzki, jakie ma�e, jakie strasznie nerwowe r�ce! Naraz podnios�a oczy, a Prokop w zachwyceniu wstrzyma� oddech.
��Pana Tomesza nie ma w domu? � spyta�a dziewczyna.
��Tomesz wyjecha� � odpar� Prokop niepewnie. � Dzi� w nocy, prosz� pani.
��Dok�d?
��Do Tynicy, do ojca.
��A wr�ci?
Prokop wzruszy� ramionami.
Dziewczyna spu�ci�a g�ow�, a jej palce szarpa�y co� nerwowo.
��A nie powiedzia� panu, po co, po co�
��Powiedzia�.
��I my�li pan, �e� on to zrobi?
��Co, prosz� pani?
���e si� zastrzeli.
Prokop w jakim� przeb�ysku przypomnia� sobie, �e widzia�, jak Tomesz wk�ada� do walizki rewolwer. Us�ysza� znowu, jak tamten cedzi przez z�by: �Mo�liwe, �e jutro zrobi� bum!�
Nie chcia� nic powiedzie�, ale wygl�da� widocznie bardzo gro�nie, bo dziewczyna zawo�a�a:
��O Bo�e, ale� to straszne! Niech pan powie, niech�e pan powie�
��Co?
��Gdyby� gdyby kto� m�g� za nim pojecha�. Gdyby mu tak kto� powiedzia�, gdyby mu da�� Nie musia�by wtedy tego robi�, rozumie pan? Gdyby kto� do niego pojecha� jeszcze dzi��
Prokop patrza� na jej zrozpaczone r�ce, kt�re zaciska�y si� i splata�y.
��No wi�c ja pojad�, prosz� pani � rzek� cicho. � Przypadkiem� mam w tamtych stronach pewn� spraw� do za�atwienia. Je�li pani chce, ja�
Dziewczyna podnios�a g�ow�.
��Naprawd�?! � zawo�a�a rado�nie. � M�g�by pan?
��Widzi pani, jestem jego starym przyjacielem � wyja�ni� Prokop. � Je�li chce mu pani co� przekaza� czy pos�a�, ja ch�tnie�
��Bo�e, jaki pan dobry! � westchn�a dziewczyna. Prokop z lekka si� zarumieni�.
��To drobiazg, prosz� pani � protestowa�. � Przypadkiem mam wolny czas� i tak chcia�em gdzie� pojecha�, i w og�le� � Zak�opotany machn�� r�k�. � Nie ma o czym m�wi�. Zrobi� wszystko, co pani zechce.
Dziewczyna pokra�nia�a i szybko odwr�ci�a wzrok.
��Sama nie wiem, jak panu dzi�kowa� � rzek�a zmieszana. Przykro mi, �e pan� Ale to takie wa�ne� A zreszt� pan jest jego przyjacielem. Niech pan nie s�dzi, �e to ja�
Przemog�a si� i utkwi�a w Prokopie jasne spojrzenie.
��Musz� mu co� pos�a�. Od kogo� innego. Nie mog� panu powiedzie�.
��Nie trzeba � szybko powiedzia� Prokop. � Oddam mu to, i sprawa za�atwiona. Ciesz� si�, �e mog� pani� �e mog� mu� Zdaje si�, �e pada? � zapyta� nieoczekiwanie, patrz�c na jej zroszone futerko.
��Pada.
��To dobrze � stwierdzi� Prokop.
My�la� przy tym, jak by to by�o przyjemnie oprze� rozpalone czo�o na tym ch�odnym futerku.
��Nie mam tego przy sobie � rzek�a podnosz�c si�. � To b�dzie ma�a paczuszka. Gdyby pan m�g� poczeka� Przynios� j� panu za dwie godziny.
Prokop uk�oni� si� sztywno, ba� si�, �e straci r�wnowag�. W drzwiach odwr�ci�a si� i utkwi�a w nim wzrok. � Do widzenia.
I ju� jej nie by�o.
Prokop usiad� i zamkn�� oczy. Kropelki deszczu na futerku, g�sta, mokra woalka. Matowy g�os, zapach, niespokojne r�ce w obcis�ych, male�kich r�kawiczkach, ch�odny zapach, jasne onie�mielaj�ce spojrzenie spod �licznych, wyra�nych brwi. R�ce z�o�one na kolanach, mi�kki szelest sp�dniczki i te male�kie r�czki w obcis�ych r�kawiczkach. Zapach, niski, za�amuj�cy si� g�os, g�adkie, poblad�e policzki.
.Prokop zagryz� dr��ce wargi. Smutna, zak�opotana i dzielna; Szarob��kitne oczy, oczy czyste i pe�ne �wiat�a. O Bo�e, Bo�e, jak ta woalka przywiera�a do jej warg! Prokop j�kn�� i otworzy� oczy. �To dziewczyna Tomesza � pomy�la� z g�uch� w�ciek�o�ci�. � Wiedzia�a, gdzie wej��, nie jest tu pierwszy raz. Mo�e tutaj� w�a�nie tutaj, w tym pokoju� � W niewys�owionej m�ce Prokop wbija� paznokcie w d�onie. � A ja, g�upiec, ofiarowuj� si�, �e pojad� do niego! Ja, dure�, ja zawioz� mu li�cik! Co� co ona w og�le mnie obchodzi?�
Przysz�a mu nagle do g�owy zbawienna my�l: �Uciekn� do domu, do swego laboratorium tam na g�rze. A ona niech sobie przychodzi! Niech sobie robi, co chce! Niech� niech sobie sama za nim jedzie� skoro� skoro� jej na tym zale�y��
Rozejrza� si� po pokoju. Wzrok jego pad� na rozrzucon� po�ciel, zawstydzi� si� i po�cieli� ��ko, tak jak to zawsze robi� w domu. Wyda�o mu si� nie do�� porz�dnie za�cielone, prze�cieli� wi�c, wyr�wna�, wyg�adzi�, po czym zacz�� porz�dkowa� wszystko naoko�o. Sprz�ta�, spr�bowa� nawet malowniczo udrapowa� firanki, wreszcie usiad� z g�ow� p�kaj�c� z b�lu, z bolesnym uciskiem w piersi, i czeka�.
V
�ni�o mu si�, �e idzie przez wielki ogr�d warzywny; doko�a nic, tylko same g��wki kapusty, ale to nie kapusta, a g�owy ludzkie, nieforemne, �yse, kaprawe, be�koc�ce, monstrualnie wodniste, tr�dowate i spuchni�te. Wyrastaj� na cienkich �odygach i pe�zaj� po nich wstr�tne, zielone g�sienice.
A oto przez pole biegnie ku niemu dziewczyna z woalk� na twarzy. Unosi sp�dniczk� i przeskakuje przez ludzkie g�owy. A spod ka�dej z nich wyrastaj� nagie, strasznie cienkie i ow�osione r�ce i wyci�gaj� si� ku jej nogom i sp�dniczce. Dziewczyna krzyczy, ogarni�ta panicznym strachem, i podci�ga sp�dniczk� coraz wy�ej, ponad mocne kolana, ods�ania bia�e nogi i usi�uje przeskoczy� te chwytaj�ce r�ce. Prokop zamyka oczy, nie mo�e znie�� widoku jej bia�ych, mocnych n�g i szaleje z przera�enia, �e te g��wki kapusty zgwa�c� dziewczyn�. Rzuca si� na ziemi� i scyzorykiem �cina pierwsz� g��wk�, a ta wydaje zwierz�cy j�k i zepsutymi z�bami wgryza mu si� w r�k�. Teraz druga, trzecia. Jezu Chryste, kiedy on je wszystkie powycina, zanim poprzez ca�e to ogromne pole dotrze do dziewczyny, walcz�cej tam po drugiej stronie tego bezkresnego ogrodu? Jak szalony skacze i depce po tych potwornych g�owach, rozdeptuje je, kopie. Nogi opl�tuj� mu ich cienkie, czepliwe r�ce, pada, co� go chwyta, szarpie, dusi � i wszystko znika. Znika w zawrotnym wirze.
I naraz blisko odzywa si� matowy g�os: �Przynosz� panu t� paczuszk�.� Zerwa� si� i otworzy� oczy. Przed nim stoi dziewczyna z Hybszmonki, zezowata, ci�arna, z mokrym brzuchem i podaje mu co� zawini�tego w zmoczon� szmat�.
�To nie ona� � my�li z bolesnym skurczem serca Prokop i w tej samej chwili zjawia si� przed nim chuda, smutna ekspedientka sklepowa, kt