4107
Szczegóły |
Tytuł |
4107 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4107 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4107 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4107 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Feliks W. Kres
Prawo S�p�w
1991
Ksi�ga pierwsza
GAAREOGORDE HORK KEREK
cz�� I
Z szacunkiem patrzyli uczniowie na siwe skronie i bia�� jak mleko brod� starego mistrza. Chylili g�owy. Powaga i szara m�dro�� otacza�y go od lat; umieli ju� dostrzec je nie tylko w pooranej wiekiem twarzy i spokojnym spojrzeniu. Zbyt wielkie, by pomie�ci� si� w duszy, utworzy�y wok� postaci aureol� cienia.
Weszli w cie� uczniowie.
Otwarta ksi�ga na stole by�a tylko symbolem m�dro�ci. Mistrz nie potrzebowa� ksi�gi, wiedzia� wi�cej, ni� ona.
- Rozum da� pocz�tek wszelkiemu z�u na �wiecie. Z czego p�ynie z�o? Z innego z�a lub te� z niedoskona�o�ci. Dzi� musicie wybra�: czy chcecie widzie� w rozumie tw�r z natury z�y, czy te� - niedoskona�y. To ogromna r�nica. Ogromna.
Cie� poch�on�� ich wszystkich. Ju� nie byli uczniami. Mieli prawo wyboru, mogli i musieli wybiera�.
Wybrali. Wybrali r�nie.
Gaareogorde hork kerek
cz�� II
"I od stu lat czeka Kr�lowa �wiat�o�ci
W najwy�szej p�acz�ca zamczyska wie�ycy
Na �mia�ka-rycerza, co strachu nie zazna�
I przyjdzie, by wyrwa� j� z mocy Moldorna".
(fragment legendy grombelardzkiej)
- Panie, Najgodniejszy Przedstawiciel Cesarza prosi do siebie! Odprawi�em niewolnika machni�ciem r�ki, po czym zwr�ci�em si� do towarzysz�cego mi pana Lira P.W., z kt�rym narzekali�my na ci�kie czasy.
- Wybacz pan - rzek�em. - Pogaw�dzimy przy okazji.
Odpowiedzia� uk�onem.
Powoli i z godno�ci� przybli�y�em si� do wysokiego krzes�a, na kt�rym spoczywa�a ogromna posta� gospodarza dworu. Najgodniejszy rozja�ni� si� na m�j widok.
- Poznaj pan - rzek� tak pr�dko, jakby ba� si�, �e uciekn� - bawi�cych przejazdem w Rollaynie pan�w Zora H.T. i Tubilde'a F.R. z Grombelardu. Gor�co pragn� ci� pozna�.
Pok�oni�em si� go�ciom. Jako mieszkaniec Rollayny i wsp�gospodarz dworu mia�em prawo odezwa� si� pierwszy.
- Zaszczyt to dla mnie - rzek�em - pozna� tak dobrze urodzonych szlachcic�w...
Pan Zor przerwa� mi pr�dko:
- Wasza Godno�� drwisz sobie z nas. C� my, mieszka�cy dzikiego Grombelardu, znaczymy wobec pierwszego rycerza Dartanu?
Nieznacznie unios�em do g�ry brwi. Najgodniejszy zakrztusi� si� weso�o�ci�.
- C� za gafa, panie Zor! - zarechota�. - "Dziki Grombelard" o ojczy�nie Pogromcy, to dobre, he, he!
Zor i Tubilde zmieszali si� tak bardzo, �e ledwie powstrzyma�em u�miech. Pospieszy�em im z pomoc�.
- �le zrozumia�e� s�owa naszego go�cia, Najgodniejszy - powiedzia�em. - Pan Zor powiedzia� oczywi�cie "d�d�ysty", a taki jest w istocie, nie za� "dziki". Win� za nieporozumienie ponosi tu akcent, tak znamienny dla ka�dego Grombelardczyka u�ywaj�cego Konu.
Go�cie spojrzeli z wdzi�czno�ci�. Najgodniejszy d�ugo kiwa� g�ow�, wreszcie u�miechn�� si�.
- Wida� stary ju� jestem - rzek� z humorem - i niedos�ysz�.
- Pan Golst tak dobrze opanowa� wymow� Konu - stwierdzi� Tubilde - �e nie d�wi�czy w jego g�osie ani jedna nutka naszego starego j�zyka. Czy wolno mi spyta�, przed ilu laty opu�ci�e�, panie, Grombelard?
- Sze�� lat temu, ale Konu znam od dziecka - odpar�em. - W m�odo�ci wiele podr�owa�em...
- O! - przerwa� mi Najgodniejszy. - Nie wykpisz si� pan tym razem.. Wiem, �e znasz bardzo dobrze Dartan, doskonale Armekt, pono� swego czasu odwiedzi�e� nawet Garr�... Ale mnie interesuje w�a�nie Grombelard! Panowie Zor i Tubilde opowiedzieli mi o Trzeciej Prowincji wiele niewiarygodnych historii, ciekaw jestem, czy pan, kt�ry� przecie p� �ycia tam sp�dzi�, potwierdzisz je?
Zmarszczy�em nieco brwi. Nie lubi�em m�wi� o Grombelardzie. Z wielu powod�w.
- Nie wiem, co panowie powiedzieli - rzek�em wymijaj�co - mimo to potwierdzam ka�de s�owo. W Grombelardzie wszystko mo�e si� zdarzy�.
Najgodniejszy by� niezadowolony. Skarci� mnie spojrzeniem.
- Zn�w si� wymigujesz - powiedzia�. - Wspomnia�e� kiedy�, �e bawi�e� we wschodniej cz�ci Grombelardu...
�ci�gn��em twarz jeszcze bardziej.
- O czym mam opowiedzie�? - zapyta�em wreszcie, po do�� d�ugiej chwili milczenia.
Przedstawiciel otworzy� usta. Ale zamkn�� je zaraz, kieruj�c spojrzenie gdzie� w bok, poza mnie. W tej samej chwili us�ysza�em stanowczy, kobiecy g�os:
- Nic z tego, m�j drogi! �adnych opowie�ci. Chc� wyj�� do parku, �le si� czuj�...
Najgodniejsza Irina J.C.C. lekkim dotkni�ciem usun�a mnie na bok i stan�a przy m�u. Pochyli�em si� w uk�onie, Zor i Tubilde przykl�kli.
- Nie ��dam, by� pozostawi� dla mnie go�ci. B�dzie mi towarzyszy� nasz Pogromca... Pod jego opiek� mog� czu� si� bezpieczna, nieprawda�?
Najgodniejszy zrobi� dziwny grymas i niech�tnie machn�� d�oni�. Irina pos�a�a mu u�miech. Spojrza�a na mnie.
- Mog� prosi� o opiek�, prawda?
Zgi��em si� wp�.
- Chod�my zatem.
Pod��y�a w stron� wyj�cia. Pok�oni�em si� Najgodniejszemu i go�ciom, po czym ruszy�em za ni�.
Sala by�a ju� niemal pusta, wi�kszo�� przyby�ych dawno uda�a si� do dom�w. Kolejne z wielkich przyj�� na dworze Najgodniejszego Gartolena, Przedstawiciela Cesarza w Rollaynie, dobiega�o ko�ca...
Zeszli�my do ogrodu. Stoj�cy przy drzwiach gwardzi�ci zasalutowali nam mieczami. Po chwili przed ich wzrokiem zas�oni�y nas krzewy dzikiej r�y.
Niespiesznie zanurzali�my si� w ch�odny i mroczny g�szcz parku. Irina rozejrza�a si� uwa�nie doko�a. Byli�my sami. Mog�a zrzuci� mask�.
- C� to, dzielny rycerzu? - zapyta�a z ironi�. - Zn�w s�aba kobieta musi wybawia� ci� z opresji? I wreszcie - dawno ju� chcia�am o to zapyta� - czemu tak niech�tnie m�wisz o Grombelardzie, o przesz�o�ci?
Spojrza�em uwa�nie, ale jej twarz ton�a w mroku.
- Czemu pytasz?
- A czemu nie?
Poca�owa�em j� powoli, z namys�em.
- Moje �ycie w Grombelardzie nie ocieka�o miodem - sk�ama�em. - Dlatego niech�tnie je wspominam. C� w tym dziwnego?
- Nic, rzecz jasna. Poza tym, �e k�amiesz.
Usiedli�my na otoczonej przez g�ste krzewy �awce.
- K�amiesz - powt�rzy�a z wyrzutem. - Ale dlaczego? Same tajemnice... Tajemnicza przesz�o��, tajemniczy przyjaciel...
Usi�owa�a zajrze� mi w oczy.
- Ten kot... Powiedz, dlaczego nazwa� ci�: Glorm? Czy Golst to nie jest twoje prawdziwe imi�?
Milcza�em. C� jej mia�em powiedzie�? �e by�em rozb�jnikiem? Ze napada�em na karawany kupieckie, �e mordowa�em - i jak jeszcze? By�a Dartank�. Nie zna�a Grombelardu, raz i drugi s�ysza�a mo�e o okrutnych Ci�kich G�rach i sro��cych si� tam bandytach. O zwalczaj�cych ich dzielnych �o�nierzach... Mia�em przyzna� si� do swego rzemios�a? Przyzna�, �e... t�skni� za nim?
- Nie odpowiesz mi?
Milcza�em. Wsta�a i bez s�owa posz�a przed siebie. Urazi�em j�, milczeniem... Chcia�a, bym nie mia� przed ni� tajemnic, bym jej m�wi� o wszystkim. Mia�a prawo ��da� tego.
Patrzy�em, �e znik�a w mroku.
Wiedzia�em, �e je�li b�d� stale k�ama� - strac� j�. Ale czy wolno mi by�o powiedzie� prawd�? Zarysowa� przejrzysty dot�d wizerunek prawego, szlachetnego rycerza? W jaki spos�b mia�em to zrobi�?
Wiedzia�em, �e to ja jestem winien, �e to ja rozbijam nasz zwi�zek. Mia�em ochot� pobiec za ni� i... uderzy�. Bi� j� po g�owie, po twarzy, dlatego w�a�nie... dlatego, �e by�a bez winy. Dlatego.
Powtarza�em sobie w k�ko jedno s�owo: "Rozb�jnik".
Ale... w ko�cu sam nie wiedzia�em, czy powtarzam je z nienawi�ci�, z pogard�... czy te� mo�e z dum�, �e jednak kiedy� nim by�em...
***
- Wyana!
Bieg�a. Zabi�bym chyba, gdyby zwleka�a.
- Chod� bli�ej. Bli�ej, m�wi�!
Stan�a tu� obok. Dr�a�a. Niewolnicy i psy doskonale wiedz�, kiedy nale�y si� ba�.
Prawie bez zamachu wymierzy�em pot�ny policzek. Polecia�a na �cian�, przewracaj�c stoj�c� przy niej ogromn�, llapma�sk� waz�. Stos skorup.
To by�a pi�kna waza.
- Co zrobi�a�?
Bezmy�lnie przyciska�a d�onie do policzka. Szeroko otwarte oczy wype�ni�y si� �zami.
- Co zrobi�a�, pytam?!
- Panie... ja...
Wzi��em do r�ki le��cy na stole n�. W tej samej chwili kto� chwyci� mnie za rami�. Liwara.
- Czy� oszala�?
Odebra�a mi n� i na powr�t po�o�y�a na stole. Taak... Zawsze pozwala�em ci na zbyt wiele, moja pierwsza niewolnico... Przebra�a si� miarka. Nie pomo�e uroda.
- Zabij� ci�, Liwa. Wiesz o tym?
Odczyta�a m�j u�miech niew�a�ciwie. Odpowiedzia�a swoim.
- Ale ja ci� naprawd� zabij�. Ju� zabijam - czy czujesz?...
Zaczyna�a wierzy�. Bo ten u�cisk nie by� zwyk�ym, czu�ym u�ciskiem. Patrzy�em, jak jej twarz sinieje. Pr�bowa�a si� wyrwa� - coraz s�abiej. Mo�e chcia�a krzykn��?
Trzask p�kaj�cych ko�ci i g�uchy j�k zabrzmia�y jednocze�nie. Zawt�rowa� im przera�liwy wrzask Wyany. Strumie� krwi buchn�� mi na pier�. Zdwoi�em si�� u�cisku, potem porwa�em trupa ponad g�ow�, zawin��em dwukrotnie i cisn��em w drzwi.
Drzwi p�k�y.
Oddycha�em chrapliwie.
Rozb�jnik.
Pobieg�em do sypialni, run��em na ��ko, ale nie by�o w nim spokoju. Sta� obok �o�a puchar z winem. Cisn��em z ca�ej si�y. Strzeli�o p�kaj�ce szk�o i wspania�e, pokrywaj�ce p� �ciany zwierciad�o rozpad�o si� w kawa�ki. Skoczy�em ku wielkiej szafie w rogu pokoju i otwar�em j�. By� w niej ogromny top�r - jedyna bojowa bro�, jak� zawsze mia�em pod r�k�. Roz�upa�em drzwi, potem przez okno wyskoczy�em do ogrodu. Top�r zawarcza� w powietrzu, targn�� si� w d�oniach, z �oskotem rozbijaj�c kamienn� rze�b�, przedstawiaj�c� m�odego pasterza.
Rozb�jnik.
Cisn��em bro� na ziemi�, roztar�em zdr�twia�e od ciosu ramiona. Pot zalewa� oczy. Otar�em go i osun��em si� na trawnik.
Rozb�jnik...
Nie by�o dla mnie miejsca w pi�knym, spokojnym Dartanie. Nie by�o mi�o�ci. C� mog�em ofiarowa� Irinie? Siebie? Nieprawda. Jak dot�d w og�le mnie nie zna�a, zna�a zupe�nie innego cz�owieka, kt�rego kaza�em jej zna�. A ja - by�em rozb�jnikiem. I ju� wiedzia�em, �e pragn� by� nim nadal...
Nie tylko o Irin� chodzi�o. Bo c� za �ycie? Dw�r, ministrowie, Najgodniejszy g�upiec, szlachta, turnieje... Bogactwo, przepych, pi�kne niewolnice... Uk�ony, ho�dy, tytu�y... Rollayna. Najbogatsze i najwspanialsze miasto Imperium. Rzeka, mosty, pa�ace, brukowane ulice, kupcy, rynki, place, z�otnicy, stadniny rasowych koni, klejnoty... Rollayna.
Zamkn��em oczy. Tu� przy uchu s�ysza�em �wiergot przedzieraj�cego si� przez traw� owada. Poza tym by�o cicho. Za cicho.
W Grombelardzie nigdy nie jest cicho. Tam zawsze szumi wiatr, tam codziennie stuka deszcz. W Grombelardzie...
Westchn��em. W Grombelardzie, w Grombelardzie...
Powoli rozwar�em powieki. �wita�o.
Grombelard by� daleko. Tu - Dartan. Ale Dartan to nie tylko pe�ne nudy �ycie. Przede wszystkim to w�a�nie - bogactwo...
Nie wierzy�em, bym umia� zrezygnowa� z bogactwa na rzecz wolno�ci. Po sze�ciu latach?
Wsta�em powoli i pod��y�em ku domowi. Otworzy�em wychodz�ce na ogr�d drzwi i poszed�em do sali sto�owej. Nie by�o w niej Wyany.
Ani Liwary...
Zabi�em niewolnic�. Najwierniejsz� ze wszystkich, jakie kiedykolwiek przesz�y przez moje r�ce. Czyn pod�y i nikczemny. Nigdym dot�d nie pope�ni� nic r�wnie niskiego. Mo�na zabi� cz�owieka. Je�li jest dzielny i silny - pow�d do chwa�y. Ale zabi� wiern� niewolnic�, wiernego towarzysza - konia czy psa - potrafi tylko �ajdak i tch�rz. Czy�bym... czy�by Dartan zrobi� mnie takim?
D�ugo sta�em bez ruchu, oparty o �cian�. Potem wezwa�em Wyan�.
Podesz�a powoli, z l�kiem. Lewy policzek wci�� by� mocno zaczerwieniony.
- Bli�ej! - poleci�em.
Z j�kiem opad�a na kolana. Patrzy�em przez chwil�, potem powt�rzy�em nieg�o�no:
- Powiedzia�em: bli�ej.
Zrobi�em dwa kroki, pochyli�em si�. Z p�aczem zas�oni�a g�ow� d�o�mi. Zagryz�em wargi. Nie chcia�em uderzy�, powinna o tym wiedzie�. Delikatnie dotkn��em czarnych w�os�w.
- Nie trzeba, Wya... Naprawd�.
Przykucn��em, by obj�� j� ramieniem. Poca�owa�em lekko. Przytuli�a si� nie�mia�o, boja�liwie.
- Wybaczysz mi, Wya?
Rozp�aka�a si� na g�os.
- B�agam, panie... nie �artuj sobie ze mnie...
Powsta�em. Patrzy�em na wstrz�sane szlochem ramiona, potem wyszed�em do s�siedniego pokoju. Usiad�em w fotelu przy kominku i wbi�em wzrok w migoc�ce p�omyki.
Strach. Wzbudza�em strach.
Poczu�em, jak zn�w narasta we mnie ta zwierz�ca w�ciek�o��, ten dziki gniew, przed kt�rym dr�eli niegdy� najodwa�niejsi grombelardzcy �o�nierze. Jeszcze moment... jeszcze moment i oderw� por�cz tego fotela, na kt�rym siedz�, rozwal�, roztrzaskam wszystkie meble, wezw� niewolnice i b�d� je bi� dop�ty, dop�ki okrwawiony kawa� drewna nie wypadnie mi ze zdr�twia�ej r�ki; jeszcze chwila i paln� pi�ci� w ten ozdobny, granitowy kominek, b�d� wali� tak d�ugo, a� us�ysz� trzask p�kaj�cych ko�ci d�oni, a� knykcie sp�yn� mi krwi�; jeszcze chwila i porw� porzucony w ogrodzie wyszczerbiony top�r, przyczepi� go do siod�a wiatronogiego Galvatora i z krzykiem pognam Obwodnic� ku bramom miasta, a potem ku grombelardzkiej granicy...
Wsta�em. Podszed�em do �ciany i podpar�em j� ramionami.
Sze�� lat. Przez sze�� lat wzbudza�em strach w turniejowych rywalach, a od dzisiaj - w niewolnicach. Od dzisiaj? Zapewne od dawna. Nie wiedzia�em tego dot�d...
W kim b�d� budzi� strach za nast�pnych sze�� lat?
Umiera�y legendy, odchodzili bohaterowie. Dziesi�� lat temu ca�e Cesarstwo wiedzia�o, kim s� i gdzie si� znajduj� jego faktyczni w�adcy. Rapis - Demon Walki - rz�dzi� na morzu. Aktar by� panem r�wnin i step�w Armektu. Basergor-Kragdob panowa� w g�rach Grombelardu, dziel�c sw� w�adz� z �owczyni� - pi�kn� i samotn� Kr�low� G�r...
O Rapisie s�uch zagin�� r�wne dziesi�� lat temu. Niespe�na dwa lata p�niej zgin�� najznakomitszy z je�d�c�w - Aktar, stratowany - o ironio! - przez w�asnego wierzchowca. Tron grombelardzki wakowa� od sze�ciu lat.
Od sze�ciu lat... Cz�owiek, do kt�rego tron �w nale�a� - bi� niewolnice.
Hukn��em pi�ci� w �cian�, a� pokryte aksamitem deski odpowiedzia�y g�uchym st�kni�ciem. Kiedy� grabi�em po to, by by� bogatym, by mie� wszystko. Mia�em. I co dalej? Bogactwo nu�y�o mnie... Ale i pogr��a�o. Ju� dawno straci�em nad nim kontrol�, straci�em swobod� ruch�w w zimnych g�rach ci�kiego z�ota, w kopcach diament�w, w stosach szmaragd�w, zapl�ta�em si� w paj�czyn� wynikaj�cej z bogactwa etykiety, og�upi�em dworskimi zwyczajami... Kr��y�em po�r�d lepkich dostatk�w i magnackich przyzwyczaje� jak mucha, kt�rej smo�a zlepi�a skrzyd�a, kt�ra ju� nie mo�e oderwa� si� od czarnej, ciep�ej powierzchni, cho�by nie wiem jak szerokie przestrzenie na ni� czeka�y... Nie umie.
Wreszcie do �wiata tych dostatk�w nale�a�a kobieta, kt�r� kocha�em. M�j �wiat, �wiat Ci�kich G�r, by� dla niej tym, czym jej bogactwo dla mnie...
Powoli podszed�em do przeciwleg�ej �ciany i zdj��em jeden z zawieszonych na niej pugina��w. L�ni� od klejnot�w. Ale mo�na nim by�o zada� �miertelne uderzenie...
Pie�ci�em ostrze w d�oniach. Potem, kalecz�c palce, z�ama�em bro�. Od�amki cisn��em w ogie�.
***
Dagona osiod�a�a mi Galvatora. Wskoczy�em na kulbak� i pojecha�em do Rbita.
By�o jeszcze wcze�nie, gwardzi�ci dopiero otwierali mosty na Obwodnicy. Jecha�em niespiesznie, zamy�lony. Nie zwraca�em uwagi na poranne uroki miasta. Kiedy� jego uroda osza�amia�a mnie. Jak�e inna przecie� by�a Rollayna od ponurych miast Grombelardu! Tam - czarny kamie� i ci�ka, brunatna ceg�a, tu - l�ni�ce biel� �ciany dom�w, szerokie okna, balkony, tarasy. Posrebrzane dachy zgrabnych pa�acyk�w, roz�o�yste ogrody. Mur, dla �artu chyba nazwany "obronnym", ten sam, wzd�u� kt�rego wiedzie Obwodnica - pokryty freskami: widok zdolny w os�upienie wprawi� ponurego kapitana Gwardii Grombelardzkiej. Jasnoszary bruk ulic. I rzeka, przecinaj�ca miasto na dwie r�wne niemal cz�ci. Skrzypienie opuszczanych most�w - pi�knych, jak wszystko inne.
Rbit mia� sw�j pa�ac w Trzeciej Dzielnicy. By�em prawie pewien, �e nie zastan� go w domu, liczy�em co najwy�ej na informacj�, gdzie przebywa. Ale by�. Przyj��em wiadomo�� ze zdumieniem, bo odk�d przybyli�my do Rollayny, ani razu nie uda�o mi si� przy�apa� go w "�mietniku", jak pogardliwie nazywa� sw�j pa�ac.
Odda�em konia s�u�bie i po szerokich, marmurowych stopniach wszed�em do "�mietnika". Pi�kna dziewczyna w liberii pokoj�wki wskaza�a mi g��boki fotel w jednej z sal. Usiad�em.
Nie, nie mo�na by�o odm�wi� mojemu przyjacielowi wyczucia smaku. Dom urz�dzony by� z przepychem, rzuca�y si� w oczy aksamit, maho�, srebro, marmur, porcelana... Ale bogactwo nie m�czy�o, nie przyt�acza�o. Raczej rozja�nia�o wzrok i my�li. Czu�o si� jednak, �e w�a�ciciel dawno o nim zapomnia�, �e nie pie�ci go i nie troszczy si� o nie. By�em u Rbita wiele razy i zawsze zastawa�em dom dok�adnie taki, jak poprzednio. Nie zmienia�y si� zas�ony i kotary, nie przybywa�o ustawionych na kominku porcelanowych waz, a wbity przed laty w �cian� wielki, l�ni�cy top�r tkwi� w niej do dzi� - zardzewia�y ju� nieco.
Ja sam go wbi�em.
W domu Rbita drzwi nie mia�y klamek; wszystkie osadzone by�y swobodnie w futrynach i rozchyla�y si� wahad�owo na obie strony. Chodzi�o o to, by w�a�ciciel m�g� je samodzielnie bez trudu otwiera� i zamyka�. Zawiasy by�y dobrze naoliwione, skrzyd�a drzwi porusza�y si� bezszelestnie. Wej�ciu Rbita nie towarzyszy� szcz�k naciskanej klamki ani �aden inny d�wi�k; instynktownie wyczu�em, �e stoi za mn�. Odwr�ci�em g�ow�.
- Nie spodziewa�em si� ciebie - powiedzia� tak zwyczajnie, jakby�my si� rozstali przed minut�. Uni�s� �ap� w Pozdrowieniu Nocy. - Ale dobrze, �e� przyszed�. Mimo wszystko, dobrze...
Patrzy�em zdumiony. Pot�ne boki kocura pokrywa�a prostej, lecz solidnej roboty kolczuga. Ma�o tego: by� uzbrojony. Przymocowane do wszystkich czterech �ap sk�rzane r�kawice zako�czone by�y d�ugimi, stalowymi pazurami w kszta�cie no�y, hak�w i harpun�w.
- Wybierasz si� na wojn�? - zapyta�em, marszcz�c brwi. - Co znaczy ten ekwipunek?
Nie odpowiedzia�. Lekko wskoczy� na stoj�cy obok fotel. Z chrz�stem zbroi leg� na brzuchu, skrzy�owa� przednie �apy.
- Wyje�d�am - rzek� kr�tko. Do Grombelardu.
Patrzyli�my na siebie.
Przyjecha�em do Rbita nie bez powodu: oto chcia�em mu opowiedzie� o Irinie, o swoich k�opotach... Poprosi� o rad�. Ale daleki ju� by�em od my�li o Grombelardzie. Pragnienie powrotu w g�ry przygas�o. Rozwa�a�em raczej co zrobi�, by w Dartanie by�o mi zno�nie. S�dzi�em, �e Rbit mi to powie.
Kiedy po raz pierwszy stan�li�my w Rollaynie, o�wiadczy�, �e zrobi wszystko, by mnie jak najpr�dzej st�d wyci�gn��. Rzeczywi�cie stara� si�. Potem przesta�. My�la�em, �e zrezygnowa�.
By� spokojny.
- Nie patrz na mnie, jakbym postrada� zmys�y. Grozi mi niebezpiecze�stwo, kt�remu nie umiem si� przeciwstawi�. Wi�c uciekam, to chyba zrozumia�e?
Niewolnice wnios�y pocz�stunek i wino. Odprawi� je machni�ciem ogona.
- Niebezpiecze�stwo? - zapyta�em zdumiony. - Jakie niebezpiecze�stwo?
Pokr�ci� wielkim �bem.
- Patrzy i nie widzi - mrukn�� jakby do siebie. - Co si� dzieje?
Spojrza� mi prosto w oczy.
- Zjad� ci� ten ca�y Dartan, Glorm - stwierdzi�. - Nic z ciebie nie zosta�o... Jest w Rollaynie czarownik. Od pi�ciu dni. Robi wszystko, by nas dosta�. Oczywi�cie nic o tym nie wiesz?
Siedzia�em ze zmarszczonymi brwiami. Moja twarz musia�a by� �ywym obrazem zdumienia.
Westchn��.
- Na Moc, by�em pewien, �e doskonale orientujesz si� w sytuacji. Nie szuka�em kontaktu z tob�, bo przeciwnik nie powinien wiedzie� - o ile, rzecz jasna, ju� nie wie - �e mamy z sob� cokolwiek wsp�lnego. Kr�ci si� w zasi�gu twego wzroku, w�szy, spiskuje...
Urwa�. Zeskoczy� z fotela i powoli podszed� do �ciany. Nic nie straci� ze swej zr�czno�ci, szybko�ci i si�y. Trzy b�yskawiczne ruchy �ap i z zawieszonego nisko nad pod�og� wspania�ego gobelinu pozosta�y tylko strz�py.
- Czarownik... - rzek� cicho. - W Dartanie nigdy nie mieszka� �aden czarownik. Musi pochodzi� z Grombelardu. Musi mie� z nami jakie� porachunki. Z pewno�ci�. Nazywa si� Moldorn. Sk�d� znam to imi�. Ale sk�d?
Patrzy� w pod�og�. Wreszcie powiedzia� dobitnie:
- Czeka�em sze�� lat, Glorm. D�u�ej czeka� nie mog� i nie chc�. Przede wszystkim nie chc�. Pojad� do Grombelardu z tob� lub sam. Chcia�em ci to powiedzie�.
Spojrza� na mnie. ��te �lepia by�y zupe�nie nieruchome. Czeka�.
Wolno pokr�ci�em g�ow�.
- Nie, Rbit. To nie takie proste. Jest par� rzeczy, o kt�rych musz� ci powiedzie�... Jest... kobieta...
Przerwa�em. �mia� si�. Niesamowicie i nieprzyjemnie brzmi koci �miech.
- Chyba to jednak ja powiem ci o paru rzeczach - mrukn��.
Spojrza�em uwa�nie. Jeszcze mocniej �ci�gn��em brwi.
- Tylko nie przerywaj - zastrzeg� si�. - Je�li powiem co�, co b�dzie dla ciebie niezbyt przyjemne, to nie po to, �eby ci udowodni�, jak du�o wiem, tylko dlatego, �e jestem twoim przyjacielem.
- M�w. Wiesz, �e od ciebie du�o przyjm�.
- Dobrze: Pani Irina J.C.C.
Milczenie.
- Sk�d wiem? Bo o tym chcia�e� m�wi�, prawda? Wszyscy wiedz�. Wszyscy. Najgodniejszy Gartolen tak�e. Ale on jest w tej chwili zaj�ty Pani� Luir� R.Z. i tw�j romans z Irina jest mu na r�k�... Nie przerywaj. Nie jeste� jedynym kochankiem Iriny. Istnieje jeszcze Lesal I.B. My�la�e�, �e to ju� dawno sko�czone? Nie, Glorm, nie sko�czone.
Nie mog�em wykrztusi� s�owa.
- I najwa�niejsza sprawa, o kt�rej powiniene� wiedzie�: nasz czarownik najwyra�niej nie jest pewien, czy Basergor-Kragdob i ty to ta sama osoba. Usi�uje zebra� informacje o twej przesz�o�ci. Wiem, �e pomaga mu w tym Irina. By�em pewien, �e zdajesz sobie z tego doskonale spraw�...
- K�amiesz...
- Kocur nie k�amie, licz si� ze s�owami.
- Rbit... Uwierz� we wszystko, ale... Ty si� mylisz!
- Jestem pewien. Co do czarownika - absolutnie. �a�� za nim od trzech dni. O Lesalu natomiast wiem od Litary V.R., kocicy. Jest, wiesz chyba o tym, porucznikiem gwardii i zna sekreciki, o jakich ci si� nawet nie �ni�o. A poniewa� zna je ona, oznacza to, �e znam je r�wnie� ja. Nie s�dz�, aby Litara mog�a si� pomyli�. Zreszt� - mo�esz tak uwa�a�. Ale co do czarownika - mam niezbit� pewno��. Widzia�em i s�ysza�em. Czy nadal mi nie wierzysz?
Obj��em czo�o d�o�mi.
- Nie pozuj na pos�g rozpaczy, jeste� m�czyzn�. S�uchaj dalej. Tw�j romans nie jest jedyn� spraw�, kt�ra mnie boli... Czy wiesz, �e jeste� �mieszny? Popatrz na siebie, sp�jrz w lustro! Nie, Glorm, nie pasuj� do ciebie po�czochy i aksamitne porci�ta w gwiazdki. I ta czapka z pi�rkiem... Glorm, do cholery... Gdzie tw�j nied�wiedzi kaftan, gdzie twoja kolczuga? �e wygl�da�by� w tym jak prosty �o�nierz czy zb�j? �o�nierz wzbudza szacunek, rozb�jnik strach, a b�azen - tylko �miech...
Opanowany i ma�om�wny zwykle Rbit wyg�asza� przemow�. M�j los le�a� mu na sercu. Ale niewiele z tego, co m�wi�, dociera�o do mnie. Irina?... Musia�em wierzy�. Przecie�... nie umia�em.
- Czy�by� naprawd� my�la�, �e nie wida�, jak zabiegasz o nowe, coraz wy�sze stanowiska i tytu�y? Po co? Nazywam si� Rbit L.S.I., nie jestem jakim� tam wy�ej postawionym, nie jestem szlachcicem Czystej Krwi jak ty, lecz magnatem. Jestem lepiej urodzony, ni� taki Gartolen i gdybym tylko zechcia� - wszak i fortun� mam niema�� - dochrapa�bym si� nie byle jakich stanowisk. Ale po co, Glorm? Odpowiedz, po co? Bogactwo i tytu�y tylko wtedy maj� sens, gdy nie kr�puj� r�k. Pieni�dz ma ci da� wolno��, nie niewol�.
- Przesta�, Rbit.
- Nie, Glorm. Zacz��em, wi�c sko�cz�. Nazywaj� ci� Pogromc�. Bardzo s�usznie. Nie ma w Dartanie - a wed�ug mnie w ca�ym Imperium - cz�owieka, kt�ry w pojedynk� zdo�a�by ci� pokona�. Ale te turnieje... Cz�owieku, czy nie widzisz, �e obstawiaj� ci� jak konia na wy�cigach? �e Najgodniejszy nabija sobie twoim kosztem kies�? �e...
- Do��, Rbit! Wyrzyga�e� wszystko, teraz milcz!
Cisza.
- Dobrze. A teraz daj mi dwa dni. Potem - wyjedziemy...
Milczenie.
- Dobrze. Dwa dni.
***
D�ugo je�dzi�em po ulicach miasta, nim wreszcie znudzony Galvator sam trafi� do domu. By�em oszo�omiony, rozgoryczony i przepe�niony �alem. Irina...
A jednak musia�em wierzy� Rbitowi. Kto nigdy nie przyja�ni� si� z kotem, nie�atwo zdo�a to poj��. "Kocur nie k�amie" - powiedzia� Rbit. To prawda. K�ami� tylko ludzie i s�py. Ludzie - bo potrafi� i lubi� to robi�, s�py - bo taka jest ich natura. Najn�dzniejszy z kocich niewolnik�w nie k�amie nawet wtedy, gdy od k�amstwa zale�y jego �ycie. Kocur - kot-wojownik, rycerz - nie k�amie nigdy. K�amstwo uwa�a za najwi�ksz� ha�b�. Gdy go uderzysz - b�dzie twoim nieprzyjacielem; gdy naplujesz mu w oczy - b�dzie stara� si� zabi� ci� przy pierwszej sprzyjaj�cej temu okazji; gdy mu zarzucisz k�amstwo - rzuci si� na ciebie natychmiast, cho�by� by� zakutym w stal olbrzymem, a on male�kim k��buszkiem riparta. A Rbit by� olbrzymim gadba, z tych, co to w pojedynk� daj� rad� wilkowi. Nie odwr�ci� si�, gdy mu rzek�em: k�amiesz. By� moim przyjacielem. Przyjacielem broni. Gdy zdarzy ci si� walczy� z kotem rami� w rami� w jednym szeregu - b�dzie on twym najwierniejszym druhem do �mierci. Zel�ysz go - wys�ucha w milczeniu, dob�dziesz miecza - ucieknie i nie zobaczysz go wi�cej, chyba przypadkiem. A i wtedy pozna ci�, zajrzy w oczy i pozdrowi, a gdy znajdziesz si� w opa�ach - pomo�e i p�jdzie dalej swoj� drog�, nie chc�c s�ucha� podzi�kowa� ani przeprosin. C� - zwyk�y wy�ej postawiony kocur nosi w sobie wi�cej godno�ci i honoru, ni� wszyscy dwuno�ni Szlachcice Czystej Krwi i magnaci razem wzi�ci, nie m�wi�c ju� o s�pach...
Rbit nie k�ama�. Nie umia�by tego zrobi�. Mog�em nie wierzy� w�asnym oczom. S�owu kota - musia�em.
I wierzy�em. Wiedzia�em, �e jest tak, jak powiedzia�. TAK BY�O.
Ale, ze wzgl�du na Irin� - musia�em te� sprawdzi�.
Irina... By�a pierwsz� kobiet� w moim �yciu, kt�r� naprawd� kocha�em. I oto w jednym momencie - mia�em znienawidzi�... Mia�em uwierzy�, �e zakpi�a sobie ze mnie, zrobi�a zabawk�... Ale najgorsze... najgorsze by�o to, �e mnie szpiegowa�a...
Dlaczego?
Mia�em ochot� zap�aka�.
Przecie� wierzy�em, naprawd� wierzy�em, �e ona... Kocha�em j� przecie� ca�ym zapasem mi�o�ci, jaki wynie�� zdo�a�em z ociekaj�cych krwi� Ci�kich G�r Grombelardu. Szanowa�em t� mi�o�� i ��da�em szacunku od innych, bo by�a czym� niezwyk�ym, czym� szalenie wznios�ym i delikatnym. I kruchym. Czterdzie�ci z g�r� lat �ycia. I oto pierwsza kobieta, kt�rej w�os�w dotyka�em nie ��dz� rozrywki wiedziony, lecz uczuciem. I ch�ci� sprawienia rado�ci; kocha�em j� dla niej, bo - naiwny - s�dzi�em, �e chce tego, �e ceni. Naiwny. Naiwny.
Mia� racj� Rbit. Czas w drog�. Nic mnie ju� w tym mie�cie nie trzyma�o. Bia�e mury, zrazu pi�kne, potem oboj�tne - teraz sta�y si� wstr�tne i �liskie. Ale nigdy nie odchodzi�em, maj�c d�ug do sp�acenia. Zawszeni p�aci�. Z nawi�zk�.
Zap�ac� i teraz.
Zsiad�em z konia - ju� spokojniejszy, ni� u Rbita. Gdzie miecz - tam nie ma miejsca na emocje. Na wzruszenia, sentymenty. Or�na d�o� musi by� pewna. Inaczej zbierze �mier�, miast j� zada�.
Do pa�acu chcia�em uda� si� z mieczem. Je�li nie ma ju� mi�o�ci - b�dzie zemsta...
Poszed�em prosto do skarbca-zbrojowni. Zdj�te z Galvatora siod�o cisn��em na pod�og�.
Od sze�ciu lat u�ywa�em tylko broni turniejowej i klucze od szafy gdzie� si� zawieruszy�y. Spojrza�em doko�a. W k�cie sta� olbrzymi m�ot pokryty paj�czyn�. Uj��em go obur�cz. Szafa p�k�a natychmiast. Uderzy�em jeszcze dwa razy, po czym wy�ama�em resztki potrzaskanych desek.
Godzin� p�niej ujrza�em si� w zwierciadle. Patrzy� na mnie z jego g��bi barczysty olbrzym, odziany w wi�zany pod szyj� �osiowy kaftan, spod kt�rego wystawa�y kr�tkie, nier�wne r�kawy stalowej kolczugi, grub� i szerok�, czarn� sp�dnic� do kolan i sk�rzane, mocne buty z cholewami. U jego boku wisia� d�ugi, w�ski miecz w okutej �elazem pochwie, za pasem tkwi� ci�ki n�. Do zarzuconego na plecy siod�a przymocowany by� ogromny top�r i kr�tki miecz, z drugiej strony kusza i worek z be�tami. W prawej d�oni, opi�tej sk�rzan�, nabijan� �elaznymi �uskami r�kawic�, dzier�y� olbrzym kr�tk�, mocn� w��czni� o szerokim grocie.
Basergor-Kragdob - Kr�l G�r.
D�ugo sta�em przed lustrem. Dawno nie widzia�em stoj�cego w nim cz�owieka...
Powoli poszed�em na pi�tro. �okciem uchyli�em drzwi do sypialni i w�lizn��em si� do�. Cisn��em siod�o na ��ko.
Teraz nale�a�o doprowadzi� do spotkania z Irin�...
Na Moc, jak�e bardzo musia�em dot�d jej ufa�! Jak�e musia�em wierzy�, skoro nigdy nie przysz�a mi bodaj ch�tka na sprawdzenie jej prawdom�wno�ci! A by� przecie� prosty, szalenie prosty spos�b. Mia�em Pi�ro - Geerkoto, pot�ny Z�y Magiczny Przedmiot. Si�a w nim drzemi�ca zabija�a w kr�tkim czasie ka�dego, kto odwa�y� si� z�o�y� fa�szyw� przysi�g� popart� imieniem Najwi�kszego. Wystarczy�o ukry� Pi�ro pod szat� i za��da�: "Poprzysi�gnij na Krafa, �e jestem jedynym twoim kochankiem"...
Do takiej w�a�nie przysi�gi zamierza�em zmusi� j� teraz.
Pierwotnie chcia�em uda� si� do pa�acu, odrzuci�em jednak ten pomys�. Pa�ac nie by� miejscem, gdzie mog�oby si� odby� podobne spotkanie...
Zagryz�em usta.
Potrzebowa�em ludzi umiej�cych obchodzi� si� z broni�. C�... Wielokrotnie namawiano mnie, bym kupi� sobie kilku niewolnik�w p�ci m�skiej. Mawia�em wtedy, �e nie potrzebuj� licznej s�u�by i sze�� kobiet w pe�ni zaspokaja wszystkie moje potrzeby. Teraz �a�owa�em, �e zbywa mi na samcach. W niespokojnym Grombelardzie kobiety znakomicie pos�uguj� si� wszelk� broni�, podobnie w Armekcie, gdzie w �y�ach ka�dego cz�owieka p�ynie wojownicza krew przodk�w-zdobywc�w. Ale tu by� rozpieszczony dostatkami i wygodami Dartan, niewielu m�czyzn wiedzia�o, za kt�ry koniec trzyma si� w��czni�, c� dopiero kobiety. Wprawdzie - z nud�w - wyszkoli�em swoje niewolnice w strzelaniu z �uku, ale to by�o wszystko, co potrafi�y. Jedna Liwara zna�a sztuk� w�adania mieczem - jej ojciec by� czystej krwi Armekta�czykiem... Ale Liwara... Liwa nie �y�a...
- Wyana!
Po kr�tkiej chwili zatupota�y na schodach jej ma�e stopy. Stan�a w drzwiach, szeroko otwieraj�c oczy. Odrzuci�em n�, kt�rym bawi�em si� w zamy�leniu i skin��em g�ow�. Podesz�a.
- Tak... panie?
- P�jdziesz do Najgodniejszej Iriny J.C.C.
Podszed�em do sto�u, rozprostowa�em le��cy na blacie rulon pergaminu i zanurzy�em pi�ro w ka�amarzu. Po kr�tkim namy�le napisa�em:
Pani! Potrzebna mi jest Twoja pomoc, koniecznie musimy si� zobaczy�. Przyb�d� do mnie p�nym wieczorem, zachowaj rzecz w tajemnicy. Wi�cej napisa� nie mog�. B�d� czeka�. Kocham Ci�.
Golst J.K.
Posypa�em list piaskiem, strz�sn��em, po czym nie piecz�tuj�c wr�czy�em Wyanie.
- Id�. Ubierz si� pi�knie i we� lektyk� albo pow�z. Ale nie m�j.
Milcza�a.
- Jako moja pierwsza niewolnica masz prawo rozkazywa� nisko urodzonym. Zatrzymaj pierwszy napotkany mieszcza�ski pow�z i wyrzu� w�a�ciciela na �eb. Mo�esz mu potem rzuci� troch� z�ota - wysup�a�em z pasa gar�� monet i cisn��em jej pod nogi.
Sta�a w drzwiach ze wzrokiem wbitym w pod�og�.
- Co jeszcze? Zapominasz, �e od dzi� jeste� moj� pierwsz� niewolnic�? Mo�esz do mnie m�wi� nie pytana!
Waha�a si� chwil�.
- Pi�knie ci, panie, w tym stroju!
Upad�a na kolana i czeka�a na kar�. Zmarszczy�em brwi. W samej rzeczy, pozwoli�a sobie na zbyt wiele. Prawda, �e Liwara bywa�a jeszcze �mielsza, ale Liwara by�a najpi�kniejsz� kobiet�, jak� zna�em. Odwiedzaj�cy mnie czasem szlachcice sk�aniali przed ni� g�owy, proponowali zawrotne sumy za odst�pienie. Tak... Liwara mog�a m�wi� wszystko, mog�a mnie nawet poucza�.
Liwara...
- Odejd�. Wieczorem obmy�l� ci kar�.
Nie podnosz�c oczu, na kolanach wyczo�ga�a si� z pokoju. Chwil� p�niej us�ysza�em, jak zbiega po schodach. Wydoby�em z szuflady nowy zw�j. Skre�li�em kilka s��w, wycisn��em piecz��.
- Dagona, Karita, Kalarta, Fatta!
Us�ysza�em na dole g�os kt�rej� z nich. Wo�a�a pozosta�e. Po chwili sta�y przede mn�.
- Dzi� wieczorem, a w�a�ciwie w nocy - powiedzia�em powoli - z�o�y mi wizyt� pewna dama. B�dzie jej zapewne towarzyszy� kilka niewolnic. Gdy dam znak - b�dziecie musia�y je zabi�.
Cisza.
- Wolno wam pyta�, ale kr�tko.
Po chwili wahania odezwa�a si� najstarsza, Dagona:
- Co potem, panie?
Podszed�em do okna.
- Rano, bez wzgl�du na to, jak b�dzie wygl�da� dzisiejszy wiecz�r, uzyskacie wolno��. Na stole le�y odpowiednie pismo. Zaznaczy�em w nim, �e wszystko, co kiedykolwiek uczyni�y�cie, zrobione zosta�o na m�j wyra�ny rozkaz. Tym samym, zgodnie z prawem, wszystkie wasze winy spadn� na mnie. Dokument oddacie komendantowi Gwardii. Wyma�� wam znami� niewolnik�w i dadz� odpowiednie glejty. M�j dom i wszystko, co si� w nim znajduje, b�dzie wasz� w�asno�ci�. Mo�ecie go nawet sprzeda� i kupi� sobie herby niskoszlacheckie.
Sta�y oszo�omione. Kalarta rozp�aka�a si�, Fatta - prawie dziecko - zdawa�a si� nie pojmowa�. Ukl�k�y nagle.
- Do�� tego. Chc� by� sam.
Rzuci�em Dagonie dokument. Wci�� kl�cza�y.
- Zabieracie mi czas. Wymierzycie sobie po dziesi�� bat�w. Dagona pi�tna�cie. Do krwi. Sprawdz� wieczorem.
Wybieg�y z sypialni. Jeszcze raz na dole us�ysza�em szloch kt�rej� z nich, potem wszystko ucich�o. Pomedytowa�em przez chwil�, potem zacisn��em szcz�ki i usiad�em na �o�u.
Za kilka godzin zabi� mia�em Irin�.
***
Ko�czy�em w�a�nie obiad, gdy przybieg�a Fatta. Odstawi�em kielich.
- M�w.
- Przyszed� pan Rai R.W., Panie m�j. Czeka w Okr�g�ej Sali.
Wytar�em usta serwet� i pospiesznie przemierzy�em kilka komnat. Rbit siedzia� w g��bokim fotelu. By� niespokojny. Pozna�em to po nerwowym falowaniu ogona.
- Musimy natychmiast wyje�d�a�, Glorm. Mam bardzo z�e przeczucie.
Zakl��em, opieraj�c si� o kominek.
- I ja czuj�, �e �wi�ci si� co� niedobrego... Pi�ra nas ostrzegaj�, tego nie wolno lekcewa�y�... Czy�by nasz czarownik co� zw�cha�?
- To mo�liwe, Glorm.
W�ciek�ym ruchem str�ci�em z kominka porcelanowe figurki. Bia�e od�amki pokry�y dywan.
- Nie mog� teraz opu�ci� tego domu! - zgrzytn��em. - Kilka godzin, rozumiesz? Jeszcze kilka godzin. Co najmniej.
- Dobrze, tyle chyba mo�emy poczeka�. Cho� jest to szarpanie szcz�cia za w�sy...
- Ka�� otworzy� bram� - powiedzia�em z namys�em. - I osiod�a� Galvatora. Lepiej by� przygotowanym na wszystko... A teraz zapraszam ci� na obiad.
- Doskonale.
Po chwili dorzuci�:
- Ledwie ci� pozna�em w tym stroju.
Poprowadzi�em do jadalni. Dagona natychmiast postawi�a przed Rbitem p�misek z pieczystym i kryszta�ow� czark� z winem. M�wili�my po grombelardzku.
- Dzisiaj wieczorem odwiedzi mnie... ona.
Rbit rozla� wino.
- Czy� oszala�? Chcesz?...
- Nie, Rbit. Gdybym chcia� po prostu j� zabi�, poszed�bym do pa�acu i zrobi� to. Zginie, je�li jest winna... Ale nie tak szybko. Wiesz, co to jest "twarda tarcza"?
Nastroszy� w�sy.
- To niegodne m�czyzny, Glorm. Umiem zabija�, wiesz o tym. Ale - nie w taki spos�b.
- Nie musisz patrze�. Chc� po prostu odda�, com winien.
Milczenie.
- Chyba, �eby Pi�ro zabi�o j� wcze�niej...
Milczenie.
- To twoja sprawa. Ale ten jeden, jedyny raz ci nie pomog�. Rozumiesz, czemu?
- Rozumiem.
Cisza. Wypi�em wino i skin��em na Dagon�. Ale w tej samej chwili w drzwiach stan�a Fatta.
- Panie... �o�nierze przed domem! ��daj�, by ich wpu�ci�.
Zerwa�em si� na r�wne nogi.
- Powiedz, �e mnie nie ma - rozkaza�em. - Rbit, za kotar�!
Natychmiast ukry� si� za zas�on�. Wezwa�em niewolnice.
- �uki, sztylety i czeka� w gotowo�ci. Gdy �o�nierze wejd� do jadalni - strzelajcie. Ko� osiod�any?
- Tak, panie.
Wybieg�y z pokoju. Szybko sforsowa�em schody, porwa�em le��cy na ��ku pas z mieczem. Zadudni�em obcasami wracaj�c na d�. Zapi��em pas i pod��y�em ku drzwiom. Nadszed�em w momencie, gdy rozw�cieczony, ros�y gwardzista uderzy� w twarz zagradzaj�c� mu drog� niewolnic� i przemoc� wdar� si� do �rodka. Na m�j widok uspokoi� si�.
- Co si� tu dzieje? - zapyta�em spokojnie. - Kto ci da� prawo, �o�nierzu, do bicia mojej niewolnicy?
- Niewolnica Waszej Godno�ci broni�a nam wst�pu do domu...
- Bo ja jej tak nakaza�em. To nie jest odpowied� na moje pytanie.
Gwardzista stropi� si�.
- Przybywamy w imieniu Cesarza - powiedzia�.
- Ach... I c� to za spraw� ma do mnie Cesarz? - zapyta�em kpi�co.
�o�nierz zblad� us�yszawszy, jakim tonem m�wi� o Najrozumniejszym.
- Otrzymali�my wiadomo��, �e Wasza Godno�� zna niejakiego kocura Rala R.W. - wyrecytowa� sucho.
- Pana Rala R.W. - poprawi�em ch�odno. - Zapominasz si�, �o�nierzu.
- Pana Rala R.W. - powt�rzy� z przymusem. - Mamy rozkaz aresztowa� Wasz� Godno��, a tak�e pana Rala, gdyby si� tu przypadkiem znajdowa�.
- Aresztowa�? Na jakiej podstawie?
- Nie wolno mi powiedzie�.
- Nie znam �adnego kocura o tym imieniu - o�wiadczy�em. - Ale zapewne chcecie przeszuka� dom? Prosz�.
Skin�� na trzech ukrytych za drzwiami ludzi. Powoli poprowadzi�em ich do sali jadalnej.
- Na pi�tro t�dy...
K�tem oka ujrza�em wysuwaj�cy si� zza uchylonych drzwi grot strza�y. Dow�dca pobieg� wzrokiem za moim spojrzeniem, si�gn�� do pasa, ale nie zd��y� doby� broni. Mocne ostrze z j�kiem utkwi�o w jego piersi. Dwie inne strza�y spad�y z g�ry, od strony schod�w. Jeden �o�nierz upad� trafiony w oko, drugi zatoczy� si� na st�, �ci�gaj�c obrus. Strza�a przebi�a mu szyj�.
Ostatni skoczy� ku mnie z obna�onym mieczem. Po dw�ch krokach upad� - Rbit podci�� mu nogi. Doby�em broni i pchn��em kr�tko.
- Pora, Glorm - rzuci� kocur.
Ci�ko ranny dow�dca j�kn��. Przydusi�em mu rami� obcasem.
- Kto was tu nas�a�?
- By�...list od Wa...
Krew pop�yn�a mu z ust. W�ciekle uderzy�em mieczem i pobieg�em do sypialni. Zabra�em n� i w��czni�. Po chwili zn�w by�em na dole.
- Dom jest obstawiony, Glorm - ostrzeg� Rbit. - R�cz� za to.
- Wiem. Ale z ogrodu mo�emy przedosta� si� do stajni, a potem... niech nas goni�.
Pognali�my korytarzykiem w stron� wyj�cia. Ma�a Fatta pobieg�a za nami.
- Panie, zabierz mnie! - zawo�a�a z p�aczem. - Nie chc� wolno�ci, chc� z to...
Smagn��em j� w twarz drzewcem w��czni, wybijaj�c przednie z�by. Przewr�ci�a si�. Splun��em i wypad�em do ogrodu. Przemykaj�c mi�dzy drzewami szybko dotarli�my do stajni. Wskoczy�em na kulbak�.
- Heeej!
Jak burza pomkn�li�my ku bramie. By�a otwarta, ale stali przy niej gwardzi�ci. W pe�nym galopie ci��em mieczem. Przera�liwy krzyk pozosta� za plecami. Rbit sadzi� przede mn� wielkimi, zaj�czymi wr�cz, skokami. Wiedzia�em, �e potrafi biega� jeszcze szybciej...
Wpadli�my na Obwodnic�. Umykali nam z drogi przechodnie, sp�oszone konie jakiego� kupca przewr�ci�y w�z pe�en jab�ek. Dudni�y kopyta Galvatora.
- Hee-ej!
W lewo. Niedaleko most. Za nim brama. Wrzuci�em miecz do pochwy, odczepi�em od siod�a top�r. Ludzie pierzchali na boki, kto nie zd��y� uskoczy�, ten gin�� pod kopytami. Most. Du-du! du-du! - zahucza�y podkowy na drewnianych belkach. Z wartowniczej budki wyskoczyli dwaj �o�nierze i pobiegli do wielkiego ko�owrotu opuszczaj�cego krat�. Nie zd��yli. Przemkn��em pod ni�, zatrzyma�em si� na moment i z ca�ej si�y r�bn��em toporem w gruby, przytrzymuj�cy j� �a�cuch. Hukn�a stal o kamienie, trysn�� snop iskier. Krata opad�a z grubym szcz�kiem. Odci�li�my si� od pogoni.
Rbit czeka� na mnie po drugiej stronie fosy.
- Do Riveirollo - rzuci�em.
Szybko oddalali�my si� od miasta.
***
Riveirollo le�y na p�nocny wsch�d od Rollayny, podczas gdy nasza pozorna ucieczka odby�a si� w kierunku po�udniowym. Wiedzieli�my, �e w ten spos�b zatrzemy za sob� �lad i zmylimy pogo�. Nie przeliczyli�my si�.
Schronienia udzieli� nam stary, zaniedbany zajazd, tkwi�cy od lat na poboczu drogi ��cz�cej Riveirollo z Rollayn�. Zaj�li�my jeden ma�y, brudny pok�j na pi�trze i czekali�my na zmierzch. Milcz�cy od paru godzin Rbit przem�wi�:
- Widz�, �e masz ochot� wr�ci�. To szale�stwo. Odczekaj troch�, zemsta nie ucieknie...
Pokr�ci�em g�ow�. Z nag�ym b�lem zmarszczy�em brwi.
- Nie, Rbit. Musz� j� dosta�. S�ysza�e�, co m�wi� ten �o�nierz? Odda�a moje pismo gwardii... Musz� j� dosta�, Rbit. Potem... potem wszystko jedno.
Z dezaprobat� poruszy� w�sami.
- Nie s�dzisz, �e lepiej by by�o jeszcze troch� po�y�?
Milcza�em.
- Powiedz mi - rzek� po chwili - ty� j� naprawd� kocha�?
Zagryz�em usta. Kocur pomacha� ogonem.
- Ludzie to dziwny nar�d... - wymrucza�. - No c�... Jak wejdziesz do miasta? W przebraniu?
Otar�em twarz.
- Po trupach, Rbit. W przebraniu? Kpisz chyba... Mam sobie mo�e uci�� g�ow�? A i tak by�bym jeszcze najwy�szym cz�owiekiem w Rollaynie.
- To prawda. Ale po trupach... znaczy si� - otwarcie? Szale�stwo.
- C� z tego? Winien jestem Rollaynie troch� krwi jej mieszka�c�w.
- I swojej?
�achn��em si�.
- Nie rozumiem, sk�d u ciebie ta niezwyk�a ostro�no��? Jeszcze troch� i ka�esz mi rzuci� miecz pod nogi �o�nierzy...
Zn�w poruszy� w�sami, ale tym razem w u�miechu.
- Masz racj�. Odwyk�em od walki... To nic. P�jd� tak�e. Mo�e pozdrowi� Gartolena?
Spojrzeli�my po sobie.
- Spotkamy si� tutaj. Kt�ry przyb�dzie pierwszy, poczeka na drugiego. Ale tylko do �witu.
- Tak.
Milczenie.
- Za godzin� b�dzie ciemno.
- Tak, pora rusza�.
Wsta�em z twardego ��ka i przypasa�em d�ugi miecz. Po namy�le wyci�gn��em spod pryczy siod�o, wydoby�em z juk�w pas z pochw� i wrzuci�em do niej kr�tki miecz. Pas przewiesi�em przez plecy. Sprawdzi�em, czy bro� lekko wychodzi z pochew.
- Idziemy. Ale przez okno.
Pierwszy wyskoczy� Rbit - cicho jak duch. Za nim ja, nieco g�o�niej .
- Naprz�d.
Ruszyli�my biegiem. Od Rollayny dzieli�y nas prawie trzy mile.
By� ju� p�ny wiecz�r, gdy nieco zdyszany stan��em przed wschodni� bram� miasta. Gwardzi�ci w�a�nie podnosili most. Przebieg�em po nim szybko i ukry�em si� w cieniu �ukowatego sklepienia bramy. Par� chwil p�niej zgrzytn�a opuszczana krata. By�em w mie�cie.
Powoli wydoby�em w�ski miecz. Lata min�y, odk�d wykuli t� bro� grombelardzcy p�atnerze, a przecie� wci�� l�ni�a jasno i czysto... Dawno, dawno temu z�o�y�em przysi�g�, �e przeciw komu tego miecza dob�d� - ten musi umrze�. Musi.
Lekko dotkn��em wygi�tego ku do�owi jelca. Milcz�ce przyrzeczenie zosta�o z�o�one. Od tej chwili Irina - nie �y�a...
Kilkana�cie krok�w przede mn� widnia�a w �wietle p�on�cych na murach pochodni wartownia. Przez uchylone drzwi dobiega�y g�osy sprzeczki. Powoli, krok za krokiem, ze wzrokiem wbitym w siedz�cych wok� ko�owrotu �o�nierzy, sun��em wzd�u� muru. Pogr��eni w rozmowie dostrzegli mnie dopiero wtedy, gdy stan��em w�r�d nich. Zamilkli, wbijaj�c we mnie zdumione oczy. Lekko dotkn��em zawieszonego na szyi Pi�ra i powiedzia�em:
- Aarad kogrobo sterk!
Zerwali si� na r�wne nogi, ale spoczywaj�ce ju� na r�koje�ciach mieczy r�ce opad�y. Patrzyli zamglonym wzrokiem. Po tylu, tylu latach potrafi�em jeszcze rzuci� skuteczny czar...
- Kangror lahakhar roteg, roteg kochor...
Nie drgn�li. Powt�rzy�em zakl�cie, ale nie zadzia�a�o. Zbyt by�o pot�ne, a ja zbyt d�ugo nie mia�em kontaktu z Moc�. Potrafi�em ich unieruchomi�, ale nie potrafi�em zmusi� do wykonania najprostszego nawet rozkazu.
Gwardzi�ci...
Czas nagli�. Ale chcia�em pozostawi� znienawidzonemu miastu tyle trup�w, ile tylko zdo�am.
Poder�n��em im no�em gard�a.
Lekkim, cichym krokiem ruszy�em Obwodnic�. Wkr�tce ujrza�em Trzeci Most - ale by� zamkni�ty, pozna�em to z daleka. Wok� ko�owrotu i na murach czuwali gwardzi�ci. Przedosta� si� przez ich kordon by�o niepodobie�stwem; mog�em rzuci� czar na trzech zaskoczonych ludzi, ale nigdy na trzydziestu. Tego nie dokona�by nawet czarownik.
My�la�em szybko. By� jeszcze jeden spos�b na przedostanie si� do Centralnej Dzielnicy. Ale istnia�o ogromne ryzyko: mogli mnie dostrzec wartuj�cy na murach gwardzi�ci. Innego wyj�cia jednak nie widzia�em.
Skr�ci�em w boczn� uliczk� i pod��y�em w kierunku centrum miasta. Bezszelestnie mija�em b�yszcz�ce od �wiate� domy i pa�acyki, wreszcie ujrza�em wy�aniaj�cy si� z p�mroku wewn�trzny pier�cie� mur�w. Stan��em i wyj��em Pi�ro. Lew� r�k� delikatnie zwichrzy�em jego szczyt. Powoli unios�em si� do g�ry. Dawno nie u�ywane Pi�ro nie chcia�o mnie nie��, z trudem dotar�em na wysoko�� muru. Opad�em na pot�ne blanki. Mia�em szcz�cie, wok� nie by�o �ywej duszy. Szybko przelaz�em na drug� stron�. Przytulony plecami do szorstkiej �ciany nas�uchiwa�em. Cisza. Z d�oni� na r�koje�ci miecza ruszy�em pust� ulic� w kierunku pa�acu Przedstawiciela. Nie spotkawszy nikogo (po zapadni�ciu zmroku nie wolno by�o porusza� si� po ulicach �adnego miasta Imperium) dotar�em w pobli�e wielkiej, wiod�cej na dziedziniec pa�acowy bramy. Jak zwykle czuwali przy niej gwardzi�ci. Nie zamierza�em jej forsowa�. Przemykaj�c w ciemno�ci okr��y�em pa�ac i dotar�em do ogrodzenia otaczaj�cego park. Przeskoczy�em przez p�ot i pod��y�em ku prawemu skrzyd�u, gdzie znajdowa�y si� apartamenty Iriny. Serce zabi�o bole�nie... Ile� to razy, na Moc, szed�em t� drog�, lecz - w innym zupe�nie celu... Ile� to razy w tych mrocznych alejkach pie�ci�em ukochane ramiona i w�osy, ca�owa�em usta... A teraz... Teraz nios�em gor�cy miecz. Dla niej.
Miecz...
�al umar�. Pozosta�a w�ciek�o�� i ��dza odwetu. Nic wi�cej.
By�em na miejscu. Rozejrza�em si� doko�a. Po lewej r�ce mia�em park, po prawej obszerny taras, przez kt�ry wchodzi�o si� do wn�trza pa�acu. My�la�em w�a�nie, czy dosta� si� do jej pokoju przez okno, czy te� pr�bowa� normaln� drog�, gdy od strony lewego skrzyd�a dolecia� straszliwy zgie�k. Natychmiast zrozumia�em, co to oznacza: odkryto Rbita lub - jego dzie�o...
Nie mia�em chwili do stracenia. Wyci�gn��em Pi�ro i zwichrzy�em jego szczyt. Chwil� p�niej ramieniem wybi�em szyb� i wpad�em do sypialni Iriny. Z mieczem w d�oni skoczy�em w stron� �o�a...
By�o puste.
Pobieg�em do drzwi. Otworzy�em je i znalaz�em si� w s�siednim pokoju. I tu nikogo. Biegiem ruszy�em ku nast�pnym drzwiom, ju� je mia�em kopn��, gdy otworzy�y si� z ha�asem i wpad�a na mnie m�oda, brzydka pokoj�wka. Wytrzeszczy�a oczy, chcia�a krzykn��, ale chwyci�em j� za gard�o.
- Gdzie twoja pani?
Wycharcza�a co� niewyra�nie. Rozlu�ni�em chwyt i ponowi�em pytanie. Natychmiast zacz�a krzycze�. Zn�w zacisn��em palce, chrupn�o co� nieg�o�no. Rozw�cieczony cisn��em trupa pod �cian�.
Wpad�em do nast�pnej komnaty, potem dalej. Nigdzie �ywej duszy. Tylko z oddali dobiega�y liczne, przera�one g�osy. Gdzie� niedaleko trzasn�y drzwi. Pr�dko ukry�em si� za kominkiem. Znowu �omot otwieranych z rozmachem drzwi, szybki tupot w s�siednim pokoju, zgrzyt klamki - i do pokoju wpad� m�ody m�czyzna.
- Najgodniejsza?!
Sta� ty�em do mnie i rozgl�da� si� na boki. Chwyci�em miecz za ostrze i prawie bez zamachu cisn��em w jego stron�. Rozleg�o si� g�uche uderzenie, m�czyzna krzykn�� chrapliwie i post�pi� krok naprz�d. Chcia� si� odwr�ci�, ale ju� nie zdo�a�. Z charkotem upad� twarz� na dywan. Drga� jeszcze w agonii, gdy wyrwa�em miecz i kopniakiem przewr�ci�em bezw�adne cia�o twarz� do g�ry. To by� Sorsil H.R., doradca i prawa r�ka Gartolena...
W pokojach Iriny?
Z furi� wywin��em mieczem. Chichocz�c jak wariat ci��em i �ga�em bezw�adne cia�o, zmieniaj�c je w bezkszta�tn� kup� mi�sa i ko�ci. Opar�em si� na mieczu.
- Masz jedn� zabawk� mniej... - kochanie - wychrypia�em.
Zn�w strzeli�y gdzie� drzwi i us�ysza�em zmieszany gwar ludzkich g�os�w. Drgn��em, chwytaj�c pot�ny haust powietrza: jeden z nich nale�a� do...
Skoczy�em przed siebie. Min��em kilka komnat i nim zd��y�em zorientowa� si� gdzie jestem, wypad�em na korytarz. Panowa� tam niesamowity wr�cz chaos: lokaje krzyczeli, dworzanie biegali bez�adnie, zderzaj�c si� z rozsypanymi niekarnie gwardzistami, wrzeszcza�a przera�liwie gruba dama, tul�c do piersi piszcz�cego pieska... Nikt nie zwraca� na mnie uwagi, chyba mnie nawet nie poznano. Sta�em zdumiony i oszo�omiony, by nagle zda� sobie spraw�, �e ju� od d�u�szego czasu czuj� zapach dymu. Po�ar! Rbit pod�o�y� ogie� w lewym skrzydle budowli. Przewr�ci� �wiecznik?...