2932
Szczegóły |
Tytuł |
2932 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2932 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2932 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2932 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID BRIN
Wys�annik Przysz�o�ci
(Przek�ad Micha� Jakuszewski)
Dla Beniamina Franklina
Przebieg�ego geniusza, I Lizystraty, Kt�ra pr�bowa�a...
Podzi�kowania
Autor chcia�by wyrazi� sw� wdzi�czno�� tym, kt�rzy tak szczodrze dzielili si� z
nim swym
czasem i m�dro�ci� podczas kszta�towania si� tej ksi��ki.
Dean Ing, Dian� i John Brizzolara, Astrid Andersen, Greg Bear, Mark Grygier,
Douglas
Bolger, Kathleen Retz, Conrad Halling, Pattie Harper, Don Coleman, Sarah Barter
i doktor James
Arnold - oni wszyscy wsparli mnie pomocnymi uwagami.
Szczeg�lnie chcia�bym podzi�kowa� Anicie Everson, Danielowi J. Brinowi, Kristie
McCue
oraz profesorowi Johnowi Lewisowi za ich istotne sugestie.
Wyrazy uznania dla Lou Aronica i Bantam Books za nieocenione wsparcie i
zrozumienie, a
tak�e dla Shawny McCarthy z Davis Publications za to samo.
Na koniec, dzi�kuj� kobietom, kt�re znalem i kt�re nigdy nie przestawa�y mnie
zdumiewa�,
gdy ogarnia�o mnie samozadowolenie i gdy potrzebny by� mi wstrz�s. Zmusza�y mnie
wtedy do
zastanowienia.
Jest w nich moc, drzemi�ca pod powierzchni�. I jest w nich magia.
David Brin kwiecie� 1985
WST�P
Trzynastoletnie roztopy
Lodowate wichry nie przestawa�y d��. Pada� brudny �nieg. Prastare morze nie
zna�o jednak
po�piechu.
Ziemia sze�� tysi�cy razy obr�ci�a si� wok� osi od chwili, kiedy rozb�ys�y
p�omienie i
zgin�y miasta. Teraz, gdy szesna�cie razy pokona�a sw� tras� wok� S�o�ca,
znikn�y ju� ob�oki
sadzy, kt�re wzbija�y si� z p�on�cych las�w, zmieniaj�c dzie� w noc.
Min�o sze�� tysi�cy zachod�w s�o�ca - jaskrawych, pomara�czowych, przepi�knych
dzi�ki
zawieszonemu w powietrzu py�owi - od chwili, gdy bij�ce w g�r�, przegrzane leje
przebity si� do
stratosfery, wype�niaj�c j� male�kimi, zawieszonymi w powietrzu okruchami ska�y
i gleby.
Zaciemniona nimi atmosfera przepuszcza�a mniej �wiat�a s�onecznego i och�odzi�a
si�.
Nie by�o ju� zbyt wa�ne, jaka by�a przyczyna - wielki meteoryt, pot�ny wybuch
wulkanu
czy wojna atomowa. R�wnowaga temperatury i ci�nienia za�ama�a si�. Rozszala�y
si� pot�ne
wichry.
Na ca�ej p�nocy zacz�� pada� brudny �nieg. Gdzieniegdzie nie usuwa�o go nawet
lato.
Prawdziwie wa�ny by� jednak tylko ocean, ponadczasowy, wytrwa�y i oporny na
zmiany.
Niebo pociemnia�o i poja�nia�o ponownie. Wiatry przynosi�y ze sob�
brunatno��te, pe�ne
grzmot�w zachody s�o�ca. Miejscami rozrasta�y si� lodowce, a p�ytsze morza
zaczyna�y opada�.
Lecz werdykt oceanu mia� by� rozstrzygaj�cy i jeszcze nie zapad�.
Ziemia wirowa�a. Ludzie bronili si� jeszcze tu i �wdzie.
A ocean wydawa� z siebie tchnienie zimy.
G�RY KASKADOWE
1
W�r�d py�u i krwi - gdy nozdrza wype�nia ostra wo� strachu - cz�owieka cz�sto
nawiedzaj�
dziwne skojarzenia. Cho� Gordon sp�dzi� po�ow� �ycia w g�uszy - z czego
wi�kszo�� zaj�a mu
walka o przetrwanie - wci�� dziwi�o go to, jak zapomniane dawno prze�ycia
budzi�y si� na nowo w
jego umy�le w samym �rodku walki na �mier� i �ycie.
Dysz�c w suchym jak pieprz g�szczu - czo�gaj�c si� desperacko, by znale��
schronienie -
do�wiadczy� nagle wspomnienia tak wyrazistego, jak pokryte py�em kamienie przed
jego nosem.
Wizja kontrastowa�a ostro z otaczaj�c� go rzeczywisto�ci�: deszczowe popo�udnie
w ciep�ej,
bezpiecznej bibliotece uniwersyteckiej dawno temu, zaginiony �wiat pe�en
ksi��ek, muzyki i
beztroskich, filozoficznych dywagacji.
�S�owa na stronicy�.
Pe�zn�c przez mocne, nieust�pliwe paprocie, niemal widzia� litery, czarne na
bia�ym tle.
Cho� nie przypomina� sobie nazwiska ma�o znanego autora, s�owa powr�ci�y do
niego z absolutn�
jasno�ci�.
�Pomijaj�c �mier�, nie istnieje nic takiego jak �ca�kowita� kl�ska... �adna
katastrofa nie
jest tak niszczycielska, by zdeterminowana osoba nie mog�a ocali� czego� z
popio��w - ryzykuj�c
wszystko, co jej pozosta�o...
Na �wiecie nie ma nic gro�niejszego ni� zdesperowany cz�owiek�.
Gordon �a�owa�, �e dawno nie�yj�cy pisarz nie znajduje si� obok niego, nara�ony
na to
samo niebezpiecze�stwo. Zastanowi� si�, jakich pokrzepiaj�cych frazes�w
doszuka�by si� w tej
katastrofie.
Podrapany i pokaleczony wskutek desperackiej ucieczki w g�szcz, czo�ga� si� tak
cicho, jak
tylko m�g�. Zastyga� w bezruchu i zaciska� powieki, gdy tylko wydawa�o si�, �e
unosz�cy si� w
powietrzu py� mo�e go sprowokowa� do kichni�cia. By�a to powolna, bolesna
w�dr�wka. Nie by�
nawet pewien, dok�d zmierza.
Kilka minut temu by� tak bezpieczny i dobrze zaopatrzony, jak rzadko kt�ry
samotny
w�drowiec. Teraz pozosta�o mu niewiele wi�cej ni� rozdarta koszula, wyp�owia�e
d�insy i
mokasyny, kt�re zwyk� wk�ada�, gdy rozbija� ob�z. Ponadto ciernie szarpa�y to
wszystko na
strz�py.
Po ka�dym nowym dra�ni�ciu jego ramiona i plecy ogarnia� gobelin pal�cego b�lu.
W tej
okropnej, suchej jak pieprz d�ungli nie mo�na jednak by�o zrobi� nic innego, jak
czo�ga� si�
naprz�d i modli� si�, by ta kr�ta trasa nie zaprowadzi�a go z powrotem w r�ce
wrog�w - ludzi,
kt�rzy w�a�ciwie ju� go zabili.
Gdy my�la�, �e piekielne zielsko nigdy si� nie sko�czy, pojawi�a si� przed nim
otwarta
przestrze�. G�szcz przecina�a w�ska rozpadlina. W dole widnia�o skalne
rumowisko. Gordon
wygramoli� si� wreszcie z ciernistych zaro�li, przetoczy� na plecy i wbi� wzrok
w zamglone niebo,
zadowolony cho�by i z tego, �e powietrza nie paskudzi ju� kompostowa wo� suchego
rozk�adu.
�Witajcie w Oregonie - pomy�la� z gorycz�. A my�la�em, �e w Idaho by�o kiepsko�.
Uni�s� r�k� i spr�bowa� otrze� sobie py� z oczu.
�A mo�e po prostu robi� si� ju� za stary na takie rzeczy?�
Ostatecznie przekroczy� ju� trzydziestk�, �redni� d�ugo�� �ycia w�drowca w
postkatastroficznej epoce.
�O Bo�e, chcia�bym wr�ci� do domu�.
Nie mia� na my�li Minneapolis. Preria by�a w dzisiejszych czasach piek�em. Przez
ponad
dziesi�� lat usi�owa� stamt�d uciec. Nie, dom by� dla Gordona czym� wi�cej ni�
jakim� konkretnym
miejscem.
�Hamburger, gor�ca k�piel, muzyka, merbromina... - zimne piwo...�
Gdy jego ci�ki oddech uspokoi� si�. na pierwszy plan wysun�y si� inne d�wi�ki
- a�
nazbyt wyra�ne odg�osy radosnego pl�drowania. Dobiega�y z odleg�o�ci jakich� stu
st�p w d�
zbocza. �miech rozlega� si�, gdy zachwyceni rabusie grzebali w jego ekwipunku.
...kilku �yczliwych gliniarzy w s�siedztwie� - doda� Gordon, nie przestaj�c
wylicza�
powab�w dawno minionego �wiata.
Bandyci zaskoczyli go, kiedy p�nym popo�udniem popija� herbat� z czarnego bzu
przy
ognisku. Od pierwszej chwili, gdy zobaczy�, jak gnaj� wzd�u� szlaku wprost na
niego, zrozumia�,
�e tym m�czyznom o zawzi�tych twarzach r�wnie �atwo b�dzie go zabi�, jak na
niego spojrze�.
Nie czeka�, a� zdecyduj�, kt�r� z tych rzeczy zrobi�. Lun�� wrz�tkiem w twarz
pierwszego z
brodatych rozb�jnik�w, po czym skoczy� prosto w pobliskie cierniste krzewy. W
�lad za nim
hukn�y dwa strza�y i na tym si� sko�czy�o. Zapewne jego zw�oki nie by�y dla
z�odziei warte
niemo�liwej do zast�pienia kuli. I tak ju� zdobyli jego zapasy.
�A przynajmniej tak s�dz��.
Gordon u�miechn�� si� gorzko. Nim usiad� ostro�nie. opieraj�c si� o skaln�
grz�d�, upewni�
si�. �e nie mo�na go dostrzec z le��cego w dole zbocza. Oczy�ci� podr�ny pas z
ga��zek i
poci�gn�� z wype�nionej do po�owy manierki d�ugi, rozpaczliwie mu potrzebny �yk.
�Dzi�ki ci, paranojo� - pomy�la�. Od czasu wojny zag�ady ani razu nie pozwoli�,
by pas
znalaz� si� dalej ni� trzy stopy od jego boku. By�a to jedyna rzecz, kt�r�
zd��y� z�apa�, nim da�
nura w chaszcze.
Gdy wyci�ga� z kabury rewolwer kalibru trzydzie�ci osiem, l�nienie ciemnoszarego
metalu
by�o widoczne nawet przez cienk� warstw� kurzu. Dmuchn�� na t�po zako�czon� bro�
i dok�adnie
sprawdzi� jej dzia�anie. Cichy trzask za�wiadczy� delikatnie, lecz dobitnie o
mistrzowskim
wykonaniu i �mierciono�nej precyzji wywodz�cych si� z innej epoki. Stary �wiat
by� bieg�y nawet
w sztuce zabijania.
�Zw�aszcza w sztuce zabijania� - poprawi� si� w my�lach Gordon.
Z le��cego poni�ej zbocza dobiega� ochryp�y �miech.
Z regu�y podczas w�dr�wki �adowa� bro� tylko czterema pociskami. Teraz wyci�gn��
z
torby u pasa jeszcze dwa bezcenne naboje i wsadzi� je do pustych kom�r le��cych
poni�ej iglicy i
za ni�. �Bezpieczne obchodzenie si� z broni�� nie by�o ju� istotn� kwesti�,
zw�aszcza �e i tak
spodziewa� si�, i� umrze dzi� wieczorem.
�Szesna�cie lat pogoni za snem - pomy�la�. Najpierw d�uga, bezowocna walka z
upadkiem... potem wysi�ki maj�ce na celu przetrwanie trzyletniej zimy... a
wreszcie ponad dziesi��
lat w�dr�wek z miejsca na miejsce, wymykania si� zarazie i g�odowi, walk z
przekl�tymi
holnistami i sforami dzikich ps�w... p� �ycia sp�dzone na odgrywaniu roli
w�drownego minstrela
z ciemnego wieku, wyst�p�w w zamian za posi�ek, by prze�y� jeszcze jeden dzie�,
podczas gdy
szuka�em... jakiego� miejsca...�
Gordon potrz�sn�� g�ow�. Zna� swe marzenia bardzo dobrze. By�y to g�upie
fantazje, na
kt�re nie by�o miejsca we wsp�czesnym �wiecie.
�...jakiego� miejsca, gdzie kto� wzi�� na siebie odpowiedzialno��...�
Odp�dzi� od siebie t� my�l. Bez wzgl�du na to, czego szuka�, jego d�uga
pielgrzymka
najwyra�niej dobieg�a kresu tutaj, w suchych, zimnych g�rach kraju, kt�ry ongi�
by� wschodnim
Oregonem.
S�dz�c po dobiegaj�cych z do�u d�wi�kach, bandyci ju� si� pakowali, gotowi
oddali� si� ze
swymi �upami. G�ste po�acie wysuszonych pn�czy zas�ania�y Gordonowi widok na to,
co dzia�o si�
poni�ej, za sosnami ponclerosu. Wkr�tce jednak pojawi� si� krzepki m�czyzna w
wyp�owia�ym,
my�liwskim p�aszczu w szkock� krat�, oddalaj�cy si� od jego obozu w kierunku
p�nocno-
wschodnim, szlakiem opadaj�cym w d� zbocza.
Jego str�j potwierdzi� to. co Gordon niejasno zapami�ta� z pierwszych chwil
ataku. Na
szcz�cie napastnicy nie nosili maskuj�cych ubior�w z demobilu... znaku
holnistowskich
surwiwalist�w.
�To na pewno tylko zwykli, przeci�tni bandyci, niech ich piek�o poch�onie�.
W takim przypadku istnia� cie� szansy, �e plan przeb�yskuj�cy w jego umy�le mo�e
co�
da�.
By� mo�e.
Pierwszy z bandyt�w owi�za� sobie wok� pasa zdatna na ka�d� pogod� kurtk�
Gordona. W
prawej r�ce trzyma� powtarzaln� strzelb�, kt�r� w�drowiec przyni�s� ze sob� a� z
Montany.
- Chod�cie! - krzykn�� brodaty rabu�. - Do�� ju� �wi�towania. Zgarnijcie to
wszystko i w
drog�!
�Herszt� - uzna� Gordon.
Nast�pny m�czyzna, ni�szy i odziany w bardziej wy�wiechtane �achy, pojawi� si�
szybkim
krokiem w polu widzenia. Ni�s� p��cienny plecak i sponiewieran� strzelb�.
- Ch�opie, co za �up! Trzeba by to uczci�. Jak ju� zataszczymy wszystko na
miejsce, to dasz
nam tyle bimbru, ile zechcemy, co, Ja�? - Ni�szy z rozb�jnik�w podskoczy� niczym
podekscytowany ptak. - Ch�opie, Sheba i dziewczyny chyba p�kn�, kiedy us�ysz� o
tym ma�ym
kr�liku, kt�rego zagonili�my w k�p� g�ogu. Nigdy nie widzia�em, �eby co� tak
szybko zwiewa�o!
Zachichota�.
Gordon zmarszczy� brwi, us�yszawszy obelg� dodan� do poniesionych szk�d. -
Niemal
wsz�dzie, gdzie dotar�, wygl�da�o to tak samo - postkatastroficzna nieczu�o��,
do kt�rej nigdy si�
nie przyzwyczai�, nawet po tych wszystkich latach. Spogl�daj�c jednym okiem zza
k�py traw
porastaj�cych brzeg rozpadliny, zaczerpn�� g��boko tchu i krzykn��:
- Nie liczy�bym jeszcze na popijaw�, bracie nied�wiedziu!
Adrenalina sprawi�a, �e jego g�os zabrzmia� bardziej piskliwie ni� tego chcia�.
Nie m�g�
jednak nic na to poradzi�.
Ros�y m�czyzna pad� niezgrabnie na ziemi�, usi�uj�c skry� si� za najbli�szym
drzewem.
Chudy rabu� gapi� si� jednak na zbocze.
- Co... Kto tam jest?
Gordon poczu� niewielk� ulg�. Zachowanie tych sukinsyn�w potwierdza�o, �e nie
byli
prawdziwymi surwiwalistami. Z pewno�ci� nie holnistami. W przeciwnym razie ju�
by nie �y�.
Pozostali bandyci - Gordon naliczy� w sumie pi�ciu - pognali wzd�u� szlaku,
d�wigaj�c
�upy.
- Padnij! - wrzasn�� do nich w�dz ze swej kryj�wki.
Chudzielec najwyra�niej zda� sobie spraw�, �e jest ca�kiem ods�oni�ty i
po�piesznie
do��czy� do swych kompan�w skrytych w podszyciu. Byli tam wszyscy opr�cz jednego
bandyty -
faceta o po��k�ej twarzy i upstrzonych siwizn� czarnych bokobrodach, w
tyrolskim kapeluszu na
g�owie. Zamiast si� ukry�, przesun�� si� nieco do przodu, prze�uwaj�c sosnow�
ig�� i wpatruj�c si�
z uwag� w g�szcz.
- A po co? - zapyta� ze spokojem. - Ten biedaczyna mia� na sobie niewiele wi�cej
ni�
bielizn�, kiedy na niego skoczyli�my. Mamy jego strzelb�. Sprawd�my, czego chce.
Gordon trzyma� g�ow� nisko, nie m�g� jednak nie zwr�ci� uwagi na leniwy,
afektowany,
przeci�g�y ton, jakim m�czyzna przemawia�. Jako jedyny z bandyt�w by� g�adko
ogolony. Nawet
z tej odleg�o�ci Gordon dostrzega�, �e jego ubranie by�o czystsze i staranniej
utrzymane.
Gdy herszt warkn�� co� pod nosem, zblazowany bandyta wzruszy� ramionami i bez
po�piechu skry� si� za rozwidlon� sosn�. Schowany zaledwie odrobin�, zawo�a� w
kierunku
wzg�rza:
- Jest pan tam, panie kr�liku? Bardzo �a�uj�, �e nie zaczeka� pan, �eby zaprosi�
nas na
herbat�. Pami�taj�c jednak o tym, jak Ja� i Ma�y Wally zwykli traktowa� go�ci,
nie mog� chyba
mie� do pana pretensji, �e da� pan drapaka.
Gordon nie m�g� uwierzy�, �e ma ochot� odpowiedzie� temu g��bowi �artem na �art.
- Tak w�a�nie wtedy sobie pomy�la�em! - zawo�a�. - Dzi�kuj�, �e rozumie pan m�j
brak
go�cinno�ci. Swoja drog�, z kim mam przyjemno��?
Wysoki osobnik u�miechn�� si� szeroko.
- Z kim mam... Ach, kszta�cony! C� za rado��. Up�yn�o tak wiele czasu, odk�d
rozmawia�em z inteligentnym cz�owiekiem - zdj�� tyrolski kapelusz i uk�oni� si�.
- Jestem Roger
Everett Septien, w swoim czasie makler Gie�dy Pacyficznej, a teraz bandyta,
kt�ry pana obrabowa�.
A co do moich koleg�w...
Zaro�la zaszele�ci�y. Septien nastawi� uszu. Wreszcie wzruszy� ramionami.
- Niestety! - zawo�a� do Gordona. W normalnej sytuacji skusi�aby mnie okazja do
porz�dnej
konwersacji. Jestem pewien, �e brakuje jej panu tak samo jak mnie. Tak si�
jednak niefortunnie
sk�ada, �e przyw�dca naszego ma�ego bractwa rzezimieszk�w nalega, bym si�
dowiedzia�, czego
pan chce, i zako�czy� spraw�. Prosz� wiec wyg�osi� sw�j tekst, panie kr�liku.
Zamieniamy si� w
s�uch.
Gordon potrz�sn�� g�ow�. Ten go�� najwyra�niej uwa�a� si� za dowcipnego, cho�
jego
humor by� czwartego gatunku, nawet wed�ug powojennych standard�w.
- Zauwa�y�em, �e pa�scy koledzy nie zabrali ca�ego mojego ekwipunku. Czy
przypadkowo
nie postanowili�cie wzi�� sobie tylko tyle, ile potrzebujecie, mi zostawi�
chocia� tyle, bym m�g�
prze�y�?
Z ni�ej po�o�onych chaszczy dobieg� cienki chichot. Potem do��czy�y do niego
inne ko�skie
r�enia. Roger Septien popatrzy� w lewo i w prawo, po czym uni�s� r�ce. Jego
przesadne
westchnienie zdawa�o si� sugerowa�, �e przynajmniej on docenia ironi� zawart� w
pytaniu
Gordona.
- Niestety - powt�rzy�. - Przypominam sobie, �e wspomnia�em o podobnej
mo�liwo�ci mym
wsp�braciom. Na przyk�ad naszym kobietom mog�yby si� na co� przyda� pa�skie
aluminiowe
tyczki do namiotu i stela� plecaka, sugerowa�em jednak, by�my zostawili nylonowy
�piw�r i sam
namiot, kt�re s� dla nas bezu�yteczne. Hmm, w pewnym sensie to w�a�nie
zrobili�my. Niemniej
nie s�dz�, by poczynione przez Wally�ego... hm, zmiany spotka�y si� z pa�sk�
aprobat�.
W krzakach zn�w rozleg� si� piskliwy chichot. Gordon podupad� nieco na duchu.
- A co z moimi butami? Wszyscy wygl�dacie na porz�dnie obutych. Czy zreszt�
pasowa�yby na kt�rego� z was? Nie mogliby�cie ich zostawi�? I kurtki z
r�kawicami?
Septien kaszln��.
- Hmm, tak. To podstawowe pozycje, prawda? Pomijaj�c oczywi�cie strzelb�, kt�ra
nie
podlega negocjacjom.
Gordon splun��. �No jasne, ty idioto. Tylko niepoprawny gadu�a powtarza
oczywiste
rzeczy�.
Ponownie da� si� s�ysze� st�umiony przez listowie g�os herszta bandyt�w. Raz
jeszcze
rozleg�y si� chichoty. Z grymasem b�lu na twarzy by�y makler, westchn�wszy,
powiedzia�:
- M�j przyw�dca pyta, co oferuje pan w zamian. Wiem oczywi�cie, �e nie ma pan
nic,
musz� jednak zapyta�.
Szczerze m�wi�c, Gordon mia� kilka rzeczy, kt�rych mogliby pragn��: na przyk�ad
wbudowany w pas kompas oraz scyzoryk o wielu ostrzach. Jakie jednak mia� szans�
na
zorganizowanie wymiany tak, by wyj�� z niej z �yciem? Nie trzeba by�o telepatii,
by odgadn��, �e
te sukinsyny bawi� si� ze sw� ofiar�.
Przepe�ni� go okrutny gniew, zw�aszcza z powodu fa�szywego wsp�czucia
okazywanego
przez Septiena. W ci�gu lat, kt�re nast�pi�y po upadku, spotyka� si� ju� z tym
po��czeniem okrutnej
pogardy i uprzejmego zachowania u ludzi ongi� wykszta�conych. Jego zdaniem takie
typki by�y o
wiele gorsze od tych, kt�rzy po prostu przystosowali si� do barbarzy�skich
czas�w.
- Niech pan pos�ucha! - krzykn��. - Na nic wam te cholerne buty! Nie
potrzebujecie te�
w�a�ciwie mojej kurtki, szczoteczki do z�b�w czy notesu. Ta okolica jest czysta,
wi�c po co wam
m�j licznik Geigera? Nie jestem a� tak g�upi, by wierzy�, �e odzyskam strzelb�,
ale bez niekt�rych
z tamtych rzeczy zgin�, niech was cholera!
Jego przekle�stwo ponios�o si� echem wzd�u� d�ugiego, g�rskiego zbocza,
pozostawiaj�c za
sob� pe�n� napi�cia cisz�. Nagle krzaki zaszele�ci�y i wyprostowa� si� ros�y
herszt bandyt�w.
Splun�� pogardliwie w stron� ukrytej ofiary i strzeli� palcami na pozosta�ych.
Teraz wiem, �e nie ma broni - oznajmi�. Jego g�ste brwi zw�zi�y si�. Wskaza�
r�k� mniej
wi�cej w kierunku Gordona. - Uciekaj, ma�y kr�liku. Uciekaj, bo obedrzemy ci� ze
sk�ry i zjemy
na kolacj�!
D�wign�� powtarzaln� strzelb� Gordona, odwr�ci� si� plecami i oddali� �cie�k�,
powoli i
oboj�tnie. Pozostali pod��yli za nim ze �miechem.
Roger Septien po�egna� g�rski stok ironicznym wzruszeniem ramion, po czym
zgarn��
swoj� cz�� �up�w i ruszy� za kompanami. Znikn�li za zakr�tem w�skiej g�rskiej
�cie�ki, lecz
jeszcze przez wiele minut Gordon s�ysza� cichn�cy w oddali d�wi�k czyjego�
radosnego
pogwizdywania.
�Ty imbecylu!� Cho� jego szans� by�y kiepskie, zmarnowa� je ca�kowicie, apeluj�c
do ich
rozs�dku i mi�osierdzia. W epoce k��w i pazur�w nikt tego nie robi�, chyba �e
by� bezsilny.
Wahanie bandyt�w znikn�o natychmiast, gdy jak g�upiec poprosi� ich o uczciwe
traktowanie.
Oczywi�cie m�g�by wystrzeli� ze swej trzydziestki�semki i zmarnowa� cenn� kul�,
by
dowie��, �e nie jest ca�kowicie niegro�ny. W ten spos�b zmusi�by ich, by
ponownie zacz�li
traktowa� go powa�nie...
�Dlaczego wi�c tego nie zrobi�em? Czy za bardzo si� ba�em? Zapewne - przyzna�.
Najprawdopodobniej umr� dzi� w nocy z zimna, ale nast�pi to za wiele godzin,
wystarczaj�co
du�o, by w tej chwili by�o to tylko abstrakcyjne zagro�enie, mniej przera�aj�ce
i bezpo�rednie ni�
pi�ciu bezlitosnych, uzbrojonych facet�w�.
Waln�� pi�ci� w otwart� d�o�.
�Och, przesta�, Gordon. Mo�esz zrobi� sobie psychoanaliz� wieczorem, kiedy
b�dziesz
zamarza� na �mier�. Wszystko sprowadza si� do tego, �e okaza�e� si� konkursowym
durniem i to
zapewne oznacza tw�j koniec�.
Podni�s� si� sztywno i zacz�� skrada� si� ostro�nie w d� zbocza. Cho� nie by�
jeszcze w
pe�ni got�w przyzna� si� do tego przed sob� samym, czu� narastaj�c� pewno��, �e
istnieje tylko
jedno rozwi�zanie, tylko jedno ma�o prawdopodobne, lecz jedynie mo�liwe wyj�cie
z tej
katastrofy.
Gdy tylko wydosta� si� spo�r�d chaszczy, poku�tyka� do s�cz�cego si� strumyka,
by obmy�
twarz i najgorsze skaleczenia. Odgarn�� z oczu przepocone kosmyki br�zowych
w�os�w.
Zadrapania bola�y go jak diabli, lecz �adne z nich nie wygl�da�o na tyle
gro�nie, by sk�oni� go do
wydobycia cienkiej tubki cennej jodyny, kt�r� mia� w torbie u pasa.
Nape�ni� na nowo manierk� i zamy�li� si�.
Opr�cz rewolweru i postrz�pionych �ach�w scyzoryka i kompasu, w torbie kry� si�
miniaturowy zestaw w�dkarski, kt�ry m�g� si� przyda�, je�li Gordon zdo�a pokona�
g�ry i dotrze�
do zlewiska jakiej� porz�dnej rzeki.
A tak�e, oczywi�cie, dziesi�� zapasowych naboi do jego trzydziestki�semki,
ma�ego
b�ogos�awionego reliktu cywilizacji przemys�owej.
Na pocz�tku, w czasie zamieszek i wielkiego g�odu, wydawa�o si�, �e jedyn�
rzecz�, kt�rej
zapasy s� nieograniczone, jest amunicja. Gdyby tylko Ameryka z prze�omu stuleci
magazynowa�a i
rozprowadza�a �ywno�� cho� w po�owie tak sprawnie, jak jej obywatele gromadzili
stosy
naboj�w...
Ostre kamienie wbija�y si� w obola��, lew� stop� Gordona, gdy pobieg� ostro�nie
w
kierunku swego niedawnego obozowiska. By�o oczywiste, �e w tych na wp�
podartych
mokasynach daleko nie zajdzie. Porozdzierane ubranie nie pomo�e mu w mro�ne,
jesienne noce w
g�rach, podobnie jak jego pro�by nie wzruszy�y twardych serc bandyt�w.
Na ma�ej polance, na kt�rej rozbi� ob�z nie dalej ni� jak�� godzin� temu, nie
by�o nikogo,
lecz spustoszenia, jakie tam zasta�, przeros�y jego najgorsze obawy.
Namiot zamieni� si� w stos nylonowych strz�p�w. �piw�r sta� si� ma�� zasp�
rozsypanego
g�siego puchu. Jedyn� rzecz�, jak� Gordon znalaz� nie uszkodzon�, by� smuk�y
�uk, kt�ry
wystruga� ze �ci�tego, m�odego drzewka, oraz szereg eksperymentalnych ci�ciw z
wn�trzno�ci
dzikich zwierz�t.
�Pewnie my�leli, �e to laska�. W szesna�cie lat po tym, jak sp�on�a ostatnia
fabryka,
bandyci, kt�rzy na niego napadli, w og�le nie dostrzegli potencjalnej warto�ci,
jakiej mog�y nabra�
�uk i ci�ciwy w chwili, gdy wreszcie sko�czy si� amunicja.
Pos�u�y� si� �ukiem, by pogrzeba� w stosie resztek w poszukiwaniu czego� wi�cej,
co
da�oby si� uratowa�.
�Nie mog� w to uwierzy�. Zabrali m�j dziennik! Ten m�drala Septien pewnie nie
mo�e si�
doczeka� chwili, gdy zasi�dzie, by nad nim �l�cze� podczas �nie�ycy, chichocz�c
nad opisami
moich przyg�d i moj� naiwno�ci�, podczas gdy pumy i myszo�owy b�d� obgryza� do
czysta moje
ko�ci�.
Ca�e jedzenie oczywi�cie znikn�o. Suszone mi�so, torba �upanych ziaren, kt�re
dano mu w
ma�ej wiosce w Idaho w zamian za kilka piosenek i opowie�ci, oraz ma�y zapas
cukru lodowatego,
kt�ry znalaz� w mechanicznych wn�trzno�ciach ograbionego automatu sprzedaj�cego.
�Mo�e to i lepiej z tym cukrem� - pomy�la� Gordon. wygrzebawszy z piasku
podeptan�,
zniszczon� szczoteczk� do z�b�w.
Dlaczego, u diab�a, musieli to zrobi�?
W p�nym okresie trzyletniej zimy - gdy niedobitki jego plutonu milicji
usi�owa�y w
imieniu rz�du, od kt�rego od miesi�cy nikt nie otrzyma� �adnych wiadomo�ci,
strzec jeszcze
silos�w z soj� w Wayne w stanie Minnesota - pi�ciu jego towarzyszy zmar�o z
powodu ostrych
zaka�e� jamy ustnej. By�y to straszliwe, pozbawione chwa�y zgony. Nikt nie mia�
pewno�ci, czy
odpowiedzialny by� jeden z u�ytych podczas wojny drobnoustroj�w czy te� zimno,
g��d i niemal
ca�kowity brak nowoczesnej higieny. Gordon wiedzia� tylko, �e widmo z�b�w
gnij�cych w czaszce
by�o jego osobist� fobi�.
�Sukinsyny� -pomy�la�, odrzucaj�c szczoteczk� na bok.
Kopn�� resztki po raz ostatni. Nie znalaz� nic, co kaza�oby mu zmieni� zdanie.
�Grasz na zw�ok�. Jazda. Zr�b to�.
Ruszy� naprz�d odrobin� sztywnym krokiem. Wkr�tce jednak pod��a� ju� �cie�k� tak
szybko i cicho, jak tylko potrafi�, �cigaj�c bandyt�w przez suchy jak pieprz
las.
Ich krzepki herszt zapowiedzia�, �e go zjedz�, je�li natkn� si� na niego raz
jeszcze.
Kanibalizm by� tu� po wojnie pospolity i ci g�rale mogli zasmakowa� w �d�ugiej
�wini�. Mimo to
musia� ich przekona�, �e trzeba si� liczy� z cz�owiekiem, kt�ry nie ma nic do
stracenia.
Po przej�ciu oko�o p� mili pozna� dobrze ich �lady: dwa tropy o mi�kkich
zarysach
charakterystycznych dla jeleniej sk�ry oraz trzy pozostawione przez
przedwojenne, wibramowe
podeszwy. Posuwali si� naprz�d bez po�piechu. M�g�by bez k�opotu po prostu
dogoni� swych
wrog�w.
Jego plan nie polega� jednak na tym. Gordon usi�owa� sobie przypomnie� sw�
porann�
w�dr�wk� t� sam� tras� w przeciwnym kierunku.
�Ta �cie�ka schodzi w d�, wij�c si� na p�noc po wschodnim zboczu g�ry, a potem
zawraca z powrotem na po�udniowy wsch�d, ku le��cej w dole pustynnej dolinie.
Co si� jednak zdarzy, je�li p�jd� skr�tem nad g��wnym szlakiem i pow�druj�
zboczem?
Mo�e mi si� uda ich z�apa�, gdy b�dzie jeszcze jasno... kiedy b�d� nadal
triumfowa�, nie
spodziewaj�c si� niczego.
Je�li faktycznie jest tam skr�t...�
Dr�ka wi�a si� spokojnie w d�, na p�nocny wsch�d, ku wyd�u�aj�cym si�
cieniom, w
kierunku pusty� wschodniego Oregonu oraz Idaho. Musia� przej�� poni�ej
wystawionych przez
bandyt�w posterunk�w wczoraj albo dzi� rano. �ledzili go bez po�piechu,
czekaj�c, a� rozbije
ob�z. Ich kryj�wka z pewno�ci� znajdowa�a si� gdzie� w bok od szlaku.
Nawet utykaj�c, Gordon potrafi� porusza� si� bezg�o�nie i szybko. By�a to jedyna
przewaga
mokasyn�w nad butami. Wkr�tce us�ysza� gdzie� w przodzie i w dole niewyra�ne
odg�osy.
Grupa �upie�c�w. M�czy�ni �miali si�, sypali �artami. Ich g�osy sprawia�y mu
b�l.
Nie w tym nawet rzecz, �e �miali si� z niego. Nieczu�e okrucie�stwo by�o cz�ci�
obecnego
�ycia, a je�li Gordon nie potrafi� si� z tym pogodzi�, to przynajmniej rozumia�,
�e jest
dwudziestowiecznym reliktem w dzisiejszym bestialskim �wiecie.
Te d�wi�ki przypomnia�y mu jednak inny �miech i �arty ludzi, kt�rzy kiedy�
dzielili z nim
niebezpiecze�stwo.
�Drew Simms - piegowaty s�uchacz kursu wst�pnego medycyny, wiecznie gamoniowato
u�miechni�ty, morderczo skuteczny gracz w szachy i pokera. Holni�ci za�atwili
go, gdy zdobyli
Wayne i spalili silosy...
Tiny Kielre - dwukrotnie uratowa� mi �ycie. Gdy le�a� na �o�u �mierci, trawiony
wojenn�
�wink�, chcia� tylko. bym czyta� mu bajki...�
By� te� porucznik Van, p�-Wietnamczyk, dow�dca ich plutonu. Dopiero gdy by�o
ju� za
p�no, Gordon dowiedzia� si�, �e obcina� w�asne racje �ywno�ciowe, by odda� je
swym ludziom.
Na koniec poprosi�, aby pochowano go spowitego w ameryka�sk� flag�.
Tak d�ugo ju� by� samotny. T�skni� za towarzystwem takich m�czyzn niemal r�wnie
mocno, jak za przyja�ni� kobiet.
Obserwuj�c chaszcze po lewej stronie szlaku, dotar� do polany, kt�ra zdawa�a si�
zapowiada� pochy�� skarp� - by� mo�e skr�t - wiod�c� na p�noc po stromym stoku
g�ry. Suche
jak pieprz krzewy trzaska�y, gdy zboczy� ze �cie�ki i zacz�� sam sobie torowa�
drog�. Mia�
wra�enie, �e pami�ta znakomite miejsce na zasadzk�: serpentyn� biegn�c� pod
wysok�, kamienn�
bram� w kszta�cie podkowy. Snajper m�g�by ukry� si� tu� nad t� skaln�
wynios�o�ci� i grza� z
bliska do ka�dego, kto w�drowa� �cie�k�.
�Je�li tylko zdo�am dotrze� tam przed nimi...�
M�g� przyszpili� ich z zaskoczenia i zmusi� do negocjacji. Fakt, �e nie mia� nic
do
stracenia, stwarza� mu pewne mo�liwo�ci. Ka�dy zdrowy na umy�le bandyta wola�by
ocali� �ycie,
by nast�pnego dnia obrabowa� kogo� innego. Musia� wierzy�, �e zechc� si� rozsta�
z butami,
kurtk� i cz�ci� �ywno�ci, by nie ryzykowa� utraty jednego czy dw�ch spo�r�d
siebie.
Mia� nadziej�, �e nie b�dzie zmuszony nikogo zabi�.
�Och, doro�nij wreszcie!� Jego najgorszym wrogiem w ci�gu najbli�szych kilku
godzin
b�d� archaiczne skrupu�y. �Cho� ten jeden raz b�d� bezlitosny�.
G�osy dobiegaj�ce ze szlaku ucich�y, gdy szed� na prze�aj stokiem g�ry.
Kilkakrotnie musia�
omija� wyszczerbione �leby b�d� po�acie szorstkich, brzydkich, kolczastych
krzew�w. Skupi� si�
na jak najszybszym dotarciu do swej skalnej zasadzki.
�Czy zaszed�em ju� wystarczaj�co daleko?�
Maszerowa� nieust�pliwie naprz�d. Wed�ug jego niedoskona�ej pami�ci zakr�t, o
kt�ry mu
chodzi�o, znajdowa� si� za d�ugim �ukiem szlaku wiod�cym na p�noc po wschodnim
stoku g�ry.
W�ska �cie�yna, wydeptana przez zwierz�ta, pozwoli�a mu przemkn�� przez sosnowy
g�szcz. Gordon zatrzymywa� si� cz�sto, by spojrze� na kompas. Stan�� przed
dylematem. By mie�
szans� na do�cigni�cie swych wrog�w, musia� trzyma� si� wy�ej od nich. Je�li
jednak b�dzie bieg�
zbyt wysoko, mo�e nie�wiadomie min�� sw�j cel.
A zmierzch by� ju� niedaleko.
Stadko dzikich indyk�w rozpierzch�o si�, gdy wpad� na ma�� polank�. Rzecz jasna,
zmniejszona g�sto�� zaludnienia mia�a zapewne co� wsp�lnego z powrotem dzikich
zwierz�t, by�
to jednak tylko jeszcze jeden znak �wiadcz�cy o tym, �e dotar� do krainy
bogatszej w wod� ni�
wysuszone tereny Idaho. �uk m�g� kt�rego� dnia okaza� si� u�yteczny, o ile
Gordon po�yje
wystarczaj�co d�ugo, by nauczy� si� z niego strzela�.
Skr�ci� w d� zbocza. Zaczyna� si� niepokoi�. Z pewno�ci� g��wny szlak by� ju�
daleko pod
nim, o ile do tego czasu nie zmieni� kilkakrotnie kierunku. Mo�liwe, �e zap�dzi�
si� zbytnio na
p�noc.
Wreszcie zda� sobie spraw�, �e wydeptana przez zwierzyn� �cie�ka skr�ca
nieub�aganie na
zach�d. Wydawa�o si� te�, �e znowu zaczyna prowadzi� w g�r�, ku czemu�, co
wygl�da�o na
nast�pn� g�rsk� prze��cz, spowit� w p�nopopo�udniow� mg��.
Zatrzyma� si� na chwil�, by odzyska� dech w piersiach oraz okre�li� swe
po�o�enie. By�
mo�e by� to kolejny w�w�z wiod�cy przez zimne, na wp� wysch�e G�ry Kaskadowe a�
do doliny
Willamette, a potem do Oceanu Spokojnego. Nie mia� ju� mapy, wiedzia� jednak, �e
co najwy�ej
par� tygodni marszu w tamtym kierunku powinno doprowadzi� go do wody,
schronienia, strumieni
pe�nych ryb, zwierzyny, a mo�e nawet...
Mo�e nawet jakich� ludzi staraj�cych si� przywr�ci� w �wiecie troch� porz�dku.
Blask
s�o�ca pod�wietlaj�cy skraj wysokich chmur przypomina� �wietlist� aureol�.
Przywodzi� na my�l
niemal zapomnian� �un� miejskich �wiate�, obietnic�, kt�ra gna�a go wci��
naprz�d ze �rodkowego
zachodu, ka��c mu szuka�. Marzenie, kt�re - cho� wiedzia�, �e jest czcze - po
prostu nie chcia�o go
opu�ci�.
Gordon potrz�sn�� g�ow�. W g�rach na pewno czeka� go �nieg, pumy i g��d. Nie
m�g�
zrezygnowa� ze swego planu, je�li chcia� �y�.
Cho� z determinacj� pr�bowa� skr�ci� w d�, w�skie. wydeptane przez zwierzyn�
�cie�ki
wci�� wiod�y go na p�nocny zach�d. Zakr�t z pewno�ci� by� ju� za nim. G�ste,
suche podszycie
zmusi�o go jednak do zag��bienia si� w nowy w�w�z.
Ma�o brakowa�o, by sfrustrowany Gordon nie us�ysza� d�wi�ku. Nagle jednak
zatrzyma� si�
i zacz�� nas�uchiwa�.
Czy to by�y g�osy?
Tu� przed nim, w�r�d lasu, otwiera� si� wiod�cy w g�r� stromy par�w. Gordon
p�dzi� w
jego stron�, dop�ki nie dostrzeg� zarys�w g�ry a tak�e innych szczyt�w �a�cucha,
spowitych g�st�
mg��. Wysoko na zachodnich zboczach nabiera�a ona koloru bursztynu, tam za�.
gdzie nie
dociera�y ju� promienie s�o�ca, ciemniej�cego fioletu.
Wydawa�o si�, �e d�wi�ki dobiegaj� z do�u. z kierunku wschodniego. Rzeczywi�cie,
by�y to
g�osy. Gordon przeszuka� wzrokiem stok g�rski i wypatrzy� wij�c� si� jak w��
lini� szlaku. W
oddali b�ysn�o przelotnie co� kolorowego, co posuwa�o si� powoli do g�ry przez
las.
Bandyci! Dlaczego jednak ponownie ruszyli pod g�r�? To niemo�liwe, chyba �e...
Chyba �e Gordon by� ju� daleko na p�noc od trasy, kt�r� w�drowa� wczoraj.
Musia� min��
miejsce zasadzki i znale�� si� nad �cie�k�. Rozb�jnicy posuwali si� jej
odga��zieniem, kt�rego
wczoraj nie zauwa�y�. Wiod�o ono do w�wozu, w kt�rym si� znajdowa�, a nie do
tego. w kt�rym
wpad� w pu�apk�.
T�dy z pewno�ci� wiod�a droga do ich bazy!
Spojrza� na g�r�. Tak jest, na zach�d, na wyst�pie nieopodal rzadziej
ucz�szczanej
prze��czy dostrzega� miejsce, gdzie mog�a si� kry� ma�a kotlinka. �atwo by�oby
jej broni�, a
bardzo trudno odkry� przypadkowo.
Gordon u�miechn�� si� z zawzi�to�ci�. On r�wnie� zawr�ci� na zach�d. Szansa na
zasadzk�
umkn�a, je�li jednak si� po�pieszy, mo�e dotrze� do kryj�wki bandyt�w przed
nimi.
Niewykluczone, �e b�dzie mia� kilka minut, by ukra�� to, czego potrzebowa�:
�ywno��, ubranie i
co�, w czym m�g�by nie�� �upy.
A je�li schronienie nie b�dzie opuszczone?
C�, mo�e mu si� uda wzi�� ich kobiety jako zak�adniczki, by spr�bowa� dobi�
targu.
,,To bez por�wnania lepszy pomys�. Tak jak trzymanie w r�kach bomby zegarowej
jest
lepsze od biegania z nitrogliceryn��.
Szczerze m�wi�c, wszystkie mo�liwe rozwi�zania wydawa�y mu si� nie do przyj�cia.
Zacz�� biec. Gnaj�c w�sk� �cie�k� wydeptan� przez zwierzyn�, uchyla� si� przed
konarami
i omija� wyschni�te pniaki. Wkr�tce ogarn�� go dziwny entuzjazm. Nie mia�
wyj�cia. Jego zwyk�e
w�tpliwo�ci nie mog�y mu ju� stan�� na przeszkodzie. By� niemal na haju od
wydzielanej przed
walk� adrenaliny. Jego kroki wyd�u�y�y si�. Ma�e krzewy przemyka�y mu przed
oczyma, tworz�c
zamazan� plam�. Wyci�gn�� nogi, by przeskoczy� nad zwalonym, zbutwia�ym pniem,
dokona� tego
z �atwo�ci�...
Przy l�dowaniu jego lew� nog� przeszy� ostry b�l. Co� wbi�o si� w stop� przez
cienk�
podeszw� mokasyna. Run�� twarz� w �wir koryta wyschni�tego strumienia.
Przetoczy� si� na plecy, �ciskaj�c kurczowo zranione miejsce. Za�zawionymi,
przymglonymi z b�lu oczyma dostrzeg�, �e potkn�� si� o grub�, tworz�c� p�tl�
stalow� lin�,
niew�tpliwie pozosta�o�� po jakim� starodawnym, przedwojennym wyr�bie lasu. I
znowu, cho� w
nodze czu� dotkliwy, pulsuj�cy b�l, jego nask�rkowe my�li by�y niedorzecznie
racjonalne.
�Osiemna�cie lat od ostatniego szczepienia przeciw t�cowi. Cudownie�.
Ale nie, nie skaleczy� si�, ale tylko potkn��. By�o to jednak wystarczaj�co
nieprzyjemne.
Z�apa� si� za udo i zacisn�� usta, staraj�c si� przetrzyma� straszliwe kurcze.
Wreszcie usta�y. Gordon doczo�ga� si� do zwalonego drzewa, po czym z wielk�
ostro�no�ci� d�wign�� si� i usiad�. Posykiwa� przez zaci�ni�te z�by, gdy fale
b�lu ust�powa�y
powoli.
S�ysza�, jak grupa bandyt�w przechodzi zboczem niedaleko pod nim, pozbawiaj�c go
zdobytej przewagi, kt�ra by�a jego jedyn� szans�.
�I tyle zosta�o ze wspania�ych plan�w dotarcia do kryj�wki przed nimi�.
Ws�uchiwa� si� w
g�osy, dop�ki nie umilk�y w oddali.
Wreszcie spr�bowa� si� podnie��, u�ywaj�c �uku jako laski. Powoli wspar� si�
ca�ym
ci�arem na lewej nodze i przekona� si�, �e mo�e na niej stan��, cho� nadal
dr�a�a z b�lu.
�Dziesi�� lat temu po takim upadku zerwa�bym si� na nogi i pobieg�bym dalej bez
chwili
zastanowienia. Pog�d� si� z tym. Jeste� prze�ytkiem, Gordon. Zu�y�e� si�. W
dzisiejszych czasach
mie� trzydzie�ci cztery lata i by� samotnym znaczy tyle, co by� gotowym na
�mier�.
Nie m�g� ju� zastawi� zasadzki ani nawet �ciga� bandyt�w. Nie tak wysoko w g�r�,
ku
widocznej na stoku prze��czy. Pr�by wytropienia ich w bezksi�ycow� noc nie
mia�yby sensu.
Przeszed� kilka krok�w. Pulsuj�cy b�l uspokaja� si� powoli. Wkr�tce m�g� ju�
i��, nie
wspieraj�c si� zbyt mocno na prowizorycznej lasce.
�wietnie, ale dok�d? Mo�e powinien wykorzysta� resztk� dnia, by znale�� jak��
jaskini�
albo stos sosnowych igie�, cokolwiek, co da�oby mu szans� na prze�ycie nocy.
Ch��d wzmaga� si�. Gordon obserwowa� cienie wspinaj�ce si� coraz wy�ej nad
pustynne
dno doliny. ��czy�y si� ze sob�, pogr��aj�c w mroku stoki niedalekich g�r. Coraz
czerwie�sze
s�o�ce opuszcza�o ostro�nie promienie przez szczeliny w �a�cuchu �nie�nych turni
wznosz�cych
si� po lewej stronie.
Spojrza� na p�noc. Nie potrafi� jeszcze znale�� w sobie energii potrzebnej, by
si� ruszy�.
Wtem dostrzeg� nag�y rozb�ysk �wiat�a, ostry refleks na tle falistego, zielonego
lasu, porastaj�cego
przeciwleg�y stok tego w�skiego w�wozu. Wci�� oszcz�dzaj�c obola�� stop�, Gordon
post�pi� kilka
krok�w naprz�d. Zmarszczy� czo�o.
Po�ary las�w, kt�re spustoszy�y tak wielkie po�acie suchych G�r Kaskadowych,
oszcz�dzi�y g�sty b�r pokrywaj�cy tamt� cz�� stoku. Niemniej znajdowa�o si� tam
co�, co
odbija�o �wiat�o s�oneczne niczym lustro. Ukszta�towanie pobliskich wzg�rz
sugerowa�o, �e mo�na
to dostrzec jedynie z miejsca, w kt�rym stal, i to tylko p�nym popo�udniem.
A wi�c jego domys�y by�y b��dne. Schronienie bandyt�w nie znajdowa�o si� w
odleg�ej
kotlinie w g�rze w�wozu, lecz znacznie bli�ej. Zdradzi� mu to jedynie szcz�liwy
traf.
�A wi�c dajesz mi teraz znaki? Teraz? - oskar�y� �wiat. Ca�kiem jakbym nie mia�
pod
dostatkiem k�opot�w, rzucasz mi brzytwy, kt�rych mog� si� chwyci�?�
Nadzieja by�a jak na��g. Gna�a go na zach�d przez p� �ycia. W par� chwil po
tym, jak
omal si� podda�, zacz�� tworzy� zarysy nowego planu.
Czy m�g� podj�� pr�b� obrabowania chaty pe�nej uzbrojonych m�czyzn? Wyobrazi�
sobie,
jak otwiera kopniakiem drzwi, bandyci wyba�uszaj� oczy ze zdumienia, a on
wszystkich
terroryzuje trzymanym w jednej r�ce rewolwerem, drug� za� ich wi��e!
Dlaczego by nie? Niewykluczone, �e si� spili, a on by� wystarczaj�co
zdesperowany, by
tego spr�bowa�. Czy m�g�by wzi�� zak�adnik�w? Do diab�a, nawet mleczna koza
by�aby dla nich
cenniejsza ni� jego buty! Za schwytan� kobiet� powinien otrzyma� w zamian
wi�cej.
Ten pomys� wywo�a� cierpki smak w jego ustach. Po pierwsze, powodzenie planu
zale�a�o
od tego, czy herszt bandyt�w zachowa si� rozs�dnie. Czy ten sukinsyn dostrze�e
sekretn� moc
ukryt� w zdesperowanym cz�owieku i pozwoli odej�� z tym, czego mu potrzeba?
Gordon widywa� ju�, jak ludzie powodowani dum� robili g�upie rzeczy. Zdarza�o
si� tak w
wi�kszo�ci przypadk�w.
�Je�li dojdzie do po�cigu, jestem ugotowany. W tej chwili nie zdo�a�bym
prze�cign�� nawet
borsuka�.
Popatrzy� na widoczne po drugiej stronie w�wozu odbicie i doszed� do wniosku, �e
w
ostatecznym rozrachunku ma bardzo ograniczony wyb�r.
Pocz�tkowo posuwa� si� powoli. Noga nadal go bola�a. Mniej wi�cej co sto st�p
musia� si�
zatrzymywa�, by sprawdzi�, czy na krzy�uj�cych si� i rozwidlaj�cych �cie�kach
nie wida� �lad�w
nieprzyjaciela. Z�apa� si� te� na tym. �e przygl�da si� cieniom w poszukiwaniu
ewentualnych
zasadzek. Zabroni� tego sobie. Ci faceci nie byli holnistami. W gruncie rzeczy
sprawiali wra�enie
leniwych. Przypuszcza�, �e ich warty b�d� blisko domu, je�li w og�le jakie�
wystawiali.
Gdy �wiat�o os�ab�o, przesta� dostrzega� �lady odci�ni�te w �wirowatej glebie.
Wiedzia�
jednak, dok�d idzie. Nie widzia� ju� po�yskuj�cego odbicia, ale par�w rysuj�cy
si� na przeciwleg�ej
skarpie g�rskiego siod�a tworzy� ciemna, poro�ni�t� na brzegach drzewami liter�
,,V�. Gordon
wybra� najwygodniejsz� �cie�k� i pop�dzi� naprz�d.
Ciemno�� zapada�a szybko. Od zamglonych g�rskich zboczy wia� silny wiatr, zimny
i
wilgotny. Gordon poku�tyka� wzd�u� koryta wyschni�tego strumienia. Wspinaj�c si�
serpentynami,
wspiera� si� na swej lasce. Nagle, gdy s�dzi�, �e jest ju� nie dalej jak �wier�
mili od celu, �cie�ka
znikn�a.
Uni�s� r�ce, by os�oni� twarz, i spr�bowa� ruszy� bezg�o�nie przez suche
podszycie.
Zwalczy� gro�ne, uporczywe pragnienie kichni�cia, wywo�ane unosz�cym si� w
powietrzu py�em.
Zimna, nocna mg�a sp�ywa�a w d� g�rskich stok�w. Wkr�tce grunt l�ni� ju� od
s�abo
po�yskuj�cego szronu. Mimo to Gordon dygota� nie tyle z zimna, co z
podenerwowania. Wiedzia�,
�e jest coraz bli�ej. Tak czy owak. czeka�o go spotkanie ze �mierci�.
W m�odo�ci czyta� o bohaterach, historycznych i literackich. Niemal ka�dy z
nich, gdy
nadchodzi� moment dzia�ania, potrafi� jako� odsun�� na bok swe osobiste problemy
- niepok�j,
dezorientacj� czy trwog� - przynajmniej na czas trwania zagro�enia. Umys�
Gordona nie
funkcjonowa� jednak w ten spos�b. Wype�nia� si� tylko wizjami coraz to nowych
komplikacji,
wirem �al�w.
Nie w tym rzecz, �e mia� w�tpliwo�ci, co nale�y zrobi�. Wed�ug wszelkich
przyj�tych przez
niego norm by� to s�uszny uczynek. Konieczny dla ocalenia �ycia. Poza tym, je�li
i tak mia�
umrze�, m�g� przynajmniej uczyni� g�ry nieco bezpieczniejszym miejscem dla
nast�pnego
w�drowca, zabieraj�c ze sob� kilku z tych sukinsyn�w.
Mimo to im bli�ej by�a chwila konfrontacji, tym wyrazi�ciej zdawa� sobie spraw�,
�e nie
pragnie, by jego dharma osi�gn�a podobny stan. W�a�ciwie nie chcia� zabi�
�adnego z tych
facet�w.
Zawsze tak by�o, nawet wtedy, gdy wraz z ma�ym plutonem porucznika Vana usi�owa�
pom�c w utrzymaniu pokoju w resztce pa�stwa, kt�re ju� umar�o.
Potem za� wybra� �ycie minstrela, w�drownego aktora i robotnika - cz�ciowo po
to, by
ci�gle pozostawa� w ruchu, poszukuj�c istniej�cego gdzie� �wiat�a.
Niekt�re z ocala�ych powojennych spo�eczno�ci by�y otwarte dla obcych. Kobiety
oczywi�cie zawsze by�y mile widziane, ale niekiedy przyjmowano te� m�czyzn.
Cz�sto jednak
kry� si� w tym jaki� haczyk. Nierzadko nowy m�czyzna musia� zabi� kogo� w
pojedynku, by mie�
prawo zasiada� za wsp�lnym sto�em, b�d� te� przynie�� skalp cz�onka wrogiego
klanu, aby
dowie�� swej dzielno�ci. Na r�wninach i w G�rach Skalistych zosta�a ju� tylko
garstka
prawdziwych holnist�w. Jednak�e wiele ocala�ych plac�wek, kt�re napotka�,
wymaga�o rytua��w,
w kt�rych nie zamierza� bra� udzia�u.
Mimo to sta� teraz tutaj, licz�c kule, a jaka� cz�� jego ja�ni rozwa�a�a
ch�odno, czy je�li
b�dzie strzela� celnie, wystarczy ich na wszystkich bandyt�w.
Drog� zagrodzi�y mu znowu rzadkie zaro�la je�ynowe. Niedostatek owoc�w
nadrabia�y
obfito�ci� cierni. Tym razem Gordon ruszy� brzegiem g�szczu, ostro�nie toruj�c
sobie drog� w
coraz g��bszej ciemno�ci. Jego poczucie kierunku - udoskonalone przez
czterna�cie lat w�dr�wki -
funkcjonowa�o automatycznie. Porusza� si� bezg�o�nie i uwa�nie, nie porzucaj�c
toku w�asnych
my�li.
Og�lnie rzecz bior�c, by�o zdumiewaj�ce, �e cz�owiek taki jak on prze�y� a� tak
d�ugo.
Wszyscy, kt�rych zna� lub podziwia� jako ch�opiec, byli martwi, podobnie jak
�ywione przez nich
nadzieje. Wygodny �wiat, stworzony dla takich jak on marzycieli, rozpad� si�,
gdy Gordon mia�
zaledwie osiemna�cie lat. Ju� dawno zda� sobie spraw�, �e jego uporczywy
optymizm musi by�
form� histerycznego ob��du.
,,Do diab�a, w dzisiejszych czasach wszyscy maja �wira. Tak - odpowiedzia� sam
sobie. Ale
paranoja i depresja maj� teraz warto�� przystosowawcz�. Idealizm jest po prostu
g�upi�.
Zatrzyma� si� obok malej, barwnej plamki. Rozgarn�� ciernie i ujrza� w
odleg�o�ci oko�o
jarda pojedyncza k�p� czarnych jag�d, najwyra�niej przeoczon� przez miejscowego
baribala. Mg�a
wzmocni�a zmys� w�chu Gordona. Wyczuwa� w powietrzu s�ab� wo� jesiennej
st�chlizny.
Nie zwa�aj�c na ostre kolce, wyci�gn�� r�k� i zerwa� gar�� kleistych owoc�w. Ich
cierpka
s�odycz mia�a w jego ustach dziko�� samego �ycia.
Mrok zapad� ju� niemal zupe�ny. Przez ciemne chmury prze�wieca�y nieliczne,
blade
gwiazdy. Zimny wiatr szarpa� rozdart� koszul� Gordona, przypominaj�c mu, �e czas
ju�. by
wykona� swoj� robot�, nim d�onie zgrabiej� mu tak. �e nie b�dzie w stanie
nacisn�� spustu.
Omijaj�c ostatni odcinek g�szczu, otar� lepkie d�onie o spodnie. Nagle, w
odleg�o�ci oko�o
stu st�p, dostrzeg� b�ysk du�ej, szklanej szyby, l�ni�cej w s�abej po�wiacie
nieba.
Zanurkowa� z powrotem za cierniste krzewy. Wyci�gn�� rewolwer i przytrzyma�
prawy
nadgarstek lew� d�oni�, czekaj�c, a� oddech mu si� uspokoi. Nast�pnie sprawdzi�
dzia�anie broni.
Trzasn�a cicho, jakby z delikatnym, mechanicznym samozadowoleniem. Czu� w
kieszeni na piersi
ci�ar zapasowej amunicji.
W g�szczu niebezpiecznie by�o porusza� si� szybko lub gwa�townie. Gordon napar�
na
krzaki, kt�re ust�pi�y lekko. Nie przej�� si� kilkoma nast�pnymi zadrapaniami.
Zamkn�� oczy i
zaczai medytowa� w poszukiwaniu spokoju i - tak jest - przebaczenia.
Owia� go powiew ch�odnej mg�y. �Nie - westchn��. Nie ma innego wyj�cia�. Uni�s�
bro� i
odwr�ci� si�.
Budynek wygl�da� do�� osobliwie. Cho�by dlatego, �e odleg�a tafla szk�a by�a
ciemna.
By�o to dziwne, lecz jeszcze bardziej niezwyk�a by�a cisza. Gordon oczekiwa�, �e
bandyci
rozpal� ogie� i b�d� g�o�no �wi�towa�.
Zrobi�o si� ju� niemal tak ciemno, �e nie m�g� dostrzec w�asnej d�oni. Ze
wszystkich stron
otacza�y go drzewa, majacz�ce w mroku niczym pot�ne trolle. S�abo widoczna
szyba rysowa�a si�
na tle jakiej� czarnej konstrukcji. K��bi�ce si� chmury odbija�y si� w niej
srebrzystym blaskiem.
Pomi�dzy Gordonem a jego celem unosi�y si� cienkie strz�py mg�y, kt�re
zamazywa�y obraz i
sprawia�y, �e wszystko migota�o.
Ruszy� powoli naprz�d. Prawie ca�� uwag� skupia� na tym, po czym szed�. To nie
by�
odpowiedni moment, by nadepn�� na such� ga��zk� albo przebi� sobie stop� ostrym
kamieniem,
teraz, gdy pow��czy� nogami w ciemno�ci.
Podni�s� wzrok i raz jeszcze nawiedzi�o go niesamowite wra�enie. Z budynkiem,
kt�ry
widzia� przed sob�, co� by�o nie w porz�dku. Gordon dostrzega� niemal wy��cznie
jego zarys za
po�yskuj�cym s�abo szk�em. Z jakiego� powodu budowla wygl�da�a dziwnie.
Przypomina�a
pude�ko. Wydawa�o si�, �e wi�kszo�� jej g�rnej cz�ci zajmuje okno. To, co
znajdowa�o si�
poni�ej, przywodzi�o na my�l raczej metal ni� pomalowane drewno. Na rogach...
Mg�a zg�stnia�a. Gordon zda� sobie spraw�, �e jego ocena odleg�o�ci by�a b��dna.
S�dzi�, �e
patrzy na dom b�d� wielk� chat�. Gdy si� zbli�y�, zrozumia�, �e konstrukcja jest
w rzeczywisto�ci
znacznie mniej oddalona ni� mu si� zdawa�o. Jej kszta�t by� znajomy, ca�kiem
jakby...
Nadepn�� stop� na ga��zk�. Rozleg� si� g�o�ny trzask! Przykucn��, wpatruj�c si�
w mrok z
rozpaczliwym nat�eniem, przekraczaj�cym mo�liwo�ci wzroku. Wyda�o mu si�, �e
gor�czkowa
moc, nap�dzana przera�eniem, trysn�a mu z oczu i za��da�a, by opary rozst�pi�y
si�, ods�aniaj�c
widok.
Sucha mg�a nagle przed nim opad�a, ca�kiem jakby go us�ucha�a. Gdy �renice
Gordona si�
rozszerzy�y, zobaczy�, �e znajduje si� w odleg�o�ci niespe�na dw�ch metr�w od
okna... odbicia
w�asnej twarzy o wyba�uszonych oczach i potarganych w�osach, i ujrza�, na�o�ona
na swe oblicze,
pustook�, ko�ciotrupi�, �mierteln� mask� - skryt� pod kapturem czaszk�,
u�miechaj�c� si� na znak
powitania.
Skuli� si�, zahipnotyzowany. Wzd�u� kr�gos�upa przemkn�� dreszcz zgrozy. Nie by�
w
stanie u�y� broni, ani wydoby� z krtani �adnych d�wi�k�w. Mg�a zawirowa�a wok�
niego.
Wyt�a� s�uch, by us�ysze� co�, co by dowiod�o, �e naprawd� ogarn�� go ob��d. Ze
wszystkich si�
pragn��, by trupia g�owa okaza�a si� omamem.
Biedny Gordon!
Grobowa wizja nak�ada�a si� na jego odbicie. Wydawa�o si�, �e l�ni, pozdrawiaj�c
go.
Przez wszystkie te straszliwe lata �mier� - w�a�cicielka �wiata - ani razu nie
ukaza�a si� mu jako
widmo. Ot�pia�y Gordon nie potrafi� zrobi� nic innego, jak us�ucha� polecenia
wywodz�cej si� z
Elsynoru postaci. Czeka�, niezdolny oderwa� wzroku ani nawet si� poruszy�.
Czaszka i jego
twarz... jego twarz i czaszka... Schwyta�a go ona bez walki, a teraz wydawa�o
si�. �e wystarczy jej
u�miech.
Na koniec przysz�o mu z pomoc� co� tak prozaicznego, jak ma�pi odruch.
Bez wzgl�du na to jak hipnotyzuj�cy czy przera�aj�cy, �aden niezmienny obraz nie
mo�e
bez ko�ca przykuwa� ludzkiej uwagi. Nie wtedy, kiedy nic si� najwyra�niej nie
dzieje, nic nie
zmienia. W chwili gdy zawiod�y go odwaga i wykszta�cenie, gdy jego system
nerwowy odm�wi�
pos�usze�stwa - w�adz� wreszcie przej�a nuda.
Wypu�ci� z p�uc powietrze. Us�ysza�, jak gwi�d�e mu mi�dzy z�bami. Poczu�, �e
jego oczy
bez rozkazu �wiadomo�ci odwracaj� si� od oblicza �mierci.
Do cz�ci jego ja�ni dotar�o, �e okno jest wprawione w drzwi. Tu� przed nim by�a
klamka.
Po lewej stronie drugie okno. Po prawej... po prawej by�a maska.
Maska...
Maska d�ipa.
Maska porzuconego, zardzewia�ego d�ipa spoczywaj�cego w p�ytkiej koleinie
le�nego
parowu...
Zamruga� powiekami i spojrza� na prz�d skorodowanego wehiku�u z dawnymi znakami
rz�du Stan�w Zjednoczonych oraz szkielet nieszcz�snego, martwego urz�dnika
pa�stwowego,
kt�ry le�a� wewn�trz z czaszk� przyci�ni�t� do szyby po stronie pasa�era,
zwr�con� przodem w
stron� Gordona.
Jego ulga i zawstydzenie by�y tak wielkie, �e zd�awione westchnienie, jakie z
siebie wyda�,
wydawa�o si� niemal ektoplazmatyczne. Gordon stan�� na nogi. By�o to tak, jakby
wyprostowa� si�
z pozycji p�odowej. Narodzi� si�.
- Oj. O jejku - powiedzia� po to tylko, by us�ysze� w�asny g�os. Zatoczy�
szeroki kr�g wok�
pojazdu, poruszaj�c r�kami i nogami. Wpatrywa� si� obsesyjnie w martwego
pasa�era. Wraca� do
rzeczywisto�ci. Oddycha� g��boko. Jego puls uspokoi� si�, a szum w uszach
stopniowo cich�.
Wreszcie usiad� na le�nej �ci�ce, opieraj�c si� plecami o ch�odne drzwi po
lewej stronie
d�ipa. Dr�a�. Musia� u�y� obu r�k, by zabezpieczy� rewolwer i schowa� go do
kabury. Nast�pnie
wydoby� manierk� i poci�gn�� powoli kilka pot�nych �yk�w. �a�owa�, �e nie ma
czego�
mocniejszego, lecz w tej chwili woda mia�a smak tak s�odki, jak samo �ycie.
Zapad�a ju� g��boka noc. Ch��d przeszywa� do szpiku ko�ci. Mimo to Gordon przez
kilka
chwil odwleka� oczywist� decyzj�. Nie mia� ju� szans na odnalezienie kryj�wki
bandyt�w. Zbyt
d�ugo pod��a� fa�szywym tropem przez pogr��on� w atramentowym mroku g�usz�.
Samoch�d
zapewnia� przynajmniej jakie� schronienie, lepsze ni� cokolwiek innego w
okolicy.
Podni�s� si� i dotkn�� d�oni� klamki, przypominaj�c sobie ruch, kt�ry ongi� by�
drug�
natur� dla dwustu milion�w jego rodak�w. Ruch ten po chwili oporu zmusi� klamk�
do ust�pienia.
Drzwi skrzypn�y g�o�no, gdy poci�gn�� ze wszystkich si� i otworzy� je. W�lizn��
si� na pokryte
sp�kanym winylem siedzenie i zbada� wn�trze pojazdu.
By� to jeden z tych d�ip�w, w kt�rych kierowca siedzia� po prawej stronie. W
zamierzch�ych czasach, przed wojn� zag�ady, u�ywa�a ich poczta. Martwy listonosz
- to co z niego
zosta�o - le�a� skulony na drugim siedzeniu. Gordon stara� si� na razie nie
patrze� na szkielet.
Skrzynia pojazdu by�a niemal ca�kowicie wype�niona brezentowymi workami. Zapach
starego papieru wype�nia� ma�� kabin� przynajmniej r�wnie intensywnie, jak s�aby
ju� od�r
zmumifikowanych szcz�tk�w.
Z pe�nym nadziei okrzykiem Gordon z�apa� za m