4030
Szczegóły |
Tytuł |
4030 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4030 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4030 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4030 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Waldemar �ysiak
Cena
Obsada:
Uczestnicy Posiedzenia
1. Teodor hrabia Tar�owski
2. Jubiler Roman Bartnicki
3. Mecenas Alojzy Krzy�anowski
4. Nauczyciel Zbigniew Mertel
5. Dyrektor kina Romuald Korto�
6. Policjant, przodownik Stanis�aw Godlewski
7. Radca Roman Malewicz
8. Filozof, profesor Mieczys�aw S t a � czak
9. Lekarz Bogus�aw Hanusz
10. Dziennikarz Krystian K�os
11. Naczelnik poczty Bronis�aw Sedlak
12. Ksi�dz Julian Hawry�ko
13. Aptekarz Zygmunt Brus
Pozostali
14. Oficer Gestapo Friedrich Muller
15. Kamerdyner �ukasz
16. Hrabicz Marek Tar�owski
17. Porucznik Wehrmachtu.
AKT I.
Wielka pod�u�na sala obiadowa pa�acu t�tni�a cisz� zatopionych koralowych jaski�. Po�rodku kr�lowa� st� o kszta�cie starorzymskiego hipodromu dla rydwan�w. Wok� - niczym �a�cuch suto umundurowanych wartownik�w - spa�o dwana�cie bli�niaczych krzese�. Blat sto�u d�wiga� trzy z�ocone mosi�ne �wieczniki, srebrn� salaterk� oraz kamienn� popielniczk� wype�nion� niedopa�kami cygaretek i popio�em symbolizuj�cym samopoczucie palacza. Przy �cianach i na �cianach milcza�y kredensy, komody, p�stoliki, donice, wazy, obrazy i kinkiety; gada� tylko zegar, kt�rego d�ugie wahad�o mierzy�o rytmicznie czas. Kryszta�y �yrandoli �wieci�y zimnym blaskiem. Szyby drzwi wyj�ciowych na taras wpuszcza�y do wn�trza panoram� ogrodu, a szyby okienne fragment parku. ��cznie - ba�niowy widok, nie ma ju�, bowiem w Polsce owych starych pa�acowych dom�w, pe�nych sybarytyzmu duchowego i materialnego (prywatnych dzie� sztuki, rodzinnie u�ywanych finezyjnych mebli, bibliotek niepublicznych, oraz sprzyjaj�cej tworzeniu, balowaniu i kopulowaniu atmosfery �haute cusine" plus �grand vin"). Wszystko to przemin�o z wichrem Drugiej Wojny �wiatowej, anihilowanie barbarzy�stwem faszyst�w i komunist�w.
M�czyzna siedz�cy przy stole i pal�cy cygaretk� za cygaretk� nazywaj si� Tar�owski. Teodor hrabia Tar�owski. Jego bardzo dawni przodkowie byli hetmanami, senatorami i ministrami monarch�w. Jego prapradziad by� oficerem napoleo�skim, pradziad powsta�cem i emigrantem, dziad renegatem w s�u�bie cara, za� ojciec abnegatem w s�u�bie hedonizmu marki �fin-de-siecle" i modernizmu rozkosznej ery �wiatowego mi�dzywojnia. Teodor - p�ki by� m�ody i jeszcze m�ody - praktykowa� cywilizowan� bezczelno�� dzieci z dobrych rodzin, kt�re id� przez �ycie bez hamulc�w (rodziny te�, lecz zw�aszcza dzieci), a dla upewnienia si�, �e wolno im, rzucaj� od czasu do czasu jakie� mocne s�owo nale��ce do j�zyka lump�w, czyni�c to tak naturalnie, jakby poprawia�y sobie w�osy mu�ni�ciem grzebienia. Ustatkowa� si� po pi��dziesi�tce, bo zosta� zrzucony przez wy�cigow� klacz. Odt�d m�g� je�dzi� tylko na w�zku inwalidzkim, dzi�ki czemu po�wi�ca� wi�cej czasu �onie, co wszak�e nie trwa�o d�ugo, bo ona zmar�a w pierwszym tygodniu wojny. Wsz�dzie wtedy mn�stwo ludzi umiera�o od ku� i bomb, a j� zabi� rak biustu.
Wojna (dok�adniej: okupacja niemiecka) zmieni�a hrabiemu rodzaj go�ci. Teraz cz�sto bywali u niego (na przyj�ciach i na polowaniach) wy�si oficerowie Wehrmachtu i Abwehry, nigdy za� oficerowie Gestapo czy SD, poniewa� obie te formacje sk�ada�y si� z nieb��kitnokrwistych cham�w, gdy w Abwehrze i w�r�d generalicji armijnej od hrabi�w i baron�w a� si� roi�o. Tymczasem okoliczne lasy roi�y si� od partyzant�w, ci jednak nie brali uczt �pana hrabiego" ze �Szkopami" za kolaboracj�, inkasowali bowiem regularnie hrabiowski haracz patriotyczny wspieraj�cy �walk� narodowo-wyzwole�cz�".
Wojenny karnawa� �starej dobrej arystokracji" niemieckiej (starej z�ej nigdy i nigdzie nie by�o) sko�czy� si�, gdy zrozumia�a ona, i� Trzecia Rzesza si� wali. Ta refleksja przynios�a pr�b� buntu. Lecz lipcowy (roku 1944) zamach na �Fuhrera" si� nie uda� i Hitler spu�ci� ze smyczy Gestapo, kt�re od dawna marzy�o, by �rozwali�" herbowych cz�onk�w g��wnego sztabu armii i prominent�w Abwehry. Zacz�a si� rze�, a barokowy pa�ac hrabi�w Tar�owskich przestali wizytowa� dobrze urodzeni Niemcy w dobrze skrojonych mundurach. To akurat niezbyt martwi�o hrabiego. Rozpacza� w�a�nie z innego powodu. Od dw�ch godzin jego w�zek inwalidzki tkwi� niczym wmurowany przy coraz bardziej kopiatej popielniczce, a jego wzrok b��dzi� t�po miedzy �cian� a �cian�, wzorem zwierz�t �wie�o wrzuconych do klatki.
Taka rozpacz bywa czarniejsza ni� noc. Ma zwiotcza�e cz�onki, opuszczone ramiona i za�zawione spojrzenie. Dr�y jak w delirium. Przypomina negatyw fotografii weselnej. Budzi my�li o studniach, lochach, zawalonych pieczarach i polarnych mrozach. Kradnie tlen. Zaprasza g��d. Modlitwy uciekaj�, nie daj�c si� �owi�. Skrzeczy fatum. Ale i ko�acze si� b�ysk nadziei, bo p�ki �ycia - poty nadziei. Hrabia Tar�owski, otulony mrokiem swych my�li i dymem cygaretek - czeka� na cud. Doczeka� si� blisko po�udnia. W otwartych drzwiach sali stan�� s�dziwy kamerdyner �ukasz i zameldowa� wystraszonym g�osem, prawie szeptem:
- Przyjecha�, panie hrabio!...
Z oddali, z g��bi pa�acu, od strony portyku wej�ciowego, bieg�o mocne, rytmiczne i coraz g�o�niejsze dudnienie obcas�w t�uk�cych posadzk�. Urwa�o si�, gdy na progu stan�� oficer w mundurze Gestapo, smuk�y, przystojny i regulaminowo pewny siebie. Wygl�da� jak produkt nazistowskiego burdelu laboratoryjnego, kt�rego zadaniem by�a hodowla rasy pi�knych, czystych, b��kitnookich blondyn�w, aby przysz�e szeregi SS, SD czy Gestapo nie sk�ada�y si� g��wnie z brunet�w o rysach semickich lub Hitleropodobnych. Legenda Gestapo przypisywa�a tej formacji grubia�stwo i prostactwo, jednak on - kapitan Friedrich Muller - mia� co� arystokratycznego i w sposobie bycia, i w upodobaniach (nie cierpia� lokali, kt�rych klientela przejawia�a nadmiern� sk�onno�� do du�ej ilo�ci alkoholu i do wyst�p�w go�ych kobiet oplecionych w�ami), za� najbardziej niearystokratyczn� cech� jego charakteru by�a typowa drobnomieszcza�ska wrogo�� wobec arystokracji prawdziwej.
Muller - nim przest�pi� pr�g - obrzuci� wn�trze sali wnikliwym spojrzeniem i zdj�� czapk�, a p�niej zrobi� kilka krok�w w stron� inwalidzkiego w�zka i zawiesi� pytaj�cy wzrok na twarzy hrabiego, daj�c milcz�co do zrozumienia, �e pierwszy nie otworzy ust. Tar�owski prze�kn�� gorzk� od cygaretki �lin� i wymamrota� tonem tak grzecznym, �e nieomal przymilnym, a �ami�cym si� lekko:
- Dzie� dobry, panie Muller... Jestem... jestem panu wielce zobowi�zany, �e zechcia� pan pofatygowa� si�... �e nie odrzuci� pan mojego zaproszenia... Gdyby nie moje kalectwo, nie fatygowa�bym pana, tylko sam bym si� uda� do pa�skiego biura... Prosz�, zechce pan...
Wskaza� Mullerowi krzes�o, ten jednak ani drgn��. Sta� rozlu�niony, w pozycji, kt�r� historycy sztuki zw� kontrapostem (przeciwwag� dla ugi�tej prawej nogi by�a mu czapka trzymana zgi�t� lew� r�k�), milcz�co �widruj�c twarz gospodarza. To trwaj�ce par� sekund milczenie zdawa�o si� trwa� par� minut i wytwarza�o atmosfer� napawania si� wy�szo�ci� przez cz�owieka umundurowanego. Kiedy jednak kapitan odezwa� si�, w jego g�osie nie by�o z�o�liwej ostentacji, tylko troch� zwyczajnego ch�odu:
- Dzie� dobry, panie hrabio... Je�li chodzi o fatyg�, to pofatygowa�em si� dla zaspokojenia ciekawo�ci... Nie ciekawo�ci wobec sprawy, kt�r� pan ma do mnie, bo to rzecz oczywista, ale ciekawo�ci tego pa�acu, bo mi o nim du�o m�wiono, nigdy jednak nie zosta�em tu zaproszony...
- C�... przyznaj�, panie Muller, �e...
- Ale� ja nie mam o to �alu, panie Tarlowsky, rozumiem jaka jest r�nica mi�dzy plebejuszem z Gestapo a hrabi�tkami z Abwehry. Gdyby nie ten g�upi przypadek, �e jej szef, admira� Canaris. zosta� aresztowany w minionym tygodniu i jego firma przechodzi pod kuratel� G��wnego Urz�du Bezpiecze�stwa Rzeszy - o ratunek prosi�by pan dzisiaj swego kompana, majora von Sternberga.
Po�o�ywszy czapk� na blacie sto�u, niedaleko popielniczki, Muller odwr�ci� si� do Tar�owskiego plecami i trzymaj�c d�onie skrzy�owane na swej ko�ci ogonowej zacz�� w�drowa� wzd�u� �cian sali, przygl�daj�c si� obrazom. M�wi� dalej, lecz teraz m�wi� do tapet z secesyjn� arabesk� i do p��cien, w�r�d kt�rych przewa�a�y portrety przodk�w gospodarza.
- ... S�ysza�em, �e pan baron von Sternberg dwukrotnie zosta� kr�lem polowania, gdy terenem �ow�w by�y lasy pa�skiego maj�tku. Biedak, odwo�ano go st�d w trybie tak gwa�townym, �e nie zdo�a� nawet zabra� swoich my�liwskich trofe�w i po�egna� si� z panem... Zdradz� panu pewien sekret, panie hrabio. Kiedy zacz�to przes�uchiwa� tych arystokrat�w, dokonano sensacyjnego odkrycia w dziedzinie biologii! Uwierzy pan? - okaza�o si�, �e ich krew wcale nie jest b��kitna...
Wzi�� z komody bibelot, kawa�ek niebieskiego kryszta�u, i uni�s� pod �wiat�o, ku szybie. Zrobi� min� konesera, ale Tar�owski nie mia� g�owy do zastanawiania si� czy jest to poza, czy prawdziwe znawstwo.
- Panie kapitanie, chcia�bym...
- Chcia�by pan zapyta�, czemu mnie interesuj� takie drobiazgi? - przerwa� mu gestapowiec, odk�adaj�c bibelot. - Interesuj� mnie, bo s� pi�kne i cenne. To a� dwa powody - wystarczy, �eby kocha� stare rzemios�o. Boli mnie, gdy tyle kurzu obsiada takie cuda.
Str�ci� z blatu komody grub� warstw� kurzu i otrzepa� d�o� o d�o�.
- Ten brud to �a�oba po Sternbergu i jego kolegach, panie Tarlowsky?
- Nie, to choroba s�u��cej, panie Muller. Zatru�a si� czym�, a m�j kamerdyner jest zbyt stary, �eby sprz�ta�. Przejd�my mo�e do...
- Tak, przejd�my do obraz�w. Ramy s� wi�cej warte, panie hrabio!
- C�, to portrety rodzinne, a nie malarstwo wystawowe. Na pi�trze mam jednego Cranacha i dw�ch Wenecjan osiemnaste wiecznych.
- Z przyjemno�ci� kiedy� obejrz�. Lubi� dobr� tw�rczo��. Jako maturzysta chcia�em studiowa� histori� sztuki, ale m�j ojciec by� kolejarzem i nie zarabia� tyle pieni�dzy, by starcza�o na czesne...
Obszed� w ko�cu ca�y salon, zbli�y� si� do sto�u, cofn�� krzes�o i siad�, zak�adaj�c nog� na nog�.
- Teraz mo�emy przej�� do rzeczy, kt�ra interesuje pana. S�ucham, panie hrabio.
Tar�owski wci�gn�� g��boki haust dymu i wydmucha� przez nos z tak� si��, jakby chcia� wydmucha� pecha.
- Panie kapitanie, dzisiaj...
- Przepraszam, panie hrabio, czy mog� zapali�?
- Ale� tak, bardzo prosz�!
Muller wyj�� z kieszeni z�ot� papiero�nic� i zapalniczk�, a Tar�owski, widz�c, �e popielniczka jest przepe�niona, chwyci� ma�y dzwoneczek chowany w ramie fotela inwalidzkiego i zadzwoni�. Nadbieg� �ukasz, wzi�� popielniczk� i szybko przyni�s� czyst�. Go�� zaci�gn�� si� dwa razy i zrobi� wyczekuj�c� min�.
- Czy wolno mi b�dzie jakim� trunkiem pocz�stowa� pana? - spyta� Tar�owski.
- Na przyk�ad?
- No... cho�by odrobin� dobrego koniaku... Albo wermutu, b�d� wytrawnego wina...
- Mo�e pan. Ale nie koniakiem i nie winem, chocia� lubi� oba te trunki. Tutaj jednak wola�bym pi� co� innego.
- Tak?...
- T� pa�sk� stawn� rodow� nalewk�, o kt�rej von Sternberg opowiada� istne cuda. Kocha� libacje w pa�skim domu. A propos - z czego j� robicie ?
- Z wi�ni, malin i agrestu, panie kapitanie. Dzwoneczek znowu rozbrzmia� i kamerdyner znowu si� zjawi�.
- �ukaszu, daj dwa kieliszki i nalewk�. Nalewka smakowa�a Niemcowi. Po drugim kieliszku zyska� lepszy humor.
- No dobrze, panie hrabio, nie tra�my wi�cej czasu. S�ucham.
- Dzisiaj... dzisiaj aresztowano w mie�cie mojego syna...
- Zgadza si�.
- On jest niewinny. Nie robi� niczego przeciwko Niemcom, absolutnie niczego, nie nale�a� do �adnej organizacji...
- Wierz� panu.
- On nawet w trzydziestym dziewi�tym nie poszed� do wojska, bo nie mia� w�wczas osiemnastu lat. Zatem nie walczy� z wami ani przez chwil�. Dzi� ma dwadzie�cia dwa lata i wcale nie interesuje si� polityk�. Jedyna rzecz, kt�ra go interesuje, to ornitologia. Chodzi o ptaki...
- Wiem co to jest ornitologia, panie hrabio!
- Ale czy wie pan, �e m�j syn jest niewinny?
- To bardzo mo�liwe.
- Wi�c czemu...
- Czy mo�na jeszcze?... - spyta� Muller, wskazuj�c karafk� z nalewk�.
- Ale� tak, prosz� bardzo. Ciesz� si�, �e panu smakuje.
Wypili po kolejnym kieliszku.
- Ju� dawno nic nie smakowa�o mi tak, jak ta pa�ska nalewka, panie Tarlowsky! - mlasn�� gestapowiec. - Sznapsy, kt�re s� sprzedawane w rudnickich knajpach, to kwas lub �mierdz�ce pomyje.
Tar�owski otar� usta kraw�dzi� d�oni i wr�ci� do tematu:
- Panie Muller, dlaczego pan aresztowa� mojego syna?
- Bo gdybym aresztowa� pana, by�oby to w z�ym gu�cie, pan jest kalek�. Dlatego zamiast pana aresztowa�em pa�skiego syna.
- Ale czemu?!...
Muller przypali� sobie kolejnego papierosa, a papiero�nic�, miast do kieszeni uniformu, po�o�y� na blacie sto�u, miedzy swoj� zapalniczk� i popielniczk�.
- Panie hrabio, wczoraj by�o wielkie bum w naszym dystrykcie. Banda le�na wysadzi�a tor kolejowy. Zgin�o czterech Niemc�w. Jechali na wschodni front. Kilkunastu zosta�o rannych, pi�ciu ci�ko. Zapewne pan o tym s�ysza�?
- Tak, lecz ani ja, ani m�j syn, nie mamy z tym nic wsp�...
- To bez znaczenia, panie Tarlowsky. Ca�kowicie bez znaczenia!
- Niewinno�� jest, pa�skim zdaniem, bez znaczenia? !
- Tak, poniewa� znaczenie ma tylko sprawiedliwo��.
- Zgoda, m�wimy o tym samym!
- Boj� si�, �e m�wimy o czym� zupe�nie innym, panie hrabio. Ja m�wi� o sprawiedliwo�ci, kt�r� Rzesza egzekwuje na terenie Generalnego Gubernatorstwa dla poskromienia czyn�w bandyckich wymierzonych przeciwko urz�dnikom niemieckim i armii niemieckiej. Taki przypadek zachodzi tutaj. W�adze dystryktu postanowi�y, �e je�li winowajcy, to jest sprawcy wczorajszego sabota�u na kolei, nie ujawni� si� - w�wczas za ka�dego eksterminowanego Niemca da g�ow� dziesi�ciu tubylc�w. W ka�dym z czterech miast le��cych niedaleko miejsca napadu aresztowano dziesi�ciu zak�adnik�w, ��cznie czterdziestu ludzi. Jako szef Gestapo w Rudniku wykona�em tylko rozkaz mojej zwierzchno�ci - aresztowa�em dziesi�tk� w Rudniku.
- Ale dlaczego w�a�nie Marka?!
- Bo to figura, hrabicz, pa�ski syn. M�wi�em panu ju�, �e wola�bym aresztowa� pana, czyli znaczniejsz� figur�, lecz wi�zie� na w�zku inwalidzkim robi�by mi w areszcie scenografi� tragikomiczn�, taka szopka razi�aby m�j smak. Pr�cz pa�skiego syna aresztowa�em dyrektora szpitala, dyrektora banku, dyrektora tartaku, s�dziego, le�niczego i paru innych, same chluby Rudnika. �eby zabola�o!
Tar�owski przymkn�� powieki, pr�buj�c zmusi� do zimnej subordynacji my�li ko�uj�ce lotem sp�oszonych ptak�w, lecz wykrztusi� tylko rozpaczliwe pytanie:
- I co teraz?
- O tym tak�e m�wi�em panu ju�, panie hrabio. Je�li winni mordu na Niemcach nie oddadz� si� w r�ce w�adzy niemieckiej przed p�noc�, to jutro rano rozstrzelamy zak�adnik�w. A je�li si� oddadz� - wypu�cimy zak�adnik�w, i pa�ski syn wr�ci do pana. Proste.
Tar�owski mimowolnie podni�s� g�os, lecz starczy�o mu woli, by nie krzykn��:
- Przecie� pan wie, �e...
- Tak, obaj wiemy, �e w zwyczaju bandyt�w z AK i NSZ nie le�y dobrowolne przyznawanie si� do winy, nigdy tego nie robi�. Ale zawsze mo�e by� ten pierwszy raz...
- Pan dobrze wie, �e...
- Dlatego jutro o dziesi�tej rano rozstrzelamy wi�ni�w. Lub powiesimy. Dla nich to b�dzie bez r�nicy, panie hrabio. Jeszcze nie zadecydowa�em...
- M�j syn jest niewinny!!
- Wszyscy tam s� niewinni. Zgin�li te� niewinni. Za czterech niewinnych ludzi u�miercimy czterdziestu niewinnych ludzi, o�owiem lub sznurem. Chyba jednak o�owiem... My�l�, �e wreszcie zrozumia� pan dlaczego nie aresztowano pana. Cz�owiek rozstrzeliwany w w�zku inwalidzkim to co� ponad moje si�y, zw�aszcza ponad m�j gust, panie hrabio.
Zapad�o milczenie. Gestapowiec wzi�� karafk�, bez pytania nape�ni� kieliszki i bez czekania wychyli� sw�j.
- Herrlich!... Umm! Rzeczywi�cie nektar, cudo!
Tar�owski wbi� wzrok w blat sto�u, oddychaj�c chrapliwie i nie dostrzegaj�c pe�nego kieliszka. Gdy uni�s� g�ow�, zawiesi� wzrok na twarzy kapitana i spyta� cicho:
- Co mog� zrobi�, by uratowa� syna, panie Muller?
- Bardzo du�o, pod warunkiem, �e jest pan wierz�cy. Wierzy pan w Boga?
- Tak.
- To niech go pan prosi o pomoc. Jako istota wszechmocna nie powinien mie� z tym k�opot�w, bez trudu pa�skiego syna uratuje. Pod warunkiem, �e nie roze�li� go pan jakim� blu�nierstwem lub upodobaniem do grzesznych czyn�w, i �e nie jest na pana obra�ony.
Hrabia zacisn�� wargi i znowu przymkn�� powieki, by oczy nie zdradzi�y wstr�tu wobec �dowcipu" gestapowca. Kapitan z rozkosz� s�czy� nalewk�, a milczenie, formalnie �enuj�ce, wcale mu nie przeszkadza�o. Odstawi� kieliszek, gdy usta gospodarza eksplodowa�y:
- Chc� wykupi� mojego syna!
- Wykupi�?... - uda� zdziwienie Muller. Hrabia skin�� g�ow� jak automat, by� mo�e
przera�ony obcesowo�ci� w�asnej frazy, a mo�e tylko zdumiony radykalizmem swego wyst�pienia. Muller parskn��:
- Wykupi�! Tak po prostu?
- Tak po prostu!
- Jak klejnot zastawiony w lombardzie?
- Nie - jak dziecko zamkni�te w areszcie!
- Chce pan przyj�� do kasy aresztu i wykupi� syna?
- Chc� go wykupi� p�ac�c panu!
Muller odchyli� si� na oparcie krzes�a i roze�mia� szeroko:
- Pan mi proponuje �ap�wk�, panie Tarlowsky!... Korumpowanie urz�dnika Rzeszy jest obraz� dla tego� urz�dnika i dla samej Rzeszy, nie m�wi�c ju� o tym, �e jest przest�pstwem �ciganym na mocy kodeksu. Czy pan sobie zdaje z tego spraw�, panie hrabio?
- Tak, lecz co mam do stracenia? Jestem kalek� i jestem ju� zbyt blisko grobu, aby si� ba� czegokolwiek!
Muller skrzywi� wargi tak kpiarsko, �e papieros o ma�o nie wylecia� mu z ust.
- Co pan powie, panie hrabio!... A ja my�la�em, �e pan zaprosi� mnie ze strachu...
- Owszem, ze strachu. Tylko �e ze strachu o syna, a to zupe�nie inny strach ni� strach o w�asn� sk�r�!
- Ten strach, czy inny strach, zawsze jednak strach... Nie by�oby mnie tutaj, gdyby nie pa�skie �miertelne przera�enie, panie hrabio.
- Tak, zgadza si� - umieram ze strachu. Ze strachu, �e mo�ecie Marka zabi�, a przedtem torturowa� !
- Co takiego?!
- Dobrze pan s�ysza�, panie Muller! Niech mi pan powie szczerze - czy ju� katowali�cie mojego syna?
- Panie hrabio!... - skarci� Tar�owskiego Muller, kr�c�c przecz�co g�ow� i robi�c min� pe�n� dezaprobaty. - Daj�e pan spok�j!
- To pan niech da spok�j mojemu dziecku, Muller!
- Ale� ja si� nad nim fizycznie nie zn�cam, nie tkn��em go palcem, Herr Tarlowsky! Pan mi pewnie nie uwierzy, lecz ja nigdy nie bij� wi�ni�w.
- Bo ma pan ludzi do tego!
- To prawda, mam takich ludzi, co u�ywaj� pejczy, metalowych pr�t�w i gumowych pa�ek. Ja jestem gorszy od nich - u�ywam s��w. Tylko s��w. Nie m�wi� o rozkazach, kt�re wydaj� moim ludziom - chodzi o s�owa kierowane przeze mnie do wrog�w. S� takie s�owa, panie hrabio, przy kt�rych b�l fizyczny niewiele znaczy - s�owa-wytrychy rozwi�zuj�ce problemy kat�w, a ofiarom czyni�ce krzywd� najwi�ksz�. Trzeba tylko zna� w�a�ciwy s�ownik i umie� z niego korzysta� w�a�ciwie, to jest adekwatnie do sytuacji i warunk�w.
Tym razem Tar�owski nie zdo�a� ju� pohamowa� wzgardy:
- M�wi pan o straszeniu b�d� szanta�owaniu ludzi bezbronnych, ludzi ca�kowicie zdanych na pana �ask�, panie Muller!
- Niekoniecznie, drogi hrabio. M�wi� r�wnie� o dawaniu wyboru ludziom przynajmniej cz�ciowo zdanym na samych siebie. O udowadnianiu tym ludziom, �e wstr�t, jaki czuj� wobec kata, jest niesprawiedliwy, bo sami ma�o si� od kat�w r�ni�, s� zdolni do identycznych bestialstw, do pope�niania haniebnych czyn�w...
- Retoryczne r�wnanie kat�w i ofiar to sofizmatyka czy dialektyka zbyt n�dzna, bym chcia� j� roztrz�sa�, kapitanie!
- Wi�c niech pan tylko s�ucha. R�cz�, �e warto, wyk�ada ekspert. Ja te problemy rozwi�zuj� nie teoretycznie, ale praktycznie, panie hrabio, i to od dawna, od kilku lat nieomal codziennie. I gdybym musia� powiedzie�, czego przede wszystkim nauczy�a mnie ta praktyka - jakiej zasady, jakiej regu�y, jakiego kanonu - stwierdzi�bym, �e tego, i� ofiary i oprawcy s� takimi samymi skurwysynami, r�nice s� �adne!
- �atwo m�wi�, gdy si� jest...
- Oprawc�?... Niech panu b�dzie, Tarlowsky. Ale, prosz� mi wierzy�, nie k�ama�em - oprawiam wy��cznie przy pomocy s��w. Metody si� r�ni�, zale�nie od -osobnik�w i od warunk�w; wbrew pozorom szanta� czy straszenie nie s� moimi faworytami. Wol�, na przyk�ad, okrucie�stwo dawania wyboru.
- Jakiego wyboru?
- Bezlitosnego, prosz� pana. Okrutnego, perfidnego, morderczego, i tak dalej - nie brakuje tu diabelskich przymiotnik�w.
- Brakuje tylko cz�owiecze�stwa, panie kapitanie.
- Cz�owiecze�stwa jako ba�niowego idea�u. My dwaj m�wimy o cz�owiecze�stwie rzeczywistym, kt�remu jest do idea�u bardzo daleko. Cz�owiek stale dostaje wyb�r od losu i stale �le korzysta z tej szansy. Gdy ofiara dostaje wyb�r od kata - dostaje wyb�r bez idealnej szansy i produkuje rezultat identyczny. Lub jeszcze gorszy. Rozumie pan teraz, czemu powiedzia�em, �e ten wyb�r jest bezlitosny dla ofiar. Dla oprawc�w jest intryguj�cy psychologicznie. Kto�, kto nie zna aparatu represji, nie ma poj�cia, �e stawianie ludzi przed wyborem jest pasjonuj�c� zabaw�.
- Z pewno�ci�! - burkn�� hrabia tonem goryczy maskuj�cej ton wstr�tu. - Mnie nie bawi nawet s�uchanie tego, Muller,
- Bo jest pan w�r�d przegranych, a nie w�r�d zwyci�zc�w. Gdyby by� pan londy�skim kupcem w Indiach osiemnastowiecznych... Czy s�ysza� pan jak urz�dnicy Kompanii Wschodnioindyjskiej zmuszali wtedy hinduskich ch�op�w do p�acenia nadmiernych podatk�w? Wi�zali razem ojca i syna, i ch�ostali tylko od jednej strony, tak i� uderzenia pada�y albo na ojca, albo na syna - ka�dy z nich m�g� to wzi�� tylko na siebie, podstawiaj�c w�asne plecy, lub, je�eli by� silniejszy, m�g� zas�oni� si� od bat�w cudzym cia�em. Przy pomocy s��w mo�na robi� co� r�wnie perfidnego. Gdyby, na przyk�ad, mia� pan tak�e c�rk�, i gdybym da� panu wyb�r: zwr�c� panu syna je�li w zamian odda mi pan c�rk� do rozwa�ki?
- Proponuj� pieni�dze i siebie!
- Pana odrzucam, m�wili�my ju� o tym dwa razy; niech pan wreszcie zrozumie, �e dla mnie to kwestia dobrego smaku... Natomiast pieni�dzy nie odrzucam - dwadzie�cia tysi�cy dolar�w za �ycie adepta ornitologii, panie hrabio! Tylko �e...
- Zgoda, panie Muller! - przerwa� mu uradowany Tar�owski. - Ale ja nie mam dolar�w. Proponuj� marki lub bi�uterie...
Muller pokr�ci� sceptycznie g�ow� i rozgni�t� niedopa�ek papierosa o dno popielniczki.
- Wyznam panu, hrabio, �e spadek notowa� na gie�dach w Stalingradzie i w Kursku odebra� mi wiar� co do przysz�o�ci marki. A z�oto jest zbyt ci�kie.
- Wi�c...
- Tu nie ma problemu. Jubiler, Herr Bartnycky, wymieni panu twarde na mi�kkie w dowolnych ilo�ciach. Problem le�y gdzie indziej. Pa�ska propozycja to dla mnie zbyt du�e ryzyko, panie hrabio...
- Przysi�gam, �e nikt pr�cz nas... Gwarantuj� panu pe�n� dyskrecj�, panie Muller!
- Nie o to chodzi. Problem w tym, �e Gestapo w�a�nie rozprawia si� z Abwehr�. M�j lubelski zwierzchnik, Kraus, szczeg�lnie nienawidzi barona von Sternberga; rywalizowali tu ze sob� tak d�ugo, jak d�ugo Abwehr� i Gestapo dar�y ze sob� koty. Kraus wie, �e von Sternberg bywa� u pana cz�stym go�ciem, i dlatego s�dzi, �e mog�o to by� co� wi�cej ni� tylko komitywa dw�ch
arystokrat�w. Gdybym wypu�ci� jedynie pa�skiego syna, m�g�bym sta� si� podejrzanym, i� mam jaki� kontakt z Abwehr�, s�owem - �e robi� to dla niedobitk�w admira�a Canarisa. Nie zaryzykuj� w�asnego �ba, panie hrabio!
- Przecie�... wcze�niej ju� pan przyj�� moj� propozycj�. Wymieni� pan sum�!
- Ale wtedy pan mi nie da� doko�czy�. Wymieni�em tylko sum� jednostkow�.
- Nie rozumiem... Jak to jednostkow�?
- Zechce pan pos�ucha�, panie Tarlowsky. Moja propozycja jest troch� inna, bardziej hurtowa, no i bardziej zyskowna dla mnie, ale przede wszystkim jest ona bardziej bezpieczna dla kapitana Friedricha Mullera, a tak si� sk�ada, �e niczyje bezpiecze�stwo nie mo�e mi by� r�wnie drogie jak bezpiecze�stwo Friedricha Mullera. Proponuj� uk�ad nast�puj�cy: wypuszcz� czterech aresztowanych i wezm� dwadzie�cia tysi�cy dolar�w za ka�dego, co razem stanowi osiemdziesi�t tysi�cy dolar�w. Po�ow� oddam Krausowi. Tak du�e pieni�dze bardzo go uciesz�, i przy tym b�dzie mnie podejrzewa� tylko o ch�� zarobku, a nie o spiskowanie na rzecz Abwehry czy o inn� g�wnian� polityk�.
- Pan wybaczy, panie kapitanie, ale... ale...
- Ale co?
- Ja... ja nie mog� tego...
Muller zacisn�� wargi i r�bn�� pi�ci� w st� tak mocno, �e z popielniczki wysypa�a si� na blat cze�� popio�u, a kieliszki brz�kn�y jak przestraszone.
- Czterech lub nikt!
- Nie wiem... - westchn�� hrabia.
- Czego pan nie wie?!
- Nie wiem, czy wystarczy mi bi�uterii, panie Muller...
- Jestem jako� dziwnie spokojny, �e tak - rozlu�ni� si� znowu kapitan. - Pytanie, czy wystarczy panu ch�ci, by p�aci� za ludzi ca�kowicie panu obcych, i to ludzi bez herb�w. Widz� tu wszelako szans� ul�enia panu. Przecie� ka�dy aresztowany ma jak�� rodzin�, kt�ra ch�tnie sprzeda ostatnie buty, �eby uratowa� swojego. Niech pan si� z nimi skontaktuje... To zreszt� nie moja sprawa co pan zrobi. Moj� spraw� jest rozstrzela� jutro dziesi�ciu. Lub powiesi� dziesi�ciu. Jednak chyba rozstrzela�... Zapewniam pana, panie Tarlowsky, �e dziesi�ciu zostanie jutro rozstrzelanych.
- Ale bez mojego syna! Jestem got�w da� za niego...
- �adnych targ�w, panie hrabio! Czterech lub nikt.
- Dobrze... - szepn�� Tar�owski. - Czterech...
- Po dwadzie�cia tysi�cy prezydent�w.
- Tak.
- Co ja gadam, mein Gott! Cztery razy po dwadzie�cia tysi�cy prezydent�w to... to by�oby osiemdziesi�t tysi�cy jednodolar�wek! Fura! Wystarczy osiemset fizjonomii prezydenta Franklina. Lub tysi�c sze��set wizerunk�w prezydenta Granta. Ale nie drobniejszymi.
- Dobrze.
- To jednak, niestety, nie wszystko.
- Wi�cej nie b�d� m�g�!
- Wi�cej pieni�dzy nie ��dam. Cho� gdybym ��da� - m�g�by pan, jestem tego pewien, panie hrabio. Chodzi o co� innego - o aresztowanych.
- Ju� ustalili�my, �e p�ac� za czterech!
- To si� nie zmienia. Czterech. Oczywi�cie rozumie pan, hrabio, �e poniewa� mam ukara� dziesi�ciu, a nie sze�ciu - b�d� musia� aresztowa� czterech innych na miejsce czw�rki wykupionej przez pana. Problem selekcji zostawiam panu. Wr�c� tu o...
Wbi� �renice w cyferblat stoj�cego pod �cian� zegara, kt�rego wahad�o odmierza�o sekundy, potem przyjrza� si� w�asnemu zegarkowi, i sprecyzowa�:
- ... o si�dmej rano. Pa�ski zegar �adnie bije, ale p�ni si� ca�e cztery minuty. Ma pan zatem osiemna�cie godzin. Jutro o si�dmej rano wr�czy mi pan walizk� lub torb� z portretami ustalonych prezydent�w i dwie listy z nazwiskami jeszcze nie ustalonych wybra�c�w.
- Dlaczego dwie listy?
- M�wi�em, �e problem selekcji ceduj� na pana.
- Selekcji ludzi, kt�rych pan uwolni, kapitanie !
- Dubeltowej selekcji, panie hrabio. Tak�e selekcji zmiennik�w. Da mi pan list� czterech ludzi, kt�rych mam wypu�ci�, i list� czterech, kt�rych mam aresztowa�. To chyba jasne?
- Cooo ?!!... - j�kn�� Tar�owski.
Dotar�o do�, w jak g��bok� czelu�� zanurzy�a go ch�� uratowania dziecka b�d�cego tak�e dzieckiem kobiety, kt�r� kocha�, kt�r� skrzywdzi� i kt�r� wspomina� czule, pragn�c przeb�aga� j� tym aktem ratunku. My�li m�ci�y mu si� niczym pijane nietoperze. Jakie� wewn�trzne echo cytowa�o dudni�ce s�owa gestapowca: �... wyboru okrutnego, perfidnego, bezlitosnego,..". Schowa� twarz w d�oniach. Tymczasem Muller wsta�, obci�gn�� kurtk� uniformu, nala� sobie �strzemiennego", wypi�, wzi�� czapk� i podsumowa�:
- A wi�c wszystko jasne, panie hrabio. Czterech za czterech.
- Nie!
- Nie?... No c�...
- Nie mog� tego zrobi�!!
- Wolna wola, panie hrabio.
- Czy pan zdaje sobie spraw�, Muller, czego...
- Kapitanie Muller!
- Przepraszam, kapitanie Muller... Czy... czy pan rozumie, czego pan ode mnie ��da?! Mam wskaza� panu ludzi, kt�rych pan...
- Dok�adnie tak. Ludzi, kt�rzy prze�yj�, i ludzi, kt�rzy umr�, aby tamci mogli prze�y�. Jest mi wszystko jedno kogo pan wytypuje. Mo�e pan wskaza� swego fagasa, kucharza, stajennego, albo pa�skich wie�niak�w, ganz egal, byle by�o czterech za czterech. Jak pan widzi - kwestia buchalterii, a nie sumienia.,.
Zwarte obcasy wyda�y delikatny regulaminowy stuk, a lekko pochylona g�owa gestapowca zasugerowa�a, �e nie utraci� ca�kowicie szacunku dla hrabiego.
- Do jutra, panie Tarlowsky.
By� ju� w po�owie drogi mi�dzy sto�em a drzwiami, gdy cisz� rozdar� krzyk gospodarza:
- Na mi�o�� Bosk�, panie Muller!! Muller stan��, odwr�ci� si� i wycedzi�:
- Ten temat chyba tak�e ju� przedyskutowali�my, panie hrabio.,. M�wi�em panu - mo�e pan zda� si� wy��cznie na opatrzno�� bosk�, ale ja bym nie poleca�... Prosz� mi darowa�, obowi�zki czekaj�, sp�dzi�em u pana za du�o czasu.
I wyszed�. Hrabia oddycha� ci�ko, jak po biegu, musia�o wi�c min�� par� chwil nim uspokoi� oddech. Nape�ni� kieliszek dwa razy i dwukrotnie opr�ni� jednym haustem, a p�niej chwyci� dzwonek i potrz�sn��, wzywaj�c kamerdynera. Przydreptali �ukasz.
- S�ucham, panie hrabio...
- Le� do jubilera Bartnickiego! Albo nie! Po�lij wo�nic� Kurczuka - niech zaprz�ga bryk�, niech jedzie i niech przywiezie Bartnickiego! Niech mu powie, �e sprawa jest nader pilna! Nader pilna, rozumiesz?!
- Co mam nie rozumie�, panie hrabio? A tu Sedlak czeka w przedpokoju. Ino si� schowa�, jak zobaczy� szwabski mundur. Ale ju� wylaz� spode schod�w.
- Sedlak?... Co za Sedlak?
- Poczmistrz przecie� nasz rudnicki, panie hrabio.
- Ach tak. Czego chce?
- Listy jakie� przywi�z� i pakunki.
- To ju� nie ma tam u niego listonosz�w?
- M�wi, �e ma te� jaki� prywatny interes, panie hrabio.
- Lecz ja nie mam teraz czasu na �adne interesy! Niech przyjdzie innym razem!
- Ale on m�wi, �e jemu chodzi o tych aresztowanych przez Niemca...
- Niech wejdzie. A ty �lij Kurczuka do Bartnickiego! Piorunem, �ukaszu!
AKT II.
Jubiler Roman Bartnicki nie zawsze byt jubilerem. Jako miody cz�owiek by� fryzjerem, poniewa� jego ojciec by� fryzjerem. Fryzjerska kariera Romana dozna�a krachu, gdy wyda�o si�, �e zaufanym klientkom - g��wnie prostytutkom, lecz i niekt�rym �przyzwoitym kobietom" - farbowa� w�osy �onowe tudzie� fryzury na ten sam kolor. Prominentny m�� jednej z ufarbowanych dam wsadzi� Bartnickiego-juniora do �pudla" za �gwa�t lubie�ny" (cytat z orzeczenia s�dowego). W wi�zieniu Roman pozna� jubilera-pasera. Zwolniono ich prawie r�wnocze�nie, starszy kompan przygarn�� m�odszego, wyszkoli�, a umieraj�c zapisa� mu notarialnie ca�y sw�j dobrze prosperuj�cy jubilerski interes. I tak Roman Bartnicki zosta� znawc� precjoz�w.
Do wybuchu wojny Bartnickiemu wiod�o si� nie�le, a po wybuchu, czyli za okupacji, wiod�o mu si� znakomicie, bo wi�kszo�� rodak�w musia�a wyzbywa� si� chomikowanego z�ota dla kawa�ka chleba. Nawet fakt, i� od 1941 roku rynek zalewa�a Niagara z�ota �ydowskiego, nie wywo�a� bessy w tym interesie. Co by�o wida� po ubraniu pana Romana wkraczaj�cego do siedziby Tar�owskich. Jego korpulentne cia�o opina� pr��kowany garnitur z angielskiej gabardyny klasy lux, krawat mocowa�a na koszuli spinka platynowo - brylantowa, a klamerki w�owych but�w by�y szczeroz�ote, podobnie jak dwa sygnety i �a�cuszek oraz koperta zegarka marki Patek, najdro�szego spo�r�d drogich.
Przed przybyciem jubilera blat sto�u zosta� uprz�tni�ty i zyska� now� scenografi�. Teraz, pr�cz popielniczki i kandelabr�w, widnia�o tam du�e cyprysowe puzderko maj�ce br�zowe okucia. Bartnicki, kiedy tylko przest�pi� pr�g salonu, pierwsze szybkie spojrzenie rzuci� na ow� skrzynk�; dopiero drugie na twarz hrabiego. By�a to twarz �a�obna, lecz jubiler uda�, �e tego nie widzi, i roze�mia� si� swobodnie:
- Witam, panie hrabio, uni�ony s�uga! Czemu zawdzi�czam honor?...
- Witam, panie Bartnicki. Zechce pan spocz��.
Bartnicki usiad�, wodz�c �abim wzrokiem po �cianach salonu.
- Panie Bartnicki... musz� sprzeda� troch�... a nawet sporo... familijnych kosztowno�ci...
- Rozumiem, panie hrabio... C�, czasy s� ci�kie...
- Czasy s� koszmarne, panie Bartnicki. To prawdziwa Apokalipsa!... By� tu dzi� u mnie Muller, kt�ry aresztowa� mojego syna, o czym pan zapewne wie...
- Wiem, panie hrabio. Ca�ym sercem wsp�czuj� panu!
- Muller aresztowa� dziesi�ciu ludzi. Dziesi�ciu u nas, w Rudniku, bo og�lnie Niemcy aresztowali kilkudziesi�ciu ludzi...
- Tak, czterdziestu, panie hrabio. Dok�adnie czterdziestu. Po dziesi�ciu za ka�dego u�mierconego w nocy Niemca.
- W�a�nie. Nie znam wszystkich aresztowanych z Rudnika. Je�li dobrze pami�tam, Muller wymieni� dyrektora banku, dyrektora tartaku, le�niczego...
- Aresztowa� te� burmistrza Wencla, ordynatora Stasink�, dyrektora szko�y, pana My�li�skiego, weterynarza Tardonia, szefa muzeum, doktora Ku�micza, i s�dziego Iwickiego.
- Mojego syna aresztowa� zamiast mnie. M�wi, �e nie chcia� aresztowa� kaleki na inwalidzkim w�zku.
Bartnicki pokr�ci� w�tpi�co g�ow�.
- Raczej nie chcia� aresztowa� �r�d�a spodziewanego zysku. Le�niczego Ostrowskiego wywlekli z bet�w mimo ci�kiej choroby.
- Wie pan, �e jutro b�d� rozstrzeliwa� zak�adnik�w ?
- Ka�dy wie, panie hrabio. Rozlepili po ca�ym Rudniku afisze, gro��c rozstrzelaniem aresztowanych jak le�ni si� nie zg�osz�. A wiadomo, �e si� nie zg�osz�.
- Tak, wiadomo, panie Bartnicki. Mnie chodzi o syna... Uzgodni�em z Mullerem, �e wykupi� czterech aresztowanych...
- Kt�rych, panie hrabio?
- Mullerowi jest wszystko jedno. ��da tylko, aby by�o czterech, bo chce wi�cej zarobi�. Po dwadzie�cia tysi�cy dolar�w od wi�nia.
- Ile?!!
- Dwadzie�cia tysi�cy dolar�w, setkami lub pi��dziesi�tkami, mniejszych nomina��w nie we�mie.
- To przecie� osiemdziesi�t tysi�cy dolar�w, panie hrabio!
- Niestety... Posiadam troch� marek, ale wol� trzyma� je na bie��ce wydatki, wi�c musz�
sprzeda� z�oto za osiemdziesi�t tysi�cy dolar�w. Ma pan tyle, panie Bartnicki?
- Nie mam, lecz w ci�gu paru godzin mog� zorganizowa� tak� sum�.
- Prosz� wi�c wybra� sobie w�r�d tych rzeczy jej r�wnowarto�� - rzek� hrabia, wskazuj�c ruchem g�owy puzderko z cyprysu.
Bartnicki wytar� spocone d�onie o nogawki spodni, przysun�� puzdro do siebie, uchyli� wieczko i zaczai wyjmowa� precjoza. K�ad� na blat pier�cienie, kolie, brosze, �a�cuchy, diademy, bransolety, sznury pere� i korali, szlachetne kamienie oprawione w drogocenny metal lub w ko�� s�oniow�, a tak�e monety z profilami monarch�w. Do oka wsadzi� jubilersk� lup� i czasami bada� ni� uwa�niej jak�� b�yskotk�. Jego p�kate paluchy namaca�y wreszcie dziwny kszta�t. Wyj�� poz�acany walec - ma�� z�ot� tubk�, bardzo lekk� i pachn�c� raczej perfumeri� ni� bi�uteri�.
- Co to jest, panie hrabio?
- Ach, to szminka...
Bartnicki otworzy� tubk�, wyci�gaj�c jej zawarto�� czyli wewn�trzn� tubk� z czerwonym wk�adem szminki.
- ... to szminka nieboszczki, mojej �ony. Nie wiem, doprawdy, sk�d si� tutaj znalaz�a...
- Kobiety s� roztargnione, gdy si� stroj� - mrukn�� jubiler, podaj�c szmink� gospodarzowi.
Tar�owski z�o�y� obie cz�ci i ruszy� w�zkiem ku �cianie. Zatrzyma� si� przy lustrze wyrastaj�cym z w�skiego blatu. Na blacie sta�a fotografia nieboszczki. Spojrza� jej w oczy i �cisn�� d�oni� szmink�, my�l�c: �Robi� to wszystko dla ciebie... znaczy dla niego, ale dla ciebie przede wszystkim!". Po�o�y� szmink� obok ramki z fotografi� i cofn�� w�zek do sto�u. Bartnicki w�a�nie ko�czy� lustrowa� precjoza i wyceni� je:
- Starczy�oby na kilkunastu zak�adnik�w, panie hrabio. A gdyby liczy� po cenach zwyczajowych, jakie si� praktykuje w Generalnej Guberni od paru lat - to i na kilkudziesi�ciu, mo�e stu...
- Muller odda tylko czterech, panie Bartnicki. A� czterech.
- Tak, rozumiem, panie hrabio... Nie rozumiem wszak�e jednego aspektu. Dlaczego pan p�aci za czterech? To znaczy za tamtych trzech, no bo �e za pa�skiego syna to oczywiste, panie hrabio.
Tar�owski wzruszy� ramionami, jakby chcia� unaoczni�, �e sam siebie nie rozumie, i prychn��:
- A kto m�g�by ich wykupi�? Rodziny? .
Bartnicki skrzywi� usta sceptycznie:
- Mowy nie ma! Muller wyznaczy� cen� potworn�, takich cen nie by�o jeszcze w Generalnej Guberni. Ci, kt�rzy chc� wykupi� swoich, nie daliby rady cho�by wyprzedali si� kompletnie. Zebraliby g�ra po kilka tysi�cy dolar�w.
- Wi�c pan ich zna?
- Cztery osoby by�y ju� z tym dzisiaj u mnie. Pani weterynarzowa, �ona s�dziego Iwickiego, siostra le�niczego Ostrowskiego, i pan Du�ski, brat dyrektora banku... No, mo�e on jeden by wydoli�.
- A czemu zg�aszali si� do pana?
- A czemu pan si� do mnie zg�osi�, panie hrabio?
- No tak... przepraszam.
- Nie ma za co. To naturalne - u kogo innego w Rudniku mo�na spieni�y� bi�uteri�, krugeranda czy z�otego rubelka bez strachu, �e si� zostanie oszukanym albo zadenuncjowanym? Plus moje kontakty. Ka�de dziecko w Rudniku i wok� Rudnika wie, �e Niemcy sprzedaj� u mnie z�oto po �ydach i po innych trupach, �e kupuj� u mnie waluty, ci z Gestapo r�wnie�. No... s�owem, �e znam tych gestapowc�w, kt�rzy lubi� dobre interesy, i �e potrafi� z nimi gada�.
- I co, pr�bowa� pan teraz z nimi gada�?
- Tak, rozmawia�em o wykupieniu Du�skiego.
- Z kim, z Mullerem?
- Nie, z jego zast�pc�, Lotzem. To najbardziej pazerny Szwab w tej cz�ci dystryktu. Ale odm�wi� twierdz�c, �e sprawa jest beznadziejna. Teraz widz�, �e nie jest beznadziejna, tyle �e koszt jest parokrotnie wi�kszy od zwyczajowego, i �e Muller chce sam zgarn�� ca�y �up.
- On si� zadowala po�ow� �upu.
- A tak, rzeczywi�cie, po�ow� musi odda� Krausowi, Fuhrerowi lubelskiego Gestapo. Wszyscy oni w dystrykcie musz�, bez tego haraczu wylecieliby z gry piorunem.
- Sk�d pan wie o tym?
- Panie hrabio, jak si� przez cztery lata robi lewe interesy z okupantem, to si� du�o wie. Czasami my�l�, �e zbyt du�o wiem, i zastanawiam si�, czy nie nawia� do jakiej� mysiej dziury, daleko st�d.
- Boi si� pan, �e oni mog� pana?...
- Oni, lub nasi za to, �e handlowa�em z kup� Szwab�w. Fakt, �e naszym p�aci�em �sk�adk�" i kupowa�em bro�, mo�e mi nie pom�c, bo cholera wie komu p�aci�em. Przychodzi�o dw�ch i brali pieni�dze dla le�nych. Ale diabe� wie, czy oni rzeczywi�cie byli od le�nych! A je�li od le�nych, to pytanie gorsze - od kt�rych le�nych?
- Nie wszystko jedno?
- Nie, bo w tutejszych lasach siedzi i AK, i NSZ, i jeszcze grasuj� czerwoni z AL. Ci ostatni to zwykli bandyci, tylko rabuj� i gwa�c�, lecz nazywaj� si� partyzantk� ludow� i �na rekwizycje" nie id� bez mundur�w. Maj� ju� wyrok - NSZ ich �ciga i chce wystrzela�. Akowcy te� by ich ch�tnie rozwalili. No i wzajemnie - czerwoni zadenuncjowali ju� na Gestapo dw�ch akowc�w kwateruj�cych we wsi, a dw�ch innych zastrzelili w lesie. �andarmeria spali�a ca�� t� wie�, dlatego i NSZ, i AK nie odpu�ci czerwonemu.
- Kto wysadzi� tory?
- Nie wiem. Mo�e AK, mo�e NSZ, a mo�e to by�a robota wsp�lna... Wed�ug mnie ta robota to czysta g�upota, panie hrabio. Co to za interes, gdy si� zabije czterech wrog�w, �eby musia�o zgin�� czterdziestu Bogu ducha winnych swojak�w? To ma by� patriotyzm?... Ale nie m�wmy o polityce, wyrok�w losu nie zmienimy. Mo�e tylko troch� skorygujemy, je�li ten pa�ski geszeft z Mullerem si� uda.
- Pomo�e mi pan, panie Bartnicki?
- To si� rozumie, panie hrabio, kupi� te cacka z przyjemno�ci�.
- Chodzi mi nie tylko o pieni�dze...
- Nie tylko?
- Nie... Widzi pan, musz� wybra� trzech ludzi...
- A to ju� musi pan wybra� sam, panie hrabio. Ja jestem kupcem, interesuje mnie towar. P�ac�, bior� towar, nisko si� k�aniam i znikam. Rozumiem, �e wybra� trzech z dziewi�ciu nie jest �atwo, bo chcia�oby si� uratowa� wszystkich. Straszny dylemat, nie zazdroszcz� panu. Ale to pa�ski dylemat, na mnie prosz� tu nie liczy�, ja nie jestem od tego.
Tar�owski obraca� w palcach �arz�c� si� cygaretk�, szukaj�c s��w, kt�rymi m�g�by uj�� problem najczarniejszy.
- Jest jeszcze jedna sprawa...
Tembr g�osu gospodarza zaalarmowa� jubilera. Sz�stym zmys�em wy�apa� co� bardzo gro�nego nim us�ysza� o co chodzi. �renice zrobi�y mu si� czujne.
- S�ucham, panie hrabio...
- Widzi pan, panie Bartnicki... Muller ��da, by wskaza� mu tych, kt�rych on uwolni za pieni�dze, ale r�wnie� zmiennik�w...
- Jakich zmiennik�w?
- On... on musi zg�adzi� dziesi�ciu, panie Bartnicki.
M�zg Bartnickiego przeszy�o zrozumienie:
- Wi�c na miejsce wypuszczonych aresztuje czterech innych, �eby uzupe�ni� dych�! I ��da...
- ��da, abym ja mu wskaza� czterech nowych ludzi do rozstrzelania. Zreszt� nie wiem. mo�e do powieszenia...
- Do rozstrzelania, panie hrabio; plakaty m�wi� o rozstrzeliwaniu.
- Wszystko jedno, pani Bartnicki. On chce, bym ja wybra� nowych skaza�c�w! Tym warunkuje ca�� transakcj�.
Bartnicki wsta� i machinalnie zapi�� garnitur. R�ce dr�a�y mu lekko.
- I pan si� na to zgodzi�?!
- Tak.
- Jezu Chryste!
- Nie mia�em wyboru. Chc� uratowa� syna, i zrobi� to za ka�d� cen�, panie Bartnicki!
Bartnicki by� cz�owiekiem otrzaskanym �yciowo. Widzia� setki grubych szwindli, widzia� bezlitosn� hochsztaplerk�, widzia� deptanie godno�ci cz�owieka w najr�niejszy spos�b, i zdarza�o mu si� by� wsp�uczestnikiem takich nikczemno�ci - lecz gra Mullera przerazi�a go. Nie pami�ta� kiedy ostatni raz dr�a�y mu wargi od podobnego strachu.
- Pa... panie hrabio... Je�li pan si� zgodzi�, to... to pa�ska sprawa. Ja nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego, nic! Nie b�d� wybiera� ludzi na �mier�!... I panu te� nie radz�!
- Wi�c mam po�wi�ci� syna?! Jego matka przewr�ci�aby si� w grobie, a ja... ja bym...
- Je�li pan zrobi to, czego ��da Muller, to te� po�wi�ci pan syna. Syna i samego siebie, panie hrabio, bo kiedy ch�opcy z AK albo z NSZ si� dowiedz�, �e pan da� na rozwa�k� ludzi, to kropn� pana bez namys�u!
- Niech pan usi�dzie i przestanie krzycze�, panie Bartnicki!
Bartnicki siad� tak gwa�townie, �e strzeli� mu guzik marynarki i wisia� odt�d na jednej nitce, jakby zosta� skazany i powieszony przez w�a�ciciela.
- Ostrzeg�em pana, panie hrabio... Nie m�wi�, �e le�ni z pewno�ci� dowiedz� si� o ca�ej sprawie, bo mo�e si� dowiedz�, a mo�e nie dowiedz�. Jednak takiej ewentualno�ci nie wolno wyklucza�!
- Tote� ja jej nie wykluczam, m�j panie. Je�eli dowiedz� si� o wszystkim - b�d� musieli wpierw rozwa�y�, czy ci, kt�rych wydano, s� warci tych, kt�rych wykupiono. A gdy b�d� chcieli kara� odpowiedzialnego za wymian�, to b�d� musieli ukara� kilka os�b.
- Czyli kogo?
- Przemy�la�em to sobie, panie Bartnicki... Pragn�, aby decyzj� podj�o grono najszacowniejszych obywateli miasta. Kilku takich Gestapo aresztowa�o, ale kilku si� jeszcze znajdzie, mam racj�?
- Nawet kilkunastu, panie hrabio. Tylko jak pan chce to zrobi�?
- Chc� ich zaprosi� na dzisiejszy wiecz�r do siebie. Mecenasa Krzy�anowskiego, profesora Sta�czaka, radc� Malewicza, naczelnika poczty, pana Sedlaka. To on mi podsun�� t� my�l...
- Jak� my�l ?
- �eby zrobi� takie zebranie.
- Naczelnik Sedlak?
- Owszem, naczelnik Sedlak. By� tu u mnie przed chwil�, prosi� o pomoc w ratowaniu jednego aresztowanego. Jak pan widzi - przychodzono nie tylko do pana...
- Kogo chce ratowa� Sedlak?
- Pana Ku�micza, dyrektora muzeum. Ale wr��my do moich go�ci na dzisiejszy wiecz�r, bo wci�� nie wiem... Kilku ju� mam, lecz to ma�o. Kogo jeszcze winienem zaprosi�, panie Bartnicki? Co pan s�dzi o ksi�dzu proboszczu?...
Jubiler zmarszczy� czo�o i przez chwil� milcza�. P�niej szepn��, jakby do siebie:
- Teraz rozumiem pa�sk� szczodro��, panie Tar�owski... Ale nie jestem pewien, czy to, �e chce pan sam p�aci� za czterech wi�ni�w, sk�oni pa�skich go�ci do spe�nienia ��da� Gestapo...
- Nie odpowiedzia� mi pan na pytanie!
- Przepraszam, jakie pytanie?
- Kogo jeszcze winienem zaprosi�?
- Ksi�dza Hawry�k� bez w�tpienia.
- I jeszcze kogo?
Bartnicki schyli� g�ow� i grzeba� przez chwil� w m�zgu.
- Doktora Hanusza...
- Kto to jest?
- Zast�pca dyrektora szpitala, profesora Stasinki, kt�rego aresztowano.
- Kogo jeszcze?
- Kierownika kina, Kortonia...
- To ten przedwojenny dyrektor teatru, endek?
- Tak... No i aptekarza Brusia... Aha, koniecznie pana Mertla, zast�pc� dyrektora szko�y ogrodniczej, bo dyrektora te� aresztowano... I chyba redaktora K�osa, szefa przedwojennego �Go�ca"...
- To on jeszcze �yje?
- �yje, panie hrabio, nawet nie�le �yje, chocia� dzisiaj wielu �yje jakby nie �yli, takie czasy... Na pana miejscu zaprosi�bym te� przodownika Godlewskiego z policji granatowej.
- Czemu?
- Pewno�ci nie mam, ale on chyba kr�ci z le�nymi, panie hrabio. W ka�dym razie to porz�dny cz�owiek, kilku ludzi ju� uratowa�.
- Dobrze, wystarczy, akurat tyle stoi tu krzese�. Zaprosz� ich na sz�st�. Pytanie, czy wszyscy przyjd�...
- Bez obaw, panie hrabio!
- Dlaczego jest pan taki pewny?
- Znam ludzi, prosz� pana... Nikt nie odm�wi, bo by� proszonym do pana hrabiego to zaszczyt, to wyr�nienie. �ci�gn�� ich tutaj b�dzie wi�c �atwo, ale troch� trudniej b�dzie ich przekona�, gdy si� ju� dowiedz�, czego pan od nich oczekuje.
- Zaprosz� ich nie m�wi�c czego oczekuj�. B�d� wiedzieli tylko, �e chc� rozmawia� o wi�niach. A w�r�d zaproszonych b�dzie... przynajmniej dw�ch, kt�rzy mnie popr�.
- Domy�lam si�, panie hrabio, �e mecenas Krzy�anowski, bo to pa�ski kolega z Legion�w. A kto drugi?
- Zobaczy pan wieczorem.
Jubiler uni�s� si� lekko, jakby znowu chcia� wsta�.
- Przepraszam, nie rozumiem, panie hrabio... Ja te� mam przyj��?!
- Jest pan zaproszony.
- Odm�wi�em ju� panu!
- Prosz� si� zreflektowa�, panie Bartnicki. Chce pan odrzuci� takie wyr�nienie?
- Nie przyjd�, panie hrabio! Prosz� na mnie nie liczy�!
- Panie Bartnicki...
- Nie ma mowy! Nie ma mowy, panie hrabio! Powiedzia�em ju�, �e nie chc� bra� w tym udzia�u!
- Co znaczy, �e nie chce pan zrobi� najlepszego interesu w swoim waluciarskim �yciu, panie Bartnicki! Czy kiedykolwiek zaproponowano panu tak� ilo�� tak starej i tak warto�ciowej bi�uterii, i to po cenie, kt�r� sam pan wyznacza? I jeszcze bez �adnych targ�w ze strony sprzedaj�cego?
Bartnickiemu pot zrosi� czo�o i zacz�� p�yn�� skroniami, ko�o uszu.
- Panie hrabio, ja zawsze p�ac� dobre ceny, jestem solidnym kupcem, nie jestem �ydem!
- A ja nie jestem g�upcem, wi�c prosz� mi oszcz�dzi� takiego gadania!
Umilkli obaj. Tar�owski kry� zdenerwowanie, Bartnicki nie potrafi� - musia� zacisn�� palce na kolanach, by d�onie przesta�y si� trz���.
- Czy mog� prosi� o papierosa? - spyta�.
- Mam tu cygaretki, ale je�li trzeba, wezw� s�u��cego...
- Mo�e by� cygaretka, panie hrabio, to te� nikotyna.
Zakrztusi� si� dymem od razu.
- Cz�sto pan pali, panie Bartnicki?
- W og�le nie pal�. Pal� pierwszego od kilkunastu lat.
- Rozumiem... Niech pan si� nie zaci�ga mocno, lub w og�le nie zaci�ga. A jak ju� si� pan uspokoi, prosz� mi powiedzie�, czy chce pan to wzi��, czy rezygnuje pan z interesu.
- Bardzo chc�, panie hrabio, lecz nie chc� si� anga�owa� w dyskusje o tym, kt�rego z zak�adnik�w...
Tar�owski przerwa� mu gwa�townym gestem i r�wnie gwa�townym s�owem:
- Prosz� nie by� idiot�! Kupuj�c t� bi�uteri� i te numizmaty, ju� we�mie pan w tym wszystkim udzia�! Tak, panie Bartnicki! Celowo poinformowa�em pana czego ��da Muller, aby mia� pan pe�n� �wiadomo�� w czym bierze pan udzia�. I gdyby p�niej kto� pyta� mnie o to - potwierdz�, i� pan doskonale wiedzia� w jaki uk�ad si� pan anga�uje! Nie zawaham si�, panie Bartnicki!
- Jednak co innego kupi� to od pana, nawet wiedz�c dla jakiego celu pan sprzedawa�, a co innego by� cz�onkiem tego trybuna�u, kt�ry pan chce zebra� dzi� wieczorem, panie hrabio!
Tar�owski popatrzy� na niego zniecierpliwiony, gdy� ca�y ten up�r bra� bardziej za fars�, za gr� pozor�w, ni� za re