3958

Szczegóły
Tytuł 3958
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3958 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3958 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3958 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ZYGMUNT KACZKOWSKI GR�B NIECZUI POWIE�� TOM II Cnota s�aw� nie p�aci: a snad� w przysz�ym wieku Wzbudzi takiego ducha B�g w pewnym cz�owieku, Kt�ry twe zacne sprawy B�dzie chcia� �wiatu poda�, tak �e nigdy potem Imi� twoje nie zga�nie ani uzna ko�ca... JAN KOCHANOWSKI 2 XV Tak wi�c Flawiusz po d�ugich trudach, niepewno�ciach i niepowodzeniach wst�pi� wreszcie stanowczo na ow� drog�, po kt�rej, wedle swego mniemania, a mo�e i rzeczywi�cie, mia� ju� prosto biegn�� do swego szcz�cia... Ale podkomorzyna ze Stasi� znajdowa�y si� w po�o�eniu prawie zupe�nie przeciwnym. Wszed�szy w wielko�wiatowe �ycie i wzi�wszy jego wszystkie obowi�zki na siebie, by�y te obydwie kobiety w ustawicznej pracy od �witu do nocy � a praca ta by�a jeszcze o tyle uci��liwsz� dla nich, ile �e od niej ca�kiem odwyk�y, a mo�e nawet do niej nie by�y przygotowane. Do tego jeszcze podkomorzyna, kobieta niecierpliwa, pe�na ambicyj, a nie pr�na kaprys�w, chcia�a koniecznie, aby jej si� wszystko win�o jak z p�atka: a tu jej si� ci�gle zdawa�o, �e jej si� wszystko nie wiedzie! � Wi�c raz jej pomieszkanie by�o za szczup�e i umeblowane ubogo, to pow�z zanadto stary, to liberia za ma�o paradna, to szory na koniach za liche, to jej w�asna suknia nie tak zrobiona, jak u hrabinej albo kasztelanowej, to Stasia wygl�da�a za blado, to jaka� wizyta oczekiwana j� omin�a, to j� kto� nie zaprosi� na wiecz�r � dosy� �e zmartwie� i zgryzot by�o ju� tyle, �eby ich nawet nikt nie policzy�. Wi�c st�d tylko ci�g�e i coraz nowe zaj�cia, coraz nowe wydatki i coraz nowe k�opoty, na kt�re wszak�e podkomorzyna, przez wzgl�d na siebie sam�, nigdy ani jednym s��wkiem si� nie uskar�y�a przed bratem � owszem, nawet powiada�a przeciwnie: � �ebym te� mia�a trzy lata potem siedzie� o chlebie i wodzie w Zag�rzu, to musz� mie� tutaj wszystko tak, jak potrzeba. Poczciwy skarbnik za� m�wi� na to: � Ej! a na c� ci tego? przecie� nam to wszystko wystarcza � ale p�ac�c prawie codziennie rachunki krawcom, rymarzom, cukiernikom, winiarzom i innym kupcom, nieraz ci�kie mu si� wydobywa�y westchnienia. Tymczasem, w�a�ciwie m�wi�c, podkomorzyna nie mia�a wcale na co si� skar�y�. Bo lubo to �ycie we Lwowie kosztowa�o mn�stwo pieni�dzy i trud�w, podkomorzynie si� pod tym wzgl�dem wiod�o, jak mo�na, najlepiej. Zyska�a sobie powa�anie i wzi�to�� w ca�ym towarzystwie � nikt nie dostrzega� �adnej na niej �mieszno�ci � jej salon nie by� nigdy pustym, kiedy by�a u siebie � Stasia uchodzi�a powszechnie nie tylko za milionow�, ale i za najpi�kniejsz� pann� we Lwowie � coraz to nowa i coraz znakomitsza m�odzie� przybli�a�a si� do niej; a do tego jeszcze, kiedy podkomorzyna rozg�osi�a zawczasu, �e da wiecz�r ta�cuj�cy u siebie, aby si� naprz�d dowiedzie�, czego si� mo�e spodziewa�, przekona�a si� ca�kiem dowodnie, �e b�dzie mog�a zebra� u siebie towarzystwo takie, jakie si� jej tylko podoba. Jako� je�li j� to wszystko niezupe�nie cieszy�o i je�eli jej ten ca�y pobyt we Lwowie przynosi� wi�cej zgryzoty ni�eli szcz�cia, to w gruncie rzeczy nie by�y temu winne jej drobnostkowe k�opoty, ale po prostu my�l ta, zatruwaj�ca wszystko, �e g��wny cel, dla kt�rego tutaj przyby�a, by� zupe�nie chybiony. J�drzej jak znikn�� w�wczas z balu, tak to wie�� o nim zgin�a! O�m dni pe�nych min�o od tego czasu � a o J�drzeju ani nawet najmniejszej wiadomo�ci nie by�o. Podkomorzyna naradza�a si� o tym wielokrotnie ze skarbnikiem; � skarbnik, maj�cy 3 pomimo wszelkich pozor�w jak�� instynktown� w nim ufno�� i maj�cy mo�e nawet niekt�re jeszcze do dalszej cierpliwo�ci powody, uspakaja� j� wszelkimi mo�liwymi �rodkami � ale podkomorzyna nie da�a sobie o tym ni m�wi�. O�m dni min�o � i niespokojna matka zawsze spokojnej, a przynajmniej milcz�cej Stasi, zniecierpliwi�a si� do tego stopnia, �e jej niecierpliwo�� przesz�a ju� w oburzenie. Podkomorzyna by�a pewn�, �e J�drzej ju� nigdy nie wr�ci, i mia�a go po prostu za zdrajc� � a gdyby mia� nawet kiedy powr�ci�, to by�a ona tak oburzona, tak w g��bi serca rozgniewana na niego, �e by�aby w stanie m�ci� si� na nim li tylko za to, co z jego powodu przenios�a i przecierpia�a. Dzisiaj by� to ju� dzie� dziewi�ty od dnia balu u kasztelanowej. Podkomorzyna przez ca�y ranek by�a jak zwykle zaj�ta z krawcami i modystkami, przez ca�e po�udnie wizytami oddawanymi ze Stasi�, przez ca�e poobiedzie konferencjami z cukiernikiem, pasztetnikiem, kucharzem o przygotowania do balu � a teraz, przy zbli�aj�cej si� szarej godzinie, by�a sama w komnacie. Chodzi�a ona niecierpliwymi krokami od k�ta do k�ta i chcia�a rozmy�la� nad tym, co by jej jeszcze nie dostawa�o do tego, a�eby wiecz�r u niej nie by� gorszym od innych � ale te my�li ca�kiem si� jej nie sk�ada�y, bo co moment si� jej nasuwa�o pytanie: na co ten wiecz�r? dla kogo? dlaczego? i co on mie� mo�e za styczno�� z tym celem, dla kt�rego przyjecha�a do Lwowa? � Podkomorzyna chcia�a wm�wi� w siebie koniecznie, �e poniewa� o J�drzeju nie ma co my�le�, wiecz�r ten b�dzie na to, na co wszyscy daj� wieczory, kt�rzy maj� c�rki doros�e � ale pomimo to przecie� ci�gle jej si� na my�l nasuwa� J�drzej. Nie mog�c sobie da� rady sama ze sob�, zadzwoni�a nareszcie i kaza�a prosi� do siebie skarbnika. � Prosz� ciebie, kochany Marcinie � rzek�a ona do brata, wchodz�cego krokiem powolnym � musz� jeszcze raz z tob� pogada� otwarcie o tych naszych zgryzotach. Co si� dzieje! co si� dzieje! tego ju� poj�� nie mog�. Nie wiem ju� nawet sama, co my�le�. Bo ju�ci� przecie to jest niepodobie�stwem, �eby J�drzej jeszcze ci�gle my�la� o Stasi i nie by� u nas ani razu dotychczas! I c� ty my�lisz o tym? Skarbnik na to najpierwej drzwi zamkn�� szczelnie od tych pokoj�w, w kt�rych znajdowa�a si� Stasia, potem usiad� na krze�le i tak odpowiedzia�: � Ja my�l� to samo dzisiaj, com my�la� wczoraj i co od kilku dni my�l� ci�gle. � C� tedy? � My�l� tak, �e J�drzej ma zawsze szczere intencje, ale s� jakie� fatalne przeszkody. � Ale c� za przeszkody? Bo �e kto� mie� mo�e przeszkody do o�enienia, to przypuszczam, ale przeszk�d takich, �eby si� nawet nie m�g� pokaza� w tym domu, ja nie pojmuj�. � I ja ich nie pojmuj� zupe�nie, ale je mog� przypuszcza�, bo to r�ne bywaj� kolizje, a zw�aszcza w mie�cie, gdzie wszyscy maj� siebie ci�gle na oku. � Kolizje by� mog�, to prawda, ale to zawsze tylko kolizje takie, kt�re przeszkadzaj� do o�enienia... jednak nie zmuszaj�ce do unikania. � Mog� by� nawet i takie. � A, to przyznam ci si�, �e je�li J�drzej si� tak daleko zaawansowa� z wojewodziank� inflanck�... ale i to by� nie mo�e! bo przecie� ca�emu �wiatu wiadomo, �e o wojewodziank� si� stara starosta be�ski! � Ot� to jest ten szczeg� � rzek� na to skarbnik � kt�ry mnie ba�amuci najwi�cej. Bo gdyby nie to, to jego kunktacja z nami da�aby si� �atwo policzy� na karb jego delikatno�ci dla wojewodzianki, ale kiedy ona ju� widocznie tak ma�o liczy na niego, �e si� pozwala otwarcie stara� o siebie staro�cie, to delikatno�� z jego strony ju� nie ma miejsca. Jednak musi to co� by� w tym koniecznie... � Ale co jest! nic nie jest! � zawo�a�a podkomorzyna � J�drzej jest wietrznik, ba�amut, 4 lekkomy�lny, ma sobie nas za nic � i ow� wszystko! A mo�e te� i nigdy nie my�la� rzetelnie o Stasi, bo to ci warszawscy panicze to r�ne miewaj� zach�tki. Ucz�szczali oni do niez�ej szko�y w Warszawie, sam kr�l im dawa� prelekcje. Ale poczekaj no, panie J�drzeju, znamy si� na farbowanych lisach! Powiadam ci, �e mnie taka pasja porywa na tego panicza, �e gdybym mog�a, to bym go przynajmniej na jaki rok zamkn�� kaza�a o chlebie i wodzie. Wyobra� sobie, ni st�d, ni zow�d tak zba�amuci� dziewczyn� i p�j�� sobie na cztery wiatry, to, jak Pana Boga kocham, jest zbrodnia! Prosz� ci�, czy obserwujesz ty Stasi�? czy uwa�asz ty, jak ona teraz poblad�a, jak osowia�a, jak nie jada, nie sypia... bo i ona ju� troch� zachwia�a si� w swojej wierze, i ona to czuje, �e nie wiedzia�a sama, komu mia�a zaufa�. O! chybaby Pana Boga nie by�o na niebie, gdyby takie zbrodnie uchodzi�y bezkarnie! I ja ci to m�wi�, ja ci przysi�gam, �e je�li nas J�drzej oszuka�, to nie masz tego po�wi�cenia, nie masz ofiar tak ci�kich, kt�rych bym nie ponios�a z ochot�, aby mu za to jak nale�y zap�aci�! I b�dziesz widzie�, �e mi Pan B�g w tym dopomo�e, bo On widzi nasze uczynki i nie chce tego, aby�my si� katowali niewinnie! � Ale poczekaj no, moje dziecko! jeszcze tu nie ma czego si� tak bardzo unosi�. Miejmy jeszcze cierpliwo��, wszak�e nic nas nie nagli. Przykro mi o tym pomy�le�, �eby nas J�drzej mia� wzi�� za zabawk� dla siebie; jakkolwiek i ja go z jego post�powania z nami usprawiedliwi� nie mog�, jednak takiej lekkomy�lno�ci nie mog� mu w �aden spos�b przypisa�; pozna�em go ca�kiem innym i ca�kiem inne mam te� o nim wyobra�enie, a stare oko bardzo rzadko si� myli. Jednak gdyby nawet i tak by� mia�o w istocie, jak o nim tuszysz, to� i to jeszcze nie by�oby nasz� zgub�, nie by�oby �mierci�. Dziewcz�ta �atwo si� ba�amuc�, ale te� i odba�amucaj� si� cz�sto... � O! ju� co w tym, to ci� bardzo przepraszam. Odba�amucenie tutaj nie by�oby takie �atwe... Ja znam t� dziewczyn� i wiem, jak g��boko siedz� w niej wszystkie uczucia... � I ja to wiem tak�e i dlatego mnie to boli tak bardzo. Jako� daj� ci s�owo moje na to, �e takiego wyst�pku ja sam nie przepu�ci�bym p�azem! Ja si�, nie zrywam za lada s��wkiem do szabli, ale kiedy j� wezm� w r�k�, to oddaj si� Bogu! Ucina�o si� kark dwuletniemu cio�kowi za jednym ci�ciem, kiedy si� jeszcze by�o wyrostkiem, p�ata�o si� potem po innych karkach daleko lepiej � to� i dzi� jeszcze nie zdrewnia�a mi r�ka! I daj� ci s�owo na to, �e ju� ja o tym pami�tam. Ale i na to daj� ci s�owo, �e nam to nie ucieknie. Miejmy� tedy cierpliwo�� i wyczekajmy do ko�ca. S�dzi� dzi� ostatecznie, to jest jeszcze zawczasu. Kto� tu jest winien, ale kto i dlaczego zawini�, to jeszcze nie jest nam jasne. J�drzej winien, to pewna; ale co si� sta�o tej winy powodem, jeszcze to r�nie by� mo�e. A mo�e te� i my sami winni�my tutaj cokolwiek? � My? a to� jakim sposobem? � Uwa� mnie, moje dziecko, bo to ja r�nie sobie to my�l�. Cz�owiek jest to stworzenie bardzo kapry�ne, a ka�dy inne miewa kaprysy. Jednemu na przyk�ad zachce si� czego�, nie mo�e dosta�, idzie te� zaraz z kwitkiem i zapomina o swoim zachceniu. Drugiego trudno�� lub op�r tylko tym wi�cej dra�ni i dopiero wtedy jego zachcenie nabiera ognia. Trzeci za� znowu, zachciawszy czego� i znalaz�szy �atwo�� otwart�, och�adza si� w swoim zachceniu � nie bierze zaraz, ale te� i nie porzuca, na zawsze, bo my�li sobie: Dobra rzecz, ale mi o ni� nie pilno, bo j� mie� mog� ka�dego czasu. Ow� tak�e by� mo�e z J�drzejem. Przyj�a go podczaszyna z otwartymi ramiony, przyj�a� ty go mo�e tak�e cokolwiek wi�cej jak wdzi�cznie, Stasia ju� zgo�a si� z afektami nie tai, a na co mu si� wi�c bardzo ubiega� i na co spieszy�?... Ma��e�stwo to kawa�ek niewoli � swoboda ka�demu mi�a � a J�drzej m�ody, a to teraz zapusty... � By� mo�e w tym troch� prawdy � rzek�a na to podkomorzyna z namys�em � ale nie ze wszystkim. Bo gdyby J�drzej si� tak kocha� w Stasi, jak ona na to zas�uguje i jak ja to rozumiem, to by nie m�g� znie�� tego, �eby jej nie widzia� codziennie, kiedy jest od niej o kilka krok�w. Ale masz zreszt� s�uszno��! My�my zanadto poczciwie, zanadto otwarcie 5 post�powali z J�drzejem... my�my go tak traktowali, jakby nam �wiadczy� �ask�... To by�o �le, to go zepsu�o, to nad�o tego panicza, kt�ry te� sobie teraz za nic ma szlachcianeczk�... Bardzo ci dzi�kuj� za t� uwag�. B�d� z niej korzysta�a. I to mi nawet wielk� przyniesie ulg�. O! nie uwierzysz, jak ja jestem w stanie teraz z nim post�powa�! �eby si� tylko nie chowa� przede mn�... a nie u mnie... a tak w �wiecie, gdzie indziej!... No, ju� to tylko mnie zostaw, dam sobie rad�!... Ale bo te� i ty, braciszku, m�g�by� co� zrobi� z twej strony, bo i ty by� si� m�g� do tego przyczyni�... � Ej! ja tam ju� nie do tego! nie mia�em ja nigdy wprawy do takich misterno�ci gabinetowych, to� i dzi� nie mam. Po staropolsku, po prostu, to si� tam jako tako rozm�wi� i wyr�bi� si� czasem i nie�le; ale te tam wasze j�zykowe szermierki, te owe ci�cia krzywe, domniemane, dwuznaczne, podst�pne... to ju� chybaby mi si� samo ze siebie uda�o... � Ale nie o to tu idzie, m�j bracie! Bo przy tym wszystkim by�aby przecie� rzecz niez�a, �eby si� czego� o nim dowiedzie�. Jako� to w �wiecie m�czy�ni ze sob� �yj� i wiedz� o sobie nawzajem... m�odzi bywaj� zwykle otwarci... � Ale nie wszyscy, nie wszyscy! � rzek� na to skarbnik z westchnieniem � a przynajmniej nie J�drzej i to mnie te� boli najbardziej. � No! ale przecie�, przecie�by si� mo�na czego� dowiedzie�... I ty nawet bez tego �le robisz, �e tak ma�o gdzie bywasz. Ot! prosi� ciebie do siebie starosta be�ski... � Ale do niego nie p�jd�... � A to� dlaczego? � Tak, bo nie p�jd�... w takich domach nigdy nie bywam... � Nie rozumiem ci�, przecie� starosta... � Moje dziecko, ja starost� znam dawniej ni�eli wszyscy i wiem te� o nim mo�e co wi�cej ni� wszyscy... A zreszt� kto wie, czy kiedy nie przyjdzie mi mie� bardzo pieprzn� rozmow� z tym panem, a dzi� trzeba go karmi� miodem... jako�by to potem nie licowa�o ze sob�... � Nie pojmuj� doprawdy, o co ci idzie, bo to bardzo grzeczny kawaler... lecz mniejsza o to. Ale przecie� wojewoda inflancki... � A, co u wojewody, to b�d�. Nawet my�l� ju� o tym... � Ale bo ty my�lisz i my�lisz � rzek�a na to podkomorzyna z u�miechem � a to tak w mie�cie nie mo�na, bo tu ka�dy dzie� licz�. U wojewody nawet nale�a�o ci by� ju� dawno. Panna Melania by�a tak grzeczna, �e ze staro�cin� halick� by�a ju� u mnie, i nawet ja by�am ju� u niej... � No, to i ja do nich p�jd�, pewnie ju� p�jd�... A kiedy to m�wi� skarbnik, Stasia drzwi odemkn�a cokolwiek i wetkn�wszy g��wk� do tej komnaty, zapyta�a: � Czy wolno? bo je�eli nie wolno, to nie b�d� pa�stwu przeszkadza�. � Ale wolno, wolno, moja rybeczko � rzek� na to skarbnik � przecie� nie mamy przed tob� sekret�w. Wesz�a tedy Stasia do komnaty, ale by�a istotnie zmienion�. Jej twarzyczka, tak �wie�a i takim blaskiem m�odo�ci promienna, jak kwiat dopiero dzisiaj rozkwit�y, by�a teraz bledsz� cokolwiek, popod jej cudownymi, w alabastrow� opraw� uj�tymi oczami wymalowa�y si� jakie� cienie niebieskie, a po ca�ej twarzy by� tak widoczny wyraz smutku rozlany, �e nie mo�na go by�o nie dojrze�. Wszak�e Stasia musia�a wiedzie� o tym i wiedz�c tak�e, �e ka�dy jej smutek udzieli si� pewnie jej wujowi i matce, usi�owa�a przybra� wyraz nie tylko spokojny, ale nawet weso�y. Tak te� samo i ci oboje, b�d�c dopiero co to �alem, to smutkiem, to gniewem wzruszeni, a obawiaj�c si� o to, a�eby widok takich usposobie� u nich nie zrobi� na Stasi nieprzyjemnego wra�enia, rozpromienili sztuczn� rado�ci� swe twarze. I tak z poczciwej troskliwo�ci o siebie wszyscy mieli weso�e twarze, tylko jeszcze tak pr�dko nie umia� nikt dobra� g�osu i my�li weso�ych. Jako� trwa�o przez chwilk� milczenie. 6 Ale to milczenie, jakkolwiek kr�tkie, by�o jednak a� nadto wystarczaj�ce, aby przekona� wszystkich, �e na pr�no usi�uj� si� z�udzi� nawzajem i pr�dzej czy p�niej musz� si� odkry� przed sob�. Pierwszy to uczyni� skarbnik i chodzi�o mu ju� tylko o to, a�eby tej rozmowie jaki� mierny ton nada� i nie wywo�ywa� smutk�w takich, kt�rych nie by�o czym jeszcze ukoi�. On tedy rzek� weso�o do Stasi: � C�, moja rybko, widz� jak�� chmureczk� zamy�lenia na twoim czole? czy my�lisz tak mocno o jakim balu? czy si� jaki stroik nie uda�? � Nie, m�j wujaszku, najmniej my�l� o strojach... ale pozna�o si� tyle ludzi, widzia�o si� tyle rzeczy, to� jest i o czym pomy�le�. � No, to� i chwa�a Bogu! bo ja ju� s�dzi�em, �e my�lisz o rzeczach takich, o kt�rych my�le� nie trzeba. Powiadali nam starzy, �e cz�owiek o wszystkim my�le� powinien, co go dotyczy, ale ja m�wi� i m�wi� to z do�wiadczenia, �e przecie� s� rzeczy, o kt�rych staranie trzeba ca�kiem zostawi� Bogu. � Ja to wiem, kochany wujaszku � rzek�a na to z westchnieniem Stasia � i nawet tak robi�. My, kobiety, zreszt� jeste�my, ju� z po�o�enia naszego w �wiecie, cz�sto zmuszone do tego. Nasza rola jest biern�, cierpliwo�� naszym obowi�zkiem najpierwszym, a drugim zaraz poddanie si� z pokor�, je�li si� ta cierpliwo�� na nic nie przyda... Bo i to bywa czasem!... I ja wierz� w to z g�ry, z samej obawy tylko, a�eby mnie Pan B�g nie chcia� przekona�... Podkomorzyna i skarbnik spojrzeli na siebie znacz�cym wzrokiem, a matka rzek�a: � Jest to obawa, �miem utrzymywa�, nieugruntowana zupe�nie, ale nie jest naganna...Kto chce zawsze by� w stanie tak sobie post�pi�, jak mu nale�y, ten w ka�dym wypadku powinien by� przygotowanym na wszystko... � Ja jeszcze podobno � odpowiedzia�a Stasia � nie jestem przygotowana na wszystko, ale pomimo to nie obawiam si� wcale, a�ebym mog�a sobie fa�szywie post�pi�, bo post�pki z mojej strony ca�kiem tutaj nie mog� mie� miejsca... � A, co temu � rzek� skarbnik � to bym �mia� si� sprzeciwi�. Bo rola kobiety jest wprawdzie bierna, ale nie ca�kowicie, bo przecie� s� ca�e drogi w jej �yciu, na kt�rych jest i powinna by� czynn�. Lecz gdyby nawet by�a zupe�nie biern�, to przecie� i bierno�� pozostaje nam prawo przyjmowa� albo odprawia�, a czy si� przyjmie, czy si� odprawi, jest to zawsze post�pek. � Wujaszek mi naznacza zanadto wielki zakres dzia�ania � rzek�a na to z wymuszonym u�miechem Stasia � bo ja jestem w tym po�o�eniu, �e mog� tylko przyj��, a o odprawie ani mowy tu nie ma. Gdybym nawet chcia�a, to nie mam kogo odprawi�... � Nie masz teraz, lecz kiedy� w czasie mie� mo�esz � rzek� skarbnik. � Nie rozumiem zupe�nie, do czego wujaszek zmierza � odpowiedzia�a Stasia, zamy�laj�c si� nad tym. � Ja zamierzam do tego � zacz�� m�wi� dalej skarbnik... ale w tym momencie chwyci�a go jego siostrzenica gwa�townie za r�k� i zawo�a�a: � O! nie!... ju� ja rozumiem... ja si� domy�lam... Jako� zaraz z�o�y�a r�ce jak do modlitwy i m�wi�a b�agalnym g�osem: � Ale prosz� pa�stwa, je�li macie lito�� nade mn�, nie m�wmy o tym! Gdyby�my o tym m�wili, wszyscy by�my p�akali. A ze �zami b�d�my ostro�ni, bo kt� wie, ile nam ich jeszcze b�dzie potrzeba w przysz�o�ci! Tu znowu podkomorzyna i skarbnik spojrzeli po sobie i nie wiedzieli, co m�wi�, a tymczasem Stasia jeszcze doda�a z westchnieniem: � A zreszt�... mo�e ju� tylko tyle szcz�cia jest dla mnie, ile nadziei; nie odbierajcie� mi jej jeszcze dop�ty, p�ki mi j� sam B�g nie odbierze!... Te s�owa, wym�wione g�osem tak rzewnym, �e chwyta�y prosto za serce, prawie do �ez wzruszy�y skarbnika, kt�ry te� zaraz przyst�pi� do Stasi i ca�uj�c j� w czo�o, rzek� do niej: � B�d� spokojn�, moje dzieci�tko, nie zasmuci ci� Pan B�g tak bardzo, nie zas�u�y�a� 7 sobie na to u Niego. Szatan by to by�, nie cz�owiek, kt�ry by wzbudzi� tak� ufno�� ku sobie na to, aby j� zdradzi�! Podzi�kowawszy wujowi za tak sympatyczne uczucia, Stasia pokr�ci�a si� jeszcze chwilk� w komnacie i wysz�a. Nie chcia�a ona d�u�ej przeci�ga� tej rozmowy, kt�ra wedle niej nie mog�a �adnego innego mie� celu, chyba tylko wywo�anie nowego smutku i nape�nienie si� nawzajem niepotrzebn� gorycz�. Kiedy oboje starsi zostali znowu sami w komnacie, rzek� skarbnik cichym g�osem do siostry: � W tym nieszcz�ciu to mnie przynajmniej pociesza, �e nasza Stasia okazuje tyle rozs�dku i taki hart charakteru. Gdyby to tak na inn�, by�oby tu ju� �ez i lament�w bez ko�ca. A na to odpowiedzia�a podkomorzyna: � Jest to wprawdzie tylko moc panowania nad sob�, ale i to jest dobre, i trzeba umie� z tego korzysta�. A kiedy tych s��w domawia�a podkomorzyna, zacz�o si� ju� zmierzcha� zupe�nie. S�u��cy wszed�, wni�s� �wiat�a do tej komnaty, ale zarazem zaanonsowa� Flawiusza. � A! ot� to mi jest cz�owiek � zawo�a�a na t� wiadomo�� podkomorzyna � na kt�rego mo�na liczy� z pewno�ci�. Nigdy sobie tego nie przebacz�, �em mia�a o nim pierwej tak niekorzystn� opini�. Stasiu! Stasiu, nasz Flawiusz przyszed� z raportami i sprawunkami. � No i czeg� jeszcze? � spyta�a podkomorzyna lokaja, kt�ry wyczekiwa� jej odpowiedzi. � Czy ja�nie pani przyjmuje pana Flawiusza? � odpowiedzia� s�u��cy. � Ale� oczewi�cie! wszak�e przyjmuj� zawsze! nie ma si� o co pyta�. W tej te� chwili wesz�a Stasia z drugiej komnaty � a Flawiusz z antykamery. � Ach! m�j panie Flawiuszu! � zawo�a�a podkomorzyna do niego � jaki� pan jeste� nieop�acony! C�! moje bilety, koronki, kolia?... � Wszystko jest, wszystko w jak najlepszym porz�dku, tylko niech mi pani pozwoli, abym si� rozpakowa�. To m�wi�c, Flawiusz po�o�y� wielki pakiet na stole i zacz�� go rozwija� poma�u. Kobiety wraz z skarbnikiem obst�pili go z ciekawo�ci�, a podkomorzyna m�wi�a: � A! ju� to pana, to nie op�aci� na wag� z�ota. Tymczasem Flawiusz podawa� po kolei porobione przez siebie sprawunki, m�wi�c: � Oto najpierwej jest kolia, przerobiona zupe�nie na model tej, jak� mia�a ksi�na na balu u kasztelanowej. Jest taka sama oko w oko, jak tamta, i ani jeden cie� jej nie chybi; bo trzeba pani wiedzie�, �e p�ty m�czy�em mojego jubilera, p�ki si� nie zakrad� do garderoby ksi�nej i przerysowa� tam sobie ca�� t� koli�. Mog� tedy zar�czy� pani�, �e kiedy j� ksi�na u pani obaczy, przysi�gnie na to, �e to jej w�asna i kto wie, czyli j� to humoru nie pozbawi na ca�y wiecz�r... � Ach! wybornie, wybornie! Patrz no, Stasiu, co to za kolia cudowna! a co to by�o przedtem za czupirad�o! � Ale to jeszcze nie koniec na tym � rzek� Flawiusz, dobywaj�c drugi pakiecik � bo oto z reszty pozosta�ych szmaragd�w zrobili�my braslet� dla panny Stanis�awy, kt�ra jest znowu pod�ug modelu takiej�e samej braslety ksi�nej jenera�owej... � Ach! i dla mnie co� jeszcze! � zawo�a�a podkomorzanka, bior�c braslet� do r�ki � pan doprawdy jeste� jak czarnoksi�nik! sk�d�e si� tyle wzi�o szmaragd�w? � Niech�e pani j� w�o�y na r�czk� � rzek� Flawiusz � i niech si� ni� ucieszy, a nic nikomu nie m�wi. Bo to ja posiadam sztuk� rozmna�ania drogich kamieni, kt�rej mnie nauczono w Pary�u, ale nie powiadam o tym nikomu, boby mi ludzie nie dali pokoju ni w dzie�, ni w nocy. � Cha! cha! cha! � za�mia� si� na to skarbnik � a widzicie, jakiegom wam sprokurowa� sztukmistrza! Nieg�upi to byli owi ch�opi zag�rscy, kt�rzy �egnali si� przed tob�... cha cha cha! co, panie Flawiuszu? 8 � Nie, ale serio � rzek�a na to podkomorzyna, ogl�daj�c braslet� � bo nie pojmuj� doprawdy: bo i kolia teraz jest wi�ksza, i jeszcze na braslet� zosta�o... � A widzi pani, ot� w tym sztuka. Ale niech si� pani nie troszczy, nie przyby�o tam ani jednego kamienia, tylko rozk�ad dano im inny... � O! rozk�ad inny � rzek� na to skarbnik � oczewi�cie, �e rozk�ad inny, jak to teraz ze wszystkim na �wiecie. Co dawniej wystarcza�o ledwie jednemu, tym si� dzi� dziel� setki i tak to jako� umiej� mi�dzy siebie podzieli�, �e niby ka�dy ma tyle, co wszyscy razem, a tymczasem... � A tymczasem co? � spyta� Flawiusz. � A tymczasem nieprawda. � Ej! panie skarbniku! zdaje mi si�, �e nie utrzymaliby�my si� z tym zdaniem w racjonalnej dyspucie. � A to spr�bujmy. � Owszem, z najwi�ksz� ch�ci�... tylko niech pierwej pooddaj� moje sprawunki. � A! cha cha cha! a rejterada?1 a co? � Ale nie rejterada... � Prosz� ci�, m�j braciszku, daj no teraz panu Flawiuszowi troszeczk� pok�j, bo jeszcze mamy tu du�o rzeczy... � Ot� tu s� koronki � rzek� Flawiusz, dobywaj�c trzeciego pakietu � naprawione jak mo�na by�o najlepiej, bo przez hafciark� pani kasztelanowej kamie�skiej, rodowit� Brabantk�. � Ach! prawda, cudownie, ani zna� nawet. Ale jak to pan umiesz dosta� si� wsz�dzie? � Francuz z Brabantk� � rzek� skarbnik � to si� to �atwo porozumiej�. Bo� to przecie Angielczyki oboje... Flawiusz musia� si� �mia� z tej skarbnikowskiej definicji, a tymczasem doby� czwartego pakietu, m�wi�c: � A to s� bilety na reprezentacj� sceniczn� i afisz przy nich. B�d� reprezentowa� dramat wielki francuski... � Bardzo, bardzo panu za wszystko dzi�kuj� i powiadam panu raz jeszcze, �e jeste� nieop�acony! Sama ju� nie wiem, jak mam panu dzi�kowa�... Ale siadaj�e pan teraz przynajmniej, a nim si� z sob� porachujemy, jakie pan dla nas porobi�e� wydatki, opowiadaj pan nam jeszcze, co s�ycha� w �wiecie?... � C� paniom powiem, czego by�cie ju� nie wiedzia�y? Jutro mamy wielki wiecz�r u pana starosty trembowelskiego, pojutrze daje bal ksi��� Jab�onowski w swoim pa�acu na Zielonem... � Co do bal�w bli�szych, to wiemy, bo mamy ju� zaproszenia... lecz co do dalszych? jakie s� widoki? co m�wi�? � Co do dalszych, m�wi� najpierwej o balu u pani podkomorzyny s�domirskiej... � Ach! i o tym ju� wiemy � rzek�a podkomorzyna � ale do tego balu mamy jeszcze ze dwa tygodnie. � Wi�c m�wi� tak�e o jakim� balu, a przynajmniej bardzo licznym wieczorze, kt�ry ma da� wojewoda inflancki. � No, to ciekawe, i c� to b�dzie? � Nie wiedzie� jeszcze w�a�ciwie, co b�dzie, bo m�wi� tak�e, �e kto wie, czyli na tym wieczorze nie odb�d� si� tak�e zar�czyny panny wojewodzianki. � Ach! to jeszcze ciekawsze. A z kim�e? � Ot� to jest najciekawsze ze wszystkiego, �e wszyscy wiedz� o zar�czynach, a nikt nie wie, kto jest pan m�ody? Jakie� to tam w tym dziwne sekrety... 1 r e j t e r a d a (fr.) � odwr�t, ucieczka 9 � No, ale przecie�? jakie� wymieniaj� nazwiska? bo mnie si� zdaje, �e mo�e by� wymienione li tylko jedno, a to starosty be�skiego. � Tak jest, to jedno; ale przy tym wymieniaj� i drugie, a to jest pana J�drzeja Rudnickiego. Te s�owa zrobi�y formalne zamieszanie w ca�ym gronie. By�o tak, jakby nagle kto strzeli� albo jakby wielka porcelanowa waza spadla nagle z konsoli i rozbryzgn�a si� w drobne kawa�ki � tak wszyscy jednozgodnie si� wstrz�li. Ale by�a to tylko jedna chwilka. Skarbnik bowiem po zadrgnieniu odchrz�kn�� tylko i usiad� w krze�le, podkomorzyna nawet zacz�a m�wi� natychmiast, jakby nic nigdy nie by�o � tylko Stasia zblad�a jak �mier� i musia�a si� oprze� plecyma o krzes�o z obawy, a�eby nie spad�a, ale pomimo to przecie� trza jej to przyzna�, �e z dziwn� przytomno�ci� wytrzyma�a ten cios i da�a przez to dow�d zadziwiaj�cej si�y nad sob�. Tu wszak�e musimy nadmieni�, i� Flawiusz, lubo ca�kiem umy�lnie powiedzia� t� wiadomo�� i mo�e nawet powiedzia� j� w takim celu, a�eby zbada�, jakie ona zrobi na s�uchaj�cych wra�enie � nie by�a to jednak wiadomo�� przeze� zmy�lona ani nawet nakr�cona do tego celu, bo w samej rzeczy na�wczas m�wiono powszechnie w mie�cie o bliskich zar�czynach wojewodzianki inflanckiej i wymieniano przy tym istotnie i starost� be�skiego, i Rudnickiego. Jako� i to jeszcze musimy tutaj nadmieni�, i� lubo Flawiusz, wymawiaj�c Rudnickiego nazwisko, chcia� jak najpilniej uwa�a�, jakie na kim to zrobi wra�enie, uwaga jego jednak na nic si� nie zda�a: podkomorzyna by�a bowiem ju� na to przygotowan� i st�d do tego stopnia przytomn�, �e zawo�a�a natychmiast: � Ej! i c� te� pan m�wisz? Gdzie� to by� mo�e, �eby si� pan Rudnicki �eni� z wojewodziank�! Wszak�e� ona ledwie nie starsza od niego, ani pi�kna, ani posa�na... i do czeg� te� to podobne? A zreszt� my znamy troch� bli�ej tego pana Rudnickiego i o ile wiemy od niego, nie ma on wcale my�li �enienia si� teraz... Ma on dosy� k�opot�w w domu z swoj� macoch�, kt�ra jest siostr� rodzon� starosty... A potem i to, czy podobna te� jest rywalizacja taka? Im� pan Rudnicki z starost� be�skim, z bratem swojej macochy? Ale i na co tu tego wszystkiego? powiedz pan tylko sam, czy to podobna taka partia: Rudnicki z pann� Melani�? � Jest to partia � rzek� Flawiusz � zapewne, �e niestosowna cokolwiek, ale ci pa�stwo chowali si� razem... � Ot� to jest! a c� to ma do rzeczy! to je�li jakie dzieci chowaj� si� razem, to ju� si� maj� potem pobiera� ze sob�?... � No, to niekoniecznie... ale tutaj tak m�wi�. � Ale c� te� ludzie nie m�wi�! � Zapewne... ja te� temu nie bardzo wierz�. Ale prosz� pani, czy Rudnicki istotnie nie ma my�li �enienia si�? � spyta� Flawiusz. � Albo� ja wiem? przyznam si� panu, �em nie mia�a ani potrzeby, ani zreszt� prawa zapytywa� go o to. Ale tak s�dz�, �e kto sprzedaje maj�tek, ten nie my�li si� �eni�. � On sprzedaje maj�tek... � Sprzeda� ju� nawet, jak nam o tym powiada� pan podstoli drohicki, kt�ry tymi dniami stamt�d przyjecha� i wczoraj by� u nas... � A to Rudnicki � rzek� Flawiusz nie bez pewnej pociechy � kiedy sprzeda� maj�tek, pewnie za granic� wyjedzie?... � I o tym nic nie wiem, ale to przynajmniej jest podobniejsza, ni� jego jakie� tam zar�czyny za star� pann�. Wiadomo�ci o zar�czynach J�drzeja z Melani� podkomorzyna przeczy�a tak uporczywie dlatego, a�eby zatrze� jak najzupe�niej wra�enie, jakie ta wiadomo�� zrobi�a na Stasi, i podkomorzyna osi�gn�a sw�j cel w zupe�no�ci � Stasia bowiem po tym zwrocie rozmowy 10 odetchn�a swobodnie i by�a tak, jakby nic nie s�ysza�a. Ale i Flawiusz tak�e pocieszy� si� t� rozmow� niema�o, bo zapewnienie podkomorzynej, �e si� J�drzej �eni� nie my�li, nie tylko wla�o we� przekonanie, �e i podkomorzyna nic na niego nie liczy, ale da�o jeszcze bardzo szerokie pole jego wybuja�ym nadziejom. Taki zwrot ostateczny tej niespodziewanej rozmowy tak�e si� i skarbnikowi podoba�, ale owej nielito�ciwej wiadomo�ci o J�drzeju nie m�g� on Flawiuszowi zapomnie�, jako� rzek� zaraz z kolei: � Ot� macie waszego im� pana Flawiusza! Co od Brabantek albo od jubiler�w przyniesie, to wcale niez�e, ale co od naszej szlachty przyniesie, to podobno ju� mu si� nie tak udaje... Na te s�owa Flawiusz spojrza� na skarbnika z uwag�, ale nic trac�c jeszcze humoru, odpowiedzia� z u�miecham: � A! bo nie trza szuka� ewangelicznej prawdy w wiadomostkach brukowych! � Ale daj no pok�j, braciszku, naszemu panu Flawiuszowi � rzek�a natychmiast podkomorzyna � ju� ja i tak nie wiem, jak mam si� wywdzi�czy� za te grzeczno�ci, kt�re nam tak wiele przynosz� po�ytku, a ty jeszcze wi�cej wymagasz... A skarbnik na to: � Ja jestem wprawdzie wi�cej wymagaj�cym od ciebie, ale to nie bez s�usznej przyczyny, bo trzeba ci wiedzie�, �e kiedy ty jeszcze d�u�n� jeste� panu Flawiuszowi za jego przyja��, jam z mojej strony ju� mu z g�ry zap�aci�... � A to jakim sposobem? � zapyta� Flawiusz. � Jak to? albo� to zapomnia�e�? wszak�e darowa�em ci �ycie... � Pan mnie? cha cha cha! to jest wyborne! ot� to znowu jaki� �art staropolski, a chcia�bym wiedzie� doprawdy, jak mi go pan wyt�umaczy? � Ala ja nie �artuj� doprawdy... i got�w nawet jestem z�o�y� na to dokument. � A to ciekawym jaki? � A ten na przyk�ad? � zawo�a� skarbnik � i w tym momencie doby� z kieszeni piecz�tk� i z�o�y� j� z brz�kiem na stole. By�a to ta sama piecz�tka, kt�r� Flawiusz niegdy� zgubi� by� u skarbnika, umykaj�c po strzale wymierzonym ku sobie. Kiedy Flawiusz t� piecz�tk� obaczy�, porwa� j� pr�dko, pozna� � i stan�� jak wryty. Nie spodziewa� on si� nigdy, �eby ta piecz�tka, lubo podczas owej podr�y rzeczywi�cie zgubiona przez niego, by�a w r�ku skarbnika; � nie spodziewa� si� st�d tak�e, �eby skarbnik t� scen�, w kt�rej omal �e cz�owieka nie zabi�, kiedykolwiek przed nim m�g� wspomnie�... Flawiusz tego si� nie spodziewa� i cieszy� si� tym niepoma�u, �e m�g� si� oprze� na tej nadziei � nie dlatego, �eby mu chodzi�o o �w strza�, kt�ry mu wtedy nie szkodzi�, a dzisiaj tym mniej jeszcze m�g� szkodzi� w oczach skarbnika � ale dlatego, �e te s�owa mog�y mu szkodzi�, kt�re �w strza� wywo�a�y. A s�owa te, gdyby je skarbnik pami�ta�, mog�y mu szkodzi� istotnie, bo Flawiusz nimi powiada� skarbnikowi wyra�nie: � �Przychodz� ciebie wyrzuci� z maj�tku, kt�ry posiadasz bezprawnie...� Z tymi s�owami przysz�y mu tak�e na pami�� jego konszachty z Ma�drzykiewiczem... o czym wszystkim szalony wtedy, szalony dzisiaj, a zawsze lekkomy�lny m�odzieniec jak najzupe�niej zapomnia�. Obaczywszy teraz ow� piecz�tk�, wszystko to mu stan�o w pami�ci � i Flawiusz zmiesza� si�, i nie wiedzia�, co m�wi�. Ale skarbnik tak �le nie my�la�, jako� zaraz rzek� do niego weso�o: � A co, panie bracie? a z�apa�em waszeci? no! pami�taj�e sobie, nie zadawa� nigdy k�amstwa staremu, bo mnie wa�� na nim nie z�owisz... � Ach! gdzie� te� znowu! � m�wi� Flawiusz wci�� w zamy�leniu � ale patrzaj�e pan, jak to i m�oda pami�� nie jest fundamentem, na kt�rym by mo�na budowa� na wieki... ja o tej piecz�tce zapomnia�em zupe�nie... � Ale ja pami�ta�em � rzek� skarbnik � i pami�ta�em jeszcze tym wi�cej, ile �e� mi tym 11 herbem wcale zaimponowa�. Bo to ja przecie� cho�by i z pami�ci wyrecytuj� i opisz� ci wszystkie herby nasze, a tego nawet i w herbarzu szuka�em na pr�no. Szuka�em go nawet i w herbarzu francuskim... � O! � zawo�a� na to Flawiusz z u�miechem � Inny to wcale jest ten herbarz, w kt�rym ten herb wypisany! � A wi�c to pewnie jakie� god�o mieszcza�skie... � O! nie, zupe�nie... � Mo�e po owym dziadku, kt�ry mieszka� w Wi�niczu... Wymienienie dziadka a zarazem Wi�nicza zrobi�o na Flawiuszu prawie takie samo wra�enie, jakie jego wiadomo�� o Rudnickim zrobi�a na Stasi. Zadr�a� i wpatrzy� si� dziwnie ciekawymi oczyma w skarbnika. Ale przyszed� pr�dko do siebie i kiedy podkomorzyna wyj�a mu z r�ki ow� piecz�tk�, aby j� bli�ej ogl�dn��, on odpowiedzia� skarbnikowi: � Ale nie, wcale nie... � A wi�c to ju� chyba jaki znak farmazo�ski... � O ho ho! � za�mia� si� Flawiusz � ju� te� i panu si� co� marzy o farmazonach... � Kiedy ju� nie wiem wcale, co by to by�o? � Ale nic, nic zgo�a nie jest! ot, tak sobie, fantazja! zmy�lone god�o i koniec. Flawiusz odpowiada� skarbnikowi przytomnie, ale B�g nie wie, czego by nie da� by� za to, gdyby by� m�g� z nim teraz pom�wi� na osobno�ci, tak go to wspomnienie o Wi�niczu zaj�o. Jako� ju� my�la� o tym, aby i dalsz� rozmow� ze Stasi� po�wi�ci�, a ze skarbnikiem si� gdzie� na stron� odsun��, ale podkomorzyna by�a od niego ciekawsz�. Jako� po�o�y�a ona teraz obejrzan� przez siebie piecz�tk� na stole i powstawszy z kanapy, da�a oczyma znak skarbnikowi, �e mu chce co� powiedzie�. Pos�uszny skarbnik wyszed� za ni� do drzwi drugiej komnaty, gdzie go ona natychmiast zarzuci�a mn�stwem zapyta�: co to jest za piecz�tka? co ma znaczy�? sk�d przyszed� do niej? dlaczego Flawiusz si� na widok tej piecz�tki tak zmiesza�? i tak dalej bez ko�ca. Ale skarbnik, nie lubi�cy nigdy wi�cej m�wi� jak trzeba, a nade wszystko nie ufaj�cy wstrzemi�liwo�ci ust kobiecych, zby� j� og�lnikami i nic nie powiedzia�. Przez ten czas Flawiusz, zostawszy sam na sam ze Stasia przy stole, rad sposobno�ci swobodniejszej rozmowy, zacz�� zaraz pytaniem: � A c� te� pani my�lisz o godle wyrytym na tej piecz�tce? � Ja nic zgo�a nie my�l� � odpowiedzia�a Stasia � bo przyznam si� panu, �e si� najmniej zajmuj� wiadomo�ciami o herbach. � Pani masz s�uszno�� zupe�n�. Jest to nauka tak pusta, jak i herb�w znaczenie. W �rednich wiekach, kiedy mie� herb znaczy�o niemal to samo, co piastowa� urz�d znamienity i po�yteczny, bo po�wi�caj�cy krew, mienie i �ycie dla kraju, i nauka herb�w by�a potrzebna � ale dzi�, kiedy herby sta�y si� tylko pustym blichtrem, rodz�cym dum� i pogard� dla nieherbowych wsp�braci, to nic warto zaprawd� i dnia jednego strawi� nad t� nauk�. Ale pani mi co� smutna, co� zamy�lona, czy ma pani do takiego usposobienia �wiadome siebie powody? czy jest to tylko usposobienie takie, kt�re nie wiedzie� sk�d przychodzi i nie wiedzie� tak�e dlaczego znika? � Czy pan uwa�a istotnie, �em smutniejsza dzisiaj ni� zwykle? � Tak, pani. � Ale zdaje mi si� � rzek�a Stasia z u�miechem � �e si� pan myli. � Teraz si� ju� mo�e myl�, bo widz� u�miech na twarzy pani. � Widzi pan, to pan wywo�a�e� ten u�miech. � Ach! pani! je�li to prawda, to pani mnie czynisz najszcz�liwszym z ludzi. � I powiedz�e pan, c� w tym mo�e by� za szcz�cie? � Pani mo�esz jeszcze pyta� si� o to! Mie� tak� w�asno��, �eby umie� wywo�ywa� u�miechy na smutne twarze, �eby m�c rozp�dza� chmury osiadaj�ce na czole i rozwesela� 12 serca przyci�nione �a�ob� � wszak�e ju� to jest szcz�ciem dla cz�owieka tak wielkim... � Pan jeste� bardzo poczciwy... � Ju� to jest szcz�ciem dla ka�dego cz�owieka � m�wi� dalej Flawiusz � a c� dopiero m�wi� o mnie, kiedy bym m�g� mie� wp�yw tak szcz�liwy na usposobienia pani? � To ju� nie jest nowin� dla mnie, bo st�d tylko widz�, �e pan jeste� grzecznym, a o tym si� przekonywam codziennie. � Ale nie, pani, to nie jest grzeczno��, bo niech mi pani wierzy, �e jest to �ywe uczucie mojego serca... � �ywe � przerwa�a Stasia � ale i grzeczne... � Tak! to zapewne � zawo�a� Flawiusz z u�miechom � uczucia maj� r�ne przymioty... ale musz� pani powiedzie�, �e o nich rezonowa� nie lubi�. I tak powinien ka�dy, kto je szanuje. Bo uczucia mo�na pojmowa�, mo�na bra� i uczuwa� nawzajem, ale o nich rozmawia�, to jest grzech, a przynajmniej to anatomia. � Na to si� zgadzam, ale to nie mo�e stanowi� regu�y. Bo, jak to panu pewnie wiadomo, s� ludzie, z kt�rymi razem czu� mo�na i trzeba, s� inni, z kt�rymi mo�na rozmawia� tylko... � A ze mn�? � zapyta� Flawiusz z przymileniem. � Z panem nawet i rozmawia� nie mo�na! � zawo�a�a Stasia z u�miechem i wsta�a z krzes�a. � O pani! � zawo�a� Flawiusz, rozumiej�c wcale przeciwnie te s�owa � czemu� nie umiem wypowiedzie� tego, co czuj� w tej chwili! � Czy pan istotnie co� czuje? � zapyta�a Stasia, nie mog�c ukry� u�miechu. � Czy pani si� zdaje, �e ja nic czu� nie mog�? � O! nie, to nie; ale tak jako� sentymentalno�� panu ca�kiem jest nie do twarzy... � Ah! je�li tak jest, to jest rzeczywi�cie okropne! � zawo�a� Flawiusz � czy� ju� ja �adnych uczu� nie jestem zdolny?!... � Pan jeste� zdolny wszystkich uczu� na �wiecie, ale g�ow�, nie sercem... � I pani serio ma takie przekonanie? � Nie � odpowiedzia�a Stasia z u�miechem � chcia�am panu tylko podra�ni�... � Wiedzia�em o tym! � zawo�a� Flawiusz, oddychaj�c z g��bi piersi � pani jeste� anio�em dobroci! W tym momencie powr�ci�a podkomorzyna i oboje zabrali dawne swe miejsca. Zacz�a si� znowu konwersacja og�lna, a skarbnik m�wi�: � No i c� tam wi�cej s�ycha� w tym waszym �wiecie? Powiadaj�e nam dalej, bo� to przecie nie musi by� koniec na tym, co� nam dot�d powiedzia�? � Na dzisiaj koniec, bo ju� nie wiem nic wi�cej. � Koniec o balach, wieczorach i zar�czynach, lecz inne rzeczy? Bo� to przecie� s� jeszcze gry, pojedynki... � O pojedynkach nie wiem, ale gry istotnie s� wielkie. Najwi�ksza, o ile s�ysz�, jest u starosty be�skiego co pi�tek. A! ale kt� te� to jest ten pan starosta be�ski? Jaka� to osobliwsza figura. Pozna�em go na balu u kasztelanowej, ale przyznam si�, �e mi si� wcale nie podoba�. Jaki� ckliwy, nudny, wywi�d�y, jak �led� holenderski � a tymczasem jest on tu bardzo en vogue2. Na jego pi�tkach gromadzi si� ca�a krema tutejsza... �Wi�c nie podoba� ci si� starosta be�ski? � zapyta� skarbnik. � O! wcale nie. Najlepszy dow�d, �e mnie ju� par� razy do siebie zaprasza�, a pomimo to ani my�l� by� kiedy u niego. Mam te� w tym moje powody... � No i jakie� na przyk�ad? � Mo�e marne cokolwiek, ale dla mnie wystarczaj�ce. Zaprasza wszystkich na wieczory pi�tkowe, a mnie prosi, abym go kiedy� rano odwiedzi�. 2 e n v o g u e (fr.) � modny, w modzie 13 � A! bo mo�e chce m�wi� z tob� sam na sam? � Tak i ja si� domy�lam. Ale te rozmowy sam na sam ju� mnie nudz� na koniec. Ka�dy chce ze mn� rozmawia� sam na sam i ka�dy chce si� czego� dowiadywa� ode mnie: to o Pary�u, to o rewolucji francuskiej, to o obyczajach tamtejszych, to na koniec daj� mi jakie� pytania takie, na kt�re nie tylko �e odpowiedzie� nie umiem, ale ju� nawet i nie wiem, co maj� znaczy�? Maj� mnie tu wszyscy za jakie� tajemnicze stworzenie... ale dlaczego? �eby ich pozabija�, nie wiedz�. � Temu jednak nie ma si� co dziwi� tak bardzo � rzek� skarbnik. � Czy mi to pan major wyja�ni? � A dlaczego� by nie? � To prosz�. � Rzecz to bardzo naturalna i prosta. Dotychczas przyzwyczajeni�my byli widzie� rozum, g�adko�� obyczaj�w i polor �wiatowy li tylko w szlachcie... � Tak! � przerwa� Flawiusz pr�dko � ale to niekoniecznie ta by� musi przyczyna. � Ta jest, a �adna inna, a przynajmniej ja nie wiem o innej. Flawiusz si� troszeczk� zamy�li�, a skarbnik by� ju� dyskretny i milcza�. A nawet sam zwr�ci� rozmow� do innego przedmiotu, pytaj�c: � Wi�c nie my�lisz by� u starosty be�skiego? � Nie my�l�. � A ja bym ci radzi�, �eby� by� u niego, cho�by i rano. Maj�c ci� rano u siebie, zaprosi ci� potem na wiecz�r. � Ale kiedy ja mu dzi�kuj� i za rano, i za wiecz�r. � A ja bym ci� nawet prosi� o to, a�eby� by� u niego. � Czy panu co� na tym zale�y? � Mo�e mi i zale�y. � Wi�c c� panu zale�y? � Bo widzisz mnie... � m�wi� skarbnik � ja bym si� potem od ciebie co� o nim dowiedzia�. Bo to i dla mnie jest jaka� zagadkowa figura... Prosi� mnie do siebie na te swoje wieczory i sam nie wiem, co robi�... Nie mam i ja te� ochoty, ale kiedy jeszcze z par� razy swoje zaproszenie powt�rzy, to mo�e si� trza b�dzie na koniec rozgrzeszy�... A dobrze by by�o, gdybym ciebie pierwej wys�a� na rekonesans do niego... � Kiedy bo ja jako� wcale nie mam ochoty do tego... Jaki� skwaszony arystokrata... � Niby te� to pierwszy b�dzie arystokrata, z kt�rym b�dziesz mia� do czynienia... � Tak, zapewne, �e to nie pierwszy � rzek� na to Flawiusz z u�miechem � ale ten ma co� istotnie tak niemi�ego dla mnie... � A! to chyba i takiej bagateli nie chcesz ju� zrobi� dla mnie! � rzek� na to skarbnik, wstaj�c niby zachmurzony ze swego miejsca i odchodz�c od sto�u. � Ale panie skarbniku! � zawo�a� Flawiusz, biegn�c czym pr�dzej za nim � ale p�jd� ju�, p�jd�... tylko pan si� nie gniewaj... p�jd� ju� pewnie... � Ju� to ten pan Flawiusz � rzek�a na to podkomorzyna � to poczciwy z ko�ciami... Flawiusz spojrza� z wyrazem wdzi�czno�ci na podkomorzyn�, a wtem wszed� s�u��cy i zapowiedzia�: � Wielmo�ny pan J�drzej Rudnicki! Ta niespodziewana zapowied� zrobi�a pewne wra�enie na wszystkich. Stasia obla�a si� naj�ywszymi rumie�cami, skarbnik si� wpatrzy� w lokaja, jakby mu nie wierzy�, �e to jest prawda, Flawiusz si� zmiesza� cokolwiek i nie wiedzia� sam, gdzie ma patrze�, a podkomorzynie si� ca�a twarz nagle zmieni�a, ale podobno od gniewu. Jako� rzek�a ona do lokaja natychmiast: � Pan Rudnicki... nie przyjmuj�!... przeprosi�. Na t� niespodziewa�sz� jeszcze odpowied� Stasia prawie wystraszonymi oczyma spojrza�a 14 na matk�, matka zrozumia�a to spojrzenie i odpowiedzia�a jej cicho: � Trza nam si� ubiera�, wszak�e mamy jecha� na wiecz�r. Jednak jak Stasi� to nieprzyj�cie J�drzeja prawie przestraszy�o i zapewne niewymown� nape�ni�o gorycz�, tak dla Flawiusza sta�o si� ono powodem niewymownej rado�ci. Szcz�liwy Flawiusz wyt�umaczy� je sobie jak tylko mo�na by�o na najwi�ksz� dla siebie korzy�� i by� st�d w tej chwili pod niebem... i z tej wysoko�ci z tak� dum� powi�d� wzrokiem doko�a, jak gdyby ju� ca�y �wiat nale�a� do niego! Tymczasem podkomorzyna spojrza�a na zegarek i rzek�a: � Ale nam ju� istotnie trza my�le� o ubieraniu. Mamy by� dzisiaj u pani podkomorzynej lwowskiej; b�dzie to wiecz�r nudny cokolwiek, ale to trudno... opuszcza� go nie mo�emy. A do Flawiusza doda�a z u�miechem: � A wi�c i pana ju� wyp�dzimy. � Mo�cia dobrodziejko! � zawo�a� na to Flawiusz � niech�e mnie pani p�dzi, a dobrze. I ca�owa� r�ce podkomorzynej, i jeszcze chcia� �egna� si� ze Stasi�, ale skarbnik go wzi�� za rami�, m�wi�c: � Ale chod� no, chod�, ba�amucie! bo mi jeszcze moje kobiety pozbawisz wieczoru... Z tymi s�owami zabra� prawie gwa�tem gadatliwego go�cia i prowadzi� do siebie. Pod wra�eniem niespodziewanej uciechy Flawiusz nie wiedzia� sam, co si� z nim dzieje. On ju� o wszystkim, a nawet i o tym zapomnia�, �e mia� pyta� skarbnika o Wi�nicz i dziadka. Ale skarbnik nie by� pod wra�eniem �adnej uciechy i pami�ta� o wszystkim, o czym mu nale�a�o pami�ta�. A wi�c stan�wszy pod drzwiami swojego mieszkania, kiedy Flawiusz zmierza� prosto do bramy, zapyta� go skarbnik: � A wa�� gdzie ci�gniesz? Trza jeszcze wst�pi� do mnie, przecie� jestem twoim d�u�nikiem... � Pan moim? nic o tym nie wiem. � A koronki? a bilety? a kolie? � Ach!... no, ale to ju� niech b�dzie do jutra... bo mi si� dzisiaj spieszy na wiecz�r... � Ale bo ja nie lubi� chowa� cudzych pieni�dzy... � To nic... Prosz� pana, bo ju� dzi� nie mam czasu... Flawiuszowi tak pilno by�o by� samemu ze sob�, aby si� swoim szcz�ciem nacieszy�. � Ha! kiedy ci ju� tak bardzo pilno � rzek� skarbnik � to si� i nie sprzeciwiam. Ale b�dziesz�e przynajmniej u starosty be�skiego? � Ale b�d� ju� pewnie i niezawodnie... Dobranoc panu. Nim sko�czymy ten ust�p, przypatrzmy si� jeszcze J�drzejowi cho�by tylko na chwilk�. Owo wi�c J�drzej, kiedy ju� uzna� nareszcie, �e bez nara�enia si� na konieczno�� wyst�pienia z swej niezdecydowanej roli, mo�e odda� wizyt� podkomorzynie, by� niewymownie szcz�liwym. Jecha� on tam pe�en takiego uczucia, z jakim chory po d�ugich i niezno�nych cierpieniach wyje�d�a pierwszy raz na �wie�e powietrze � nadzieja widzenia Stasi nape�nia�a go niewymown� rozkosz�. Kiedy ju� sta� w anty kamerze i lokaj poszed� go anonsowa�, ani mu si� �ni�o, a�eby go jeszcze co� mog�o rozdzieli� od jego szcz�cia. A tymczasem lokaj powr�ci� i zapowiedzia�, �e pani podkomorzyna go nie przyjmuje. Ta niespodziewana wiadomo�� uderzy�a we� jakby piorun z najpogodniejszego nieba, na kt�rym ju� z ca�ym blaskiem �wieci�o majowo s�o�ce. Schodz�c poma�u ze schod�w, J�drzej by� ledwie przytomny. Tysi�c my�li powstawa�o mu w g�owie, tysi�c uczu� odzywa�o si� w sercu. J�drzejowi zdawa�o si� przecie�, �e widzia� jasne �wiat�a w wielkiej komnacie, �e s�ycha� tam by�o g�osy rozmawiaj�ce, weso�e � i podkomorzyna pomimo to wszystko go nie przyj�a! � to nie mog�o mu si� pomie�ci� w g�owie. Na dole przed domem sta� jego pow�z. S�u��cy, obaczywszy go powracaj�cego, chcia� pod bram� podjecha�, ale J�drzej zawo�a� do niego z daleka: 15 � Zaczekaj! Przyst�piwszy za� bli�ej, doda�: � Zaczekaj tutaj na boku, ja tu zaraz powr�c�. To rzek�szy, zawin�� si� w p�aszcz, przeszed� na drug� stron� ulicy, wszed� do przeciwleg�ego domu i stan�wszy w progu, pod zas�on� ciemnej, nie o�wieconej sieni, stamt�d zacz�� czyni� swe obserwacje. Targany najsro�sz� niepewno�ci� m�odzieniec, nie m�g� tak odej�� z niczym, chcia� si� koniecznie czego� wi�cej dowiedzie�, a przynajmniej domy�le�, w ostatnim razie chcia� cho� cie� Stasi obaczy� w oknie... Jako� tak patrz�c, widzia� najpierwej �wiat�a w wielkiej komnacie, a wi�c podkomorzyna by�a tam tak�e i do przyj�cia go nie by�o �adnej przeszkody. Podkomorzyna go nie przyj�a umy�lnie... Wszak�e wkr�tce te �wiat�a pogas�y, a raczej przenios�y si� do drugiej komnaty, a od podkomorzynej nikt nie wychodzi�. J�drzej troch� odetchn��... Ale w ten moment da�y si� s�ysze� jakie� g�osy w sieni, g�osy ucich�y i tu� za nimi wybieg�a jaka� posta� m�ska przed bram�. J�drzej wzi�� t� posta� na oko, zdawa�o mu si�, �e to jest Flawiusz... Wpatrzy� si� mocniej i pozna� � to istotnie by� Flawiusz... Widok Flawiusza tutaj, teraz i �r�d takich okoliczno�ci, by� tak niespodziewany dla niego, �e mu nie m�g� prawie uwierzy�. Ale musia� uwierzy�, wszak�e widzia� na w�asne oczy... Tymczasem Flawiusz, lubo mu tak pilno by�o do domu, kiedy pow�z tu� niedaleko od bramy obaczy�, zatrzyma� si� chwilk�, co� pomy�la� i zbli�y� si� do powozu. � Przyjacielu! a czyj to pow�z? � Pana Rudnickiego z Ja�mierza. Ta odpowied� zastanowi�a Flawiusza, obejrza� si� ko�o siebie, zajrza� do powozu przez szyby i spyta� znowu: � A gdzie� pan jest, m�j bracie? � A nie wiem, panie. Kaza� mi tu czeka� na siebie. Tu ju� si� obudzi�y tysi�czne my�li w Flawiuszu. Sta� jeszcze chwil�, my�la�, a potem przeszed� tak�e na drug� stron� ulicy, tak�e wszed� do jednego z tamtejszych dom�w i tak�e z ciemnej sieni zacz�� czyni� swe obserwacje. Tak min�� z kwadrans. Obadwa obserwatorowie stali wytrwale na swoich pocztach, obadwa patrzali ciekawymi oczyma przed siebie, ale obadwa nic nie widzieli. Wszak�e obudwom zapewne niema�o widok�w przesun�o si� w ich wyobra�niach! Po kwadransie nareszcie otworzy�a si� brama domu podkomorzynej na �cie�aj i wyjecha� z niej pow�z, w kt�rym przy �wietle latarni mo�na by�o rozr�ni� dwie ustrojone damy w siedzeniu i powa�nego skarbnika na przedzie. W domu podkomorzynej wszystkie �wiat�a pogas�y i bram� zamkni�to na zamek. J�drzej wyszed� ze swego ukrycia, przeszed� w g��bokim zamy�leniu ulic�, ale potem nagle przy�pieszy� kroku, przyst�pi� do bramy i zadzwoni�. Na odg�os dzwonka wyszed� s�uga. � M�j kochanku � rzek� J�drzej � a czy pa�stwo s� w domu? � Nie masz ich, panie, wyjechali dopiero. � A nie wiesz, dok�d wyjechali? � Do pani podkomorzynej lwowskiej. � Dzi�kuj� � odpowiedzia� J�drzej g�osem podniesionym o kilka ton�w wy�ej z rado�ci, rzuci� pieni�dz s�u��cemu, przyst�pi� do swego powozu, zawo�a�: � Do pani podkomorzynej lwowskiej! Wsiad� i odjecha�. Po jego odje�dzie wyszed� tak�e i Flawiusz z swego ukrycia. Widzia� on wszystko na swoje oczy i s�ysza� wszystko. I przysz�a teraz na niego kolej zamy�li� si� d�ugo i smutnie. 16 Jako� sta� na miejscu przez chwil� i my�la�. Ale niebawem ockn�� si�, za�mia� si� ironicznie, jakby si� dziwi� w�asnym swym my�lom � i odszed� pr�dkim krokiem do siebie. 17 XVI Dom pani podkomorzynej lwowskiej by� pe�en staro�wiecczyzny i staro�wieckiego dziwactwa. Podkomorzyna sama by�a to ju� podesz�ego wieku matrona, nadzwyczaj chuda i nadzwyczaj male�ka, ale pomimo to ambicjonuj�ca wielk� powag�, a przede wszystkim znaczenie. Jej m��, podkomorzy, by� ju� tak�e w statecznym wieku, a co gorsza, czy to wskutek choroby, czy u�omno�ci z urodzenia, by� prawie prze�amany we dwoje, sk�d, patrz�c na niego, zdawa�o si� widzie� przynajmniej dziewi��dziesi�cioletniego staruszka. On tak�e mia� niezmy�lone do niezwyk�ego znaczenia pretensje, ale jak jemu, tak jej nie udawa�o si� to tak, jak chcieli, bo ich ca�e znaczenie ogranicza�o si� na tym, �e ich miano za osobliwszych orygina��w. Byli te� w samej istocie, je�li nie oryginalni, to niepospolicie dziwaczni � a co jeszcze wi�cej u