3865

Szczegóły
Tytuł 3865
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3865 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3865 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3865 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KARL EDWARD WAGNER WICHRY NOCY ODP�YWAJ�CA FALA (Prze�o�y� Janusz PULTYN) PROLOG - Dostarczono j� nied�ugo po zmierzchu - sapa� dozorca, cofaj�c si� rakiem wzd�u� rz�d�w milcz�cych, zas�oni�tych p�yt. Znalaz� j� stra�nik miejski i przyni�s� tu. Chyba o t� pyta�e�. Zatrzyma� si� przy jednym z wysokich do pasa kamiennych sto��w i uni�s� plugawy blat. Wykrzywiona, patrz�ca �lepo twarz dziewczyny skr�cona by�a ku g�rze. Umalowana i uszminkowana wygl�da�a jak upiorna maska ulicznicy na bladej sk�rze. Grudki zakrzep�ej krwi zwisa�y wzd�u� rany na jej gardle jak naszyjnik z ciemnych rubin�w. Otulony w p�aszcz m�czyzna pokr�ci� nieznacznie g�ow� ocienion� kapturem, i pyzaty dozorca opu�ci� blat. - Nie j� mia�em na my�li - mrukn�� przepraszaj�co. - Czasem mo�na si� pomyli�, tyle ich jest, stale przybywaj� i ubywaj�. - Poci�gaj�c nosem z zimna toczy� si� jak beczu�ka w�skimi przej�ciami; starannie omija� poplamione, pomazane zas�ony. G�ruj�ca nad nim opatulona posta� sz�a milcz�co w tyle. Pe�zaj�ce nisko p�omyki lamp rzuca�y pos�pne �wiat�o na prosektorium w Carsultyal. Tl�ce si� piecyki plu�y k��bami ci�kiego gryz�cego kadzid�a. Lgn�o ono i miesza�o si� z mrokiem, kamieniami i zniszczeniem - jego przenikliwa s�odycz bardziej mdli�a ni�li smr�d �mierci. Z g�stych cieni dobiega�o monotonne kapanie topniej�cego lodu, podkre�lane czasem mocniejszym pluskiem. Kostnica miejska by�a dzi� zat�oczona - jak zawsze. Spo�r�d setki �upkowych �o�y zaledwie kilka sta�o ciemnych i pustych; reszt� zalega�y bezimienne kszta�ty pod poplamionymi prze�cierad�ami; niekt�re wykr�cone pod dziwnymi k�tami, tak jakby niespokojne zw�oki usi�owa�y wyzwoli� si� spod szorstkich okry�. Noc zawis�a ju� nad Carsultyalem, lecz w tej podziemnej sali bez okien noc panowa�a zawsze. W mroku nikle rozja�nianym chorobliwymi p�omykami zniczy le�eli anonimowi, nieop�akiwani zmarli Carsultyalu oczekiwali okre�lony czas, nim kto� ich nie rozpozna lub nie wywiezie do nieoznaczonego, wsp�lnego grobu za murami miasta. - To chyba tu - oznajmi� dozorca. - Tak. Wezm� tylko lamp�. - Poka�! - za��da� g�os spod kaptura. T�gi urz�dnik zerkn�� niespokojnie na otulon� p�aszczem posta�. Czu� by�o w niej pot�g� i z�owrogi majestat �le zwiastuj�cy pysznemu Carsultyalowi z jego skupionymi, si�gaj�cymi gwiazd wie�ami. Jak szeptano, g��boko�ci� i groz� przewy�sza�y je tylko ich lochy. - S�abe tu �wiat�o - zaprotestowa� dozorca, �ci�gaj�c podarty ca�un. Go�� zakl�� w g��bi gard�a nieludzkim g�osem. wyra�aj�cym raczej dzik� w�ciek�o�� ni� �al. Wpatruj�ca si� w nich rozszerzonymi oczami, pi�kna za �ycia twarz teraz by�a martwa, zsinia�a, wyd�ta i wykrzywiona b�lem. Ciemna krew znaczy�a czubek wystaj�cego j�zyka, szyja wykr�cona by�a pod nienaturalnym k�tem. Dziewczyna le�a�a na wznak w pobrudzonej i potarganej sukni z jasnego jedwabiu; r�ce z kurczowo zaci�ni�tymi pi�stkami wyci�gni�te by�y po obu bokach. - Znalaz� j� stra�nik miejski? - spyta� go�� ochryple. - Tak, tu� po zmroku. W parku wychodz�cym na port. Wisia�a na ga��zi - w gaju kwitn�cym na bia�o ka�dej wiosny. Musia�o si� to sta� tu� przed jego nadej�ciem - m�wi�, �e jej cia�o by�o ciep�e jak za �ycia, cho� wia�a dzi� ch�odna bryza od morza. Chyba zrobi�a to sama - wspi�a si� na ga���, zawi�za�a p�tl� i skoczy�a. Ciekawe, czemu to robi� - widuj� jak przynosz� tu takie m�ode i �adne, jak ona, i takie zadbane. Przybysz sta� sztywno, patrz�c w milczeniu na uduszon� dziewczyn�. - Przyjdziesz rano, by j� rozpozna�, czy poczekasz na g�rze? - spyta� dozorca. - Zabior� j� teraz. Pulchny str� obraca� w palcach z�ot� monet� rzucon� mu niedawno przez przybysza. Zacisn�� wargi co� rachuj�c. W kostnicy cz�sto pojawiali si� ludzie pragn�cy skrycie zabra� cia�a dla dziwnych i tajemnych przyczyn - dzi�ki czemu to pogardzane zaj�cie by�o poszukiwane. - Nie mog� na to pozwoli� - sprzeciwi� si�. - Jest prawo i przepisy, nie powiniene� nawet by� tu o tej porze. Zechc�, by� odpowiedzia� najpierw na ich pytania. S� te� op�aty... Z warkni�ciem nieopisanej w�ciek�o�ci przybysz zwr�ci� si� ku niemu. Nag�y ruch odrzuci� kaptur. Opiekun kostnicy po raz pierwszy ujrza� oczy obcego. Zd��y� kr�tko krzykn�� z przera�enia, nim sztylet, kt�rego nie dojrza�, rozdar� mu gard�o. Nast�pnego dnia zdziwieni znikni�ciem dozorcy robotnicy, badaj�c przyby�ych wieczorem nowych lokator�w kostnicy, odkryli, �e ten wcale nie znikn��. I POSZUKUJ�CY NOC� Tam - zn�w co� us�ysza�. Mavrsal porzuci� sm�tn� kontemplacj� niemal pustej butelki wina i cichutko wsta�. Kapitan Tuaba by� sam w swej kabinie o tej p�nej porze. Od wielu godzin jedynymi odg�osami w pobli�u by�o chlupotanie fali o obro�ni�ty kad�ub, skrzypienie lin i g�uche uderzenia starych belek karaweli o nabrze�e. Teraz za na wp� zamkni�tymi drzwiami rozleg�o si� ciche st�panie, st�umione grzebanie w sprz�tach na pok�adzie. Za g�o�ne na szczury a wi�c z�odziej? Ponury Mavrsal wyci�gn�� z pochwy ci�ki kord i chwyci� latarni�. Zakrad� si� na pok�ad, my�l�c z gorycz� o swojej nic nie wartej za�odze. Od kuka po pierwszego oficera, wszyscy przed kilku dniami opu�cili jego statek, piekl�c si� o zalegaj�c� miesi�cami zap�at�. Niezwyk�y o tej porze roku szkwa� zmusi� ich do wyrzucenia za burt� wi�kszo�ci �adunku miedzianych sztab. Tuab dowl�k� si� do portu w Carsultyalu z podartymi �aglami, z�amanym grotmasztem, kilkoma nowymi szparami w nadwyr�onych wr�gach i reszt� starego kad�uba w nie lepszym stanie. Zamiast da� spodziewane bogactwo, zyski za resztki �adunku starczy�y ledwo na pokrycie koszt�w napraw. Mavrsal t�umaczy�, �e bez remoxitu Tuab nie mo�e wyj�� w morze. Po jego uko�czeniu znajdzie jako� inny �adunek, a wtedy b�dzie m�g� zap�aci� narastaj�c� od dawna nale�no�� - wraz z dodatkiem za cierpliwo�� i lojalno��. Za�oga nie uwierzy�a ani jego logice, ani obietnicom i zesz�a w�r�d burzliwych gr�b. Mo�e kt�ry� z nich wr�ci�, aby...? Mavrsal zaczepnie zgarbi� swe szerokie ramiona i uni�s� kord. Szyper Tuaba nigdy nie ucieka przed bijatyk�, tym bardziej przed z�odziejem czy podkradaj�cym si� morderc�. Nad Carsultyalem jesienne noce s� jasne, latarnia by�a niemal zb�dn�. Mavrsal zw�onymi, br�zowymi oczami pod kud�atymi brwiami bada� czujnie mi�kkie cienie na pok�adzie karaweli. Cichy p�acz dobieg� go niemal natychmiast, tak, �e nie musia� myszkowa� po pok�adzie. Podszed� szybko do sterty rozerwanych �agli i takielunku przymocowanego do odleg�ego nadburcia. - No dobra, wy�a� stamt�d! - hukn��, kiwaj�c ko�cem korda na ledwo widoczn� posta� skulon� przy burcie. �kanie usta�o. Mavrsal niecierpliwie szturchn�� p��tno butem. - Wy�a�, do diab�a! - powt�rzy�. P��tno zatrzepota�o i wy�oni�a si� spod niego para st�p w sanda�ach, potem go�e nogi i kr�g�e biodra napinaj�ce ciasno tkanin� sukni. Mavrsal zacisn�� wargi w zamy�leniu, gdy dziewczyna wysz�a i stan�a przed nim. W patrz�cych na niego oczach nie by�o �ez. Arystokratyczna twarz wyra�a�a op�r, chocia� drgaj�ce nozdrza i mocno zaci�ni�te usta zdradza�y, �e by� on tylko mask�. Nerwowe palce wyg�adza�y jedwabn� sukni� i poprawia�y p�aszcz z ciemnobr�zowej we�ny. - Do �rodka! - Mavrsal wskaza� kordem o�wietlon� kabin�. - Nic nie zrobi�am! - zaprotestowa�a. - Szuka�a�, co by tu ukra��. - Nie jestem z�odziejk�. - Pogadamy w �rodku. - Pchn�� j� naprz�d, i potulnie posz�a. Po wej�ciu Mavrsal zamkn�� drzwi i wymieni� latarni�. Wsun�wszy kord do pochwy opad� na krzes�o i przyjrza� si� swemu znalezisku. - Nie jestem z�odziejk� - powt�rzy�a dziewczyna, gmeraj�c przy zapi�ciu p�aszcza. Tak, zdecydowa�, chyba nie jest - zreszt� na tak zmursza�ej karaweli jak Tuab niewiele by�o do ukradzenia. Ale dlaczego zakrad�a si� na pok�ad? Uzna� j� za ladacznic� - jaka� inna dziewczyna o jej urodzie posz�aby sama wieczorem na nabrze�e Carsultaylu? A by�a pi�kna, zauwa�y� z rosn�cym zdumieniem. Pl�tanina lu�no zwi�zanych, si�gaj�cych ramion rudych w�os�w otacza�a twarz, kt�rej blad� cer� i klasyczn� urod� podkre�la�y raczej ni� szpeci�y piegi na w�skim nosku. Zadziwiaj�co zielone oczy patrzy�y na� z niepokoj�cym wyzwaniem. By�a wysoka i smuk�a. Nim otuli�a ramiona ciemnym p�aszczem, dostrzeg� du�e, sto�kowate piersi i �agodnie zaokr�glon� figur� pod obcis�� sukni� z zielonego jedwabiu. Szmaragd dobrej jako�ci zdobi� jej r�k�, a na szyi nosi�a szeroki ko�nierz z ciemnej sk�ry i czerwonego jedwabiu, na kt�rym l�ni� drugi, wi�kszy szmaragd. Nie, pomy�la� Mavrsal, zn�w zmieniaj�c zdanie; jest zbyt urocza, ma str�j zbyt kosztowny, jak na ulicznice nawiedzaj�ce te wody. Jego zak�opotanie wzros�o. - No, to sk�d wzi�a� si� na pok�adzie? -- zapyta� mniej gwa�townie. B��dzi�a oczyma po kabinie. - Nie wiem - odpar�a. Mavrsal odchrz�kn�� niecierpliwie. - Chcia�a� pop�yn�� na gap�? Lekko wzruszy�a ramionami. - Chyba tak. - Jeste� bardzo g�upia - prychn�� kapitan i wyprostowa� sw� kr�p� posta� - lub mnie masz za g�upiego! Zakrada� si� na pokiereszowanego, starego wojaka, jakim jest Tuab, nie maj�cego �adnego frachtu do zabrania, gdy ka�dy widzi, �e ten cholerny statek wymaga naprawy! Przecie� za ten pier�cie� mog�aby� pop�yn�� do ka�dego portu, jaki by� sobie wybra�a, i to najlepszym statkiem! A �a�enie tutaj o tej porze!... No, mo�e to twoja sprawa i mo�e nie dbasz o swoje interesy, ale na tych nabrze�ach kryj� si� m�ty, kt�re poder�n�yby dziewce gard�o zaraz po zap�aceniu! Vaul! Jestem w porcie od trzech dni i czterech nocy, a tyle ju� s�ysza�em o zdeprawowanych mordercach dziewczyn �adnych jak ty, by... - Przesta�! - sykn�a z zaci�ni�tym gard�em. Opad�a na jedyne wolne krzes�o w kabinie opar�a �okcie na ko�lawym stole i przycisn�a pi�ci do czo�a. Rdzawe kosmyki zakry�y welonem jej twarz, i Mavrsal nie m�g� odczyta� wyrytych na niej uczu�. Mi�dzy rozchylonymi po�ami p�aszcza jej piersi dr�a�y od szybkiego bicia serca. Z westchnieniem nala� resztk� wina do kubka i pchn�� cynowe naczynie w stron� dziewczyny. W szafce mia� inn� butelk�; wyci�gn�� j� wraz z drugim kubkiem. Gdy wr�ci� do sto�u, ostro�nie siorba�a z ofiarowanego naczynia. - S�uchaj, jak si� nazywasz? - spyta� j�. St�a�a w milczeniu nim odpowiedzia�a. - Dessylyn. Imi� to nic nie m�wi�o Mavrsalowi, cho� po opadni�ciu z niej napi�cia zrozumia�, �e troska�a si�, by jej imi� nie zosta�o rozpoznane. Mavrsal pog�adzi� przyci�t� kr�tko, brunatn� brod�. Prostota i twardo�� jego twarzy maskowa�a, i� nie osi�gn�� jeszcze trzydziestki, a kobiety zwyk�y mu m�wi�, �e jego grube rysy s� przystojne. Troch� go trapi�o lewe ucho, brzydko zranione podczas b�jki w tawernie, ale skrywa� je pod zwichrzon� g�stw� w�os�w. - Dobrze, Dessylyn - u�miechn�� si� - nazywam si� Mavrsal, a to m�j statek. Je�li martwisz si� o nocleg, to mo�esz tu zosta�. Na jej twarzy wykwit� l�k. - Nie mog�. Mavrsal skrzywi� si�, prze�wiadczony, �e zosta� odprawiony, i zacz�� odcina� si� gniewnie. - Nie o�miel� si�.., zosta� tu tak d�ugo, - wtr�ci�a Dessylyn z p�on�cym w oczach strachem. Rozdra�ni�o to Mavrsala. - Dziewczyno, zakrad�a� si� na m�j statek jak z�odziej, ale sk�onny jestem zapomnie� o wtargni�ciu. S�uchaj, moja kabina jest wygodna, dziewczyny m�wi�, �e jestem mi�y, i nie sk�pi� pieni�dzy. Czemu wi�c mia�aby� wychodzi� w nocy, by w pierwszej lepszej uliczce jaki� zasyfiony pijak wzi�� za darmo to, za co ja chc� zap�aci�? - Nie zrozumia�e�! - Najwyra�niej. - Przez chwil� patrzy� jak obraca w palcach cynowy kubek i doda� zgry�liwie: - Poza tym mo�esz si� tu ukry�. - Na bog�w! Chcia�abym! - krzykn�a. - Gdybym tylko mog�a ukry� si� przed nim! Zmarszczywszy brwi, zaintrygowany Mavrsal s�ucha� �kania zduszonego przez potargan�, kasztanow� grzyw�. Nie spodziewa� si� tak gwa�townej odpowiedzi na strzelone w �lepo pytanie. Uznawszy, �e ka�da pr�ba przenikni�cia otaczaj�cej Dessylyn tajemnicy tylko bardziej go otumani, odmierzy� nast�pn� porcj� wina, rozwa�aj�c przy tym, czy powinien za co� przeprosi�. - Chyba dlatego to zrobi�am - mamrota�a, - uda�o mi si� na chwil� wymkn��. Posz�am wzd�u� brzegu i zobaczy�am w porcie te wszystkie statki ustawione do lotu i pomy�la�am, �e by�oby cudownie by� woln� jak one! Wej�� na pok�ad kt�rego� obcego statku i po�eglowa� noc� do jakiego� nieznanego l�du - gdzie on nigdy nie zdo�a mnie odnale��! By� woln�! Och, wiedzia�am, �e nigdy nie uda mi si� tak uciec, ale gdy wesz�am na tw�j statek, chcia�am mimo wszystko spr�bowa�! Pomy�la�am - mog� poudawa�, �e si� mu wymkn�! Wiem jednak, �e od Kane'a nie ma ucieczki! - Kane! - Mavrsal zakl��. Rozpalaj�cy si� w nim gniew na prze�ladowc� dziewczyny zamar� nagle przyt�oczony zimnym wybuchem strachu. Kane! Nawet u obcego w Carsultyalu, najwi�kszym mie�cie �witu ludzko�ci, imi� to wzbudza�o przera�enie. Tysi�ce bajek szeptano o Kanie. Nawet w tym mie�cie czar�w, gdzie odkrywano utracon� wiedz� przedludzkiej Ziemi, aby wyku� skradzion� cywilizacj� ludzi, Kane'a otacza�y l�k i tajemnica. Poza niezliczonymi opowie�ciami, dziwnymi i niepokoj�cymi, nic nie wiedziano pewnego o tym cz�owieku; to tylko, i� od pokole� jego wie�a g�rowa�a nad Carsultyalem. Tam wytycza� tajemne �cie�ki, kt�rymi pod��a� jego mroczny geniusz. Rzadko jawnie (cho� zawsze skutecznie) wp�ywa� Kane na sprawy Carsultyalu. Bracia czarownicy i w�odarze si� doczesnych z jednakim l�kiem wymawiali jego imi�, a z tych, kt�rzy odwa�yli si� wyst�pi� przeciwko niemu, ma�o kto �y� tak d�ugo, by zd��y� po�a�owa� swej �mia�o�ci. - Jeste� kobiet� Kane'a? - wyrwa�o mu si�. - Tak powiedzia�by Kane - odpar�a gorzko. - Jego pani. Jego w�asno��. Kiedy� jednak by�am woln� kobiet� - nim zg�upia�am na tyle, by da� si� wci�gn�� w jego paj�czyn�! - Nie mo�esz opu�ci� go - opu�ci� miasto? - Nie wiesz, jakimi mocami w�ada Kane! Kt� odwa�y�by si� narazi� na jego gniew, aby mi pom�c? Mavrsal wyprostowa� ramiona. - Nie jestem lennikiem Kane'a czy jego pacho�k�w w Carsultyal. Ten statek mo�e i ucierpia� od sztormu, mo�e przecieka, ale jest m�j, p�ynie tam, gdzie zechc�. Je�li zdecydujesz... Przera�enie wykrzywi�o jej rysy. - Nie! - zapar�o jej dech. - Nawet mi o tym nie wspominaj! Nie mo�esz wiedzie�, jak� moc� Kane... - Co to by�o? Mavrsal nat�y� s�uch. Z mroku dochodzi�o ciche trzepotanie wielkich, sk�rzastych skrzyde�. Pazury drapa�y o deski pok�adu. P�omienie latarni nagle przygas�y i zamigota�y; kabin� wype�ni� g�sty cie�. - Spostrzeg� m� nieobecno��! - j�kn�a Dessylyn. - Wys�a� to po mnie! Ze zmro�onym sercem Mavrsal wyci�gn�� kord i skierowa� sztywno ku drzwiom. P�omyki lampy by�y teraz zaledwie dogasaj�c�, niebiesk� po�wiat�. Za drzwiami pod wlek�c� si� mas� g�ucho skrzypia�y obluzowane deski. - Nie! Prosz�! - krzykn�a rozpaczliwie. - Nic nie mo�esz zrobi�! Odsu� si� od drzwi! Mavrsal burkn�� co�, na jego twarzy walczy�y ze sob� gniew i przera�enie. Dessylyn chwyci�a go za r�k�, by odsun�� do ty�u. Zamkn�� drzwi kabiny; ci�ka �elazna zasuwa zabezpieczy�a grube deski. Teraz niewidzialna d�o� przesuwa�a zasuw�. Cicho, wolno, �elazna belka obr�ci�a si� i spocz�a w mocuj�cych j� jarzmach. Zamek szcz�kn��. Z koszmarn� nag�o�ci� drzwi rozwar�y si� szeroko. W progu tkwi�a ciemno��. Przyjrza�y si� im p�on�ce oczy, Zbli�y�y si�... Dessylyn p�aka�a bezsilnie. Odr�twia�y z grozy Mavrsal niezdarnie skierowa� g�owni� ku jarz�cym si� oczom. Mrok ogarn�� go i z nieodpart� si�� cisn�� w g��b kabiny. �wiadomo�� kapitana rozdar� b�l, a potem by�a tylko ciemno��. II �NIGDY, DESSYLYN� Zadr�a�a i mocniej owin�a p�aszcz wok� szczup�ych ramion. Czy kiedykolwiek uwolni si� od tego bezlitosnego ch�odu? Blask piecyka ukazywa� okrutn�, wychud�� twarz Kane'a pochylonego nad szkar�atnym alembikiem. Jakie rude ma w�osy i brod� w �wietle w�gli; jak�e z�owieszczy jest b��kitny p�omie� jego oczu... Wychyli� si� do przodu, by z�apa� kilka ostatnich kropli fosforyzuj�cego eliksiru w kielich z rubinowego kryszta�u. Wiedzia�a, �e wiele bezsennych godzin sp�dzi� �l�cz�c nad jarz�cym si� p�ynem. Godzin cennych dla niej, bo godzin wolno�ci - mog�a w�wczas uciec przed jego przekl�t� czujno�ci� uwagi. Jej zaci�ni�te wargi tworzy�y cienk�, pozbawion� krwi lini�. Wstr�tny przepis, wed�ug kt�rego przygotowywa� eliksir! Dessylyn ponownie przypomnia�o si� okaleczone cia�o m�odej dziewczyny, kt�re Kane kaza� odnie�� swemu s�udze. Wzdrygni�cie zn�w wstrz�sn�o jej szczup�ym -cia�em. - Dlaczego mnie nie pu�cisz? - us�ysza�a siebie pytaj�c� monotonnie... ile� to ju� razy o to pyta�a? - Nie puszcz� ci�, Dessylyn - odpar� Kane zm�czonym g�osem. - Wiesz o tym. - Kiedy� ci� porzuc�. - Nie, Dessylyn. Nigdy mnie nie porzucisz. - Kiedy�. - Nigdy, Dessylyn. - Dlaczego, Kane?! Z napi�t� do b�lu uwag� czeka�, a� kilka kropel bursztynowego p�ynu sp�yn�o do jarz�cego si� kielicha. B��kitny p�omie� obj�� jego powierzchni�. - Czemu! - Bo ci� kocham, Dessylyn. Gorzki j�k przedrze�niaj�cy �miech szarpn�� jej gard�em. - Kochasz mnie. - Rozci�gane, wyduszane z siebie sylaby wyra�a�y beznadziejno��. - Kane, czy zrozumiesz kiedy�, jak bardzo ci� nienawidz�? - Mo�e. Ale kocham ci�, Dessylyn. Powr�ci� zmieszany ze szlochem �miech. Patrz�c z trosk�, Kane ostro�nie wysun�� ku niej kielich. - Wypij to. Szybko - nim wyga�nie aureola. Spojrza�a na� oczyma pociemnia�ymi z przera�enia. - Nowy gorzki wywar z jakiego� paskudztwa, maj�cy przywi�za� mnie co ciebie? - Nazywaj to, jak chcesz. - Nie wypij� tego. - Nie, Dessylyn, wypijesz to. Mordercze oczy uwi�zi�y j� odwiecznym lodem. Mechanicznie przyj�a szkar�atny kielich i pozwoli�a jego fosforyzuj�cej zawarto�ci sp�yn�� do rozwartych ust, si�gn�� w g��b gard�a. Kane westchn�� i zabra� pusty puchar z jej biernej d�oni. Jego masywna posta� dr�a�a jakby z wysi�ku, szerok� d�oni� otar� podesz�e krwi� zapadni�te oczy. - Zostawi� ci�, Kane. Morski wiatr wpad� przez okno wie�y i okr�ci� d�ugie, rude w�osy wok� jego udr�czonej twarzy. - Nigdy, Dessylyn. III W GOSPODZIE POD B��KITNYM OKNEM Nazywa� si� Dragar. Gdyby dziewczyna nie min�a go przed chwil�, chyba nie poruszy�by si�, us�yszawszy jej krzyk. A mo�e i tak. Obcy w Carsultyalu m�ody barbarzy�ca przebywa� jednak na tyle d�ugo w mniejszych miastach ludzi, by strzec si� nocnych krzyk�w o pomoc i zastanawia� dwa razy przed zanurzeniem w ciemne zau�ki w celu w��czenia si� w niewidoczn� walk�. By� jednak troch� dumny z odziedziczonych rycerskich idea��w, ufa� te� w twarde mi�nie dzier��cej miecz r�ki i w dziwn� g�owni� swej broni. My�l�c o ujrzanych przelotnie smuk�ych, bladych kszta�tach dziewczyny, patrycjuszowskim pi�knie jej twarzy i zimnej odpowiedzi na jego ciekawski wzrok, gdy zbli�a�a si� ku niemu, Dragar wyci�gn�� z zawieszonej na biodrze pochwy ci�k� bro� i rzuci� si� w ulic�, w kt�r� w�a�nie wszed�. Cho� zau�ek le�a� z dala od najbli�szej pal�cej si� latarni ulicznej, dzi�ki ksi�ycowi by�o dostatecznie jasno. Bez p�aszcza, w sukni zerwanej z ramion, dziewczyna szarpa�a si� w obj�ciach dw�ch zbir�w. Trzeci zb�j, ostrze�ony tupotem but�w barbarzy�cy, skoczy� mu w�ciekle naprzeciw - jego miecz �mign�� ku brzuchowi Dragar. Ten za�mia� si� tylko i odrzuci� na bok l�ejsze ostrze pot�nym zamachem swego miecza. Ledwo powstrzymuj�c atak, rozp�ata� r�k� napastnika ciosem z g�ry, a gdy tamten opu�ci� bro�, rozci�� mu czaszk�. Jeden z dw�ch trzymaj�cych dziewczyn� rzezimieszk�w rzuci� si� w prz�d, ale Dragar zrobi� unik i nag�ym pchni�ciem wrazi� miecz w jego pier�. Ostatni zbir rzuci� dziewczyn� pod nogi barbarzy�cy i uciek� uliczk�. Zaniechawszy pogoni Dragar pom�g� oszo�omionej dziewczynie wsta�. Przera�enie nadal wykrzywia�o jej twarz, gdy niezdarnie poprawia�a stanik swej jedwabnej sukni. Sine zadrapania przecina�y blad� sk�r� jej piersi, a na wardze nabrzmiewa� siniak. Dragar z�apa� opad�y z niej p�aszcz i owin�� wok� jej ramion. - Dzi�kuj� - szepn�a dr��co, odzywaj�c si� w ko�cu. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie - mrukn��. - Zabijanie szczur�w to dobre �wiczenie. Ale czy wszystko z tob� w porz�dku? Przytakn�a, potem jednak chwyci�a jego rami�, aby si� podeprze�. - Akurat! Tu blisko jest tawerna. Chod� - starczy mi srebra, by kupi� tyle wina, aby rozgrza�o ci serce. - Jak si� nazywasz? - spyta�, gdy ju� skosztowa�a ci�ki trunek. - Dessylyn. Powt�rzy� jej imi� milcz�cymi usty, by posmakowa� jego brzmienie. - Ja jestem Dragar - powiedzia�. - Pochodz� z g�r, daleko na po�udnie st�d, cho� min�o ju� kilka lat, odk�d polowa�em tam z moimi. Wygna� mnie p�d do w�dr�wki, i odt�d maszeruj� pod tym czy innym sztandarem - czasem jest to tylko cie� mojego �opocz�cego p�aszcza. Potem, gdy zas�yszane opowie�ci zamuli�y ju� mi uszy, postanowi�em sprawdzi� na w�asne oczy, czy Carsultyal jest taki, jak to tr�bili inni. Te� jeste� tu obca? Pokr�ci�a g�ow�. Gdy jej policzki odzyska�y barwy, twarz troch� si� rozchmurzy�a. - My�la�em, �e jeste�. Inaczej wiedzia�aby�, �e nie mo�na spacerowa� w nocy po Carsultyalu. Musia�a� mie� wa�ny pow�d, by tak zaryzykowa�. Bezwiednie unios�a ramiona, cho� twarz pozosta�a niewzruszona. - Bez celu... ale to by�o wa�ne dla mnie. Dragar spojrza� pytaj�co. - Chcia�am... no, by� sama, wyrwa� si� na chwil�. Mo�e si� zapodzia� - nie wiem. Nie s�dzi�am, �e ktokolwiek odwa�y si� mnie tkn��, wiedz�c kim jestem. - Twe imi� musi budzi� mniejszy l�k w�r�d tych szczur�w z rynsztoka ni� to sobie wyobra�a�a� - o�wiadczy� cierpko Dragar. - Wszyscy ludzie boj� si� imienia Kane! - odci�a si� gorzko Dessylyn. - Kane! - imi� wybuch�o z jego zdumionych ust. Co ta dziewczyna ma do...? Ale Dragar przyjrza� si� ponownie jej wyrafinowanej urodzie, luksusowym strojom, i za�wita�o w nim zrozumienie. Z gniewem u�wiadomi� sobie, i� knajpiany gwar zamilk� po jego wybuchu. Obejrza�o si� ku niemu kilka niespokojnych, kalkuluj�cych twarzy. Barbarzy�ca po�o�y� d�o� na r�koje�ci miecza. - Oto cz�owiek nie l�kaj�cy si� tego imienia! - oznajmi�. S�ysza�em co� nieco� o najstraszliwszym czarowniku Carsultyalu, ale jego imi� mniej dla mnie stoi ni� pierdni�cie! Stal tego miecza potrafi rozp�ata� wszystko, co zdo�aj� wyku� wasi najs�ynniejsi w �wiecie mistrzowie kowalscy, i ja�nieje od posoki mag�w. Zw� to ostrze Zgub� Czarnoksi�nik�w, a w Piekle s� dusze, kt�re przysi�gn�, i� nazwa ta to nie przechwa�ka! Dessylyn spojrza�a na� z nag�� fascynacj�. A co potem, Dessylyn? Ja... Nie jestem pewna... My�la�am - by�am chyba w stanie szoku. Pami�tam, jak trzyma�am jego g�ow�; wydawa�o mi si�, �e przez wieczno��. A potem pami�tam zmywanie krwi g�bk� maczan� w wodzie z drewnianej umywalki, wodzie tak zimnej i tak czerwonej, tak czerwonej. Musia�am si� ubra�. ...Tak, pami�tam te� miasto, chodzenie i te wszystkie twarze... Twarze... ludzie przygl�dali mi si�, niekt�rzy. Przygl�dali i odwracali wzrok, przygl�dali i patrzyli wsp�czuj�co, przygl�dali i patrzyli z ciekawo�ci�, przygl�dali i robili okropne uwagi... A niekt�rzy lekcewa�yli mnie, w og�le nie dostrzegali. Nie wiem, kt�re twarze byty okrutniejsze... Szlam, sz�am tak d�ugo... Pami�tam b�l... Pami�tam swe �zy, i b�l, kiedy zabrak�o �ez... Pami�tam... Miesza mi si� w g�owie... Moja pami��... Nie mog� sobie przypomnie�... IV STATEK PO�EGLUJE... Podni�s� wzrok znad roboty i zobaczy� j� stoj�c� na nabrze�u - przygl�da�a mu si� z dziwn� mieszanin� napi�cia i niezdecydowania. Mavrsal chrz�kn�� ze zdumienia i wyprostowa� znad ciesielki. Mog�a by� duchem, tak cicho zakrad�a si� do niego. - Chcia�am zobaczy�, czy... czy z tob� wszystko w porz�dku -- Dessylyn odezwa�a si� z niepewnym u�miechem. - Tak, nie licz�c rozbitej g�owy - odpar� Mavrsal, przypatruj�c si� jej niedowierzaj�co. O �wicie wype�z� spod przewr�conych mebli kabiny. G�ste w�osy z ty�u jego g�owy pokrywa�a krew, a w czaszce dudni� os�abiaj�cy b�l, tak i� d�u�sz� chwil� musia� siedzie� bez ruchu, usi�uj�c przypomnie� sobie zdarzenia wieczora. Co� wesz�o drzwiami i odrzuci�o go jak niepotrzebn� lalk�. A dziewczyna znikn�a - zabrana przez demona? Ostrzega�a go; sama nie okazywa�a l�ku, tylko rezygnacj� i rozpacz. A mo�e to wr�ci� kt�ry� z jego ludzi, by spe�ni� swe pogr�ki? Wypi� za du�o wina, dosta� w �eb...? Ale nie, Mavrsal by� przekonany. Napastnicy by go obrabowali, upewnili si� o �mierci - gdyby zaatakowali go ludzie. Nazwa�a siebie pani� czarownika, a to czary rozpostar�y swe czarne skrzyd�a nad jego karawel�. Teraz dziewczyna wr�ci�a, i rado�� powitania kr�powa�a �wiadomo�� niebezpiecze�stwa wi���cego si� z jej obecno�ci�. Dessylyn musia�a wyczu� jego my�li. Cofn�a si�, jakby zamierzaj�c odwr�ci� si� i odej��. - Zaczekaj! - zawo�a� nagle. - Nie chc� zn�w wystawia� ci� na niebezpiecze�stwo. Zagra�a gor�ca krew Mavrsala. - Niebezpiecze�stwo! Kane mo�e gzi� si� ze swymi demonami w Piekle; nie obchodzi mnie to! Mam zbyt twardy �eb, by go rozbi� jego potw�r, a je�li spr�buje wyst�pi� osobi�cie, mo�e to zrobi� tutaj! Z rado�ci� w szeroko rozwartych oczach Dessylyn podesz�a do niego. - Nekromancje wyczerpa�y go - zapewni�a. - Kane prze�pi teraz par� godzin. Mavrsal powi�d� j� z niezgrabn� galanteri� wzd�u� relingu. - No to mo�e wst�pisz do mojej kabiny. Zrobi�o si� za ciemno na ciesielk�, a chcia�bym z tob� pogada�. S�dz�, �e po wczorajszej nocy nale�y mi si� jednak odpowied� na kilka pyta�. Skrzesa� �wiat�o lampy, a gdy si� odwr�ci�, zobaczy� j� wierc�c� si� nerwowo na skraju krzes�a. - Jakich pyta�? - spyta�a niespokojnym g�osem. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Mavrsal zrobi� szeroki gest. - Wszystko. Dlaczego zwi�za�a� si� z tym czarownikiem? Dlaczego ci� trzyma, skoro go nienawidzisz? Dlaczego nie mo�esz go porzuci�? U�miechn�a si� smutnie, a� poczu� sw� naiwno��. - Kane jest... fascynuj�cym m�czyzn�; ma w sobie jaki� magnetyzm. Nie przecz� te�, i� jego olbrzymia pot�ga i bogactwo wywar�o na mnie wra�enie. Czy to wa�ne? Powiem tylko, i� kiedy� si� spotkali�my i uleg�am zakl�ciom Kane'a. By� mo�e kocha�am go kiedy� - ale potem zbyt d�ugo i zbyt silnie nienawidzi�am, by to pami�ta�. Kane jednak na sw�j spos�b kocha mnie nadal. Kocha! Mi�o�ci� sk�pca do swego maj�tku, mi�o�ci� konesera do jakiej� wymy�lnie wykutej rze�by, mi�o�ci� paj�ka do uwi�zionego �upu! Jestem jego skarbem, jego w�asno�ci� - a kt� troszczy si�, co czuje martwy przedmiot do swego posiadacza? Czy przyjemno�� p�yn�ca z posiadania cennego pos�gu zmaleje, je�li dziwnym trafem b�dzie on nienawidzi� swego pana? A opu�ci� go? - G�os si� jej za�ama�. - Na bog�w, my�lisz, �e nie pr�bowa�am? Z rozwichrzonymi my�lami Mavrsal przygl�da� si� bacznie udr�czonej twarzy dziewczyny. - Ale czemu godzisz si� z pora�k�? Poprzednie pora�ki nie oznaczaj�, �e nie nale�y spr�bowa� ponownie. Skoro mo�esz swobodnie chodzi� noc� ulicami Carsultyalu, to niech nogi ponios� ci� dalej. Nie widz� �a�cuch�w przymocowanych do twego ko�nierza. - Nie wszystkie �a�cuchy s� widzialne. - Tak s�ysza�em, cho� nigdy w to nie wierzy�em. S�aby mo�e wymy�li� swe p�ta. - Kane nie pozwoli, bym go porzuci�a. - Moc Kane'a jest dziesi�� razy mniejsza, ni� w to wierzy. - Niekt�rzy by temu zaprzeczyli, gdyby martwi chcieli podzieli� si� m�dro�ci�, jakiej dost�pili zbyt p�no. Wyzwanie p�on�o w zielonych oczach patrz�cej na niego dziewczyny. Mavrsal odczu� urok jej urody i jego m�ska natura odrzek�a: - Statek p�ynie tam, gdzie chce jego kapitan - a licho niech porwie wiatry, pr�dy i niebezpiecze�stwa morza! Jej twarz nachyli�a si� bli�ej. Kosmyki kasztanowych w�os�w dotkn�y jego r�ki. - Odwaga brzmi w tych s�owach. Ale niewiele wiesz o pot�dze Kane'a. Za�mia� si� zuchowato. - Raczej nie jestem zastraszony jego s�aw�. Dessylyn odczepi�a sakiewk� od pasa sukni. Pchn�a ku niemu sk�rzany trzos. Mavrsal z�apa� go, odwi�za� spl�tane rzemyki i wysypa� na d�o� zawarto��. Zadr�a�a mu r�ka. B�yszcz�ce klejnoty stoczy�y si� ma�� t�cz� i rozsypa�y na stole. Mia� w r�ce fortun� z grubsza szlifowanych diament�w, szmaragd�w i innych drogocennych kamieni. Zza ich wielobarwnych odblask�w patrzy�a pytaj�co jego twarz. - S�dz�, �e to wystarczy, by naprawi� tw�j statek i naj�� za�og�... - Przerwa�a; wyzwanie w jej oczach zab�ys�o mocniej. Mo�e i na zabranie mnie do dalekiego portu - je�li si� odwa�ysz! Kapitan Tuaba zakl��. - Wiem co m�wi�, dziewczyno! Daj mi jeszcze kilka dni na remont, a pop�yn� z tob� do ziem, gdzie nikt nigdy nie s�ysza� imienia Kane! - Mo�esz p�niej zmieni� zdanie - ostrzeg�a Dessylyn. Wsta�a z krzes�a. Mavrsal s�dzi�, �e chce wyj��, ale ujrza�, jak jej palce odpl�tuj� inne rzemyki paska. Zapar�o mu dech, gdy jedwabna suknia zacz�a sp�ywa� z jej ramion. - Nie zmieni� zdania - obieca� zrozumiawszy, dlaczego Kane got�w jest na wszystko, byle tylko zatrzyma� Dessylyn przy sobie. V �ZGUBA CZARNOKSIʯNIK�W� - Masz sk�r� jak najczystszy mi�d - oznajmi� �arliwie Dragar. - Na bog�w, przysi�gam, nawet smakuje jak mi�d! Dessylyn zwin�a si� z rozkoszy i przyci�gn�a kud�at� g�ow� jasnow�osego barbarzy�cy do swych piersi. Po chwili westchn�a i ospale wy�lizgn�a si� z jego obj��. Siedz�c rozgarnia�a smuk�ymi palcami rozczochran�, kasztanow� fal� sp�ywaj�c� na jej nagie ramiona i plecy, czepiaj�c� si� wilgotnymi lokami zarumienionej sk�ry. Stwardnia�e d�onie Dragar uchwyci�y jej w�sk� tali�, gdy chcia�a wsta� z rozkopanego �o�a. - Nie d�saj si� jak skruszona dziewica. Tw�j je�dziec zsiad� tylko na chwilk� wytchnienia - potem zn�w b�dzie got�w raz lub kilka razy pogalopowa� przez bramy pa�acu, nim s�o�ce zapadnie si� w morze. - �licznie, ale musz� i�� - sprzeciwi�a si�. - Kane mo�e nabra� podejrze�... - Peda� Kane! - zakl�� Dragar k�ad�c dziewczyn� obok siebie. Grube ramiona zamkn�y si� wok� niej, a ich usta szczepi�y si� dziko. Poczuwszy �omotanie jej serca pod le��c� na drobnej piersi d�oni�, m�odzieniec roze�mia� si� i odwr�ci� ku sobie jej rozgor�czkowan� twarz. - Powiedz mi teraz, �e wolisz bezp�odne ob�apki Kane'a od obj�� m�czyzny! Grymas zjawi� si� nagle jak piorun. - Nie doceniasz Kane'a. Nie jest s�abym delikatnisiem. M�odzik prychn�� zazdro�nie. - �mierdz�cy czarownik, kt�ry nie wiadomo od jak dawna czai si� w swej wie�y! Musi mie� kurz zamiast krwi i wysch�y szpik w ko�ciach! Ale wracaj do niego, skoro wolisz jego bezz�bne poca�unki i uschni�te l�d�wie! - Nie, najdro�szy! To w twych ramionach pragn� le�e�! krzykn�a Dessylyn, czepiaj�c si� go i �agodz�c gniew poca�unkami. - Boj� si� tylko o ciebie. Kane nie jest wysuszonym staruszkiem. Gdyby nie szale�stwo w oczach, wzi��by� Kane'a za do�wiadczonego wojownika w swych najlepszych latach. A ba� powiniene� si� nie tylko jego czar�w. Widzia�am, jak Kane zabija� mieczem - to morderczy szermierz! Dragar prychn�� i wyci�gn�� sw� krzepk� posta�. - �aden wojownik nie chowa si� w szaty czarodzieja. To tylko imi� - imi� wilko�aka, kt�rym straszy si� dzieci, by by�y grzeczne. Nie boj� si� tego imienia, nie boj� si� jego czar�w. Moja bro� wytoczy�a krew z lepszych szermierzy, ni� kiedykolwiek by� tw�j nikczemny tyran! - Na bog�w! - szepn�a Dessylyn, kryj�c si� w jego szerokich ramionach. - Czemu los rzuci� mnie w sie� Kane'a, a nie w twoje ramiona! - Los to wola cz�owieka. Je�li zechcesz, b�dziesz odt�d moj� kobiet�. - Ale Kane...! Barbarzy�ca skoczy� na nogi i nachyli� si� nad ni�. - Do�� biadolenia o Kanie, dziewczyno! Kochasz mnie czy nie? - Dragan ukochany, wiesz, �e ci� kocham! Czy� w tych dniach... - Te dni pe�ne by�y �a�osnych skomle� o Kanie, i robi mi si� niedobrze, gdy to s�ysz�! Zapomnij o nim! Zabieram ci� od niego, Dessylyn! Mimo swej wspania�ej legendy i wszechpot�nych wie�, Carsultyal jest �mierdz�c�, plugaw� dziur�, jak ka�de inne miasto, kt�re pozna�em. Nie strac� tu ju� nawet jednego dnia. Wyjad� jutro z Carsultyalu, a mo�e wyp�yn� statkiem. Wyrusz� do mniej spokojnego kraju, gdzie �mia�y cz�owiek z mocnym mieczem mo�e zdoby� bogactwo i przygod�! Pojedziesz ze mn�. - Naprawd�, Dragar? - Je�li my�lisz, �e �gam, to zosta�. - Kane b�dzie nas �ciga�. - No to ze sw� mi�o�ci� utraci i �ycie! - warkn�� Dragar. Pewnymi d�o�mi wyci�gn�� g�adko z pochwy sw�j wielki miecz ze srebrnoniebieskiego metalu. - Popatrz na t� g�owni� - sykn��, z �atwo�ci� prezentuj�c j� na ca�� d�ugo��. - Zw� j� Zgub� Czarnoksi�nik�w, i nie bez powodu. Sp�jrz na ni�. To stal, ale nie taka, jak z waszych tajnych ku�ni z ich piecami na smoczy dech. Sp�jrz na symbole wyryte przy r�koje�ci. Ta g�ownia ma moc! Zosta�a wykuta dawno temu przez mistrza kowalskiego, kt�remu za rud� pos�u�y�o p�on�ce serce spad�ej gwiazdy. To on na uko�czony miecz na�o�y� ochronne runy. Dzier��cy Zgub� Czarnoksi�nik�w nie musi obawia� si� czar�w, bo magia nie ma nad nim mocy. M�j miecz zdo�a rozp�ata� piekielne cielska demon�w. Zdo�a odwr�ci� zakl�cia czarodzieja i przebije jego z�e serce! Niech�e Kane wy�le swe demony, by nas szuka�y! Moja g�ownia os�oni nas przed zakl�ciami i ode�le skaml�ce ze strachu s�ugi maga do jego wysuszonej wie�y! Niech�e wype�znie ze swej nory, je�li si� odwa�y! Nakarmi� go kawa�kami jego w�troby i za�miej� si� w twarz, gdy b�dzie umiera�! Oczy Dessylyn wype�ni� podziw. - Dokonasz tego, Dragarze! Jeste� do�� silny, by zabra� mnie Kane'owi! �aden m�czyzna nie mo�e r�wna� si� z tob� odwag�, najmilszy! M�odzik roze�mia� si� i zwichrzy� jej w�osy. - �aden m�czyzna? Co ty wiesz o m�czyznach? My�lisz, �e ci sflaczali, miejscy lalusie, dr��cy przed cieniem zgrzybia�ego rogacza s� m�czyznami? Nie my�l wi�cej o w�lizgni�ciu si� do wie�y Kane'a, nim tw�j posiadacz nie zauwa�y, �e� nieobecna. Dzi�, dziewczyno, poka�� ci, jak m�czyzna kocha sw� kobiet�! Ale dlaczego uwa�asz, �e nie da si� opu�ci� Kane'a? Wiem o tym. Sk�d mo�esz wiedzie�? Zbyt si� go boisz, by spr�bowa�. Wiem o tym. To jak mo�esz tak m�wi�? Bo wiem. Mo�e owe wi�zy istniej� tylko w twym umy�le, Dessylyn. Wiem jednak, �e Kane nie pozwoli mi odej��. Taka� pewna - bo pr�bowa�a� ju� mu uciec? Pr�bowa�a�, Dessylyn? Pr�bowa�a� przy pomocy kogo� innego, Dessylyn - bez skutku... Dessylyn? Nie mo�esz by� ze mn� szczera, Dessylyn? Teraz odsuwasz si� ode mnie ze strachem. A wi�c by� inny m�czyzna? Nie mo�na przed nim uciec - a teraz ty mnie opuszczasz! Powiedz mi, Dessylyn. Jak�e mog� ci ufa�, skoro ty mi nie ufasz? Na tw� odpowiedzialno��. By� inny m�czyzna... VI NOC I MG�A Noc wr�ci�a nad Carsultyal, rozpo�cieraj�c mglisty p�aszcz nad w�skimi uliczkami i stercz�cymi wie�ami. Odg�osy ulic z piskliwej kakofonii dnia przesz�y w st�umiony szmer nocy. Wraz z rosn�cym blaskiem gwiazd, przebijaj�cych si� przez nadp�ywaj�c� od morza mgie�k�, ulice milk�y coraz bardziej - poza dobiegaj�cymi czasem warkni�ciami i wyciami, jak u niespokojnie �pi�cego psa. Potem ja�niej�ce w mrokach �wiat�a zaczyna�y gasn��, tak skrycie, i� nikt nie zauwa�a� ich znikni�cia; wiedzia� tylko, �e mrok, mg�a i milczenie niepodzielnie w�adaj� ju� miastem. Noc, bli�sza tu ni� w ka�dym innym mie�cie ludzi, wr�ci�a do Carsultyalu. Le�eli mocno obj�ci - zaspokojeni, lecz zbyt niespokojni, by zasn��. Niewiele rozmawiali, s�uchali bicia swych serc, przyci�ni�ci tak mocno, �e uderza�y one jednym g�osem. Ch�odne powiewy morza wciska�y macki mg�y przez szpary w zaryglowanych okiennicach, nios�c zagubione krzyki zakotwiczonych w nocy statk�w. Wtem Dessylyn sykn�a jak kot i tak g��boko wbi�a paznokcie w r�k� Dragar, a� na jego napi�tych mi�niach powsta�a bransoletka z purpurowych potoczk�w. Nat�aj�c w mroku zmys�y, barbarzy�ca opu�ci� d�o� na r�koje�� le��cego przy ich ��ku, wyci�gni�tego z pochwy miecza. Ostrze zaja�nia�o niebiesko - bardziej, ni�li od odblask�w nik�ego �wiat�a latarni. W nocy na zewn�trz... Czy to nag�y powiew za�omota� okiennicami, zbi� strumyki mg�y w wiruj�ce k��by? D�wi�k... Czy to uderza�y ogromne, sk�rzaste skrzyd�a? L�k zawis� dr��c� paj�czyn� nad gospod�, a milczenie wok� by�o tak g��bokie, jakby ich serca by�y ostatnimi bij�cymi w ca�ym nawiedzonym Carsultyalu. Z dachu dobieg�o nagle �lizgaj�ce si�, metaliczne skrobanie o �upkowe dach�wki. Zguba Czarnoksi�nik�w pulsowa�a niebieskimi b��dnymi ognikami. Lita, nierzeczywista ciemno�� cofa�a si� przed migocz�cym ostrzem. Napierane potwornie grube okiennice skrzypn�y j�kliwie. D�bowe bale wgi�y si� do �rodka. Mocne �elazne okucia dr�a�y, potem naraz zatli�y si� ponurym, rubinowym �arem. Przesycone nieznanym ludziom morza zapachem opary, wp�yn�y przez wykrzywione deski. Pa�anie b�yskaj�cego skrami miecza nabra�o blasku. Otoczka b��kitnego p�omienia oderwa�a si� od g�owni, obj�a przykucni�tego m�odzie�ca i jego przera�on� towarzyszk�. Wype�niaj�ce pok�j faluj�ce, niebieskie promieniowanie zetkn�o si� z j�cz�cymi okiennicami. Odpryski �aru odskakiwa�y od jarz�cych ci� �elaznych oku�. Z mroku na dworze dobieg�o ciche warkni�cie - nieziemski krzyk, wyczuwany raczej ni� s�yszany - prychanie bestii dotkni�tej b�lem i bezsiln� w�ciek�o�ci�. Okiennice cofn�y si� z chrz�kliwym westchnieniem, gdy nacisk na nie nagle zel�a�. W nocy rozleg�y si� ponownie uderzenia straszliwych skrzyde�. Upiorny g�os zamar�. Ciemna fala l�ku os�ab�a i odp�yn�a z gospody. Dragar za�mia� si� i machn�� mieczem. Zafascynowana Dessylyn - mimo nadal niepewnego wzroku - wpatrywa�a si� w g�owni�, b�yszcz�c� teraz zwyczajnie, jak dobrze rozgrzana stal. Mo�e to wszystko by�o koszmarnym snem - pomy�la�a, wiedz�c dobrze, i� tak nie jest. - Wygl�da na to, �e czary twego ciemi�zcy nie s� wcale takie pot�ne! - zadrwi� barbarzy�ca. - Teraz Kane b�dzie wiedzia�, �e jego zakl�cia i tch�rzliwe sztuczki nie dzia�aj� na Zgub� Czarnoksi�nik�w. Tw�j staro�ytny zaklinacz kuli si� na pewno pod zimnym �o�em, przestraszony, i� trz�s�cy �ydkami mieszka�cy tego miasta kt�rego� dnia na tyle si� odwa��, by wykry� jego pozory! Oto chyba nie musi si� obawia�. - Nie znasz Kane'a - j�kn�a Dessylyn, wykrzywiaj�c twarz. �agodnie lecz niezdarnie Dragar szturchn�� dziewczyn�. - Ci�gle przestraszona legend�? Po tym, gdy zobaczy�a�, jak gwiezdne ostrze pokona�o jego czary? Zbyt d�ugo �yjesz w cieniu tego dekadenckiego miasta, dziewczyno. Za kilka godzin b�dzie jasno, a wtedy zabior� ci� do prawdziwego �wiata - gdzie ludzie nie zaprzedaj� dusz duchom starszych ras! �zy nie wysch�y jednak pod wp�ywem ciep�a i pewno�ci siebie barbarzy�cy. Przez nieko�cz�cy si� czas ciemno�ci Dessylyn czepia�a si� go z wal�cym niespokojnie sercem, dr�a�a na ka�dy d�wi�k przenikaj�cy noc i mg��. W ciemnych ulicach rozleg�o si� k�apanie kopyt. Odleg�e, brzmia�o tak cicho, jakby by�o tylko z�udzeniem. Gdy zbli�a�o si�, mg�a t�umi�a uderzenia podkutych kopyt o ceglany bruk. Jeszcze bli�ej, puste, rytmiczne stukanie narasta�o og�uszaj�ce w ca�kowitej ciszy. K�ap-k�ap, k�ap-k�ap, k�ap-k�ap, K�AP-K�AP, K�AP--K�AP. Podchodzi�o niespiesznie. Nieub�aganie zbli�a�o do spowitej mg�� gospody. - Co to? - zapyta�, gdy zacz�a wpada� w przera�enie. - Znam ten g�os. To kary, kary ogier, z oczami b�yszcz�cymi jak p�on�ce w�gle i kopytami stukaj�cymi metalicznie! - Aha! Znam jego je�d�ca! - prychn�� Dragar. K�AP-K�AP, K�AP-K�AP. Stukot kopyt toczy� si� i dudni� w dziedzi�cu Gospody pod B��kitnym Oknem. Echa grzechota�y okiennicami... Czy nikt inny nie s�yszy ich przeszywaj�cego ch�odem grzmotu? K�AP-K�AP, K�AP. Niewidoczny ko� tupn�� i stan�� przed drzwiami gospody. Brz�kn�a uprz��. Czemu nikt nie krzyczy? W du�ej sali pod nimi rozleg�o si� echem ciche pobrz�kiwanie rygli i odsuwanych zasuw, ich stukot o pod�og�. Drzwi zewn�trzne otworzy�y si� ze zgrzytem. Gdzie jest w�a�ciciel gospody? Na schodach rozbrzmia�y kroki - mi�kkie szuranie sk�rzanych but�w po starych deskach. Kto� wszed� w korytarz prowadz�cy do ich drzwi; zmierza� prosto do ich pokoju. Skuliwszy si� w bojowej pozycji, Dragar rzuci� spojrzenie na mocno dzier�one nagie ostrze. G�owni nie pokrywa�a aureola p�omieni, ostra stal jarzy�a si� s�abo, rzucaj�c odblaski od nienaturalnie przygas�ej lampy. Kroki zatrzyma�y si� przed ich drzwiami. Wydawa�o si�, �e zza nich s�ycha� by�o oddech. Pierwsze ci�kie walni�cie w drzwi. Raz. Pojedyncze wezwanie. Pojedyncze wyzwanie. Nagl�cym gestem Dessylyn nakaza�a Dragarowi zachowanie milczenia. - Kto �mie...! - rykn�� ten w�ciek�ym g�osem. Pot�ne uderzenie spad�o na grube drewno. Klamka i zamek wyskoczy�y ze swych miejsc w lawinie drzazg i skr�conych rygli. Wyrwane niemal z zawias�w drzwi otwar�y si�, wal�c g�o�no o �cian�. - Kane! - wrzasn�a Dessylyn. Masywna posta� wesz�a do �rodka ze zgubnym wdzi�kiem ruch�w mimo pot�nej sylwetki o kwadratowym tu�owiu. Ci�ki miecz majta� si� pozornie niedbale w lewej r�ce, ale w p�on�cych �mierteln� w�ciek�o�ci� oczach nie by�o wahania. - Dobry wiecz�r - prychn�� Kane z pozbawionym rado�ci u�miechem. Zaskoczony, mimo uprzedze� Dessylyn, do�wiadczonymi oczy Dragar szybko oceni� przeciwnika. A jednak magia czarownika zachowa�a go mimo wszystko w rozkwicie si�... Mierz�cy oko�o sze�ciu st�p Kane by� o kilka cali ni�szy od wybuja�ego barbarzy�cy, ale pot�ne wst�gi mi�ni wydymaj�ce sk�rzan� kamizel� i spodnie wskazywa�y, i� wa�y troch� wi�cej. D�ugie r�ce i mocarne bary wskazywa�y na szermierza o du�ym zasi�gu ramion i wielkiej sile, cho� m�odzieniec w�tpi�, by Kane dor�wnywa� mu szybko�ci�. W�ska sk�rzana opaska z czarnym opalem spina�a si�gaj�ce ramion rude w�osy, a twarz z kr�tko przyci�t� brod� by�a brutalna i dzika, czyni�c postaw� czarownika raczej bezczeln� ni� pa�sk�. B��kitne oczy p�on�y pi�tnem zab�jcy. - Szukasz swej kobiety, czarodzieju? - zgrzytn�� Dragan patrz�c na jego bro�. - My�leli�my, �e skryjesz si� w swej wie�y, po tym jak przestraszy�em twoje podkradaj�ce si� s�ugi! Kane zmru�y� oczy. - A wi�c to jest... Zguba Czarnoksi�nik�w, tak chyba to nazywasz. Widz�, �e legendy nie k�ama�y, m�wi�c o ochronnej mocy g�owni. Chyba nie powinienem by� m�wi� o tym Dessylyn, gdy dowiedzia�em si�, �e zakl�ty miecz znalaz� si� w Carsultyalu. Ale posiadanie go wynagrodzi mi w pewnej mierze przysporzone przez ciebie k�opoty. - Zabij go, Dragarze, kochany! Nie s�uchaj jego k�amstw! - krzykn�a Dessylyn. - O co ci chodzi? - mrukn�� m�odzieniec, zmieszany s�owami Kane'a: Czarnoksi�nik-wojownik zachichota� sucho. - Nie domy�lasz si�, romantyczny niedo��go? Nie rozumiesz, �e sprytna kobieta wykorzysta�a ci�? Oczywi�cie, �e nie - rycerski barbarzy�ca s�dzi�, i� obroni� bezbronn� dziewczyn�. Szkoda, �e pozwoli�em Lerocowi umrze�, po tym jak sk�oni�em go do powiedzenia mi o jej grze. M�g�by ci opowiedzie�, jak jego niewinna pani... - Dragarze! Zabij go! Chce tylko os�abi� tw� czujno��! - Na pewno! Zabij mnie, Dragarze - je�li zdo�asz! Widzisz, to jej plan. Dzi�ki moim... �r�d�om... dowiedzia�em si� o pot�nej broni, kt�r� nosisz i o kt�rej wspomnia�e� Dessylyn. Ale Dessylyn chyba znudzi�y si� moje pieszczoty. Op�aci�a s�ug�, nieszcz�snego Leroca, by odegra� pozorny gwa�t, ufaj�c, i� pewien prostak ruszy jej na pomoc. Dobrze uknute, nie s�dzisz? Teraz biedna Dessylyn ma �mia�ego obro�c�, kt�rego magiczna g�ownia zdo�a ochroni� j� przed z�ymi zakl�ciami Kane'a. Zastanawiam si�, Dessylyn, czy zamierzasz tylko uciec z tym zakutym durniem, czy te� chcesz bym walczy� z nim osobi�cie, licz�c, i� zostan� zabity, a bogactwa z mojej wie�y stan� si� twoimi? - Dragarze! On k�amie! - j�cza�a rozpaczliwie dziewczyna. - Bo je�li to drugie, to niestety, tw�j plan nie jest tak przemy�lny, jak s�dzisz - doko�czy� szyderczo Kane. - Dragarze! - dobieg�o wym�czone i zduszone. Barbarzy�ca, w kt�rym uczucia p�on�y chaotycznie, zaryzykowa� bolesne spojrzenie na jej wykrzywion� twarz. Kane skoczy�. W b�yskawicznym odruchu niebaczny Dragar w ostatniej chwili odbi� cios Kane'a. Stal tylko uci�a go lekko w bok, zamiast znale�� si� mi�dzy �ebrami. - Przekl�ty! - rzuci�. - Ale� tak! - za�mia� si� Kane, paruj�c z �atwo�ci� b�yskawiczny kontratak m�odzika. Jego szybko�� by�a niesamowita, a ogromna si�a szerokich ramion wiod�a bro� �miertelnie lekko. B�yskawice bi�y od d�wi�cznych cios�w g�owni ich broni. Pokryty runami gwiezdny metal wali� o najlepsz� stal daleko s�yn�cych ku�ni Carsultyalu, a brz�k broni brzmia� jak krzyk dw�ch wojuj�cych demon�w - chrapliwy, pe�en b�lu i furii. Pot l�ni� na nagim ciele Dragara, a przy oddychaniu plu� pian� spomi�dzy zaci�ni�tych z�b�w. Tylko kilka razy skrzy�owa� bro� z przeciwnikiem o r�wnej mu sile, ale wtedy wi�ksza szybko�� m�odzie�ca zapewnia�a mu zwyci�stwo. Teraz, jakby w niewyobra�alnym koszmarze, stan�� wobec wy�wiczonego i przebieg�ego szermierza co najmniej dor�wnuj�cemu mu szybko�ci� - a si�� chyba troch� przewy�szaj�cego. Po �atwym odparciu jego pierwszego ataku poczynania Dragara sta�y si� mniej lekkomy�lne, mniej pewne. Ponuro zabra� si� do wyczerpywania wytrzyma�o�ci przeciwnika, rozumuj�c, i� czarownik nie mo�e dor�wnywa� kondycj� zahartowanemu najemnikowi. �wiat wype�nia�o jedynie d�wi�czenie g�owni, desperackie ruchy cia�, ochryp�e wybuchy oddech�w. Wsz�dzie indziej, poza �mierteln� w�ciek�o�ci� ich pojedynku, zastyg� czas - gdy tak skakali i rzucali si� po nagich deskach pokoju. Uderzenie, kt�re nie pami�ta� jak odbi�, zostawi�o w�sk� ran� na lewym ramieniu Dragara. Lewor�czne ataki Kane'a by�y mu niebezpiecznie obce, i tylko rozpaczliwa zas�ona ochroni�a go przed czym� gorszym. Spostrzeg� z niepokojem, �e dzier��ce bro� rami� Kane'a nie s�abnie z up�ywem minut i �e sam coraz mocniej spychany jest do obrony. Zguba Czarnoksi�nik�w pokrywa�a si� karbami od uderze� g�owni z Carsultyalu, a r�koje�� wilgotnia�a od potu. Ci�szy miecz Kane'a podobnie ucierpia� od nies�abn�cych ci��, zas�on, pchni��. Potem, gdy Kane odbi� pot�ne uderzenie Dragara, m�odzieniec szybko pchn�� ze skr�tem - wystarczaj�co, by koniuszek g�owni przejecha� na ukos przez czo�o Kane'a, rozcinaj�c jego opask�. P�ytkie ci�cie, ale krew sp�ywa�a swobodnie, nasycaj�c lepi�ce si� kosmyki rozpuszczonych w�os�w. Kane cofn�� si�, otar� krew i lu�ne w�osy sprzed oczu. Wtedy Dragar skoczy�. Za szybko, by Kane w pe�ni si� zas�oni�. Ostrze wyry�o bruzd� wzd�u� ca�ego lewego przedramienia czarownika. D�ugi miecz Kane'a zachwia� si�. Barbarzy�ca. natychmiast waln�� w jego zas�on�. Miecz wypad� z gar�ci Kane'a, gdy ten niezdarnie odbija� gwiezdn� g�owni� i przez u�amek sekundy zawis� swobodnie w powietrzu. Dragar tryumfuj�c, �e wreszcie wytr�ci� bro� z uchwytu Kane'a, uni�s� rami� do morderczego ciosu. Ale prawa r�ka Kane'a z�apa�a kr�c�c� si� bro� z wy�wiczon� pewno�ci�. Wiod�c miecz z wpraw� niewiele mniejsz� ni� w zwykle dzier��cej bro� r�ce, Kane sparowa� b�yskawiczne ci�cie Dragara. Nim zaskoczony barbarzy�ca oprzytomnia�, miecz Kane'a spad� na �ebra Dragara. Si�a uderzenia rzuci�a m�odzie�ca na �o�e. Zguba Czarnoksi�nik�w wypad�a z nies�uchaj�cych nerw�w palc�w i ze�lizn�a si� na szerokie d�bowe deski. Z gard�a Dessylyn wydar� si� krzyk niewyra�alnego b�lu. Rzuci�a si� ku Dragarowi i z�o�y�a jego g�ow� na swym podo�ku. Rozpaczliwie i bezskutecznie przyciska�a palce do pulsuj�cej na piersi rany. - Prosz�, Kanie! - �ka�a. - Oszcz�d� go! Kane spojrza� p�on�cymi oczyma na rozp�atan� pier� m�odzie�ca i roze�mia� si�. - Zostawiam go tobie, Dessylyn - powiedzia� butnie. - I oczekuj� ci� w mojej wie�y - oczywi�cie je�li nie planujesz nadal uciec ze swym m�odym kochankiem. Krew �cieka�a po jego r�ce i - nieco ciemniejsza - po mieczu, gdy wyszed� z pokoju w nocn� mg��. - Dragarze! Dragarze! - j�cza�a Dessylyn, ca�uj�c wyn�dznia�� twarz i pokryte pian� usta. - Ukochany, prosz�, nie umieraj! Onthe, nie pozw�l mu umrze�! Przytula�a si� do jego bladego oblicza, jej �zy spada�y mu na twarz. Nie wierzysz mu, prawda, Dragarze? No to co, �e uknu�am nasze spotkanie, najdro�szy! Nadal ci� kocham! Naprawd� ci� kocham! Zawsze b�d� ci� kocha�, Dragarze! Spojrza� na ni� b�yszcz�cymi oczami. - Suka! - plun�� i zmar�. Ile razy, Dessylyn? Ile razy gra�a� w t� sam� gr�? (Ale ta by�a po raz pierwszy.!) Pierwszy? Na pewno, Dessylyn? (Przysi�gam.!... Sk�d mog� mie� pewno��?) A ilu po nim? Ile kr�g�w, Dessylyn?) (Kr�g�w? Czemu taki mrok w mej g�owie?) Ile razy, Dessylyn, zachowa�a� si� jak Lorelei? Ilu pozna�o tw�j przyzywaj�cy wzrok. Ilu s�ysza�