3769

Szczegóły
Tytuł 3769
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3769 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3769 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3769 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Stefan �eromski Tytul: Si�aczka W nie najlepszym humorze powr�ci� do domu dokt�r Pawe� Obarecki z winta, za po�rednictwem kt�rego sk�ada� uroczy�cie �yczenia ksi�dzu plcbanowi wraz z aptekarzem, poczciarzem i s�dzi� w ci�gu o�mnastu godzin z rz�du. Powr�ciwszy, drzwi gabinetu zamkn�� tak szczelnie, aby si� do niego nikt, nie wy��czaj�c dwudziestoczteroletniej gospodyni, wedrze� nie m�g� - usiad� przy stoliku i wpatrywa� si� przede wszystkim z uporem w okno, bez �adnego zreszt� wyra�nego powodu, nast�pnie za� zaj�� si� b�bnieniem palcami po stole. Czu� najwyra�niej, �e opanowywa� go zaczyna "metafizyka". Wiadom� jest rzecz�, �e cz�owiek kultury, wyrzucony 'przez p�d od�rodkowy niedostatku z ogniska �ycia umys�owego do Klwowa, Kurozw�k lub - jak dokt�r Obarecki - do Obrzyd��wka, podlega z up�ywem czasu, wskutek d�d��w jesiennych, braku �rodk�w komunikacji i absolutnej niemo�no�ci m�wienia w ci�gu sezon�w ca�ych - stopniowemu przeistaczaniu si� w tw�r mi�so�erno-ro�lino�erny, wch�aniaj�cy nadmiern� ilo�� butelek piwa i poddany atakom nudy, os�abiaj�cej a� do takiego stanu, jaki graniczy z usposobieniem poprzedzaj�cym wymioty. Zwyczajn� nud� ma�omiasteczkow� po�yka si� bezwiednie, jak bezwiednie zaj�c po�yka jajka tasiemca rozproszone na trawie przez psy. Od chwili zagnie�d�enia si� w organizmie b�blowca: "najzupe�niej mi jest wszystko jedno" - zaczyna si� w�a�ciwie proces umierania. Dokt�r Pawe�, w epoce jego �ycia, o kt�rej m�wi�, zjedzony ju� by� przez Obrzyd��wek wraz z m�zgiem, sercem i energi� - zar�wno potencjonaln�, jak kinetyczn�. Do�wiadcza� nieprzezwyci�onego wstr�tu do czytania, pisania oraz rachowania, m�g� ca�ymi godzinami spacerowa� po gabinecie lub le�e� na szezlongu cho�by z nic zapalonym papierosem w z�bach, w t�sknym, dokuczliwym i bolesnym niemal oczekiwaniu na co�, co si� sta� musi, na kogo�, kto musi nadej��, m�wi� cokolwiek, cho�by koz�y przewraca�, w nat�onym ws�uchiwaniu si� w szmery i szelesty zwiastuj�ce przerwanie ciszy, kt�ra d�awi i przygniata niejako do ziemi. Szczeg�lniej dokucza�a mu zazwyczaj jesie�. W ciszy jesiennego popo�udnia, zalegaj�cej Obrzyd��wek od przedmie�cia do przedmie�cia, by�o co� bolesnego, co�, co poduszcza�o do wo�ania o pomoc. M�zg, opleciony niby mi�kkim prz�dziwem paj�czyny, wypracowywa� my�li czasami nies�ychanie pospolite, a niejednokrotnie - stanowczo do niczego niepodobne. Gwizdanie i dysertacje z gospodyni�, raz przyzwoitsze (o nies�ychanej na przyk�ad wy�szo�ci pieczonego prosi�cia nadzianego kasz� tatarczan�, rozumie si�, bez majeranku, nad takim�e prosi�ciem nadzianym innymi substancjami), kiedy indziej za� ohydnie nieprzystojne - stanowi�y jedyn� rozrywk�. Wytoczy si�, bywa�o, na po�ow� niebios chmura z potwornymi odnogami w kszta�cie �ap tytanicznych i bury jej k��b zawi�nie bezw�adnie, nie mog�c rozwia� si� w przestw�r i gro��c zawaleniem si� na Obrzyd��wek i dalekie, puste pola. Od chmury tej leci niesiona przez wiatr uko�nie mg�a kropelek, kt�re osiadaj� na szybach w postaci kryszta�k�w, sprawiaj�c w szumie wiatru szelest odr�bny a przejmuj�cy, jakby obok, gdzie� za w�g�em domu �ka�o dziecko dobywaj�ce resztki j�ku. Daleko na miedzach stoj� pozbawione li�ci samotne gruszki polne, miotaj� si� ich ga��zie, deszcz je siecze... My�l zbiera�a z tego krajobrazu smutek, w kt�rym by�o co� chronicznie kataralnego i mglisto, niejasno, bezwiednie wyczuwan� trwog�. Ten w�a�nie nastr�j kataralno-melancholijny sta� si� nastrojem dominuj�cym i rozci�ga� si� na sezony letnie i wiosenne. Zagnie�dzi� si� w duszy doktora smutek zjadliwy a nie maj�cy �adnej podstawy. Za nim nadci�gn�o lenistwo nieopisane, lenistwo zab�jcze, wytr�caj�ce z r�k ofiary nawet nowele Alexisa. "Metafizyka", jakiej dokt�r Pawe� do�wiadcza� ostatnimi czasy raz, czasami dwa razy do roku - to kilka godzin �wiadomego samobadania bystro, z szalon� gwa�towno�ci� nap�ywaj�cych wspomnie�, niecierpliwego zbierania strz�p�w wiedzy, szamotania si� granicz�cego z w�ciek�o�ci�, szlachetnych poryw�w przywalonych glin� bezczynno�ci, rozmy�la�, wybuch�w goryczy, postanowie� niez�omnych, �lub�w, zamiar�w... Wszystko to, rozumie si�, nie prowadzi�o do �adnej zmiany na lepsze i przemija�o, jako pewna miara czasu mniej lub wi�cej dotkliwego cierpienia. Z "metafizyki" mo�na si� by�o wyspa� jak z b�lu g�owy, by wsta� nazajutrz z umys�em od�wie�onym, energiczniejszym i uzdolnionym lepiej do podj�cia zwyczajnego jarzma nud�w oraz zu�ywania wszystkiej energii m�zgu na wymy�lanie najsmaczniejszego jad�a. Endemia "metafizyki" wskazywa�a jednak naszemu doktorowi, �e w jego egzystencji ro�linnej, najedzonej, niejako nasyconej filozofi� mocnego, zdrowego rozs�dku, kryje si� jaka� rana nieuleczalna, niewidoczna, a dolegaj�ca nad wyraz, niby ranka nad pr�chniej�c� ko�ci�. Dokt�r Obarecki przyby� do Obrzyd��wka przed sze�cioma laty, zaraz po uko�czeniu studi�w, z umys�em rozwidnionym zorz� niewielu wprawdzie, ale nadzwyczajnie po�ytecznych my�li, tudzie� z kilkoma rublami w kieszeni. M�wiono pod�wczas bez przerwy o konieczno�ci osiedlania si� w lasach i Obrzyd��wkach. Pos�ucha� aposto��w. By� �mia�y, m�ody, szlachetny i energiczny. W pierwszym zaraz po osiedleniu si� miesi�cu wyda� niebacznie wojn� aptekarzowi i felczerom miejscowym, uzdrawiaj�cym za pomoc� �rodk�w wkraczaj�cych w dziedzin� misterii. Aptekarz obrzyd�owski, "eksploatuj�c sytuacj�" (do najbli�szej aptek� przez cywilizacj� obdarzonej miejscowo�ci by�o mil pi��) - nak�ada� haracz na jednostki pragn�ce powr�ci� do zdrowia dzi�ki jego olejom, balwierze za� wybudowali, trzymaj�c si� z farmaceut� za r�ce, wspania�e domostwa; w "kacabajach" nied�wiadkami podbitych chadzali, zachowuj�c na obliczach wyraz takiej powagi, jak gdyby w ka�dej chwili �ywota prowadzili ksi�dza plebana na procesji Bo�ego Cia�a. Gdy delikatne i ogl�dne perswazje, skierowane do farmaceuty a wypowiadane patetycznie z rozmaitych "punkt�w widzenia", traktowane by�y jako idylle m�odzie�cze i skutku �adnego nie odnios�y - dokt�r Obarecki uzbierawszy nieco grosza kupi� apteczk� podr�czn� i zabiera� j� ze sob� jad�c do chorych na wie�. Sam przygotowywa� na miejscu lekarstwa, udziela� ich za bezcen, je�eli nie za darmo, uczy� higieny, bada�, pracowa� z fanatyzmem, z uporem, bez snu i odpoczynku. Rzecz prosta, �e natychmiast po rozej�ciu si� wie�ci o apteczkach przeno�nych, udzielaniu pomocy za darmo i tym podobnych punktach widzenia - wybito mu wszystkie szyby, jakie istnia�y w ubogim mieszkaniu. Poniewa� za� Borach Pokoik, jedyny szklarz w Obrzyd��wku, odprawia� w owym czasie �wi�to Kuczek - trzeba by�o okna wyklei� bibu�� i czuwa� noc� z rewolwerem w prawicy. Wprawione wreszcie szyby wybito powt�rnie i wybijano je odt�d periodycznie a� do chwili sprawienia d�bowych okiennic. Rozpuszczono mi�dzy ludno�ci� miasteczka wie��, jakoby m�ody dokt�r obcowa� z duchami ciemno�ci, oczerniono go w opinii inteligencji okolicznej jako nies�ychanego nieuka, odci�gano przemoc� chorych zmierzaj�cych do jego mieszkania, wyprawiano w majowe wieczory kocie muzyki itp. M�ody dokt�r nie zwraca� na to wszystko uwagi, ufaj�c w zwyci�stwo prawdy. Zwyci�stwo prawdy nie nast�pi�o. Nie wiadomo dlaczego... Ju� po up�ywie roku dokt�r poczu�, �e jego energia staje si� z wolna "dziedzictwem robak�w". Zetkni�cie bliskie z ciemn� mas� ludu rozczarowa�o go nad wyraz: jego pro�by, namowy, istne prelekcje z zakresu higieny upada�y jak ziarna na opok�. Robi�, co tylko m�g� - na pr�no! Szczerze m�wi�c - trudno nawet wymaga�, aby cz�owiek nie maj�cy but�w na zim�, wygrzebuj�cy w marcu z cudzych p�l zgni�e, zesz�oroczne kartofle w celu czynienia sobie z nich podp�omyk�w, miel�cy na przedn�wku kor� olszow� na m�k�, aby tej domiesza� do zbyt szczup�ej miary m�ki �ytniej, gotuj�cy kasz� z niedojrza�ego ziarna, nabranego o �wicie "sposobem kradzionym" - m�g� zreformowa� w sensie dodatnim zaniedbane zdrowie swoje pod wp�ywem cho�by najzrozumialej wy�o�onych praw zdrowotno�ci. Nieznacznie doktorowi zacz�o by� "wszystko jedno"... Jedz� zgni�e kartofle - c� pocz�� - niechaj jedz�, je�eli im smakuj�. Mog� nawet jada� surowe - to trudno... Ludno�� �ydowska miasteczka leczy�a si� u marzyciela, poniewa� nie odstrasza�y jej duchy ciemno�ci, a zach�ca�a nadzwyczajna tanio�� "medycyny". Pewnego pi�knego poranku dokt�r skonstatowa�, �e �w p�omyczek nad jego g�ow�, z kt�rym tu przyszed� i kt�rym chcia� rozwidni� dro�yn� swoj� - zgas�. Zgas� sam przez si� - wypali� si�. W�wczas apteczka podr�czna zosta�a na klucz do szafy zamkni�ta i dokt�r sam jedynie z niej korzysta�. Co za m�czarnia jednak da� si� pokona� farmaceucie i balwierzom, usta�, zako�czy� wojny obrzyd�owskie zamkni�ciem apteczki do szafy! Zwyci�zcami maj� prawo si� okrzykn�� i zbiera� �upy, lecz nie oni go pokonali: sam si� pokona�. Zadusi� proste i wysokie my�li i uczynki mo�e dlatego, �e si� w jad�o zbytecznie wdawa� zacz�� - do��, �e zadusi�. Co� tam jeszcze robi�, leczy� my�l�c -me mia� ju� jednak nikt z ca�ej jego �wczesnej "dzia�alno�ci" za p� papierosa po�ytku. W okolicznych siedzibach pa�skich przemieszkiwali dziwnym zbiegiem okoliczno�ci sami troglodyci "z dziada pradziada", kt�rzy doktor�w w og�le traktowali w spos�b cokolwiek niewsp�czesny. Jednemu z nich z�o�y� dokt�r Pawe� wizyt�, co by�o pomys�em chybionym, poniewa� troglodyta przyj�� go u siebie w gabinecie, siedzia� podczas wizyty w kamizelce i jad� spokojnie szynk� kraj�c j� scyzorykiem. Dokt�r poczu� w sobie nap�yw ducha demokratyzmu, powiedzia� p�hrabi co� cierpkiego i nie sk�ada� wi�cej wizyt w okolicy. Pozosta� tedy do wymiany my�li ksi�dz proboszcz i s�dzia. Obcowa� jednak zbyt cz�sto z plebanem - markotnie jest nieco; s�dzia za� by� cz�owiekiem m�wi�cym rzeczy, kt�rych zupe�nie nie mo�na by�o poj�� - pozosta�a tedy w�a�ciwie samotno��. Aby unikn�� z�ych nast�pstw absolutnego przebywania z samym sob�, usi�owa� zbli�y� si� do przyrody, odzyska� spok�j, harmoni� wewn�trzn�. ducha, poczucie si�y i odwagi, wynalaz�szy te �elazne ogniwa, jakie cz�owieka zespalaj� z przyrod�. �adnych jednak ogniw �elaznych nie odnalaz�, pomimo �e b��ka� si� po polach, dociera� nawet do por�b w lesie i zagrz�z� pewnego razu w bagnie na pastwisku. P�aski krajobraz otacza�o zewsz�d sinawe pasmo lasu. Bli�ej, na wydmuchach szarego piasku, ros�y samotne chojaki, a naok� ci�gn�y si� nie wiedzie� do kogo nale��ce zagony. Pastwiska poros�e "kozic�" i ��tawymi trawami, umieraj�cymi przedwcze�nie, jakby do rozwoju ga�eczek zieleni w ich p�dach zabrak�o �wiat�a - stanowi�y jedyne upi�kszenie Obrzyd��wka. Zdawa�o si�, �e s�o�ce o�wietla to pustkowie po to jedynie, aby okaza� jego bezp�odno��, nago�� i pos�pno��... Brzegiem drogi, okrytej brudnym piaskiem, porytej wybojami i wygrodzonej ruinami p�otu, wl�k� si� codziennie biedny dokt�r z parasolem... Droga ta nie prowadzi�a, zdawa�o si�, do �adnych osad ludzkich, rozszczepia�a si� bowiem w�r�d pastwiska na kilkana�cie �cie�ek i gin�a mi�dzy kretowiskami. Zjawia�a si� znowu dopiero na szczycie wydmy piaszczystej w postaci dwu tr�jk�tnych wy��obie� w piasku i sz�a w las kar�owatych sosenek. Jaka� niecierpliwa z�o�� ogarnia�a doktora, gdy patrzy� na ten krajobraz, i po�era�a mu spok�j nieokre�lona obawa... Lata up�ywa�y. Zarz�dzono z inicjatywy ksi�dza plebana zgod� mi�dzy aptekarzem a doktorem, gdy skonstatowano dodatnie zjawisko "och�oni�cia" tego ostatniego. Antagoni�ci zacz�li odt�d wsp�lnie "ora�" w wincie, cho� dokt�r z obrzydzeniem zawsze patrzy� na farmaceut�. Stopniowo i obrzydzenie nieco si� zmniejszy�o. Zacz�� chodzi� z wizyt� do aptekarza i emablowa� jego �on�. Pewnego razu przerazi� si� nawet wynikiem analizy w�asnego serca, kt�ra okaza�a, �e zdolnym jest do platonicznego rozmi�owania si� w pani aptekarzowej, damie t�pej umys�owo jak siekiera do r�bania cukru, gotowej da� si� ukrzy�owa� za przekonanie, zupe�nie nawet bezzasadne, �e jest wiotk�, powabn� i niebezpieczn�, i opowiadaj�cej z przedziwnym zapa�em, a bez przerwy, o grzechach g��wnych swojej pokoj�wki. S�ucha� dokt�r Pawe� ca�ymi godzinami wymowy pani Anieli, zachowuj�c na obliczu u�miech md�o uprzejmy, taki w�a�nie u�miech, jaki ogl�da� mo�na na ustach m�odzie�ca emabluj�cego grono pi�knych dam, w chwili gdy mu najstraszliwiej dokucza b�l z�b�w. Do czyn�w bohaterskich w zakresie demokratyzacji w Obrzyd��wku poj��, cho�by w imi� zno�niejszego przep�dzania czasu, nie by� ju� zdolnym. Za �adn� cen� nie by�by sk�ada� wizyt rze�nikom, jak to zamierza� swojego czasu; je�eli m�g� rozmawia�, to jedynie z lud�mi b�d�cymi w jakiej takiej kulturze. W�wczas to nie tylko ju� energia ulega�a zniszczeniu - znik�o i poszanowanie dla wszelkiej my�li szerszej. Z wielkich widnokr�g�w, ledwie daj�cych si� zmierzy� rozmarzonymi oczyma, zosta� widnokr�g tak dalece ma�y, �e mo�na go by�o zakre�li� ko�cem modnego kamaszka. Na rozbrzmiewaj�ce po artyku�ach szukanie "prawdy jasnego promienia i nowych, nie odkrytych dr�g" zapatrywa� si� w pocz�tkach umierania z gorycz�, �alem, zawi�ci�, nast�pnie - z ostro�no�ci� cz�owieka maj�cego pewien zas�b do�wiadczenia, p�niej z niedowierzaniem, wkr�tce potem z p�u�miechem, potem ze zdecydowanym lekcewa�eniem, a koniec ko�c�w nie zapatrywa� si� wcale, poniewa� by�o mu najzupe�niej wszystko jedno. Leczy� wed�ug wskaz�wek rutyny, praktyk� jak� tak� wyrobi� sobie zdo�a�, przywyk� jako� do Obrzyd��wka, do samotno�ci, do nudy nawet, do prosi�t pieczonych, i nie kwapi� si� bynajmniej do ogniska �ycia umys�owego. Zasad�, do kt�rej, niby do wsp�lnego mianownika, sprowadza�y si� czyny i my�li doktora Obareckiego, sta�a si� ta: - dawajcie pieni�dze i wyno�cie si�... A jednak w chwili, gdy siedzia� po powrocie z imienin ksi�dza proboszcza, zaj�ty b�bnieniem palcami po stole, "metafizyka" opanowywa�a go z dawn� si��. Ju� podczas jakiej� szesnastej godziny wintowej dokt�r czu� si� niedobrze. Wywo�a� to aptekarz znowu, kt�ry zacz�� ni z tego, ni z owego studiowa� Histori� powszechn� Cezara Cantu (w przek�adzie Leona Rogalskiego) i wyrobiwszy w sobie bardzo radykalny pogl�d na dzia�alno�� Aleksandra VI, w bezwyznaniowo�� jakoby popad�. Dokt�r Obarecki wiedzia� a� nadto dobrze, dlaczego farmaceuta dysputami destrukcyjnymi rozbestwia ksi�dza proboszcza; przeczuwa�, �e s� to preludia do zbli�enia si�, zaprzyja�nienia na mocy jedno�ci pogl�d�w... Przeczuwa�, �e odwiedzi go kiedykolwiek, b�dzie, z daleka zachodz�c, wskazywa� umiej�tnie na brak kapita�u, �r�d�o "stagnacji", a zni�ywszy loty do spraw obrzyd�owskich wyka�e, ile by oni dwaj, trzymaj�c si� za r�ce, korzy�ci spo�ecze�stwu przynie�li: jeden pisaniem recept na �okcie, drugi eksploatowaniem sytuacji... Kto wie - mo�e zaproponuje szczerze i otwarcie, "n�ki k�ad�c na st�", za�o�enie czysto wekslowej sp�ki, kt�rej celem b�dzie wsp�lne maszerowanie w tonie gnoj�wki. Przeczuwa� tak�e dokt�r, �e nie b�dzie mia� si�y do zako�czenia propozycji aptekarzowych nakr�caniem mu z lekka ko�ci policzkowej, poniewa� nie wiedzie� w imi� czego ko�� t� nakr�ca�... Przypuszcza� nawet, �e sp�ka ta stanie - kt� wie... Gorycz zala�a mu serce. Co si� sta�o, jakim sposobem a� dot�d zaszed�, dlaczego nie wyrywa si� z tego b�ota, czemu jest leniuchem, marzycielem, refleksjonist�, psowaczem w�asnych my�li, karykatur� wstr�tn� samego siebie?... I zacz�o si�, podczas wpatrywania si� w okno, nadzwyczajnie szczeg�owe, pilne, badawcze, bezlitosne i subtelne ogl�danie w�asnej bezsilno�ci. �nieg pada� wielkimi p�atkami, przes�aniaj�c smutny krajobraz zimow� mg�� i zmrokiem. * * * Chimeryczn� a bezp�odn� gonitw� my�li przerwa�y nagle wykrzykniki gospodyni, usi�uj�cej przekona� kogo�, �e doktora w domu nie ma. Dokt�r jednak wyszed� do kuchni, aby rozerwa� pasmo m�cz�cych go my�li. Ogromny ch�op w ��tym ko�uchu zmi�t� "w�ciek�� czap�" py� spod jego n�g w g��bokim pok�onie, odgarn�� pi�ci� w�osy z czo�a. wyprostowa� si� i zamierza� rozpocz�� oracj�. - Czego? - zapyta� dokt�r. - A to, wielmo�ny doktorze, so�tys mi� tu przys�a�... - Po co? - A po wielmo�nego doktora. - Kto chory? - Nauczycielka ta u nas we wsi zachorza�a. spar�o j� cosi. Prcyszed� so�tys... jed�cie, pada, Ignacy, do Obrzyd��wka po wielmo�nego doktora, mo�e, pada... - Pojad�. Konie dobre? - A konie ta, jak konie: �warne gady. Podoba�a si� doktorowi my�l jazdy, zm�czenia si�, cho�by nawet niebezpiecze�stwa. Wdzia� z nag�ym o�ywieniem grube buty, ko�uszek, futro, kt�rym mo�na by by�o otuli� wiatrak, pasem si� opasa� i wyszed� przed dom. "Gady" ch�opskie niewielkie by�y, ale okr�g�e, wypasione - was�g olbrzymi na saniach, s�om� wy�adowany i okryty kilimkiem. Zanurzy� si� w s�om�, otuli�, ch�op przysiad� bokiem na przednim siedzeniu, odmota� parciane lejce z k�onicy, konie zaci��. Pomkn�li. - Daleko to? - zagadn�� dokt�r. - B�dzie ta mo�e z trzy mile, mo�e nie ma... - Nie zb��dzisz? Ch�op obejrza� si� z u�miechem ironicznym. - Kt�... j a? Wiatr d�� w polu przejmuj�cy. Niekute, uko�ne, ledwo ociosane siekier� sanice wrzyna�y si� w g��boki, �wie�o spad�y �nieg, odwracaj�c na bok bia�e jego skiby. Drog� zanios�o. Ch�op "w�ciek�� czap�" na bok przechyli� i zaci�� konie. Dokt�r czu� si� dobrze. Min�wszy lasek, kt�ry zdawa� si� ton�� w �niegu, wyjechali na pusty, bezludny przestw�r, oprawny w ramy lasu, ledwie widzianego na kra�cu widnokr�gu. Zmrok zapada�, powlekaj�c ten nagi i surowy obraz pustkowia niebieskawym kolorytem, kt�ry ciemnia� nad lasem. Grudki zbitego �niegu wyrzucane kopytami koni przelatywa�y ko�o uszu doktora. Nie wiedzie� czemu chcia�o mu si� stan�� na saniach i wo�a� po ch�opsku, z ca�ych si� w ten g�uchy, niemy, niesko�czony przestw�r, urzekaj�cy ogromem jak przepa��. Nachyla�a si� szybko noc dzika i ponura, noc p�l nie zamieszkanych. Wiatr si� wzm�g�, da� jednostajnie, z hukiem przechodz�cym od czasu do czasu w g�uche largo; �nieg zacina� z boku. - Strze�cie drogi, gospodarzu, bo mo�e by� �le - zauwa�y� dokt�r kryj�c nos w futro. - A no, malu�kie! - wrzasn�� ch�op na konie zamiast odpowiedzi. G�os ten ledwo ju� mo�na by�o dos�ysze� w wichrze. Konie bieg�y w cwa�. Zamie� rozszala�a si� nagle. Ba�wanami miota� si� pocz�� wicher, uderza� w sanie, skowycza� mi�dzy sanicami, t�umi� oddech. S�ycha� by�o parskanie koni, lecz ani ich, ani furmana dokt�r nie m�g� dostrzec. K��by �niegu, zdzierane z ziemi przez wiatr, lecia�y jak stado koni i s�ycha� by�o niby t�tent ich tytanicznych skok�w; chwilami wywiera�o si� z ziemi piek�o huku i sz�a ta melodia uderza� wszystk� pot�g� ton�w w chmury, �ama� je i upada� nagle z �oskotem. Wtedy rozpryska�o si� w puch pos�anie �niegowe i otacza�o podr�nych naszych wiruj�cymi s�upami. Wydawa�o si�, �e jakie� potwory zataczaj� w szalonym ta�cu olbrzymie ko�a, �e doganiaj� z ty�u, zabiegaj� z przodu, z boku i sypi� po szczypcie �niegu na sanie. Gdzie� najwy�ej, w zenicie, uderza� niby wielki, rozko�ysany dzwon przeci�gle, g�ucho, jednostajnie. Dokt�r poczu�, �e nie jad� ju� po drodze; sanie posuwa�y si� z wolna, uderzaj�c ko�cami sanic o grzbiety zagon�w. - Gospodarzu! - zawo�a� z trwog� - a gdzie my jeste�my? - Jad� polem do lasu - odpowiedzia� ch�op - w lesie ciszej b�dzie... pod sam� wie� lasem zajedziemy... Rzeczywi�cie wiatr wkr�tce ucich� i dawa� si� s�ysze� tylko huk podniebny i trzask �ami�cych si� ga��zi. Na czarnym tle nocy majaczy�y osypane �niegiem drzewa. Pr�dzej jecha� nie mo�na by�o, dro�yna bowiem le�na, zawalona zaspami, przeciska�a si� �r�d pniak�w i ga��zi. Nareszcie po up�ywie jakiej� godziny, podczas kt�rej dokt�r szczerze namartwi� si� i naobawia�, da�y si� s�ysze� powtarzaj�ce si� g�uche odg�osy: - psy szczeka�y. - Nasza wie�, wielmo�ny panie... Zamigota�y �wiate�ka w oddali, podobne do chwiej�cych si� w r�ne strony punkcik�w, dym zapachnia�. - Nu�e, ma�e! - zawo�a� weso�o na konie wo�nica, rozgrzewaj�c si� za pomoc� obijania bok�w pi�ciami. Za chwil� mijali p�dem szereg chat, do strzech zasypanych �niegiem. Na tle szyb zamarzni�tych okien, od kt�rych pada�y na drog� kr�gi �wiat�a, rysowa�y si� cienie g��w. - Wieczerz� ludzie jedz�... - bez �adnej potrzeby zauwa�y� ch�op, przypominaj�c doktorowi czas "wieczerzy", kt�rej spo�ywa� dnia tego nie mia� nadziei. Zatrzyma�y si� konie przed jakim� domostwem; ch�op wprowadzi� doktora Paw�a do sieni i znik�. Namacawszy klamk� dokt�r wszed� do ma�ej, n�dznej izby, o�wietlonej kagankiem naftowym. Zgrzybia�a i zgarbiona jak r�czka parasola kobiecina zerwa�a si�, ujrzawszy go, z ��ka, poprawi�a chustk� na g�owie i j�a mruga� powiekami, a wytrzeszcza� czerwone oczy ze �le tajonym przera�eniem. - Gdzie chora? - spyta�. - Samowar macie? Stara w przera�eniu swym do s�owa przyj�� nie mog�a. - Samowar macie, herbaty mo�ecie mi zrobi�? - Jest ten ta samowar... jeno cukru... - Masz tobie! Cukru nie ma? - A nie ma... chybaby Walkowa mieli, bo to panienka... - Gdzie� ta wasza panienka? - A dy w stancyi nieboga le�y. - Dawno chora? - Pok�ada si� to ta ju� ze dwie niedziele, a teraz ani r�k�, ani nog�. �cisn�o i pok�j. Uchyli�a drzwi do izby s�siedniej. - Zaraz! ogrza� si� musz� - zawo�a� gniewnie dokt�r zdejmuj�c futro. Ogrza� si� w tej norze nie by�o trudno: z pieca rozchodzi�o si� takie gor�co, �e dokt�r co pr�dzej wsun�� si� do pokoju "panienki". Ma�� t� i nadzwyczajnie ubog� izdebk� o�wietla�a lampa przy�miona, stoj�ca na stole obok wezg�owia chorej. Rys�w twarzy nauczycielki nie mo�na by�o rozezna�, gdy� pada� na nie cie� jakiej� du�ej ksi�gi. Dokt�r zbli�y� si� ostro�nie, lamp� roz�wietli�, usun�� ksi��k� i przygl�da� si� zacz�� pacjentce. By�a to m�oda dziewczyna, pogr��ona we �nie gor�czkowym. Szkar�atem powleczona by�a jej twarz, szyja, r�ce - na tle tym zna� by�o jak�� wysypk�. Jasnopopielate, niezmiernie bujne w�osy le�a�y popl�tanymi pasmami na poduszce, wi�y si� na twarzy. R�ce bezwiednie i niecierpliwie szarpa�y ko�dr�. Dokt�r Pawe� pochyli� si� a� do samej twarzy chorej i zacz�� nagle m�wi� g�osem, kt�ry przecina�o i dusi�o przera�enie: - Panno Stanis�awo, panno Stanis�awo, panno Stanis�awo... Chora leniwie i z wysi�kiem d�wign�a powieki, lecz zamkn�a je natychmiast. Przeci�ga�a si�, przesuwa�a g�ow� od jednego ko�ca poduszki do drugiego i jako� cicho, bole�nie, g�ucho j�cza�a. Co chwila otwiera�a usta, z wysi�kiem, jak karp, po�ykaj�c powietrze. Dokt�r powi�d� oczami po nagich, wapnem wybielonych �cianach izby, dostrzeg� okno �le opatrzone, przemok�e i zeschni�te trzewiki chorej - stosy ksi��ek le��ce wsz�dzie: na ziemi, na stoliku, na szafce... - Ach, ty szalona, ty g�upia! - szepta� za�amuj�c r�ce. Gor�czkowo, z trwog� i �alem zacz�� j� bada�, mierzy� dr��cymi r�kami temperatur�. - Tyfus... - wyszepta� bledn�c. Z w�ciek�o�ci� �ciska� sobie gard�o, w kt�rym d�awi�y go, niby zwitki paku�, �zy niezdolne wyp�yn��. Widzia�, �e nic jej nie pomo�e, nic nie mo�e pom�c - roze�mia� si� nagle, wspomniawszy, �e po tak� chinin� lub antypiryn� trzeba posy�a� do Obrzyd��wka... trzy mile. Panna Stanis�awa otwiera�a od czasu do czasu oczy szklane, bezmy�lne, podobne do zastyg�ego pod powiekami p�ynu, i patrzy�a nic nie widz�c przez d�ugie, koliste rz�sy. Wo�a� na ni� najczulszymi nazwami, unosi� jej g�ow� s�abo trzymaj�cy si� na szyi - na darmo. Usiad� bezw�adnie na sto�ku i wpatrywa� si� w p�omie� lampy. Oto nieszcz�cie jak wr�g �miertelny zada�o mu �lepy cios i wlecze teraz bezsilnego do jakiej� mrocznej pieczary, do jakiej� szczeliny bez dna... - Co pocz��? - szepta� dr��c. Przez szpary okna wdziera� si� ch��d burzy zimowej i przechodzi� przez izb� jak widmo z�owieszcze. Zdawa�o si� doktorowi, �e go kto� dotyka, �e pr�cz niego i chorej jest w izbie kto� trzeci... Wyszed� do kuchenki i zakrzykn�� na s�u��c�, aby mu wo�a�a natychmiast so�tysa. Stara wdzia�a co tchu olbrzymie buty, okry�a g�ow� "zapask�" i zabawnie podskakuj�c znik�a. Wkr�tce potem zjawi� si� so�tys. - S�uchajcie, nie znajdziecie mi cz�owieka, kt�ry by pojecha� do Obrzyd��wka? - Teraz, panie doktorze, nie pojedzie... zawieja. Na �mier� pojedzie... Psa ci�ko wygna�. - Ja zap�ac�, wynagrodz�. - Nie wiem ja... przepytam si�. Wyszed�. Dokt�r Pawe� �ciska� skronie, kt�re zdawa� si� rozsadza� nap�yw krwi. Przysiad� na skrzynce i o czym� dawnym, dalekim my�la�. Da�y si� wkr�tce s�ysze� kroki: so�tys prowadzi� parobczaka w ko�uszynie przedartej, nie dosi�gaj�cej mu do kolan, w zgrzebnych spodniach, kiepskich butach i czerwonym szaliku - Ten? - zapyta� dokt�r. - Powiada, �e pojedzie... �mia�ek. Ja konia mog� da�, ale gdzie� to w taki czas... - S�uchaj, je�li wr�cisz za sze�� godzin, dostaniesz ode mnie dwadzie�cia pi��, trzydzie�ci rubli, dostaniesz... co chcesz... s�yszysz? Ch�opaczyna popatrzy� na doktora - mia� zamiar co� powiedzie�, ale si� powstrzyma�. Utar� nos palcami, bokiem si� odwr�ci� i czeka�. Dokt�r powr�ci� do stolika nauczycielki i zacz�� pisa�. R�ce mu si� trz�s�y i skaka�y co chwila do skroni. Kombinowa�, pisa�, przekre�la�, dar� papier. Wystosowa� list do aptekarza, prosz�c, aby natychmiast wys�a� konie do miasta powiatowego po tamtejszego lekarza, prosi� o wys�anie mu chininy; nachyla� si� nad chor�, bada� j� jeszcze. Wyszed� wreszcie do kuchni i wr�czy� list ch�opakowi. - M�j bracie - m�wi� jakim� nieswoim, dziwnym g�osem, k�ad�c r�ce na ramionach wyrostka i wstrz�saj�c nim - co ko� skoczy, co tchu... S�yszysz, m�j bracie!... Ch�opiec sk�oni� mu si� do n�g i wyszed� z so�tysem. - Ta nauczycielka dawno tu u was we wsi siedzi?... -zagadn�� dokt�r Pawe� babin�, przytulon� do komina. - Trzy zimy!... jako� bodaj. - Trzy zimy. Nikt tu z ni� nie mieszka�? - A kt� ta mia�... ja jeno. Przygarn�o mi� chudzi�tko... s�u�by, powiada, ju� nie znajdziecie, babko, a u mnie ta roboty niewiele... aby ta, aby... Teraz masz: com sobie obiecywa�a, �e mi trumn� sprawi, to ja... m�dl si� za nami grzesznymi... Zacz�a niespodziewanie szepta� modlitw�, odcinaj�c wyraz od wyrazu i poruszaj�c wargami jak wielb��d. G�owa jej si� trz�s�a, zmarszczkami wlewa�y si� �zy do ust bezz�bnych. - Dobra by�a... "Babka" zacz�a chlipa� �miesznie i macha� r�kami, jakby pragn�a doktora od siebie odegna�. Wszed� do pokoju i zacz�� na palcach chodzi� po swojemu, doko�a... chodzi�, chodzi�... Zatrzymywa� si� od czasu do czasu przy ��ku i z gniewem, od kt�rego biela�y mu wargi i wyszczerzy�y si� z�by, m�wi� do chorej: - Niem�dra by�a�! Tak �y� nie tylko nie mo�na, ale i nie warto. Z �ycia nie zrobisz jakiego� jednego spe�nienia obowi�zku: zjedz� ci� idioci, odprowadz� na powrozie do stada, a je�li si� im oprzesz w imi� swych g�upich z�udze�, to ci� �mier� zabije najpierwsz�, bo� za pi�kna, zbyt ukochana... Jak p�omie� suche drewno, obejmowa�o go dawne, prze�yte, zapomniane uczucie; zjawia�o si�... porywaj�ce jak niegdy� i zab�jczo s�odkie. Wmawia� w siebie, �e nigdy o niej nie zapomnia�, �e do tej chwili j� uwielbia� i pami�ta�... Przypatrywa� si� tej twarzy znajomej z jak�� nienasycon� ciekawo�ci� i cichy, przeszywaj�cy b�l wjada� mu si� w serce. Trzy lata tu mieszka�a obok niego - dowiaduje si� o tym, gdy mu umiera... Wszystko, co go spotyka�o tego dnia, wydawa�o mu si� jako dalszy ci�g udr�cze� przymusowo-borsuczego istnienia. Jednocze�nie rozchyla� si� jaki� tajemniczy horyzont, jaki� ocean gin�cy we mg�ach. Po nerwach jego, a� do najdalszych ich ga��zeczek, �cieka�y zimne dreszcze. Miota� si� jak �liz na b�otnistym dnie strumienia wychowany, gdy go zanurzy� w wodzie morskiej... Tote� ca�ym wysi�kiem rozpaczliwej niecierpliwo�ci uchwyci� si� wspomnie�, uciek� w nie przed niezno�n� rzeczywisto�ci�, zaton�� jak w ob�oku mg�y czerwcowego przed�witu. Za jak� b�d� cen� pragn�� by� cho�by przez chwil� sam, aby my�le�, my�le�... Z pokoju nauczycielki wszed� przez ma�e drzwiczki do du�ej izby, zastawionej �awkami i stolikami. Tam usiad� w ciemno�ci i niby skupiaj�c ducha, niby obmy�laj�c �rodki ratunku, zacz�� wspomina�. Oto, co sobie przypomnia�: * * * Jest ubogim studentem czwartego kursu. Idzie w poranek zimowy do szpitala, tak misternie stawiaj�c nogi, by nie wszyscy przynajmniej widzieli, i dziury w podeszwach tektur� umiej�tnie s� pozatykane. Paltocik ma ciasny jak kaftan wariata, wytarty tak dalece, �e �yd letni� por� o�miu za� z�otych da� nie chcia�. Bieda nastraja go pesymistycznie, wtr�ca w jaki� stan ci�g�ego smutku, kt�ry jest czym� niesko�czenie wi�kszym ni� nuda przykra, lecz daleko mniejszym ni� cierpienie. Mo�na si� z tego obudzi� natychmiast: do�� jest wypi� kilka szklanek herbaty, zje�� befsztyk - lecz herbaty nie pi� i obiadu prawdopodobnie je�� nie b�dzie. Biegnie niemal po brunatnym b�ocie z ulicy D�ugiej, aby o trzy kwadranse na dziewi�t� wchodzi� w bram� Ogrodu Saskiego. Tam spotka panienk�, przejdzie obok niej, przyjrzy si� ci�kiemu, d�ugiemu, jasnopopielatemu jej warkoczowi... Ona nie podniesie oczu, zmarszczy brwi, podobne do prostych a w�skich skrzyde�ek jakiego� ptaka. Spotyka� j� w�wczas w tym samym miejscu codziennie. Sz�a szybko na Krakowskie Przedmie�cie, wsiada�a do tramwaju i jecha�a na Prag�. Nie mia�a wi�cej nad siedmna�cie lat, a wygl�da�a jak stare pannisko, w basz�yku zarzuconym niedbale na futrzan� czapk�, w kaloszach za du�ych troch� na jej ma�e nogi, w niezgrabnej i niemodnej salopce. Nios�a zawsze pod pach� jakie� kajety, arkusze zapisane, ksi��ki, mapy. Raz jeden, czuj�c si� w posiadaniu kilku dziesi�tek przeznaczonych na obiad, postanowi� zbada�, dok�d ona je�dzi. Pu�ci� si� tedy w pogo�, wsiad� do tego samego, dziesi�ciogroszowego przedzia�u, lecz zaraz po zaj�ciu miejsca straci� ca�� odwag�. Nieznajoma zmierzy�a go wzrokiem tak okropnej pogardy, �e niezw�ocznie wyskoczy� z tramwaju, trac�c tym sposobem wazk� roso�u i nic nie wsk�rawszy. Nie czu� jednak do niej �alu - tym wy�ej, dalej si� wznios�a. My�la� o niej pomimo woli, bezwiednie, bez przerwy. W ci�gu ca�ych godzin usi�owa� przypomnie� sobie, uprzytomni� jej w�osy, oczy, usta w kolorze torebek owocu dzikiej r�y -i wysila� pami�� nadaremnie. Zaledwie mu znik�a z oczu, znika�y z pami�ci jej rysy -zostawa�o natomiast natr�tne widmo, podobne do bia�ego ob�oku o niejasnych rysach, kt�re sz�o przed nim gdzie� g�r�. Ob�ok ten goni�y jego my�li z t�skn� i pokorn� boja�ni�, z odrobin� nieuchwytnego �alu, ze smutkiem i nieodegnan� sympati�. Szed� co rano, aby �yw� dziewczynk� ze swym widmem por�wnywa�. I wydawa�a mu si� ta �ywa pi�kniejsz�, napawa�y go jakim� strachem jej kryniczne i m�dre oczy... Pod�wczas jeden z jego koleg�w, tak zwany "Ruch w przestrzeni", wielki "spo�ecznik", zaczynaj�cy wiecznie pisa� wst�pne artyku�y, kt�rych doko�czy� nie pozwala� mu brak potrzebnych po temu ksi��ek, nagle i niespodziewanie "wzi��" i o�eni� si� z ubog� jak mysz ko�cielna emancypantk�. �ona wnios�a "Ruchowi" w posagu stary dywan, dwa rondelki, gipsowy pos�g Mickiewicza i kilkana�cie nagr�d gimnazjalnych. M�odzi ma��onkowie zamieszkali na czwartym pi�trze i zacz�li zaraz po �lubie g�odem przymiera�. Udzielali oboje korepetycji z takim zapa�em, �e rozbieg�szy si� rano spotykali si� dopiero wieczorem. Dom ich jednak sta� si� punktem, do kt�rego zmierza� wieczorem ka�dy "spo�ecznik" w zab�oconych sanda�ach, aby si� wysiedzie� na fotelu, napali� cudzych papieros�w, nagada� do ochrypni�cia i wyda� ostatnie kilka groszy na sk�adk�, za kt�r� uprzejma gospodyni kupowa�a bu�ki i serdelki, uk�ada�a artystycznie na talerzyku i cz�stowa�a go�cinnie. Mo�na si� tam by�o zawsze z kim� spotka�, zaznajomi� z nie znanymi do owej pory wielkimi lud�mi, z kole�ankami gospodyni, a niejednokrotnie mo�na by�o naw8t po�yczy� czterdzie�ci groszy. Jak�e poblad� Obarecki z rado�ci, gdy wchodz�c pewnego wieczora do tak zwanego salonu ujrza� ukochan� swoj� panienk� w gronie kole�anek! Rozmawia� z ni� i a� do nieprzyzwoito�ci traci� przytomno��... Wracaj�c tego wieczora do domu pragn�� by� sam - nie marzy� ani my�le�, tylko by� z ni� ca�� dusz�, wszystk� j� mie� w oczach, w uszach mie� d�wi�k jej g�osu, tak my�le� jak ona, zamkn�� powieki i niechaj id� pod nimi te obrazy, kt�re wydzieraj� si� z serca. Pami�ta� jej octy przedziwne, pos�pne a mi�osierne, �agodne i tajemniczo my�l�ce, w kt�rych przera�a�a jaka� g��bina. Doznawa� uczucia rado�ci i spokoju, jakby po skwarnej i dr�cz�cej podr�y doszed� do czystego stoku, ukrytego w cieniu sosen na wy�ynie g�rskiej. Otaczano j� szacunkiem, przywi�zywano szczeg�ln� wag� do jej s��w. "Ruch", przedstawiaj�c Obareckiego nieznajomej, wydeklamowa� powa�nie: - Obarecki, refleksjonista, marzyciel, wielki leniuch, zreszt� przysz�a s�awa; panna Stanis�awa Bozowska, nasza "darwinistka"... "Wielki leniuch" dowiedzia� si� o "darwinistce" niewiele: uko�czy�a gimnazjum, dawa�a lekcje, mia�a zamiar jecha� do Zurychu czy Pary�a na medycyn�, nie mia�a grosza przy duszy... Spotykali si� odt�d w "salonie" cz�sto. Panna Stanis�awa przynosi�a pod salopk� funt cukru, jaki� zimny kotlet w papierze, kilka bu�ek; Obarecki nic nie przynosi�, poniewa� nic nie mia�, po�era� za to bu�ki i po�era� oczami "darwinistk�". Raz nawet, odprowadzaj�c ukochan� do domu, o�wiadczy� si� o jej r�k�. Roze�mia�a si� serdecznie i po�egna�a go przyjacielskim u�ci�nieniem r�ki. Wkr�tce potem znik�a; wyjecha�a do guberni podolskiej jako nauczycielka do jakiego� wielkopa�skiego "domu". Spotyka j� teraz oto w tym zapad�ym k�cie, w tej wsi ukrytej w lasach, zamieszkanej przez ch�op�w samych, gdzie nie ma dworu, gdzie nie ma �ywego ducha... Sama tu �y�a w tej puszczy. Teraz umiera.., zapomniana... Wszystkie dawne zachwyty, nie spe�nione sny i pragnienia zrywaj� si� nagle i bij� w niego jak porywy wichru. Serce �ciska mu b�l chorobliwy i jad nami�tno�ci ws�cza si� nieznacznie w krew wzburzon�. Powr�ci� na palcach do ��ka chorej, opar� �okcie na jego por�czy i nasyca� si� widokiem nagich ramion, kt�re cudownymi liniami kojarzy�y si� z zarysem piersi i szyi. Panienka spa�a. Na skroniach jej nabrzmia�y �y�y, z zagi�tych ku do�owi k�t�w ust s�czy�a si� �lina, gor�co od niej bi�o, powietrze wpada�o do ust z g�o�nym �wistem. Dokt�r Pawe� usiad� obok niej na kraw�dzi ��ka, pie�ci� r�kami mi�kkie ko�ce promieni w�os�w, g�aska� si� nimi po twarzy, dotyka� ich wargami z wydzieraj�cym mu si� z piersi szlochaniem. - Stasiu, Stachno... kochanko... - szepta� cicho, aby jej nie obudzi� - nie ucieczesz mi ju�... prawda? nigdy... moj� b�dziesz na zawsze... s�yszysz... na wieki... Usiad� potem obok wezg�owia chorej na sto�ku i zapad� znowu w marzenia. Bujna m�odo�� zbudzi�a si� w nim z letargu. Wszystko teraz b�dzie inaczej. Czuje w sobie si�� atlety do pe�nienia uczynk�w, kt�re z serca p�yn�. Bole�� i nadzieja mieszaj� si� jakby w p�omie�, kt�ry li�e m�zg, trawi go, nie da mu spocz��. * * * Noc mija�a. Godziny up�ywa�y leniwo, lecz up�yn�o ich ju� od wyjazdu pos�a�ca wi�cej ni� sze��. By�a czwarta po p�nocy. Dokt�r zacz�� nas�uchiwa�, zrywa� si� za ka�dym szelestem. Co chwila zdawa�o mu si�, �e kto� idzie, �e otwiera drzwi, �e stuka w okno... Ws�uchiwa� si� ca�ym niemal organizmem. Wiatr hucza�, szyber w piecu ko�ata� - zreszt� cisza znowu. I biegn� minuty trwaj�ce po sto lat, w ci�gu kt�rych niecierpliwo�� rozpr�a nerwy i wprawia go w stan dygotania ca�ym cia�em. Gdy po raz sz�sty mierzy� temperatur�, chora otwar�a z wolna oczy, kt�re w mroku rz�s wydawa�y si� prawie czarnymi, patrzy�a w niego z uporem i wyszepta�a jakim� skrzecz�cym g�osem: - Kto to? Zapad�a jednak zaraz w stan poprzedniego bezczucia. Pociesza� si� jak skarbem t� sekund� �wiadomo�ci. Ach, gdyby mie� chinin�, zmniejszy� jej b�l g�owy, powr�ci� przytomno��! Pos�aniec nie nadje�d�a� i nie nadjecha�. Przed �witem dokt�r Obarecki szed� wzd�u� wsi, po g��bokich zaspach, �udz�c si� ostatni� nadziej�, �e go zobaczy. Z�e przeczucie jak koniuszek ig�y wrzyna�o mu si� w serce. W nagich ga��ziach topoli przydro�nych g�ucho hucza� wiatr, cho� burza ucich�a. Z chat wychodzi�y kobiety po wod� i d�wiga�y j� w konewkach, zagi�te powy�ej kolan. Parobcy "zadawali" byd�u, z komin�w dym si� wznosi�. Tu i owdzie z otwartych na chwil� drzwi wybucha� ob�ok pary. Dokt�r odnalaz� chat� so�tysa i kaza� natychmiast zaprz�ga� konie. Sprz�ono ich dwie pary i jaki� parobczak zajecha� przed szko��. Dokt�r po�egna� chor� oczami rozszerzonymi od znu�enia i rozpaczy, wsiad� na sanie i pojecha� do Obrzyd��wka. O godzinie dwunastej w po�udnie powraca� wioz�c sw� apteczk�, wino, ca�e zapasy �ywno�ci. Stawa� co chwila na saniach, jakby pragn�� wyskoczy� i wy�cign�� konie w cwa� biegn�ce. Zajecha� wreszcie przed szko��, lecz nie wysiada�... Zd�awiony kr�tki wrzask wydar� mu si� z ust wykrzywionych prawie uko�nie, gdy ujrza� otwarte okna domostwa i gromadk� dzieci t�ocz�c� si� w sieni. Szed� blady jak p��tno do okna, zajrza� i zosta� tam, �okciami oparty o futryn�. W obszernej izbie szkolnej le�a� na �awce rozebrany do naga trup m�odej nauczycielki; dwie jakie� stare baby my�y go... Drobne py�ki �niegowe wlatywa�y przez okno i osiada�y na ramionach, na zmoczonych w�osach, na p�otwartych oczach umar�ej. Dokt�r poszed� do pokoiku nieboszczki, zgarbiony, jakby na ramionach d�wiga� g�r�. Usiad�, nie rozbieraj�c si�, na krzese�ku i powtarza� jeden wyraz, w kt�ry zmie�ci�a si� wszystka jego bole��: - Czy� tak? czy� tak? By�o mu zimno, jakby zmarz�, zmartwia�, jakby w nim krew zakrzep�a. Nie cierpia�, nie wiedzia�, co mu jest, tylko po g�owie toczy�y mu si� niby ko�a nie nasmarowane z przera�liwym skrzypieniem. ��ko Stasi by�o rozmiecione: ko�dra le�a�a na ziemi, prze�cierad�o zwiesza�o si� na pod�og�, poduszka przepocona le�a�a na �rodku ��ka. Druciane haczyki okien stuka�y monotonnie o ramy szyb; listki jakiej� ro�liny, mokn�ce w doniczce, zwiesza�y si� i zwija�y od mrozu. Przez uchylone drzwi widzia� ch�op�w kl�kaj�cych doko�a ubranego ju� trupa, dzieci modl�ce si� "na ksi��ce", stolarza zdejmuj�cego miar� na trumn�. Wszed� tam i ochryp�ym g�osem rozkaza�, aby zbi� trumn� z czterech desek nie heblowanych, wi�r�w pod g�ow� nas�a�. - Nic wi�cej... s�yszysz! - m�wi� do stolarza z tajon� w�ciek�o�ci� - cztery deski, nic wi�cej... Przypomnia� sobie, �e trzeba kogo� zawiadomi�... rodzin�. Gdzie� jest ta jej rodzina?... Zacz�� z t�p�, idiotyczn� zapobiegliwo�ci� uk�ada� na jeden stos ksi��ki, rejestry szkolne, kajety, jakie� r�kopisy. Natrafi� w�r�d papier�w na pocz�tek listu. "Kochana Helenko! Od kilku dni czuj� si� tak �le, �e prawdopodobnie przenios� si� przed oblicze Minosa i Radamantesa, Eakosa i Tryptolemosa oraz innych wielu z p�bog�w, kt�rzy itd. W razie tego ?przesiedlenia si� st�d na miejsce inne? zechciej za��da� od w�jta mojej gminy, aby pozosta�� po mnie spu�cizn� ksi��kow� na r�ce twoje wys�a�. Opracowa�am nareszcie Fizyk� dla ludu, nad kt�r� tyle na�ama�y�my sobie g��w dziewiczych; opracowa�am na brudno - niestety! Je�eli ci czasu starczy - zawsze w razie mego przesiedlenia si� na miejsce inne - uszykuj to do druku i zmu� Antosia, niech przepisze; on to dla mnie zrobi. Ach, co za smutek!... Prawda,!... ksi�garzowi naszemu winnam jedena�cie rubli kopiejek sze��dziesi�t pi��... wyp�a� mu... Spencerem moim, gdy� pustki u mnie w szkatule. Sobie na pami�tk� we�..." Ostatnie wyrazy nieczytelnymi ju� by�y pisane kreskami. Nie by�o adresu - nie mo�na te� by�o listu wys�a�. W szufladzie stolika znalaz� dokt�r r�kopis owej Fizyki, o kt�rym w li�cie czyta�, zwitki notatek i szparga��w, w szafce - troch� bielizny, salopk� kotkami podbit�, jak�� star� czarn� sukienk�... Krz�taj�c si� po pokoiku dostrzeg� w izbie szkolnej ch�opaka, kt�ry je�dzi� po lekarstwo; sta� przytulony w k�cie do pieca, przest�puj�c z nogi na nog�. Zwierz�ca nienawi�� zadrga�a w duszy doktora. - Dlaczego� na czas nie wr�ci�? - zawo�a� przyskakuj�c do ch�opca. - Zab��dzi�em na polu, ko� mi usta�... piechot� przyszed�em rano... panienka ju� wtedy... - K�amiesz! Ch�opiec nie odpowiedzia�. Spojrza� mu dokt�r w oczy i dziwnego dozna� wra�enia; oczy te by�y zm�czone i straszne, wygl�da�a z nich, jak z podziemnej jaskini, ch�opska, g�upia, zdzicza�a rozpacz, podobna do niedocieczonej tajemnicy. - Ja tu, panie, odnios�em ksi��ki, co mi ta nauczycielka po�yczy�a - m�wi� wyci�gaj�c z zanadrza kilka wyszarzanych i zabrudzonych tomik�w. - Daj ty mi pok�j... id� precz! - zawo�a� dokt�r, odwracaj�c si� od niego i uciekaj�c do pokoiku. Tam stan�� w�r�d porozrzucanych na pod�odze rupieci, papier�w, ksi��ek i ze �miechem pyta� sam siebie: - Czego ja tu chc�?... Nic tu po mnie, nie mam prawa! Obejmowa�a go cze�� g��boka, zrozumienie, wwiadywanie si� pilne, wielka pokora. Gdyby tam zostawa� cho�by godzin� d�u�ej, doszed�by do tego szczytu �a�cucha g�r, na kt�rym siedzi szale�stwo. W sekrecie przed samym sob� wiedzia�, �e go zdejmuje obawa o siebie. W tym wszystkim, co go mia�d�y�o owej chwili, by�a ogromna niesymetria z nim samym, co�, co wywa�a�o z g��bi jego duszy ostateczny rdze� uczu� ludzkich: egoizm i - egoizm ten dusz�c - kaza�o naprawd� da� si� otacza� t�czy, kt�ra unios�a z ziemi t� g�upi� dziewczyn�. Trzeba ucieka� co pr�dzej... Zgodziwszy si� na wyjazd natychmiastowy zacz�� rozpacza� pi�knymi frazesami, co by�o ju� ulg� znaczn�. Kaza� zajecha�... Pochyli� si� nad trupem Stasi i szepta� na jej uczczenie najpi�kniejsze wyrazy, jakie wymarzy� mog�y na chwa�� wielko�ci puste serca ludzkie. Zatrzyma� si� raz jeszcze we drzwiach, obejrza�; przez sekund� my�la�, czy nie lepiej by by�o umrze� natychmiast, potem rozsun�� gromad� ch�op�w przed drzwiami, wskoczy� na sanie, przewr�ci� si� na twarz i ponios�y go konie, dusz�cego si� spazmatycznym p�aczem. �mier� panny Stanis�awy wywar�a wp�yw niejaki na usposobienie doktora Paw�a. Przez pewien czas czytywa� w wolnych chwilach Bosk� komedi� Dantego, w winta nawet nie grywa�, gospodyni� dwudziestoczteroletni� odprawi�. Stopniowo jednak uspokoi� si�. Obecnie ma si� znakomicie: uty�, pieni�dzy worek uczciwy nazbija�. O�ywi� si� nawet; dzi�ki jego usilnej agitacji wszyscy prawie optymaci obrzyd�owscy, z wyj�tkiem krzykliwych, prawda, ale te� nielicznych konserwatyst�w, zacz�li pali� papierosy w gilzach nie sklejanych, zaszczytnie znanych pod god�em "nieszkodliwych piersiom". Nareszcie!... K O N I E C