364
Szczegóły |
Tytuł |
364 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
364 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 364 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
364 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Witold Gombrowicz
Ferdydurke
Rozdzia� I
PORWANIE
We wtorek zbudzi�em si� o tej porze bezdusznej i nik�ej, kiedy w�a�ciwie noc si� ju� sko�czy�a, a �wit nie zd��y� jeszcze zacz�� si� na dobre. Zbudzony nagle, chcia�em p�dzi� taks�wk� na dworzec, zdawa�o mi si� bowiem, �e wyje�d�am - dopiero w nast�pnej minucie z bied� rozezna�em, �e poci�g dla mnie na dworcu nie stoi, nie wybi�a �adna godzina. Le�a�em w m�tnym �wietle, a cia�o moje ba�o si� niezno�nie, uciskaj�c strachem mego ducha, duch uciska� cia�o i ka�da najdrobniejsza fibra kurczy�a si� w oczekiwaniu, �e nic si� nie stanie, nic si� nie odmieni, nic nigdy nie nast�pi i cokolwiek by si� przedsi�wzi�o, nie pocznie si� nic i nic. By� to l�k nieistnienia, strach niebytu, niepok�j nie�ycia, obawa nie-rzeczywisto�ci, krzyk biologiczny wszystkich kom�rek moich wobec wewn�trznego rozdarcia, rozproszenia i rozproszko-wania. L�k nieprzyzwoitej drobnostkowo�ci i ma�ostkowo�ci, pop�och dekoncentracji, panika na tle u�amka, strach przed gwa�tem, kt�ry mia�em w sobie, i przed tym, kt�ry zagra�a� od zewn�trz - a co najwa�niejsza, ci�gle mi towarzyszy�o, ani na krok nie odst�puj�c, co�, co bym m�g� nazwa� samopoczuciem wewn�trznego, mi�dzy cz�steczkowego przedrze�niania i szyderstwa, wsobnego prze�miechu rozwydrzonych cz�cK mego cia�a i analogicznych cz�ci mego ducha. ^
Sen, kt�ry mi� trapi� w nocy i obudzi�, by� wyk�adnikiem l�ku. fNawrotem czasu, kt�ry powinien by� zabroniony naturze, ujrza�em siebie takim, jakim by�em, gdym mia� lat pi�tna�cie i szesna�cie - przenios�em si� w m�odo�� - i stoj�c na wietrze, na kamieniu, tu� ko�o m�yna nad rzek�, m�wi�em co�, s�ysza�em dawno pogrzebany sw�j g�osik koguci, piskliwy, widzia�em nos niewyro�ni�ty na twarzy niedokszta�to-wanej i r�ce za wielkie - czu�em niemi�� konsystencj� tej fazy rozwoju po�redniej, przej�ciowej. Zbudzi�em si� w �miechu i w strachu, bo mi si� zdawa�o, �e taki, jak jestem dzisiaj, po trzydziestce, przedrze�niam i wy�miewam sob� niewypierzo-nego ch�ystka, jakim by�em, a on znowu przedrze�nia mnie - i r�wnym prawem - �e obaj jeste�my sob� przedrze�niani. Nieszcz�sna pami�ci, kt�ra ka�esz wiedzie�, jakimi drogami doszli�my do obecnego stanu posiadania!-A dalej, wyda�o mi si� w p�nie, ale ju� po obudzeniu, �e cia�o moje nie jest jednolite, �e niekt�re cz�ci s� jeszcze ch�opi�ce i �e moja g�owa wykpiwa i wyszydza �ydk�, �ydka zasi� g�ow�, �e palec nabija si� z serca, serce z m�zgu, nos z oka, oko z nosa rechocze i ryczy - i wszystkie te cz�ci gwa�ci�y si� dziko w atmosferze wszechobejmuj�cego i przejmuj�cego panszyderstwa. A kiedym na dobre odzyska� �wiadomo�� i j��em przemy �liwa� nad swym �yciem, l�k nie zmniejszy� si� ani na jot�, ale sta� si� jeszcze pot�niejszy, cho� chwilami przerywa� go (czy wzmaga�) �mieszek, od kt�rego usta niezdolne by�y si� powstrzyma�. W po�owie drogi mojego �ywota po�r�d ciemnego znalaz�em si� lasu. Las ten, co gorsza, by� zielony.
Gdy� na jawie by�em r�wnie nie ustalony, rozdarty - jak we �nie. Przeszed�em niedawno Rubikon nieuniknionego trzydziestaka, min��em kamie� milowy, z metryki, z pozor�w wygl�da�em na cz�owieka dojrza�ego, a jednak nie by�em nim - bo czym�e by�em? Trzydziestoletnim graczem w brid�a? Pracownikiem przypadkowym i przygodnym,kt�ry za�atwia� drobne czynno�ci �yciowe i miewa� terminy ?�Jaka� by�a moja sytuacja? Chodzi�em po kawiarniach i po barach, spotyka�em si� z lud�mi zamieniaj�c s�owa, czasem nawet my�li, ale sytuacja 6 by�a nie wyja�niona i sam nie wiedzia�em, czym cz�owiek, czym
ch�ystek; i tak na prze�omie lat nie by�em ani tym, ani owym - by�em niczym - a r�wie�nicy, kt�rzy ju� si� po�enili oraz pozajmowali okre�lone stanowiska, nie tyle wobec �ycia, ile po rozmaitych urz�dach pa�stwowych, odnosili si� do mnie z uzasadnion� nieufno�ci�. Ciotki moje, te liczne �wier�matki doczepione, przy�atane, ale szczerze kochaj�ce, ju� od dawna usi�owa�y na mnie wp�ywa�, abym si� ustabilizowa� jako kto�, a wi�c jako adwokat albo jako biuralista - nieokre�lono�� moja by�a im niezwykle przykra, nie wiedzia�y, jak rozmawia� ze mn� nie wiedz�c, kim jestem, co najwy�ej marnia�y tylko.
- J�ziu - m�wi�y pomi�dzy jednym maml�ciem a drugim - czas najwy�szy, dziecko drogie. Co ludzie powiedz�? Je�eli nie chcesz by� lekarzem, b�d��e przynajmniej kobie-ciarzem lub koniarzem, ale niech b�dzie wiadomo... niech b�dzie wiadomo...
I s�ysza�em, jak jedna szepta�a do drugiej, �e jestem niewyrobiony towarzysko i �yciowo, po czym znowu zaczyna�y mami�c um�czone pr�ni�, jak� tworzy�em im w g�owie. W istocie, stan ten nie m�g� trwa� wiecznie. Wskaz�wki zegara natury by�y nieub�agane i stanowcze. Gdy ostatnie z�by, z�by m�dro�ci, mi wyros�y, nale�a�o s�dzi� - rozw�j zosta� dokonany, nadszed� czas nieuniknionego mordu, m�czyzna winien zabi� nieutulone z �alu ch�opi�, jak motyl wyfrun��, pozostawiaj�c trupa poczwarki, kt�ra si� sko�czy�a. Z tumanu, z chaosu, z m�tnych rozlewisk, wir�w, szum�w, nurt�w, ze trzcin i szuwar�w, z rechotu �abiego mia�em si� przenie�� pomi�dzy formy klarowne, skrystalizowane - przyczesa� si�, uporz�dkowa�, wej�� w �ycie spo�eczne doros�ych i rajcowa� z nimi.
Jak�e! Pr�bowa�em ju�, usi�owa�em - i �mieszek mn� wstrz�sa� na my�l o rezultatach pr�by. Aby si� przyczesa� i w miar� mo�no�ci wyja�ni�, przyst�pi�em do napisania ksi��ki - dziwne, lecz mi si� zdawa�o, �e moje wej�cie w �wiat nie mo�e oby� si� bez wyja�nienia, cho� nie widziano jeszcze wyja�nienia, kt�re by nie by�o zaciemnieniem. Pragn��em naprz�d ksi��k� wkupi� si� w ich �aski, aby potem w osobistym zetkni�ciu zasta� ju� grunt przygotowany i - kalkulowa�em - 7
je�eli zdo�am zasia� w duszach dodatnie wyobra�enie o sobie, to wyobra�enie i mnie z kolei ukszta�tuje, w ten spos�b cho�bym nie chcia�, stan� si� dojrza�y. Dlaczego jednak pi�ro mnie zdradzi�o? Czemu �wi�ty wstyd mi nie dozwoli� napisa� notorycznie zdawkowej powie�ci i zamiast snu� g�rne w�tki z serca, z duszy, wysnu�em je z dolnych odn�y, pomie�ci�em w tek�cie jakie� �aby, nogi, same tre�ci niedojrza�e i sfermentowane, jedynie stylem, g�osem, tonem ch�odnym i opanowanym izoluj�c je na papierze, wykazuj�c, �e oto pragn� wzi�� rozbrat z fermentem? Dlaczego, jak gdyby na przek�r w�asnym zamierzeniom, ksi��ce da�em tytu� Pami�tnik z okresu dojrzewania^ Pr�no przyjaciele doradzali mi, abym nie dawa� takiego tytu�u i strzeg� si� w og�le najdrobniejszej aluzji do niedojrza�o�ci. - Nie r�b tego - m�wili - niedojrza�o�� drastyczne poj�cie, je�li sam siebie uznasz niedojrza�ym, kt� ci� dojrza�ym uzna? Czyli� nie rozumiesz, �e pierwszym warunkiem dojrza�o�ci, bez kt�rego ani, ani, jest - samemu uzna� si� dojrza�ym? Lecz mnie si� zdawa�o, �e wprost nie wypada zbyt �atwo i tanio zbywa� smarkacza w sobie, �e Doro�li zbyt s� bystrzy i wnikliwi, aby dali si� oszuka�, i �e temu, kogo smarkacz �ciga nieustannie, nie wolno ukaza� si� publicznie bez smarkacza. Za powa�ny mo�e mia�em stosunek do powagi, zanadto przeceni�em doros�o�� doros�ych.
Wspomnienia, wspomnienia! Z g�ow� wtulon� w poduszk�, z nogami pod ko�dr�, miotany ju� to �mieszkiem, ju� to l�kiem, czyni�em bilans wej�cia pomi�dzy doros�ych. Za du�o si� milczy o osobistych, wewn�trznych skazach i spaczeniach tego wej�cia, na zawsze brzemiennego w konsekwencje. Literaci, ci ludzie posiadaj�cy boski dar talentu na temat rzeczy najdalszych i najbardziej oboj�tnych, jak na przyk�ad dramat duszy cesarza Karola II z powodu ma��e�stwa Brunhil-dy, wzdragaj� si� porusza� spraw� najwa�niejsz� swej przemiany w cz�owieka publicznego, spo�ecznego. Pragn�liby, wida�, aby ka�dy my�la�, �e s� pisarzami z �aski boskiej, a nie - ludzkiej, �e z nieba spadli na ziemi� wraz z talentem swoim;
�enuj� si� wy�wietli�, jakimi to osobistymi koncesjami, jak� 8 kl�sk� personaln� okupili prawo wypisywania o Brunhildzie
lub chocia�by o �yciu pszczelarzy. Nie, o w�asnym �yciu ani s�owa - tylko o �yciu pszczelarzy. Zapewne, wypisawszy dwadzie�cia ksi��ek o �yciu pszczelarzy, mo�na zrobi� si� posagiem - ale jaki� zwi�zek, gdzie ��czno�� pszczelarskiego kr�la z jego prywatnym m�czyzn�, gdzie ��czno�� m�czyzny z m�odzie�cem, m�odzie�ca z ch�opcem, ch�opca z dzieckiem, kt�rym przecie onegdaj si� by�o, jak� pociech� ma smarkacz wasz z waszego kr�la? �ycie, kt�re nie przestrzega tych po��cze� i nie realizuje w�asnego rozwoju w ca�ej rozci�g�o�ci, jest jak dom budowany od g�ry i nieuchronnie musi sko�czy� na schizofrenicznym rozdwojeniu ja�ni.
Wspomnienia! Przekle�stwem ludzko�ci jest, i� egzystencja nasza na tym �wiecie nie znosi �adnej okre�lonej i sta�ej hierarchii, lecz �e wszystko ci�gle p�ynie, przelewa si�, rusza i ka�dy musi by� odczuty i oceniony przez ka�dego, a poj�cie o nas ciemnych, ograniczonych i t�pych jest nie mniej donios�e ni� poj�cie bystrych, �wiat�ych i subtelnych. Gdy� cz�owiek jest najg��biej uzale�niony od swego odbicia w duszy drugiego cz�owieka, chocia�by ta dusza by�a kretyniczna. I stanowczo przecz� zdaniu tych moich koleg�w po pi�rze, kt�rzy w odniesieniu do opinii t�pych przyjmuj� postaw� arystokratyczn� i wynios�� g�osz�c, �e odi profanum vulgus. C� to za tani, uproszczony spos�b uchylania si� rzeczywisto�ci, jak�e n�dzna ucieczka w k�aman� wynios�o��! Wr�cz przeciwnie, twierdz�, �e im bardziej opinia jest t�pa i ciasna, tym bardziej jest dla nas wa�ka i pal�ca, zupe�nie tak samo, jak ciasny trzewik dotkliwiej daje si� we znaki ni� trzewik dobrze dopasowany do nogi. O, te s�dy ludzkie, ta otch�a� s�d�w i opinii o twoim rozumie, sercu, charakterze, o wszystkich szczeg�ach twej organizacji - otwieraj�ca si� przed �mia�kiem, kt�ry swoje my�li ubra� drukiem i pu�ci� mi�dzy ludzi na papierze, o, papier, papier, druk, druk! I nie m�wi� tutaj o najserdeczniejszych, najmilszych s�dach familijnych ciotek naszych, nie, raczej chcia�bym dotkn�� s�d�w innych ciotek - ciotek kulturalnych, tych licznych �wier�-autorek i doczepionych p�-krytyczek, wypowiadaj�cych s�dy swe po czasopismach. Gdy� kultur� �wiata obsiad�o stado babin przyczepionych, 9
przy�atanych do literatury, niezmiernie wprowadzonych w warto�ci duchowe i zorientowanych estetycznie, najcz�ciej z jakimi� swoimi pogl�dami i przemy�leniami, u�wiadomionych, �e Oskar Wilde si� prze�y� i �e Bernard Shaw jest mistrzem paradoksu. Ach, wiedz� ju�, �e trzeba by� niezale�n�, stanowcz� i g��bsz�, przeto zazwyczaj s� niezale�ne, g��bsze i stanowcze bez przesady oraz pe�ne ciotczynej dobroci. Ciocia, ciocia, ciocia! O, kto nigdy nie znalaz� si� na warsztacie kulturalnej ciotki i nie by� spreparowany niemo i bez j�ku przez t� ich mentalno�� trywializuj�c� i odbieraj�c� �yciu wszelkie �ycie, kto nie przeczyta� o sobie w gazecie ciotczynego s�du, ten nie zna drobnostki, ten nie wie, co to jest drobnostka w ciotce.
A dalej, we�my s�dy ziemian i ziemianek, s�dy pensjonarek, ma�ostkowe s�dy drobnych urz�dnik�w oraz biurokratyczne s�dy wy�szych urz�dnik�w, s�dy adwokat�w na prowincji, przesadne s�dy uczni�w, zarozumia�e s�dy staruszk�w tudzie� s�dy publicyst�w, s�dy dzia�acz�w spo�ecznych oraz s�dy �on doktor�w, wreszcie s�dy dzieci przys�uchuj�cych si� s�dom rodzicielskim, s�dy pokoj�wek, m�odszych i kucharek, s�dy kuzynek, s�dy pensjonarek - ca�e morze s�d�w, z kt�rych ka�dy okre�la ci� w drugim cz�owieku i stwarza ci� w jego duszy. Jak gdyby� si� rodzi� w tysi�cu przyciasnych dusz! Lecz moje po�o�enie by�o tu o tyle bardziej trudne i dra�liwe, o ile ksi��ka moja by�a trudniejsza, dra�liwsza od konwencjonalnie dojrza�ej lektury. Zyska�a mi wprawdzie grono nie byle jakich przyjaci� i gdyby ciotki kulturalne oraz inni przedstawiciele posp�lstwa mogli s�ysze�, jak w zamkni�tym i nawet ich marzeniom niedost�pnym k�ku karmiony bywam przez Uznanych i �wietnych �wietno�ci�, uznaniem i wiod� intelektualne rozmowy na szczytach, chyba padliby plackiem przede mn� i lizaliby moje stopy. Ale z drugiej strony musia�o by� w niej co� niedojrza�ego, co�, co upowa�nia�o do poufno�ci i przyci�ga�o istoty po�rednie ni z pierza, ni z mi�sa, t� warstw� najstraszniejsz� p�inteligent�w - okres dojrzewania zwabi� p�wiatek kultury. Mo�liwe, i� b�d�c zbyt subtelna dla ciemnych umys��w, by�a jednocze�nie za ma�o wynios�a i nad�ta 10 wobec gminu, kt�ry jest wra�liwy tylko na zewn�trzne oznaki
powagi. I nieraz, wychodz�c z miejsc �wi�tynnych i wspania�ych, gdziem by� fetowany mile powa�aniem, spotyka�em na ulicy jak�� in�ynierow� albo pensjonark�, kt�re poufale traktowa�y mi� jak swego, jak niedojrza�ego pobratymca i swojaka, klepa�y po ramieniu i wo�a�y: - Serwus, J�ziek, ty g�upi, ty - ty niedojrza�y! - I tak jednym by�em m�dry, drugim g�upi, jednym znaczny, drugim ledwie dostrzegalny, jednym pospolity, drugim arystokratyczny. Rozpi�ty pomi�dzy wy�szo�ci� i ni�szo�ci�, spoufalony zar�wno z tym i z tamtym, powa�any i lekcewa�ony, pyszny i wzgardzony, zdolny i niezdolny, jak popadnie, jak si� u�o�y sytuacja! �ycie moje sta�o si�bdt�d rozdarte bardziej, ni� by�o za dni sp�dzanych w zaciszu domowym. I nie wiedzia�em, czyj jestem - czy tych, co mnie ceni�, czy tych, co nie ceni� mnie.
Ale, co najgorsza - �e nienawidz�c gminu p�inteligent�w, jak jeszcze chyba nigdy nikt nie nienawidzi�, nienawidz�c wrogo, zdradza�em sam siebie z gminem; opiera�em si� elicie i arystokracji i ucieka�em od jej przyja�nie otworzonych ramion w chamskie �apy tych, kt�rzy mieli mnie za ch�ystka. W istocie jest rzecz� pierwszorz�dnej wagi i rozstrzygaj�c� o dalszym rozwoju, wzgl�dem czego cz�owiek si� ustawia i organizuje - czy na przyk�ad dzia�aj�c, m�wi�c, bredz�c, pisz�c ma na my�li, bierze pod uwag� jedynie ludzi doros�ych, sko�czonych, �wiat poj�� jasnych, skrystalizowanych, czy te� nieustannie prze�laduje go wizja gminu, niedojrza�o�ci, uczni�w, pensjonarek, obywateli ziemskich i wiejskich, ciotek kulturalnych, publicyst�w i felietonist�w, wizja podejrzanego, m�tnego p�wiatka, kt�ry gdzie� tam czai si� na ciebie i powoli obrasta ci� zieleni� jak pn�cze, liany i inne ro�liny w Afryce. Ani na chwil� nie mog�em zapomnie� o nie-do�wiatku ludzi niedoludzkich - i boj�c si� panicznie, brzydz�c si� okropnie, wzdrygaj�c si� na samo wyobra�enie jego bagnistej zieleni, nie umia�em jednak si� oderwa�, by�em zafascynowany jak ptasz� widokiem w�a. Jakby demon jaki� kusi� mi� do niedojrza�o�ci! Jakbym w kontmaturze sprzyja� ni�szej sferze i kocha� - za to, �e przytrzymuje mnie u siebie ch�ystkiem. Nie mog�em ani przez jedn� sekund� m�wi� m�- 11
drze, chocia�by na tyle, na ile zdoby� si� potrafi�, poniewa� wiedzia�em, �e gdzie� tam na prowincji pewien lekarz ma mnie za g�upiego i oczekuje ode mnie jeno g�upstwa; i wcale nie mog�em zachowywa� si� przyzwoicie i powa�nie w towarzystwie, gdy� wiedzia�em, �e niekt�re pensjonarki oczekuj� ode mnie samych nieprzyzwoito�ci. Zaprawd�, w �wiecie ducha odbywa si� gwa�t permanentny, nie jeste�my samoistni, jeste�my tylko funkcj� innych ludzi, musimy by� takimi, jakimi nas widz�, a ju� moj� osobist� kl�sk� by�o, �e z jak�� niezdrow� rozkosz� uzale�nia�em si� najch�tniej od niedorostk�w, wyrostk�w, podlotk�w oraz ciotek kulturalnych. A, ci�gle, ci�gle mie� na karku ciotk� - by� naiwnym dlatego, i� kto� naiwny s�dzi, �e jeste� naiwny - by� g�upim dlatego, �e g�upi ma ci� za g�upiego - by� zielonym dlatego, �e kto� niedojrza�y zanurza ci� i k�pie we w�asnej zieleni - a, to� mo�na by oszale�, gdyby nie s��wko "a", kt�re jako� �y� pozwala! Ociera� si� o ten �wiat wy�szy i doros�y i nie m�c dosta� si� do niego, by� o krok od dystynkcji, elegancji, rozumu, powagi, od s�d�w dojrza�ych, od wzajemnego uznania, hierarchii, warto�ci i jeno przez szyb� liza� te cukierki, nie mie� doj�cia do tych spraw, by� dodatkowym. Obcowa� z doros�ymi i wd��, jak w szesnastu latach, mie� wra�enie, �e si� jedynie udaje doros�ego? Udawa� pisarza i literata, parodiowa� styl literacki i dojrza�e, wyszukane zwroty? Przyst�powa�, jako artysta, do bezlitosnej rozgrywki publicznej o w�asne "ja" sprzyjaj�c podziemnie swym wrogom?
O tak, na samym wst�pie �ycia publicznego otrzyma�em �wi�cenia p�wietne, zosta�em hojnie namaszczony ni�sz� sfer�. A co jeszcze bardziej komplikowa�o spraw�, to �e m�j towarzyski spos�b bycia r�wnie� pozostawia� wiele do �yczenia i by� zupe�nie m�tny, marny, zamazany i bezbronny wobec p�wietnych �wiatowc�w. Jaka� nieumiej�tno��, zrodzona z przekory, a mo�e z obawy, nie pozwala�a mi zgra� si� w �adnej dojrza�o�ci, i nieraz bywa�o, �em ze strachu po prostu szczypn�� t� osob�, kt�ra do mego ducha pochlebnie z duchem swym wyst�powa�a. Jak�e zazdro�ci�em owym literatom wysublimo-12 wanym ju� w kolebce i wida� predestynowanym do wy�szo�ci,
kt�rych Dusza funkcjonowa�a nieustannie wzwy�, jakby szyd�em �cchrana w sam ty�ek - pisarzom powa�nym, kt�rych Dusza bra�a si� na serio i kt�rzy z wrodzon� �atwo�ci�, w wielkiej m�ce tw�rczej, operowali w zakresie poj�� do ty�a g�rnych, chmurnych i raz na zawsze u�wi�conych, �e sam B�g by� im nieomal czym� pospolitym i ma�o szlachetnym. Dlaczeg� nie ka�demu dozwolono napisa� jeszcze jedn� powie�� o mi�o�ci albo w ci�kich b�lach rozdrapa� jak�� spo�eczn� bol�czk� i zosta� Bojownikiem sprawy uci�nionych? Albo wiersze pisa� i Poet� sta� si� i wierzy� "w �wietlan� przysz�o�� poezji"? Utalentowanym by� i duchem swym karmi� i podnosi� szerokie rzesze duch�w nieutalentowanych? A, c� za przyjemno�� dr�czy� si� i m�czy�, po�wi�ca� i spala� w ofierze, lecz zawsze w zakresie wy�szym, w kategoriach tak wysublimowanych, tak - doros�ych. Satysfakcja w�asna oraz cudza satysfakcja - wy�ywa� si� za po�rednictwem tysi�cletnich instytucji kulturalnych tak pewnie, jakby si� z�o�y�o swoj� sumk� w PKO. Lecz ja by�em, niestety, ch�ystek i ch�ystkowato�� by�a jedyn� moj� instytucj� kulturaln�. Podw�jnie przy�apany i ograniczony - raz w�asn� przesz�o�ci� dziecinn�, o kt�rej nic mog�em zapomnie� - drugi raz dzieci�stwem wyobra�e� ludzkich o mnie, t� karykatur�, jak� si� zapada�em w ich duszach - melancholijny niewolnik zieleni, ot, owad w g�szczu g��bokim i g�stym.
Nie tylko przykra, lecz i gro�na sytuacja. Albowiem Dojrzali niczym si� tak nie brzydz� jak niedojrza�o�ci� i nic nie jest im bardziej nienawistne. Znios� oni �atwo wszelkie burzy-cielstwo najza�artsze, byleby odbywa�o si� w ramach dojrza�o�ci, nie straszny im rewolucjonista, kt�ry jeden dojrza�y idea� zwalcza drugim dojrza�ym idea�em i na przyk�ad Monarchi� burzy gwoli Republice lub te�, na odwr�t. Republik� Monarchi� napocznie i po�re. Owszem, z przyjemno�ci� widz�, jak ruch si� robi w dojrza�ym, wysublimowanym interesie. Lecz je�li u kogo zw�sz� niedojrza�o��, je�li ch�ystka i smarkacza zw�sz�, w�wczas rzuc� si� na niego, zadziobi� jak �ab�dzie kaczk� - sarkazmem, ironi�, kpin� zakatrupi�, nie dozwol�, by kala� im gniazdo podrzutek ze �wiata, kt�rego dawno si� 1^
wyparli. Wi�c na czym si� to sko�czy? Dok�d zajd� na tej drodze? Na jakim tle (my�la�em) powsta�o u mnie to niewolnictwo niedokszta�towania, to zapami�tanie w zieleni - czy dlatego, �em pochodzi� z kraju szczeg�lnie obfituj�cego w istoty niewyrobione, po�lednie, przej�ciowe, gdzie na nikim �aden ko�nierzyk nie le�y, gdzie nie tyle Sm�t i Dola, ile Niezgu�a z Niedojd� po polach snuj� si� i j�cz�? A mo�e dlatego, i� �y�em w epoce, kt�ra co pi�� minut zdobywa si� na nowe has�a i grymasy i konwulsyjnie wykrzywia oblicze swe, jak tylko mo�e - w epoce przej�ciowej?... �wit blady s�czy� si� przez uchylone story, mnie za�, gdym tak sumowa� bilans mego �ycia, rumieniec oblewa� i podrzuca� nieprzyzwoity �mieszek w prze�cierad�ach - i wybucha�em bezsilnym zwierz�cym �miechem, mechanicznym, no�nym jak pod�echty-wany w pi�t�, jakby to nie twarz, ale noga moja chichota�a. Nale�a�o co pr�dzej sko�czy� z tym, zerwa� z dzieci�stwem, powzi�� decyzj� i zacz�� od nowa - nale�a�o pocz�� co�! Zapomnie�, na koniec, zapomnie� o pensjonarkach! Zerwa� z ukochaniem ciotek kulturalnych i wie�niaczek, zapomnie� o drobnych, drastycznych urz�dnikach, zapomnie� o nodze i w�asnej haniebnej przesz�o�ci, wzgardzi� smarkaczem i ch�ystkiem - skonsolidowa� si� twardo na gruncie doros�ym, ach, przyj��, na koniec, t� postaw� skrajnie arystokratyczn�, wzgardzi�, wzgardzi�! Nie, jak dot�d by�o, �em niedojrza�o�ci� pobudza�, n�ci� i przywabia� niedojrza�o�� innych, lecz - przeciwnie - dojrza�o�� wydoby� z siebie, dojrza�o�ci� pobudzi� ich do dojrza�o�ci, dusz� przem�wi� do duszy! Dusz�? Lecz czy wolno zapomnie� o nodze? Dusz�? A noga gdzie? Czy wolno zapomnie� o nogach ciotek kulturalnych? A dalej - co b�dzie, je�li mimo wszystko nie uda si� przezwyci�y� p�czkuj�cej zewsz�d, pulsuj�cej, rosn�cej zielem (a na pewno prawie nie uda si�), co b�dzie, je�li ja do nich wyst�pi� dojrzale, a oni mnie po staremu ujm� niedojrza�e, je�li ja do nich z m�dro�ci�, a oni z g�upot�? Nie, nie, w takim razie wol� pierwszy zacz�� niedojrza�e, nie chc� nara�a� m�dro�ci mej na ich g�upot�, wol� g�upot� przeciw nim wystawi�! 14 A zreszt� nie chc�, nie chc�, wol� z nimi, kocham, kocham rc
p�czki, te kie�ki, te krzaczki zielone, o! - uczu�em, �e zn�w mnie przy�apuj�, chwytaj� w mi�osne obj�cia, ponownie zanios�em si� �miechem mechanicznym, no�nym i za�piewa�em nieprzyzwoit� piosenk�:
W Skolimowie, willi Faramuszce, W pokoiku bony, panny Mici, Byli skryci w szafie dwaj bandyci
...gdy nagle w ustach zrobi�o mi si� gorzko, w gardle zasch�o - spostrzeg�em, �e nie jestem sam. By� kto� opr�cz mnie w k�cie, ko�o pieca, gdzie �wiat�o jeszcze nie dotar�o - drugi cz�owiek by� w pokoju.
Jednak�e drzwi by�y zamkni�te na klucz. Zatem nie cz�owiek, tylko zjawa. Zjawa? Diabe�? Strach? Nieboszczyk? Naraz poczu�em, �e nie nieboszczyk, ale �ywy cz�owiek, i momentalnie zje�y�em si� ca�y - poczu�em cz�owieka jak pies psa. I znowu w ustach susza, bicie serca, zatamowanie oddechu - to ja sam sta�em pod piecem. Tym razem nie by� to sen - naprawd� pod piecem sta� sobowt�r. Spostrzeg�em jednak, �e boi si� jeszcze bardziej ode mnie; sta� z g�ow� pochylon�, ze wzrokiem opuszczonym, z r�kami wzd�u� bok�w - l�k jego doda� mi odwagi. Ukradkiem spod ko�dry patrzy�em jakby nie na siebie i widzia�em t� twarz, kt�ra by�a moj� i nie moj�. Wy�ama�a si� ona z g��bokiej i ciemnej zieleni, sama zielona ja�niej - to oblicze, kt�re nosi�em na sobie. Oto nos m�j... oto moje usta... oto uszy moje, dom m�j. Witajcie, znajome k�ty! Jak znajome! Jak zna�em to skrzywienie warg, maskuj�ce napi�cie l�ku. Oto k�ciki ust - oto podbr�dek - ucho, kt�re ongi naderwa� mi Zdzi� - znaki i symptomy dwojakich wp�yw�w, twarz, kt�r� dwie si�y, zewn�trzna i wewn�trzna, utar�y pomi�dzy sob�. By�o to moje - czy te� to ja tym by�em - czy te� by�o to cudze - a ja tym by�em jednak.
Nagle wyda�o mi si� nieprawdopodobne, �ebym tOJnja� by� ja. Jak w lustrze, gdy si� ujrzymy niespodziam^przez chwil� nie jeste�my pewni, czy to my, tak te� zdziwi�a mnie i obrazi�a zaskakuj�ca konkretno�� tego kszta�tu. � w�osami 15
zabawnie ukr�conymi i uczesanymi, z powiekami, w spodniach, z narz�dziami do s�uchania, patrzenia i oddychania - by��e to przyrz�d m�j, czy to ja by�em? Sprecyzowany - wyra�ny w konturze i drobiazgowo okre�lony, szczeg�owy... zbyt wyra�ny. Musia� spostrzec, �e widz� jego szczeg�y, gdy� jeszcze bardziej si� zawstydzi�, u�miechn�� si� niewyra�nie i r�k� uczyni� ruch niepewny i cofaj�cy w mrok.
Ale �wiat�o pot�gowa�o si� z okna i kszta�t wy�ania� si� coraz jaskrawiej - ju� palce u r�k by�o wida� i paznokcie - i widzia�em... a duch widz�c, �e widz�, skuli� si� troch� i nie patrz�c dawa� mi znaki r�k�, bym nie patrzy�. Nie mog�em nie patrze�. A wi�c taki by�em. Dziwny, doprawdy, jak pani de Pompadour. I przypadkowy. Dlaczego taki, a nie inny? Efemeryda. Wady i usterki wype�za�y mu na �wiat�o dzienne, on za� sta� skulony, podobny do stworze� nocnych, kt�re �wiat�o wydaje na �up - jak szczur przy�apany na �rodku pokoju. I szczeg�y uwydatnia�y si� coraz lepiej, coraz straszniej, zewsz�d wy�azi�y mu cz�ci cia�a, pojedyncze cz�ci, a te cz�ci by�y dok�adnie okre�lone, skonkretyzowane... do granic haniebnej wyrazisto�ci... do granic ha�by... Widzia�em palec, paznokcie, nos, oko, udo i stop�, a wszystko wyprowadzone na wierzch - jak zahipnotyzowany szczeg�ami wsta�em i uczyni�em krok ku niemu. Drgn�� i zamacha� r�k� - jakby mnie przeprasza� za siebie i m�wi�, �e to nie to i wszystko jedno - pozw�l, wybacz, zostaw... ale gest, pocz�ty ostrzegawczo, sko�czy� si� jako� nikczemnie - ruszy�em na niego - i nie mog�c ju� powstrzyma� wyci�gni�tej r�ki trzasn��em w twarz pe�nym zamachem. Precz! Precz! Nie, to wcale nie ja! To co� przypadkowego, co� obcego, narzuconego, jaki� kompromis pomi�dzy �wiatem zewn�trznym a wewn�trznym, to wcale nie moje cia�o! J�kn�� i znik� - da� susa. A ja zosta�em sam, a w�a�ciwie nie sam - gdy� nie by�o mnie, nie czu�em, abym by�, i ka�da my�l, ka�dy odruch, czyn, s�owo, wszystko wydawa�o si� nie moje, lecz jakby gdzie� ustalone poza mn�, zrobione dla mnie - a ja w�a�ciwie jestem inny! I wtedy straszne ogarn�o mnie wzburzenie. Ach, stworzy� 16 form� w�asn�! Przerzuci� si� na zewn�trz! Wyrazi� si�!
Niech kszta�t m�j rodzi si� ze mnie, niech nie b�dzie zrobiony mi! Wzburzenie pcha mnie do papieru. Wyci�gam papier z szuflady i oto poranek nastaje, s�o�ce zalewa pok�j, s�u��ca wnosi rann� kaw� i bu�eczki, a ja po�r�d form b�yszcz�cych i cyzelowanych zaczynam pisa� pierwsze stronice dzie�a mojego w�asnego, takiego jak ja, identycznego ze mn�, wynikaj�cego wprost ze mnie, dzie�a suwerennie przeprowadzaj�cego w�asn� racj� moj� przeciw wszystkiemu i wszystkim, gdy nagle dzwonek si� rozlega, s�u��ca otwiera, we drzwiach ukazuje si� T. Pimko, doktor i profesor, a w�a�ciwie nauczyciel, kulturalny filolog z Krakowa, drobny, ma�y, chuderlawy, �ysy, i w binoklach, w spodniach sztuczkowych, w �akiecie, z paznokciami wydatnymi i ��tymi, w bucikach giemzowych, ��tych.
Czy znacie profesora? Czy znany wam profesor? Profesor?
Hola, hola, hola, hola, hola! Na widok tej Formy, tak przera�liwie zdawkowej i doszcz�tnie zbanalizowanej, rzuci�em si� na moje teksty zakrywaj�c je ca�ym cia�em, lecz on usiad�, wobec czego i ja musia�em usi���, .a usiad�szy z�o�y� mi kondolencje z powodu �mierci pewnej ciotki, kt�ra umar�a do�� dawno i o kt�rej zupe�nie zapomnia�em.
- Pami�� zmar�ych - rzek� Pimko - jest ark� przymierza pomi�dzy nowymi a starymi laty, podobnie jak i pie�� gminna (Mickiewicz). Prze�ywamy �ycie umar�ych (A. Comt�). Ciotka pana umar�a i to jest przyczyna, dla kt�rej mo�na, a nawet nale�y po�wi�ci� jej przyczynek kulturalnej my�li. Nieboszczka mia�a swoje wady (wyliczy�), lecz mia�a te� zalety (wyliczy�), przynosz�ce korzy�� og�owi, w sumie ksi��ka niez�a, to jest, chcia�em powiedzie�, raczej tr�jka z plusem - - wi�c ostatecznie, kr�tko m�wi�c, nieboszczka by�a dodatnim czynnikiem, sumaryczna ocena wypad�a dodatnio i uwa�a�em sobie za mi�y obowi�zek powiedzie� to panu, ja, Pimko, stoj�c na stra�y warto�ci kulturalnych, do kt�rych bez kwestii nale�y i ciotka, zw�aszcza �e umar�a. A zreszt� - doda� po- 17
Mo�liwie - de mortuis nihii nisi bene, wi�c cho� da�oby si� jeszcze wytkn�� to i owo, po c� zniech�ca� m�odego autora - przepraszam, siostrze�ca... Ale co to? - wykrzykn�� ujrzawszy na stole rozpocz�ty brulion. - Nie tylko wi�c siostrzeniec, ale i autor! Widz�, �e pr�bujemy naszych si� na niwie? Cip, cip, cip, autor! Zaraz przejrz� i zach�c�...
I siedz�c, przez st� si�gn�� po papiery, przy czym na�o�y� binokle, i siedzia�.
- To nie... to tak tylko... - wybe�kota�em siedz�c. �wiat nagle si� za�ama�. Ciotka i autor zbulwersowa�y mnie.
- No, no, no - powiedzia� - dp, cip, kurka. To m�wi�c przeciera� oko, a potem wyj�� papierosa i trzymaj�c go w dw�ch palcach lewej r�ki, dwoma palcami prawej ugniata�; jednocze�nie kichn��, gdy� tyto� zawierci� mu w nosie, i siedz�c j�� czyta�. I siedzia� m�drze, czytaj�c. A mnie, gdy Ujrza�em, �e czyta, zrobi�o si� s�abo. �wiat m�j si� za�ama� i zorganizowa� naraz na zasadzie belfra klasycznego. Nie mog�em rzuci� si� na niego, bo siedzia�em, a siedzia�em dlatego, �e siedzia�. Ni z tego, m z owego siedzenie wybi�o si� na plan pierwszy i sta�o si� najwi�ksz� przeszkod�. Wierci�em si� przeto na siedzeniu me wiedz�c, co zrobi� i jak si� zachowa�, zacz��em rusza� nog�, spogl�da� po �cianach i obgryza� paznokcie, a przez ten czas on konsekwentnie i logicznie siedzia�, maj�c siedzenie zorganizowane i wype�nione czytaj�cym belfrem. Trwa�o to okropnie d�ugo. Minuty d��y�y jak godziny, a sekundy rozszerza�y si� i czu�em si� niepor�cznie jak morze, kt�re by kto� chcia� wypi� przez rurk�. J�kn��em:
- Na Boga, tylko nie belfer! Nie belfrem! Kandasty, sztywny belfer mnie zabija�. Lecz on nadal czyta� belfrem i moje �ywio�owe teksty asymilowa� belfrem typowym trzymaj�c arkusz blisko przed oczyma, a za oknem kamienica sta�a, dwana�cie okien wszerz i wzd�u�! Sen?! Jawa? Po co tu przyszed�? Po co siedzia�, po co ja siedzia�em? Jakim cudem wszystko, co by�o poprzednio, sny, wspomnienia, ciotki, m�ki, duchy, rozpocz�ty utw�r - stre�ci�o si� w siedzenie belfra banalnego? �wiat si� skurczy� w belfra. Stawa�o 18 si� to niemo�liwe. On siedzia� z sensem (bo czyta�), a ja bez
sensu siedzia�em. Uczyni�em kurczowy wysi�ek, by powsta�, lecz w�a�nie w tym momencie spojrza� na mnie spod binokli pob�a�liwie i nagle - zmala�em, noga sta�a si� n�k�, r�ka - r�czk�, osoba - os�bk�, istota - istotk�, dzie�o - dzie�kiem, cia�o - cia�kiem, on za� wzrasta� i siedzia� spogl�daj�c oraz czytaj�c skrypt m�j na wieki wiek�w amen - siedzia�.
Czy znana wam jest ta sensacja, gdy malejecie w kim�? Ach, male� w ciotce to co� przedziwnie nieprzyzwoitego, lecz male� w wielkim belfrze zdawkowym jest szczytem nieprzyzwoitej ma�o�ci. I zauwa�y�em, �e belfer jak krowa pasie si� moj� zielono�ci�. Przedziwne uczucie - gdy zielono�� twoj� belfer skubie na ��ce, a jednak w mieszkaniu, siedz�c na krze�le i czytaj�c - jednak skubie i pasie si�. Co� okropnego dzia�o si� ze mn�, lecz poza mn� co� g�upiego, co� bezczelnie irrealnego. - Duch! - krzykn��em. - Ja! Duch! Nie autorek! Duch! Sam �ywy! Ja! -U.ecz on siedzia�, a siedz�c siedzia� i siedzia� jako� tak siedz�c, tak si� zasiedzia� w siedzeniu swoim, tak by� absolutny w tym siedzeniu, �e siedzenie, b�d�c sko�czenie g�upim, by�o jednak zarazem przemo�nej I zdj�wszy z nosa binokle przetar� je chusteczk�, po czym na�o�y� na nos, a nos by� czym� nie do zwalczenia. By� to nos nosowy, zdawkowy i banalny, belfrowaty, d�ugi dosy�, z�o�ony z dwu rurek r�wnoleg�ych, ostatecznych. I rzek�:
- Jaki duch znowu? Krzykn��em:
- M�j!
On zapyta� w�wczas:
- Swojski? Ojczysty?
- Nie swojski, a sw�j!
- Sw�j? - zagadn�� dobrotliwie. - M�wimy o swoim duchu? A czy znany nam jest przynajmniej duch kr�la W�adys�awa? - I siedzia�.
Jaki kr�l W�adys�aw? By�em jak poci�g przewekslowany niespodzianie na boczny tor kr�la W�adys�awa. Zahamowa�em i otworzy�em usta uprzytomniwszy sobie, �e nie znam ducha kr�la W�adys�awa.
- A ducha dziej�w znamy? A ducha cywilizacji helle�- 19
skiej? A ducha galijskiej, ducha umiaru i dobrego smaku? A ducha nikomu pr�cz mnie nie znanego sielankopisarza z XVI wieku, kt�ry pierwszy u�y� wyra�enia "p�pek"? A ducha j�zyka? Jak si� m�wi: ,,wykonywa", czy te� "wykonuje"?
Pytanie zaskoczy�o mnie. Sto tysi�cy duch�w przydusi�o nagle mego ducha, b�kn��em, �e nie wiem, on za� spyta�, co mi jest wiadomo o duchu Kasprowicza i jaki by� stosunek poety do ch�op�w, po czym zapyta� jeszcze o pierwsz� mi�o�� Lelewela. Chrz�kn��em i rzuci�em ukradkowo wzrokiem na paznokcie - paznokcie by�y czyste, �ci�gaczki nie by�o. W�wczas obejrza�em si� - jakbym oczekiwa�, �e kto� mi podpowie. Ale z ty�u przecie� nikogo nie by�o. Sen mara, B�g wiara. Co si� dzieje? Bo�e! Czym pr�dzej przywr�ci�em g�ow� do zwyk�ej pozycji i spojrza�em na niego, ale wzrok by� nie m�j, by� to wzrok spode �ba, dziecinny i przepojony �akowsk� nienawi�ci�. Chwyci�a mi� niew�a�ciwa i anachroniczna ch�tka - trafi� nauczyciela w sam nos papierow� kulk�. Widz�c, �e niedobrze ze mn�, uczyni�em kurczowy wysi�ek, aby w towarzyskim tonie zapyta� Pimk�, co s�ycha� na mie�cie, ale zamiast normalnego g�osu doby�em z siebie g�os piskliwy, zachrypni�ty, jakbym znowu przechodzi� mutacj�, i zamilk�em;
a Pimko zapyta�, co wiem o przys��wkach, kaza� przedekli-nowa� mensa, mensae, mensae, przekoniugowa� amo, amas, amat, skrzywi� si�, powiedzia�: - No tak, trzeba b�dzie troch� popracowa� - wyj�� notes i da� mi z�� not�, przy czym siedzia�, a siedzenie mia� ostateczne, absolutne.
( Co? Co? Chcia�em krzykn��, �e nie jestem ucze�, �e zasz�a pomy�ka, porwa�em si� do ucieczki, ale co� mnie z ty�u chwyci�o jak w kleszcze i przygwo�dzi�o na miejscu - dzieci�ca, infantylna pupa mnie chwyci�a. Z pup� nie mog�em si� ruszy�, belfer za� wci�� siedzia� i siedz�c wyra�a� tak doskona�� belfersko��, �e zamiast krzycze�, wystawi�em dwa palce do g�ry, jak to robi� uczniowie w szkole, gdy chc� si� odezwa�. Pimko skrzywi� si� i rzek�:
- Niech Kowalski siedzi. Znowu do klozetu? I siedzia�em w nierealnym nonsensie jak we �nie, zakneblo-20 wany, zbelfrzony i zabelfrowany, siedzia�em na dziecinnej
pupci - on za� siedzia� jak na Akropolu i zapisywa� co� w notesie. Wreszcie rzek�:
- No, J�ziu, chod�, p�jdziemy do szko�y.
- Do jakiej szko�y?!
- Do szko�y dyr. Pi�rkowskiego. Pierwszorz�dny zak�ad naukowy. S� jeszcze miejsca wolne w sz�stej klasie. Edukacja twoja - zaniedbana i trzeba przede wszystkim uzupe�ni� braki.
- Ale do jakiej szko�y?!
- Do szko�y dyr. Pi�rkowskiego. Nie l�kaj si�, my, nauczyciele, kochamy drobiazg, cip, cip, cip, nie bro�cie maluczkim przyj�� do mnie.
- Ale do jakiej szko�y?!!
- Do szko�y dyr. Pi�rkowskiego. W�a�nie dyr. Pi�rkowski mnie prosi�, bym mu zape�ni� wszystkie wolne miejsca. Szko�a musi funkcjonowa�. Bez uczni�w nie by�oby szko�y, a bez szko�y nie by�oby nauczycieli. Do szko�y! Do szko�y! Ju� tam w szkole zrobi� z ciebie ucznia.
- Ale do jakiej szko�y?!!!
- E, prosz� tylko bez d�s�w! Do szko�y! Do szko�y! - Zawo�a� s�u��c�, poleci� poda� mi palto, dziewczyna nie rozumiej�c^ czemu obcy pan mnie wyprowadza, uderzy�a w lament, lecz Pimko j� szczypn�� - szczypni�ta s�u��ca nie mog�a d�u�ej lamentowa�, wyszczerzy�a z�by parskn�wszy �miechem uszczypni�tej s�ugi - wzi�� mnie za r�k� i wyprowadzi� z domu, a na ulicy domy sta�y i ludzie chodzili!
Policja! Zbyt g�upie! Zbyt g�upie, aby by� mog�o! Niemo�liwe, poniewa� zbyt g�upie! Lecz zbyt g�upie, abym m�g� si� opiera�... Nie mog�em wobec belfra zdawkowego, kt�ry by� belfrem banalnym. Zupe�nie jak kiedy was kto zagadnie zbyt banalnie i zdawkowo, nie mo�ecie, tak w�a�nie i ja nie mog�em. Idiotyczna, infantylna pupa parali�owa�a odbieraj�c wszelk� mo�liwo�� oporu; p�dz�c truchtem obok kolosalnego, kt�ry sadzi� wielkimi krokami, ani rusz nie mog�em z pup�. �egnaj, Duchu, �egnaj - rozpocz�te dzie�o, �egnaj formo w�asna i prawdziwa, witaj, witaj, formo straszna, infantylna, zielona i niewypierzona! Banalnie zbelfrzony drobi� u boku belfra 21
olbrzymiego, kt�ry be�kocze jeno: - Cip, cip, kurka... Zasmarkany nosek... Kocham, e, e... Cz�owieczek, malu�, malu�, e, e, e, cip, cip, cip, cipuchna, J�zio, J�zio, J�ziunio, J�zie-czek, ma�e ma�e, cip, cip, pupcia, pupcia, pcia... - Przed nami elegancka pani prowadzi�a na smyczy ma�ego pinczerka, pies zawarcza�, rzuci� si� na Pimk�, rozdar� mu nogawk�, Pimko krzykn��, oceni� ujemnie psa i w�a�cicielk�, nogawk� spi�� agrafk� i poszli�my dalej.
Rozdzia� II UWI�ZIENIE I DALSZE ZDRABNIANIE
I oto przed nami - nie, nie wierz� w�asnym oczom - gmach dosy� p�aski, szko�a, do kt�rej Pimko ci�gnie mnie za r�czk� pomimo p�acz�w i protest�w i w kt�r� wpycha mnie przez furtk�. Przybyli�my akurat podczas wielkiej pauzy, na szkolnym podw�rku spacerowa�y w k�ko istoty po�rednie, od lat dziesi�ciu do dwudziestu, spo�ywaj�c drugie �niadanie, z�o�one z chleba z mas�em albo z serem. W p�ocie, okalaj�cym podw�rko, by�y szparki, a przez te szparki zagl�da�y matki i ciotki, nigdy niesyte swych pociech. Pimko z rozkosz� wci�gn�� w rasowe rurki szkolny zapach.
- Cip, cip, cip - zawo�a�. - Malu�, malu�, malu�... A jednocze�nie jaki� kulawy inteligent, zapewne dy�urny
nauczyciel, podszed� do nas z oznakami wielkiej czo�obitno�ci
wzgl�dem Pimki.
- Profesorze - rzek� Pimko - oto ma�y J�zio, kt�rego pragn��bym wpisa� w poczet uczni�w sz�stej klasy, J�ziu, przywitaj si� z panem profesorem. Zaraz pogadam z Pi�rkow-skim, a tymczasem oddaj� go panu, niech si� wdro�y w �ycie kole�e�skie. - Chcia�em protestowa�, lecz szastn��em nog�, wietrzyk lekki powia�, ga��zie drzew si� poruszy�y, a wraz z nimi p�czek w�os�w Pimki. - Mam nadziej�, �e b�dzie dobrze si� sprawowa� - rzek� stary pedagog g�adz�c mi� po g��wce.
-^- No, a jak tam m�odzie�? - zapyta� ciszej Pimko. - Widz�, chodz� w k�ko - bardzo dobrze. Chodz�, gwarz� mi�dzy sob�, a matki ich podgl�daj� - bardzo dobrze. Nie ma nic lepszego od matki za p�otem na ch�opca w wieku szkolnym. Nikt nie wydob�dzie z nich bardziej �wie�ej i dzieci�cej pupy ni� matka dobrze ulokowana za p�otem.
- Pomimo to wci�� s� za ma�o naiwni - poskar�y� si� kwa�no nauczyciel. - Nie chc� by� jak m�ode kartofelki. Nasadzili�my na nich matki, ale i to jeszcze nie wystarcza. Wci�� nie mo�emy wydoby� z nich �wie�o�ci i naiwno�ci m�odzie�czej. Nie uwierzy pan kolega, jak pod tym wzgl�dem s� oporni i niech�tni. Nie chc� wcale.
- Na umiej�tno�ci pedagogicznej wam zbywa! - skarci� Pimko ostro. - Co? Nie chc�? Musz� chcie�! Zaraz poka��, jak si� pobudza naiwno��. O zak�ad, �e za p� godziny b�dzie podw�jna dawka naiwno�ci. Plan m�j jest nast�puj�cy: zaczn� obserwowa� uczni�w i dam do poznania w spos�b mo�liwie najbardziej naiwny, �e uwa�am ich za naiwnych i niewinnych. To ich naturalnie rozj�trzy, b�d� chcieli wykaza�, �e nie s� naiwni, i wtenczas dopiero popadn� w prawdziw� naiwno�� i niewinno��, tak s�odk� dla nas, pedagog�w!
- Czy nie s�dzi pan jednak - zapyta� go nauczyciel - �e insynuowa� uczniom naiwno�� to chwyt pedagogiczny cokolwiek niedzisiejszy i anachroniczny?
- W�a�nie! - odpar� Pimko. - Dajcie mi jak najwi�cej tych anachronicznych chwyt�w! Anachroniczne s� najlepsze! Nie ma nic lepszego nad prawdziwie anachroniczny chwyt pedagogiczny! Te mi�e male�stwa, wychowywane przez nas w idealnie nierealnej atmosferze, t�skni� nade wszystko do �ycia i rzeczywisto�ci i dlatego nic ich tak nie boli jak w�asna niewinno��. Ha, ha, ha, zainsynuuj� im zaraz niewinno��, zamkn� ich w tym dobrodusznym poj�ciu jak w pude�ku i zobaczycie, jacy stan� si� niewinni!
I schowa� si� za pie� du�ego d�bu, nieco na uboczu, a mnie wychowawca wzi�� za r�czk� i wprowadzi� mi�dzy uczni�w, zanim zd��y�em wyja�ni� i zaprotestowa�. Wprowadziwszy 24 pu�ci� i zostawi� w samym �rodku.
Uczniowie chodzili. Jedni dawali sobie s�jki albo prztyczki - inni z g�owami w ksi��kach kuli co� bez przerwy, palcami zatykaj�c uszy, jeszcze inni przedrze�niali si� albo podstawiali nogi, a wzrok ich b��dny i tumanowaty �lizga� si� po mnie nie odkrywaj�c mego trzydziestaka. Przyst�pi�em do pierwszego z brzegu - przekonany by�em, �e cyniczna farsa musi si� sko�czy� lada chwila.
- Kolega pozwoli - zacz��em. - Jak kolega widzi, nie jestem...
Lecz ten krzykn�� :
- Patrzcie !Novuskolegus! Obskoczyli mnie, kt�ry� wrzasn�� :
- Gwoli� jakim z�o�liwym kaprysom aury waszmo�� dobrodzieja persona tak p�no w budzie si� pojawia?
Inny znowu pisn�� �miej�c si� kretynoidalnie:
- Aza� amory do jakiej podwiki wstrzyma�y szanownusa kolegusa? Z a-li� zadufa�y kolegus opiesza�y jest?
S�ysz�c t� pokraczn� mow� umilk�em, jakby mi kto j�zyk skr�ci�, oni za� nie przestawali, jak gdyby nie mogli - lecz im okropnie j sze by�y te wyrazy, z tym wi�ksz� lubo�ci�, z maniackim uporem babrali w nich siebie i wszystko woko�o. I m�wili - bia�og�owa, niewiasta, podwika, balwierz, Febus, mi�osne zapa�y, skrzat, profcsorus, lekcjus polsku s, idea�u s, c h u t-n i e . Ruchy mieli niezdarne - twarze szpikowane i faszerowane - a g��wnym ich tematem by�y b�d� to - w m�odszym wieku - cz�ci p�ciowe, b�d� to - w starszym - sprawy p�ciowe, co w po��czeniu z archaizacj� i �aci�skimi ko�c�wkami tworzy�o cocktail wyj�tkowo wstr�tny. Wygl�dali jak wetkni�ci w co�, jak umieszczeni w czym� niedobrze, �le umiejscowieni w przestrzeni i w czasie, coraz zerkali na nauczyciela albo na matki za p�otem, kurczowo1 �apali si� za pupy, a �wiadomo�� ci�g�ej obserwacji utrudnia�a im nawet spo�ycie �niadania.
Wi�c stan��em jak zbarania�y w tym wszystkim, nie mog�c zdoby� si� na wyja�nienie i widz�c, �e farsa wcale nie ma za- 25
miaru si� ko�czy�. Gdy szkolarze dostrzegli obcego pana, ukrytego za d�bem, kt�ry przygl�da� si� im bacznie i wnikliwie, zdenerwowanie ich wzros�o niepomiernie, rozleg�y si� szepty, �e wizytator przyszed� do szko�y, jest za d�bem i podgl�da. - Wizytator! - m�wili jedni si�gaj�c po ksi��ki i ostentacyjnie zbli�aj�c si� do d�bu. - Wizytator! - m�wili drudzy oddalaj�c si� od d�bu, lecz i ci, i tamci nie mogli wzroku oderwa� od Pimki, kt�ry dyskretnie schowany za drzewem pisa� o��wkiem na karteczce wyrwanej z blocknoru. - Zapisuje co� - szeptano na prawo i lewo. - Notuje swoje obserwacje. - Wtem Pimko podrzuci� im tak zr�cznie t� karteczk�, �e wygl�da�o, jakby wiatr j� uni�s�. Na karteczce by�o napisane:
Na zasadzie moich obserwacji, przeprowadzonych w szkole X podczas wielkiej pauzy, stwierdzam, ze m�odzie� m�ska niewinna jest f Takie jest moje najg��bsze przekonanie. Dowodem tego - wygl�d uczni�w oraz ich niewinne rozmowy tudzie� ich niewinne i przemi�e pupy.
T. Pimko
29.IX.193... Warszawa.
Kiedy ta notatka dosz�a do wiadomo�ci uczni�w, zaroi�o si� w szkolnym mrowisku. - My niewinni? My, m�odzie� dzisiejsza? My, kt�rzy ju� chodzimy na kobiety? - �miechy i �mieszki ros�y, gwa�towne, aczkolwiek sekretne, i zewsz�d pojawia�y si� sarkazmy. Ach, naiwny dziadek! C� za naiwno��! Ha, c� za naiwno��! Wpr�dce jednak poj��em, �e �miech trwa zbyt d�ugo... �e, zamiast si� sko�czy�, wzrasta i utwierdza si� w sobie, a utwierdzaj�c si� staje si� nadmiernie sztuczny w swoim rozw�cieczeniu. C� si� dzia�o? Dlaczego �miech si� nie ko�czy�? Dopiero potem zrozumia�em, jaki to gatunek trucizny wstrzykn�� im diaboliczny i makiaweliczny Pimko. Albowiem prawda by�a taka, �e te szczeniaki, uwi�zione w szkole i oddalone od �ycia - by�y niewinne. Tak, byli niewinni, 26 pomimo i� nie byli niewinni! Byli niewinni w swoim pragnie-
niu, aby nie by� niewinnymi. Niewinni z kobiet� w ramionach! Niewinni w walce i w biciu. Niewinni, gdy recytowali wiersze, i niewinni, gdy grali w bilard. Niewinni, gdy jedli i spali. Niewinni, gdy zachowywali si� niewinnie. Zagro�eni bez przerwy �wi�t� naiwno�ci�, nawet gdy krew rozlewali, torturowali, gwa�cili albo przeklinali - wszystko, aby nie popa�� w niewinno��!
Dlatego ich �miech, zamiast ucichn��, r�s� i r�s�, jedni powstrzymywali si� na razie od ostrzejszej reakcji, lecz inni nie mogli si� powstrzyma� - i z pocz�tku powoli, potem coraz spieszniej zacz�li wygadywa� najgorsze brudy i wyrazy, jakich nie powstydzi�by si� pijany doro�karz. I gor�czkowo, szybko, po kryjomu wymieniali brutalne przekle�stwa, wyzwiska i inne plugastwa, a niekt�rzy rysowali je kred� na p�ocie w kszta�cie geometrycznych figur; i w jesiennym, przejrzystym powietrzu zaroi�o si� od s��w po stokro� gorszych ni� te, kt�rymi na wst�pie mnie ucz�stowali. Zdawa�o mi si�, �e �ni� - gdy� we �nie si� zdarza, �e popadamy w sytuacj� g�upsz� od wszystkiego, co by si� da�o wymarzy�. Pr�bowa�em powstrzyma� ich.
- Dlaczego m�wicie d...? - zapyta�em gor�czkowo kt�rego� z koleg�w. - Dlaczego m�wicie to?!
- Milcz, szczeniaku! - odpar� ordynus daj�c mi kuksa�ca. - To wspania�e s�owo! Powiedz je natychmiast - sykn�� i nast�pi� mi bole�nie na nog�. - Natychmiast powiedz je! To jedyna nasza obrona przed pup�! Nie widzisz, �e wizytator jest za d�bem i pup� nam robi? Ty, zdechlaku, francuski piesku, je�eli zaraz nie powiesz najwi�kszych �wi�stw, zrobi� d korkoci�g. Hej, Myzdral, chod� no, przypilnuj, �eby ten nowy zachowa� si� przyzwoicie. A ty, Hopek, pu�� w kurs jaki pieprzny kawa�. Panowie, ostro, bo pup� nam zrobiT
Wydawszy te rozkazy ordynarny �obuz, zwany przez innych Mi�tusem, podkrad� si� pod drzewo i wyry� na nim cztery litery w ten spos�b, �e by�y niewidoczne dla Pimki oraz dla matek za p�otem. Cichy �miech, pe�en skrytej satysfakcji, rozleg� si� woko�o, matki za p�otem i Pimko za d�bem tak�e pocz�li �mia� si� dobrodusznie s�ysz�c �miech m�odzie�y - i zapanowa� �miech podw�jny. Bo m�odzi z�o�liwie �mieli si�, 27
�e starszych nabrali, a starsi poczciwie �mieli si� z beztroskiej weso�o�ci m�odych - i obie pot�gi zmaga�y si� w cichym powietrzu jesiennym, po�r�d li�ci spadaj�cych z d�bu, w rozho-worze �ycia szkolnego, a staruszek wo�ny zgarnia� miot�� �miecie do �mietniczki, trawa ��k�a i niebo by�o blade...
Lecz Pimko za drzewem sta� si� w mgnieniu oka tak naiwny, �obuzy, piej�ce z uciechy - tak naiwne, lizusy z nosami w ksi��kach - tak naiwne i w og�le sytuacja tak wstr�tnie naiwna, i� zacz��em ton�� wraz ze wszystkimi nie wypowiedzianymi protestami. I nie wiedzia�em, kogo ratowa� - siebie, koleg�w czy Pimk�? Nieznacznie zbli�y�em si� do drzewa i szepn��em:
- Panie profesorze.
- Co? - zapyta� Pimko, r�wnie� szeptem.
- Panie profesorze, niech profesor wyjdzie st�d. Po drugiej stronie d�bu brzydkie s�owo wypisali. I �miej� si� z tego. Niech profesor wyjdzie st�d.
A gdym szepta� w powietrzu te g�upawe zdania, zda�o mi si�, �e jestem mistyczny zaklinacz g�upoty, i przerazi�em si� w�asnej pozycji - z d�oni� przy ustach, nie opodal d�bu, szepcz�cy co� do Pimki, kt�ry sta� za d�bem i na podw�rku szkolnym...
- Co? - zapyta� profesor, skulony za drzewem. - Co takiego wypisali?
W oddali zabrzmia�a tr�bka automobilu.
- Brzydkie s�owo! Brzydkie s�owo wypisali! Niech profesor wyjdzie!
- Gdzie wypisali?
- Na d�bie. Z drugiej strony! Niech profesor wyjdzie! Niech profesor sko�czy z tym! Niech profesor nie daje si� nabra�! Profesor chcia� w nich wm�wi�, �e s� niewinni i naiwni, a oni panu cztery litery wypisali... Niech profesor przestanie si� dra�ni�. Do��. Nie mog� d�u�ej m�wi� tego w powietrzu. Zwariuj�. Profesorze, niech profesor wychodzi! Do��! Do��!
Babie lato snu�o si� leniwie, gdym tak szepta�, a li�cie spada�y...
28 - Co, co? - zawo�a� Pimko. - Ja mia�bym zw�tpi�
o czysto�ci m�odzie�y naszej ? Przenigdy! Za stary jestem wyga �yciowy i pedagogiczny!
Wyszed� zza drzewa, a uczniowie widz�c jego posta� absolutn� wydali dziki ryk.
- Kochana m�odzie�y! - przem�wi�, gdy si� nieco uciszyli. - Nie s�d�cie, �e nie wiem, i� u�ywacie mi�dzy sob� nieprzyzwoitych i brzydkich wyraz�w. Wiem o tym doskonale. Ale nie obawiajcie si�, �adne, nawet najgorsze, wybryki nie zdo�aj� we mnie naruszy� tego g��bokiego przekonania, �e jeste�cie w gruncie skromni i niewinni. Stary wasz przyjaciel b�dzie was mia� zawsze za czystych, skromnych i niewinnych, zawsze wierzy� b�dzie w wasz� skromno��, czysto�� i niewinno��. A co do brzydkich wyraz�w, wiem, �e powtarzacie je nie rozumiej�c, ot, dla popisu, pewnie kt�ry� nauczy� si� ich od s�u��cej. No, no, nic w tym nie ma z�ego, przeciwnie - niewinniejsze to, ni� wam si� zdaje.
Kichn�� i wytar�szy nos z zadowoleniem, skierowa� si� do kancelarii pogada� z dyr. Pi�rkowskim w mej sprawie. A matki i ciotki za p�otem wpad�y w zachwyt i bior�c si� w ramiona powtarza�y: - C� za wytrawny pedagog! ^Pupci�, pupci�, pupci� maj� male�stwa nasze! -*- Lecz �r�d uczni�w przemowa jego wywo�a�a konsternacj�. Oniemieli patrzyli za odchodz�cym Pimk�, dopiero gdy znikn��, posypa� si� grad z�orzecze�. - S�yszeli�cie? - rykn�� Mi�tus. - Jeste�my niewinni! Niewinni, psiakrew, cholera, zaraza! On my�li, �e niewinni jeste�my - za niewinnych nas ma! Ci�gle ma nas za niewinnych! Za niewinnych! - i nie m�g� �adn� miar� wyzwoli� si� z tego wyrazu, kt�ry go p�ta�, kr�powa�, zabija�, unaiwnia� jako�, uniewinnia�. Wtedy jednak t�gi, wysoki m�odzieniec, zwany przez koleg�w Syfonem, jak gdyby z kolei wpad� w naiwno��, kt�ra rozszala�a si� w powietrzu, gdy� powiedzia� niby to do siebie, ale tak, �e wszyscy s�yszeli - w powietrzu jasnym, przejrzystym, gdzie g�os d�wi�cza� jak dzwonki kr�w w g�rach:
- Niewinno��? Dlaczego? W�a�nie niewinno�� jest zalet�... Trzeba by� niewinnym... Dlaczego?
Zaledwie powiedzia�. Mi�tus przy�apa� go w tym.
- Co? Uznajesz niewinno��?
I cofn�� si� o krok, tak jako� g�upio to zabrzmia�o. Lecz Syfon, podra�niony, przy�apa� go w tym.
- Uznaj�! Ciekawe, dlaczego nie mia�bym uznawa�? Nie jestem pod tym wzgl�dem tak dziecinny.
Mi�tus, podra�niony, porwa� si� do kpiny w powietrzu echowym.
- S�yszeli�cie? Syfon jest niewinny! Ha, ha, ha, niewinny Syfon!
Pad�y wykrzykniki:
- Syfonus niewinnus! Azali zadufa�y Syfon nie zna bia�og�owy?
Posypa�y si� spro�ne koncepty na mod�� Reya i Kochanowskiego i znowu �wiat sta� si� na moment zbabrany. Syfona jednak podra�ni�y koncepty i zawzi�� si�.
- Tak, niewinny jestem - wi�cej powiem, jestem nieu�wiadomiony i nie pojmuj�, czemu mia�bym wstydzi� si� tego. Koledzy, �aden z was chyba powa�nie nie twierdzi, �e brud jest lepszy od czysto�ci.
I cofn�� si� o krok, tak jako� fatalnie to zabrzmia�o. Zapanowa�o milczenie. Wreszcie rozleg�y si� szepty.
- Syfon, nie �artujesz? Naprawd� jeste� nieu�wiadomiony? Syfon, to nieprawda!
I cofali si� o krok. Ale Mi�tus splun��.
- Panowie, to prawda! Sp�jrzcie tylko na niego! To wida�! Tfy! Tfy!
Myzdral krzykn��.
- Syfon, to niemo�liwe, wstyd nam przynosisz, daj si� u�wiadomi�! SYFON
Co? Ja? Ja mam si� da� u�wiadomi�? HOPEK
Syfon, Matko �wi�ta, Syfon, ale� pomy�l, �e to nie tylko o ciebie chodzi, ty nas kompromitujesz, nas wszystkich - nie b�d� �mia� spojrze� na �adn� dziewczyn�. SYFON 30 Dziewczyn nie ma, s� tylko dziewcz�ta.
MI�TUS
Dziewcz... s�yszeli�cie? To mo�e i ch�opi�ta, co? Mo�e ch�opi�ta? SYFON
A tak, kolega z ust mi to wyj��, ch�opi�ta! Koledzy, dlaczego mieliby�my wstydzi� si� tego wyrazu? Czy� gorszy od innych? Dlaczego mieliby�my w odrodzonej ojczy�nie wstydzi� si� dziewcz�t naszych? Przeciwnie, nale�y je hodowa� w sobie! Dlaczego, pytam, w imi� sztucznego cynizmu wstydzi� si� czystych wyra�e�, jak ch�opi�, orl�, rycerz, sok�, dziewcz� - bli�sze one chyba naszym m�odym sercom ni� karczemny s�ownik, kt�rym kolega Mi�talski zanieczyszcza sobie wyobra�ni�.
- Dobrze m�wi! - przytakn�o paru.
- Lizus! - krzykn�li inni.
- Koledzy! - zawo�a�, ju� zawzi�ty, porwany, zagorza�y w niewinno�ci w�asnej. - W g�r�