Gemmell David - Troja 02 - Tarcza Gromu
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Gemmell David - Troja 02 - Tarcza Gromu |
Rozszerzenie: |
Gemmell David - Troja 02 - Tarcza Gromu PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Gemmell David - Troja 02 - Tarcza Gromu pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Gemmell David - Troja 02 - Tarcza Gromu Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Gemmell David - Troja 02 - Tarcza Gromu Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
W CYKLU
TROJA
PAN SREBRNEGO ŁUKU
Strona 2
DAV1D GEMMELL
TROJA
TARCZA GROMU
Strona 3
Tarczą Gromu
z wyrazami miłości dedykują
Stelli, za podróż przez pustynię,
za wodospad w La Quinta
i żeglowanie po Wielkiej Zieleni,
przez dwadzieścia lat radości i przyjaźni.
Strona 4
Strona 5
Serdecznie dziękuje, mojemu wydawcy Selinie Walker, redaktor wydania
Nancy Webber oraz moim pierwszym czytelnikom: Tony'e-mu Evansowi,
Alanowi Fisherowi, Stelli Gemmell, Oswaldowi Hotz de Barowi, Steve'owi
Huttowi, Timowi Lentonowi i Annę Nicholls. Określenie „pierwsi czytelnicy"
nie oddaje w pełni znaczenia wykonanej przez nich pracy. Na podstawie uwag
tego zespołu podczas tworzenia cyklu trojańskiego powstały lub zostały
rozbudowane rozmaite wątki i postacie. Jestem im ogromnie wdzięczny.
Strona 6
Pod Tarczą Gromu już czeka
Orle Dziecię, niemy świadek,
By krążyć nad grodem człeka
Po kres dni, królów upadek.
Przepowiednia Melite
Strona 7
Z
imny wiatr wiał od ośnieżonych gór, świszcząc w wąskich ulicz-
kach Teb pod Plakos. Z ciemnych chmur kłębiących się nad
miastem sypał lodowaty śnieg. Tej nocy na ulicach było niewielu
przechodniów i nawet pałacowi strażnicy kulili się przy bramie,
opatuleni grubymi wełnianymi płaszczami.
W pałacu panowała atmosfera narastającego strachu, gdy pełen
udręki dzień przeszedł w naznaczoną krzykami, niespokojną noc. Mil-
czący i wystraszeni ludzie gromadzili się w zimnych korytarzach. Od
czasu do czasu wybuchało lekkie zamieszanie, gdy służące wybiegały
z łożnicy królowej po miski z wodą lub czystą pościel.
Tuż przed północą czekający dworzanie usłyszeli pohukiwanie so-
wy i spojrzeli po sobie. Sowa to zły znak. Każdy o tym wie.
Krzyki boleści przycichły do jęków, gdy królowa niemal zupełnie
opadła z sił. Koniec był bliski. Nie będzie radości z narodzin, tylko ża-
łoba po śmierci.
Trojański ambasador Heraklitos starał się udawać głębokie zatro-
skanie. Nie było to łatwe, gdyż nie znał królowej Olektry i nie obcho-
dziło go, czy przeżyje, czy umrze. A pomimo swych ambasadorskich
szat z białej wełny i długiego płaszcza z owczej skóry zmarzł i nie czuł
nóg. Zamknął oczy i próbował ogrzać się myślami o tym, jak wzboga-
ci się na tej podróży.
Misja, z jaką przybył do Teb pod Plakos, miała dwa cele: zabezpie-
czyć szlaki handlowe i dostarczyć dary od młodego króla Troi, Priama,
w ten sposób zawiązując traktat przyjaźni między dwoma sąsiedni-
mi miastami. Troja szybko rosła w siłę pod mądrymi rządami Priama
i Heraklitos - jak wielu innych - z każdym dniem stawał się bogatszy.
Strona 8
Jednakże wiele najcenniejszych towarów - takich jak pachnidła, korzenie
i stroje ze złotogłowiu - trzeba było przewozić przez rozdzierane
wojnami wschodnie krainy, pełne rozbójniczych band włóczęgów i
dezerterów. Nie uznający niczyjej władzy watażkowie blokowali
przełęcze, żądając myta od przechodzących karawan. Żołnierze Pria-ma
oczyścili wiele szlaków w pobliżu Troi, lecz na południu, w Tebach
leżących w cieniu potężnej góry Idy, rządził król Ektion. Heraklito-sa
wysłano, żeby nakłonił go do zebrania liczniejszych wojsk i rozpoczęcia
kampanii przeciwko rozbójnikom. Misja się powiodła. Oddziały króla
Ektiona zapuszczały się coraz dalej w góry, niszcząc gniazda bandytów i
oczyszczając kupieckie szlaki. Heraklitosowi pozostało tylko złożyć
gratulacje z okazji narodzin dziecka i potem mógłby wrócić do swojego
pałacu w Troi. Już i tak za długo tu bawił i w domu czekało na niego
wiele pilnych spraw do załatwienia.
Królowa zaczęła rodzić późnym wieczorem poprzedniego dnia i He-
raklitos kazał swoim sługom przygotować się do odjazdu wczesnym
rankiem. Tymczasem nadal był tutaj o północy, stojąc w pełnym prze-
ciągów korytarzu. Zapowiedziane dziecko nie tylko nie przyszło na
świat, ale z przestraszonych min otaczających go ludzi Heraklitos wy-
czytał zapowiedź nadchodzącej tragedii. Wezwano kapłanów Asklepiosa,
boga medycyny, a ci pospieszyli do królewskich pokoi, by pomóc
krzątającym się tam trzem akuszerkom. Na dziedzińcu złożono w ofierze
byka.
Heraklitos nie miał wyjścia - musiał stać i czekać. Odchodząc, oka-
załby brak szacunku. Było to okropnie irytujące, bo kiedy ta biedna
kobieta umrze, w mieście zostanie ogłoszona żałoba i Heraklitos będzie
musiał zaczekać jeszcze kilka dni, do pogrzebu.
Zauważył, że przygląda mu się stara kobieta o jastrzębiej twarzy.
- Smutny, smutny dzień - powiedział poważnie, udając głębokie
zatroskanie.
Nie widział jej przybycia, ale stała tu teraz, wsparta na rzeźbionej
lasce, z ponurą miną, oczami mrocznymi i dzikimi, siwymi włosami
zmierzwionymi i niczym lwia grzywa otaczającymi jej głowę. Miała na
sobie długą szarą szatę z sową wyhaftowaną srebrną nicią na piersi.
Zatem to kapłanka Ateny, pomyślał.
- Dziewczynka nie umrze - oznajmiła - gdyż otrzymała błogosła
wieństwo bogini. Umrze królowa, jeśli ci głupcy mnie nie wezwą.
Strona 9
Z łożnicy królowej wyszedł chudy i zgarbiony kapłan. Zobaczył po-
sępną kobietę i skłonił głowę na powitanie.
-Obawiam się, że koniec jest już bliski, wielka siostro - rzekł.
-Dziecko się zaklinowało.
-Zatem prowadź mnie do niej, idioto.
Heraklitos zobaczył, że kapłan poczerwieniał, ale cofnął się, prze-
puszczając kobietę. Oboje wrócili do łożnicy. Twarda stara wrona,
pomyślał Heraklitos. Potem przypomniał sobie, że kapłanka mówiła o
dziewczynce. Zatem była jasnowidzącą - lub za taką się uważała. Jeśli
miała rację, to oczekiwanie było jeszcze bardziej irytujące. Kogo
obchodzi, czy dziewczynka przeżyje czy nie? Nawet gdyby był to
chłopczyk, to król Ektion miał już dwóch krzepkich synów.
Noc upływała powoli i Heraklitos wraz z około dwudziestoma innymi
czekał na zawodzenia, które obwieszczą śmierć królowej. Jednak tuż po
wschodzie słońca usłyszeli płacz noworodka. Ten głos, tak pełen życia,
przepełnił szacownego ambasadora nagłą radością i podniósł na duchu w
stopniu, jaki jeszcze przed chwilą uważał za niewiarygodny.
Po krótkiej chwili dworzanie, a wśród nich Heraklitos, zostali wpro-
wadzeni na pokoje królowej, aby powitać nowo narodzone dziecię.
Niemowlę leżało w kołysce przy łóżku, a królowa - blada i wyczer-
pana - opierała się na haftowanych poduszkach, przykryta kocem.
Pościel była mocno zakrwawiona. Heraklitos i pozostali w milczeniu
stanęli wokół łoża, z szacunkiem przyciskając dłonie do piersi. Królowa
nic nie mówiła, lecz kapłanka Ateny, z rękami pokrytymi zaschniętą
krwią, wyjęła dziecko z kołyski. Zakwiliło cicho.
Na głowie dziecka, tuż przy czubku, Heraklitos dostrzegł coś, co w
pierwszej chwili wziął za smugę krwi. Potem uświadomił sobie, że to
znamię, niemal idealnie okrągłe jak tarcza, ale przecięte poszarpaną białą
linią.
- Tak jak przepowiedziałam, to dziewczynka - oznajmiła kapłan
ka. - Została pobłogosławiona przez Atenę. Oto dowód - dodała, wo
dząc palcami po znamieniu. - Czy wszyscy to widzicie? To tarcza Ate
ny - Tarcza Gromu.
-Jakie będzie nosić imię? – spytał jeden z dworzan.
Królowa się poruszyła.
-Palesta - szepnęła.
Strona 10
Następnego dnia Heraklitos wyruszył w długą drogę powrotną do
Troi, przynosząc wieść o narodzinach księżniczki Palesty i znacznie
ważniejszą - o traktacie zawartym między dwoma miastami. Tak więc nie
było go przy tym, jak król Ektion wrócił i stanął przy łożu swej małżonki.
Władca, wciąż w zbroi, pochylił się nad kołyską. Maleńka rączka
wyciągnęła się do niego. Król podstawił wskazujący palec i roześmiał
się, gdy dziecko mocno go ścisnęło.
- Jest silna jak mężczyzna - powiedział. - Nazwiemy ją Androma-
chą.
- Nadałam jej imię Palesta - powiedziała jego żona.
Król pochylił się i pocałował ją.
- Będziemy mieli więcej dzieci, jeśli bogowie pozwolą. Imię Pale
sta może poczekać.
Dziewiętnaście następnych lat okazało się dla Heraklitosa pomyślnymi i
obfitującymi w wydarzenia. Odbył liczne podróże: na południe do
Egiptu, na wschód do serca imperium Hetytów oraz na północny zachód,
przez Trację i Tesalię, aż do Sparty. Przez cały czas się bogacił. Dwie
żony urodziły mu łącznie pięciu synów i cztery córki, a bogowie
pobłogosławili go dobrym zdrowiem. Jego majątek, tak jak bogactwo
Troi, wciąż rósł.
Teraz jednak szczęście go opuściło. Zaczęło się od nasilającego się
bólu w dolnej części pleców i napadów suchego kaszlu, nie przecho-
dzących nawet w ciepłym letnim słońcu. Wychudł i wiedział, że już
niedługo wyruszy Ciemną Drogą. Nie poddawał się, wciąż pragnąc
służyć swojemu panu, i pewnej nocy został wezwany do królewskich
apartamentów, gdzie król Priam i królowa Hekabe radzili się jasnowidza.
Heraklitos nie wiedział, co przepowiedział im ten człowiek, lecz na
twarzy królowej, oschłej i bezwzględnej kobiety, malowało się napięcie.
-Bądź pozdrowiony, Heraklkosie - powiedziała, nie wspominając o
jego chorobie i nie wyrażając zatroskania stanem jego zdrowia. -Przed
kilkoma laty byłeś w Tebach pod Plakos. Mówiłeś o urodzonym tam
wówczas dziecku.
-Tak, królowo.
- Opowiedz mi o tym jeszcze raz.
Heraklitos opowiedział o dziecku i kapłance.
Strona 11
-Widziałeś Tarczę Gromu? - spytała Hekabe.
-Tak, królowo, była czerwona i okrągła, przecięta przez środek
białą błyskawicą.
-Jakie imię nadano temu dziecku?
To pytanie zaskoczyło Heraklitosa. Od lat nie myślał o tamtym dniu.
Przetarł oczy i znów zobaczył tamten zimny korytarz, kapłankę z lwią
grzywą włosów i bladą, wyczerpaną królową. Przypomniał sobie.
- Palesta, wasza wysokość.
Strona 12
CZĘŚĆ PIERWSZA
NADCIĄGAJĄCY
SZTORM
Strona 13
ZRYWA SIĘ
WICHER
P
enelopa, królowa Itaki, rozumiała naturę snów, wróżb i znaków po-
jawiających się w życiu człowieka. Dlatego siedziała na plaży, z ra-
mionami okrytymi haftowanym złotą nicią szalem, od czasu do czasu
zerkając w niebo i obserwując przelatujące ptaki w nadziei na dobry
znak. Pięć jaskółek zapowiedziałoby Odyseuszowi bezpieczną podróż,
dwa łabędzie szczęście, a orzeł byłby zwiastunem zwycięstwa - albo, dla
Odyseusza, powodzenia w interesach. Jednak niebo było puste. Z pół-
nocy powiał łagodny wiatr. Doskonała pogoda do żeglowania.
Stara galera została naprawiona, oskrobana ze skorupiaków i przy-
gotowana do wiosennego sezonu, lecz nowe deski i warstwa świeżej
farby nie zdołały ukryć jej sędziwego wieku, widocznego w każdym
detalu, gdy tak leżała do połowy zanurzona w płytkiej wodzie.
- Zbuduj nowy statek, Brzydalu - niezliczoną ilość razy powtarzała
swojemu mężowi. - Ten jest stary, znużony i stanie się przyczyną twej
zguby.
Spierali się o to od lat. Jednak w tej sprawie nie zdołała go przekonać.
Z natury był sentymentalny i choć jego wesołe usposobienie skrywało
spiżowy charakter, wiedziała, że nigdy nie wyrzeknie się tego starego
statku, który nazwał jej imieniem.
Penelopa westchnęła ze smutkiem. Jestem jak ten statek, uświadomiła
sobie. Starzeję się. Mam siwe nitki we włosach i czas szybko płynie.
Jednak istotniejsze od blaknięcia kasztanowych włosów czy pogłę-
biających się zmarszczek na twarzy było to, że miesięczne krwawienia
świadczące o młodym wieku i płodności stawały się coraz rzadsze.
Wkrótce nie będzie mogła mieć dzieci i nie urodzi kolejnych synów
Odyseuszowi. Smutek przeszedł w żal na wspomnienie bladego Laer-tesa
i gorączki, która wysuszyła jego ciało.
Strona 14
Na plaży Odyseusz gniewnie krążył wokół galery, czerwony na twa-
rzy, gwałtownie gestykulując i pokrzykując na załogę, która pospiesznie
ładowała towary. Oni też byli smutni - wyczuwała to, patrząc na nich.
Kilka dni wcześniej umarł ich towarzysz Portheos, którego nazywali
Portheosem Wieprzkiem, jowialny i powszechnie lubiany grubas, który
żeglował na Penelopie przez wiele lat. Jego młoda żona, nosząca ich
czwarte dziecko, obudziła się o świcie i znalazła go martwego w łożu
obok niej.
Dwaj marynarze wciągali na pokład Penelopy ciężką wiązkę chrustu,
używanego do unieruchamiania towarów w ładowni. Nagle jeden z nich
się potknął i puścił linę, a drugi przeleciał w powietrzu jak wystrzelony z
katapulty i wpadł do wody. Odyseusz siarczyście zaklął i odwrócił się do
żony, unosząc ręce w geście rozpaczy.
Penelopa uśmiechnęła się. Jego widok podniósł ją na duchu. Zawsze
był szczęśliwy, kiedy miał popłynąć ku obcym brzegom. Przez całą
wiosnę i lato będzie przemierzał Wielką Zieleń, kupując i sprzedając,
snując opowieści, spotykając królów, piratów i żebraków.
- Będę za tobą tęsknił, pani - powiedział jej poprzedniej nocy, gdy
leżała w jego ramionach, delikatnie ciągnąc go za rude włosy na piersi.
Nie odpowiedziała. Wiedziała, że będzie o niej myślał - każdego
wieczoru, gdy miną niebezpieczeństwa dnia, pomyśli o niej i zatęskni,
troszeczkę.
- Będę o tobie myślał codziennie - dodał. Wciąż nie odpowiada
ła. - Ból twej nieobecności będzie jak niegojąca się rana w moim
sercu.
Uśmiechnęła się, wtulona w jego pierś, i wiedziała, że poczuł ten
uśmiech.
- Nie kpij ze mnie, kobieto - rzekł czule. - Zbyt dobrze mnie znasz.
Na plaży w blasku poranka obserwowała, jak idzie po piachu po-
rozmawiać z Nestorem, królem Pylos i jej krewnym. Różnica między
tymi dwoma mężczyznami była uderzająca. Odyseusz, tęgi, krzykliwy i
wybuchowy, atakował każdy dzień jak śmiertelnego wroga. Nestor -
szczupły, siwy i przygarbiony - był oazą spokoju wśród panującego na
plaży zamieszania. Chociaż zaledwie dziesięć lat starszy od jej męża,
zachowywał się jak szacowny staruszek, podczas gdy Odyseusz był jak
podekscytowany dzieciak. Kochała go i oczy zapiekły ją od łez na myśl o
czekającej go pełnej niebezpieczeństw wyprawie.
Strona 15
Zaledwie kilka dni wcześniej wrócił z podróży do Sparty, do której na
żądanie Agamemnona, króla Myken, niechętnie udał się także Nestor.
-Agamemnon jest żądny zemsty - powiedział Nestor, siedząc późnym
wieczorem w megaronie, mając w dłoni przyjemnie pełny kielich
wina i jednego ze swoich ogarów u stóp. - Spotkanie w Sparcie było
dla niego klęską, a jednak nie zdołało go sprowadzić na właściwą
drogę.
-Ten człowiek ma obsesję - rzekł Odyseusz. - Wezwał królów z za-
chodu, aby mówić o przymierzu i pokoju. Tymczasem przez cały czas
marzy o wojnie z Troją - wojnie, którą będzie mógł toczyć tylko wte-
dy, jeśli wszyscy się do niego przyłączymy.
Penelopa usłyszała gniew w jego głosie.
- Dlaczego ktoś miałby się do niego przyłączyć? - spytała. - Nie
nawiść do Troi to jego prywatna sprawa.
Nestor pokręcił głową.
-Król Myken nie ma prywatnych spraw. Jego ego jest kolosalne. To,
co dotyczy Agamemnona, dotyczy całego świata. - Przysunął się
bliżej. - Wszyscy wiedzą, że jest wściekły z powodu tego, że Helikaon
i ten zdrajca Argurios pokrzyżowali mu plany.
-Zdrajca Argurios, tak? - warknął Odyseusz. - Ciekawe, co czyni
człowieka zdrajcą, prawda? Dobry wojownik, człowiek, który przez
całe życie wiernie służył Mykenom, został ogłoszony banitą i
pozbawiony ziemi, dóbr oraz dobrego imienia. A potem król kazał go
zabić. Tymczasem on z d r a d z i e c k o bronił siebie i kobiety,
którą kochał.
Nestor pokiwał głową.
- Tak, tak, krewniaku. Był dobrym wojownikiem. Spotkałeś go kie
dyś?
Penelopa wiedziała, że próbuje ułagodzić Odyseusza. Skryła uśmiech.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby zobaczyć jej męża
rozwścieczonego.
-Tak, płynął ze mną do Troi - odparł Odyseusz. - Nieprzyjemny
człowiek. Jednak gdyby nie Argurios, wszyscy Mykeńczycy atakujący
pałac Priama zostaliby wyrżnięci w pień.
-A tak zostali wyrżnięci w pień, kiedy wrócili do domu - dodała cicho
Penelopa.
-Nazwano to Nocą Lwiej Sprawiedliwości - rzekł Nestor. - Tylko dwaj
Strona 16
zdołali uciec i zostali ogłoszeni banitami.
-I to jest król, u boku którego chcesz iść na wojnę? - zapytał Ody-
Strona 17
seusz, kołysząc pucharem z winem. - Z człowiekiem, który posyła
dzielnych wojowników, żeby walczyli za niego, i morduje ich, kiedy go
zawiodą?
-Jeszcze nie zaproponowałem Agamemnonowi statków ani ludzi.
-Stary spojrzał w swój kielich. Penelopa wiedziała, że Nestor był
przeciwny wojnie, ale zachował swoje zdanie dla siebie podczas
narady królów w Sparcie. - Jednak ambicje Agamemnona dotykają
wszystkich - powiedział w końcu. - Dla niego jesteś albo
przyjacielem, albo wrogiem. Kim ty jesteś, Odyseuszu?
-Ani jednym, ani drugim. Wszyscy wiedzą, że jestem neutralny.
-Łatwo być neutralnym, kiedy ma się ukryte źródła dochodów -odparł
Nestor. - Jednak przyszłość Pylos zależy od handlu lnem z Argos i
północą. Agamemnon kontroluje te szlaki handlowe. Przeciwsta-
wienie się mu oznaczałoby ruinę. - Zerknął na Odyseusza i zmrużył
oczy. - Zatem powiedz mi, Odyseuszu, gdzie leży tych Siedem
Wzgórz, które czynią cię bogatym?
Penelopa wyczuła, że napięcie w komnacie rośnie, i spojrzała na
Odyseusza.
- Na krańcu świata - odparł. - Strzeżone przez jednookich olbrzy
mów.
Gdyby Nestor tyle nie wypił, usłyszałby szorstki ton głosu Odyse-
usza. Penelopa nabrała tchu, szykując się do interwencji.
-Wydaje mi się, k r e w n i a k u , że mógłbyś podzielić się swoim
powodzeniem z członkami rodziny zamiast z obcym - rzekł Nestor.
-I zrobiłbym to - odparł Odyseusz - gdyby nie to, że to ten obcy odkrył
Siedem Wzgórz i otworzył szlak handlowy. Nie mogę dzielić się jego
sekretami.
- Tylko jego złotem - warknął Nestor.
Odyseusz cisnął kielichem o ścianę.
- Obrażasz mnie w moim własnym domu? - ryknął. - Musieliśmy
walczyć o Siedem Wzgórz z bandytami, piratami i dzikimi plemień-
cami. Z trudem zdobyliśmy to złoto.
Powietrze w megaronie stało się ciężkie od gniewu i Penelopa
uśmiechnęła się z przymusem.
- Dajcie spokój, krewniacy. Jutro płyniecie do Troi na przyjęcie
weselne i igrzyska. Nie pozwólcie, by tę noc zakończyły ostre słowa.
Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie. Nestor westchnął.
Strona 18
-Wybacz mi, stary przyjacielu. Moje słowa były nieroztropne.
-Już o nich zapomniałem - rzekł Odyseusz, gestem przyzywając sługę,
żeby przyniósł mu nowy kielich wina.
Penelopa usłyszała wahanie w jego głosie i wiedziała, że Odyseusz
wciąż jest rozgniewany.
- Przynajmniej w Troi na jakiś czas będziecie mogli zapomnieć
o Agamemnonie - powiedziała, próbując zmienić temat.
- W s z y s c y królowie z zachodu są zaproszeni na ślub Hektora z
Andromachą - powiedział ponuro Odyseusz.
-Ale Agamemnona na pewno tam nie będzie?
-Myślę, że będzie, ukochana. Przebiegły Priam wykorzysta tę
sposobność, żeby nagiąć niektórych władców do swojej woli. Zapro-
ponuje im złoto i przyjaźń. Agamemnon nie może tam nie popłynąć.
Będzie.
- Jest zaproszony? Po ataku Mykeńczyków na Troję?
Odyseusz uśmiechnął się i zaczął naśladować pompatyczną prze
mowę mykeńskiego władcy.
-Zatroskał nas - rzekł, ze smutkiem rozkładając ręce - zdradziecki atak
bandy mykeńskich dezerterów na naszego brata, króla Pria-ma.
Banitów spotkała zasłużona kara.
-Ten człowiek jest jak wąż - przyznał Nestor.
-Czy twoi synowie wezmą udział w igrzyskach? - spytała go Pe-
nelopa.
-Tak, obaj są dobrymi atletami. Antilochos dobrze spisze się w rzucie
oszczepem, a Thrasymedes pokona każdego w turnieju łuczniczym -
dodał, mrugając okiem.
-Prędzej ujrzymy zielony księżyc za dnia - mruknął Odyseusz. -Nawet
w najgorszej formie dalej splunę strzałą, niż on zdoła ją wystrzelić z
łuku.
Nestor się roześmiał.
- Jaki jesteś delikatny, kiedy twoja żona jest w pobliżu. Kiedy ostat
nio słyszałem, jak przechwalasz się swoimi umiejętnościami, powie
działeś, że dalej byś tę strzałę wypierdział.
- To też - odparł Odyseusz, czerwieniąc się.
Penelopa z ulgą zobaczyła, że wrócił mu dobry humor.
Na plaży stary statek w końcu został załadowany i załoga ciągnęła za
liny, ściągając go z piasku. Dwaj synowie Nestora byli tam, sto-
Strona 19
jąc po pas w wodzie, plecami oparci o deski kadłuba, i spychali Pene-
lopę na głębszą wodę.
Królowa Itaki wstała, strzepnęła kamyki z sukni z żółtego lnu i zeszła
na plażę, pożegnać się ze swoim królem. Stał ze swym zastępcą,
Czarnym Biasem, ciemnoskórym i siwowłosym, synem Nubijki i
ziemianina z Itaki. Obok niego stał muskularny i jasnowłosy żeglarz
imieniem Leukon, który zdobywał coraz większą sławę jako pięściarz.
Leukon i Bias skłonili się, gdy podeszła, a potem oddalili. Penelopa
westchnęła.
-I znów tu jesteśmy, ukochany, jak zawsze się żegnając.
-Jesteśmy jak pory roku - odparł. - Niezmienni w naszych dzia-
łaniach.
Wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń.
-Jednak tym razem jest inaczej, mój królu. Ty też to wiesz. Obawiam
się, że będziesz musiał dokonywać trudnych wyborów. Nie podejmuj
pochopnych decyzji, których później miałbyś żałować i nie mógł
zmienić. Nie prowadź tych ludzi na wojnę, Odyseuszu.
-Nie pragnę wojny, ukochana.
Uśmiechnął się i wiedziała, że mówi prawdę, lecz dręczyły ją złe
przeczucia. Przy całej swej sile, odwadze i mądrości mężczyzna, którego
kochała, miał jedną wielką słabość. Był niczym stary rumak bojowy,
sprytny i ostrożny, który smagnięty batem skoczy w ogień. Dla
Odyseusza tym batem była duma.
Ucałował jej dłonie, po czym odwrócił się i przeszedł po plaży w fale.
Woda sięgnęła mu do piersi, zanim chwycił linę i wciągnął się na pokład.
Wioślarze natychmiast złapali rytm i stary statek zaczął sunąć po falach.
Zobaczyła, jak mąż macha do niej ręką, stojąc na tle wschodzącego
słońca.
Nie powiedziała mu o mewach. Tylko by się skrzywił. Mewy to
głupie ptaki, stwierdziłby, nie ma dla nich miejsca w przepowiedniach.
Lecz jej śniło się ogromne stado mew, które niczym nadciągający
sztorm przesłoniły słońce, zmieniając jasny dzień w noc.
Ten sztorm niósł śmierć i kres wielu światów.
Młody wojownik Kalliades siedział u wylotu jaskini, otulony czarnym
płaszczem, z ciężkim mieczem w dłoni. Spoglądał na skaliste zbocze
Strona 20
i pola w dolinie. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Obejrzawszy się, w
mroku jaskini dostrzegł ranną kobietę leżącą na boku, z kolanami
podciągniętymi do piersi, okrytą czerwonym płaszczem Banoklesa.
Chyba spała.
Jasny blask księżyca przedarł się przez dziurę w chmurach i Kal-
liades ujrzał ją wyraźniej. Miała długie jasne włosy, bladą, posiniaczoną i
spuchniętą twarz, umazaną zaschniętą krwią.
Nocny wiatr był chłodny i Kalliades zadrżał. Z położonej wysoko ja-
skini widział odległe morze i migoczące gwiazdy odbijające się w wo-
dzie. Tak daleko od domu, pomyślał.
Jaskrawoczerwona blizna na prawym policzku swędziała, więc od-
ruchowo ją podrapał. Ostatnia z wielu ran. W nocnej ciszy wspominał
bitwy i utarczki, podczas których jego ciało kaleczyły ostrza mieczy i
sztyletów. Przebijały je strzały i oszczepy. Ogłuszały go miotane z proc
kamienie. Po uderzeniu pałką lewe ramię wciąż go bolało z nadejściem
zimowych deszczów. W wieku dwudziestu pięciu lat był weteranem
dziesięcioletniej kampanii i nosił blizny będące tego dowodem.
- Zamierzam rozpalić ognisko - rzekł jego potężnie zbudowany to
warzysz, wychodząc z cienia.
W świetle księżyca jasne włosy i broda Banoklesa lśniły jak srebro.
Napierśnik miał zbryzgany krwią i ciemne plamy znaczyły miejsca, gdzie
krążki z jasnego brązu przykleiły się do grubego skórzanego kaftana.
Kalliades odwrócił się do niego.
-Zobaczą ogień - rzekł spokojnie. - Przyjdą po nas.
-I tak po nas przyjdą. Równie dobrze może to nastąpić teraz, kiedy
wciąż jestem zły.
-Nie masz powodu się na nich złościć - przypomniał ze znużeniem
Kalliades.
-Nie na nich. Na ciebie. Ta kobieta jest dla nas nikim.
-Wiem.
-I nie uratowaliśmy jej na długo. Z tej wyspy nie ma ucieczki. Jutro w
południe pewnie będziemy martwi.
-O tym też wiem.
Banokles przez chwilę się nie odzywał. Podszedł do Kalliadesa i
spojrzał w noc.
- Myślałem, że chcesz rozpalić ogień - rzekł Kalliades.