Powiemcicos_PiotrAdamczyk
Szczegóły |
Tytuł |
Powiemcicos_PiotrAdamczyk |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Powiemcicos_PiotrAdamczyk PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Powiemcicos_PiotrAdamczyk PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Powiemcicos_PiotrAdamczyk - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strzeżcie się pisarzy,
mogą was zamknąć w jednym zdaniu.
Strona 4
96.82
– W porządku?
– Nie. W porządku jest bardzo daleko stąd.
96.83
Miłość, cóż to jest miłość; wszyscy o niej tyle mówią, że aż sprawdziłem w Wikipedii,
a tam napisane jest: „Miłość – wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie
myszkowskim, w gminie Koziegłowy. W latach 1975–1998 miejscowość administracyjnie
należała do województwa częstochowskiego”.
I tyle. Po prostu wioska, a gadania co najmniej jak o metropolii.
96.84
W domu po przeciwnej stronie ulicy nikt nie mieszka. Stara przedwojenna willa
z kariatydami podtrzymującymi balkon. Chodnik zasłany jest liśćmi i połamanymi gałęziami, ze
skrzynki pocztowej wysypują się druki reklam. Rolety okienne opuszczone są tak długo, że na
styku z parapetem zdążył pojawić się mech. Wieczorem jednak zobaczyłem przy furtce dostawcę
pizzy. Podjechał na skuterze, nacisnął dzwonek, a gdy nie było żadnej reakcji, sprawdził druk
zamówienia i wyjął telefon. Rozmawiał przez kilkanaście sekund, wsiadł na skuter, minął
narożną posesję i skręcił w stronę parku, aleją dojeżdżając do drugiej strony domu, gdzie kiedyś
znajdowało się wejście dla służby. Tam na chwilę mrok rozjaśniło światło wypuszczone
z otwartych drzwi, pojawiły się dwa cienie, po czym znów nastąpiła ciemność, jak to w domu,
w którym nikt od dawna nie mieszka.
96.85
Powiem ci coś. Czasami jest tak, że spotykasz kogoś przez przypadek, ledwie muśniesz
go dłonią i potem o tym krótkim dotyku nie możesz zapomnieć, czujesz na opuszkach palców
tęsknotę taką, jaką byś czuła całym ciałem, więc przypominasz sobie tę sekundę na dziesiątki
sposobów, w myślach odtwarzasz krótki gest po wielokroć, zupełnie jakby to były zastygłe kadry
w filmach animowanych, którym suma martwych punktów nadaje życie.
96.86
Nie lubię końca lata, żal mi kolorów, ciepła, liści – opadają, suche po tegorocznych
upałach. Jeszcze wczoraj park na Julianowie pachniał nimi jak wielka herbaciarnia pod gołym
niebem. Dziś o świcie wychodzę z psem – wszędzie leży szron. Lekko trzeszczy drobinami lodu.
Jak półprzezroczyste miraże unoszą się nad stawem smugi mgły. Udają watę cukrową dla kaczek.
Te zdezorientowane płyną między nimi, patrzą, jak Pan Bóg pije mrożoną herbatę przez słomkę.
Jesień – niby kolorowo, ale sny mi wyblakły bez ciebie.
96.87
W nocy znów widziałem tego dostawcę pizzy. Tym razem nie zatrzymał się przy froncie
Strona 5
opuszczonego domu, od razu pojechał ku wejściu od parku, między pniami drzew migotało białe
światełko skutera. Z ciekawości wybrałem się na spacer i zobaczyłem, że od strony parku rolety
także są zasunięte.
Noc to sytuacja niejasna.
Patrzę w okno,
mleczną drogą idą czarne koty.
00.01
Porwanie
Zmierzchało. Mężczyzna w czarnym bmw z uwagą przyglądał się kobiecie wychodzącej
z dworca.
– Wydaje mi się, że kilka minut temu już ją tu widziałem – rzucił przez ramię do kolegi
siedzącego z tyłu.
Tamten ostrożnie wyjrzał przez okno.
– Niezła jest – powiedział.
Wysoka, zgrabna. Szerokie biodra uwypukliła dżinsowymi szortami, przewiązanymi
w wąskiej talii złotym paskiem. Złoty kolor miały również jej buty na wysokim obcasie oraz
płaska torebka wisząca na błyszczącym łańcuszku. Długie nogi, falujące blond włosy, głęboki
dekolt.
– Ma czym oddychać – jęknął z podziwem kierowca bmw. – Moim zdaniem
osiemdziesiąt D.
– Pewnie silikon – prychnął kompan z tyłu. – Nie lubię tego wynalazku.
– Masz rację. Silikon dobry jest do uszczelniania kabiny prysznicowej. Powinien być
w tubce, a nie w kobiecie.
Zarechotali.
Podeszła bliżej. Mogła mieć dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Duże zmysłowe usta
mocno podkreśliła czerwoną szminką. Czarny makijaż położyła niemal na całych powiekach,
z wyjątkiem wewnętrznych kącików oczu obrysowanych srebrnym kolorem.
– Lalunia – gwizdnął z podziwem ten z tyłu.
– I na kilometr widać, że bez stanika.
To nie był kilometr, najwyżej pięć metrów. Po chwili – cztery, trzy, dwa.
– Sama się prosi – orzekł mężczyzna siedzący za kierownicą.
Mimo późnej pory i zupełnej pustki panującej już przed dworcem Łódź Kaliska kobieta
nieroztropnie zbliżała się do czarnego samochodu.
Kierowca uchylił szybę.
– Podwieźć panią?
Spojrzała niezdecydowana na mężczyznę siedzącego z tyłu.
– Chłopak miał po mnie przyjechać, ale coś go nie ma – wyjaśniła. – Chyba pojadę
taksówką.
– Ja jestem taksówkarzem – uspokoił ją kierowca bmw. – Ale dziś już po pracy. A ten
z tyłu to szwagier. Podrzucimy panią. Jak ma pani na imię? Może Magda? Znałem jedną Magdę,
podobna była do pani.
– Lena.
– O, moja żona też tak ma. To serdecznie zapraszam.
– No nie wiem – wahała się jeszcze.
– Przesiądę się do przodu, żeby była pani spokojniejsza – zaproponował siedzący z tyłu
Strona 6
mężczyzna. Wysiadał z wozu i gestem ręki zaprosił dziewczynę do środka.
– Chyba nie powinnam – powiedziała.
Słowa te padły bez przekonania, ale stojący na chodniku mężczyzna nie czekał na
ostateczną decyzję. Objął kobietę ramieniem, tak jakby dobrze się znali, i coś jej szeptał do ucha.
Potem pchnął na tylne siedzenie auta, wsiadł za nią i zatrzasnął drzwiczki. Bmw cicho ruszyło
z miejsca, początkowo bez świateł, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Jeszcze wyciągnęła rękę
w kierunku klamki, ale kierowca był szybszy. Krótki metaliczny odgłos przesuwającej się
zapadki świadczył o tym, że właśnie nacisnął przycisk ryglujący drzwi od wewnątrz.
96.88
Niby wszyscy składamy się z takich samych atomów, ale niektórzy mają wredniejsze.
96.89
Minął rok, odkąd przeniosłem się z redakcji Fun TV do Era TV – zdecydowanie bardziej
odpowiada mi format tej drugiej, czasy takie, że nie zawsze jest człowiekowi do śmiechu,
zwłaszcza gdy wiadomości telewizyjne przypominają kabarety. Jak same nazwy wskazują, ta
pierwsza stacja nadaje programy poświęcone zabawie, a druga zjawiskom naszej ery. Mam tam
swój kącik literacki, co tydzień przygotowuję epizod powieści w odcinkach. To pastisz
kryminału, akcja toczy się w Łodzi i jest prezentowana też na łamach „Expressu Ilustrowanego”,
najpopularniejszego dziennika w regionie.
96.90
Gdy przejeżdżałem koło dworca, dostrzegłem czarne bmw zatrzymujące się przy młodej
kobiecie. Zgrabna, szczupła blondynka. Kocia miękkość w ruchach. Ktoś uchylił drzwi, coś
powiedział, kobieta odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Ale potem wróciła, wsiadła do
samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Samochód szybko odjechał, a wtedy z ukrycia w ślad
za nim ruszył motocyklista w czarnej kurtce ze skóry i czarnym kasku.
96.91
Wczoraj na spotkaniu autorskim pewien bardzo młody człowiek zapytał mnie, jak można
zdobyć kobietę. Bo się zakochał, a ona nie. Wiem, jak można zdobyć żółty czepek albo prawo
jazdy, ale kobietę?
Znam tylko dwa sposoby.
1. Przez zasiedzenie.
2. W niewyjaśniony sposób.
Ad 1. Jest takie osobliwe prawo, które pozwala na zdobycie mieszkania przez
zasiedzenie. Potrzebny jest do tego przede wszystkim upływ czasu. Wprowadzasz się i mieszkasz
tak długo, aż wszyscy się przyzwyczają, łącznie z urzędem meldunkowym. Wydaje mi się, że
podobnie bywa z kobietami. Pamiętam, że przed drzwiami mieszkania swojej pierwszej
dziewczyny dzień w dzień siadałem na schodach, aż pół roku później wpuściła mnie do środka.
Nadal przychodziłem codziennie, przynosiłem pieczywo na śniadanie i przez kolejne pół roku
grzecznie siadałem przy stole. Przez trzecie pół roku czytałem jej na noc, siedząc przy łóżku.
W końcu poddała się i pewnego wieczoru uchyliła kołdrę. I tak, po półtora roku, zdobyłem ją
Strona 7
przez zasiedzenie.
Ad 2. Swoje następne kobiety zdobyłem w niewyjaśniony sposób. Do dziś mianowicie
nie potrafię wyjaśnić, jak mi się to udało.
96.92
Nie mogę zasnąć, coś we mnie tyka.
Chodzi we mnie zegar nakręcony na ciebie.
00.02
Żelazna klatka
Dziewczyna wcisnęła się w kąt tylnego siedzenia.
– Wypuśćcie mnie! – krzyknęła.
– Śliczna Leno, nie drzyj się, a wszystko będzie dobrze – syknął mężczyzna z fotelu
pasażera. – Bo inaczej…
Sięgnął do płaszcza po nóż sprężynowy. Szczęknęło wyciągnięte ostrze.
Czarne bmw powoli wyjechało spod dworca Łódź Kaliska i skręciło w aleję Włókniarzy.
Kierowca spojrzał we wsteczne lusterko.
– Ktoś za nami jedzie – rzucił przez ramię.
Dziewczyna nacisnęła guzik otwierający okno. Bezskutecznie. Było zablokowane przez
kierowcę razem z drzwiami.
Mężczyzna siedzący obok kierowcy odwrócił się i złapał ją za nadgarstek.
– To boli! – jęknęła.
– Nie rób głupot, bo cię potnę – zagroził. – Chcesz się przekonać?
– Czego ode mnie chcecie? – zapytała drżącym głosem.
– Uległości i współpracy – wyjaśnił kierowca. – Wyobraź sobie, że my jesteśmy Rosją,
a ty Ukrainą. I albo przejdziesz do nas dobrowolnie, albo cię weźmiemy siłą. Taką
reprezentujemy ogólnonarodową politykę.
Ukryła twarz w dłoniach.
– Ja nie interesuję się polityką…
– I nawet ani prezydent Trump, ani jego poprzednik Barack Obama ci nie pomogą –
wtrącił jego towarzysz. – Swoją drogą, co to za imię dla prezydenta? To tak jakby nasz nazywał
się Szopa.
Zarechotali.
Kierowca ponownie spojrzał we wsteczne lusterko.
– No mówię ci, że ktoś za nami jedzie – powtórzył, tym razem z niepokojem.
Kobieta odwróciła głowę.
– To twój chłopak? – zapytał siedzący przy niej mężczyzna.
– Nie. Nie, nie, nie znam go – odpowiedziała pośpiesznie.
Jakoś zbyt pośpiesznie.
– Zwolnię, zobaczymy – powiedział kierowca, sięgając jednocześnie pod fotel. Błysnęła
maczeta.
Skręcili w kierunku ulicy Drewnowskiej. Samochód jadący za nimi zniknął. Minął ich
motocyklista. Na chwilę zwolnił i mężczyźni mieli wrażenie, że zagląda do wnętrza samochodu.
Ale może im się wydawało.
Po kilku minutach czarne bmw minęło park na Julianowie i skręciło w ciche i spokojne
Strona 8
uliczki osiedla. Mijała północ. Tylko w nielicznych oknach paliły się światła. Samochód
podjechał pod okazałą willę, która od lat wyglądała na opuszczoną. Skrzydła automatycznie
otwieranej bramy uchyliły się bezszelestnie. Zniknęli w podziemnym garażu. Nikt z trójki
pasażerów nie zauważył samotnego motocyklisty, który na chwilę zatrzymał się przy bramie,
zrobił kilka zdjęć, po czym odjechał. W domu naprzeciwko ktoś opuścił żaluzje, jakby nic nie
chciał widzieć.
96.93
Konkurencyjna Toya TV zaprosiła mnie na talk-show o miłości. Na początku szło
sprawnie. Miła charakteryzatorka, sympatycznie nastawiona publiczność. Prowadzący czyta mój
biogram, opowiada, jakim to byłem przez lata popularnym aktorem, przedstawia tytuły
napisanych przeze mnie powieści, a potem pyta o mechanizm powstawania uczuć. Tłumaczę
więc, że ludziom się wydaje, że miłość przychodzi nie wiadomo skąd, że dana jest nam raz na
zawsze jak bonus w supermarkecie. I z takiego myślenia potem się biorą kłopoty. Jeśli miłość
przychodzi nie wiadomo skąd, to później odchodzi nie wiadomo dokąd. Często jest tak: spotyka
się dwoje ludzi, oboje mają różowe okulary. Ona ogląda wyłącznie komedie romantyczne? On
myśli: słodka jak mała dziewczynka. On kupuje najtańsze kwiaty? Ona myśli: dobrze, widać, że
jest oszczędny. W fazie fascynacji nie warto zakochanym mówić, że są ślepi, bo są także głusi.
Publiczność słucha z zainteresowaniem, bryluję:
– Ślepa miłość powstaje wtedy, gdy Amor nie trafia strzałą w serce, lecz w oko.
Prowadzący wstaje z kanapy i przerywając mi, pyta:
– A czy pan jest szczęśliwy?
– Oczywiście! – odpowiadam z uśmiechem.
– A pana była żona?
Co za pytanie? Dlaczego Magdalena miałaby nie być szczęśliwa?
– Sądzę, że tak – odpowiadam ostrożnie. – Mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
– Ale ja pytam o to, czy była szczęśliwa z panem.
– A dlaczego mnie pan o to pyta?
– Bo skoro jest pan takim znawcą kobiet, to dlaczego odeszła do innego mężczyzny?
– Nie wiem – mówię, czując zbliżającą się złość. – To ją powinniście zapytać.
Prowadzący robi efektowną pauzę i zwraca się w stronę kamer.
– A teraz niespodzianka! – podnosi teatralnie głos i ręką wskazuje wejście. – Witamy byłą
żonę naszego gościa.
Wchodzi Magdalena. Urocza jak zawsze, uśmiechnięta. Lekko pokonuje dwa schodki
i siada na brzegu kanapy, splatając nogi w kostkach.
– Czy pani jest rzeczywiście szczęśliwa?
– Jestem – uśmiecha się szeroko.
– A co jest głównym powodem pani szczęścia?
– Mój związek.
– A z tym panem, poprzednim swoim mężem, też pani była szczęśliwa?
Czuję się jak na sądzie ostatecznym, a nawet gorzej, bo tam przynajmniej nie ma kamer
i telewizja nie transmituje grzechów.
Cisza. Cisza jak makiem zasiał. Tak się mówi, ale nie wiem, jak to jest, nigdy nie siałem
maku. Czuję, jak krople potu spływają mi po twarzy; kamera robi zbliżenie i widzą to miliony
telewidzów.
– Tak, byłam bardzo szczęśliwa – mówi Magdalena spokojnym głosem.
Strona 9
– Czy aby na pewno?
Wszyscy widzą – kamera pokazuje to bardzo dokładnie – jak wielka kropla potu zawisa
na moim czole. Wydaje mi się, że już słyszę łoskot, z jakim spada.
Widzi to tylko Magdalena.
– Lęk jest sposobem otwarcia drzwi dla zła – mówi nieoczekiwanie zupełnie nieswoim
głosem.
96.94
Magdalena uważała, że niczego nie należy naprawiać. Jak coś się zepsuło, to się
zreperuje. Dotyczyło to zarówno kranu w łazience, jak i związków między ludźmi. Rzeczywiście,
krany w naszym domu naprawiały się same. Podobnie jak zepsute zamki w drzwiach i przepalone
żarówki. Te ostatnie trzeba było po prostu zamienić miejscami. Raz nawet sama wstawiła się
wybita szyba. Magdalena twierdziła, że nasz związek też z czasem sam się naprawi. Być może
miała rację. Może właśnie się naprawia. Na razie jednak znudziło jej się na to czekać, więc rok
temu przeprowadziła się do faceta młodszego o pięć lat, a ode mnie o piętnaście. Kult młodości,
normalna sprawa. Chrystus też miał tylko trzydzieści trzy lata.
96.95
To cudowne, że człowiek ma zdolność do regeneracji. Wątroba odbudowuje nam się co
sześć tygodni, skóra co miesiąc, kości co trzy miesiące, krew co cztery miesiące, DNA co pół
roku, a mózg co rok. Nikt jednak nie wie, jak długo odbudowują się nam zakochane serca.
00.03
Kolekcjoner
Dwie dziewczyny zamknięte były w klatce, którą zespawano z metalowych prętów
i ustawiono pod ścianą podziemnego garażu. Mogły mieć najwyżej po osiemnaście lat. Obie
brudne, posiniaczone, w porozdzieranych ubraniach. Siedziały na kocu, blisko siebie, wzajemnie
grzejąc się ciepłem ciał. Skuliły się, widząc samochód wjeżdżający do garażu. Dziewczyna
siedząca na tylnym siedzeniu auta się wzdrygnęła.
– Boże – szepnęła.
Mężczyzna obok niej uśmiechnął się zadowolony.
– Lena, jak nie będziesz grzeczna, też tam wylądujesz – powiedział.
– Będę… – wydusiła z trudem.
– Dla mężczyzny kobieta grzeczna to kobieta grzeszna – zarechotał mężczyzna. –
Wystarczy jedną literę zmienić, a taka różnica.
Był w dobrym humorze. Coś sobie gwizdał. Potem kazał wysiąść z samochodu. Zabrał
torebkę, buty i pasek. – Wysokie obcasy są niebezpieczne – wyjaśnił. – Mieliśmy tu jedną taką,
która o mało mnie nie zabiła.
Pokazał bliznę na lewej skroni i ślady po szwach. Podszedł do metalowego regału
stojącego nieopodal klatki. Chwilę szukał na nim miejsca, po czym postawił buty na najwyższej
półce.
– To moja kolekcja – pochwalił się. – Powoli brakuje już miejsca.
Półki były pełne damskich butów. Ustawiono je parami, równo, jedna obok drugiej.
Większość czerwonych. Sporo czarnych i białych. Kilka zielonych. Mężczyzna delikatnie
Strona 10
przejechał dłonią po ich czubkach.
– Nie lubimy kobiet w zielonych butach, prawda? – zapytał jakby w głąb siebie. – One
chyba wierzą, że zielony to kolor nadziei, bo najdłużej odmawiają współpracy. Dlatego nie
porywamy już tych w zielonych butach. Zabawne, przyznasz, koteczku?
Zwrócił się do kobiety, która z osłupieniem patrzyła na jego koszmarną kolekcję. Znów
złapał ją za gardło.
– Do klatki czy do pokoju? – wycedził przez zęby.
– Puśćcie mnie, proszę!
– Do klatki?
– Nie chcę do klatki… – jęknęła dziewczyna.
Pchnął ją na schody prowadzące w głąb domu. Przewróciła się. Kazał wstać i iść na górę.
Minęli kilka pomieszczeń. Zza niektórych drzwi słychać było jakieś głosy, zza innych tylko
muzykę. Otworzył ostatnie w korytarzu i wepchnął kobietę do środka. Usłyszała tylko
przekręcany w zamku klucz i odgłos oddalających się kroków. Została sama w ciemnym
pomieszczeniu.
Drżącymi rękami odpięła haftkę ukrytą pod szeroką szlufką dżinsowych spodenek.
Wyciągnęła mały podłużny przedmiot. Delikatnie przesunęła paznokciem włącznik.
Mikroskopijna dioda zamrugała na zielono. Lena zbliżyła przedmiot do ust.
– Już jestem – szepnęła jakby z ulgą, chociaż niemożliwe, by jakakolwiek inna kobieta
chciałaby być w tym miejscu.
96.96
W teorii liczby są bezwzględne, w życiu – ludzie.
96.97
Przypomina mi się rozwód z Magdaleną. Jej nowy mężczyzna czeka w korytarzu
pachnący hugo bossem, w garniturze z naszywką „Hugo Boss” na rękawie; nie wiem, może to
był sam Hugo Boss, skoro taki podpisany. Od tej pory nie cierpię Hugo Bossa. Na sali rozpraw
jej adwokat dwoi się i troi, żeby sprawy nie przeciągać, po czym w nagłym przypływie
natchnienia mówi tak:
– Wysoki sądzie, w tym przypadku rozkład pożycia małżeńskiego osiągnął już ten
stopień, że moja klientka nie ma swojego męża nawet wśród znajomych na Facebooku.
Na tej samej rozprawie dostaliśmy rozwód.
Miłość to produkt o krótkim terminie ważności.
96.98
Głowę mam pełną niepotrzebnych tęsknot. Pod pewnymi względami człowiek jest gorzej
wymyślony niż pierwszy lepszy laptop – ten ma przynajmniej kosz na śmieci w rogu pulpitu. Też
chciałbym mieć w głowie takie miejsce, do którego mógłbym bezpowrotnie wrzucić wszystkie
niepotrzebne myśli.
Mądrość zaczyna się wtedy, gdy nie tracisz nadziei, ale pozbywasz się złudzeń.
96.99
Strona 11
Z okna widzę opuszczone rolety domu naprzeciwko. Wczoraj pod bramę podjechał
motocyklista. Zajrzał do skrzynki na listy, jakby sprawdzając, czy ktoś w ogóle ją opróżnia.
Ubrany był tak samo jak ten, którego widziałem kilka dni temu przed dworcem. Czarna kurtka ze
skóry, czarny kask. Myślę o tamtej kobiecie, która wsiadła do czarnego bmw. Co usłyszała? Co
odpowiedziała? I kim jest ten motocyklista? Czego szuka naprzeciw mojego domu?
00.04
Handlarze kobiet
Miała na imię Marysia, ale uwielbiała Louisa Armstronga, więc mówili na nią Mary Jazz.
Jęknęła ze zgrozą, spoglądając na leżące przed nią wydanie „Expressu Ilustrowanego”. Gazeta
opisywała balangę w łódzkim komisariacie. Zdjęcia nie pozostawiały wątpliwości. Alkohol,
rozochoceni funkcjonariusze w erotycznych pozach, kobiety.
– Szef będzie wściekły – rzuciła do koleżanki siedzącej za biurkiem.
– Obawiam się, że pani komisarz też się dostanie – odparła dziewczyna, odruchowo
zapinając pod szyją guzik policyjnej koszuli.
– Mnie? A niby za co? – zdziwiła się Mary Jazz.
– Za cokolwiek. Wszystkim się dziś dostaje. Ja oberwałam za odpięte guziki.
– To niech tu założą klimatyzację.
Drzwi otworzyły się z impetem. Pojawiła się w nich twarz młodego aspiranta.
– Ratuj się, kto może! – zawołał. – Inspektor Groch idzie!
Po chwili do pokoju wszedł wysoki, zwalisty mężczyzna.
– Co jest, do ciężkiej nędzy!? Co tu się dzieje? – krzyknął wzburzony.
Mary Jazz spojrzała na leżącą przed nią gazetę.
– To przecież nie nasz komisariat, panie inspektorze, to ten przy Wysokiej – próbowała
tłumaczyć.
– Jakie to ma znaczenie? – warknął Groch. – Komendant jest wściekły i wszystkich się
czepia. Awans może mu przejść koło nosa. Mnie się dostało dziś za ciebie!
– Dlaczego za mnie? Przecież ja nic nie zrobiłam. – Mary Jazz bezradnie rozłożyła ręce.
– No właśnie. Sam bym tego lepiej nie ujął! Nie wiem, po co przysłali cię z komendy
głównej. Od pół roku prowadzisz śledztwo w sprawie tych kobiet i nic! Jaj nie masz! Facet już
dawno by sobie poradził!
Mary przygryzła wargi. Sporo pracy ją kosztowało, by powierzono jej w końcu to
śledztwo. Handel kobietami na międzynarodową skalę. Z Rosji, Ukrainy i Białorusi młode
dziewczyny trafiały do klubów nocnych i agencji towarzyskich w całym kraju. Potem te
najlepsze przerzucano dalej – do Hamburga, Berlina, Amsterdamu. Zdaniem Interpolu kilka
tropów prowadziło do Łodzi. Mary Jazz marzyła o pracy w Interpolu. Gdyby wszystko poszło
tak, jak sobie planowała, mogłaby ją dostać dzięki temu śledztwu.
– Chyba pan inspektor nie przeczytał mojego raportu – powiedziała drżącym
z wściekłości głosem. – Normalnemu człowiekowi do czytania nie trzeba jaj, wystarczą oczy. Ale
nie wiem, czy tak samo jest w przypadku facetów.
Groch spojrzał na nią, zdumiony bezczelnością wypowiedzi. Chciał coś odpowiedzieć, ale
poza brzydkimi wyrazami rzadko mu coś przychodziło do głowy. Ugryzł się w język. Pomyślał,
że tym razem odpuści. Przez tę balangę na komisariacie atmosfera wśród policjantów zrobiła się
nerwowa. Jeszcze by mu tego brakowało, żeby smarkula poleciała do komendanta ze skargą, że
niby traktuje ją w seksistowski sposób. To modne – uskarżać się na molestowanie w pracy lub
seksizm. Teraz zachowa spokój, ale zemści się inaczej.
Strona 12
– Za pół godziny czekam na ciebie w swoim gabinecie – powiedział ostrym tonem
i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Ze złości tak mocno, że znad framugi wypadł gwoździk, na
którym wisiał krzyżyk poświęcony jeszcze za czasów papieża Polaka.
97.00
Na studiach moim marzeniem był motocykl. Wyobrażałem sobie, jak pędzę nim przez
polne drogi, zostawiając smugę piaskowego kurzu, a na tylnym siedzeniu przytula się mocno do
moich pleców blondynka. Blondynki najlepiej wyglądają na motorach, zwłaszcza wtedy, gdy
wiatr rozwiewa ich długie włosy. Ale jak to z marzeniami bywa – skończyło się na rowerze.
Czasami na ramie podwoziłem Marysię Jezus. Miała takie dwa imiona, bo jej ojciec
pochodził z Hiszpanii, a tam Jezus to bardzo popularne imię, chłopcy często otrzymują je na
pierwsze, a dziewczynki na drugie. Była blondynką, więc kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić,
wiedziałem już, że marzenia spełniają się na raty. Wprawdzie wciąż nie miałem motocykla, ale
miałem już blondynkę, którą wiozłem rowerem. Czyli byłem w pół drogi do realizacji marzeń.
Mężczyzn, którzy nie wiedzą, warto ostrzec, że takie podwożenie dziewczyny może być
dla kawalera bardzo niebezpieczne. Dziewczyna siedzi przed tobą, oboje trzymacie dłonie na
kierownicy, co i rusz dotykasz jej rąk przedramieniem. Choćbyś nie chciał. No, wiadomo, że byś
chciał, ale trzeba przecież zachować fason i pozory. Jednak przy braniu zakrętów nie da się nie
dotknąć. A jak pomimo rozumu chcesz dotykać z własnej woli i świadomie, to robisz to na swoją
odpowiedzialność. Z takiego małego dotykania od razu chce ci się dotykać coraz więcej i więcej.
Dotykanie kobiet jest uzależniające bardziej niż narkotyki albo alkohol. W dodatku cały czas
masz twarz tuż przy jej włosach i nie możesz się nadziwić, jak one pięknie pachną. Nie mam
pojęcia, jak to się dzieje, że włosy kobiet pachną tak pięknie. Albo jak łąka, albo jak owoce
rozgrzane słońcem, albo – w ostateczności – jak kisiel żurawinowy. Zawsze jest to zapach
ujmujący i na tyle ulotny, że wciąż go za mało. Wciąż się za nim tęskni. Dlatego tak bardzo
niebezpieczne jest podwożenie dziewczyn na rowerze.
97.01
Miłość. Wyszła z domu i nie wróciła.
Ktokolwiek wie o losie zaginionej, proszony jest.
97.02
W warzywniaku starsza pani wybiera jabłka. Powoli, starannie, każdemu przyglądając się
z uwagą. Wzięła cztery, po chwili, z wahaniem, jedno odkłada z powrotem. Prosi jeszcze
o koperek, płaci trzy dwadzieścia i wychodzi, kłaniając się z elegancją nieco przesadną jak na
warzywniak.
– To poetka – mówi sprzedawczyni do następnej klientki. W jej głosie brzmi duma, bo nie
w każdym sklepie warzywnym kupują poeci.
– Poetka? – dziwi się klientka. – Nawet nie wiedziałam, że poeci jeszcze istnieją.
– No a Szymborska?
– Przecież nie żyje.
– Co pani powie? A ten ksiądz, jakże mu tam? Taki znany. I uczciwy, łatwo go było
zapamiętać. Twardowski? – Sprzedawczyni nie daje za wygraną.
– Też chyba nie żyje.
Strona 13
Zapada chwila kłopotliwego milczenia.
– No ale ta jeszcze żyje – wraca do tematu sprzedawczyni.
– Może to ostatnia.
Znowu milczenie.
Po czym sprzedawczyni:
– A ja ten koperek taki zwiędnięty jej podałam.
00.05
Śledztwo
Mary Jazz z obawą zapukała do drzwi gabinetu inspektora. Ten stary seksista zabierze mi
śledztwo i skończą się moje marzenia o pracy w Interpolu – myślała rozzłoszczona.
– Wejść! – dobiegło zza drzwi.
Inspektor Groch siedział za biurkiem i grzebał w stercie papierów.
– Jaki raport? Gdzie ten raport? – zwrócił się do Mary Jazz z pretensją. – Nie dałaś mi
żadnego raportu, przecież bym pamiętał.
Podeszła i z samego spodu wyjęła zieloną teczkę, opatrzoną kryptonimem„Magda/Lena”.
– Proszę bardzo.
Spojrzał wściekły.
– To przez ten nadmiar roboty – próbował się usprawiedliwić.
Wzruszyła ramionami. Inspektor otworzył teczkę, zaczął czytać. Zauważyła, że
stopniowo robi się czerwony. Najpierw poczerwieniała mu szyja, potem policzki i uszy, w końcu
cała twarz. Wygląda zupełnie jak dojrzewający pomidor, zaraz pęknie i zmieni się w keczup –
pomyślała z satysfakcją.
– Czyś ty zwariowała, do ciężkiej nędzy? – Skończył wreszcie czytanie, uchodząc
z życiem, niestety.
Ciężko oddychał. Ocierał pot z czoła. Sapał. Może jednak pęknie – pomyślała z nadzieją.
– Nie miałaś na to mojej zgody! – wyrzucił w końcu z siebie.
– Raport złożyłam w kwietniu – powiedziała spokojnie. – Formalnie wie pan więc
o Magdzie od ponad miesiąca.
– To jakiś obłędny pomysł! Ryzykujesz przecież życiem tej kobiety! A jej ciałem to już na
pewno!
– Pan wybaczy bezpośredniość, inspektorze, ale jeśli chodzi o ciało naszej Magdy, to nie
ma już czym ryzykować. Pracowała w kilku agencjach towarzyskich. Potem zajęła się
sutenerstwem. W dodatku zatrudniała nieletnie dziewczyny, więc grozi jej do dziesięciu lat
więzienia. Sama zaproponowała nam współpracę. W zamian za wolność, oczywiście.
– Trzeba to przerwać! Na jakim jesteś etapie?
– Udało nam się podszyć pod sutenera z Amsterdamu, który szuka odpowiednich Polek.
Mają to być naturalne blondynki z dużym biustem, bo takie preferowane są na tamtym rynku.
Magda, to znaczy Lena, dokładnie taka jest. Biust osiemdziesiąt D. Wiemy, gdzie polują
handlarze kobiet, więc od paru dni podprowadzamy ją na porwanie.
– Ale nie możesz organizować prowokacji policyjnej bez wiedzy komendanta
wojewódzkiego!
– Ale mogę za wiedzą Krajowego Biura Interpolu.
Położyła palec na ustach. Z kieszeni jej munduru dobiegło ciche pikanie. Odpięła guzik
i wyjęła przedmiot przypominający mały nadajnik z diodą migającą na zielono.
– To właśnie ta dziewczyna – wyjaśniła Mary Jazz, pospiesznie podpinając słuchawki
Strona 14
iPhone’a.
Przez chwilę słuchała w skupieniu.
– Świetnie, a teraz moja kolej – powiedziała po chwili do mikrofonu wbudowanego
w miniaturowe urządzenie. – Znajdź mi tam jakieś bezpieczne zajęcie. Tylko pamiętaj, że jak
mnie zdradzisz, to zgnijesz w pierdlu.
Zielona dioda zgasła.
97.03
Marzyłem o niej śmiało, bez zahamowań, czasami wręcz bezczelnie, w ogóle nie pytając
o zgodę, bo wierzyłem, że marzenia należą do świata, w którym o zgodę nie trzeba pytać.
Marzyłem o niej perfekcyjnie i totalnie, w śnieniu miałem opanowany każdy centymetr jej ciała
i każdą zmianę w tonie jej głosu, wypowiadała nim zdania, od których odbierało mi najpierw
mowę, potem rozum, a na końcu oddech – wtedy zrozumiałem, że z marzeniami trzeba się
obchodzić ostrożnie.
Tylko marzeń nie trzeba się uczyć, człowiek umie fantazjować od dziecka, chociaż tych
pierwszych wizji już nie pamięta. W marzeniach każdy z nas jest doskonały, każdy potrafi ułożyć
sobie najpiękniejszą przyszłość, a gdy ona już się zdarzy i wcale nie jest tak piękna, wówczas
niektórzy potrafią wymarzyć sobie równie wspaniałą przeszłość i odtąd żyją wspomnieniami
zjawisk i rzeczy, które się nie zdarzyły.
97.04
Powiem ci coś.
Marzenie to szczęście we wczesnej fazie realizacji.
97.05
Dzwonili z Polsatu z propozycją nowej pracy. Solorz kupił oba kanały stacji, w której
pracuję, Fun TV oraz Era TV, i połączył w jeden – wyszło im Funeral TV.
97.06
Początek był obiecujący.
– Dobry jesteś?
– Oczywiście. Rankiem przynoszę rogaliki i świeżo zaparzoną kawę.
Byliśmy ze sobą pięć lat, chociaż we wszystkich poradnikach małżeńskich napisane jest,
że kryzys przychodzi po siedmiu. Może ich autorzy nie biorą pod uwagę tego, że w naszych
czasach wszyscy się spieszą. Kryzysy też.
97.07
A wracając do tego podwożenia dziewczyn na rowerze, to po raz pierwszy podwiozłem
Marysię Jezus, gdy kończyłem trzeci rok studiów. No a przed wakacjami już jej wyznałem
miłość. Potem spędziliśmy ze sobą miesiąc na Mazurach. Jeszcze była ostrożna, wzięła swój
śpiwór, ale po kilku dniach spaliśmy już w jednym. Pod koniec wakacji się oświadczyłem.
– Jesteś wariat! – krzyknęła. – Sypiamy ze sobą dopiero trzy tygodnie, a ty chcesz się już
Strona 15
żenić?
– Tak! Tak! Tak! Po trzykroć tak! – Objąłem ją w talii. – Chcę z tobą zamieszkać i mieć
pół tuzina dzieci. A każde ma być do ciebie podobne.
– Sześcioro dzieci? Czyś ty zwariował? Nikt tyle nie ma.
– Dlatego, gdy będziemy ich tyle mieć, dostaniemy duże mieszkanie komunalne.
– To jest jakiś pomysł. Urządzimy w nim prywatne przedszkole, dostaniemy dotację
z budżetu miasta i nic nie będziemy robić, tylko się kochać, a dzieci będą nas utrzymywać.
– I będą za nas sprzątać.
– I nam gotować.
– I przynosić nam książki z biblioteki.
– Oraz zakupy.
– A ja wszystkie nauczę jeździć na motorze, żeby obsługiwały nas jak najprędzej.
97.08
W metrze dwie panie po czterdziestce:
– Ty nie masz pojęcia, co to znaczy trudne dzieciństwo. Kiedy wszystkie dzieci jadły watę
cukrową, ja miałam normalną.
00.06
Mężczyzna na ścigaczu
Motocyklista na ścigaczu wyjął ze skórzanej sakwy aparat z teleobiektywem. Wycelował
go w czarne bmw stojące pod dworcem Łódź Kaliska. Do auta zbliżyła się młoda blondynka.
Kierowca ścigacza nacisnął spust migawki. Z auta wysiadł mężczyzna i wepchnął kobietę do
środka. Zaterkotała szybka seria zdjęć.
– Złapałeś haczyk, bydlaku – szepnął motocyklista w kierunku odjeżdżającego
samochodu i powoli ruszył za porywaczem.
Wjechali na aleję Włókniarzy. Przed pierwszym skrzyżowaniem zatrzymało ich czerwone
światło. Motocyklista zatrzymał się w bezpiecznej odległości od bmw. Nagle usłyszał ryk
sześciocylindrowego silnika i poczuł pęd powietrza. Dwustukonny opel calibra przeleciał
z prędkością minimum stu pięćdziesięciu kilometrów. Tuż przed stopami pieszych wchodzących
na pasy.
Kierowca ścigacza odruchowo przekręcił manetkę gazu, jakby chciał ruszyć w pościg za
piratem. Od razu jednak zreflektował się i zwolnił obroty. Dziś nie mam czasu na wyścigi –
pomyślał.
Kwadrans później czarne bmw zatrzymało się przed domem, sprawiającym wrażenie
dawno opuszczonego. Brama wjazdowa otworzyła się automatycznie i wóz wjechał w głąb
podziemnego garażu. Mężczyzna na ścigaczu ponownie wyjął aparat i zrobił serię zdjęć. Potem
przejechał powoli i niemal bezszelestnie uliczkami sennego osiedla. Kiedy jednak znalazł się
znów na Włókniarzy, przekręcił manetkę gazu do oporu i pognał tak, jakby chciał
zrekompensować sobie niedoszły pościg za sześciocylindrową calibrą.
Wjechał na dziedziniec komisariatu. Zeskoczył ze ścigacza i pobiegł w kierunku dyżurki.
– Interpol – rzucił krótko pryszczatemu sierżantowi.
Pryszczaty obejrzał z podziwem legitymację i bez słowa wpuścił go do środka.
Mary Jazz z zaskoczeniem spojrzała w kierunku drzwi, w których stanął mężczyzna
w kompletnym stroju motocyklisty. Wysokie buty, skórzane spodnie, kurtka z ochraniaczami
Strona 16
wzdłuż kręgosłupa, na głowie kask.
– Petr?
Mężczyzna zdjął kask.
– A spodziewałaś się kogoś innego?
Rzuciła mu się w ramiona. Żaden mężczyzna nie całował tak jak on. Mocno,
z determinacją, jakby był na wiecznym głodzie. Ale nawet gdy przygryzał jej wargi, to delikatnie
– tak, że nie czuła odrobiny bólu, tylko lekki dreszcz na plecach, ramionach i w końcu na
policzkach.
– Mamy ich – powiedział po chwili. – Porwali Lenę, zrobiłem zdjęcia.
– Wiem, przed chwilą dostałam od niej informację. Teraz czas na mnie.
– Boję się o ciebie.
– Nic się nie bój.
Zaczęła znów go całować, czując ten dreszcz.
97.09
Chciałem porozmawiać na temat mojego przeniesienia, ale od razu po wejściu do redakcji
zobaczyłem, że nie ma żadnego z dyrektorów, bo sekretarce nie było widać majtek. Gdy szefowie
są w firmie, ona przychodzi w spódnicy tak krótkiej, że musi wkładać wiele wysiłku w to, by je
zasłaniać. Cały czas obciąga spódnicę, zakłada nogę na nogę i wierci się na krześle. Wtedy
człowiek ma wrażenie, że na tym właśnie polega jej praca. Na zasłanianiu swoich majtek. A gdy
tylko dyrekcja wyjeżdża w delegację, to ona przychodzi w spódnicy za kolana, jakby dla nas
szkoda było widoku.
97.10
Powinienem był czuć się zaniepokojony, gdy pewnego dnia powiedziała:
– Tyłek masz niczego sobie. Dobrze poruszasz się na parkiecie. Może chcesz zarobić?
– Odbiło ci?
– Możesz zostać facetem, który tańczy przed panienkami.
– Żartujesz.
Nie żartowała. Okazało się, że to dość popularne i w każdym większym mieście jest
przynajmniej kilka grup tancerzy erotycznych. Zespół jej znajomego miał już zakontraktowanych
kilka najbliższych tygodni. Głównie weekendy. Czasami dziewczyny chcą zrobić niespodziankę
swoim przyjaciółkom, np. z okazji imienin. Choreografia jest rozłożona na czterech tancerzy, ale
akurat wczoraj jeden zrezygnował, więc pilnie potrzebują kogoś nowego. Pilnie, czyli od jutra.
– To nic skomplikowanego. Masz ruszać tyłkiem i się uśmiechać!
– Marysiu, ale ja ledwo potrafię tańczyć! – zaprotestowałem.
– Dziewczyny nie po to przychodzą, by patrzeć na kroki. Interesują się tylko twoim
tyłeczkiem.
Prawdę mówiąc, do tej pory nie wiedziałem, że mam tyłeczek. No, dupa, owszem, była,
do siedzenia, zasadniczo, ale jaki jest sens, żeby na nią patrzeć? A jednak. Zaprawdę powiadam
wam, mężczyźni nie mają pojęcia o tym, jak bardzo kobiety lubią ich pośladki.
Pewnie bym się na to nie zgodził, gdyby nie stawka. Za krótki występ, kwadrans, na
prywatnej imprezie tancerz dostaje minimum dwieście złotych, ale w klubie płacą już kilka razy
tyle. Za jutrzejszy, półgodzinny, miałem dostać osiemset złotych. Pół godziny gibania się na
scenie i problemy z czynszem znikają.
Strona 17
Z oporami, ale się zgodziłem.
Nazajutrz menedżer klubu, łysy czterdziestolatek, zaprowadził mnie do garderoby,
w której przebierało się kilku facetów.
– No, macie nowe ciacho – oznajmił, po czym uszczypnął mnie w pośladek.
Chciałem mu przywalić, ale Marysia Jezus mnie powstrzymała.
Przebraliśmy się w coś obrzydliwego. Na górę założyliśmy kuse kamizelki wyszywane
cekinami. Bez guzików, oczywiście, tak że od razu widać było tors i pępek. Do tego takie
idiotyczne spodnie z szerokimi nogawkami rozciętymi do połowy uda. Też z cekinami, jak dla
pajaców. I jeszcze kapelusz. Najgorsza była jednak bielizna. Miałem założyć stringi! Ja
w stringach? Nigdy w życiu! Nawet za osiemset złotych. Od razu powiedziałem to Marysi.
– Załóż, słowo ci daję, że lepsze stringi niż twoje bokserki – przekonywała.
Oczywiście, że nie dałem się przekonać. W końcu mam swój honor. Zostałem
w bokserkach.
– Jak chcesz – zachichotała Marysia. – Ale zobaczysz, że miałam rację.
Gdy weszliśmy na salę, widziałem tylko światło. Snopy dwóch jupiterów oślepiająco
waliły nam w oczy. Zabrzmiały werble, po czym rozległa się głośna muzyka, rytmiczny jazz,
trąbka i głos Armstronga, za którym Marysia z niezrozumiałych powodów przepadała. Ruszyła
pierwsza, my za nią. Od razu zniknęła. Mężczyźni, a ja wśród nich, zaczęli tańczyć. Mimo
głośnej muzyki słyszałem radosne okrzyki dziewcząt. Światło przygasło, reflektory zmieniły się
w punktowe i wtedy z przerażeniem zobaczyłem, że na sali jest z kilkadziesiąt, a może i ze sto
roztańczonych, rozradowanych dziewczyn. Te najbliżej sceny coś pokrzykiwały, wyciągając do
nas ręce.
Zacząłem liczyć minuty do końca naszego występu. Mniej więcej od jego połowy
mieliśmy zacząć się rozbierać. Nie całkiem, tylko do majtek, które dodatkowo mogliśmy
przesłaniać kapeluszami. Kiedy zdarliśmy z siebie kamizelki, salę wypełniły gwizdy. Trwały do
czasu, w którym każdy z nas jednym szybkim ruchem pozbył się spodni zapinanych na rzepy.
Dziewczyny zamruczały zadowolone, a gwizdy ustąpiły owacjom. Zasłoniliśmy naszą bieliznę
kapeluszami, a gdy co kilka taktów unosiliśmy je ku górze, cała sala rozbrzmiewała piskiem.
Dziewczyny chichotały, krzyczały, rzucały się w naszym kierunku, starając się odebrać nam
kapelusze i złapać za gumkę od majtek. I wtedy zrozumiałem, na czym polegał mój błąd.
Nie da się zedrzeć stringów z mężczyzny, który tańczy, trudno złapać za gumkę, ale bez
trudu można tancerza pozbawić bokserek. Nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało. Nagle moje
bokserki znalazły się poniżej kolan, potknąłem się, zaplątałem i leżałem jak długi wśród
ogłuszającego wrzasku zachwyconych dziewcząt. Po sekundzie moje bokserki znalazły się
w powietrzu i podrzucane jako trofeum zniknęły gdzieś w końcu sali. Chłopaki kończyły występ,
a ja siedziałem goły na podłodze. Na scenę posypały się pieniądze.
– Nadstaw kapelusz! Nadstaw kapelusz! – krzyczały rozbawione dziewczyny.
Na kilka sekund światło litościwie przygasło i wtedy mogłem się wycofać do garderoby.
– Ten numer z bokserkami menedżer wpisuje do repertuaru – ucieszyła się moja
dziewczyna. – Wszystkim bardzo się spodobało.
Taka była ta moja Marysia Jezus.
97.11
Kiedy kobieta mówi „weź mnie”, mężczyzna nawet się nie domyśla, ile to go może
kosztować. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy zacząłem znajdować w domu różne przedmioty.
Pierwszym było pióro kulkowe ystudio z tajwańskiej manufaktury, na pudełku widniała cena
Strona 18
dwieście dolarów. Wprawdzie Marysia chodziła jeszcze do liceum, ale wciąż gubiła długopisy
i sama takiego gadżetu z pewnością by sobie nie kupiła. Potem zauważyłem u niej najnowszy
model nokii, rzadkiego jeszcze wówczas telefonu komórkowego, wart był majątek. Poza nią
znałem najwyżej trzy osoby, które używały komórek. Zasięg był jeszcze tak kiepski, że z całej
ulicy wszyscy ich właściciele schodzili się wieczorami na plac między garażami a śmietnikiem,
bo tylko tam od osiemnastej do dwudziestej można było coś usłyszeć w tych telefonach.
Zazwyczaj stali tam prezes banku PKO, prezydent miasta i dwaj handlarze walutą, no i moja
Marysia Jezus między nimi, dzwoniąca Bóg wie do kogo. Gdy zapytałem, odpowiedziała, że to
nie moja sprawa. Coś mnie tknęło i zacząłem szukać. I bardzo dziwne rzeczy znalazłem. W kilku
miejscach. Wewnątrz tapczanu stojącego w dawnym pokoju gościnnym kilkadziesiąt opakowań
kosmetyków. Damskich, fabrycznie zapakowanych, z metkami sklepów i cenami takimi, że
każda miała jedno zero za dużo. W górnej szufladzie biurka zobaczyłem złote łańcuszki,
kolczyki, bransoletki. Wszystkie jeszcze z ceną, zazwyczaj wysoką. Otworzyłem następną
szufladę. Leżał w niej zestaw gadżetów erotycznych. Nie używała ich ze mną. Najdziwniejsza
była jednak znaleziona w pawlaczu nieco pognieciona trąbka z certyfikatem informującym, że
piętnastego stycznia 1934 roku podczas koncertu w Nowym Orleanie używana była przez Louisa
Armstronga i warta jest piętnaście tysięcy dolarów.
A kobiety dwulicowe nakładają rano dwa makijaże czy jeden?
97.12
Siedziałem z chłopakami przy piwie. Było nas czterech. Rozmowa zeszła na muzykę,
potem na Marysię Jezus. Lubiła jazz, a któryś z nich powiedział, że to zrozumiale w jej
przypadku, bo gatunek ten powstał w Nowym Orleanie, w dzielnicy prostytutek Storyville.
Pomyślałem o tej trąbce. Marysia często słuchała pochodzącego stamtąd Louisa
Armstronga, którego ojciec był marnie zarabiającym robotnikiem w fabryce produkującej
terpentynę, a matka i siostra z konieczności zostały prostytutkami.
– Nie żeń się z nią – rzekł jeden z nich. – Ten jej jazz jest podejrzany. A poza tym rude są
fałszywe, mówię ci.
– Bredzisz, stary – zaprotestowałem, dając mu w mordę. – Wiewiórki też są rude. A czy
widziałeś chociaż jedną fałszywą wiewiórkę?
– Może nie wiesz, ale przynajmniej dwóch z nas z nią spało – dodał drugi.
Nie wiedziałem. Łącznie ze mną to trzech z czterech. Trzy czwarte męskiej populacji,
statystycznie rzecz biorąc. Temu drugiemu na wszelki wypadek też dałem jednak w mordę. I od
tej pory po prostu nie wierzę w statystyki.
97.13
W kwestii dalekosiężnych perspektyw warto mieć świadomość, że nawet najpiękniejsze
nogi kończą się dupą.
Marysia Jezus często żądała, żebym ją klepał po tyłku. Z całej siły, żeby potem były
czerwone ślady. No to ją klepałem, co mi tam. Każdy by klepał. Lubiła dominujących mężczyzn,
może dlatego w końcu wybrała pracę w policji. Dla wszystkich to był szok, zwłaszcza gdy po
czterech latach została komisarzem, co jak na dziewczynę z niepewną przeszłością było dość
dziwne.
97.12
W irlandzkim pubie
Strona 19
Ten klient od razu zwrócił uwagę Tymona. Potężnie zbudowany, długie włosy, czarna
broda. Nie wyglądał na Irlandczyka. W dodatku zamawiał wódkę, a nie piwo lub whisky. Do
nikogo się nie odzywał, tylko pił. Od czasu do czasu łypał złym okiem na dwóch rudowłosych
młodzieńców siedzących przy sąsiednim stoliku.
Tymon przyjechał z Łodzi do Irlandii trzy lata temu. Od dwóch lat pracował w pubie
odwiedzanym głównie przez Polonię i Polaków, po akcencie potrafił poznać, że ci dwaj to
rodowici Irlandczycy.
Irytowali go. Wolałby, żeby poszli już do domu, chociaż zamawiali sporo i nie szczędzili
napiwków.
– Jakie jest zdanie zawierające dziewięć wyrazów, w tym cztery kłamstwa? – zapytał
jeden z nich.
– Nie wiem – przyznał drugi.
– Uczciwy Polak jedzie na trzeźwo własnym samochodem do pracy! – wypalił ten
pierwszy.
Zarechotali.
– A to znasz? – zapytał ten drugi. – Przychodzi Irlandczyk do hotelu, w którym na
recepcji pracuje Polka. I prosi ją: „Two tea to room two”. „Tam ta ram tam tam”, odpowiada mu
recepcjonistka.
Znowu zarechotali.
Tymon zacisnął zęby. Codziennie słyszał takie dowcipy. Nie potrafił się jednak
przyzwyczaić.
– A wiesz, że dziś siedmiu na dziesięciu Polaków żyje w stresie, a pozostałych trzech
w Dublinie? – ponownie zaczął ten pierwszy.
Zanim zdążyli po raz kolejny zarechotać, rosły brodacz zza sąsiedniego stolika cisnął
butelką. Rzut był celny. Jeden z mężczyzn osunął się na podłogę, trafiony w środek czoła. Drugi,
chudy i wysoki, natychmiast się poderwał i ruszył w kierunku brodacza. Złapał za klapy
i zamachnął się z całej siły. Tamten odskoczył, unikając ciosu. Rozpędzona pięść trafiła w pustkę.
Chudy Irlandczyk lekko się zachwiał, a wtedy brodacz natarł na niego barkiem. Rudowłosy,
przerzucony w ułamku sekundy przez plecy, padł na środek stołu, przewracając szklanki.
Goście pubu zerwali się zza stolików. Okrzykami zagrzewali do walki. Irlandczyk wstał
i otrzepał się z okruchów szkła jak pies wychodzący z wody. Z kilku miejsc na twarzy sączyła
mu się krew. Złapał butelkę po piwie i denkiem uderzył o kant stołu. Denko odpadło i w ręku
mężczyzny pozostała część butelki o krawędziach ostrych jak sztylety.
– Wal w Polaka! – podpuszczał ktoś z tłumu.
Skąd oni wiedzą, że to Polak? – przemknęło przez myśl Tymonowi. – Trzeba jakoś
ratować rodaka.
Wyjął spod blatu kij bejsbolowy i wyszedł zza kontuaru. Tymczasem brodacz sięgnął do
kieszeni. Sekundę potem w jego dłoni zalśniło ostrze sprężynowego noża. Przez chwilę stali tak
w bezruchu. Trzech uzbrojonych mężczyzn. Jeden miał nóż, drugi stłuczoną butelkę, trzeci kij do
bejsbola. Pierwszy ruszył ten wysoki Irlandczyk.
97.14
To miała być, jak zawsze, miłość wieczna. Byłem już z Magdaleną, ale czasami
spotykałem się jeszcze z Marysią Jezus. Już bez seksu, bo świata nie było poza Magdaleną.
Strona 20
Pamiętam jedno z naszych spotkań.
– Nadal bierzesz pieniądze od mężczyzn?
– Jasne. Co miesiąc od pewnego grubego inspektora.
– Nie masz już tego dość?
– Nie, przecież od niedawna pracuję w policji.
Kupowałem róże. Dla Marysi trzy czerwone, bo zawsze takie ode mnie dostawała, dla
Magdaleny trzy żółte. Raz przez pomyłkę wręczyłem Magdalenie te przygotowane na
imieninową imprezę Marysi Jezus. Uśmiechnęła się wtedy i rzuciła mi na szyję.
– Czerwone! Nareszcie czerwone jak miłość.
Zrobiło mi się gorąco. Ale nie dlatego, że miłość to efekt cieplarniany w środku
człowieka.
97.15
Takie ogłoszenie bym dał: „Szukam kobiety, doświadczonej specjalistki od nieporządku,
która zrobi bałagan w mojej głowie. Tylko poważne oferty”.
Na pewno sporo kobiet by odpowiedziało, bo powodowanie bałaganu w głowach
mężczyzn kobiety traktują misyjnie.
97.16
Radzę sobie nieźle, to znaczy, że wewnątrz jako tako, ale zewnętrznie jestem strasznie
wymiętolony. Potrzebna mi przynajmniej pomoc do prasowania, raz w miesiącu na kilka godzin.
Z prasowaniem zupełnie sobie nie radzę. Dałem ogłoszenie. W ciągu dnia odpisało dziesięć
dziewczyn, w tym trzy z kwalifikacjami na międzynarodową stację kosmiczną, a nie na żelazko.
Pierwsza z nich: „Ukończony Uniwersytet Medyczny (ratownictwo drogowe), obecnie:
Wydział Elektrotechniki Politechniki Warszawskiej, znajomość programów Microsoft Office,
Excel, Lotus, pakiet Adobe, PowerPoint, assembler programisty, język hiszpański – certyfikat
DELE Intermedio, język angielski – certyfikat IELTS, język niemiecki – certyfikat ZMP”.
Druga: „Licencjat na Wydziale Anglistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, obecnie
Akademia Ignatianum, Instytut Kulturoznawstwa, zaoczne studia językowe w Łodzi
(italianistyka i germanistyka), dodatkowo znajomość angielskiego i hiszpańskiego, podstawy
francuskiego”.
Trzecia: „Akademia Sztuk Pięknych (malarstwo), indywidualne wystawy w Bremie
i Londynie. Języki: polski i litewski, angielski na poziomie podstawowym”.
Patrzę na kwalifikacje tych dziewczyn i myślę, że to nie one mnie, lecz ja im powinienem
prasować. Za moich czasów w szkole uczyło się tylko rosyjskiego. Tej trzeciej boję się więc
najmniej, przynajmniej nie straszy tymi językami jak siedmiogłowe smoki.
97.17
– Nazywam się Migle, Migle Tulicka.
– Migle? Co to za imię?
– Migle to po litewsku mgła. Urodziłam się na Litwie.
Mgła Tulicka. Czy można się piękniej nazywać?
– Dobrze, niech pani jutro przyjedzie.
97.18