Galland Nicole - Zemsta róży
Szczegóły |
Tytuł |
Galland Nicole - Zemsta róży |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Galland Nicole - Zemsta róży PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Galland Nicole - Zemsta róży PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Galland Nicole - Zemsta róży - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Nicole Galland
ZEMSTA RÓŻY
Przełożył Jarosław Włodarczyk
Strona 3
Strona 4
Prolog
(Fragment przedstawiający najważniejsze elementy tego, co ma nastąpić)
7 czerwca, pod koniec XII stulecia
w dziewiątym roku panowania Konrada Sprawiedliwego na tronie Świętego
Cesarstwa Rzymskiego
siedem albo osiem lat po trzeciej krucjacie
w drugiej dekadzie epoki miłości dworskiej, kiedy to pojawiła się myśl,
że kobieta może jednak posiadać jakąś wartość ponad talią
t Kobiety kończyły przemieniać się w damy. Robiły to w najbardziej okazałym
namiocie stojącym na placu budowy górskiego pałacu, podczas gdy większość
mężczyzn spożywała śniadanie na zewnątrz.
- Kogo grasz tym razem? - spytała jedna z nich.
- Będę kasztelanką Berna - odpowiedziała ciemnowłosa dziewczyna.
- Na czyje życzenie? - chciała wiedzieć blondynka.
- Księcia Bawarii - odrzekła tamta, wywołując zazdrosny pomruk kilku
pozostałych.
Pod okiem Marcusa dwanaście par rąk przetrząsało stosy wytwornych szat.
Wszystkie kobiety - łącznie z tymi kilkoma zrzędami, które robiły to tylko dla
zapłaty - teraz były uśmiechnięte, rozpromieniły się na widok wspaniałych
brokatów, fantazyjnych, egzotycznych tkanin, rękawów lamowanych złotem,
jedwabnych i skórzanych pasów, strojów, o których trubadurzy mogliby trajkotać
całymi godzinami. Namiot był przestronny i jasny; jego dach został zwinięty, aby
przez gałęzie ocieniających go brzóz i jodeł wpuścić do środka światło letniego
poranka.
Pałac dopiero powstawał. Ściany dziedzińca nie były ukończone (choć już
zdążono go przesadnie ozdobić), za to na szczęście działała
Strona 5
kuchnia. Jedynymi gotowymi, stałymi budynkami były szopy dla robotników i
ich narzędzi, ale wszystkich tych ludzi usunięto stąd na te dwa tygodnie. Ta część
placu, na której rozbito namiot dla pań, nie była jeszcze nawet ogrodzona. Wzgórze
wznosiło się tam tak stromo, że stanowiło niemal zalesione urwisko; przypadło to do
gustu Jego Wysokości: natura zerkała płochliwie na coś, co wkrótce stanie się
wspaniałym, sztucznym światem, najznakomitszym, najbardziej olśniewającym
spośród wielu olśniewających pałaców tego monarchy. Na razie niedokończony
zamek, wraz z namiotami i prowizorycznymi budynkami, tworzył iluzję idylli, a
iluzje zawsze mogą się przydać monarsze.
- Ja przez kilka dni będę pastereczką - oznajmiła kobieta obdarzona
najbujniejszym biustem i, mrugając, dodała - dla biskupa Friedbergu.
Wszyscy - oprócz Marcusa - roześmiali się. Kobieta spojrzała na wysoką
niewiastę o wydatnych kościach policzkowych.
- A ty, Jeannette? Kim masz być?
- Nagą siostrą hrabiego Savoy - powiedziała Jeannette, udając powagę.
- Na czyją prośbę? - spytała inna z obecnych.
- Hrabiego Savoy - odparła, szczerząc zęby, i namiot zatrząsł się od śmiechu.
- Po tym, co słyszałam o jego siostrze, dziwię się, że sama nie przyjechała -
mruknęła jedna z kobiet do drugiej, i znowu wszystkie się roześmiały.
Namiot ten często rozbrzmiewał wesołością, co roku, na każdym ze stoków, na
jakim go rozbijano. Do prałatów, rycerzy i arystokratów na zewnątrz dobiegały
jedynie radosne tony samego śmiechu, ale nie sarkastyczne uwagi, które go
wywoływały, a kobiety wiedziały, że na tym między innymi polega ich urok.
Oprócz cesarskiego zarządcy Marcusa tylko Konrad - ich władca i gospodarz - miał
pewne pojęcie o tym, co tak bardzo je bawiło.
Marcus był czarnowłosym mężczyzną z podłużną twarzą o ostrych rysach. Co
roku kobiety drażniły się z nim, mówiąc, że tak atrakcyjnemu mężczyźnie z chęcią
oddałyby cnotę, gdyby nie zdążyły jej już postradać. Zazwyczaj odpowiadało mu
ich towarzystwo, a one mu go nie skąpiły, bo nie miał wobec nich wielkich
wymagań. Ale w tym roku był strapiony i dręczył go jakiś niepokój.
Strona 6
To, co Marcus zawdzięczał wyglądowi, Konrad - Król Niemiec, Sycylii,
Burgundii i władca Świętego Cesarstwa Niemieckiego - zyskiwał dzięki urokowi
osobistemu. Jeśli chodzi o wygląd, był wysokim, solidnie zbudowanym mężczyzną
o idealnych zębach i bladych oczach; miał jasnorude włosy i brodę, a każdy jego
palec zdobił pierścień z innym klejnotem. Wyrósł teraz w drzwiach, odziany w
purpurę i złoto, promieniejąc niezachwianą pewnością siebie budowniczego
imperium. Zręcznie posługując się przelewem krwi i dyplomacją, zapracował na
prawo do pokoju, dobrobytu oraz do odprawiania tego niekonwencjonalnego (ale
zyskownego dla kobiet) letniego rytuału - do patronowania dwóm tygodniom
najprzedniejszej rozpusty w całym cesarstwie. Tego roku hulanka miała się odbyć
między pokrytymi lasem wzgórzami pod Szwarcwaldem, z dala od nieznośnych
Włochów na południu i dokuczliwych Burgundczyków na zachodzie. Proste kobiety
pracujące przy dworze królewskim rywalizowały o zaproszenie na te dwa tygodnie
opływania w dostatki - noszenia sukien, o których posiadaniu nie mogłyby nawet
marzyć, jedzenia leguminek i innych pyszności, na które w domu nie mogłyby sobie
pozwolić, cieszenia się niemal takimi samymi względami, jakimi na co dzień
darzono odgrywane przez nie arysto-kratki - zakończone otrzymywaniem sowitej
nagrody z wypielęgnowanej ręki samego cesarza. Ich jedynym obowiązkiem
wykraczającym poza to, co zazwyczaj robiły, było rozwiązywanie języków
pobudliwym paniczykom, których ojcowie, wujowie, starsi bracia lub opiekunowie
nie zawsze byli przychylnie nastawieni wobec swojego cesarza. Tylko minstrel
Jouglet potrafił zdobyć dla Konrada lepsze informacje niż uczestniczki tej
swawolnej przebieranki.
- Wasza Wysokość! - zawołały kobiety niemal jednocześnie, kiedy zdały sobie
sprawę, kim jest mężczyzna, który w towarzystwie straży przybocznej właśnie
wyłonił się zza poły namiotu. Wszystkie dygnęły bez skrępowania, mimo że odziane
były jedynie w liche koszule.
Konrad zachichotał.
- Witam panie na obchodach ostatniego lata mojego stanu kawalerskiego. Te
halki się nie nadają. Przywieźliśmy dla was lepszą bieliznę - będziecie mogły ją
zatrzymać! Niech twój chłopak je tu przyniesie - powiedział cicho do stojącego za
nim Marcusa. Po czym znów zwrócił się do kobiet. - Na obiad, moje perełki, sarnina
w płatkach róży i gęś
Strona 7
w kwasie z winogron. Czy zanim zaczniemy, do moich uszu powinny dotrzeć
jakieś skargi?
- Ja mam jedną skargę: seneszal Marcus nie poprosił mnie, żebym
wygospodarowała dla niego jakąś chwilę - powiedziała piersiasta pastereczka,
wywołując powszechny chichot.
Marcus zaskoczył wszystkich, rumieniąc się.
- Za bardzo zajęty jestem w tym roku - bronił się, nieznacznie odwracając
wzrok.
Kobiety zaczęły przekomarzać się z nim, udając rozczarowanie, a Konrad
pokręcił głową w geście braterskiego smutku.
- Wiem, moje ślicznotki, wiem, ten człowiek łamie wszelkie zasady. Nie chce
mi powiedzieć, o co mu chodzi. Podejrzewam, że zajmuje go jakaś własna
rozrywka. - Pod nosem dodał groźnie: - I zamierzam dowiedzieć się, kto mu jej
dostarcza.
Marcus mimowolnie się wzdrygnął. Konrad ze śmiechem klepnął go w ramię.
- Do zobaczenia na zewnątrz - rzekł, po czym nakazując gestem Marcusowi, by
odsunął płócienną połę, zamaszystym krokiem wyszedł na rześkie, chłodne
powietrze poranka.
Ku wielkiemu rozdrażnieniu Konrada skrzypek Jouglet nie pojawił się tego lata.
Przez wiele lat młody tenor sumiennie rezygnował z innych przygód, by ze
skrzypcami i smyczkiem w rękach stawiać się na rozpoczęciu hulanki, któremu
zawsze przewodził. Konrad nie potrafił sobie wyobrazić pokusy, która mogła zabrać
mu jego ulubionego muzykanta. Co nie zmieniało faktu, że muzykant się nie
pojawił. Nieobecność ta irytowała tym bardziej, że akurat tego lata trzeba było
tłumić kakofonię plotek dotyczących ślubu władcy. Oburzające ambicje terytorialne
króla francuskiego ukazały konieczność wzmocnienia pozycji cesarza na zachodzie;
ponieważ dawno już powinien wejść w związek małżeński, postanowił poszukać
sobie żony na zachodnich rubieżach swojego cesarstwa. Konkretnie, panna młoda
miała pochodzić z niechlubnie wyróżniającego się swoją niezależnością
pogranicznego hrabstwa Burgundii, które historycznie bardziej było związane z
księstwem Bourgogne leżącym po drugiej stronie Saony niż z samym cesarstwem.
A tak się składało, że Burgundią rządził stryj Konrada, Alfons, którego Konrad nie
znosił. Alfons, tak jak każdy poprzedni hrabia Burgun-
Strona 8
dii, szukal sposobności do osłabienia zwierzchnictwa cesarza; zatem Konrad,
jak każdy poprzedni cesarz, starał się mocniej związać serce Burgundii z własnym
dworem. Córka Alfonsa, Imogen, dziedziczyła Burgundię - ślub z nią stanowiłby
szybki, skuteczny sposób na zakończenie konfliktu. Ale Rzym zakazywał
małżeństwa rodzeństwom stryjecznym, Imogen została więc zaręczona z
Marcusem, podczas gdy dla Jego Cesarskiej Mości szukano innych panien z
Burgundii. Niestety, i radzie cesarskiej, i cesarzowi przysługiwało prawo weta we
wzajemnych sporach, co powodowało odrzucenie każdej z poczynionych do tej pory
sugestii - dla Konrada do przyjęcia był jedynie taki związek, który umacniałby jego
władzę, podczas gdy rada, zachęcana przez papieża, gotowa była zaakceptować
jedynie małżeństwo, z którego nic podobnego nie mogłoby wyniknąć. Doszło już do
tego, że coraz bardziej znużonemu Konradowi przedstawiano opis każdej
niezamężnej burgundzkiej szlachcianki. Jouglet był potrzebny, żeby zręcznie
odrzucić każdą z tych propozycji.
Kiedy już kobiety przeistoczyły się w wielkie damy, Marcus skinął na
muzyków. Tłumek kurtyzan skierował się do wyjścia za jego plecami. Reakcja
zgromadzonych na zewnątrz panów była natychmiastowa i żywa.
Później, w ciągu tego popołudnia, Konrad miał zamiar znaleźć zastępczą
księżnę Austrii, ale poranek przeznaczył na dumne paradowanie po mokrym od rosy
dziedzińcu i sprawdzanie, czy na pewno wszyscy posłusznie oddają się
nieprzyzwoitym rozrywkom i czy są wdzięczni swojemu władcy za stworzenie im
do tego okazji. Dwaj członkowie jego osobistej straży pozostawali za nim w
dostatecznie dalekiej odległości, by mógł udawać, że ogóle ich tam nie ma.
Ponieważ zapewnienie każdemu oddzielnego namiotu w tym odległym górskim
zakątku byłoby trudne, kopulowanie odbywało się w bardzo bezceremonialnej
atmosferze. Jedynie Konrad i Marcus posiadali własne kwatery. Obydwa namioty,
podobnie jak ten, w którym przygotowywały się kobiety, pokrywały wizerunki
czarnego cesarskiego orla oraz rodzinnego herbu Konrada - czarnego stojącego lwa.
Konrad przez cały ranek zerkał kątem oka na połę namiotu swojego seneszala. Nikt
nie wchodził do środka, ani stamtąd nie wychodził, do chwili kiedy schronił się w
nim Marcus, który jednak był zupełnie sam. Cesarz
Strona 9
dal strażnikowi znak, by zaczekał na zewnątrz, i wślizgnął się do namiociku,
szczerząc zęby w pełnym samozadowolenia uśmiechu.
Marcus nie pozbył się swojej tajemniczości nawet we wnętrzu własnego
namiotu. Spod prześcieradła nie widać było ani jego, ani kobiety, której obecność
nie ulegała wątpliwości, mimo że oboje starali się cicho zachowywać. Konrad
odczekał chwilę, sądząc, że w końcu go zauważą; przywykł do tego, że jest
zauważany natychmiast - przez każdego, a zwłaszcza przez swojego zarządcę.
Jednak tym razem był on zbyt zajęty swoją towarzyszką. Cesarz schylił się więc,
nagłym ruchem zerwał pościel skrywającą tych dwoje i odrzucił ją do tyłu.
Kochankowie odskoczyli od siebie niczym spłoszone króliki. Młoda kobieta
wtuliła twarz w podgłówek, ale Konrad zerwał i tę osłonę, rzucając ją na ziemię.
Dziewczyna skuliła się, zwinęła w kłębek, usiłując ukryć swoją nagość i tożsamość.
Ale Konrad ją rozpoznał.
Cesarz - człowiek bardzo elokwentny - tym razem rozdziawił tylko usta. Marcus
zamarł, rozpaczliwie próbując dostrzec w wyrazie twarzy Konrada coś, co nie
świadczyłoby o tym, że jego kariera dworska obraca się w proch.
Nagle władca wybuchnął gromkim śmiechem.
- A zatem moja kuzyneczka Imogen wychodzi za wieprza! - ryknął. - Nie
możesz chociaż, chłopie, poczekać do ślubu? - Nagle zobaczył, że jego wciąż
osłupiały zarządca nie jest odpowiednio przygotowany do popełnienia czynu
nierządnego. - Nie zdjąłeś ineksprymabli - powiedział oskarżycielskim tonem.
Ciemna skóra Marcusa nabrała koloru rzodkiewki.
- Nigdy bym nie ośmielił się postąpić tak swobodnie przy damie równie
cnotliwej jak miłościwa pani Imogen - wyjąkał, wywołując tym wybuch jeszcze
donośniejszego śmiechu u swojego cesarza.
- Marcus, na Piotra i Pawła, leżycie w jednym łóżku, mamy bachanalia, a ona
jest goła niczym Ewa przed zerwaniem owocu!
Kobieta, znacznie młodsza od obu mężczyzn, brunetka o przyjemnej dla oka
jasnej karnacji, znalazła nocną szatę Marcusa i zarzuciła ją na ramiona. Miała nie
mniej zmartwiony wyraz twarzy niż on. Skrywała się teraz za nim, a on przesunął
się, by zasłaniać ją własnym ciałem.
Strona 10
- Najjaśniejszy Panie, kuzynie, zaklinam cię, zechciej nie mówić o tym mojemu
ojcu - szepnęła zbolałym głosem, nie podnosząc wzroku.
- Jeśli jedno z was powie mi, dlaczego, u diabła, Marcus nie zdjął ineksprymabli,
będę gotów rozważyć tę prośbę - powiedział Konrad życzliwie i przysiadł na
jedwabnych prześcieradłach pokrywających składane łóżko. - Dookoła wrze orgia, a
tak doświadczony uwodziciel trawi, że tak powiem, swój czas w gaciach, ze swoją
przyszłą żoną, której nawet nie próbuje niewolić! To już jest nie tylko przewrotne,
ale wręcz podejrzane.
Marcus uniósł kąciki ust, starając się wyglądać na rozbawionego. Potem
skrzywił się i wyznał:
- Najjaśniejszy Panie, może to brzmieć niedorzecznie, ale prawda jest taka, że
się kochamy...
- Zatem dlaczego jesteś w gaciach? - powtórzył Konrad.
- Bo... - Marcus nie mógł nad sobą zapanować, odezwała się więc Imogen, która
wyjaśniła sprawę z ponurą rzeczowością.
- Twój wierny sługa jest zbyt szlachetny, aby mnie posiąść przed właściwym
ślubem. Chroni moją cnotę na wypadek, gdybym miała jednak poślubić kogoś
innego. Oboje wiemy, że ten związek jest sprawą polityczną, i że Wasza Wysokość
może w każdej chwili uznać za konieczne jego przecięcie - powiedziała zza prawego
barku Marcusa, nerwowo ściskając jego ramię.
Wyraz rozbawienia natychmiast znikł z twarzy Konrada.
- Tak - zgodził się, czując zdenerwowanie, częściowo z powodu samej sytuacji,
częściowo dlatego, że musiał myśleć o takich rzeczach, nawet podczas orgii.
Kochankowie z niepokojem wyczekiwali słynnego wybuchu cesarskiego gniewu.
- W rzeczy samej... na miłość boską, ależ z was głupcy.
- Wiem, Najjaśniejszy Panie - wstydliwie wymamrotał zarządca. W
opiekuńczym geście Imogen zsunęła dłoń z jego ramienia na pierś. Marcus się
zarumienił.
- Jej ojciec zażąda twojej skóry, jeśli się dowie. Pomyśl, w jakiej wtedy będę
sytuacji. Wiesz, że nienawidzi moich ministerialów, Marcus - wykorzysta to, żeby
upokorzyć całą waszą klasę! Jak, u diabła, mogłeś być tak samolubny?
Marcus siedział z płonącymi policzkami, wbijając wzrok w ziemię.
Strona 11
- Wybacz, Miłościwy Panie - wyszeptał.
- To zupełnie do ciebie niepodobne! Nigdy nie byłeś lekkomyślny! Przecież to
jest godne tych rycerzy-jełopów z pieśni Jougleta.
- Nie sądzę, bym mógł zaliczać siebie do grona romantycznych rycerzy,
Najjaśniejszy Panie.
Konrad spojrzał na niego z osłupieniem.
- Rzekłeś „romantycznych rycerzy"? - wykrztusił. - Opętało cię? Mój przyjaciel
Marcus nie mawia takich rzeczy. - Marcus nie oponował; zachowując bardzo
wyprostowaną pozycję, wciąż spoglądał w dół. Konrad wydał z siebie pogardliwy,
lekceważący dźwięk. - Dopilnuję, żeby zostawiono was w spokoju - powiedział
szorstko. - Ale ona nie opuści tego namiotu nawet w przebraniu, zrozumiano? Nikt -
n i k t - nie może się dowiedzieć, że ona tu jest. Nigdy. Kto by uwierzył, że jest
czysta, gdyby ją tak przyłapano w namiocie? Postawiłoby to nas w złym świetle, a ją
pozbawiło wszelkiej wartości, gdybym chciał, żeby poślubiła kogoś innego.
- Nikt się nie dowie, Najjaśniejszy Panie - obiecał Marcus.
- A ty nigdy więcej nie narazisz mnie w ten sposób na kompromitację - ciągnął
Konrad. - Albo następnym razem posmakujesz bata, zamiast tego - uderzył Marcusa
w policzek. Cios był mocny. Imogen zagryzła wargi; Marcus nawet się nie
wzdrygnął.
Nieco ulżywszy oburzeniu, Konrad wziął głęboki oddech.
- Masz jakiś sposób, żeby ją stąd wydostać?
- Tak, Najjaśniejszy Panie.
- Jeśli Jouglet był w to wplątany, a na pewno był, też za to zapłaci. Właśnie, a
gdzie on w ogóle jest?
- Jouglet? - Marcus nerwowo pokręcił głową. - Na Boga, Najjaśniejszy Panie,
ten plotkarz? On nic o tym nie wie. Sam wszystko zorganizowałem. Ale obiecuję, że
ona nie zostanie skompromitowana.
- To dobrze - powiedział Konrad surowo. - Bo nie chcę problemów z jej ojcem. I
bez tego mam z nim dopust boży. To by dopiero była dla niego woda na młyn, ty
zakochany durniu. - Jęknął. - No a k a r d y n a ł P a w e ł byłby zupełnie
wniebowzięty.
- Jej ojciec myśli, że ona przebywa w klasztorze - śpiesznie wyjaśnił Marcus.
Konrad wstał.
Strona 12
- Jeśli on się o tym dowie, Marcusie, mnie tu nie było. Jeśli mnie o tym
poinformuje, będę wstrząśnięty i oburzony. Publicznie wymierzę ci surową karę.
Wiesz, że nie zmienię zdania.
- Jeśli tylko jej nie ukarzesz, Konradzie - ośmielił się powiedzieć Marcus,
ponieważ rozmowa miała prywatny charakter, a ich znajomość trwała już od
kilkudziesięciu lat. Konrad zmarszczył brwi.
- Ukarzę każdego, kogo poszkodowany uzna za winowajcę; brakuje mi tylko
problemów z księciem Burgundii, kiedy próbuję znaleźć małżonkę w rodzinach jego
wasali. Chryste Panie! - Zaczął wychodzić z namiotu, po czym odwrócił się, żeby
wypowiedzieć ostatnie ostrzeżenie:
- I nie ściągaj ineksprymabli, Marcusie.
Pozostawieni samym sobie, kochankowie wymienili spojrzenia pełne ulgi i
zarazem bólu.
Strona 13
Księga pierwsza
1. Idylla
(Wiersz albo krótki utwór prozatorski, którego akcja rozgrywa się w
sielankowej scenerii)
16 czerwca
Minstrel Jouglet i Lienor znów ze sobą flirtowali, oczekując na Willema przy
schodach małego dziedzińca. Zielona lniana tunika Lienor była z tyłu zasznurowana
nieco za ciasno, jak na gust jej matki, ale i Jougletowi, i Lienor najwyraźniej się to
podobało.
- Jestem zaskoczona, że Willem się na to zgodził - powiedziała Lienor, która
była przypuszczalnie najpiękniejszą kobietą w hrabstwie Burgundii i zdawała sobie
z tego sprawę, ale specjalnie się tym nie przejmowała. - Robi to tylko ze względu na
ciebie, Jouglet. Mnie mój brat nie pozwala na nic - dodała z wdzięcznym
uśmiechem.
- Dba jedynie o twoje bezpieczeństwo, miłościwa pani - odrzekł spokojnie
minstrel. - Pomyśl tylko o tych wszystkich wymizerowanych wędrownych
muzykantach, którzy wykorzystaliby każdą okazję, by pozbawić cię czci.
Lienor bawiła się swoim wiankiem z róż.
- Jest nadmiernie ostrożny. Więcej swobody miałabym w lochach opactwa.
- Nieprawda, moja pani - zagruchał Jouglet. - Jest on człowiekiem wielkiej
pobłażliwości. Niech zaświadczy o tym jego przyjaźń dla mnie.
Lienor przewróciła oczami i westchnęła lekceważąco.
- Ty, to co innego, jesteś mężczyzną. - Przebiegła wzrokiem po jego
młodzieńczym, szczupłym ciele i dodała, chichocząc:
- Znaczy... niemal nim jesteś.
Obdarzony chłopięcą urodą Jouglet nawykł do tego rodzaju prztyczków, ale
mimo to wyglądał na dotkniętego.
Strona 14
- Co moja pani miała na myśli, mówiąc „niemal"? Czy znów mam dowieść swej
wartości? Zatem błagam panią o wyznaczenie mi zadania godnego największego
bohatera, bym mógł pokazać, że jestem wart jej niewieścich względów. - Ale oboje
się uśmiechnęli; wielokrotnie już prowadzili tę grę.
- Niech tak będzie, błędny rycerzyno - przemówiła Lienor z udawaną pogardą.
Wielkopańskim gestem wskazała bramę rezydencji. - Przemierzaj zatem ziemię
przez dziesięć lat i przywieź mi... - Spojrzała na swoje jasne ręce. - Przywieź mi
magiczny pierścień, który zmieni mnie w królową wszystkiego, na co spojrzę.
- Twoje szczęście jest dla mnie niczym Święty Graal, pani - oznajmił Jouglet z
absurdalnie przesadną powagą i ukłonił się nisko.
- Czyżby? - zagderała Lienor. - Czekam tu już od dziesięciu lat. Do tej pory
mogłeś dla mnie chociaż zaszlachtować smoka. Ale jestem tak łaskawa i
wyrozumiała, że zadowoli mnie magiczny pierścionek.
- Racz uznać swój rozkaz za wykonany, moja pani. Mam nadzieję, że gdy wrócę,
dostąpię zaszczytu spoczęcia na twym różowym łonie.
- M o j e łono jest b i a ł e - powiedziała Lienor, udając rozdrażnienie. Jouglet
posłał jej szelmowski uśmiech.
- Ale nie będzie po tym, jak ja się nim zajmę.
Lienor zachichotała; jej matka, Maria, która stała o kilka kroków dalej, bacznie
im się przysłuchując, cmoknęła z niezadowoleniem, ale nic nie powiedziała. W
ciągu trzech lat przyzwyczaiła się do niezapowiedzianych wizyt Jougleta i
pozwalała mu bez przeszkód poruszać się prawie po całym domu; nawet gdyby
grajek posiadał tę brutalną, samczą moc, która mogłaby wystawić na szwank
czystość młodej damy - a nie posiadał - Lienor pozostałaby na nią odporna.
Z ciemności cuchnącej stęchlizną stajni wyłonił się Willem. W jaskrawym
świetle musiał zmrużyć oczy. Na jego nadgarstku siedział spętany sokół w kapturku.
Willem był przystojnym mężczyzną, którego łagodność skrywał krzywy nos,
świadczący o uczestnictwie w zbyt wielu bójkach. Nie mógł powstrzymać
uśmiechu, widząc, jak jego siostra i ich gość znowu przekomarzają się ze sobą.
Zachowywali się okropnie, ale zbyt mocno lubił i ją, i jego, żeby udzielić im nagany
mogącej odnieść jakiś skutek. Mimo że muzykant rzadko zapuszczał się tak daleko
na zachód, Willem nie był równie blisko z nikim innym spoza rodziny.
Strona 15
W świecie, w którym nauczył się nie ufać prawie nikomu, Jougletowi ufał
całkowicie i bez zastrzeżeń.
Za Willemem szedł stajenny, prowadząc trzy osiodłane konie. Obaj minęli
drewnianą kadź, w której moczyły się orzechy włoskie, zdewastowany przez króliki
ogród ziołowy i drewnianą kapliczkę, po czym zatrzymali się przed schodami
prowadzącymi do głównej sali.
Stojąca u ich szczytu Lienor z zadowoleniem splotła dłonie.
- To dopiero będzie radość! I tak poważna zmiana naszych domowych zasad -
dodała znacząco. - Z pewnością zauważyłeś - Willem woli, żebym była nie
myśliwym, ale zwierzyną: dla bogatych mężczyzn poszukujących partnerki.
fouglet uniósł ponad nią głowę i zanucił sugestywnie chropowatym tenorem:
- Czyż winisz bogatych mężczyzn? Gdybym był bogaczem, sam spróbowałbym
cię posiąść.
Lienor wyglądała na zachwyconą tym wyznaniem; Willem nakazał ostro:
- Zachowuj się, stary - ale zrobił to tylko z poczucia obowiązku.
- Tak, n i g d y nie będziesz mógł mnie wydać za mąż, jeśli ludzie zaczną gadać,
że przymilam się do jakiegoś wędrownego grajka - powiedziała z uśmiechem
Lienor. Wraz z Jougletem zeszła po schodach; jej biała dłoń spoczywała na jego
opalonej ręce.
- Próbuję ci tylko pomóc, przyjacielu - zapewnił Willema Jouglet. - Nauczono
mnie przymilania na najznakomitszych europejskich dworach. W jaki sposób ona
miałaby poznać kobiece sztuczki, gdyby nie było przy niej zalotnika, na którym
mogłaby je ćwiczyć?
- Akurat na brak zalotników nie musi narzekać - powiedział Willem,
uśmiechając się cierpliwie. - Problem mamy jedynie z tym, jakiego sortu są ci
zalotnicy.
- W każdym razie, trudno mówić o flircie, kiedy zalotnik ma jeszcze chłopięcy
głos - droczyła się Lienor.
Zanim Jouglet zdążył zareagować, Willem powiedział:
- Uważaj Lienor, gdy w zeszłym tygodniu spytałem go przy szachach, czy
czasem nie jest eunuchem, rozkwasił mi nos.
- A potem ty podbiłeś mi oko - przypomniał mu Jouglet dziwnie uradowanym
głosem.
Strona 16
- A potem ty tak mi przykopałeś kolanem, że powinienem kazać cię za to
powiesić.
- No, ale przynajmniej wiemy na pewno, że t y nie jesteś eunuchem
- zauważył Jouglet, klepiąc Willema w ramię.
Sokół zaskrzeczał, czując Jougleta w pobliżu; muzykant się odsunął. Lienor ze
słodką, kokieteryjną minką wzięła od stajennego ozdobione frędzlami cugle.
- Jouglet, polowałeś już kiedyś? Chyba boisz się sokołów. Ależ to zabawne.
- Lienor, nie bądź niegrzeczna - powiedział Willem.
- Moja pani w ten dworny sposób okazuje afekt. Jej prztyczki są więc dla mnie
pieszczotami - obronił ją Jouglet bez zająknienia i otrzymał w nagrodę uśmiech
Lienor. Stajenny podawał wodze drugiego z wierzchowców, pulchnego kasztana.
Jouglet wziął je, nieufnie spoglądając na ogromny łeb zwierzęcia.
- Poczekaj, aż Lienor usiądzie na swoim; potem stajenny ci pomoże
- uprzejmie zaproponował Willem, uważając, by jego ton nie brzmiał
protekcjonalnie.
Sądząc po minie Jougleta, sprawił mu tym taką ulgę, że uznał pomysł zabrania
go na polowanie z sokołem za nierozsądny. Nie było to pierwsze mało rozsądne
przedsięwzięcie, do jakiego nakłoniła go siostra swoją przymilnością - wbrew temu,
co można by sądzić na podstawie jej fałszywie skromnego wizerunku, sama często
się w nie wplątywała. Przywykł do tego tak samo jak Jouglet, który przez cały czas
trwania ich przyjaźni był sojusznikiem (i adoratorem) jego siostry. Wybierali się
więc na polowanie z sokołem, mimo że mniej niż trzy tygodnie temu przyrzekł sobie
nigdy więcej nie podejmować się tego typu eskapad. Było to w dniu, gdy wbrew
sobie, uległszy namowom tych dwojga, zabrał ich na ćwiczenia rycerzy i giermków
stacjonujących w twierdzy Dole. Lienor nie stało się właściwie nic, oprócz tego, że
sparzyło ją słońce. Wytrąciły ją także z równowagi wybuchy przemocy, jakie
towarzyszyły jej pojawieniu się. Natomiast Jouglet pochopnie wyskoczy! na ring, na
którym nieźle sobie poradził z kilkoma spośród starszych chłopaków, ale skończył z
poobijanymi żebrami i podbitymi oczami; przez dziesięć dni nie mógł się ruszyć z
bólu.
Strona 17
Kiedy Lienor i jej brat siedzieli już na swoich wierzchowcach, stajenny odwrócił
się, by pomóc Jougletowi. Spasiony kasztan tupnął tylnym kopytem, lekko się
poderwał i uniósł łeb, by nasłuchiwać dalekich odgłosów, które popołudniowy
wietrzyk przynosił zza bramy. Potem, nadymając brzuch, zarżał głośno i przeciągle.
Jouglet odskoczył. Drugi koń nastawił uszu, a rumak Willema, Atlas, też wydał z
siebie dźwięk, na który odpowiedziało podobne rżenie dochodzące ze wzgórz.
Brat i siostra wymienili ze sobą spojrzenia i głosami pełnymi zarówno
rozbawienia, jak i rezygnacji zawołali jednocześnie:
- Erec.
Po czym Lienor szepnęła:.
- Wymknijmy się przez bramę od strony rzeki, a matka powie mu, że cały dzień
nas nie będzie.
Willem zmarszczył brwi i napinając bark, posadził sokoła na drugim ramieniu.
- To byłoby niegrzeczne i nieuczciwe, Lienor.
- Po tym, co słyszałem o Ereczku, nie winiłbym jej - powiedział Jouglet. - To ten
twój jurny kuzynek, zgadza się? Twój mały giermek?
Willem był zaskoczony.
- To wyście się jeszcze nie spotkali? Tak, to ten słynny kuzynek. I giermek -
wyszczerzył zęby - oraz konkurent do ręki tej pani.
Lienor wyciągnęła szyję, żeby spojrzeć za Willema i rzucić uśmiech Jougletowi.
- Nieprawda - zapewniła minstrela.
- Skoro jest twoim giermkiem, musi robić, co mu każesz. Więc go po prostu
odpraw - pogodnie zasugerował Jouglet.
Willem zastanawiał się, ile będzie musiał wyjaśnić; nie był to jego ulubiony
temat rozmów, nawet tych prowadzonych z bliskim powiernikiem. - To prawda, że
uczył się jako mój giermek, ale niespodziewanie został moim panem...
- Panem? - powtórzył Jouglet. - Twoim panem jest Alfons, hrabia Burgundii; nie
możesz stać niżej od jakiegoś pośledniego...
Lienor zacisnęła wargi; Willem zarumienił się, ale zachował niezmieniony
wyraz twarzy i nie nawiązał do uwagi Jougleta. - Erec jest młodszy ode mnie, a
nawet od Lienor, ma zaledwie siedemnaście lat.
Strona 18
Ale w przedziwny sposób radzi sobie z końmi i byl wspaniałym giermkiem, co
podobało się rodzinie - rycerskie rzemiosło jest idealnym powołaniem dla
młodszego syna...
- ... ale nagle jego ojciec i starszy brat w ciągu jednego tygodnia zostali wezwani
na spotkanie ze swoim stwórcą, przez co on stał się panem sporej posiadłości -
dokończyła Lienor.
- Ale twoim panem nie jest - ciągnął Jouglet, który wyglądał na
zdezorientowanego. - Nie masz nikogo nad sobą, prawda? Oczywiście oprócz króla
i hrabiego.
Rodzeństwo wymieniło tajemnicze spojrzenia; mały sokół wyczuwając
niepokój swojego pana, zaskrzeczał krótko, co ucieszyło Willema, który mógł na
niego uspokajająco zagruchać zamiast odpowiadać na pytanie.
Jouglet, aby mu pomóc, zamaszystym gestem wskazał na otaczającą ich
posiadłość.
- Co to jest?
- Dowód szczodrości wuja - a teraz, jego syna Ereca - powiedziała Lienor
głosem pozbawionym choćby śladu użalania się nad sobą. Aby rozładować
atmosferę, zachichotała, zacierając swoje miękkie, białe dłonie, z których nie
wypuściła cugli. - Przynęta, która skusi małych tłuściutkich mężusiów do wejścia w
diabelską pułapkę nędzy.
Willem pokiwał do niej głową z czułą dezaprobatą.
- To niezupełnie jest aż tak okropne, Lienor. - Po czym zwrócił się do Jougleta: -
Ojciec zginął na miesiąc przed jej urodzinami i nie zabezpieczył jej przyszłości.
- A mężczyźni szukają dziedziczek - dokończył Jouglet. Nie musiał już o nic
pytać.
Willem skinął głową.
- Mimo że otrzymujemy propozycje od ludzi, którzy nigdy nie braliby tak
biednej dziewczyny pod uwagę, gdyby nie była tak czarująca.
Lienor uśmiechnęła się dumnie i zarazem nieśmiało; był to jeden z tych
uśmiechów, które czyniły z niej najpiękniejszą kobietę w Bur-gundii.
- Nie przyjmuję ich, kiedy ty mnie odwiedzasz, Jouglet, bo twoje towarzystwo o
wiele bardziej mi odpowiada. Ale przynoszą naprawdę niezwykle prezenty. Mam
więcej biżuterii i sukien niż...
Strona 19
- Tak, ale większość z nich chciałaby z ciebie zrobić kochankę - powiedział
Willem zwięźle. - No i nie mamy pojęcia, co zrobić z biednym Erekiem. Dobry z
niego chłopak, naprawdę, ale bardzo nagle został wyniesiony na tę nową godność i
nie umie sobie z tym poradzić. Zachowuje się przez to trochę błazeńsko, zwłaszcza
wobec Lienor...
Właśnie wtedy otworzyły się wrota. Niechętnie zwrócili się w ich stronę, żeby
przywitać gościa.
Erec był na tyle spokrewniony z obydwojgiem rodzeństwa, że przypominał i ją,
i jego: tak jak Lienor miał jasne włosy; do Willema upodabniała go żołnierska
sylwetka. Ale na tym podobieństwa się kończyły.
Twarz Ereca rozpalały niestabilne młodzieńcze humory, a nieokiełznana
zuchwałość jego postawy zaniepokoiła Jougleta. Miał na sobie odświętne ubranie -
kolorową tunikę, ciżmy o długich czubach - chociaż było zwyczajne wtorkowe
popołudnie, a co więcej, znajdowali się na zupełnym odludziu. Za jego sylwetką
widać było trzech pokrytych kurzem chłopów, którzy potykając się i pocąc obficie w
ciepłym, wilgotnym powietrzu, ciągnęli ogromną, zakurzoną glinianą kadź na
jeszcze bardziej zakurzonej platformie z kołami.
- Witam kuzynostwo! - krzyknął, przejeżdżając przez drewnianą bramę, i
skierował ku nim wierzchowca - zadbanego rumaka bojowego z fantazyjnym
rzędem. Mówił po burgundzku, w ojczystym dialekcie całej rodziny. Płynnym
ruchem, niewątpliwie mającym wywrzeć wrażenie na damie, wykonał zeskok z
konia zakończony zamaszystym ukłonem przy Atlasie Willema.
- Mój panie - przemówił, po czym wyprostował się, skierował twarz ku Lienor i
ukląkł na suchej, ubitej ziemi. Widząc to, jego koń przyjął podobną pozycję.
- Moja przepiękna pani - zwrócił się do niej, albo raczej do jej piersi. Lienor
uniosła rękę, żeby osłonić je przed natarczywością jego spojrzenia.
- Proszę, wstań - powiedział spokojnie Willem. - Takie płaszczenie się jest
nieeleganckie i niestosowne.
- Ależ jestem twoim giermkiem - zaoponował Erec, wyginając się, bez
powstania z kolan, by spojrzeć znad ramienia na Willema.
Strona 20
- A teraz jesteś moim panem - powiedział Willem, zmęczony i rozdrażniony
częstym powtarzaniem tego zdania. Jouglet zorientował się, że Erec lubił słuchać,
jak Willem to mówi, i poczuł do młodzieńca głęboką antypatię. - Rozmawialiśmy
już o tym, jak niezręczna jest to sytuacja, miłościwy panie - ciągnął Willem. -
Wymaga ona, byś u kogo i n nego dokończył pobieranie nauki.
- Ależ kuzynie - nalegał Erec z mniejszą pompą niż wcześniej. Posłusznie
podniósł się z kolan. Jego koń zrobił to samo i został w nagrodę poklepany po
grzbiecie. - Jesteś najlepszym rycerzem w kraju, c h c ę być twoim giermkiem.
Dajesz mi najlepszą naukę, a w żadnym innym domu nie mógłbym równie
przyjemnie spędzić czasu. - Uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z tego, że
sprawa została ostatecznie rozwiązana. - A skoro już o domu mowa, przyniosłem
jego pani pewną drobnostkę. - Skinął na spoconych chłopów, by przyciągnęli swój
ładunek bliżej.
- To bardzo miłe z twojej strony. Jestem pewna, że pani domu będzie
zachwycona - rzekła Lienor uprzejmym tonem. Odwróciła wzrok w kierunku domu,
gdzie jej matka nieruchomo wyczekiwała przy drzwiach. - Matko, popatrz! Erec
przytoczył tu na dowód szacunku wielką kadź z czymś, co przyciąga muchy!
Erec pokręcił głową.
- Miałem na myśli ciebie, miłościwa pani. Nie obraź się, ciociu! - krzyknął do
Marii z nieszczerą serdecznością.
- Dziękujemy ci za ten podarek. Czy mogę wiedzieć, co nam przynosisz? -
zapytał Willem, troskliwie kierując Atlasa między kuzyna i swoją siostrę.
Erec odszedł krok na bok, żeby móc znowu zwrócić się bezpośrednio do piersi
Lienor.
- Chcę obdarować piękną panią odrobinką miodu - oświadczył, ponownie
przyjmując napuszoną postawę. Wszyscy byli poruszeni wielkością tego podarunku.
- Żeby nieco osłodzić ziemskie niedostatki, które obecnie musi cierpieć. Ale miód
całego świata nie jest tak słodki, jak jej nadobne oblicze - sprawiał wrażenie, jakby
uważał to porównanie za niezwykle kunsztowne.
Jouglet cicho zachichotał; Erec obrócił się i spiorunował go wzrokiem. Nie był
tak wysoki, jak można by sądzić na podstawie jego ma-