3541
Szczegóły |
Tytuł |
3541 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3541 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3541 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3541 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�aw Goszczurny
SKRAWEK NIEBA
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Rozdzia� pierwszy
Lubi� to miejsce. Miasto by�o o krok, a tu panowa� spok�j. Las pachnia� jak na wsi, czasem
rozlega� si� g�os rozbawionego psa czy kto� wolnym krokiem przechodzi� w pobli�u. Przez
ga��zie drzew, lekko drgaj�ce pod wp�ywem �agodnego, wieczornego wiatru, migota�y
gwiazdy, jakby z g�ry dawa�y tajemnicze znaki. Z rzadka tylko dolatuj�ce odg�osy miejskie:
kr�tki, ostry klakson, przyt�umiony j�k syreny stoczniowej albo gwizd parowozu ci�gn�cego
wagony ruchliw� tras� do Gdyni by�y jakie� nierealne. Stawa� si� tutaj cz�ci� lasu, przyrody,
czu� w sobie wyrozumia�o��, nawet �yczliwo��, w�a�ciw� dojrza�emu wiekowi, p�yn�c� ze
�wiadomo�ci, �e swoje ju� prze�y�, sprawiaj�c�, i� nie razi�y go pary po�piesznie skr�caj�ce
g��biej w krzaki na jego widok lub niekr�puj�ce si� wcale, przytulone ciasno i ca�uj�ce si�
zapami�tale.
Niedaleko mia� do tego zak�tka. Ulica Morska, kt�rej wylot dotyka� najruchliwszej arterii
Tr�jmiasta, tutaj dochodzi�a prawie do samego lasu. Wystarczy�o wyj�� z domu, skr�ci� w
lewo, przespacerowa� kilkaset krok�w i ju� zaczyna� si� ten las-park. Nie uporz�dkowane i
przez to sympatyczne alejki prowadzi�y mi�dzy wzg�rza przez ma�e polanki i dolinki, zak�tki,
gdzie mo�na si� by�o ukry�, posiedzie� na �aweczce albo jeszcze lepiej, gdy s�o�ce mocniej
przygrzewa�o � na trawie, wystawiaj�c twarz ku ciep�u p�yn�cemu z nieba. By�o tam
miejsce szczeg�lnie przez niego ulubione, do kt�rego musia� i�� do�� d�ugo, wspina� si� wysoko.
Ale za to, kiedy osi�ga� szczyt wzg�rza, na kt�rym niegdy� zbudowano co� w rodzaju
ma�ej baszty otoczonej metalow� barierk�, mia� przed sob� pi�kn�, rozleg�� panoram�. Nad
koronami drzew wzrok swobodnie bieg� a� ku zatoce, ca�kowicie wype�niaj�cej horyzont, o
kolorze i wygl�dzie zale�nym od pogody, pory dnia i roku. Raz by�a bladoniebieska, �agodna,
spokojna, to zn�w bia�awa, okryta lekk� drgaj�c� mgie�k�, kiedy indziej ciemnia�a jak butelkowe
szk�o, robi�a si� granatowa, powa�na i obca. Wida� st�d by�o statki posuwaj�ce si� ruchem
nie od razu dostrzegalnym dla oka, id�ce w kierunku Gdyni lub od razu za ostrog� portow�
kieruj�ce si� bardziej na p�noc, ku otwartemu morzu za P�wyspom Helskim, a nieraz
wyczekuj�ce cierpliwie na wprowadzenie do portu.
Morze i wszystko, co si� na nim dzia�o, by�o t�em dla obrazu, kt�ry rozpo�ciera� si� bli�ej,
tu� za zielonym dachem drzew. Miasto wype�nia�o t� przestrze�, jak tylko m�g� si�gn��
wzrok. Spomi�dzy czerwonych dach�w wyrasta�y szare bry�y wysokich nowoczesnych blok�w
o oknach jarz�cych si� czerwonymi odblaskami zachodz�cego s�o�ca, bod�y niebo charakterystyczne
gda�skie wie�e: t�pa, pot�na � ko�cio�a Mariackiego; wysmuk�a, po�yskuj�ca
z�ot� figur� kr�la Zygmunta � Ratusza G��wnomiejskiego, a wok� nich wiele innych, ju�
ni�szych.
Teraz, po zmroku, nie widzia� tego wszystkiego tak dok�adnie. Tylko �wiat�a miasta, mrugaj�ce
jak gwiazdy w g�rze, wyznacza�y obszar t�tni�cy �yciem.
Schodzi� w d�. Wiecz�r by� wyj�tkowo ciep�y, nie taki jak zazwyczaj u schy�ku lata, gdy
ch��d i wilgo� wciska si� za ko�nierz. Tote� nie spieszy� si�. Z bocznej �cie�ki, wiod�cej
skr�tem od jego ulubionego punktu widokowego, wyszed� na nieco szersz� alejk�. Ju� niewielka
przestrze� dzieli�a go od pierwszych zabudowa�, a dalej by�a Morska i w pobli�u dom,
w kt�rym mieszka�.
Niedaleko zabrzmia� kr�tki, nerwowy �miech kobiety. Zaraz jednak ucich� i tylko szelest
krzak�w wskazywa� miejsce, w kt�rym kto� si� znajdowa�. Z rejonu stanowi�cego zaplecze
dom�w akademickich dobiega�y d�wi�ki gitary i niewyra�ny, przyt�umiony �piew.
5
Dochodzi� do skraju lasu. Ju� widzia� przed sob� ciemny asfalt ulicy i nik�e �wiat�o latarni.
Krzyk zabrzmia� nagle i sprawi�, �e stan�� przestraszony. Zn�w krzyk. Dreszcz przeszed�
mu po plecach, a serce zacz�o bi� szybciej.
Kto� krzycza� przera�liwie, rozdzieraj�co, w �miertelnym niebezpiecze�stwie.
� Aaaa!
G�os za�ama� si� i przeszed� w skowyt jak u katowanego psa, a potem wybuchn�� wezwaniem:
� Na pooomoc!
Us�ysza� te� inne niewyra�ne g�osy przekle�stwa, zawo�anie: �Zatkaj mu pysk!�
To by�o ca�kiem blisko. Gdy krzyk ucich�, s�ysza� odg�osy szamotaniny, zduszone s�owa,
sapanie, uderzenia i szuranie n�g. Wreszcie gwa�towny tupot ucieczki, gonitwy, sapanie, odg�osy
uderze�, charkot bitego cz�owieka, klaskanie but�w po asfalcie towarzysz�ce wo�aniu:
�Trzymaj go!�
Nie namy�la� si� ani chwili, gdy otrz�sn�� si� z szoku, w jaki wprawi� go rozpaczliwy
krzyk, tak brutalnie wdar�szy si� w mi�y nastr�j. Nie pomy�la�, �e mog� to by� bandyckie
porachunki, do kt�rych lepiej si� nie miesza�. Nie przysz�o mu tak�e na my�l, �e napastnik�w
mo�e by� kilku, w dodatku silnych, m�odych i bezwzgl�dnych, wobec niego jednego, co lato
�ycia dawno mia� za sob�. Nie mia� czasu my�le� o tym wszystkim. Poderwa� si�, pchni�ty
pierwszym odruchem cz�owieka przyzwyczajonego reagowa� na krzywd�, na wszelki sygna�
alarmowy.
Skoczy� najszybciej jak m�g� przed siebie. Z g�ry �atwo mu by�o dobiec do miejsca, w kt�rym
rozgrywa�a si� b�jka. By�o to tu� na skraju ulicy, pod pierwszymi krzakami. W s�abym
o�wietleniu niewyra�nie widzia� kot�uj�ce si� sylwetki ludzkie. Nieprzytomnie jazgota� pies
na terenie pobliskich zabudowa�, �wiat�o w oknach wskazywa�o, �e ludzie s� w domu, a
krzyk by� tak g�o�ny, i� musieli go s�ysze�, nikt jednak nie wyszed� na pomoc. Wpad� pomi�dzy
sk��bione, ruchliwe cia�a.
� St�j! � krzykn�� jak umia� najg�o�niej. � Zostawcie go! � zamachn�� si� i z ca�ej si�y uderzy�
najbli�szego. Ten krzykn�� nie tyle z b�lu, ile ze zdziwienia.
Napadni�ty, widz�c, �e kto� przyszed� mu z pomoc�, natychmiast rzuci� si� do walki, uderzy�
drugiego.
Ale napastnik�w by�o trzech. Szybko zorientowali si�, �e na pomoc przyby� tylko jeden
cz�owiek, tote� rzucili si� na niego. Poczu� silne kopni�cie w nog�, a przed ciosem w g�ow�
zdo�a� si� os�oni�, sam nie rezygnuj�c i razem z napadni�tym nie �a�uj�c cios�w.
Niespodziewanie z boku rozleg�y si� okrzyki:
� Tu, szybciej!
� Milicja! � krzykn�� starszy cz�owiek, byli to jednak studenci z pobliskiego akademika,
�ci�gni�ci odg�osami awantury.
Teraz sytuacja si� zmieni�a. Tamci trzej od razu odskoczyli i wpadli w krzaki.
� Go�cie, tam, uciekaj�! � wzywa� rozedrganym g�osem m�ody poszkodowany cz�owiek.
Sam pierwszy rzuci� si� za uciekinierami, ale student chwyci� go za rami�.
� St�j, zwariowa�e�? Kto ich znajdzie w lesie? Zaczaj� si� i mo�e by� �le.
Od strony latarni rozleg� si� tupot n�g. Wszyscy spojrzeli w tamt� stron�. Ujrzeli trzech
ludzi w mundurach i czapkach z paskami pod brod�, biegiem zbli�aj�cych si� w ich kierunku.
� Jest milicja � stwierdzi� kto�.
� Panowie, zmywamy si�, jeste�my ju� niepotrzebni, w�adza da sobie rad� sama � i studenci,
nieciekawi epilogu tej historii, odeszli.
Napadni�ty dysza� ci�ko. M�czyzna poczu� zalatuj�cy od niego alkohol. �wiat�o latarni
wydobywa�o z mroku sylwetk� m�odego ch�opaka w poszarpanym ubraniu, z potarganymi
w�osami, pokrwawion� twarz�. Chcia� si� do niego odezwa�, kiedy nagle sta�o si� co� nieprzewidzianego.
6
Milicjanci byli blisko � na tle �wiec�cej z ty�u latarni wyra�nie rysowa�y si� ich umundurowane
sylwetki. Ch�opak nagle szarpn�� si�, uskoczy� w bok i chcia� da� nura w krzaki. Nawet
nie spojrza� na cz�owieka, kt�ry mu przyby� na ratunek.
M�czyzna zn�w zadzia�a� odruchowo. B�yskawicznie z�apa� ch�opaka za r�k� i przytrzyma�.
� St�j! Gdzie to?! � rzuci� ostro.
� Zostaw pan! � ch�opak szarpn�� si�, ale nie zdo�a� wyswobodzi� r�ki.
Milicjanci byli ju� przy nich, otoczyli, kt�ry� za�wieci� r�czn� latark�.
� Co jest? Co tu si� sta�o? � zapyta� plutonowy, dow�dca patrolu.
� Nic, wszystko w porz�dku � odpowiedzia� ch�opak.
Teraz ju� sta� spokojnie, a nawet przysun�� si� bli�ej do starego cz�owieka, jakby u tego
obcego szuka� opieki.
� Kto tu wo�a� o ratunek?
� Napadli go � m�czyzna pu�ci� wreszcie r�k� ch�opaka. � By�a b�jka, jest pokrwawiony.
� Kto ci� napad�? Znasz ich? � �wiat�o milicyjnej latarki wydoby�o z mroku podrapan�,
spocon� twarz ch�opca.
� Tacy jedni... Nie znam � b�kn�� niezbyt pewnie.
� Naprawd�? � milicjant podejrzliwie przeci�gn�� pytanie. Nagle zwr�ci� si� do m�czyzny:
� A wy, obywatelu? Co�cie za jedni? Sk�d si� tu wzi�li�cie?
� Ratowa�em go, interweniowa�em � z godno�ci� odpar� starszy cz�owiek.
� Aha. A przed kim?
� By�o ich trzech. Uciekli tam, do lasu � ruchem g�owy pokaza� kierunek.
� Za co ci� napadli? � milicjant przysun�� si� bli�ej do poszkodowanego, a ten cofn�� si� o
krok.
� Nie wiem. Sk�d mam wiedzie�. Nie znam ich...
� Tak sobie spokojnie szed�e� i nagle ci� napadli, co? I wcale nie wiesz, kto to by�? � g�os
milicjanta by� coraz bardziej ironiczny.
Ch�opak nie odpowiedzia�. Przejecha� d�oni� po twarzy i star� krew z rozbitej wargi.
� Poka� no, bracie, dokumenty.
Ch�opak poruszy� si� niespokojnie. Nadal nie odpowiada�. M�czyzna przys�uchiwa� si� w
milczeniu. Wyczuwa�, �e ch�opak boi si� milicjant�w. By� troch� oszo�omiony ca�ym zaj�ciem,
nie bardzo wiedzia�, jak ma si� zachowa�. Pr�ba ucieczki, a teraz te objawy strachu
wskazywa�y, �e ma do czynienia z jednym spo�r�d owych m�odych ludzi, kt�rzy wol� mrok
od �wiat�a, unikaj� kontakt�w z przedstawicielami w�adzy, a swoje porachunki za�atwiaj�
mi�dzy sob�.
� No, s�ysza�e�? � ponagli� dow�dca patrolu.
Ch�opak skuli� si�. Spojrza� na swego wybawc� i m�czyzna przez moment dostrzeg� w
szarym �wietle b�ysk jego przera�onych oczu.
� Nie mam � cicho powiedzia� ch�opak.
� Nic, �adnego papierka nie masz? � zdziwi� si� milicjant.
� Nic.
� I tak chodzisz po �wiecie bez �adnego dowodu albo legitymacji?
� Ja... eee... zostawi�em w domu.
� Tak? To mo�e powiesz, gdzie mieszkasz? P�jdziemy z tob� albo damy zna�, �eby kto�
przyni�s� dokumenty, a ty sobie poczekasz w areszcie...
� W areszcie? Za co, panowie, to mnie pobili... � W g�osie ch�opaka zadrga� taki l�k, �e
m�czyzna niespodziewanie poczu� lito��. Post�pi� krok naprz�d i odezwa� si�:
� Panowie, zostawcie go, przecie� widzicie, �e jest pobity. To rzeczywi�cie jego napadni�to.
� A pan co? � plutonowy przysun�� si� do m�czyzny i b�ysn�� mu w twarz latark�.
� Ju� przecie� m�wi�em, udziela�em pomocy, widzia�em wszystko.
7
� Prosz� o dokumenty.
� Ja?
� Tak.
� A to dlaczego?
� Sam pan m�wi, �e by� �wiadkiem zaj�cia.
� Prosz�.
M�czyzna by� zdenerwowany. Nieco trz�s�cymi si� palcami wyj�� portfel, poszpera� w
nim przez chwil� i wyj�� dow�d osobisty. Milicjant przez ca�y czas us�u�nie mu przy�wieca�.
Potem wzi�� dokument, uwa�nie go obejrza�, zapisa� w swoim notesie imi�, nazwisko i adres.
Zako�czywszy te czynno�ci, zwr�ci� si� do ch�opaka.
� A ty, synku, p�jdziesz z nami. � Ale za co, dlaczego?...
M�czyzna sam nie wiedzia�, co nim kierowa�o. Niespodziewanie uj�� ch�opaka pod rami�,
przyci�gn�� do siebie i powiedzia�:
� Zostawcie go, panowie. Ja go odprowadz� do domu.
� Pan? Pan go zna?
� Ale� oczywi�cie. To syn s�siad�w. Wyszli�my razem, �eby si� przej��. Cz�sto ze mn�
wychodzi wieczorem. Dzi� napadli go, a ja mu pomog�em.
� Co� mi tu nie gra � mrukn�� drugi milicjant.
� Czemu pan od razu nie m�wi�, �e to znajomy? � nie dowierza� plutonowy.
� Bo pan mnie nie pyta�. Mieszkamy tu, niedaleko, przy Morskiej.
� To niech mu pan powie, �eby na przysz�o�� nosi� ze sob� jaki� dokument. Nast�pnym razem
wyl�duje w komendzie.
� Oczywi�cie, m�g�by� co� mie� przy sobie � starszy pan skarci� ch�opaka. � Chod�, w
domu b�d� przera�eni twoim wygl�dem. Jeszcze i mnie si� dostanie...
Ruszy� z wolna w d�, trzymaj�c ch�opaka pod r�k�. Milicjanci rozst�pili si� niech�tnie.
Jeden z nich powiedzia� p�g�osem:
� A ja bym go jednak wzi�� i sprawdzi�...
Nikt mu nie odpowiedzia�. Ca�a tr�jka milicjant�w ruszy�a tak�e w d� ulicy o par� krok�w
za oddalaj�cymi si� m�czyznami.
Prowadzi� ch�opaka wolno, silnie przyciskaj�c jego rami� do swego boku. Wyczuwa�, �e
tamten dr�y, jest napi�ty i czujny. Gdy doszli do miejsca, w kt�rym nale�a�o skr�ci� w lewo,
w ulic� Morsk�, m�czyzna poczu�, �e ch�opak drgn��, jakby chcia� si� wyrwa� i skoczy�
przed siebie, na pola za akademikami. Z ca�ej si�y przytrzyma� go i rzuci� ostrym szeptem:
� Nie r�b g�upich kawa��w.
� Co pan? � �achn�� si� ch�opak.
� Id� za nami. Dogoni� ci� i ja te� b�d� mia� przykro�ci.
Napi�cie u ch�opaka zel�a�o. Teraz ju� pozwala� si� prowadzi�. Szed� krokiem ci�kim,
niemal si� zatacza�. By� zm�czony tym, co prze�y� przed chwil�, a i nie ca�kiem trze�wy.
Milicjanci uparcie kroczyli za nimi. Nie spuszczali ich z oczu. Ch�opak obejrza� si� ukradkiem.
� Id�? � zapyta� m�czyzna.
� Id�. Przyczepili si�...
� Chod� spokojnie, oni podejrzewaj�, �e ich ok�ama�em.
� Dok�d mnie pan prowadzi?
� Chod�. Naprawd� mieszkam tu blisko, o, w tamtym domu.
� Oni poczekaj� na dole.
� Tak bardzo ich si� boisz?
Ch�opak nie odpowiedzia�. M�czyzna spojrza� na niego spod oka i zobaczy� chmurn� min�,
spuszczone oczy, z�y wyraz pokiereszowanej twarzy. Odczu� lekki niepok�j, ale zarazem i
�al.
8
� Nie b�j si� � powiedzia�. � Nie zostawi� ci�...
� Co pan � ch�opak poderwa� g�ow�. � Nie boj� si�. Nic nie zrobi�em.
� Dobrze, dobrze, chod�.
Ci�gle nie zastanawia� si� nad tym, co robi. By� po prostu konsekwentny. Skoro raz postanowi�
ochroni� ch�opaka i udzieli� mu pomocy, nie m�g� si� ju� cofn��. Rozumia�, �e teraz
mia�by sam powa�ne k�opoty z milicjantami, kt�rzy wci�� czujnie ich obserwowali.
Przed wej�ciem do budynku ch�opak jeszcze raz przez moment si� zawaha�, lekko jednak
popchni�ty, wszed� do wn�trza.
By� to stary, odrapany dom. Na dole po�ow� parteru zajmowa�o mieszkanie, a drug� sklep
spo�ywczy, kt�rego szyba wystawowa, zakratowana teraz, by�a jasno o�wietlona i ukazywa�a
lekko zakurzone kolorowe opakowania artyku��w �ywno�ciowych.
M�czyzna mieszka� na drugim pi�trze. Czu� si� ju� mocno zm�czony ca�ym dniem, a
zw�aszcza ostatnimi prze�yciami, tote� wspina� si� wolno po niezbyt czystych, stromych,
drewnianych schodach. Jedn� r�k� trzyma� si� pomalowanej kiedy� na br�zowo, chwiej�cej
si� por�czy, drug� za� ci�gle trzyma� ch�opaka, jakby si� obawia�, �e jeszcze tu mu ucieknie.
Ch�opak szed� obok niego w milczeniu. Nie rozgl�da� si�, nawet nie patrzy� na swego wybawc�,
dysza� tylko ci�ko, jakby wykona� bardzo m�cz�c� prac� albo przebieg� kilka kilometr�w.
Dopiero kiedy stan�li pod drzwiami mieszkania na drugim pi�trze, wyprostowa� si�,
lekkim szarpni�ciem wyswobodzi� rami� i spojrza� na m�czyzn�.
� No co?
� Nie p�jd� dalej � powiedzia�.
� A co zrobisz?
� Poczekam tu, a� odejd�. Dzi�kuj� panu � zabrzmia�o to niespodziewanie ciep�o.
M�czyzna spojrza� na ch�opaka uwa�nie, lecz ten odwr�ci� twarz, jakby si� wstydzi� spojrze�
w oczy swemu wybawcy. W s�abym �wietle popstrzonej przez muchy, zakurzonej �ar�wki
jego sylwetka rysowa�a si� niewyra�nie.
� Nie zawracaj g�owy. Oni b�d� czekali. Z�api� ci�, gdy tylko wyjdziesz na ulic�.
� Ale...
� Chod�. Mieszkam sam. Niczego si� nie b�j. Doprowadzisz si� do porz�dku, jeste� mocno
poturbowany.
Ch�opak odruchowo dotkn�� d�oni� twarzy. Skrzywi� si� lekko. M�czyzna tymczasem
wygrzeba� z kieszeni klucz i otworzy� drzwi. Popchn�� przed sob� ch�opaka i sam przekroczy�
pr�g m�wi�c:
� Wchod�, wchod�, niczego si� nie b�j...
Za�wieci� �wiat�o w przedpokoju. Ch�opak dostrzeg� otwarte drzwi i szybko post�pi� naprz�d.
Nie pytaj�c gospodarza o nic, przeszed� ciemny pok�j, dotar� do okna, otworzy� je i
wychyli� si�. Gospodarz stan�� za nim i zapyta�:
� No co, s�?
� Stoj� skur... � urwa� wp� s�owa i speszy� si�.
Gospodarz uda�, �e nie s�ysza�. Roze�mia� si� troch� sztucznie.
� Widzisz, pu�cili ci�, a jeste� prawie jak w areszcie. Ale nie traktuj mojego mieszkania
jak aresztu. Prosz�, rozgo�� si�, mamy chyba czas, przynajmniej ja...
Zapali� �wiat�o i odwr�ciwszy si�, popatrzy� uwa�nie na swego niedobrowolnego go�cia.
Dopiero teraz m�g� mu si� przyjrze� dok�adnie. Uczyni� to bez zbytniej dyskrecji, uwa�aj�c
widocznie, �e skoro tak daleko posun�� swoj� trosk� o niego, to ma prawo pozna� swego
przypadkowego podopiecznego.
Ch�opak na oko m�g� liczy� nieco ponad dwadzie�cia lat. By� niewysoki, szczup�y, ale dobrze
zbudowany, mia� ciemne w�osy i zarost do�� g�sty, lecz jeszcze mi�kki. Szczotka niemal
czarnych w�os�w wichrzy�a mu si� na g�owie. Spod nich b�yska�y ciekawie, a zarazem nieufnie
piwne oczy z rz�sami d�ugimi jak u dziewczyny. Twarz znaczy�a czerwona pr�ga biegn�-
9
ca przez policzek od rozci�tego �uku brwiowego. W k�cikach warg czernia�a zakrzep�a krew,
pod okiem wyst�pi� siniak. Zakrwawione ucho dope�nia�o obrazu uszkodze�. D�onie mia�
szczup�e, �adne, o palcach d�ugich, nerwowych jak u pianisty, ciemnych od zaskorupia�ego
brudu. By� ubrany �le, nawet biednie. Mia� na sobie zniszczone farmerki, flanelow� kraciast�
koszul�, rozche�stan� na piersiach, i mocno sfatygowan� marynark� o lekko poszarpanych
r�kawach.
Sta� pod oknem, odwr�cony w stron� pokoju, z czujnie �ci�gni�t� twarz� i wygl�da� �a�o�nie.
Patrzy� w milczeniu na swego gospodarza, jakby czekaj�c, co b�dzie dalej... Obaj mierzyli
si� wzrokiem, przygl�dali si� sobie z nie ukrywan� ciekawo�ci�.
Gospodarz by� cz�owiekiem mocno ju� starszym: s�dz�c po niemal bia�ej czuprynie, g��bokich
bruzdach na twarzy i pomarszczonych r�kach, obci�gni�tych sk�r� przypominaj�c�
pergamin � m�g� mie� dobrze po sze��dziesi�tce. Trzyma� si� prosto, by� ubrany skromnie,
lecz schludnie i starannie.
Chwila wzajemnej lustracji przeci�ga�a si�. Najwyra�niej obaj nie bardzo wiedzieli, co
dalej robi�. Gospodarz patrzy� uparcie ch�opakowi w oczy.
Co to znaczy? Dlaczego to zrobi�em? Ch�opak wygl�da jak bandzior, ale jest w nim co�
sympatycznego. Oczy. Ma �adne oczy. Patrzy bystro i uwa�nie. Jest na pewno inteligentny.
Strasznie zaniedbany. Sympatyczny... Sympatyczny, inteligentny, a mo�e mnie tu napa��,
pobi�, okra��, mo�e zrobi�, co mu si� podoba i sam sobie b�d� winien. Zwariowa�em chyba...
Sk�d ten odruch samaryta�ski? Na pewno co� ma na sumieniu, musi mie�, bo by si� tak nie
ba� milicjant�w. Banda �obuz�w za�atwia�a swoje porachunki.
Niepotrzebnie si� wmiesza�em. Ale by go powa�nie poturbowali. Mog�em jednak nie
brn�� dalej. Kto mi kaza� taszczy� do domu? Robi�em, nie my�la�em. Trzeba si� go pozby�
jak najpr�dzej. Zamkn�liby go. Mo�e i powinien siedzie� w areszcie, a nie w moim mieszkaniu?
Do licha... Podejrzany typ... Nic nie m�wi... Wystraszony i speszony. Zaskoczony. On
te� nie rozumie, dlaczego go obroni�em. Pewnie uwa�a mnie za starego durnia. I s�usznie. Ale
nie patrzy zaczepnie ani obra�liwie. Bodaj to wszystko...
Ch�opak nie spuszcza� wzroku, zmarszczy� lekko brwi, d�onie wpar� w parapet.
Po jak� choler� da�em si� tu przyprowadzi�? Co to za facet? Chyba lekko stukni�ty. Nikt,
kto ma dobrze pod sufitem, nie post�pi�by tak jak on. Przecie� mnie nie zna. A mo�e?... Nie,
sk�d�e by m�g� mnie zna�! Broni� mnie i sam by dosta� wycisk, gdyby nie studenci i milicja.
Wariat. Czemu potem ratowa�? Mo�e ma te� porachunki z gliniarzami i chcia� ich wyko�owa�,
�eby im zrobi� na z�o��? Eee, taki stary, co mo�e z nimi mie�? A jednak zrobi� z nich
balon�w. �eby nie to � zabraliby mnie. Ciekawy facet. Mo�e zrobi� to z lito�ci? A mo�e mu
si� podobam? To by�aby heca! Ale nie, wygl�da normalnie. Nienachalny, spokojny. Ciekawe,
co on kombinuje? Pewnie poczeka, a� tamci odejd� i poka�e mi drzwi. No i dobrze. P�jd�,
byle pr�dzej. I byle o nic nie pyta�. Nic mu nie powiem. Raz go widz� i wi�cej nie zobacz�.
Nie dam si� wybebeszy�. O jasny gwint, jak boli! Najgorzej nad okiem. I ten policzek. Ucho
mam chyba naderwane. By�oby marnie, gdyby ten dziadek nie doskoczy�. Wygl�da na siedem
dych, a rzuci� si� do nich, jakby mia� osiemnastaka. Odwa�ny. Co teraz powie, co zrobi?...
� Musi ci� bole�, masz mocno porozbijan� g�ow� � powiedzia� gospodarz.
Ch�opak odpr�y� si�. Widocznie nie spodziewa� si� tych s��w. Poruszy� si�, post�pi� krok
naprz�d. Zachwia� si� przy tym lekko i odruchowo chwyci� za oparcie krzes�a.
� Solidnie ci� poturbowali � stwierdzi� gospodarz.
� Eee tam, przejdzie. Zreszt� ja im te� dosun��em! � Wyci�gn�� przed siebie r�k� i pokaza�
knykcie z pozdzieran� sk�rk�.
� Nie da�by� rady, ich by�o trzech � zauwa�y� rzeczowo gospodarz.
Ch�opak nie odpowiedzia�. Nadal trzyma� si� krzes�a, jakby si� obawia�, �e kiedy stanie
bez oparcia, runie na pod�og�. M�czyzna to zauwa�y�. Zakrz�tn�� si�, podszed� bli�ej, uj��
go pod �okie�.
10
� Chod� � poci�gn�� lekko. � Umyjesz si�. Trzeba ci to zajodynowa�.
� Co pan? � �achn�� si� ch�opak. � Nic mi nie jest. Poczekam, a� tamci odejd� i p�jd� sobie.
Ju� mo�e odeszli?
� Chod�, nie zawracaj g�owy. W takim stanie nigdzie nie mo�esz i��.
� Niech mnie pan zostawi � ch�opak usi�owa� wyszarpn�� rami�, ale uczyni� to s�abo.
Gospodarz zmarszczy� brwi, popatrzy� na niego ze z�o�ci� i powiedzia� gniewnie:
� S�uchaj no, si�� ci� tu nie mam zamiaru trzyma�. Mo�esz i�� od razu, prosz� bardzo. Ale
jak ci chc� pom�c, to nie szarp si� jak ma�e dziecko. Ja w tym interesu nie mam... Do niczego
ci� nie chc� zmusza�. Wolna droga.
Ch�opak wyprostowa� si�. W pierwszym odruchu zamierza� ruszy� do drzwi, lecz b�l silnie
mu si� przypomnia�, a� si� skrzywi� i oczy mu przygas�y. Wr�ci�a �wiadomo�� rzeczywisto�ci
� by� mo�e milicjanci jeszcze nie odeszli, a i napastnicy mog� gdzie� czai� si� w pobli�u.
Podda� si�. Nie patrz�c na gospodarza ruszy� wolno w stron� �azienki.
Starszy pan da� mu r�cznik i myd�o, asystowa� przy myciu, a gdy brud znikn�� z r�k i twarzy,
wyci�gn�� jodyn� i posmarowa� zadrapania. Ch�opak sykn��, ale zaraz si� opanowa� i ju�
cierpliwie znosi� sanitarne zabiegi opiekuna.
Gospodarz krytycznie popatrzy� na jego ubi�r, pokr�ci� g�ow�.
� �ci�gnij to wszystko � powiedzia�. � Wyk�p si� porz�dnie, ca�y, nie �a�uj myd�a.
� Ale co pan... � protestowa� s�abo ch�opak.
� Nie gadaj � dyrygowa� bezceremonialnie gospodarz. Rozumia�, �e skoro go�� raz mu
uleg�, b�dzie i nadal pos�uszny. � Masz tu wszystko, czego ci potrzeba. A to w�� na siebie,
jak wyjdziesz z wanny � rzuci� swoj� pi�am�. � Twoje �achy musisz troch� wyczy�ci�, nie
mo�esz chodzi� taki niechlujny. Zamkn�� za sob� drzwi �azienki, ale sta� chwil� pod nimi i
nas�uchiwa�. Przez d�ugi moment. panowa�a tam kompletna cisza. Potem jednak go�� zacz��
si� rusza�, w ko�cu zaszumia�a woda lec�ca do wanny. Gospodarz u�miechn�� si� i odszed�
do kuchni.
Mieszkanie by�o malutkie: sk�ada�o si� z dw�ch mikroskopijnych pokoi, kt�re powsta�y z
jednego du�ego, przedzielonego cienk� �cian�. �azienka zajmowa�a par� metr�w kwadratowych,
a kuchnia by�a taka, �e dwie osoby z trudem mog�y si� w niej porusza�. Dawniej ca�e
pi�tro zajmowa�o jedno mieszkanie, obecnie by�o ono podzielone i przerobione tak, �e powsta�y
dwa odr�bne. Jednak�e �ciany oddzielaj�ce te dwa mieszkania, a tak�e poszczeg�lne
pokoje, by�y tak cienkie, �e niemal wszystko si� s�ysza�o, co si� dzieje na ca�ym pi�trze.
Gospodarz krz�ta� si� po kuchni. Nie umiej�c sobie odpowiedzie�, po co zajmuje si� przyb��d�,
czu� co� w rodzaju zadowolenia. Mo�e to sprawi� fakt, �e ch�opak w ko�cu okaza� si�
uleg�y, mo�e poczucie spe�nionego obowi�zku wobec skrzywdzonego, a mo�e inne jeszcze
jakie� nieu�wiadomione uczucia, w ka�dym razie gospodarz by� teraz pogodny, niemal wes�.
Wyci�gn�� ca�y zapas kie�basy, nieco zeschni�ty ��ty ser, chleb, mas�o, a nawet wyszpera�
d�em �liwkowy, bo pomy�la�, �e tego wszystkiego mo�e by� za ma�o dla ch�opaka, kt�ry zapewne
jest bardzo g�odny.
Nastawi� czajnik i zaparzy� �wie�� herbat�. Kiedy ustawi� jedzenie na stole w pokoju,
u�miechn�� si� sam do siebie.
Przez d�ug� chwil� sta� przed szafk� w pokoju i zastanawia� si�. W ko�cu otworzy�
drzwiczki. Sta�a tam napocz�ta p�litr�wka w�dki, otoczona niewielkimi kieliszkami. Uj��
butelk� w d�o� i patrzy� na ni�. Waha� si�.
Sam poczu� ochot� na kieliszek. Nala� wi�c sobie, wypi� szybko, ukradkiem spogl�daj�c
ku �azience, czy go�� nie zaskoczy go, po czym schowa� butelk� i kieliszek na powr�t do
szafki.
Ch�opak wyszed� z �azienki. W przyciasnej pi�amie wygl�da� nieco �miesznie, ale by� czysty,
zaczerwieniony od ciep�ej wody. L�ni�y wilgoci� przylizane w�osy. By� jaki� bezbronny
w tym stroju i boso.
11
� We� moje pantofle � gospodarz podsun�� mu �apcie.
Ch�opak bez protestu w�o�y� je i wszed� do pokoju. Stan�� zdumiony na widok zastawionego
sto�u. Gospodarz z uciech� patrzy� na jego zaskoczon�, min�.
� Co� tak zbarania� � powiedzia� weso�o. � Siadaj, na pewno jeste� g�odny.
Ch�opak chcia� co� powiedzie�, mo�e zaprotestowa�, mo�e podzi�kowa�, ale prze�kn��
tylko �lin� i bez s�owa zaj�� miejsce przy stole. Nawet nie czeka� na zaproszenie, od razu si�gn��
po chleb. Nie umia� zapanowa� nad sob�. By� g�odny i nagle wszystko przesta�o go obchodzi�.
Rzuci� si� na jedzenie z �ar�oczno�ci� wilka w czasie surowej zimy. Cztery grube na
dwa palce pajdy chleba z kie�bas� i serem po�kn�� w oka mgnieniu. I dopiero wtedy si�gn��
po herbat�. Wypi� ca�� szklank� niemal jednym haustem i j�kn��:
� Och, ale mi si� chcia�o pi�.
� Nalej� ci jeszcze � gospodarz, kt�ry zaledwie zd��y� zje�� jedn� kromk� chleba, wsta�,
poszed� do kuchenki i po chwili wr�ci� z pe�n� szklank�, kt�r� postawi� przed go�ciem.
Ch�opak nagle odsun�� talerzyk. Podni�s� g�ow�, popatrzy� na swego dobroczy�c�. Ten
wytrzyma� jego wzrok. Nawet u�miechn�� si� zach�caj�co:
� Jedz jeszcze.
Ale ch�opak pokr�ci� przecz�co g�ow� i niespodziewanie powiedzia�:
� Dziwny facet z pana.
� Tak my�lisz? Dlaczego?
� No pewnie! Jak mnie tamci obskoczyli, to pan ratowa�. A m�g� pan nie�le oberwa�.
� Mog�em.
� Potem jak mnie m�czyli gliniarze, to pan te� ich wyko�owa�. Czemu?
� Sam nie wiem.
� Naprawd�?
� Nie mo�esz tego zrozumie� � gospodarz u�miechn�� si� � �e obcy jegomo�� ci� ratuje,
co?
� No w�a�nie.
� Nie martw si�, ja te� tego nie rozumiem.
� O, to jednak mam racj�, �e pan jest dziwny.
� My�lisz pewnie, �e troch� stukni�ty, co?
Ch�opak zaczerwieni� si�. Opu�ci� wzrok. Gospodarz nadal lekko si� u�miecha�.
� Zjedz jeszcze co� � podsun�� mu talerzyk z d�emem.
� Ju� si� najad�em � ch�opak pokr�ci� odmownie g�ow�. � Chyba sobie p�jd�. � Nie wstawa�
jednak, siedzia� z opuszczonymi oczyma, troch� przygaszony, niepewny, jak powinien
post�pi�.
Gospodarz uwa�nie mu si� przygl�da�. Teraz by� to ju� ca�kiem inny ch�opak. Straci� sporo
ze swej dziko�ci, by� wr�cz bezradny i speszony.
� M�g�by� mi chocia� powiedzie� swoje imi� � odezwa� si� gospodarz.
� A po co to panu? � chmurnie odpar� ch�opak. � Przecie� zaraz sobie p�jd� i wi�cej si�
nie zobaczymy.
� Nie chcesz zostawia� po sobie �lad�w?
� Co? � �achn�� si� i oczy mu zab�ys�y. Natychmiast zrobi� si� czujny. Wyprostowa� si�,
odchyli� g�ow� do ty�u i patrzy� wyczekuj�co na gospodarza. � Niech pan nie my�li, �e... Niczego
si� nie boj�...
� Jak chcesz � gospodarz wzruszy� ramionami. � Nie mam zamiaru ci� bada� ani pcha�
nosa do twoich spraw. Ale jak ju� jeste�my razem, to powinni�my si� troch� pozna�. Nawet
nie wiem, jak mam ci� nazywa�.
� Kostek � burkn�� ch�opak.
12
� W porz�dku. Ja si� nazywam Kara�. J�zef Kara�. Nie musisz si� mnie ba� ani przede
mn� spowiada�. Nie jestem ani milicjantem, ani prokuratorem, ani s�dzi�. Jestem zwyczajnym
emerytem. Pewnie troch� zwariowanym, jak to pomy�la�e�.
� Ja nie... Przepraszam... � b�kn�� ch�opak.
� Nie czuj� si� obra�ony.
Zapad�o troch� niezr�czne milczenie. Gospodarz zamy�li� si�. Nie jad� prawie nic, po prze�ytych
emocjach straci� apetyt. Mia� zn�w ochot� na kieliszek w�dki, ale nie chcia� wyci�ga�
butelki, bo musia�by pocz�stowa� go�cia, a uwa�a�, �e nie powinien tego czyni�. Ch�opak za�
spod oka obserwowa� starszego m�czyzn� i nie wiedzia�, jak post�pi�.
Wreszcie poruszy� si�. Nie patrz�c gospodarzowi w oczy powiedzia�:
� To ja ju� sobie p�jd�.
� A masz dok�d i��?
� Niewa�ne � zrobi� ruch, jakby si� chcia� podnie��.
Kara� machn�� d�oni�.
� Sied�, chyba ci si� nie spieszy?
� Pewnie �e nie � skwapliwie zgodzi� si� Kostek. Dopi� herbaty. Z kieszeni spodni wygrzeba�
zmi�t� paczk� sport�w. � Mo�na? � zapyta�. Kara� skin�� g�ow� i ch�opak zapali�.
Zaci�gn�� si� g��boko, z przyjemno�ci�. Nagle zreflektowa� si�: � Mo�e pan?
� Dzi�kuj�, pal� fajk�, i to tylko czasem, ale ty si� nie kr�puj, dym mi nie przeszkadza,
nawet lubi�...
By�o ju� p�no. Przez otwarte okno p�yn�o ch�odne, przyjemne powietrze, z pustej ulicy
nie dobiega�y �adne odg�osy. Tylko sk�d� od s�siad�w rozlega�y si� d�wi�ki muzyki ze zbyt
g�o�no nastawionego radia. Kara� dostrzeg�, �e ch�opak jest zm�czony. Powstrzymywa� ziewni�cia,
oczy mu przygas�y, powieki opada�y. Poczu� si� tak�e zm�czony i senny. Ale jeszcze
si� waha�. Nie wiedzia�, jak rozwi�za� sytuacj�, kt�r� sam stworzy�. Rozumia�, �e teraz w�a�nie
powinien kaza� si� Kostkowi ubra� i po�egna� go. Zrobi� dla niego wszystko, co m�g�,
nikt inny tyle by nie zrobi�. Ale co� go powstrzymywa�o. Nie umia�, nie m�g� tak zwyczajnie,
po prostu powiedzie� ch�opakowi, �e ju� pora si� po�egna�. Pochyli� si� i usi�uj�c zajrze� mu
w oczy powt�rzy� pytanie:
� Masz dok�d i��?
� Co? � Kostek ockn�� si�.
� No, pytam, czy masz gdzie si� podzia�?
� Niewa�ne. Zaraz sobie p�jd� � ch�opak zdusi� niedopa�ek na brzegu talerzyka.
� Jak chcesz, mo�esz zosta� � powiedzia�o mu si� jakby samo. � Miejsca jest dosy�. Prze�pisz
si�, a rano, je�li zechcesz, to sobie p�jdziesz.
� Powa�nie?
� Przecie� m�wi�.
� I nie boi si� pan?
� A s�dzisz, �e powinienem si� ciebie ba�?
� Przecie� pan mnie wcale nie zna. Nie wie pan, co jestem za jeden.
� No i co mo�esz mi zrobi�?
� Mog� w nocy da� w czap�, obrobi� mieszkanie i sobie i��. Mog�...
� Mo�esz, wszystko mo�esz... � zgodzi� si� Kara�. � Masz racj�, �e jestem dziwny facet,
mo�e nawet troch� stukni�ty. Ni st�d, ni zow�d zachcia�o mi si� twojego towarzystwa. Jak
b�dziesz mi chcia� da� w czap�, to nic na to nie poradz�. A jak zechcesz mnie okra��, to patrz,
tu jest wszystko, co mam. � Podszed� do ma�ego stolika, kluczykiem tkwi�cym w zamku
otworzy� szuflad� i wyj�� kopert�. Pokaza� kilka czerwonych banknot�w. � �eby to zdoby�,
nie musisz zabija�.
� Co pan?! � ch�opak zerwa� si� z krzes�a. Oczy b�yszcza�y mu gniewem. � Ju� sobie id�,
niech pan nie my�li, �e za to wszystko chc� pana jeszcze obrobi�...
13
� Wcale tak nie my�l�, ale sam m�wi�e�, �e mo�esz to zrobi�, wi�c ci odpowiedzia�em. No
ju� nie szarp si�. Jak chcesz, mo�esz zosta�. Jest tu gdzie si� przespa�. Jak widzisz, mieszkanie
troch� dla mnie za du�e. Nie zawsze tu by�em sam... � dorzuci� bezwiednie.
Kostek sta� na �rodku pokoju i nie odpowiada�. Patrzy� teraz na gospodarza wzrokiem
mniej obcym, jakby w ko�cu obudzi�o si� w nim uczucie wdzi�czno�ci. Nie wiedzia�, co powiedzie�.
Mia� ochot� zosta�, a r�wnocze�nie kr�powa�o go to wszystko, bo nie rozumia�
post�powania Karasia.
Gospodarz tymczasem poszed� do s�siedniego pokoju, pos�a� kozetk�, potem wszed� do �azienki.
Kostek wypali� jeszcze jednego papierosa, wci�� stoj�c na �rodku pokoju. Kiedy Kara�
wyszed� umyty i rozebrany, zasta� go tak, ci�gle niepewnego, czy ma zosta�, czy mimo
wszystko odej��.
� No, czego stoisz? � zirytowa� si�. � Masz zamiar si� certowa�? Mo�e mam ci� b�aga�,
�eby� zosta�? K�ad� si�, jak chcesz, a jak nie, to id� sobie i daj mi spok�j. Jestem zm�czony �
odwr�ci� si� i zacz�� przygotowywa� sobie pos�anie.
Ch�opak zrobi� zwrot na pi�cie i bez s�owa wszed� do drugiego pokoju. Po�o�y� si�, naci�gn��
koc a� po brod� i le�a� cicho, z oczami szeroko otwartymi, skierowanymi ku g�rze.
Kara� zajrza� do niego. Stoj�c w drzwiach chwil� patrzy�, potem zapyta�:
� Nie boli ci�?
� Nie.
� No to �pij. � Zgasi� �wiat�o i sta� jeszcze moment na progu.
Ch�opak nie odpowiedzia�.
Gospodarz cicho wycofa� si� do siebie. Nie zamkn�� drzwi, czu� obecno�� Kostka, s�ysza�
radio graj�ce zbyt g�o�no, kroki pojedynczego przechodnia stukaj�ce o p�yty chodnika na ulicy.
Z s�siedniego mieszkania dochodzi�y g�osy i jakie� inne d�wi�ki. Pogr��y� si� w my�lach.
I do Kostka, mimo zm�czenia, nie przychodzi� sen.
� �pi pan ju�?
� Chcia�e� czego�?
� Nie.
Chwila ciszy. Za �cian� rozleg�o si� g�o�niejsze stukni�cie. G�osy by�y ca�kiem wyra�ne.
Jaki� m�czyzna m�wi� co� gderliwie, kobieta odpowiada�a spokojnie.
� To nie byli moi kumple � niespodziewanie powiedzia� Kostek. � Prawie ich nie znam.
� Przecie� ci� nie pytam � cicho odpowiedzia� Kara�.
� Poznali�my si� przypadkowo. Potem byli�my w Sopocie.
� Tak z nieznajomymi poszed�e�?
� A c� to... Mieli troch� forsy. Ja te� mia�em par� z�otych. Wypili�my p� litra. Nie by�o
co robi�. Wczasowicz�w ju� prawie nie ma... Potem wzi�li�my dwie butelki wina i przyjechali�my
tu, w g�rki.
� Zak�ski nie mieli�cie? Nic nie jad�e�?
� Pewnie. Wypili�my to wino i grali�my w oczko. Obrobili mnie.
Mia�em p�torej setki i przegra�em. Potem chcieli jeszcze forsy. Jak powiedzia�em, �e nie
mam, to si� w�ciekli.
� Wtedy ci� zacz�li bi�?
� Nie. Powiedzieli, �e zrobimy skok na kiosk. Jak go zrobimy, to b�d� papierosy i r�ne
inne rzeczy, a mo�e nawet troch� grosza na wino. Nie chcia�em si� zgodzi�. Zacz�li podskakiwa�.
Powiedzieli, �e musz�. Bali si�, �e jak z nimi nie p�jd�, to ich sypn�. Upar�em si�.
By�em troch� pod gazem i nie ba�em si� ich. Oni te� byli pijani. Wi�cej ni� ja wypili, bo mnie
kiwali. Zacz�a si� draka.
� O ten skok na kiosk?
14
� O to i o wszystko. Ju� potem im si� moja g�ba nie podoba�a. Proponowali, �e jak nie
chc� kiosku, to obrobimy jak�� bab�. Torebk� si� jej we�mie, zawsze b�dzie par� z�otych.
Te� nie chcia�em. Wtedy mnie obskoczyli i zacz�o si�.
� Zjawi�em si� w por�?
� Pan m�g� te� dosta�.
� Mog�em, ale uda�o si�.
� Powiedzieli, �e mi nie daruj�.
� Boisz si� ich?
� Iii, sam nie wiem. W dzie� mi nic nie zrobi�. Zreszt� co tam...
Chwila ciszy ci�gn�a si� do�� d�ugo. Wreszcie Kara� odezwa� si�:
� Milicja by ci pomog�a. Jakby� pokaza� tamtych, to mia�by� spok�j.
� Naiwny pan. Nigdy by mi nie darowali. Takie rzeczy si� nie ukryj�. Zap�aciliby mi. Jak
nie oni, to inni.
Zn�w milczenie. Kara� mia� ochot� jeszcze o co� zapyta�, ale si� powstrzyma�. Rozumia�,
�e ch�opak powie mu tylko tyle, ile sam zechce, i uzna�, �e tak jest lepiej. Nie pomyli� si�.
� Gliny by mnie te� zapud�owa�y... � powiedzia� Kostek.
� Co? � nie zrozumia� gospodarz.
� No, zamkn�liby mnie. Widzia� pan, �e mieli ochot�.
� Jak nic nie masz na sumieniu, to nie musisz si� ich ba�.
Kostek nie odpowiedzia�. Kara� nieco podniecony czeka� na jego dalsze s�owa, ale ch�opak
milcza�.
Niespodziewanie g�o�ny rumor rozleg� si� w mieszkaniu.
Zabrzmia�o to tak, jakby kto� grubym kijem z ca�ych sil uderza� w pod�og�. Kara� us�ysza�,
�e ch�opak zerwa� si� z pos�ania.
� Co to? Co si� dzieje? � zapyta� przestraszony.
� Nie b�j si� � uspokoi� go Kara�. � To s�siad...
� Aaa � w g�osie ch�opaka zabrzmia�a ulga. � Co drzewo teraz r�bie czy co?
� Nie. To kaleka. Nie ma obydw�ch n�g, jednej r�ki i oka. Z wielkim trudem si� porusza.
Ma protezy i jeszcze kule. Jak pr�buje chodzi�, to wtedy tak stuka...
Zn�w zabrzmia�y te g�o�ne stuki. Obaj s�uchali, jak s�siad wlok�c za sob� protezy i podpieraj�c
si� kulami przesuwa si� przez mieszkanie.
� Pewnie idzie spa� � wyja�ni� Kara�. � Zaraz b�dzie cicho.
Rzeczywi�cie ha�asy wkr�tce umilk�y. Jeszcze tylko stukn�y kule odk�adane na pod�og�,
s�siad co� powiedzia�, kobieta mu odpowiedzia�a i zapad�a cisza. Radio tak�e ju� nie gra�o.
P�noc by�a blisko i ca�y dom ogarn�� spok�j i cisza.
� Spij � powiedzia� Kara�. Nic si� nie martw, wszystko b�dzie w porz�dku.
Kostek nie odpowiedzia�. Kara� jeszcze przez d�ug� chwil� s�ysza�, jak sapie i przewraca
si� z boku na bok. W ko�cu jednak oddech sta� si� r�wny i spokojny. W�wczas gospodarz
zasn�� tak�e.
Rozdzia� drugi
Ten dzie� mia� ju� dok�adnie przewidziany. Wyliczy� go kreskami na �cianie, miskami codziennej
zupy, krokami spaceru odmierzanymi na niewielkim, wybrukowanym placyku, gdzie
chodzi�o si� wko�o, jeden za drugim, stale za plecami poprzednika.
15
Okno by�o ma�e, zakratowane i jeszcze do trzech czwartych przes�oni�te deskami. Widzia�
przez nie tylko skrawek nieba. Kiedy si� stan�o g��biej, w pobli�u drzwi, tego nieba nie by�o
wcale. Ale bli�ej, pod samym oknem, by�o widoczne. Wystarczy�o unie�� g�ow� ku g�rze, by
dojrze� jasny b��kit, bia�e lub ciemne, brzuchate chmury, lekkie ob�oki. A noc� gwiazdy dalekie,
ch�odne, oboj�tne, jak okruchy z�ota rozrzucone na czarnej patelni nieba. Czasem na kraw�dzi
deski za brudn� szyb� siada� weso�y wr�bel, ciekawie rozgl�da� si� doko�a czy robi�
toalet�, dziobem wyg�adzaj�c pi�rka. Potem znika� b�yskawicznie w pogoni za samiczk� albo
zwabiony widokiem po�ywienia.
Z pocz�tku nie m�g� si� pogodzi� ze wsp�lokatorami. By�o ich dw�ch, tak�e m�odych, cho�
obaj liczyli po wi�cej lat od niego. Najstarszy, milcz�cy, mrukliwy, gburowaty, odzywa� si�,
gdy czego� chcia�, a i to przewa�nie tylko bluzga� przekle�stwami. Mia� za sob� jakie� no�owe
porachunki w czasie sezonu letniego na Wybrze�u. Zosta� przy tym zraniony Bogu ducha winien
przechodzie�, kt�ry pr�bowa� rozdzieli� pijanych. Prokurator domaga� si� wysokiego wymiaru
kary, ale s�dzia uwzgl�dni� m�ody wiek, przychyli� si� do zdania obrony, �e by�o to nieumy�lne
zranienie, w ferworze walki. Poniewa� poszkodowany wraca� do zdrowia, sko�czy�o
si� na dw�ch latach, kt�re Benek przyj�� z ulg� i teraz odsiadywa� w ponurym milczeniu.
Ten drugi uwa�a�, �e zosta� skrzywdzony. Nie zrobi� nic tak strasznego. By� kierowc�.
Wypili troch� po robocie. Potem okaza�o si�, �e niedaleko, w s�siedniej wiosce jest zabawa.
Postanowili tam jecha�. Bo jak�e to, i�� pieszo? Dosiad� ci�ar�wki, pozwoli� ca�ej gromadzie
za�adowa� si� pod plandek�, ruszy� sprawnie, z fantazj�. Dwa kilometry dalej ty� wozu zarzuci�o
na b�otnistym odcinku drogi. Chcia� wyprowadzi�, doda� gazu, ale zbyt gwa�townie i za
mocno szarpn�� kierownic�. Ci�ar�wka zatoczy�a si�, nagle pijana jak on, potem stukn�a o
drzewo, przelecia�a na drug� stron� i wykopyrtn�a si� do rowu bokiem. Pod plandek� ju� w
pierwszej chwili wybuch�a panika.
Niekt�rzy zd��yli wyskoczy�, bo szybko�� nie by�a zbyt wielka, ale inni poturlali si� po
deskach jak bezw�adne worki. Dw�ch odnios�o do�� ci�kie rany. W�z by� solidnie uszkodzony.
S�d oszacowa� to na dwa i p� roku. Kostek mia� najwi�kszy wyrok. Trzy lata. Z pocz�tku
pr�bowa� to lekcewa�y�. Ale szybko zrozumia�, czym s� beznadziejnie wlok�ce si�
dni, jakby ranek odleg�y by� o wieczno�� od wieczora, czym noce puste, wype�nione t�sknot�,
my�lami o tym, co zosta�o za murami, a co teraz wydawa�o si� dobre, bliskie, potrzebne. W
celi na og� panowa� spok�j. Nie kochali si� wzajemne, ale te� nie gry�li, bo nie by�o o co.
Razem w lecie i jesieni� je�dzili na roboty do pobliskich pegeer�w i te dni jako� przechodzi�y
szybciej. Tylko Benek nie wytrzyma� smaku wolno�ci. Pr�bowa� zaleca� si� do jednej z
dziewczyn. Zach�cony jej pocz�tkowym brakiem oporu, kt�rego� dnia przydyba� j� samotn�
za wozem. Dziewczyna schyla�a si� po co�, zobaczy� br�zowe uda wy�aniaj�ce si� spod sp�dnicy,
poczu� zawr�t g�owy. Rzuci� si� na ni� cicho, znienacka, jak g�odny wilk. Pad�a na ziemi�.
Nie zd��y� zatka� jej ust, a kiedy usi�owa� to zrobi�, ugryz�a go w�ciekle, ile si� w szcz�kach.
I wtedy zacz�a krzycze�. Rozpaczliwie, g�o�no, na ca�� okolic�. Zbiegli si� ludzie, niekt�rzy
z wid�ami. Odci�gn�li go od dziewczyny, zacz�li tarmosi�, byliby porz�dnie pobili.
Zanim nadbieg� stra�nik, Kostek rzuci� si� na pomoc. Odruchowo, bez namys�u. Nie lubi�
Benka, ale to by� jego kolega z celi. Nim wywi�za�a si� wi�ksza bitka, ju� stra�nik �ci�gn��
automat z ramienia wszystkich rozp�dzi�.
� Co tu si� sta�o? � zapyta� gro�nie.
� To on � dziewczyna pokaza�a Benka palcem.
� Co ci zrobi�?
Nagle z ko�a ludzi otaczaj�cego wi�ni�w, dziewczyn� i stra�nika wyst�pi� starszy m�czyzna
z rudymi w�sami jak dwa wiechcie, stercz�cymi po obu stronach policzk�w. Z�apa�
dziewczyn� za r�k�, poci�gn�� i powiedzia�: � Chod� do domu, nie mieszaj si�... � Kiedy on,
tato � pr�bowa�a protestowa�, ale ojciec mocno szarpn��. � M�wi�em, nie wtr�caj si� i nie le�
gdzie nie trzeba.
16
Stra�nik nie dopyta� si�, co zasz�o. Zg�osi� wi�c, �e by�a b�jka mi�dzy wi�niami. Ale i
Kostek, i Benek lekcewa��co wzruszyli ramionami i m�wili, �e szkoda gada�, zwyk�a
sprzeczka.
Benkowi usz�o na sucho, tylko przez trzy miesi�ce zabroniono im wychodzenia do pracy
poza wi�zieniem. Kostek odczu� to bole�nie, ale nic nie m�wi�, a Benek po swojemu bluzga�
najgorszymi s�owami i odgra�a� si�, �e jeszcze jej poka�e, bo najpierw chcia�a, zach�ca�a go,
a potem narobi�a wrzasku.
By� to epizod, kt�ry szybko oddali� si�, zblad�, cho� w monotonii wi�ziennego �ycia stanowi�
niema�e urozmaicenie.
Potem zn�w by�y dni szare, coraz gorsze, bo ch�odne, p�nojesienne, w ko�cu zimowe,
bez wyj�� do pracy, urozmaicane kr�tkimi spacerami, czasem ogl�daniem telewizji albo umoralniaj�cym
filmem. Mierzone kreskami robionymi paznokciem na �cianie.
Czu�, �e tamci mu zazdro�cili. Mia� pierwszy st�d wyj��, bo wyrok zacz�� odsiadywa�
grubo przed nimi. Z p�s��wek, z pojedynczych zda�, kr�tkich pyta� wnioskowa�, �e ka�dy z
nich ch�tnie by si� z nim zamieni�. A on sam nie wiedzia�, czy si� cieszy ze zbli�aj�cej si�
wolno�ci. My�la� o tym bardzo du�o i cz�sto. T�skni� do wolno�ci. Wr�bel siadaj�cy na desce
okiennej wywo�ywa� w nim czasem tak straszny skurcz krtani, �e musia� chowa� twarz, by
tamci nie dostrzegli, co si� z nim dzieje.
Jednocze�nie zupe�nie nie umia� sobie wyobrazi�, co b�dzie, gdy otworzy si� przed nim
ci�ka furta w wi�ziennym murze. Nie potrafi� nic przewidzie� ani zaplanowa�. To, co zostawi�
poza sob�, co by�o jego �yciem, zanim znalaz� si� w tej celi, teraz sta�o si� blade, niewa�ne,
ma�o poci�gaj�ce.
By�o to jakby przykry sen, kt�ry min�� i kt�rego nie chcia�oby si� �ni� po raz drugi.
By�o w tym nieco zamazanym, rzadko przywo�ywanym �nie co�, co omija� my�lami.
Tkwi�o jednak, wraca�o i zdarza�o si�, �e nadchodzi�o z tak� si��, �e chcia�o mu si� gry�� palce
albo rozpocz�� b�jk� z kt�rym� ze wsp�lokator�w.
�atwo wtedy wybucha�, umia� operowa� przekle�stwami nie gorzej od Benka, odpowiada�
na pytania opryskliwie i niech�tnie, z lada powodu wszczyna� awantury. Tamci znali jego
stany i potrafili zrozumie�, �e lepiej go wtedy nie rusza�. Po �niadaniu stra�nik przyszed� do
ich celi. U�miecha� si�, by� troch� uroczysty, troch� protekcjonalny, jakby to on wy�wiadcza�
Kostkowi �ask�.
� No, Kostek � powiedzia� �yczliwie � po�egna�e� si� z kumplami?
Kostek mrukn�� co� niewyra�nie pod nosem. Tamci podeszli bli�ej, obaj byli dzi� sympatyczniejsi.
� Daj, kurwa, �ap� � odezwa� si� Benek. � Jak wyjd�, kurwa, to si� chyba spotkamy, kurwa,
nie?
Po�egna� si� z nimi szybko, bez serdeczno�ci i po�piesznie poszed� za stra�nikiem. Pobra�
swoje rzeczy z magazynu, przebra� si� i niecierpliwie czeka�, kiedy go wypuszcz�. Ale jeszcze
musia� przej�� przez gabinet naczelnika. Niech�tnie tam szed�, czuj�c z daleka zapach
umoralniaj�cego kazania.
W ciemnym, niezbyt przytulnym gabinecie siedzia� starszy, grubawy cz�owiek w cywilnym
ubraniu. Mia� dobroduszny wygl�d, pulchne d�onie po�o�y� na blacie biurka, na widok
Kostka u�miechn�� si� �yczliwie.
� Siadaj � powiedzia�. � Chyba si� bardzo nie spieszysz, pogadamy troch�. � Kostek
usiad�, ale by� naje�ony. Czu� si� teraz niezale�ny od tego cz�owieka, z�o�ci�o go, �e na drog�
chce mu zaaplikowa� pogadank�. A tamten � nauczony wieloletnim do�wiadczeniem i wiedziony
instynktem � wyczu� nastr�j by�ego wi�nia. Zn�w si� u�miechn��.
� Nie b�j si�, nie mam zamiaru ci� tu poucza� ani mordowa� przykazaniami na drog�. Ale
mam obowi�zek troch� pogada�, chyba nie masz nic przeciwko temu?
17
� O co chodzi? � zapyta� ch�opak niezbyt grzecznie.
� Jak wychodzi od nas taki go�� jak ty � wolno posiedzia� naczelnik � to chcieliby�my, �eby
wi�cej tu nie wraca�.
Kostek podni�s� g�ow�. Nachmurzony popatrzy� w oczy naczelnikowi.
� Ja bym te� chcia� tu nie wraca� � powiedzia� niezgrabnie.
� To w porz�dku, zgadzamy si� � ucieszy� si� naczelnik. � Ale wiesz co? Ka�dy by chcia�
tak jak ty, ale niestety sporo wraca. Jak nie do nas, to do innego pensjonatu.
Kostek nie odpowiedzia�. Milcza� czekaj�c, kiedy to si� sko�czy. A naczelnik ju� si� nie
u�miecha�. M�wi� patrz�c w okno.
� To dobrze, �e� sobie tak postanowi�. Ale ja si� zastanawiam, jak ci pom�c, �eby� tego
postanowienia dotrzyma�.
� Pan?
� No tak, ja... i nie tylko...
� Kto jeszcze?
� No, r�ni ludzie. Na przyk�ad milicja.
� Nie daj Bo�e � warkn�� Kostek. � Ju� niech oni lepiej mi nie pomagaj�. Dam sobie rad�
bez nich.
� Dobrze by by�o � zgodzi� si� naczelnik. � Ale niepotrzebnie si� stawiasz. Oni ci krzywdy
nie zrobili.
� Jasne, nie ma o czym m�wi� � uci�� Kostek.
� Co� mi si� wydaje, �e nie bardzo sobie zdajesz spraw�, jaka jest twoja sytuacja � zauwa�y�
naczelnik, a widz�c zdziwion� min� Kostka wyja�ni�: � Jak st�d wyjdziesz, masz zamiar
wr�ci� do Gda�ska?
� No tak.
� Zreszt� wszystko jedno, dok�d pojedziesz, i tak musisz si� zg�osi� do najbli�szej komendy
milicji.
� Po co? � zdziwi� si� Kostek.
� Zwyczajnie, musisz im si� zameldowa�. O, tu masz papierek od nas, �e� odby� kar� i jeste�
skwitowany z pa�stwem. Oddasz im to...
� Jak jestem skwitowany, to po co mam i�� do milicji? � buntowa� si� Kostek.
Naczelnik pokiwa� g�ow�.
� Nie ma rady, synku � to by�o jego ulubione s�owo, Kostek go nie znosi�, ale prze�kn�� w
milczeniu. � Jak przeszed�e� przez nasze r�ce, to milicja chce wiedzie�, co dalej si� z tob�
dzieje. Zreszt� mo�emy chyba m�wi� z sob� otwarcie, prawda?
� No... � Kostek ni to zgodzi� si�, ni potwierdzi�.
� Wi�c nie ma co chowa� g�owy w piasek. Anio�em nie by�e�. Wpad�e� na niezbyt mi�ych
historiach i w dodatku nie by�e� zbyt potulny, jak ci� usi�owali zatrzyma�.
� Do�o�yli mi za to � mrukn�� ch�opak.
� Do�o�yli. Ale nie mo�esz oczekiwa�, �e teraz ci� b�d� pie�cili albo �e ci b�d� ufali. Musisz
udowodni�, �e tamto si� sko�czy�o. To troch� potrwa, popatrz� na ciebie, pomeldujesz
si�, a jak si� przekonaj�, �e wszystko w porz�dku, to zostawi� ci� w spokoju.
� To takie nawracanie grzesznika? � pr�bowa� z wisielczym humorem za�artowa�.
Naczelnik podj�� �art.
� Co� takiego w�a�nie. Nie martw si�, nie jeste� uprzywilejowany. Na ca�ym �wiecie policja
to robi. A wiesz co, to czasem pomaga. Jak facet chce troch� skr�ci� na bok, to najpierw
pomy�li, �e go pr�dzej zauwa�� ni� zwyk�ego obywatela. To dzia�a hamuj�co.
Kostek zn�w nic nie odpowiedzia�. Mia� ju� dosy� tej rozmowy. Czu� si� rozgoryczony i
z�y. My�la�, �e opu�ciwszy wi�zienie, od razu b�dzie wolny i samodzielny. Tymczasem okaza�o
si�, �e nadal b�d� go obserwowali, �e musi si� meldowa�, �e ka�dy jego krok b�dzie
kontrolowany. Czu� narastaj�cy w sobie bunt i gniew tym silniejszy, �e bezsilny. Naczelnik,
18
kt�ry sili� si� na ciep�y, niemal ojcowski ton, dra�ni� go niezmiernie i Kostek powstrzymywa�
si� z ca�ej mocy, �eby mu nie powiedzie�, co my�li.
� Naprawd� nie masz nikogo bliskiego? � niespodziewanie zapyta� naczelnik.
� Przecie� pan zna m�j �yciorys.
� Znam, ale mo�e jaka� dalsza rodzina, ciotka, wujek?
� Nie ma o czym m�wi�...
� Szkoda. Niedobrze b�dzie, je�li wr�cisz do �wiata, z kt�rego tu przyszed�e�. Gdyby�
mia� na pocz�tek w kim� oparcie..
� Koledzy mi pomog�. Zreszt� mam troch� pieni�dzy, zarobi�em tu.
� Pieni�dze p�jd� szybko. A koledzy jeszcze pomog� ci je przepu�ci�. O robocie jakiej�
nie my�la�e�?
� Jako� sobie dam rad� � powiedzia� Kostek, pragn�c, by naczelnik wreszcie zako�czy� t�
rozmow� i odczepi� si� od niego. Ale ten nie dawa� za wygran�.
� A dziewczyny nie masz? � docieka�.
Kostek nachmurzy� si�. To by�o najbole�niejsze miejsce. Czu�, �e jeszcze moment, a wybuchnie.
Siedzia� skurczony, ze wzrokiem wbitym w pod�og�. Naczelnik zauwa�y� to. Milcza�
przez moment, w ko�cu powiedzia� z westchnieniem:
� Taak, martwi� si�, �e nie wszystko mo�e ci si� od razu dobrze u�o�y�. W ka�dym razie,
je�eli naprawd� masz szczere zamiary, b�dzie ci� to kosztowa�o sporo trudu. Jakby co, pami�taj,
komenda ci pomo�e. Nie bocz si�, im te� zale�y, �eby tacy jak ty nie wracali za kratki.
Cho�by z tego wzgl�du, �eby mie� mniej k�opot�w... � Pomilcza� chwil�, potem jeszcze dorzuci�:
� Masz dwadzie�cia jeden lat... chocia� nie wygl�dasz na tyle. Pob�r ju� si� odby�,
wi�c do wojska p�jdziesz dopiero w przysz�ym roku... Postaraj si� jako� do tej pory wytrzyma�,
potem ju� ci p�jdzie.
W wojsku czego� mo�esz si� nauczy�, szoferki albo innego zawodu. Byle zacz��, pami�taj...
No, widz�, �e ci� wynudzi�em...
� Ale sk�d � b�kn�� Kostek.
� Znam si� na tym � u�miechn�� si� naczelnik. � Nie musisz udawa�. Ale wiesz, co ci powiem?
� pochyli� si� i jego g�os sta� si� cieplejszy. � Szkoda mi ciebie. Jeste� m�ody, sympatyczny,
tylko pozujesz na twardego i szorstkiego. Napatrzy�em si� tu na wielu takich jak ty.
Od razu poznam bandziora. Jeste� troch� inny. My�l�, �e masz jeszcze szans�. Nie zmarnuj
jej. Jak wr�cisz tu jeszcze raz, to b�dzie z tob� koniec... No id�, nie z�o�� si�, �e tak d�ugo ci�
pi�owa�em. Musz� z racji swoich obowi�zk�w pogada� z opuszczaj�cymi wi�zienie. To nie
zawsze mi�e zadanie. Ale z tob� rozmawia�em ch�tnie. �ycz� ci wszystkiego najlepszego. I...
nie do widzenia, a w ka�dym razie nie tutaj...
Kostek wsta�. Podni�s� g�ow� i popatrzy� na pulchnego naczelnika. Wrogo�� do tego cz�owieka
przesz�a mu zupe�nie. Mo�e to sprawi�y ostatnie s�owa, a mo�e �wiadomo��, �e nareszcie
wszystko si� sko�czy�o, za chwil� wyjdzie i pozostawi za sob� miesi�ce tu stracone, ciasne
podw�rko, grubia�skich stra�nik�w, zakratowane okno i ludzi w szarych, szorstkich
ubraniach i okr�g�ych myckach...
Po�egna� si� z naczelnikiem i opu�ci� gabinet. Stra�nik wytrwale czeka� na korytarzu. Teraz
poprowadzi� go do wyj�cia drog�, o kt�rej tyle razy marzy�. Po raz ostatni us�ysza� brz�k
kluczy. Gdy przekroc