3431
Szczegóły |
Tytuł |
3431 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3431 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3431 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3431 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kir Bu�yczow
Opowiadania
Czy mog� rozmawia� z Nin�?
- Czy mog� rozmawia� z Nin�?
- To ja, Nina.
- Tak? Dlaczego masz taki dziwny g�os?
- Dziwny g�os?
- Nie tw�j. Cienki. Jeste� czym� zmartwiona?
- Nie wiem.
- Mo�e nie powinienem dzwoni�?
- A kto m�wi?
- Od kiedy przesta�a� mnie poznawa�?
- Kogo poznawa�?
G�os by� m�odszy od Niny o dwadzie�cia lat. A w
rzeczywisto�ci g�os Niny by� od niej m�odszy o pi�� lat.
Je�li si� kogo� nie zna, to po g�osie trudno odgadn�� jego
wiek. G�osy cz�sto starzej� si� wcze�niej ni� ich
w�a�ciciele. Albo d�ugo pozostaj� m�ode.
- No dobrze - powiedzia�em. - S�uchaj, dzwoni� do ciebie
poniek�d w pewnej sprawie.
- Pan chyba pomyli� numer - powiedzia�a Nina. - Ja pana
nie znam.
- To ja, Wadim, Wadik, Wadim Niko�ajewicz! Co si� z tob�
dzieje?
- No w�a�nie! - Nina westchn�a, jakby �al jej by�o
ko�czy� rozmow�. - Nie znam �adnego Wadika i Wadima
Niko�ajewicza.
Odczeka�em chwil�, zanim wykr�ci�em ten numer jeszcze
raz. Zdaje si�, �e po prostu dodzwania�em si� gdzie indziej.
Moje palce nie chcia�y dzwoni� do Niny. I wykr�ci�y inny
numer. A dlaczego nie chcia�y?
Odszuka�em na stole paczk� kuba�skich papieros�w. Mocnych
jak cygara. Robi� je pewnie z obrzynk�w cygar. A jak� ja
mog� mie� spraw� do Niny albo poniek�d spraw�? �adnej. Po
prostu chcia�em si� dowiedzie�, czy jest w domu. A je�li jej
nie ma, to te� niczego nie zmienia. Mo�e by� na przyk�ad u
mamy. Albo w teatrze. Wieki ca�e nie by�a w teatrze.
Zadzwoni�em do Niny.
- Nina? - zapyta�em.
- Nie, Wadimie Niko�ajewiczu - odpowiedzia�a Nina. -
Znowu si� pan pomyli�. Jaki numer pan wykr�ca?
- 149-40-89.
- A m�j to Arbat. Jeden - trzydzie�ci dwa - pi�� trzy.
- Oczywi�cie - powiedzia�em. - Arbat to cztery?
- Arbat to G.
- No c� - powiedzia�em. - Przepraszam, Nino.
- Prosz� - powiedzia�a Nina. - I tak nic nie robi�.
- Postaram si� wi�cej do pani nie dzwoni� - powiedzia�em.
- Gdzie� si� zaklinowa�o i dodzwaniam si� do pani. Telefon
�le dzia�a.
- Tak - zgodzi�a si� ze mn� Nina.
Od�o�y�em s�uchawk�.
Trzeba poczeka�. Albo wykr�ci� setk�. Zegarynka. Co� si�
tam po��czy w zapl�tanych liniach na centrali. I dodzwoni�
si�. "Dwudziesta zero zero" - powiedzia�a kobieta w
zegarynce. Nagle pomy�la�em, �e je�eli jej g�os nagrali
dawno, dziesi�� lat temu, to ona wykr�ca "setk�", gdy jej
nudno, gdy jest sama w domu i s�ucha swojego m�odego g�osu.
A mo�e ona umar�a. Wtedy jej syn albo cz�owiek, kt�ry j�
kocha�, wykr�ca "setk�" i s�ucha jej g�osu.
Zadzwoni�em do Niny.
- Tak, s�ucham - powiedzia�a Nina m�odym g�osem. - To
znowu pan, Wadimie Niko�ajewiczu?
- Tak - powiedzia�em. - Najwidoczniej nasze telefony
po��czy�y si� na amen. Tylko niech si� pani nie gniewa,
niech pani nie my�li, �e j� �artuj�. Bardzo uwa�nie
wykr�ca�em numer.
- Oczywi�cie, oczywi�cie - powiedzia�a szybko Nina. -
Nawet przez chwil� tak nie pomy�la�am. Bardzo si� panu
spieszy Wadimie Niko�ajewiczu?
- Nie - powiedzia�em.
- Ma pan wa�n� spraw� do Niny?
- Nie, po prostu chcia�em si� dowiedzie�, czy jest w
domu.
- St�skni� si� pan?
- Jakby to pani powiedzie�...
- Rozumiem, jest pan zazdrosny - powiedzia�a Nina.
- Pani jest zabawna - powiedzia�em. - Ile pani ma lat?
- Trzyna�cie. A pan?
- Czterdzie�ci kilka. Jest mi�dzy nami gruba�ny mur z
cegie�.
- I ka�da cegla to jeden miesi�c, prawda?
- Nawet jeden dzie� mo�e by� ceg��.
- Tak - westchn�a Nina. - Wtedy to naprawd� gruby mur. O
czym pan teraz my�li?
- Trudno powiedzie�. W tej chwili o niczym. Przecie�
rozmawiam z pani�.
- A gdyby mia� pan trzyna�cie lat albo nawet pi�tna�cie,
mogliby�my si� pozna� - powiedzia�a Nina. - To by by�o
bardzo �mieszne. Powiedzia�abym: "Niech pan przyjedzie jutro
wieczorem pod pomnik Puszkina. B�d� na pana czeka� punkt
si�dma". I by�my si� nie rozpoznali. Gdzie si� pan spotyka z
Nin�?
- Jak kiedy.
- I pod Puszkinem?
- Niezupe�nie. Jako� tak wysz�o, �e spotykali�my si� pod
"Rosj�".
- Gdzie?
- Pod kinem "Rosja".
- Nie znam.
- No, na Puszki�skiej.
- I tak nie wiem. Pan pewnie �atruje. Dobrze znam plac
Puszkina.
- Niewa�ne - powiedzia�em.
- Dlaczego?
- To by�o dawno.
- Kiedy?
Dziewczynka nie chcia�a odk�ada� s�uchawki. Z jakiego�
powodu z uporem ci�gn�a rozmow�.
- Jest pani sama w domu? - zapyta�em.
- Tak. Mama jest na wieczornej zmianie. Pracuje jako
piel�gniarka w szpitalu. Zostanie na noc. Mog�aby wr�ci�
jeszcze dzisiaj, ale zostawi�a w domu przepustk�.
- Aha - zgodzi�em si�. - Dobrze, k�ad� si� spa�,
dziewczynko. Jutro idziesz do szko�y.
- Powiedzia� pan to jak do dziecka.
- Nie, co� ty, rozmawiam z tob� jak z doros��.
- Dzi�kuj�. Tylko sam niech si� pan k�adzie o si�dmej. Do
widzenia. I niech pan wi�cej nie dzwoni do tej swojej Niny.
Bo znowu si� pan do mnie dodzwoni. I obudzi mnie, ma��
dziewczynk�.
Od�o�y�em s�uchawk�. Potem w��czy�em telewizor i
dowiedzia�em si�, �e pojazd ksi�ycowy przeszed� odcinek 337
metr�w. Pojazd ksi�ycowy pracowa�, a ja si� obija�em.
Postanowi�em, �e ostatni raz zadzwoni� do Niny po
jedenastej. Ca�� godzin� zajmowa�em si� g�upstwami.
Zdecydowa�em, �e je�li jeszcze raz trafi� na dziewczynk�, to
od razu od�o�� s�uchawk�.
- Wiedzia�am, �e pan jeszcze raz zadzwoni - powiedzia�a
Nina, gdy odebra�a telefon. - Tylko niech pan nie odk�ada
s�uchawki. Strasznie si� nudz�, s�owo honoru. I nie mam co
czyta� i za wcze�nie na spanie.
- No dobrze - powiedzia�em. - Rozmawiajmy. Dlaczego pani
jeszcze nie �pi? Ju� p�no.
- Dopiero �sma - powiedzia�a Nina.
- P�ni si� pani zegarek - powiedzia�em. - Ju� prawie
dwunasta.
Nina roze�mia�a si�. Mia�a �adny, mi�kki �miech.
- Strasznie chce si� pan mnie pozby� - powiedzia�a. -
Teraz pa�dziernik, dlatego zrobi�o si� ju� ciemno i wydaje
si� panu, �e to noc.
- Teraz pani �artuje? - zapyta�em.
- Nie, ja nie �artuj�. Nie tylko zegarek, ale i kalendarz
panu k�amie.
- Dlaczego k�amie?
- Zaraz mi pan powie, �e u pana jest nie pa�dziernik,
tylko luty.
- Nie, grudzie� - powiedzia�em. I z jakiego� powodu sam
sobie nie uwierzy�em, spojrza�em na gazet� le��c� obok, na
kanapie. Dwudziesty trzeci grudnia - by�o napisane pod
nag��wkiem.
Pomilczeli�my troch�, mia�em nadziej�, �e ona zaraz powie
"Do widzenia". Ale ona nagle zapyta�a:
- Jad� pan kolacj�?
- Nie pami�tam - powiedzia�em szczerze.
- To znaczy, �e nie jest pan g�odny.
- Nie, nie jestem.
- A ja jestem g�odna.
- W domu nie ma nic do jedzenia?
- Nic! - powiedzia�a Nina. - Pusto jak wymi�t�.
�miesznie, co?
- Nawet nie wiem, jak pani pom�c - powiedzia�em. -
Pieni�dzy te� nie ma?
- S�, ale bardzo ma�o. I wszystko jest ju� zamkni�te. A
poza tym co by mo�na kupi�?
- No tak - zgodzi�em si�. - Wszystko ju� zamkni�te. Chce
pani, to zajrz� do lod�wki, zobacz�, co mam?
- Ma pan lod�wk�?
- Star� - powiedzia�em. - "Siewier". Zna pani tak�?
- Nie - powiedzia�a Nina. - A je�li pan co� znajdzie, to
co potem?
- Potem? Z�api� taks�wk� i podwioz� pani. A pani zejdzie
na podw�rko i we�mie.
- A daleko pan mieszka? Bo ja na Siwcewom Wra�ku, 15/25.
- A ja na Mosfilmowskiej. Przy Leni�skich G�rach. Za
uniwersytetem.
- Znowu nie wiem. Ale to niewa�ne. Dobrze pan to
wymy�li�, dzi�kuj� panu. A co pan ma w lod�wce? Ja tylko tak
pytam, niech pan sobie nie my�li.
- �ebym to ja pami�ta� - powiedzia�em. - Zaraz przenios�
telefon do kuchni i zobaczymy.
Przeszed�em do kuchni, a sznur od telefonu ci�gn�� si� za
mn� jak �mija.
- No wi�c - powiedzia�em - otwieram lod�wk�.
- Mo�e pan nosi� telefon ze sob�? Nigdy o takim nie
s�ysza�am.
- Oczywi�cie, �e mog�. A pani telefon gdzie stoi?
- W przedpokoju. Wisi na �cianie. No i co ma pan w
lod�wce?
- To znaczy, tak... co my tu mamy w tej torebce? Jajka,
nic ciekawego.
- Jajka?
- Aha, kurze. O, chce pani, przynios� kur�? Nie, to
francuska, mro�ona. Zanim j� pani ugotuje, zg�odnieje pani
na dobre. I mama wr�ci z pracy. Wezm� lepiej kie�bas�. Albo
nie, znalaz�em maroka�skie sardynki, sze��dziesi�t kopiejek
za puszk�. Mam do nich p� s�oika majonezu. S�yszy pani?
- Tak - powiedzia�a Nina cichutko. - Dlaczego pan tak
�artuje? Najpierw chcia�am si� roze�mia�, ale potem zrobi�o
mi si� smutno.
- A to dlaczego? Naprawd� pani tak zg�odnia�a?
- Nie, pan wie.
- Co wiem?
- Wie pan - powiedzia�a Nina. Przez chwil� milcza�a,
potem doda�a: - No i dobrze! Niech mi pan powie, ma pan
czerwony kawior?
- Nie, ale za to mam filety z pa�tusa.
- Nie trzeba, wystarczy - powiedzia�a Nina twardo. -
Zmie�my temat. Ju� wszystko zrozumia�am.
- Co zrozumia�a�?
- �e pan te� jest g�odny. A co pan widzi z okna?
- Z okna? Domy, fabryk� lalek. Akurat wp� do dwunastej.
Koniec zmiany. Sporo dziewcz�t wychodzi z portierni. Poza
tym widz� jeszcze "Mosfilm". I stra� po�arn�. I kolej. O,
w�a�nie jedzie poci�g.
- I widzi pan to wszystko?
- No tak, poci�g jedzie daleko. Wida� tylko �a�cuszek
ognik�w, okien!
- No i k�amie pan!
- Nie nale�y tak rozmawia� ze starszymi - powiedzia�em. -
Nie mog� k�ama�. Mog� si� myli�. A wi�c gdzie si� pomyli�em?
- Pomyli� si� pan m�wi�c, �e widzi pan poci�g. Nie mo�na
go zobaczy�.
- A co on niewidzialny, czy co?
- Widzialny, tylko okna nie mog� si� �wieci�. No i w
og�le, pan nie wygl�da� przez okno.
- Dlaczego? Stoj� przy samym oknie.
- A pali si� u pana w kuchni �wiat�o?
- Oczywi�cie. Przecie� po ciemku nie zagl�da�bym do
lod�wki. Spali�a mi si� w niej �ar�wka.
- No i prosz�, ju� trzeci raz pana przy�apa�am.
- Nina, kochanie, wyt�umacz mi, na czym mnie przy�apa�a�?
- Je�li patrzy pan przez okno, to odchyli� pan
zaciemnienie. A je�li odchyli� pan zaciemnienie, to zgasi�
pan �wiat�o. Zgadza si�?
- Nie zgadza si�. Po co mi zaciemnienie? Wojna czy co?
- Ojejej! Jak mo�na si� tak zapomnie�! A co, mo�e pok�j?
- No, jak rozumiem, Wietnam, Bliski Wsch�d... Ja nie o
tym.
- Ja te� nie o tym... Chwileczk�, czy pan jest kalek�?
- Na szcz�cie, wszystko mam na swoim miejscu.
- Ma pan bro�?
- Jak� bro�?
- To dlaczego nie jest pan na froncie?
W�a�nie w tym momencie zacz��em podejrzewa� co�
niedobrego. Wygl�da�o na to, �e dziewczynka robi sobie ze
mnie �arty. Ale by�a przy tym tak naturalna i powa�na, �e
omal mnie nie przestraszy�a.
- Na jakim froncie powinienem by�, Nino?
- Na najzwyklejszym. Gdzie s� wszyscy. Gdzie tata. Na
froncie niemieckim. M�wi� powa�nie, nie �artuj�. To pan tak
dziwnie ze mn� rozmawia. A mo�e pan nie k�amie o kurze i
jajkach?
- Nie k�ami� - powiedzia�em. - I �adnego frontu nie ma.
Mo�e ja naprawd� do pani przyjad�?
- Ale ja naprawd� nie �artuj�! - prawie krzykn�a Nina. -
I niech pan te� przestanie. Na pocz�tku to by�o ciekawe i
weso�e. A teraz zrobi�o si� jako� dziwnie. Przepraszam. To
tak jakby pan nie udawa�, tylko m�wi� prawd�.
- S�owo honoru, dziewczynko, �e m�wi� prawd� -
powiedzia�em.
- Nawet si� przestraszy�am. Nasz piec prawie nie grzeje.
Jest ma�o drzewa. I ciemno. Tylko kaganek. Dzisiaj nie ma
�wiat�a. I strasznie mi si� nie chce siedzie� samej.
Powk�ada�am na siebie wszystkie ciep�e rzeczy.
I w tym momencie ostro i jako� tak gniewnie powt�rzy�a
pytanie:
- Dlaczego nie jest pan na froncie?
- Na jakim ja mog� by� froncie? - Rzeczywi�cie, �arty
zasz�y za daleko. - Jaki mo�e by� front w siedemdziesi�tym
drugim roku!
- �mieje si� pan ze mnie?
G�os znowu zmieni� ton, sta� si� nie dowierzaj�cy,
malutki, trzy wierszyki od pod�ogi. I przed moimi oczami
pojawi� si� niesamowity, zapomniany ju� obrazek: to, co
dzia�o si� ze mn� wiele, trzydzie�ci albo wi�cej lat temu.
Gdy ja te� mia�em dwana�cie lat. A w pokoju sta�a bur�ujka.
A ja siedz� na kanapie z podwini�tymi nogami. I pali si�
�wieczka, a mo�e to by�a lampa naftowa? A kura wydaje si�
nierealnym, bajkowym ptakiem, kt�ry jedz� tylko w
powie�ciach. Chocia� ja wtedy nie my�la�em o kurze...
- Dlaczego pan zamilk�? - zapyta�a Nina. - Niech pan
lepiej m�wi.
- Nino - powiedzia�em. - Jaki mamy teraz rok?
- Czterdziesty drugi - powiedzia�a Nina.
Zacz��em uk�ada� sobie w g�owie kawa�eczki
niedorzeczno�ci, kt�re by�y w jej s�owach. Nie zna kina
"Rosja". I numer telefonu ma tylko sze�� cyfr. I to
zaciemnienie...
- Nie mylisz si�? - zapyta�em.
- Nie - powiedzia�a Nina.
Wierzy�a w to, co m�wi�a. A mo�e g�os mnie oszuka�? Mo�e
ona nie ma trzynastu lat? Mo�e to czterdziestoletnia
kobieta, kt�ra zachorowa�a jeszcze wtedy, b�d�c dziewczynk�
i wydaje si� jej, �e zosta�a tam, gdzie wojna.
- Niech pani pos�ucha - powiedzia�em spokojnie. Przecie�
nie od�o�� s�uchawki. - Dzisiaj jest dwudziesty trzeci
grudnia 1972 roku. Wojna sko�czy�a si� dwadzie�cia siedem
lat temu. Wie pani o tym?
- Nie - powiedzia�a Nina.
- Wie pani. Jest godzina dwunasta. No, jak ja mam to pani
wyt�umaczy�?
- Dobrze - powiedzia�a Nina pokornie. - Ja te� wiem, �e
nie przywiezie mi pan tej kury. Powinnam si� domy�li�, �e
francuskich kur nie ma.
- Dlaczego?
- Bo we Francji s� Niemcy.
- We Francji od dawna nie ma �adnych Niemc�w. Chyba �e
tury�ci. Ale niemieccy tury�ci przyje�d�aj� r�wnie� do nas.
- Jak to? Kto ich wpuszcza?
- A dlaczego mieliby�my ich nie wpuszcza�?
- Tylko niech mi pan nie pr�buje wm�wi�, �e fryce nas
zwyci꿹. Pan pewnie jest szkodnikiem albo szpiegiem.
- Nie, pracuj� w RWPG, w Radzie Wzajemnej Pomocy
Gospodarczej. Zajmuj� si� W�grami.
- No i znowu pan k�amie! Na W�grzech s� faszy�ci.
- W�grzy dawno temu przep�dzili swoich faszyst�w. W�gry
s� republik� socjalistyczn�.
- Ojej, a ju� si� ba�am, �e pan naprawd� jest
szkodnikiem. A pan to wszystko wymy�la. Nie, niech pan nie
zaprzecza. Lepiej niech pan opowie, jak b�dzie potem. Niech
pan wymy�li, co pan chce, �eby tylko by�o dobrze. Prosz�. I
przepraszam, �e tak niegrzecznie z panem rozmawia�am. Po
prostu nie zrozumia�am.
Przesta�em si� sprzecza�. Jak to wyja�ni�? Znowu
wyobrazi�em sobie, �e siedz� w czterdziestym drugim roku i
bardzo chc� wiedzie�, kiedy nasi zdob�d� Berlin i powiesz�
Hitlera. I chcia�em si� jeszcze dowiedzie�, gdzie zgubi�em
kartki na chleb za pa�dziernik. Powiedzia�em:
- Zwyci�ymy faszyst�w 9 maja 1945 roku.
- To niemo�liwe! Strasznie d�ugo trzeba czeka�.
- S�uchaj, Nino, i nie przerywaj. Ja wiem lepiej. Berlin
zdob�dziemy drugiego maja. B�dzie nawet taki medal - "Za
zdobycie Berlina". A Hitler pope�ni samob�jstwo. Otruje si�.
I da trucizn� Ewie Braun. A potem esesmani wynios� jego
cia�o na dziedziniec imperialnej kancelarii, oblej� benzyn�
i spal�.
Nie opowiedzia�em tego Ninie, lecz sobie. Pos�usznie
powtarza�em fakt, je�li Nina nie wierzy�a, albo nie
rozumia�a od razu. Powtarza�em, gdy prosi�a o wyja�nienie
czego� i omal znowu nie straci�em jej zaufania, gdy
powiedzia�em, �e Stalin umrze. Ale potem je odzyska�em,
opowiadaj�c o Juriju Gagarinie i nowym Arbacie. I nawet
roz�mieszy�em j�, gdy opowiedzia�em, �e kobiety b�d� nosi�
spodnie - dzwony i bardzo kr�tkie sp�dniczki. M�wi�em te�,
kiedy nasi przejd� granic� z Prusami. Straci�em poczucie
realno�ci. Dziewczynka Nina i ma�y Wadik siedzieli na
kanapie i s�uchali. Tylko, �e byli g�odni jak diabli. I
sprawy Wadika wygl�da�y jeszcze gorzej ni� Niny: zgubi�
kartki na chleb i do ko�ca miesi�ca on i matka b�d� musieli
�y� z jednej, robotniczej kartki. Dlatego, �e Wadik zgubi�
kartki gdzie� na podw�rku i dopiero po pi�tnastu latach
przypomni sobie nagle, jak to by�o. I znowu si� b�dzie
denerwowa�, bo kartk� mo�na by�oby znale�� ju� po tygodniu.
Ona pewnie wpad�a do piwnicy, gdy Wadik rzuci� palto na
krat�, chc�c pogania� za pi�k�. I gdy Nina zm�czy�a si�
s�uchaniem tego, co bra�a za �adn� bajk�, powiedzia�em:
- Znasz Pietrowk�?
- Znam - powiedzia�a Nina. - Nie zmieni� jej nazwy?
- Nie. No wi�c...
Wyt�umaczy�em, jak wej�� na podw�rze pod ark� i gdzie w
g��bi jest piwnica, zas�oni�ta krat� i je�li to pa�dziernik
czterdziestego drugiego roku, po�owa miesi�ca, to
najprawdopodobniej w piwnicy le�y kartka na chleb. Zgubi�em
j�, gdy grali�my tam, na podw�rku, w pi�k�.
- To okropne! - powiedzia�a Nina. - Nie prze�y�abym tego.
Trzeba j� natychmiast znale��. Musi pan to zrobi�.
J� te� wci�gn�a ta gra, oderwali�my si� od realno�ci i
ju� ani ona, ani ja nie wiedzieli�my, jaki jest teraz rok -
byli�my poza czasem, bli�ej jej czterdziestego drugiego
roku.
- Nie mog� odnale�� kartki - powiedzia�em. - Min�o wiele
lat. Ale je�li ty b�dziesz mog�a, wejd� tam, piwnica powinna
by� otwarta. W razie czego powiesz, �e to ty upu�ci�a�
kartk�.
I w tym momencie roz��czono nas.
Niny nie by�o. Co� zatrzeszcza�o w s�uchawce. Kobiecy
g�os powiedzia�:
- 143-18-15? Po��czenie z Ord�onikidze.
- Pomy�ka - powiedzia�em.
- Przepraszam - powiedzia� kobiecy g�os oboj�tnie.
Pojawi�y si� kr�tkie sygna�y. Natychmiast wykr�ci�em
numer Niny. Chcia�em j� przeprosi�. Chcia�em po�mia� si�
razem z dziewczynk�. Przecie� to wszystko wygl�da�o na
absurd...
- Tak - powiedzia� g�os Niny.
- To pani? - zapyta�em.
- A, to ty, Wadim? Czemu nie �pisz?
- Przepraszam - powiedzia�em. - Musz� porozmawia� z inn�
Nin�.
- Co?
Od�o�y�em s�uchawk� i znowu wykr�ci�em numer.
- Zwariowa�e�? - zapyta�a Nina. - Pi�e�?
- Przepraszam - powiedzia�em i znowu od�o�y�em s�uchawk�.
Dzwonienie nie mia�o ju� sensu. Telefon z Ord�onikidze
wr�ci� wszystko na swoje miejsce. A jaki jest jej w�a�ciwy
telefon? Arbat - trzy, nie, Arbat - jeden - trzydzie�ci dwa -
trzydzie�ci... Nie, czterdzie�ci...
Doros�a Nina zadzwoni�a do mnie sama.
- Przez ca�y wiecz�r siedzia�am w domu - powiedzia�a. -
My�la�am, �e zadzwonisz, wyja�nisz, czemu wczoraj si� tak
zachowywa�e�. Ale ty najwidoczniej zupe�nie straci�e� rozum.
- Pewnie tak - zgodzi�em si�. Nie chcia�o mi si�
opowiada� jej o d�ugich rozmowach z inn� Nin�.
- I jaka znowu inna Nina? - zapyta�a. - To ma by�
przeno�nia? Chcesz powiedzie�, �e chcia�by�, �ebym by�a
inna?
- Dobranoc, Nineczko - powiedzia�em. - Jutro ci wszystko
wyja�ni�.
,..Najciekawsze, �e ta dziwna historia mia�a nie mniej
dziwne zako�czenie. Nast�pnego dnia rano pojecha�em do mamy.
I powiedzia�em, �e zrobi� porz�dek na antresoli. Trzy lata
obiecywa�em, �e to zrobi�, a� tu nagle przyjecha�em. Wiem,
�e mama nie wyrzuca niczego, co jak s�dzi, mo�e si� przyda�.
Przez p�torej godziny przekopywa�em si� przez stare
czasopisma, podr�czniki, zdekompletowane tomy dodatk�w do
"Niwy". Ksi��ki nie by�y zakurzone, ale pachnia�y starym,
ciep�ym kurzem. W ko�cu odnalaz�em ksi��k� telefoniczn� z
1950 roku. Ksi��ka spuch�a od w�o�onych w ni� notatek i
zaznaczonych karteczkami stron o zat�uszczonych i
wystrz�pionych rogach. Ksi��ka wygl�da�a tak znajomo, �e
wydawa�o si� dziwne, �e mog�em o niej zapomnie� - gdyby nie
rozmowa z Nin�, nigdy bym sobie nie przypomnia� o jej
istnieniu. I zrobi�o mi si� wstyd, tak jak przed starym
garniturem, kt�ry s�u�y� wiernie, a kt�ry oddaje si�
handlarzowi starzyzn� na pewn� �mier�.
Znalaz�em cztery pierwsze cyfry. G-1-32... I wiedzia�em,
je�li nikt z nas nie udawa� i je�li nie za�artowano sobie ze
mnie, �e telefon sta� w zau�ku Siwcew Wra�ek 15/25. Nie by�o
�adnych szans na odnalezienie tego telefonu. Wyci�gn��em z
�azienki sto�eczek i rozsiad�em si� z ksi��k� w przedpokoju.
Mama nic nie zrozumia�a, u�miechn�a si� tylko przechodz�c i
powiedzia�a:
- Z tob� to tak zawsze. Zaczniesz porz�dkowa� ksi��ki i
po dziesi�ciu minutach kt�ra� z nich ci� wci�gnie. A z
porz�dkami koniec.
Nie zauwa�y�a, �e czytam ksi��k� telefoniczn�. Znalaz�em
ten telefon. Dwadzie�cia lat temu sta� w tym samym
mieszkaniu, co w czterdziestym drugim roku. W�a�cicielk�
by�a Fro�owa K. G.
Przyznaj�, �e zajmowa�em si� g�upotami. Szuka�em tego,
czego by� nie mog�o. Ale przypuszczam, �e oko�o dziesi�ciu
procent zupe�nie normalnych ludzi zrobi�oby to samo, gdyby
znale�li si� na moim miejscu. Pojecha�em na Siwcew Wra�ek.
Nowi mieszka�cy nie wiedzieli, gdzie wyjechali Fro�owie.
I czy oni w og�le tu mieszkali? Ale poszcz�ci�o mi si� w
administracji domu. Staruszka ksi�gowa pami�ta�a Fro�ow�w,
przy jej pomocy dowiedzia�em si� wszystkiego, czego
chcia�em, w biurze adresowym. �ciemni�o si�. Po nowej
dzielnicy w�r�d identycznych wielkop�ytowych wie� hula�
przejmuj�cy zimny wiatr. W standardowym jednopi�trowym
sklepie sprzedawano francuskie kury w przezroczystych
pokrytych szronem paczkach. Zapragn��em kupi� kur� i
przynie�� jej, tak jak obieca�em, chocia� z
dwudziestodwuletnim op�nieniem. Ale na szcz�cie nie
zrobi�em tego. W mieszkaniu nie by�o nikogo. Dzwonek
rozbrzmiewa� dono�nie i wygl�da�o na to, �e nikt tu nie
mieszka. Wyjechali.
Ju� mia�em odej��, ale stwierdzi�em, �e skoro zabrn��em
ju� tak daleko, to zadzwoni� do drzwi obok.
- Przepraszam, czy Fro�owa Nina Siergiejewna to pa�ska
s�siadka? - Ch�opak w podkoszulku, z dymi�c� lutownic� w
r�ku, powiedzia� oboj�tnie:
- Wyjechali.
- Dok�d?
- Ju� z miesi�c b�dzie, jak wyjechali na p�noc. Przed
wiosn� nie wr�c�. I Nina Siergiejewna i jej m��.
Przeprosi�em i zacz��em schodzi� po schodach. Bardzo
mo�liwe, pomy�la�em, �e w Moskwie mieszka niejedna Nina
Siergiejewna Fro�owa, rok urodzenia 1939. I wtedy drzwi
s�siad�w znowu si� otworzy�y.
- Niech pan poczeka - powiedzia� ten sam ch�opak. - Matka
chce panu co� powiedzie�.
W tym momencie jego matka pojawi�a si� w drzwiach,
przytrzymuj�c po�y szlafroka.
- Kim pan dla niej jest?
- Tak po prostu - powiedzia�em. - Znajomy.
- Nie Wadim Niko�ajewicz?
- Wadim Niko�ajewicz.
- No prosz� - ucieszy�a si� kobieta - o ma�o co, a bym
pana przegapi�a. Nie wybaczy�aby mi tego nigdy. Nina tak
w�a�nie powiedzia�a - nie wybacz�. Nawet kartk� przyczepi�a
na drzwiach. Tylko pewnie dzieciaki zerwa�y. Ju� miesi�c
min��. Powiedzia�a, �e pan przyjdzie w grudniu. Nawet
m�wi�a, �e postara si� wr�ci�, ale to tak daleko...
Kobieta sta�a, patrzy�a na mnie, jakby czekaj�c, �e zaraz
wyja�ni� jej jak�� tajemnic�, opowiem o nie spe�nionej
mi�o�ci. Pewnie i Nin� dr�czy�a: kim on dla ciebie jest? I
Nina te� jej powiedzia�a: "Po prostu znajomy".
Po chwili zastanowienia kobieta wyj�a list z kieszeni
szlafroka.
Drogi Wadimie Niko�ajewiczu!
Wiem oczywi�cie, �e pan nie przyjdzie. Bo i jak mo�na
wierzy� dzieci�cym marzeniom, kt�re nawet mnie samej wydaj�
si� tylo mrzonkami. Ale kartka na chleb by�a w tej piwnicy,
o kt�rej zd��y� mi pan powiedzie�...
Prze�o�y�a Ewa Sk�rska
KIR BU�YCZOW
kocio�
Kiedy� w Wieriowkinie nie by�o przemys�u ci�kiego. Je�eli nie bra� pod uwag�
warsztat�w mechanicznych numer 1, ulokowanych w murowanym baraku, w kt�rym przed
rewolucj� znajdowa�a si� parowa ku�nia Innokientjewa.
W 1976 roku w procesie uprzemys�awiania okr�gu tulskiego warsztaty otrzyma�y
status zak�adu przemys�owego i znaczne �rodki na rozszerzenie i modernizacj�
produkcji. Za �rodki te obok baraku wzniesiono trzypi�trowy budynek
administracyjny; powsta� te� kwietnik z nasturcjami.
Od pierwszych chwil istnienia fabryka przynosi�a straty. Zam�wienia zdobywano w
ca�ym okr�gu, wysy�ano emisariuszy nawet do Republiki Ka�muckiej. A ju� pierwsze
chwile pierestrojki spowodowa�y, �e kryzys w zak�adzie nabra� cech dramatu.
Fabryka zdecydowa�a si� na odwa�ne kroki. Zwolniono jednego str�a i
sprz�taczk�. Nie uratowa�o to sytuacji. Nadal nie by�o z czego wyp�aci� pensji
pracownikom.
�smego lutego ubieg�ego roku do gabinetu dyrektora fabryki Niko�aja
Pantelejmonowicza wszed� taki szybki, zr�czny, niewysoki facecik z obliczem w
odcieniu zieleni, w czarnym i nowiutkim, ale wymi�tym garniturze, w nasuni�tym
na uszy kapeluszu i wysokich butach na wysokim r�wnie� obcasie.
Cz�owiek �w usiad� na krze�le przy dyrektorskim biurku, kapelusza nie zdj�� i od
razu chwyci� byka za rogi:
- Potrzebujecie zam�wienia? Gwarantuj� zap�at�.
- Prosz� bez �art�w - odezwa� si� Niko�aj Pantelejmonowicz, cz�owiek oci�a�y w
ruchach, ze sk�onno�ci� do tycia. Nie zna� si� na �artach i dlatego nie lubi�
ich, podejrzewaj�c otoczenie, �e zamierza z niego zakpi�.
- Ja nigdy nie �artuj� - zapewni� dyrektora �wawy klient. Jego palce
nieprzyjemnie porusza�y si� po blacie biurka, jakby dwa wielkie paj�ki szykowa�y
si�, �eby skoczy� na dyrektora.
- Czego pan chce? - Dyrektor stara� si� nie patrze� na r�ce klienta.
- Kocio�. Naszej firmie potrzebny jest du�y kocio�.
- Jak� firm� pan reprezentuje? - zapyta� dyrektor.
Ach, jak ten klient mu si� nie podoba�!
�wawy po�o�y� na biurku teczk�, dot�d spoczywaj�c� na jego kolanach, wyj�� z
niej p�ask� pomara�czow� paczk�. A z niej wyj�� plik dokument�w, z��czonych
zagranicznym klipsem.
Dyrektor zacz�� kartkowa� dokumentacj�, nic podejrzanego w niej nie widzia�, ale
jednocze�nie nie dowierza� tym papierom.
Przeni�s� wzrok na klienta. Nie, to nie Rosjanin i nawet nie �yd.
Najprawdopodobniej przyjecha� z P�nocnego Kaukazu. Jeszcze gorzej.
- Prosz� si� nie niepokoi� - odpowiedzia� na my�li dyrektora �wawy. - Pochodzimy
z Wo�ogdy, ludzie spokojni, na Kaukazie nie byli�my nawet na urlopie.
Dyrektor odsun�� paczk� dokument�w.
- To nie nasz profil - o�wiadczy�. - Nie damy rady.
- Dlaczego? - W oku �wawego b�ysn�y czerwone ogniki.
- Z materia�em stoimy kiepsko - powiedzia� Niko�aj Pantelejmonowicz. - P�ynno��
kadr... I sporo zam�wie�. Nie damy rady. - Jednocze�nie pomy�la�: "Jakby go
przep�dzi� z gabinetu? Pod jakim pretekstem? Zachowuje si� uprzejmie, ma
spraw�..."
- ��esz, Kola. - Klient zacz�� m�wi� bezczelnym tonem, jak stary, ale niedobry
znajomy. - Nie masz, Kola, �adnych zam�wie�. A nasze zam�wienie ci� uratuje. W
innym przypadku jak zdob�dziesz pieni�dze na wyp�aty? Z w�asnej kieszeni dasz?
- Jeden kocio� nie uratuje zak�adu.
- Zrozum, �woku - �wawy pochyli� si� nad biurkiem, pachnia�o od niego spalenizn�
- zrozum, b�cwale, �e nasz kocio� to tylko pocz�tek wsp�pracy. Je�li wszystko
p�jdzie dobrze, gwarantuj� ci zam�wienie na trzysta kot��w. Trzysta.
Dyrektor wzdrygn�� si�. Czu�, �e przybysz nie k�amie i z tego powodu zrobi�o mu
si� strasznie.
Najlepiej by by�o go przep�dzi�, ale sytuacja ekonomiczna zak�adu nie pozwala�a.
Dyrektor patrzy� na dokumenty. Formularze w porz�dku, litery wypuk�e. Wsz�dzie
napis: "Trust I.N.F.Erno Sp�ka z o. o.". Adresu nie by�o, tylko numer faksu i
adres poczty elektronicznej.
- Co to znaczy "I.N.F.Erno"? - zapyta� Niko�aj Pantelejmonowicz.
�wawy u�miechn�� si� kpi�co. U�miech by� wstr�tny, nieszczery, n� wbity w
plecy, a nie u�miech.
- Jak za du�o b�dziesz wiedzia�, to do nas trafisz - o�wiadczy�.
W tym momencie dyrektor skojarzy� z jakiego resortu przyby� �artowni�. A gdy
skojarzy� - uspokoi� si�. Zawsze to lepiej mie� do czynienia z powa�nym
partnerem.
- Musimy pomy�le� - powiedzia� z ulg�. A w duchu doda�: "Towarzyszu
inspektorze".
- My�l. A p�ki b�dziesz my�la�, my twoje zam�wienie przeniesiemy do Aleksina. U
nas raz dwa. Nasza firma ma tak� reputacj�, �e ka�dy chce zaspokoi� nasze
��dania.
- Do Aleksina - prychn�� dyrektor. - Oni nawet kubka nie s� w stanie wyklepa�.
- Zmusimy ich - warkn�� �wawy. - My�l do jutra. Sprawdzaj.
Odwr�ci� si� i wyszed� z gabinetu, nie po�egnawszy si� nawet. Po�a jego
marynarki z ty�u poruszy�a si� i zacz�a stercze�. Jakby �wawy mia� tam ogon,
kt�rym wymachiwa� z niecierpliwo�ci.
Dyrektor wykr�ci� numer wojew�dztwa i zacz�� sprawdza�, co to za "I.N.F.Erno",
gdzie ma siedzib�, jak stoj� z finansami. I tak dalej.
Dowiedzia� si� niewiele, ale i w tym nie by�o niczego z�ego czy podejrzanego.
Dokumenty w porz�dku, rachunek w banku jest, i zawarto�� powa�na, a to, �e firma
utajniona, to si� zdarza.
W sumie - gdziekolwiek si� dyrektor zwr�ci�, radzono mu: decyduj sam. Skoro
dosta�e�, bracie, od w�adz swobod� dzia�ania - wyci�gaj przedsi�biorstwo z
przer�bli.
Zgoda nios�a z sob� niebezpiecze�stwo. Fabryka nie mia�a do�wiadczenia w
wykonywaniu du�ych kot��w. Ale sytuacja jej by�a krytyczna. A tymczasem s�uchy o
zam�wieniu rozpe�z�y si� po zak�adzie. Kadra kierownicza ustawi�a si� szeregiem
w dyrektorskim korytarzu. Robotnicy stali pod bram� cichej hali produkcyjnej.
Dyrektor nic nikomu nie powiedzia�. Przeszed� mi�dzy szeregami kadry i wsiad� do
samochodu.
W nocy dyrektorowi przy�ni�y si� dwa sny.
W pierwszym pojawi�a si� nieboszczka mama. "Kola, go��beczku" - m�wi�a,
pochylaj�c si� nad dyrektorem jak nad ma�ym ch�opcem. "Nie zgadzaj si�. Lepiej
siedzie� z wyci�gni�t� r�k� pod ko�cio�em, ni� s�u�y� wrogowi rodu ludzkiego.
Sam diabe� ci� odwiedzi�! Odm�w mu!"
Potem w sennych majakach pojawi� si� jego wuj Sawielij, znany w swoim czasie
bydlak i donosiciel.
"Koluszka!" - krzycza�. "Nie zgadzaj si�. Ucierpimy na tym!"
"Kto my?" - spyta� dyrektor wuja.
Wuj by� straszliwie chudy, mia� na twarzy �lady oparze� i pobicia. "Pomy�l, a
staniesz po mojej stronie. W jednym szeregu".
Potem pojawi� si� u�miechni�ty kpi�co zielony pysk �wawego klienta.
"Przedstawienie sko�czone" - o�wiadczy� pysk. "Nie masz prawa stawia� interesu
prywatnego ponad spo�ecznym".
W tym momencie dyrektor obudzi� si� - g�owa trzeszcza�a, jakby w og�le nie spa�.
- Co ci jest? - zapyta�a �ona.
- Odczep si�.
- S�siadka powiedzia�a mi, �e masz du�e zam�wienie pa�stwowe.
- Ha, gdyby to by�o pa�stwowe!
- Cieszysz si�?
- Wierzysz w diab�a, Masza? Co? W diab�a, w tamten �wiat?
- Prze�egnaj si�, bo jeszcze biedy napytasz! Przecie� my jeste�my niewierz�cy!
- A jak my�lisz, moja mama gdzie po �mierci mog�a trafi�?
- Twoja mama by�a dobrym cz�owiekiem. Na pewno jest w raju.
- A wujek Sawielij?
- No, ten to z pewno�ci� w piekle.
- To dlaczego oboje s� zgodnie przeciwko zam�wieniu?
- Czekaj, czy ty nie masz aby gor�czki?
Dyrektor nie wdawa� si� w wyja�nienia, wsta�, ubra� si� i po�pieszy� do wrz�cej
z podniecenia fabryki.
Gdy o dziesi�tej w gabinecie pojawi� si� �wawy, ca�y zarz�d fabryki pods�uchiwa�
pod drzwiami.
Dyrektor by� sam. Zamierza� zada� klientowi pytania, kt�re zadaje si� tylko sam
na sam. Klient to rozumia�. Nawet nie pyta� - zdecydowa� dyrektor czy nie.
Zacz�� rozmow� z innej strony:
- Pa�ska mama jest �le poinformowana. Jest manipulowana. Znajduje si� daleko od
nas, reali�w nie zna i zna� nie mo�e.
- A wuj? - szepn�� dyrektor.
- Przecie� pan wie, jaka z niego by�a szuja. - �wawy zdj�� kapelusz. - Gor�co
tu u pana.
Pod kapeluszem mia� k�dzierzawe w�osy, jak Puszkin na portretach. Wystawa�y z
nich niewielkie matowe ro�ki.
"Nawet si� nie maskuje" - z rozdra�nieniem pomy�la� dyrektor. "Bezczelny".
Z ukosa zerkn�� na drzwi. Dr�a�y i trzeszcza�y pod naporem pods�uchuj�cych.
- Dokumenty s� w porz�dku - powiedzia� diabe�. - Mamy do�wiadczenie.
- Ale dlaczego m�j wujek oponuje?
- Dlatego, �e mamy w tej chwili straszliwy niedob�r kot��w. Wszystko si�
dekapitalizuje, psuje. Kot�y s� przepe�nione do maksimum, ale i tak jeste�my w
stanie jednocze�nie obs�u�y� nie wi�cej ni� siedem-osiem procent klienteli. A
oni ca�e tygodnie siedz� w zimnie, czekaj� na swoj� kolej. I boj� si�, �e dla
wszystkich wystarczy kot��w. Tak wi�c perspektywy tw�j zak�ad ma wspania�e.
W tym momencie drzwi run�y i do gabinetu wpad�a ksi�gowo��, dzia� g��wnego
technologa, plani�ci - same zainteresowane osoby.
Dyrektor rzuci� przestraszone spojrzenie na diab�a, ale ten ju� siedzia� w
kapeluszu i pu�ci� do dyrektora oko, jak konspirator do konspiratora.
- Dobrze, �e�cie wpadli, towarzysze. - Dyrektor usi�owa� si� u�miechn��. -
Prosz� siada�. Zacznijmy rozmowy w sytuacji samowystarczalno�ci gospodarczej.
Aktualnie nasz klient przedstawi warunki co do wyrobu. B�dziemy zastanawia� si�
razem.
Zastanawiali si�, przygl�dali dokumentacji technicznej. Wed�ug projektu pierwszy
kocio� mia� si�ga� dwunastu metr�w �rednicy, tam w "I.N.F.Erno" wszystkie kot�y
maj� standardowe wymiary. Ale wysoko�� mia�a by� niewielka. P�tora metra.
Dziwny kocio�.
- Po co wam takie? - zainteresowa� si� g��wny technolog.
- �eby g�owy wystawa�y - uprzejmie odpowiedzia� �wawy.
- Grzesznik�w gotujecie, czy co? - Technolog za�mia� si� ze swego �artu.
- W�a�nie - roze�mia� si� w odpowiedzi �wawy. - G��bsze nie mog� by�, bo si�
potopi�.
Dyrektor popatrzy� na swoich wsp�pracownik�w, ale nikt poza nim si� nie
wystraszy�. Jedni si� u�miechali, inni, ci bez poczucia humoru, czekali, kiedy
rozmowa nabierze znowu cech rzeczowej dyskusji.
- A jak poradzicie sobie z transportem? - zapyta� dyrektor. - Dwana�cie metr�w.
Spawane.
- Damy sobie rad�. - �wawy nie mia� w�tpliwo�ci.
Potem wszyscy m�wili ju� na temat.
G��wny technolog proponowa�, �eby do kot�a zamontowa� elektroniczne regulatory
temperatury i poziomu wody, ale klient odm�wi�, powiedzia�, �e oni tam wszystko
robi� po staremu i pal� drewnem.
Ksi�gowa wyliczy�a, ile z op�at wejdzie do funduszu premiowego, i stwierdzi�a,
�e za ma�o. �wawy obieca�, �e porozmawia z szefostwem. Kierownik jedynego w
fabryce wydzia�u o�wiadczy�, �e trzeba b�dzie wynie�� urz�dzenia.
Zaopatrzeniowiec podzieli� si� my�l�, �e blachy takiej grubo�ci nie dostanie na
kredyt. I w og�le nie dostanie.
Min�y dwa tygodnie. Zaopatrzeniowcy zdobyli troch� �elaznej walc�wki,
urz�dzenia z hali zosta�y wyniesione, kowale ju� wyginali arkusze, spawacze
sprawdzali swoje palniki - wszystko sz�o jak nale�y. I wtedy znowu przyjecha�
�wawy, zajrza� do hali, zacz�� pogania� robotnik�w, wyja�nia� im, jakie to
odpowiedzialne zadanie przed nimi stoi.
- S�uchaj-no, dow�dco - powiedzia�, zag�uszaj�c ha�as w hali pot�ny ch�op,
Sidorczuk. - Czy to prawda, co baby powiadaj�, �e jeste� diab�em i twoja firma
to nie �adne "I.N.F.Erno" tylko inferno, czyli piek�o?
W hali zapanowa�a cisza.
Okaza�o si�, �e wszyscy o tym my�leli, radzili si� �on, a wielu mia�o prorocze
sny, ale ze sob� nie rozmawiali.
- Nie wszystko ci jedno, Sidorczuk? - �wawy wzruszy� ramionami. - Ratujesz
ojczyst� fabryk�, pracujesz uczciwie. Czy nie wszystko ci jedno, do czego jest
wykorzystywana produkcja?
- Nie, nie wszystko mi jedno. Ja pracuj� w celach humanistycznych.
Podnios�a si� wrzawa. A� przybieg� dyrektor.
Um�wiono si�, �e problem b�dzie rozwi�zany w trybie g�asnosti, na og�lnym
zebraniu kolektywu pracowniczego.
Najpierw wyszed� przed zebranych sam klient. Zdj�� kapelusz, �eby wszyscy
zobaczyli jego rogi, i dobitnie powiedzia�:
- Nie mamy czego ukrywa�! Jeste�my tu sami swoi!
- Nie jeste�my ci swoi! - krzykn�� kto� z hali.
- Ty, Pieczkin, dzisiaj jeszcze jeste� sw�j, a jutro b�dziesz m�j - warkn��
�wawy.
Pieczkin zamilk�, wi�cej nie przerywa�.
- Musz� rozwia� nieporozumienie. - �wawy wachlowa� si� kapeluszem. - Przez
d�ugie lata i stulecia przedstawiciele rz�dz�cego Ko�cio�a wylewali na mnie i
moich wsp�pracownik�w ca�e wiadra oszczerstw. Rysowano nasze karykatury,
straszono nami dzieci. Nasz� szlachetn� misj� ukazywano w niekorzystnym
�wietle...
- Do rzeczy! - przerwa� Sidorczuk.
- Zmierzam ku temu. Kim jeste�my?
- Diabli - powiedzia�a jaka� kobieta.
- Niech b�dzie, �e diabli - zgodzi� si� rogaty. - Ci�gniemy dalej dzie�o, jakim
w waszym �wiecie zajmuj� si� organa sprawiedliwo�ci. Jeste�my sanitariuszami
ludzko�ci. Przez ca�e wieki mamy do czynienia z najgorszymi przedstawicielami
ludzkiej cywilizacji, karzemy ich, reedukujemy, staramy si� przemodelowa� ich
skostnia�e dusze w prawdziwe, czyste i szlachetne.
- Czy to znaczy, �e u was te� s� jakie� terminy? - zdziwi� si� Sidorczuk.
- Oczywi�cie! Wszak wiecznie w kotle si� nie siedzi!
- A ile?
- R�nie. Bywa, �e d�ugo - odpowiedzia� �wawy. - Niedawno przekazali�my do
czy��ca Pi�ata. Dwa tysi�ce lat odsiedzia�. A zdarza si� - �wawy zacz�� m�wi�
g�o�niej, �eby przekrzycze� ha�as w hali - �e i p� roku wystarczy.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu! - wrzasn�� Alik Chrienow z Wydzia�u Kontroli
Technicznej. - Stosujecie okrutne tortury!
- Tylko kiedy si� nale��. I, przy okazji, nie my decydujemy, kogo dostajemy do
reedukacji, a kto idzie do czy��ca. Daj� nam kontyngent odg�rnie. My mamy tylko
pracowa�. A do tego konieczne s� normalne warunki. �eby nie siedzia�o w kotle po
sto os�b, na przyk�ad. Surowo�� musi by� rozumna.
Czart usiad�, a po nim zacz�li przemawia� inni.
Wsta� Sidorczuk. Sidorczuk wiele zrozumia�.
- W�tpi�em. Ale teraz mam jasno��. Wykonuj�c zam�wienie, wyst�pujemy przecie�
nie przeciwko porz�dnym ludziom, ale przeciwko s�usznie ukaranym. To znaczy, �e
pomagamy w krzewieniu porz�dku i dyscypliny.
�ona Sidorczuka klaska�a najg�o�niej. Sidorczukowie planowali zakup nowego
telewizora.
- Pomy�lmy te� o honorze ojczystego zak�adu - wtr�ci� si� do dyskusji dyrektor.
- Dzi� mia�em telefon. Gratulowano mi, �e nasze przedsi�biorstwo wychodzi z
do�ka. Nie dla siebie wszak si� staramy, lecz dla narodu.
Dyrektor marzy� o przeprowadzce do wojew�dztwa. Aby dalej od diab��w i maminego
widma. Ale przeprowadzi� si� mo�na z porz�dnego zak�adu, inaczej na dobr� posad�
nie ma co liczy�.
Wysz�a przed ludzi Sie�kina. Sie�kina wiedzia�a, �e w komitecie rejonowym
niezale�nego zwi�zku zawodowego rozpatrywany jest problem przechodniego
sztandaru dla jej zak�adu.
- Przeanalizowa�am dane z ca�ego rejonu - powiedzia�a. - W�r�d pracownik�w
naszej fabryki gwa�townie zmniejszy�o si� pija�stwo i r�koczyny. Wczoraj
zwr�ci�a si� do mnie nauczycielka Kuczkariewa ze szko�y numer trzy. Prosi�a,
�eby�my umo�liwili przyprowadzenie do zak�adu dzieci na wycieczk�. Ona ma w
klasie wielu psotnik�w i nawet chuligan�w. Ma nadziej�, �e taka wycieczka b�dzie
sprzyja�a wzmocnieniu dyscypliny. W zwi�zku z tym jest pro�ba do naszego
klienta. Czy nie mogliby�cie by� obecni podczas wycieczki? Niech si� dzieci
przekonaj�. Bez kapelusza, rzecz jasna.
- Ogon te� mam pokaza�? - �wawy si� u�miechn��.
- Je�li si� da. - Sie�kina nagle zawstydzi�a si�, w sali rozleg�y si� m�skie
�miechy. - Je�li mo�na, nie zdejmuj�c spodni... Bo b�d� dziewczynki.
- Przyjd� boso - obieca� �wawy.
- Tak wi�c ko�cz� tym optymistycznym akcentem, towarzysze! - krzykn�a Sie�kina.
- Weszli�my na wy�szy moralno-abstynencki poziom i postaramy si� go stale
podnosi�.
Alik Chrienow z WKT wyg�osi� �yczenie, �eby pracownicy "I.N.F.Erno" pami�tali o
zasadach wysokiego humanizmu.
- Ty lepiej pilnuj jako�ci - przerwa� mu �wawy - �eby szwy nie puszcza�y,
humanisto jeden.
Na samym ko�cu ciocia Szura, sprz�taczka, postara�a si� i wprowadzi�a negatywn�
nutk� do powszechnej rado�ci:
- Co to si� wyrabia? Wychodzi, �e pracujemy dla wroga rodu ludzkiego?
�wawy zmarszczy� si�.
- Jaki ja tam wr�g? Prosz� o konkretne przyk�ady mojej wrogiej dzia�alno�ci,
kobieto.
- W�a�nie, podaj mu, podaj! - krzykn�a �ona Sidorczuka.
- P�jd� na emerytur� - ciocia Szura skrzywi�a si� - �eby na pysk tw�j obrzydliwy
nie patrze�.
- Do mi�ego zobaczenia - odpowiedzia� �wawy. - Ale fakt�w pani nie poda�a.
Mimo �e z pojedynku owego �wawy wyszed� niby zwyci�sko, zapanowa�a w hali jaka�
niepewno��. Tak wszystko dobrze sz�o - wszyscy si� kochali, wszyscy si�
zgadzali. W�tpliwo�ci zosta�y pogrzebane przez ca�y zgodny kolektyw. A tu ci
ciocia Szura z tymi swoimi starotestamentowymi normami!
Sytuacj� uratowa� kierownik dzia�u planowania. Ju� wcze�niej odby� rozmow� z
dyrektorem i zosta� zapewniony, �e je�li dojdzie do rozszerzenia bloku
administracyjnego, dostanie oddzielny w�asny gabinet.
- Jeste�my lud�mi doros�ymi - o�wiadczy�. - Mo�e przesta�my wi�c karmi� si�
jakimi� bajkami, co? Co to za gadanie: diabe�, czart, wr�g ludzko�ci. Nauka
udowodni�a z ca�� stanowczo�ci� - diabe� nie istnieje. Nie istnieje nic takiego.
Tak wi�c rozejd�my si� na stanowiska pracy i kujmy kocio�.
- A co z rogami? - zapyta�a pierwsza naiwna z ksi�gowo�ci, �yczikowa.
- Jakie rogi?
- Na ichniej g�owie.
- Za wcze�nie jeszcze, �eby� wiedzia�a, sk�d ch�opy miewaj� rogi - odpowiedzia�
planista.
Sala roze�mia�a si� z ulg�. Zawsze znajdzie si� proste i realistyczne
wyt�umaczenie dziwnego zdarzenia. I wielu m�czyzn zacz�o wsp�czu� �wawemu.
Ten, co prawda, krzykn��, �e nie jest �onaty, ale potem machn�� r�k� i �mia� si�
ze wszystkimi.
Potem wszyscy rozeszli si� na stanowiska pracy, a �wawy wpad� do dyrektorskiego
gabinetu. Ostatnio nieco si� zbli�yli do siebie.
- Prosz� wybaczy� - sumitowa� si� dyrektor - �e tak wysz�o.
- To nic, nawet lepiej. Teraz przynajmniej mamy pe�n� jasno�� stosunk�w. - �wawy
by� wyra�nie zadowolony. - A z rogami to nawet �miesznie wysz�o. Prawda?
- Dlaczego zawsze tak u nas jest?! - krzykn�� podenerwowany dyrektor. - Uczciwie
si� trudzimy, nikomu nie przeszkadzamy. Ale pewni ludzie musz� sia� w�tpliwo�ci.
- W tym ca�a bieda ludzko�ci. - �wawy spowa�nia�.
- Przecie� to nie my dorzucamy drew do ognia!
- Dok�adnie tak - zgodzi� si� �wawy.
- Rozpu�cili�my pras� i nawet telewizj�. Pi�tnuj� u nas ludzi nies�usznie. Ryb w
rzece nie ma - od razu krzycz�: projektanci winni. A co projektant winien?
Biedak ani jednej rybki w �yciu nie zg�adzi�. Albo krzycz�: architekt winien,
cerkiewk� zniszczy�.
- A krzy� jej na drog�...
- Bo przecie� ten architekt nic przeciwko cerkiewce nie ma. Nie zburzy� on jej,
nie zburzy�. Za co wi�c obrzuca si� go b�otem?
- No za co?
- Za to, �e uczciwie wykona� swoj� prac�. Krajowi potrzebna jest prosta
magistrala, wi�c j� zaprojektowa�.
- Mi�y z ciebie facet, Kola. My�lisz dialektycznie. Ciesz� si�, �e ze sob�
wsp�pracujemy.
- Dzi�ki. - Dyrektor troch� si� zawstydzi�. I pomy�la�: "�eby ju� zwia� st�d,
do wojew�dztwa; zapomnie� o pysku twoim wstr�tnym".
Gdy wyszli przez portierni�, diabe� nagle zatrzyma� si�, jakby w�a�nie o czym�
wa�nym sobie przypomnia�.
- Mam propozycj� - powiedzia�. - W�a�ciwie nie robimy tego, ale na zasadzie
wyj�tku zapraszam ci� na testy eksploatacyjne. Wpadniesz do nas do "I.N.F.Erno"
i zobaczysz, jak spisuje si� kocio�. To jak?
Dyrektor nie by� przekonany, �e to dobry pomys�.
- A kiedy trzeba b�dzie jecha�?
- Za miesi�c, urz�dza ci�?
- Za miesi�c nie mog� - z ulg� o�wiadczy� dyrektor. - Za miesi�c b�d� na
wycieczce w Rumunii. To ju� mo�e nast�pnym razem.
- Jak chcesz - westchn�� diabe�. - Bo przepustka ju� czeka.
Poda� dyrektorowi ch�odn� wilgotn� d�o� i sta�, patrz�c w �lad za nim.
Dyrektor min�� kwietnik, podszed� do swojego samochodu, wyci�gn�� r�k�, �eby
otworzy� drzwi, ale r�ka klamki nie si�gn�a, poniewa� pod stopami dyrektora
otworzy�a si� przepa�� i po�kn�a jego obszerne cia�o.
Nie czas tu i nie miejsce t�umaczy�, jak mog�a pojawi� si� przepa�� w samym
�rodku miasta Wieriowkina. Nie ma sensu wyja�nia�, �e brygada Gu�kowa wyry�a
r�w, przypominaj�cy transzej�, �eby poprowadzi� kabel telefoniczny, a zasypa�a
go byle jak, jak potem do tej transzei przenikn�a woda z pobliskiego
utajnionego przedsi�biorstwa, dlatego, �e kto� co� nie tak zaprojektowa�, jak
przepa�� ta pog��bia�a si� z powodu zjawisk krasowych, a inny kto�, kto mia� t�
przepa�� zlikwidowa�, wyjecha� na urlop na Wyspy Kanaryjskie, uwa�aj�c, �e bez
niego i tak nic si� nie zawali.
Cia�o dyrektora Niko�aja Pantelejmonowicza zosta�o przeniesione podziemnymi
ciekami do nieprzeniknionych g��binowych warstw Ziemi.
Dusza dyrektora trafi�a na testy nowego kot�a, przekazanego ju� firmie
"I.N.F.Erno".
St�amszona, zagubiona w nowej sytuacji dusza, zewn�trznie podobna do jego cia�a
jak dwie krople wody, sta�a z boku ogromnego t�umu gapi�w, obserwuj�c jak do
kot�a, ozdobionego ga��zkami, diabli p�dzili go�ych, wyn�dznia�ych grzesznik�w i
jak tych grzesznik�w zmuszano do klaskania w d�onie i cieszenia si� z tego, �e
od dzi� b�d� si� k�pa� we wrz�tku w przoduj�cych, post�powych warunkach.
- Hej, Kola! - krzykn�� z t�umu go�y i wychudzony wujek Sawielij.
Dyrektor nie zareagowa� na powitanie, uwa�aj�c, �e on sam jest ofiar� jakiego�
przykrego nieporozumienia, kt�re na pewno wkr�tce si� wyja�ni.
Pojawi� si� �wawy w towarzystwie kierownika, kt�ry kiedy�, zapewne, te� by�
�wawy, ale z czasem sta� si� podobny do Niko�aja Pantelejmonowicza i dlatego w
sercu dyrektora obudzi�a si� nadzieja, �e kierownictwo kierownictwu oka nie
wykole i szybko si� dojdzie do porozumienia.
Kierownictwo udzieli�o dyrektorowi nagany:
- I zachcia�o si� te� panu, Niko�aju Pantelejmonowiczu, tej wycieczki do
Rumunii! Gdyby si� pan zgodzi� wpa�� do nas dobrowolnie, nie trzeba by by�o
�ci�ga� pana na wieki wieczne.
- A czy kto� mnie uprzedzi�? - obrazi� si� dyrektor. - Czy kto� mi wyja�ni�
sytuacj�? Tak si� nie za�atwia interes�w.
- U nas panuje pewna taka specyfika - westchn�o kierownictwo.
Mia�o ono krawat, a rogi - ci�kie, rozga��zione.
- Specyfika jest jedna dla wszystkich - nie zgodzi� si� dyrektor. - Troszczymy
si� wszyscy o cz�owieka.
- To u was o cz�owieka - powiedzia�o kierownictwo - a u nas dodatkowo o jego
dusz�. Kapujesz r�nic�, grzeszniku?
Kierownictwo zauwa�y�o, jak dyrektor zblad� po tych s�owach i pocieszaj�cym
gestem poklepa�o dusz� po ramieniu mi�kk� pulchn� d�oni�.
- B�dziesz u nas konsultantem do spraw produkcji swojej fabryki.
Kierownictwo odesz�o. Dyrektor chcia� pobiec za nim i b�aga�, ale w "I.N.F.Erno"
nie tak �atwo si� biega za kierownictwem. Nogi przyros�y mu do kamiennej
pod�ogi, oczy wype�ni�y si� �zami.
Gdy woda podgrza�a si�, ale jeszcze nie zawrza�a, diabli zacz�li zagania�
grzesznik�w do kot�a. Gdy ju� zap�dzili wszystkich, �wawy, bior�cy w tej
operacji czynny udzia�, odwr�ci� si� do dyrektora i weso�o krzykn��:
- A ty czego si� nie rozbierasz, Kola? Co to - b�dziesz si� gotowa� w
garniturze?
Roze�mia� si� i doko�a wielu si� te� roze�mia�o. W "I.N.F.Erno" w odr�nieniu od
naszej Ziemi cudza bieda daje ludziom kup� rado�ci.
- Ja nie mog� - odpar� dyrektor, staraj�c zapanowa� nad dr�eniem kolan. - Ja
jestem konsultantem.
- No to co? - zdziwi� si� �wawy.
- Nie mog� w�azi� do kot�a.
- Mo�esz, mo�esz. - �wawy roze�mia� si�, zaczepi� dyrektora �elaznym hakiem i
przeni�s� go nad kocio�.
Dyrektor za�, b�d�c bezcielesn� dusz�, nie m�g� si� w �aden spos�b opiera�.
Ho�ubi� tylko w sercu nadziej�, �e wykonany w jego fabryce kocio� na pewno si�
rozwali.
Prze�o�yli .............. i Eugeniusz D�bski
Kir Bu�yczow
Minione czasy
Nowy model maszyny czasu zbudowanej przez profesora Lwa
Christoforowicza Minca przy udziale z�otych r�k Saszy
Grubina zosta� umieszczony pod schodami na parterze domu nr
16 przy ulicy Puszki�skiej. By� on zakamuflowany drzwiami do
kom�rki, �eby podczas zabawy kt�re� z dzieci nie przepad�o w
innej epoce. Maszyna czasu mia�a posta� cieniutkiej ta�my,
kt�ra przylega�a od wewn�trz do ramy drzwi i pomalowana by�a
s��yc� tak, �e postronne spojrzenie nigdy by nie zauwa�y�o
tego najwi�kszego wynalazku. Kiedy cz�owiek po otwarciu
drzwi do kom�rki przesunie wskaz�wk� na ukrytym cyferblaciku
i wejdzie do wn�trza, to si� znajdzie w minionych czasach.
Teoretycznie mo�na si� uda� i do dinozaur�w, ale na razie
brakowa�o energii, wi�c granic� by�o pi��dziesi�t lat.
Profesor Minc i w�ski kr�g zaufanych, z�o�ony z
zaprzyja�nionych s�siad�w - Aleksandra Grubina, Korneliusza
Uda�owa i starego �o�kina - maszyny nie nadu�ywali i jej
istnienie utrzymywali w tajemnicy. W zamiarach ich by�o, po
doprowadzeniu wynalazku do porz�dku, oddanie go narodowi.
Czasami kt�ry� z eksperymentator�w odwiedza� przesz�o�� z
zachowaniem wszelkich ostro�no�ci. I to si� udawa�o, p�ki
nie zawini� Uda�ow. Jako� wieczorem Korneliusz Iwanowicz, za
zezwoleniem Minca, postanowi� zajrze� w czasy w�asnego
dzieci�stwa.
Minc do�wiadczenie kontrolowa� od zewn�trz. Uda�ow wszed� w
drzwi kom�rki, ustawi� na cyferblacie rok 1948, nacisn��
niebieski guziczek i znalaz� si� w tej�e kom�rce, ale nie
tak zakurzonej i zagraconej. Uda�ow odsun�� desk� w tylnej
�cianie i wyszed� na podw�rko. Podw�rko by�o prawie takie
samo jak obecnie, tylko bez jeszcze si� nie rozr�s�.
Uda�ow by� ubrany zgodnie z epok�. O to si� zatroszczy�
stary �o�kin, kt�ry nigdy nic nie wyrzuca� i dlatego m�g�
Korneliuszowi zapewni� p�aszcz wojskowy z odprutymi
naszywkami i szerokie spodnie. W kieszeni mia� czterdzie�ci
pi�� rubli sprzed reformy, zrobione przez Minca
duplikatorem.
Nie zauwa�ony przez nikogo, Uda�ow przeszed� ulic� i
znalaz� si� w parku miejskim. Gra�a tam orkiestra d�ta, a na
tarasie ta�czyli m�odzi ludzie, w jeszcze nie zniszczonych
bluzach wojskowych i wyrostki podstrzy�one do po�owy g�owy.
Ale dziewcz�ta i kobiety mia�y tam zdecydowan� przewag�.
Nogi same zanios�y Uda�owa na taras. Grano Rio Rit�, a
nast�pnie Rozalind�. I wtedy Uda�ow zobaczy� Lek�. Leokadi�.
I serce Uda�owa rozpali�y wspomnienia.
W tamtym roku Uda�ow sko�czy� dziesi�� lat, a Leka by�a
bliska trzydziestki. By�a ona pierwsz�, nieosi�galn�,
bajeczn� mi�o�ci� Korneliusza. Leka handlowa�a lodami na
rogu Puszki�skiej i Radzieckiej z w�zka podobnego do
b��kitnego kuferka. U g�ry mia� on trzy pokrywki: pod jedn�
by�y lody, pod drug� okr�g�e wafelki, pod trzeci� s�oik z
wod�. Leka bra�a do r�ki narz�dzie podobne do niewielkiej
pochodni olimpijskiej, wk�ada�a w jego kielich okr�g�y
wafel, zanurza�a w wodzie �y�k�, nabiera�a ni� lody i
k�ad�a na wafel. Nast�pnie przykrywa�a lody drugim wafelkiem
i gotow� porcj� wypycha�a z pochodni. L�d by� okr�g�y,
�ci�ni�ty mi�dzy wafelkami, najpierw mo�na go by�o wok�
oblizywa�, a p�niej gry��.
Inne dzieci interesowa�y same lody, a Uda�owa emocjonowa�
sam proces ich przygotowywania. Sentyment do tego procesu
przeni�s� na sam� Lek�, wielk�, weso��, zielonook� i dobr�.
Powiadano, �e Leka straci�a na froncie narzeczonego, ale ona
mimo wszystko na niego czeka�a.
Leka wyr�nia�a Uda�owa za wierno��. Czasami proponowa�a mu
porcj� za darmo, ale Uda�ow i w�wczas by� ju� dumny. Nawet
je�li zupe�nie nie mia� pieni�dzy, to cierpia�, ale odmawia�
przyj�cia podarunku.
Trzy lata p�niej Leka wysz�a za m�� za jednego g�rnika z
Karagandy, kt�ry przyje�d�a� do Wielkiego Gulsaru do cioci
na urlop. I wyjecha�a. I zosta�a zapomniana. I nagle Uda�ow
zobaczy� j� na parkiecie tanecznym. I pozna� od razu.
Chocia� ona okaza�a si� ca�kiem niewielka, jemu do ucha.
Leka ta�cowa�a z nieznan� dziewczyn�. Uda�ow patrzy� na
Lek� i delektowa� si�. A Leka zauwa�y�a jego natarczywe
spojrzenie i po ta�cu sama podesz�a do niego i z u�miechem
powiedzia�a:
- Pa�ska twarz jakby mi by�a znana, ale nie pami�tam, kim
pan jest. I pan ci�gle patrzy na mnie tak natarczywie.
Dlaczego?
- Kiedy� oboje si� spotykali�my - odpowiedzia� Uda�ow.
Akordeonista zagra� "Bryzgi szampana" i poszli zata�czy�.
Pocz�tkowo Uda�ow nie wiedzia�, o czym rozmawia�, wi�c
spyta�, jak idzie handel. Leka si� roze�mia�a: "Jaki tam
handel. Jedne dzieciaki kupuj�!"
Kiedy ta�ce si� sko�czy�y, Uda�ow odprowadzi� Lek�
do domu. Przysiedli sobie na �aweczce nad rzek�. Tam, na
odleg�ym brzegu, nie by�o jeszcze osiedla czteropi�tr�wek, a
za przedmie�ciem widoczny by� las. Wygl�da� jak czarna pi�a,
a nad samymi jej z�bami p�on�� ksi�yc w pe�ni.
Uda�ow trzyma� w d�oniach r�k� Leki. By�o mu dobrze.
Nast�pnie Leka powiedzia�a, �e musi ju� i��, bo
mieszka u niedobrej kobiety. Uda�ow prowadzi� Lek� przez ciemne,
ca�kiem u�pione