3423

Szczegóły
Tytuł 3423
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3423 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3423 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3423 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aleksander Fredro TRZY PO TRZY pami�tniki z epoki napoleo�skiej SPIS RZECZY "Trzy po trzy" Aneksy Lu�ne fragmenty z pami�tnik�w "Portrety os�b,kt�re zna�em osobi�cie" Listy Aleksandra Fredry i Germana Ho�owi�skiego "Pro memoria" Przypisy O�mnastego lutego, roku 1814, jecha� na bia�ym koniu cz�owiek �redniego wieku, nieco oty�y, w sieraczkowym surducie pod szyj� zapi�tym, w kapeluszu stosowanym bez �adnego znaku pr�cz ma�ej tr�jkolorowej kokardy. Za nim, w niejakiej odleg�o�ci, drugi, znacznie m�odszy, tak�e w surducie, ale ciemnozielonym, tak�e w kapeluszu bez znak�w, tak�e zgarbiony r�wnie jak pierwszy, a mo�e i lepiej - siedzia� na dereszowatym koniu. Ko� bia�y, krwi orientalnej, by� niewielki, niepoka�ny, ale dzielny. Deresz za� by�... dereszowaty, trudno co o nim wi�cej powiedzie�; nie wstrzymywany ani s�aw� przodk�w, ani swoim w�asnym usposobieniem, potyka� si� cz�sto na drodze, kt�r� mu los codziennie wyznacza�. Pierwszym z tych je�d�c�w by� Napoleon, drugim by�em ja. Mi�dzy nami liczny sztab cesarski, gdzie ja niby na szarym ko�cu miejsce moje mia�em, rozpu�ci� szeroko skrzyd�a na prawo i na lewo po �niegiem okrytym polu. Za nami post�powa�y s�u�bowe szwadrony gwardii, a na samym ko�cu �wiergotliwa i niesforna czereda ciur�w z powodnymi i jucznymi ko�mi sztabowych oficer�w. Jecha� wi�c Cesarz, jechali wszyscy, jecha�em i ja. A ile w noc pogodn� gwiazd na niebie, w tyle miejsc, stron, przedmiot�w, nieodgadnionych labirynt�w p�dzi�y rozstrzelone my�li nasze - a ka�da z nich znowu, jak racy s�up ognisty, sk�ada�a si� z milion�w iskier, iskier wspomnienia lub nadziei. Te pada�y to na tronowe kobierce, to na muraw� zagrody rodzinnej - miesza�y si� z jarz�cym �wiat�em uczty albo z md�ym promykiem nocnego kaga�ca przy �o�u chorego. Niejedna przemkn�a si� po r�anych ustach kochanki, niejedna spu�ci�a si� jak sen lekki po tak drogie w ka�dej porze �ycia b�ogos�awie�stwo matki. By�y takie, co przebija�y niebios sklepienia, i takie, co wnika�y w zasute ju� groby. Wiele, wiele pi�o si� po szczeblach zaszczyt�w, bogactw, s�awy, ale te� i wiele spada�o na kwiaty cichego domowego szcz�cia. S�owem, przesz�o��, obecno��, przysz�o��, �wiat, �wiaty znane i nieznane by�y polem igrzysk naszych rozstrzelonych my�li, gdy nagle, w mgnieniu oka, wszystkie jedn� si�� uderzone, w jeden zbieg�y si� punkt. Tym punktem by� huk mocny i powt�rzony w niezbyt dalekiej przed nami odleg�o�ci. - Armaty! tak armaty, nie ma w�tpienia, rycz� coraz lepiej jak na wy�cigi, kt�ra g�o�niej.... wkr�tce i ogie� karabinowy, jakby kto groch sypa� na b�ben, zape�ni� przerwy grzmotu dzia�owego. - Aha! - rzek� niejeden i zagl�dn�� do manierki, alias flaszki. - Aha - powiedzia�, ale nic nie wiedzia�, kto atakuje, kto odpiera, czy to korpus jaki, czy te� armia ca�a taniec rozpoczyna, szary koniec nic nie wiedzia�. - Bij� si�... daj Bo�e szcz�cie, to quotidianka nasza, ale dlaczego tu - nie tam, dzi� - nie jutro, nad tym nikt si� nie zastanowi�. Pod�wczas krytyczny rozbi�r ka�dego rozkazu, ka�dej czynno�ci prze�o�onego nie by� koniecznym zadaniem podkomendnych. Wojsko nie sejmowa�o, ale si� bi�o. Starszy zdawa� spraw� tylko swojemu starszemu, a m�odszy s�ucha� z ufno�ci� i dzia�a�, jak mu kazano. Ale tempora mutantur et nos mutamur in illis. Mo�e i to prawda, �e kto siwieje, ten traci dusz�, jakby mu j� kto �upa� trzaska po trzasce, tak �e na koniec zupe�nie bez niej zostanie... mo�e prawda, �e rozwaga tylko hamuje, do�wiadczenie tylko pl�cze niepotrzebnie... mo�e prawda, �e krew m�odo�ci� wrz�ca jest jedn� i jedyn� d�wigni� wszystkiego, co dobre i wielkie... mo�e nareszcie i to prawda, �e tylko g�upcy, pr�chna, stare peruki i szlafmyce pytaj�, jaki czego koniec by� mo�e. - Tak jest, wszystko to mog� by� prawdy, ale mnie wolno tym prawdom nie wierzy�. Lubom przeszed� pi��dziesi�tk�, �al mi abdykowa� praw cz�owieka, ju� bym sk�oni� si� raczej w�osy sobie poczerni�. A wi�c, jak m�wi� Kili�ski, nikt wkr�tce nie w�tpi�, �e bitwa przed nami, a my ku niej idziemy. Rzeczywisto��, jak �w jesienny wietrzyk o wschodzie s�o�ca, co to o�ywia, ale i �wiczy razem, odp�dzi�a od nas chmur� marze�, kt�ra zwykle osiada na jednostajnym ruchu spokojnego marszu. Ka�dy wstrz�s� si� jak ze snu i pomy�la� o sobie. Ten, co w troje zgarbiony dzwoni� ostrogami po spuszczonych strzemionach, i ten, co chc�c odpocz�� strudzonej cz�ci cia�a, zsun�� si� na bok tak, �e jedn� nog� olstr�w si�ga�, a na drugiej sta� prawie, poprawi� si� na kulbace, jak gdyby us�ysza� komend�: Baczno��! Ten �cisn�� podpink� czaka lub kapelusza, tamten cugle porz�dkowa� i szlufk� do grzywy przysun��, a ka�dy odkry� zas�oni�t� p�aszczem r�koje�� pa�asza, opatrzy� j�, a potem wzni�s�szy g�ow�, zdawa� si� wietrzy�, nim jeszcze zoczy, co go wita� b�dzie. Nareszcie pokaza� nam si� dym bia�y, a wkr�tce postrzegli�my czarne linie piechoty. D�ugie, kr�tkie, naprz�d wysuni�te, w ty� cofni�te, odbija�y si� od �nie�nego t�a jak �wie�o wysypane przekopy, tylko wko�o nich objawia�o si� �ycie nieustannym ruchem drobnych punkcik�w, jak mr�wek ko�o mrowiska. Nikt tam pewnie nie drzyma�, nikt nawet nie duma� - nigdy �ycie ra�niej i jaskrawiej nie gore jak ze �mierci� oko w oko i cz�stokro� jego mocniejsze �y�ni�cie bywa ostatnim. Na pierwszy rzut oka mo�na by�o pozna�, �e nie przybywamy na pocz�tek boju. Wiatr przeciwny czy ci�kie powietrze, czy te� po�o�enie kraju albo mo�e i wszystko razem by�o przyczyn�, dlaczego�my tak p�no zas�yszeli huk dzia�. By�a to niespodzianka... i dobrze!... we wszystkim trzeba odmiany i nowo�ci, aby �y� weso�o. Z lewego skrzyd�a wst�pujemy do boju... Vive l'Empereur! Linie �ciskaj� si� w masy... dzia�a schodz� z pozycji... ruch ku prawemu... potem kolumny rozwijaj� si� znowu... baterie staj� w oddzia�ach... strzelamy, atakujemy, zwyci�amy... Montereau w naszym r�ku. Zwin�li�my si� gracko, nie ma co m�wi�, ale mia� si� te� z pyszna pan marsza�ek Victor za to, �e nas w tym dziele nie uprzedzi�. Powiedzia� mu Cesarz par� s��w, kt�re nale�a�oby powt�rzy� tak jak wszystko, co wysz�o z ust tego wielkiego cz�owieka, bo ka�dy je s�ucha albo czyta ch�tnie, ale Cesarz, aczkolwiek cesarz, miewa� czasami wyrazy dobitne wprawdzie i w�a�ciwe, i w�z�owate, trudne jednak dla historyka do powt�rzenia, a tym wi�cej do przet�umaczenia. Trzeba wi�c ograniczy� si� w podobnym razie na wolnym na�ladowaniu, tak te� i ja uczyni� m�wi�c, �e po bitwie pod Montereau Cesarz powiedzia� panu marsza�kowi: Id� do diab�a! - A po tej kr�tkiej przemowie powierzy� komend� korpusu jenera�owi G�rard. Nim si� to wszystko sta�o i nim ja si� o tym dowiedzia�em, bateria artylerii konnej gwardii z ogrodu pa�acu Surville, dominuj�cego miasteczko Montereau, r�wnie jak i drogi, kt�rym wyp�dzony cofa� si� nieprzyjaciel, �egna�a go, jak mog�a najlepiej. Wie ka�dy, �e tam Napoleon sam wymierzy� jedno dzia�o, wie, �e powiedzia� swoim gwardzistom: "Nie l�kajcie si�, jeszcze kula nie ulana, kt�ra mnie zabije", ale nie wie pewnie, �e o kilkadziesi�t krok�w z ty�u sta� deresz, a na dereszu ja. Chc�c wyrazi� doskona�o�� jakowej czynno�ci, m�wi� zwykle: Zrobi� to lub owo jak kr�l! Ale �le m�wi� ci, co tak m�wi� zwykli, bo nie tylko kr�l, ale cesarz i kr�l w jednej osobie wymierzy�, strzeli� i... chybi�. Kula pad�a przed lini� nieprzyjacielsk�. Utrzymuj� wprawdzie niekt�rzy, �e dobr� da� dyrekcj�... by� mo�e... ale ja, nie rezonuj�c jako artylerzysta, powiadam simpliciter, com widzia�, �e Jego Cesarska Mo�� spud�owa�a na pi�kne. Po tej scenie nast�pi�a druga. Oficer z pu�ku liniowego francuskiego, Polak, przyni�s� zdobyty sztandar - dosta� krzy� i czterdzie�ci napoleon�w. Ma�o kto w �yciu bywa� tak mocno tureckim �wi�tym jak ja, a jednak pieni�dze jako cz�� nagrody �wietnego czynu, nie podoba�o mi si� wcale - by�em jeszcze m�ody! Mie� konia mniej roztargnionego jak m�j deresz... mie� dobry p�aszcz... (O m�j p�aszczu bia�y!) p�aszcz przyjaciel w dzie�, opiekun, dobrodziej w nocy, kiedy pniaczek za poduszk�, �nieg za materac s�u�y... mie� nareszcie flaszeczk� zawsze nape�nion� kroplami pociechy - s� to rzeczy arcydobre, tego nikt nie zaprzeczy, r�wnie jak i tego, �e bez tych pod�ych pieni�dzy miejsca mie� nie mog�. Wychodzisz spod dachu, gdzie wygodnie noc przespa�e�... poranek letni... ko� tw�j dobrze nakarmiony i wych�do�ony strzy�e uchem, grzebie nog�... siedzisz na nim ledwie tkn�wszy grzywy i strzemienia... Marsz! Wst�pujesz do boju. Przed tob� rzeka, za rzek� bateria sypie kartaczami. Za mn�, dzieci! W Bogu wiara! Rzeka przep�yniona, dzia�a zdobyte, zwyci�stwo nasze! Czyn �wietny, wart nagrody, ale ty rozwin��e� tylko przy pomy�lnej sposobno�ci w�adze, kt�re jeszcze nietkni�te w tobie le�a�y. Pad�y na szal� z jednej strony obawa kalectwa lub �mierci, z drugiej m�stwo rozgorza�e ca�ym ogniem krwi, ca�ym zdrowiem �ycia, musia�a wi�c obawa ulecie�, nie objawiwszy si� nawet. Ale patrz no na tego, co po kilkomiesi�cznej, codziennej walce z g�odem, zimnem i wrogiem odtr�ca reszt� skopcia�ego snopka spod pyska zg�odnia�ej szkapy... wznosi si� na kulbak�, pod kt�r� �cierwa ju� nie ma... odwija szcz�tki p�aszcza... chwyta za r�koje��, kt�r� deszcz zardzewi�, szron posrebrzy�... a je�eli on zadziwi ci� �wietnym czynem, oddaj mu tw�j wieniec, bo go dwojako zas�u�y�. Je�eli za� dobrowolnie po�wi�ci� si� dla dobra og�lnego, ukl�knij na jego mogile, godzien czo�obitno�ci. - Tak widzieli�my saper�w francuskich wst�puj�cych w prze�amane lody Berezyny. Oni, naprawiaj�c za�amane mosty, �ycie swoje za pomost k�adli... dobrze o tym wiedzieli, a jednak nie cofn�li kroku. Nie mieli do wzniesienia swojej odwagi nawet oporu nieprzyjaciela... nie mieli na oku prog�w ojczystych, sk�dby po�egnanie towarzyszy�o ich m�cze�stwu. Pogin�li w �niegach litewskich lub wi�zieniach wile�skich. Niewdzi�czna ojczyzna nie poda�a nawet ich imion potomno�ci. Jeden z nich tylko wr�ci� do Francji i na w�asnej grz�dzie p�dzi� w niedostatku dnie staro�ci i cierpienia. Napoleona ju� nie by�o. Wszystko musi si� sko�czy�, mawia� Ludwik XV, bodaj mu B�g tego nie pami�ta� - sko�czy�a si� wi�c i bitwa pod Montereau. Jeszcze na dobranoc dwie kule wirtemberskie przelecia�y gdzie� wysoko ponad nasze g�owy i jak s�onki na wiosn� zapad�y w grabowe szpalery. Wszystkie te kule puszczone a toute vol�e s� zawsze pod adresem ciur�w i bywa�y dla naszych jeszcze ci�sz� Bosk� plag� ni� sam marsza�ek Lefevre. Je�eli gdzie w ciasnym miejscu lub na w�skim mostku przech�d zosta� zatamowany, a Lefevre nadjecha� - kropi� bez lito�ci ogromn� trzcin� z ogromnego skarogniadego hiszpa�skiego ogiera les vilains brosseurs i kantynierki, kt�rym tak�e w�a�ciwych nazwisk nie szcz�dzi�. Zna�y go te� ciury, zna�a niewie�cia konnica. Na jego pierwsze sacrr... rozwija�a si� jakby z k��bka spl�tana ci�ba, kt�rej nieraz i czo�o kolumny starej gwardii rozsun�� nie zdo�a�o. S� wsz�dzie arcyksi���ta, arcybiskupi, w Galicji jest nawet arcystolnik, ale nigdzie nie ma arcyciury - a tym powinien by� by� par droit de conquete et par droit de naissance m�j Onufry. Wysoki, pleczysty, chciwy �upu, skory do kieliszka r�wnie jak i do b�jki, kiedy odbiera� rozkazy, wypr�a� si� jak struna, brzuch _w ty�, pier� naprz�d, stawa� skosem jak Piza�ska wie�a. Odpowied� jego by�a zawsze: "S�ucham". Ba� si� kozak�w jak diabe� �wi�conej wody. Wszystko to kaza�o wnosi� z niejak� pewno�ci�, �e by� kiedy� w rosyjskiej s�u�bie i �e nie dope�ni� potrzebnych formalno�ci przy podaniu swojej dymisji. Je�eli kto schylony nad jakim hauptmanem lub praporszczykiem, co ju� nigdy nie ujrzy ojczystej zagrody, �ci�ga z niego to, czego �ci�gn�� w�a�ni nie zdo�ali koledzy, albo sylabizuje po szwach i zak�adach najmniejszej odzie�y, czy nie doczyta si� gdzie zaszytego dukata lub talarka, to pewnie Onufry. Je�eli kto szuka fura�u nie w stajni, nie w stodole, ale po kufrach i szufladach, to pewnie Onufry. W Dreznie przyj��em go i tydzie� nie min��, ju� sta� si� powodem niema�ego dla mnie k�opotu. Powiem, co si� sta�o, bo te� nie mam innego celu, plet�c trzy po trzy, jak tylko bawi� si�, niby dziecko wolantem, wspomnieniem lat przesz�ych - przerzuca� obrazki, kt�rych mniej wi�cej ka�dy nagromadzi w skarbonk� swojej pami�ci. Ale chc�c �piewa� Achilla gniew zgubny, musz� zastanowi� si� pierwej, czy mam przedstawi� nag� prawd� czyli te�, po�yczaj�c jej t�a, zarzuci� j� kwiatami fantazji. Prawda w oczy kole, mo�e uk�u� i w uszy, o tym ka�dy opowiadaj�cy pami�ta� powinien; ale znowu, z drugiej strony, ugania� si� zawsze za kwiatami i tylko za kwiatami, nimi tylko sypa�, nimi zdobi� i stroi�, strach, by si� nie zdarzy�o, �e o�tarz nie wart ozdoby albo ozdoba nie godna o�tarza. Prawda tylko pi�kna! Prawda, prawda - wielkie s�owo. Ale z prawd� jak z ogniem, grzeje, ale i pali razem. Oby to chcieli pozna� i pami�ta� ci, co si� weredykami lubi� nazywa�. St�d szukaj� zalety i chluby. Niejeden z nich che�pliwie wywo�uje: "Powiedzia�em mu prawd�, a� mu w pi�ty posz�a!" Brawo! Ci��e� jak chirurg, wpuszcza�e� sond� w ran� bez wzgl�du na bole�� chorego. Ale czy� to ci�cie by�o koniecznie potrzebne? Mia��e� zaraz w drugim r�ku goj�cy balsam? To pytanie... tak jest, wielkie pytanie, r�wnie jak i to, czy ta prawda, kt�r� wciskasz w g��b serca, kt�r� m�cisz my�l swobodn�, kt�r� jak drugi los wytr�casz z dawnej, a rzucasz w now� kolej, kt�r� zgniatasz czasem ca�e �ycie duszy, zgniatasz na miazg� jak ow� jagod�, co ci pad�a pod stop� i kt�rej potem ju� jeden B�g tylko mo�e wr�ci� dawny kszta�t, dawne j�dro, dawn� barw�, czy ta prawda, m�wi�, jest istotn� p r a w d �? Czy nie jest owocem twojego tylko w�asnego rozumowania, rozumowania podleg�ego b��dom, bo lubo weredyk, nie jeste� niczym wi�cej jak cz�owiekiem. A je�eli jeszcze tw�j wyrok oz�acasz przyja�ni�, wzmacniasz ufno�ci� w ni� tego, co si� wije pod twymi razami, je�eli nie rozwa�y�e� wprz�dy, czy wyjawienie owej mniemanej a bolesnej prawdy jest nieodzownie potrzebne, czy nareszcie masz w r�ku �rodki zaradcze - wtedy jeste� bez serca, bo si� pastwisz bez rozumu, bo dzia�asz bez celu. Po c� pozbawiasz mnie ufno�ci w siebie i ludzi, je�eli nieufno�� nic naprawi� nie zdo�a? Po co mniesz, zrywasz moj� u�ud�, je�eli nikomu szkodn� nie by�a, a rzeczywisto�� ani mnie, ani komu b�d� pom�c nie mo�e? Dlaczego nie dozwalasz mi snu, gdy zadrzymi� na szcz�tkach mego szcz�cia lub nadziei moich, je�eli mi da� lepszego pos�ania nie jeste� w stanie? Czemu gasisz pochodni�, co mi swoj� �un� w dalek� przysz�o�� �wieci�a, kiedy nie sta� ci� w twoim ub�stwie na jedn� iskierk�? Dlaczego rachujesz mi w ucho wszystkie groty na mnie rzucone, kiedy od nich nie zas�aniasz, a ja unikn�� nie mog�? Po co? Czemu? Dlaczego? Tysi�c razy jeszcze m�g�bym si� zapyta�, ale zawsze musia�bym odpowiedzie�: Dlatego, bo lubisz pluska� si�, przeci�ga�, rozkoszowa� w ciep�ej k�pi�ce zadowolnienia z w�asnej wy�szo�ci, bo lubisz mie� kl�cz�cych wko�o siebie, bo wtenczas tylko widzisz si� wy�szym. Prosz� mi przebaczy� ten, �e si� tak wyra��, gwa�towny wybryk przeciw weredykom. Bo taki weredyk st�pi� kiedy� na serce moje i zgni�t� je raz na zawsze. Przyjaciel sta� si� t�umaczem niby opinii powszechnej. Zapewni� mnie, �e jestem nienawidzony. Za co? Nie wiedzia�, ale tak s�ysza� - zapewnia�, �e d��no�ci dzie� moich s� pot�piane. D��no�ci? Jakie? Nie wiedzia�, ale tak s�ysza�. Zapewni�, �e og�lnie gani� spos�b, jakim dopiero my�l� wychowa� syna, i wiele, wiele jeszcze podobnych zapewnie�. Odurzony odkryciem z ust tego, kt�rego przyjacielem by� mniema�em, a zatem i o poprzednim zg��bieniu z jego strony w�tpi� nie mog�em, opu�ci�em r�ce i przesta�em �y� i pracowa� dla �wiata. Dziwna rzecz. Niech ka�dy cz�owiek w p�niejszym wieku spojrzy w �ycie za siebie, niech dobrze �ledzi powody, przyczyny wa�niejszych swoich zdarze�, a ujrzy pewnie jak�� osobisto��, kt�ra zawsze w jego atmosferze jakby drabant obok niego grawitowa�a i kt�ra zawsze po�rednio albo bezpo�rednio, z wiedz� lub bez wiedzy, wywiera�a sw�j wp�yw na jego �ycie pomimo nawet cz�stokro� ni�szego stopnia wiadomo�ci i ukszta�cenia albo i rozumu naturalnego. Nie jest wszak�e my�l� moj� gani� rady lub przestrogi rzetelnej �yczliwo�ci, napomnienia macierzy�skie szczerej przyja�ni - przeciwnie, szcz�liwym nazw� tego, kt�ry zawsze mia� je przy sobie w podr�y �ycia jak owe r�d�ki wrzosu wzd�u� przepa�cistej �cie�ki, co niby r�k� podaj� podr�nemu, je�eli mu si� czasem noga z dobrej drogi zesunie. - Ale gdzie� mnie, w jaki �wiat daleki odwiod�o to s�owo: P r a w d a. Spina�em si� po szczeblach, co si� za mn� �ama�y, a teraz jak�e wr�ci� na poziom? Skoczy� trzeba, nie ma innego sposobu. Skacz� wi�c r�wnymi nogami do Onufrego, jego k��tni i b�jki. Powiem prawd�, rzuciwszy wszak�e na ni� lekk� gaz� przyzwoito�ci, na jak� sta� tylko mo�e starego u�ana. Jednego wieczora, by�o to w Saksonii, w Dreznie, w ober�y pod Jeleniem, gdzie sta�em kwater�. Onufry poszed� do Rezli sztubmadli, i zawo�a� czyst� niemiecczyzn�: "Na - top!" - Dziewczyna roz�mia�a si� i przedrze�nia� zacz�a. - "Czego si� �miejesz, ma�po? - krzykn�� luzak po polsku - nie rozumiesz, co: Na - top?" - Od s�owa do s�owa, a� boli g�owa, powiedzia�by pan Jowialski, bo Onufry post�pi� sobie nareszcie z Rezl� jak �w gminn� piosneczk� ws�awiony z Ma�gorzat� Grzegorz, ale Rezla miast zawo�a�: Czeg�? - waln�a go w �eb lichtarzem. �e za� �wieca w tym razie zgasn�� musia�a, ciemnota pokry�a t� cz�� historii. �e jednak co� pad�o z jednej i drugiej strony, w�tpi� nie mo�na. Kiedy to wszystko dzia�o si� na dole, ja na drugim pi�trze spokojnie ko�czy�em wieczerz� z koleg� kapitanem Maciejowskim. Rozmawiamy sobie o tym i o owym - wtem... otwieraj� si� drzwi i Onufry wpada. Twarz zarydzona, nozdrza sapi�ce, kawa� knota na czole powiada�y nam wyra�nie, �e walka by�a gdzie� stoczona i �e spieszny odwr�t ma miejsce. Nim jeszcze s�owo mog�o by� wyrzeczone, wbieg� hausknecht ze �wiec� w r�ku, a za nim sam pan gospodarz. - "Wo ist er? - "Da steht er!" I ju� luzak wzi�� w pap�, a� nosem poci�gn��. Wtenczas to wymkn�o mi si�, co si� tak �atwo z ust polskich w podobnym razie wymyka: "A wal�e!" - Nie potrzeba by�o m�wi� dwa razy. - Onufry jak Niemca utnie... Ach, co za szkoda, �e dla przyzwoito�ci stylu nie mog� powiedzie�: "jak utnie w pysk!" - bo w tym, acz gminnym, wyrazie le�y tyle prawdy, tyle nawet na�ladowczej harmonii - ale nie wypada, nie mo�na, wi�c powiadam, Onufry jak utnie Niemca gdzie� mi�dzy nosem a uchem... a� szyby brz�k�y - Sch�n! Niemiec zwin�� si�, zatoczy� i chylcem, zygzakiem jak lis postrzelony lecia�, lecia� i a� w przeciwnym rogu pad� na kanap�. A nim si� zerwa� zdo�a�, ju� Onufry le�a� na nim. - Je�eli kto aby raz w �yciu widzia� nied�wiedzia id�cego w hurku, kiedy schwyci pod siebie jednego z kundli, a kiedy mu drugi tymczasem szarawary skubie, �atwo wystawi sobie walcz�c� grup�. Hausknecht, krzycz�c w niebog�osy, usi�owa� �ci�gn�� ze swojego pana zajad�ego nieprzyjaciela, ale jedn� tylko r�k�, bo w drugiej trzyma� �wiec�, a �wieca kosztuje einen Groschen... a on za �wiec� odpowiada... porz�dek przede wszystkim. Chwyci�em go nareszcie za ko�nierz i nog� za drzwi pchn��em, zostawiaj�c wolny bieg sprawiedliwo�ci. Wkr�tce jednak zl�k�em si�, bo Sas ju� g�osu nie puszcza� - zl�k�em si�, czy przypadkiem za mocne uderzenie nie str�ci�o filigranowego niemieckiego karku. Zawo�a�em: "Do�� tego!" - I w mgnieniu oka sta� przede mn� Onufry, brzuch w ty�, pier� naprz�d, skosem jak Piza�ska wie�a. Pan gospodarz podni�s� si�, kr�ci� si� w k�ko i by�by pewnie do drzwi nie trafi�, gdyby�my mu nie byli w tym wzgl�dzie przyszli w pomoc. - Sko�czy� si� akt pierwszy. Ale c� dalej? Otwierano i zamykano z trzaskiem i ha�asem ledwie nie wszystkie drzwi w ca�ym domu... biegano po schodach i gankach... Oczywi�cie chmura si� zbiera�a. My za� ju� wp� rozebrani wzi�li�my czym pr�dzej mundury na siebie, pa�asze do boku, kapelusze na g�owy. Nie mo�na by�o bowiem r�czy�, czy lokatorowie, po wi�kszej cz�ci krajowcy, nie zechc� przekroczy� praw grzeczno�ci, czy nie chwyc� sposobno�ci bicia albo i ubicia francuskich oficer�w. Sasi nas nie lubili i nie tylko �e nie lubili, ale byliby ch�tnie ca�� nasz� armi� z Cesarzem na jej czele w �y�ce wody utopili, gdyby tylko mogli byli tak� �y�k� znale��. Nie ma si� czemu dziwi�. �w ci�g�y menuet wojsk wszystkich narod�w - od Portugalczyka do Czerkiesa, od Neapolita�czyka do Lapo�czyka - po ca�ej pi�knej Saksonii nie m�g� ich ani bawi�, ani uszcz�liwia�. Byli�my w kraju arcynieprzyjacielskim, o tym trzeba by�o zawsze pami�ta� i o tym nie zapomnieli�my teraz, stoj�c frontem ku drzwiom, za kt�rymi coraz liczniejsze, coraz burzliwsze i coraz bli�sze wznosi�y si� g�osy. Niepewno�� cz�sto niezno�niejsza od z�ego. Otwieram wi�c drzwi i obraz godny p�dzla Hogartha widz� przed sob�. Kilkana�cie os�b r�nego wieku i r�nej p�ci w nocnym stroju, czyli raczej rozstroju, w szlafmycach, pantoflach (szlafrok�w nie by�o), �wieca w r�kach, a gdzieniegdzie i kij, blade i dr��ce z gniewu i trwogi wlepia�o we mnie wytrzeszczone oczy. Nie trac� czasu... korzystam z pomieszania i jak Bonaparte o�mnastego Brumaire do Rady Pi�ciuset, wst�puj� do sieni. A ��ty krawiec stoj�cy na przedzie m�g� by� zawo�a� jak Arena: Ici des sabres! Wst�puj� do sieni i odzywam si� grzmi�cym wprawdzie g�osem, ale ma�o co lepsz� niemiecczyzn� jak przed chwil� m�j Onufry: "Id� do komendanta placu oznajmi�, �e w tym domu napadni�to kwater� oficer�w sztabu cesarskiego". Rzek�em, spu�ci�em pa�asz po ostrogach... szeregi si� rozst�pi�y... a ja z brz�kiem i szcz�kiem triumfalnie zszed�em ze wschod�w... W samej rzeczy chcia�em uprzedzi� komendanta... nie zasta�em go... czeka�em... chodzi�em, sam nie wiedz�c, co robi�... nareszcie po godzinie czasu wr�ci�em do domu - wszystko by�o cicho. Nazajutrz postawiono nam kaw�. Nie spieszyli�my si� do niej. Spojrzeli�my po sobie. Jeden zagwizda�, drugi za�piewa� - jeden pow�cha�, drugi skosztowa�... A ba!... wym�wili�my razem i kawa spo�yt� zosta�a. Niespokojny jednak id� do genera�a B�eszy�skiego, adiutanta kr�la saskiego, dawnego znajomego, a niegdy� i s�siada rodzic�w moich. Zwierzam mu ca�e zdarzenie i prosz� o rad�. Genera� s�ucha� mnie i goli� si� razem, podstruguj�c sobie w�siki z najsumienniejsz� precyzj� i pod�ug potrzeby wykrzywiaj�c twarz, nadymaj�c policzki, albo wypychaj�c j�zykiem wierzchni� warg�, puszcza� przez z�by przerywane s�owa: "�le!... hm, hm... bardzo �le... nie ma co �artowa�... skarga mo�e �atwo doj�� do kr�la... Kr�l odda Cesarzowi... Cesarz jest dla kr�la nad miar� uprzejmy i gdzie idzie o karno�� wojska, dla winnych bez lito�ci". - "Ale� ja - rzek�em - nie wykroczy�em przeciw karno�ci". - "Hm - m�wi� dalej genera�, macaj�c sobie brod�, czy jeszcze gdzie nie zostawi� siwego w�oska - zapewne nie wykroczy�e�, ale og�lnie armii jest przykazane dobrze obchodzi� si� z mieszka�cami, a i sam przyznasz, �e tw�j s�u��cy..." - "Broni� si�" - przerwa�em. - "Tak, zapewne, broni� si� - rzek� genera� i z�o�y� brzytw� - ale pod armatami nieprzyjacielskimi nie ma czasu procesu wytacza�... Dla przyk�adu wiele si� czyni... W�a�nie niedawno z powodu za�alenia poddanego na r�ce kr�la, Cesarz kaza� jednego oficera z kontroli wykre�li�. Radz� ci zatem, za�agod� t� spraw�". Tak, za�agod�, rzek�em do siebie wychodz�c mniej spokojny, ni� by�em przychodz�c. I jak za�agodzi�? Co ja mog� da� temu ober�y�cie? Chyba buzi z jednej i drugiej strony. Pieni�dzy nie mam. Komu� kiedy mog�a przyj�� my�l szuka� u mnie pieni�dzy?!! Wzi��em wprawdzie na wst�pie do sztabu 500 frank�w na ekwipowanie... z domu tak�e troch� mia�em, ale do domu przyszed�em z niewoli w sukmance, z domu jecha�em poczt�, poczta droga, przy tym kolasa Franciszka Skrzy�skiego czy Ludwika Porczy�skiego, z kt�rymi jecha�em, psu�a si� nieustannie - gdyby nie przed�u�enie zawieszenia broni, byliby�my ugrz�li w Pradze. W Dreznie musia�em kupi� trzy konie, kulbaki, juki, bro�, sprawi� mundur z haftowanym ko�nierzem, musia�em i wita� si� z kolegami 11-go pu�ku u�an�w i 5-go strzelc�w konnych, w kt�rych pu�kach dawniej s�u�y�em, a w pu�kach oficer�w niema�o - s�owem by�em w moim normalnym stanie, tj. w stanie golizny. Nareszcie, jak przyst�pi� do zgody z ober�yst�? Na Speiszetlu jego pafli nie ma. B�g wie, jakby j� taksowa�. Jednak nie ma co �artowa�, m�wi genera�... i prawda, w Saksonii do kr�la zawsze niedaleko, a kr�lowi teraz do Cesarza nawet za blisko, jedno s�owo i dosy�... Ja wiem, �e Cesarz wymierzy� mo�e kar� jedynie przez uprzejmo�� dla kr�la, jedynie dla przyk�adu - ale diabli� z tej uprzejmo�ci, je�eli ma by� moim kosztem. I wszystko to przez to nieszcz�sne: "A wal�e!..." Ale jak�e nie wali�, Mo�cia Dobrodziejko! - Taka by�a tre�� moich monolog�w. Chcia�em p�j�� za rad� genera�a, ale po niejakim czasie mog�em o nim powiedzie� to, co Moliere kr�lowi o swoim doktorze m�wi�: " Il m'ordonne des remedes, je ne les prends point et je gu�ris". Alias: co pad�o, przepad�o, a Niemiec m�g� tylko w swoim dzienniku zapisa� fakt, jako casus belli. Je�eli Onufry w Dreznie sta� si� powodem niepokoju, kt�ry kr�tko opowiedzia�em, a d�ugo cierpia�em, to w Lipsku m�g� by� wtr�ci� mnie do niewoli, z kt�rej dopiero com si� by� otrz�s�, albo mnie umie�ci� w lazarecie, albo i prosto w raju, gdzie nb. dosta� si� mam zawsze nadziej�, a przynajmniej sk�pa� w Elsterze, bo jak wiadomo, most tam nie czeka� na wszystkich. Tak jest, m�g� by� sta� si� tego wszystkiego przyczyn�, gdyby nie �lepe fatum, co tak dziwacznie igra w dymie wznosz�cym si� ponad pola bitwy. Dziewi�tnastego pa�dziernika, ostatniego dnia czterodniowej, najkrwawszej, jaka mo�e kiedy by�a i b�dzie, walki pod Lipskiem, mi�dzy dziesi�t� godzin� � po�udniem, stali�my, oficerowie sztabu ksi�cia Neufchatel, pod drzewami, kt�re ulic� otaczaj� miasto. Czekali�my rozkaz�w - s�uchali�my nie wystrza��w, bo tych trudno ju� by�o rozr�nia�, ale raczej grzmotu mniej wi�cej rycz�cego, kt�ry nas woko�o op�ywa�. Ju� wtenczas i szary koniec wiedzia�, jak rzeczy stoj�. Z upadkiem pot�gi francuskiej upad�y i nadzieje Polak�w. Ale mniemali�my, �e dopiero pod Lipskiem tracimy powt�rnie Ojczyzn�, nie wiedzieli�my, �e Napoleon naj�atwiej zawsze przyjmowa� warunek wr�cenia jej w potr�jne jarzmo niewoli. Piekielna ob�udo! Szata�ska polityko! Tyle po�wi�cenia, tyle krwi przyjmowa� za nadzieje, kt�rych w g��bi serca nie my�li si� spe�ni�. Skr�powa� nas tym Ksi�stwem Warszawskim, tym kr�lem saskim i kiedy pozbawi� wszelkiej samodzielno�ci, jak martw� swoj� w�asno�ci� by� zawsze got�w rozrz�dzi�. Biada cz�owiekowi, kt�rego los zawis� od drugiego, ale dwakro� biada narodowi, co zawis� od interesu innego narodu. Narody sumienia nie maj�. Smutne rozmowy biednych nas, Polak�w, w lipskich alejach przerwa�a kula armatnia, kt�ra zaszumia�a, jak gdyby kto wentyl samego piek�a uchyli�, i potem uci�ta koz�a mi�dzy nami. Wspomniawszy studenckie czasy, mo�na by�o zawo�a�: Kasza, panowie, kasza! By�a� to w rzeczy samej kasza, ale ju� i ze Szwedami. Wtem Rejtan zawo�a�: "Cesarz wsiada na ko�!" Ruszyli�my i my, ka�dy do swojego, ale nasi s�u��cy wprowadzili je byli do bliskiego domu; tam biegniemy, a wst�puj�c na dziedziniec widzimy znowu kasz�... tak jest: kasz�, nie w alegorycznej, ale w jej najnaturalniejszej postaci. Komu, komu innemu, jak tylko ciurom mog�o przyj�� na my�l dziewi�tnastego pa�dziernika 1813 r. o dziesi�tej rano w Lipsku gotowa� kasz�!? I ugotowali j� w istocie, ale diabe� zdawa� si� jakby na psot� dmucha� im ogniem w garnek, bo kasza nie styg�a, � �y�ka lubo ochuchana, odmuchana, je�eli wjecha�a do zg�odnia�ej paszczy, jeszcze pr�dzej si� cofa�a. Daremnie wo�ali�my, �ajali. - "Zaraz, zaraz" - odpowiada�y sparzone j�zyki i byliby�my mostu pewnie ju� nie zastali, gdyby jeden z nas nie by� wpad� na my�l szcz�liw� i nie by� nog� w garnek uderzy�. Kasza jak z bomby w tysi�c promieni bryzn�a, a ciury bole�nie j�kn�y, ale wkr�tce by�y na koniach. Jeden tylko Onufry nie m�g� da� sobie rady, a ja nie chc�c odst�pi� koni, czeka� musia�em. Mia� on wprawdzie do czynienia z klacz� szpakowat�, diab�em wcielonym, kt�rej nie w smak by�y juki, a jeszcze wi�cej dwie wi�zki siana do przedniej kuli siod�a przywi�zane. Kupi�em j� by� w L�bau od oficera polskich huzar�w za czterdzie�ci dukat�w. Wsiada�em, zsiada�em, pr�bowa�em do woli, wszystko sz�o jak najlepiej; ale nazajutrz, gdy przysz�o do kulbaczenia, klacz gryzie i bije ty�em i przodem - a do wsiadania jeszcze gorzej. Wczoraj sta�a jak opoka, dzi� ta�cuje jak Paraszka, boczkiem, boczkiem ode mnie, a ja za ni�, za ni� na jednej nodze - istna ko�omyjka. Dosiad�szy za�, trzymaj si� zrazu cho�by i grzywy, bo w okna pierwszego pi�tra zagl�da� b�dziesz. Nareszcie �adna przemoc ani cierpliwo�� ludzka nie zdo�a�a zniewoli� jej przej�� ko�o martwego konia. W wili� dnia, o kt�rym m�wi�, pod Lipskiem b�d�c na s�u�bie, przemierzy�em na niej nieraz ca�e pole bitwy w s�ot�, b�oto i o g�odzie, a jednak narowy jej nie zmniejszy�y si� wcale. Po d�ugich zatem korowodach wyje�d�am na koniec z dziedzi�ca, za mn� Onufry. Patrz� za kolegami - nie ma ju� �adnego. Przy sztabie kole�e�stwo bez kleju, acz si� niby zlepi, trzyma si� niet�go. Nie wida� ju� nawet koni powodnych ostatniego szwadronu s�u�bowego. Ale za to Berezyna stan�a mi przed oczy. D�uga procesja, jakby z arki Noego wypuszczona, wolnym i co chwila wstrzymywanym post�powa�a krokiem. Ludzie i zwierz�ta przy sobie, na sobie, pod sob�, jedn� mas� posuwa�y si� razem, a co by z tych ostatnich nie sta�o, mo�na by�o skompletowa� mi�dzy lud�mi. - Tak by� tam lew straszny i w odwrocie, tygrys rozjuszony, w� pracowity, pies wierny, kot fa�szywy, kot saski - by� tam i osio�, by�a i �winia, by� i tch�rz, Mo�ci Dobrodzieju, a wszystko w ci�bie. Ka�dy o sobie, a B�g o wszystkich! Spi��em konia ostrog� i p� si��, p� zr�czno�ci� torowa�em drog� sobie i moim koniom powodnym. Wyprzedza�em park artylerii po lewym boku, przesuwaj�c si� powoli, nareszcie naprz�d ju� nie mo�na, ale z drugiej strony widz� troch� wolnego miejsca. Mo�na by�o po le��cych postronkach na ziemi, mi�dzy przednimi a dyszlowymi ko�mi zatrzymanej armaty przejecha�, co te� mi si� uda�o szcz�liwie. Onufry, mniej g�upi, a wi�cej zr�czny, by�by m�g� to samo uczyni�, ale wjechawszy w ciasny przesmyk, zamiast d�ugo pu�ci� za siebie jucznego konia, wola� zrobi� sobie wi�cej miejsca; uderzy� przednie armatnie konie, te post�piwszy, podnios�y postronki, postronki za�echta�y klacz, klacz zacz�a gry��, wierzga�, zwi�za�a si� i pad�a. K��b z ludzi i koni zrobi� si� w okamgnieniu. Ile� to czasu, ile cierpliwo�ci trzeba by�o, aby go rozpl�ta�, i jakiego szcz�cia, aby po tym wszystkim z jak� tak� ca�� g�ow� i z wszystkimi ko�mi dosta� si� do Lindenau. Niech�e si� teraz kto dziwi, �e ja str�cony w Berezyn�, ma�o w Lipsku nie roztratowany, a to jedynie z powodu ci�by, ci�by nienawidz�. Niech si� dziwi, �e dostanie ode mnie �okciem w brzuch albo nog� w �ydk�, jak mnie w ciasnym miejscu zanadto przyci�nie. Napoleon mia� gdzie�, kiedy� w gniewie wykrzykn��: "Gdybym mia� dw�ch Vandamm�w, kaza�bym jednego powiesi�!" Ja to� samo ledwie nie codzie� mog�em o moim Onufrym powiedzie�. Ale pod Montereau, gdy przysz�o zsi��� z konia, nie tylko dw�ch, ale i jednego nie by�o. Szuka�em daremnie, nareszcie trzeba by�o konia uwi�za�. Tymczasem batalion starej gwardii z�o�y� bro� w koz�y, stra�e otoczy�y pa�ac. Cesarz tam nocowa� b�dzie. Poszed�em wi�c zobaczy�, gdzie nasz salon s�u�bowy (salon de service).Z tego wszystkiego, co mia�em honor powiedzie�, Wa� Pan Dobrodziej wnosisz zapewne,�e by�em zawsze przy Cesarzu Napoleonie... I bardzo trafnie. Nie tylko w moim stanie s�u�by jest wyra�nie, �e znajdowa�em si� w ostatnich kampaniach we wszystkich bitwach, w kt�rych by� sam Cesarz, ale i grza�em si� z nim nieraz; przy jednym, ogniu... prawda, �e si� to niecz�sto zdarza�o. Cesarz rzadko kiedy biwakowa�... prawda, �e ogie� dla Cesarza za�o�ony o wiele, wiele bywa� wi�kszy, jak zwyk�e ognie biwakowe... prawda, �e zawsze po tej stronie stawa�em, na kt�r� wiatr dym goni�, nawet najcz�ciej, m�wi�c mi�dzy nami, Cesarz by� ty�em do ognia, a przeto i do mnie obr�cony i do tego jeszcze rozk�ada� czasem po�y, aby si� wygrza� lepiej. W stosunkach obywatelskich mo�na by to uwa�a� za uchybienie z jego strony, ale w czasie wojny nie jest si� tak dalece uwa�aj�cym na etykiet� i ja te� ura�a� si� nie widzia�em powodu. Przy jednym z takich biwak�w, by�o to wiecz�r pierwszego dnia bitwy pod Lipskiem, pi�kny widok nam si� przedstawi�, kt�ry jako godny p�dzla podaj� malarzom do wiadomo�ci. Cesarz Napoleon w swoim sieraczkowym surducie sta� ty�em obr�cony do obszernego ogniska. Ze strony dymu oficerowie r�nej broni. Opodal, jakby na czterech rogach, strzelcy konnej gwardii pieszo z karabinkami na ramieniu utrzymywali jakby lini� demarkacji cesarkiego biwaku. Ile razy Cesarz zsiada� z konia w polu czy w jakiej wiosce, zaraz czterech gwardzist�w stawa�o na stra�y woko�o i posuwa�o si� zawsze w r�wnym oddaleniu w miar� ruch�w Najja�niejszego Pana. Sta� wi�c Cesarz Napoleon ty�em do ognia i do mnie obr�cony, przed nim o kilka krok�w na prawo genera� Merfeldt, uj�ty w niewol�, w surducie sinym generalskim austriackim, w kapeluszu z galonem i zielonym pi�ropuszem. Mi�dzy nim a Cesarzem genera� Caulaincourt bez kapelusza, w suto z�otem haftowanym mundurze, nalewa� mu wina w srebrny kubek. W ma�ym oddaleniu, w g��bi, ale jeszcze w �wietle ogniska, zsiada� z konia kr�l neapolita�ski w swoim malowniczym, �eby nie powiedzie� teatralnym ubiorze. Mia� on w�wczas na sobie surducik kr�tki jasnoszafirowy, na piersiach suto z�otym haftem okryty, r�wnie jak i pas bia�y sukienny, na sze�� cali albo i wi�cej szeroki, przy kt�rym wisia� kr�tki or�, niby kordelas, pantalony obszerne karmazynowe, w r�ku trzcina, na g�owie wysoki ugalonowany kapelusz ze strusim pi�ropuszem i czapl� kitk�. Na kraw�dziach za� ciemnego horyzontu �yska�y jeszcze czasami wystrza�y armatnie. Pi�kny to by� obraz, ale wr��my do naszego przedmiotu. Powiadam, �e Wa� Pan Dobrodziej bardzo trafnie wnosisz, i� by�em przy Cesarzu, ale je�eliby� z tego wniosku drugi na poz�r bardzo naturalny chcia� wyci�gn��, �e kto by� przy Cesarzu, by� przeto w sztabie cesarskim, omyli�by� si� zupe�nie. Dlatego pozwol� sobie da� niekt�re obja�nienia w nadziei, �e je�eli ci� nie b�d� interesowa�, to zapewne b�dziesz do�� grzeczny wys�ucha� je cierpliwie. Sztab Cesarza Napoleona... Co jest sztab, po francusku �tat major, wiadomo Wa� Panu Dobrodziejowi bez w�tpienia. Tym wi�cej, �e z jego du�ych w�s�w, przechodz�cych znacznie miar� w�s�w obywatelskich, wnosi� mog�, �e s�u�y�e� w wojsku?... W wojsku Rzeczypospolitej Krakowskiej. - Brawo! - A wi�c m�wi� dalej. Sztab Cesarza Napoleona, nie licz�c r�nych biur towarzysz�cych mu wsz�dzie, by� wcale nieliczny. Sk�adali go: Berthier, ksi��� de Neufchatel, Major G�n�ral alias Szef Sztabu - genera�owie-adiutanci, kt�rych obecnych w saskiej i francuskiej kampanii by�o czterech, i z o�miu Officiers d'ordonnance. Akselbandy przy szlifach generalskich oznacza�y adiutant�w. Oficerowie d'ordonnance mieli jasnoszafirowe mundurowe fraki suto srebrem haftowane, kamizelki z p�tlicami, spodnie z galonami koloru fraka i w�gierskie buty. Kapelusz z czarnym pluma�em. Ten mundur zdawa� si� by� wi�cej dworskim ni� wojskowym. Przydzieleni do sztabu byli genera� Pac i genera� Kossakowski. W�sowicz, szef szwadronu Lansjer�w polskich starej gwardii, zosta� podobno zaraz po powrocie z Moskwy oficerem d'ordonnance, nie zmieni� jednak munduru. To by� w�a�ciwy sztab cesarski, czynny, zawsze na koniu i z pa�aszem w r�ku. Bo lubo sekretarze, szambelanowie, pazie etc. etc. galopowali wraz z nami i musieli radzi nie radzi zakosztowa� czasem przysmak�w wojennych, nale�eli oni nie do sztabu, ale do dworu. Nie mog� przypomnie� doktora Larrey de Tamor. Wielce on ceni� ten w Egipcie otrzymany predykat i ch�tnie ��czy� go z swoim nazwiskiem. Powiadaj�, �e raz wchodzi� wieczorem do jednego ze swoich pacjent�w: ten zapyta� z cicha: "Qui es la?" - "L'Arret de ta Mort" (Larrey de Tamor) - odpowiedzia� dokt�r grubym swoim g�osem. Na to chory westchn��: "Oh, mon Dieu, ayez donc piti� de mon �me". Sztab za� ksi�cia de Neufchatel, 1'Etat Major de la Grande Arm�e, by� bardzo liczny. Sk�adali go znowu: szef sztabu genera� Monthyon, niezno�na, d�uga, dumna, nie lubi�ca Polak�w figura, pi�ciu pu�kownik�w, adjutants-commandants, czterech adiutant�w i przesz�o trzydziestu oficer�w sztabowych, Officiers adjoints al'Etat Major de; la Grande Arm�e, r�nego stopnia i broni. My, oficerowie polscy, wst�puj�c do tego sztabu, dostali�my patenta na oficer�w francuskich, nie wiem wi�c, dlaczego ods�dzono nas jako cudzoziemc�w od pensji krzy�a legii honorowej - mo�e dlatego, �e nikt si� za nas nie upomnia�. Berthier, jako ksi��� udzielny Neufchatelu, mia� przy swojej osobie kompani� piechoty i kilkudziesi�ciu dragon�w neufchatelskich. Piechota, w chamois mundurach z czerwonymi wy�ogami, sk�ada�a stra� przy pomieszkaniu, a w marszu przy ekwipa�ach ksi�cia. Dragony za� w zielonych, z niebieskimi ko�nierzami frakach, z bia�ymi szlifami i akselbandami, w he�mach mosi�nych z futrem p�owym niskiego w�osa wko�o u do�u, a z ty�u ze spadaj�cym ko�skim ogonem, jak mia�a ca�a ci�ka jazda francuska. Nazywali si�: Les Guides i byli konnymi ordynansami sztabu naszego. Adiutanci ksi�cia odszczeg�lniali si� od innych adiutant�w w armii p�sowymi rajtuzami z czarnym lampasem. My r�wnie jak wszyscy oficerowie sztabowi mieli�my haft z�oty na ko�nierzu - du�e ga��zki d�bowe jedna nad drug�. Lubo znak widoczny i g��wnemu sztabowi tylko w�a�ciwy, by� wielce po�ytecznym, wioz�c nieraz bardzo pilne i wa�ne rozkazy, jednak miewali�my do zwyci�enia niezmierzone trudno�ci w mijaniu lub wyprzedzaniu maszeruj�cego wojska. Po pierwszym dzia�owym wystrzale, na linii bojowej pod Lipskiem marsza�ek Marmont, do kt�rego by�em w nocy z misj� przyby�, rozkaza� nam dwom razem z powierzonymi listami p�dzi� do Cesarza co ko� wystarczy - padnie jeden, dojedzie drugi. Ju� przy przedmie�ciu Lipska wpadamy na czwarty korpus tam wchodz�cy. �aden rozkaz, cho�by i w�asnor�czny Cesarza, nie by�by naszemu czwa�owi drogi otworzy�. Szcz�cie, �e znalaz� si� tam sam komendant korpusu, genera� Bertrand, kt�ry daj�c ustne zlecenie, sam nas przeprowadzi�. Je�eli przysz�o mija� park artylerii, to cz�sto, �mia�o mog� zapewni�, z niebezpiecze�stwem �ycia. Na �cis�ym dope�nieniu rozkaz�w oficer�w sztabowych ca�y ruch armii zawis�. Nikt z nas nie mia� czasu patrze�, co przed nim... tylko naprz�d! naprz�d! Co b�dzie, to b�dzie. Razu jednego znajduj� si� nagle obok armaty przy wst�pie wysokiego i bez por�czy mostu. Chc� konia zatrzyma�, ale o� zadnia dzia�a pcha go naprz�d. Widz� przepa��, nie ma co my�le�... wol� konia straci� ni� siebie zgubi�... spuszczam strzemiona, wznosz� si� na siodle i trzymany za ko�nierz pewnie przez jakiego� �wi�tego, do kt�rego westchn�� musia�em, staj�, zsun�wszy si� po ogonie, na w�asnych nogach. Ko� m�j za� ci�gle pchany przeszed� tak�e szcz�liwie, mo�e dlatego, �e by� wolny, na drug� stron�, gdzie mia� rozum, a raczej nie-rozum zaczeka� na mnie. Nie tak niebezpieczne, ale za to zdarzaj�ce si� bardzo cz�sto i dosy� przykre by�y przeprawy z piechot�. Piechur nie lubi i wprawdzie nie ma co lubi�, kiedy mu kto drog� przecina lub zboczy� przymusza, bo zatrzymany - musi potem spiesznie dop�dza� kolumny. Ucinki, drwinki, mniej wi�cej grzeczne i dowcipne, lecia�y jak grad z pieszych szereg�w na ka�dego, kt�ry siedz�c na, koniu do konnicy mia� prawo by� policzonym. Konnica �mia�a si� z tego i oddawa�a wet za wet, jak mog�a najlepiej, ale pojedynczemu je�d�cowi jako� to nie uchodzi�o, a oboj�tne by� nie mog�o. Pomna�a�y si� jeszcze dla nas w tym wzgl�dzie nieprzyjemno�ci z powodu mody, kt�rej niekt�rzy, na�laduj�c Cesarza i ksi�cia Berthier, ulegli, tj. nienoszenia znak�w oficerskich u kapelusza. Ja by�em jednym z tych, ale przyznam si�, �e nie z innych przyczyn, jak tylko z oszcz�dno�ci nie kupi�em w Dreznie z�otych kutasik�w i z�otej plecionki do kokardy. Nieraz tego potem �a�owa�em. Je�eli przy tym surdut, kt�ry w wojsku francuskim by� zawsze cywilny, albo p�aszcz zakrywa� szlify, natenczas �arciki w k��tnie �atwo przechodzi�y. Pod Hanau kula armatnia, z trzaskiem i �oskotem przetorowawszy sobie drog� przez ga��zie otaczaj�cych nas d�b�w, zaszumia�a nad sztabem cesarskim. Mia�a do wyboru Cesarza, ksi���t, genera��w albo i jakiego z dzielnych rumak�w tych wysokich pan�w, a przecie wybra�a sobie moj� biedn� szkap�... com mia� najlepszego. Uderzona w praw� �opatk�, usiad�a jak pies na zadzie. Odpi��em mantelzak, wyj��em pistolety, odda�em Rejtanowi, �ci�gn��em munsztuk i, nie wstydz� si� powiedzie�, ze �zami w oczach obj��em i przycisn��em do piersi ten �eb bu�any, co si� ku mnie zwraca�, jak gdyby wzywa� pomocy. - �egnam ci� - rzek�em - towarzyszko wierna - i ogl�daj�c si� wzajemnie na siebie, rozstali�my si� na zawsze. Z dw�ch koni, kt�re mi zosta�y, jeden by� podbity, drugi ga�gan. I kiedy nazajutrz przysz�o ruszy� z miejsca, wsiad�em na ga�gana. By�a to ma�a klacz kasztanowata. Wszystko, co z urodzenia mog�a mie� dobrego, zostawi�a w b�ocie pod Dreznem... na b�ocie nigdy nam nie brak�o... a teraz d�wiga�a d�ugiego Onufrego. Jako przyjaciel prawdy, musz� wyzna�, �e wzi�wszy razem mnie i koby�k�, sk�adali�my ca�o�� niet�g�. Koby�ka w skutku trud�w wojennych naby�a na�ogu uderza� ho�ubca zadnimi nogami, a potem na jednej tylko nodze ko�czy� taniec, co r�wnie dla niej, jak dla je�d�ca ani powabne, ani zaszczytne nie by�o. W takich okoliczno�ciach na czele luzak�w moich koleg�w musia�em wyprzedza� kolumn� grenadier�w starej gwardii. Wczoraj, kiedy szli do ognia, a jeden ze sztabowych oficer�w odezwa� si� do nich; "L'Empereur vous attend" - kilku odrzek�o, podrzucaj�c karabiny lub opatruj�c ska�ki, jak my�liwi, co zas�yszeli goni�ce w kniei ogary: "II ne nous attendra pas longtemps!" - wczoraj by�bym u�ciska� ka�dego, a dzi� by�bym ch�tnie z mojej koby�ki ka�dego chwyci� za harcap i �bem jak na msz� dzwoni�. Zawsze i wsz�dzie cz�owiek z w�asnego stanowiska s�dzi o rzeczach. Nie by�o podobie�stwa przecisn�� si� na drug� stron� drogi, gdzie miejsce szersze dozwoli�oby pospieszy�. Nareszcie zniecierpliwiony wspomnia�em, �e nale�� do sztabu cesarskiego. - Biada! - "Voyez donc l'Etat Major de l'Empereur! - krzykn�� jeden. - Place pour l'Etat Major de l'Empereur!" - zawo�a� drugi... i �miech og�lny. A bior�c mnie, kt�ry mia�em surdut na mundurze, za jakiego urz�dnika administracji, wo�ano: "He! Monsieur Riz-painsel! - Par ici Monsieur l'Employ� au vinaigre! - Bon voyage Monsieur Du Mol�... hop, hop, hop!" - i tysi�c, tysi�c podobnych koncept�w. W takim razie trzeba udawa� g�uchego albo �mia� si� ze �miej�cymi, ale tak jedno, jak drugie rzadko kiedy dobrze si� powiedzie. Min��em nareszcie szydz�c� kolumn�, tak jak mnie min�o przesz�o lat trzydzie�ci od bitwy pod Hanau, jak ty min��e� luby wieku m�odo�ci "mit deinen Schmerzen, mit deinen Freuden". Im dalej od ciebie, tym jaskrawsze zdaj� mi si� twoje; kwiaty, tym grubsza mg�a zas�ania pomniki smutku i cierpienia. Im dalej od ciebie, tym wi�cej wzrasta t�sknota za tob�, tak jak wzrasta cie� nasz w�asny na �cianie, gdy si� od niej ku �wiat�u cofamy - wzrasta, si�ga stropu - na strop wyst�puje i nareszcie op�ywa nas zupe�nie. Gdzie� jeste�cie, zwyci�skie roty? Wodzowie? Gdzie jeste�, pot�go, dla kt�rej strumienie krwi la�y si� lat tyle? Zwyci�zcy i Zwyci�eni - Upokorzeni i Triumfatory znikli jak s�o�ce, co zasz�o przed chwil�, jak zniknie �wieca, co stoi przede mn�. C�e�cie po sobie zostawili �wiatu? - Niewiele, niewiele. - A mnie? - Co? - troch� wspomnie�, dwa krzy�yki i podagr�. Ale, acz z podagr�, galopuj� nie poma�u z Lipska do Moskwy, z Moskwy do Montereau - trzydzie�ci lat w ty�, trzydzie�ci naprz�d - ze �miechu do p�aczu... bo na tym, niestety, Polak musi zawsze swoje wspomnienia zako�czy�. Hola! wi�c ty, my�lo! i ty �zo! Wracam do mego sztabu. By�o nas tam, Polak�w, ju� przy ko�cu, podobno dwunastu. Trzymali�my si� parami, a�eby gdy jeden b�dzie na misji (tak nazywali�my posy�ki), drugi mia� opiek� nad lud�mi i ko�mi. By�y to ma��e�stwa kole�e�skie i jak ka�de ma��e�stwo, mia�y swoje pogody, mia�y i burze. Tak zawsze widzia�e� pod jednym dachem albo przy jednym ogniu Rejtana z Suchorzewskim, mnie z Henrykiem Milbergiem, Ludwika Jelskiego z Romanem So�tykiem, a jak ten by� wzi�ty w niewol�, z Niegolewskim, Grabowskiego J�zefa ze Stoffiem Szwajcarem, pu�kownikiem-adiutantem-komendantem, Ko�cielskiego z Krauzem. Kapitan Szercel, kt�rego do Polak�w licz�, bo z polskiego wojska, nie wiem, czy nie z legion�w, trzyma� si� pojedynczo... To jest osobno, ale nie pojedynczo, bo mia� przy sobie s�u��cego, a ten s�u��cy - �on�. S�u��cy zwa� si� Pular, przeto ona Pulardk�. Hrabia Fiufiu m�g� by� za�piewa�: �e po polsku m�wi� twardo, Przeto kur� zw� pulard�. Wstydzili�my si� nieraz tego suplementu, ale kapitan Szercel by� dla nas zanadto znacz�c� osob�, aby�my nie starali si� utrzymywa� z nim najprzyja�niejszych stosunk�w. Raczy� on czasem na usilne pro�by wydoby� jakiego hiszpa�skiego numizmata i �askawie po�yczy�. On przyszed� mi w pomoc, kiedy w Metz, przymuszony s�abo�ci� nie wychodzi� z pokoju, nie mia�em ju� za co kupi� wi�zki chrustu na komin ani dziesi�� maron�w na wieczerz�. Daj mu Bo�e zdrowie, je�eli jeszcze �yje, a wieczny odpoczynek, je�eli ju� rozsta� si� z tym �wiatem i Pulardk� swoj�. Nie mog� sobie przypomnie�, z jakiego powodu w St. Denis nie z Milbergiem, ale z Rejtanem mieszka�em za miastem u mielnika, kt�rego wspominam dla dw�ch osobliwo�ci. Zwa� si� bowiem Meurt-de-froid, nie wiem, czy dobrze pisz�, ale tak si� wymawia�o - i mia� �on�, kt�ra raz na tydzie� brod� sobie goli�a. St. Denis - pami�tne miejsce. Po rozwi�zaniu jednego z najwi�kszych, je�eli nie najwi�kszego dramatu historycznego w Fontainebleau, oficerowie sztabowi Polacy udali si� z pu�kiem polskich u�an�w gwardii do St. Denis, gdzie i reszta naszego wojska zgromadzi�a si� pod komend� genera�a Wincentego Krasi�skiego. Tam przeszli�my z niewymownym wstr�tem pod w�adz� rosyjsk�. Wielki Ksi��� Konstanty obj�� naczelne dow�dztwo wojska polskiego. Kiedy cesarz Aleksander zjecha� z Pary�a do St. Denis, aby odby� rewi�, a raczej wzi�� w faktyczne posiadanie wojsko reprezentuj�ce Polsk�, ubran� jeszcze w nazw� Ksi�stwa Warszawskiego, stan�li�my w liniach cicho i ponuro. Na prawym skrzydle Les Chevaux legers lanciers de la Garde Imp�riale, o kt�rych mo�na by�o powiedzie�, �e ich �zy jeszcze nie osch�y - tak jest, �zy. Bo wychodz�c z Fontainebleau, kilkana�cie dni temu, p�akano, a gdzieniegdzie i g�o�no w szeregach tych weteran�w, co od bitwy pod Sommo-Sierra a� do ostatniej pod Pary�em, sans peur et sans reproche, utrzymali wobec ca�ego �wiata s�aw� polskiego �o�nierza. Dalej brygada u�an�w pod komend� genera�a Kurnatowskiego, piechota, artyleria i krakusy pu�kownika Dwernickiego. Wielki Ksi���, stoj�cy na czele, wysun�� si� mena�owym galopkiem na spotkanie cesarza Aleksandra i z wszelk� precyzj� zatoczywszy koniem, wr�czy� mu raport. Na ca�ej linii panowa�a g�ucha cisza, a kiedy p�niej genera� Krukowiecki krzykn��: Niech �yje cesarz! - s�abe tylko obudzi� echo. Komu tylko prawe serce bi�o tak pod polskim, jak i rosyjskim mundurem, ten musia� bolesnego dozna� uczucia s�ysz�c ten okrzyk, w kt�rym szczero�ci, Bogu dzi�ki, by� nie mog�o. Gdyby by� szczery, by�by razem i pod�y. Zrobili�my kilka obrot�w. Dwernicki, tak�e nie bardzo a propos, kaza� obej�� oddzia�owi swoich krakus�w i z okrzykiem natrze� z ty�u. - Na kogo? - Niby na nieprzyjaciela, ale sztab rosyjski zanadto dobrze jeszcze go udawa�, dlatego zdaje mi si�, miarkuj�c po twarzach, �e ta niespodzianka nienajlepsze na wszystkich zrobi�a wra�enie. Niejeden mo�e spyta� si� w my�li: czy to �art, czy prawda? - Nareszcie ten niby napad by� za wyra�nym na�ladowaniem Kozak�w i z tego tak�e wzgl�du nie na swoim miejscu. Potem by�o �niadanie u genera�a Krasi�skiego. Duch wojska francuskiego, a zatem i naszego, tak by� r�ny, nawet i w formach objawiania si�, od rosyjskiego, �e kiedy sobie przypomn� to �niadanie, teraz dopiero wystawiam sobie, jakie by�o cesarza Aleksandra, Wielkiego Ksi�cia i ich �wity zadziwienie, a mo�e i skryte oburzenie na to obozowe brat za brat polskiej Wiary. W niewielkim saloniku kwatery g