Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Grek (pseudonim) - Las zły PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Zapraszamy na www.publicat.pl
Projekt okładki
www.designpartners.pl
Fotografie na okładce
© ramonespelt1/ depositphotos.com
© Nomadsoul1/ depositphotos.com
© betochagas/ depositphotos.com
Koordynacja projektu
PATRYK MŁYNEK
Redakcja
IVO VUCO
Korekta
IWONA HUCHLA
Redakcja techniczna
LOREM IPSUM - RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Polish edition © Publicat S.A., Grek, MMXIX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie
i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-245-8380-5
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24
tel. 61 652 25 19, fax 61 652 92 00
e-mail:
[email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu
50-010 Wrocław, ul. Podwale 62
tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66
e-mail:
[email protected]
Strona 6
Spis treści
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Dedykacja
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Strona 7
Rozdział 28
Podziękowania
Przypisy
Strona 8
Kochanej Mamie i Kasi
Strona 9
1
W pomieszczeniu, które trudno nazwać pokojem, czuć było odór zepsutego mięsa.
Z radioodbiornika sączył się głos Anity Lipnickiej...
Ona ma siłę
nie wiesz jak wielką
umierała długo
teraz rodzi się lekko...1
Przeciętny człowiek nie wytrzymałby długo takiego fetoru. Ale jemu to nie
przeszkadzało. Pogwizdywał w rytm muzyki, ostrząc rzeźnicki nóż.
Był rok 1998. Sierpień. Na zewnątrz świeciło słońce, było gorąco i duszno.
W ciemnym, ponurym pomieszczeniu na starym dużym stole leżała martwa
kobieta. Obok siedziała druga – związana i skulona ze strachu i smrodu. Między
nimi krzątał się mężczyzna. Pomieszczenie było pełne robactwa i latających much,
które tego dnia miały swoją ucztę. Trup kobiety był nagi i szary. Leżała bez ducha
już od kilku dni. Głowa zwisała bezwładnie, miała lekko przymrużone oczy,
bezbarwne i wyschnięte. Spuchnięte zwłoki nosiły ślady tortur. Denatka została
pozbawiona lewej piersi. Rana była na tyle głęboka, że dało się przez nią zauważyć
kości żeber. U prawej dłoni odcięto trzy palce, a całe ciało nosiło liczne ślady
głębokich ukłuć od ostrego, okrągłego i długiego narzędzia. Niektóre z ran
przenikały na wylot i z pewnością mogły być bezpośrednią przyczyną śmierci.
Pomieszczenie było miejscem kaźni. Często wykorzystywane w jednym celu –
zadawania bólu i odbierania życia. Pod stołem stały brudne miski, do których
ściekała krew.
Przy takiej temperaturze jucha wysycha błyskawicznie. Ciało szybko puchnie
i sztywnieje, dochodzi do szybkiego rozkładu, a gazy, które się przy tym
wytwarzają, powodują potworny smród.
Strona 10
Pomieszczenie było starą oborą o wielkości stu metrów kwadratowych i ściśle
przylegało do obiektu mieszkalnego. Dom stał na uboczu, na polanie blisko lasu.
Kilka kilometrów od granicy z Niemcami. Wzniesiono go zaraz po wojnie i teraz
wymagał gruntownego remontu. Kiedyś było to duże gospodarstwo rolne, którego
mieszkańcy żyli z tego, co dała im ziemia. Po ich śmierci całość przejął syn. Dom
popadł w ruinę, a hektary niegdyś żyznych pól leżały teraz odłogiem. Do
najbliższego sąsiada jechało się kilka kilometrów. Ale Piotr sąsiadów nie
odwiedzał. Nie był osobą towarzyską i unikał ludzi. Sprawiał wrażenie odludka.
Nie miał znajomych ani rodziny. Nie umawiał się z dziewczynami. Nie spotykał
z kolegami. Jeśli już natknął się na któregoś z sąsiadów, witał się, kiwając
nieznacznie głową, bez słowa. Mieli go za dziwaka, ale nie uważali za człowieka
groźnego. Wręcz przeciwnie.
Piotr był mężczyzną niskiego wzrostu, o bujnych blond włosach i niepozornej,
wręcz mikrej budowie ciała, choć w rzeczywistości wyróżniał się ogromną siłą
fizyczną. Nie dbał o siebie, miał brudne, poobgryzane paznokcie, twarz ogoloną
niechlujnie i rozmierzwioną czuprynę. Woń potu mieszała się u niego z odorem
stęchlizny ubrań.
Matkę pamiętał jako osobę cichą, pracowitą, dobrą i uczynną. Wołała na niego
Piotruś. Lubił, kiedy się do niego uśmiechała, kiedy go przytulała i śpiewała mu
kołysanki na dobranoc. Miał do niej jednak żal, że nie reagowała, kiedy ojciec
dopuszczał się na nim gwałtów. Mimo iż kochał ją bezgranicznie, nie potrafił jej
tego wybaczyć.
Ojciec, którego nienawidził z całych sił, był dla niego surowy i wymagający,
a pracę w gospodarstwie stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Uważał, że
poprzez ciężką harówę wychowa syna na silnego człowieka. Piotr nigdy się nie
skarżył, sumiennie wykonywał polecenia, z dnia na dzień zamykając się w sobie
coraz bardziej.
Pewnego dnia ojciec zaginął. Wszyscy wiedzieli, że nie wylewał za kołnierz,
a wolne chwile spędzał nad pobliską rzeką, łowiąc ryby. Tego dnia zabrał ze sobą
butelkę wódki i dwie wędki. Zanim wyszedł, odwiedził syna w jego pokoju. Żona
zgłosiła zaginięcie męża po dwóch dniach. Policja wszczęła poszukiwania, ale
znalazła jedynie wędki w stanie nienaruszonym i opróżnioną butelkę po stołowej.
Innej nie pijał. Poszukiwania zakończono po czterech tygodniach, a śledztwo
zamknięto po trzech miesiącach. W raporcie napisano: „Mężczyzna
Strona 11
najprawdopodobniej poniósł śmierć przez utopienie. Najprawdopodobniej był pod
wpływem dużej ilości alkoholu. Ciała nie odnaleziono”. Nikt nie wiedział, co się
z nim stało. Nikt, prócz Piotra.
Piotr nie dbał ani o dom, ani o hektary pola. Praca na roli była ciężka i wiedział
z doświadczenia, że jedna osoba temu nie podoła. Musiałby zatrudnić ludzi do
pracy, a tego nie chciał. Wolał być sam i w pełni poświęcić się swojej pasji
polowania.
Któregoś dnia Piotr usłyszał pukanie do drzwi. Był tym nieco zdziwiony, gdyż
nie spodziewał się gości. Nikt go nigdy nie odwiedzał, nawet listonosz tu nie
zaglądał. Mimo wszystko postanowił sprawdzić, kto i w jakim celu zakłóca jego
spokój.
– Guten morgen – zaczął jeden z gości po niemiecku, aby zaraz przejść do
czystej polszczyzny. – Chcielibyśmy porozmawiać o nieużytkach rolnych, których
jest pan właścicielem.
– Chcecie je kupić?
– Naturalnie, chcielibyśmy złożyć panu ofertę, ale...
– Ile tego pola chcecie i za jaką kwotę? – Piotr zaskoczył gości swoją
bezpośredniością.
– Może wejdziemy do środka – zaproponował mężczyzna. – Chyba nie
będziemy rozmawiać o interesach, stojąc w drzwiach.
– Usiądziemy na ławce. – Piotr przepchnął Niemca i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Wie pan, chodzi o te pola, które leżą za remizą, zaraz jak się skręca na...
– Wiem, gdzie stoi remiza, i wiem, gdzie leżą moje hektary.
– No tak – przytaknął speszony rozmówca. – Zatem chciałbym panu
zaproponować ich kupno. Chętnie je od pana odkupię. Tylko, widzi pan, polskie
prawo zabrania zakupu ziemi przez obcokrajowca na takiej zasadzie, jak my
chcielibyśmy to zrobić. Dlatego oficjalnie kupcem będzie mój kuzyn. – Niemiec
wskazał na milczącego towarzysza.
– Nie interesują mnie wasze przekręty. Chcecie kupić ziemię? Chętnie się jej
pozbędę. A to, czy pański kuzyn będzie właścicielem, czy słupem, lata mi luźnym
kalafiorem – odpowiedział beznamiętnie Piotr.
Strona 12
Rozmowa trwała pół godziny. Piotr zainkasował milion czterysta tysięcy złotych
za czterysta hektarów pola, które przedsiębiorczy ojciec wykupił po 1993 roku
z Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Upadające PGR-y pozbywały się gruntów
po zaniżonych cenach, więc kto był bardziej obrotny, potrafił wykorzystać okazję
i stawał się właścicielem bardzo atrakcyjnych ziem. Ojciec zaginął jeszcze w tym
samym roku, a po śmierci matki – dwa lata później – Piotr stał się prawowitym
spadkobiercą całego majątku.
Całe czterysta hektarów leżało nietknięte od wielu lat, było porośnięte
chwastami i nie miało żadnej wartości dla ich właściciela. Tym bardziej że teren,
którego się właśnie pozbył, oddalony był od gospodarstwa o sześć kilometrów. Już
od dawna tam nie chodził. Pieniądze były znacznie lepszym pomysłem. Zarobiona
przez Piotra suma była równowartością niemal dziewięćdziesięciu pięciu lat pracy!
Nie wahał się ze sprzedażą ani chwili. Całą sumę wpłacił do banku i mógł
spokojnie żyć do końca swoich dni, a gdyby mu jakimś cudem zabrakło pieniędzy,
miał jeszcze sporo ziemi, którą mógł opchnąć. Jednak to, co dostał od Niemców,
było dla niego wystarczająco dużą sumą. Nie miał wielkich wymagań. Jeździł
starym samochodem i nie przeszkadzało mu to, że w izbie kapie woda
z dziurawego dachu. Podstawiał miskę i było po problemie. Jadł niewiele – dwie
pajdy chleba, kawałek kiełbasy i szklanka herbaty wystarczały mu na cały dzień.
Wieczorem smażył ziemniaki z jajkiem i popijał mlekiem. Chodził w starych,
podartych ubraniach, które prał w wannie z zimną wodą. Zasypywał je proszkiem
i ugniatał stopami, potem płukał i rozwieszał po całym domu. Nie miał pralki.
W pokoju gościnnym stały stary zielony fotel i drewniana ława – pamiątka po
babci. Na odrapanej komodzie tkwił stary telewizor, ale on i tak nie oglądał
telewizji. Lubił słuchać radia, szczególnie wiadomości. W domu miał cztery
radiomagnetofony Grundig. Wszystkie takie same. Kupił je za pieniądze jednej
z ofiar, bo w jej portfelu znalazł dość pokaźną sumę marek niemieckich.
Kiedy żyli jeszcze jego rodzice, po gospodarstwie biegały kury, kaczki i świnie,
a na polach pasły się krowy. W latach siedemdziesiątych, gdy w sklepach trudno
było o kawałek mięsa, rodzice Piotra wyrabiali po kryjomu kiełbasy, wytapiali
słoninę na smalec i zajmowali się rozbiórką półtuszy wieprzowych. Swoje wyroby
sprzedawali później na pobliskim bazarze.
Pierwszy ubój zwierzęcia Piotr zaliczył w wieku dziesięciu lat. Na początku
bronił się przed tym jak mógł. Szkoda mu było zwierząt, którym podrzynał gardła.
Strona 13
Szybko się jednak do tego przyzwyczaił i nawet zaczęło mu to sprawiać
przyjemność. Sam wyrabiał noże, które skrzętnie ukrywał pod materacem. Ojciec
nie protestował, nawet sprawił mu elektryczną osełkę. Już wtedy Piotr uwielbiał się
włóczyć po okolicznych lasach, szczególnie podczas grzybobrania. Obserwował
z ukrycia grzybiarzy, zwłaszcza kobiety i dzieci. Młode dziewczyny rzadko bywały
same. Wiedział, jak się dobrze ukryć, to był jego teren, znał te lasy jak własną
kieszeń. Prowadziła przez nie boczna droga do granicy państwowej, którą
poruszało się dość sporo samochodów. On sam często zapuszczał się tą drogą aż do
granicy swoją ładą 2104 kombi, rocznik ’88, w kolorze czerwonym, którą
odziedziczył po ojcu. Choć po śmierci ojca spalił wszystkie jego rzeczy w beczce
przed domem, to jednak samochód sobie zostawił. Zżerała go rdza i zdarzało się, że
nawalał rozrusznik, ale Piotr był mocno związany z tym autem i nie oddałby go za
żadne skarby.
Na drodze spotkać można było mnóstwo autostopowiczów. Było w czym
wybierać. Czasami zabierał młodą dziewczynę, a nawet dwie. Na więcej się nie
porywał. Bał się, że z większą liczbą osób sobie nie poradzi. Gdyby jakaś zdołała
uciec, musiałby wyjechać i ukrywać się do końca życia. Wolał zachować
ostrożność. Wybierał niskie i z pozoru słabe dziewczęta. Raz tylko zabrał grubą
babę, ale ta była w sztok pijana, więc wydała mu się łatwa do obróbki. Musiał ją
potem pociąć na kawałki, bo nie był w stanie udźwignąć jej ciała.
W swoim miejscu kaźni miał teraz dwie ofiary. Jedna z nich już nie żyła, choć
wcale nie zamierzał tak szybko pozbawić jej życia. Jak zwykle wybrał dwie
niskiego wzrostu kobiety, szczupłej budowy ciała, delikatne i z pozoru słabe. Ale ta
jedna okazała się czujna i cały czas go obserwowała. Zadawała dużo pytań i była
upierdliwa.
Dzień wcześniej wstał o piątej czterdzieści, równo ze wschodem słońca. Był zły
i rozdrażniony. Od kilku miesięcy nie mógł nic upolować. Tego dnia postanowił, że
musi jakąś zabić. O śniadaniu nawet nie myślał. Zaparzył jedynie mocną czarną
herbatę i usiadł w fotelu. Włączył radio, lecz nie mógł się skupić na porannych
wiadomościach. Jego myśli krążyły wokół bocznej drogi prowadzącej przez las do
granicy państwa.
Około godziny siódmej wsiadł do samochodu i pojechał w stronę drogi, na której
spodziewał się spotkać potencjalne ofiary. Najwięcej autostopowiczów wyruszało
Strona 14
rano, przed dziewiątą. O tej porze był największy ruch. Kobiet zawsze trafiało się
więcej niż mężczyzn. Czasami przy drodze stały pary lub większe grupy.
Piotr zjechał z polnej drogi na główną trasę w stronę granicy. Nie musiał długo
szukać, już po dwudziestu minutach zobaczył dwie młode dziewczyny. Mogły mieć
nie więcej niż po dwadzieścia lat. Takie lubił najbardziej. Stały przy drodze
i machały na przejeżdżające samochody. Rzadko który się zatrzymywał i brał
autostopowiczów, ale z Piotrem było inaczej.
Pierwszy raz zabrał młodą dziewczynę kilka lat wcześniej, kiedy jeszcze żyła
jego matka. Udusił ją w samochodzie i zakopał w lesie. Sprawiło mu to ogromną
radość. Był podniecony. Wprawiło go to w wyjątkowy nastrój, jak narkotyk.
Szybko się od tego uzależnił.
Czasami odcinał swoim ofiarom kosmyki włosów, które zabierał do domu.
Innym razem przywłaszczał sobie części ich garderoby. Matka znajdowała trofea
swojego syna w kieszeniach spodni podczas prania. Z czasem zaczęła się
domyślać, skąd one pochodzą, lecz o nic nie pytała.
Pewnego dnia Piotr wszedł do łazienki, kiedy matka trzymała w rękach
zakrwawione skarpetki w znacznie mniejszym rozmiarze, niż nosił jej syn. Piotr
spojrzał jej w oczy bez słowa, wyciągnął powoli dłoń i czekał, aż matka odda mu
to, co znalazła w kieszeni jego dżinsowych szortów. Zbladła z przerażenia, lecz
oddała synowi skarpetki i na trzęsących się nogach wróciła do prania. Piotr
wyszedł z łazienki w milczeniu, niewzruszony łzami matki. Skarpetki wrzucił do
pieca, w którym spalił już niejeden dowód swoich zbrodni.
Z początku Piotr tylko dusił swoje ofiary, miażdżąc silnymi dłońmi krtań
i tchawicę, studiując przy tym uważnie, jak sinieją twarze mordowanych dziewcząt,
jak ich drobne ciała drgają w konwulsjach, a oczy pełne strachu zachodzą krwią.
Bywało, że miał kilka miesięcy przerwy w zabijaniu. Szczególnie w zimie wiało
nudą. Ale czasami też musiał gdzieś wyjechać, a na obcym terenie nie czuł się
pewnie. Pora wakacji to był jego czas. Lubił lato. To w 1998 roku było wyjątkowo
gorące. Razem z tą dziewczyną, która leżała na stole, miał już na swoim koncie
osiemnaście zabójstw. Nie licząc ojca i starego pijaka, który zakradł się do jego
domu kilka lat wstecz.
Minął na drodze dwie dziewczyny, które na niego machały. Spojrzał w lusterko,
dalej za nim machały, skacząc przy tym i krzycząc. Na drodze był tylko on i dwie
Strona 15
autostopowiczki. Zaczął hamować, zjechał na pobocze. Uradowane dziewczyny
pobiegły w jego stronę. Piotr był spokojny i opanowany. Czekał.
– Dzień dobry, jedzie pan do granicy? Chcemy się dostać do Frankfurtu nad
Menem.
– Cześć, jadę na granicę, a nawet dalej, bo do Lipska, więc mogę was tam
podrzucić. Ale zapomniałem wziąć ważne dokumenty z domu, więc będę musiał po
nie zawrócić. Jeżeli wam to nie przeszkadza, to wskakujcie.
Dziewczyny spojrzały po sobie.
– Czyli co, teraz pan nie jedzie?
– Jadę, ale muszę na chwilę zawrócić.
– Szkoda. Trochę nam się spieszy.
– Decyzja należy do was. To nie zajmie dużo czasu, mieszkam niedaleko. Jak
chcecie, to wskakujcie, chętnie was podrzucę.
– Może poczekamy na inną okazję? – zwróciła się jedna z dziewcząt do
koleżanki.
Piotr wyczuł jej obawę i nie chcąc dać dziewczynom czasu do namysłu, rzekł
z uśmiechem:
– Dziewczyny, przecież nic wam nie zrobię. Jak chcecie, to czekajcie, ale same
chyba wiecie, że możecie tu tak stać nawet kilka godzin, zanim kolejny kierowca
się zatrzyma. A ze mną to potrwa nie dłużej niż dziesięć minut. Zresztą. – Machnął
ręką. – Jak chcecie.
Docisnął lekko pedał gazu i auto powoli ruszyło. Zdawał sobie sprawę z tego, że
dzisiaj już lepszej okazji nie znajdzie.
Odważniejsza z dziewczyn złapała koleżankę za rękę i pociągnęła za sobą do
samochodu. Sama szybko usiadła na przednim siedzeniu. Po chwili już w trójkę
jechali w stronę domu Piotra. Przedstawiły się, ale kierowcę to nie interesowało.
Nie miał w zwyczaju zapamiętywać imion swoich ofiar.
Dla niego były tylko mięsem. Aby zachować pozory, również się przedstawił,
podając jednak zmyślone imię, tak na wszelki wypadek. Skręcili z głównej drogi
i jechali dalej przez las. Piotr spoglądał w lusterka. Byli na tej drodze sami. Nikt
nie mógł mu już przeszkodzić...
Strona 16
Dziewczyna siedząca z przodu była zajęta torebką, nie patrzyła nawet na drogę.
Mamrotała coś pod nosem. Nie mogła znaleźć szminki. Druga zaś zerkała na
Piotrka. Była niespokojna. Nie widziała, że seryjny morderca kątem oka też jej się
przygląda i wie, że z nią będzie miał największy problem. Musi zacząć od niej.
– Ma pan żonę i dzieci? – spytała w pewnym momencie.
– Nie, nie mam. – Piotr był zaskoczony tym pytaniem.
– Ale rozwiódł się pan czy nigdy nie miał?
– Nigdy nie miałem.
– Jest pan typem samotnika?
– Nie... to znaczy tak... Powiedzmy, że nie miałem nigdy na to czasu.
– A czym pan się zajmuje? Pracuje pan gdzieś?
– Handluję – wymyślił na poczekaniu Piotr. Był już mocno poirytowany tą
rozmową, lecz starał się zachować pozory.
– Czym pan handluje?
– Zwierzętami... to znaczy mięsem.
– Jest pan rzeźnikiem?
– Można to tak nazwać – odpowiedział Piotr po chwili wahania.
W końcu podjechał pod dom, dziewczyny zaczęły się uważnie przyglądać starym
zabudowaniom.
– Zaraz wrócę, zaczekajcie w samochodzie, to potrwa minutę.
Wysiadł z auta i skierował się w stronę przylegającego do domu pomieszczenia.
Dziewczyna siedząca na tylnym siedzeniu samochodu nachyliła się do koleżanki.
– Ty, Olka, nie podoba mi się ten gość. Zobacz, jak ten dom wygląda, jaka tutaj
jest cisza. On sam jest jakiś taki dziwny, niedomyty cham. Coś mi tutaj nie pasuje.
– Może to jakiś morderca, Aniu. Albo gwałciciel. Nie widać nikogo, chyba sam
tu mieszka. – Dziewczyna siedząca z przodu zaczęła się śmiać. – Spokojnie,
jesteśmy we dwie, na pewno dałybyśmy mu radę, widziałaś, że on jakiś taki
niedorobiony kurdupel. Miernota.
– No nie wiem. Trochę się boję. – Anię ogarniał coraz większy strach.
– Anka! Weź, kobieto, wyluzuj. Nie każdy samotny facet mieszkający na
odludziu to morderca.
Strona 17
– Mam złe przeczucia.
– A ja mam w dupie twoje przeczucia. Nie marudź już. Zaraz ten flejtuch
wylezie i zawiezie nas na granicę. A jak zacznie się do nas przystawiać, to
przypierdolę mu impulsem w ryj. – Wyjęła z torebki dezodorant. – Zresztą to jakiś
impotent jest.
Dziewczyny nie mogły wiedzieć, że Piotr przygląda im się przez szparę
w drzwiach. Już wiedział, co ma robić. W pomieszczeniu kaźni, poza dużym
stołem i wiszącymi hakami, stało duże łóżko. Zbite ze starych desek, nie służyło do
spania. Morderca przywiązywał do niego swoje ofiary i długo się im przyglądał.
Lubił słuchać, jak proszą go o litość, jak płaczą. Niektóre traciły ze strachu zmysły.
Czasami kładł się koło nich. Leżał z ofiarami na łóżku, wąchał je, przyglądał się im
i słuchał, ale nigdy nie trzymał przy życiu dłużej niż dwa, trzy dni. Szybko się nimi
nudził, więc powoli zabijał. Następnie wrzucał ich ciała do leśnego dołu, obok
innych zwłok. W miejscu gdzie ziemia była zawsze świeża.
Pod jedną ścianą stał regał, na którym leżały noże, maczety, dłuta i inne
akcesoria Piotra. Bywało, że ćwiartował swoje ofiary. Tak ze zwykłej ciekawości.
W zależności od tego, jaki miał humor, ofiary mogły liczyć na szybką śmierć lub
bolesną, pełną męczarni. Piotrek już wiedział, że ta siedząca z tyłu będzie umierała
długo i boleśnie. Irytowała go. Był pewien, że właśnie w tej chwili mówiła właśnie
o nim, i wcale nie były to dobre rzeczy. Co gorsze, może właśnie nazwała go
czubkiem! Wyszedł, uśmiechając się. W lewym ręku ukrywał długi nóż rzeźnicki,
którego dziewczyny nie mogły widzieć. Ostrze noża schował w rękawie koszuli,
a niewielką rękojeść trzymał w zaciśniętej dłoni. Druga ręka trzymała torbę.
– Możesz na chwilę wysiąść? – zwrócił się do dziewczyny siedzącej na tylnym
siedzeniu zaraz po tym, jak otworzył drzwi. – Muszę położyć z tyłu dokumenty. –
Nie dając czasu dziewczynie na zastanowienie, szybko dodał: – No, pośpiesz się,
musimy już jechać.
Był bardzo skupiony, bo wiedział, że od jej zachowania dużo zależy. Szybko
przesunęła się w stronę otwartych drzwi, wysiadła z samochodu i nawet nie
poczuła silnego ciosu w szczękę, który momentalnie zwalił ją z nóg. Straciła
przytomność. Jej ciało opadło bezwładnie na ziemię. Piotr wiedział, jak uderzać
i gdzie. Od najmłodszych lat walił po szczękach starszych od siebie. W szkole
wszyscy się go bali, wiedząc, jak dobrze potrafi się bić. Gdy był już nieco starszy,
Strona 18
sam zrobił worek treningowy ze skóry i wypełnił go piaskiem. Powiesił go
w stodole i walił w niego jak opętany. Piach szybko się ubił i worek stał się twardy
jak kamień. Piotr uderzał w niego z całych sił, mając przed oczami ojca. Jego pięści
często krwawiły. Nie czuł bólu. Wiedział, że tak ma być, chciał umieć się obronić.
Potrafił jednym ciosem ogłuszyć młodego cielaka.
Kiedy Anka padła na ziemię jak kłoda, Piotr doskoczył do przednich drzwi
samochodu i szybko je otwierając, przystawił Olce do gardła nóż.
– Tylko piśnij, kurwo, a poderżnę ci gardło. Rozumiesz?
Olka milczała przerażona.
– Mrugnij, zdziro, jeśli mnie rozumiesz.
Mrugnęła.
– Wykonuj moje polecenia, suko, a nic ci się nie stanie. Chcesz żyć? To rób
dokładnie to, co ci każę.
Dziewczyna była przerażona. Wyszła powoli z samochodu, spojrzała na ciało
nieprzytomnej koleżanki i ze strachu popuściła w spodnie. Nie rozumiała, co się
właśnie stało, wszystko działo się tak szybko. Pomyślała tylko, że jej przyjaciółka
nie żyje.
Piotr złapał lewą ręką Olkę za włosy i pociągnął ją za sobą. Nie płakała, była
sparaliżowana strachem. Chwyt oprawcy był tak mocny, jakby chciał zerwać jej
skórę z głowy. Po chwili leżała związana w pomieszczeniu kaźni na czymś, co
przypominało łóżko, ale na pewno nim nie było. Odór wdzierał się w nozdrza,
wkoło brzęczały muchy. Była sama. Jej oprawca wyszedł.
Łzy przerażenia spłynęły jej po policzkach. Po chwili mężczyzna, którego
uważała za niegroźnego impotenta, wrócił, wnosząc bezwładne ciało jej
przyjaciółki. Rzucił je na duży stół. Widziała, jak zrobił to z łatwością, tak jakby
ciało dziewczyny nic nie ważyło. Musiał być bardzo silny, choć wcale na takiego
nie wyglądał.
Piotr rozłożył ciało swojej ofiary na stole, rozebrał do naga, po czym mocno
dziewczynę przywiązał. Teraz czuł się dobrze. Uśmiech triumfu pojawił się na jego
twarzy. Nie czekał, aż dziewczyna odzyska przytomność. Wiedział, że otworzy
oczy, gdy tylko poczuje ból. Robił to już nie raz i nie dwa. Znał się na tym. Po
chwili dziewczyna odzyskała świadomość. Spojrzała na swojego oprawcę i na
Strona 19
długi nóż, którym morderca właśnie odcinał jej pierś. Po okolicy rozległ się
przeraźliwy wrzask. Krzyczały obie dziewczyny. Jedna z bólu, druga ze strachu.
Dziewczyna próbowała się wyswobodzić, ale Piotr mocno ją przywiązał. Jedyne,
co teraz mogła zrobić, to rozpaczliwie krzyczeć i patrzeć, jak jakiś bydlak powoli
i boleśnie znęca się nad nią. Błagalnym wzrokiem spojrzała jeszcze na swoją
koleżankę, która leżała przywiązana do pryczy. Po chwili nie miała już siły
krzyczeć, powoli traciła przytomność.
W radiu znana polska wokalistka opowiadała słuchaczom o swojej nowej płycie,
która właśnie miała premierę, i o promującym ją singlu Anioł wie, który podbijał
wszystkie listy przebojów. Piotr był oczarowany głosem cudownej piosenkarki.
Marzył, aby ją poznać.
Strona 20
2
Zbyszek miał 34 lata, był oficerem policji. Od dwóch lat służył w doborowej
jednostce Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną. Z policją związany był
od dziesięciu lat, choć kiedy do niej wstępował, formacja ta wciąż jeszcze
funkcjonowała pod nazwą Milicji Obywatelskiej. Po studiach trafił do służby
mundurowej, o co postarał się ojciec, emerytowany oficer milicji w stopniu majora.
Choć ojciec nie miał w zwyczaju poruszać w domu spraw zawodowych, to marzył
o tym, aby syn poszedł w jego ślady. Zbyszek nie wiedział, że jego ojciec był
zasłużonym funkcjonariuszem SB i działał w Pionie III, który zwalczał opozycję
w sposób bezwzględny, używając do tego metod nie do końca legalnych. Miał na
rękach krew wielu ludzi. W strukturach opozycyjnych nazywano go Katem. Był na
tyle sprawnym oficerem, że wykorzystywano go również do działań poza
granicami Polski. Dość często, pod pozorem szkoleń zawodowych, wyjeżdżał do
Związku Radzieckiego, Jugosławii, NRD i Czechosłowacji.
Zbyszek był dzieckiem z adopcji. Do domu dziecka trafił w wieku ośmiu lat.
Matka była nałogową alkoholiczką, a ojciec od kilku lat odsiadywał długoletni
wyrok w więzieniu po drugiej stronie Polski. Pobytu w sierocińcu nie wspominał
miło, choć przebywał w nim „raptem” dwa lata. Ośrodek prowadziły siostry
zakonne, które w stosunku do swoich wychowanków były oschłe i surowe. Nie
miały oporów przed używaniem wobec nich siły fizycznej. Wszystkie miały przy
sobie szpicruty, które były w częstym użyciu. Sierociniec był nieduży i mógł
pomieścić nie więcej niż pięćdziesięcioro dzieci. Przeważnie pochodziły one
z rodzin patologicznych, ale były też takie, które zostały podrzucone zaraz po
urodzeniu lub oddane nakazem sądu po nagłej śmierci rodziców. Przebywali w nim
jedynie chłopcy do dwunastego roku życia. Starsi przenoszeni byli do innego
bidula, w którym zostawali do czasu pełnoletności. W ochronce panował ścisły
rygor. Pobudka o piątej rano i godzinna modlitwa zaraz po przebudzeniu były
standardem. Tak samo zresztą, jak poranna toaleta w zimnej wodzie i śniadanie
o siódmej. Kto się spóźnił, nie jadł. Ciepłą wodą można było się cieszyć raz