3381

Szczegóły
Tytuł 3381
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3381 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3381 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3381 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Colin Kapp Formy Chaosu Colin Kapp urodzi� si� w 1929 roku. Jest z zawodu technikiem elektronikiem i na codzie� pracuje w instytucie prowadz�cym badania zwi�zane z rozwojem techniki. Jako autor SF zadebiutowa� w 1958 roku na �amach magazynu "New Worlds". Sw�j pierwszy, niezbyt zreszt� udany utw�r The Transfinite Man opublikowa� w 1963 roku i zniech�cony brakiem powodzenia na d�u�szy czas przesta� zajmowa� si� pisaniem. Dopiero w 1973 roku ukaza�a si� drukiem powie�� Formy Chaosu. D�uga przerwa w pisaniu okaza�a si� zbawcza. Formy Chaosu zdoby�y znaczny rozg�os, za� autorowi przynios�y uznanie i pieni�dze niezb�dne do kontynuowania pracy pisarskiej. Zach�cony sukcesem (Formy Chaosu prze�o�ono na wiele j�zyk�w, m.in. niemiecki, francuski i w�oski) Kapp w kr�tkim czasie opublikowa� kilka powie�ci, spo�r�d kt�rych najwi�kszy rozg�os zdoby�y The Survival Game (1976), Bro� Chaosu (1977), The Wizard of Anharitte (1973) i The Dark Mind. Rozdzia� I Tysi�ce miedzianych promieni ci�nieniowych rozrywa�y noc ��dl�c teren pod monstrualnym kad�ubem, wisz�cego nad centrum miasta statku. Zielone i fioletowe promienie Yagi wgryza�y si� budynki, a nieprzerwanie stukocz�ce dzia�a laserowe wznieca�y tysi�ce po�ar�w. Miasto Ashur na planecie Onaris, unicestwiane dzikim atakiem, przygotowywa�o si� do kapitulacji. Dalsza obrona by�aby samob�jstwem. Nawet poddanie si� nie gwarantowa�o prze�ycia. "Zacz�o si� to chyba szeptem w ogromie �nie�nej bia�o�ci; chorobliw� skarg� z�amanego cia�a, usypianego mrozem i krzycz�cego nie�mia�� skarg� ulotnemu wiatrowi. Nie wiesz, �e B�g umiera?" W�r�d niewyra�nych cieni, snuj�cych si� wzd�u� pop�kanego muru, le�a� m�ody m�czyzna. By� ledwie �wiadom koszmaru, kt�ry narasta� wok� niego. W najg��bszych zakamarkach jego m�zgu toczy�a si� r�wnie desperacka walka. Jej stawk� by�y resztki rozs�dku. "By� mo�e w ohydnych ciemnicach jakiej� nieludzkiej inkwizycji, czyj� umys� oszala�; nie przez tortury czy s�abo�� ducha, ale pod wp�ywem o wiele g��bszej rany... Nie wiesz, �e B�g umiera?... umiera?..." M�czyzna podni�s� si� z j�kiem i usiad�, trzymaj�c si� za g�ow�. Zielony promie� Yagi trafi� w stoj�cy opodal budynek, kt�ry rozpad� si�, sypi�c wok� deszczem cegie�. M�czyzna upad� na ziemi�, niezdolny do ucieczki. "By� mo�e jaki� okaleczony m�czennik wyprostowa� si� na swoim krzy�u, by podnie�� g��w wykrzycze� w niebo: Panie! Czemu mnie opu�ci�e�? I nigdy nie us�ysza� odpowiedzi. By�a to zdrada najwy�sza: niepokalane blu�nierstwo... - Czy� nigdy ci nie m�wiono? Podobno B�g umar�." M�czy�nie uda�o si� podnie�� na nogi. Powoli, po omacku, posuwa� si� miedzy gruzami. Niepewne kroki doprowadzi�y go w pobli�e zielonego s�upa promienia Yagi, ale instynkt kaza� mu go omin���. Gwa�townie uderzy� w pop�kany mur i znowu bezw�adnie upad� w cieniu zrujnowanych drzwi. Czo�o mia� zakrwawione. "Bron! Bron! Prosz� ci�. Czemu si� nie odzywasz?" Nie odpowiada�. Krew sp�ywa�a mu po skroniach, zostawiaj�c na wargach s�ony smak. Wkr�tce jej wyrwa� go z apatii i zacz�� sobie zdawa� spraw� z tego, co si� wok� niego dzia�o. Przez przymkni�te powieki ogl�da� z przera�eniem rujnowane miasto. "Bron! B�agam ci�, odezwij si�!" Promienie Yagi skupi�y si� nagle na jakim� arsenale i ca�e niebo zaja�nia�o o�lepiaj�c� ziele wybuchu odbi� si� echem w�r�d ruin i m�czyzna, ulegaj�c wreszcie instynktowi, skoczy� do przodu sekund� przedtem nim zwali� si� mur, pod kt�rym siedzia�. "Bron! Odbierasz mnie? Bron!" - Odbieram - odezwa� si� w ko�cu. Zatrzyma� si� na �rodku placu i walczy� z nadchodz�cym kryzysem nerwowym, usi�uj�c m�wi� g�o�no i wyra�nie. - Odbieram, ale nie widz�! "Bo�e! �artujesz? Trzeba by�o sze�ciu lat pracy i �wierci bud�etu Komanda, �eby ci� tu umie�ci�... a ty bawisz si� w amnezj�? Bron! Zgrywasz si�?" - Nigdy nie by�em mniej sk�onny do �art�w. Jestem chory... Kim jeste�?... Tworem wyobra�ni... "Spokojnie. Pierwsza fala musia�a ci� wp�dzi� w szok. S�dz�c po g�osie, musisz by� w z�ej formie. Musia�em u�y� wyzwalacza semantycznego, �eby wyci�gn�� ci� z tej �pi�czki. Naprawd� nic sobie nie przypominasz?!" - Niczego, nie wiem kim, ani gdzie jestem. Mam wra�enie, �e m�wisz wewn�trz mojej g�owy. Czy to halucynacja? "Wprost przeciwnie. To wszystko ma racjonalne wyt�umaczenie. Po prostu masz k�opoty z pami�ci�". - Gdzie jestem? "Miasto Ashur na planecie Onaris. W pe�ni ataku Niszczycieli". - A ty mnie s�yszysz? W jaki spos�b? Gdzie jeste�? "To coraz powa�niejsze! Nie mamy czasu na wyja�nienia. Musisz przede wszystkim opu�ci� to miejsce, znale�� schronienie i odpocz��. Porozmawiamy p�niej, je�eli nie wr�ci ci pami��. Na razie musisz wierzy� na s�owo". - A je�eli nie? "Nie prowokuj mnie. Stawka jest zbyt wysoka. Je�eli przypomnia�by� sobie pow�d twojej obecno�ci na tej planecie i nasz� obecno��, to nie zadawa�by� takich pyta�. Nie zmuszaj mnie do demonstracji si�y". Przez kilka sekund Bron trzyma� si� r�koma za g�ow�. P�niej opanowa� si�. - Dobrze. Chc� wam wierzy�. Na razie. Co mam zrobi�? "Oddal si� od �r�dmie�cia. Na peryferiach zniszczenia s� mniejsze. Prosto przed tob�, po drugiej strome placu jest przej�cie. Id� tam, dop�ki nie powiem, by� skr�ci�. Nie opuszczam ci�". Bron wykona� polecenie, wzruszaj�c z rezygnacj� ramionami. By� teraz w pe�ni �wiadom niszcz�cego huraganu, kt�ry uderza� z nieba. Olbrzymi statek najwyra�niej szykowa� si� do l�dowania i przygotowywa� sobie pole stabilizuj�ce, eliminuj�c jednocze�nie wszelki op�r. Wydawa�o si�, �e ludno�� uciek�a, co by oznacza�o, �e zosta�a uprzedzona o ataku. Od wschodu dobieg�y go odg�osy l�dowania innego kr��ownika kosmicznego. Rozw�j operacji odpowiada� jakiemu� planowi, co pobudzi�o w jego umy�le mgliste wspomnienie, kt�re jednak zaraz prysn�o. Ostro�nie okr��a� plac, dziwi�c si� w�asnemu instynktowi, zmuszaj�cemu do przeskakiwania pod morderczym ogniem promieni Yag od kryj�wki do kryj�wki. Znalaz� si� wreszcie w miejscu, w kt�rym znajdowa�a si� kiedy� najpi�kniejsza aleja Ashur. Teraz by�y tam tylko ruiny i dymi�ce zgliszcza. - Hej tam, w mojej dowie. S�yszycie mnie? "Nigdy nie przestali�my ci� odbiera�". - Jak to? "Wszczepiono ci w m�zg przeka�nik biotroniczny. Gdziekolwiek by� by�, zawsze mo�emy de s�ucha� i rozmawia� z tob�". Bron zastanawia� si� przez chwil�, po czym zapyta�: - Kim jeste�cie? "Twoimi kolegami. Jestem doktor Veeder. Nic ci to nie m�wi?" - Nie. "To minie, Przypomnisz sobie mnie, a tak�e Jaycee i Ananiasa. B�dziemy zawsze twoimi niewidzialnymi towarzyszami, jak w przesz�o�ci. Nale�ymy przecie� do tego samego zespo�u". - Jakiego zespo�u? "Oddzia� Zada� Specjalnych Komanda Gwiezdnego". - Wiem, �e nale�� do jakiego� Komanda... ale nie tutaj. Na Ziemi, tak, przypominam sobie. Delhi i Europa... Ale od odjazdu z Europy niczego nie pami�tam. "To symptomatyczne Bron. W�a�nie po odlocie z Europy wst�pi�e� do oddzia��w specjalnych. Nie dziwie si�, �e twoja pod�wiadomo�� wybra�a w�a�nie ten moment... Uwaga!" Ostrze�enie zbieg�o si� idealnie z jego refleksem. Rzuci� siew bok, a promie� Yagi trafi� w jezdni� zaledwie par� centymetr�w przed nim. Podmuch odrzuci� go jeszcze dalej, ale podni�s� si� prawie natychmiast. By� poobijany, jednak na pierwszy rzut oka, nietkni�ty. Promie� znowu uderzy�, tn�c na idealne po��wki dotychczas nie zniszczon� kolumn�. - Hej! Jeste�cie tam? "Co jest, Bron? Jeste� ranny?" - Widzieli�cie zbli�aj�cy si� promie�... Jak? "Widzia�em. Chcia�em ci to wyja�ni� spokojnie, �eby umkn�� zbyt du�ego wstrz�su". - Przesta�cie bajdurzy�. A ja? Mnie te� widzicie? "Nie widz� ci� naprawd�... W�a�ciwie widz� przez twoje oczy, Bron. S�ysz� przez twoje uszy. Dzie� i noc. �ledzili�my ka�dy etap tej misji. Na tym polega nasza praca. Jaycee, Ananiasa, i moja. Mo�emy do ciebie m�wi�, ale ty nie mo�esz nas wy��czy�. Nasze g�osy docieraj� bezpo�rednio do twojego m�zgu. Mo�emy jeszcze wi�cej, ale wyt�umaczymy ci to p�niej. Na razie musisz tylko wykonywa� moje polecenia. Poszukamy ci schronienia". - Bardzo dobrze - zgodzi� si� zrezygnowany Bron. Nie potrafi� si� sprzeciwi� temu, m�wi�cemu wewn�trz jego czaszki, g�osowi. Fizycznie by� wyko�czony, z�amany i bardzo potrzebowa� odpoczynku. Postanowi� wi�c zamkn�� si� w sobie i mechanicznie wykonywa� polecenia, wciskaj�c si� szybko w cienie ulicy, unikaj�c zbyt zaognionych miejsc. W ko�cu g�os umilk�. Bron nie by� w stanie posuwa� si� dalej z w�asnej woli. Zatrzyma� si�. Kilkoma kopniakami rozsun�� par� cegie�, rzuci� si� w kurz i gruz i natychmiast zasn��. Rozdzia� II - Co z Bronem? Dziewczyna, kt�ra zapyta�a, jako jedyna z ca�ej tr�jki by�a ubrana po cywilnemu. Nosi�a obcis�y, czarny kombinezon, kt�ry nie zas�ania� nic z jej kobieco�ci. Twarz o czystych, ale zdecydowanych rysach by�a otoczona kruczoczarnymi w�osami przetykanymi z�otymi, podobnymi do gwiazd ziarnkami. Pytanie zosta�o zadane pu�kownikowi medycyny, kt�ry w�a�nie odchodzi� od zespo�u ekran�w. "Doc" Yeeder by� wysokim, siwiej�cym m�czyzn�, robi�cym wra�enie kogo�, kto pozna� najgorsze strony �ycia i przyzwyczai� si� do nich. Sko�czy� w�a�nie sw�j d�ugi dy�ur przed ekranami, ale jego mundur, podobnie jak w�osy, by� pognieciony tylko w stopniu dopuszczalnym surow� dyscyplin�. - Wci�� nie wr�ci� do siebie, Jaycee, ale wydaje mi si�, �e �pi normalnie. Spojrza� uwa�nie na swoich koleg�w i doda�: - Mo�emy mu bez ryzyka zezwoli� na godzin� snu. - Niech go szlag trafi. Je�eli rozchrzani t� akcj�, to po�a�uje, �e jego matka nie pozosta�a dziewic�. - Nie m�cz go zbytnio po przebudzeniu. Mocno oberwa� zesz�ej nocy. Nie s�dz� zreszt�, �eby ci na to pozwoli�. I nie zapominaj, �e tu chodzi o wsp�prac�, a nie o przymus. Je�eli b�dziesz go prowadzi� jak zwykle, to odpowie ci przyj�ciem postawy defensywnej. - Nie prze�yje tego. Mo�esz na mnie liczy�. - On m u s i prze�y�, je�eli chcemy uzyska� informacj�, o kt�r� nam chodzi. Jaycee przytakn�a niech�tnie skinieniem g�owy. Yeeder zabra� sw�j koc i doda�: - Zostawiam ci go. Id� si� przespa�. Zawo�aj mnie, je�eli wydarzy si� co� niezwyk�ego. - Przyj�te. Jaycee u�o�y�a si� w fotelu naprzeciw ekran�w. Zaci�gn�a zas�ony, �eby �wiat�o nie odbija�o si� w monitorach i przyst�pi�a do rutynowego sprawdzania aparatury. Kiedy tylko Yeeder opu�ci� pomieszczenie, trzeci cz�onek zespo�u odszed� od konsoli komputera, przy kt�rej dot�d siedzia� w milczeniu, cho� jego oczy przez ca�y czas obserwowa�y Jaycee. Stan�� nieruchomo za jej fotelem i przygl�da� si� poszczeg�lnym ekranom w miar�, jak je regulowa�a. L�ni�ce galony munduru odpowiada�y stopniowi genera�a brygady, co kontrastowa�o bardzo z jego m�odzie�cz� twarz�, blad� karnacj� i jasnymi w�osami. Oczy �wieci�y mu nienormalnie, a wargi wci�� oblizywa� j�zykiem. - Doc ma racje, wiesz o tym, dupe�ko? - powiedzia� spokojnie. - Niczego nie wyci�gniesz z Brona denerwuj�c go w tym stanie. Nie zrozumie i zatnie si�. Wiesz, �e jest wariatem, gdy si� nie kontroluje. Pochyli� si� nad ni� i dotkn�� r�koma jej ramion. - Tylko nie to, Ananias - powiedzia�a zm�czonym g�osem. - Je�eli bada potrzebowa�a twojej rady przy poskramianiu Brona, to ci� powiadomi�. - Nie w�tpi�, dupe�ko. R�b jak ci si� �ywnie podoba. Pomy�la�em sobie po prostu, �e by� mo�e czujesz potrzeb� pozbycia si� tej ca�ej frustracji emocjonalnej, kt�r� przelewasz na Brona... Mi�kkim i naturalnym mchem jego r�ce spocz�y na nagiej szyi dziewczyny. Zesztywnia�a. - Czego ty naprawd� chcesz, Ananias? �ebym ci z�ama�a r�ce? - Pi�kna ladacznica... Nie odwa�ysz si�. Z jego tonu przebija�a zamaskowana gro�ba. - Odwa�� si�. Za trzy sekundy, je�eli ich zaraz nie zabierzesz. - �artujesz, laleczko. Uderzy�a jak kobra, ale przewidzia� to na czas. No i mia� przewag� pozycji. Unieruchomi� jej ramiona pod fotelem. - Bo�e! Musia�a� spr�bowa�, co? - krzykn�� zaskoczony. - Co za demon! - Powiniene� o tym wiedzie�. Znamy si� od dawna. - Zbyt d�ugo mo�e. W�a�nie dlatego podtrzymuje propozycje. Nie przetrzymasz �ycia z Bronem. Za�amiesz si�. Jaycee obserwowa�a g��wny ekran, na kt�rym pojawia� si� obraz widziany przez Brona na jawie. Na razie by� ciemny. Ale s�ycha� by�o oddech i bicie serca, a tak�e dalekie odg�osy ataku na Onaris. R�ne czujniki filtrowa�y te g�osy i poddawa�y je analizie w celu okre�lenia ich �r�d�a i pochodzenia. Elektronicznie przesy�ane dane odpowiada�y maksymalnej ilo�ci informacji, kt�r� by� w stanie dostarczy� �ywy organizm za po�rednictwem tak niedoskona�ego instrumentu, jak kana� biotroniczny. Miedzy Bronem, agentem Oddzia��w Specjalnych, a Jaycee, operatork�, istnia�a jednak silniejsza wie�. By�a to wie� utkana przez dwa umys�y zbli�one do siebie dzi�ki wsp�lnie prze�ytym do�wiadczeniom. Kiedy agent ��czy� si� psychicznie z operatork�, tworzyli razem co� w rodzaju nowej osoby. Byli absolutnie zjednoczeni. Czasem a� nie do Wytrzymania. Jaycee obr�ci�a si� w stron� Ananiasa. - Wiesz dobrze, co czuje... �yj�c... w�a�nie tak... poprzez niego? Nie pu�ci� jej. - Oczywi�cie. W�a�nie dlatego wiem, �e nadejdzie moment, w kt�rym dojrzejesz do male�kiego kryzysiku emocjonalnego... Trzeba b�dzie wtedy ulec lub pa��... - I chcesz poczeka�, a� ci samo spadnie pod nogi... - Jasne... Jestem koneserem. Ty masz co dawa�. Wyrobiony smak. Pewn� doz� bezprzyk�adnej na tym marnym �wiecie z�o�ci, kt�r� musisz koniecznie na kim� wy�adowa�. Daje s�owo... cz�owiek mo�e za tym szale� do tego stopnia, �e stanie si� w ko�cu ca�kowicie wi�niem tego na�ogu. - A ty s�dzisz, �e mo�esz pretendowa� do specjalnych przywilej�w? - Zawsze by�em w zgodzie ze zwyczajami. - S�uchaj, Ananias, wykorzysta�e� moje zmieszanie, kiedy Bron mnie rzuci�. Ale sta�o si� to wy��cznie dlatego, �e by�e� pierwsz� �yw� istot�, kt�r� spotka�am w korytarzu. To m�g�by by� ktokolwiek. - Nie m�wisz tego powa�nie, male�ka, prawda?... - Przysi�gam ci, �e tak. Kiedy jestem w takim stanie, nie obchodzi mnie, kogo znajd�, pod warunkiem, �e umie si� rusza�. Nie odpowiadam na zaloty. Nie szukam kochanka, ale czego�, co mi pozwoli ponownie uczepi� si� �ycia. Ci, kt�rych wybieram nie musz� mie� imienia - nawet lepiej, je�eli go nie maj�. Chce tylko mie� wtedy z sob� jak�� istot�, w ciemno�ciach. Z impasu wyrwa� ich sygna� z pomocniczego stanowiska ��czno�ci. - Radio, Jaycee! Raport z Antares. M�wcie Antares, s�ucham. Tutaj Ananias. - Tak, generale. Rz�d Onaris og�osi� przez radio, �e przyjmuje bez zastrze�e� warunki kapitulacji w celu unikni�cia dalszego rozlewu krwi. Niszczyciele przerwali atak. - Bardzo dobrze. Czy poprosili kogo� o pomoc? - Od pocz�tku ataku. Pr�bowali u�ywa� nadajnik�w pod�wietlnych. Oczywi�cie mogli liczy� tylko na przypadkow� obecno�� jakiego� statku w tej okolicy. - Macie z nimi ��czno�� radiowa? - Nie. Nasze instrukcje zabrania�y tego. Nie mogliby zrozumie�, w jaki spos�b uda�o nam si� przechwyci� ich sygna�y. - Nikt im nie odpowiedzia�? - Niczego nie odebrali�my. W ka�dym razie zakres pod�wietlny by� ca�y czas wolny. - Kontynuujcie pods�uch na zakresie awaryjnym. Je�eli ktokolwiek wyka�e jakiekolwiek zainteresowanie ich sygna�ami, zag�uszcie rozmow�. Nie mo�e doj�� do �adnej interwencji, dop�ki Niszczyciele nie dostan� tego, czego chc� i nie odlec�. Ananias wy��czy� si� i ponownie odwr�ci� do Jaycee. - Jak dot�d, wszystko przebiega zgodnie z planem. Z wyj�tkiem Brona - przymkn�� oczy obserwuj�c g��wny ekran. Niszczyciele zaatakowali. Onaris si� poddaje. Ca�a flota Komanda jest w stanie alarmu ��tego, a najdro�szy i najlepiej wyszkolony agent w ca�ej historii Komanda, umieszczony w strategicznej pozycji chrapie, jak jaki� pieprzony �pioch. - Nie pog�aszcz� ci� za to, co? - Nie przejmuj si� mn�... Wiesz dobrze, �e zawsze w ko�cu wygrywam. A je�eli musze troch� poczeka�, to zdobycz jest tylko s�odsza. - Jeste� naprawd� biednym kretynem, Ananias! Bez cienia skrupu��w, ale jednak kretynem. Jaycee ca�� uwag� skupi�a na ekranach, zw�aszcza tych, kt�re informowa�y o czynno�ciach biologicznych Brona. Ananias ponownie zbli�y� si� do fotela. Powstrzyma� si� jednak od dotykania Jaycee, ustawiaj�cej mikrofon i po raz kolejny staraj�cej si� uzyska� kontakt z agentem Komanda, kt�ry wci�� spa� na planecie Onaris odleg�ej o p� galaktyki. "By� mo�e w pod�ych ciemnicach jakiej� nieludzkiej Inkwizycji..." Rozdzia� III Natr�tny g�os wdziera� si� w jego sen. "...nie przez tortury b�d� s�abo�� ducha, ale w bole�ciach potwornej rany..." - Przesta�cie! Zamknijcie si�! "Wstawaj, Bron. S�dzi�e�, �e pozwolimy ci spa� przez ca�y dzie�?" Podni�s� si� z gruzu. Zi�b wgryza� si� w ka�d� jego ko��. Na pooranym horyzoncie pojawia� si� pierwszy r�owy blask �witu. Bola�a go g�owa. Dotkn�� d�oni� skroni i poczu�, �e ca�a jest w skrzep�ej krwi. Wsta� z trudem, zadr�a� i spr�bowa� uporz�dkowa� my�li. - Hej ty... w mojej g�owie. To nie ty rozmawia�e� ze mn� wczoraj? "Bo�e! Czy�by� naprawd� mia� szcz�cie mnie zapomnie�?" - w g�osie czu� by�o okrutnie przesadzone niedowierzanie. "Nie, Bron. To ja, Jaycee" - elektroniczny transmiter nie by� w stanie ukry� kobieco�ci tego g�osu. "Doc m�wi�, �e dosta�e�. Co sobie przypominasz?" - Nic lub prawie nic: Co to za historia z bolesnym podrygiem i umieraj�cym Bogiem, kt�r� zanudzasz mnie w k�ko? "Do diab�a! Doc mia� racje... naprawd� nie jeste� w formie. Te s�owa s� cz�ci� wyzwalacza semantycznego umieszczonego w twojej pod�wiadomo�ci. W momencie, kiedy poziom �wiadomo�ci obni�a si� od snu do g��bokiej komy, odpowiadasz na ich wymawianie. Zdania wyzwalacza s� zgrane z hipnotyczn� syntez� twojej osobowo�ci, kt�r� utrwalono ci w m�zgu". - To staje si� coraz bardziej idiotyczne. Co to znowu za historia z t� hipnosyntez� osobowo�ci ? "Wt�oczono ci fa�szyw� osobowo�� za pomoc� ultra g��bokiej hipnozy. Po to, �eby� m�g� da� sobie rad� z Niszczycielami". - Ale� ja nawet nie wiem, jak si� naprawd� nazywam! "Fakt, �e odpowiedzia�e� na zdania wyzwalacza semantycznego �wiadczy o tym, �e synteza jest wci�� silna. B�dziesz reagowa� poprawnie na bod�ce, nawet je�eli nie masz poj�cia p swoim w�asnym dzia�aniu. Twoja czasowa amnezja jest w pewnym sensie zbawienna. Os�abia mo�liwo�� konfliktu mi�dzy syntez�, a twoim rzeczywistym ja. Bo�e! Kiedy pomy�l�, �e znowu b�dziesz si� uwa�a� za �wi�tego..." Dotkn�� go jej sarkazm. - Mam nim by�, Jaycee?... �wi�tym? "Powiedzmy raczej elektronicznym Koniem Troja�skim. Ale we� si� w gar��. Mamy robot�. Wok� miasta wyl�dowa�y trzy statki Niszczycieli, kt�rych pierwszym zadaniem b�dzie ustanowienie ich praw. Ca�kowity zakaz poruszania si� i totalne pos�usze�stwo. Musisz si� dosta� do miejsca, w kt�rympowiniene� si� znajdowa� od zesz�ej nocy". - Dlaczego Niszczyciele mieliby mnie �ciga�? "Bo masz zaj�� miejsce cz�owieka, po kt�rego przylecieli na Onaris. B�d� ci musia�a wyja�ni� kilka szczeg��w. Ale najpierw zapami�taj sobie jedno: musisz gra� role, kt�r� ka�emy ci gra�. Ufaj syntezie, i Nie dzia�aj z w�asnej inicjatywy, bo oznacza to dla ciebie �mier�. Stracili�my wystarczaj�c� ilo�� ludzi, i �eby ci� umie�ci� tam gdzie jeste�. Rozumiesz?" - Gdzie mam teraz i��? Niebo rozja�nia�o si� szarawymi pasemkami oznajmiaj�cymi nadej�cie prawdziwego dnia. "Musisz odnale�� nazwy kilku ulic. Kiedy tylko komputer zlokalizuje twoj� pozycje, otrzymasz dok�adne wskaz�wki. Teraz znajd� lustro, �ebym ci� mog�a obejrze�. Musisz by� do ko�ca w swojej rol� je�eli chcemy wygra�". Bron wzruszy� ramionami ogl�daj�c pop�kany mur, pod kt�rym sp�dzi� noc. Kilka metr�w dalej znajdowa� si� w miar� nienaruszony budynek, do kt�rego wszed�. Miejsce by�o wyludnione, a potworny ba�agan w pokojach i korytarzach �wiadczy� o panice towarzysz�cej ewakuacji. Bron wkr�tce znalaz� oszklone drzwi, kt�re ustawi� tak, �eby da�o si� co� zobaczy� w panuj�cym p�mroku. - A wiec tak wygl�dam? "Nie pami�tasz nawet swojej twarzy?" - Nigdy nie potrafi�bym jej sobie przypomnie�. No jak, ujd�? "Nie bardzo. Musisz zlikwidowa� te ran� na czole. Nie mo�esz teraz ryzykowa� najmniejszej infekcji". - Spr�buje. Co jeszcze? "Nic. Nie licz�c tego, �e nie mog� si� przyzwyczai� do twego nowego wygl�du. Przekl�ty anio�. Jest to psychosomatyczny skutek syntezy osobowo�ci". - Co mog� na to poradzi�? - zapyta� poirytowany jej z�o�liwym tonem. "Przede wszystkim nie zniszcz go. Zniknie sam. Nie wierz� aby istnia�a synteza na tyle silna, �eby na d�ugo zamaskowa� twoje prawdziwe ja". Nie musia� d�ugo szuka� kilku tabliczek z nazwami ulic, kt�re pozwoli�y Jaycee go zlokalizowa�. Odkry� r�wnie� cystern� � wod�, przemy� ran� i jako� zmy� b�oto i krew, osiad�e na pelerynie. Potem wr�ci� do lustra, �eby oceni� efekt tych zabieg�w. Nie pami�ta�, sk�d pochodzi�o jego ubranie. Peleryna by�a uszyta z grubo tkanego materia�u. Pod spodem nosi� bielizn� r�wnie sparta�sk�. Na piersi b�yszcza� z�oty krzy�, finezyjnie zdobiony i zawieszony na cienkim �a�cuszku. W szerokiej kieszeni peleryny odkry� Biblie. Kiedy przygl�da� si� swojej twarzy, przypomnia�y mu si� s�owa Jaycee. Rzeczywi�cie mia� twarz anielsk�, um�czon� i dr��c�, a jednocze�nie m�odzie�cz�. D�ugo przygl�da� si� szczeg�om swoich rys�w. Zbudzi�o to w nim niewyra�ne wspomnienie, ale nie potrafi�by powiedzie�, jak wygl�da�a jego twarz przed syntez�. Kszta�t skroni i czo�a wskazywa� z pewno�ci� na silny charakter. Wzbudza�o to w nim uczucie spokojnej dumy, ale w jego wzroku by�o co� diabelskiego, cos, co fascynowa�o i przera�a�o. "Kiedy sko�czysz z t� narcystyczn� orgi�, pozwol� sobie wskaza� ci dalsz� drog�". Wstrz�sn�� si� zaskoczony. Jaycee szpiegowa�a go jego w�asnym wzrokiem. By�o w tym co� niesamowitego, co wywo�ywa�o gniew. W g��bi duszy czu� ogromne pragnienie wolno��, dzikie pragnienie zwierz�cia zamkni�tego zbyt d�ugo w nazbyt ciasnej klatce. Jaycee musia�a to wyczyta� z jego spojrzenia, kt�re sta�o si� nagle twardsze, bo powiedzia�a: "Nic nie m�w, Bron. B�dziesz musia� zgodzi� si� na moj� obecno�� przez jaki� czas. Jest to uczucie, kt�re uzna�am za przyjemne - w ko�cu jestem w twojej sk�rze". - Dziwka. Za�mia�a si�: "To prawda. Jestem dziwk� i wszystkim, czym spodoba�o ci si� mnie nazwa� w przesz�o�ci. Ale na razie s�dz�, �e lepiej b�dzie, jak ju� p�jdziesz. Wska�e ci drog�". Zgodnie z jej wskaz�wkami poszed� w kierunku miasta, nad kt�rym znika�a ju� noc, ust�puj�c miejsca szarozielonej odbitej w s�o�cu mozaice. �wit polichromatyczny, kt�ry by� jedn� z atrakcji Onaris, ustraja� si� w krwiste plamy. W�r�d gruz�w panowa�a nienormalna cisza. Wszelkie �ycie wydawa�o si� nie istnie�. Instynkt pcha� go do wyj�cia no�a, ale r�ka, jak�e naturalnie, si�gn�a po ci���c� mu w kieszeni Bibli�. Z kwa�nym u�miechem przygl�da� si� swoim porz�dnie utrzymanym paznokciom i stwardnia�ym opuszkom zanim zauwa�y�: "Jaycee, wiem z kim mam si� bi�, ale do czego jest mi potrzebna ta ksi��ka?" Nie odpowiedzia�a, cho� wiedzia�, �e s�ysza�a. Jej nag�e milczenie u�wiadomi�o mu powag� sytuacji. W tej misji ksi��ka i hipnosynteza by�y jego jedyn� broni�. Z pomoc� g�osu Jaycee wewn�trz g�owy mia� przyczyni� si� do zniszczenia siej�cej strach Federacji Niszczycieli. Rozdzia� IV Ostatnie dogasaj�ce budynki k�ad�y na jego drodze szerokie zas�ony dymne. Gdy wyszed� na ods�oni�t� przestrze�, zacz�� posuwa� si� szczeg�lnie ostro�nie. Wiedzia� �e w ka�dej chwili byle jaki strzelec mo�e go po�o�y� trupem ha miejscu. Stara� si� jednak nie sprzeciwia� instrukcjom Jaycee i przez ca�y czas trzyma� si� otwarcie, �rodka drogi. - Wsz�dzie jest o wiele za spokojnie, Jaycee. Gdzie si� podziali ludzie? "Wszystkich ewakuowano. Niszczyciele za��dali, �eby w promieniu 5 km od punktu l�dowania nie by�o �ywej duszy. M�g�by� si�. troch�, obr�ci�; Bron? Musze ustali� dok�adnie twoj� pozycj�." Pos�usznie rozgl�da� si�, zatrzymuj�c wzrok na ka�dym szczeg�le terenu, kt�ry m�g�by u�atwi� jej lokalizacj�. - Dobrze id�? "Mniej wi�cej. Jeste� na zewn�trz strefy przeznaczonej dla Niszczycieli, ale wewn�trz obszaru ewakuowanego. Najwi�kszym niebezpiecze�stwem jest policja z Ashur, kt�ra �ciga z�odziei. Nie kryj si�, trzymaj r�ce puste i wyra�nie widoczne". - Czy nie by�oby lepiej, �ebym od razu poszed� do statku? "�artujesz. Je�eli przekroczysz granice strefy, to jeste� trupem. �eby tam wej��, trzeba poczeka�, Niszczyciele zdecyduj� si� ci� zabra�". - S�dzisz, �e to zrobi�? "Mamy nadzieje. Twoja osobowo�� odpowiada postaci wa�nego technokraty z Onaris. Tej nocy powiniene� by� w Seminarium Ashur. Niszczyciele zaatakowali za wcze�nie". - Po jak� choler� Niszczyciele mieliby interesowa� si� technokratami? "Zagarniaj� wszystko, co ma jak�� warto��: m�zgi, niewolnik�w, metale, a zw�aszcza produkty zaawansowanej technologii. W�a�nie dlatego wprowadzili do bitwy ca�� flot�. Ograbiaj� doszcz�tnie planet�, zanim j� zniszcz�. Bior� wszystko co da si� zabra�". - To nie ma sensu. "Owszem, ale taka jest prawda". - Mog� zrozumie�, �e szukaj� niewolnik�w i metali, ale po co im technokraci? Mog� ich przecie� s� wyszkoli�. "Wydaje si�, �e poszukuj� specjalist�w okre�lonego typu. Wszyscy porwani byli fachowcami w jednej dziedzinie: w formach Chaosu. Onaris mia� kilku najlepszych z tej bran�y". - S�dzi�em, �e najlepsi fachowcy s� na Ziemi... "To szeroko rozpowszechniona legenda. W rzeczywisto�ci jest dok�adnie na odwr�t. Gdy statki wielkiego Exodusu wyruszy�y z Ziemi, zabra�y na swoich pok�adach emigrant�w o szczeg�lnie wysokim wsp�czynniku inteligencji. W bazach kolonialnych cz�sto spotyka si� rodziny geniuszy. Tak by�o Onaris z rodzin� Haltern�w. Ty grasz role Andera Halterna, dziewi�tego potomka w prostej linii Prospera Halterna. Ander jest bez w�tpienia jednym z najznakomitszych specjalist�w od form Chaosu". - Co si� sta�o z prawdziwym Anderem? "Jest na Ziemi i wsp�pracuje z nami. Zabrali�my go potajemnie sze�� miesi�cy temu. Zmontowali�my pewien scenariusz, kt�ry wyja�nia tw�j powr�t na Ashur. Musisz wiedzie� w zwi�zku z tym, �e Onaris imi� nigdy nie jest zapisywane w oficjalnych kartotekach. Z powodzeniem mo�esz si� nazywa� Bron. Radz� ci to przyj��, bo ten u�amek sekundy, kt�ry up�ywa zanim odpowiemy na cudze imi�, mi ci� w przypadku jakiego� kryzysu sporo kosztowa�". Bron nagle zamar�. - Jaycee? G�osy! "Gdzie?" - Przede mn�. Za dymem. "Tak... tak, teraz je s�ysz�. Patrol policji, wed�ug mnie. To akcent z Ashur". - Mo�esz us�ysze� nawet to? "Gdy okoliczno�ci tego wymagaj�, mo�emy zwi�kszy� czu�o�� twego s�uchu, Bron. Przede wszystkim nie staraj si� im uciec. Ufaj syntezie. Nie pr�buj samemu si� z tego wygrzeba�. Je�li im zaserwuj typowy przyk�ad reakcji i odpowiedzi bronowskich, mo�e to oznacza� koniec misji". Dostrzega� teraz przez dym resztki kilku kamiennych budynk�w, z kt�rych zosta�y tylko mury podziurawione od�amkami i oczernione ogniem. Droga wi�a si� w�r�d ruin a� do bariery, przy kt�rych czuwali ludzie w zielonych mundurach. - St�j, bo strzelam. Bron natychmiast zatrzyma� si�. Nie mo�na by�o p�j�� inn� drog�, ani wycofa� si�. Pocisk wywo�a� tumany kurzu kilka centymetr�w przed nim. Jaki� oficer rzuci� mu pod nogi wzmacniacz g�osu. - We� aparat i m�w. Bron wykona� powoli polecenie, nie przestaj�c patrze� na lufy broni. Musia� przyzna�, �e technika policjant�w by�a bez zarzutu. Z tej odleg�o�ci, nawet maj�c pe�ne wyposa�enie komandoskie, nie mia� �adnej szansy na wrzucenie naboju z gazem lub granatu poza barier�, zanim by go nie zamieni� sito. - Co robisz w strefie ewakuacji - Zapyta� oficer, kt�rego wzmocniony g�os mia� ponure, metaliczne brzmienie. - Pr�buj� ucieka�. Temperament Brona, kt�ry zmusza� go do przeciwstawiania si� autorytetom, nada� tej odpowiedzi ton szczero�ci i spontaniczno�ci, ca�kowicie nie zwi�zany z syntez�. Ruiny odbi�y echem jego s�owa, a potem rozleg� si� komentarz oficera, suchy i bez cienia humoru: - Rozumiem. "Wariacie. Chcesz si� da� zabi�?" - g�os Jaycee by� tak wibruj�cy i wyra�ny, �e Bron nie m�g� uwierzy�, �e policjanci nie mog� go s�ysze�. "Graj swoj� role, idioto!" - S�ysza�e� rozkaz ewakuacji z ostatniej nocy? Wiesz �e nie stawiamy �adnego oporu Niszczycielom? "Tak" - szepn�a Jaycee. - Tak - odpowiedzia� Bron. - Wiesz wiec, �e mamy rozkaz strzelania bez ostrze�enia do wszystkich, kt�rzy przebywaj� w tej strefie. Mo�esz nam przedstawi� jaki� pow�d, dla kt�rego nie mieliby�my wykona� tego rozkazu. Policjanci podnie�li wy�ej bro�. "Bron" - g�os Jaycee by� teraz przera�onym szeptem. "Sprawdzi�am jego stopie�. To brutal wysokiego szczebla. Ma wszelkie prawo do podj�cia decyzji, ale to mi�czak. Inaczej nie gada�by z tob�. Pozw�l dzia�a� syntezie! Usu� si�!" - Jestem Ander Haltern. Na imi�. mam Bron. Musz� si� uda� do Seminarium �wi�tej Relikwii i jestem ju� sp�niony. Bron prze�y� szok, s�ysz�c siebie wymawiaj�cego dziwnym tonem nieznane s�owa. Zdziwiony i zaintrygowany, pozwoli� swemu umys�owi i j�zykowi gra� rol�, o kt�rej nic nie wiedzia�. - Jak mog� si� tam dosta� i przej�� przez wasz� zapor�? - Haltern? Policjanci przez moment si� pogubili. Wy��czyli pospiesznie wzmacniacz. By�o oczywiste, �e samo nazwisko Halterna mia�o pewn� wag�. - Czy mo�esz udowodni� swoj� to�samo��? - zapyta� wreszcie oficer. - Czy to konieczne Halternowi z Ashur? G�os Brona, zdominowany syntez�, mia� nie znosz�c� sprzeciwu twardo��. - Mo�e jaki� dokument? - �adnego. Z�o�� w nim kipia�a. Szczeg�, o kt�rym trzeba b�dzie pami�ta�: Ander nie nale�a� do cierpliwych. - Co mia�by robi� Haltern z kawa�kiem papieru? - Nie wiem. Wszyscy inni... - Je�eli nie wierzycie moim s�owom, musicie przyj�� i zobaczy� sami. Prosz�. To wszystko co mam. Bron dziko zerwa� z siebie peleryn� i rzuci� j� na ziemie.. Bielizna posz�a �ladem peleryny i stan�� przed policjantami ca�kiem nagi. Cichym g�osem, staraj�c si� trzyma� jak najdalej od wzmacniacza, powiedzia�: - Bo�e! Jaycee... To dziwne i niepokoj�ce, je�li cz�owiek nie wie, co zrobi za sekund�. "Teraz widzisz, jak dzia�a synteza. Odzywa si� w zale�no�ci od bezpo�redniego dzia�ania okre�lonej sytuacji i pyta�" . - Przysi�gam ci, �e to nie potrwa d�ugo, je�li b�d� si� musia� rozbiera� za ka�dym ra�eni, gdy mnie pytaj�, jak si� nazywam. "Nie mo�na przewidzie� co zrobisz" - odpar�a rozbawionym tonem. - "Ander Haltern jest osob� szalenie niezale�n�. Martwi mnie natomiast �atwo��, z jak� uciekasz swojej pseudoosobowo�ci. Podejrzewam, �e synteza nie zosta�a za�o�ona wystarczaj�co g��boko. Musz� powiadomi� o tym Doktora!" Oficer zbli�a� si�. Mia� tylko pistolet. Stan�� przed Bronem i ko�cem buta odwr�ci� peleryn�. Dojrza� Bibli� i schyli� si�, �eby j� podnie��. Potem wyci�gn�� j� do Brona. - Przepraszam Bronie Ander Haltern, ale zrozum, �e nie mo�emy by� mniej ostro�ni. �yjemy w ci�kich czasach. Jego twarz by�a prawi� szara. Niespokojne oczy patrzy�y w stron� wielkiego statku Niszczycieli. - Mo�ecie zapewni� mi transport do Seminarium? - zapyta� sucho Bron. - Oczywi�cie. Natychmiast si� tym zajm�. Powr�ci� pospiesznie za barykad�, a Bron ubiera� si� dystyngowanymi ruchami, dostarczaj�c Jaycee nowej rozrywki. "Dopiero teraz zrozumia�am" - stwierdzi�a triumfalnie. "Mo�e ta ksi��ka do tego s�u�y. Musisz si� tylko rozebra� do naga". - Odpieprz si�. - Jego wargi nie drgn�y. Wyda� z siebie jedynie g��bokie westchnienie, kt�re wzmacniacz nie m�g�by daleko ponie��. Jaycee odpowiedzia�a lekkim �miechem. - S�ysza�a�? - zdziwi� si� Bron. "I tak bym si� domy�li�a. Ale nie musisz m�wi� na g�os. Odbieramy tw�j g�os prosto ze strun g�osowych. Musisz mie� z nami ��czno�� nawet wtedy, gdy jeste� w�r�d ludzi i to tak, �eby nikt si� zorientowa�". - Masz odpowied� na wszystko, co? "Na wi�cej ni� m�g�by� podejrzewa�, Bron. A poniewa� nic nie pami�tasz, wiec ta misja pozwala kierowa� tob� jak male�k� marionetk�". Rozdzia� V �migacz, kt�ry oddano do jego dyspozycji by� ci�k� maszyn�, nadzwyczaj funkcjonaln� i bardzo g�o�n�. Schowawszy si� przed wzrokiem pilota i wykorzystuj�c �wist dysz, Bron zapyta�: - Jaycee! S�yszysz mnie? Wyra�nie formu�owa� ka�dy wyraz. "Doskonale, Bron". - Czemu ta ksi��ka przekona�a go, �e jestem Halternem? "My�l�, �e jest to stare ziemskie wydanie. Bardzo rzadkie na planetach. Tylko taki intelektualista jak Haltern mo�e je zrozumie�". - Dziwny facet z tego Halterna. "Bardzo m�dry. Jest mistrzem synkretystyki. Jednym z najwi�kszych". - Co to takiego? "Synkretysta to cz�owiek, kt�rego prace przecinaj� pod k�tem prostym r�ne dziedziny nauki. �eby uzyska� tytu� mistrza, nale�y zdoby� oko�o dziesi�ciu dyplom�w z r�nych, a przede wszystkim odleg�ych od siebie, dziedzin. Trzeba poza tym udowodni�, ze umie si� rozumowa� zgodnie z zasadami obowi�zuj�cymi w tych dziedzinach, jak r�wnie� neguj�c te zasady". Maszyna wspina�a si� coraz wy�ej. Pod nimi wida� by�o wielki budynek. - Jaycee. Co to takiego? "Seminarium. A dok�adniej Seminarium �wi�tej Relikwii z Ashur. Niszczyciele b�d� ci� szuka� wfc nie tutaj". �migacz wyl�dowa� ci�ko przed gigantycznym wej�ciem. Poddaj�c si� hipnosyntezie, kt�ra zabrania�a mu dostrzec obecno�� pilota, Bron Ander Haltern wysiad� z maszyny i wspi�� si� po stopnia prowadz�cych do Seminarium. Poczu�, jak rozrasta si� w nim osobowo�� tej obcej mu istoty, otaczaj go jak ci�ka, gruba i ciemna tkanina, wykonana z odruch�w i problem�w kogo� innego. Nikt go nie oczekiwa�. Hol ��czy� si� z korytarzem, zako�czonym drzwiami, za kt�rymi Bron odkry� olbrzymi� sale o ciemnym suficie. O�wietla�o j� �agodne �wiat�o, s�cz�ce si� przez wysokie okna, ozdobione dziwnymi witra�ami. Zatrzyma� si�, onie�mielony nagle wymiarami i harmoni� tego miejsca. Podtrzymuj�ce sufit kolumny by�y rze�bione niezliczonymi figurkami i statuetkami odtwarzaj�cy sceny, kt�re nie mia�y dla niego najmniejszego sensu. Nawet �ciany by�y ozdobione z�o�onymi, ci�ki i bogatymi w symbolik� motywami. Synteza prowadzi�a go przez �rodek sali, pomi�dzy dwoma, rze�bionymi w kszta�cie tron�w kamieniami. Po drugiej stronie, pod prostym baldachimem wida� by�o wykute w murze alkowy. Znajdowa�a si� tam tarcza z herbem Ashur: kr�giem s�onecznym. W �rodku tej tarczy le�a�a ukrzy�owana replika ma�ego, czworono�nego zwierz�cia o brunatnej sier�ci: �wi�ta Relikwia. Wok� tarczy kolorowe plakietki tworzy�y tylko jeden wyraz: RADO�NIE - To rodzaj ko�cio�a? Jaycee? "Je�li chcesz. Ale nie takiego, jak na Ziemi. Obie religie s� ma�o do siebie podobne mimo, �e ich wyznawcy uwa�aj�, �e czcz� tego samego Boga". Bron przyjrza� si� uwa�nie postaciom na kolumnach. Dopiero teraz dostrzeg� niekt�re szczeg�y p�askorze�b i wydawa�o mu si�, �e Jaycee wstrzyma�a nagle oddech. "Podejd� bli�ej, Bron. To ciekawe". - O co tu chodzi? Pomnik ku czci markiza de Sade? "Nie... wyraz wiary. Umartwianie cia�a dla ul�enia duszy. W tym seminarium doskonalenie duszy i cia�a tworz� jedno��. Cia�o jest traktowane jako przemijaj�ca koperta dla s�abo�ci duszy". - Jaycee! To idiotyzm... "Ale oni tak �yj�. Koloni�ci maj� 256 sposob�w karania w�asnych s�abo�ci". - S�dz�c po niekt�rych z tych sposob�w, zastanawiam si�, jak mo�na okaza� s�abo�� potem. �Nic nie m�w, Bron. Kto� si� zbli�a". Jego wzrok zanurzy� si� w p�mroku, ale nie dostrzeg� nikogo. Spojrza� znowu ha �wi�t� Relikwie i tym razem odkry� wie� miedzy perwersyjn� filozofi� wyra�on� w motywach kolumn, a dziwnym spojrzeniem b�yszcz�cych oczu bestii. Wyzwoli�o to w nim odruch hipnosyntezy i mimo woli upad� na kolana, z r�koma z�o�onymi do gor�cej modlitwy. Za nim zabrzmia�y czyje� kroki. - Ander Haltern? - To ja. - Podni�s� si� i odwr�ci� do przybysza. - Jak masz na imi�? - Bron. Rozm�wca by� wysoki, ascetyczny, z siwymi w�osami i wrogim spojrzeniem. - Oczekiwali�my ci� wczoraj, Bronie Ander Haltern. Co masz na swoje usprawiedliwienie.? - Ashur zosta� zniszczony i sam o ma�o nie zgin��em. - A wi�c pozwalasz, �eby trywialne k�opoty op�nia�y wykonanie obowi�zk�w? - Trywialne! Do diab�a!... - zacz�� Bron, odrzucaj�c nagle swoj� uleg�� pseudoosobowo��. "Bron! Spokojnie!" - Bronie Ander. Przeszed�e� pr�b� mistrza i masz prawo samemu wybra� kar�. Co proponujesz? - Jaycee! Co mam powiedzie�? Synteza nie dzia�a! - Zauwa�y�, �e tworzy ca�e zdania nie wymawiaj�c ich. "Zyskaj na czasie. Nie mamy tego w programie. Z�apie Andera". - Ashur jest na wp� zniszczone - powiedzia� g�o�no Bron. - Niszczyciele kontroluj� miasto. Poza tymi murami nikt nie ma prawa chodzi�, a nawet �y�. Czy�by� ��da� ukarania kogo�, kto prze�y� te wydarzenia? - Bronie Ander Haltern - kap�an mia� powa�n� min� i b�ysk szale�stwa w oczach. - Rozczarowujesz mnie. Nie nauczono mnie oczekiwania takiej postawy od Haltern�w. Daj swoj� propozycji lub sam dokonam wyboru. "Koszula, Bron!" - Koszula. Oczy kap�ana rozszerzy�y si�, a jego twarde rysy znikn�y. - Wybacz mi. Nie mia�em najmniejszego zamiaru obrazi� Haltern�w. Nie jest konieczne... Synteza ponownie opanowa�a Brona z niezwyk�� dziko�ci�. - Czy�by� podawa� w w�tpliwo�� moj� decyzje, kap�anie? - Sk�d�e. - W oczach kap�ana wida� by�o zmieszanie i g��boki wstyd. - Tylko akt nie wymaga takiego stopnia kary. Pozw�l wiec, �e zapytam ci�, czy naprawd� jeste� got�w przyj�� koszule? - Rado�nie! - odpar� Bron, ca�kowicie poddany syntezie. Kap�an wzruszy� z rezygnacj� ramionami. - Bardzo dobrze. Zaprowadz� de do twojej celi. Koszul� przynios� ci w�a�nie tam. Bron szed� za nim w milczeniu. Opu�cili sale przez wy�amane drzwi i szli nieko�cz�cym si� labiryntem ponurych i nagich korytarzy, me daj�cych najmniejszej rado�ci ludzkiemu pragnieniu kontrastu. Przechodzili zawsze przez takie same drzwi, masywne i ponure; mijali zabite okna. - Jaycee! To przypomina raczej wiezienie ni� seminarium. "Na Onaris me ma specjalnej r�nicy miedzy nimi. wychowanie jest nierozerwalnie zwi�zane z religi�, a ta z umartwianiem i kar�. Jedyne co mo�na zapisa� na plus temu spo�ecze�stwu, to fakt �e wychowuje bardzo m�drych ludzi. Zboczonych, ale wybitnych". - Nie w�tpi�. A co to takiego, ta pieprzona koszula? "Nie Wiem. To pomys� Andera. Uwa�a, �e jest to kara odpowiadaj�ca pope�nionemu przewinieniu. Jest bardzo poruszony t� histori�". Kap�an zatrzyma� si� przed jakimi� drzwiami: Zamek cyfrowy ust�pi� niepewnie pod dotykiem jego palc�w i ci�kie drewniane drzwi otworzy�y si� wolno. Bron, przyzwyczajony do funkcjonalno�ci, poczu� si� zaskoczony tym, co zobaczy�. Cela by�a zwyk�ym, kamiennym sze�cianem. Jedyn� rzecz�, kt�r� mo�na by�o przyr�wna� do mebla, by� cok� z bia�ego kamienia, kt�ry musia� s�u�y� jednocze�nie za st�, krzes�o i ��ko, a kt�ry mia� form� trumny. Na suficie, wok� otworu wpuszczaj�cego surowe �wiat�o widnia� znajomy napis: RADO�NIE - Bronie Haltern. Za kilka minut przynios� koszule. Radz� za�o�y� j� natychmiast. W ten spos�b niej sp�nisz si� zbytnio na pierwszy wyk�ad. - Czy kara nie mo�e zaczeka� do wieczornego obrz�dku? - Nie. Zas�ugujesz na wi�kszy szacunek. S�dz�, �e twoje rozgrzeszenie b�dzie doskonalsze, je�eli dzia�anie koszuli b�dzie zaawansowane, gdy staniesz przed zgromadzeniem. Poddaj�c si� syntezie Bron sk�oni� g�ow� i milcza� a� do wyj�cia kap�ana. - Jaycee... Ten cz�owiek jest nie tylko sadyst�, ale i wariatem. Nawet nie dos�ysza� tego, co m�wi�em o zniszczeniu Ashur. Jego �wiat zaczyna si� i ko�czy tutaj, w�r�d rytua�u Seminarium. Ile czasu musze tu siedzie�? "Niezbyt d�ugo, jak s�dz�. Niszczyciele zawsze wiedz�, gdzie znale�� ludzi, kt�rych szukaj�. Prze� ka�dym atakiem najwi�ksz� robot� wykonuje ich wywiad". - I szukaj� tylko mnie? "Tak s�dzimy. Inaczej zaj�liby si� g��wnie niewolnikami. Ludzie s� ta�si i skuteczniejsi ni� maszyny na nie rozwini�tych planetach". - Ciekawe. Statki z niewolnikami istnia�y kiedy� i na Ziemi. Bron zamilk�. Kto� puka�. Do celi wszed� nowicjusz, nios�c starannie zapakowan� koszule. Z�o�y� j� m milczeniu na kamieniu i sk�oni� lekko g�ow�. W jego oczach widoczne by�o uwielbienie, a tak�e g��bokie wsp�czucie. Rozdzia� VI Bro� ostro�nie obejrza� koszul�. Tkanina wydawa�a si� przyczepia� do palc�w, jakby sk�ada�a si� z tysi�cy male�kich w�osk�w. Gwa�townie rozebra� si� i za�o�y� j�. Przez chwile czu� mi�kki, prawie zmys�owy dotyk materia�u. Koszula doskonale dopasowywa�a si� do cia�a. Zaraz potem, po raz pierwszej w swoim �yciu, b�aga� niebiosa o �ask�. Na progu paniki stara� si� j� z siebie zerwa�, ale tysi�ce male�kich w�osk�w wk�u�o si� ju� w jego cia�o. Z�by si� jej teraz pozby� musia�by pokroi� si� �ywcem. Strach i uczucie pal�cego coraz silniej ognia doprowadzi�y go do skraju szale�stwa, zanim wreszcie nie zmusi� si� do logicznego my�lenia. "Najwidoczniej" - zauwa�y�a ze �miechem Jaycee - "jest to nowoczesny odpowiednik w�osienicy i bicza. Kontemplacja, skupienie i cierpienie wzbogacaj� umys� i uszlachetniaj� dusze. Bron, sp�jrzmy prawdzie w oczy: tw�j umys� i dusza wymaga�y powa�nego wstrz�su. Jestem pewna, �e to ci wyjdzie na dobre". - Z�o�liwa dziwka. Zap�acisz mi za to! - Znowu zapukano do drzwi. Wr�ci� nowicjusz. - Mistrzu Haltern. Przykro mi, �e przerywam twoj� dewocje. Kap�an kaza� mi zaprowadzi� ci� do klasy synkretyst�w. - Wcale mi nie przeszkodzi�e�, bo ju� wyrazi�em publicznie me �yczenie. W korytarzu m�ody cz�owiek dotkn�� d�o�mi swego czo�a i powiedzia�: - Mistrzu, mo�esz si� oprze� na mym ramieniu, je�li pragniesz. - Jego wzrok by� przykuty do ko�nierza koszuli wystaj�cego spod peleryny. - Nie. Dzi�kuje. Ruszyli w drog�. Jaycee zapami�tywa�a za Brona ka�dy szczeg� tej drogi. Jego �wiadomo�� by�a wy��czona przez ci�g�y b�l spowodowany koszul�. Nie m�g� si� zmusi� do niczego. Przed drzwiami sali wyk�adowej nowicjusz ponownie przy�o�y� d�onie do czo�a i ulotni� si�. Bron dotkn�� palcami zamka, kt�ry podda� si� po kilku sekundach. Wszed� do laboratorium, gdzie mia� si� odby� pierwszy w jego �yciu wyk�ad synkretyzmu. Tym razem by� naprawd� zaskoczony. Aparaty do nauczania, kt�re tu by�y zgromadzone, musia�y kosztowa� maj�tek. Jego uczniowie, oko�o setki nowicjuszy, byli usadowieni w indywidualnych kom�rkach, maj�cych bezpo�rednie po��czenie z komputerem. St� wyk�adowcy by� ma�ym arcydzie�em my�li technicznej. W tej szczeg�lnej sytuacji, Bron pozwoli swojej pseudoosobowo�ci zapanowa� nad sob�. Usuwaj�c si� ca�kowicie pozwom swoim d�oniom swobodnie biega� po klawiszach i przyciskach. Po jakim� czasie odkry� wreszcie sens tych gest�w, a przyrz�dy wyda�y mu si� mniej tajemnicze. Rozpocz�� sw�j wyk�ad, rozumiej�c s�owa dopiero po ich wypowiedzeniu. Koszula sprawia�a mu taki b�l �e oscylowa� miedzy najbardziej pod�� rozpacz�, a totalnym skupieniem. Jego organizm reagowa� na te agresje przez gigantyczn� erupcje alergiczn�. - Jaycee... ta koszula mnie zabije. Spytaj Andera, jak mog� si� jej pozby�? "Ju� pyta�am, Bron. To niemo�liwe bez interwencji chirurgicznej. W��kna s� czu�e na histamin�. Kiedy reakcja alergiczna powoduje pewne zwi�kszenie si� poziomu histaminy, w��kna odchodz� same". - Na mi�o�� bosk�! Ile czasu to mo�e trwa�? "To zale�y od wytrzyma�o�ci organizmu. Czasami nawet 36 godzin". - Rozumiem - warkn��. - Pyta�a� naszego przyjaciela Andera, ile os�b umiera pod wp�ywem szoku? "Oko�o 10%. Gdyby�my o tym wiedzieli wcze�niej, nie pozwoliliby�my ci tego zak�ada�". - Po czyjej stroni� jest Ander? "Po naszej. Pono�. M�wi, �e wyb�r koszuli odpowiada� dok�adnie jego postaci. Nie docenili�my faktu, �e wi�kszo�� Haltern�w to wariaci". Wyk�ad przeci�gn�� si� do pi�ciu godzin, po kt�rych Bron wr�ci� do celi. Te pi�� godzin pracy prawie odwr�ci�o jego uwag� od cierpienia. Wr�ci� w nier�bstwo z obaw�. Reakcja jego organizmu przybra�a teraz niepokoj�cy obr�t. Mi�nie r�k i n�g sta�y si� sztywne i obola�e. Wydawa�o mu si�, �e spostrzega u siebie pierwsze objawy delirium. Nie mia� wyboru. Wyci�gn�� si� na kamieniu i patrzy� nieruchomymi oczami w otw�r sufitu. Wpatrywa� si� na przemian to w napis: Rado�nie, to w jasno�� s�cz�c� si� przez otw�r, to w przestrze�. Wkr�tce wprowadzi� si� w stan autohipnozy i kiedy zacz�� dostrzega� czarne i bia�e plamy, zapad� wreszcie w sen. "...w ohydnych ciemnicach jakiej� nieludzkiej Inkwizycji, czyj� umys� oszala�..." - Przesta� Jaycee. Co si� sta�o? - Kto� puka, Bron. Dw�ch ludzi. - Bo�e! Nie wytrzymam tego d�u�ej. Wyko�cz� si�, je�eli mnie z tego nie uwolni�. "Doc pracuje bez przerwy nad Anderem, �eby pozna� sk�ad organiczny w��kien. To nie jest takie proste. Biologia Onaris r�ni si� od ziemskiej". Bron stara� si� podnie��. Jego sparali�owane b�lem stawy nie pozwala�y z pocz�tku na jakikolwiek ruch.. Wreszcie uda�o mu si� chwiejnie podej�� do drzwi. M�czy�ni nosili stroje nie przypominaj�ce w niczym jego peleryny lub ubrania nowicjusza. Rodzaj jasnor�owej, sportowej tuniki. - Mistrzu Haltern. Nadesz�a chwila stawienia si� na wieczornym zgromadzeniu. Poddaj�c si� natychmiast syntezie umys� Brona zareagowa� gwa�townie: - Od kiedy panuje zwyczaj eskortowania odbywaj�cych kar�? W s�owach tych zabrzmia�a ca�a nietolerancja Haltern�w. - Kap�an nalega na t� gwarancje dyscypliny duchowej. - Dyscypliny si� nie narzuca. Ona wyp�ywa z g��bi istoty. Kap�an przekracza swoje uprawnienia. P�jd� sam. Przez chwil� stra�nicy byli zmieszani. Bron wykorzysta� to i wyszed� na korytarz zbieraj�c wszystkie si�y. Na pocz�tku pomaga� mu gniew, kt�ry czu� Haltern wobec kontrolowania go w chwili samotno�ci i pr�by moralnej. Wszed�szy do ko�cio�a skierowa� si� prosto wzd�u� g��wnej nawy do �wi�tej Relikwii. Poddaj�c si� niepohamowanemu impulsowi ukl�k� przed o�tarzem na wprost ukrzy�owanego zwierz�cia. Dotkn�� rakami czo�a i przez d�ugie minuty trwa� nieruchomo zanim uda�o mu si� ponownie podnie��. Ale jego sztywne nogi nie wytrzyma�y. Zachwia� si� i stra�nicy podtrzymali go w ostatniej chwili przed upadkiem. Zaci�gn�li go do jednej z alk�w po drugiej stronie, na �cianach kt�rej przymocowane by�y uchwyty przeznaczone do podtrzymywania ofiary za r�ce w chwilach utraty przytomno�ci. Bron zosta� w nie skuty. Up�yn�a ca�a godzina, zanim nadeszli pozostali cz�onkowie zgromadzenia. Wiele razy �wiadomo�� Brona ucieka�a w koszmarny p�sen, Wory niwelowa� dzia�anie czasu. W pewnej chwili ockn�� si� i zobaczy�, �e mistrzowie i nowicjusze zaj�li ju� miejsca w kamiennych �awach. Kap�an ubrany w str�j ceremonialny i dumny jak s�dzia wszed� ostatni. Spojrza� przelotnie na przykutego Brona i rozpocz�� nabo�e�stwo. Uroczyste, d�ugie, z psalmami odpowiedzi wiernych, niezrozumia�ymi zakl�ciami i przysi�gami szalonego dogmatyzmu. Miedzy dwiema dziurami pami�ci Bron stara� si� czasami odczyta� z twarzy obecnych ich my�li uczucia. U wi�kszo�ci wydawa�o mu si� odnale�� zatroskanie i solidarno��. I tylko w nielicznych spojrzeniach dostrzega� ciemny blask sadyzmu, jak u kap�ana. "Bron" - zawo�a�a podniecona Jaycee. "Nadszed� nasz moment. Zbli�aj� si� ci�kie pojazdy. Niszczyciele wejd� za kilka minut". Na potwierdzenie jej s��w echo przynios�o huk bliskiej eksplozji. Kap�an przerwa� modlitw� zaledwie na u�amek sekundy. Druga eksplozja rozbi�a w drzazgi drzwi wej�ciowe. Pocz�tek paniki zosta� natychmiast opanowany przez wej�cie �o�nierzy. Przebiegli przez unosz�cy si jeszcze dym i z zawodow� precyzj� rozwin�li kordon, gotowy do natychmiastowego otwarcia ognia na najmniejszy podejrzany gest. Kap�an przerwa� wreszcie modlitw� i stawi� czo�a sytuacji, kt�rej nie m�g� ju� d�u�ej ignorowa�. - Kim jeste�cie? Czego chcecie? Nie wiecie, �e jest to miejsce �wi�te? Jego g�os, wzmocniony przez sklepienie, by� na�adowany niedowierzaniem i w�ciek�o�ci� wobec takiego gwa�tu na jego �wiecie. - Wezwa� nas tutaj obowi�zek Niszczycieli - powiedzia� dow�dca. - Gdzie jest ten, kt�rego nazywa Anderem Halternem? - Tutaj. Odbywa kar� i zabroni�em mu rozmawia�. - Milcz, stary g�upcze. Ja tutaj wydaje rozkazy. Kr�tka seria rozbi�a dalsze trzy okna. - Niech Haltern poka�e si� nam. Inaczej wycelujemy w inne rzeczy ni� okna. - Ostrzegam was - zagrzmia� kap�an, kt�ry wci�� nie m�g� ca�kowicie pogodzi� si� z ruin� swej �wiata - Pope�niacie �wi�tokradztwo. Wzywam was do opuszczenia tego miejsca. Rozleg� si� pojedynczy wystrza�. Kap�an, trafiony w g�ow�, run�� na ziemie z szybko�ci�, kt�ra odar�a ca�� scen� z dramaturgii. Pod gro�b� broni kto� ze zgromadzonych wskaza� na Brona: - Ander Haltern. Nikt nie podj�� ju� najmniejszej pr�by oporu. Niszczyciele, jak zwykle, byli gotowi strzela�. Dow�dca stan�� przed Bronem i patrzy� zaskoczony na kajdany i zapocon� koszule. - Haltern synkretysta? - To ja. - Co oni z tob� robi�? Chcieli ci� zabi�? Mimo retoryczno�ci pytanie �wiadczy�o o podnosz�cym na duchu rozs�dku. Niszczyciel schyli� si�, otworzy� kajdany i popchn�� Brona do przodu, ale on nie by� w stanie zrobi� nawet kroku. Nogi zgi�y si� pod nim i upad� bezw�adnie na posadzk�. P�wiadom walczy�, �eby si� podnie��, ale r�ce r�wni odm�wi�y mu pos�usze�stwa. Podni�s� g�ow� w stron� drwi�cych oczu �wi�tej Relikwii. - Jaycee... jak... jak do diab�a nazywa si� to zwierz�? "To ziemska zabawka. Przedstawia co�, co nazywano nied�wiedziem". - I wszystkie nied�wiedzie mia�y takie oczy? "Nie. Jakie� dziecko musia�o si� nim zbytnio bawi� i oberwa�o mu guziczki. M�wi si�, �e nale�a� kiedy� do Prospera Halterna, tw�rcy kolonii na Onaris i za�o�yciela Seminarium." - Bo�e! Jaycee! Oni czcz� zabawk�! "Zamknij si� Bron. M�wisz g�o�no! Mo�esz..." Prawie �mia� si�, kiedy w ko�cu zapad� w ciemno��. Rozdzia� VII "Bron, m�wi Doc. S�uchaj uwa�nie. Jeste� teraz na pok�adzie statku Niszczycieli. By�e� nieprzytomny, kiedy ci� przynie�li. S�dz�, �e wprowadzili ci� w hipotermie i �e bada� ci� ich lekarz, i nieszcz�cie jego diagnoza jest z�a. Postanowili zrobi� zastrzyk antyhistaminowy. Trzeba mu za wszelk� cen� przeszkodzi�". - Uda�o si� co� wyci�gn�� z Andera? "Tak. Koszula jest wykonana z crelu. S� to spory grzyb�w rosn�cych na Onaris, kt�re s� paso�ytami ludzkiej sk�ry, jedyn� obron� organizmu jest w�a�nie histamina. Je�li ten idiota obni�y jej poziom, mo�e wywo�a� ich kie�kowanie pod sk�r�, a s� one rozmiar�w ziemskiej wi�ni. Dwie�cie tysi�cy ty nasion dos�ownie rozerwie ci� na strz�py". - Co mi radzisz? "Za wszelk� cen� musisz unikn�� jakiejkolwiek interwencji do czasu, a� koszula sama zacznie odpada�. To twoja jedyna szansa. Jak ona teraz wygl�da?" Bron z trudem podni