3283

Szczegóły
Tytuł 3283
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3283 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3283 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3283 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE POIROT PROWADZI �LEDZTWO (T�umacz: Brygida Kaliszewicz) Gwiazda Zachodu Sta�em w oknie mieszkania Poirota, dla zabicia czasu spogl�daj�c w d�, na ulic�. - Dziwne - zawo�a�em nagle przyt�umionym g�osem. - Co takiego, mon ami? - spokojnie zapyta� Poirot z g��bi wygodnego fotela. - Wyprowad� logiczne wnioski, Poirot, z nast�puj�cych fakt�w. Oto m�oda dama, wspaniale ubrana: imponuj�cy kapelusz, wytworne futro, wolno idzie ulic�, przypatruj�c si� domom woko�o. Nie wie, �e �ledz� j� trzej m�czy�ni i kobieta w �rednim wieku. Teraz do��czy� do nich goniec, kt�ry, gestykuluj�c, wskazuje na dziewczyn� przed nimi. Jaki� dramat si� tu rozgrywa? Czy dziewczyna jest oszustk�, a �ledz�cy przygotowuj�cymi si� do jej aresztowania detektywami? Czy raczej to oni s� z�oczy�cami, kt�rzy spiskuj�, aby zaatakowa� niewinn� ofiar�? Co o tym s�dzi wielki detektyw? - Wielki detektyw, mon ami, jak zwykle wybiera najprostsze rozwi�zanie. Wstaje, aby zobaczy� to na w�asne oczy. - I m�j przyjaciel podszed� do okna, przy kt�rym sta�em. Po chwili rozbawiony da� upust �miechowi. - Jak zwykle zabarwiasz fakty nieuleczalnym romantyzmem. To pani Mary Marvell, gwiazda filmowa. A pod��a za ni� grono wielbicieli, kt�re j� rozpozna�o. I, en passant, m�j drogi Hastings, jest tego ca�kowicie �wiadoma! Roze�mia�em si�. - Zatem wszystko jasne. Ale nie masz na to dowod�w, Poirot. Po prostu j� rozpozna�e�. - En verite! Ale ile razy widzia�e� Mary Marvell na ekranie, mon cher? Zastanowi�em si�. - Chyba oko�o tuzina. - A ja raz! Pomimo to rozpozna�em j�, a ty nie. - Wygl�da teraz zupe�nie inaczej - odpar�em raczej nieprzekonuj�co. - Ach! Sacrel - zawo�a� Poirot. - Czy�by� oczekiwa�, �e b�dzie si� przechadza� ulicami Londynu w kowbojskim kapeluszu na g�owie albo boso, ze zwi�zanymi w�osami, jak wtedy) gdy gra�a irlandzk� dziewczyn�? Koncentrujesz si� na sprawach ma�o istotnych! Przypomnij sobie spraw� tancerki Valerie Saintclair. Wzruszy�em ramionami, lekko poirytowany. - Ale� przesta� si� martwi�, mon ami - powiedzia� Poirot, ju� spokojniej. - Nie ka�dy mo�e by� Herkulesem Poirot! Rozumiem to doskonale. - Doprawdy nie znam nikogo, kto mia�by o sobie r�wnie wysokie mniemanie jak ty! - zawo�a�em na wp� rozbawiony, na wp� poirytowany. - Czeg� chcesz? Kiedy jest si� kim� wyj�tkowym, trudno by� tego nie�wiadomym. Szczeg�lnie gdy inni podzielaj� t� opini�; nawet, o ile si� nie myl�, pani Mary Marvell. - Co? - Bez w�tpienia. W�a�nie tu idzie. - Sk�d o tym wiesz? - To oczywiste. Ulica ta nie nale�y do wybranych, mon ami! Nie mieszka tu �aden wzi�ty lekarz ani dentysta i z pewno�ci� �aden milioner! Natomiast mieszka pewien wzi�ty detektyw. Oui, m�j przyjacielu, to prawda: zaczynam by� w modzie, zaczynam by� dernier cri! Jeden drugiemu m�wi: "Comment? Zgubi� pan z�oty pi�rnik? Musi pan i�� do tego ma�ego Belga. Jest wr�cz zdumiewaj�cy! Ka�dy do niego idzie!". Courez! I przychodz�! T�umnie, mon ami. Z najb�ahszymi problemami. - Na dole zad�wi�cza� dzwonek. - A nie m�wi�em? To pani Marvell. Jak zwykle Poirot mia� racj�. Wkr�tce ameryka�ska gwiazda filmowa zosta�a wprowadzona do naszego pokoju, a Poirot wsta�, aby j� powita�. Mary Marvell niew�tpliwie by�a jedn� z najpopularniejszych aktorek, pojawiaj�cych si� na ekranach kin. Do Anglii przyby�a przed paroma dniami, wraz z m�em, Gregorym B. Rolfem, r�wnie� aktorem filmowym. Pobrali si� przed rokiem w Stanach i by�a to ich pierwsza wizyta w Anglii. Zgotowano im wspania�e przyj�cie. Ludzie oszaleli na punkcie Mary Marvell, jej cudownych stroj�w, futer, bi�uterii, a przede wszystkim na punkcie jednego kamienia, wspania�ego brylantu, kt�ry nazwano na cze�� w�a�cicielki Zachodni� Gwiazd�. Wiele, prawdy i nie tylko, napisano o tym znakomitym klejnocie, kt�ry - o czym donosi�y gazety - zosta� ubezpieczony na astronomiczn� sum� pi��dziesi�ciu tysi�cy funt�w. Wszystkie te szczeg�y przemkn�y mi przez my�l, gdy wraz z Poirotem wita�em nasz� pi�kn� klientk�. Pani Marvell by�a drobna i smuk�a, o w�osach jasno-blond, dziewcz�cym wygl�dzie i niebieskich, szeroko otwartych, niewinnych oczach dziecka. Poirot przysun�� jej krzes�o, a ona, usiad�szy, z miejsca zacz�a m�wi�. - Prawdopodobnie pomy�li pan, �e jestem niem�dra, monsieur Poirot, ale gdy zesz�ego wieczoru lord Cronshaw opowiada� mi, w jak zdumiewaj�cy spos�b wyja�ni� pan tajemnic� �mierci jego bratanka, poczu�am, �e musz� zasi�gn�� pa�skiej rady. Przypuszczam, �e mam do czynienia z g�upim �artem, przynajmniej Gregory tak m�wi, lecz jestem nim �miertelnie przera�ona. Urwa�a, by nabra� tchu. Poirot u�miechn�� si� promiennie i zach�caj�co. - Prosz� kontynuowa�, madame. Pojmuje pani, �e niczego jeszcze nie wiem. - To przez te listy. - Pani Marvell otworzy�a torebk� i wyj�a trzy koperty, kt�re poda�a Poirotowi. Ten przyjrza� si� im uwa�nie. - Tani papier, nazwisko i adres starannie napisane drukowanymi literami. Zobaczmy, co jest w �rodku. - Wyj�� zawarto��. Podszed�em i zajrza�em mu przez rami�. List zawiera� tylko jedno zdanie, starannie napisane drukowanymi literami, takimi jak na kopercie. Brzmia�o tak: Ten wspania�y brylant jest lewym okiem b�stwa i musi powr�ci� na swoje miejsce. Drugi list zawiera� to samo, ale trzeci by� bardziej wymowny: Ostrze�ono ci�. Nie us�ucha�a�. Teraz stracisz brylant. Oba kamienie, b�d�ce lewym i prawym okiem b�stwa, o pe�ni ksi�yca powr�c� na swoje miejsce. Taka jest przepowiednia. - Pierwszy list potraktowa�am jak �art - wyja�ni�a pani Marvell. - Gdy dosta�am drugi, zacz�am si� zastanawia�. Trzeci nadszed� wczoraj i wtedy odnios�am wra�enie, �e sprawa mo�e by� powa�niejsza, ni� mi si� to wcze�niej wydawa�o. - Widz�, �e nie wys�ano ich poczt�. - Nie, zosta�y dor�czone przez Chi�czyka. To mnie w�a�nie przera�a. - Dlaczego? - Poniewa� przed trzema laty Gregory kupi� brylant w San Francisco w�a�nie od Chi�czyka. - Pojmuj�, madame, i� wierzy pani, �e klejnot, o kt�rym w listach mowa, jest... - ...Zachodni� Gwiazd� - doko�czy�a pani Marvell. -W tym rzecz. Gregory pami�ta, �e z kamieniem tym by�a zwi�zana jaka� historia, ale Chi�czyk nie chcia� mu udzieli� �adnych informacji. Gregory m�wi, �e wydawa� si� �miertelnie przera�ony i pozbywa� si� brylantu w straszliwym po�piechu. Za��da� tylko jednej dziesi�tej jego warto�ci. By� to prezent �lubny Grega dla mnie. Poirot skin�� w zamy�leniu g�ow�. - Historia wydaje si� wr�cz niewiarygodnie romantyczna. A jednak kto wie? Hastings, bardzo ci� prosz�, podaj m�j ma�y almanach. Spe�ni�em jego pro�b�. - Voyons - powiedzia� Poirot, odwracaj�c kartki. - Kiedy jest pe�nia ksi�yca? Aha, w najbli�szy pi�tek. To znaczy za trzy dni. Eh bien, madame, prosi pani o rad�: oto ona! Ta belle historie mo�e by� �artem, cho� niekoniecznie musi nim by�. Dlatego radz� zostawi� brylant pod moj� opiek� do soboty. Potem b�dziemy mogli podj�� takie kroki, jakie uznamy za stosowne. Cie� niezadowolenia przemkn�� przez twarz aktorki; odpar�a z widocznym wysi�kiem: - Obawiam si�, �e to niemo�liwe. - Ma go pani ze sob�, hein? - Poirot przygl�da� si� jej uwa�nie. Kobieta przez chwil� si� waha�a, po czym wsun�wszy d�o� za gors sukni, wyci�gn�a d�ugi, cienki �a�cuszek. Pochyli�a si� do przodu i rozlu�ni�a palce. Na jej d�oni le�a� i mruga� na nas uroczy�cie kamie� rzucaj�cy snop bia�ego �wiat�a, przepi�knie oprawiony w platyn�. Poirot westchn�� g��boko. - Epatant! - wymamrota�. - Pozwoli pani? - Wzi�� klejnot do r�ki i obejrza� go dok�adnie, po czym zwr�ci� go jej z lekkim uk�onem. - Wspania�y kamie�, bez skazy. Ach, cent tonnerres! I nosi go pani przy sobie, comme ca! - Ale� nie, naprawd� jestem bardzo ostro�na, monsieur Poirot. Zazwyczaj le�y zamkni�ty w kasetce na kosztowno�ci, z�o�ony w hotelowym sejfie. A tak na marginesie, zatrzymali�my si� w hotelu Magnificent. Dzisiaj wzi�am go ze sob�, aby m�g� pan go zobaczy�. - I zostawi go pani u mnie, n'est-ce pas? Pos�ucha pani rady papy Poirota? - No c�, widzi pan, wygl�da to tak, monsieur Poirot. W pi�tek wyje�d�amy do Yardly Chase, aby sp�dzi� kilka dni z lordem i lady Yardly. Jej s�owa obudzi�y we mnie niejasne wspomnienia. Plotki? Co to w�a�ciwie by�o? Przed paroma laty lord i lady Yardly odwiedzili Stany, m�wiono, �e jego lordowska mo�� nie stroni� od towarzystwa pa�, ale by�o co� jeszcze, jeszcze jakie� plotki, kt�re ��czy�y lady Yardly z gwiazdorem filmowym z Kalifornii... ale� tak! Dotar�o to do mnie w jednej chwili, oczywi�cie, to by� nikt inny, tylko Gregory B. Rolf. - Wyjawi� panu ma�y sekret, monsieur Poirot - ci�gn�a dalej pani Marvell. - Zawarli�my umow� z lordem Yardly. Mamy szans� sfilmowania pewnej sztuki w jego rodowej posiad�o�ci. - W Yardly Chase? - zawo�a�em zaciekawiony. - No tak, przecie� to jedna z atrakcji turystycznych Anglii. Pani Marvell potakuj�co skin�a g�ow�. - Zdaj� sobie spraw�, �e to prawdziwa feudalna siedziba. On jednak ��da dosy� wyg�rowanej ceny i, oczywi�cie, nie wiem jeszcze, czy umowa dojdzie do skutku, ale Greg i ja zawsze lubimy ��czy� przyjemne z po�ytecznym. - Prosz� o wybaczenie, je�eli jestem ma�o poj�tny, madame. Mo�e pani przecie� odwiedzi� Yardly Chase, nie zabieraj�c brylantu ze sob�. W oczach pani Marvell pojawi�o si� przenikliwe, nieugi�te spojrzenie, zadaj�c k�am jej dzieci�cemu wygl�dowi. Nagle sta�a si� o wiele starsza. - Chc� go tam mie�. - Zapewne - powiedzia�em nagle - w kolekcji Yardlych znajduj� si� wspaniale klejnoty, w�r�d nich jaki� olbrzymi brylant. - W tym rzecz - odpar�a kr�tko pani Marvell. Us�ysza�em cichy pomruk Poirota: - Ach, c'est comme ca! - Potem powiedzia� g�o�no, jak zwykle dzi�ki jakiemu� niepoj�temu zrz�dzeniu losu trafiaj�c prosto w sedno (g�rnolotnie nazywa to psychologi�): -Zatem bez w�tpienia jest pani znajom� lady Yardly albo zna j� pani m��? - Gregory pozna� j�, gdy przed trzema laty by�a w Stanach - odrzek�a pani Marvell. Zawaha�a si� przez chwil�, po czym doda�a: - Czy kt�ry� z pan�w przegl�da czasem "Kronik� Towarzysk�?" Zawstydzeni, obaj przyznali�my si� do winy. - Pytam, poniewa� w numerze z tego tygodnia pojawi� si� artyku� o znanych klejnotach, a jest doprawdy niezwyk�y - urwa�a. Wsta�em, podszed�em do stolika w drugim ko�cu pokoju i wr�ci�em z gazet�, o kt�rej mowa, w r�ku. Wzi�a j� ode mnie, znalaz�a wspomniany artyku� i zacz�a g�o�no czyta�: - Do s�ynnych klejnot�w mo�na zaliczy� Gwiazd� Wschodu, brylant b�d�cy w posiadaniu rodu Yardly. Przodek obecnego lorda Yardly przywi�z� go, wracaj�c z Chin, a z klejnotem tym ��czy si� pewna romantyczna historia. G�osi ona, i� kamie� ten by� prawym okiem pos�gu jakiego� b�stwa. Drugi brylant, dok�adnie tej samej wielko�ci i kszta�tu, stanowi� jego lewe oko i jak m�wi legenda, r�wnie� ten klejnot po pewnym czasie zostanie skradziony. "Jedno oko pow�druje na Zach�d, drugie na Wsch�d, a� pewnego dnia spotkaj� si� znowu. Wtedy triumfalnie powr�c� do b�stwa". Zadziwiaj�cym zbiegiem okoliczno�ci wspomnianemu brylantowi odpowiada z opisu kamie� znany jako Gwiazda Zachodu albo Zachodnia Gwiazda. Jest on w�asno�ci� s�awnej gwiazdy filmowej, pani Mary Marvell. Z pewno�ci� por�wnanie tych dw�ch kamieni by�oby interesuj�ce. Urwa�a. - Epatant! - mrukn�� Poirot. - Bez w�tpienia wspania�a romantyczna historia. - Zwr�ci� si� do Mary Marvell: - I nie obawia si� pani, madame? Nie dr�czy pani strach zrodzony z tych przes�d�w? Nie boi si� pani przedstawi� sobie tych dw�ch syjamskich braci? A co b�dzie, je�eli pojawi si� tam jaki� Chi�czyk i w okamgnieniu zabierze je z powrotem do Chin? Ton g�osu mia� kpi�cy, ale wydawa�o mi si�, �e czai si� w nim ukryta nuta powagi. - Nie wierz�, aby brylant lady Yardly by� cho�by w przybli�eniu tak wspania�y jak m�j - odpar�a pani Marvell. -W ka�dym razie zamierzam si� o tym przekona�. Nie wiem, co jeszcze chcia� powiedzie� Poirot, poniewa� akurat wtedy drzwi si� otworzy�y i do pokoju wszed� m�czyzna o imponuj�cym wygl�dzie. Od czubka ciemnej k�dzierzawej czupryny do koniuszk�w eleganckich sk�rzanych but�w nadawa� si� na bohatera romansu. - M�wi�em, �e wpadn� po ciebie. Mary - powiedzia� Gregory B. Rolf - i oto jestem. A zatem co monsieur Poirot my�li o naszym ma�ym problemie? �e to jaki� g�upi �art, tak jak m�wi�em? Poirot u�miechn�� si� do s�awnego aktora. Obaj stanowili zabawny kontrast. - �art albo i nie, panie Rolf - stwierdzi� oschle. - Poradzi�em madame, pa�skiej �onie, aby w pi�tek nie zabiera�a brylantu ze sob� do Yardly Chase. - Zgadzam si� z panem. Te� jej to m�wi�em. Ale sam pan widzi! Jest kobiet� w ka�dym calu i s�dz�, �e nie mo�e znie�� my�li, i� inna kobieta przy�mi j� klejnotami. - Co za absurd, Gregory! - powiedzia�a ostro Mary Marvell. Zaczerwieni�a si� jednak rozgniewana. Poirot wzruszy� ramionami. - Madame, udzieli�em rady. Nie mog� zrobi� niczego wi�cej. C'est fini. K�aniaj�c si�, odprowadzi� ich do drzwi. - Ach, la, la - zauwa�y� wracaj�c. - Historie des femmes! Dobry m�� trafi� w samo sedno, tout de meme, ale nie by� taktowny! Co to, to nie. Podzieli�em si� z nim swoimi niejasnymi wspomnieniami, a on energicznie skin�� g�ow�. - Tak te� my�la�em. Niemniej kryje si� w tym co� dziwnego. Je�eli pozwolisz, mon ami, zaczerpn� nieco �wie�ego powietrza. Prosz�, poczekaj na mnie, nie zabawi� d�ugo. Na wp� drzema�em w fotelu, gdy do drzwi zastuka�a gospodyni, po czym wsun�a przez nie g�ow�, - Jeszcze jedna dama chce si� widzie� z panem Poirotem. M�wi�am jej, �e wyszed�, ale powiedzia�a, �e zaczeka. Wygl�da na przyjezdn�. - Och, niech�e j� pani tu wprowadzi, pani Murchinson. By� mo�e b�d� m�g� jej w czym� pom�c. Chwil� p�niej kobieta wesz�a. Na jej widok serce zabi�o mi �ywiej. Fotografie lady Yardly zbyt cz�sto pojawia�y si� w kronikach towarzyskich, aby mog�a pozosta� nieznana. - Prosz� usi���, lady Yardly - powiedzia�em, przysuwaj�c krzes�o. - M�j przyjaciel Poirot akurat wyszed�, ale z ca�� pewno�ci� wr�ci niebawem. Podzi�kowa�a i usiad�a. Stanowi�a ca�kowite przeciwie�stwo Mary Marvell. Wysoka, ciemnow�osa, o b�yszcz�cych oczach i bladej, dumnej twarzy, ale w k�cikach jej ust czai� si� smutek. Zapragn��em stawi� czo�o zadaniu. Dlaczeg� by nie? W obecno�ci Poirota cz�sto czuj� si� skr�powany, nie przedstawiam si� najkorzystniej. A przecie� ja r�wnie� posiadam wysoce rozwini�t� zdolno�� dedukcji. Odruchowo pochyli�em si� do przodu. - Lady Yardly - powiedzia�em - wiem, dlaczego pani tu przysz�a. Gro�ono pani listownie, ��dano brylantu. Bez w�tpienia trafi�em w sedno. Zaskoczona utkwi�a we mnie wzrok, bledn�c jeszcze bardziej. - Pan wie? - wyszepta�a. - Jakim sposobem? U�miechn��em si�. - Dzi�ki logicznemu wyprowadzaniu wniosk�w. Je�eli pani Marvell otrzyma�a listy z ostrze�eniem... - Pani Marvell? Czy by�a tutaj? - Przed chwil� wysz�a. Tak jak m�wi�em, je�eli do niej jako posiadaczki jednego z dw�ch bli�niaczych brylant�w skierowano seri� pogr�ek, pani, jako w�a�cicielce drugiego kamienia, z pewno�ci� musia�o przytrafi� si� to samo. Widzi pani, jakie to proste. A wi�c mam racj�, pani r�wnie� otrzyma�a takie ostrze�enia? Zawaha�a si�, jak gdyby pod wp�ywem w�tpliwo�ci, czy mo�e mi zaufa�, potem lekko si� u�miechn�a i na znak potwierdzenia skin�a g�ow�. - Istotnie - przyzna�a. - Czy i pani listy zosta�y dor�czone przez Chi�czyka? - Nie, przysz�y poczt�, ale niech�e pan powie: czy i pani Marvell to si� przytrafi�o? Opowiedzia�em jej, co wydarzy�o si� rano. S�ucha�a z uwag�. - Wszystko si� zgadza. Moje listy s� identyczne. To prawda, �e przysz�y poczt�, ale przesycone s� jakim� dziwnym zapachem, czym� w rodzaju kadzide�ka, kt�ry od razu skojarzy� mi si� ze Wschodem. Co to wszystko znaczy? Potrz�sn��em w zadumie g�ow�. - To w�a�nie musimy wyja�ni�. Ma pani ze sob� listy? Mo�liwe, �e dowiemy si� czego� ze stempli pocztowych. - Niestety, zniszczy�am je. Rozumie pan, wtedy my�la�am, �e to g�upi �art. Czy�by jaki� chi�ski gang pr�bowa� odzyska� te brylanty? Wydaje si� to wr�cz niewiarygodne. Kilkakrotnie badali�my okoliczno�ci ca�ego zaj�cia, ale ani o krok nie przybli�yli�my si� do wyja�nienia tajemnicy. W ko�cu lady Yardly wsta�a. - Nie s�dz�, abym jeszcze musia�a czeka� na monsieur Poirota. Mo�e mu pan to wszystko opowiedzie�, prawda? Bardzo panu dzi�kuj�, panie... Zawaha�a si�, wyci�gn�wszy r�k�. - Kapitan Hastings. - Naturalnie! Jaka jestem niem�dra. Jest pan przyjacielem Cavendish�w, nieprawda�? To w�a�nie Mary Cavendish skierowa�a mnie do monsieur Poirota. Kiedy m�j przyjaciel wr�ci�, z przyjemno�ci� opowiedzia�em mu, co si� wydarzy�o podczas jego nieobecno�ci. Wypyta� mnie bardzo dok�adnie o szczeg�y rozmowy i wyczu�em, �e nie by� zadowolony z tego, �e wyszed�. Wydawa�o mi si� r�wnie�, �e nie zawi�� by�a tego powodem. Wesz�o mu w nawyk sta�e umniejszanie moich zdolno�ci i s�dz�, �e czu� si� rozgoryczony, nie znajduj�c tym razem pretekstu do krytyki. W skryto�ci ducha by�em bardzo z siebie zadowolony, chocia� pr�bowa�em ukry� ten fakt, aby go tym nie zirytowa�. Pomimo jego dziwactw by�em bardzo przywi�zany do mego niezwyk�ego ma�ego przyjaciela. - Bien! - powiedzia� w ko�cu, z dziwnym wyrazem twarzy. - Fabu�a si� rozwija. Prosz�, podaj mi z g�rnej p�ki tamten "Wykaz par�w Wielkiej Brytanii". - Przewr�ci� kartki. - Ach, prosz�! "Yardly... dziesi�ty wicehrabia, bra� udzia� w wojnach burskich - ...tout ca n'a pas d'importance... - o�eni� si� w roku 1907 z pann� Maude Stopperton, czwart� c�rk� trzeciego barona Cotteril - ...uhm, uhm, uhm... - ma dwie c�rki urodzone w 1908, 1910 roku... kluby, rezydencje"...Voila, niewiele nam to m�wi. Ale jutro rano zobaczymy si� z milordem! -Co? - Tak. Telefonowa�em do niego. - S�dzi�em, �e umywasz r�ce od tej sprawy? - Nie dzia�am w imieniu pani Marvell, gdy� odrzuci�a moj� rad�. Teraz robi� to dla w�asnej satysfakcji, satysfakcji Herkulesa Poirot! Koniecznie musz� wzi�� w tym udzia�. - I spokojnie dzwonisz do lorda Yardly, aby, nie zwlekaj�c, przyjecha� do miasta tylko dla twojej wygody. Nie b�dzie z tego zadowolony. - Au contraire, je�eli zachowam dla niego jego rodowy brylant, b�dzie mi bardzo wdzi�czny. - Wi�c naprawd� my�lisz, �e kto� go mo�e ukra��? - zapyta�em podniecony. - Jestem tego prawie pewien - odpowiedzia� spokojnie Poirot. - Wszystko na to wskazuje. - Ale jakim sposobem... Poirot powstrzyma� mnie od zadawania dalszych pyta� lekkim ruchem r�ki. - Nie teraz, prosz�. Nie zaprz�tajmy sobie tym my�li. I popatrz na ten "Wykaz par�w Wielkiej Brytanii", jak go od�o�y�e�! Musisz przyzna�, �e teraz ju� najwi�ksze ksi��ki nie stoj� na g�rnej p�ce, drugie co do wielko�ci poni�ej i tak dalej. A to w�a�nie tworzy porz�dek, strategi�, kt�ra, o czym ci cz�sto m�wi�em, Hastings... - Oczywi�cie - powiedzia�em po�piesznie i od�o�y�em ur�gaj�cy poczuciu �adu tom na jego w�a�ciwe miejsce. Lord Yardly okaza� si� typem sportowca, weso�ym, o dono�nym g�osie i bardzo rumianej twarzy, ale �agodnego usposobienia, co stanowi�o niezaprzeczalny urok i r�wnowa�y�o braki w poziomie jego dyspozycji umys�owych. - To nadzwyczajna sprawa, monsieur Poirot. Zupe�nie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Wygl�da na to, �e moja �ona od jakiego� czasu dostaje dziwne listy i �e pani Marvell te� takie dosta�a. Co to wszystko znaczy? Poirot wr�czy� mu egzemplarz "Kroniki Towarzyskiej". - Po pierwsze, milordzie, chcia�bym wiedzie�, czy podane tu informacje s� ca�kowicie prawdziwe. Par wzi�� gazet�. Gdy j� czyta�, twarz mu pociemnia�a ze z�o�ci. - Przekl�te brednie! - parskn�� gniewnie. - Z tym brylantem nigdy nie by�a zwi�zana �adna romantyczna historia. O ile mi wiadomo, zosta� przywieziony z Indii. Nigdy nie s�ysza�em o �adnym chi�skim b�stwie. - A jednak kamie� znany jest pod nazw� Gwiazdy Wschodu. - I co z tego? - zapyta� gniewnie. Poirot u�miechn�� si� nieznacznie, ale nie odpowiedzia�. - Chcia�bym pana prosi�, milordzie, aby w tej sprawie zda� si� pan ca�kowicie na mnie. Je�eli pan to zrobi, mam nadziej�, �e uda mi si� zapobiec katastrofie. - S�dzi pan wi�c, �e co� si� kryje za tymi fantastycznymi historyjkami? - Czy zrobi pan to, o co prosz�? - Oczywi�cie, �e tak, ale... - Bien! Wi�c pozwoli pan, �e zadam mu kilka pyta�. Czy prawa Yardly Chase jest ju� ostatecznie za�atwiona z panem Rolfem? - Och, powiedzia� panu o tym, prawda? Nie, nic jeszcze nie zosta�o ustalone. - Zawaha� si�, ceglastoczerwony kolor jego twarzy przybra� ciemniejszy odcie�. - R�wnie dobrze mog� powiedzie� to bez ogr�dek. Zbla�ni�em si� wielokrotnie, monsieur Poirot, jestem po uszy w d�ugach, ale chc� to zmieni�. Lubi� swoje dzieciaki i chc� wszystko naprawi�, aby�my nadal mogli �y� tam gdzie dotychczas. Gregory Rolf proponuje du�e pieni�dze, wystarczaj�co du�e, abym m�g� znowu stan�� na nogi. Nie chc� si� na to zgodzi�, nie zni�s�bym my�li, �e ca�y ten t�um graj�cy komedi� kr�ci si� po Chase, ale mo�liwe, �e b�d� musia�, chyba �e... - urwa�. Poirot popatrzy� na niego przenikliwie. - Zatem wchodzi w gr� i inna mo�liwo��? Pozwoli pan, �e zgadn�? Sprzeda� Gwiazdy Wschodu? Lord Yardly skin�� g�ow�. - Rzeczywi�cie. Jest w naszej rodzinie od wielu pokole�, ale to nie ma znaczenia. Nie�atwo znale�� na ni� nabywc�. Hoffberg, cz�owiek z Hatton Garden, rozgl�da si� za potencjalnym klientem, ale b�dzie go musia� wkr�tce znale�� albo wszystko zako�czy si� klap�. - Jeszcze jedno pytanie, permettez. Kt�ry wariant popiera lady Yardly? - Och, jest absolutnie przeciwna sprzeda�y brylantu. Wie pan, jakie s� kobiety. Ca�� dusz� aprobuje ten filmowy wyczyn. - Rozumiem - powiedzia� Poirot. Na chwil� zatopi� si� w my�lach, po czym wsta�. - Wraca pan od razu do Yardly Chase? Bien! Prosz� nikomu nie m�wi� ani s�owa - nikomu, to wa�ne, lecz oczekiwa� nas wieczorem. Przyb�dziemy tu� po pi�tej. - Dobrze, cho� nie pojmuj�... - Ca n'a pas d'importance - powiedzia� uprzejmie Poirot. - Chce pan, abym zachowa� dla pana pa�ski brylant, n'est-ce pas? - Tak, ale... - Wi�c prosz� zrobi� tak, jak m�wi�. Skonsternowany szlachcic opu�ci� pok�j. By�o wp� do sz�stej, gdy przyjechawszy do Yardly Chase, pod��ali�my za pe�nym godno�ci szefem domowej s�u�by do starej, wyk�adanej boazeri� sali, w kt�rej na kominku p�on�� ogie�. Naszym oczom ukaza� si� pi�kny widok: lady Yardly z dw�jk� dzieci, ciemnow�osa, dumna g�owa matki pochylona nad dwiema jasnow�osymi. Lord Yardly sta� w pobli�u, u�miechaj�c si� do nich. - Monsieur Poirot i kapitan Hastings - oznajmi� szef domowej s�u�by. Lady Yardly drgn�a i podnios�a wzrok, jej m�� zrobi� kilka niepewnych krok�w, oczami szukaj�c wskaz�wek u Poirota, a ten niewysoki m�czyzna stan�� na wysoko�ci zadania. - Prosz� o wybaczenie! Jeste�my tu dlatego, �e wci�� jeszcze prowadz� dochodzenie w sprawie zleconej mi przez pani� Marvell. Przyje�d�a do pa�stwa w pi�tek, nieprawda�? Wcze�niej jednak chcia�bym zrobi� ma�y rekonesans, aby upewni� si�, czy wszystko odb�dzie si� zgodnie z planem. Chcia�em r�wnie� zapyta�, czy lady Yardly przypomina sobie stemple pocztowe na listach, kt�re otrzyma�a. Lady Yardly, pe�na skruchy, przecz�co potrz�sn�a g�ow�. - Niestety nie. To z mojej strony g�upie, ale widzi pan, przez my�l mi nie przesz�o, �eby potraktowa� je powa�nie. - Zosta�cie panowie na noc! - zaproponowa� lord Yardly. - Och, milordzie, l�kam si�, �e sprawiliby�my panu k�opot. Poza tym zostawili�my nasze baga�e w gospodzie. - Nic nie szkodzi - odpar� lord Yardly. - Po�lemy po nie. Nie, nie, to �aden k�opot, zapewniam pan�w. Poirot pozwoli� wyperswadowa� sobie pomys� sp�dzenia nocy w gospodzie i usiad�szy obok lady Yardly, zacz�� si� zaprzyja�nia� z dzie�mi. Wkr�tce potem wszyscy razem baraszkowali, wci�gn�wszy w to przedtem i mnie. - Vous etes bonne mere - powiedzia� Poirot, wykonuj�c lekki i elegancki uk�on w stron� dzieci, kt�re zabiera�a surowa bona. Lady Yardly ruchem r�ki wyg�adzi�a zmierzwione w�osy. - Ub�stwiam je - powiedzia�a nieco zdyszana. - A one pani�, i nie bez powodu! - Poirot uk�oni� si� znowu. Zad�wi�cza� gong oznajmuj�cy por� zmiany toalety przed obiadem, wstali�my wi�c, aby si� uda� do naszych pokoi. W tej samej chwili pojawi� si� szef domowej s�u�by z telegramem na tacy i podszed� do lorda Yardly. Ten przeprosi� nas kr�tko i otworzy� telegram. Czytaj�c go, wyra�nie zesztywnia�. Z okrzykiem podniecenia poda� go �onie. Potem spojrza� na mego przyjaciela. - Jedn� chwil�, monsieur Poirot, s�dz�, �e powinien pan o tym wiedzie�. To od Hoffberga. S�dzi, �e znalaz� nabywc� na brylant, jakiego� Amerykanina, kt�ry jutro odp�ywa do Stan�w. Dzi� wieczorem przysy�aj� tu kogo�, aby obejrza� kamie�. Psiako��, gdyby transakcja dosz�a do skutku... - S�owa uwi�z�y mu w gardle. Lady Yardly odwr�ci�a si�. Nadal trzyma�a w r�ku telegram. - Wola�abym, aby� go nie sprzedawa�, George - powiedzia�a cicho. - Jest w tej rodzinie od tak dawna. - Urwa�a, jak gdyby czekaj�c na odpowied�, ale gdy nie uzyska�a �adnej, jej twarz nabra�a twardo�ci. Wzruszy�a ramionami. - Musz� si� przebra�. S�dz�, �e powinnam chyba zaprezentowa� "towar". - Z lekkim grymasem na twarzy odwr�ci�a si� w stron� Poirota. - To jeden z najszkaradniejszych naszyjnik�w, jakie kiedykolwiek zaprojektowano! George ci�gle mi obiecywa�, �e ka�e ten kamie� oprawi� inaczej, ale nigdy tego nie zrobi�. - Wysz�a z pokoju. P� godziny p�niej we trzech czekali�my we wspania�ym salonie na �on� gospodarza. By�o ju� kilka minut po godzinie, na kt�r� wyznaczono obiad. Wtem da� si� s�ysze� cichy szelest i lady Yardly ukaza�a si� w drzwiach; promienna posta� w d�ugiej, b�yszcz�cej bia�ej sukni. Wok� szyi skrzy� si� strumyczek ognia. Sta�a tam, jedn� r�k� dotykaj�c naszyjnika. - Zobaczcie, czego si� wyrzekam - powiedzia�a weso�o. Wygl�da�o na to, �e jej z�y humor znik� bez �ladu. - Zaczekajcie panowie, a� w��cz� g�rne o�wietlenie, a b�dziecie mogli napawa� oczy widokiem najszpetniejszego naszyjnika w Anglii. Kontakty znajdowa�y si� tu� za drzwiami. Gdy wyci�gn�a r�k� w ich stron�, zdarzy�a si� rzecz niewiarygodna. Znienacka pogas�y wszystkie �wiat�a, drzwi si� zatrzasn�y, a zza nich da� si� s�ysze� d�ugi przeszywaj�cy kobiecy krzyk. - M�j Bo�e! - zawo�a� lord Yardly. - To by� g�os Maude! Co si� sta�o? Na o�lep rzucili�my si� w stron� drzwi, w ciemno�ci wpadaj�c na siebie. Min�o kilka minut, zanim je znale�li�my. Jaki� widok przedstawi� si� naszym oczom! Lady Yardly le�a�a nieprzytomna na marmurowej posadzce, z purpurowym znakiem na bia�ej szyi w miejscu, gdzie zerwano naszyjnik. Gdy nie maj�c pewno�ci, czy jeszcze �yje, pochylili�my si� nad ni�, otworzy�a oczy. - Chi�czyk - wyszepta�a z trudem - Chi�czyk... boczne wyj�cie. Lord Yardly z przekle�stwem na ustach skoczy� w tym kierunku. A ja za nim. Serce wali�o mi jak m�otem. Znowu Chi�czyk! Boczne wyj�cie, o kt�rym mowa, to ma�e drzwi w k�cie, oddalone od miejsca tragedii nie wi�cej ni� dwana�cie jard�w. Gdy do nich dotarli�my, krzykn��em. Ko�o progu le�a� naszyjnik, z�odziej musia� go najwidoczniej zgubi� podczas panicznej ucieczki. Uradowany rzuci�em si�, aby go podnie��. Zaraz potem wyda�em kolejny okrzyk, kt�ry lord Yardly powt�rzy�. W �rodku naszyjnika by�a olbrzymia dziura. Brakowa�o Gwiazdy Wschodu! - Wszystko jasne - powiedzia�em zdyszany. - To nie by� zwyk�y z�odziej. Zale�a�o mu tylko na tym kamieniu. - Ale jak si� tu dosta�? - Tymi drzwiami. - Zawsze s� zamkni�te. Pokr�ci�em przecz�co g�ow�. - Teraz nie s�. Widzicie pa�stwo - m�wi�c to, otworzy�am je. W tej samej chwili co� lekko opad�o na ziemi�. Podnios�em to. By� to kawa�ek jedwabiu, a jego wz�r nie budzi� �adnych w�tpliwo�ci. Materia� zosta� oderwany od szaty Chi�czyka. - W po�piechu przytrzasn�� go drzwiami - wyja�ni�em. - Za nim! Nie m�g� uciec daleko. Ale na pr�no go szukali�my. W ciemno�ci nocy z �atwo�ci� nam umkn��. Wr�cili�my niech�tnie, a lord Yardly wys�a� lokaja, aby w najwi�kszym po�piechu sprowadzi� policj�. Lady Yardly, kt�rej stosownej pomocy udzieli� Poirot, b�d�cy w takich sytuacjach r�wnie troskliwy jak kobieta, na tyle dosz�a do siebie, �e mog�a opowiedzie� ca�� histori�. - W�a�nie zamierza�am w��czy� g�rne �wiat�o - powiedzia�a gdy od ty�u rzuci� si� na mnie jaki� m�czyzna. Z tak� si�� zerwa� mi z szyi naszyjnik, �e bez tchu upad�am na pod�og�. Le��c, widzia�am, jak ucieka� bocznym wyj�ciem. Potem u�wiadomi�am sobie, �e mia� warkocz i jedwabn� szat� - tak�, jakie nosz� Chi�czycy - ko�cz�c opowie��, wci�� jeszcze dr�a�a. Znowu pojawi� si� szef domowej s�u�by. Powiedzia� cicho do lorda Yardly: - D�entelmen od pana Hoffberga, milordzie. M�wi, �e go pan oczekuje. - Na Boga! - zawo�a� strapiony szlachcic. - Chyba musz� go przyj��. Nie, nie tu, Mullings, w bibliotece. Odci�gn��em Poirota na bok. - S�uchaj no, drogi przyjacielu, nie lepiej wr�ci� do Londynu? - Tak uwa�asz, Hastings? Dlaczego? - No c� - odchrz�kn��em - sprawy nie potoczy�y si� najlepiej, prawda? Mam na my�li to, �e m�wisz lordowi Yardly, by zda� si� na ciebie, a wszystko b�dzie dobrze - i sprz�taj� ci brylant sprzed nosa! - To prawda - odpar� Poirot bardzo zak�opotany. - Nie by� to jeden z moich najwi�kszych triumf�w. Ta ocena wydarze� omal nie pobudzi�a mnie do �miechu, ale nadal obstawa�em przy swojej propozycji. - Nie s�dzisz, �e - przepraszam za wyra�enie - zaprzepa�ciwszy spraw�, by�oby taktowniej natychmiast wyjecha�? - A obiad, bez w�tpienia wy�mienity obiad, kt�ry przygotowa� szef kuchni lorda Yardly? - Och, jakie znaczenie ma obiad? - odpar�em zniecierpliwiony. Poirot wzni�s� r�ce w ge�cie przera�enia. - Mon Dieu! W tym kraju traktujecie sprawy kulinarne z karygodn� wr�cz oboj�tno�ci�. - Jest i inny pow�d, dla kt�rego powinni�my jak najszybciej wr�ci� do Londynu - doda�em. - Jaki, m�j przyjacielu? - Drugi brylant - powiedzia�em, �ciszaj�c g�os. - Brylant pani Marvell. - Eh bien, no i co z tego? - Nie rozumiesz? - Ta nienaturalna u niego t�pota zirytowa�a mnie. Co si� sta�o z jego zwyk�� bystro�ci� umys�u? - Maj� jeden, teraz b�d� chcieli zdoby� drugi. - Tiens! - zawo�a� Poirot, robi�c krok do ty�u i przypatruj�c mi si� z zachwytem. - Za to tw�j m�zg, przyjacielu, pracuje wspaniale! Wyobra� sobie, �e nie pomy�la�em teraz o tym! Ale mamy mn�stwo czasu. Pe�nia ksi�yca jest dopiero w pi�tek. Potrz�sn��em z pow�tpiewaniem g�ow�. Teoria na temat pe�ni ksi�yca nie przekonywa�a mnie ani troch�. Wywar�em jednak wp�yw na Poirota, gdy� natychmiast wyjechali�my, zostawiaj�c lordowi Yardly pisemne wyja�nienie i przeprosiny. Chcia�em od razu jecha� do hotelu Magnificent i opowiedzie� pani Marvell, co si� sta�o, ale Poirot sprzeciwi� si� temu, uparcie twierdz�c, �e rano b�dzie na to wystarczaj�co du�o czasu. Ust�pi�em raczej bez przekonania. Rankiem Poirot okaza� zadziwiaj�co wiele niech�ci do wyj�cia z domu. Zacz��em podejrzewa�, �e pope�niwszy b��d na samym pocz�tku, wyj�tkowo nie mia� ochoty kontynuowa� tej sprawy. W odpowiedzi na moje zarzuty zauwa�y� z godn� podziwu bystro�ci� umys�u, �e szczeg�y wczorajszego wydarzenia w Yardly Chase s� ju� w porannych gazetach, z kt�rych Rolfowie dowiedz� si� tyle samo, ile my mogliby�my im powiedzie�. Ust�pi�em niech�tnie. Jak si� p�niej okaza�o, moje z�e przeczucia nie by�y bezzasadne. Oko�o drugiej zadzwoni� telefon. Odebra� go Poirot. S�ucha� przez kilka chwil, potem z kr�tkim "Bien, j'y serai" od�o�y� s�uchawk� i obr�ci� si� twarz� do mnie. - I co powiesz, mon ami? - Wygl�da� po cz�ci na zawstydzonego, po cz�ci na podekscytowanego. - Skradziono brylant pani Marvell. - Co? - zawo�a�em, zrywaj�c si� na r�wne nogi. - I jak si� ma do tego "teoria pe�ni ksi�yca"? Poirot zwiesi� g�ow�. - Kiedy to si� sta�o? - O ile mi wiadomo, dzi� rano. Ze smutkiem pokr�ci�em g�ow�. - Gdyby� by� mnie pos�ucha�. Widzisz, mia�em racj�. - Na to wygl�da, mon ami - powiedzia� roztropnie Poirot. M�wi�, �e pozory myl�, ale wygl�da, �e tym razem to prawda. Gdy p�dzili�my taks�wk� do hotelu Magnificent, zastanawiaem si� nad sensem ca�ej intrygi. - Ten pomys� z pe�ni� ksi�yca by� ca�kiem zr�czny. Zasugerowano nam, aby�my skoncentrowali si� na pi�tku, i tym samym zapewniono sobie swobod� dzia�ania. Szkoda, �e nie zdawa�e� sobie z tego sprawy. - Ma foi!. - powiedzia� beztrosko Poirot, po kr�tkim okresie za�mienia wr�ci�a mu dawna nonszalancja. - Nie mo�na my�le� o wszystkim! Zrobi�o mi si� go �al. Tak bardzo nienawidzi� wszelkich niepowodze�. - Nie tra� ducha - powiedzia�em, chc�c go pocieszy�. - Nast�pnym razem b�dzie lepiej. W hotelu Magnificent od razu zostali�my wprowadzeni do gabinetu dyrektora. By� tam Gregory Rolf z dwoma lud�mi ze Scotland Yardu. Naprzeciw nich siedzia� poblad�y pracownik hotelu. Gdy weszli�my, Rolf skin�� w naszym kierunku g�ow�. - Dochodzimy do sedna sprawy - powiedzia�. - To wr�cz niewiarygodne. Nie mog� uwierzy�, �e facet mia� taki tupet. Kilka minut wystarczy�o, aby�my zapoznali si� z faktami. Pan Rolf wyszed� z hotelu kwadrans po jedenastej. O wp� do dwunastej jaki� d�entelmen, tak niebywale do niego podobny, �e m�g� bez przeszk�d uchodzi� za niego samego, wszed� do hotelu i za��da� zdeponowanej w sejfie kasetki z bi�uteri�. Pokwitowa� odbi�r, zauwa�aj�c przy tym niedbale: "Wygl�da nieco inaczej ni� m�j zwyk�y podpis, ale skaleczy�em si� w r�k�, wysiadaj�c z taks�wki". Pracownik hotelu u�miechn�� si� i zauwa�y�, �e prawie nie widzi r�nicy. Tamten za�mia� si� wtedy i powiedzia�: "W ka�dym razie niech mnie pan za to nie wpakuje do pud�a. I tak od pewnego czasu dostaj� listy z pogr�kami od jakiego� Chi�czyka, ale najgorsze w tym jest to, �e sam troch� wygl�dam jak Chi�czyk - to przez te oczy". - Przyjrza�em mu si� - powiedzia� pracownik, kt�ry nam to opowiada� - i od razu spostrzeg�em, co ma na my�li. K�ciki oczu wygina�y mu si� ku g�rze, jak u Azjaty. Nigdy wcze�niej tego nie zauwa�y�em. - A niech to diabli... - rykn�� Gregory Rolf, pochylaj�c si� do przodu. - Czy i teraz pan to dostrzega? M�czyzna popatrzy� na niego i odpar�: - Nie, prosz� pana. Nie dostrzegam tego. I rzeczywi�cie, w szczerych br�zowych oczach, kt�re na nas patrzy�y, nie by�o nic orientalnego. Cz�owiek ze Scotland Yardu mrukn��: - Zuchwa�y go��. Spodziewa� si�, �e jego oczy mog� zwr�ci� uwag�, wi�c zdecydowa� si� zagra� va banque, �eby odwr�ci� od siebie podejrzenie. Musia� widzie�, jak pan wychodzi z hotelu, i w�lizgn�� si� do �rodka, jak tylko si� pan oddali�. - A co z kasetk� na bi�uteri�? - spyta�em. - Znaleziono j� w hotelu, na korytarzu. Zabrano tylko jeden klejnot - Gwiazd� Zachodu. Zaskoczeni popatrzyli�my na siebie, ca�a sprawa by�a tak dziwaczna, tak nierzeczywista. Ptlirot �wawo skoczy� na r�wne nogi. - Obawiam si�, �e nie na wiele si� przyda�em - powielili z �alem. - Czy mog� zobaczy� madame? - Jest w szoku - zawo�a� Rolf. - Zatem mo�e m�g�bym zamieni� kilka s��w z panem, mousier? - Naturalnie. Po mniej wi�cej pi�ciu minutach Poirot pojawi� si� znowu. - A teraz, m�j przyjacielu - powiedzia� weso�o - na poczt�! Musz� wys�a� telegram. - Do kogo? - Do lorda Yardly. Wzia� mnie pod rami�, przerywaj�c mi dalsze dociekania. - Chod�, chod�, mon ami. Wiem, co s�dzisz o tej okropni sprawie. Nie wypad�em dobrze. Ty na moim miejscu mo�e by� si� wykaza�. Bien! Przyznaj�. Zapomnijmy o tym i chod�my na lunch. Dochodzi�a czwarta, gdy weszli�my do mieszkania Poirota. Kto� podni�s� si� z krzes�a stoj�cego przy oknie. By� to lord Yardly. Sprawia� wra�enie roztargnionego i by� wymizerowany. - Dosta�em pa�sk� depesz� i natychmiast przyjecha�em. Wie pan, �e by�em u Hoffberga, oni tam nic nie wiedz� ani o tym, aby ich cz�owiek mia� mnie odwiedzi� wczoraj wieczorem, ani o telegramie. Czy s�dzi pan, �e... Poirot wzni�s� do g�ry r�ce. - Prosz� o wybaczenie! To ja wys�a�em telegram i wynaj��em d�entelmena, o kt�rym mowa. Pan? Ale dlaczego? Po co? - wybe�kota� bezradnie szlachcic. - Chcia�em doprowadzi� spraw� do punktu kulminacyjnego - wyja�ni� spokojnie Poirot. - Doprowadzi� spraw� do punktu kulminacyjnego! Bo�e m�j - zawo�a� lord Yardly. - I podst�p si� uda� - powiedzia� weso�o Poirot. - Dlatego, milordzie, z wielk� przyjemno�ci� zwracam panu to! Dramatycznym ruchem wyj�� skrz�cy si� przedmiot. By� to wielki brylant. - Gwiazda Wschodu - wykrztusi� lord Yardly. - Nie pojmuj� jednak... - Nie? - powiedzia� Poirot. - To nie ma znaczenia. Prosz� mi wierzy�, kradzie� brylantu by�a nieunikniona. Obieca�em panu, �e go zwr�c�, i dotrzyma�em s�owa. Musi mi pan pozwoli� na zachowanie mojej ma�ej tajemnicy. Bardzo prosz� przekaza� lady Yardly wyrazy mego najg��bszego szacunku i powiedzie� jej, jak bardzo si� ciesz�, �e mog� zwr�ci� klejnot. Co za beau temps, prawda? Mi�ego dnia, milordzie. I tak �miej�c si� i rozmawiaj�c, ten zdumiewaj�cy ma�y cz�owiek odprowadzi� skonsternowanego szlachcica do drzwi. Wr�ci�, delikatnie zacieraj�c d�onie. - Poirot - powiedzia�em. - Czy�bym ca�kowicie postrada� zmys�y? - Nie, mon umi, ale jeste�, jak zwykle w takich sytuacjach, w stanie umys�owego za�mienia. - Jak zdoby�e� brylant? - Od pana Rolfa. - Od Rolfa? - Mais oui! Listy z pogr�kami. Chi�czyk, artyku� w "Kronice Towarzyskiej", wszystko to zrodzi�o si� w sprytnym umy�le pana Rolfa! Te dwa brylanty, kt�re mia�y by� tak niewiarygodnie podobnie, no c�! Nie istniej�! Naprawd� by� tylko jeden brylant, m�j przyjacielu! Pocz�tkowo w kolekcji rodu Yardly, potem przez trzy lata znajdowa� si� w posiadaniu pana Rolfa. Ten ukrad� go dzi� rano, w czym pomog�a mu odrobina szminki w k�cikach oczu. Och, musz� go zobaczy�, jak gra w filmie, jest prawdziwym artyst�, ce-lui-la! - Ale dlaczego mia�by kra�� sw�j brylant? - spyta�em zaintrygowany. - Z kilku powod�w. Po pierwsze, lady Yardly zaczyna�a si� niepokoi�. - Lady Yardly? - Pojmujesz, �e b�d�c w Kalifornii, cz�sto zostawa�a sama. Jej m�� bawi� gdzie indziej. A pan Rolf by� przystojny i by�o w nim co� romantycznego. Ale au fond jest bardzo przedsi�biorczy, ce monsieur! Umizga� si� do lady Yardly, a potem j� szanta�owa�. Tamtego wieczoru zobligowa�em j� do powiedzenia prawdy i przyzna�a si�. Przysi�ga�a, �e by�a jedynie niedyskretna, i ja jej wierz�. Ale bez w�tpienia Rolf mia� jej listy, a te mo�na r�nie interpretowa�. Przera�ona gro�b� rozwodu i perspektyw� rozstania z dzie�mi, zgodzi�a si� na wszystko. Nie mia�a w�asnych pieni�dzy, pozwoli�a wi�c na zast�pienie prawdziwego kamienia sztucznym. Od razu uderzy�a mnie zbie�no�� w czasie pomi�dzy jej pobytem w Kalifornii a pojawieniem si� Gwiazdy Zachodu. I oto wszystko przebiega pomy�lnie. Lord Yardly zamierza si� ustatkowa�, osi��� w rodowej siedzibie. I wtedy pojawia si� gro�ba sprzeda�y brylantu. Falsyfikat zostanie odkryty. Bez w�tpienia lady Yardly w po�piechu pisze do Gregory'ego Kolta, kt�ry akurat przyjecha� do Anglii. Ten rozwiewa jej obawy, obiecuj�c, �e wszystko za�atwi... i przygotowuje si� do podw�jnego rabunku. W ten spos�b uspokaja lady Yardly, kt�ra mog�aby opowiedzie� o wszystkim m�owi, a to naszemu szanta�y�cie zupe�nie nie by�oby na r�k�, otrzyma�by bowiem pi��dziesi�t tysi�cy funt�w odszkodowania z ubezpieczenia (aha, zapomnia�e� o tym) i nadal mia�by brylant! W tym momencie wkraczam do akcji ja. Zostaje zapowiedziany przyjazd eksperta w dziedzinie brylant�w. Lady Yardly, czego by�em pewien, natychmiast aran�uje napad... i robi to bardzo dobrze! Ale Herkules Poirot dostrzega jedynie fakty. Co si� naprawd� dzieje? Kobieta gasi �wiat�o, zatrzaskuje drzwi, rzuca naszyjnik na pod�og� i krzyczy. Wcze�niej, jeszcze na pi�trze, szczypcami wyrwa�a brylant... - Ale� widzieli�my j� w naszyjniku! - zaoponowa�em. - Z ca�ym szacunkiem, przyjacielu. R�k� zas�oni�a t� jego cz��, gdzie by�o puste miejsce. Wcze�niejsze umieszczenie w drzwiach skrawka jedwabiu by�o dziecinnie proste. naturalnie, gdy tylko Rolf dowiedzia� si� z gazet o napadzie, sam zaaran�owa� ma�� komedi�. A zagra� j� wy�mienicie! - Co mu powiedzia�e�? - zapyta�em �ywo zaciekawiony. Powiedzia�em mu, �e lady Yardly o wszystkim opowiedzia�a m�owi, �e zosta�em upowa�niony do odebrania klejnotu i �e gdybym go nie otrzyma�, zosta�yby podj�te w tej sprawie kroki prawne. I jeszcze kilka innych k�amstewek, kt�re przysz�y mi do g�owy. Zmi�k� od razu! Zastanowie�em si� nad ca�� spraw�. - Wydaje si� to nieco niesprawiedliwe wobec Mary Marvell. Straci�a brylant nie z w�asnej winy. - Te� co�! - brutalnie skomentowa� Poirot. - Dzi�ki temu ma wspania�� reklam�. A to wszystko, na czym jej zale�y, je�eli o ni� chodzi. Co innego ta druga kobieta, ta jest inna. Bonne mere, tres femme! - Tak - powiedzia�em pe�en w�tpliwo�ci, z trudem bowiem przychodzi�o mi podziela� punkt widzenia Poirota na temat kobieco�ci. - Przypuszczam, �e to Rolf wys�a� do lady Yardly te listy. - Pas du tout - powiedzia� �ywo Poirot. - Za porad� Mary Cavendish przysz�a do mnie w nadziei, �e pomog� rozwi�za� jej dylemat. Wtedy dowiedzia�a si�, �e Mary Marvell, kt�r� uwa�a za swego wroga, te� tu by�a, i w�wczas zmieni�a zdanie, skwapliwie korzystaj�c z pretekstu, kt�ry sam, m�j przyjacielu, jej podsun��e�. Zaledwie kilka pyta� wystarczy�o, abym si� zorientowa�, �e to ty powiedzia�e� jej o listach, a nie ona tobie! Ona jedynie skorzysta�a z nadarzaj�cej si� sposobno�ci, jak� jej stworzy�e�. - Nie mog� uwierzy�! - zawo�a�em ura�ony. - Si, si, mon ami, jaka szkoda, �e nie doceniasz psychologii. Powiedzia�a ci, �e zniszczy�a listy? Och, la, la, �adna kobieta nie zniszczy listu, je�eli nie jest to bezwzgl�dnie konieczne. Nawet wtedy, gdy rozs�dniej by�oby to uczyni�. - �wietnie - powiedzia�em, czuj�c, jak ro�nie we mnie gniew. - Zrobi�e� ze mnie sko�czonego g�upca! Od samego pocz�tku! �wietnie, �e pr�bujesz to teraz wyja�nia�. Ale wszystko ma swoje granice! - Sprawia�o ci to tak� przyjemno��, �e nie mia�em serca pozbawia� ci� z�udze�. - To nie w porz�dku. Tym razem posun��e� si� troch� za daleko. - Mon Dieu! Ale� z�o�cisz si� bez powodu, mon ami! - Mam tego do��! Wyszed�em, trzaskaj�c drzwiami. Poirot wystawi� mnie na takie po�miewisko. Przyda mu si� nauczka. Niepr�dko mu wybacz�. Zach�ca� mnie, abym zrobi� z siebie sko�czonego g�upca. Tragedia w Marsdon Manor Na kilku dni wyjecha�em z miasta, a po powrocie zasta�em Poirota w trakcie zamykania spakowanej ju� walizeczki. - A tu bonne heure, Hastings, obawia�em si�, �e nie wr�cisz na tyle szybko, aby mi towarzyszy�. - Zatem wyje�d�asz w zwi�zku z jakim� �ledztwem? Tak, musz� jednak przyzna�, �e na pierwszy rzut oka sprawa nie wygl�da obiecuj�co. The Northern Union Insurance Company poprosi�o mnie, abym zbada� przyczyn� zgonu niejakiego pana Maltraversa, kt�ry kilka tygodni wcze�niej ubezpieczy� si� u nich na wypadek �mierci na niebagateln� sum� pi��dziesi�ciu tysi�cy funt�w. - I? - ponagli�em niezmiernie zainteresowany. - Oczywi�cie, w polisie zawarta by�a stosowna klauzula odno�nie samob�jstwa. W przypadku gdyby je pope�ni� w trakcie trwania ubezpieczenia, pieni�dze nie zosta�yby wyp�acone. Pan Maltravers zosta� nale�ycie przebadany przez lekarza wspomnianego towarzystwa ubezpieczeniowego i chocia� nie by� ju� m�czyzn� w kwiecie wieku, ten uzna� go za ca�kowicie zdrowego. W ubieg�� �rod� jednak, przedwczoraj, cia�o pana Maltraversa znaleziono na terenie posiad�o�ci Marsdon Manor w Essex, a jako przyczyn� i ci podano wylew wewn�trzny. Nie by�oby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie pojawi�y si� ostatnio z�owrogie pog�oski na temat sytuacji finansowej pana Maltraversa i gdyby The Northern Union nie ustali� ponad wszelk� w�tpliwo��, i� zmar�y sta� na skraju bankructwa. Co wi�cej, Maltravers mia� pi�kn�, m�od� �on�, zacz�to wi�c sugerowa�, �e zebra� ca�� got�wk�, jak� posiada�, aby op�aci� polis� na �ycie, spadkobierczyni� tych pieni�dzy uczyni� �on�, po czym pope�ni� samob�jstwo. Tego typu dzia�ania nie s� niczym nadzwyczajnym. W ka�dym razie m�j przyjaciel Alfred Wright, kt�ry jest dyrektorem The Northern Union, poprosi� mnie o zbadanie szczeg��w ca�ej sprawy, ale, jak mu ju� m�wi�em, nie bardzo wierz� w odniesienie sukcesu. Gdyby powodem �mierci by� atak serca, by�bym nastawiony bardziej optymistycznie. Przy ataku serca zawsze mo�na za�o�y�, �e miejscowy lekarz mia� trudno�ci z ustaleniem, na co tak naprawd� umar� pacjent, ale przy wylewie objawy s� dosy� wyra�ne. Masz pi�� minut na spakowanie swoich rzeczy, Hastings, i jedziemy na Liverpool Street. Nieca�� godzin� p�niej wysiedli�my z poci�gu Great Eastern na stacyjce w Marsdon Leigh. Na dworcu dowiedzieli�my si�, �e Marsdon Manor jest oddalony prawie o mil�. Poirot postanowi� i�� pieszo, kroczyli�my wi�c g��wn� ulic�. - Jaki jest plan naszej wyprawy? - zapyta�em. - Najpierw z�o�ymy kr�tk� wizyt� lekarzowi. Ustali�em, �e w Marsdon Leigh jest tylko jeden lekarz, doktor Ralph Bernard. Ach, oto i jego dom. Wspomniany dom by� ma�� will� stoj�c� w g��bi ogrodu. Na mosi�nej tabliczce przymocowanej do furtki widnia�o nazwisko doktora. �cie�k� dotarli�my do budynku i zadzwonili�my do drzwi. Okaza�o si�, �e szcz�cie nam sprzyja. By�a to pora przyj�� doktora i akurat nie mia� pacjent�w. Doktor Bernard by� cz�owiekiem w podesz�ym wieku, przygarbionym, o mile nieokre�lonym sposobie bycia. Poirot przedstawi� si� i wyja�ni�, jaki jest cel naszej wizyty, dodaj�c przy tym, i� w tego rodzaju przypadkach towarzystwa ubezpieczeniowe czuj� si� zobowi�zane do przeprowadzenia szczeg�owego dochodzenia. - Oczywi�cie, oczywi�cie - powiedzia� wymijaj�co doktor Bernard - przypuszczam, �e tak bogaty cz�owiek ubezpieczy� swe �ycie na poka�n� sum�. - S�dzi pan, doktorze, �e by� bogaty? Lekarz sprawia� wra�enie dosy� zaskoczonego. - A nie by�? Mia� dwa samochody, a Marsdon Manor to ca�kiem poka�na posiad�o��, kt�rej utrzymanie wymaga znacznych funduszy, cho� przypuszczam, �e kupi� j� za bezcen. - Je�li si� nie myl�, mia� ostatnio spore straty - powiedzia� Poirot, uwa�nie przypatruj�c si� drzwiom. Doktor jednak tylko potrz�sn�� ze smutkiem g�ow�. - Doprawdy? No c�! W takim razie jego �ona ma szcz�cie, �e istnieje ta polisa na �ycie. To pi�kna i czaruj�ca m�oda istota, cho� okropnie rozstrojona po �mierci m�a. Jeden k��bek nerw�w, biedactwo. Pr�bowa�em jej tego oszcz�dzi�, na ile to by�o mo�liwe, ale oczywi�cie szok musia� by� znaczny. - Czy ostatnio leczy� pan Maltraversa? - Szanowny panie, nigdy go nie leczy�em. - Co takiego? - O ile mi wiadomo, pan Maltravers by� wyznawc� Christian Science1 czy czego� w tym rodzaju. - Ale ogl�da� pan zw�oki? - Naturalnie. Przys�ano po mnie jednego z pomocnik�w ogrodnika. - I przyczyna �mierci nie wzbudza�a �adnych w�tpliwo�ci? - Najmniejszych. Na wargach by�o troch� krwi, ale krwawienie musia�o mie� charakter wewn�trzny. - Czy gdy pan przyszed�, nadal le�a� tam, gdzie go znaleziono? - Tak, nie ruszano cia�a. Le�a� na skraju ma�ej plantacji. Najwyra�niej strzela� do gawron�w, ma�a strzelba na gawrony le�a�a przy nim. Krwotok musia� wyst�pi� nagle. Bez w�tpienia wrz�d �o��dka. - Na pewno nie zosta� zastrzelony, h�? - Szanowny panie! - Prosz� mi wybaczy� - pokornie powiedzia� Poirot. - Ale je�li si� nie myl�, w pewnej sprawie o morderstwo, kt�re mia�o miejsce niedawno, doktor pocz�tkowo stwierdzi� niewydolno�� serca, po czym zmieni� orzeczenie, gdy posterunkowy zauwa�y�, �e przez g�ow� denata przesz�a kula. - Na ciele pana Maltraversa nie znajdziecie panowie �adnej rany postrza�owej - powiedzia� oschle doktor Bernard. - A zatem, panowie, je�eli to wszystko... Zrozumieli�my aluzj�. - Do widzenia, doktorze, i dzi�kujemy, �e zechcia� pan i po�wi�ci� nam sw�j czas. A propos, nie uzna� pan za stosowne wykonania autopsji? - Naturalnie, �e nie. - Doktor zacz�� wykazywa� pierwsze oznaki apopleksji. - Przyczyna �mierci jest bezsporna, a w moim zawodzie unika si� niepotrzebnego zadawania cierpie� rodzinie zmar�ego. - I odwracaj�c si�, zatrzasn�� przed nami drzwi. - I co s�dzisz o doktorze Bernardzie, Hastings? - dopytywa� Poirot, gdy kontynuowali�my w�dr�wk� do Manor. - Stary osio�. - To prawda. Twoje opinie, przyjacielu, na temat ludzkich charakter�w zawsze s� przenikliwe. Spojrza�em na niego zak�opotany, ale odnios�em wra�enie, �e m�wi to zupe�nie powa�nie. Niemniej nag�y b�ysk pojawi� mu si� w oku, po czym doda� przebiegle: - To znaczy, gdy nie chodzi o pi�kn� kobiet�! Popatrzy�em na niego ch�odno. Gdy dotarli�my do rezydencji, drzwi otworzy�a nam pokoj�wka w �rednim wieku. Poirot wr�czy� jej swoj� wizyt�wk� i list do pani Maltravers od towarzystwa ubezpieczeniowego. S�u��ca wprowadzi�a nas do ma�ego saloniku i oddali�a si�, aby powiadomi� pani� domu. Mniej wi�cej po dziesi�ciu minutach drzwi si� otworzy�y i na progu stan�a smuk�a posta� w �a�obie. - Pan Poirot? - zapyta�a dr��cym g�osem kobieta. - Madame! - Poirot, pe�en elegancji, zerwa� si� na r�wne nogi i po�pieszy� w jej kierunku. - Jak�e mi przykro, �e niepokoj� pani� w takiej chwili. Ale sama pani rozumie! Les affaires, one nie wiedz�, co to lito��. Pani Maltravers pozwoli�a, aby j� odprowadzi� do krzes�a. Oczy mia�a zaczerwienione od p�aczu, lecz ta tymczasowa skaza w wygl�dzie nie by�a w stanie ukry� jej niezwyk�ej urody. Mia�a dwadzie�cia siedem albo dwadzie�cia osiem lat, bardzo jasn� cer� i w�osy, du�e niebieskie oczy i pi�kne, pe�ne wargi. - Ma to zwi�zek z polis� mego m�a, prawda? Ale czy musz� by� niepokojona ju� teraz, tak szybko? - Odwagi, madame. Odwagi! Sama pani rozumie, �wi�tej pami�ci m�� pani ubezpieczy� si� na �ycie na niebagateln� sum�, a w takim wypadku towarzystwo ubezpieczeniowe zawsze musi si� upewni� co do kilku szczeg��w. Upowa�ni�o mnie, abym wyst�powa� w jego imieniu. Mo�e by� pani pewna, �e uczyni� wszystko, co w mojej mocy, aby sprawa ta przysporzy�a pani jak najmniej przykro�ci. Czy zechce pani pokr�tce opowiedzie�, co wydarzy�o si� w ubieg�� �rod�? - Przebiera�am si� akurat do podwieczorku, gdy wesz�a pokoj�wka, jeden z ogrodnik�w w�a�nie przybieg� do domu. Znalaz�... G�os jej zamar�. Poirot w ge�cie wsp�czucia wzi�� j� za r�k�. - Rozumiem. Wystarczy. Czy wcze�niej tamtego popo�udnia widzia�a pani m�a? - Nie, nie widzia�am go od lunchu. Posz�am do wsi po znaczki, przypuszczam, �e chodzi� po okolicy. - Strzelaj�c do gawron�w, h�? - Tak, zwykle zabiera� ze sob� ma�� strzelb� na gawrony, s�ysza�am nawet w oddali jeden czy dwa strza�y. - Gdzie jest teraz ta strzelba? - W holu, tak mi si� przynajmniej wydaje. Wyprowadzi�a Poirota z pokoju, znalaz�a i poda�a mu bro�, kt�r� ten pobie�nie obejrza�. - Wystrzelono dwa naboje - zauwa�y�, oddaj�c strzelb�. - A teraz, madame, gdybym m�g� zobaczy�... - Nie chc�c by� niedelikatny, urwa�. - S�u��ca wska�e panu drog� - wymamrota�a, odwracaj�c g�ow�. Pokoj�wka, gdy j� wezwano, zaprowadzi�a Poirota na g�r�. Ja zosta�em z t� �liczn� i nieszcz�liw� kobiet�. Trudno si� by�o zorientowa