3226
Szczegóły |
Tytuł |
3226 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3226 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3226 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3226 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David i Leigh Eddings
Tajemnica
Trzecia cz�� opowie�ci o losach czarodzieja Belgaratha
ROZDZIA� PIERWSZY
Cho� zamordowanie Goreka i niemal ca�ej jego rodziny by�o z g�ry przes�dzone i
konieczne, nadal dr�czy�y mnie wyrzuty sumienia. Mo�e gdybym by� bardziej
czujny, to godzin� czy cho�by p� godziny wcze�niej w�a�ciwie odczyta�bym ten
fragment Kodeksu Mri�skiego i dotarliby�my z Pol do Rivy na czas. Mo�e gdyby Pol
nie droczy�a si� ze mn� tak d�ugo...
Mo�e, mo�e, mo�e. Gdy czasami spogl�dam wstecz na swe �ycie, widz� jedynie d�ugi
sznur �a�osnych "mo�e". Jedno wszak�e mo�e zdecydowanie si� w tym wyr�nia,
pozwala s�dzi�, �e emocjonalnie nie jestem przygotowany do stawienia czo�a
przeznaczeniu. Budzi we mnie poczucie bezsilno�ci i nie podoba mi si� to.
Dr�czy�a mnie my�l, �e powinienem co� zrobi�, zmieni� rezultat. G��b kapu�ciany
mo�e powiedzie�: "Co b�dzie to b�dzie". Ja powinienem by� troch� bardziej
zaradny.
No c�...
Dotarcie do wybrze�y Sendarii zaj�o nam jak zwykle dwa dni. Brand szeroko
otworzy� oczy ze zdumienia, gdy po raz pierwszy postawi�em �agle, nie wstaj�c
nawet z miejsca. To typowa reakcja. Ludzie �wiadomi s� istnienia czar�w, ale na
ich widok baraniej�. Nie wiem, czego on si� spodziewa�. Powiedzia�em mu, co
prawda, �e Polgara pomo�e mi przy �aglach, ale zdawa� chyba sobie spraw� z
sytuacji. Ksi��� Geran mia� zaledwie
sze�� lat i dopiero co wymordowano mu ca�� rodzin� na jego oczach. Potrzebowa�
Pol du�o bardziej ni� ja. Powiedzia�em tak Brandowi tylko dlatego, by uci��
nudn� dyskusj� na temat mo�liwego i niemo�liwego.
Czy kiedykolwiek mieli�cie uczucie, �e to, co si� w�a�nie dzieje, zdarzy�o si�
ju� przedtem? Po prostu tak jest, to rzeczywi�cie prawda. Zak��cenie Celu
wszech�wiata zablokowa�o wszystko w jednym punkcie, czas i wydarzenia po prostu
maszeruj� w miejscu. To mo�e wyja�nia� owe "powt�rzenia", o kt�rych
rozmawiali�my z Garionem. Ja jednak mia�em nie tylko uczucie, �e to ju� si�
wydarzy�o, ale tak�e �e wydarzy si� ponownie. Uczucie to by�o szczeg�lnie mocne,
gdy zbli�ali�my si� do wybrze�y Sendarii.
By� wietrzny, letni poranek i chmury bawi�y si� w chowanego ze s�o�cem. Polgara
i m�ody ksi��� wyszli na pok�ad. Nie by�o szczeg�lnie ciep�o. Pol opieku�czym
gestem przyci�gn�a ch�opca do siebie i otuli�a swym niebieskim p�aszczem. W tym
momencie s�o�ce wychyn�o na chwil� zza chmur. Ten obraz zastyg� w mej pami�ci.
Nadal mog� go przywo�a� z absolutn� wierno�ci� - cho� nie musz� tego robi�. W
ci�gu minionych trzynastu stuleci wielokrotnie widywa�em, jak Polgara, z wyrazem
nieokre�lonego b�lu w oczach, tuli�a do siebie opieku�czo kolejnych jasnow�osych
ch�opc�w. Chronienie ich nie by�o jedynym powodem, dla kt�rego przysz�a na
�wiat, ale z pewno�ci� jednym z najwa�niejszych.
Zarzucili�my kotwic� w zacisznej zatoczce, oko�o pi�ciu mil na p�noc od Camaar,
i przeprawili�my si� na brzeg w szalupie okr�towej.
- Camaar jest tam - powiedzia�em do Branda, wskazuj�c na po�udnie.
- Tak, Prastary, wiem. - Brand by� na tyle dobrze wychowany, by nie obra�a� si�,
gdy kto� zwraca� mu uwag� na rzeczy oczywiste.
- Zbierz za�og� i wracaj do Rivy - poinstruowa�em go. - Ja udam si� do Val Alorn
i opowiem Valcorowi, co si� sta�o. Przy-
puszczam, �e za par� tygodni przyb�dzie ze swoj� flot� po ciebie i twoj� armi�.
Om�wi� to z nim po przybyciu do Val Alorn. Potem rusz� rozm�wi� si� z Drasanami
i Algarami. My�l�, �e dobrze by by�o, aby poszli l�dem, podczas gdy ty i Valcor
po�e-glujecie na po�udnie. Chc� zaatakowa� Nyiss� z dw�ch stron. Prawdopodobnie
dotrzemy tam wszyscy w �rodku lata.
- Dobry czas na wojn� - zauwa�y� ponuro.
- Nie, Brandzie. Nie ma dobrego czasu na wojn�. Ta jednak jest konieczna. Trzeba
przekona� Salmissar�, aby nie wtyka�a nosa w nie swoje sprawy.
- Podchodzisz do tego bardzo spokojnie. - Zabrzmia�o to niemal jak oskar�enie.
- Pozory myl�. Na gniew b�d� mia� czas potem. Teraz musz� zaplanowa� kampani�.
- Do��czysz do nas z Valcorem?
- Jeszcze tego nie zdecydowa�em. W ka�dym razie spotkamy si� w Sthiss Tor.
- A zatem do zobaczenia. - Brand odwr�ci� si� i przykl�k� przed Geranem. -
My�l�, �e nie zobaczymy si� wi�cej, wasza wysoko�� - powiedzia� ze smutkiem. -
�egnaj.
Ch�opiec mia� oczy czerwone od p�aczu, ale wyprostowa� si� i spojrza� swemu
stra�nikowi prosto w twarz.
- �egnaj, Brandzie - powiedzia�. - Wiem, �e mog� polega� na tobie. Zaopiekujesz
si� moim ludem i b�dziesz strzeg� Klejnotu. - Z tego dzielnego ch�opca by�by
dobry kr�l, gdyby sprawy potoczy�y si� inaczej.
Brand wsta�, zasalutowa� i odszed� pla��.
- Wracasz do chaty swej matki? - zapyta�em Pol.
- Nie s�dz�, ojcze. Zedar wie, gdzie to jest, i z pewno�ci� powiedzia� Torakowi.
Nie chc� niespodziewanych go�ci. Mam nadal sw� posiad�o�� w Erat. Zatrzymani si�
w niej, dop�ki nie wr�cisz z Nyissy.
- Dawno tam nie by�a�, Pol - zaprotestowa�em. - Dom pewnie dawno si� ju�
rozpad�.
- Nie, ojcze. Zadba�am o to.
- Sendaria jest teraz innym krajem, Pol, a Sendarowie nawet nie pami�taj�
wacu�skich Arend�w. Porzucony dom wprost zaprasza, by si� do niego wprowadzi�.
Pokr�ci�a g�ow�.
- Sendarowie nawet o nim nie wiedz�. Moje r�e o to zadba�y.
- Nie rozumiem.
- Nie dasz wiary, jak r�ane krzewy potrafi� si� rozrosn��, je�li je troch� do
tego zach�ci�, a ja wok� domu nasadzi�am wiele r�. Zaufaj mi, ojcze. Dom nadal
tam jest, ale nikt go od czasu upadku Vo Wacune nie widzia�. B�d� tam z ch�opcem
bezpieczna.
- By� mo�e, w ka�dym razie jaki� czas. Wymy�limy co�, gdy rozprawi� si� ju� z
Salmissar�.
- Po co go przenosi�, skoro tam jest bezpiecznie?
- Poniewa� trzeba zadba� o ci�g�o�� linii, Pol. A to znaczy, �e powinien si�
o�eni� i mie� syna. Troch� trudno by�oby nak�oni� dziewczyn�, aby przedar�a si�
do niego przez g�stwin� r�anych krzew�w.
- Wyruszasz ju�, dziadku? - zapyta� Geran. Jego twarzyczka mia�a bardzo powa�ny
wyraz. Wszyscy ci mali ch�opcy tak mnie nazywali. Zdaje si�, �e maj� to ju� we
krwi.
- Tak, Geranie - odpar�em. - B�dziesz bezpieczny z cioci� Pol. Ja mam co� do
za�atwienia.
- Przypuszczam, �e nie chcia�by� z tym troch� poczeka�, prawda?
- Co ci chodzi po g�owie?
- Chcia�bym wyruszy� razem z tob�, ale jestem jeszcze za ma�y. Gdyby� m�g�
zaczeka� kilka lat, to by�bym wystarczaj�co du�y, aby w�asnor�cznie zabi�
Salmissar�.
By� prawdziwym Alornem.
- Nie, Geranie. Lepiej sam si� tym zajm� w twoim imieniu. Salmissar� mog�aby
umrze� �mierci� naturaln�, nim by� dor�s�, a tego chybaby�my nie chcieli?
Ch�opiec westchn��.
- Nie, chyba nie - przyzna� niech�tnie. - Ale zadasz jej cios ode mnie, dziadku?
- Masz na to moje s�owo, ch�opcze.
- Tylko mocny - doda� zapalczywie.
- M�czy�ni! - mrukn�a Polgara.
- B�d� z tob� w kontakcie, Pol - obieca�em. - A teraz zmykajcie z tej pla�y. Tu
mo�e kr�ci� si� wi�cej Nyissan.
Tak oto Polgara poprowadzi�a zasmuconego ma�ego ksi�cia w kierunku Medalii i
Erat. Ja za� ponownie zmieni�em posta� i pofrun��em na p�noc, ku Val Alorn.
Od stu siedemdziesi�ciu pi�ciu lat, odk�d Ran Horb II utworzy� kr�lestwo
Sendarii i by�y hodowca rzepy, imieniem Fundor, zosta� wyniesiony na tron,
Sendarowie byli bardzo zaj�ci- g��wnie wyr�bem. Nie pochwala�em tego. Zabijanie
czego�, co �y�o od tysi�cy lat, tylko po to, aby hodowa� rzep�, wydawa�o mi si�
troch� niemoralne. Sendarowie jednak�e mieli we krwi zami�owanie do porz�dku i
wprost uwielbiali proste linie. Je�li budowali trakt i na drodze stan�a im
g�ra, to nigdy nie przy-sz�oby im do g�owy obej�� j�. Po prostu przebijali
tunel. Tolne-dranie zachowuj� si� podobnie. To chyba ca�kiem zrozumia�e.
Sendarowie s� osobliw� mieszanin� wszystkich ras, wi�c powinni mie� w swej
naturze r�wnie� kilka cech tolnedra�skich.
Nie zrozumcie mnie �le. Lubi� Sendar�w. Czasami s� troch� nudni, ale my�l�, �e
to najprzyzwoitsi i najwra�liwsi ludzie na �wiecie. Mieszane pochodzenie zdaje
si� chroni� ich przed obsesjami, kt�re skazi�y inne rasy.
O czym ja m�wi�? Naprawd� nie powinni�cie pozwala� mi na takie dygresje. Nigdy
nie wyjdziemy poza nie, je�li nie b�d� �ci�le trzyma� si� tematu.
Kr�lestwo Sendarii, je�li patrze� na nie z g�ry, przypomina obrus w kratk�.
Przelecia�em nad sto�ecznym miastem Sendar i polecia�em w kierunku jeziora
Seline. Potem by�y g�ry i w ko�cu Sendaria urywa�a si� nagle na Przesmyku
Chereku.
Gdy przelatywa�em nad przesmykiem przez zatok� Che-rek, przetacza�a si� fala
przyp�ywu i Wielki Maelstrom wirowa� rado�nie, usi�uj�c poderwa� z dna g�azy.
Niewiele trzeba, by uszcz�liwi� pr�d.
Potem polecia�em wzd�u� wschodniego wybrze�a p�wyspu, min��em Eldrigshaven i
Trellheim, by w ko�cu dotrze� do Val Alorn.
Val Alorn znajdowa�o si� tam ju� od bardzo dawna. Zdaje mi si�, �e w tamtej
okolicy by�a wioska, jeszcze nim Torak roz�upa� �wiat, w wyniku czego powsta�a
zatoka Cherek. Chereko-wie postanowili zrobi� z niej prawdziwe miasto, gdy
podzieli�em Alori�. Cherek musia� czym� zaj�� sw�j umys�, by nie my�le� o tym,
�e pozbawi�em go wi�kszo�ci kr�lestwa. Je�li mam by� zupe�nie szczery, to zawsze
uwa�a�em Val Alorn za troch� ponure miejsce. Niebo nad p�wyspem Cherek jest
niemal zawsze pochmurne i szare. Czy musieli budowa� miasto z r�wnie szarego
kamienia?
Wyl�dowa�em na po�udnie od miasta i obszed�em je, by dosta� si� do g��wnej
bramy, wychodz�cej na port. Potem pow�drowa�em w�skimi ulicami, na kt�rych nadal
w ocienionych miejscach le�a�y zwa�y brudnego �niegu. W ko�cu dotar�em do pa�acu
i zosta�em wpuszczony. Kr�la Valcora znalaz�em w wielkiej sali tronowej na
libacji ze swymi dworzanami. Przez wi�kszo�� czasu sala tronowa kr�lestwa
Sendarii przypomina�a piwiarni�. Na szcz�cie przyby�em oko�o po�udnia i Valcor
jeszcze nie zd��y� si� spi� do nieprzytomno�ci. Zachowywa� si� ha�a�liwie, ale
to nie by�o niczym nadzwyczajnym. Cherekowie, pijani czy trze�wi, zawsze byli
ha�a�liwi.
- O, Belgarath! - zawo�a� do mnie z tronu - chod�, przy��cz si� do nas!
Valcor by� krzepkim, ciemnow�osym m�czyzn� z krzaczast� brod�. Podobnie jak u
wielu nadmiernie umi�nionych m�czyzn, kt�rych zna�em, mi�nie zmieni� si� w
t�uszcz, gdy dopadnie go wiek �redni. Nie by� w zasadzie gruby, ale wyra�nie si�
o to stara�. Mimo �e by� kr�lem, mia� na sobie poplamiony piwem, wie�niaczy
cha�at.
Min��em palenisko p�on�ce na �rodku sali i podszed�em do tronu.
- Wasza wysoko�� - powita�em go, zachowuj�c pozory. -Musimy porozmawia�.
- Kiedy tylko zechcesz, Belgaracie. Przysu� sobie sto�ek i pocz�stuj si� piwem.
- Na osobno�ci, Valcorze.
- Nie mam �adnych tajemnic przed moimi jarlami.
- Za chwil� b�dziesz mia�. D�wignij sw�j ty�ek, Valcorze, i chod�my tam, gdzie
b�dziemy mogli pogada�.
Kr�l wygl�da� na nieco zaskoczonego.
- M�wisz powa�nie?
- Chodzi o wojn�. - Starannie wybra�em s�owo. To jedno z nielicznych s��w, kt�re
potrafi� przyci�gn�� uwag� podpitego Alorna.
- Wojna? Gdzie? Z kim?
- Powiem ci, gdy b�dziemy sami.
Kr�l wsta� i poprowadzi� mnie do pobliskiego pokoju.
Reakcja Valcora na wie�ci, kt�re przynios�em, by�a ca�kiem do przewidzenia.
Troch� trwa�o, nim uda�o mi si� go przekona�, by przesta� przeklina�, r�ba�
meble swym d�ugim mieczem i wys�ucha� mnie.
- Ruszam dalej na rozmowy z Radekiem i Cho-Ramem. Przygotuj flot� i zwo�aj
klany. Wr�c� lub zawiadomi� ci�, kiedy rusza�. Po drodze na po�udnie b�dziesz
musia� zahaczy� o Wysp� Wiatr�w, aby zabra� Branda i Rivan.
- Sam rozprawi� si� z Salmissar�.
- Nie. Salmissar� obrazi�a ca�� Alori� i ca�a Aloria na to odpowie. Nie chc�,
aby� obrazi� Branda, Radeka i Cho-Rama, bior�c sprawy w swoje r�ce. Masz zadanie
do wykonania, wi�c
lepiej wytrze�wiej i bierz si� do roboty. Ja ruszam do Boktoru. Wr�c� za kilka
tygodni.
Do Boktoru dotar�em tu� przed �witem nast�pnego dnia. Poniewa� w pobli�u by�o
niewielu ludzi, wyl�dowa�em na blankach pa�acu kr�la Radeka. Wartownik pe�ni�cy
tam stra� by� wyra�nie zaskoczony, gdy zobaczy� mnie w miejscu, kt�re w�a�nie
min��.
- Musz� porozmawia� z kr�lem - powiedzia�em. - Gdzie jest?
- My�l�, �e jeszcze �pi. Kim jeste�? Jak si� tu dosta�e�?
- Czy imi� Belgarath co� ci m�wi? Wartownik ze zdumienia otworzy� usta.
- Zamknij g�b� i zaprowad� mnie do Radeka - rzek�em. Mia�em ju� do��
rozdziawiania buzi na widok mojego po�piechu.
Kr�l Radek chrapa�. Kr�lewskie pos�anie by�o solidnie wymi�te, podobnie jak
kr�lewska kochanka, piersiasta panna, kt�ra na m�j widok natychmiast skry�a si�
pod ko�dr�. Rozsun��em zas�ony i odwr�ci�em si� do kr�la.
- No dobra, Radeku - wrzasn��em. - Wstawaj!
Kr�l wyba�uszy� na mnie oczy. By� m�ody, szczup�y, wysoki, o zdecydowanie
haczykowatym nosie. Nosy Drasan z jakiej� przyczyny przybieraj� najr�niejsze
formy. Nos Silka jest tak ostry, �e przypomina bociani dzi�b, a m�� Porenn mia�
ma�y, sp�aszczony nos, niewiele wi�kszy od guzika. Nie mia�em okazji przyjrze�
si� noskowi m�odej damy zagrzebanej pod ko�dr�. Szybko znikn�a, a mnie bardziej
interesowa�y inne sprawy.
- Dzie� dobry, Belgaracie - powita� mnie kr�l Drasni z niezm�conym spokojem. -
Witaj w Boktorze. - Na szcz�cie by� inteligentny i nie tak pobudliwy jak
Valcor, wi�c nie traci� czasu na wymy�lanie nowych przekle�stw na wie�� o tym,
co wydarzy�o si� w Rivie. Oczywi�cie nie wspomnia�em o tym, �e ksi��� Geran
prze�y� masakr� na pla�y. Nikt poza Brandem nie musia� o tym wiedzie�.
- Co z tym zrobimy? - zapyta�, gdy sko�czy�em.
- Pomy�la�em, �e mogliby�my wsp�lnie z�o�y� wizyt� w Ny-issie i uci�� sobie
pogaw�dk� z Salmissar�.
- Nie ma sprawy.
- Valcor szykuje swoj� flot�, po drodze na po�udnie zabierze Rivan. Ile twoi
pikinierzy potrafi� przej�� w ci�gu dnia?
- Dwadzie�cia lig, je�li pow�d jest dostatecznie wa�ny.
- Jest. Zbierz, ich i niech ruszaj�. Id� przez Algari� i G�ry Tolnedry, ale
trzymaj si� z dala od Maragoru. Nadal jest nawiedzony. Niewielki by�by po�ytek z
twoich pikinier�w, gdyby postradali zmys�y. Porozmawiam z Cho-Ramem. Do��czy do
ciebie w drodze na po�udnie. Znasz Beldina?
- S�ysza�em o nim.
- To karze� z garbem na plecach i paskudnym charakterem. Nie przegapisz go.
Je�li wr�ci z Mallorei, nim dotrzesz do Doliny, p�jdzie z tob�. St�d do Sthiss
Tor jest pi��set lig. Powiedzmy, �e dotarcie do wschodniej granicy Nyissy zajmie
ci dwa miesi�ce. Nie guzdraj si�. Jesieni� zaczyna si� tam pora deszczowa. Nie
mam ochoty ugrz�zn�� na mokrad�ach.
- �wi�ta racja.
- Potrafi� utrzymywa� z Beldinem kontakt, wi�c b�dziemy mogli koordynowa�
dzia�ania. Chc� uderzy� na Nyiss� jednocze�nie z dw�ch stron. Lepiej, �eby zbyt
wielu Nyissan nie uciek�o. Nie zabij jednak wszystkich. Przez to Issa by�by
r�wnie nieszcz�liwy jak Mara. Nie trzeba nam kolejnej wojny pomi�dzy Bogami.
- Przecie� Issa pozwoli� Salmissarze zabi� Goreka, prawda?
- Nie, nie pozwoli�. On �pi, wi�c nie ma poj�cia, co robi Salmissar�. B�d�
bardzo ostro�ny Radeku. Issa to B�g-W��. Je�li go obrazisz, mo�esz po powrocie
zasta� Drasni� pe�n� jadowitych w��w. Zbierz swoich pikinier�w i ruszaj na
po�udnie. Ja musz� rozm�wi� si� z Cho-Ramem.
Ruszy�em do drzwi.
- Powiedz dziewczynie, �e mo�e ju� wyj��, Radeku - rzuci�em przez rami�. - Udusi
si�, je�li zbyt d�ugo b�dzie siedzie� pod ko�dr�. - Przystan��em. - Nie s�dzisz,
�e czas ju� sko�czy� z tymi zabawami? - zapyta�em.
- S� nieszkodliwe, Belgaracie.
- Dop�ki nad tym panujesz. Chyba pora, �eby� si� o�eni� i ustatkowa�.
- Jeszcze przyjdzie na to czas - odpar�. - Teraz mam spraw� do za�atwienia w
Nyissie.
Polecia�em na po�udnie, do Algarii. Znalezienie Cho-Rama zaj�o mi tylko dwa
dni. W�dz Wodz�w Klan�w Algarii by� ju� stary, w�osy i brod� mia� niemal tak
bia�e jak ja. Pomimo to woleliby�cie nie wchodzi� mu w drog�. Wiek w
najmniejszym stopniu nie spowolni� jego r�ki. Szczerze wierz�, �e potrafi�by
obci�� cz�owiekowi uszy tak szybko, �e ten przez ca�y dzie� nie zauwa�y�by ich
znikni�cia
Spotkali�my si� w jednym z owych dom�w na ko�ach, zaprojektowanych jeszcze przez
Algara, wi�c nikt nam nie przeszkadza�. Byli�my z Cho-Ramem s�siadami i starymi
przyjaci�mi, wi�c nie musia�em terroryzowa� go tak jak Valcora czy Ra-deka.
Wys�ucha� uwa�nie mojej opowie�ci o zamordowaniu Goreka i tego, co zamierzamy
uczyni� w tej sprawie.
Gdy sko�czy�em, opar� si�, a� zachrz�ci�a jego kurtka z ko�skiej sk�ry.
- Naruszymy terytorium Tolnedry - zauwa�y�.
- Nie ma na to rady - powiedzia�em. - Kto� nam�wi� do tego Salmissar� i chc�
dowiedzie� si�, kto to, nim nabierze rozp�du.
- Mo�e to Ctuchik?
- Mo�liwe. Zobaczmy, co Salmissara ma do powiedzenia, nim zaczniemy obl�enie
Rak Cthol. Radek powinien wkr�tce dotrze�. Po��czcie si�y, gdy tu dotrze. Ja
ruszani do Doliny. Je�li Beldin wr�ci� z Mallorei, to wy�l� go z wami. Je�li
nie, przy�l� bli�niak�w. Je�li kryje si� za tym Ctuchik i nadal jest w Nyissie,
to b�dzie wam potrzebny kto� do odpierania jego atak�w.
My�l�, �e b�dzie lepiej, je�li wyrusz� z Valcorem i Brandem. Ri-yanie s�
rozw�cieczeni, a sam wiesz, jacy s� Cherekowie. W�dz u�miechn�� si�.
- O tak - przyzna�. - Ca�y �wiat wie, jacy s� Cherekowie.
- Zbierz swoje klany, Cho-Ramie. Radek powinien wkr�tce do��czy�. Je�li b�dziesz
musia�, wyprzed� jego piechot�. Chc� dotrze� do Sthiss Tor przed rozpocz�ciem
pory deszczowej.
- Zdaj� sobie z tego spraw�, Prastary. Bardzo trudno konno brodzi� w deszczu
przez mokrad�a.
Potem wyruszy�em do Doliny.
Szcz�cie nadal mi dopisywa�o, poniewa� dwa dni wcze�niej Beldin wr�ci� z
Mallorei. Kocha�em bli�niak�w, ale byli zbyt delikatni do tego, co planowa�em w
Nyissie. Beldin, gdy by�o trzeba, potrafi� by� odpowiednio niedelikatny.
Pozwol� sobie w tym miejscu na szczero��. Niezaprzeczalnie w�ciek�o�� mnie
ogarn�a z powodu zamordowania Goreka i jego rodziny. W ko�cu to byli moi
krewni, ale przygotowywana przeze mnie kampania mia�a niewiele wsp�lnego z
zemst�, za to du�o z rozmy�lnym stosowaniem przemocy. Sprawy na �wiecie
wystarczaj�co si� ju� skomplikowa�y i bez wtr�cania si� Nyissan do polityki
mi�dzynarodowej. Mieli dost�p do zbyt wielu trucizn i narkotyk�w, jak na m�j
gust, wi�c najazd Alorn�w na te mokrad�a mia� przekona� W�owy Lud, aby siedzia�
w domu i pilnowa� w�asnego nosa. Zdaje si�, �e powiedzia�em o sobie kilka
niepochlebnych rzeczy, ale na to nie ma ju� rady.
- A co zrobisz, je�li Murgowie r�wnie� zdecyduj� si� w��czy� do zabawy? -
zapyta� mnie Beldin, gdy przedstawi�em mu sw�j plan.
- Nie s�dz�, aby�my musieli si� tym martwi� - odpar�em z przesadnym
przekonaniem. - Ctuchik kontroluje Cthol Mur-gos bez wzgl�du na to, kto zasiada
na tronie w Rak Goska, a Ctuchik wie, �e nie nadszed� jeszcze czas konfrontacji
z Alornami. Wiele musi si� jeszcze wydarzy�, nim do tego dojdzie. -Wpatrywa�em
si� chwil� chmurnie w pod�og� wie�y Beldina. -Trzymaj si� jednak lepiej z dala
od terytorium Murg�w, tak dla bezpiecze�stwa.
- Masz szczeg�lne poj�cie o "bezpiecze�stwie", Belgara-cie. Je�li nie mog�
przej�� przez Cthol Murgos, to b�d� musia� i�� przez Tolnedr�, a to nie bardzo
spodoba si� legionom.
- Nim wr�c� do Val Alorn, zahacz� o Tol Honeth. Vorduvia-nie ponownie doszli do
w�adzy, ale Ran Vordue I jest na tronie dopiero od roku. Porozmawiam z nim.
- Niedo�wiadczeni ludzie pope�niaj� b��dy, Belgaracie.
- Wiem, ale zwykle wahaj� si�, nim je pope�ni�. Zd��ymy sko�czy� w Nyissie, nim
on si� zdecyduje.
Beldin wzruszy� ramionami.
- To twoja wojna. Do zobaczenia w Sthiss Tor.
Polecia�em zatem do Tol Honeth i uda�em si� do pa�acu imperatora. Wedle pewnych
sfa�szowanych dokument�w by�em specjalnym wys�annikiem kr�l�w Alorii i
natychmiast zosta�em wpuszczony przed oblicze imperatora.
Imperator Ran Vordue I z Trzeciej Dynastii Vorduvia�skie j by� m�odzie�cem o
g��boko zapadni�tych oczach i ko�cistej twarzy. Siedzia� na marmurowym tronie i
na ramiona narzucono mu tradycyjny z�ocisty p�aszcz.
- Witamy w Tol Honeth, Prastary - powita� mnie. Mia� og�lne poj�cie o tym, kim
by�em, ale podobnie jak wi�kszo�� Tol-nedran uwa�a� moje imi� za rodzaj tytu�u
szlacheckiego.
- Darujmy sobie grzeczno�ci i przejd�my do rzeczy, Ranie Vordue - powiedzia�em.
- Nyissanie zamordowali Kr�la Rivy i Alornowie przygotowuj� ekspedycj� karn�.
- Co? Czemu mi o tym nie powiedziano?
- W�a�nie to uczyni�em. Z technicznego punktu widzenia zostan� naruszone twoje
granice. Stanowczo radz� ci przej�� nad tym do porz�dku dziennego. Alornowie s�
w wojowniczym nastroju. Maj� spraw� do za�atwienia z Nyissanami, ale je�li twoje
legiony wejd� im w drog�, to przestaniesz mie� armi�. Algarowie i Drasanie
pomaszeruj� na po�udnie przez G�ryTol-nedra�skie. Udaj, �e ich nie widzia�e�.
- Czy nie mo�na tego za�atwi� bez wojny? - zapyta� do�� p�aczliwym g�osem. - Mam
do swej dyspozycji wielu bardzo dobrych negocjator�w. Mogliby nak�oni�
Salmissar� do wyp�acenia reparacji.
- Obawiam si�, �e nic z tego, wasza wysoko��. Wiesz, jacy s� Alornowie.
P�rodki ich nie zadowol�. Po prostu nie mieszaj si� do tego.
- A nie mog� twoi Alornowie przej�� przez terytorium Murg�w? Jestem nowy na
tronie, Belgaracie. Je�li nie podejm� jakich� dzia�a�, zostan� uznany za
s�abeusza.
- Wy�lij listy protestacyjne do alornskich kr�l�w. Nak�oni�, aby przeprosili
ci�, gdy ju� b�dzie po wszystkim. - Wtem przyszed� mi do g�owy pewien pomys�. -
Mam my�l. Je�li chcesz zachowa� si� po m�sku i wywrze� wra�enie na Honethach i
Horbitach, to wy�lij swoje legiony na po�udniow� granic� i zamknij j�. Nie
pozw�l jej nikomu przekroczy�.
Spojrza� na mnie spod oka.
- Bardzo sprytne, Belgaracie - powiedzia�. - Wykorzystujesz mnie, prawda? Je�li
zamkn� granic�, ty nie b�dziesz musia� tego robi�.
U�miechn��em si� do niego szeroko.
- B�dziesz musia� podj�� jakie� kroki, Ranie Vordue. Sytuacja polityczna tego
wymaga. Honethowie zaczn� nazywa� ci� Ranem Vordue Tch�rzem Podszytym, je�li
twoje legiony nie pomaszeruj� w jakim� kierunku. Gwarantuj� ci, �e Alornowie nie
przekrocz� tej granicy. Inne wielkie rody uznaj� zapewne, �e to pokaz twej si�y
ich przed tym powstrzyma�. W ten spos�b obaj dostaniemy to, czego chcemy.
- Przechytrzy�e� mnie, starcze.
- Wiem - odpar�em. - Jednak wszystko zale�y od ciebie. Wiesz, co si� wydarzy, i
wiesz, co najlepiej w tej sytuacji uczyni�. Jeszcze jedno. Kto jest najbardziej
zaanga�owany w handel z Nyiss�?
- Honethowie - odpar� kr�tko. - Siedz� w tym po uszy. Zainwestowali tam miliony.
- Potem na jego twarzy powoli pojawi� si� diaboliczny u�miech. - Ekonomiczna
ruina Nyissy doprowadzi Honeth�w na skraj bankructwa, zdajesz sobie z tego
spraw�.
- Wielka szkoda, nieprawda�? Widzisz, Ranie Vordue? Nie ma tego z�ego, co by na
dobre nie wysz�o. Trzeba tylko si� o to zatroszczy�. No c�, obaj mamy sprawy do
za�atwienia, wi�c nie b�d� ci d�u�ej zawraca� g�owy. Przemy�l to. Jestem pewny,
�e podejmiesz w�a�ciw� decyzj�. - Potem sk�oni�em si� dla formy i zostawi�em go
z my�lami.
Znad Wielkiego Morza Zachodniego nadci�gn�a kolejna wiosenna burza i z impetem
uderzy�a na wybrze�e, wi�c powr�t do Val Alom zaj�� mi prawie tydzie�. Nim tam
dotar�em,Valcor zebra� swoj� flot� i zgromadzi� armi�. Skontaktowa�em si� z
Beldinem. Zapewni� mnie, �e Algarowie i Drasanie po��czyli swe si�y przy
algarskiej twierdzy i maszeruj� na po�udnie. Wszystko zdawa�o si� przebiega�
zgodnie z planem, wi�c wypu�ci�em Valcora i jego walecznych wojownik�w.
Burza w ko�cu min�a i po�eglowali�my z Val Alorn pod czystym b��kitnym niebem.
Chwil� napi�cia prze�y�em, gdy przep�ywali�my przez Przesmyk Chereku, ale poza
tym podr� na Wysp� Wiatr�w up�yn�a bez wi�kszych zak��ce�.
Wzruszaj�ce by�o spotkanie Valcora z Brandem. Brand straci� swego kr�la, a
Valcor bratniego alornskiego monarch�. Val-cor zaproponowa� wypicie kilku kufli
za jego pami��, ale zdecydowanie si� temu sprzeciwi�em.
- Czas nagli, panowie - o�wiadczy�em szorstko. - Radek i Cho-Ram s� ju� w G�rach
Tolnedra�skich, a do uj�cia Rzeki W�a daleka droga. Popijemy sobie po wojnie.
Zaokr�tujcie Ri-van i ruszajmy.
Po�eglowali�my na po�udnie. Min�li�my Arendi�,Tolnedr� i zarzucili�my kotwic� u
uj�cia Le�nej Rzeki. Z kilku powod�w RanVordue post�pi� zgodnie z moj� sugesti�
i jego legiony patrolowa�y p�nocny brzeg rzeki.
Czekali�my tam kilka dni. Od delty Rzeki W�a dzieli� nas rzut kamieniem. Nie
chcia�em jednak obudzi� czujno�ci Nyis-san, rzucaj�c kotwic� na ich
przybrze�nych wodach. Czeka�em, aby Radek i Cho-Ram zaj�li wyznaczone pozycje.
Rankiem, trzeciego dnia, gdy wyszed�em na pok�ad, w g�owie rozleg� mi si�
dono�ny g�os Be�dina.
- Belgaracie! Wsta�e�?
- Nie krzycz. S�ysz� ci�.
- Jeste�my na miejscu, ale daj drasa�skim pikinierom dzie� wytchn��. Ostro ich
gnali�my przez g�ry.
- Dotarcie do uj�cia Rzeki W�a i tak zajmie nam par� dni. Trzymaj si� z dala od
granicy tolnedra�skiej. Ran Vordue uszczelni� j�, wi�c nie trzeba nam �adnych
incydent�w z legionami.
- Jak go do tego nam�wi�e�?
- Wskaza�em mu na pewne korzy�ci z tego p�yn�ce. Wy�lij si�y uderzeniowe na
po�udnie, by zablokowa� wszystkie drogi ucieczki. Ja zrobi� to samo z tej
strony, a gdy kolumny spotkaj� si�, b�dziemy mogli zaczyna�.
- Dobrze.
Mniej wi�cej w ten spos�b to za�atwili�my. Pierwszy przyznam, �e tolnedra�skie
legiony by�y bardzo u�yteczne, cho� tak naprawd� nic nie robi�y, poza staniem na
granicy.
Nyissanie zawsze wierzyli, �e d�ungle ich ochroni�. Tym razem si� mylili.
Pikinierzy Radeka niemal wyzion�li ducha, ale dotarli do Nyissy przed nastaniem
pory deszczowej. Mokrad�a by�y prawie wyschni�te, a drzewa suche. Nyissanie
schronili si� w lasach, a my po prostu je podpalili�my. S�ysza�em, �e ogromna
chmura dymu, kt�ra pop�yn�a na p�noc, bardzo zaniepokoi�a Honeth�w. Niemal
czuli zapach swych p�on�cych pieni�dzy. Vorduvianie, Borunowie i Horbici
podeszli do tego z bardziej filozoficznym spokojem.
Wojny nigdy nie s� mi�e, ale alornska kampania w Nyissie by�a szczeg�lnie
paskudna. Jazda algarska p�dzi�a przed sob� Nyissan niczym stado przera�onego
byd�a, a gdy ci pr�bowali chroni� si� przed nimi na drzewach, drasa�scy
pikinierzy str�cali ich z ga��zi. Cherekowie i Rivanie wzniecali po�ary, a gdy
ogarni�ci panik� Nyissanie usi�owali ucieka�, wojownicy Val-cora po prostu
zap�dzali ich z powrotem w p�omienie. Szczerze m�wi�c, niedobrze mi si� robi�o
od tego wszystkiego, ale nie przerywali�my dzia�a�.
To by�a kr�tka, paskudna wojna, po kt�rej z Nyissy pozosta�o dymi�ce pustkowie.
Jednak�e spe�ni�a swoje zadanie. Ca�e stulecia min�, nim Nyissanie wyjd� z
ukrycia. Skutecznie zapobieg�o to r�wnie� ich mieszaniu si� do polityki
mi�dzynarodowej.
W ko�cu otoczyli�my Sthiss Tor i po kilku dniach zdobyli�my miasto.
Pop�dzi�em z Beldinem przodem i dotar�em do zbytkowne-go pa�acu Salmissary przed
rozw�cieczonymi Rivanami. Zdecydowanie nie chcieli�my, aby kto� zabi� kr�low�
W�owego Ludu, dop�ki nie zadamy jej kilku pyta�. Pognali�my korytarzem wiod�cym
do jej sali tronowej. Wpadli�my do ogromnego, o�wietlonego przy�mionym �wiat�em
pomieszczenia, po czym zamkn�li�my i zaryglowali�my za sob� drzwi.
Salmissara by�a sama, bez stra�y. Eunuchowie przysi�gali jej broni�, ale
najwyra�niej ich przysi�ga nie znaczy zbyt wiele, gdy leje si� krew. Kr�lowa
W�owego Ludu zajmowa�a swe zwyk�e miejsce. Na wp� le�a�a na tronie i
podziwia�a swe odbicie w lustrze, jakby nic si� nie dzia�o. Wydawa�a si�
bezbronna.
- Nie podchod�cie bli�ej - ostrzeg�a nas, wskazuj�c niedba�ym gestem na ma�e
zielone w�e k��bi�ce si� przy tronie. - S�u�ba mnie opu�ci�a, ale mali
przyjaciele s� wierni. - M�wi�a niewyra�nie, a jej spojrzenie zdawa�o si�
ucieka�.
- Nie ma co liczy� na zbyt wiele, Belgaracie - mrukn�� Bel-din. - Jest tak
zaprawiona, �e niemal traci przytomno��.
- Zobaczymy - odpar�em kr�tko. Zbli�y�em si� nieco do tronu. Zielone w�yki
zasycza�y ostrzegawczo. - Sprawy nie przybra�y zbyt dobrego obrotu, Salmissaro -
oznajmi�em. - Powinna� jednak przewidzie� reakcj� Alorn�w. Co ci� napad�o, aby
mordowa� Goreka?
- Swego czasu wydawa�o si� to dobrym pomys�em - wymrucza�a.
Rozleg�o si� g�o�ne �omotanie w zaryglowane wrota.
- Trzymaj tych zapale�c�w z dala ode mnie - powiedzia�em do Beldina.
- W porz�dku - odpar� - ale �eby nie zaj�o ci to ca�ego dnia. - Czu�em, jak
zbiera swoj� Wol�.
- Wiesz, kim jestem? - zapyta�em senn� kr�low�.
- Oczywi�cie. W mojej bibliotece s� ca�e tony literatury po�wi�cone tobie i
twoim czynom.
- Dobrze. Wi�c mo�emy oszcz�dzi� sobie tych wszystkich nudnych ceregieli.
Rozmawia�em z dwoma z twoich morderc�w w Rivie. Jeden z nich powiedzia�, �e ta
g�upota by�a ca�kowicie twoim pomys�em. Czy zechcia�aby� opowiedzie� mi o tym?
- Czemu nie? - Jej oboj�tno�� zmrozi�a mnie. - Oko�o roku temu do Sthiss Tor
przyby� pewien cz�owiek, kt�ry mia� dla mnie propozycj�. Jego oferta by�a bardzo
atrakcyjna, zatem przysta�am na ni�. To wszystko, Belgaracie.
- Co takiego m�g� ci zaoferowa�, �e odwa�y�a� si� narazi� na w�ciek�o�� Alorn�w?
- Nie�miertelno��, Prastary, nie�miertelno��.
- �aden cz�owiek nie mo�e tego zaoferowa�.
- Ta oferta nie pochodzi�a od cz�owieka, a przynajmniej tak kazano mi wierzy�.
- Kt� z�o�y� ci tak niedorzeczn� propozycj�?
- Czy m�wi ci co� imi� Zedar, Belgaracie? - Wydawa�a si� nieco rozbawiona
Kilka spraw sta�o si� jasne, w��czaj�c w to pow�d, dla kt�rego polecono mi nie
zabija� Zedara.
- Mo�e zacz�aby� od pocz�tku? - zaproponowa�em. Kr�lowa westchn�a.
- To b�dzie d�uga i nudna opowie��, starcze. - Powieki jej opad�y.
W tym momencie zacz��em co� podejrzewa�.
- To mo�e mi j� stre�cisz? - zaproponowa�em. Kr�lowa ponownie westchn�a.
- No dobrze - odpar�a. Potem rozejrza�a si� dooko�a. - Czy tu nie robi si�
ch�odno? - zapyta�a z lekkim dr�eniem..
- Pospiesz si�, Belgaracie - za��da� poirytowany Beldin. -Nie zatrzymam tych
Alorn�w zbyt d�ugo, nie czyni�c im krzywdy.
- Nie my�l�, aby to trwa�o zbyt d�ugo - odpar�em. Potem spojrza�em na kr�low�
W�owego Ludu. - Za�y�a� trucizn�, prawda, Salmissaro? - zapyta�em.
- Naturalnie - odpar�a. - To chyba bardzo po nyissa�sku, nieprawda�? Przeka�
moje wyrazy ubolewania swym Alornom. Wiem, �e b�d� okropnie rozczarowani.
- Co dok�adnie powiedzia� ci Zedar?
- Stary nudziarz z ciebie, Belgaracie. No dobrze, s�uchaj uwa�nie. Nie my�l�,
bym mia�a czas powtarza�. Zedar zjawi� si� u mnie rzekomo w imieniu Toraka.
M�wi�, �e jedynie Riva�ski Kr�l przeszkadza Torakowi w realizacji jego pragnie�
i �e da wszystko osobie, kt�ra go usunie. Propozycja by�a prosta. Je�li zabij�
Riva�skiego Kr�la, Torak mnie po�lubi i b�dziemy wsp�lnie rz�dzi� �wiatem - ju�
zawsze. Zedar powiedzia� r�wnie�, �e Torak obroni mnie przed twymi Alornami.
Widzia�e� mo�e gdzie� po drodze do Sthiss Tor Boga-Smoka?
- Musieli�my go przegapi�.
- Zastanawiam si�, co go zatrzymuje.
- Nie by�a� chyba tak naiwna, by w to wszystko uwierzy�? Kr�lowa wyprostowa�a
si� nieco i unios�a brod�. By�a nadzwyczaj pi�kn� kobiet�.
- Jak s�dzisz, ile mam lat? - zapyta�a.
- Trudno powiedzie�, Salmissaro. Za�ywasz narkotyki, kt�re chroni� ci� przed
starzeniem.
- By� mo�e tak to wygl�da, ale nie jest prawd�. Mam pi��dziesi�t siedem lat, a
�adna z moich poprzedniczek nie przekroczy�a za bardzo sze��dziesi�tki. W
d�ungli dwadzie�cia dziewczynek �wicz� ju� do zaj�cia mego miejsca. Uwierzy�am
Zedarowi, poniewa� chcia�am. Chyba nigdy nie przestaniemy wierzy� w bajki. Nie
chcia�am umrze�, a Zedar ofiarowywa� mi szans� wiecznego �ycia. Tak bardzo tego
pragn�am, �e zaufa�am mu. Je�li si� dobrze nad tym zastanowi�, to wszystko
twoja wina.
- Moja? Sk�d przyszed� ci do g�owy ten dziwaczny pomys�?
- Nie by�abym tak �atwowierna, gdybym nie wiedzia�a, �e ty masz ju� milion lat.
Skoro jaki� cz�owiek mo�e �y� wiecznie, inni chyba te�. Ty i twoi bracia
jeste�cie uczniami Aldura i on uczyni� was nie�miertelnymi. Zedar, Ctuchik i
Urvon s�u�� Torakowi i tak�e b�d� �y� wiecznie.
- Mam nadziej�, �e im to uniemo�liwi� - rzuci� przez rami� Beldin.
Salimissara u�miechn�a si� s�abo. Oczy jej rozb�ys�y.
- Issie nie przysz�o do g�owy nagrodzi� nie�miertelno�ci� swej s�u�ki, wi�c
pozosta�o mi jeszcze oko�o trzech lat �ycia. Zedar o tym wiedzia�, oczywi�cie, i
wykorzysta� to do nabrania mnie. Chcia�abym mu odp�aci�. Dosta� ode mnie
wszystko, czego chcia�, a ja otrzyma�am jedynie fili�ank� obrzydliwej trucizny.
Rozejrza�em si�, aby upewni� si�, �e nikt nie czai si� w k�cie.
- Zedar niczego nie dosta�, Salmissaro - powiedzia�em jej bardzo cicho. - Twoi
mordercy kogo� przegapili. Riya�ska linia nadal jest nietkni�ta.
Kr�lowa wpatrywa�a si� we mnie przez chwil� ze zdumieniem, a potem si�
roze�mia�a.
- Cudowny z ciebie staruszek - szepn�a. - Zabijesz Zedara?
- Prawdopodobnie - odpar�em.
- Nim go zg�adzisz, powiedz mu, �e ten ocala�y, o kt�rym wspomnia�e�, jest moim
ostatnim prezentem dla niego. Marna to zemsta, ale tylko to pozosta�o
umieraj�cej starszej damie.
- Czy Zedar powiedzia� ci, co planuje Torak, gdy Riva�ski Kr�l ju� zginie? -
zapyta�em.
- Nie doszli�my do tego, ale nietrudno zgadn��. Teraz, gdy wierzy, �e Stra�nik
Klejnotu nie �yje, pewnie wkr�tce z�o�y ci wizyt�. �a�uj�, �e nie mog� gdzie� z
k�ta obserwowa�, jak reszta jego twarzy wykrzywia si� po odkryciu, �e plan
Zedara si� nie powi�d�. - G�owa jej opad�a i oczy ponownie si� zamkn�y.
- Nie �yje? - zapyta� Beldin.
- Prawie.
- Belgaracie? - Jej g�os by� zaledwie szeptem.
- S�ucham?
- Pom�ci j mnie, prosz�.
- Masz na to moje s�owo, Salmissaro.
- Prosz� nie nazywaj mnie tak, Prastary. Kiedy�, gdy by�am ma�� dziewczynk�,
nazywa�am si� Illessa. Bardzo podoba�o mi si� to imi�. Potem eunuchowie z pa�acu
przybyli do naszej wioski i przyjrzeli si� mojej twarzy. Zabrali mnie od mojej
mamy i powiedzieli, �e teraz nazywam si� Salmissara. Zawsze nie cierpia�am tego
imienia. Nie chcia�am by� Salmissara. Chcia�am dalej by� Illessa, ale nie
pozostawili mi �adnego wyboru. Mog�am zosta� jedn� z dwudziestu dwunastoletnich
Sal-missar albo umrze�. Czemu nie by�o wolno zatrzyma� mi prawdziwego imienia?
- Illessa to �adne imi� - powiedzia�em �agodnie.
- Dzi�kuj�, Prastary. - Westchn�a przeci�gle. - Czasami �a�uj�...
Nigdy nie dowiedzieli�my si�, czego �a�uje, poniewa� umar�a, nim zdo�a�a nam to
powiedzie�.
- A zatem? - powiedzia� Beldin.
- Co zatem?
- Nie masz zamiaru zada� jej ciosu?
- Po co mia�bym to robi�?
- A nie obieca�e� tego ksi�ciu Geranowi?
- Pewnych obietnic nie mo�na dotrzyma�, Beldinie.
- Sentymenty! - prychn��. - Jej ju� to teraz oboj�tne.
- Ale nie mnie. - Przemie�ci�em zielone w�yki na drugi koniec sali tronowej,
podszed�em do podwy�szenia i u�o�y�em cia�o kr�lowej W�owego Ludu w pozie
pewnego dostoje�stwa. Potem poklepa�em j� delikatnie po policzku.
- �pij dobrze, Illesso - mrukn��em i zszed�em z podwy�szenia. -Wyno�my si� st�d,
Beldinie - zaproponowa�em. - Nie cierpi� zapachu w�y.
ROZDZIA� DRUGI
Jeste�cie rozczarowani? Pragn�li�cie ponurego opisu mej straszliwej zemsty na
ciele kr�lowej W�owego Ludu. No c�, ca�kiem niez�y ze mnie bajarz, wi�c je�li
naprawd� macie ochot� na tak� opowie��, mog� j� dla was wymy�li�. S�dz� jednak,
�e po och�oni�ciu by�oby wam wstyd.
Prawd� m�wi�c to, co zrobili�my Nyissie, nie napawa mnie wcale dum�. Gdyby
przepe�nia�a mnie w�ciek�o�� i ��dza zemsty, nasze czyny mog�yby by� zrozumia�e
- nieszczeg�lnie godne pochwa�y, by� mo�e, ale przynajmniej zrozumia�e. Ale ja
zrobi�em wszystko z zimn� krwi� i dlatego to takie potworne.
Powinienem wiedzie�, �e od pocz�tku za tym wszystkim sta� Zedar. To by�o za
subtelne, aby mog�o by� dzie�em Ctuchika. Za ka�dym razem, gdy zaczynaj� mnie
ogarnia� w�tpliwo�ci z powodu tego, co ostatecznie uczyni�em z Zedarem,
przebiegam w my�lach d�ug� list� jego wyst�pk�w. To, �e podst�pnie nak�oni�
Illess� do zamordowania Goreka, a potem zostawi� j�, by samotnie stawi�a czo�o
Alornom, zajmuje na tej li�cie poczesne miejsce.
Do�� tych nudnych usprawiedliwie�.
Gdy opuszczali�my z Beldinem pa�ac, Alornowie nadal z rado�ci� pustoszyli
miasto. Wi�kszo�� dom�w by�a z kamienia, gdy� drewno bardzo szybko gnije na
tropikalnych mokrad�ach.
Alornowie podpalali wszystko, co chcia�o p�on��, a z reszt� rozprawiali si� za
pomoc� taran�w. Wsz�dzie wida� by�o ponure pomara�czowe p�omienie. Ulice niemal
ca�kowicie skrywa�y chmury dusz�cego czarnego dymu. Rozejrza�em si� z gorycz�
wok� siebie.
- To niedorzeczno��! - powiedzia�em. - Wojna sko�czona. Dosy� tego wandalizmu.
- Daj im si� pobawi� - powiedzia� oboj�tnym g�osem Bel-din. - Przybyli�my
przecie� chyba po to, aby zniszczy� Nyiss�.
- Co Torak zamierza? - zapyta�em. - Nie mieli�my okazji porozmawia� o tym, gdy
przechodzi�em przez Dolin�.
- Torak nadal jest w Ashabie...
Cherek, pomimo gor�cego klimatu ubrany w nied�wiedzie sk�ry, przebieg� obok z
wyciem, wymachuj�c pochodni�.
- Lepiej porozmawiam z Valcorem - mrukn��em. - Wyznawcy Kultu Nied�wiedzia od
dwudziestu pi�ciu stuleci marz� o najechaniu na po�udniowe kr�lestwa. Teraz, gdy
ju� tu s�, mog� postanowi� rozszerzy� dzia�ania wojenne. Czy w Mai Zeth nadal
panuje spok�j? To znaczy, czy czyni� jakie� przygotowania?
Beldin wybuchn�� kr�tkim, paskudnym �miechem i podrapa� si� pod pach�, potem
pokr�ci� g�ow�.
- W armii wrze. Nowy cesarz wszystkim trz�sie. Ale Torak nie zarz�dzi�
mobilizacji. Nic o tym nie wie. - Spojrza� na zadymion� ulic�, gdzie z okien
bucha�y p�omienie. - Mam nadziej�, �e Zedar zaszy� si� w jakiej� g��bokiej
dziurze. Stara Spalona G�ba nie b�dzie zadowolony, gdy dowie si�, co si� sta�o.
- My�l�, �e tym mo�emy si� martwi� p�niej. Nie mia�by� ochoty zabra� Alorn�w do
domu?
- Nieszczeg�lnie. Czemu?
- Naprawd� nie zaj�oby ci to du�o czasu, Beldinie, ja mam co� do za�atwienia.
- Tak? Co takiego?
- Zdaje mi si�, �e b�dzie lepiej, je�li wr�c� do Doliny i pogrzebi� w Kodeksie
Mri�skim. Je�li Torak zechce skorzysta� z okazji, to lepiej wiedzie�, �e
nadci�ga. To by�oby jedno z tych WYDARZE� i Kodeks Mri�ski powinien o nim
wspomina�.
- Pierwej jednak b�dziesz musia� doszuka� si� w nim sensu. Czemu nie pozwoli�
Alornom samodzielnie znale�� drogi do domu?
- Chc� by� pewny, �e wr�c� do siebie. A to oznacza, �e kto� b�dzie musia�
przep�dzi� z Po�udnia stado wyznawc�w Kultu Nied�wiedzia. Powiedz Brandowi,
czego dowiedzieli�my si� od Illessy. Daj mu do zrozumienia, �e my zajmiemy si�
Zedarem. Nie precyzuj jednak zbyt dok�adnie, ile nam to zajmie czasu.
- Zajrzysz do Pol przed powrotem do Doliny?
- Sama potrafi si� o siebie zatroszczy�. Ze wszystkich ludzi ona to potrafi
najlepiej.
Beldin zerkn�� na mnie chytrze spod oka.
- Jeste� z niej dumny, prawda?
- Oczywi�cie.
- Czy przysz�o ci kiedykolwiek do g�owy powiedzie� jej o tym?
- I zniweczy� ponad tysi�c lat sprzeczek? Nie wyg�upiaj si�. Zahacz o Dolin�,
nim wr�cisz do Mallorei. Mo�e uda mi si� do tego czasu wydoby� z Kodeksu
Mri�skiego par� u�ytecznych wskaz�wek.
Zostawi�em Beldina na pa�acowych schodach i wyszed�em ze zrujnowanego i
p�on�cego miasta na skraj d�ungli. Znalaz�em polank�, wdrapa�em si� na pie� i
ponownie zmieni�em w soko�a. Ta posta� zaczyna�a mi si� podoba�.
Lot przez dymy p�on�cej d�ungli nie by� szczeg�lnie przyjemny, wi�c wzbija�em
si� w powietrze dop�ty, dop�ki si� nad nie wznios�em. Naturalnie wiedzia�em o
po�arach. W drodze do Sthiss Tor sam przechodzi�em przez kilka wypalonych
obszar�w, ale nie zdawa�em sobie sprawy z ich rozmiar�w, a� znalaz�em si� mil�
nad ziemi�. Wydawa�o si�, �e ca�a Nyissa p�onie.
Po powrocie do Doliny opowiedzia�em bli�niakom o wydarzeniach w Nyissie. Wielkie
�zy sympatii pojawi�y si� w ich oczach, gdy opowiedzia�em im o ostatnich
chwilach Illessy. Oni bywaj� bardzo sentymentalni.
No dobrze, we mnie r�wnie� Illessa wzbudzi�a sympati�. Zedar j� nabra�, a potem
zostawi� na pastw� losu. Oczywi�cie by�o mi jej �al. Ruszcie g�ow�, a sami
wyci�gniecie wnioski.
Przez nast�pnych kilka tygodni trudzi�em si� nad zrozumieniem Kodeksu
Mri�skiego. Jestem dumny z opanowania, jakie przy tym wykaza�em. Ani razu nie
cisn��em tych g�upich zwoj�w przez okno. Kodeks Mri�ski wyj�tkowo trudno
odczyta�, poniewa� przeskakuje z tematu na temat. Zdaje si�, �e wspomina�em ju�
o tym. Zmagaj�c si� z brakiem sp�jno�ci tekstu, zacz��em rozumie�, gdzie
zb��dzi� przyjaciel Ga-riona. Prorok z Mrin nie by� na j szcz�liwi e j wybranym
m�wc�. Bez wzgl�du na to, co my�limy o mocy Konieczno�ci, proroctwa zosta�y
przefiltrowane przez umys�y prorok�w, a prorok z Mrin nie zna� poczucia czasu.
�y� w �wiecie wiecznego teraz i wszystkie s�owa Konieczno�ci wymieszane by�y z
"teraz", "potem" i "w przysz�ym tygodniu" niczym jajka na omlet. Na rozwi�zanie
natkn��em si� dzi�ki czystemu przypadkowi. Z niesmakiem odsun��em od siebie
Kodeks Mri�ski i zabra�em si� za Kodeks Dari�ski, �eby po prostu rozja�ni� sobie
w g�owie. Bormik by� szalony, ale przynajmniej zna� r�nic� pomi�dzy wczoraj i
jutro. Chyba nawet nie czyta�em tych zwoj�w, po prostu rozwija�em je i
ogl�da�em. C�rka Bormika sporz�dzi�a kopie z bazgro��w swych skryb�w. Mia�a
pi�kny charakter pisma. Wdzi�czne litery uk�ada�y si� W r�wne linie. Skrybowie
Drasa powinni wybra� si� do Dari-ne po nauki. Kodeks Mri�ski pe�ny by� kleks�w,
wyskrobanych s��w i przekre�lonych wierszy. Dwunastolatek ucz�cy si� pisa�
zrobi�by to lepiej. Nagle moje spojrzenie pad�o na
znajomy fragment. "Nie przera�aj si�, albowiem Kr�l Riva�-ski powr�ci".
Przycisn��em zw�j kilkoma ksi��kami, aby si� nie zwin��. To mi�dzy innymi
dlatego nie lubi� tego sposobu przechowywania zapisk�w. Zwijaj� si�, gdy tylko
wypu�ci� je z r�k.
Ponownie wzi��em do r�k Kodeks Mri�ski i zacz��em przewija� go, dop�ki nie
trafi�em na zapami�tane miejsce. "Bacz - brzmia� on - wszystko zdawa� si� b�dzie
stracone, ale pow�ci�gnij sw� rozpacz, albowiem Kr�l Riva�ski powr�ci".
Nie by�y identyczne, ale bardzo podobne. Przypatrywa�em si� obu fragmentom z
zamieraj�cym sercem. Jawi� mi si� raczej przera�aj�cy widok. Wiedzia�em ju� jak
nada� sens zapisom z Kodeksu Mri�skiego, ale na sam� my�l o ogromie pracy robi�o
mi si� s�abo. W obu dokumentach znajdowa�y si� pasuj�ce do siebie fragmenty.
Kodeks Mri�ski pozbawiony by� poczucia czasu, ale w Kodeksie Dari�skim ono
wyst�powa�o. Wystarczy�o por�wna� podobne fragmenty, by umiejscowi� w czasie
wydarzenia z Kodeksu Mri�skiego.
Potem przeczyta�em nast�pny wiersz w Kodeksie Mri�-skim. "Mam do ciebie pe�ne
zaufanie, Prastary i Ukochany, wiedz�c bardzo dobrze, i� wpadniesz na
rozwi�zanie - w ko�cu".
To doprawdy by�o obra�liwe, cho� potwierdza�o moje odkrycie. Konieczno�� zna�a
przesz�o��, tera�niejszo�� i przysz�o��, dlatego wiedzia�a, �e w ko�cu z�ami�
szyfr. Ta dowcipna uwaga mia�a jedynie zwr�ci� moj� uwag� na ten fakt, sprawi�,
bym go nie przegapi�. Najwyra�niej uwa�a�a mnie za g�upca.
Przy okazji, Garionie, nast�pnym razem, gdy tw�j przyjaciel z�o�y ci wizyt�,
mo�esz mu powiedzie�, �e wykorzysta�em jego sprytn� sztuczk�. Po co mia�bym
nadwer�a� sobie m�zg, usi�uj�c nada� sens temu be�kotowi, jakim by� Kodeks
Mri�ski, skoro a� si� w nim roi�o od oczywistych znak�w? Nie mam
nic przeciwko temu, by kto� za mnie wykona� prac�. Potem mo�esz go zapyta�, kto
�mieje si� ostatni. Jestem pewny, �e nie przejmie si�. Ma absolutnie cudowne
poczucie humoru.
Wr�ci�em do tego miejsca w Kodeksie Dari�skim, kt�re pasowa�o do ostrze�enia w
Kodeksie Mri�skim, ka��cym nam z Pol lecie� na Wysp� Wiatr�w; potem zabra�em si�
do pracy. Bardzo powoli posuwa�em si� naprz�d, poniewa� faktycznie musia�em
uczy� si� Kodeksu Mri�skiego na pami��. Kodeks Dari�ski zwykle zawiera� kr�tkie
podsumowanie jakiego� zdarzenia, a Kodeks Mri�ski je rozwija�. Pewne kluczowe
s�owa wi�za�y oba opisy i gdy dopasowa�em ju� kilka fragment�w, nabra�em nieco
wprawy w znajdowaniu owych s��w. Opracowa�em system znak�w, kt�re umieszcza�em
na marginesach, aby zaznaczy� pasuj�ce fragmenty. W ten spos�b nie gubi�em raz
znalezionego �ladu. Im d�u�ej pracowa�em, tym wi�kszego nabiera�em
prze�wiadczenia, �e Kodeks Dari�ski jest po prostu map� Kodeksu Mri�skiego.
Osobno �aden z nich nie by� zbyt u�yteczny, ale gdy zestawi�o si� je razem,
zaczyna�a wy�ania� si� konkretna wiadomo��. To by�o wyrafinowane i bardzo
z�o�one rozwi�zanie, ale dawa�o niemal absolutn� pewno��, �e nikt przypadkowy
nie trafi na informacj�, kt�ra nie by�a dla niego przeznaczona.
�l�cza�em nad zwojami przez wi�ksz� cz�� roku, potem do Doliny wr�ci� Beldin.
- Zaprowadzi�e� Alorn�w tam, gdzie ich miejsce? - zapyta�em, gdy wku�tyka� po
schodach do mej wie�y.
- W ko�cu - powiedzia�. - Mia�e� racj� co do Kultu Nied�wiedzia. Rzeczywi�cie
chcieli zosta� na Po�udniu. Lepiej miej oko na Valcora. Nie jest jeszcze
prawdziwym wyznawc�, ale sk�ania si� ku temu. Jednak�e Radekowi i Cho-Ramowi
uda�o si� wreszcie przem�wi� mu do rozs�dku.
- Fanatycy s� pozbawieni rozs�dku, Beldinie.
- Nie s� jednak samob�jcami. Radek i Cho-Ram skuli �a�cuchami wszystkich
wyznawc�w w swych szeregach i ruszyli do
domu. Cherekowie byli w�ciekli, ale sami nie mogli stawi� czo�a legionom. Gdy
Drasanie i Algarowie odeszli, Valcor nie mia� innego wyboru, jak te� ruszy� do
domu.
- Czy Brand opowiedzia� si� po czyjej� stronie?
- By� absolutnie zgodny z Radekiem i Cho-Ramem. W domu czeka�y na niego
obowi�zki, wi�c nie mia� zamiaru anga�owa� si� w dalsz� wojn� na Po�udniu. -
Spojrza� na zwoje na moim stole. - Robisz jakie� post�py?
- Pewne. Jednak idzie to bardzo powoli. -Wyja�ni�em spos�b wyszukiwania zgodnych
fragment�w.
- Sprytne - zauwa�y�.
- Dzi�kuj�.
- Nie ciebie mia�em na my�li, Belgaracie; Konieczno��.
- To nie jest wcale takie �atwe, jak si� wydaje. Nie uwierzysz, jak d�ugo trwa
dopasowanie pewnych fragment�w.
- Rozmawia�e� o tym z bli�niakami?
- S� zaj�ci czym� innym.
- Wi�c niech to lepiej zostawi�. My�l�, �e twoja robota jest wa�niejsza.
- Poradz� sobie, Beldinie.
- Zawodowa zazdro��, stary? Proroctwo nie b�dzie proroctwem, je�li rozwik�asz je
dopiero po fakcie. Bli�niacy praktycznie bior�c maj� jeden umys�, prawda?
- Chyba tak.
- Ty musisz skaka� od jednego tekstu do drugiego, oni nie musz�. Beltira mo�e
czyta� Kodeks Dari�ski, a Belkira Mri�ski. Je�li natrafi� na odpowiadaj�ce
fragmenty, natychmiast b�d� o tym wiedzieli. Potrafi� zrobi� w ci�gu kilku chwil
to, co tobie zajmuje wiele dni.
Zamruga�em oczyma.
- Rzeczywi�cie. Nigdy o tym nie pomy�la�em.
- Oczywi�cie. Niech oni si� do tego wezm�. B�dziesz m�g� w�wczas zaj�� si� czym�
po�yteczniejszym - jak r�banie drewna lub kopanie row�w. Zagl�da�e� do Pol?
- By�em zaj�ty. Naprawd� ca�y rok zaj�o ci doprowadzenie Alorn�w do domu?
- Nie. Wpad�em na chwil� do Mallorei, sprawdzi�, czy co� si� nie kroi.
- I kroi si�?
- Jak na razie, nie. By� mo�e wie�� o tym, co wydarzy�o si� w Rivie, nie dotar�a
jeszcze do Toraka. Sprowad�my Pol. My�l�, �e powinni�my si� spotka� i co�
zaplanowa�, nim na sta�e osi�d� w Mai Zeth.
- To niez�y pomys�. Przy por�wnywaniu obu dokument�w znalaz�em kilka wskaz�wek
na par� nast�pnych stuleci. My�l�, �e przez jaki� czas nie wydarzy si� nic
znacz�cego, ale lepiej wszyscy si� nad tym zastan�wmy. Mog�em co� przegapi�.
- Ty? Niemo�liwe.
- Nie sil si� na dowcipy, Beldinie. Nie jestem w nastroju. Zostawmy wyszukiwanie
zbie�no�ci bli�niakom i ruszajmy do Erat porozmawia� z Pol.
Bli�niacy w mig poj�li, o co chodzi. Beldin mia� racj�. Maj�c dwie pary oczu,
jedn� czytaj�c� Kodeks Mri�ski, a drug� Dari�ski, mogli pracowa� zdecydowanie
szybciej ode mnie. Potem Beldin przybra� posta� jastrz�bia, kt�r� tak lubi�, ja
ponownie zmieni�em si� w soko�a i pofrun�li�my na p�nocny zach�d, by z�o�y�
wizyt� Polgarze.
Jest taka stara ba�� o ksi�niczce zamkni�tej w zamku ukrytym w g�stwinie
cierniowych krzak�w. Rezydencja Pol na p�nocy �rodkowej Sendarii bardzo go
przypomina - z t� r�nic�, �e jest otoczona przez g�stwin� r�anych krzew�w.
Nikt ich nie przycina� od stuleci. Ga��zie mia�y grube niczym pnie drzew i
pokryte kolcami d�ugimi na cztery cale, i tak spl�tane, ze nikt nie m�g� si�
przez nie przedrze�, nie zdzieraj�c sobie Przy tym ca�ej sk�ry. Poniewa� jednak
ca�kowicie skrywa�y dom, nikt nie mia� powodu zadawa� sobie takiego trudu i Pol
mia�a zagwarantowany spok�j.
Wyl�dowali�my na schodach jej domu i wr�cili�my do w�asnych postaci.
Zastukali�my do drzwi, a z g��bi domu odpowiedzia�o nam echo.
Po kilku chwilach ze �rodka dobieg� g�os Pol.
- Kto tam?
- To ja, Pol. Otw�rz.
Polgara mia�a na sobie fartuch, a na g�owie zaw�j z chusty. W d�oniach trzyma�a
miot�� okr�con� pokryt� paj�czynami szmat�.
- Co robisz, Pol? - zapyta� Beldin.
- Sprz�tam dom.
- W�asnor�cznie? Czemu nie zrobisz tego inaczej?
- To m�j dom, wujku. B�d� go sprz�ta� tak, jak mi si� podoba.
Beldin pokr�ci� g�ow�.
- Dziwna jeste�, Polgaro - zauwa�y�. - Ca�e stulecia sp�dzi�a� na uczeniu si�
wszystkich u�atwie�, a potem z nich nie korzystasz.
- To kwestia zasad, wujku. Ty nie masz �adnych, wi�c nie zrozumiesz.
Beldin sk�oni� si� przed ni�.
- Punkt dla ciebie, Pol - przyzna�. - Czy zechcia�aby� zaofiarowa� go�cin� w
swym wspania�ym domu parze strudzonych w�drowc�w, o wielka pani?
Polgara zignorowa�a pr�b� rozbawienia jej.
- Czego chcecie? - zapyta�a niezbyt uprzejmie.
- Mamy w Dolinie ma�e rodzinne spotkanko, Pol - oznajmi�em. - Ale bez ciebie to
nie to samo.
- Wykluczone.
- Nie utrudniaj, Polgaro - powiedzia� Beldin. - To wa�ne. Jeste� nam potrzebna.
- Przecisn�� si� obok niej do �rodka.
- Wyr�bali�cie sobie drog� prosto do mych drzwi?
- Nie - odpar�. - Przylecieli�my tu.
Rozejrza�em si�. �wiat�o by�o przy�mione, poniewa� wszystkie okna w domu zaros�y
p�dami r�, ale dostrzeg�em, �e wej�cie do domu mej c�rki ma wypolerowan�
marmurow� posadzk� i b�yszcz�ce boazerie.
- Zabra�a� si� w�a�nie za generalne porz�dki, Pol? - zapyta�em.
- Nie. Zajmuj