3140

Szczegóły
Tytuł 3140
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3140 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3140 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3140 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WILBUR SMITH Gdy Poluje Lew Tom I Sagi rodu Courteney�w (Prze�o�y� Andrzej Szulc) Z wyrazami mi�o�ci Elfredzie i Herbertowi Jamesowi Smithom I NATAL 1. Dziki ba�ant pofrun�� w g�r� zbocza, niemal muskaj�c w locie �d�b�a traw. Po chwili z�o�y� skrzyd�a, wyprostowa� nogi i usiad� na grani, znikaj�c w jakiej� kryj�wce. Dwaj ch�opcy i pies skr�cili z doliny, id�c jego �ladem. Prowadzi� pies z wywieszonym r�owym j�zykiem; za nim biegli rami� przy ramieniu bli�niacy. Na ich koszulkach khaki widnia�y ciemne plamy potu - afryka�skie s�o�ce, mimo �e mia�o ju� za sob� trzy czwarte dziennej w�dr�wki, grza�o jeszcze dosy� mocno. Pies zwietrzy� ba�anta i przesta� ziaj�c; przez sekund� sta�, wci�gaj�c w nozdrza zapach ptaka, a potem ruszy� ra�no do przodu. Kluczy� z pyskiem przytkni�tym do ziemi; nad wyschni�t� br�zow� traw� unosi� si� tylko jego grzbiet i ruchliwy ogon. Bli�niacy wspinali si� za nim. Z trudem �apali powietrze - zbocze by�o strome. - Zejd� mi z drogi, nie kr�� si� pod nogami - odezwa� si� ci�ko dysz�c Sean, i Garrick pos�usznie odsun�� si� na bok. Sean by� od niego wy�szy o cztery cale i ci�szy o dwadzie�cia funt�w; to dawa�o mu prawo wydawania rozkaz�w. - Bierz go, Partacz. Szukaj go, stary - zawo�a� do psa. Partacz da� znak ogonem, �e s�yszy, nie odrywaj�c nosa od ziemi. Bli�niacy szli za nim w napi�ciu, �wiadomi, �e ptak w ka�dej chwili mo�e zerwa� si� do lotu. Trzymali w gotowo�ci swoje kerrie1, staraj�c si� st�pa� jak najciszej i kontrolowa� oddech. Pies odnalaz� ba�anta skulonego p�asko w trawie; skoczy� do przodu, daj�c po raz pierwszy g�os. Ptak wyprostowa� si� i poderwa� do g�ry, trzepocz�c g�o�no skrzyd�ami. Sean rzuci�; kerrie chybi�a ptaka o w�os. Ba�ant szarpn�� si� w bok i utrzymywa� dalej w powietrzu, machaj�c rozpaczliwie skrzyd�ami. Wtedy rzuci� Garrick. Jego kerrie pomkn�a ze �wistem i trafi�a. T�usty br�zowy ptak run�� w d�, gubi�c po drodze pi�ra. Pobiegli za nim. Ba�ant umyka� ze z�amanym skrzyd�em przez traw�; goni�c go krzyczeli z rado�ci. Sean dopad� do niego pierwszy. Ukr�ci� ptakowi szyj� i sta� trzymaj�c ciep�e, br�zowe cia�o w d�oniach, i czeka� na Garricka. - Niech ci� g� kopnie, Garry, uda� ci si� rzut. Partacz skoczy� do g�ry, a Sean pochyli� si�, daj�c mu do obw�chania ptaka. Pies przytkn�� nos, a potem pr�bowa� go ugry��, ale Sean odsun�� mu pysk i rzuci� ptaka Garrickowi, kt�ry przytroczy� go obok innych do pasa. - Jak daleko do niego mia�em... z pi��dziesi�t st�p? - zapyta� Garrick. - Tyle to a� nie - wyrazi� swoj� opini� Sean. - Najwy�ej trzydzie�ci. - Moim zdaniem co najmniej pi��dziesi�t. Dalej ni� wszystkie twoje dzisiejsze rzuty. Sukces o�mieli� Garricka. Z twarzy Seana znikn�� u�miech. - Na pewno? - zapyta�. - Na pewno! - odpar� Garrick. Sean zgarn�� wierzchem d�oni kosmyki z czo�a; mia� czarne, mi�kkie w�osy, kt�re wci�� spada�y mu na oczy. - A ten przy rzece? Trafi�em go z odleg�o�ci dwa razy wi�kszej. - Na pewno? - zapyta� Garrick. - Na pewno - odpar� wojowniczo Sean. - Skoro jeste� taki dobry, dlaczego nie trafi�e� tego...? Rzuca�e� pierwszy. Jak to si� sta�o, �e chybi�e�? Zaczerwieniona twarz Seana pociemnia�a jeszcze bardziej i Garrick zda� sobie spraw�, �e posun�� si� za daleko. Zrobi� krok do ty�u. - Chcesz si� za�o�y�? - zapyta� Sean. Dla Garricka nie by�o zbyt jasne, o co chce si� za�o�y� brat; z do�wiadczenia wiedzia� jednak, �e o cokolwiek chodzi�o, rozstrzygni�cie zapadnie w walce. Rzadko zdarza�o si�, �eby Garrick wygra� jaki� zak�ad z Seanem. - Za p�no. Wracajmy lepiej do domu. Tata z�oi nam sk�r�, je�li sp�nimy si� na kolacj� - o�wiadczy�. Sean waha� si� przez chwil�, ale Garrick, nie czekaj�c na niego, pobieg� z powrotem. Podni�s� swoj� kerrie i ruszy� w stron� domu. Sean potruchta� za nim, dogoni� go i wyprzedzi�. Sean zawsze musia� by� pierwszy. Teraz, kiedy udowodni� niezbicie swoj� wy�szo�� w rzucaniu oszczepem, sk�onny by� wybaczy� bratu. - Jak my�lisz, jakiej ma�ci b�dzie �rebi� Cyganki? - zapyta� przez rami�. Garrick przyj�� z ulg� pokojow� ofert� i przyja�nie nastawieni przedyskutowali ten temat oraz tuzin innych r�wnie wa�nych spraw. Rozmawiali w biegu - biegli przez ca�y dzie� z wyj�tkiem jednej godziny, kiedy to zatrzymali si� w ocienionym miejscu przy rzece, �eby upiec i zje�� kilka upolowanych ba�ant�w. Trawiasty p�askowy� na zmian� wznosi� si� i opada�, gdy wspinali si� na okr�g�e niskie pag�rki i zbiegali z powrotem w doliny. Trawa wok� nich porusza�a si� na wietrze: mi�kka, sucha, wysoka do pasa trawa koloru dojrza�ego zbo�a. Z ty�u i po bokach, jak si�gn�� okiem, rozpo�ciera� si� step, ale przed nimi ziemia urywa�a si� nagle, opadaj�c w d� strom� skarp�. Ni�ej zbocze �agodnia�o, przechodz�c w dolin� rzeki Tugeli. P�yn�a ona dwadzie�cia mil dalej i nie mogli jej tego dnia dojrze� z powodu lekkiej mgie�ki, kt�ra wisia�a w powietrzu. Za rzek�, daleko na p�noc i sto mil na wsch�d - a� do morza - rozci�ga�o si� terytorium Zulus�w. Tugela stanowi�a granic�. Stroma skarpa poprzecinana by�a pionowymi w�wozami, poro�ni�tymi g�stym, oliwkowozielonym buszem. Ni�ej, w dolinie, w odleg�o�ci dwu mil, sta�y zabudowania Theunis Kraal. Dom mieszkalny by� du�y, z dwuspadowym holenderskim dachem z g�adko przystrzy�onej s�omy. W ma�ej zagrodzie sta�y konie; du�o koni, poniewa� ojciec bli�niak�w by� cz�owiekiem zamo�nym. Nad kwaterami s�u�by unosi� si� dym z palenisk i s�ycha� by�o st�umiony odg�os r�banego drzewa. Sean zatrzyma� si� na skraju skarpy i usiad� na trawie. Uj�� jedn� ze swoich zab�oconych bosych st�p i przekr�ci�, �eby lepiej przyjrze� si� rance po cierniu. Wyci�gn�� go ju� wcze�niej. Skaleczenie na pi�cie wype�nia� teraz szczelnie brud. Garrick usiad� tu� obok niego. - Cz�owieku, ale ci� b�dzie bola�o, kiedy mama poleje jodyn� - powiedzia� z przej�ciem. - Na pewno u�yje ig�y, �eby wyd�uba� brud. Za�o�� si�, �e b�dziesz rycza�... b�dziesz rycza� na ca�e gard�o! Sean zignorowa� go. Wzi�� �odyg� trawy i zacz�� d�uba� ni� w ranie. Garrick przygl�da� si� temu z zainteresowaniem. Rzadko si� zdarza, by bli�niacy tak r�nili si� od siebie. Sean powoli upodabnia� si� do m�czyzny; grubia�y mu ramiona, a szczeni�cy t�uszczyk ust�powa� miejsca twardym musku�om. Mia� �ywe kolory: czarn� czupryn�, br�zow� od s�o�ca cer�, usta i policzki jasne od p�yn�cej wewn�trz �wie�ej, m�odzie�czej krwi oraz oczy koloru ciemnego indyga, kt�ry przypomina� odbijaj�cy si� w g�rskim jeziorze cie� chmury. Garrick by� szczup�y, z w�skimi jak u panienki kostkami i przegubami. Br�zowe w�osy o niezdecydowanym odcieniu opada�y mu kosmykami na szyj�, sk�r� mia� upstrzon� piegami, a nos i obw�dki oczu czerwone od n�kaj�cego go bez przerwy siennego kataru. Wykonywany przez Seana zabieg nie przyku� na d�ugo jego uwagi. Wyci�gn�� r�k� i zacz�� bawi� si� zwisaj�cym uchem Partacza; pies przesta� ziaj�c i prze�kn�� dwa razy kapi�c� mu z j�zyka �lin�. Garrick podni�s� g�ow� i spojrza� w d� zbocza. Nieco poni�ej miejsca, w kt�rym siedzieli, zaczyna� si� jeden z poro�ni�tych krzakami w�woz�w. Nagle wstrzyma� oddech. - Sean, popatrz tam, obok zaro�li - wyszepta� dr��cym z podniecenia g�osem. - Co jest? - zapyta� zdumiony Sean. W chwil� potem on r�wnie� zobaczy�. - Trzymaj Partacza. Garrick z�apa� psa za obro�� i obr�ci� mu pysk w drug� stron�, �eby nie dostrzeg� zwierzyny i nie pu�ci� si� w pogo�. - To najwi�kszy na �wiecie stary kozio� inkonka2... - wyszepta�. Sean by� zbyt zaabsorbowany, �eby odpowiedzie�. Kozio� wynurzy� si� ostro�nie z kryj�cych go zaro�li. By� du�y, wielko�ci kucyka i poczernia�y ze staro�ci; c�tki na jego grzbiecie wyblak�y niczym stare kredowe znaki. Postawi� uszy, podni�s� wysoko spiralne rogi i st�paj�c z elegancj� wyszed� na otwart� przestrze�. Zatrzyma� si�, obr�ci� g�ow� najpierw w jedn�, potem w drug� stron�, sprawdzaj�c, czy nie grozi mu �adne niebezpiecze�stwo, po czym potruchta� na ukos i znikn�� w s�siednim w�wozie. Bli�niacy trwali jeszcze przez chwil� w bezruchu, a potem zacz�li krzycze� jeden przez drugiego. - Widzia�e� go? Widzia�e� te jego rogi? - Tak blisko domu, a w og�le nie wiedzieli�my, �e tu jest... Zerwali si� na nogi, przekrzykuj�c si� wzajemnie. Partaczowi udzieli�o si� podniecenie i poszczekuj�c kr�ci� si� wok� nich. Po kr�tkim zamieszaniu Sean zapanowa� nad sytuacj�, po prostu zag�uszaj�c i brata, i psa. - Za�o�� si�, �e codziennie kryje si� w tym w�wozie. Za�o�� si�, �e siedzi tam przez ca�y dzie� i wychodzi dopiero noc�. Chod�my zobaczy� - zawo�a� i ruszy� w d� zbocza. Na skraju buszu, w ma�ej, ch�odnej, ciemnej i pokrytej li��mi niszy odnale�li kryj�wk� koz�a. Ziemia stratowana tu by�a kopytami, zanieczyszczona odchodami, a w miejscu, gdzie le�a�, rysowa�o si� wyra�ne zag��bienie. Na legowisku z li�ci pozosta�o kilka poszarza�ych na ko�cu w�os�w. Sean przykl�kn�� i podni�s� jeden z nich. - Jak go z�owimy? - Mogliby�my wykopa� d� i zamocowa� w nim zaostrzone kije - zaproponowa� skwapliwie Garrick. - Kto go wykopie... mo�e ty? - zapyta� Sean. - M�g�by� pom�c. - To musia�by by� du�y d� - stwierdzi� z pow�tpiewaniem Sean. Przez chwil� milczeli obaj, zastanawiaj�c si�, ile pracy trzeba by w�o�y� w wykopanie pu�apki. �aden z nich nie wspomnia� ju� o tym wi�cej. - Mogliby�my wzi�� ze sob� innych ch�opak�w i zapolowa� na niego z oszczepami - powiedzia� Sean. - W ilu polowaniach brali�my ju� z nimi udzia�? Chyba ze stu i nie upolowali�my nawet jednego n�dznego dujkera3, nie m�wi�c o inkonce... - Garrick zawaha� si� i ci�gn�� dalej. - A pami�tasz, co kozio� zrobi� Frankowi Van Essenowi? Kiedy przesta� go b��, musieli mu wk�ada� wn�trzno�ci z powrotem do brzucha! - Boisz si�? - Ja nie, sk�d�e - stwierdzi� z oburzeniem Garrick. - Jezu - zawo�a� szybko - jest ju� ca�kiem ciemno. Lepiej si� pospieszmy. Zbiegli w dolin�. 2. Sean le�a� w ciemno�ciach i wpatrywa� si� w ciemny prostok�t okna. Na niebie za szyb� b�yszcza� sierp ksi�yca. Sean nie m�g� zasn��; rozmy�la� o ko�le. Obok ich sypialni przechodzili rodzice; jego macocha powiedzia�a co� i ojciec roze�mia� si�: �miech Waite'a Courteneya przypomina� st�umiony grzmot. Us�ysza�, jak zamkn�li za sob� drzwi, i usiad� na ��ku. - Garry. Nie by�o odpowiedzi. - Garry. Podni�s� but i rzuci�; rozleg�o si� st�umione westchnienie. - Garry. - Czego chcesz? - G�os Garricka by� zaspany i poirytowany. - My�la�em w�a�nie... jutro jest pi�tek... - I co z tego? - Mama z tat� jad� do miasta. Nie b�dzie ich przez ca�y dzie�. Mogliby�my wzi�� dubelt�wk� i zaczai� si� na tego starego koz�a inkonk�. ��ko Garricka zaskrzypia�o ostrzegawczo. - Oszala�e�! - W jego g�osie brzmia�o przera�enie. - Je�li tata z�apie nas z dubelt�wk�, zat�ucze nas na �mier�. - Kiedy to m�wi�, zda� sobie spraw�, �e powinien znale�� mocniejszy argument, �eby wyperswadowa� ten pomys� bratu. Sean unika� kary, je�li to tylko by�o mo�liwe, ale perspektywa upolowania inkonki warta by�a ca�ej si�y ramienia jego ojca. Garrick le�a� wyprostowany, szukaj�c odpowiednich s��w. - Poza tym tata trzyma naboje w zamkni�ciu. Argument by� powa�ny, ale Sean odparowa� go. - Wiem, gdzie s� dwa naboje, o kt�rych zapomnia�: w du�ym wazonie w jadalni. Le�� tam ju� przesz�o miesi�c. Garrick obla� si� potem. Czu� niemal owijaj�cy si� wok� jego po�ladk�w bicz ze sk�ry hipopotama, s�ysza� g�os ojca, licz�cego uderzenia: osiem, dziewi��, dziesi��. - Prosz� ci�, Sean. Wymy�lmy co� innego. Po drugiej stronie pokoju Sean u�o�y� wygodnie g�ow� na poduszce. Decyzja zosta�a podj�ta. 3. Waite Courteney poda� swojej �onie r�k� i pom�g� jej wsi��� do powozu. Dotkn�� czule jej ramienia, po czym obszed� pow�z, zatrzymuj�c si� po drodze, �eby pog�aska� konie i wcisn�� g��biej kapelusz na �ys� g�ow�. By� ros�ym m�czyzn� i bryczka ugi�a si� pod jego ci�arem. Wzi�� do r�k lejce i odwr�ci� si�. Jego oczy, osadzone po obu stronach wielkiego zakrzywionego nosa, za�mia�y si� do stoj�cych na werandzie bli�niak�w. - B�d� to sobie poczytywa� za zaszczyt, je�li obu panom uda si� unikn�� wszelkich k�opot�w w ci�gu tych kilku godzin, podczas kt�rych wasza matka i ja b�dziemy poza domem. - Tak, tato - odparli zgodnym ch�rem. - Sean, je�li korci ci�, �eby wdrapa� si� znowu na to wielkie niebieskie drzewo gumowe, zwalcz to w sobie, cz�owieku, zwalcz to. - Dobrze, tato. - Garrick, postaraj si� nie przeprowadza� ju� wi�cej eksperyment�w z fabrykowaniem prochu... zgoda? - Tak, tato. - I nie udawajcie takich niewini�tek. To dopiero sprawia, �e ciarki chodz� mi po grzbiecie! Waite dotkn�� batem b�yszcz�cych, zaokr�glonych ko�skich zad�w i bryczka potoczy�a si� drog� do Ladyburga. - Nie powiedzia� nic o dubelt�wce - szepn�� z powag� Sean. - Teraz id� sprawdzi�, czy w okolicy nie kr�c� si� s�u��cy... gdyby nas zobaczyli, narobiliby wrzasku. Potem podejd� do okna sypialni. Tam ci podam. K��cili si� przez ca�� drog� do podn�a skarpy. Sean ni�s� dubelt�wk� na ramieniu, obejmuj�c obiema d�o�mi kolb�. - To by� m�j pomys�, mo�e nie? - domaga� si� potwierdzenia. - Ale ja pierwszy zobaczy�em inkonk� - protestowa� Garrick. By� znowu odwa�ny. Z ka�dym oddalaj�cym go od domu krokiem mala� strach, jaki odczuwa� przed kar�. - To si� nie liczy - poinformowa� go Sean. - Ja wpad�em na pomys� z dubelt�wk�, wi�c ja b�d� strzela�. - Jak to jest, �e tobie zawsze przypada ca�a przyjemno��? - zapyta� Garrick. Seana to pytanie wyprowadzi�o z r�wnowagi. - Kiedy odkry�e� przy rzece gniazdo jastrz�bia, da�em ci si� do niego wdrapa�. Mo�e nie? A gdy znalaz�e� �rebi� dujkera, da�em ci je wykarmi�. Mo�e nie? - zapyta�. - Dobrze. Wi�c dlaczego nie dasz mi strzeli�, skoro ja pierwszy zobaczy�em inkonk�? W obliczu takiego uporu mo�na by�o tylko zachowa� milczenie i Sean nie odezwa� si� ju� ani s�owem, zaciskaj�c tylko mocniej d�onie na kolbie strzelby. �eby wzi�� g�r� w tym sporze, Garrick musia�by mu j� wydrze�. Garrick wiedzia� o tym i zacz�� si� d�sa�. Sean zatrzyma� si� w�r�d drzew u podn�a skarpy i spojrza� przez rami� na swego brata. - Chcesz mi pom�c, czy mam to zrobi� sam? Garrick wlepi� oczy w ziemi� i kopn�� ga��zk�. Poci�gn�� nosem - rano zawsze bardziej dokucza� mu katar sienny. - No wi�c jak? - Co chcesz, �ebym zrobi�? - Zosta� tutaj i policz wolno do tysi�ca. Zamierzam obej�� zbocze i poczeka� tam, gdzie przebieg� wczoraj kozio�. Kiedy sko�czysz liczy�, id� w g�r� w�wozem. W po�owie drogi zacznij krzycze�, hikonka b�dzie ucieka� w t� sam� stron�, co wczoraj. Zgoda? Garrick niech�tnie kiwn�� g�ow�. - Zabra�e� ze sob� �a�cuch Partacza? Garnek wyci�gn�� z kieszeni �a�cuch i pies, widz�c go, cofn�� si�. Sean z�apa� go za obro��, a Garrick za�o�y� �a�cuch. Partacz po�o�y� uszy po sobie i popatrzy� na nich z wyrzutem. - Nie puszczaj go. Ten stary kozio� rozdar�by go na strz�py. Mo�esz ju� zacz�� liczy� - powiedzia� Sean i ruszy� w g�r� zbocza. Okr��y� w�w�z szerokim �ukiem z lewej strony. Stopy �lizga�y mu si� po trawie, strzelba ci��y�a, a w zboczu tkwi�o mn�stwo ostrych kamieni. O jeden z nich skaleczy� sobie do krwi palec u nogi, ale nie zwa�a� na to i pi�� si� dalej do g�ry. Na skraju zaro�li sta�o wyschni�te drzewo, obok kt�rego znajdowa�a si� kryj�wka inkonki. Sean wdrapa� si� wy�ej i zatrzyma� tu� przed szczytem wzniesienia. Wy�ej, ponad faluj�c� na wietrze traw�, zwierz� mog�oby dojrze� jego g�ow�. Dysz�c ci�ko znalaz� g�az wielko�ci beczki do piwa, o kt�ry m�g� oprze� luf�, ukucn�� za nim i wycelowa� dubelt�wk�. Przesun�� lekko luf� w lewo i w prawo, sprawdzaj�c, czy nic nie zas�ania mu pola strza�u. Wyobrazi� sobie, jak trzyma na muszce inkonk� i dreszcz podniecenia przebieg� mu przez r�ce, ramiona i kark. - Nie b�d� musia� wodzi� za nim luf�... powinien biec ca�kiem wolno, prawie truchtem. Wsadz� mu kul� prosto pod �opatk� - wyszepta�. Z�ama� strzelb�, wyj�� z kieszeni koszuli dwa naboje, wsun�� je do kom�r i z�o�y� bro� z powrotem. Musia� u�y� ca�ej si�y obu r�k, �eby odci�gn�� du�e ozdobne kurki, ale uda�o mu si� i teraz bro� by�a nabita i odbezpieczona. Po�o�y� j� ponownie na kamieniu i wpatrywa� si� w d�. Po jego lewej stronie widnia�a na zboczu ciemnozielona plama w�wozu, a dok�adnie poni�ej rozci�ga� si� trawiasty pas, przez kt�ry powinien przebiec kozio�. Sean zgarn�� niecierpliwie w�osy z czo�a; by�y mokre od potu. Mija�y minuty. - Na co, do diab�a, czeka Garry? Taki jest czasami nierozgarni�ty! - mrukn�� i jakby w odpowiedzi us�ysza� w dole g�os brata. Jego krzyk dobiega� z daleka, st�umiony przez busz. Rozleg�o si� pojedyncze, pozbawione entuzjazmu szczekni�cie - Partacz tak�e si� d�sa�, nie lubi� �a�cucha. Sean czeka� z palcem wskazuj�cym na spu�cie strzelby, wlepiaj�c oczy w miejsce, gdzie ko�czy� si� busz. Garrick krzykn�� ponownie - i kozio� wynurzy� si� z kryj�wki. Wybieg� szybko na otwart� przestrze� z podniesionym pyskiem i przylegaj�cymi do grzbietu d�ugimi rogami. Sean przechyli� si� na bok, wodz�c luf� za biegn�cym zwierz�ciem, staraj�c si�, by muszka i szczerbinka znalaz�y si� na jednej linii z jego czarn� �opatk�. Wypali� z lewej lufy i si�a odrzutu zwali�a go z n�g; w uszach hucza� mu odg�os strza�u, w nozdrzach czu� wo� spalonego prochu. Podni�s� si� szybko, nie wypuszczaj�c z d�oni strzelby. Kozio� le�a� w trawie, becz�c jak owca i kopi�c nogami w agonii. - Trafi�em go - krzykn�� Sean. - Trafi�em go za pierwszym strza�em! Garry! Garry! Trafi�em go, trafi�em! Partacz wynurzy� si� z buszu, ci�gn�c za sob� na �a�cuchu Garricka, i Sean, wci�� krzycz�c z rado�ci, pobieg� w d�, �eby si� do nich przy��czy�. Po�lizgn�� si� na kamieniu i upad�. Strzelba wypad�a mu z r�ki i wypali�a z drugiej lufy. Odg�os strza�u by� bardzo g�o�ny. Kiedy Sean ponownie zerwa� si� na nogi, Garrick siedzia� na trawie i cienko piszcza� - piszcza�, wpatruj�c si� w swoj� nog�. Strza� z dubelt�wki roztrzaska� j� i zamieni� cia�o pod kolanem w krwawe strz�py. Z otwartej rany, w kt�rej wida� by�o bia�e okruchy ko�ci, la�a si� silnym, ciemnym strumieniem krew, g�sta niczym pomidorowy sos. - Nie chcia�em... O Bo�e, Garry, ja nie chcia�em. Po�lizgn��em si�. S�owo daj�, po�lizgn��em si� - j�kn�� Sean. On r�wnie� nie m�g� oderwa� oczu od rany. Z twarzy odp�yn�y mu wszystkie kolory, a oczy pociemnia�y i rozszerzy�y si� z przera�enia. Krew la�a si� na traw�. - Zr�b co�, �eby nie krwawi�o! Sean! Prosz� ci�, zr�b co�, �eby nie krwawi�o. Och, jak to boli! Och! Sean! Prosz� ci�, zr�b co�! Sean niepewnym krokiem podszed� do brata. Chcia�o mu si� wymiotowa�. Zdj�� pasek i za�o�y� go na postrzelon� nog�. Ciep�a krew lepi�a mu si� do r�k. Wyj�� z pochwy n� i mocniej zacisn�� nim pasek. Krwawienie zmniejszy�o si�; zacisn�� jeszcze mocniej. - Och, Sean, to boli! To boli... - Twarz Garricka by�a blada jak wosk. Powoli obejmowa�y go ch�odne d�onie szoku i zacz�� dr�e� z zimna. - Sprowadz� tu Josepha - wymamrota� Sean. - Wr�cimy tak szybko, jak tylko b�dziemy mogli. O Bo�e, tak mi przykro! Wyprostowa� si� i ruszy� p�dem w d�. Przewr�ci� si�, podni�s� i pobieg� dalej. Przyszli po godzinie. Sean przyprowadzi� ze sob� trzech zuluskich s�u��cych. Kucharz Joseph przyni�s� koc. Owin�� nim ch�opca i wzi�� go na r�ce. Przestrzelona noga zawis�a w powietrzu, Garrick zemdla�. Kiedy zacz�li schodzi� ze wzg�rza, Sean spojrza� w dolin� rzeki; nad drog� do Ladyburga unosi� si� ma�y ob�ok kurzu. Jeden ze stajennych P�dzi�, �eby sprowadzi� z miasta Waite'a Courteneya. Gdy wr�ci� ojciec, wszyscy czekali na werandzie. Garrick odzyska� Przytomno��. Le�a� na kozetce; mia� bia�� twarz, a krew s�czy�a si� Przez koc. Liberia Josepha pomazana by�a krwi�, czarna krew zakrzep�a na r�kach Seana. Waite Courteney wbieg� na werand� i podni�s� koc. Przez sekund� sta�, wpatruj�c si� w nog�, a potem bardzo delikatnie zakry� j� z powrotem. Wzi�� na r�ce Garricka i zani�s� go do powozu. Joseph ruszy� za nim i razem u�o�yli Garricka na tylnym siedzeniu. Joseph obj�� ch�opca, a macocha Garricka wzi�a jego nog� na kolana, �eby j� unieruchomi�. Waite Courteney wdrapa� si� szybko na kozio� powozu, z�apa� lejce, a potem odwr�ci� si� i spojrza� na stoj�cego na werandzie Seana. Nie powiedzia� nic, ale oczy mia� straszne - Sean nie m�g� znie�� ich spojrzenia. Ojciec zaci�� konie batem i zawr�ci� bryczk� na drog� do Ladyburga; powozi� jak szalony, a wiatr rozwiewa� jego brod� na boki. Sean patrzy�, jak odje�d�aj�. Po chwili znikn�li za drzewami, ale on sta� wci�� samotnie na werandzie; potem nagle odwr�ci� si� i przebieg� p�dem przez ca�y dom. Wybieg� kuchennymi drzwiami i przeci�wszy podw�rko wpad� do �rodka powozowni. Zdj�� ze stojaka uzd� i pobieg� do zagrody. Zagoni� w r�g ogrodzenia gniad� klacz, obj�� ramieniem jej szyj�, wetkn�� do pyska w�dzid�o, zawi�za� rzemyki i wskoczy� na oklep na jej grzbiet. Kopn�� klacz pi�tami i nak�oni� do biegu w stron� bramy. Odchyli� si� do ty�u, kiedy poderwa�a si� do skoku, i przylgn�� do jej karku, gdy l�dowa�a, po czym usadowi� si� lepiej na jej grzbiecie i poci�gn�� za uzd�, kieruj�c klacz na drog� do Ladyburga. Do miasta by�o osiem mil i pow�z zajecha� tam wcze�niej od Seana. Odnalaz� go przed domem doktora van Rooyena; konie sapa�y ci�ko, a ich sk�ra zlana by�a potem. Sean ze�lizgn�� si� z ko�skiego grzbietu, podszed� do drzwi gabinetu zabiegowego i cicho je otworzy�. W pokoju unosi� si� s�odkawy zapach chloroformu. Garrick le�a� na stole. Po jego obu stronach stali Waite i jego �ona, a doktor my� r�ce w stoj�cej przy �cianie emaliowanej miednicy. Ada Courteney cicho p�aka�a; jej twarz zalana by�a �zami. Wszyscy odwr�cili si�, spogl�daj�c na stoj�cego w progu Seana. - Chod� tutaj - powiedzia� Waite Courteney. G�os mia� matowy i bez wyrazu. - Chod� tu i sta� ko�o mnie. B�d� odcina� nog� twojemu bratu i, na Chrystusa, nie pozwol� ci ani na chwil� odwr�ci� od tego oczu! 4. W nocy przywie�li Garricka z powrotem do Theunis Kraal. Waite Courteney prowadzi� bryczk� bardzo powoli i ostro�nie. Daleko z ty�u wl�k� si� Sean. By�o mu zimno w koszulce khaki i czu� si� niedobrze po tym, co zobaczy�. Mia� siniaki na ramieniu, w miejscu gdzie trzyma� go ojciec, zmuszaj�c do ogl�dania zabiegu. S�u��cy zostawili na werandzie zapalone latarnie. Siedzieli w cieniu, cisi i pe�ni niepokoju. - Noga? - zapyta� jeden z nich w j�zyku zulu, kiedy Waite wchodzi� na stopnie z owini�tym w koc Garrickiem. - Uci�ta - odpar� zachrypni�tym g�osem Waite. Z ust ich wszystkich wyrwa�o si� ciche westchnienie. - Jak si� czuje? - zapyta� ten sam g�os. - �yje - powiedzia� Waite. Zani�s� Garricka do przeznaczonego dla go�ci i chorych pokoju i trzyma� go w ramionach czekaj�c, a� jego �ona po�cieli ��ko; potem po�o�y� go i przykry�. - Czy jest co� jeszcze, co mo�emy zrobi�? - zapyta�a Ada. - Mo�emy tylko czeka�. Poszuka�a d�oni m�a. - Bo�e, prosz� Ci�, pozw�l mu �y� - wyszepta�a. - Jest taki m�ody. - To wina Seana! - Waite zap�on�� nag�ym gniewem. - Garry nigdy nie zrobi�by sam czego� takiego. - Pr�bowa� uwolni� r�k� z u�cisku Ady. - Co masz zamiar zrobi�? - zapyta�a. - Mam zamiar zla� go na kwa�ne jab�ko. Mam zamiar zedrze� z niego pasy. - Prosz� ci�, nie r�b tego. - O co ci chodzi? - I tak ma ju� dosy�. Widzia�e� jego twarz? Waite'owi opad�y nagle bezsilnie ramiona i usiad� na fotelu obok ��ka. Ada dotkn�a jego policzka. - Zostan� tutaj z Garrym - powiedzia�a. - Id� i spr�buj si� troch� zdrzemn��, m�j drogi. - Nie - odpar�. Ada usiad�a na skraju fotela i Waite obj�� j�. Po d�ugim czasie oboje zasn�li, przytuleni do siebie w fotelu ko�o ��ka. 5. Dni, kt�re nadesz�y, by�y z�e. Umys� Garricka wyzwoli� si� z jarzma rzeczywisto�ci i pogr��y� w gor�cej krainie delirium. Ch�opiec dysza� ci�ko i rzuca� rozpalon� g�ow� na wszystkie strony, p�acz�c i zawodz�c w wielkim ��ku; kikut nogi spuch� jak bania i szwy by�y tak napi�te, �e wydawa�o si�, i� wyrw� si� z obrzmia�ego cia�a. Z ran wycieka�a na prze�cierad�o ��ta i cuchn�ca ropa. Przez ca�y ten czas by�a przy nim Ada. Ociera�a mu pot z twarzy, zmienia�a opatrunki na kikucie, trzyma�a przy ustach szklank�, �eby si� napi�, i uspokaja�a, kiedy majaczy�. Mia�a podkr��one ze zm�czenia i zmartwienia oczy, ale nie opuszcza�a go. Inaczej Waite. Cechowa� go typowy dla m�czyzn strach przed cierpieniem i dos�ownie dusi� si�, gdy tylko d�u�ej zosta� w pokoju. Co p� godziny wchodzi� i stawa� przy ��ku, a potem nagle odwraca� si� i opuszcza� pomieszczenie, �eby niespokojnie kr��y� po ca�ym domu. Z korytarzy dochodzi�o Ad� jego ci�kie st�panie. Sean te� nie wychodzi� z domu: siedzia� na og� w kuchni albo w odleg�ym k�cie werandy. Nikt si� do niego nie odzywa�, nawet s�u�ba; przep�dzali go, kiedy pr�bowa� w�lizgn�� si� do sypialni Garricka. By� samotny tak, jak tylko mo�e by� samotny kto�, kogo gn�bi poczucie winy - bo Garry'ego czeka�a �mier�, poznawa� to po niedobrej ciszy, kt�ra wisia�a nad Theunis Kraal. Z kuchni nie dochodzi�y �adne rozmowy ani stukanie garnk�w, nie s�ycha� by�o dono�nego, g��bokiego �miechu ojca; nawet psy by�y markotne. �mier� zaw�adn�a Theunis Kraal. Jej zapach unosi� si� z poplamionych prze�cierade� przynoszonych do kuchni z pokoju Garricka; pi�mowy, zwierz�cy zapach. Czasami Seanowi wydawa�o si�, �e j� widzi; nawet siedz�c w jasnym �wietle dnia na werandzie czu�, jak czai si� blisko niego, �e jest jak cie� na obrze�u jego widzenia. Na razie nie przybiera�a �adnej formy. By�a ch�odem i ciemno�ci�, kt�ra otacza�a dom gromadz�c si�y potrzebne, by zabra� jego brata. Trzeciego dnia Waite wypad� z krzykiem z pokoju Garricka. Przebieg� przez dom i podw�rko. - Karlic! Gdzie jeste�? Osiod�aj Rooiberga. Pospiesz si�, cz�owieku, niech ci� diabli. On umiera, s�yszysz mnie, on umiera! Sean nie rusza� si� spod kuchennych drzwi, gdzie siedzia� oparty o �cian�. Obj�� tylko mocniej ramieniem szyj� Partacza, kt�ry dotkn�� ch�odnym nosem jego policzka. Patrzy�, jak ojciec wskakuje na ogiera i odje�d�a. Podkowy zadudni�y na drodze do Ladyburga i kiedy przebrzmia� ich odg�os, Sean wsta� i w�lizgn�� si� do domu; nas�uchiwa� chwil� przy drzwiach sypialni Garricka, a potem otworzy� je cicho i wszed� do �rodka. Ada odwr�ci�a si� do niego; mia�a zm�czon� twarz. Wygl�da�a o wiele starzej ni� na swoje trzydzie�ci pi�� lat, ale czarne w�osy �ci�gn�a do ty�u w elegancki kok i mia�a na sobie �wie�� i czyst� sukni�. Mimo wyczerpania wci�� by�a pi�kn� kobiet�. Mia�a w sobie �agodno�� i dobro�, kt�rych nie potrafi�y zniszczy� b�l i zmartwienia. Wyci�gn�a r�k� do Seana. Podszed� do jej krzes�a i spojrza� na Garricka. Domy�li� si�, dlaczego jego ojciec pojecha� po doktora. W pokoju czai�a si� �mier� - lodowaty ch��d unosi� si� nad ��kiem. Garrick le�a� nieruchomo; twarz mia� ��t�, oczy zamkni�te, a usta pop�kane i suche. W Seanie wezbra�a ca�a dr�cz�ca go samotno�� i poczucie winy. Z piersi wydar� mu si� zd�awiony szloch, szloch, kt�ry kaza� mu ukl�kn�� i wtuli� twarz w sukni� Ady. P�aka� po raz ostatni w �yciu, p�aka�, jak p�acze m�czyzna - z przejmuj�cym b�lem, czuj�c, jak ka�dy szloch rozrywa mu pier�. Waite Courteney wr�ci� z Ladyburga z doktorem. Kolejny raz Seana wyprowadzono z pokoju i zamkni�to drzwi. Przez ca�� noc s�ysza�, jak krz�taj� si� w pokoju Garricka, s�ysza� ich przyt�umione g�osy i szuranie n�g po drewnianej ��tej pod�odze. Nad ranem by�o po wszystkim. Gor�czka min�a, Garrick prze�y�. By� �ywy, ale skrajnie wyczerpany - zapadni�te oczy tkwi�y g��boko w ciemnych oczodo�ach - niczym u ko�ciotrupa. Jego cia�o i umys� nigdy w pe�ni nie wr�ci�y do zdrowia po brutalnej amputacji. Dochodzi� do siebie wolno - min�� tydzie�, zanim m�g� sam podnie�� do ust po�ywienie. Lecz pierwszym pragnieniem by�a ch�� zobaczenia brata. - Gdzie jest Sean? - zapyta�, zanim jeszcze potrafi� wypowiedzie� co� g�o�niej ni� szeptem. I Sean, wci�� przepe�niony poczuciem winy, przesiadywa� przy nim godzinami. Dopiero kiedy Garrick zasypia�, Sean wymyka� si� z pokoju i z w�dk� albo oszczepami i szczekaj�cym u jego boku Partaczem wybiega� na sawann�. To, �e sp�dza� tyle czasu przy ��ku chorego, �wiadczy�o o rozmiarach jego skruchy. Bezczynno�� dra�ni�a go niczym uprz�� m�odego �rebaka; nikt nie wiedzia�, ile kosztowa�y go te przesiedziane w ciszy godziny, podczas kt�rych ca�e jego cia�o rozsadza�a niewyczerpana energia, a jedna my�l goni�a drug�. A potem Sean musia� wraca� do szko�y. Wyjecha� w poniedzia�ek rano, kiedy by�o jeszcze ciemno. Garrick przys�uchiwa� si� odg�osom odjazdu, r�eniu stoj�cych na podje�dzie koni i g�osowi Ady wydaj�cej ostatnie instrukcje. - W�o�y�am ci pod koszule butelk� syropu na kaszel, oddaj j� Fraulein, jak tylko si� rozpakujesz. Ona dopilnuje, �eby� go za�y� przy Pierwszych objawach przezi�bienia. - Tak, mamo. - W ma�ym kuferku masz sze�� kamizelek. Zak�adaj �wie�� ka�dego dnia. - Kamizelki s� dla maminsynk�w. - R�b, co ci ka��, m�ody cz�owieku - to g�os Waite'a. - I jedz szybciej swoj� owsiank�. Musimy ju� wyje�d�a�, je�li mam ci� zawie�� do miasta na si�dm�. - Mog� si� po�egna� z Garrym? - Po�egna�e� si� z nim ju� wczoraj wieczorem... teraz na pewno jeszcze �pi. Garrick otworzy� usta, �eby zawo�a�, ale wiedzia�, �e i tak go nie us�ysz�. Le�a� cicho przys�uchuj�c si� szuraniu odsuwanych w jadalni krzese�, potem procesji krok�w na werandzie, g�o�nym okrzykom po�egnania i na koniec turkotowi k� tocz�cej si� po �wirze bryczki. Po odje�dzie Seana i ojca zrobi�o si� bardzo cicho. Dni mija�y bezbarwnie. Jedynym ja�niejszym momentem sta�y si� dla Garricka weekendy. Czeka� na nie z ut�sknieniem, a okres mi�dzy jednym a drugim wydawa� mu si� wieczno�ci� - m�odym i chorym czas p�ynie wolniej. Ada i Waite niewiele wiedzieli, co czu�. W jego pokoju znajdowa�o si� teraz centrum ca�ego domu; przenie�li tu ze �wietlicy dwa wielkie sk�rzane fotele, postawili je przy ��ku i sp�dzali w nich wieczory: Ada ze swoimi rob�tkami, a Waite z fajk� w ustach i kieliszkiem brandy przy �okciu, strugaj�cy drewnian� nog� i �miej�cy si� swoim g��bokim �miechem. Oboje starali si� nawi�za� z nim kontakt. By� mo�e przyczyn� ich pora�ki sta� si� fakt, �e robili to tak ostentacyjnie, u cofni�cie si� do tych lat, kiedy Garry by� ma�ym ch�opcem, okaza�o si� niemo�liwe. Pomi�dzy doros�ymi a tajemnym �wiatem m�odych istnieje zawsze pewna bariera, pewna rezerwa. Garrick �mia� si� razem z nimi i rozmawia�, ale to nie by�o to samo, co obcowanie z Seanem. W ci�gu dnia Ada musia�a prowadzi� du�e gospodarstwo, a Waite mia� na g�owie pi�tna�cie tysi�cy akr�w ziemi i dwa tysi�ce sztuk byd�a. To by� czas, kiedy Garrick czu� si� najbardziej samotny. Gdyby nie ksi��ki, m�g�by tego nie wytrzyma�. Czyta� wszystko, co przynosi�a mu Ada: Stevensona, Swifta, Defoe'a, Dickensa, a nawet Szekspira. Wielu rzeczy nie rozumia�, ale czyta� �apczywie i opium drukowanego s�owa pomaga�o mu przetrwa� d�ugie dni a� do pi�tku, do powrotu Seana. Kiedy wraca� Sean, wydawa�o si�, �e przez ca�y dom przechodzi pot�ny podmuch wiatru. Drzwi trzaska�y, szczeka�y psy, s�u��cy zrz�dzili, a wsz�dzie, na g�rze i na dole, s�ycha� by�o tupot bosych st�p. Najbardziej ha�asowa� sam Sean, ale nie wy��cznie. By�a r�wnie� jego �wita: koledzy z klasy, z wiejskiej szko�y, do kt�rej chodzi�. Przyjmowali autorytet Seana z podobn� gotowo�ci�, co Garrick; zdoby� go sobie nie tylko si�� pi�ci, ale r�wnie� weso�o�ci� i wigorem, kt�re zara�a�y innych. Przyje�d�ali tego lata do Theunis Kraal ca�� gromad�, czasami we trzech na grzbiecie jednego kucyka, niczym siedz�ce na sztachetach jask�ki. Dodatkow� atrakcj� stanowi� kikut Garricka. Sean by� z niego bardzo dumny. - Tutaj w�a�nie zeszy� to doktor - m�wi�, wskazuj�c na �lady szw�w biegn�ce wzd�u� pofa�dowanej blizny. - Czy mog� tego dotkn��? - Nie za mocno, bo p�knie. Garrickowi nigdy nie po�wi�cano tyle uwagi w ca�ym jego �yciu. Promienia�, kiedy wlepiali w niego rozszerzone z przej�cia oczy. - �mieszne uczucie... tak jakby by�a gor�ca. - Czy to bola�o? - Jak przeci�� ko��?... toporem? - Nie. - Tylko Sean by� w stanie odpowiedzie� na tego rodzaju techniczne pytania. - Pi��. Tak jak pi�uje si� drzewo. - Pokaza� otwart� d�oni�, jak si� to robi. Ale nawet tak fascynuj�cy temat nie m�g� zatrzyma� ich na d�ugo i w ko�cu zaczynali si� niespokojnie kr�ci�. - Hej, Sean, Karl i ja wiemy, gdzie jest gniazdo czapli... chcesz zobaczy�? - m�wili. Albo: - Chod�my �apa� �aby. - I wtedy Garrick pr�bowa� desperacko zwr�ci� z powrotem na siebie ich uwag�. - Je�li macie ochot�, mo�ecie obejrze� moj� kolekcj� znaczk�w. Le�y tam, na kredensie. - Nie, widzieli�my j� ju� w zesz�ym tygodniu. Chod�my. W tym w�a�nie momencie Ada, kt�ra przys�uchiwa�a si� rozmowie przez otwarte drzwi kuchni, wnosi�a jedzenie. Pieczone w miodzie koeksustery4, pokryte lukrem ciastka czekoladowe, konfitury z melona i p� tuzina innych smako�yk�w. Wiedzia�a, �e nie wyjd� z pokoju, dop�ki nie zmiot� wszystkiego z talerzy, i �e rozbol� ich od tego brzuchy, ale by�o to lepsze od widoku Garricka le��cego samotnie i przys�uchuj�cego si�, jak biegaj� po wzg�rzach. Weekendy by�y kr�tkie, mija�y nie wiadomo kiedy. Dla Garricka zaczyna� si� kolejny d�ugi tydzie�. Min�o ich osiem, osiem ponurych tygodni, zanim doktor van Rooyen pozwoli� mu przesiadywa� w ci�gu dnia na werandzie. Ale od tej chwili perspektywa powrotu do zdrowia zacz�a przybiera� ca�kiem realne kszta�ty. Drewniana noga, kt�r� robi� Waite, by�a prawie gotowa: ojciec modelowa� teraz sk�rzan� miseczk�, do kt�rej mia� przylega� kikut, przybija� j� do drewnianej Powierzchni miedzianymi gwo�dziami o p�askich czubkach; pracowa� starannie, formuj�c sk�r� i dopasowuj�c paski, kt�re mia�y s�u�y� do jej przymocowania. W tym czasie Garrick �wiczy� na werandzie, skacz�c obok Ady, zarzuciwszy jej r�k� na rami�, z zaci�ni�tymi z przej�cia szcz�kami i poblad�� twarz�, na kt�rej zaznacza�y si� wyra�nie piegi po tak d�ugim przebywaniu w zamkni�tym pomieszczeniu. Dwa razy dziennie Ada siada�a na poduszce przed krzes�em Garricka i naciera�a mu kikut spirytusem metylowym, �eby zahartowa� go przed, pierwszym zetkni�ciem z ciasn� sk�rzan� miseczk�. - Za�o�� si�, �e Sean si� zadziwi, kiedy zobaczy mnie spaceruj�cego po podw�rku. - Wszyscy si� zadziwi� - zapewni�a go Ada. Spojrza�a mu w oczy i u�miechn�a si�. - Czy mog� spr�bowa� ju� teraz? M�g�bym p�j�� z nim na ryby, kiedy przyjedzie w sobot�. - Nie powiniene� robi� sobie zbyt wielkich nadziei, Garry. Na pocz�tku nie b�dzie to takie �atwe. Najpierw b�dziesz musia� si� nauczy�. Podobnie jak jazdy na koniu; pami�tasz, ile razy spad�e� z siod�a, zanim nauczy�e� si� je�dzi�? - Ale czy mog� zacz�� ju� teraz? Ada si�gn�a po butelk�, nala�a sobie troch� spirytusu w stulon� d�o� i natar�a mu kikut. - Musimy zaczeka�, a� doktor van Rooyen powie, �e jeste� got�w. To nie potrwa d�ugo. I nie potrwa�o. - Mo�ecie mu ju� za�o�y� protez� - powiedzia� po swojej nast�pnej wizycie doktor van Rooyen, kiedy Waite odprowadza� go do dwuk�ki. - B�dzie mia� si� czym zaj��. Nie pozw�lcie, �eby si� przem�cza�, i pilnujcie, �eby nie obtar� sobie kikuta. Nie chcemy kolejnej infekcji. Proteza - odezwa�o si� echem w umy�le Waite'a to wstr�tne s�owo, kiedy znika�a mu z oczu dwuk�ka. - Proteza - powt�rzy� i zacisn�� pi�ci po bokach, nie chc�c odwr�ci� g�owy, �eby nie zobaczy� �a�o�nie przej�tej twarzy na werandzie. 6. Jeste� pewien, �e nigdzie ci� nie uwiera? - zapyta� Waite, kucaj�c przed krzes�em Garricka i przymierzaj�c protez�. Obok nich sta�a Ada. - Tak, nigdzie, pozw�lcie mi stan��. Jezu, ale Sean si� zadziwi, prawda? B�d� m�g� pojecha� z nim do szko�y w poniedzia�ek, prawda? - Garrick dr�a� ca�y z podniecenia. - Zobaczymy - mrukn�� niezobowi�zuj�co Waite. Wyprostowa� si� i stan�� obok krzes�a. - Ado, moja droga, we� go za drugie rami�. Teraz s�uchaj, Garry, chc�, �eby� najpierw si� z tym oswoi�. Staniesz z nasz� pomoc� i b�dziesz si� stara� po prostu utrzyma� r�wnowag�. Rozumiesz? Garrick kiwn�� z entuzjazmem g�ow�. - Dobrze, wi�c teraz wsta�. Garrick wyprostowa� przed sob� protez�, kt�ra zaszura�a po drewnianej pod�odze. Podnie�li go i stan�� opieraj�c si� ca�ym ci�arem na sztucznej nodze. - Patrzcie! Stoj� na niej! Hej, patrzcie, stoj� na niej - krzykn�� i rozja�ni�a mu si� twarz. - Dajcie mi chodzi�, dalej! Dajcie mi chodzi�. Ada spojrza�a na m�a, kt�ry skin�� g�ow�. Poprowadzili wsp�lnie Garricka do przodu. Potkn�� si� dwa razy, ale nie dali mu upa��. Proteza klekota�a po deskach pod�ogi. Zanim doszli do ko�ca werandy, nauczy� si� podnosi� wysoko nog�, kiedy przesuwa� j� do przodu. Zawr�cili i w drodze powrotnej potkn�� si� tylko raz. - Wspaniale, Garry, wspaniale ci idzie - powiedzia�a ze �miechem Ada. - Nied�ugo b�dziesz radzi� sobie sam. - Waite u�miechn�� si� z ulg�. Nie spodziewa� si�, �e p�jdzie to tak �atwo, a Garrick natychmiast wzi�� go za s�owo. - Pozw�lcie mi stan�� samemu. - Nie tym razem, ch�opcze. Na jeden dzie� wystarczy. - O Jezu, tato. Nie b�d� pr�bowa� chodzi�, po prostu stan�. W razie czego z�apiecie mnie razem z mam�. Prosz�, tato, prosz�. Waite zawaha� si�. - Pozw�l mu, m�j drogi - wstawi�a si� za Garrickiem Ada. - Tak dobrze sobie radzi�. Pomo�e mu to odzyska� wiar� we w�asne si�y. - No dobrze. Ale nie pr�buj chodzi� - zgodzi� si� Waite. - Got�w jeste�, Garry? Pu�� go. Pu�cili go ostro�nie. Zachwia� si� lekko i ich r�ce pospieszy�y z powrotem. - Nic mi si� nie stanie. Zostawcie mnie. - U�miechn�� si� do nich uspokajaj�co i ponownie odsun�li r�ce. Przez chwil� sta� wyprostowany, a potem spojrza� w d� i u�miech zastyg� mu na wargach. By� na szczycie wysokiej g�ry, �o��dek podchodzi� mu do gard�a i ba� si�, desperacko i irracjonalnie si� ba�. Przechyli� si� gwa�townie i zanim zd��yli go z�apa�, z gard�a wydar� mu si� krzyk. - Spadam! Zabierzcie to! Zabierzcie! Jednym szybkim ruchem posadzili go na krze�le. - Zabierzcie to! Spadam! Przera�liwe krzyki syna rozdziera�y Waite'owi serce. Gor�czkowo szarpa� rzemyki mocuj�ce protez�. - Zdj��em to, Garry. Jeste� bezpieczny. Trzymam ci�. Przytuli� go do piersi, pragn�c, by poczu� si� pewnie w u�cisku jego mocnych ramion, blisko pot�nego cia�a, ale Garnek nie przestawa� szarpa� si� i rozpaczliwie krzycze�. - Zanie� go do sypialni, zabierz go do �rodka - zawo�a�a Ada i Waite wybieg� z werandy, trzymaj�c Garricka w ramionach. W�a�nie wtedy Garrick po raz pierwszy odkry� swoj� kryj�wk�. W momencie gdy ogarniaj�ce go przera�enie sta�o si� nie do zniesienia, poczu�, jak co� przesuwa si� mi�kko w jego g�owie. Pod powiekami zatrzepota�y mu skrzyd�a �my. �wiat przed jego oczyma poszarza�, jakby przes�oni� go tuman mg�y, kt�ra g�stnia�a i gubi�y si� w niej wszelkie odg�osy i kszta�ty. By�a ciep�a - ciep�a i bezpieczna. Nikt nie m�g� go tu skrzywdzi�, mg�a otula�a go i chroni�a. By� bezpieczny. - Chyba zasn�� - szepn�� Waite do swojej �ony. W jego g�osie brzmia�o zdumienie. Przygl�da� si� badawczo twarzy ch�opca i przys�uchiwa� jego oddechowi. - Ale to sta�o si� tak szybko... to nienormalne. Cho� z drugiej strony wygl�da dobrze. - My�lisz, �e powinni�my wezwa� doktora? - zapyta�a Ada. - Nie - potrz�sn�� g�ow� Waite. - Po prostu przykryj� go i posiedz� tutaj, a� si� obudzi. Garrick obudzi� si� wczesnym wieczorem i usiad� u�miechaj�c si�, jakby nic si� nie sta�o. Odpr�ony, troch� zak�opotany, ale pogodny, zjad� du�� kolacj�. Nikt nie wspomnia� ju� ani s�owem o sztucznej nodze. Mog�o si� zdawa�, �e Garrick zupe�nie o niej zapomnia�. 7. Sean przyjecha� do domu w pi�tek po po�udniu. Mia� podbite oko - b�jka musia�a mie� miejsce przed kilkoma dniami, bo brzegi siniaka zd��y�y si� ju� zazieleni�. Sean bardzo pow�ci�gliwie wypowiada� si� na jej temat Przywi�z� ze sob� jaja mucho��wki - ofiarowa� je Garrickowi - oraz �ywego w�a w tekturowym pude�ku, kt�rego Ada natychmiast skaza�a na �mier�, nie zwa�aj�c na pe�n� pasji mow�, wyg�oszon� przez Seana w jego obronie, a tak�e �uk wystrugany z drzewa M'senga, kt�re, wed�ug opinii Seana, najlepiej nadaje si� do sporz�dzania �uk�w. W Theunis Kraal jak zwykle wiele si� zmieni�o wraz z jego przyjazdem - wsz�dzie wi�cej by�o gwaru, wi�cej ruchu i wi�cej �miechu. Na kolacj� podano tego dnia olbrzymi� piecze� wo�ow� i kartofle w koszulkach - ulubione danie Seana, kt�ry zmiata� wszystko z talerza niczym g�odny pyton. - Nie wk�adaj tyle do ust - strofowa� go siedz�cy u szczytu sto�u Waite, ale w jego g�osie brzmia�a czu�o��. Trudno by�o nie faworyzowa� jednego z syn�w. Sean przyj�� reprymend� w duchu, w jakim zosta�a udzielona. - Tato, w tym tygodniu oszczeni�a si� suka Frikkiego Oberholstera. Ma sze�� szczeniak�w. - Nie - odpar�a zdecydowanym g�osem Ada. - Jezu, mamo, chocia� jednego. - S�ysza�e�, co powiedzia�a matka, Sean. Ch�opiec pola� mi�so sosem, przekroi� kartofel i podni�s� po��wk� do ust. W�a�ciwie wcale nie spodziewa� si�, �e si� zgodz� - ale gra by�a warta �wieczki. - Czego nauczy�e� si� w tym tygodniu? - zapyta�a Ada. To by�o przykre pytanie. Sean uczy� si� tylko tyle, ile by�o trzeba, �eby unikn�� k�opot�w - i ani troch� wi�cej. - Och, mn�stwa rzeczy - odpar� niezobowi�zuj�co i szybko zmieni� temat. - Sko�czy�e� ju� sztuczn� nog� dla Garricka, tato? Zapad�a cisza. Garrick wlepi� oczy w talerz; jego twarz pozbawiona by�a wyrazu. Sean wsadzi� sobie do ust drug� po��wk� kartofla. - Je�li tak - przem�wi� z pe�nymi ustami - to jutro ja i Garry idziemy na bagna �owi� ryby. - Nie m�w z pe�nymi ustami - warkn�� Waite z nieoczekiwan� z�o�ci�. - Zachowujesz si� jak prosiak. - Przepraszam, tato - mrukn�� Sean. Reszta posi�ku up�yn�a w nieprzyjemnym milczeniu i zaraz po kolacji Sean uciek� do sypialni. Garry ruszy� za nim, podskakuj�c na jednej nodze i opieraj�c si� r�koma o �ciany. - Dlaczego tata jest taki w�ciek�y? - zapyta� roz�alony Sean, kiedy tylko znale�li si� sami. - Nie wiem - odpar� Garrick siadaj�c na ��ku. - Czasami w�cieka si� nie wiadomo dlaczego... sam wiesz. Sean �ci�gn�� koszul� przez g�ow�, zwin�� j� w k��bek i cisn�� w k�t pokoju. - Lepiej j� podnie�, bo b�dzie awantura - ostrzeg� go �agodnie Garrick. Sean zdj�� spodnie i kopn�� je w to samo miejsce. Ten ma�y Pokaz niezale�no�ci poprawi� mu humor. Przeszed� przez pok�j i stan�� nagi przed Garrickiem. - Popatrz - powiedzia� z durn�. - W�osy! Garrick przyjrza� mu si� dok�adnie. Nie spos�b by�o zaprzeczy�: na podbrzuszu Seana ros�o kilka w�osk�w. - Nie ma ich zbyt wiele - stwierdzi� Garrick, na pr�no staraj�c si� ukry� brzmi�c� w jego g�osie zazdro��. - Za�o�� si�, �e mam ich wi�cej od ciebie - powiedzia� zaczepnie Sean. - Mo�emy policzy�. Ale Garrick wiedzia� �wietnie, �e nie ma �adnych szans; podni�s� si� z ��ka i poku�tyka� przez pok�j. Opieraj�c si� o �cian�, pochyli� si�, podni�s� z pod�ogi zmi�te ubranie Seana i rzuci� je do stoj�cego przy drzwiach kosza na brudn� bielizn�. Sean przygl�da� mu si� przez chwil�. Przypomnia� sobie pytanie, na kt�re nie otrzyma� odpowiedzi. - Czy tato zrobi� ju� dla ciebie sztuczn� nog�? Garry odwr�ci� si�, prze�kn�� �lin� i szybkim dr��cym ruchem kiwn�� g�ow�. - Jak wygl�da? Przymierza�e� j� ju�? Garricka znowu oblecia� strach. Pokr�ci� energicznie g�ow�, jakby szukaj�c ucieczki. W korytarzu za drzwiami zabrzmia�y kroki. Sean podbieg� do swego ��ka, z�apa� nocn� koszul�, za�o�y� j� przez g�ow� i da� nura pod koc. Kiedy Waite Courteney wszed� do pokoju, Garrick wci�� sta� przy koszu z brudn� bielizn�. - No, Garry, dlaczego jeszcze nie le�ysz? Garrick poku�tyka� do swego ��ka, a Waite spojrza� na Seana. Ch�opak u�miechn�� si� do� z ca�ym wdzi�kiem, jaki dawa� mu jego zdrowy wygl�d, i twarz Waite'a r�wnie� rozja�ni�a si� w u�miechu. - Dobrze, �e znowu jeste� w domu, ch�opcze - powiedzia�. Nie spos�b by�o d�ugo gniewa� si� na Seana. Wyci�gn�� d�o� i zag��bi� palce w jego g�stej, czarnej czuprynie. - Kiedy zgasz� lamp�, nie chc� st�d s�ysze� ani s�owa... rozumiecie? Poci�gn�� pieszczotliwie Seana za w�osy, zak�opotany si�� uczucia, jakie �ywi� dla tego ch�opca. 8. S�o�ce sta�o wysoko na niebie, gdy nast�pnego ranka Waite Courteney wr�ci� do domu na �niadanie. Jeden ze stajennych wzi�� od niego konia i odprowadzi� do zagrody, a Waite popatrzy� za nim, stoj�c przed siodlarni�. Omi�t� wzrokiem porz�dne bia�e pale zagrody, czyste podw�rko i elegancko umeblowany dom. Przyjemnie jest by� bogatym - zw�aszcza kiedy si� wie, jak wygl�da bieda. Pi�tna�cie tysi�cy akr�w �yznych pastwisk, z�oto w banku i tyle byd�a, ile potrafi wy�ywi� ziemia. Waite u�miechn�� si� i ruszy� przez podw�rko. Us�ysza� �piewaj�c� w mleczarni Ad�. Jedzie, jedzie farmer Klap, klap, tak Klap, klap, tak - tra la Walaj� za nim kapszladzkie dziewcz�ta Skradnij mi ca�usa Skradnij mi ca�usa - tra la. Mia�a czysty, s�odki g�os i Waite u�miechn�� si� jeszcze szerzej - przyjemnie jest by� bogatym i zakochanym. Zatrzyma� si� na progu mleczarni; grube kamienne �ciany i ci�ka s�omiana strzecha sprawia�y, �e we wn�trzu panowa� ch��d i p�mrok. Ada sta�a odwr�cona plecami do drzwi, ko�ysz�c si� w takt piosenki i obracaj�cej si� maselnicy. Waite przygl�da� jej si� przez chwil�, a potem podszed� i obj�� od ty�u w pasie. Obr�ci�a si� zaskoczona w jego ramionach, a on poca�owa� j� w usta. - Dzie� dobry, moja pi�kna mleczareczko - powiedzia�. Przywar�a do niego. - Dzie� dobry, m�j panie - odpar�a. - Co jest na �niadanie? - Och, za jakiego romantycznego g�upca wysz�am! - westchn�a. - Chod� ze mn�, sam zobaczysz. Zdj�a fartuch, powiesi�a go przy drzwiach, poprawi�a w�osy i wyci�gn�a do niego d�o�. Trzymaj�c si� za r�ce przeci�li podw�rko i weszli do kuchni. Waite g�o�no poci�gn�� nosem. - Pachnie przyjemnie. Gdzie s� ch�opcy? Joseph nie rozmawia� po angielsku, ale rozumia�, co si� do niego m�wi�o. Podni�s� wzrok znad kuchni. - S� na werandzie od frontu, Nkosi. Murzyn mia� typowo zulusk�, okr�g�� jak ksi�yc fizjonomi�. Kiedy si� u�miecha�, na tle jego czarnej twarzy ukazywa�y si� wielkie, bia�e z�by. - Bawi� si� drewnian� nog� Nkosizana Garry'ego. Twarz Waite'a obla�a si� rumie�cem. - Jak j� znale�li? - Nkosizana Sean zapyta� mnie, gdzie jest, a ja powiedzia�em mu, �e schowa� j� pan w kredensie z czyst� bielizn�. - Ty cholerny g�upcze! - rykn�� Waite. Pu�ci� r�k� Ady i wybieg� z kuchni. Przebiegaj�c przez dom, us�ysza� krzyk Seana i odg�os cia�a padaj�cego ci�ko na deski werandy. Zatrzyma� si� po�rodku �wietlicy; nie mia� odwagi ogl�da� ogarni�tego przera�eniem Garricka. Zrobi�o mu si� niedobrze ze strachu i ze w�ciek�o�ci na Seana. Po chwili us�ysza� �miech Seana. - No, z�a� ze mnie, cz�owieku, nie le� tak bez ruchu. A potem, nie do wiary, g�os Garricka. - Przepraszam, proteza zaklinowa�a mi si� mi�dzy deskami pod�ogi. Waite podszed� do okna i wyjrza� na werand�. W jej drugim ko�cu le�eli razem Sean i Garnek. Sean wci�� si� �mia�, a na twarzy Garricka igra� nerwowy u�miech. Sean podni�s� si� z pod�ogi. - No dalej. Wstawaj - powiedzia�. Poda� Garrickowi r�k�, poci�gn�� go do g�ry i stan�li opieraj�c si� o siebie. Garnek ko�ysa� si� niepewnie na swojej protezie. - Za�o�� si�, �e ja chodzi�bym z tym ca�kiem normalnie - odezwa� si� Sean. - Za�o�� si�, �e nie potrafi�by�. To strasznie trudne. Sean pu�ci� Garricka i stan�� przed nim z wyci�gni�tymi r�koma, got�w w ka�dej chwili go z�apa�. - Ruszaj. Da� krok do ty�u i Garrick ruszy� niepewnie w jego stron�. Mia� zaci�t� z przej�cia twarz i wymachiwa� r�koma, �eby nie straci� r�wnowagi. Dotar� do ko�ca werandy i z�apa� si� obur�cz por�czy. Tym razem za�mia� si� razem z Seanem. Waite zauwa�y�, �e stoi za nim Ada. Obejrza� si� przez rami�. "Chod�my st�d" - m�wi�y jej usta. Uj�a jego r�k�. 9. W ko�cu czerwca 1876 roku Garrick pojecha� razem z Seanem do szko�y. Od postrza�u min�y prawie cztery miesi�ce. Odwi�z� ich Waite. Droga do Ladyburga prowadzi�a przez las; miedzy dwiema koleinami ros�a wysoka trawa, kt�ra muska�a sp�d bryczki. Konie k�usowa�y koleinami; ich kopyta zapada�y si� bezg�o�nie w g�stej warstwie ubitego kurzu. Na szczycie pierwszego wzniesienia Waite popu�ci� cugli i obr�ci� si� na ko�le, �eby rzuci� okiem na swoj� posiad�o��. Pobielane �ciany Theunis Kraal jarzy�y si� pomara�czowo w porannym s�o�cu, a otaczaj�ce dom ��ki mia�y odcie� soczystej zieleni. Wsz�dzie indziej, jak zwykle wczesn� zim�, trawa by�a wyschni�ta, podobnie jak li�cie drzew. S�o�ce nie wspi�o si� jeszcze do�� wysoko, �eby pozbawi� veld5 wszystkich jego kolor�w i zala� ziemi� p�askim o�lepiaj�cym �wiat�em po�udnia. Li�cie by�y br�zowe, rdzawe i czerwonawe, tak samo czerwonawe jak stada byd�a rasy afrikander, kt�re pas�y si� mi�dzy drzewami. Za nimi unosi�a si� skarpa c�tkowana niczym grzbiet zebry ciemnozielonymi pasmami rosn�cych w w�wozach zaro�li. - Popatrz, Sean, dudek. - Jasne, widz� go od dawna. To samiec. Ptak poderwa� si� z ziemi, uciekaj�c przed ko�skimi kopytami: by� czekoladowoczarny, z bia�ymi skrzyd�ami i podobnym do etruskiego he�mu grzebieniem na g�owie. - Sk�d wiesz? - dopytywa� si� Garrick. - Bo ma bia�e skrzyd�a. - Wszystkie maj� bia�e skrzyd�a. - Nieprawda. Tylko samce. - Wszystkie te, kt�re widzia�em, mia�y bia�e skrzyd�a - stwierdzi� z pow�tpiewaniem Garrick. - Mo�e nigdy nie widzia�e� samicy. Nie�atwo je zobaczy�. Siedz� przewa�nie w gniazdach. Waite Courteney u�miechn�� si� i odwr�ci� na ko�le. - Garry ma racj�, Sean, nie mo�na ich odr�ni� po upierzeniu. Samiec jest po prostu troch� wi�kszy, to wszystko. - A nie m�wi�em - powiedzia� Garrick, kt�remu obecno�� ojca najwyra�niej doda�a odwagi. - Taki jeste� m�dry - mrukn�� sarkastycznie Sean. - Pewnie przeczyta�e� o tym w tych swoich ksi��kach, co? Garrick u�miechn�� si�, zadowolony z siebie. - Popatrz, poci�g. Rzeczywi�cie ze skarpy zje�d�a� poci�g, ci�gn�c za sob� d�ugi pi�ropusz dymu. Waite pu�ci� konie k�usem. Zbli�yli si� do betonowego mostu nad Baboon Stroom. - Widzia�em ��t� ryb�. - To by� patyk. Ja te� go widzia�em. Rzeka stanowi�a granic� posiad�o�ci Waite'a. Przejechali przez most i ruszyli pod g�r�. Przed nimi le�a� Ladyburg. Poci�g mija� zagrody dla byd�a; wje�d�aj�c do miasta zagwizda� i wypu�ci� wysoko w powietrze ob�ok pary. Miasto rozci�ga�o si� na du�ym obszarze; ka�dy dom otoczony by� ogrodem warzywnym i sadem. Szerokie ulice mog�y pomie�ci� trzydzie�ci sze�� sztuk byd�a id�cego w jednym rz�dzie. Cze�� dom�w wzniesiono z wypalanej ceg�y, cze�� pobielono; kryte by�y strzech� lub arkuszami falistej blachy pomalowanej na zielony albo matowoczerwony kolor.