Resnick Mike - Polowanie
Szczegóły |
Tytuł |
Resnick Mike - Polowanie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Resnick Mike - Polowanie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Resnick Mike - Polowanie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Resnick Mike - Polowanie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Mike Resnick
Tytul: Polowanie
Z "NF" 6/97
Opowiadanie "Polowanie" Mike'a Resnicka zostało
zaczerpnięte z antologii "Echa wojny światów", w której
najlepsi amerykańscy pisarze science fiction wcielają się w
znane postaci żyjące na przełomie XIX i XX wieku i z ich
punktu widzenia relacjonują inwazję Marsjan. Wydarzenia
opisane przez Wellsa w "Wojnie światów" zyskują nowy wymiar,
czytelnik zaś nie może oprzeć się wrażeniu, że ma przed sobą
autentyczne teksty z epoki. Wśród autorów tych doskonałych
mistyfikacji znajdują się oprócz Resnicka m.in.: Robert
Silverberg, Connie Willis, David Brin, George Hec Effinger.
Theodore Roosevelt (1858-1919), późniejszy prezydent Stanów
Zjednoczonych (1901-1909), podczas toczonej między kwietniem
a sierpniem 1898 roku wojny przeciwko Hiszpanii najpierw
pracował w Departamencie Marynarki, później zaś objął
dowodzenie nad Pierwszym Ochotniczym Regimentem Kawalerii
(zwanym oddziałem "Surowych Jeźdźców") i uczestniczył w
dwóch ważnych bitwach na Kubie, o El Caney i wzgórze San
Juan.
(anak)
Mike Resnick
pisze jako
Teddy Roosevelt
Polowanie
(The Roosevelt Dispatches)
Fragmenty dziennika Theodore'a Roosevelta (tom XXIII):
9 lipca 1898
Dziś po południu ustrzeliłem zdumiewające stworzenie. Jutro
porozsyłam do rozmaitych muzeów listy z propozycjami
przekazania wypchanego okazu, lecz najpierw, ma się
rozumieć, sam dokładnie go zbadam.
Tropikalny deszcz leje bez chwili przerwy. Wielu ludzi
powaliła grypa, jeśli zaś chodzi o nieszczęsnego Westmore'a,
to przypuszczalnie jeszcze przed końcem tygodnia umrze na
zapalenie płuc.
Po zdobyciu wzgórza San Juan wciąż czekamy na dalsze
rozkazy. Całkiem możliwe, że zostaniemy tu dopóty, dopóki nie
nabierzemy pewności, że na wyspie nie ma więcej stworzeń
takich jak to, które dziś zastrzeliłem.
Późno już. Najwyższa pora na wieczorny dwumilowy bieg,
rozdział powieści Jane Austen, a potem do łóżka.
List Theodore'a Roosevelta do F. C. Selousa, 12 lipca 1898:
Drogi Selous,
Całkiem niedawno uczestniczyłem tu, na Kubie, w bardzo
dziwnym zdarzeniu, o którym koniecznie muszę Ci opowiedzieć.
Co prawda, nasza kampania zakończyła się pełnym sukcesem,
niemniej jednak wciąż tu jesteśmy, czekając na rozkaz
powrotu do domu. Dla zabicia czasu całymi godzinami
obserwuję życie ptaków; wydarzenie, które tak mnie
poruszyło, miało miejsce późnym popołudniem, kiedy
przedzierałem się przez nadrzeczny las w pogoni za kulikiem
długodziobym.
Szybko zapadał zmierzch, ja zaś, torując sobie drogę wśród
bujnej roślinności, miałem niejasne wrażenie, że nie jestem
sam, że gdzieś całkiem blisko kryje się istota co
najmniej dorównująca mi rozmiarami. Nie byłem w stanie
wyobrazić sobie, co to może być, jak bowiem wiem, na
Karaibach nie występują ani tapiry, ani jaguary.
Zdwoiłem czujność, a po przebyciu kolejnych dwudziestu jardów
stanąłem jak wryty, ujrzawszy przed sobą stwora wielkości
naszych amerykańskich niedźwiedzi grizzly. Jeśli miałbym
porównać go do goryli górskich, z którymi często miewałeś do
czynienia, powiedziałbym, że był co najmniej o trzydzieści
procent większy od najpotężniejszego samca.
Miał okrągłą głowę bez nosa, szeroko rozstawione wielkie
czarne oczy, z pozbawionych warg ust w kształcie litery V
kapała ślina. Był brązowy, ale nie tak jak antylopa impala
albo kudu - raczej jak morski ślimak, śliski i wilgotny.
Zamiast ramion miał kilka długich macek z wyglądu bardzo
podobnych do słoniowych trąb i chyba tak jak one sprawnych i
silnych.
Na mój widok on również zatrzymał się, wydał donośny jękliwy
ryk, po czym ruszył do ataku. Nie miałem pojęcia, jakie
naprawdę grozi mi niebezpieczeństwo, wcale jednak nie
spodobały mi się te muskularne macki, więc błyskawicznie
podniosłem do ramienia mój winchester i wypaliłem. Pocisk
odbił się od korpusu stworzenia, nie czyniąc mu żadnej
szkody, ono zaś zbliżało się z nie zmniejszoną chyżością. W
ostatniej chwili skoczyłem w bok i przetoczyłem się po
ziemi, z trudem wymykając się dwóm wyciągniętym mackom.
Znieruchomiałem na brzuchu, wycelowałem w rozdziawione usta
i ponownie nacisnąłem spust. Tym razem doczekałem się
reakcji, i to dość gwałtownej, napastnik bowiem zawył
głośno, po czym zaczął na oślep wymachiwać mackami, wyrywać
z korzeniami rośliny, które znalazły się w ich zasięgu, i
rozszarpywać je na strzępy. Ten los spotkał nawet dość
pokaźne krzewy o całkiem solidnych gałęziach.
Zaczekałem, aż monstrum odwróci się w moją stronę, a następnie
wpakowałem mu kulę w lewe oko. Również i tym razem reakcja
była co najmniej zaskakująca: stwór przystąpił do zdzierania
kory z pobliskich drzew, rycząc przy tym tak przeraźliwie,
że w promieniu kilkuset jardów ptaki zerwały się do
panicznej ucieczki.
Przyznam szczerze, że ja również szykowałem się do odwrotu,
ponieważ nigdy jeszcze nie spotkałem zwierzęcia, które,
dwukrotnie trafione w głowę, nie tylko nawet się nie
zachwiało, ale sprawiało wrażenie rozjuszonego i gotowego do
szaleńczego ataku. Ostrożnie podniosłem się z ziemi i,
trzymając stwora na muszce, zacząłem się powoli wycofywać.
Chyba dostrzegł mój ruch, uspokoił się bowiem i
zogniskował na mnie wzrok, potem zaś, powoli i pewnie,
ruszył w moim kierunku. Chwilę później uczynił coś, czego
nigdy nie zrobiło żadne zwierzę na świecie: wyjął broń.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to miecz, jednak kiedy
istota wymierzyła we mnie, z tajemniczego przedmiotu
wystrzelił promień światła, który przemknął zaledwie kilka
cali od mojej głowy i rozniecił ogień w kępie krzaków, koło
której stałem. Dałem susa w przeciwną stronę, cudem unikając
kolejnego świetlnego promienia; pień drzewa, za którym się
ukryłem, w okamgnieniu stanął w płomieniach.
Niewiele myśląc, odwróciłem się i pomknąłem w kierunku, z
którego przybyłem. Po mniej więcej sześćdziesięciu jardach
odważyłem się obejrzeć i stwierdziłem, że stwór podąża za
mną. Na szczęście, prędkość nie była jego mocną stroną, co
skwapliwie wykorzystałem, zwiększając dzielącą nas
odległość, a kiedy straciłem go z oczu, niewiele myśląc
wskoczyłem do płynącej nie opodal rzeki, uważając bardzo,
żeby nie zamoczyć strzelby. Tam przynajmniej mogłem nie
obawiać się bezpośrednich skutków działania broni miotającej
świetlne promienie.
Stwór pojawił się dopiero po upływie około czterdziestu
sekund. Zamiast od razu strzelać, postanowiłem przyjrzeć mu
się uważnie, w nadziei, że znajdę bardziej wrażliwe miejsca.
Chociaż jego ciało było pozbawione łusek, skorupy, a nawet
czegoś w rodzaju pancerza, jaki nasz wspólny przyjaciel
Corbett wypatrzył na ciele indyjskiego nosorożca, to jednak
kule się go nie imały. Korpus miał kształt kulisty,
sterczały z niego tylko okrągła głowa i macki, lecz nic nie
wskazywało na to, żeby w miejscach połączenia kończyn z
tułowiem skóra była choć odrobinę cieńsza. Nie mogłem jednak
pozwolić, żeby monstrum poszło dalej ścieżką, prędzej czy
później bowiem natknęłoby się na moich ludzi, zupełnie nie
przygotowanych na spotkanie z tak groźnym przeciwnikiem.
Wytężyłem wzrok, szukając otworu słuchowego, lecz go nie
znalazłem. Byłem pewien, że strzał w tył głowy nie odniesie
żadnego skutku, stanąłem więc po pas w wodzie i zawołałem
głośno. Stwór natychmiast odwrócił się w moją stronę, ja zaś
wpakowałem mu kolejne dwa pociski w lewe oko.
Zareagował tak samo jak poprzednio, lecz tym razem atak
szału trwał znacznie krócej. Jak tylko stwór się uspokoił,
zmierzył mnie złowróżbnym spojrzeniem, po czym niespiesznie
ruszył w moim kierunku z bronią w wyciągniętej macce. W tej
samej chwili spłynęło na mnie olśnienie; wiedziałem już, jak
sobie z nim poradzić.
Zacząłem się powoli cofać, on zaś chyba nie ufał zbytnio
celności swojej broni, wszedł bowiem do wody i uparcie brnął
ku mnie, starając się zmniejszyć dystans. Stanąłem
nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w jego groźnym orężu;
kiedy dzieliło nas około trzydziestu jardów, stwór zatrzymał
się i uniósł broń... ale ja strzeliłem pierwszy.
Broń wysunęła mu się z macki, siejąc wokół śmiertelne
promieniowanie, po czym wpadła do wody z lufą - jeśli to
była lufa, w co bardzo wątpię - skierowaną na potwora. Woda
w promieniu kilku jardów zawrzała, w powietrze uniósł się
słup pary, stwór zaś wydał przeraźliwy ni to skrzek, ni
okrzyk, i zniknął pod falami.
Minęło co najmniej kilka minut, zanim odważyłem się do niego
zbliżyć (bądź co bądź, nie wiedziałem jak długo potrafi
wytrzymać bez oddychania), ale moje nadzieje okazały się
słuszne: bestia była martwa.
Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. Wkrótce wypcham
trofeum i prześlę je do Smithsonian Institute albo do Muzeum
Historii Naturalnej. Nie omieszkam dostarczyć Ci kopii moich
notatek oraz, mam nadzieję, fotografii wykonanych podczas
sekcji i wypychania.
Zdaję sobie sprawę, że swoje ocalenie zawdzięczam w znacznej
mierze szczęśliwemu przypadkowi. Nie wiem, ile jeszcze takich
potworów mieszka w kubańskiej dżungli, ale nie ulega
wątpliwości, iż są zbyt niebezpieczne, żeby pozostawić je
przy życiu i pozwolić nękać miejscową ludność. Należy je
czym prędzej wytępić, ja zaś nie znam myśliwego, z którym
chętniej wyruszyłbym na taką wyprawę, niż z Tobą. Moja broń
i moi ludzie będą do Twojej dyspozycji; jestem przekonany,
że wspólnymi siłami uda nam się uwolnić wyspę od tego
zagadkowego i śmiertelnie niebezpiecznego wybryku natury.
Twój
Roosevelt
List do Carla Akeleya, myśliwego i wypychacza zwierząt,
zatrudnionego w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej, 13
lipca 1898:
Drogi Carl,
Przykro mi, że nie mogliśmy spotkać się na dorocznym
przyjęciu, ale jak wiesz, miałem do załatwienia trochę spraw
tutaj, na Kubie.
Pozwól, że zadam Ci czysto hipotetyczne pytanie: czy może
istnieć stworzenie pozbawione żołądka oraz przewodu
pokarmowego? Czy jest możliwe, żeby taka forma życia
odżywiała się krwią swoich ofiar, wstrzykując ją sobie
bezpośrednio do układu krwionośnego? Jeżeli tak, to czy taki
sposób odżywiania byłby w stanie zapewnić wystarczającą ilość
energii zwierzęciu wielkości niedźwiedzia grizzly?
Wiem doskonale, jak bardzo jesteś zajęty, lecz chociaż
chwilowo nie mogę ujawnić ci żadnych szczegółów, proszę Cię,
byś zechciał w jak najkrótszym czasie udzielić mi
odpowiedzi.
Jak zawsze Twój
Theodore Roosevelt
List do dra Joela A. Allena, kustosza Działu Ptaków i
Ssaków Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, 13 lipca
1898:
Drogi Joelu,
Pragnę Ci zadać niezwykłe, ale - wierz mi - ogromnie ważne
pytanie.
Czy może istnieć jakakolwiek wyższa forma życia zwierzęcego,
w której nie wykształciłby się podział na płci? Czy taka
forma mogłaby rozmnażać się - błagam, nie śmiej się ze mnie!
- przez pączkowanie? Czy złożony organizm może rozmnażać się
przez podział, tak jak czynią jednokomórkowce?
Z niecierpliwością oczekuję Twojej odpowiedzi.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Theodore Roosevelt
Fragmenty pracy autorstwa Theodore'a Roosevelta, przesłanej
w celu opublikowania do Amerykańskiego Muzeum Historii
Naturalnej 14 lipca 1898:
(...) Najbardziej niezwykły jest naskórek, i to zarówno ze
względu na nadzwyczajną grubość i giętkość, ale również
dlatego, że nie ma pod nim warstwy tłuszczu, w nim samym zaś
nie zdołałem odkryć źródła oleistej cieczy, która pokrywa
całe ciało stworzenia.
Zastanawiający jest także brak żołądka, jelit lub
jakichkolwiek innych organów wewnętrznych, które mogłyby
służyć trawieniu pokarmów. Podejrzewam (pragnę jednakże
zaznaczyć, że hipoteza ta nie opiera się na żadnych
konkretnych obserwacjach), iż substancje odżywcze trafiają
bezpośrednio do krwiobiegu istoty wraz z krwią jej ofiar.
Wielką zagadkę stanowiło dla mnie przeznaczenie obszernych
ust w kształcie litery V, jakiż bowiem pożytek może mieć z
otworu gębowego stworzenie potrafiące obejść się bez
jedzenia? Dokładniejsze badanie pozwoliło mi jednak ustalić,
że pospieszyłem się z wnioskami, zmylony usytuowaniem owych
"ust"; okazało się bowiem, iż rzekomy "otwór gębowy" pełni
raczej funkcję czegoś w rodzaju nozdrzy, nie nazwę go zaś
nosem tylko dlatego, że zagadkowy stwór posługuje się nim
również jako organem mowy - naturalnie zakładając, że ryki,
wrzaski i posapywania zasługują na tę zaszczytną nazwę.
(...) Chyba najbardziej interesującym szczegółem
anatomicznym oka jest nie źrenica złożona ani nawet nie
fioletowobrązowa rogówka, która z pewnością uniemożliwia
stworzeniu widzenie kolorów takimi, jakie są one dla nas,
lecz ptasia przezroczysta membrana chroniąca je przed
uszkodzeniem. Chociaż stwór z pewnością nie wiedział, do
czego służy strzelba oraz że zagraża mu z jej strony
niebezpieczeństwo, zdążył opuścić tę membranę na tyle
szybko, żeby znacznie osłabić siłę uderzenia pocisku. Warto
również zwrócić uwagę na oszałamiające tempo zabliźniania
się ran; jedynie z najwyższym trudem udało mi się znaleźć
ślady po trzech kulach, które trafiły w lewe oko, przebiły
całą gałkę i utkwiły w oczodole.
Trudno mi uwierzyć, żeby ubarwienie skóry tego zwierzęcia
pełniło funkcję ochronną - być może dlatego, że w ogóle nie
wierzę, że istnieje coś takiego jak ubarwienie ochronne.
Weźmy na przykład zebrę: gdyby była brązowa lub czarna, z
odległości, powiedzmy, ćwierć mili byłoby ją równie trudno
zauważyć jak antylopę, ponieważ jednak Bóg ubrał ją w czarne
i białe pasy, rzuca się w oczy już z daleka, również
drapieżnikom dybiącym na jej życie. Chociaż ubarwienie zebry
z pewnością nie pełni żadnej funkcji ochronnej, gatunek ten
ma się znakomicie i należy do najczęściej spotykanych na
kontynencie afrykańskim. W związku z tym, mimo iż
zastrzelone przeze mnie stworzenie doskonale wtapiało się w
leśną okolicę, przypuszczam, że brązowy kolor skóry
zawdzięczało raczej przypadkowi niż celowemu działaniu
Natury.
(...) Nie mam tutaj najlepszych warunków do prowadzenia
badań, niemniej jednak w największej macce doliczyłem się
ponad stu niezależnych mięśni, co pozwala przypuszczać, iż
jest jeszcze co najmniej dwieście takich, których nie
zdołałem wyodrębnić. Z całego ciała tylko macki są aż
naszpikowane nerwami, z czego należy wysnuć wniosek, że
celny strzał w splot nerwów i naczyń krwionośnych
umiejscowiony w okolicy, z której wyrastają macki, mógłby
okazać się dla tego stworzenia fatalny w skutkach.
(...) Wygląd mózgu sprawił mi spore zaskoczenie, ponieważ
okazało się, że - proporcjonalnie do masy ciała - organ ten
jest niemal czterokrotnie większy od ludzkiego. Odkrycie to,
w połączeniu z faktem, iż stwór ten posługiwał się bronią
(niestety, zaginęła w nurcie rzeki), daje podstawy do
wysnucia nieoczekiwanego, ale trudnego do zakwestionowania
wniosku, iż zetknęliśmy się z istotą dysponująca intelektem
przynajmniej równym naszemu, a kto wie, czy nawet nie
większym.
Z poważaniem
Theodore Roosevelt,
pułkownik Armii Stanów Zjednoczonych
List do Willisa Maynarda Crenshawa z fabryki Winchestera, 14
lipca 1898:
Szanowny Panie Crenshaw,
W załączeniu przesyłam Panu próbkę skóry nowo odkrytego
zwierzęcia. Jak sam Pan widzi, jest ona znacznie grubsza od
skóry słonia albo nosorożca, chociaż bardzo się od nich
różni. Nie chodzi mi jednak o to, żeby poddawał Pan analizie
skórę, tylko żeby opracował Pan strzelbę i pocisk, które
sobie z nią poradzą.
Co więcej, pocisk ów musi mieć wystarczającą siłę, żeby
natychmiast unieszkodliwić trafione stworzenie. Proszę
pamiętać, że co prawda waży ono niespełna tonę, ale odznacza
się niesłychaną żywotnością, biorąc zaś pod uwagę rodzaj
terenu, wątpię, aby możliwe było oddanie celnego strzału z
odległości większej niż dwadzieścia jardów.
Proszę mnie zawiadomić, jak tylko skonstruuje pan prototyp.
Proszę również utrzymać tę sprawę w ścisłej tajemnicy,
dopuszczając do niej wyłącznie osoby, które będą pomagały
Panu przy prowadzeniu prac konstrukcyjnych.
Z góry Panu dziękuję.
Z poważaniem
Pański
Theodore Roosevelt
Poufna notatka "do rąk własnych", dostarczona prezydentowi
Williamowi McKinleyowi 17 lipca 1898:
Szanowny Panie Prezydencie,
W świetle wydarzeń, których ostatnio stałem się świadkiem i
uczestnikiem, stało się jasne, iż w żadnym wypadku nie
powinien Pan odwoływać z Kuby moich "Surowych Jeźdźców" ani
też rozwiązywać tego oddziału po podpisaniu układu pokojowego
z Hiszpanią.
Na tej wyspie czai się coś tak ohydnego, straszliwego i
niebezpiecznego, że bez przesady mogę stwierdzić, iż zagraża
ono całej ludzkości. Nawet nie będę próbował tego opisać,
gdyby bowiem ów opis dostał się w niepowołane ręce i gdyby
został podany do publicznej wiadomości, mógłby stać się
przyczyną ogólnonarodowej paniki - albo przedmiotem
powszechnych kpin, jeśli nikt by nie uwierzył w jego
prawdziwość.
Musi mi Pan uwierzyć na słowo, że zagrożenie jest jak
najbardziej realne. Odradzam Panu odwoływanie jakichkolwiek
oddziałów, bo jeśli moje podejrzenia okażą się słuszne, już
wkrótce będziemy ich znowu tu potrzebować.
Pułkownik Theodore Roosevelt
dowódca "Surowych Jeźdźców"
List do sekretarza wojny Russella A. Algera, 20 lipca 1898:
Drogi Russel,
McKinley jest głupcem! Ostrzegłem go przed straszliwym
niebezpieczeństwem, jakie zagraża nie tylko obywatelom
Ameryki, ale także całego świata, on zaś uznał to za dowcip!
Słuchaj uważnie: musisz natychmiast odwołać rozkaz wycofania
wojsk i zostawić moich "Surowych Jeźdźców" na Kubie. Co
więcej, cała armia musi być w pogotowiu, a nie od rzeczy
byłoby przerzucenie co najmniej połowy naszych sił na
Florydę, tam bowiem najpewniej zacznie się inwazja.
Wkrótce przybędę do Waszyngtonu, żeby osobiście porozmawiać
z McKinleyem i przekonać go o realności zagrożenia. Będę Ci
niezmiernie wdzięczny za wszystko, co uczynisz dla
ułatwienia mi zadania.
Twój
Roosevelt
Przemówienie wygłoszone z balkonu nad restauracją
Columbia w Tampa na Florydzie, 3 sierpia 1898:
Bracia Amerykanie!
Całkiem niedawno nasz rząd uświadomił sobie, że pojawiło
się poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego, a
nawet dla bezpieczeństwa całego świata. Niebezpieczeństwo to
chwilowo czai się w kubańskiej dżungli. Widziałem je na
własne oczy i zapewniam was, że niezależnie od tego, co
usłyszycie w najbliższych dniach i tygodniach, jest ono
autentyczne i nie wolno nam go nie doceniać.
Wkrótce po tym, jak moi "Surowi Jeźdźcy" zajęli wzgórze
San Juan, natknąłem się w tropikalnym lesie na istotę tak
niezwykłą, że gdybym chciał ją opisać, naraziłbym się na
wasze niedowierzanie. Ponad wszelką wątpliwość była ona
inteligentna i z pewnością nigdy do tej pory nie widziano
jej na Ziemi. Jestem i zawsze byłem gorącym zwolennikiem
Darwina, jednak, mimo dość rozległej wiedzy z zakresu nauk
biologicznych, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakie
procesy ewolucyjne mogły doprowadzić do powstania takiego
stworzenia.
Mogę wam natomiast powiedzieć, że posiadło ono umiejętność
wytwarzania nadzwyczaj groźnej, nowej dla nas broni, oraz że
nie ma ono żadnych oporów przed używaniem jej przeciwko
człowiekowi. Jest to nieprzyjazna, ba, wroga nam forma życia
i musi czym prędzej zostać unicestwiona, zanim skieruje swą
nienawiść przeciwko rzeszom niewinnych Amerykanów.
Na szczęście, udało mi się zabić osobnika, którego spotkałem
na Kubie, jednak należy liczyć się z tym, że jest ich tam
więcej. Rząd Stanów Zjednoczonych początkowo wątpił w moje
słowa, ostatnio jednak informacje, jakie dotarły do Białego
Domu i Departamentu Stanu z Anglii, gdzie pojawiło się
więcej takich istot, wreszcie przekonały urzędników o
prawdziwości mojej relacji.
Jak dotąd tajemnicze stworzenia nie pokazały się w Stanach
Zjednoczonych, uprzedzam was jednak, iż byłoby głupotą
czekać bezczynnie, aż to uczynią. Amerykanie zawsze byli
skorzy do ofiar i poświęceń, kiedy w grę wchodziło
bezpieczeństwo ich kraju; teraz będzie tak samo. Nawet jeśli
odrażający przybysze odnieśli chwilowe sukcesy w starciach z
kubańskimi wieśniakami i nie przygotowaną Wielką Brytanią,
to nie będą mieli najmniejszych szans w walce przeciwko
armii zdeterminowanych Amerykanów, przepełnionych
nieposkromionym amerykańskim duchem i odwagą nieodrodnych
synów tej ziemi.
Dane nam było utworzyć nowy naród na nowym kontynencie.
Jesteśmy spadkobiercami wielowiekowej historii wielu krajów,
nie byliśmy jednak obarczeni ciężarem historycznej
odpowiedzialności spoczywającym na barkach tamtych
społeczeństw, a raz zdobywszy niezależność, nie musieliśmy
walczyć o jej utrzymanie z żadnym obcym najeźdźcą - aż do
tej pory. Wierzę, że sprostamy wyzwaniu i jestem przekonany,
że wy również w to wierzycie.
Jutro wyjeżdżam do Miami, skąd za dwa dni udam się na Kubę,
żeby poprowadzić moich ludzi do walki z wrogiem ukrytym w
tropikalnej dżungli. Wzywam wszystkich zdrowych, dzielnych
Amerykanów, żeby wzięli wraz ze mną udział w tej
najwspanialszej przygodzie!
List do Kermita, Theodore'a juniora, Archiego i Quentina
Rooseveltów, 5 sierpnia 1898:
Drodzy chłopcy,
Jutro wyruszam na wielkie i ekscytujące safari. Jestem
pewien, że szczegóły tej ekspedycji będą codziennie podawane
w gazetach, obiecuję Wam jednak, że kiedy wrócę, usiądziemy
wszyscy przy ognisku na wzgórzu Sagamore i opowiem wam o
wszystkim, o czym nie wspomniano w prasie. Oprócz tego
każdy z Was dostanie ode mnie myśliwskie trofeum.
Zanim to jednak nastąpi, pójdziecie do szkoły. Mam nadzieję,
że wszyscy będziecie się pilnie uczyć i ćwiczyć umysły z
zapałem równym temu, z jakim w domu oddajecie się zabawom.
Tylko dzięki połączonej sprawności umysłu i ciała wyszedłem
z życiem z pierwszego spotkania z istotą, której pobratymców
będę tropił przez nadchodzące dni i tygodnie. Pamiętajcie,
że doskonała równowaga to co namniej połowa sukcesu w każdej
dziedzinie.
Ściskam Was mocno
Ojciec
List (nr 1317) do Edith Carow Roosevelt, 5 sierpnia 1898:
Najdroższa Edith,
Mój okręt odpływa jutro rano, więc może minąć nawet kilka
tygodni, zanim znowu będę miał okazję, żeby do Ciebie
napisać.
Wkrótce rozpocznę największe polowanie mojego życia. Ucałuj
ode mnie dzieci. Żałuję, że chłopcy nie są trochę starsi, bo
wtedy mogliby uczestniczyć ze mną w tej wspaniałej
przygodzie.
Wciąż dokucza mi zaziębienie, którego nabawiłem się podczas
przymusowej kąpieli na Kubie, ale poza tym czuję się
całkowicie zdrowy. Trzeba czegoś więcej niż zagadkowy stwór
i katar, żeby powalić prawdziwego Amerykanina! Wprost nie
mogę się doczekać, co przyniosą najbliższe dni.
Twój Theodore
Przełożył Arkadiusz Nakoniecznik