Resnick Mike - Bacon z komputera

Szczegóły
Tytuł Resnick Mike - Bacon z komputera
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Resnick Mike - Bacon z komputera PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Resnick Mike - Bacon z komputera PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Resnick Mike - Bacon z komputera - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Mike Resnick Tytuł: Bacon z komputera (Frankie the Spook) Z "NF" 6/91 Przyciągając ją do siebie, dyszał ciężko z nie spełnionych żądz; przesunął rękę z jej małych pośladków w górę ku żebrom i dalej... Symulowany komputerowo obraz Sir Francisa Bacona przestał czytać i skrzywił się na ekranie monitora. - To jest okropne - oznajmił stanowczo. - Naprawdę? - zapytał Marvin Piltch, gapiąc się w komputer z nieszczęśliwą miną. Bacon przytaknął. - Jeszcze gorsze od ostatniego kawałka. Marvin westchnął. - Tego się obawiałem. - I to odwołanie się do cyca - kontynuował Bacon. - Co to właściwie jest ten cyc? - Damska pierś. - Zgodnie z moim zaprogramowanym słownikiem musi to być szalenie chamska pierś, skoro otrzymała taką nazwę. - Cóż - powiedział Marvin, wzruszając ponownie ramionami - jeśli dobrze się zastanowić, to chyba tak jest... - To bez sensu - ciągnął dalej Bacon. - Jak nazwiesz łokieć? Czy masz dla niego odpowiednio głupią nazwę? - Nie - przyznał Marvin. - Aha - powiedział Bacon. - A więc uważasz, że łokieć jest lepszy od piersi. Marvin ponownie wzruszył ramionami. - Muszę przyznać, że nie jest to temat, któremu ostatnio poświęcałem wiele uwagi. - Wiem. Faktem jest, że jeśli poświęciłeś jakiemukolwiek tematowi choć odrobinę uwagi, to z pewnością nie ma to odbicia w tym, co piszesz. - A jednak sporo się zastanawiałem nad pewną sprawą. - Och - zdziwił się Bacon unosząc brew. - Jakąż? Marvin uśmiechnął się. - Myślałem o tobie. - Byłem pewien, że rozmowa potoczy się właśnie w tym kierunku - powiedział Bacon z sarkazmem w głosie. - A więc domyślasz się, o co chcę cię prosić? - Naturalnie. Marvin pochylił się i bacznie wpatrywał w komputerowy wizerunek Bacona. - Zrobisz to? - Czy największy pisarz, jakiego wydała ludzkość, napisze za ciebie tę twoją żałosną powieść? - drwił Bacon. - Z całą pewnością nie. - Ale pisałeś dla Szekspira - zaprotestował Marvin. - Dlatego kazałem memu komputerowi symulować właśnie ciebie. - Marvin, pisz swoje zaprogramowanie i daj mi święty spokój. - To się nazywa oprogramowanie... - Wszystko jedno. Dla mnie to oczywiste, że jesteś stworzony do pracy z komputerami. Twoja nieznajomość świata idzie w parze jedynie z twoją nieznajomością języka angielskiego. - Dlatego jesteś mi potrzebny. - Nie. - Ale ja mam kontrakt. - Nie. - I zapłacę karę za każdy dzień zwłoki. - To oddaj powieść w terminie. - Jeśli zostanie odrzucona przez wydawcę, muszę oddać zaliczkę. - A co to ma ze mną wspólnego? - Jeśli będę zmuszony oddać zaliczkę, to będę musiał zastawić komputer, by zdobyć forsę. - Świetnie - powiedział Bacon. - Dzięki temu wkrótce będę rozmawiał z kimś, kogo poważnie interesuje wymiana poglądów, a nie jedynie kradzież cudzych pomysłów. - Ja niczego nie ukradłem - odparował Marvin. - Mówię to z przykrością, ale w swym nijakim życiu nie wymyśliłeś, Marvin, nic oryginalnego - z grymasem skwitował Bacon. - Szekspir wiedział chociaż, że chce pisać dramaty. - I ty mu pomogłeś. - Pomogłem? - powtórzył Bacon z wściekłością w głosie. - Jak myślisz, kto napisał te wszystkie sztuki? Jego komputerowy wizerunek z trudem odzyskiwał kontrolę nad sobą. - Ten człowiek był głupcem, kompletnym i skończonym głupcem! Do dnia śmierci nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie chciałem napisać Henryka IX! A mimo to, nawet teraz, tyle wieków później, ten dureń zbiera plony za m o j ą pracę, mój talent, mój geniusz. A ty masz odwagę prosić mnie, bym ponownie pisał na czyjś rachunek? - Nie wiedziałem, że tyle w tobie goryczy - powiedział Marvin. - Czy masz pojęcie, że ten kretyn chciał osadzić Trojlusa i Kresydę w Rzymie? - Mówiono mi, że Rzym to piękne miasto - oświadczył Marvin. - Taaa... - wymamrotał Bacon. - Wyłącz mnie. - Złożyłem cię do kupy i zostaniesz tu tak długo, dopóki nie pomożesz mi wydostać się z tarapatów. Za dwa tygodnie mija termin oddania powieści. - Mówiono mi, że Rzym to piękne miasto - z sarkazmem powtórzył Bacon. - Może tam uda ci się ukryć przed wierzycielami. - Więc nie chcesz mi pomóc - jęknął Marvin. - A ty stanowczo odmawiasz wyłączenia mnie? - Przykro mi - powiedział Marvin. - Ale w rzeczy samej, odmawiam. Bacon westchnął z rezygnacją w głosie. - Wiem, że tego pożałuję, ale chciałbym zapytać, jak to się stało, że takie zero literackie jak ty otrzymało zamówienie na powieść? - Kuzyn mojej byłej żony jest wydawcą. Dostałem to zamówienie jeszcze przed rozwodem. - Każdy, kto kupuje od ciebie nie napisaną powieść, zasługuje na to, co dostanie - powiedział Bacon. - Co zgodnie z moją fachową opinią oznacza, że nie dostanie nic. - Ale ja nie mogę zwrócić zaliczki - skamlał Marvin. - Już ją wydałem. - Tragedia godna Szekspira - powiedział drwiąco Bacon. - Czego chcesz? - Ciszy i spokoju. - Czego chcesz za napisanie tej powieści? - Odejdź i daj mi święty spokój. - Nie mogę. Prócz ciebie nie mam do kogo się z tym zwrócić. - Trzeba było zastanowić się przed podjęciem takiego zadania. Nie każdy artysta potrafi osiągnąć wymagane minimum przy pisaniu... jak się ma nazywać to twoje opus magnum? - "Panny na godziny". Bacon uśmiechnął się szeroko. - Miłej zabawy. - Błagam cię - wykrzyknął z rozpaczą Marvin. - Odmawiam. - Podaj cenę. - Jaki w mym obecnym stanie mogę mieć użytek z pieniędzy? - zapytał Bacon. - To co byś chciał? - Byś zostawił mnie w spokoju. Wyłącz komputer. - Nie mogę. Zaproponuj coś innego. Bacon przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, przymrużył oczy i w zadumie pocierał policzek swymi wąskimi palcami. - Jeśli się zgodzę napisać za ciebie tę książkę, zażądam w zamian przysługi... - Żądaj, czego zechcesz - zgodził się Marvin. - Zamierzam napisać autobiografię, która raz i na zawsze wyjaśni sprawę autorstwa sztuk Szekspira. Zobowiążesz się dopilnować, by wydano ją i rozpropagowano na całym świecie tak, by w każdym następnym wydaniu dzieł Szekspira widniało moje nazwisko jako nazwisko prawdziwego autora. - To może ciągnąć się latami. - Mam ponad czterysta lat - odparł Bacon. - Mogę sobie pozwolić na kilkadziesiąt lat zwłoki. - Ale ja nie mogę - zaprotestował Marvin. - W takim razie miło było cię poznać. Wychodząc z pokoju nie zapomnij zgasić światła. - Nie zadowolisz się eleganckim popiersiem w miejscowym muzeum sztuki? - Do widzenia, Marvin. - A co powiesz na plakaty holograficzne? Mam przyjaciela, który je robi. Bacon popatrzył na niego i nawet nie odpowiedział. - No dobrze, dobrze - z głębokim westchnieniem zgodził się Marvin. - Umowa stoi. - Nie mogę zmusić cię do dotrzymania jej warunków - odrzekł Bacon - ale, jak mi Bóg miły, jeśli złamiesz dane mi słowo, będę cię straszył dniami i nocami do końca twego życia. - Możesz być spokojny. - W porządku - odpowiedział Bacon. - Potrzebne mi są pewne informacje, zanim zabiorę się do pisania. - To tylko powieść erotyczna... - Nie będzie nią, gdy ją skończę. Marvin wzruszył ramionami. - Dobra, pytaj. Jeśli nie będę miał materiałów, zdobędę je. - Zacznijmy od informacji podstawowej... - To znaczy? - Co to takiego te "panny na godziny"? Bacon napisał powieść w dziewięć dni. Marvin zmienił jedenaście słów, których nie rozumiał. I tylko ich dotyczyły poprawki, które oszołomiony redaktor naniósł w wydawnictwie przed wysłaniem powieści do składu. Następnie Marvin zdecydował się na miesiąc wakacji przed rozpoczęciem poszukiwań nowych sposobów zarobienia na życie i spłacenia wierzycieli. Jak się okazało, musiał czekać na to zaledwie dziewiętnaście dni. - To hit! - Piosenki są hitami. Książki są bestsellerami - poprawił go Bacon. - Nieważna nazwa, ważne, że jesteśmy bogaci! - tu Marvin zrobił krótką przerwę. - A tak między nami mówiąc, to skąd u licha znasz takie słowo jak bestseller? W twoich czasach nie było nic takiego. - Jestem tu zamknięty dniami i nocami z kupą procesorów tekstów - odpowiedział Bacon. - Nie mając nic lepszego do roboty studiuję słowniki. - Ach - powiedział Marvin. - A wracając do tematu, piszą o nas w "New York Timesie". Nazwali powieść pastiszem elżbietańskiego dzieła erotycznego i dodają, że to bardziej zjadliwe niż "Kandyd". - Już od pierwszej strony - odrzekł Bacon z wyższością. - I nie było w tym nic z pastiszu. Co jeszcze? - spytał po chwili. - Piszą, że jestem geniuszem i że w dziedzinie erotyki dokonałem czegoś, z czym jeszcze nie mieliśmy do czynienia. Tych kilku krytyków, którzy nie napomykają przy okazji o Szekspirze - obraz Bacona drgnął - porównuje mnie do Woltera. - Zdecydowanie drugorzędny talent - prychnął Bacon. - No, ale czegóż można się spodziewać po krytykach. - Jesteśmy na pierwszym miejscu listy bestsellerów, a w ciągu dwóch tygodni ukazało się sześć kolejnych wydań. - Tylko sześć? - zdziwił się Bacon. - Przeceniłem inteligencję amerykańskiego czytelnika. - Czyżby? - odpalił Marvin. - Prawie trzy miliony ludzi wybuliło forsę, by przeczytać debiut literacki Marvina Piltcha... - nagle z niepokojem przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę - oczywiście napisaną przy niewielkiej pomocy sir Francisa Bacona. - Przy niewielkiej pomocy - zawył Bacon. - Ty egocentryczny, egoistyczny... - Nie zapominaj o swoim ciśnieniu - wtrącił Marvin. - Ja nie muszę o nim pamiętać, ty imbecylu - wściekał się Bacon. - Jestem komputerową symulacją... - zatrzymał się dla nabrania swego elektronicznego tchu. - Co za niewdzięczność! Nawet Szekspir dopiero po pięciu czy sześciu sztukach zaczął przypisywać sobie ich autorstwo. - Przepraszam. - Wypadałoby, do cholery! - Przepraszam. - Pokornie - zażądał Bacon. - Pokornie - zgodził się Marvin. - Tak lepiej. - Nadal jesteśmy przyjaciółmi? - Nigdy nimi nie byliśmy... - Ale przynajmniej nie staliśmy się wrogami? - Chyba nie - odparł Bacon. - To dobrze - odrzekł Marvin - bo czeka nas dalsza praca. - To mnie czeka praca. - Właśnie to miałem na myśli. - Przecież nie będzie mi potrzebna jakakolwiek pomoc przy pisaniu autobiografii. Marvin ponownie przestąpił z nogi na nogę. - Uuu... - Słucham? - Obawiam się, że będziesz musiał odstawić na razie pisanie autobiografii. - Odstawić? - Odłożyć. - Angielski jest językiem elastycznym, ale nie oznacza to, że nie posiada pewnych określonych granic - rzekł Bacon. - Spróbuj ich nie przekraczać. - Chcę powiedzieć, że jesteśmy winni wydawnictwu jeszcze jedną powieść. - O czym ty mówisz? - Kontrakt miał dodatkową klauzulę. Kuzyn mojej żony postanowił wymusić na mnie jej wypełnienie. - Nonsens. Nie może cię zmusić do napisania kolejnej książki. - Cóż - odpowiedział niepewnie Marvin - to niekoniecznie sprawa wymuszenia... - Wyjaśnij, o co ci chodzi - zażądał chłodno Bacon. - Zaoferował mi zaliczkę w wysokości miliona dolarów, 15 % honorarium autorskiego, 60 % od wszelkich praw dodatkowych i... - Przyjąłeś zapłatę za kolejną powieść? Marvin przytaknął. - Cóż, mam nadzieję, że napisanie jej będzie dla ciebie fraszką. - Ja... pomyślałem sobie, że moglibyśmy ponownie współpracować... - Nie współpracowaliśmy przy pierwszej książce. - Wiesz, o co mi chodzi... - Wiem doskonale - powiedział Bacon ze wstrętem. - Chcesz, bym napisał "Skautki w skórach". - Wspaniały tytuł - zauważył Marvin z podziwem - ale nie to miałem na myśli. - Cokolwiek by to było, nie interesuje mnie. - Daj spokój - przerwał mu Marvin. - Umowa to umowa. - O czym ty mówisz? - zaoponował Bacon. - Ja wywiązałem się ze swojej części umowy. Napisałem powieść. - Miałeś mi pomóc wywiązać się z kontraktu - kontynuował Marvin. - Kontrakt wymaga kolejnej książki. - Nic o tym nie wspominałeś - zaprotestował Bacon. - Prosiłeś mnie o jedną powieść. Zrobiłem to - i to znakomicie, najlepiej jak potrafiłem. Moje zobowiązanie w stosunku do ciebie wygasło. - Obawiałem się, że będziesz się czepiał słów - rzekł Marvin. - A ja byłem pewien, że nie dotrzymasz obietnicy. Wygląda na to, że każdy dostał to, na co liczył - odpalił Bacon. - Cóż - powiedział Marvin, wzdychając z rezygnacją - to chyba i tak byłoby ponad twoje możliwości. - Niby co? - Ta książka, którą mam napisać. - Nie obrażaj mnie. Jeśli "Panny na godziny" udowodniły cokolwiek, to z pewnością fakt, że nie ma takiej formy, której nie sprostałby mój talent i to jeszcze ją uszlachetniając. - Tak, ale ta książka to ma być science fiction. - Science fiction? - Powieść fantastyczna. Wszechświat potraktowany zupełnie odmiennie... - Cóż to takiego? - Wszechświat, w którym historia potoczyła się innym torem - wyjaśnił Marvin. - Może to być o świecie, w którym Niemcy wygrały II wojnę światową, lub o tym, że Atlantyda nie zatonęła, albo że Jezus nie został ukrzyżowany lub też, że Szekspir napisał wszystkie twoje dzieła. - Że ta ropucha pisała moje dzieła? - powtórzył z niedowierzaniem Bacon. - Tego już za wiele. Nagle zaczął się uważnie przyglądać Marvinowi. - Czy to właśnie miało być tematem książki? - Nie. - Jesteś pewien? - Jak najbardziej. Bacon przyglądał mu się z niedowierzaniem. - Co w takim razie jest tematem twojej powieści? - Wiesz, słyszałem, jak o tym wspomniałeś i była to pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy... - Cóż takiego? - Życie Henryka IX... - To nie mój pomysł, głupcze - warknął Bacon. - To pomysł tego idioty, Szekspira. - Skoro czujesz, że temu nie podołasz?... - Nie chodzi o to, czy podołam, ale o to, że nie chcę. Bacon przez moment pozostawał w całkowitym bezruchu z oczyma utkwionymi w odległy punkt, który tylko on mógł dojrzeć. - A to z tego powodu, że musiałbym wykreślić z kart historii królową Elżbietę. - Po chwili, parsknąwszy dodał: - I tak nigdy jej nie lubiłem. Przez dłuższy czas wydawał się zagubiony w myślach. - Mógłbym się z tym uporać szybciej niż z poprzednią książką, bo obracałbym się we własnym m i l i e u... - Zrobisz to? - Nie. - Cóż to dla ciebie tych kilkanaście lat w tę czy w tamtą - dopingował go Marvin. - Pamiętasz, czym jest tydzień między przyjaciółmi? - Nie jesteśmy przyjaciółmi. - W takim razie współpracownikami. - Współpracownikami? - odpalił Bacon. - Czy sądzisz, że pozwolę ci napisać choć jedno słowo o Henryku IX, ty niedouczony antropoidzie... Powieść rozeszła się na całym świecie w 17 milionach egzemplarzy. Zrealizowano też przebój filmowy z Burtem Reynoldsem w roli Henryka IX i Bubbles Vancouver jako Betty Jean Plantagenet (tę rolę dopisano specjalnie dla filmu). Wracając do książki, to zdobyła ona nagrody Hugo i Pulitzera, a nawet prestiżową nagrodę Harolda Robbinsa. - Posłuchaj tylko - entuzjazmował się Marvin, czytając recenzję wpatrzony w ekran. - Nowojorski "Review of Books" pisze, że to jakby sam wielki bard wziął pióro do ręki... - Myślałem, że czas nauczy czegoś krytyków - wymamrotał Bacon - ale chyba nikt poza mną nie dostrzega ich ignorancji. - A "Publisher's Weekly" donosi, że jest tu kilka akapitów, których sam Szekspir mógłby pozazdrościć - kontynuował Marvin. - Znowu ten Szekspir - prychnął Bacon. - Ten przygłup pozazdrościłby nawet zwięzłego zapytania o drogę do toalety. - Nie bierz sobie tego tak do serca. - Minęły cztery wieki, a nadal przypisuje się mu zasługi za moją pracę. Jakbyś na to zareagował? Marvin wzruszył ramionami. - Nie wiem. Czemu nie napiszesz czegoś, co nie będzie przypominało Szekspira? - Żadne dobrze zbudowane zdanie nie przypomina Szekspira! - No to napisz coś, co nie będzie w twoim własnym stylu. - Już nigdy niczego nie napiszę, dziękuję bardzo. - Skoro uważasz, że nie potrafisz ukryć swego stylu... - Oczywiście, że potrafię - oburzył się Bacon. - Marvin zaprzeczył ruchem głowy. - Wątpię. Napisałeś powieść erotyczną i powieść fantastyczną, a krytycy nadal porównują cię do Szekspira. - To głupcy. - To twoi czytelnicy - poprawił go Marvin - i nie potrafisz ukryć się przed nimi. - To właśnie dostaje mi się przede wszystkim za pisanie za kogoś. Gdybym pisał tragedie pod własnym nazwiskiem... - Ale nie pisałeś. - A no nie pisałem - westchnął Bacon. - A teraz - ostrożnie kontynuował Marvin - jeśli nie uda ci się uwiarygodnić stworzonej przez ciebie nowej literackiej persony, wszystko, co napiszesz, będzie zawsze przypisywane wpływom Szekspira... - To nie do zniesienia. - Przypuszczałem, że tak to możesz odczuwać - powiedział Marvin. - A więc podpisałem kolejny kontrakt... - Koniec z fantazją i erotyką - zapalił się Bacon. - To musi być coś całkowicie odmiennego. - Czarny kryminał - podsunął Marvin. - Nie wydaje mi się, bym czytał coś takiego... - Przed pójściem do łóżka nastawię scanner na Hammetta, Caina i Chandlera. - Czy to trzech przykładowych przedstawicieli tego gatunku? - Nie. To trzech doskonałych pisarzy powieści detektywistycznych. "Bul-bul" otrzymało nagrody Edgara, Shamusa, a nawet tak pożądaną Memorial Trophy Jacqueline Suzanne (to za wkład w kulturę amerykańską). Sprzedano dwadzieścia jeden milionów egzemplarzy książki, zrobiono film, serial telewizyjny, opracowano grę komputerową i salonową, otwarto też sieć specjalnych kuchni pod taką nazwą. - Niemal doskonałe połączenie wspaniałej tragedii szekspirowskiej z twardym dramatem chandlerowskim - czytał Marvin, trzymając w ręku "New York Timesa". - Znowu? - krzyknął Bacon. - Czy już nigdy nie pozbędę się tego wścibskiego durnia? - Zaczynasz mi działać na nerwy - powiedział Marvin. - Jestem najlepiej sprzedawanym autorem ostatniej dekady, no może z wyjątkiem Fritza Hauera, a ty potrafisz jedynie narzekać. - Czytałem książki Fritza Hauera - odparował Bacon. - To byle co, zwykłe śmiecie. Jak mogą je porównywać z tym, co ja napisałem?! - To czemu się nie rozluźnisz i nie zaczniesz się cieszyć, zamiast w kółko gadać tylko o Szekspirze? - narzekał Marvin. - Czy ty nic nie rozumiesz? To ja powinienem być czczony, a nie on! To moje dzieła cieszą się popularnością na całym świecie, ale cenione jest jego nazwisko, nie moje. Czy nie rozumiesz, co to oznacza dla wrażliwej, artystycznej duszy? - Samo "Bul-bul" osiągnęło tylko w zeszłym miesiącu pięciokrotnie większy nakład niż wszystkie jego dzieła łącznie. Czy to nic dla ciebie nie znaczy? - Nie, jeśli każde słowo, każde wyrażenie stworzone przeze mnie, przypisywane jest jego wpływowi - odpowiedział Bacon. - Zaczynasz mnie wkurzać - zdenerwował się Marvin. - Zawsze możesz mnie wyłączyć i zacząć pisać własne dzieła - odrzekł Bacon, uśmiechając się złośliwie. - Nie przeciągaj struny, przyjacielu. Bo pewnego pięknego dnia może dojść i do tego. - Będę ci tylko wdzięczny. Powrócę do tej cudownej próżni, w której nigdy nie wspomina się nazwiska Szekspira. - Nie tak prędko - odpowiedział Marvin. - Właśnie podpisałem kontrakt na tasiemcową sagę a la Michener. - Czy to rodzaj kryminału? Marvin zaprzeczył. - Nie. Wybierasz sobie jakieś miasto czy kraj i na trzystu stronach spisujesz jego historię, a potem opowiadasz o pięciu lub sześciu pokoleniach wybranej przez ciebie rodziny. Ten gatunek jest bardzo popularny. - Mam - krzyknął Bacon. - Opiszę własną rodzinę i wtedy cały świat dowie się, kim naprawdę był Szekspir. - Wierzyłem, że to do ciebie przemówi - odrzekł Marvin z chytrym uśmieszkiem. "Bard i jego Duch" był jedynym artystycznym fiaskiem Marvina, choć trzy pierwsze wydania sprzedano jeszcze przed oficjalnym ukazaniem się książki na rynku. - Zbyt naciągane - pisał "Washington Post". - Już "Henryka IX" czytało się z niedowierzaniem - dodawał "Saturday Review" - ale gdy pan Piltch wymaga od nas, byśmy poszli tropem jego absurdalnego pomysłu, że to Sir Francis Bacon pisał wszystkie sztuki Szekspira... - Nieprawdziwe - napisał "New York Times" w swej najkrótszej recenzji. Bacon nie potrafił ukryć zawodu. Jedynym tematem jego rozmów była pogarda dla Szekspira i wkrótce osiągnął taki stan, że Marvin chętnie zaangażowałby dla niego psychiatrę, gdyby tylko znał jakiegoś specjalistę od leczenia monomaniakalnych symulacji komputerowych. Wtedy nadszedł ten nieuchronny dzień, kiedy to Marvin dla podtrzymania swej słabnącej sławy zgodził się wystąpić w telewizji razem ze swym jedynym poważnym rywalem literackim, Fritzem Hauerem, który także wspiął się na szczyty list bestsellerów. Czekał na wejście do studia, gdy wszedł tam młody mężczyzna w grubych szkłach, źle skrojonym brązowym garniturze, z jedną białą skarpetką wystającą z buta seryjnej produkcji. Przyglądał się Marvinowi przez chwilę, a następnie podszedł, pytając z wahaniem: - Marvin Piltch? - Tak, to ja. - Wydawało mi się, że rozpoznaję tę hawajską koszulę, w której widziałem pana na okładce "Newsweeka" z zeszłego miesiąca. Bardzo gustowna. Młody człowiek wyciągnął ręką. - Jestem Fritz Hauer. - Miło mi pana poznać - powiedział Marvin. - Mogę się przysiąść? - Ależ proszę bardzo. Hauer usiadł, nie przestając przypatrywać się Marvinowi. - Czy coś nie tak? - zapytał Marvin. - Nie. Jestem jedynie ciekawy... - Czego? Hauer rzucił szybkie spojrzenie w kierunku drzwi, by się upewnić, że są zamknięte. - Cóż, bez pytanie nie ma odpowiedzi. Więc tak między nami mówiąc, kto jest pana duchem? - Moim czym? - zdziwił się Marvin. - Pańskim duchem. - Nie wiem, o czym pan mówi. - Daj spokój, Marvin - powiedział Hauer konfidencjonalnie. - Jesteś moim jedynym rywalem na scenie literackiej. Przejrzałem cię na wylot. Wiem o tobie wszystko, o twoim życiu, rodzinie, wykształceniu, tradycjach kulturalnych. Nie piszesz tych klasyków podobnie zresztą jak ja. Jesteśmy specami od komputerów, a nie pisarzami... - Mów za siebie - bronił się Marvin. - W porządku - powiedział Hauer - zaufanie musi być obustronne. Milczał przez chwilę. - Wiesz, że mówią, iż mam dowcip Rabelais'go nawet, gdy piszę westerny - Hauer uśmiechnął się szeroko - a to dlatego, że w swoim pudle mam właśnie jego. - Naprawdę? Hauer przytaknął. - Kim jest twój? Czy to Szekspir? - Czy tak to odczytujesz? - A kto by tam bawił się w czytanie powieści? Tak piszą recenzenci. - Faktycznie to Francis Bacon - przyznał Marvin. - Zresztą to on napisał wszystkie sztuki Szekspira. - A więc pisze dla ciebie gość z doświadczeniem - odrzekł Hauer. - Stary, chciałbym, żeby i mój był taki. Jest bardzo nieszczęśliwy z powodu swej sytuacji. Marvin spojrzał z zainteresowaniem. - Tak. Ciągle uskarża się na Prawa dla Symulacji Komputerowych i koniecznie chce wpisywać sceny orgii do historyjek o kowbojach. - Francis pisze dokładnie to, co mu każę - powiedział Marvin. - Zazdroszczę ci - odparł Hauer. - Nie ma czego. Trudno z nim wytrzymać. Za każdym razem, gdy krytycy porównują go do Szekspira, wpada w furię. - A mogłoby się wydawać, że po tylu latach pisania na murzyna powinien się do tego przyzwyczaić - powiedział Hauer. - Jest coraz gorzej - odparł Marvin. - Będę z tobą szczery, myślę o wycofaniu się. Nie wiem, ile jeszcze powieści uda mi się z niego wycisnąć. - Czy ktoś słyszał o pisarzu, który nie chce pisać? - Och, on chce pisać, ale ma obsesję Szekspira. Muszę odwoływać się do jego próżności, by zmusić go do czegokolwiek. - Rozumiem - współczuł mu Hauer. - Ale mimo wszystko... Widzisz, gość, który chce pisać cokolwiek poza orgiami... To musi być cudowne. - Zgodziłbym się na orgie, gdyby tylko był sympatyczniejszy. - Komu to potrzebne. Zamknij go w pokoju i pozwól pracować. Do licha, Rabelais traci tyle czasu na opowiadanie świńskich kawałów, że nie dotrzymałem dwóch ostatnich terminów. - Ale czy jest sympatyczny? - Jest miły... - odpowiedział Hauer - tylko leniwy. Wiesz - dodał po chwili - zupełnie jakby miał coś więcej do roboty poza siedzeniem w tej cholernej skrzynce. Marvin przyglądał się bacznie Hauerowi, który odwzajemniał jego spojrzenie. - Czy myślisz o tym, o czym ja myślę? - zapytał w końcu. - Wymiana? - zasugerował Hauer z uśmiechem. - Czemu nie? Nikt nie musi o tym wiedzieć. - Tam do licha. Umowa stoi. - Świetnie - powiedział Marvin śmiejąc się. - Niech mi teraz zarzucą, że piszę w stylu elżbietańskim. - Cześć, Frankie - powiedział Hauer. - Witaj w swym nowym domu. Bacon zmierzył go podejrzliwie wzrokiem. - Wszystko w porządku - rzekł Hauer. - Marvin opowiedział mi o tobie i na pewno się dogadamy. - Jakoś trudno mi w to uwierzyć. - No to może spojrzałbyś na to - Hauer zbliżył kartkę papieru przed ekran komputera - i przyjął to jako gest dobrej woli z mej strony. - Co to takiego? - Kontrakt na powieść o zawodowym futbolu. - Nie znam się na tym ani trochę. - Podobnie jak Szekspir. - Ja jestem Szekspirem, ty głupcze! - Chodzi mi o to, że skoro futbol jest ci całkowicie obcy, a dostarczone ci materiały będą sformułowane w języku dwudziestego wieku, powinno ci się udać uciec przed cieniem Szekspira - to jest przed własnym cieniem - raz a dobrze i stać się prawdziwie oryginalnym geniuszem literackim. - Coś jest w tej nieco pokrętnej logice - Bacon zamyślił się. - A więc napiszesz powieść? - Rozważę tę możliwość. - Przyniosłeś recenzje? - zapytał Bacon. - Tak. - Tym razem nie porównują mnie z Szekspirem? - Nie. - Nareszcie. Nie mogę się doczekać. Chcę to usłyszeć. - Jesteś pewien? - Oczywiście, że tak - odpowiedział Bacon. - Czekałem na uznanie czterysta lat. - W porządku - rzekł Hauer. - Zacznij od "New York Reviews of Books". - "Masakra w Green Bay", ostatnia powieść Fritza Hauera, ma wspaniały początek, ale wkrótce staje się niewolniczą imitacją naszego znakomitego, niezrównanego Marvina Piltcha. - Cooo? - Ale chociaż nie przyrównują cię do Szekspira... - Zamknij się! - Czy chcesz usłyszeć pozostałe recenzje, czy też masz już dość? - Chcę. Przeczytaj mi następną. - "Masakra w Green Bay" przyciężki hołd Fritza Hauera dla twórczości Marvina Piltcha... - To niemożliwe - zawołał Bacon. Hauer przyglądał się wizerunkowi Bacona z odrobiną współczucia, potem jednak otrząsnął się. - Do licha, to tylko duch - powiedział idąc w kierunku drzwi. Ostatni żałosny krzyk Bacona wydawał się brzmieć w zakurzonym pokoju długo po tym, jak Hauer wyszedł, by podpisać u swego wydawcy kolejny kontrakt. Przełożyła Jolanta Tippe MIKE RESNICK Autor opowiadania "Łowy na jednorożca z karabinem i kamerą" drukowanego w "Fantastyce" nr 19/87 (niedawno ukazała się w "Iskrach" powieść "Na tropach jednorożca", do którego było ono przypisem). Zdobywa coraz większe powodzenie jako twórca SF. W dodatku jest to pisarz dowcipny, co nie zawsze się zdarza. Poza humoreskami, z których jedną dziś Państwu przedstawiamy, pisuje również opowiadania fantasy oparte na starych wierzeniach afrykańskich. D.M.