3079

Szczegóły
Tytuł 3079
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3079 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3079 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3079 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Iwaszkiewicz S�awa i chwa�a � Tom 1 Jaros�aw Iwaszkiewicz, poeta, prozaik, dramaturg, eseista, t�umacz. Urodzony w 1894 roku we wsi Kalnik na Ukrainie, studiowa� prawo i muzykologi� w Kijowie; w tym okresie zawar� blisk� przyja�� z Karolem Szymanowskim. Od 1918 roku mieszka� w Warszawie, gdzie zwi�za� si� z grup� m�odych poet�w, wyst�puj�cych w kawiarni artystycznej "Pod Picadorem", skupionych nast�pnie wok� miesi�cznika "Skamander". Po �lubie z Ann� Lilpop�wn� zamieszka� w Podkowie Le�nej w maj�tku te�ci�w, nazwanym p�niej Stawiskiem. W czasie okupacji hitlerowskiej w domu Iwaszkiewicz�w znalaz�o schronienie wielu tw�rc�w; sam pisarz z ramienia Delegatury Rz�du RP bra� czynny udzia� w organizowaniu konspiracyjnej dzia�alno�ci kulturalnej. Po wojnie pe�ni� szereg oficjalnych funkcji pa�stwowych, by� te� przez kilka kadencji prezesem Zwi�zku Literat�w Polskich oraz od 1955 roku a� do �mierci, naczelnym redaktorem miesi�cznika "Tw�rczo��". Zmar� w Warszawie 2 marca 1980 roku. Obok �wietnych wierszy do najwybitniejszych dokona� pisarskich Iwaszkiewicza nale�� opowiadania, z kt�rych wiele sta�o si� podstaw� scenariuszy znakomitych dzie� filmowych (m. in. Matka Joanna od Anio��w, Brzezina, Panny z Wilka). Wysoko oceniane s� r�wnie� jego powie�ci, a w�r�d nich przede wszystkim "S�awa i chwa�a", w kt�rej autor podj�� pr�b� ukazania panoramy dziej�w polskiej inteligencji w pierwszej po�owie XX stulecia. Niesprawiedliwo�� mo�e triumfowa� w s�awie, ale chwa�a jest zawsze po stronie sprawiedliwo�ci... Gaetano di Gaeta - I gwar, my�licie, �e jest gromem dziej�w? A s�awy puzon - �e to r�g na knieje? I �e ju� cichych nie ma kaznodziej�w W obliczu niebios, co przez szyby dnieje?... - Py�y, z posadzki podniesione nog�, �e mog� nie mie� w sobie zw�ok cz�owieka?... C.K. Norwid: "S�awa". Rozdzia� pierwszy Verborgenheit I W pierwszych dniach lipca 1914 roku pani Ewelina Royska znajdowa�a si� w du�ym salonie Szyller�w w Odessie. Zamkni�te okiennice zaciemnia�y obszerny pok�j, przez szpary jednak s�czy� si� blask obfity i jaskrawy. Samo pomieszczenie ton�o w cieniu. Nie przestaj�c m�wi�, pani Ewelina patrzy�a na siedz�cego naprzeciw niej w fotelu Kazimierza Spycha��. Widzia�a zarys jego wysokiej, chudej postaci, szeroko rozstawione nogi w niezgrabnych buciorach, ale wyraz twarzy m�odego cz�owieka gin�� dla niej w p�mroku. Wyrzucaj�c zdania okr�g�e i obfite, stara�a si� przenikn�� twarz ostr�, chud� i pochylon�, kt�ra jak gdyby umy�lnie sk�ania�a si� ku do�owi, aby ukry� oczy i tak ju� przys�oni�te ci�kimi powiekami. - Rozumie pan doskonale - m�wi�a, przy czym si� lekko zacina�a, co dodawa�o tylko wdzi�ku jej wymowie - �e nie mog� zabra� st�d J�zia po kilku dniach pobytu. Nie mog�abym chyba u�y� wobec pani Szyllerowej, chocia� jest moj� najlepsz� przyjaci�k�, tych wszystkich argument�w, jakie mi pan przedstawia. Zastanowi� si� jeszcze nad ich warto�ci�, ale ju� teraz jest dla mnie jasne, �e pan przesadza. Je�eli chodzi o zdrowie J�zia, to k�piele morskie robi� mu bardzo dobrze. Zm�nia� i okrzep�. B�dzie m�g� nabra� si�, a czeka go porz�dna praca po zesz�orocznej chorobie. A co si� dotyczy wp�yw�w... mam wra�enie, �e J�zio jest zdrow� natur�, kt�ra si� szybko otrz��nie ze wszystkich nalecia�o�ci. Z drugiej zn�w strony wydaje mi si�, �e nie mo�na unikn�� tego, aby J�zio zaznajamia� si� z najr�norodniejszymi objawami �ycia... Spycha�a podni�s� nieco g�ow� i spojrza� na pani� Ewelin� z niepodrabianym zdziwieniem. U�miechn�a si�. - Nie, nie, panie Kazimierzu, my�l� tylko - zaj�kn�a si� znowu - my�l� tylko o roli, jak� w �yciu tutejszych ludzi odgrywa sztuka. By� mo�e, �e J�zio odnosi si� do tej ga��zi �ycia ze zbyt du�� doz� lekcewa�enia czy oboj�tno�ci. Edgar jest cz�owiekiem niezwyk�ym i artyst� du�ej, niepospolitej miary... Dzisiaj przyje�d�a El�bietka... - Elisabeth Schiller - z przek�sem powiedzia� Spycha�a. - Zobaczy pan, co to za czaruj�ca istota. Jestem pewna, �e obaj odniesiecie korzy�� z jej towarzystwa. No, i ten �piew... Spycha�a mrukn�� co� niezrozumiale, ale pani Royska, niezra�ona, ci�gn�a dalej: - Ma�o mia�am w tym roku sposobno�ci, aby pom�wi� z panem o charakterze J�zia. O tym, jak si� zmieni� w tych ostatnich czasach. Co pan mo�e o nim powiedzie�? Zna go pan ju� od trzech lat... I zanim Spycha�a zdecydowa� si� na jakie� sformu�owanie, ci�gn�a w nalocie entuzjazmu i macierzy�skiej mi�o�ci: - To takie wa�ne lata w �yciu ka�dego! Od czternastu do siedemnastu. Prawda? To ju� jest formowanie si� cz�owieka. J�zio wydaje mi si� a� obcy czasami, sta� si� zupe�nie doros�ym. I zawsze ten spok�j i �agodno��, ta pewno�� siebie. Czy pan nie uwa�a, �e to s� najwi�ksze zalety J�zia? Spycha�a znowu chrz�kn�� i powiedzia� nieoczekiwanie dla samego siebie swym chropawym, ale przyjemnym basem: - J�zio jest bardzo mi�ym ch�opcem. - Prawda? - �ywo podchwyci�a pani Royska. - Prawda? Wobec tego my�l�, �e mu niespecjalnie zaszkodzi pod wzgl�dem moralnym ten jego pobyt w Odessie. I pomimo wszystko ta k�piel kosmopolityzmu nie odbije si� na jego usposobieniu. Pani Royska wsta�a na znak, �e rozmowa sko�czona. I podaj�c r�k� Kazimierzowi, doda�a z u�miechem: - Pan niepotrzebnie si� przejmuje, panie Kazimierzu, i wyci�ga pan wnioski zbyt pochopnie. Macierzy�skie oko zawsze wszystko najlepiej widzi. Niech mi pan wierzy! Kazimierz uca�owa� pachn�c� r�k� pani Eweliny i sk�oni� si� niezgrabnie. - Ja wyje�d�am jutro - doda�a pani Royska na odchodnym - a na pociech� waszych z�ych humor�w przy�l� wam Ol�. S��wko to rzuci�a od niechcenia i wysz�a nie spojrzawszy na Kazimierza. Zreszt� w salonie by�o tak ciemno, �e nie spostrzeg�aby jego rumie�ca. Ale Spycha�a pochyli� znowu bardziej g�ow�; przed samym sob� ukrywa� ten rumieniec. Potem z pewnego rodzaju niech�ci� i zniecierpliwieniem szarpn�� drzwiami prowadz�cymi w przeciwnym kierunku ni� te, kt�rymi wysz�a pani Royska. "Tacy s� zawsze jednakowi - powiedzia� sam do siebie - mo�esz do nich gada� jak do �ciany". Wyszed� na werand�, kt�rej oszklone okna by�y teraz otwarte. Niewielki ogr�d pe�en zakurzonych akacji oddziela� t� werand� od urwiska, za kt�rym zaczyna�o si� morze. Kazimierz zmru�y� oczy, tyle by�o �wiate� na drzewach, na piasku w ogrodzie, a zw�aszcza na ciemnym, fio�kowym morzu, kt�re tylko gdzieniegdzie prze�wieca�o zielonymi, pod�u�nymi smugami. Poirytowanymi krokami szed� do ogr�dka. By� niezadowolony z rozmowy i z tego, �e sam j� wywo�a�. Mimo wszystko chcia� jak najpr�dzej wyjecha� do Moliniec, i to wy��cznie ze wzgl�du na J�zia, a pani Royska widocznie my�la�a, �e mu chodzi zupe�nie o co innego, skoro na zako�czenie powiedzia�a mu: "Przy�l� wam Ol�". O Ol� tu bynajmniej nie chodzi�o, ale o wp�yw, jaki m�g� wywrze� Edgar Szyller i ca�a odeska atmosfera na J�zia. Trzeci ju� rok sp�dza� Spycha�a z tym ch�opcem i bardzo si� do niego przywi�za�: przyzwyczai� si� do tego, �e ka�da my�l, ka�de powiedzenie J�zia by�o odbiciem jego my�li. J�zio czyta� te same ksi��ki, opowiada� te same anegdotki, w ten sam spos�b reagowa� na zjawiska �ycia. I teraz nagle w Odessie wyra�enia J�zia nabra�y obcych zwrot�w, do rozmowy raz po raz wtr�ca� francuskie czy niemieckie epitety, co dawniej nigdy si� nie zdarza�o. M�g� ca�ymi godzinami rozmawia� z Edgarem o muzyce i o podr�ach po Europie, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na to, �e Spycha�a nudzi� si� przez ten czas czy te� udawa�, �e si� nudzi. Poczu� ostre uczucie zazdro�ci i mo�e tylko pozorowa� przed samym sob�, �e chodzi mu o dobro J�zia, a nie o to, �e ucze� wymyka� si� spod jego wp�ywu i �e wp�yw ten nie osta� si� wobec indywidualno�ci Edgara. W��cz�c swoje "galicyjskie" ci�kie buciory schodzi� glinianymi schodkami niech�tnie i bez humoru a� nad sam brzeg morza. O tej godzinie pla�a by�a prawie pusta. Willa Szyller�w mia�a na morzu przynale�ny do niej pawilonik, kt�ry s�u�y� za rozbieralni�. Spycha�a chcia� zrzuci� ubranie i wej�� do wody, nieopodal jednak pawilonu, na kr�tkiej pla�y, w cieniu do�� wysokiego w tym miejscu brzegu, zobaczy� le��cego Edgara. - Ho, panie Kazimierzu - zawo�a� Edgar - niech pan tu posiedzi chwilk� przy mnie! Jest bardzo gor�co. Kazimierz niech�tnie i bez s�owa opad� na rozgrzany piasek i nie zdejmuj�c ubrania, rozci�gn�� si� na pla�y. - J�zio kaza� panu powiedzie�, �e pojecha� do Odessy po odbitki. Wr�ci na kolacj�. - Czy sam pojecha�? - Zdaje si�, �e z Wo�odi�. - Z Wo�odi�? - Spycha�a skrzywi� si� nieznacznie. Edgar za�mia� si� na widok tej miny. - Pan nie lubi Wo�odii. Uwa�a pan t� znajomo�� J�zia za niew�a�ciw�. A jak pan si� w og�le czuje w domu Royskich? - zapyta�. Spycha�a niech�tnie poruszy� si� na s�o�cu i przykry� sobie oczy kapeluszem - pytanie Edgara zaskoczy�o go troch�. Poniewa� Spycha�a nie odpowiada�, Edgar ci�gn�� dalej: - Bo mnie si� zdaje, �e pan pochodzi z tak odmiennego �rodowiska. Do naszego ukrai�skiego ziemia�stwa trudno si� jest przyzwyczai�. To troch� pachnie siedemnastym wiekiem. Przepraszam, �e tak pytam, ale ojciec pana czym si� trudni? - Pracuje na kolei - powiedzia� leniwie Kazimierz. - A w�a�nie. To jest �wiat zupe�nie odmienny. Kazimierz zdecydowa�, �e musi co� powiedzie�. - Oczywi�cie, i czasem czuj� si� bardzo dziwnie w�r�d nich. M�wi� rzeczy, na kt�re absolutnie nie mog� si� zgodzi�. Edgar si� za�mia�: - Chyba nie J�zio. On mawia tylko rzeczy naprz�d z panem uzgodnione. Spycha�a by� bardzo niemile dotkni�ty tym powiedzeniem. - O, teraz bynajmniej. Powtarza wszystko po panu... - Czy uwa�a pan, �e to jest bardzo niedobrze? - Nie. Ale wola�bym, �eby J�zio nie powtarza� nic ani po mnie, ani po panu i �eby my�la� cho� troch� samodzielnie. Edgar przewr�ci� si� z boku na bok, aby wystawi� bardziej na s�o�ce swoje i tak ju� ogorza�e plecy. - Niech pan si� nie boi, przyjdzie i na to czas. Jest jeszcze takim m�odym ch�opcem... Czy go pan uwa�a za zdolnego? - Oczywi�cie tak - tym razem �ywo powiedzia� Kazimierz - przecie� on tak ma�o ma do czynienia z polskim j�zykiem, tyle tylko, co ze mn� przechodzi w czasie wakacji... i uwa�am, �e robi bardzo du�e post�py. Nie, to jest zupe�nie inteligentny ch�opiec... - No, w�a�nie - powiedzia� Edgar - o to mi chodzi�o. Skoro jest taki inteligentny, jak pan m�wi... zreszt� ja sam jestem tego zdania... to niech pan nie boi si� dla niego towarzystwa Wo�odii. J�zio da sobie rad� z tego rodzaju wp�ywami. I ze wszystkimi innymi wp�ywami - doda� znacz�co. Spycha�a by� w�ciek�y, �e Edgar przejrza� go do tego stopnia. - Zreszt� na razie jest jeszcze zupe�nie pod pana urokiem. Czasami za�miewamy si� z matk� s�uchaj�c, jak sam o tym nie wiedz�c, na�laduje pa�ski spos�b m�wienia, nawet pewne galicyjskie nalecia�o�ci pa�skiej mowy... Spycha�a nie odpowiada�. Rzeczywi�cie, mimo �e s�o�ce pochyli�o si� ju� znacznie, stawa�o si� bardzo gor�co i powietrze parzy�o. Edgar leniwie pali� papierosa. Spycha�a widzia� spod przymru�onych powiek jego ostry profil, nieco przypominaj�cy profil Chopina, i plam� dziwacznej wschodniej czapeczki, jak� kompozytor mia� na g�owie. Edgar uni�s� si� nieco na �okciu i popatrzy� na g�adkie i du�e fale zielonego morza. M�wi� jak gdyby do siebie: - To zapewne jest wielka przyjemno�� podporz�dkowa� sobie tak jakiego� cz�owieka i widzie�, jak bardzo jest od nas zale�ny. To s� pierwsze rozkosze w�adzy. Jemu wszystko wydaje si� pi�kne, co pan za pi�kne uwa�a... my�li pa�skimi my�lami, czuje pa�skimi uczuciami... tylko to potem przykro, jak si� t� w�adz� traci. Gor�co przejmowa�o Spycha�� i rozleniwia�o go. Ostatkiem woli wsta�, zrzuci� kurtk� i koszul�. W trakcie rozbierania si� zapyta� opryskliwie Edgara: - To wszystko m�wi pan o mnie i o J�ziu? Edgar, oderwany od swoich my�li, zastanowi� si� kr�tko. - O panu? O J�ziu? Nie. Ja m�wi� tak w og�le. - Stosunki mi�dzy lud�mi nie wygl�daj� tak, jak si� to panu wydaje - powiedzia� Spycha�a, znowu siadaj�c na piasku. - Pan jest artyst�... pan o �yciu nie ma "szczeg�owego" poj�cia... - Rzeczywi�cie? Takie jest pa�skie zdanie o artystach? - nie bez ironii zapyta� Edgar. - Przekona si� pan tutaj troch� mo�e do artyst�w. Gdy przyjedzie moja siostra... To jest bardzo wielka artystka i bardzo prosta kobieta... - Nie wiem, czy wp�yw artyst�w b�dzie dobry dla J�zia. Nie b�dzie mia� z tym wiele do czynienia w �yciu. - Czy to mo�na wiedzie�? - spyta� z pewnego rodzaju smutkiem Edgar. - C� J�zio? Zwyczajny sobie ch�opak. Bardzo mi�y oczywi�cie i mo�e nawet inteligentny, ale natura zupe�nie przeci�tna... B�dzie sobie gospodarowa� w swoich Moli�cach, biega� za dziewczynami, i koniec. A mo�e w�a�nie nie koniec. Nigdy nie mo�na przewidzie�, jak si� potocz� losy ludzkie. Uwarunkowane one s� tyloma rzeczami. Historia poszczeg�lnych ludzi podobna jest do historii ca�ych kraj�w... Spycha�a wzruszy� ramionami. - Co� tam zawsze przewidywa� mo�na i nawet trzeba. - Ja my�la�em o czym innym - ci�gn�� swoje rozmy�lania Edgar - my�la�em o w�adzy, jak� niekt�rzy ludzie maj� nad innymi lud�mi. Jakimi drogami zdobywa si� tak� w�adz�? Jakimi drogami narzuca si� ludziom swoj� indywidualno��? Tego nie rozumiem. I Spycha�a nie rozumia�. Nie rozumia� nawet, o czym Edgar m�wi. Czu�, �e pod tymi oboj�tnymi na poz�r s�owami kryje si� jaka� inna tre��, co�, co nurtowa�o kompozytora. Ba� si�, �e to jest jednak walka o J�zia. - Nigdy nie robi�em najmniejszych stara� - powiedzia� wi�c - aby mnie J�zio na�ladowa�. To przychodzi, niech mi pan wierzy, zupe�nie samo przez si�. Edgar u�miechn�� si� blado na tak� interpretacj� swoich s��w i strz�sn�� papierosa. - Och, mnie nie przychodzi nic samo przez si�. Strasznie mi jest trudno wydoby� wszystko z samego siebie. Nie mam �adnej bazy. To jest bardzo m�cz�ce. Spycha�a popatrzy� na Szyllera ze zdumieniem. "Co to znaczy wszystko?" - pomy�la�. Edgar jak gdyby domy�la� si�, o co chodzi�o Spychale. U�miechn�� si� znowu rozbrajaj�co, jak to on potrafi�. - Moja sztuka... - powiedzia� z zawstydzeniem i nie doko�czy� zdania. " O to mu chodzi!" - pomy�la� zn�w Spycha�a i popatrzy� na za�enowany wyraz twarzy kompozytora z ironi�. - Sztuka niewielk� rol� odgrywa�a w dziejach ludzko�ci - powiedzia�. - Wa�niejsze by�y wojny i podboje? Czy tak? - spyta� Edgar, przy czym wyraz zawstydzenia znik� z jego uprzejmej fizjonomii. - Pan, zdaje si�, chcia�by by� gro�nym w�adc�, panie Kazimierzu - doda� po chwili. Spycha�a za�mia� si� sarkastycznie: - Rzeczywi�cie, ja, ubogi korepetytor z Galilei, kt�rego na ukrai�skim dworze nie zawsze przedstawiaj� go�ciom. Syn kolejarza, recte * (* w�a�ciwie) robotnika kolejowego... - To ju� opowiadanie, panie Spycha�a - oburzy� si� Szyller - przedstawiaj� pana na pewno. To tylko pa�skie resentymenty dzia�aj�... - U Royskich mo�e, ale u ich s�siad�w Myszy�skich to nie wiem, jakby tam by�o. Hrabiowie... - Bardzo n�dzni hrabiowie - za�mia� si� Edgar. - Co prawda tacy najwi�cej dr� nosa, ale chyba pan nie dozna� �adnych przykro�ci od Janusza? - Prawie go nie znam - mrukn�� Spycha�a. - Je�eli pan chce mie� w�adz� nad lud�mi, to niech pan nie wyci�ga wniosk�w z tak ma�ego do�wiadczenia, jakie pan posiada... Niech pan lepiej przeczyta sobie to - podsun�� mu po piasku ma�� czerwon� ksi��eczk� - suma do�wiadcze� naszego �wiata. I o sztuce jednak jest tu bardzo du�o. Spycha�a wzi�� ksi��k� do r�ki. - Faust - powiedzia� z pewnym rozczarowaniem. Edgar si� u�miechn��. - Faust von Goethe - wym�wi� jakby w cudzys�owie. Zabra� ksi��eczk� z r�k Spycha�y i pocz�� j� przegl�da�. Jego cienkie palce wchodzi�y pomi�dzy kartki jakby pie�ciwym ruchem. Zatrzyma� si� na chwil�, u�miechn�� i przeczyta�: Faust Der du die weite umschweifst, Geschftiger Geist, wie nah fhl' ich mich dir. Erdgeist Du gleichst dem Geist, den du begreifst, Nicht mir! Verschwindet. * (* Faust: Ty, co szeroki �wiat ogarniasz ca�y, Duchu tw�rczo�ci - jak mi jeste� bliski. Duch ziemi: Tylko tobie duch podobny jest ci zrozumia�y, Ja - nie! Znika.) Spycha�a swoim zwyczajem pochyli� g�ow� i nakry� oczy powiekami. Rozci�gn�� ironicznie wargi. - Czy my�li pan, �e ja ju� jestem z epoki "Erdgeist�w"? - Nie. My�l� tylko, �e nie rozumiemy si� zupe�nie - powiedzia� raczej ze smutkiem Edgar. - No, w�a�nie o to chodzi, jeste�my z zupe�nie innych epok. - Tak. Pan jest ju� z epoki "tellurycznej", ziemskiej. - Przynajmniej czuj� si� dobrze na ziemi... i bez wielkiej t�sknoty do sztuki... - gro�nie warkn�� Kazimierz. - Czy to czasem znowu nie jest wyci�ganie zbyt pochopnych wniosk�w? - zauwa�y� z wielk� ironi� Edgar. Spycha�a milcza�. "Znowu te pochopne wnioski. Jeszcze jeden Royski - pomy�la�. - I co to za kompozytor? Bogaty dyletant". Ale nie wypowiedzia� tych swoich gorzkich i ubli�aj�cych Edgarowi my�li. Edgar m�g� si� tylko dorozumie�, �e my�li te nie by�y dla niego �yczliwe. Waha� si� jeszcze i u�miecha�. Mimo wszystko czu� wiele sympatii do tego niezdarzonego m�odego cz�owieka i chcia�by mu bardzo du�o rzeczy wyt�umaczy�, ale jednocze�nie zrozumia�, �e na razie jest to niemo�liwe. - Moja siostra przyje�d�a wieczorem - doda� tylko - mo�e by pan chcia� pojecha� ze mn� na dworzec po ni�? Spycha�a pomy�la�, �e to by�oby ju� za du�o. - Dzi�kuj� - powiedzia� oboj�tnie - wol� zaczeka� na pani� El�biet� w domu. Edgar westchn�� i zapali� nowego papierosa. Poczu�, �e dzisiaj nie da si� rozmawia� z nad�sanym nauczycielem. II W og�lnym zaaferowaniu spowodowanym przyjazdem El�biety prawie nikt nie zauwa�y�, �e J�zio nie wr�ci� z miasta na kolacj�. Zreszt� i kolacja sama by�a jakby zaimprowizowana i nieokre�lona, wszystko wygl�da�o tymczasowo wobec przyjazdu znakomitej �piewaczki. Parokonna doro�ka sta�a przed domem czekaj�c na Edgara, kt�ry mia� jecha� na stacj� po siostr�. Pani Szyllerowa, czerwona i niespokojna, pali�a papierosa za papierosem. Spycha�a zniecierpliwiony tym nastrojem, w kt�rym tak bardzo odczuwa� sw� obco��, patrzy� bez wyrazu w pusty talerz. Robi�o si� ciemno, z wolna szarza�o morze, kt�re przeb�yskiwa�o z okien sto�owego pokoju. Wreszcie zapalono lampy. M�wi�a tylko pani Royska, niespokojnie popatruj�c na drzwi. - Szcz�liwa jeste�, Paulinko, �e masz takie nadzwyczajne dzieci, takie dwie s�awy! Pani Paulina, podnosz�c ci�k� g�ow�, popatrzy�a, mru��c oczy, na lamp�, kt�ra przyci�ga�a mn�stwo ruchliwych muszek i motyli, i milcza�a. - Edgar nie jest jeszcze taki s�awny, jak na to zas�uguje - wyrzek�a pani Royska - ale El�unia! Czyta�am niedawno te wycinki z gazet, jakie przys�a�a. Jaka s�awa! Jej ostatnie wyst�py w operze wiede�skiej to� to triumfy prawdziwe. A m�j... Pani Paulina spojrza�a niepewnie na zegarek, a potem na syna, kt�ry siedzia� przy ko�cu sto�u. - Mo�e ju� czas jecha�, Edgarze? - zapyta�a. Edgar bez s�owa podni�s� si� i pochyli� do r�ki matki. By�o to po�egnanie, pieszczota, zgoda na wyjazd. Po lekko zblad�ej jego twarzy przemkn�� u�miech: sam niecierpliwi� si� i niepokoi�. Jecha� oczywi�cie za wcze�nie. Do przyj�cia poci�gu brakowa�o dw�ch godzin. Pani Royska z niepokojem, �le maskowanym powierzchown� rozmow� z przyjaci�k�, rzuca�a spojrzenia na Spycha��. Ten wreszcie wsta� i powiedzia�: - Przejd� si� do przystanku tramwajowego, mo�e spotkam J�zia. Pani Royska podzi�kowa�a mu spojrzeniem, potem wr�ci�a do swoich my�li: - Moi ch�opcy s� tacy przeci�tni, zwyczajni. Bardzo ich kocham, szalej� po prostu - ale czasem jestem zazdrosna o twoje dzieci, Paulinko. S� nadzwyczajne. A moja biedna Helenka... - Tak - powiedzia�a na to powa�nie pani Szyllerowa - ale to bardzo ci�ko mie� takie niezwyk�e dzieci. Spycha�a wyszed� przed will� i skierowa� si� zakurzonym traktem w�r�d tych samych ci�gle akacji w kierunku przystanku. Willa Szyller�w le�a�a niedaleko tzw. �redniego Fontanu. Tramwaje z Odessy przychodzi�y tutaj rzadko. By�o wci�� bardzo gor�co, wiecz�r nie przyni�s� od�wie�enia. Spycha�a z rado�ci� pomy�la�, �e za par� dni wyjdzie w ten mrok ciep�y i jasny w towarzystwie Oli. "Takie to jeszcze by�o dziecko, a taka �liczna i dobra" - pomy�la�. Przeczeka� prawie w bezmy�lno�ci dwa tramwaje. J�zio nie przyjecha�. Powr�ci� do willi. W sto�owym pokoju wszystkie okna otworzono i chwilami dolatywa� szmer morza. Na stole sta�y srebrne tace pe�ne owoc�w: �liwek i kawon�w. Ma�e nakrycie czeka�o na El�uni�. Obie matki siedzia�y jeszcze przy stole, ale ju� nie rozmawia�y. Samowar sycza� w k�cie, s�u��cy w bia�ym kitlu kr�ci� si� po pokoju. Wszystko dysza�o cisz� i oczekiwaniem. Spycha�a usiad� w du�ym fotelu i pal�c papierosa widocznie podrzemywa� troch�, bo nie spostrzeg�, jak min�y prawie trzy godziny. By�a jedenasta. Przed domem rozleg� si� turkot doro�ki, s�u��cy Hrehorko rzuci� si� do przedpokoju, panie pod��y�y za nim, Kazimierz zosta� w sto�owym: przed domem zapanowa� ruch i gwar, wnoszono walizki, s�ysza� obcy kobiecy �miech i wreszcie wszyscy razem weszli do pokoju. El�bieta Szyller�wna - Elisabeth Schiller - niedu�ego wzrostu, by�a proporcjonalnie zbudowana. Oczy niebieskie i wypuk�e skierowa�a na nieznanego m�odzie�ca. Do�� niskim, �adnym g�osem, troch� chropowatym, opowiada�a bez przerwy o przebiegu podr�y, o tym, jak si� sp�ni� poci�g, o jakim� austriackim konduktorze. Jednocze�nie zachwyca�a si� owocami, ugryz�a jedn� �liwk�, powala�a usta s�odkim sokiem, wyciera�a r�ce i twarz, �mia�a si�, by�a szcz�liwa. Siad�a przy swoim nakryciu, bawi�a si� widelcem i jad�a podawane potrawy, owoce, chleb i czekoladki jedno przez drugie. Powierzy�a opiece matki ze szczeg�ln� pieczo�owito�ci� bukiet ciemnoz�otych r�. - Dowioz�am go a� tutaj w doskona�ym stanie. Te r�e si� rozwin�. - Jaki to jest gatunek? - zainteresowa�a si� pani Royska. - To pewnie co� nowego - powiedzia�a powa�nie pani Paulina, przymru�aj�c oczy i w�chaj�c g��boko kwiaty. El�bieta mia�a na g�owie ma�y br�zowy kask, przykrywaj�cy prawie ca�kowicie jasne jej w�osy. Z kasku zwisa� d�ugi br�zowy woal spadaj�cy z ty�u. Bia�a krepa, dalszy ci�g br�zowego woalu, otaczaj�ca szyj�, podawa�a jej ma��, wyrazist� twarz, jak gdyby oddzielaj�c j� od cia�a. G�owa wielkiej �piewaczki odznacza�a si� w cieniu jak bia�a, niedu�a plama, promieniuj�ca w�asnym blaskiem. Spycha�a spoziera� na ni� z l�kiem. Uderza�a go obco�� jej twarzy, obco�� akcentu, lekka trudno�� w wymawianiu "r", a nawet niekt�rych polskich zbieg�w sp�g�osek. El�bieta cz�sto przerzuca�a si� na j�zyk francuski, podobnie do niekt�rych wielkich pa� kresowych, kt�re zachowa�y ten osiemnastowieczny zwyczaj. Egzotyczno�� jej osoby l�ka�a i odpycha�a Kazimierza. Za to Edgar patrzy� na ni� ze spokojn� rado�ci�. G�aska� jej d�onie i wida� by�o, �e by� jej rad i �e nape�nia�a go dum�. - Jak�e tam by�o w Wiedniu? Opowiedz... I El�unia zamiast da� jakie� szczeg�y swoich triumf�w, co� opowiedzie� o nowej operze Pucciniego, w kt�rej �piewa�a, sypn�a gar�ci� anegdotek i charakterystyk �piewak�w i muzyk�w wiede�skich, wci�� powo�uj�c si� na Edgara - a �e ten to, a tamten tamto. Dla tych, co nie znali omawianych os�b, rozmowa nie by�a ciekawa, ale El�bieta opowiada�a z takim wdzi�kiem, �e wszystko, co m�wi�a, stawa�o si� poci�gaj�ce. Po pewnym czasie Spycha�a przy�apa� siebie na tym, �e patrzy� na ni� z niemym zachwytem, wzrokiem tak samo rozanielonym jak wzrok Edgara. Gdy El�bietka zjad�a kolacj�, przeszli wszyscy do salonu i pomimo �e �piewaczka by�a zm�czona, nikt jako� nie szed� na spoczynek. El�bieta t�umaczy�a Edgarowi jakie� techniczne rzeczy, jak Jeritza �piewa�a to, jak bierze tamto, jak jest ubrana w Salome Straussa. By�o to jakby zwierzenie intymne, ta rozmowa o muzyce. Edgar s�ucha� z g��bokim zainteresowaniem. Siedzia� przy fortepianie nieco odchylony w ty� i nie odrywaj�c oczu od siostry stoj�cej przed nim, bra� po par� akord�w od czasu do czasu. Pani Paulina wreszcie przemog�a nie�mia�o��, jak� widocznie odczuwa�a, i podszed�szy cichutko, na palcach, po�o�y�a r�k� na ramieniu syna i popatrzy�a na c�rk�. El�bieta u�miechn�a si� rado�nie i pewnie. Weso�o spojrza�a w oczy matce. - Za�piewa�? - zapyta�a. I matka u�miechn�a si� uszcz�liwiona. - Jedn� tylko rzecz. El�bieta spowa�nia�a. Twarz jej zgas�a bez u�miechu. My�la�a o czym� i jak gdyby przywo�ywa�a przed pami�� swoj� te wszystkie pie�ni, kt�re umia�a. Rozejrza�a si� troch� bezradnie po pokoju i po fortepianie i ze stosu nut le��cego tam wyci�gn�a ma�y, r�owy zeszyt i roz�o�y�a go przed Edgarem. - Verborgenheit - powiedzia�a do matki jak has�o. Pani Paulina odesz�a na palcach. El�bieta pochyli�a si� i spojrza�a na ko�ce swoich bucik�w, potem nagle podnios�a g�ow�, a� welon zsun�� si� ku do�owi i ukaza�a si� z obs�onek pi�kna bia�a szyja. Twarz jej zapali�a si�, potem znowu zgas�a. Pochyli�a si� z powrotem ku Edgarowi i da�a mu znak; rozpocz�� kr�tkie preludium. Z pierwsz� g�adk� nut� wzi�t� p�g�osem osiad� na ustach El�biety u�miech zak�opotania i rado�ci. Pierwsze "es" by�o tak pi�kne jak wysoki ton wiolonczeli - i Edgar odwr�ciwszy oczy od nut spojrza� na siostr� okiem zachwyconym i jakby troch� zdziwionym. Pani Royska i pani Szyllerowa s�ucha�y rozanielone, Spycha�a odczu�, �e si� tutaj co� dzieje, i opu�ci� g�ow�. Za otwartymi oknami sta�a letnia upalna noc i s�ucha�a piosenki o "utajonej mi�o�ci". Bezd�wi�cznie, tak �e nikt opr�cz pani Royskiej tego nie zauwa�y�, podczas pierwszych takt�w �piewu wszed� J�zio z koleg�. Przysiedli na pierwszych krzes�ach z brzegu. W po�owie, mniej wi�cej przy s�owach: ... oft bin ich nur kaum bewusst und die helle Freude zucket... * (* ...cz�sto jestem tylko ledwo �wiadomy i wielka rado�� drga... [cyt. z Hugo Wolfa, Verborgenheit]) Spycha�a odwr�ci� oczy od dywanu i ujrza� dw�ch ch�opc�w siedz�cych z dw�ch stron drzwi. J�zio zagryza� wargi, Wo�odia patrzy� daleko przed siebie czarnymi, wielkimi oczami, a po policzkach toczy�y mu si� �zy. Gdy razem z mi�kkim akordem Es-dur, �agodnie wzi�tym d�ugimi palcami Edgara, umilk� jedwabny g�os El�uni, w salonie zapanowa�a cisza. Nikt nie �mia� nic powiedzie�. Za oknem brz�cza� dzwonek tramwaju wracaj�cego do Odessy. Wreszcie sama �piewaczka przerwa�a milczenie, nagle zwracaj�c si� do Edgara i pe�nym g�osem m�wi�c mu co� o pedalizacji. Wszyscy wtedy dopiero strz�sn�li z siebie czar, jaki ich opanowa�. Matka poca�owa�a El�uni� i nie m�wi�c nic o jej �piewie, kaza�a i�� spa�. - Taka jeste� zm�czona... Ale Edgar protestowa�. Chcia� jeszcze s�ucha� siostry, m�wi� z ni� o muzyce tyle, ile tylko mo�na. Bo nikt inny tutaj w�a�ciwie go nie rozumia�. Pani Royska rzuci�a si� na J�zia. Bardzo ostre czyni�a mu wym�wki: okaza�o si� jednak, �e zaszed� na kolacj� do Wo�odii, kt�ry mieszka� niedaleko. Przest�pstwo ostatecznie niewielkie. Spycha�a zabra� go do pokoju na g�rze, kt�ry zajmowali do sp�ki. Willa by�a drewniana, stara, bardzo obszerna, prawdziwy dom sprzed sze��dziesi�ciu lat, ale pokoje wychodz�ce na poddasze wystawione na s�o�ce rozgrzewa�y si� niepomiernie. Tote� J�zio zaraz umkn�� na balkon, sk�d rozci�ga� si� widok na morze. Srebrzy�o si� ono teraz i szele�ci�o. Spycha�a stan�� obok J�zia i patrzy� na przestrze� wody. - Gdzie by�e�? - powiedzia� surowo - nie powiedzia�e� matce prawdy. J�zio rzuci� na nauczyciela niech�tne spojrzenie. - Ach, wiesz - (m�wi� Kazimierzowi po imieniu) - by�em po raz pierwszy z Wo�odi� w restauracji. U "Georges'a". Nie masz poj�cia, co za emocja - doda� z oboj�tno�ci�. - Pi�e� w�dk� - ze zgroz� skonstatowa� Spycha�a. - W�dk�? nie! - powiedzia� J�zio - wino! - Ach, Bo�e - westchn�� tamten. - To gorzej czy lepiej? - ze spokojem spyta� J�zio. - Smarkacz jeste�! I mam racj�, pobyt w Odessie ma na ciebie wp�yw fatalny. M�wi�em o tym dzisiaj z twoj� matk�. - I c� mamusia? - Jak zwykle - nic nie widzi. Za�lepiona w swojej mi�o�ci do ciebie. A ja bym ci� zaraz zabra� z powrotem do Moliniec. - To dobrze, �e nie mo�esz mnie zabra�. I powiedz - nagle wybuchn��, z rado�ci� czepiaj�c si� nowego przedmiotu - powiedz! Jak ta El�bietka �piewa! To jest przecie cudowne? Prawda, Kaziu, cudowne? Obj�� Spycha�� za szyj� i tak stali patrz�c w noc i na szemrz�ce morze. Nad Odess� widnia�a �una �wiate�, a tutaj by�o ciemno i cicho. El�bietka cudownie �piewa�a - i ta pie�� by�a prze�liczna. - Ukryta mi�o�� - powiedzia� szeptem J�zio i szept ten zabrzmia� w upalnym powietrzu bardzo przenikliwie - ukryta mi�o��. Verborgenheit! Spycha�a patrza� na �wiat�a Odessy i ogarn�o go znane mu dobrze uczucie; przychodzi�o ono do niego do�� regularnie. Jak gdyby ch�� p�ywania - jak we �nie - �atwego wznoszenia si� i zarazem tworzenia materia�u, w kt�rym to wznoszenie si� odbywa�o. Ch�� ryzyka i niezwyk�ego istnienia. W takich momentach wszystko, co go otacza�o, stawa�o si� pospolite. W tym wzniesieniu si� towarzyszy� mu tylko �piew El�uni. - Verborgenheit - powt�rzy� z u�miechem i uwalniaj�c si� od r�ki J�zia, odszed� w g��b nagrzanego pokoju i usiad� na ��ku. J�zio zosta� na balkonie i d�ugo jeszcze Kazimierz nie m�g� go zap�dzi� do snu. III Utar� si� zwyczaj, �e po matk� na stacj� wyje�d�a� Walerek. Tym razem i Ola chcia�a mu towarzyszy�, ale Walerek, spragniony widoku matki, wiadomo�ci z Odessy, powiewu podr�y, jaki z sob� pani Royska przywozi�a, ukry� przed Ol� moment wyjazdu i sam jeden teraz chodzi� po peronie stacji. Poci�g z Odessy przychodzi� dosy� p�no. Ciemno ju� by�o i ca�y senny ruch ekspedycji odbywa� si� w przyciemnionym �wietle. Sam ten nastr�j stacji, dzwonk�w, odg�os�w rozmowy naczelnika z kasjerem ju� by� jak�� bajk� dla Walerka. Od wczesnego rana hasa� po polu i teraz mu si� nawet spa� chcia�o, p�ta� si� po peronie, machaj�c po�ami letniego p�aszcza. Poniewa� poci�g nie nadchodzi�, wyszed� na przeciwn� stron� stacji, na podjazd, gdzie prycha�y konie, siedzia� stangret Ilko i sta�o par� �ydowskich furmanek. Kurz pachnia� lekko, drzewa sta�y ciche, s�abo o�wietlone, dzwoni�y w�dzid�a niewidzialnych koni. Poci�g nadjecha� wreszcie �wiec�c dwiema latarniami, sycz�c strumieniami pary, niespieszny i jakby ciep�y od letniej nocy, z kt�rej si� wynurzy� i w jak� mia� odej��. Matka wydawa�a si� Walerkowi m�oda, wiotka, �adniejsza ni� zwykle w nowym kapeluszu z zielonymi wst��kami. Rzuci� si� jej na szyj� i pomaga� d�wiga� wielkie, ��te pud�a i sk�rzane walizki. Szli szybko do powozu. Walerek po drodze opowiedzia� wszystkie najwa�niejsze zdarzenia: �e ju� s� morele w ogrodzie, �e ukry� sw�j wyjazd przed Ol�, �e dzisiaj by�a kaczka na kolacj�. - M�j Bo�e, kaczka! - zdziwi�a si� pani Royska - to bardzo niezdrowo! Walerek �mia� si�: - Ja to tylko tak nazywam! By�a kaszka! kaszka krakowska! Siedzieli w powozie i jechali przez ciemn� noc, z kt�r� oko si� oswaja�o w miar� oddalania si� od stacji. By�o bardzo ciep�o i pani Royska zamy�la�a si� co chwila, s�uchaj�c gadania Walerka: "Mo�e rzeczywi�cie �le zrobi�am zostawiaj�c J�zia w Odessie? Mo�e Spycha�a ma racj�? Biedne dziecko!". I z pewnym l�kiem spojrza�a na Walerka. Inny on jest od J�zia, to prawda, ale i dla niego za par� lat zacznie si� ten okres niebezpiecze�stw. Jakie� to wszystko trudne! Walerek, czarny i potargany, siedzia� spokojnie w g��bi budy i umilk� wreszcie. Noc rozmarza�a go, potem zasn��. Matka patrzy�a z mi�o�ci� na spokojn�, regularn� jego twarz. "Niepodobny do J�zia. Tamten ma ka�d� stron� twarzy inn�, i to spojrzenie niespokojne. Ciekawa jestem, jaka by�aby Helenka? A ten - c� to za "polskie" dziecko!". Zajechali przed dom. Na ganku ukaza�a si� s�u�ba i ciocia Michasia, jak zwykle z obwi�zanym policzkiem. - B�j si� Boga, Michasiu, znowu masz fluksj�! Pani Royska zrzuci�a nowy kapelusz i wesz�a do jadalni. Pan Royski czyta� gazet� i do�� oboj�tnie przywita� si� z �on�. Ola spiek�a raka ca�uj�c ciotk�. Mia�a ochot� spyta� zaraz, jak tam b�dzie z jej wyjazdem do Odessy, ale nie �mia�a. Patrzy�a na ciotk� du�ymi, niebieskimi oczami i ca�a by�a zatajonym pytaniem. Pani Royska pomy�la�a: " Ta Ola za ka�dym razem �adniejsza!". I u�miechn�a si� rado�nie do dziewczynki. Ola by�a c�rk� "cioci Michasi", rodzonej siostry pani Royskiej, kt�ra ju� jako stara panna wysz�a za m�� za jakiego� podejrzanego doktora. Zaraz po urodzeniu si� Oli zosta�a sama, doktor si� ulotni�, przyjecha�a wi�c do Moliniec i z rezygnacj� znosi�a rol� rezydentki; Ola by�a dzieln�, mocn� dziewczyn�, przej�cia �yciowe przyczyni�y si� do tego, i� nad wiek doros�a. Znosi�a cierpliwie upokorzenia. Zreszt� pani Royska by�a dla niej czulsza ni� matka. Pan Royski studiowa� rolnictwo z angielskich miesi�cznik�w agronomicznych i przeszczepia� angielskie przepisy na ukrai�ski maj�tek. Jednego roku by�a to hodowla kur i kaczek, w drugim roku hodowla koni poci�gowych. Trzeba by�o naprawd� cierpliwo�ci znakomitej, czarnej gleby i oddanej pracy ekonoma pana Trockiego, aby Moli�ce jako� przetrzyma�y te fantastyczne zastrzyki. W tym roku by� sezon paskowego siania. Ola pod sto�em kopa�a Walerka za to, �e uciek� przed ni� na stacj�, ale Walerek zaraz znowu zasn��. Nie s�ysza�, jak p�no wieczorem zjawi� si� jeszcze Janusz Myszy�ski, najbli�szy s�siad. Przeszed� przez ogr�d, kt�ry si� ��czy� z ich parkiem. Janusz wzi�� �pi�cego Walerka na r�ce i zani�s� go na g�r�, do jego sypialni, rozebra� go i po�o�y� mu kartk� przy ��ku. Potem zszed� do pani Royskiej, przez p� godziny s�ucha� jej opowiada� o Odessie i rodzinie Szyller�w, po czym chcia� ju� wyj��, kiedy go pani Royska zatrzyma�a: - Wiesz, Januszu, chc� pos�a� w tych dniach Ol� do Odessy na par� tygodni. Mo�e by� m�g� j� odprowadzi�? Op�ac� ci podr�... Janusz skamienia�. Nie spodziewa� si� tego. Ale mimo woli powiedzia�: - Ojciec?... Pani Royska u�miechn�a si�: - Ju� ja bior� t� spraw� na siebie, pom�wi� z ojcem. Jutro rano zajd� do was albo przyjad� w�zkiem. Janusz szed� do domu z ci�kim sercem. Wiedzia�, �e sprawa nie b�dzie �atwa. Ogr�d moliniecki przechodzi� w d�bin�, potem zaraz zaczyna� si� zaniedbany ogr�d Ma�k�wki. Szed� pod ciemnymi d�bami, wci�ga� zapach grzybnej ziemi, my�la� o morzu. Jeszcze nigdy nie widzia� morza. I nie m�g� sobie tego wyobrazi�. Ojciec nie spa�, siedzia� w gabinecie i wycina� nuty do pianoli. Mia� roz�o�ony przed sob� du�y zeszyt muzyczny i starannie wycina� ostrym no�ykiem odpowiednie otwory w szerokim pasie woskowanego p��tna. Nie podni�s� starej, pi�knej g�owy na wej�cie syna. Janusz chodzi� tam i z powrotem po ciemnawym pokoju. Dopiero po dobrej chwili stary hrabia podni�s� g�ow�, zmru�y� pi�kne oczy i powiedzia� jakby w powietrze: - To bardzo pi�kna rzecz, zupe�nie nowa. Sonata es-moll Edgara Szyllera. - To u tych Szyller�w mieszka teraz J�zio Royski. - W Odessie? - Aha... - Ale to Simrock mi przys�a�... I pan Myszy�ski pochyli� si� znowu nad nutami. Janusz po�o�y� si� do ��ka, ale nie spa�, s�ysza�, jak ko�o p�nocy zad�wi�cza�a pianola. Stary przegrywa� to, co wyci��. Powolna cz�� sonaty Edgara brzmia�a pe�no, bogato, ale przez to jakby g�ucho, zbyt martwo. Dr�a�o w niej ukryte �ycie, i tak bardzo intensywne. Powietrze za oknem jak gdyby zaniepokoi�o si� od tej muzyki, chocia� odtworzonej na bezdusznej pianoli. Zadr�a�o wiatrem. Patrzy� na ruchliwe ga��zie, ledwie widniej�ce w cieniu, i my�la� ca�� swoj� osiemnastoletni� istot�: "�y�, �y�! Inaczej, lepiej, pe�niej, g��biej!". Dom ich niedu�y i pusty spa�, czuwa� tylko starzec i on, obcy sobie, zimni, samotni. I czuwa�a muzyka g�sta, trudna, ale bardzo soczysta. Walerek zbudzi� si� wcze�nie i od razu zobaczy� kartk� Janusza. Przeczyta�: "Przyjd� z samego rana, pojedziemy konno!". Ale Walerkowi nie chcia�o si� jecha� konno. Um�wi� si� na ryby. Ranek by� mglisty, niespodziewany, jakby przeczucie jesieni. Poszed� nad staw. Nad stawem w lipach nagle zauwa�y� Walerek ga��zie, na kt�rych li�cie po��k�y z braku s�o�ca. Tymczasem pani Royska z rana pojecha�a do Ma�k�wki i wyt�umaczy�a panu Myszy�skiemu potrzeb� wyjazdu Janusza do Odessy. Stary nie tylko zgodzi� si� na to, aby jego syn odwi�z� Ol� i zosta� w Odessie przez trzy dni, ale nawet sam mia� pokry� koszty podr�y, co by�o zdarzeniem nies�ychanym. Przy obiedzie o dwunastej ojciec powiedzia� o tym synowi. I doda�: - Wiesz, dlaczego si� na to zgodzi�em? Dlatego �e poznasz tam tego, tego Edwarda czy Edgara Szyllera. Powiniene� go zaprosi�, �eby przyjecha� do nas. Janusz ze zdziwieniem spojrza� na ojca: - Przecie� u nas nikt nie bywa. - A on b�dzie bywa�. Ot, i koniec - powiedzia� stary i z zapa�em uderzy� widelcem o g�st� kaszk�, jak� mia� na talerzu. Pod koniec obiadu wpad� Walerek i nie m�g� si� doczeka� momentu, kiedy Janusz wstanie od sto�u. Na twarzy mia� wypieki i wida� w nim by�o nienaturalne o�ywienie. Wreszcie po kawie - lura to by�a - wyci�gn�� Janusza do innego pokoju i zacz�� mu robi� prawdziw� scen� zazdro�ci: - Jedziesz, jedziesz do Odessy, a mnie nic nie powiedzia�e�. Jaki� z ciebie przyjaciel? Jaki? I nagle zarzuci� r�ce na szyj� Janusza i pocz�� mu szepta� na ucho: - We�cie mnie z sob�, we�cie. Dlaczego mi nie powiedzia�e�, �e jedziesz? - A dlaczego nie przyszed�e� na konn� jazd�? - Bo zapomnia�em - niedbale t�umaczy� si� Walerek. Ballada Chopina zabrzmia�a na pianoli, zniekszta�cona przez drewniany d�wi�k. Janusz skrzywi� si�. - Nie mog� ci� zabra�. Ja sam ledwo uzyska�em pozwolenia tatusia. Walerek zerwa� si� z kolan Janusza i nagle przesta� narzeka� p�aczliwie. - Taki jeste� przyjaciel! Nie mo�esz mnie zabra�! �winia jeste�! Twarz jego przybra�a brzydki, zaci�ty wyraz. I nagle wymierzy� Januszowi pot�ny policzek. - �winia, pod�y! - zawo�a� gwa�townie i czym pr�dzej wylecia� z pokoju. Janusz z emocji, zgryzoty, zdenerwowania, z�o�ci na Walerka pomimo swoich osiemnastu lat rozp�aka� si� jak dziecko. IV Moli�ce, dnia 12 lipca 1914 roku Kochana Paulinko! Posy�am Ci Ol� w towarzystwie Janusza Myszy�skiego, naszego s�siada. Jako� mi �atwo przysz�o nam�wi� tego starego maniaka, jego ojca, aby pozwoli� synowi wyjecha� cho� na trzy dni. Janusz sko�czy� w�a�nie gimnazjum w �ytomierzu i wybiera si� na uniwersytet w Kijowie, jest ma�om�wny i nad wiek powa�ny. Przyja�ni si� bardzo z tym urwisem Walerkiem. Ola zachwycona mo�liwo�ci� wyjazdu i bardzo ucieszona. Nale�y si� jej, biedaczce, co� w jej smutnym �yciu, kupi�am jej now� sukienk�; cho� skromna, my�l�, �e wyda si� dobrze nawet na tle wspania�ych toalet El�bietki. A propos El�bietki, tej czarodziejki! Mam wielk� pro�b� do niej, ale nie �miej�c si� zwraca� do niej bezpo�rednio, pisz� do Ciebie. Ot� Ola ma bardzo �adny g�osik, do�� niski, jak moja nieboszczka mama mia�a, ale nie mam poj�cia, jak jest z jej muzykalno�ci�. Czy El�unia nie chcia�aby wypr�bowa� zdolno�ci tej mojej dziewczyny i da� jej kilka wskaz�wek? Przykro mi, �e absorbuj� wielki talent Twojej czaruj�cej c�rki takimi rzeczami, ale obawiam si� zaniedba� szczery dar natury - a przecie� Ola, to biedactwo, musi my�le� o swojej przysz�o�ci, a talent w drodze �ycia pomoc to ogromna! I u�atwienie, i czasu dobre zu�ytkowanie, a nawet czasem i na chleb powszedni zarobek. Mam nadziej�, �e trudno El�uni nie b�dzie w czasie wakacji miaukania mojej Oli pos�ucha�. Mam wra�enie, �e ten nasz korepetytor, Spycha�a, podkochuje si� w dziewczynie. B�d� �askawa, zwr�� uwag�, aby ten flirt nie wykracza� poza granice zabaw m�odo�ci - jakie i nasza m�odo�� posiada�a. Pami�tasz? M�j Henryk dobrze si� czuje, ale si� gryzie, �e to jego paskowe sianie nie da�o w pszenicy spodziewanych rezultat�w. Mimo to zbiory dobre, lepsze ni� kiedykolwiek, i Trocki poczciwy, ten nasz ekonom, zadowolony i czerwony z pracy. Stary Myszy�ski zawsze przy pianoli, bardzo zachwycony sonat� Edgara, kt�r� mu z Lipska jako ostatni� tak niezwyk�� nowo�� przys�ali. Chce go pozna� i bardzo zaprasza Edgara do siebie. Do Ma�k�wki jecha� mu nie radz�, ale mo�e by wybra� si� do nas, odprowadzaj�c J�zia i Ol�? Pozna�by skromne te nasze warunki bytu i starego hrabiego, kt�ry ukocha� jego muzyk�. Bardzo o to prosz�, chcia�abym si� odwzajemni� Tobie za tyle dobroci okazanej mnie i moim dzieciom. �ciskam Ci�, droga przyjaci�ko, i do serca tul�, Twoja zawsze Ewelina Royska PS Walerek bardzo chcia� jecha� do Was, ale jeszcze poczeka, ma czas na podr�e. P�aka� i z�o�ci� si�, kiedy mu to powiedzia�am, i twierdzi - ten smarkacz - �e w �yciu trzeba korzysta� z ka�dej radosnej okoliczno�ci, bo nie wiadomo, co potem b�dzie... V Nazajutrz po przyje�dzie Oli i Janusza do Odessy Wo�odia Tar�o zaprosi� ich "na czaj". W�a�ciwie przyj�cie to wydawa�a siostra Wo�odii, nieco od niego starsza, Ariadna. Ojciec Tar��w, Polak z pochodzenia, zajmowa� w policji odeskiej jakie� do�� znaczne stanowisko; troch� pieni�dzy wniesionych w dom przez matk�, c�rk� genera�a, jakie� marzenia o hrabiowskim tytule, polskim pochodzeniu - co w gruncie rzeczy u carskich Rosjan by�o bardzo szykowne - wprowadza�y do tego domu atmosfer� pretensjonaln�. Tego wieczoru Ariadna przyj�a ich w bia�ej szacie, w spi�trzonej koafiurze przepasanej srebrn� wst��k�, w naszyjniku ze sztucznych pere�, niby kr�lewna z przedstawienia amatorskiego. Ca�y szych tandetny nie m�g� przy�mi� jej naturalnej urody. Mia�a w sobie krew gruzi�sk� i czarne, mokre gruzi�skie oczy, nos nieforemny i prze�liczne szerokie usta z mn�stwem bia�ych z�b�w; gdy tak sta�a na schodach wysokiej, zakurzonej willi witaj�c go�ci, s�abo o�wietlona nik�ymi �wiecami, wydawa�a si� bardzo pi�kna. U Tar��w zebra�a si� "tylko m�odzie�": od Szyller�w Edgar i El�bieta, J�zio z nauczycielem, Ola, Janusz - z miasta tylko jeden m�ody cz�owiek, bardzo wspania�y, kornet jakiego� tam doskona�ego pu�ku, przystojny, nieco do J�zia podobny, z tak� sam� nier�wn� twarz�, Niewolin. By� to "wielki numer" przyj�cia Tar��w i Ariadna oczywi�cie popisywa�a si� Niewolinem, zadawa�a mu pytania maj�ce na celu uwydatni� jego arystokratyczne pochodzenie, maj�tki w lipowieckim powiecie, stosunki z najpierwszymi domami w Rosji, wreszcie jego bardzo hulaszczy tryb �ycia. Nie ulega�o najmniejszej w�tpliwo�ci, �e Ariadna kocha�a si� w tym oficerze. Ca�e przyj�cie zosta�o urz�dzone jedynie dlatego, aby pokaza� Niewolinowi (Walerian - Wala - by�o mu na imi�), �e i oni, Tar�owie, maj� doskona�e stosunki. El�bietka jako s�awa europejska, Janusz jako bezsporny hrabia byli rodzynkami towarzystwa. Ariadna zwraca�a si� specjalnie cz�sto do Janusza, aby mu powiedzie� "graf", a jemu si� zdawa�o, i� w tym cz�stym zwracaniu si� do niego jest jaka� tajemnica, co� bardzo ciep�ego, dobrego - i u�miecha� si� do Ariadny bezradnym, rozbrajaj�cym u�miechem. Z pocz�tku zebranie sz�o kulawo, wszyscy byli za m�odzi, za ma�o obyci z wi�kszym towarzystwem, aby czu� si� swobodnie. Przeto El�bietka i Edgar musieli wzi�� na siebie ca�y ci�ar konwersacji. El�bietka rozmawia�a g��wnie z Niewolinem, po francusku, opowiadaj�c mu co� tam o wielkim �wiecie i s�uchaj�c relacji z petersburskiej opery, Edgar rozmawia� z Wo�odi�. Wo�odia, du�o wy�szy od siostry, o tych samych mokrych oczach, jakimi patrzy�a jego siostra, mia� w swoim nieco wschodnim wdzi�ku jakie� utajenie, ukrycie si�, u�miech obrony przed zbyt natarczywym rozm�wc�. Gdy s�ucha�, co mu m�wi� Edgar, od czasu do czasu przez spokojny wyraz jego skupionej twarzy przedziera� si� ostry b�ysk spojrzenia rzucanego ku Niewolinowi: oficer, przekrzywiony, uprzejmy, s�ucha� El�uni i na ustach jego tkwi� u�miech powa�ny, sztuczny. Wida� by�o, �e w gruncie rzeczy odbywa si� w nim jaka� gra - w stosunku i do Ariadny, i do Wo�odii. Przydawa�o to rozmowie i ca�emu zebraniu pewnego ch�odu. Sama "herbatka" by�a rzeczywi�cie jak�� mieszanin� kolacji i podwieczorku; mn�stwo do�� prostackiego lub zn�w wykwintnego jedzenia, du�o "czaju", wreszcie butelki starego wina wyniesione przez Wo�odi� z ukrycia. Po tym winie poczuli si� wszyscy pro�ciej i rozmowa pop�yn�a o wiele bardziej naturalna. Ariadna, uproszona przez Niewolina ku wielkiemu i oczywistemu niezadowoleniu Wo�odii, zgodzi�a si� zadeklamowa� par� wierszy. Wiecz�r by� zn�w upalny i w ciasnych pokojach zapchanej meblami willi jeszcze by� gor�tszy, cia�niejszy, niewygodniejszy. El�unia w czarnej, prostej sukience, Ola w owej "jedynej" - wydawa�y si� szczytem prostoty wobec kuk�y, jak� by�a Ariadna. W �wietle kandelabru o pi�ciu �wiecach niby lalka woskowa stan�a na tle portiery, j�kliwie m�wi�c rosyjskie wyrazy: O krasnyj parus, W zielonoj dali, Czornyj striekliarus Na tiemnoj szali! * (* O �aglu czerwony, W zielonej oddali, O, czarne paciorki Na ciemnym szalu... [cyt. z A. B�oka]) Ale mimo ca�� sztuczno�� jej strojnej figury, pomimo martwoty dykcji, pomimo drewnianego g�osu Janusz widzia� w niej objawienie wszystkiego innego ni� to, czym by� jego dom: nudne, osch�e gniazdo ze starym dziwakiem, kt�ry natychmiast i bez najmniejszych waha� m�g� wy�mia� lalkowat� Ariadn� i tre�� wiersza, i jego niezrozumia�o��, i "amuzykalno��". Ariadna by�a czym� innym, niepodobnym do jego �wiata, �e Januszowi dech zapiera�o, ilekro� zobaczy� po�ysk jej ogromnych oczu. Przy tym Janusz nigdy nie pija� wina. I teraz kilka kieliszk�w nape�ni�o go bosk�, olbrzymi� rado�ci�: cieszy� si� z ca�ego �wiata, z morza, z Odessy, a zw�aszcza z dopiero co zawartej przyja�ni z Edgarem. Co chwila przerywa� rozmow� Edgara, kt�ry siedzia� pomi�dzy El�uni� a Wo�odi�, i m�wi� mu bez �adnych ogr�dek: - Wiesz, Edgarze, pozna� takiego cz�owieka jak ty... Ty jeste� nadzwyczajny cz�owiek... ty jeste� nadzwyczajny cz�owiek. Edgar op�dza� si� od jego s��w jak od much, ale jednak wida� by�o, i� nie jest mu to nieprzyjemne. I znowu przechylaj�c si� przez El�uni� zwraca� si� do Niewolina: - To m�j nowy przyjaciel - pokazywa� na Janusza - m�ody wiejski poeta. On wierszy jeszcze nie pisze, ale b�dzie pisa�, na pewno b�dzie pisa�. Po sposobie, w jaki Edgar wymawia� ostatnie wyrazy, Janusz pozna�, i� on tak�e czuje dzia�anie wina; pewne rozlu�nienie nast�pi�o zreszt� u wszystkich uczestnik�w i wiersze B�oka, kt�re jeszcze m�wi�a potem Ariadna, wydawa�y si� anio�kami z blachy w tym konkretnie ur�ni�tym towarzystwie. Spycha�a przestraszony patrza� na Ol�. Siedzia�a naturalna i skromna, jak gdyby zupe�nie nie zdaj�ca sobie sprawy z trudno�ci sytuacji, prosta i u�miechni�ta jak zawsze, milkliwa, ale radosna, zdziwiona, ale pewna siebie. Raz jeszcze pe�en by� podziwu dla tej dziewczyny, kt�ra zawsze wiedzia�a, jak si� zachowa�, i nigdy nikomu nie ci��y�a ani te� nigdy si� nie zniech�ca�a. "C� za r�wnowaga, co za szcz�cie mie� kogo� takiego przy sobie" - my�la� Spycha�a. J�zio, gorzki i zniecierpliwiony, patrzy� na ca�e zebranie nieco z g�ry, pal�c mn�stwo papieros�w; przechadza� si� po pokoju z kieliszkiem w r�ce i s�ucha� rozm�w to tu, to �wdzie. Po chwili wybuch�a niespodziewana dyskusja: o warto�ci sztuki. G��wnie m�wili Niewolin i Edgar. Spycha�a patrza� wci�� na Ol�. Widzia�, �e s�ucha rozmowy ze zrozumieniem, ale nie wtr�ca�a si� do tego, co m�wili inni. Przyjmowa�a argumenty, lojalnie staraj�c si� przystosowa� i do tej, i do tamtej strony. Ale jednocze�nie widzia�o si�, i� rozumie ja�owo�� podobnych spor�w. Edgar by� spokojny. Niewolin si� rzuca�. - Ca�a warto�� naszego �ycia - m�wi� Edgar - polega jedynie na tym, �e ma ono sw�j wyd�wi�k w sztuce. �e buduje si� przez to jaki� gmach warto�ci ponad�yciowych, trwa�ych, jedynie naprawd� istniej�cych... Ariadna zamy�lona, pochylona ku �wiecom, nagle p�g�osem powiedzia�a: ... lisz w liegkom cze�nokie iskusstwa Ot skuki mira up�ywiesz... * (* ... tylko w lekkiej ��deczce sztuki umkniesz od nudy �wiata... [cyt. z A. B�oka]) W prostym wypowiedzeniu tych s��w ukaza�a si� inna Ariadna i wszyscy z wdzi�czno�ci� popatrzyli na ni�, dzi�kuj�c jej za nag�� szczero��. Janusz za� odczu� mn�stwo mo�liwych powiedze�, rozmaito�� powierzchni w charakterze Ariadny, niespodziewane bogactwo, i z jeszcze wi�kszym zachwytem patrza� na dziewczyn�. Niewolin gor�co protestowa�: - Oczywi�cie dla kogo �wiat jest nudny, ten niech sobie ucieka "w ��deczce sztuki". Ale �wiat jest nudny tylko dla tych, co nie umiej� patrze�, dla tych, co nie chc� dzia�a�. ��deczka sztuki to buddyzm, bierno��, sen... a �ycie jest jedno. Szkoda przespa� �ycie. Akcja, dzia�anie, wdzieranie si� w mi��sz �ycia - oto s� zadania godne prawdziwego cz�owieka. Nihil humanum... * (* Nic ludzkiego [nie jest mi obce].) A sztuka? Pianka, zabawka dla ludzko�ci, poj�tej jako ca�o��, nie maj�cej �adnego znaczenia. Sztuka - dla Angielek z bedekerami w r�ku, rzecz zb�dna, obca, narzucona �wiatu przez sentymentalny orientalizm... Spycha�a rozumia�, co chcia� przez to wyrazi� pi�kny oficer, ale zdziwi� si� niepomiernie, kiedy z twarzy i oczu J�zia ujrza�, �e ten podziela zdanie Niewolina. - Tak, tak - powtarza� Royski chodz�c po pokoju - "w�era� si� w mi��sz �ycia". To dobrze powiedziane. Spycha�a u�miechn�� si�. - Mam wra�enie - powiedzia� powoli - �e s� to kwestie temperamentu. Ariadna podnios�a g�ow� i przesta�a powtarza� p�szeptem s�owa wierszy B�oka. �wiat�o �wiec upad�o na jej oczy, na klejnoty na szyi - i zab�ys�a jak obudzony kwiat. Janusz patrza� na ni� bez przerwy. Ariadna wsta�a, przesz�a przez pok�j i wysz�a na balkon. Janusz poszed� za ni�. Morze granatowe, fio�kowe spa�o na horyzoncie jeszcze jasnym. Ariadna uj�a obie skronie r�kami. - G�owa mnie boli - szepn�a. Janusz stan�� blisko niej i patrz�c na morze powiedzia�: - A pani jest po kt�rej stronie w tej dyskusji? - Ani po tej, ani po tej - szepn�a Ariadna i odwr�ci�a si� do Janusza; patrza�a na niego teraz z bliska. Janusz czu� na swych wargach ten nieokre�lony, gorzki u�miech i stara� si� go sp�dzi�. Chcia� patrze� wprost w oczy Ariadnie. Sta�a przed nim blada i wyci�ta z ko�ci s�oniowej kuk�a buddyjska. - Bo mnie si� zdaje - powiedzia�a nagle przenikliwie, jak wiersz przed chwil� - �e tre�ci� �ycia i jego warto�ci� jest mi�o��. Janusz pochyli� si� szybko i poca�owa�