3022
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3022 |
Rozszerzenie: |
3022 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3022 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3022 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3022 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
RAFA� A. ZIEMKIEWICZ
PIEPRZONY LOS KATARYNIARZA
Pierwsi rycerze nie wzi�li si� z racji swojego
urodzenia, wszyscy bowiem pochodzimy od jednej
matki i jednego ojca. Wszelako gdy z�o i nieprawo��
rozpanoszy�y si� na �wiecie, s�abi ustanowili ponad
sob� obro�c�w.
Jac�ues Boulenger, Opowie�ci Okr�g�ego Sto�u
Prolog
Zacznijmy od tego kamerzysty, kt�ry wpatruj�c si� z nat�eniem w wizjer, rzuci�:
- Nogi troch� szerzej!
Wysokie lustro, wmurowane w bia��, zdobion� gipsowymi stiukami �cian� odbija�o jego przygarbion�, skupion� sylwetk� oraz stoj�cych z boku technicznych.
- Koszula troch� bardziej na boki - ci�gn�� monotonnie kamerzysta. - Nie wstydzi� si�, to ma zrobi� wra�enie...
Wreszcie z przeci�g�ym westchnieniem odklei� si� od kamery i przytkn�wszy do ust ho�ubiony w prawej d�oni niedopa�ek, popatrzy� na opartego o stiuk re�ysera.
- No? - zagadn�� ten po chwili milczenia. D�o� z niedopa�kiem wykona�a jaki� nieokre�lony gest.
- Co� mi w tym wszystkim nie pasuje - oznajmi� kamerzysta z niewyra�n� min�. Re�yser oderwa� si� od �ciany i energicznym krokiem podszed� do miejsca, w kt�rym przed chwil� sta� jego podw�adny. Przykucn��, zaduma� si�, zrobi� dwa kacze kroki w lewo, wsta�, znowu si� zaduma�, znowu przykucn�� i przesun�� si� w g��bokim przysiadzie w przeciwn� stron�, wreszcie oderwa� wzrok od le��cej przed nim postaci i skin�� na technicznych.
- Zrobicie pos��w - o�wiadczy�. - No ju�, ju�, nie ma czasu na rze�bienie w g�wnie. Ty tutaj, ty tu, a ty obok -porozstawia� technicznych ruchami r�ki, a potem nakre�li� d�oni� w powietrzu lini� od nich, ponad le��c� postaci�, a� do zamkni�tych jeszcze drzwi sali. - Wchodzicie... Gdzie! Sta�, baranki bo�e, udajecie, �e wchodzicie! No -odsapn�� i ponownie popad� w zadum�, kontempluj�c ustawiony przed sob� �ywy obraz.
- Za du�o pan masz tych k�ak�w na piersi - zawyrokowa� w ko�cu. - O, w�a�nie. To psuje efekt. - Spojrza� na kamerzyst�, kt�ry pokiwa� g�ow� w ge�cie "mo�e, mo�e".
- To co, mam se ogoli�? - zirytowa� si� le��cy. - Czy za�o�y� podkoszulek?
Re�yser skwitowa� te s�owa wzruszeniem ramion, powracaj�c do swoich przysiad�w oraz kaczych chod�w.
- S�uchajcie, panowie, zdecydujcie si� - przynagla� le��cy, kt�remu zd��y� ju� �cierpn�� �okie� i w og�le by�o mu w tej rozkraczonej pozycji bardzo niewygodnie. - Ja mam obowi�zki...
Re�yser pomacha� tylko r�k� spoko-spoko, ale w ko�cu podni�s� si� i rzuciwszy kr�tkie: "dobra" pokaza� kamerzy�cie, gdzie ma sta� i jak kadrowa� w czasie transmisji. Potem podszed� do pos�a Suchorzewskiego i wyci�gn�� ku niemu r�k�.
- W porz�dku, mo�e pan wsta�. Tylko niech pan pami�ta: ekspresja. Na maks ekspresji. To ma zrobi� wra�enie - i doda� po chwili, pomagaj�c pos�owi si� podnie��: -A szkaplerzyk trzeba b�dzie przyklei�, bo pod pach� zje�d�a.
- Przyklei�?
Re�yser popuka� si� w guzik kamizelki.
- Mo�e by� skocz, w obrazie nie wida�, albo we� pan taki klej od nas z charakteryzatorni Jezus Maria!!!
"Jezus, Maria!" nie odnosi�o si� oczywi�cie do kleju ani charakteryzatorni; po prostu podczas stukania si� w guzik re�yser zauwa�y� przypadkiem sw�j zegarek oraz godzin�, kt�r� ten pokazywa�.
- Jezus, Maria! Zbiera� mi si� wszyscy do wozu, ale ju�, ju�, bo nam dybki pouciekaj�! Ruchy, ruchy, no! - zaklaska� kilkakrotnie. - Panie po�le, my si� widzimy wieczorem, ju�, ju�!
Po chwili w opustosza�ych kuluarach sejmu, ozdobionych patriotycznymi emblematami, popielniczkami na n�kach oraz gobelinami z wype�nionym herbami wojew�dztw konturem Rzeczpospolitej, pozosta� tylko pose� Suchorzewski. Rozejrzawszy si�, czy aby w pobli�u nie kr�c� si� jakie� nadgorliwe sprz�taczki, rozpi�� spodnie i przyst�pi� do upychania w nich koszuli.
I
Robert sta� w �azience, pochylony nad umywalk� i w zadumie wodzi� czubkami palc�w po policzkach. Sta� tak ju� od d�u�szej chwili, pora�ony odkryciem, kt�re spad�o na niego w�a�nie tego poranka.
Jego sk�ra zwiotcza�a.
Przy goleniu musia� j� naci�ga� palcem. W�a�ciwie musia� to robi� ju� od dawna, ale przyzwyczai� si� do swojej j�drnej, g�adkiej twarzy tak bardzo, �e jako� nic dot�d nie zauwa�y�. Dopiero teraz nagle dotar�o do niego, �e od d�u�szego ju� czasu ta j�drna, g�adka twarz przypomina raczej wymi�toszone ciasto, kt�re zarost przebija codziennie niczym ostre ko�c�wki drutu.
Pierwsze odkrycie poci�gn�o za sob� nast�pne. Robert u�wiadomi� sobie, �e we w�osach - kiedy� nie zaczyna�y si� one chyba tak wysoko? - pob�yskuj� nitki siwizny. Zacz�� je wyszukiwa� niecierpliwymi palcami. By�y.
Dwie poziome kreski nad brwiami nie dawa�y si� wyg�adzi�, cho� wykrzywia� twarz na wszelkie mo�liwe sposoby, wyginaj�c brwi i wypychaj�c ile si� tylko da�o podbr�dek. To ju� nie by� �wiadcz�cy o skupieniu i powadze mars, przywo�ywany na twarz w stosownych chwilach. Przyzwyczai� si� do tego miejsca, wr�s� w nie. L�g�y si� pierwsze zmarszczki.
Nie tylko tam. Ko�o oczu rozgo�ci�a si� na dobre siateczka drobniutkich rys, od nosa do k�cik�w ust ci�gn�y si� jeszcze s�abo widoczne, ale ju� wyra�ne bruzdy. Nawet wtedy, gdy nie u�miecha� si� ani odrobin�.
Wpatrywa� si� w to wszystko ze spokojn� rezygnacj� cz�owieka staj�cego twarz� w twarz z nieszcz�ciem, ktorego oczekiwa� od tak dawna, �e omal ju� o nim zapomnia�. Wreszcie ponownie przejecha� d�oni� po twarzy, raz jeszcze upewniaj�c si�, �e nie jest tak j�drna i g�adka, jak by� powinna, potem znowu zacz�� bardzo uwa�nie ogl�da� ka�dy siwy w�os i ka�d� l�gn�c� si� zmarszczk� z osobna. Spr�bowa� bezskutecznie wyg�adzi� czo�o, po czym kolejny raz przejecha� palcami po zwiotcza�ych policzkach, usi�uj�c bez nadziei zetrze� i rozci�gn�� rozchodz�ce si� promieni�cie od oczu linie.
Co� si� w nim na moment popsu�o, jakby nag�y wstrz�s powytr�ca� poruszaj�ce Robertem trybiki i gumowe k�ka z �o�ysk, �e przesta�y o siebie zahacza� i chodzi�y na pusto, nie mog�c skrzesa� �adnej my�li, �adnego impulsu -by� zdolny tylko wodzi� bezmy�lnie d�oni� po zmarszczonym czole, ciastowatych policzkach, siwiej�cych w�osach, i znowu, i znowu, i jeszcze raz. Mog�oby to trwa� bez ko�ca, gdyby nie us�ysza� za plecami rozbawionego g�osu �ony:
- �liczny jeste�, �liczny. Zawsze to m�wi�am. Przesta� si� podziwia�, narcyzie, lustro potrzebne.
Odsun�� si� baz s�owa od umywalki, troch� dotkni�ty, �e tak brutalnie �ci�gn�a go na ziemi�, a troch� zdumiony - czy�by Wiktoria niczego dot�d nie zauwa�y�a? - i wymin�wszy j�, stoj�c� w drzwiach z tym u�mieszkiem nakry�am-ci�, ruszy� w kierunku kuchni. Dotar� jednak tylko do du�ego, �ciennego lustra w przedpokoju, zawieszonego naprzeciwko drzwi, i tu ponownie zaton�� w swoim odbiciu.
Ca�y problem polega� na tym, �e przywyk� do zupe�nie innej twarzy w lustrze i nie potrafi� si� pogodzi� ze �wiadomo�ci�, �e nigdy ju� nie u�miechnie si� do niego z tafli posrebrzanego szk�a Tamten Robert, �e porwa� go gdzie� pr�d przemijaj�cych dni, nawet nie bardzo wiadomo kiedy. "Trzynastego po mnie przyszli interni�ci..." Tak to lecia�o? "W majtkach mam ulotki, w dupie mam patrole, ja WRON-�..." Nagle u�wiadomi� sobie, jak bardzo oddali� si� od tamtego czasu, kt�ry teraz mia� by� z ka�dym dniem coraz bardziej nieod�a�owany. Od pierwszych spotka� z Wiktori�, pierwszych poca�unk�w na skrytej w�r�d krzew�w �awce w �azienkach, od tej rozpieraj�cej go wtedy energii, przekonania, �e nic nie jest niemo�liwe, i dra�ni�cego nozdrza zapachu �wie�ej farby drukarskiej. Wszystko sko�czy�o si� definitywnie, mog�o ju� tylko obrasta� w mit i pi�knie� z ka�dym rokiem, coraz bardziej odleg�e, a� do dnia, kiedy ca�y �wiat skurczy si� do jesz-cze-tylko-jednego uderzenia serca i jeszcze-tylko-jednego oddechu, wyrwanego spod tlenowego namiotu.
I wraz z tym wszystkim sko�czy�a si� te� prostota i przejrzysto�� �wiata, w kt�rym �y� Tamten Robert. �wiata, gdzie wszystko by�o jasne i oczywiste. Dzie� po dniu, niepostrze�enie, ten �wiat zaczaj si� cegie�ka po cegie�ce odwraca� przed jego oczami, pokazuj�c drug� stron�, a ta druga strona nieodmiennie okazywa�a si� lepka i poro�ni�ta jakim� o�liz�ym g�wnem niczym dno okr�tu. I na tym w�a�nie polega dorastanie, westchn�� Robert i u�miechn�� si� gorzko. Z lustra odpowiedzia�a mu r�wnie gorzkim u�miechem jego zwiotcza�a twarz, na kt�rej l�g�y si� pierwsze zmarszczki: twarz Kataryniarza.
Qu'est ce que fas fait de ta jeunesse - zapyta�a go twarz w lustrze. - Co zrobi�e� ze swoj� m�odo�ci�?
�
Panowie z Firmy byli umiarkowanie zirytowani - zirytowani, bo nikt nie lubi pracowa� wczesnym rankiem, ale umiarkowanie, bo w ich fachu zdarza�o si� to ci�gle. Byli te� umiarkowanie uprzejmi. Dali prezesowi sp�ki Inter-Data czas na ubranie si� i po�egnanie z �on�, pozwolili mu wypali� w spokoju papierosa, a nawet zadzwoni� do adwokata. Przeszukali szuflady, nie okazuj�c przy tym szczeg�lnego zapa�u i nie zostawiaj�c po sobie wielkiego ba�aganu. Potem sprowadzili zaskoczonego biznesmena na d�, do czekaj�cego pod domem samochodu.
Kiedy ruszyli, m�czyzna siedz�cy obok kierowcy si�gn�� ku wybrzuszeniu czarnego, chropawego plastiku pod przedni� szyb� i wprawnym ruchem umie�ci� palce w niewielkim, dopasowanym do nich wy��obieniu blisko kraw�dzi szyby. Szarpn��, rozk�adaj�c dwucentymetrow� warstw� wierzchniej ok�adziny, kt�ra od spodu by�a klawiatur�. W ods�oni�tym, obramowanym czerni� prostok�cie
rozjarzy� si� jednostajnie pulsuj�cym b��kitem dwunasto-calowy ekran.
Pozostali pasa�erowie zdawali si� nie zwraca� na cz�owieka obok kierowcy najmniejszej uwagi. Samoch�d, �egnany oboj�tnym spojrzeniem stra�nika w czarnym drelichu, tkwi�cego wewn�trz czworok�tnej, przeszklonej budki, min�� nie niepokojony bram� w otaczaj�cym osiedle murze. Przetoczy� si� kilkadziesi�t metr�w w�sk� uliczk� z kierunku Piaseczna ku dwupasm�wce, wiod�cej do G�ry Kalwarii i mostu na Wi�le w jedn� stron�, a do Wilanowa w przeciwn�. Skr�ciwszy na Warszaw�, samoch�d zaczaj gwa�townie nabiera� szybko�ci. Dla pasa�er�w jedyn� tego oznak� by� trwaj�cy chwil� ucisk w �o��dku. Wn�trze wozu doskonale t�umi�o wstrz�sy, a d�wi�k silnika by� w nim s�yszalny s�abiej od szmeru klimatyzacji. Poza tym szmerem we wn�trzu limuzyny zalega�a nie zak��cana przez nikogo cisza. Pracownicy Firmy nie rozmawiali przy zatrzymanym, on sam za� by� wci�� zbyt zdumiony, by o cokolwiek pyta�.
Cz�owiek na siedzeniu obok kierowcy wydoby� z wewn�trznej kieszeni marynarki sztywn� kart� z pogrubionego plastyku. Po jednej jej stronie widnia�a panorama Warszawy od strony Wis�y, z pomnikiem Syrenki na pierwszym planie, po drugiej emblemat Poczty Polskiej GmbH. Gdyby nie ledwie wyczuwalna pod dotykiem nadmierna sztywno��, nie r�ni�aby si� niczym od zwyk�ej karty telefonicznej. W j�zyku Firmy kart� t� nazywano "blach�". M�czyzna wetkn�� j� w pionow� szczelin� obok jarz�cego si� b��kitem ekranu. Opu�ci� r�k� na biegn�c� r�wnolegle do jego dolnej kraw�dzi p�k� i zabra� z niej przeciws�oneczne okulary w modnej, wielobarwnej oprawce. Za�o�y� je na nos.
W tej samej chwili ekran, dla �ledz�cego go k�tem oka prezesa oraz pozosta�ych pasa�er�w pozostaj�cy wci�� prostok�tem jednostajnego b��kitu, ods�oni� przed m�czyzn� w okularach szeregi zachodz�cych na siebie w perspektywie i wychodz�cych jedne z drugiego okien, przes�oni�tych kolorowym, poziomym paskiem. Pulsuj�cy przynaglaj�co napis wzd�u� jego dolnej kraw�dzi poinformowa� u�ytkownika, �e niedokonanie identyfikacji w ci�gu czterdziestu sekund spowoduje zablokowanie systemu i kontrol� terminalu. M�czyzna przebieg� palcami po klawiaturze, pozostawiaj�c na pasku s�owo LANCA. Zgodnie z obyczajem Firmy, by�o ono zar�wno pseudonimem, u�ywanym w codziennych kontaktach ze wsp�pracownikami, jak i zapisanym na karcie magnetycznej identyfikatorem w organizuj�cej prac� Firmy sieci. Przez kr�tk� chwil� komputer por�wnywa� ten identyfikator z blach�, kt�rej u�yto do uruchomienia ko�c�wki, centralnym rejestrem i wykazem alarmowym. Pasek znikn��, zast�piony komunikatem, �e u�ytkownik zosta� zidentyfikowany na poziomie dost�pu 4. Wi�kszo�� pracownik�w biura Lancy mia�a poziom dost�pu 3, a niekt�rzy nawet 2. Musieli oczywi�cie by� w Firmie ludzie o dost�pie wy�szym. Lanca s�ysza�, �e najwy�szy istniej�cy poziom dost�pu, umo�liwiaj�cy pos�ugiwanie si� wszystkimi zgromadzonymi w systemie danymi, to poziom 6.
Kilkoma poruszeniami kursora po rozci�gni�tym w g��b ekranu pejza�u tr�jwymiarowych okien i paneli Lanca dojecha� do kartoteki SO. Litery SO by�y skr�tem od s��w Sprawy Obiektowe. Komputer ponownie za��da� has�a, a po jego uzyskaniu kryptonimu sprawy.
M�czyzna wypisa� na klawiaturze s�owo KUROMA-KU. Interfejs og�lny programu operacyjnego sieci Firmy znikn�� z ekranu, ust�puj�c miejsca utrzymanemu w kolorach soczystej zieleni katalogowi kartoteki tej konkretnej sprawy. Kilkoma poruszeniami spoczywaj�cych na trackballu palc�w Lanca wybra� spo�r�d nich formularz zatrzymania, jednym klikni�ciem w umieszczon� na pasku narz�dziowym ikon� okre�li� dat�, godzin� i zesp� operacyjny, a nast�pnie przyst�pi� do wype�niania rubryk meldunku.
Gdyby samoch�d kierowa� si� wprost do budynku, kt�ry pracownicy firmy nazywali potocznie Central�, najwygodniej by�oby mu odbi� w lewo na wysoko�ci Powsina, wspi�� si� przez poro�ni�t� osiedlami luksusowych domk�w wi�lan� skarp� do Natolina i stamt�d dosta� si� do trasy przelotowej z Piaseczna.
Kierowca wybra� jednak inn� tras� i podczas gdy Lanca wype�nia� kolejne rubryki meldunk�w, samoch�d przemkn�� przez Wilan�w, wje�d�aj�c w wiod�cy wzd�u� brzegu Wis�y szlak ku Staremu Miastu.
�
Spi�owy kr�l po�rodku placu Zamkowego przygl�da� si� spod ci�kich, skamienia�ych powiek ludziom klec�cym co� u podstawy jego kolumny. Ze zbijanych drewnianych palet powstawa�o prostok�tne, wysokie na metr podium, na kt�rym kr�c�cy si� robotnicy ustawiali w�a�nie m�wnic�, podczas gdy inni nie�li ju� z samochodu zwoje bia�ego i czerwonego p��tna do obijania wzniesionej konstrukcji.
Ignoruj�c kolejnego go��bia, kt�ry - pac! - popisa� si� celno�ci� bombardowania z lotu kosz�cego, kr�l rozejrza� si� po odleg�ych od placu ulicach, a jego bystre oko dostrzeg�o zbli�aj�c� si� od Krakowskiego Przedmie�cia furgonetk� ze znakami telewizji na burtach. Odprowadzi� j� wzrokiem a� pod katedr� �wi�tego Jana, zastanawiaj�c si�, czy b�dzie to znowu uroczyste nabo�e�stwo, czy, mia� nadziej�, manifestacja.
Spi�owy kr�l lubi� ogl�da� z wysoko�ci swej kolumny manifestacje. Cho�, oczywi�cie, one tak�e, jak wszystko doko�a, psu�y si� z roku na rok. Tych obecnych nie dawa�o si� w og�le por�wna� z dramaturgi� i dynamik� czas�w, kiedy u st�p kr�la s�a�y si� ob�oki �zawi�cego gazu, a szeregi nastrzykanych narkotykami zdobywc�w fabryk i uniwersytet�w szar�owa�y pod gradem kamieni na rozwydrzonych wyrostk�w pokroju Tamtego Roberta. Obecne manifestacje polega�y g��wnie na prezentacji rozmaitych wyrob�w r�kodzielniczych. Zawsze by�y one do siebie �udz�co podobne, zawsze te� skandowano mniej wi�cej te same has�a, ktokolwiek manifestowa� i z jakich pozycji, a obserwuj�cy to z bezpiecznej odleg�o�ci policjanci sprawiali wra�enie gotowych raczej pa�� trupem, ni� zachowa� si� nieuprzejmie.
Spi�owy kr�l spogl�da� z niesmakiem na zwo�onych autokarami ludzi, z ich pracowicie przygotowywanymi
kuk�ami, trumienkami, krzy�ami, szubienicami i innymi wiecowymi gad�etami. Patrzy�, jak przechadzaj� si� pomi�dzy nimi kamerzy�ci i re�yserzy, niczym nabywcy na targu lub jurorzy, wybieraj�c spo�r�d owych gad�et�w te godne uwiecznienia na magnetycznej ta�mie i u�ycia w charakterze przebitek. Potem, gdy ju� wszystko sobie obejrzeli, odwracali kamery ku �rodkowi placu, daj�c znak, �e gotowi s� na dalszy ci�g. Wtedy kto� wychodzi� na m�wnic�, by raz jeszcze pokaza� kr�lowi, jak si� robi to, czego on nigdy nie umia�.
Tak, �wiat psu� si� z roku na rok, a kr�l zmuszony by� na to dzie� po dniu patrze�. Taka by�a jego pokuta, bo tylko kto� bardzo naiwny m�g�by s�dzi�, �e t�pego p�--Szweda, p�-Litwina postawiono na s�upie na �rodku placu Zamkowego w innym celu, ni� �eby odpokutowa� tam swoj� win�.
Nie by�o ni� wcale, �e jako pierwszy w tym kraju monarcha wpad� kiedy� na pomys� daj�cy si� wyrazi� s�owami: jedna Rzeczpospolita, jeden kr�l, jedna wiara, a komu si� nie podoba, temu kopa - tylko to, �e przy pr�bach wcielenia tego pomys�u w �ycie okaza� si� kompletn� dup� wo�ow� i pozwoliwszy Polakom posmakowa� z�otej wolno�ci, przyuczywszy ich do rokosz�w oraz rwania sejm�w, nie umia� potem rozpolitykowanej ho�oty wzi�� za mord�. Za to w�a�nie musia� przez wieki patrze� na efekty swojej dupowato�ci, stercz�c na wysokim s�upie z ci�kim krzy�em w jednej i t�p� szabl� w drugiej r�ce, ignoruj�c z kamiennym spokojem obsrywaj�ce go - pac! pac! pac! - go��bie i za jedyn� rozrywk� maj�c tylko od czasu do czasu mo�liwo�� ucieszenia kr�lewskich oczu jak�� manifestacj�.
�
Robert oderwa� si� w ko�cu od lustra, ale dziwne uczucie, wywo�ane dokonanym przed chwil� odkryciem, trwa�o i wiedzia�, �e nie minie jeszcze d�ugo. Stoj�c przy kuchennej szafce, wyci�ga� ze zmi�tej folii kwadratowe kromki chleba, rejestruj�c przy tym skrajem �wiadomo�ci paplanin� radia. Egzaltowany niewie�ci g�osik referowa�
w nim gwiezdne koniunkcje na rozpoczynaj�cy si� dzie�. Przestrzega� przed drobnymi dolegliwo�ciami, odwodzi� od rozpoczynania podr�y, zaleca� ostro�no�� na schodach, by na koniec oznajmi� kokieteryjnie, �e pocz�te dzisiaj dzieci b�d� �liczne i m�dre, hi, hi, nic wi�cej nie powiem...
Horoskop dla urodzonych pod znakiem zakazu wjazdu. Szcz�liwa liczba: cztery-osiem, szcz�liwy kamie�: brukowiec - przypomnia� mu si� jeden z ulubionych dowcip�w Tamtego.
Nie. Nie chcia� o tym my�le�.
Chleb nie mia� smaku. Nawet posmarowany szynkow� past� i majonezem.
Pomy�la� o swoim odkryciu sprzed tygodni: o Strefach. Pomy�la� o pytaniu, kt�re zada�a mu Wiktoria, pytaniu, na kt�re nie potrafi� znale�� odpowiedzi. Nie chcia� o tym my�le�. Nie chcia�. Poranek nie mia� smaku. Wiecz�r nie b�dzie mia� smaku. Nie mia�o smaku wczoraj i nie b�dzie go mia�o jutro. Nic ju� nigdy nie b�dzie mia�o takiego smaku, jak pierwsze poca�unki Wiktorii, jak chwile sp�dzone na os�oni�tej krzewami �awce w �azienkach i jak podchodz�cy do gard�a strach na widok skr�caj�cego w jego kierunku patrolu.
Od�o�y� nadgryzion� kromk� na brzeg talerza, przypomniawszy sobie o konieczno�ci sprawdzenia nocnej poczty. Wiktoria opu�ci�a ju� �azienk�, z jej pokoju dobiega�y odg�osy pospiesznie wysuwanych i zamykanych szuflad szafy z ubraniami. Wszed� do swojego gabinetu i dotkni�ciem klawiatury zbudzi� z czujnego p�snu komputer.
Pokrywaj�ca klawisze przezroczysta folia by�a szarawa od kurzu. Nie ods�ania� klawiatury prawie nigdy. Nie wiedzia�by, co trzeba na niej nacisn��, nawet dla tak prostej operacji jak sprawdzenie skrytki. Dla kataryniarzy z ca�ej klawiatury istnia� tylko klawisz ENTER, potrzebny do odpalenia driver�w VR. Chocia� i to �atwiej by�o zrobi� trackballem.
Trzy szare bloki komputera, spi�trzone na osobnym stole pomi�dzy �cian� a w�skim pulpitem do czytania, ton�y w mniejszych i wi�kszych pude�kach peryferii oraz skr�conych spiralnie kabli, ��cz�cych je ze sob� nawzajem i z jednostk� centraln�, a t� ostatni� z UPS-em. Robert si�gn�� ku le��cym na wierzchu oplecionej kablami piramidy goglom i pozbawionej palc�w r�kawicy. Chcia� tylko zobaczy�, czy nie ma czego� w skrytce, wi�c nawet nie przysiad� na odsuni�tym od pulpitu krze�le.
Za�o�y� gogle.
Sta� teraz przed rozci�gaj�c� si� wysoko i szeroko �cian� kolorowych okien, usianych poruszaj�cymi si� zapraszaj�co ikonami. Na wprost mia� g��wny panel. Wrota do Tamtego �wiata. Wystarczy�o skierowa� na� kursor i dotkn�� czubkiem palca sensora r�kawicy, aby znale�� si� w Studni, prowadz�cej do g��wnej warstwy WorldNetu, zwanej potocznie Shellem lub, rzadziej, Skorup�. Wystarczy�o kilka ruch�w, by po raz kolejny znale�� si� w wirtualnych labiryntach, wycinanych z niesko�czonej pustki p�aszczyznami barwnego �wiat�a. W g��binach pe�nych form, nie znaj�cych �adnych ogranicze� pr�cz granic ludzkiej wyobra�ni, gdzie w ka�dym miejscu mog�y otworzy� si� nagle dziesi�tki nowych przestrzeni, gwa�c�c prawa geometrii i logiki.
Od prawie dwunastu miesi�cy niemal codziennie zanurza� si� w labiryntach cyberprzestrzeni, przemierza� niematerialne sztolnie, zredukowany do swych pi�ciu zmys��w. Od tak dawna �eglowa� po�r�d wci�� nowych, wci�� nieznanych barw i kszta�t�w - a za ka�dym razem czu� ten przyjemny skurcz podekscytowania, jak kiedy po raz pierwszy w �yciu przysiad� si� do sieciowego komputera. Omal nie otworzy� odruchowo g��wnego panelu i nie zszed� do Studni. �wietlisty punkt kursora dotkn�� ju� otwieraj�cej j� ikony, kiedy przypomnia� sobie, �e stoi w swoim gabinecie, w domowym stroju, ledwie skubn�wszy �niadanie i �e mia� tylko zajrze� do poczty, zanim Wiktoria wyjdzie do swojej redakcji.
Przesun�� upstrzon� mniejszymi i wi�kszymi prostok�tami �cian� w d�, si�gaj�c interfejsu programu korespondencyjnego. Zewn�trzna skrytka za�wieci�a mu w oczy hipertekstem setek oczekuj�cych na przeczytanie list�w.
Machinalnie przemkn�� wzrokiem po nag��wkach przymilaj�cych si� wybitymi barwn� czcionk�: "wa�na wiadomo�� z USA" czy: "nie przegap u�miechu szcz�cia". Nie si�gn�� po �aden z nich. Nikt normalny nie si�ga�. Wa�na by�a tylko skrytka wewn�trzna, ta, w kt�rej komputer gromadzi� poczt� opatrzon� osobistym kodem odbiorcy, znanym jedynie tym, od kt�rych w�a�ciciel chcia� dostawa� listy.
Zazwyczaj wewn�trzna skrytka by�a pusta. By�a pusta i wczoraj, i przedwczoraj, i jeszcze kilka wcze�niejszych dni. By�a pusta od tak dawna, �e trudno by�o zrozumie�, po co tak cz�sto do niej zagl�da�.
Tym razem by� w niej list.
Nag��wek informowa�, �e list przys�any zosta� przez Brzozowskiego.
Nie przypomina� sobie, aby Brzozowski kiedykolwiek porozumiewa� si� z nim t� drog�. Zanim jednak zd��y� si� zdziwi�, us�ysza� z przedpokoju g�os Wiktorii. Nie rozwijaj�c wi�c tekstu, odkrzykn��: "Id�" i nacisn�� ikon� "drukuj".
- Wychodz�! - zawo�a�a Wiktoria. To by� rytua�. Codzienny, ma�y ceremonia� dwojga ludzi, kt�rych �ycie niczym nie zaskakuje i kt�rzy wcale nie pragn�, by ich zaskakiwa�o. Jeden z tych rytua��w, kt�re stworzyli, by uwi�zi� i zakl�� to, co p�on�o mi�dzy nimi, aby nigdy nie zgas�o. Ale gdy podszed� do Wiktorii, kt�ra umalowana ju� i gotowa do wyj�cia czeka�a u drzwi na dope�nienie ceremonii, poczu� nagle przemo�n� ch��, �eby tym razem by�o to inaczej. Mo�e dlatego, �e u�wiadomi� sobie, i� poza ni� nic go dobrego w �yciu nie spotka�o, a mo�e po prostu tkwi�o to w szczeg�lnej atmosferze tego poranka, w ka�dym razie zapragn�� przytuli� j� z ca�ej si�y do siebie i ca�owa� gor�co, tak gor�co, jak na os�oni�tej krzewami �awce w �azienkach, a� do utraty tchu, przycisn�� si� do jej warg, znale�� w nich smak tamtego odleg�ego czasu...
- Zwariowa�e�, chcesz mi wszystko rozmaza�?! - uchyli�a si� z refleksem i zerkn�wszy w lustro na �cianie poprawi�a machinalnie kapelusik. - Nigdy nie wiesz, kiedy na co pora - doda�a po chwili z wyrzutem.
Ju� po raz drugi tego poranka zosta� �ci�gni�ty gwa�townie na ziemi� i po raz drugi nie zosta�o mu nic innego, ni� pokry� to przywo�aniem na twarz zagadkowego u�miechu.
- Bo ty nigdy nie rozumiesz - westchn��, z�o�ywszy na policzku �ony codzienny, rytualny poca�unek.
- Lepiej si� zacznij zbiera� - za�mia�a si�, obrzucaj�c go spojrzeniem, po kt�rym wida� by�o, �e mimo zagro�enia dla �wie�o uko�czonego makija�u ten nag�y przyp�yw m�owskich uczu� nie sprawi� jej przykro�ci. - Bo si� sp�nisz do pracy. - I obr�ciwszy si� jeszcze w drzwiach, kr�c�c w zadumie g�ow�, powiedzia�a:
- Co ci� dzisiaj nasz�o?
- Co mnie dzisiaj nasz�o? - powt�rzy� na g�os, zamkn�wszy za ni� drzwi. Sko�czy �niadanie, przeczyta ten list i pojedzie do pracy. We�mie si� wreszcie za to rozgrzebane zlecenie dla rz�dowego Biura Repatriacji i b�dzie siedzia� w Studni przez bite siedem godzin - pe�ny limit, jaki dopuszczali na jeden dzie� lekarze. A mo�e nawet odrobin� d�u�ej. Zmorduje si� tak, �eby nie m�c o niczym my�le�. Ani o �wie�o odkrytych zmarszczkach, ani o Strefach, ani o pytaniu Wiktorii. Czu�, �e je�li zacznie o tym my�le�, rozklei si� na ca�y dzie�.
Drukarka wyda�a potr�jny, szybki pisk i wyrzuci�a z siebie pojedyncz� kartk�. Uni�s� j� do oczu.
Przeczyta�, zamruga� oczami i przeczyta� jeszcze raz.
Kiedy si� zorientujesz, �e jeste� w k�opotach, wiesz, gdzie mnie szuka� - pisa� Brzozowski.
�
P�aszczyzny �wiat�a wycina�y z ciemno�ci nierzeczywiste, widmowe sklepienie. Pod jego ostrymi �ukami gra�y uwi�zione w kryszta�ach jasne p�omienie. R�wnie� wysokie �ciany utkane by�y z wielobarwnej po�wiaty. Miejsce, w kt�rym si� znajdowali, wygl�da�o jak powidokowa kopia �redniowiecznej katedry. Z t� jedn� r�nic�, �e gdyby kto� pr�bowa� odda� w kamieniu lub cegle fantazyjne kszta�ty, w jakie tutaj zwija�a si� przestrze�, wysokie stropy nieodwo�alnie musia�yby run��.
Ale ani miejsca, w kt�rym si� znajdowali, ani widmowej materii, kt�ra je tworzy�a, nie ima�y si� ograniczenia fizyki i logiki przestrzennej.
Dw�ch ludzi, rozmawiaj�cych w �wietlnej katedrze, mia�o przed sob� t� sam� twarz, kt�rej tego poranka przypatrywa� si� w lustrze Robert.
- Jestem sceptyczny - oznajmi� jeden z nich. Jego posta� l�ni�a �wietlnymi refleksami, kiedy si� porusza�, jak gdyby stworzono j� z p�ynnej rt�ci. Twarz nie r�ni�a si� pod tym wzgl�dem od reszty cia�a: oczy i usta zaznacza�y si� na niej jedynie wypuk�o�ciami metalicznej powierzchni.
Rozm�wca Rt�ciowego wygl�da� podobnie. On jednak by� uczyniony z miedzi, a powierzchnie jego cia�a jarzy�y si� w �wiat�ach katedry matowym blaskiem.
Miedziany uni�s� r�k� i poruszy� palcami. Unosz�ca si� na wysoko�ci ich oczu karta katalogowa z tr�jwymiarowym zdj�ciem Roberta w prawym g�rnym rogu zgas�a i znikn�a w jednej chwili.
- Bardzo p�no zacz�� - wyja�ni� Rt�ciowy. - Jest ca�kowicie ukszta�towany. Zawsze instynktownie wzdragam si� przed dopuszczaniem do sieci takich ludzi.
- Nie zauwa�asz jednego. Fakt, �e zdo�a� rozwin�� zdolno�ci mimo tak p�nego startu, dowodzi wyj�tkowego talentu, nie s�dzisz?
Zar�wno Miedziany, jak Rt�ciowy m�wili bez poruszania ust i bez wydawania d�wi�k�w. Niewidzialna, ��cz�ca ich ni� elektronicznego sprz�enia przenosi�a bezpo�rednio do nerw�w usznych, w kt�rych odzywa�y si� one zawsze takim samym, metalicznym g�osem. Podobnie jak jednakowa dla wszystkich cz�onk�w rady forma fantom�w z p�ynnego metalu, r�ni�cych si� jedynie barw� tworzywa, zabezpiecza�o ich to przed mo�liwo�ci� przypadkowego rozpoznania.
- Tak czy owak, zostanie poddany pr�bie - oznajmi� Miedziany - i dopiero wtedy przyjdzie czas na twoj� akceptacj� lub sprzeciw. Je�li chodzi o mnie, mam zaufanie do Garetha, to jeden z moich najbardziej oddanych researcher�w. Je�li go zarekomenduje, ta rekomendacja b�dzie wiele znaczy�. Je�li uzna, �e ten cz�owiek na rekomendacj� nie zas�uguje, za�atwi spraw� we w�asnym zakresie.
Przechadzali si� niespiesznie po wzorzystej posadzce. W pewnym momencie przestrze� przed nimi zafalowa�a, formuj�c rosn�c� z ka�d� chwil� soczewk�. Gdy jej �rednica uros�a do rozmiar�w cz�owieka, bezbarwna materia zacz�a m�tnie�, nabiera� z�otego odcienia, przelewa� w kszta�t coraz bardziej przypominaj�cy ludzkie cia�o. Wreszcie skonsolidowa�a si� w kolejnego cz�owieka z p�ynnego metalu. Ten by� ze z�ota.
- Nareszcie - stwierdzi� Rt�ciowy. - Ostatnio coraz cz�ciej ka�esz nam na siebie czeka�.
- Je�li chodzi o mnie, nie przeszkadza mi to - rzuci� Miedziany. - Lubi� to miejsce.
- Wybaczcie. Moja sie� jest dzisiaj bardzo przeci��ona i mia�em k�opoty z czasem rzeczywistym - Z�oty skin�� d�oni� i z posadzki wyros�y trzy zwr�cone do siebie fotele. Zasiedli w nich. Skin�� d�oni� jeszcze raz i w r�kach jego rozm�wc�w pojawi�y si� grube, oprawne w sk�r� woluminy. Gdy jednak Miedziany otworzy� ksi�g�, zmieni�a si� ona w wype�niony wypuk�ymi przyciskami panel sterowania hipertekstu.
Oczy wszystkich trzech otworzy�y si� jednocze�nie, w tej samej chwili. Wygl�da�y teraz jak okna wyci�te na niesko�czon�, kosmiczn� pustk�, w kt�rych iskrzy�y si� ma�e, kolorowe s�o�ca �renic.
- Panowie, oto sprawa, w kt�rej chc� pozna� wasz� opini�. Macie przed sob� najnowsze opracowanie por�wnawcze dynamiki ekonomicznej kraj�w Wsp�lnoty Pacyfiku. Odbiegaj� one od dotychczasowych oczekiwa�. Niepokoj�ca jest zw�aszcza tendencja do rozdrobnienia, jak� przejawiaj� Chiny. Mamy tutaj trzy niezale�ne od siebie ekspertyzy przygotowane dla Banku �wiatowego, FAO i WTO. S� zbie�ne w generalnych wnioskach i zamierzam postawi� spraw� przeorientowania pod ich k�tem naszych zalece�. Najpierw jednak pozw�lcie przedstawi� sobie prognoz� wymodelowan� na podstawie danych zebranych przez WTO.
Palce Z�otego zatoczy�y kr�g, wywo�uj�c z nico�ci po-
mi�dzy nimi tr�jwymiarow� projekcj� plastycznej mapy basenu Pacyfiku, na kt�rej barwne symbole oznacza�y potencja� gospodarczy poszczeg�lnych kraj�w.
�
Przysadzisty budynek z burego piaskowca, oddzielony w�sk� uliczk� od gmachu Filharmonii, zdawa� si� pami�ta� jeszcze takie czasy, gdy w mie�cie Kataryniarza wierzono w lepsze jutro. Ponad rz�dem wie�cz�cych dach pseudorenesansowych ozd�bek wznosi�y si� szklanosrebrzyste �ciany dwupi�trowej dobud�wki, kt�r� od czasu ostatniej reorganizacji dzieli�y mi�dzy siebie serwisy informacyjne TeleNetu i Centralna Agencja Informacyjna.
W budynku pracowa�o si� w�a�ciwie przez ca�� dob�, ale codziennie na kr�tko przed dziewi�t� rano przyleg�e parkingi i portiernia wype�nia�y si� szczelnie t�umem spiesz�cych do wej�cia pracownik�w. Dziewi�ta by�a w wi�kszo�ci redakcji godzin� porannego kolegium, rytua�u wyznaczaj�cego rytm �ycia medi�w elektronicznych tak samo, jak wieczorne zamykanie numeru wyznacza�o rytm �ycia prasy.
Andrzej mia� zwyczaj zjawia� si� w robocie jakie� p� godziny przed najwi�kszym �ciskiem, unikaj�c w ten spos�b k�opotu z parkowaniem. Od strony parkingu budynek mia� dwie pary drzwi, obie zdobione stylizowan�, wykut� w stali krat�, przykrywaj�c� szyby z mlecznego szk�a. Te bli�ej �wi�tokrzyskiej prowadzi�y do pi�ter biurowych, te bli�ej Filharmonii u�ywane by�y przez dziennikarzy. Zaraz za nimi trzeba by�o przej�� przez elektroniczn� bramk� albo skr�ci� w prawo, ku zapuszczonym stolikom poczekalni.
W drzwiach Andrzej wydoby� z kieszeni marynarki staro�wiecki, sk�rzany portfel. Roz�o�y� go. Wewn�trz, w kilkunastu zachodz�cych na siebie przegr�dkach, tkwi�y jedna ko�o drugiej karty magnetyczne. Spod sk�ry wystawa�y jedynie ich brzegi, po�owa z nich mia�a ten sam, ko�ciano��ty kolor i jak zwykle nie m�g� sobie przypomnie�, kt�ra z kart jest jego legitymacj�. Musia� przystan�� przed bramk� i usun�� si� o krok wzd�u� podw�jnej
barierki z grubych, srebrzystych rur, przepuszczaj�c innych. Czubkami palc�w wysuwa� jedn� kart� po drugiej o kilka centymetr�w, chowa� i z rosn�c� irytacj� wysuwa� nast�pn�. Karty rabatowe, karta klubu golfowego, kredytowa, jedna z czterech, przydatna w sieci stacji benzynowych British Petroleum/Danska Oil, legitymacja zwi�zku...
W�a�ciwa karta okaza�a si� tkwi� w przedostatniej przegr�dce po lewej stronie. Nie mia� poj�cia, jak to robi�, ale ka�dego poranka zaczyna� poszukiwania od niew�a�ciwej strony.
Odsta� kilkuosobow� kolejk�, kt�ra zdo�a�a si� w ci�gu jednej chwili utworzy� do przej�cia, wreszcie wcisn�� sw� kart� do szczeliny czytnika. Blokuj�ca bramk�, l�ni�ca metalicznie rozgwiazda obr�ci�a si� ze szcz�kiem o jedno rami�, wpychaj�c go do �rodka. Wymieniaj�c ze stra�nikami oboj�tne spojrzenia do��czy� do rosn�cej grupki oczekuj�cych na wind�.
W hali redakcji krajowej, pe�nej zestawionych w czworok�ty biurek, zawalonych elektronik� i papierami, by�o jeszcze prawie pusto. Jedna z dziewczyn, Ilona, przeniesiona niedawno z mieszcz�cego si� kilka pi�ter ni�ej programu lokalnego, �l�cza�a nad ta�m� z wydrukiem zapowiadanego przez PAP rozk�adu dnia.
- Cze�� pracy. �e ci si� chce, o takiej porze...
- Nie chce mi si� - wyzna�a. - Ni cholery. Ale Rodakowi si� nie chce jeszcze bardziej, a mia� na kogo zwali�.
Wzruszy� ramionami. Pod drukark� na jego biurku pi�trzy� si� stosik list�w z nocy. Zastanawia� si�, w kt�rej szufladzie s� dzisiaj papierosy. Z tym te� by�o tak, jak z kartami w portfelu.
- Strata czasu - oznajmi� w jej kierunku. - Ju� kiedy jak kiedy, ale dzisiaj wszystko jest wiadome. Wielki Dzie� z Wielkim Niusem. Uroczyste podpisanie Gwarancji Spo�ecznych na czo��wk�^ wielki wiec zwi�zkowy zaraz potem i pierwsze dziesi�� minut mamy z g�owy. Dodajmy zagraniczne echa naszego wielkiego wydarzenia, kr�tkie relacje z dalszych oraz bli�szych front�w, sport, pogod�... i po ptakach.
Znalaz�. Tym razem by�y w najni�szej.
- Szykuje si� spokojny dzie� - podsumowa� sw� przemow�. - Oczywi�cie nie dla tych, kt�rych Rodak wpakuje do grafiku. A moja kolejka - podkre�li� z dum� - jest dopiero w pi�tek.
Zajrza� dziewczynie przez rami�.
11:30, Ministerstwo Handlu Detalicznego, briefing nt. udzia�u Polski w najnowszych pracach Europejskiej Komisji Normalizacyjnej Opakowa� Produkt�w �ywno�ciowych, zapowiadany udzia� min. Czes�awa Kiesia; 12:30 planowany przylot samolotu przewodnicz�cego Komisji Wsp�lnot Europejskich, sir Camemberta, Ok�cie; briefing sir Camemberta w Ma�ej Sali terminalu, akredytacje Centrum Prasowe URM.
- Ja to bym nie mia�a nic przeciwko. Chcia�abym w ko�cu zrobi� jak�� wa�n� imprez�, a nie same ogony.
Ilona by�a od niego prawie dwadzie�cia lat m�odsza, ale w hierarchii Dzia�u Krajowego nie ust�powa�a mu ani
0 szczebelek. Nie my�la� o tym. Cz�owiek zwariowa�by, gdyby my�la� o takich rzeczach. Zw�aszcza w tym fachu.
Odmrukn�� co�, zgarn�� z biurka wydruki i z ich plikiem w jednym, a papierosem w drugim r�ku poszed� na korytarz, skorzysta�, �e przy popielniczkach jeszcze si� nie zd��y� zrobi� �cisk.
Min�y ca�e stulecia, od kiedy dziennikarstwo jawi�o mu si� jako dziedzina pe�na romantyzmu i przygody, w kt�rej co drugiego dnia odkrywa si� afer� Watergate i demaskuje knowania wywiad�w. Kiedy�, w dawnych czasach, wielu podobnych mu m�odych durni�w wyobra�a�o sobie pewnie, �e marynarze odkrywaj� nowe l�dy i sp�dzaj� upojnie czas we wci�� nowych portach. A potem, pewnego dnia u�wiadamiali sobie, �e niepostrze�enie zmarnowali najlepsze lata �ycia na szorowanie pok�ad�w, ani pow�chawszy przyg�d.
Tak jak, niejasno u�wiadamia� sobie, co� takiego i on.
W rzeczywisto�ci dziennikarzenie by�o robot� nudn�
1 g�upi�, przypominaj�c� do z�udzenia przerzucanie w�gla. Z t� jedyn� r�nic�, �e szuflowa�o si� i porcjowa�o in-
formacje. Dzie� w dzie� bezbarwne �a�enie po konferen-gach prasowych, podtykanie sitka pod nos ludziom, kt�rzy codziennie na nowo udowadniali, �e nie maj� literalnie nic do powiedzenia, a potem jeszcze �mudniejsze montowanie uzyskanych nagra�, lepienie z nich p�minutowych i minutowych pigu�, ka�da z jakim� pozorem wiadomo�ci, �e kto� tam gdzie� tam powiedzia� co� tam.
Wszystko po to, aby wyrobi� codzienn� norm� nius�w, zwi�z�ych i szybkich, pi�tna�cie wers�w, p� minuty. Aby wypcha� �amy gazet i czas antenowy dziennik�w informacyjn� mas�, dostarczy� ludziom na czas kolejnej porcji kitu do prze�uwania. Nie dlatego, by naprawd� potrzebowali wiedzie�, co na �wiecie i w kraju s�ycha�. I tak po�owy z tego nie rozumieli, a to, co przypadkiem zrozumieli, zapominali po minucie. Ludzie potrzebowali jedynie koj�cego uszy szumu, ci�g�ego utwierdzania ich w fa�szywym przekonaniu, �e wiedz�, co si� wok� nich dzieje, �e �wiat jest mniej wi�cej taki, jak s�dz�, nie wymyka si� spod kontroli, a w razie, gdyby si� wymyka�, zostan� o tym w por� powiadomieni. Ca�a pot�na maszyneria, w kt�rej Andrzej by� male�kim trybikiem, istnia�a po to, by dawa� im poczucie bezpiecze�stwa. Prze�uwali wci�� nowe porcje szuflowanego przez dziennikarzy informacyjnego kitu, zapominali natychmiast i zaraz w��czali telewizor po jeszcze; je�li zdarzy�o si� co� wa�nego, zaraz i tak by�o wyganiane z ich pami�ci przez codzienny nat�ok naznoszonych z r�nych konferencji prasowych pseudonius�w i im wi�cej poch�aniali szczeg��w, im pilniej �l�czeli wieczorami przy Wiadomo�ciach, tym mniej wiedzieli i rozumieli. Gdzie� w g��bi, intuicyjnie, Andrzej zdawa� sobie z tego wszystkiego spraw�, ale nigdy tak o tym nie my�la�. Stara� si� o takich sprawach nie my�le� w og�le. Wystarcza�o, �e si� w tym kieracie kr�ci�, �eby jeszcze mia� o kr�ceniu si� w nim rozmy�la�. Od czas�w, gdy chcia�o mu si� deliberowa� nad swoim miejscem we wszech�wiecie, tak�e min�y ca�e stulecia.
Istniej� trzy g��wne sposoby, kt�rymi dziennikarze broni� si� przed monotonni� szuflowania informacyjnego kitu. Pierwszym jest wm�wi� samemu sobie, �e szuflowanie
informacyjnego kitu to wa�ka, spo�eczna misja, od kt�rej zale�y co�, i popa�� w zaanga�owanie, na przyk�ad na rzecz reform albo tolerancji. Spos�b drugi to, przeciwnie, demonstracyjnie okazywany cynizm; redakcyjne pokoje i korytarze jak ma�o kt�re miejsce zaludnione s� przez ca�e t�umy mniej lub bardziej ponurych weso�k�w, ciesz�cych si� ka�dego dnia na nowo odkryciem, �e na ca�ym �wiecie nie ma nic �wi�tego, nikogo uczciwego i ani jednej przyzwoitej motywacji. Trzecim wreszcie, najrzadszym i najg��biej skrywanym, jest mie� niez�omn� nadziej�, �e pewnego dnia w�a�nie mnie trafi si� ta d�ugo oczekiwana sprawa, sensacja, brylant, prawdziwa bomba, kt�ra spomi�dzy anonimowego t�umu, po�ytkuj�cego konferencyjne s�one paluszki i wody mineralne, wyniesie mnie do w�skiego grona adorowanych gwiazd.
Andrzej wci�� �ywi� t� nadziej�, na wszelki wypadek nie przyznaj�c si� do niej nawet przed samym sob�. To ona kaza�a mu starannie przegl�da� ignorowane przez innych drobiazgi, kolekcjonowa� znajomo�ci we wszystkich mo�liwych �rodowiskach i nie odmawia� nigdy nikomu niewiele go kosztuj�cych przys�ug, z nadziej�, �e zostan� kiedy� odwzajemnione.
Inaczej ni� Robert, mia� zwyczaj ustawia� swojego desktopa tak, aby w nocy, kiedy nie u�ywa� do wej�cia w sie� notebooka, ka�dy wchodz�cy do wewn�trznej skrytki list by� od razu wyrzucany przez drukark� na biurko.
Na jednym z kolejnych wydruk�w przyku�a jego uwag� nazwa InterData. Zaj�o mu kilka sekund, zanim przypomnia� sobie, gdzie j� s�ysza�. Kt�ry� z kumpli, z dawnej obsady lokalnego radia, gdzie zaczyna� prac�, zosta� podobno kataryniarzem. Jak on si� nazywa�?
W �adnym wypadku nie by�o w tym jakiego� nag�ego przeczucia, gwa�townego uderzenia adrenaliny, nic nie krzykn�o w nim: "Nareszcie, to jest w�a�nie to!" Nic podobnego.
Po prostu jeszcze jedna informacja. Szczerze m�wi�c, nie wiedzia�, dlaczego mu j� przys�ano. Prokuratura wojskowa wyda�a nakaz aresztowania prezesa firmy InterData, zamiast nadawcy sze�ciocyfrowy kod. Takimi koda-
mi identyfikowa�y si� komputery z og�lnodost�pnych sieci pracuj�cych dla instytucji pa�stwowych. W�r�d ludzi, kt�rzy prosili go swego czasu o drobn� przys�ug�, kilku uwa�ano za zwi�zanych z Firm�. Marny rewan�.
Dopiero wracaj�c do pokoju kraj�wki u�wiadomi� sobie, �e aby list ujawni� sw� istotn� zawarto��, trzeba dokona� drobnej operacji: po�o�y� akcent nie na orzeczeniu, tylko na pocz�tku zdania.
�
Samoch�d, wioz�cy grup� Lancy, dotar� do miejsca, gdzie skarpa wi�lanej pradoliny obros�a starymi kamieniczkami o stromych, kolorowych dachach, wie�ami ko�cio��w i czerwieni� cegie�. Tam zwolni� i skr�ci� w lewo, pozostawiaj�c za plecami po�yskuj�c� olei�cie rzek�. Odsta� swoj� kolejk� na �limacznicy mostu i w��czy� si� w g�sty potok samochod�w, gin�cy w pobliskim tunelu. P�kolisty, okafelkowany na brudno��to strop skry� pracownik�w Firmy i prezesa przed wzrokiem spi�owego kr�la, wypatruj�cego z wysoko�ci swej kolumny, czy na pobliskie parkingi zaje�d�aj� ju� autokary wioz�ce manifestant�w z ich kuk�ami, trumnami i ca�� reszt� wiecowych gad�et�w.
Wyrwali si� ze strumienia pojazd�w kawa�ek dalej i po chwili zajechali pod na wp� zrujnowan� kamienic� na ty�ach placu Bankowego, odcinaj�c� si� ciemnoceglan� barw� od wielkop�ytowej szaro�ci otoczenia. Swego czasu jakim� cudem kamienica ta przetrwa�a powstanie i jak to by�o w�wczas we zwyczaju, musia�a za to ponie�� kar�. Poniewa� kamienic� trudno by�o rozstrzela� czy wywie�� na Sybir, wi�c ukarano j� pozostawieniem na zawsze w dok�adnie takim stanie, w jakim przetrwa�a - je�li nie liczy� wstawienia drzwi i okien.
Ogl�daj�c z zewn�trz poszczerbione i wci�� jeszcze osmalone podczas rzezi miasta mury, trudno by�o wyobrazi� sobie, �e kryj� one w swym wn�trzu elektroniczne cuda, o jakich nie mogli nawet marzy� informatycy pracuj�cy dla rz�du czy centr�w naukowych. W istocie nie by� to przypadek. Ocala�y jakim� cudem z powstania budynek
obj�li w posiadanie panowie, kt�rzy byli ju� wtedy Firm�, cho� chadzali jeszcze w baranich ko�uchach i przy pepeszach. Potem, gdy zbudowano im godniejsz� siedzib�, kamienic� oddano kwaterunkowi, ale kilka mieszka� nadal by�o wykorzystywane jako konspiracyjne lokale do kontakt�w operacyjnych. Z tego wzgl�du w latach osiemdziesi�tych doprowadzono tam �wiat�owodowe tele��cza. Dwa zajmuj�ce najwy�sze pi�tro lokale, teraz po��czone ze sob� przez przebit� �cian�, znalaz�y si� w posiadaniu Inter-Daty w charakterze aportu wniesionego przez wsp�udzia�owca sp�ki.
Kierowca zatrzyma� czarn� limuzyn� w zatoce przed wej�ciem do budynku, obok stoj�cej tam ju� furgonetki. Zanim wy��czy� silnik, szerokie, przesuwane drzwi w burcie furgonetki odsuni�te zosta�y na bok. Pierwszy ukaza� si� w nich siwawy m�czyzna o poczciwej, nieco obwis�ej twarzy, ubrany w elegancko skrojon� marynark�. Trzech jego podw�adnych, s�dz�c z wygl�du, mog�o r�wnie dobrze by� bezpieczniakami, agentami ochrony albo "�o�nierzami" mafii. Na t� pierwsz� ewentualno�� wskazywa�a jedynie ostentacja, z jak� obnosili kabury pod lu�nymi, kolorowymi bluzami w modnym fasonie.
Po zwi�z�ych przywitaniach lu�ny korow�d, prowadzony przez Lanc� i prezesa, skierowa� si� do klatki schodowej. Ostatnie p�pi�tro przegrodzone by�o solidn� krat�, zza kt�rej na naciskaj�cego domofon �ypa�a kamera, umieszczona na przyspawanym do stalowych pr�t�w wysi�gniku. Przycisk zwalniaj�cy wmontowane w krat� drzwi umieszczono w taki spos�b, �e aby wpu�ci� go�cia, kto� musia� przerwa� prac�, wyj�� na korytarz i przy tej okazji obejrze� raz jeszcze dzwoni�cego oraz jego najbli�sze otoczenie.
Wchodz�cy nie naciskali jednak domofonu. Prezes przeci�gn�� kluczem wzd�u� stalowej ta�my, obramowuj�cej otwieran� cz�� kraty, rozleg� si� elektroniczny pisk, szcz�kn�y rygle i krata otworzy�a si�. Prezes odda� prostopad�o�cienne pude�ko klucza Lancy, kt�ry przekaza� je Siwawemu.
Biuro InterDaty by�o jeszcze o tej godzinie puste. Na
wprost od wej�cia d�ugi przedpok�j wi�d� do poczekalni przed gabinetem prezesa. Reszta pokoi nale�a�a do pracuj�cych dla sp�ki kataryniarzy. Zawala�y je spi�trzone pod �cianami, a w wi�kszych pomieszczeniach r�wnie� po�rodku, urz�dzenia. Wielkie jak szafy wie�e w chropawych, antystatycznych skorupach, mniejsze i wi�ksze pud�a, stosy pami�ci, pulpity, terminale, rzeczy, kt�rych �aden z obecnych nie by�by w stanie nazwa�, wszystko pospinane dziesi�tkami metr�w kabli, skr�conych jak sznury telefoniczne.
Podczas gdy Lanca ze swoimi lud�mi i prezesem kierowali si� do gabinetu szefa sp�ki, jeden z podw�adnych Siwawego zaj�ty by� spisywaniem personali�w nocnego str�a i jednej z sekretarek, kt�ra w�a�nie wesz�a. Pozostali, omijaj�c z daleka pl�tanin� kabli, myszkowali po przegr�dkach ustawionego w przej�ciu rega�u, gdzie pracownicy zostawiali sobie dyskietki, kasety streamer�w i najprzer�niejsze �wistki z kr�tkimi wyja�nieniami, poleceniami albo pro�bami.
Sam Siwawy przechadza� si� w tym czasie niespiesznie po pokojach biura, czekaj�c, a� b�dzie m�g� zainstalowa� si� w gabinecie i zabra� si� do swojej pracy. Wreszcie drzwi gabinetu otworzy�y si� ponownie. Prezes, nios�c pod pach� kilka cienkich, foliowych teczek, zagryzaj�c nieznacznie wargi, wraz z towarzysz�c� mu asyst� ruszy� z powrotem do samochodu. Lanca pozosta� w gabinecie, czekaj�c na Siwawego z dyskietk� w r�ku.
- To tak, protok� przeszukania zrobi� sam - oznajmi�. - We�cie mi figurant�w na pytajnik i wprowad�cie do meldunku. Kody sprawy i �cie�k� dost�pu macie. Zabezpieczenie do sprz�tu przyjdzie za jak�� godzin�.
Siwawy skin�� niech�tnie g�ow�.
- Mam wszystko w instrukcji - powiedzia�. Lanca podni�s� spojrzenie na rozm�wc�. Jego twarz by�a nieodgadniona, jak u wi�kszo�ci ludzi z Firmy.
- Tak, wiem. Ale jest taka sprawa, kt�rej nie macie w instrukcji. B�dziecie tu mieli jednego figuranta, kataryniarza, kt�ry jest u mnie w perspektywie. Ja bym chcia�, �eby�cie go troch� postraszyli, wiecie, �eby zmi�k�, zanim
si� we�miemy go zaklepa�. - Uni�s� trzyman� w r�ku dyskietk�, pod przezroczyst� kopert� zal�ni�y t�czowo mikroskopijne rowki zapisu. - Tu macie story pacjenta, przejrzyjcie sobie, znajd�cie par� hak�w, �eby go wybi� z rytmu. Notatk� z rozmowy wpiszcie mi do sprawy.
- Go�� jest do zajebania czy do przej�cia? - zainteresowa� si� Siwawy, bior�c dyskietk�.
Lanca u�miechn�� si�, wykonuj�c palcami niedba�y, po�egnalny gest w pobli�u prawej skroni.
- Nie nasze g�owy - rzuci�, odwracaj�c si� do drzwi.
�
- Nie, Andrzej, nie, kurka. Nie m��. - Dok�adnie tak, jak przewidywa�, redaktor Rodak najpierw stara� si� go wzruszy�. - Kiedy indziej. Jutro. Nie dzisiaj. Dzisiaj jest wielkie mi�dzynarodowe wydarzenie, pani prezydent, rz�d, zagraniczni go�cie, wykupione wszystkie teleporty satelitarne, i ca�y ten szajs na mojej g�owie. Cokolwiek tam masz, zabierz to i nie wa� mi si� dzisiaj pokazywa�, dobrze?
- Dobrze. Ale daj sobie wyt�umaczy�, o co chodzi - Andrzej omal nie rozdepta� jednego z redakcyjnych przynie�--wynie�, nie pozwalaj�c si� zgubi� w ciasnym przej�ciu do gabinetu redaktora wydania. - Nic nie m�wi�, upar�e� si� �ama� kolejk� i wpisywa� mnie na dzi� do grafiku, dobra. Chcesz �ebym robi� oficja�k�, jak pierwszy leszczyk prosto z weryfikacji, dobra. Ale we� to przeczytaj. Mo�esz tyle zrobi�?
Rodak zatrzyma� si� i popatrzy� na niego udr�czonym wzrokiem. Otworzy� usta, ale nie powiedzia� nic, westchn�� tylko i nacisn�� klamk�. Usiad� za swoim biurkiem, przez chwil� z namaszczeniem uk�ada� na blacie notebooka i pod��cza� go do gniazda sieci, najniepotrzebniej, bo na jego potrzeby szybko�� transmisji bezprzewodowej wystarcza�a a� nadto. Wreszcie, uznawszy, �e w �aden inny spos�b nie zdo�a si� Andrzeja pozby�, wyci�gn�� w jego stron� r�k� i wci�� nie odrywaj�c oczu od wy�wietlacza notebooka, otworzy� d�o� wn�trzem do g�ry.
Andrzej przestrzega� zasady, �e cokolwiek chce si� za�atwi�, nale�y w tym celu zdyba� redaktora dnia tu� po porannym kolegium. Ka�dy prowadz�cy przychodzi na kolegium na�adowany argumentami i niez�omn� wol� nie ust�pienia nikomu ani o w�os. K��ci si� i u�era, a� wreszcie przeforsuje sw�j szpigel programu i zmusi wszystkich razem oraz ka�dego z osobna do pogodzenia si� z przyznanym im czasem i wynikaj�cymi z niego pieni�dzmi. Czego dokonawszy, oddycha z ulg�, jego czujno�� s�abnie, i w�a�nie wtedy trzeba go dopa�� w wej�ciu do gabinetu i przycisn��.
Rodak wyd�� wargi i oddaj�c mu wydruk, wyda� z siebie przeci�g�y, pierdliwy d�wi�k. Jego mi�siste policzki zatrz�s�y si� niczym membrany.
- No i co? - uni�s� wreszcie na niego wzrok po kilkunastu sekundach, w czasie kt�rych Andrzej nadal tkwi� przy biurku. - Zamkn�li biznesmena. Sam Pan B�g nie jest w stanie policzy�, kt�rego w tym roku. Prokurator zamkn��, s�dzia wypu�ci. I co mi z tego zrobisz? Zablokujesz ekip� z kamer�, �eby b�yskotliwie dowie��, �e facet ma powi�zania z kr�gami w�adzy? Kurka, jak on by nie mia� powi�za� z kr�gami w�adzy, to by nie by� biznesmenem, tylko zapierdziela� po ca�ych dniach za g�wniane pieni�dze i u�era� si� z obibokami, tak jak ja.
- Tak w�a�nie my�la�em. Dok�adnie tak, jak m�wisz. Ale potem sobie pomy�la�em, �e je�li mi to podrzuci� ten, kto my�l�, �e mi to podrzuci�, to w sprawie musi by� jaki� haczyk. Zauwa�, kto wyda� nakaz aresztowania. Prokuratura wojskowa nie zajmuje si� zwyk�ymi przekr�tami.
Rodak cofn�� swe masywne cielsko na oparcie fotela.
- Dobrze wiesz, �e takich historii pies z kulaw� nog� nie ogl�da. Nie chcesz robi� oficja�ki, tak, i szukasz pretekstu?
Andrzej milcza�, z min� nie-potwierdzam-ani-nie-za-przeczam.
- To nie szukaj - podj�� Rodak. - Robisz j� i ju�, nie mog� tam da� ma�olat�w.
- Dobra - oznajmi� po raz kolejny Andrzej. W tego typu dyskusjach jakakolwiek odmowa wprost tylko irytowa�a przej�tego sw� w�adz� prze�o�onego i pogarsza�a sytu-
acj�. - Ale wiesz, co to jest ta InterData? Wiesz, ile jest takich firm na polskim rynku? Zero. Opr�cz niej ani jednej.
- Sprawdza�e� to?
- Oczywi�cie, �e sprawdza�em! - umiej�tno�� �gania bez drgnienia powiek nale�y do postawowych kwalifikacji zawodowych dziennikarza. - A wiesz, czym oni si� zajmuj�? To jest agencja kataryniarzy. Przyjmuj� kontrakty na du�e opracowania i grzebi� w sieciach komputerowych. �a�� po nich jak po swoim.
- Co to jest kataryniarz? Brain driver?
- Dok�adnie. Nie zak�ada gogli i r�kawic, tylko wtyka se wtyczk� w �eb i wiesz. A ja mam kumpla, jeszcze z radia, kt�ry w tej bran�y wyl�dowa�. �wietny go��, wychla-li�my razem ca�e morze gorza�y. Na pewno mi co� podrzuci, czego inni nie znajd�.
- Brain driver w radiu? - Rodak wyda� si� zainteresowany. - TeleNet wynajmuje czasem jednego z researchu satelitarnej i nawet w takim uk�adzie ledwie im si� kalkuluje.
- W radiu jeszcze nie by� kataryniarzem, w radiu obaj robili�my w serwisach. Potem on poszed� do Belwederu, do biura prasowego, i tam z niego zrobili kataryniarza. Uwa�asz, taki facet mo�e co� podrzuci�.
- Podrzuci� - Rodak wyci�gn�� si�, wycieraj�c rzadk� szczecin�, porastaj�c� go pomi�dzy uszami, o zag��wek fotela. Jego wzrok b��dzi� przez chwil� po wype�niaj�cych przeciwleg�� �cian� ekranach. - Jak to b�dzie szajs, to bekn�, a jak nie, to zaraz zabior� nam to wi�ksze misie od ciebie i redaktora Rodaka. - Andrzej nigdy nie wiedzia�, czy to wieczne, demonstracyjne litowanie si� nad sob� by�o �wiadomie odgrywanym teatrem, czy immanentn� cech� charakteru jego kierownika redakcji; najprawdopodobniej poz�, kt�ra z czasem sta�a si� drug� natur�.
Westchn��.
- Czego ty chcesz? M�w i daj mi pracowa�, mam na �bie te teleporty. I nie pr�buj si� wykr�ca� od dzisiejszej roboty. Robi�e� trzy lata zwi�zki zawodowe, robi�e� w zag