2724

Szczegóły
Tytuł 2724
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2724 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2724 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2724 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON ROSEMARY EDGHILL CIE� ALBIONU PRZEK�AD: ROBERT PRYLI�SKI TYTU� ORYGINA�U: THE SHADOW OF ALBION Do mnie, ohydne cienie Szata�sie chichoty, do mnie! Macbeth PRZEDMOWA AUTORKI PANOWANIE, DO KT�REGO NIGDY NIE DOSZ�O R�ne teorie "co by by�o, gdyby..." pojawiaj� si� w nauce historii, bo cz�sto zachodz� w niej wyra�ne i gwa�towne zmiany kursu, kt�re zale�� od pojedynczego wydarzenia lub czyn�w konkretnej osoby. W takim w�a�nie momencie tworz� si� dwa �wiaty alternatywne, kt�re mog�yby si� rozwija� zupe�nie inaczej, w zale�no�ci od tego, czy dany fakt wydarzy� si�, czy te� nie. W tej historii takim pra�r�d�em podzia�u jest osoba diuka Monmouth, �yj�cego za panowania Karola II. Wi�kszo�� poddanych tego kr�la sprzeciwia�a si� zaciekle idei ponownego obj�cia w�adzy przez katolickiego w�adc�. Niestety Karol II nie zdo�a� sp�odzi� z portugalsk� �on� �ywego potomka, chocia� mia� kilkoro dzieci z nieprawego �o�a z licznymi kochankami. Wiele z nich obdarzy� zreszt� tytu�ami ksi���cymi, znacznymi nadaniami i honorami. Brat Karola i jego legalny nast�pca - Jakub - by� gorliwym katolikiem, zdeterminowanym, by przywr�ci� w pa�stwie poprzedni� wiar�. By� te� okrutnym i aroganckim w�adc�, w odr�nieniu od Karola, kt�ry mia� wiele uroku, jak wszyscy Stuartowie. Niemal od chwili urodzenia diuka Monmouth, najstarszego ze znanych nie�lubnych potomk�w Karola, pojawia�y si� pog�oski, i� tak naprawd� jest on legalnym synem. Karol na wygnaniu Po�lubi� jakoby matk� ksi�cia - pann� Waters. Monmouth by� zreszt� r�wnie sympatycznym cz�owiekiem jak jego ojciec i do tego zdecydowanym protestantem. W prawdziwym �wiecie, po �mierci Karola, Monmouth stan�� na czele powstania, kt�re wybuch�o przeciwko jego wujowi Jakubowi II, a po przegranej zosta� stracony. W �wiecie alternatywnym Karol II podczas przed�u�aj�cej si� agonii zrozumia� wreszcie, �e wst�pienie na tron Jakuba b�dzie oznacza�o k�opoty dla wszystkich. O�wiadczy� swoim najbardziej zaufanym i najpot�niejszym lordom, �e plotki g�osi�y prawd� i �e faktycznie (a w czasach tych nie istnia�o jeszcze Prawo o Ma��e�stwie Kr�lewskim) po�lubi� pann� Waters, a tym samym diuk Monmouth jest jego prawowitym nast�pc�. Po �mierci Karola II diuk zostaje koronowany jako Karol III. Nowy kr�l ma potem spore k�opoty z grup� opornych i pot�nych lord�w katolickich, a tak�e ze swoim wujem Jakubem, kt�ry uwa�a, �e tron prawnie nale�y si� jemu... Zamiana w�adc�w b�dzie mia�a oczywi�cie wp�yw na wydarzenia p�niejszych lat, a nawet wiek�w - ale najbli�szy okres wygl�da dok�adnie tak jak w rzeczywistym �wiecie. Silnie wigowska, protestancka Anglia walczy przeciwko Francji. Na scen� dziejow� wkracza dow�dca ksi��� Marlborough, kt�rego serdecznym przyjacielem jest diuk Clarence - drugi nie�lubny syn zmar�ego kr�la i przyrodni brat panuj�cego Karola III. Stuarci nie zaprzestaj� zreszt� p�odzenia wielu b�kart�w i przyznawania im znacz�cych tytu��w, wi�c najwy�sze stopnie angielskiej drabiny feudalnej ulegaj� znacznemu rozmno�eniu. Po okresie panowania jeszcze trzech kolejnych Stuart�w (Karola IV, Jakuba II i Karola V) wkraczamy w rok 1800 i oto znajdujemy si� w �wiecie podobnym, jednak bardzo r�nym od naszego. W angielskim rz�dzie nadal dominuj� wigowie i kr�l opiera si� na tym w�a�nie stronnictwie. Skoro na tronie nie zasiada nieudolna i niepopularna dynastia hanowerska, relacje polityczne z koloniami ameryka�skimi s� zupe�nie poprawne - w 1805 roku Ameryka jest po prostu najdalsz� zachodni� koloni� angielsk�, a jej mieszka�cy s� obywatelami Anglii z pe�n� reprezentacj� w Parlamencie. Kolonia jest zarz�dzana (podobnie jak Irlandia) przez Lorda Protektora, a w 1805 roku Lordem Protektorem Ameryki jest Thomas Jefferson. Podobnie jak tytu�y irlandzkie, tytu�y ameryka�skie s� wprawdzie uwa�ane za godno�ci drugiej kategorii, a jednak stoj�cy wysoko w hierarchii spo�ecznej ludzie przyjmuj� zar�wno tytu�y angielskie, jak i ameryka�skie. Ameryka jest te� cz�sto miejscem osiedlania si� pozbawionych ziemi m�odszych syn�w szlacheckich. Oczywi�cie z up�ywem czasu zwi�zki pomi�dzy krajem ojczystym a wielk� koloni� s�abn� i teoretycy polityki przewiduj�, �e pewnego dnia Ameryka b�dzie rz�dzi� si� sama, niemal bez nadzoru metropolii... Kolejn� wielk� zmian� w stosunku do historii, jak� znamy, jest oczywi�cie fakt, �e w naszym �wiecie alternatywnym nie dochodzi do zakupu Luizjany w 1805 roku, a ekspansja trzynastu kolonii w kierunku zachodnim zatrzymuje si� na pustkowiach Kentucky (w naszym �wiecie alternatywnym nazywanych Transylwani�). Rewolucja Francuska, kt�ra wybucha w 1789 roku w obu �wiatach, jest szokiem zar�wno dla Anglii, jak i jej kolonii w Nowym �wiecie. Jednak chocia� d��y do tego wielu polityk�w, Anglia - r�wnie� w obu �wiatach - nie interweniuje. W roku 1795 Napoleon Bonaparte zaczyna wspinaczk� na szczyt, a Francja nabiera imperialnych apetyt�w. Tym razem Anglia wyrusza na wojn�. Mimo powa�nych spo�ecznych i religijnych niepokoj�w wewn�trznych Brytania cementuje koalicj� Trzech Mocarstw z Prusami i Rosj�, kt�ra daje Napoleonowi zatrudnienie na kontynencie. Tl�ce si� w kraju niepokoje mog� jednak w ka�dej chwili zmieni� si� w otwart� wojn� domow�, zw�aszcza gdyby zmar� stary kr�l... Podobnie jak w �wiecie rzeczywistym, wiele pa�stw rozwa�a zawarcie z Napoleonem um�w dwustronnych. J�zyczkiem u wagi staje si� Dania, kt�ra, b�d�c cz�onkiem Ligi Ba�tyckiej, waha si� pomi�dzy neutralno�ci� a zaj�ciem miejsca po stronie Francji. Taki sojusz du�sko-francuski spowodowa�by wycofanie si� Rosji z antynapoleo�skiej koalicji. W �wiecie rzeczywistym Anglia dwukrotnie, w latach 1801 i 1806, posy�a�a do Danii swoj� flot�, by spacyfikowa� zwolennik�w profrancuskich koncepcji politycznych. W naszym �wiecie alternatywnym owdowia�y w�a�nie kr�l Anglii Henryk IX zamierza dokona� tego samego poprzez �lub swojego jedynego syna - Jakuba Karola Henryka Dawida Roberta Stuarta, ksi�cia Walii i diuka Gloucester - z ksi�niczk� Stefani� Juliann�, wnuczk� starego i podst�pnego kr�la Christiana VII, w kt�rego imieniu w�adz� regencyjn� sprawuje obecnie najstarszy syn, ksi��� Frederick. To ma��e�stwo, ��cz�ce jedne z nielicznych europejskich protestanckich dom�w panuj�cych, powinno trwale powi�za� Dani� z interesami koalicji. I tu zaczyna si� nasza historia... 1. MAGI� PRZYWIEDZIONA... WILTSHIRE, KWIECIE� 1805 Ten dom od zawsze nazywa� si� Mooncoign, chocia� by� w�asno�ci� wielu rodzin, zanim wreszcie kr�l Karol III podarowa� go pierwszej markizie Roxbury. Sta�o si� to ponad wiek temu. Teraz jednak Roxbury'owie w�adali Mooncoign d�u�ej ni� si�ga�a pami�� wsp�czesnych, mog�o si� wi�c zdawa�, �e by�o tak od pocz�tku �wiata. Ale nawet nikt z dawnych pokole� nie wiedzia�, sk�d wzi�a si� nazwa domu* - a je�eli nawet by� kto� taki, w tamtym klimacie niepewno�ci politycznej i religijnej pewnie wola� zostawi� t� wiedz� dla siebie. O ile bowiem weso�y monarcha Karol II zwyk� mawia�, �e angielskie czarownice zdrowiej jest zostawi� w spokoju, o tyle pogl�dy jego syna - by�ego diuka Monmouth - by�y w tym wzgl�dzie znacznie bardziej protestanckie. Teraz jednak zar�wno panowanie weso�ego ojca, jak ambitnego syna dawno nale�a�o ju� do przesz�o�ci. By� jeden z pierwszych dni kwietnia - poranek bez �adnego specjalnego znaczenia w kalendarzach alchemik�w i filozof�w, nie r�ni�cy si� od wielu innych porank�w na wzg�rzach Wiltshire w oczach wszystkich mieszka�c�w wielkiego domu... opr�cz jednego. Pok�j by� umeblowany bogato i konserwatywnie. Ci�kie orzechowe komody mog�y pami�ta� czasy, kiedy to Karol Stuart ukrywa� si� w tym domu przed prze�ladowcami w czasach wojny domowej, jakie� sto pi��dziesi�t lat temu. D�bowa boazeria pokryta woskiem i terpentyn� b�yszcza�a z�oci�cie nawet w s�abym blasku porannego s�o�ca, a �ciany nad ni� pokrywa�a sztukateria przypominaj�ca bia�� delikatn� koronk�, odcinaj�ca si� wyra�nie na ciemniejszym kremowym tle. W pokoju by�o gor�co jak w piecu. Ogrzewa�y go nie tylko p�on�ce jasnym ogniem w�gle w kominku, ale tak�e, zgodnie z zaleceniami lekarza, dwa wysokie br�zowe kocio�ki. Teraz medyk przygl�da� si� z wyra�n� dezaprobat� luksusowemu otoczeniu, chocia� to nie sama komnata wzbudza�a w nim ten nastr�j. Niech�tnie odwr�ci� si� do oczekuj�cej s�u��cej i powiedzia� to, co niestety powiedzie� musia�. - Powinna� by�a wezwa� mnie wcze�niej. Stan pani jest bardzo powa�ny, w�a�ciwie... - zamilk� pr�buj�c dobra� najodpowiedniejsze s�owa, by przekaza� najgorsze. - Prosz� m�wi� g�o�niej, doktorze Falconer, s�abo pana s�ysz�. - G�os by� zachrypni�ty, a wypowied� zako�czy� suchy kaszel i ci�kie dyszenie, ale ton brzmia� rozkazuj�co i silnie. Doktor Falconer odwr�ci� si� od zaniepokojonej s�u��cej i powr�ci� do �o�a dostojnej pacjentki. Wypiel�gnowan� r�k� odsun�� zas�on� przy ��ku i spojrza� na kobiet� spoczywaj�c� w po�cieli. Ona popatrzy�a mu prosto w oczy bystrym i zadziwiaj�co przytomnym wzrokiem. Sara markiza Roxbury nigdy nie by�a pi�kno�ci�. Oczy - naj�adniejsz� cz�� twarzy - mia�a szare, w�osy proste, rzadkie i w dodatku mysiego koloru, a nie z�ote czy kruczoczarne, jakie opisywano w romansach. By�a wysoka i chuda, i pe�na arogancji, jak przysta�o na nieodrodn� c�r� rodu Conyngham�w. Blada cera w po��czeniu z dumnymi rysami i niezwyk�� witalno�ci� nadawa�a jej niegdy� swoist� aur� dostoje�stwa, ale teraz nale�a�o to do przesz�o�ci. Markiza Roxbury by�a ju� tylko umieraj�c� kobiet�. - Czy jest a� tak �le? - spyta�a szeptem. - Prosz� to powiedzie� raczej mnie. Knoyle cudownie uk�ada fryzur�, ale przy powa�niejszych k�opotach potrafi tylko p�aka�. Matka Sary - druga markiza Roxbury i nie�lubna c�rka Jakuba II, dziadka obecnego kr�la - zmar�a dwa lata temu przy porodzie wraz z dzieckiem, kt�re gdyby prze�y�o, by�oby teraz m�odszym bratem Sary i dziedzicem marchii. Matka i syn spoczywali w ma�ym grobowcu rodzinnym niedaleko Mooncoign, a z chwil� ich �mierci Sara Maria Eloisa Arkadia Dowsabelle Conyngham sta�a si� pe�noprawn� markiz� Roxbury. Ka�dego roku, od momentu gdy przedstawiono j� na dworze w wieku lat szesnastu, m�oda markiza Roxbury zaczyna�a sezon wiosenny wielkim przyj�ciem wydawanym w Mooncoign. Bal zawsze by� wystawny i pompatyczny; tego roku - tysi�c osiemset pi�tego - dziesi�� dni temu zaledwie, zainscenizowano nawet na stawie przy domu bitw� na Nilu. Tak si� z�o�y�o, �e statek markizy poszed� na dno, chocia� mia� reprezentowa� okr�t flagowy admira�a Nelsona. Uratowa� j� natychmiast wicehrabia Saint-Lazarre; ca�a za�oga niecnie zdezerterowa�a, by doprowadzi� do porz�dku mokr� garderob�, ale markiza pozosta�a na placu boju, aby broni� honoru angielskiego or�a. Ignorowa�a coraz silniejszy kaszel przez ca�y nast�pny tydzie�, bo a� tyle trwa�o przyj�cie. Dopiero teraz dowiedzia�a si�, ile b�dzie j � kosztowa� ta mokra przygoda. Za oknem wzg�rza k�pa�y si� w s�abych jeszcze i md�ych promieniach kwietniowego s�o�ca. Doktor Falconer przyjrza� si� w milczeniu twarzy markizy, nim wreszcie przem�wi�. - Choroba post�puje w gwa�townym tempie, pani. Nie prze�yjesz miesi�ca... Usta lady Roxbury zacisn�y si�, a ogie� w oczach zgas�. A przecie� spodziewa�a si� tego. Tylko g�upiec mia�by jeszcze nadziej� pluj�c krwi�. Rozleg� si� zduszony szloch Knoyle. - Przesta� j�cze�! - skarci�a j� ostro markiza. - Jeszcze kto� pomy�li, �e nie dostaniesz stosownej odprawy. Przecie� to by�o tylko przezi�bienie... - zwr�ci�a si� do lekarza. Nienawidzi�a tej b�agalnej nuty w swoim g�osie. - Przenios�o si� na p�uca - wyja�ni� mi�kko medyk. Jednak pacjentka s�ysza�a w jego g�osie wyra�ny i bezlitosny wyrok �mierci. Falconer nie by� pierwszym lepszym wiejskim konowa�em, ale osobistym lekarzem kr�la Henryka. Jego wiedzy nikt nie kwestionowa�. Nie dla ka�dego chorego opu�ci�by miasto, tak jak to uczyni� dla niej. - Rozumiem... - powiedzia�a Sara. Ka�dy oddech przychodzi� jej z trudem. Z trudem te� stara�a si� zdusi� suchy, spazmatyczny kaszel. - Dzi�kuj� za przybycie, doktorze - zdo�a�a wreszcie powiedzie�. Wyci�gn�a ku niemu smuk��, ozdobion� klejnotami d�o�, nad kt�r� Falconer pochyli� si� z szacunkiem. - Prosz� uwa�a� si� za mojego go�cia tak d�ugo, jak uzna pan to za stosowne. Prosz� te� zapewni� moich pozosta�ych go�ci, �e wkr�tce do nich do��cz�. Falconer zawaha� si� przez moment, zanim odpowiedzia�. - Oczywi�cie, pani. Przeka�� im twoje pozdrowienia. - Zawaha� si� wyra�nie chwil�, jakby chcia� co� doda�, rozmy�li� si� jednak i skierowa� ku drzwiom. Lady Roxbury zwr�ci�a si� ku pokoj�wce. - Knoyle - zdo�a�a tylko wykrztusi�, bo dusz�ca obr�cz uciskaj�ca jej piersi przesun�a si� ku krtani. Si�gn�a na �lepo r�k� i chwyci�a ciep��, szerok� d�o� pokoj�wki. Zacisn�a na niej palce z zadziwiaj�c� moc�. - Nikomu... nie m�w nikomu! -j�kn�a. Zdradziecka si�a tkwi�ca w jej piersi obudzi�a si� do �ycia i spazm za spazmem zacz�a wstrz�sa� wychud�ym cia�em. Wreszcie markiza leg�a bezw�adnie, dr��c pod przykryciem poplamionym czerwieni� jej krwi. To niesprawiedliwe, my�la�a kilka godzin p�niej. Jedyne g�o�niejsze d�wi�ki w jej obecnym �yciu to trzaskanie p�on�cych w�gli i miarowe tykanie wysokiego zegara na �cianie. Nie mia�a w�tpliwo�ci, �e w Mooncoign wszystko funkcjonuje tak, jakby sama wydawa�a odpowiednie polecenia, ale pojawi�a si� nieproszona my�l, �e wkr�tce ju� nie b�dzie mia�a do�� si�y, by si� tym interesowa�. A wtedy Mooncoign i marchia, kt�re mia�y przej�� na jej m�skich lub �e�skich potomk�w, powr�c� do Korony. W przysz�o�ci kto� innej krwi b�dzie w�drowa� tymi wiekowymi korytarzami. To niesprawiedliwe! Zas�ony u wezg�owia by�y zaci�gni�te, ale z rozkazu lady Roxbury pozostawiono ods�oni�t� ca�� reszt�. Mog�a wi�c przygl�da� si� portretowi wisz�cemu nad kominkiem. W poz�acanych l�ni�cych ramach widnia�a twarz jej babki Panthei, pierwszej markizy; patrzy�a z�o�liwie na wnuczk�, niewzruszona, dostojna i w�adcza w jedwabiach i koronkach. Ozdobione klejnotami d�onie bawi�y si� kluczem, sztyletem i r� - drobna aluzja do broni, jak� ch�tnie pos�ugiwali si� Roxbury'owie i do ich motta: "Otworz� ka�de drzwi"... Tak jakby istnia�y jakie� drzwi, przez kt�re Sara mog�aby uciec od s�abo�ci cia�a i �wiadomo�ci niewype�nionych obowi�zk�w. - Pani, go�� do ciebie... - oznajmi�a Knoyle dr��cym ze strachu g�osem. Z�ama�a w�a�nie wyra�ny rozkaz markizy, by nie wpuszcza� nikogo. Lady Roxbury z wysi�kiem spr�bowa�a usi��� i oprze� si� o wezg�owie. Na jej rozgor�czkowanej twarzy pojawi�y si� rumie�ce gniewu. - Kto... - zacz�a, ale przeszkodzi� jej gwa�towny kaszel. Przycisn�a koronki mankietu do ust. Po chwili poczu�a silne, ch�odne d�onie, podtrzymuj�ce j� i pomagaj�ce usi���. Z ich dotkni�ciem b�l w piersiach znacznie zel�a�. - Kto �mie... - doko�czy�a wreszcie, kiedy min�� bolesny paroksyzm. - Ja - odpowiedzia� spokojny g�os. - Wiesz dobrze, pani, �e niewiele jest rzeczy, na kt�re bym si� nie odwa�y�a. Oczy lady Roxbury rozszerzy�y si� ze zdumienia, kiedy rozpozna�a wreszcie go�cia. Dame Alecto Kennet, w m�odo�ci wyj�tkowo urodziwa, nadal by�a kobiet� o niezwyk�ym dostoje�stwie i charyzmie. By�a ju� w swym �yciu aktork�, tajn� agentk�, kochank� dw�ch kr�l�w i jeden B�g wie, czym jeszcze. W jesieni �ycia wybra�a drugoplanow� rol� powiernicy Dowager, ksi�ny Wessex, kt�ra sama raczej unika�a rozg�osu. A jednak nawet teraz nikt nie wa�y�by si� lekcewa�y� dame Alecto. - S�dzi�am, �e jeste� w Bath z ksi�n� Wessex - zdo�a�a wykrztusi� lady Roxbury. Siedzia�a oparta bezw�adnie o koronkow� poduszk�. Chocia� wstrz�sa�y ni� dreszcze, stara�a si� za wszelk� cen� nie zdradzi� zak�opotania swoim obecnym stanem i niespodziewan� wizyt�. - By�abym tam nadal, gdyby nie to, �e ty potrzebujesz mnie bardziej - odpar�a dame Alecto. Zdj�a ozdobiony pi�rami szkar�atny kapelusz i po�o�y�a go na �awie w nogach ��ka, obok pogi�tego pud�a na kapelusze, przewi�zanego sznurem. Kolor jej w�os�w - ognistoczerwony w m�odo�ci - z wiekiem zblad�, ale wci�� mia�a starannie u�o�on� fryzur� pod ozdobion� pere�kami siateczk�. Zdejmuj�c we�nian� podr�n� peleryn�, uwa�nie przygl�da�a si� markizie oczami, kt�re z wiekiem z b��kitnych sta�y si� jasnoszare. Sara zdo�a�a si� s�abo u�miechn��. - Nied�ugo ju� nie b�d� niczego potrzebowa� - odpar�a z grymasem niezadowolenia. - Tak powiedzia� lekarz. Ciekawa jestem, komu przypadnie Mooncoign po mojej �mierci. - Lepiej si� zastan�w, kto ci� wyr�czy w tym, co mia�a� zrobi� - sapn�a nerwowo dame Alecto. - Kto zajmie twoje miejsce, lady Roxbury? Sara nie mog�a �cierpie�, gdy kto� zwraca� si� do niej tak bezceremonialnie. Nie zamierza�a znosi� tego i teraz. Z wysi�kiem zmusi�a si� do przybrania pogardliwego i oboj�tnego tonu. - Uwa�am, �e Wessex znajdzie kogo� odpowiedniego. Nie przysz�a� tu chyba, �eby mi donie��, �e moja �mier� zwalnia wnuka twojej pani z danego s�owa? Lady Roxbury skojarzy�a sobie, �e Bath le�y o dzie� drogi st�d, a ona dowiedzia�a si� od doktora Falconera o czekaj�cym j� losie dopiero kilka godzin temu. Nawet gdyby lekarz zdradzi� komu� tajemnic�, ksi�na Dowager nie mog�aby w tak kr�tkim czasie przys�a� tu swojej powiernicy. Sara wyprostowa�a si� i si�gn�a do ozdobnego sznura dzwonka, by przywo�a� Knoyle. - Twoje zar�czyny s� ma�o wa�ne w por�wnaniu z Wielk� Prac�, kt�r� zostawisz nie wykonan�. Mo�e zapomnia�a�, komu naprawd� zawdzi�czasz te ziemie, lady Roxbury? - Spojrzenie dame Alecto by�o zimne jak l�d, jednak Sara nie odwr�ci�a wzroku. - Zawdzi�czam je kr�lowi. Jestem markiz� Roxbury - odpar�a. Wypu�ci�a z d�oni sznur od dzwonka. Zdecydowa�a, �e cokolwiek mia�o si� sta�, zmierzy si� z tym sama, nie nara�aj�c si� na plotki s�u�by. - Nie sk�ada�a� �adnej przysi�gi? - zapyta�a ostro dame Alecto. Sta�a u st�p �o�a, jakby przyzywa�a lady Roxbury do siebie. Sara mia�a wielk� ochot� zako�czy� to m�cz�ce przes�uchanie, ale przed jej oczami pojawi�y si� nie wiadomo sk�d obrazy z przesz�o�ci. Letnie przesilenie cztery lata temu. Mia�a wtedy dwadzie�cia jeden lat. Stary zarz�dca Mooncoign wezwa� j� z miasta i mimo jej protest�w zaprowadzi� do kamiennego kr�gu na granicy jej posiad�o�ci. Pokaza� j� Najstarszemu Ludowi, a ona z�o�y�a przysi�g�, �e Roxbury'owie i Mooncoign b�d� zawsze robili to, co w�a�ciwe dla Ludu i dla ich ziemi. Otrz�sn�a si� z tej wizji i zobaczy�a wpatrzone w siebie oczy dame Alecto. Przysi�ga�a w blasku ksi�yca, a kto b�dzie dba� o t� ziemi� i jej mieszka�c�w, gdy jej zabraknie? Po raz pierwszy lady Roxbury zacz�a my�le�, �e jej �mier� to strata nie tylko dla niej samej. Domy�li�a si�, sk�d dame Alecto wiedzia�a ojej stanie i dlaczego tak szybko si� tu zjawi�a. Najstarszy Lud mia� swoje sposoby przekazywania informacji - ale nawet oni nie potrafili odmieni� przeznaczonego komu� losu. - Je�li powiesz mi, w jaki spos�b mog� wype�ni� swoj� przysi�g� - szepn�a - b�d� ci bardzo wdzi�czna. - Musisz przyzwa� t�, kt�ra zajmie twoje miejsce - odpar�a dame Alecto. Podesz�a do �o�a, odsun�a ci�k� pierzyn� i podnios�a markiz� Roxbury z jej pos�ania. Sara zatoczy�a si� i by�aby upad�a, gdyby nie podtrzymuj�ce j� silne ramiona. Pok�j zawirowa�, a m�oda markiza zadr�a�a, jakby wystawiono j� na podmuchy arktycznego wiatru. Na kraw�dzi jej pola widzenia �wiat zafalowa� i �ciemnia� jak brzegi obrazu ci�ni�tego w p�omienie. Ledwie do niej dociera�o, �e dame Alecto na wp� j� ci�gnie, na wp� niesie do krzes�a stoj�cego przed kominkiem, sadza j� tam i owija ci�kim pledem, kt�ry pachnia� cedrem i lawend�. - Mooncoign nie nale�y do mnie - zaprotestowa�a s�abo. Dame Alecto nala�a do kubka mikstury, kt�r� przepisa� lekarz. Chora unios�a kubek do ust i poczu�a siln� wo� brandy i laudanum. Wypi�a kilka �yk�w i poczu�a, �e b�l w jej piersiach zel�a� nieco. - Mimo to mo�esz wyznaczy� swoj� nast�pczyni�, je�li tylko si� odwa�ysz. Sp�jrz w ogie� - rozkaza�a dame Alecto - i powiedz mi, co widzisz. Cyga�skie brednie, pomy�la�a pogardliwie lady Roxbury, ale pod wp�ywem zniewalaj�cej mocy g�osu starszej kobiety nie odwa�y�a si� zaprotestowa� g�o�no. Spojrza�a pos�usznie w wij�ce si� w kominku ogniste w�e. By�o jej coraz cieplej... gor�co... p�on�a, stawa�a si� ogniem... - �ywiole ognia, rzucam to zakl�cie... W pokoju pojawi�y si� inne istoty, otacza�y je kr�giem i �piewa�y, a ich g�osy zlewa�y si� w jedno z cich� muzyk� p�omieni... - Powiedz, co widzisz! - powt�rzy�a dame Alecto. Ogie� migota� przed oczami lady Roxbury. W jej trawionym gor�czk� umy�le p�omienie zacz�y zmienia� si� w ogniste fantomy... Dwuko�owy pow�z podskakiwa� i trz�s� si� na nier�wnym bruku paryskiej ulicy. Wok� jad�cego powoli pojazdu k��bi� si� z�orzecz�cy t�um. Wszyscy oni przyszli tu tylko po to, by nareszcie zobaczy� upadek markizy de Rochberre. Sara patrzy�a na nich zimnym wzrokiem, jakby wci�� mia�a na sobie jedwab i klejnoty zamiast podartej perkalowej koszuli, jakby jej u�o�one starannie w�osy, teraz brudne i potargane, wci�� przyozdabia�y per�y... - Dla tej nic nie mo�emy zrobi�. Jest wynios�a bardziej nawet ni� ty... Sp�jrz jeszcze raz - rozkaza�a dame Alecto. Ta�cz�cy Bia�y Ptak - kobieta-wojownik Kriks�w - patrzy�a na wiosk� bladych twarzy, z kt�rej niegdy�, gdy by�a ma�ym dzieckiem, ukrad� j� jej ojciec. Wok� le�a� tuzin jej braci wojownik�w - ukrytych i czekaj�cych na sygna� do ataku... - To jest duch, kt�ry by si� nam przyda�... ale nie mo�emy jej dosi�gn��. Zreszt� te� chyba nie mog�aby nam pom�c. Jeszcze raz. Pok�ad statku. Pokryte sol� relingi, szorstkie w dotyku. Za kilka chwil statek nios�cy Sar� Cunningham z Marylandu zawinie do portu Bristol. Nikt tam na nianie czeka�, znik�d nie mog�a oczekiwa� pomocy... - Ta - powiedzia�a zdecydowanym g�osem dame Alecto. Ognisty wizerunek rozp�yn�� si� w powietrzu. W g�owie oszo�omionej lady Roxbury ta�czy�y obrazy jeszcze wielu, wielu innych Sar, zamieszkuj�cych wszystkie zak�tki alternatywnych �wiat�w. - Co ty ze mn� zrobi�a�? - wykrztusi�a wreszcie. - Rzuci�a� na mnie urok! Obrazy w ogniu... Nie mam czasu na takie kuglarskie sztuczki. �ycie tej drugiej Sary wci�� tkwi�o w jej umy�le jak odleg�y cie�. Niewyobra�alne dzieci�stwo w niepodleg�ej Ameryce, kt�ra nie by�a Protektoratem Korony... i umys� tej kobiety - tak podobny, ale jednak tak r�ny. - To taka sama kuglarska sztuczka jak twoja przysi�ga pomi�dzy g�azami - stwierdzi�a niewzruszona dame Alecto. - Musisz przyzwa� tu t� drug� Sar�, lady Roxbury. Ona p�ynie po �mier�, wi�c musimy szybko interweniowa�. Mo�emy j� �ci�gn�� bez �amania Wielkiej Regu�y. Ty, dziecko, przyjmiesz jej �mier�, a ona... - ... przyjmie moje �ycie? Ona? Ta puryta�ska ko�cielna mysz? - zaprotestowa�a obra�ona lady Roxbury. Z trudem �owi�a powietrze walcz�c z duszno�ci� gniot�c� p�uca, ale musia�a ulec nast�pnemu atakowi spazmatycznego kaszlu. Zdawa�o jej si�, �e czuje uchodz�ce z niej �ycie; wraz z �yciem oddala�y si� wszystkie te rzeczy, kt�re mog�a zrobi�, powinna by�a zrobi�, rzeczy, kt�re musia�y by� zrobione... - To dziecko? Ona nigdy nie zdzia�a tyle, ile mog�am zrobi� ja! - doda�a szeptem. - Zrobi wszystko, co mia�a� zrobi�... i jeszcze wi�cej. Ona ocali Angli�... je�li tylko b�dziesz mia�a do�� odwagi, by j� tu sprowadzi� - odpar�a dame Alecto. Lady Roxbury opar�a si� bezsilnie o rze�bione oparcie krzes�a. Mia�a zamkni�te oczy, ale widzia�a wiruj�cy wok� niej pok�j i spoczywaj�ce na sobie badawcze spojrzenie prababki Panthei. Czu�a jak podst�pna s�abo�� wkrada si� do jej cia�a, widzia�a wieczny ocean gwiazd... wieczny spok�j, wieczny odpoczynek... ale nie teraz, jeszcze nie teraz... Unios�a dumnie g�ow�. - Mo�esz m�wi� co chcesz o moim �yciu, ale nigdy nie powiesz, �e brakowa�o mi odwagi! Szale�stwem by�o s�ucha� tej szalonej kobiety, ale los nie pozostawi� jej wyboru. By�a z rodu Roxburych - nikt nie zarzuci jej z�amania przysi�gi. Dame Alecto wygl�da�a na zadowolon�. - Musisz wyruszy� natychmiast i sama. We� najlepszy pow�z i gnaj jak wiatr do miejsca, gdzie sk�ada�a� przysi�g�. Musisz tam dotrze� przed zachodem s�o�ca. Odnajdziesz to miejsce? Lady Roxbury doskonale powozi�a i potrafi�a p�dzi� ryzykuj�c �ycie. Jej ogiery pe�nej krwi by�y chyba najlepszymi ko�mi w Europie, ale jednak taki wy�cig ze s�o�cem, jaki proponowa�a dame Alecto... Sara zawaha�a si�. Od kamiennego kr�gu dzieli�o j� wiele mil. Mi�dzy wzg�rzami prowadzi�a w�ska droga, a ranek dawno ju� min��... - Mo�e zdo�a�abym to zrobi�... gdybym mia�a do�� si�y, by utrzyma� lejce. - Przyznanie si� do w�asnej s�abo�ci by�o niezwykle gorzkie. - Je�li tego ode mnie potrzebujesz, to obawiam si�, �e przyby�a� zbyt p�no. - A pos�ucha�aby� mnie, gdybym przyby�a wcze�niej? - spyta�a dame Alecto. Lady Roxbury nie odpowiedzia�a, ale w duchu musia�a jej przyzna� racj�. A� do dzisiejszej porannej wizyty doktora Falconera wierzy�a w g��bi serca, �e mo�e jakie� niezwyk�e lekarstwo pozwoli jej unikn�� �mierci. Patrzy�a bez s�owa, jak dame Alecto otwiera pud�o na kapelusze, kt�re przynios�a ze sob�. Ze �rodka wydoby�a ma�� srebrn� buteleczk�, migocz�c� w promieniach s�o�ca. - Ten lek przywr�ci ci si�y na czas niezb�dny dla wykonania tej misji. Ale ma to swoj� cen�, jak ka�de naruszenie regu�. Nap�j wyczerpie ca�� energi� �yciow�, jaka jeszcze ci pozosta�a, bo skumuluje j� w tych kr�tkich chwilach. Kiedy jego dzia�anie si� sko�czy, nie pozostanie ju� nic. Rozumiesz? - Daj mi to. - G�os lady Roxbury brzmia� zdecydowanie. Zacisn�a d�o� na buteleczce i wyda�o jej si�, �e bij�ca ze �rodka moc rozgrzewa jej r�k�. Zamkn�a oczy, walcz�c z podst�pn� s�abo�ci�. - Zostawi� ci� teraz. Mam nadziej�, �e wasza dostojno�� sp�dzi mi�e popo�udnie. - G�os dame Alecto by� pozbawiony emocji. Sara nie odpowiedzia�a. Wci�� mia�a zamkni�te oczy, ale s�ysza�a wyra�nie szelest materia�u, gdy dame Alecto wk�ada�a peleryn� i kapelusz. Potem rozleg� si� d�wi�k otwieranych i zamykanych drzwi, gdy go�� opuszcza� pok�j. Cokolwiek mia�o nast�pi� potem, rola dame Alecto zako�czy�a si�. M�j los jest jej zupe�nie oboj�tny... to nieoczekiwane odkrycie na moment zmrozi�o Sar�. Markiza Roxbury nie zwyk�a dot�d zastanawia� si� nad uczuciami innych ludzi; nie czyni�a tego nigdy w ci�gu dwudziestu pi�ciu lat swojego �ycia. Ale ju� wkr�tce nie b�dzie markiz� Roxbury. Pora po�egna� si� z tytu�em, kt�ry nawet nie przejdzie na jej dziecko ani nie wr�ci do Korony. Przejmie go obca kobieta, �ci�gni�ta ze �wiata-Kt�ry-M�g�by-By�, jak to okre�la�a dame Alecto. A ja by�am na tyle g�upia, �e jej uwierzy�am. Uwierzy�am - a mo�e uchwyci�am si� po prostu szansy ucieczki... Lady Roxbury ze stoj�cej na nocnym stoliku karafki brandy wla�a kilka �yk�w ciemnobursztynowego p�ynu do szklanki. Zanim zd��y�a si� rozmy�li�, odkorkowa�a tajemnicz� buteleczk� i dola�a do trunku jej zawarto��. P�yn by� ciemny i g�sty jak syrop; powoli miesza� si� z brandy, a� ca�y nap�j przybra� ciemnoczerwon� barw�. Markiza zawaha�a si� przez moment, unios�a szklank� do ust i opr�ni�a j� kilkoma szybkimi �ykami. Zupe�nie jakby wypi�a p�ynny ogie�, kt�ry dotar� wprost do serca i przep�yn�� przez �y�y, przeganiaj�c dreszcze i s�abo�� choroby. Westchn�a mimo woli, zdumiona; wzi�a g��boki oddech po raz pierwszy od dw�ch tygodni. Jej p�uca by�y czyste. "Nap�j wyczerpie ca�� energi� �yciow�, jaka jeszcze ci pozosta�a, bo skumuluje j� w tych kr�tkich chwilach. Kiedy jego dzia�anie si� sko�czy, nie pozostanie ju� nic". Lady Roxbury zerwa�a si� na r�wne nogi, pod�wiadomie oczekuj�c zawrotu g�owy. Nic takiego nie nast�pi�o. A wi�c pod tym wzgl�dem dame Alecto mia�a racj�. Ciekawe, czy reszta te� si� sprawdzi. Spojrza�a przez okno, by oceni� wysoko�� s�o�ca. U�miechn�a si� przelotnie. Aby sprowadzi� do Mooncoign t� drug� Sar�, musi dotrze� do �wi�tych G�az�w przed zachodem s�o�ca. A wi�c niech tak b�dzie, je�li takie jest jej przeznaczenie. Niech dame Alecto nacieszy si� jej nast�pczyni�. - Knoyle! - krzykn�a szarpi�c z wigorem za sznur od dzwonka. Pokoj�wka pojawi�a si� natychmiast... i wytrzeszczy�a oczy ze zdumienia. - Chc� wyj�� - rzuci�a markiza. - Przynie� str�j podr�ny, a Risolm niech zaprz�ga najszybsze konie do powozu. Co si� tak gapisz? - doda�a widz�c, �e Knoyle wci�� stoi bez ruchu i patrzy na ni� wstrz��ni�ta. Pokoj�wka ockn�a si� wreszcie i odbieg�a sp�oszona. Lady Roxbury zrzuci�a pled, odwr�ci�a si� w stron� kominka i wyda�o jej si�, �e w p�omieniach dostrzega twarz tej drugiej Sary - blad�, m�od� i �wie��... - Prawdziwie niewinna panienka - zachichota�a lady Roxbury ruszaj�c ku wyj�ciu. 2. POMI�DZY S�TON� WOD� A MORZEM PIASKU FREGATA "LADY BRIGHT", KANA� BRISTOLSKI, KWIECIE� 1805 Sara Cunningham, urodzona w Baltimore, w Maryland, w Stanach Zjednoczonych Ameryki, sta�a przy relingu na pok�adzie statku "Lady Bright" i patrzy�a z rozpacz� na morskie fale. Poranna bryza wiej�ca od oceanu k�sa�a przenikliwym ch�odem 10 ma�o nie zerwa�a jej z g�owy skromnego, ciemnoszarego kapelusza o w�skim rondzie, kt�ry przytrzymywa�y tylko tasiemki zawi�zane pod brod�. Jutro albo pojutrze, w zale�no�ci od szcz�liwych wiatr�w i p�yw�w, statek zawinie do portu Bristol. Pani Kennet m�wi�a jej, �e Bristol to wielkie miasto, ust�puj�ce tylko Londynowi, i �e z tego portu Sara na pewno znajdzie po��czenie do metropolii. Jakie przyj�cie czeka�o j� w Londynie? Sara nie mia�a poj�cia. Nie wiedzia�a, czy zdo�a uzyska� pos�uchanie u diuka Wessex. Dlaczego tak wysoko postawiony cz�owiek mia�by wys�uchiwa� pierwszej lepszej Amerykanki i jej niewiarygodnej historii, w dodatku nie popartej prawie �adnymi dowodami? Gdyby tylko pani Kennet... �zy wysch�y na jej policzku, ledwie wyp�yn�y z oczu. Mi�a nerwowo ozdobn� batystow� chusteczk�, a� zamieni�a jaw pogniecion� kulk�. Rozejrza�a si� wok� maj�c nadziej�, �e dostrze�e co�, co pozwoli jej uciec od nieweso�ych my�li. Z ty�u po lewej stronie zosta�a zielona Irlandia, z przodu za�, niewyra�ny w promieniach porannego s�o�ca, majaczy� szary cie� l�du. By� to, zgodnie z zapewnieniami kapitana Chal�onera, walijski przyl�dek St. Davids - pierwszy zwiastun domu. C�, by� on mo�e domem dla kapitana Chal�onera, ale na pewno nie dla Sary Cunningham. W ci�gu ostatnich sze�ciu miesi�cy jej �ycie tyle razy zmieni�o si� gwa�townie, �e teraz potrafi�aby zachowa� spok�j w obliczu ka�dej tragedii. Jednak ostatnia strata by�a bardziej nawet dotkliwa ni� �mier� rodzic�w kilka miesi�cy wcze�niej. Teraz Sara Cunningham by�a zupe�nie sama na bezlitosnym �wiecie. W pewnym ponurym sensie �mier� rodzic�w by�a b�ogos�awie�stwem, bo uodporni�a j� na nast�pne ciosy, jakie mog�y j� spotka� od losu. Sprzeda� domu i mebli ledwie wystarczy�a na zap�acenie rachunk�w za leczenie i pogrzeb. Sara musia�a zamieszka� w domu jednego z dalekich kuzyn�w matki. Wkr�tce zda�a sobie spraw�, �e jest w tym domu tylko darmow� si�� robocz�. Ale jak mog�a mie� nadziej� na lepsz� przysz�o��? Sara Cunningham urodzi�a si� dwadzie�cia pi�� lat temu, niemal r�wnocze�nie z Now� Republik�, w domu rodziny, kt�ra z pewno�ci� nie mia�a powod�w, by �yczy� sobie na swoich ziemiach panowania obcych kr�l�w. Wyros�a rozdarta pomi�dzy dwoma �wiatami: t�tni�cym �yciem, patrz�cym w przysz�o�� republika�skim Baltimore i drwi�cymi sobie z up�ywu czasu, cichymi i niezmierzonymi puszczami Maryland. Tam nauczy�a si� polowa� i �owi� ryby, strzela� i tropi� r�wnie dobrze jak ka�dy z jej india�skich towarzyszy dzieci�stwa. W�a�ciwie zawsze wiedzia�a, �e pewnego dnia ta wolno�� zostanie jej odebrana, ale kiedy uros�a, zacz�a te� rozumie� wiele innych rzeczy, kt�rych nie dostrzega�y oczy dziecka - dwie wojny zrujnowa�y zdrowie ojca i teraz to ona musia�a pracowa�, by zapewni� prze�ycie rodzinie. Tak wi�c w czasie, gdy inne dziewczyny uk�ada�y nowe fryzury, przymierza�y d�ugie suknie i w nowy spos�b zaczyna�y patrze� na ch�opi�cych towarzyszy dziecinnych zabaw, Sara Cunningham wci�� nosi�a ubrania z kiepsko wyprawionej sk�ry i strzelb� ojca zamiast wachlarza. Futra i mi�so, jakie przynosi�a do domu, wystarcza�y na zaspokojenie podstawowych potrzeb, a je�li nawet ktokolwiek wiedzia�, �e to nie Alasdair Cunningham, tylko jego c�rka zdobywa futra i sk�ry, kt�re potem sprzedawa� w mie�cie, zachowywa� t� wiedz� dla siebie. C�, dla wszystkich by�oby lepiej, gdyby wysz�a za m��, ale na taki u�miech losu raczej nie mog�a liczy�. Nie uwa�ano jej za �adn�. Mia�a zbyt blad� cer� i pi�kne szare oczy, stanowi�ce ozdob� twarzy, ale uczniowie matki uwa�ali, �e naj�adniejsze s� oczy orzechowobr�zowe. W�osy Sary by�y proste, rzadkie i mia�y mysi kolor, zamiast z�oty lub kruczoczarny, jak u romantycznych bohaterek. Zapewne posag zrekompensowa�by te braki w urodzie, ale posagu te� nie mia�a. Na tych dziewiczych ziemiach mo�e nawet wystarczy�by urok i umiej�tno�� nawi�zywania kontaktu z lud�mi... c�, kiedy Sara by�a nie�mia�a. Bardziej przywyk�a do strzelby i oprawiania zwierz�t ni� do ta�ca i salonowych manier. Trudno wi�c by�o liczy� na tak� ofert� ma��e�stwa, kt�r� mog�aby zaakceptowa� i ona, i ojciec. I tak mija�y lata. Szesna�cie, dwadzie�cia jeden, dwadzie�cia pi��... Potem nadesz�o nieszcz�cie: zaraza i �mier�. A teraz, kiedy my�la�a, �e jej los odmieni� si� na lepsze - znowu czyha �mier�. Wiatr smagn�� j� gwa�townym, lodowatym podmuchem. Nagle wr�ci�a do rzeczywisto�ci. B�l przesz�o�ci i groza tera�niejszo�ci zla�y si� w jedno dojmuj�ce uczucie. Sara schowa�a bezradnie twarz w pomi�tej chusteczce. - Panno Cunningham? - G�os dochodz�cy zza plec�w by� cichy, jakby niech�tnie zak��ca� jej prywatno��. - Kapitan przekazuje wyrazy wsp�czucia i m�wi, �e jest got�w zm�wi� modlitw� po�egnaln�. - Niech Pan ma w opiece swoj� s�ug� Alecto Kennet z Londynu. Niech �pi snem wiecznym oczekuj�c Dnia Wskrzeszenia... - g��boki g�os kapitana zaintonowa� s�owa modlitwy, nios�ce spok�j i ukojenie. Sara Cunningham sta�a na czele niewielkiej grupki �a�obnik�w zebranych wok� pod�u�nego tobo�ka owini�tego p��tnem �aglowym, kt�ry mia� wkr�tce wyruszy� w sw� ostatni� podr�. Stara�a si� nie dopuszcza� do siebie przera�enia na my�l o przysz�o�ci. Kr�tka modlitwa sko�czy�a si� i obci��ony �a�cuchem pakunek znik� za kilwaterem "Lady Bright". To z pomoc� pani Kennet Sara dotar�a tak daleko, by straci� j� na skutek gor�czki na kilka dni zaledwie przed osi�gni�ciem celu podr�y. To naprawd� ci�ki cios. Teraz by�a zn�w sama, tysi�ce mil od jedynego domu, jaki kiedykolwiek mia�a. - Panno Cunningham? Dobrze si� pani czuje? - g�os kapitana Challonera przywo�a� j� do rzeczywisto�ci. U�miechn�a si� ze smutkiem, maj�c nadziej�, �e jej twarz nie zdradza niczego. W�r�d Kriks�w nie uchodzi�o okazywa� uczu� i zmusza� w ten spos�b ka�dego, by je z tob� dzieli�. Rado�� i smutek s� przecie� prywatn� spraw�. Ale Kriksowie i wolno�� zosta�y daleko w tyle. Sara musia�a patrze� w przysz�o��. - Strata pani towarzyszki g��boko nas zasmuci�a - powiedzia� ze wsp�czuciem kapitan. - Pani Kennet by�a bardzo mi�� osob�. To okropne, �e musia�a umrze�. - Bardzo pan uprzejmy, kapitanie - odpar�a Sara zastanawiaj�c si�, do czego on zmierza. - Nie chcia�bym przypomina� pani o tej stracie, ale... prosz� mi wybaczy�, panno Cunningham... kto zadba o pani bezpiecze�stwo, gdy dop�yniemy do portu? - Bezpiecze�stwo? - powt�rzy�a bezwiednie Sara. U�wiadomi�a sobie nagle, �e przecie� p�ynie do Anglii, do Starego �wiata, gdzie nawet taka ograniczona swoboda, jak� cieszy�a si� podczas ostatnich miesi�cy w Baltimore, by�aby nie do pomy�lenia. W Anglii dobrze urodzona m�oda dziewczyna nigdzie nie mog�a p�j�� sama, bez towarzystwa s�u��cej, lokaja albo cz�onka rodziny. Pilnie strze�ono ka�dego jej kroku a� do momentu, gdy wysz�a za m��. Potem, ju� jako �ona, mog�a si� cieszy� odrobin� wi�ksz� wolno�ci�. - Podr�owa�a pani z pani� Kennet, prawda? Kto teraz b�dzie pani towarzyszy�? - nalega� kapitan, a w jego g�osie wyczuwa�a prawdziw� trosk�. - Kto�... kto� si� ze mn� spotka. Przepraszam - odpowiedzia�a szybko Sara. Zanim kapitan zdo�a� j� powstrzyma�, owin�a si� p�aszczem i umkn�a w zacisze swojej kabiny. W ma�ej kajucie, kt�r� dot�d dzieli�a ze zmar�� towarzyszk�, skarci�a si� w duchu za swoj� g�upot�. Kapitan Challoner szczerze si� o ni� troszczy�, po co wi�c zostawi�a go i uciek�a, jakby co� jej zagra�a�o? Co prawda grozi�o jej, �e kapitan zechce j� otoczy� przyzwoitkami. A gdyby do tego dosz�o, pr�dzej czy p�niej musia�aby mu opowiedzie� swoj� histori�. Nie mia�a ochoty przyznawa� si� do idiotycznej naiwno�ci, jak� wykaza�a ruszaj�c w t� podr�. Kiedy si� nieco uspokoi�a, usiad�a na twardej, w�skiej koi i przyci�gn�a podr�ny kuferek. Unios�a wieko i wyj�a sztywne kartki, by przeczyta� je ponownie. Z papieru uni�s� si� nik�y, kojarz�cy si� ze s�o�cem zapach pomara�czy. Sara cofn�a si� w my�lach o kilka tygodni, przypominaj�c sobie, kiedy po raz pierwszy poczu�a ten zapach. S�o�ce grza�o plecy Sary przez cienki mu�lin sukni, gdy ostro�nie przeciska�a si� zat�oczonymi ulicami Baltimore, staraj�c si� nikogo nie potr�ci�. W wielkim wiklinowym koszu nios�a tylko d�ug� list� zakup�w nabazgran� niewyra�nym charakterem pisma kuzyna Mashama. Nudne to by�o zaj�cie, ale Sara by�a zadowolona z tej odmiany w codziennej monotonii domowej har�wki, kt�ra sta�a si� jej udzia�em, odk�d - co cz�sto jej wypominano - zosta�a przygarni�ta dzi�ki dobremu sercu kuzyna Mashama. Szybko si� przekona�a, �e kuzyn nie przywi�zuje wagi do pokrewie�stwa i traktuje j� po prostu jak jeszcze jedn� s�u��c�, kt�rej szcz�liwie nie musi p�aci�. Sara nie mia�a najmniejszego talentu do szycia i cerowania, musia�a wi�c sp�dza� nie ko�cz�ce si� dni przy praniu i w kuchni. Niewielkie mia�a szans� na jak�kolwiek odmian� - mog�a co najwy�ej wynaj�� si� jako prawdziwa s�u��ca. Ma��e�stwo by�o jeszcze mniej prawdopodobne ni� przedtem; po sprzeda�y domu rodzic�w jej jedynym dobytkiem by�a teraz ma�a walizka z ubraniami i kilka dolar�w, kt�re zdo�a�a zaoszcz�dzi�. No i pier�cie�. Pier�cie� nale�a� do ojca; z pewno�ci�, kiedy trafi� do niego, nie by� ju� nowy. Zatrzymuj�c si� przed drzwiami zamkni�tego jeszcze sklepu Sara si�gn�a pod gorset i wyci�gn�a zawieszony na b��kitnej wst��ce sw�j najwi�kszy skarb. By� ze szczerego z�ota, ozdobiony kwadratowym, g�adkim czarnym kamieniem. I zawiera� tajemnic�. Wy�wiczonym ruchem Sara przesun�a kamie� kciukiem. Czarny kwadrat uni�s� si� na miniaturowym ramieniu, kt�re jeszcze przed chwil� zdawa�o si� ornamentem i pod palcami Sary obr�ci� si�, by ukaza� niespodziank�. Na spodzie kamienia widnia� wygrawerowany z niezwyk�� precyzj� wizerunek d�bu, b�yszcz�cy z�otem na tle srebrnego pola. U st�p d�bu spa� z g�ow� na ziemi jednoro�ec, a nad konarami drzewa b�yszcza�a kr�lewska korona. Boscobel - Kr�lewski D�b. Sara nie rozumia�a, jakie znaczenie mia� ten pier�cie� dla ojca, ale wiedzia�a, �e by� jego najcenniejsz� pami�tk�. Teraz i dla niej by� to najdro�szy skarb. Turkot nadje�d�aj�cego powozu wyrwa� j� z zamy�lenia. B�yskawicznie wrzuci�a klejnot z powrotem w bezpieczne ukrycie i przesz�a przez ulic�, �eby zobaczy�, kto zajecha�. Dotar�a przed budynek poczty akurat w por�, by zobaczy� wysiadaj�c� z powozu kobiet�, ubran� w eleganck�, najmodniejsz� londy�sk� sukni�. Kobieta by�a mniej wi�cej w wieku kuzyna Mashama, ale wydawa�a si� o wiele bardziej energiczna. Spi�te starannie, lekko posrebrzone rudoczerwone w�osy, szykowna podr�na peleryna, ciemnozielony kapelusz przyozdobiony czaplimi pi�rami - naprawd� r�ni�a si� od bladego, zasuszonego kuzyna Sary jak dzie� od nocy. Dama wysiad�a z powozu pomagaj�c sobie hebanow� laseczk�. Rozejrza�a si� wok�, nie zauwa�aj�c skierowanych na siebie ironicznych spojrze�. Za jej plecami wo�nica zabra� si� za wy�adowywanie baga�y, a zarz�dca poczty wyszed� na ulic� powita� przyjezdn�. - Jestem madame Alecto Kennet z Londynu - powiedzia�a g�o�no kobieta, jakby si� spodziewa�a, �e to nazwisko ma jakie� znaczenie dla nielicznych gapi�w. - Witam. Otrzymali�my pani list - oznajmi� poczciarz. Sara dostrzeg�a lekki grymas niech�ci na ustach kobiety. Chyba nie podoba�a jej si� forma powitania, cho� przecie� jak na tutejsze zwyczaje by� to bardzo oficjalny spos�b. Oczy Sary rozszerzy�y si� ze zdumienia na widok ilo�ci kufr�w, kt�re wypakowywano z powozu; mimo to kobiecie nie towarzyszy�a �adna s�u��ca ani lokaj. - Wi�c mo�e by�by pan tak uprzejmy i udzieli� mi informacji, gdzie mog� znale�� pann� Charlott� Masham, mieszkank� tego miasta. Mo�liwe te�, �e wysz�a za m�� i nosi teraz inne nazwisko - przemog�a niech�� pani Kennet. Zapytany ju� zaczerpn�� oddechu, sposobi�c si� do d�ugich wyja�nie�, kiedy Sara, ku w�asnemu zaskoczeniu, post�pi�a zdecydowanie kilka krok�w naprz�d. - Obawiam si�, �e przyby�a pani zbyt p�no, by porozmawia� z moj� matk�, madame. Ale ja jestem c�rk� Charlotty. Nazywam si� Sara Cunningham. Pani Kennet zwr�ci�a na ni� ostre spojrzenie jasnoszarych oczu; Sara odczu�a je niczym uk�ucie. Wytrzyma�a jednak ten wzrok bez mrugni�cia. - Rzeczywi�cie masz w sobie co� z Masham�w, dziecko. Je�li naprawd� jeste� c�rk� Charlotty Masham, mam dla ciebie list. Wkr�tce potem Sara siedzia�a na werandzie najlepszej i jedynej kawiarni "Pod Dzwonem i �wiec�", oczekuj�c na pani� Kennet, kt�ra posz�a do siebie od�wie�y� si� po podr�y. Sara nie mia�a w�tpliwo�ci, �e ka�de s�owo wypowiedziane na dziedzi�cu przed poczt� dawno ju� dotar�o do uszu jej kuzyna; z tego wynika�o, �e po przyj�ciu do domu zostanie poproszona o dok�adne wyja�nienia. �eby mie� cokolwiek do powiedzenia, musia�a si� najpierw czego� dowiedzie�. Zmarszczy�a brwi w zamy�leniu. Nie mog�a sobie przypomnie� aby w�r�d rzadkiej korespondencji, jak� otrzymywa�a jej matka, by�y jakie� listy z Anglii. Charlotta Masham by�a trzecim pokoleniem urodzonym w Ameryce, trudno wi�c uwierzy�, by mia�a jakiekolwiek zwi�zki rodzinne ze Starym �wiatem. Sara wypi�a �yk gor�cej kawy i dorzuci�a do niej kostk� cukru z talerzyka stoj�cego obok. W�a�ciciel gospody obs�u�y� j� szybko jak nigdy. Kimkolwiek by�a madame Alecto Kennet, potrafi�a odpowiednio wp�ywa� na ludzi, by wok� niej skakali. Jakby przyci�gni�ta jej my�lami, pani Kennet w�a�nie si� pojawi�a. Kapelusz z pi�rami zamieni�a na eleganck� cieniutk� siateczk� przyozdobion� drobnymi pere�kami, kt�ra wcale nie skrywa�a jej cynamonowosrebrzystych w�os�w. Nieco wi�ksze per�y tkwi�y w kolczykach damy, na jej szyi za�, na czarnej aksamitnej wst��ce, l�ni�a kamea wysadzana drobnymi kamykami. Znik�a te� podr�na zielona peleryna, a pani Kennet wyst�pi�a w ciemnoniebieskiej sukni o d�ugich, w�skich r�kawach, obr�bionych u mankiet�w bia�� koronk�. Podobn� koronk� wyko�czony by� kwadratowy dekolt sukni, a na jej dole naszyto dwa pasy z czarnego aksamitu. Sukni� uzupe�nia� przewieszony niedbale przez rami� kaszmirowy szal, mieni�cy si� barwami t�czy, i lekkie b��kitne sk�rzane pantofelki z Turcji, kt�re nie przetrwa�yby nawet godzinnego spaceru po ulicznym bruku. Wszystko to razem dawa�o wra�enie zapieraj�cej dech elegancji. Pani Kennet wyj�a z kieszonki monokl i z uwag� przyjrza�a si� Sarze, kt�ra nagle zda�a sobie spraw�, jak �a�osny widok musi przedstawia�. Niezgrabny czepek kryj�cy mysie w�osy, niebieska, zapi�ta wysoko pod szyj� we�niana suknia, kt�ra mia�a ju� dawno za sob� najlepsze dni, do tego bia�y bawe�niany fartuszek i czerwony szal - jednym s�owem uosobienie kolonialnego braku gustu. Odruchowo ukry�a pod krzes�em stopy, chocia� wiedzia�a, �e i tak nie ujd� uwagi damy jej ci�kie, niemodne buciory. Ale pani Kennet najwyra�niej nie dostrzeg�a niczego niestosownego w jej wygl�dzie. Usiad�a ostro�nie na krze�le naprzeciwko Sary. Przez jej niewzruszon� twarz przemkn�� ledwie zauwa�alny grymas b�lu. - Czy co� si� sta�o? - zaniepokoi�a si� Sara. - Lekka niestrawno��, jak s�dz�. Nie mam nic przeciwko podr�owaniu, ale jedzenie w podr�y pozostawia nieco do �yczenia. Jednak pewnie bardziej ci� interesuje, jak� to spraw� mog� mie� do ciebie - zauwa�y�a pani Kennet. Sara przybra�a wyraz uprzejmego zainteresowania. Pani Kennet si� u�miechn�a. - Takie opanowanie to rzadko�� w tym wieku - stwierdzi�a. Wyci�gn�a z torebki pismo zapiecz�towane czerwonym woskiem i poda�a Sarze. Dziewczyna zerkn�a najpierw na symbol na piecz�ci - salamandra w koronie otoczona p�omieniami i jakim� �aci�skim zdaniem, zbyt zamazanym, aby je przeczyta�. - Piecz�� diuk�w Wessex. To wa�na rodzina w Anglii - zauwa�y�a dama. - Ale to nie mo�e by� do mnie - stwierdzi�a zdumiona Sara. - Na pewno do ciebie, je�li jeste� prawnuczk� Cordelii Herriard. Ona po�lubi�a Richarda Mashama, prawda? - Jej syn by� dziadkiem mojej matki, wi�c s�dz�, �e chodzi o mnie, ale... - Przeczytaj najpierw list, a potem, je�li mo�esz, powiedz mi, co zawiera. Jej Mi�o�� nie wprowadzi�a mnie w szczeg�y. Sara z�ama�a piecz�� i przebieg�a wzrokiem starannie wykaligrafowany tekst. Jej zmieszanie jeszcze si� pog��bi�o. List m�wi� o krzywdzie wyrz�dzonej dawno temu Cordelii przez jej rodzin�, o zdradzie i bezprawnym procesie, o pozwaniu przed Najwy�szy S�d Kanclerski, gdzie sprawa toczy�a si� ponad sto lat, podczas panowania p� tuzina kr�l�w... - Ale� to nie ma sensu - nie wytrzyma�a Sara, podaj�c swojej towarzyszce do po�owy tylko przeczytane pismo. - Co to mo�e mie� wsp�lnego ze mn�? Pani Kennet przejrza�a szybko pismo, zanim udzieli�a odpowiedzi. - Powinna� wiedzie�, �e moj� patronk� jest Dowager ksi�na Wessex. Znam do�� dobrze ten r�d, bo moja rodzina by�a u nich na s�u�bie wcze�niej nawet ni� twoja nieszcz�sna prababka pow�drowa�a na wygnanie. Je�li St. Ivesowie i Dyerowie s�dz�, �e nale�y ci si� jaka� rekompensata za krzywdy, b�d� pewna, �e wyr�wnaj� rachunki do ostatniego pensa. - Ale co oni mog� by� mi winni? - zapyta�a znowu Sara. Pani Kennet u�miechn�a si�. - Jaka to r�nica, dziecko? Wystarczy, �e oni tak uwa�aj�. Z tego listu wynika, �e Dowager chce ci� ujrze� w Anglii. Czy jest jaki� pow�d, dla kt�rego nie mia�aby� mi towarzyszy�, kiedy wsi�d� na statek w przysz�ym tygodniu? Sara waha�a si� tylko moment. Przysz�o��, kt�ra czeka�a j� tutaj, nie znaczy�a nic wobec przysz�o�ci, jak� mog�a mie� przed sob� w Anglii. Podr� wabi�a obietnic� zmiany. - Nie ma �adnego powodu, pani Kennet. Z ch�ci� b�d� pani towarzyszy� - oznajmi�a pewnym g�osem. Teraz, w ma�ej kabinie "Lady Bright", jeszcze raz przeczyta�a list Dowager ksi�nej Wessex. W ci�gu tygodnia po rozmowie z lady Kennet chyba z tysi�c razy zmienia�a zdanie, bo te� kuzyn Masham nie hamowa� specjalnie j�zyka, by wybi� ten pomys� z g�owy zar�wno Sarze, jak i "angielskiej w��cz�dze", kt�ra j� ci�gn�a ze sob�. Pani Kennet by�a jednak zaprawiona w s�ownych potyczkach; trzyma�a si� pierwszej obietnicy Sary, konsekwentnie ignoruj�c wszelkie p�niejsze zmiany nastroj�w. Skoro Sara przyrzek�a, �e odb�dzie z ni� podr� z Baltimore do Anglii na pok�adzie "Lady Bright", cokolwiek m�wi�a potem, Angielka puszcza�a mimo uszu. W ko�cu, pod naciskiem �elaznej woli pani Kennet, Sara podj�a ostateczn� decyzj�. Na koniec kuzyn Masham pocz�stowa� j� tak� tyrad�, �e jeszcze przez tydzie� mia�a czerwone ze wstydu uszy, ale ma�a walizka z ca�ym jej dobytkiem zosta�a w ko�cu zapakowana do powozu pani Kennet i wraz z nim potoczy�a si� ra�no w kierunku portu. Niestety przypad�o��, uwa�ana za lekk� niestrawno��, w kilka tygodni p�niej sko�czy�a si� �mierci� jej opiekunki. Teraz Sara by�a bardziej samotna ni� kiedykolwiek w �yciu. I nie mia�a ju� tej pewno�ci co w Baltimore, �e list od ksi�nej Wessex, kt�ry przywioz�a jej pani Kennet, stanowi� wystarczaj�c� podstaw� do wyst�powania z jakimi� roszczeniami. Nie by�a nawet pewna, czy wobec �mierci pani Kennet zyska cokolwiek na tej podr�y. "To jest wy��cznie twoja wina. Ty podj�a� decyzj� i ty musisz z tego wybrn��" - powiedzia�a sobie zdecydowanie. Zacz�a si� zastanawia�, w jaki spos�b rozwi�za� problem transportu z Bristolu do Londynu i jak dokona� tego, czego �yczy�aby sobie pani Kennet. 3. DZIESI�� MIL ZA KO�CEM �WIATA KWIECIE� 1805 Cudownie by�o zn�w przebywa� na dworze, nawet je�li �ycie mia�o trwa� jeszcze tylko kilka chwil. Od ostrego kwietniowego powietrza na policzkach markizy zn�w wykwit�y rumie�ce. Lady Roxbury nie dba�a ju� jednak o ch��d. Jej szarobr�zowe w�osy przykrywa� gronostajowy toczek przywi�zany prostymi tasiemkami, pasuj�cy do podbitej gronostajami podr�nej peleryny. Opr�cz niej markiza mia�a na sobie kilka warstw ciep�ych ubra�, nie czu�a wi�c w og�le przenikliwego wieczornego ch�odu. Przesuwa� si� przed ni� uroczy krajobraz Wiltshire. Powozik o wysokim ko�le chwia� si� pod ni� i dygota�, ale niestrudzenie ponagla�a cztery zaprz�one w niego ogiery do coraz wi�kszego po�piechu. Pod��a�a wprost w zachodz�ce s�o�ce. Lady Roxbury trzasn�a biczem nad g�owami koni, ale niewiele to da�o. A przecie� musi dotrze� do ska� na czas, inaczej wszystko b�dzie na pr�no. W dali mi�dzy wzg�rzami pojawi�y si� poszarpane zarysy tej zabawki gigant�w. Lady Roxbury u�wiadomi�a sobie, jak g�o�no bije jej serce. Zachodz�ce s�o�ce zal�ni�o ostrym blaskiem, jak klejnot na g�owie salamandry - istoty zrodzonej z ognia. A potem wszystko uleg�o zmianie. S�o�ce, do kt�rego zd��a�a, wschodzi�o zamiast zachodzi�. Poranne powietrze by�o wilgotne i ch�odne, a ziemi� spowija�a b��kitnawa mg�a. Stoj�ce w oddali �wi�te G�azy rysowa�y si� coraz wyra�niej na niebie, kt�re zacz�o przybiera� lazurowy kolor. I zaraz �wiat zmieni� si� znowu - niebo eksplodowa�o ognistym szkar�atem i wszystko wok� sta�o si� z�ote jak wielkie s�o�ce wisz�ce nad g�ow�. Tylko wielka determinacja lady Roxbury pcha�a j� naprz�d; noc zmienia�a si� w dzie�, a zachodz�ce na siebie �wiaty pulsowa�y zgodnie z rytmem jej serca. Ogie�, l�d, ogie�... Poczu�a, jak jej cia�o ogarnia oci�a�o��. Nie ch��d ani za ale w�a�nie oci�a�o�� - jakby ci�ar ziemi przesuwa� si� ku jej sercu. Lady Roxbury bez lito�ci smagn�a biczem konie, cho� spocone od wysi�ku - bieg�y ostatkiem si�. Nawet nie zauwa�y�a, �e min�a Kr�lewski Kamie�. �wiat by� zn�w szary i mglisty. Markiza dopiero teraz us�ysza�a dudni�ce g�o�no o ziemi� kopyta o�miu koni ci�gn�cych pow�z. Zaraz potem zobaczy�a pojazd stoj�cy w poprzek drogi; w ostatnim odruchu spr�bowa�a �ci�gn�� wodze, by uratowa� swoje konie, ale lejce wysun�y si� z pozbawionych czucia r�k. Pow�z potoczy� si� naprz�d dzikim i niekontrolowanym p�dem... a potem nie